Wydarzenia


Ekipa forum
Sala zachodnia
AutorWiadomość
Sala zachodnia [odnośnik]09.10.15 15:44
First topic message reminder :

Sala zachodnia

★★★
Prywatna galeria sztuki Laidan Avery już od dwudziestu lat jest stałym punktem na artystycznej mapie magicznego Londynu. Początkowo ściany dawnego teatru zdobiły wyłącznie prace lady Avery, ale z czasem - i budowaniem pozycji w świecie uduchowionych wielbicieli piękna - zaczęły pojawiać się tutaj dzieła innych artystów, także debiutantów. Galeria sztuki słynie z urządzanych co kwartał wernisaży połączonych z aukcjami dzieł najświeższych gwiazdek świata sztuki: nie tylko malarstwa ale i rzeźby. Często wystawy są połączone z koncertami i zakulisowymi zagrywkami politycznymi, wdzięcznie rozgrywającymi się w zacisznych pomieszczeniach dawnego amatorskiego teatru. Do Sali Zachodniej wchodzi się z Sali centralnej lub sali południowej.


[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 21:11, w całości zmieniany 2 razy
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Sala zachodnia - Page 9 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Sala zachodnia [odnośnik]24.02.20 1:49
- Tak by się mogło wydawać, a jednak bezczynność i nonsens egzystencji niektórych czarodziejów zdaje się tej tezie przeczyć. Mnóstwo ludzi, panno Grey, nie szanuje własnego czasu, więc nie może się spodziewać, by w oczach innych wart był więcej  - odparł, zapewne z nudów wdając się w filozoficzne rozważania o czasie; lubił dyskusje, rozmowy, nie zawsze potrzebując do nich partnera, samemu zabawiając siebie wystarczająco mocno. W przeciwieństwie do swojej towarzyszki niedoli w tym więzieniu - nie miał oporów przed wdawaniem się w podobne rozmowy z ludźmi, których nie znał. Przeciwnie - jak inaczej można było ich poznać?
Grey, nazwisko podobnie jak twarz nic mu nie mówiło. Było szare, jak szare były twarze nieznajomych.
- Zasadzka, włamanie, wkroczenie na nieuprawniony teren, porwanie, zamach... - powtórzył jej słowa bardziej oficjalnym słowem, przyglądając się jej licu uważnym, całkiem poważnym jak na ten żart spojrzeniem. - Mogliby pannę wysłać do Azkabanu, panno Grey - stwierdził, ważąc słowa ostrożnie i powoli. - Zaplanowała panna jeszcze inne atrakcje na dzisiaj? - dopytał, unosząc lekko jedną brew. W końcu skinął głową, ostatecznie zgadzając się z jej dalszymi słowy - stawanie w obronie rozkapryszonych małolat nie leżało tak naprawdę w spektrum jego zainteresowań. Co do sztuki - zdanie miał jednak stanowcze:
- Nie sądzę - odparł swobodnie, może na malarstwie nie znał się szczególnie, ale na innych dziedzinach lepiej, był właścicielem doskonale prosperującej i oryginalnej w swojej istocie sceny baletowej, był poetą. - Kontekst, w jakim osadzone jest dzieło, wiele o nim mówi, podobnie jak osoba autora - któżby cenił choćby sztukę wyjętą z rąk nie-czarodziejów lub czarodziejów wątpliwego pochodzenia i jeszcze gorszego urodzenia. - Nurt artystyczny, w jakim obraca się twórca, opowiedziana przez niego historia jak i historia towarzysząca czasom. Sztuka nie jest jednowymiarowa, panno Grey - Widocznie jegomość czuł się wystarczająco pewien swego, by pouczać ją w tej materii. - Estetyka a wartość merytoryczna i artystyczna nie zawsze idą ze sobą w parze, a często nie, zwłaszcza wśród oczu i uszu nieobeznanych. - Bo sztukę należało zrozumieć. A to tego nie wystarczała wrażliwość obdarta z wiedzy.
- W zakresie, w jakim jest to konieczne, tak  - oznajmił, może strój nie należał do najwygodniejszych, ale pełnił swoją rolę  - również reprezentacyjną. Polowanie było wielkim wydarzeniem i wciąż brytyjską dumą, nie można było się na nim prezentować byle jak. - To się jeszcze okaże - dodał, odnosząc się już do samego polowania. Wiele mogło się jeszcze wydarzyć. - Sezon łowiecki zaczyna się początkiem jesieni, a kończy razem z zimą. Pozostałą część roku zwierzyna... odbudowuje swoją populację. - By znów mogli zabijać. Było w tym coś zabawnego, co potrafił odnieść również do mugoli. Niewiele różnili się od dzikiej gęsi. - Czasem mi się zdarza - dodał zatem, powracając spojrzeniem z płótna obrazu znów ku licu Gwen. - Nic nie smakuje tak delikatnie, jak dziczyzna. Ale prawdę mówiąc wolę polować na większe zwierzęta, jestem smokologiem - Oparł się wygodniej na swoim siedzisku, przekrzywiając głowę lekko w bok - jakby dotarło do niego, że towarzystwo dziewczyny naprawdę będzie jedynym, co mógł w tym momencie dostać. - Nie wydaje się panna zachwycona tą ideą - podjął zatem, chcąc poznać i jej myśli.



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Sala zachodnia - Page 9 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Sala zachodnia [odnośnik]26.02.20 14:48
Było trochę prawdy w tym, co mówił Tristan, jednak Gwen nie zwykła spoglądać na ludzi w tak krytyczny sposób. Być może otaczała się po prostu pracowitymi osobami, jednak wśród swoich bliskich miała raczej tych, którzy szanują czas swój i innych. Nie wydawało jej się, aby ludzi, o których mówi lord Rosier było szczególnie dużo. Wolała jednak nie negować mężczyzny bezpośrednio. Wydawał się na to zbyt zdystansowany i zbyt pewny siebie. Wzbudzał w Gwen pewien dystans, choć może niekoniecznie umyślnie.
Na całe szczęście to tylko niektórzy z nich, prawda? – powiedziała z uśmiechem. – I kim jesteśmy, aby oceniać, co dla kogo oznacza marnowanie czasu? Może, w ich oczach, on po prostu płynie inaczej? – spytała.
Nie sądziła, aby wnikanie w życie innych miało jakiś większy sens. Zwłaszcza, że postrzeganie czasu było sprawą zupełnie indywidualną i w pewnym sensie całkiem mistyczną. W końcu czym on tak naprawdę był? Może żywiołem? Albo po prostu czymś, co wyznaczały wskazówki zegara czy też tworem kulturowym, który w gruncie rzeczy nie miał żadnego znaczenia? Odkrycie istoty czasu było chyba niemożliwym zadaniem, tak samo, jak odpowiedź na wiele innych filozoficznych zagadnień. To oczywiście nie oznaczało, że nie należało szukać odpowiedzi.
Również przybrała dość poważną minę, choć nigdy nie była najlepszą aktorką: w oczach dziewczyny błyskały radosne iskierki, chociaż powaga mężczyzny nieco zbiła ją z pantałyku.  
Ma pan rację, powinnam chyba się oddać w ręce władz. – Westchnęła nieco teatralnie. – Teraz nie, ale widzi pan, mam jedną, istotną wadę. Bywam zmienna, jak na kobietę z resztą przystało. Kto wie, co przyjdzie mi do głowy? – Wzruszyła ramionami, spoglądając na chwilę w stronę sufitu. Starała się zachować lekki ton, choć baczne oko mogło zauważyć, że niemal nieznajomy mężczyzna naprawdę zaczyna wzbudzać w młodej dziewczynie lekki stres i zdenerwowanie. Gwen na co dzień przebywała raczej wśród ludzi traktujących życie nieco lżej, podchodzących do wielu tematów z uśmiechem i energią. Elegancki mężczyzna, choć sprawiał wrażenie inteligentnego i całkiem ciekawego, nie był zaś nikim takim.
Och, oczywiście, do specjalistycznej oceny potrzebna jest wiedza! Ale sztuka tworzona jest nie tylko dla jej znawców! Inni też mogą się nią cieszyć, a by mogli, muszą ją ocenić. Dzieło można odczytywać na wielu różnych płaszczyznach i żadna nie jest gorsza, bądź lepsza. Tylko inna – powiedziała, starając się lepiej przedstawić swoje stanowisko.
Nie drążyła dłużej kwestii wygody stroju. Zapewnienie Tristana było dla dziewczyny wystarczające, choć wciąż ubiór namalowanych postaci w oczach malarki był nieco karykaturalny. Ale skoro to była część tradycji…  
Kiwnęła głową, słuchając słów lorda Rosiera. Nigdy wcześniej nie rozmawiała z nikim na temat polowań, więc wszystko, co przekazywał jej mężczyzna, było dla dziewczyny pewną nowością. Uniosła jednak brwi i uśmiechnęła się delikatnie, słysząc, czym na co dzień zajmuje się mężczyzna.
Och, chyba was nie brakuje? To taki fascynujący zawód, a ja co rusz słyszę, że ktoś zajmuje się smokami! Jednemu nawet obiecałam stworzenie portretu. To Mathieu Rosier, pewnie pan o nim słyszał? – zagadnęła, przekonana, że szansa na znajomość tych dwóch mężczyzn jest całkiem wysoka. Wolała zaś nie wspominać o Percivalu, nie wiedząc, z kim ma dokładnie do czynienia. – Niezwykłe stworzenia… te smoki.
Zmarszczyła brwi, słysząc kolejne jego pytanie.
Czemu nie? Ja… to znaczy… chyba nie byłabym w stanie sama polować, rozumie pan. Ale poszanowanie dla tradycji to istotny element naszej rzeczywistości. To ona sprawia, że jesteśmy tym, kim jesteśmy. Dopóki, rzecz jasna, sama tradycja nie jest krzywdząca dla innych.
Z resztą, polowanie było przecież raczej typowo męskie zajęcie. Nie sądziła, aby ktokolwiek kiedykolwiek zmuszał ją do polowania dla samej radości tego czynu. Gwen nigdy nie czuła się najlepiej w zadaniach wymagających fizycznej sprawności. Jeśli jednak mężczyźni chcieli bawić się w ten sposób i jeśli to było wpisane w wieloletni zwyczaj, ona nie miała zamiaru w to ingerować.


But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
Gwendolyn Grey
Gwendolyn Grey
Zawód : malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
I cry a lot, but I am so productive; it's an art.
OPCM : 15 +1
UROKI : 15 +5
ALCHEMIA : 15 +1
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
They are the hunters, we are the foxes
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5715-gwendolyn-grey-budowa https://www.morsmordre.net/t5762-varda https://www.morsmordre.net/t12139-gwendolyn-grey#373392 https://www.morsmordre.net/f179-dorset-bockhampton-greengrove-farm https://www.morsmordre.net/t5764-skrytka-bankowa-nr-1412#135988 https://www.morsmordre.net/t5763-g-grey#374042
Re: Sala zachodnia [odnośnik]02.03.20 15:22
Skupił spojrzenie na twarzy Gwen, nigdy nie miał przemyśleń, kim jest, by oceniać innych: jednocześnie odczuł dysonans pomiędzy stawianiem jego a jej na równi. Był arystokratą, synem jednej z najczystszej krwi rodzin. Od niedawna - jej nestorem. Został namaszczony przez samego Czarnego Pana na jednego z jego najwierniejszych sług. Naturalnie, że poczuwał się oceniać innych - mówił o tym każdy fragment jego postawy, sylwetki, grymasu malującego się na twarzy; nie wydawał się człowiekiem nader przyjemnym i najwyraźniej nie czynił wielkich starań, by się jako taki zaprezentować. Nie został tu zamknięty z damą, a dziewczyną znikąd, o nijakim nazwisku. Na dodatek była ruda.
- Uważa panna, że większość nie marnotrawi swojego czasu? - zapytał krótko, nie odejmując spojrzenia od jej twarzy - bez emocji, tak bez zaskoczenia, jak złości, raczej z lekceważeniem. Życie innych go nie interesowało - nie interesowało go do tego stopnia, że był gotów je oceniać, nie wiedząc o nich nic.
- Zatem będę żywił nadzieję, że nie sprowadzi na nas panna dzisiaj kłopotów.  Byłoby to wielce niefortunne - odparł z tą samą powagą, nie odejmując od niej spojrzenia; zastanawiające, jak nieostro ślizgali się pomiędzy tematami, których bynajmniej poruszać nie powinien. Jeśli któreś z nich mogłoby zostać zamknięte za kratami Azkabanu, nie była to Gwen. Jej rozbawieniu zdawał się przyglądać z uprzejmym zainteresowaniem, nie przekazując wiele ni mimiką ni głosem.
- Równie dobrze można uznać, że dzieło Wagnera i najnowszy utwór Celestyny Warbeck są od siebie po prostu inne. Ignorant może się ośmieszyć, mówiąc, że bardziej ceni sobie muzykę Warbeck. - Była bardzo popularna, ale nie interesował się nurtem popularnym - rozrywka nigdy nie była dla niego. Nie miał na to czasu, nie mógł też zachowywać się w ten sposób. - Lub zamilknąć i wysłuchać kogoś, kto mu przetłumaczy, dlaczego jest inaczej - dodał znacząco, z zainteresowaniem przyglądając się dziewczynie. Czy wiedziała o malarstwie więcej niż on? Prościej było mu manewrować na przykładach, których korelacje rozumiał lepiej. - Mówią, że o gustach się nie dyskutuje - mówił dalej, wciąż wygodnie wsparty o oparcie fotela zdawał się z nudów snuć swoje rozważania. Lubił to. - Jednak czy dlatego, że każdemu może podobać się co innego, czy może dlatego, że ignorantowi trudno jest przetłumaczyć swoje racje? - Nie lubił takich stwierdzeń. Dyskusji mogło podlegać wszystko - lubił to zaznaczać, jeśli nie słowem, to własnym zachowaniem.
Wzruszył lekko ramieniem na pytanie, czy ich nie brakuje - nie mieli braków w kadrach, ale od odejścia Morgotha brakowało mu jeszcze jednej ręki, zdolnej i wykształconej. Nadużyciem byłoby stwierdzić, że było ich za dużo.
- To mój kuzyn - odparł, wciąż bez większej emocji - choć zastanawiało go, gdzie Mathieu mógł spotkać tę dziewczynę. - Będzie panna malowała na moim dworze, w Chateau Rose? - I właściwie robiło się to całkiem zabawne.  - Mathieu nie wspominał nic o tym, że zawarł nową znajomość - Czy zamierzała powiedzieć coś więcej?
- Odniosłem takie wrażenie, choć najwyraźniej mylne - stwierdził, nie odejmując odeń spojrzenia; zdawało się być przez moment mocniej zaintrygowane rozmówczynią. - Szacunek dla tradycji jest niezwykle ważny, panno Grey. Serce się cieszy na myśl, że panna rozumie to tak dobrze. - Nie, tradycja nigdy nie była krzywdząca dla innych. Po prostu czasem wymagała odpowiedniej hierarchii wartości. Czasem zmuszała do rozlewu krwi. Ale to wszystko działo się w imieniu wyższej idei.



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Sala zachodnia - Page 9 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Sala zachodnia [odnośnik]05.03.20 0:58
Nijakie nazwisko było raczej dodatkiem do jej rudości, niż na odwrót. Niegdyś nie lubiła szarego nazwiska przy swoim imieniu, ale dziś dochodziła do wniosków, że to właściwie zabawna ironia losu. Bezbarwna, a jednak artystka. Bezbarwna, a jednak ruda. Co tu kryć, zaczynało ją to bawić. Poza tym słowo grey przynajmniej było krótkie (w przeciwieństwie do jej imienia). I całkiem lubiła swoje inicjały. Dwa G ładnie wyglądały obok siebie, przynajmniej w jej odczuciu.
Wzruszyła ramionami.
Ci, których znam… nie. O innych trudno mi cokolwiek powiedzieć – stwierdziła.
W końcu swój ciągnął do swego. Nie miała wśród znajomych zupełnych leni. Wprawdzie Johnatan często po prostu za nią chodził, nie robiąc nic konkretnego. Często leżąc na kanapie i gapiąc się w sufit albo obserwując ją przy pracy. Wiedziała jednak, że to całe popijanie alkoholu i nie-nie-robienie przez pół dnia wynikało raczej z trwającego w jego głowie twórczego procesu, niż lenistwa jako takiego. Każdy artysta tworzył inaczej. Bojczuk działał po prostu w taki sposób. Gwen musiała coś robić, tworzyć, rysować. Johnatan najwyraźniej wolał najpierw wszystko przemyśleć.
Zaśmiała się krótko i cicho, nie komentując dalszych słów. Żart chyba był już wypalony i rudowłosa nie miała nic więcej do dodania. Zmarszczyła jednak brwi, słysząc nie do końca znane sobie nazwisko.
Wagnera? – powtórzyła cicho, próbując przypomnieć sobie, gdzie to miano wcześniej słyszała. – To jakiś… muzyk? Wybitny, wnioskuję? Proszę mi wybaczyć, ale jak pan się nie zna na malarstwie… tak ja na muzyce. Lubię, oczywiście, ale nigdy… nie edukowałam się w tej dziedzinie – wyjaśniła z nieco przepraszającym uśmiechem. – Raczej interesuje się sztukami wizualnymi. Ale… cóż…cenić może nie powinien, ale lubić chyba nikt nie może zabronić? – spytała ostrożnie. – Och, a cóż właśnie robimy! Chyba wolę wierzyć, że lubienie to kwestia gustu, nie ignorancji. Ale kto wie, może kiedyś dowiem się więcej i zmienię zdanie, mam czas. – Uśmiechnęła się ciepło, woląc nie wchodzić w głębszą debatę na ten temat z tym człowiekiem. Budował dystans, mając w sobie coś… nieprzyjemnego. Choć wydawał się inteligentny, Gwen miała coraz większą ochotę wyjść już z muzeum i pójść własną drogą.
Skinęła głową, słysząc, jakie pokrewieństwo łączy Tristana z Mathieu. Właściwie mieli w sobie coś podobnego. Obydwoje poruszali się tak, jakby to świat był ich własnością, choć młodszy Rosier bardziej przypominał szczekającego, niezbyt dużego psa, gdy starszy był bardziej jak pewny siebie, cichy tygrys, który wcale nie musi być głośny, by pokazać wszystkim wokół kim jest.
Jeszcze nie ustalaliśmy detali – przyznała. – Och, bo… właściwie, trudno nazwać nasze spotkanie znajomością.
Miała tylko nadzieję, że krewny Mathieu nie wypyta go o to przy najbliższej okazji. W końcu spotkanie z młodszym smokologiem wcale nie należało do tych najbardziej udanych i mimo że Tristan nie budził w niej ciepłych uczuć, to miała nieprzyjemne wrażenie, że jednak wolałaby być przez niego oceniana pozytywnie. Nestor Rosierów był trochę jak niemiły i wymagający nauczyciel, który miał w sobie jednak na tyle charyzmy, aby uczniowie chcieli mu w jakiś sposób zaimponować. Nawet jeśli wiedzieli, że próby spełzną na niczym.
Skinęła głową po raz kolejny, przyjmując jego słowa, a następnie rozejrzała się wokół, bezskutecznie szukając zegarka.
To już chyba więcej, niż piętnaście minut – mruknęła, bardziej do siebie, niż towarzysza.


But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
Gwendolyn Grey
Gwendolyn Grey
Zawód : malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
I cry a lot, but I am so productive; it's an art.
OPCM : 15 +1
UROKI : 15 +5
ALCHEMIA : 15 +1
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
They are the hunters, we are the foxes
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5715-gwendolyn-grey-budowa https://www.morsmordre.net/t5762-varda https://www.morsmordre.net/t12139-gwendolyn-grey#373392 https://www.morsmordre.net/f179-dorset-bockhampton-greengrove-farm https://www.morsmordre.net/t5764-skrytka-bankowa-nr-1412#135988 https://www.morsmordre.net/t5763-g-grey#374042
Re: Sala zachodnia [odnośnik]02.04.20 15:01
Oceniał ludzi szybko, nie przykładał do nich większej wagi, mijali go, istnieli, a potem przemijali, krucha egzystencja Gwendolyn Grey wydawała mu się w tym momencie jedną z takich, mało znaczących. Subtelne drgnięcie ust można było interpretować na wiele sposobów, gdy zapewniła, że jej bliscy cenią sobie swój czas; w mniemaniu Tristana ludzie tacy jak ona nie byli w stanie uczynić ze swoim czasem niczego konstruktywnego - samemu nie będąc wystarczająco wartościowymi. Westchnął krótko, gdy nie poznała nazwiska Wagnera.
- Kompozytor - odparł ze spokojem - Dramaturg, dyrygent - i choć każde z tych trzech słów zaakcentował osobno, jakby przekazywał informacje wybitnie istotne, żadnego też nie rozwinął. W jego kręgach była to wiedza równie oczywista co wiedza o barwie nocnego nieba, muzyka wybrzmiewała w tle spotkań spowitych dymem cygar i grając pierwsze skrzypce w trakcie wytwornych bali, wizyty w operze nie należały do rzadkości, niekiedy w celach nie mniej formalnych, by omówić bieżące interesy, innym razem w celach czysto towarzyskich, a czasem znów na swaty. Nie musiał się edukować, obycie przychodziło naturalnie, pośród czarodziejów.
- Nie da się zabronić bycia ignorantem, panno Grey - odparł krótko, uważnie przyglądając się jej twarzy, w jego spojrzeniu mogło błysnąć coś oceniającego, zdecydowanie potwierdzającego pierwsze wrażenie. Tristan nie był człowiekiem sympatycznym, otaczał się aurą adekwatną do jego statusu. Nie czuł się równy z innymi - i tak ich też nie traktował. - Nie przestaje panna zaskakiwać. Czy to nie chichot losu, że nasze ścieżki splotły się w ten sposób? - odparł, na stwierdzenie, iż jej spotkanie z Mathieu nie było do końca znajomością. Świdrował dziewczynę spojrzeniem, zastanawiając się nad tym, kim rzeczywiście była - czy to przypadek, że tak wpadała, wpierw na jednego, potem na drugiego? Czy może sedno sprawy tkwiło... w czymś innym? Z pewnością zamierzał o to zapytać Mathieu, nie tylko o ich przyszłe spotkanie, ale i o okoliczności, w jakim przyszło im się poznać.
Odruchowo przeciągnął spojrzeniem za jej wzrokiem, jednym uchem wychwyciwszy jej zniecierpliwienie. W odpowiedzi chwycił rękojeść różdżki, sprawdzając, czy drzwi wciąż były zamknięte - drgnęły pod wpływem magii, wkrótce stając otworem.
- W towarzystwie szybko straciliśmy ten czas - stwierdził, choć słowa były uprzejme, to tej samej uprzejmości nie dało się wyczytać ni z oczu ni z twarzy. Nie było tam też ni odrobiny ludzkiej życzliwości. - Ale wygląda na to, że wreszcie oto jesteśmy wolni. - Wreszcie powstał, zmierzając wprost ku wyjściu, by zatrzymać się w progu i przytrzymać drzwi dłonią. - Panno Grey - Skinął jej głową, przepuszczając w drzwiach i dopiero, gdy rozdzieliły się ich drogi, aportował się z powrotem do Dover.
Nie przepadał za tym, tkwić w potrzasku. Wracały wspomnienia.

/zt x2 :pwease:



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Sala zachodnia - Page 9 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Sala zachodnia [odnośnik]30.08.20 12:10
| 01.08?

Cressida, stęskniona za obcowaniem ze sztuką, uprosiła męża o wizytę w galerii, na co on zgodził się z łatwością, bo tak się składało, że i tak miał tam do załatwienia pewne sprawy i mógł zabrać ze sobą żonę. Choć dziewczątko mogło mieć kontakt ze sztuką każdego dnia, bo w dworku Fawleyów trudno byłoby go nie mieć, to jednak brakowało czasem odwiedzin w galerii, tego charakterystycznego klimatu sal wypełnionych pięknymi obrazami. Mniej brakowało jej tłumów, ale poza wernisażami ludzi w galerii nie było aż tak wielu. To było najbardziej męczące w wernisażach – tłumy ludzi. Uciążliwe dla jej nieśmiałej, introwertycznej natury zwłaszcza wtedy, kiedy jej obrazy także były prezentowane i goście galerii uparcie chcieli z nią rozmawiać i wyciągali ją na świecznik, podczas gdy ona pragnęła się kryć w cieniu, za plecami męża. Na samym początku, gdy ledwie skończyła szkołę i debiutowała towarzysko i artystycznie schlebiało jej zainteresowanie jej talentem, umiejętnościami nabytymi w Beauxbatons, ale z czasem doszła do wniosku, że choć kochała malować, to nie lubiła zainteresowania jej osobą oraz tych komplementów wygłaszanych jedynie z uprzejmości, tak przynajmniej podpowiadała jej zakompleksiona natura - że ludzie chwalili ją tylko dlatego, że tak wypadało. A jako dama powinna rzeczywiście stać w cieniu rodu. Dlatego też użyczała obrazów galerii jedynie gościnnie i nie pragnęła się wybić, tworzyła przede wszystkim dla siebie i bliskich.
Odziana w długą, niebieską suknię przechadzała się po salach z mężem, rozmawiając z nim o poszczególnych obrazach, przynajmniej dopóki jej mąż nie musiał udać się na to ważne spotkanie z kimś z pracowników galerii, z którym musiał omówić pewne rzeczy. Przybył tu nie tylko jako gość, ale i jako mecenas sztuki, opiekujący się nie tylko Cressidą, ale i paroma obiecującymi malarzami o czystej krwi i równie czystym talencie, mogącym godnie przyozdobić to miejsce. Zaproponował Cressie udanie się ze sobą, ale młódka pokręciła głową, nie chciała uczestniczyć w nudnych męskich rozmowach i ustaleniach, dlatego powiedziała, że pospaceruje tu trochę sama. Pan Blythe zapewniał ją przecież kiedyś, że galeria miała być dobrze chroniona i że nic nie powinno jej tu grozić, jak przez pewien niedługi czas poogląda obrazy w samotności, jedynie z dyskretną pieczą służki snującej się kilkanaście metrów za nią, by dać jej przestrzeń, ale i móc reagować gdyby coś się wydarzyło. Miała też robić za przyzwoitkę gdyby tak Cressidę zaczepił jakiś mężczyzna.
Zatrzymała się właśnie przy jakimś obrazie, jak większość dzieł w galerii reprezentującym klasyczne nurty. Cressida najbardziej lubiła właśnie tradycyjne malarstwo, odrzucały ją nowoczesne, abstrakcyjne wygibasy rodem ze świata mugoli. Jej mąż również promował wyłącznie malarzy wpasowujących się w to, co najmilej widziane na salonach. Jak niby kilka bezładnych kolorowych figur i plam miało stanowić prawdziwą sztukę, skoro to nawet nie oddawało rzeczywistości? Była tradycjonalistką, w końcu wychowano ją konserwatywnie i ten konserwatyzm przenosił się i na upodobania artystyczne.


Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?

Cressida Fawley
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5557-cressida-fawley-flint https://www.morsmordre.net/t5573-piorko https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f117-cumberland-ambleside-dwor-fawleyow https://www.morsmordre.net/t5581-skrytka-bankowa-nr-1374 https://www.morsmordre.net/t5580-cressida-fawley
Re: Sala zachodnia [odnośnik]14.10.20 10:48
Znacznie bliżej było jej do muzyki niż do malarstwa. Szczerze powiedziawszy, na malarstwie nie znała się praktycznie wcale. Od zawsze uważała, że lepiej jest być wybitnym w jednej dziedzinie, niż przeciętnym we wszystkich. Tak też upodobała sobie co prawda inne formy sztuki - w szczególności oddając się operowym ariom, których słuchać mogła nieprzerwanie, aż do końca swych dni. Dama jednak dążyć powinna do samorozwoju, by móc nadążyć za światłymi umysłami mężczyzn, koneserów piękna. Obrazy dawały możliwość nauki praktycznej, w końcu umiejętność wyciągania piękna z formy bardzo tradycyjnej, widoczków, które można było doglądać każdego dnia, uczyło po pierwsze pokory, po drugie tego, że w istocie najpiękniejszą duszą jest ta, która pięknymi rzeczami się otacza.
Napięcie rosnące w pani Avery zostało zauważone przez szanownego małżonka. Tancrede zdecydował się ulżyć nerwom żony w sposób, który uznał za stosowne - nie mając wielkiego kontaktu z młodymi, choć ukształtowanymi kobietami, uznał, że chwilowy choć odpoczynek poza murami zamku Ludlow dobrze zrobi Lucretii. Oboje wierzyli żarliwie, choć Lucretia z pewnością bardziej, że Londyn jest miejscem bezpiecznym, opanowanym bowiem przez prawomyślnych, a sama aura galerii sztuki, miejsca prawie sakralnego, uniemożliwi ewentualne rozlanie się w nim brutalności.
Suknia w kolorach czerni i czerwieni stała w kontraście z jej raczej jasną urodą. Była w końcu Malfoyem, odziedziczyła jasną skórę, oczy, włosy. Zdawać by się mogło, że suknia przybrała nawet charakter żałobny - oglądając smukłą sylwetkę Lucretii z tyłu nie dało się dostrzec czerwonych akcentów, głównie w rozcięciu sukni, gdzie wierzchnia, czarna warstwa materiału ustępowała miejsca wewnętrznej, burgundowej oraz przy dekolcie, który zdobiony był obszyciami również burgundowej nici. Poza tymi ozdobami suknia prezentowała się raczej skromnie, choć z pewnością same materiały wykorzystane do jej stworzenia kosztować mogły więcej, niż wypłata przeciętnego obywatela magicznej społeczności.
Chodziła powoli, starając się stawiać nogi rozważnie i niezbyt ciężko. W galeriach sztuki zawsze doskwierała jej ta cisza. To, co dla jednego było wybawieniem, dla drugiego przybierało formę klątwy. Cisza obnażała wszystko, co chowane było w świadomości skupiającej się na dźwiękach. Rytmiczny stukot butów. Bicie serca. Falujący oddech. Czyjaś obecność obok. Tak łatwo było się zdradzić. Wśród dźwięków, ludzi, gęstości życia łatwiej było wtopić się w bezkształtną, niewyraźną masę. Nawet jeżeli sensem wychowania, już od najmłodszych lat, było wystawanie, wyróżnianie się, przyciąganie.
Cressida niestety nie mogła liczyć na samotne przeżywanie sztuki. Lucretia wpierw zauważyła jej służkę, zachowującą (podobnie jak jej własna) stosowny dystans od swej pani. W tym też momencie pojęła, jak bardzo potrzebuje czyjejś obecności. Jakby na przekór wszystkiemu, co reprezentowane było przez młodą panią Fawley. Tylko spojrzenie na jej sylwetkę, błękit sukni i skupiony na analizie dzieł profil wystarczył, by Lucretia skojarzyła sobie tę osóbkę. Bardzo delikatna, nieśmiała, zahukana panna Flint. We własnej osobie.
- Mówi się, że malarstwo jest czymś pośrednim między myślą a rzeczą - zaczęła cicho, na granicy szeptu, uważna, by nie spłoszyć młódki nagłym objawieniem swej obecności. Dziewczęta w jej wieku potrafiły zachowywać się jak łanie: pod wpływem najmniejszego nawet impulsu poczuć chęć ucieczki w miejsce bezpieczne, często samotne. Na jej ustach wykwitł nawet przyjemny dla oka, ciepły uśmiech. Nie miała w końcu złych zamiarów, nawet jeżeli bardzo dobrze wiedziała, z kim ma do czynienia. - Zgadzacie się z tą myślą, pani Fawley?
Pytanie zakończyła lekkim uniesieniem tonu na sam koniec zdania. Przy okazji przestąpiła jeszcze kilka kroków, chcąc znaleźć się w odległości jednego obrazu od swej nowej rozmówczyni. Choć nie spoglądała na nią, przynajmniej nie wprost, widać było, że oczekuje odpowiedzi, zaś pytanie nie zostało zadane z nauczycielską wyższością, a zwykłą ludzką ciekawością.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Sala zachodnia [odnośnik]15.10.20 0:52
Cressida kochała sztukę, ale najmocniej malarstwo, bo to do niego przejawiała największy talent i pasję. Znała też podstawy innych sztuk, Beauxbatons wyposażyło ją w niezbędną wiedzę teoretyczną, potrafiła też trochę śpiewać i grać na fortepianie, ale jej umiejętności w tym zakresie nie dorównywały tym malarskim. Lubiła otaczać się pięknem i czuła się szczęśliwa w pięknych i spokojnych miejscach. Była bardzo wrażliwa nawet jak na standardy szlachetnej damy, co w przeszłości często uwierało jej pana ojca. Jako konserwatysta uważał że miejsce damy jest w cieniu mężczyzny i że kobieta nie musi być silna ani specjalnie utalentowana w magii, ale nadmierna miękkość też była mu nie w smak, ponieważ był człowiekiem w ogóle niewrażliwym na sztukę i nie rozumiał tego, co działo się w duszach artystów. Nie rozumiał świata Cressidy: ani jej upodobania do malarstwa, ani wrażliwości na los ptaków. Jej ogromną niechęć do polowań i do spożywania ptasiego mięsa zawsze uważał za niedorzeczny kaprys, a dla Cressie naturalnym było, że nie zabija się ani nie je czegoś, z czym się rozmawia.
Przechadzała się po świątyni sztuki samotnie, służka dyskretnie przemykała za nią, nie przerywając swojej pani rozmyślań. Żyły w dobrych stosunkach, Cressie zawsze bowiem traktowała dobrze służbę i wiedziała, że może liczyć na swoją towarzyszkę, która pomagała jej na co dzień w wielu czynnościach i towarzyszyła w wyprawach poza dworek. Nie spodziewała się dziś napotkania ducha przeszłości i kiedy jej spojrzenie padło na pojawiającą się w sali damę, przypomniała sobie to, co kiedyś je łączyło. W dawnych czasach, kiedy była panną Flint i wraz z innymi pannami z konserwatywnych rodów w letnie wakacje okazjonalnie pojawiała się na organizowanych przez przybyłą spotkaniach dla młodych dam. Och, jak bardzo jej wtedy zazdrościła urody, obycia i wdzięku! Cressida zawsze bowiem była nieśmiała, niepewna siebie i całkowicie pozbawiona siły przebicia, choć jednocześnie ze wszystkich sił pragnęła spełnić wysokie oczekiwania swego pana ojca. Chciała być wtedy jak te inne damy, pragnęła im dorównać, choć wyróżniała się spośród nich nie tylko wyglądem, ale i charakterem. Zbyt nieśmiałym, zahukanym, pozbawionym też fałszu czy dwulicowości. Zawsze była prostolinijną osóbką, która nie potrafiła kłamać i udawać.
Widok Lucretii, byłej lady Malfoy, przywołał też inne wspomnienia, dotyczące niegdyś drogiej serduszku osoby, która następnie boleśnie ją odrzuciła, nie chcąc mieć w niej przyjaciółki tylko dlatego, że zgodzono się oddać ją na żonę Fawleyowi. Do tej pory trudno było jej się pogodzić z tym, że Cynthii już nie było w jej życiu i że została odtrącona nawet pomimo tego, że wcale nie stała się inną osobą ani nie zmieniła swoich poglądów. Wciąż była tą samą Cressidą co kiedyś, wierzącą w to, co wpoił jej umiłowany pan ojciec. Ostatni raz widziała Cynthię podczas noworocznego sabatu, co otworzyło stare rany, choć później znowu starała się spychać myśli o niej na dalszy plan, by nie czuć żalu i tęsknoty za kimś, kto ją odrzucił. Dla niej przecież nic się nie zmieniło, nadal pragnęła się przyjaźnić z Cynthią i na pewno by jej nie odrzuciła pierwsza.
Speszyła się i poczuła, jak jej policzki powoli zaczynają okrywać się lekkim różem, jednak zwalczyła w sobie odruch odwrotu. Była w końcu zamężną damą i jak ona musiała się zachowywać. Nie mogła uciekać jak dzikuska.
- Lady Avery – przywitała ją nieśmiało, choć dość oficjalnie, używając jej nowego nazwiska; wiedziała w końcu, że Lucretia została wydana właśnie do tego rodu. I gdyby w przeszłości pewne sprawy potoczyły się inaczej, być może mieszkałyby razem. Dopiero niedawno, już dłuższy czas po swoim ślubie, dowiedziała się, że jej pan ojciec niegdyś snuł plany wydania jej za młodego Avery’ego, ale nic z tego nie wyszło – widocznie i dla nich okazała się nie dość dobra (przynajmniej tak o sobie pomyślała, gdy pan ojciec jej o tym powiedział). Była słaba, a Avery przecież nie tolerowali słabości. Gdy więc pojawił się William Fawley, prosząc o rękę dziewczątka, oddał mu ją w obawie, że nikt inny się nie zjawi. Stała się więc narzędziem nowego sojuszu, a Fawleyowie nawrócili się na ścieżkę tradycyjnych wartości… i wcale nie uważali Cressidy za wybrakowaną. To poczucie siedziało tylko w jej zakompleksionej głowie. To ona tak nisko siebie oceniała i żadne komplementy męża nie potrafiły tego zmienić.
- T-tak – wydukała po chwili odpowiedź na jej pytanie, spuszczając wzrok. Śmiałość nie była jej mocną stroną, a pojawienie się dawnej lady Malfoy, kuzynki jej byłej przyjaciółki, bardzo ją spłoszyło, choć za wszelką cenę próbowała to ukryć. Próbowała sobie przypomnieć te dobre chwile, kiedyś, choć nigdy nie były przyjaciółkami z powodu różnicy wieku i szkoły, to ich relacje można było nazwać poprawnymi, a Cressie starała się czegoś od starszej koleżanki nauczyć. Teraz ich relacje były wielką niewiadomą, ostatni raz rozmawiały jeszcze przed jej ślubem. Po odrzuceniu przez Cynthię odsunęła się i od pozostałych jej krewnych w obawie, że odrzucą ją tak samo, a może nawet w gorszy sposób. Nie wiedziała, czego się spodziewać, choć nawet tak naiwna osóbka jak ona wiedziała, że nie można ufać ludziom, których przyjaźń była tak warunkowa i którzy ją odrzucili. Choć czy sama też nie odrzuciła części dawnych znajomych po tym, jak ich rody opowiedziały się po stronie równości?
- Lubi lady malarstwo? – zapytała może nieco głupio, ale na moment zapomniała języka w buzi i rzuciła pierwsze, co przyszło jej na myśl. Ile z dawnej lady Malfoy znajdowało się w obecnej lady Avery? Wydawała się jeszcze piękniejsza i dumniejsza niż kiedyś. Jasnowłosa, blada i klasycznie szlachetna. Cressie naprawdę musiała się zmusić, by oderwać wzrok od podłogi i unieść go z powrotem na twarz rozmówczyni. Kontakt wzrokowy też nigdy nie był jej mocną stroną. Nie, kiedy czuła się w czymś towarzystwie niepewnie.


Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?

Cressida Fawley
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5557-cressida-fawley-flint https://www.morsmordre.net/t5573-piorko https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f117-cumberland-ambleside-dwor-fawleyow https://www.morsmordre.net/t5581-skrytka-bankowa-nr-1374 https://www.morsmordre.net/t5580-cressida-fawley
Re: Sala zachodnia [odnośnik]15.10.20 15:32
W tej młodej kobiecie było coś, co działało na Lucretię podobnie jak płomień na wosk świecy. Topiła się, powoli i łagodnie, prawie niezauważalnie. Zawsze miała słabość do osóbek delikatnych, może zakompleksionych, w pewien sposób niekompletnych. To takimi zajmowała się kiedyś w Hogwarcie, przejmując ich ból i emocje na siebie niemalże instynktownie. Zawsze wierzyła, że prawdziwa siła drzemie w duszy każdego czarodzieja - niektórzy po prostu urodzili się z uchylonymi drzwiami do skarbca pewności siebie. To, że Cressida nie znalazła jeszcze klucza do swych wrot lub ich nie otworzyła, nie oznaczało jeszcze, że nigdy się to nie stanie. Póki krew płynie w ich żyłach, mogły przecież wszystko. Wolność wyboru, tak pięknie maskowana przez ojców, matki, guwernantki, nestorów i mężów, była w zasięgu ręki.
Wiedziała to najlepiej po sobie. Przejawiała kiedyś, jeszcze na początku nauki szkolnej podobny zestaw zachowań. Utrzymanie kontaktu wzrokowego było dla niej wyzwaniem, mówiła zawsze głosem cichym, ledwie na granicy szeptu, a w dodatku, by zapanować nad swoim lękiem, często wyginała sobie palce. Jakież to szczęście, że nie pozostał po tym żaden ślad!
Nagłe ukłucie przeszyło jej serce niczym strzała. Lucretia cierpiała w końcu na pewną "chorobę", defekt, nad którym pracowała z zacięciem już od dłuższego czasu. Współczucie było uczuciem nieznanym w rodzie Avery. Malfoyowie używali go natomiast jako jednego ze swych ulubionych narzędzi do tworzenia własnego wizerunku. Przecież odpowiednio wyrażone (często nawet nieodczuwane) potrafiło zdziałać cuda w wielkim świecie polityki. Postawiona jednak w zupełnie nowej roli, jako lady Avery, musiała podjąć działania na rzecz swej nowej rodziny. Ona nie współczuła. Zabierała to, co jej się należało, a nieszczęśnik, który postanowił się temu sprzeciwić, często kończył tragicznie. Pierwszą lekcją, którą dawał Zamek Ludlow, było to, że na współczucie nie zasługuje każdy. Jedynie wąski wycinek czarodziejów - rodzina i sojusznicy. Cressida niestety, choć w każdej innej chwili zostałaby uznana za duszę tragicznie wrażliwą, potrzebującą przewodnika w świecie plugawości do tej grupy nie należała.
Rozumiały to obie. Cynthia, której obecność jeszcze bardziej odbiła się na relacjach lady Avery i lady Fawley, pojęła to w mig. Kompletne porzucenie kogoś niegdyś tak bliskiego, gdy tylko stał się rodziną wroga, wymagało wielkiego samozaparcia i odwagi. Lucretia, nigdy nie będąc w podobnej sytuacji, uważała postępek swej młodszej kuzynki za wyraz pełnego oddania rodzinie. Ta w końcu była świętością. Podstawą porządku. A małżeństwo oznaczało przejście spod opieki ojca, pod opiekę męża. Przekazanie własności. Proste i okrutne.
Może dlatego delikatne dusze szukały ujścia w sztuce.
- Och, jestem jedynie laikiem i lubię malarstwo właśnie w ten sposób - odpowiedziała, nie mogąc jednak pozwolić sobie na spuszczenie z niej wzroku. W nieśmiałości młódki było coś zabawnie uroczego. Do tego stopnia, że gdyby były w mniej formalnej sytuacji, pewnie spróbowałaby to wykorzystać. Sprawdzić, jakie są jej granice. Choć fundamentalnie nie chciała wyrządzić jej krzywdy, podobne twarde lekcje potrafiły być właśnie fundamentami pod silniejszy charakter. Nie mogła również znów wcielić się w formę mentorki. Gdyby do uszu jej męża doszła wiadomość, że zaangażowała się w podobną relację z lady Fawley nie mogłaby liczyć na jego zrozumienie.
- Wnioskuję jednak, że wasze wykształcenie, lady Fawley, uprawnia was do przyjęcia pozycji eksperta. - jeżeli myślała w jakikolwiek sposób o Beauxbatons, to na myśl przychodziła jej głównie szkoła przeznaczona dla artystów wszelkiego rodzaju. Podobno klimat i struktura szkoły były znacznie lepiej przystosowane do osóbek delikatnych. Gorzka refleksja nasuwała się sama - losy Cressi mogłyby być zupełnie inne, gdyby przyszło jej uczyć się w innym miejscu. Niepewne było jednak, czy zmiana wyszłaby jej bardziej na dobre, czy złe.
- Mam nadzieję, że nie będzie miała lady nic przeciwko, bym przyłączyła się do niej. Myślę, że nawet krótka rozmowa rozszerzyłaby mi horyzonty na zagadnienia, które mylnie uznawałam za nieinteresujące... - zawiesiła na chwilę głos, splatając dłonie ze sobą za plecami. Wyprostowała się przy tym jeszcze bardziej, a uniesiony podbródek dodatkowo poprawił posturę. W końcu to, co dla Lucretii mogło być bohomazem, obrazem równie dobrze mogącym być uwiecznionym magicznym aparatem fotograficznym z ujęciem godzin pracy, dla Cressidy znaczyło prawdopodobnie znacznie więcej. Głębokie emocjonalne przeżycie, powrót wspomnień, a może chłodna analiza z punktu widzenia artysty i własnych umiejętności?
Gość
Anonymous
Gość
Re: Sala zachodnia [odnośnik]18.10.20 13:28
W przypadku Cressidy duży wpływ na jej charakter miało wychowanie i dorastanie – a przyszło jej dorastać w cieniu starszego rodzeństwa. Brata, godnego potomka rodu Flint i siostry, pięknej i będącej ulubienicą pana ojca. Cressida była ostatnia, już w chwili narodzin marniejsza od wcześniejszej dwójki, od pierwszych chwil drobna, wątła i delikatna. Najrzadziej słyszała ze strony ojca pochwały, te najczęściej były zarezerwowane dla jej rodzeństwa, które z racji starszeństwa większość rzeczy robiło lepiej. I tym sposobem mała Cressida zaczęła się czuć niewystarczająca, nie dość dobra, choć robiła wszystko, żeby przyciągnąć uwagę pana ojca i zasłużyć na pochwałę. Ale jej piękne jak na młody wiek rysunki nie były zdolne poruszyć sercem kogoś, kto nie cenił sztuki w żadnym stopniu. Pan ojciec na swój sposób kochał każde z dzieci, ale nie należał do rodziców okazującym swoim dzieciom czułość. Nie rozpieszczał ich, stawiając na staranne wychowanie ich na godnych potomków rodu, ale delikatne serduszko Cressidy pragnęło jakiegoś wyrazu ojcowskiej miłości. Kompleksy wobec rodzeństwa i poczucie, że nie była wystarczająco dobrą córką miały ogromny wpływ na jej późniejsze życie, również w dorosłości, w którą weszła z niezdrowo niską samooceną i zaburzoną osobowością, wciąż zbyt mocno pragnąc zadowolić wszystkich dookoła.
Cressida bowiem chciała ze wszystkimi żyć w zgodzie. Nie znosiła konfliktów, a jeśli już z jakiegoś powodu kogoś nie lubiła, to unikała jego towarzystwa. Unikała też mugolaków i ludzi o niestosownych poglądach, bo damie nie wypadało się z nimi zadawać. Jedyne co było w niej płomienne to włosy, bo na pewno nie charakter, i żarliwe negatywne uczucia nie leżały w jej naturze, była na nie zbyt łagodna i dobra, nigdy nie potrafiąc i nie chcąc krzywdzić innych. Taka łagodność i dobroć nie były jednak dobre dla niej; jej delikatny, słaby charakter czynił ją urodzoną ofiarą. Pozostawało jej się cieszyć, że pan ojciec nie wydał jej do rodu Avery, choć bywały momenty, gdy gdzieś głęboko w środku żałowała przyjęcia zaręczyn Williama. Może gdyby tego nie zrobiła, nie opuściłaby jej część i tak nielicznego grona przyjaciół? Ale czy ktokolwiek inny by się jej oświadczył, skoro na salonach było tyle piękniejszych i pewniejszych siebie panien? Może gdyby nie William zauroczony wrażliwą artystką z leśnego rodu, to zostałaby starą panną i nigdy nie spełniłaby marzenia o posiadaniu dzieci? Chyba że pan ojciec wydałby ją wtedy za jakiegoś dalszego kuzyna, i pozostałaby w Charnwood, nie musząc ani zmieniać miejsca zamieszkania, ani znosić odrzucenia przez przyjaciół. Ale nie przekona się już, co by się stało, gdyby tamtego dnia, w dniu zaręczyn, powiedziała „nie”. Przyjęła oświadczyny, wyszła za mąż, urodziła dzieci i nie istniała droga powrotu do dawnego życia, do umiłowanej rodziny, której wartości wciąż ceniła. Dla całej reszty świata była Fawleyem i choć spotkało ją wśród nich wiele dobrego, pragnęła zachowania dawnych przyjaźni. Nie było tajemnicą, że Cressida największym sentymentem darzyła te lady, z którymi dane jej było spędzić naukę w Beauxbatons, i wśród absolwentek Hogwartu czuła się wyobcowana. Zamiast znaleźć nową przyjaciółkę wśród nich, wciąż z tęsknotą myślała o Cynthii. Dla niej Cynthia nie stała się wrogiem, z chwilą ślubu nie wszczepiono jej nagle innej osobowości, choć często miała wrażenie, że niektóre damy po ślubie mocno się zmieniały, przejmując myślenie nowych rodzin. Z Cressidą się tak nie stało. Gdyby tylko Cynthia wtedy wyraziła chęć kontynuowania znajomości, Cressie nie odrzuciłaby jej, jednak w obliczu odrzucenia wolała się odsunąć, a całe odrzucenie ugodziło w jej i tak wątłą samoocenę. Cóż, może posiadanie prawdziwych przyjaciółek po prostu nie było jej pisane i miała zadowolić się jedynie płytkimi, powierzchownymi znajomościami z salonów? Tylko takie aktualnie ją otaczały i żadna z dam poznanych po debiucie nie była jej prawdziwie bliska. Może byłoby inaczej, gdyby uczyła się z nimi w Hogwarcie – tylko pod warunkiem, że Tiara Przydziału wysłuchałaby jej błagań i przydzieliłaby ją do Slytherinu lub Ravenclawu. Zawsze bała się bowiem, że gdyby trafiła do Hogwartu, wylądowałaby w Hufflepuffie, domu dla szlam, słabeuszy i ofiar losu. Jej pan ojciec, niegdyś będący dumnym Ślizgonem, gardził tym domem. Wtedy była losowi wdzięczna za Beauxbatons wolne od takich stygmatyzujących podziałów, bo już wolała wchodzić na salony z łatką „tej obcej” niż z łatką Puchonki.
Ale może popełniała błąd, przejmując się ludźmi, którzy najwyraźniej nie byli jej prawdziwymi przyjaciółmi, i z ich powodu kwestionując swoje małżeńskie szczęście?
- O-oczywiście, nie mam nic przeciwko – zapewniła nieśmiało, choć tak naprawdę najchętniej czmychnęłaby z pomieszczenia, by uwolnić się od niezręcznej obecności kobiety, w której niegdyś widziała wzór do naśladowania, a która teraz zapewne widziała w niej coś gorszego i niegodnego znajomości, może nawet uznała to spotkanie za okazję do podrwienia sobie z wrażliwości młódki? Musiała jednak robić dobrą minę do złej gry. Jeśli chciała przetrwać na salonach, gdzie nie wszyscy byli jej przychylni, zwłaszcza po ślubie, musiała zacząć się uczyć gry pozorów. Może wciąż miała się czego uczyć od Lucretii pomimo przepaści, która je podzieliła? Jej rozmówczyni zdawała się dobrze skrywać emocje, Cressida nie wiedziała, jakie miała intencje i cel w tym, że do niej podeszła i rozpoczęła tę pogawędkę o sztuce.
- Większość ludzi traktuje malarstwo jako coś, co cieszy oczy oglądającego, ale dla artysty tworzenie obrazu to przeżycie o wiele głębsze – powiedziała neutralnym tonem, starając się nie myśleć o tym, z kim miała do czynienia i skupić się na cieszeniu oczu sztuką. – Dziś jednak przybyłam tu jako widz podziwiający to, co stworzyli inni malarze. – Kilka razy zdarzyło jej się użyczać obrazów na tutejsze wernisaże, dziś jednak przyszła, by zobaczyć co stworzyli inni utalentowani czarodziejscy artyści, tworzący w konserwatywnych nurtach, bo mugolskie abstrakcyjne, niepodobne do rzeczywistości naleciałości nie miały racji bytu w miejscach takich jak to. Cressida mogła więc podziwiać na ścianach piękne pejzaże, portrety, martwe natury i uwiecznione sceny przedstawiające rozmaite aspekty czarodziejskiego życia. – Któryś z tych obrazów podoba się lady szczególnie? – tego typu pytanie było w końcu bezpieczne, nie dotykające ich przeszłości ani trudnej teraźniejszości. Wystarczająco neutralne, by można było zapytać o to każdego, nawet kogoś, kto nie był jej przyjacielem. Dziś były tylko dwoma damami, które kiedyś łączył wspólny mianownik, ale dziś nic z tego nie pozostało. Były sobie obce, oddzielone przepaścią niechęci, którą ród Lucretii żywił wobec rodu męża Cressidy.


Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?

Cressida Fawley
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5557-cressida-fawley-flint https://www.morsmordre.net/t5573-piorko https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f117-cumberland-ambleside-dwor-fawleyow https://www.morsmordre.net/t5581-skrytka-bankowa-nr-1374 https://www.morsmordre.net/t5580-cressida-fawley
Re: Sala zachodnia [odnośnik]02.10.21 13:15
| 13 lutego

Trzynaście warstewek tiulu wirowało wokół sukienki Cordelii, gdy pewnie szła przez salę bankietową galerii sztuki, rozsyłając dookoła wyniosłe uśmiechy. Kreacja była, jak na standardy Malfoyówny, dość skromna, w stonowanym, szmaragdowym kolorze i przy wspomaganiu dyskretnej, srebrnej biżuterii - lecz bez wątpienia obszerna, cnotliwie zakrywając kobiece kształty, nadając jednakże szyku oraz zapewniając wszelkich zgromadzonych, że córka Ministra Magii żyje dostatnio i bezpiecznie, tak jak cały, wspaniały, magiczny kraj. Nie znalazła się tutaj przypadkiem, a piękno ubioru również nie zostało dopracowane bez celu: postawiono przed nią jedno z bardziej przyjemnych zadań, razem ze starszą siostrą miała uświetnić swą obecnością dyplomatyczną wizytę z hiszpańskiego rządu. Rzecz jasna nie miały uczestniczyć w obradach ani posiedzeniach, a jedynie zabawiać rozmową i roztaczać wokół siebie czar na wieczornym bankiecie, mającym miejsce w artystycznym, malarskim centrum ducha Londynu. Cordelia niezbyt słuchała technicznych wieści o tym, jak poszły negocjacje, czym w ogóle zajmowali się niezwykle opaleni jegomości, lecz była absolutnie przejęta rolą, jaką wyznaczono do odegrania. To był ważny wieczór, ważne spotkanie, chciała prezentować się na nim nienagannie, zasługując na zadowolenie ojca oraz udobruchanie brata, wyjatkowo zajęła się więc nie tylko wyglądem, ale także w ciągu ostatnich długich dni nauczyła się kilku hiszpańskich słówek, tak, by móc powitać gości w ich języku. Wymagało to od lady Malfoy wielu umysłowych zasobów, nauka nie poszła w las, wykuła powitanie na pamięć, świadoma, że zapomni tych kilka króciutkich zdań już kolejnego wieczoru. Była zestresowana, oczywiście, że tak, lecz gdy stanęła obok siostry na podeście, pozwalając sobie na niedługie powitania, potem oddając rolę organizatorki spotkania swej średniej siostrze, całe zdenerwowanie jakby zniknęło. Wszyscy zgromadzeni byli wpatrzeni w nią jak obrazek, zapewne pod wielkim wrażeniem, z jaką gracją i z jak wybitnym akcentem wypowiedziała dosłownie piętnaście słów, opierając się na ich fonetycznym zapisie, wtłaczanym do głowy niczym wersy wiersza. A może po prostu się w niej zakochali? Bo jakże inaczej wytłumaczyć, że podczas powitalnych uroczystości spoglądali na nią bardzo często, ukradkiem, nie poświęcając drugiej Malfoyównie oraz reprezentantom Departamentu Magicznej Współpracy Czarodziejów całej swej atencji? Cordelia pokraśniała z dumy, poprawiając rękawki bufiastej sukienki, a gdy oficjalne rozpoczęcie wieczoru przeszło miękko w oprowadzanie po wernisażu, z gracją wmieszała się w tłum, więcej niż zadowolona. Przed pojawieniem się w galerii sztuki nie miała okazji ostatni raz spojrzeć w lustro, a później, już po teleportacji, na sali, wśród obrazów hiszpańskich i brytyjskich twórców, także nie było zwierciadeł, lecz czując na sobie wzrok dam i dżentelmenów, pęczniała z dumy coraz bardziej. Opłacało się ciężko pracować i szkolić język, a także znosić długie przymiarki sukienki: dziś reprezentowała Ministra Magii więcej niż godnie. Zamierzała właśnie skierować się w stronę jednej z krążących przed malowidłami grupek, zaszczycając ich swą rozmową, lecz kątem oka dostrzegła pewnego znajomego lorda. Maniery nakazywały się z nim przywitać, zwłaszcza, że stał samotnie, a ona powinna traktówać z równą uwagą każdego z gości. Ruszyła więc w jego stronę z wymuszonym uśmiechem, który zniknął, gdy znalazła się tuż przy postawnym brunecie. - Dobry wieczór, Maghnusie, cieszy mnie, że bierzesz udział w działaniach zacieśniających współpracę z hiszpańskim Ministerstwem Magii - zadeklamowała wyuczoną formułkę, łypiąc na szlachcica niezbyt przyjemnie, choć nie ukrywała też lekkiego uśmieszku dumy. Zobacz, jak wspaniale się spisałam, jaką furorę wzbudziłam, jak szepczą o mnie i wzdychają do mej skromnej osoby!
Szkoda tylko, że nie miała pojęcia, dlaczego stała się obiektem wielu rozmów. I że stoi przed jednym z najmniej lubianych arystokratów nie posiadając na swej ślicznej buzi brwi.
Cordelia Malfoy
Cordelia Malfoy
Zawód : Arystokratka, córka swego ojca
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
pretty shiny thing
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9354-cordelia-armanda-malfoy https://www.morsmordre.net/t9413-ksiezniczka#286128 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f383-wiltshire-wilton-rezydencja-rodu-malfoy https://www.morsmordre.net/t10314-skrytka-bankowa-nr-2152#311771 https://www.morsmordre.net/t10138-cordelia-armanda-malfoy#307321
Re: Sala zachodnia [odnośnik]04.10.21 8:39
Londyński wernisaż zapragnął odwiedzić z dwóch powodów - pierwszym była oczywiście wizyta hiszpańskich dygnitarzy, których to już z końcem stycznia podejmował z honorami na prośbę Corneliusa w Piórku Feniksa, drugim, tym jeszcze niezwerbalizowanym, była chęć dokładnego obejrzenia samej galerii. Bywał tu wielokrotnie wcześniej, za swój obowiązek uznając godne reprezentowanie rodu na wszelkiego rodzaju wystawach i wieczorkach towarzyskich w gronie najlepiej urodzonych, sztuka nigdy nie pochłaniała go nawet w połowie tak bardzo jak starożytne runy, zwyczajowo więc robił dobrą minę do złej gry, przybierał maskę doskonale wystudiowanego zainteresowania, może wręcz momentami zachwytu i tłamsząc w sobie chęć zerkania co chwila na złotą tarczę zegarka kieszonkowego, odrywał swe myśli od wielogodzinnego studiowania każdego skrawka obrazu czy rzeźby, prowadząc dyskretne studium przypadku na gościach galerii, niczego niepodejrzewających, pochłoniętych przeżywaniem artystycznych uniesień, które były mu obce. Wynajdując sobie co ciekawszych kompanów do rozmowy, nigdy nie poświęcił samemu wnętrzu galerii zbyt wiele uwagi, postanowił więc nadrobić to tego dnia, przy okazji, by nie tracić później czasu na ponowną wycieczkę w to miejsce.
Śmiał się dźwięcznie z nieśmiesznych żartów pana Vasqueza, który wybijał się w tłumie jednakowym poczuciem humoru również przy ostatnim ich spotkaniu w zgoła odmiennej scenerii, okraszonej nienormowanymi ilościami drogich trunków, wdziękiem gibkich ciał tancerek burleski, dymem najwyższej jakości tytoniu i filuternymi dźwiękami orkiestry dętej wygrywającej muzykę daleką od preferowanej przez Maghnusa. Szlachcic rozciągał usta w uprzejmym uśmiechu, otaczając dyplomatę swym pozornym ciepłem, by ten poczuł się jeszcze pewniej w jego towarzystwie, by język rozwiązał mu się jeszcze trochę, by miał złudzenie, że oto znalazł w mroźnej Anglii nowego przyjaciela i partnera w intratnych biznesach - z tyłu jego głowy wciąż jednak toczyła się zażarta batalia możliwych scenariuszy, które rozważały ścieżki dojścia do kluczowego stanowiska sceny międzynarodowej polityki takiego skończonego błazna.
Kątem oka dostrzegał brylującą pośród gości Cordelię, odgrywającą gorliwie rolę młodszej córki Ministra, nie poświęcał jej jednak zbyt wiele uwagi, nie łaknąc jej towarzystwa i uważając, że dopóki orbity, po których się poruszali, nie skrzyżują się samoistnie, wymagając przejścia do do przepisowych uprzejmości, nie będzie podejmował żadnych zbędnych interakcji. Po ostatnich nieplanowanych spotkaniach z Astorią, cierpiał na chwilowy przesyt rozmów z Malfoyównami. Może jasnowłosa, niczym wściekła mucha, z którą miała niepokojąco wiele wspólnego, poleci po prostu dalej i wspaniałomyślnie go ominie? Pan Vasquez ruszył ostatecznie dokonać oględzin wystawianych dzieł wraz ze swoimi kompanami, a Bulstrode przystąpił w końcu do przesuwania uważnym spojrzeniem po bogato zdobionych ścianach, pokaźnych rozmiarów kominku i eleganckich gzymsach sufitowych. To, co widział, wpadało w jego smak, choć nie dziwiło go to ni odrobinę; szanowna lady Avery, która roztaczała opiekuńcze skrzydło nad tym artystycznym sercem Londynu, słynęła wszak z nienagannego gustu.
Niestety jednak niedane mu było zbyt długo cieszyć się samotnością, bo oto tuż naprzeciwko niego spod ziemi niemalże wyrosła Cordelia, odziana w tyle warstw szmaragdowego tiulu, że wprawny krawiec najprawdopodobniej były w stanie z tego uszyć pięć sukni. - Lady Malfoy, rad jestem, że hołdując tradycjom swej rodziny, bierzesz na barki ciężar podejmowania zagranicznych gości - skłonił się sztywno i dość płytko w geście przywitania, wypowiadając gładkie słówka, za którymi nie szło nic więcej, ni duma z jej poczynań, ni uznanie dla jej zasług, które sprowadzały się do bycia niczym więcej jak ozdobą. Kąciki jego ust powędrowały nieznacznie ku górze w uśmiechu pozbawionym radości ze spotkania, lecz gdy jego spojrzenie odnalazło ostatecznie twarz młódki, potrzebował chwili na to, by zrozumieć dlaczego ta wygląda tak osobliwie i czego brakuje. Ukradkowe spojrzenia, jakimi córkę Ministra raczyli obecni wokół zaczęły nabierać sensu, a Bulstrode przez kilka długich sekund rozważał to, czy w ogóle powinien odzierać ją ze złudzeń odnośnie tego, że nie były to spojrzenia pełne zachwytu. - Cordelio, raczysz wybaczyć, daleko mi do znawcy mody - oznajmił, ważąc słowa i ściszając głos znacząco, pochyliwszy się nieco nad nią. - lecz gdzież się podziały twoje brwi?


half gods are worshipped
in wine and flowers
real gods require blood


Maghnus Bulstrode
Maghnus Bulstrode
Zawód : badacz starożytnych run, były łamacz klątw, cień i ciężka ręka w Piórku Feniksa
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
gore and glory
go hand in hand
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
 death before dishonor
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9868-maghnus-i-bulstrode https://www.morsmordre.net/t9891-helios#299311 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f377-gerrards-cross-bulstrode-park https://www.morsmordre.net/t9894-skrytka-bankowa-nr-2246#299355 https://www.morsmordre.net/t9896-maghnus-bulstrode#299374
Re: Sala zachodnia [odnośnik]05.10.21 13:49
Cóż to była za wystawa, cóż to było za wydarzenie! Cordelia zdawała się aż wibrować z tłumionego podekscytowania nową rolą, jaką przyszło jej odgrywać - nie, żeby trzęsły się jej ręce czy kolana, szła przez tłum pewnie, z wysoko uniesioną głową, lecz serce kołatało się w piersi, przejęte tym, czego właśnie dokonywała, heroicznie reprezentując ród Malfoyów wśród tak ważnych, zagranicznych dygnitarzy. Ci pewnie nie poświęcali młodziutkiej córce Ministra Magii zbyt wielkiej uwagi, obsypywali ją uprzejmościami, prowadzili krótki small talk, a potem powracali do istotniejszych tematów, lecz Delia była przekonana, że zapadała im w pamięć na długo, wzmacniając tym samym przyjaźń brytyjsko-hiszpańską. Zaczynała żałować, że nie urodziła się chłopcem, mogłaby wtedy rozpocząć karierę dyplomatki, ba, od razu ambasadorki albo szefowej Departamentu Magicznej Współpracy Czarodziejów! Z takim czarem, z taką gracją prowadziła te skomplikowane konwersacje, na pewno radziła sobie lepiej od wyszkolonych, nadętych i sztywnych urzędników, ot co.
Przekonana o własnej wspaniałości nie tylko nie zauważyła braku brwi, ale też nie ominęła znienawidzonego lorda Bulstrode'a szerokim łukiem, jak to miała w zwyczaju. Odkąd dowiedziała się - a raczej domyśliła się, sprytna i spostrzegawcza bardziej od magicznej policji - o potwornym uczynku, jakiego dopuścił się arystokrata, raczej schodziła mu z drogi. Najpierw z żałobnej rozpaczy za umiłowaną krewną, którą wysłał na tamten, pełen duchów, świat, potem z lęku, że z nią uczyni to samo, a w końcu, gdy nieco podrosła i poczuła się pewniej - z obawy, że to ona uczyni coś Maghnusowi, publicznie wytykając mu mordercze skłonności. Etap łagodności dla zbrodniarza się jednak zakończył, dorosła, zadebiutowała na Sabacie, a teraz stała się pełnoprawną działaczką polityczną, która wspaniale radziła sobie w kryzysowych sytuacjach.
- Nie jest to łatwe zadanie, wymagało ode mnie wielu tygodni przygotowań, ale dla dobra mej rodziny jestem gotowa na nawet większe poświęcenia - odparła butnie, dumnie, a błękitne oczy wpatrywały się prosto w twarz Maghnusa, przesyłając w intensywnym spojrzeniu lalki niechęć, irytację oraz pewną buńczuczność. Zmarszczyła też brwi, chcąc nadać swej buzi groźniejszego wyrazu, zupełnie jakby miała jakąkolwiek szansę na zastraszenie rosłego, wpływowego arystokraty. Już otwierała usta, by kontynuować słowną potyczkę - czuła wszak, że jest na fali, a tego ważnego wieczoru wszystko pójdzie po jej myśli - gdy rozmówca pochylił się nad nią, zadając pytanie, którego nie spodziewałaby się w najdziwniejszych snach.
- Słucham? - wyrwało się jej; zdębiała, unosząc brwi do góry, w zdziwieniu, lekceważąc nawet rozsądny odruch ochronny, nakazujący uciec od pochylającego się nad nią mordercy. Zebrała jednak się w sobie, pewna, że ten...socjopata sobie po prostu z niej drwi. - Co to za głupie żarty, Maghnusie. Sądziłam, że stać cię na więcej. Moje brwi są tam, gdzie brwi większości ludzi - to nie było zabawne - skarciła go, obrażonym tonem, lecz nie mogła powstrzymać się od uniesienia bladej dłoni i niby przypadkowego dotknięcia góry twarzy, ot, tylko dla merliniego spokoju...Opuszki palców nie napotkały jednak równo ułożonych włosków. Twarz Cordelii wyciągnęła się i zmieniła, teraz już nerwowo zaczęła przesuwać dłońmi po łuku brwiowym, nie rozumiejąc, co się właściwie stało, na razie zamarła - i milcząca - w ataku paniki oraz próbie pojęcia, gdzie, do licha, podziały się wypomadowane włoski, tak pięknie podkreślające kształt jej twarzy?
Cordelia Malfoy
Cordelia Malfoy
Zawód : Arystokratka, córka swego ojca
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
pretty shiny thing
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9354-cordelia-armanda-malfoy https://www.morsmordre.net/t9413-ksiezniczka#286128 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f383-wiltshire-wilton-rezydencja-rodu-malfoy https://www.morsmordre.net/t10314-skrytka-bankowa-nr-2152#311771 https://www.morsmordre.net/t10138-cordelia-armanda-malfoy#307321
Re: Sala zachodnia [odnośnik]05.10.21 16:41
Niedawny debiut Cordelii, jaki nastąpił na sabacie w otoczeniu śmietanki towarzyskiej całej Wielkiej Brytanii najwidoczniej dodał jej wiatru w żagle. Jakby tego w ogóle dodatkowo potrzebowała, od zawsze wiedziona butą typową dla rozkapryszonej córki, która wierzy, że świat stoi przed nią otworem i czeka z niecierpliwością na jej skinienie - i której nikt nigdy nie utemperował ani nie wyprowadził z błędu. Bulstrode niejednokrotnie wcześniej poddawał się rozważaniom w kwestii tego, jak to w ogóle możliwe, że z jednego rodu, mało tego, z jednego małżeństwa, zrodziły się jednostki tak skrajnie odmienne w swym zachowaniu i cechach charakteru. W drzewie genealogicznym Malfoyów tuż obok siebie widniał wszak dostojny polityk, przepisowo wypełniający swe obowiązki i zawsze poprawna opiekunka syren oddana nowemu nazwisku, lecz pozostająca wierna korzeniom - a tuż obok pustego miejsca, które niegdyś zajmował zdrajca krwi, znajdowała się... Cordelia. Czyżby pochłonięty karierą na wysokich szczeblach Cronus powierzył wychowanie najmłodszej latorośli nieodpowiednim osobom?
Nie przestawało go to zadziwiać, gdy przed jego oczami lawirowały kolejne warstewki tiulu, a on mimowolnie porównywał te obrazy z posągową niemalże Astorią, odzianą elegancko, lecz nigdy krzykliwie, która nie wdzięczyła się nigdy do obcych ludzi, zamiast tego przywodząc na myśl bardziej lodową rzeźbę, używającą bystrego umysłu i niewymuszonej elokwencji niczym oręża. Były od siebie tak różne, że opiewało to już o absurd.
Podobnie jak i same podejrzenia Cordelii odnośnie jego osoby. Zwykł je ignorować, zwykł uważać, że nie powinien zniżać się do poziomu komentowania wynurzeń nastolatki znudzonej pełnym wygód życiem, czasem jednak na jego języku rozlewała się ciężka do okiełznania gorycz, że oto najmłodsza z cór Malfoya z jego osobistej i dotykającej go boleśnie tragedii robiła swój plac zabaw i miała czelność wtrącać się w zamknięty rozdział, jaki stanowiło jego burzliwie zakończone małżeństwo. Szczerze liczył na to, że tym razem, ze względu na towarzystwo otaczających ich dygnitarzy i dyplomatyczną wagę wydarzenia, jasnowłosa powstrzyma się od nieodpowiednich komentarzy, chociaż nie przywiązywał się zanadto do tej myśli. Czyżby więc z odsieczą miały mu przyjść jej brwi, a raczej ich brak?
- Doprawdy, postawa godna pochwały - kiwnął głową z uznaniem, chociaż jego głos nie przejawiał podobnych uczuć. Piwne tęczówki odnalazły te błękitne, bezczelność odmalowująca się w jej spojrzeniu była doprawdy oburzająca, lecz nie ulegał pokusie wyrażania swych prawdziwych opinii, zamiast tego lawirując w kręgu obłudnych uprzejmości bez pokrycia. - Jakież to poświęcenia masz na myśli, droga Cordelio? - zapytał niby to z zainteresowaniem, starając się usilnie ignorować fakt tego, jak dziwnie wyglądała jej twarz pozbawiona ram wyznaczanych przez brwi. Wzrok przebiegł na chwilę po czole pozbawionym równo uczesanych włosków, po czole gołym, przypominającym niemowlęce i w dodatku, niestety, mało urodziwe. Szepty wciąż rozbrzmiewały wokół nich i chociaż czerpałby satysfakcję z oglądania, jak właśnie ta konkretna, pewna siebie nastolatka wystawia się na pośmiewisko, tak dobre wychowanie graniczące z tresurą wzięło ostatecznie górę i nakazało ją uświadomić.
- Mówię o twoich brwiach, Cordelio... a raczej ich braku - powtórzył cierpliwie, siląc się na powagę, gdy na przemian marszczyła i unosiła te partie skóry, które teraz były bez wyrazu jak nieozdobiona maska. - Zaiste pragnąłbym, by był to żart - jak i to spotkanie, Cordelio - obawiam się jednak, że nie dopisuje mi aż tak... osobliwe poczucie humoru - oznajmił ostatecznie, a z pobliskiego bufetu z zimnymi przekąskami chwycił srebrny nożyk do masła, o szerokiej powierzchni wypolerowanej na wysoki błysk i inkrustowanej masą perłową rączce. Podał szlachciance klingę, by przejrzała się i odarła ze złudzeń, że był skory do podobnych żartów; chociaż nerwowe przesuwanie palcami po łukach brwiowych pozbawionych zwieńczenia i nagłe zmiany odmalowujące się w mimice jej twarzy, już nie tak zadufanej w sobie i przekonanej o własnej cudowności, mówiły dobitnie, że zdążyła już odnotować bolesną prawdę.


half gods are worshipped
in wine and flowers
real gods require blood


Maghnus Bulstrode
Maghnus Bulstrode
Zawód : badacz starożytnych run, były łamacz klątw, cień i ciężka ręka w Piórku Feniksa
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
gore and glory
go hand in hand
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
 death before dishonor
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9868-maghnus-i-bulstrode https://www.morsmordre.net/t9891-helios#299311 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f377-gerrards-cross-bulstrode-park https://www.morsmordre.net/t9894-skrytka-bankowa-nr-2246#299355 https://www.morsmordre.net/t9896-maghnus-bulstrode#299374
Re: Sala zachodnia [odnośnik]11.10.21 9:05
Była jeszcze dzieckiem, panienką ledwie wyrośniętą poza blat stołu w głównej jadalni Wilton, wiele można było jej wybaczyć, lecz właściwie – czy było co? Nie porównywała się z rodzeństwem starszym o ponad dekadę, młodość miała swoje prawa, a ona, niezwiązana obowiązkami żony i matki, a także daleka od polityki, dopiero rozglądała się po dorosłym świecie, równie zachwycona co – w głębi naiwnego serca – przytłoczona. Naprawdę poważnie podchodziła do powierzanych jej obowiązków, stanowiąc uroczą przeciwwagę dla śmiertelnej powagi swych krewnych, nigdy jednak nie przekraczała zasad dobrego wychowania, nawet, gdy musiała stanąć oko w oko z drapieżnikiem z rodu Bulstrode’ów, okrutnikiem w przystojnej powłoczce, samym lordem Maghnusem,, mającym na rękach krew reprezentantki najwspanialszych magicznych genów Malfoyów. Gdyby była młodsza o dziesięć lat, pewnie w ataku kaprysów oraz motywowanej odwagą głupoty kopnęłaby zbrodniarza w kostkę, a potem, płacząc, wezwałaby magiczną policję, lecz tego nie mogła zrobić, zwłaszcza, że nawet najbliższe przyjaciółki, którym w sekrecie przekazała swe podejrzenia, uznały te wynurzenia za skrajnie absurdalne. Cordelia kierowała się jednak sercem, czuła, że coś w tym mężczyźnie było nie w porządku i zamierzała dowieść swego. Na razie dołączając do festiwalu uprzejmości, choć gdyby błękitne spojrzenie mogło zabijać, Maghnus właśnie rozkładałby swoje skądinąd przyjemne dla oka ciało w eleganckiej szacie na marmurowych podłogach galerii, rozlewając wokół siebie błękitną krew – tak, jak rozlewał tą należącą do Callisto. – Spędziłam wiele godzin na nauce hiszpańskich słówek, musiałam też odpowiednio zadbać o swą prezencję…Doprawdy, od Sabatu nie byłam taka zmęczona! Zrobię jednak wszystko, by zadbać o gości naszego wspaniałego kraju – odparła dumnie, bo choć pochwały od mordercy nie miały dla niej żadnego znaczenia to…no, cóż tak naprawdę miały, cieszył ją każdy okruch uznania, zwłaszcza, że według samej siebie robiła potwornie wiele, by godnie reprezentować ród.
Niestety, czyniła to bez brwi. Nie rozumiała, co się właściwie stało i jak do tego doszło, strach wybiegł znacznie przed zawstydzenie, kąciki różanych ust zadrżały w zapowiedzi płaczu. Była tak zszokowana, że gdy Maghnus sięgnął po nóż, nie drgnęła ani nie zakwiliła w panice, pewna, że teraz zadźga i ją, tutaj, publicznie, po raz kolejny odbierając życie Malfoyównie. Ach, może i lepiej, gdyby ją tutaj zabił, wbił nożyk w serce, nie musiałaby znosić tego upokorzenia! Bezradnie przejrzała się w tym prowizorycznym lusterku, po czym pobladła śmiertelnie, jakby w ataku genetycznej choroby, wysysającej z rumianej dotąd buzi wszelkie kolory. – Jak…jak to się stało? – wyjąkała cichutko, czując, że kręci się jej w głowie. Wyglądała…okropnie! Odrzucająco! Jak gumochłonie dziecko! Albo jakiś wygolony centaur! Lub jednorożec bez rogu! Zniknęły równe, jasne włoski, a twarz bez ich obramowania wydawała się nie tylko mdła, ale wręcz groteskowa. Kąciki ust zatrzepotały jak motyle skrzydła, w ich ślad poszły powieki, lecz na razie szok był zbyt wielki, by zaczęła płakać. – Ty to zrobiłeś? – spytała bezradnie, jeszcze bez złości czy rozpaczy, zaciskając dłonie w piąstki, odcinające się bielą na tle eleganckich zwojów tiulu. Tak, na pewno Bulstrode spróbowałby takiej paskudnej złośliwości, chcąc ją publicznie upokorzyć, ale przecież to musiało się zadziać wcześniej. Co za wstyd. Na Merlina, czy ona przemawiała na podeście, posyłając uśmiechy i hiszpańskie powitania, w takim stanie? – Chyba zemdleję – wyszeptała faktycznie zmartwiałym tonem, obracając się tak, by ukryć twarz przed otaczającym ich tłumem, co nie było takie proste. Najchętniej ukryłaby buzię w dłoniach, ale ten gest przyciągnąłby dodatkową uwagę; pozostawało skulenie – nienaturalne dla dumnej arogantki – ramion i próba odzyskania sił psychicznych, bo obecnie lady Malfoy zawstydziła się aż do bólu, spetryfikowana lękiem, zażenowaniem oraz żałością. Dlaczego to musiało stać się podczas tego ważnego wydarzenia? I dlaczego to ten morderca z Bulstrode’ów stał się bezpośrednim świadkiem jej upokorzenia?
Cordelia Malfoy
Cordelia Malfoy
Zawód : Arystokratka, córka swego ojca
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
pretty shiny thing
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9354-cordelia-armanda-malfoy https://www.morsmordre.net/t9413-ksiezniczka#286128 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f383-wiltshire-wilton-rezydencja-rodu-malfoy https://www.morsmordre.net/t10314-skrytka-bankowa-nr-2152#311771 https://www.morsmordre.net/t10138-cordelia-armanda-malfoy#307321

Strona 9 z 11 Previous  1, 2, 3 ... 8, 9, 10, 11  Next

Sala zachodnia
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach