Wydarzenia


Ekipa forum
Namiot Iluzjonisty
AutorWiadomość
Namiot Iluzjonisty [odnośnik]16.07.16 16:57
First topic message reminder :

Namiot Iluzjonisty

★★
Czy w świecie magii iluzja może jeszcze zadziwić? Tak, jeśli ktoś włada nią równie sprawnie, co mistrz Seamaranus, ponoć przybyły zza dalekiego morza magik, który wszystkie swoje pokazy wykonuje bez różdżki w ręce. Niektórzy wierzą, że potrafi czarować bez niej, inni - że jest to jedynie podstęp i iluzja, której jednak nikt jeszcze nie rozpracował. Jest to wysoki, przystojny czarodziej o elegancko podstrzyżonym wąsie i dobrze skrojonym garniturze. Wraz z dwoma pięknymi asystentkami wyczynia cuda niezwykłe, zamienia ich twarze, części ciała, odcina głowy, wbija w plecy gwoździe, unosi je, hipnotyzuje, a raz nawet sprawił, że jednej z nich wyrosły skrzydła. Dokładnie przemyślane sztuczki wspomagane magią czasem szokują, czasem bawią, innym razem zachwycają i zapierają dech w piersi.
[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:19, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Namiot Iluzjonisty - Page 2 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Namiot Iluzjonisty [odnośnik]03.07.22 10:23
10 IV

Ciężki puder oblepia twarz, jakby nosił na sobie maskę - popękaną, chropowatą, i niepokojąco dobrze odwzorowującą ludzkie rysy, choć nieco karykaturalnie. Biel kontrastuje z kolorem ust, podbija rdzawe tony kosmyków. Całość prezentuje się teatralnie, i właśnie taki efekt zamierzali uzyskać. Nie są tu ludźmi, a bardziej figurami, innymi wersjami siebie; kimś, komu można się przypatrywać z zaciekawieniem; kogo nigdy nie spotkałoby się na ulicy; w takiej scenerii, w takiej charakteryzacji, tworzą mikroświat, w którym da się zatracić.
Odgarnął nachodzący na oczy lok cierpliwym, powolnym gestem, nie zdradzając się przed zgromadzonymi w kolejce osobami - siebie, a właściwie lekkiego znudzenia, tego, że najchętniej byłby wszędzie, byle nie tu. A przecież cała ta szopka to jego wymysł; sposobność, by załatać nieco dziurę w budżecie cyrku, niemal podwoić dochód z jednego występu mistrza. Wystarczyło tylko przygotować odpowiednie miejsce i znaleźć fotografa, który uwieczni na kliszy magię cyrku i wyjątkowe wspomnienie z wizyty u Seamarantusa. Gdy wybrzmiały oklaski wieńczące spektakl, w namiocie ustawiła się długa kolejka do zdjęcia, głównie opiekunów ze swymi dziećmi, bo to właśnie z myślą o najmłodszych zorganizowano tę atrakcję.
- Zapraszam - dłoń isknęła materiał szaty, odnajdując w niej nadkruszoną drobinkę z kryształu elfiego pyłu, pozostałość po poprzedniej stylizacji; zaraz potem opuszki palców miękko przecięły powietrze, uchylając rąbka tajemnicy, skrytej za kotarą odgradzającą poczekalnię od komnaty Iluzjonisty - mistrz Seamarantus już czeka, jeśli mają państwo ochotę, proszę skorzystać z udostępnionych rekwizytów, w rogu sali znajdują się nakrycia głowy i akcesoria, po które można sięgnąć, przygotowując się do pamiątkowej fotografii. Brianne chętnie pomoże znaleźć dla każdej z młodych dam - pozwolił sobie na grzeczny uśmiech, posłany trójce wyjątkowo podobnych do siebie sióstr, a może kuzynek, ściśniętych pomiędzy posągową matroną i podstarzałym jegomościem - wyjątkowe przebranie, proszę zdać się na nią i pozostać czujnym, wkraczają państwo do świata iluzji - ostatnie słowa wypowiedział poufałym szeptem, a następnie usunął się, wpuszczając ich do środka.
W poczekalni nagle zrobiło się cicho; w końcu gwar rozmów ustał, został już tylko jeden klient z dzieckiem, nikt więcej. Nie zwrócił na nich wcześniej przesadnej uwagi, dopiero teraz pozwolił sobie podejść bliżej, szukając wzrokiem najpierw spojrzenia chłopca, a później i jego opiekuna. Bruzda odznaczyła się na czole niepewnością, kiedy zdał sobie sprawę z tego, że coś w tej twarzy zdaje się być niepokojąco znajome. W tym jednak momencie nie potrafił odpowiedzieć sobie na pytanie, skąd dokładnie może kojarzyć stojącego przed nim człowieka - co jedynie podbudowywało niepewność.
Zamaskował ją umiejętnie, a potem skinął mu z szacunkiem głową, na powitanie.
- Najmocniej przepraszam za czas oczekiwania, nie spodziewaliśmy się aż takiego zainteresowania. Już za chwilę i panów będę mógł zaprosić do mistrza Seamarantusa, gwarantuję, że warto było czekać - skąd go zna? Te oczy, błękit zatopiony w smutku, tę mimikę, te dokładnie gesty. Miał wrażenie, jakby spoglądał na zakurzoną fotografię osoby, która była mu doskonale znana; próbował zdmuchnąć z niej kurz, lecz było go za dużo, by w tak krótkim czasie dało się to zrobić, by poznać tożsamość skrytą w zapomnieniu.




gwiazdy były nisko jak gołębie
ludzie smutni nachylali twarz
i szukali gwiazd prawdziwych w głębi
z tym uśmiechem, który chyba znasz
Laurence Morrow
Laurence Morrow
Zawód : numerolog, twórca świstoklików
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
all that we see or seem
is but a dream within a dream
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
standing upright but my shadow is crooked~
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11212-laurence-morrow https://www.morsmordre.net/t11246-houdini#346121 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f424-dzielnica-portowa-arena-carringtonow-wagon-10 https://www.morsmordre.net/t11252-szuflada#346152 https://www.morsmordre.net/t11248-laurence-morrow#346126
Re: Namiot Iluzjonisty [odnośnik]03.07.22 23:52
10.04

Ostatni raz byli tutaj jeszcze przed wojną, w trójkę. Wojna i Beatrice, dwa powody, dla których Hector do ostatniej chwili wahał się, czy zabranie syna do cyrku to dobry pomysł. Najpierw myślał o tej pierwszej, zastanawiając się nie tyle, czy to bezpieczne (dla nich było, choć ostatnio Vale nabierał wątpliwości), ale czy nie zobaczą po drodze niczego, czego Orestes oglądać nie powinien. Był inteligentnym chłopcem, czasem nazbyt inteligentnym - czy miał szansę zauważyć, że niewidziane przez niego od ponad roku miasto jest dziwnie puste? Ślady mordów już zniknęły, Hector bywał w stolicy (sam) na tyle regularnie, by wiedzieć, czego się spodziewać, ale i tak czuł się nieswojo. Ostatecznie wszystko skrupulatnie zaplanował, tylko wizyta w cyrku, na Pokątną nie starczy nam czasu i od razu wrócą do domu, nie spędzając tutaj więcej czasu niż to konieczne. Wiedział, że nie mógł na zawsze zamknąć syna w czterech ścianach domu w Walii, ale - pomimo zapewnień władz o tym, jak bezpieczna jest oczyszczona stolica - to tam czuł się najspokojniejszy.
Gdy znaleźli się w cyrku, zapomniał jednak o wojnie - chyba wraz z Orestesem poddając się iluzji innego świata, dalekiego i fascynującego. Nie zapomniał jednak o niej, lękając się, czy jej wspomnienie nie zakłóci im wizyty. Tam kupowała Orestesowi watę cukrową, przy tamtym namiocie uśmiechała się zalotnie do przystojnego biletera, na tamtej ścieżce prawie się pokłócili (nie publicznie i nie przy nas, oszalałaś?!) dopóki Orestes nie spojrzał na nich szeroko otwartymi oczyma. Hector od razu ugryzł się w język, a Beatrice uśmiechnęła triumfalnie - najpierw od niego, a potem do biletera, znowu. Właściwie więcej z wizyty nie pamiętał, chyba czuł się zbyt upokorzony i zirytowany.
Co zapamiętał Orestes? Bał się, że tamtą wymianę zdań i chyba bał się też, że właśnie tutaj zatęskni za matką. Nie rozmawiali o niej, choć Hector na początku próbował - ale martwił się nieustannie, syn bywał taki poważny i milczący i chyba powinien albo częściej płakać albo częściej się uśmiechać, książki o psychologii dziecięcej nie przynosiły oczywistej odpowiedzi i nikt nie napisał jeszcze dobrej (zdaniem Hectora) książki o prawidłowych reakcjach na nagłą śmierć matki.
W miarę mijających godzin przekonywał się jednak, że Orestes wcale nie myślał dzisiaj o przyszłości. Rzadko widywał syna zafrapowanego czymś równie mocno jak książkami - a teraz siedmiolatek oglądał wszystkie widowiska oczyma szeroko otwartymi z zachwytu, wciąż ciągnął go za rękaw żeby zobaczyć nowy namiot, dał nawet radę obejrzeć podniebne akrobacje bez pytania Hectora o to, czy w ten sposób można sobie skręcić kark.
Vale nie pamiętał, kiedy ostatnio widział syna tak rozentuzjazmowanego. Cyrk, dotychczas kojarzący się jedynie z frustrującymi chwilami u boku żony, i jemu zaczął kojarzyć się dobrze. Nieśmiało zaczął nawet dopuszczać do siebie myśl, że bawią się wyjątkowo dobrze, sami, we dwójkę. Postanowił nie szczędzić Orestesowi ani czasu ani pieniędzy na pamiątki - gdyby tylko chciał czegoś mu zakazać, przypomniałby sobie przecież, że swego czasu wydawał w Wenus dużo więcej i poczuł się najgorszym ojcem świata. Zresztą, już tam nie chodził - chętnie przeznaczy oszczędności na jedynaka, nawet gdy pacjentów ubywało mogli sobie na to pozwolić.
Namiot Iluzjonisty podobał się im chyba najbardziej - półtorej roku temu Beatrice uznała, że Orestes jest za mały na takie rzeczy, więc teraz (choć trochę niepewny, czy iluzje nie będą zbyt drastyczne) Hector wziął go tam z czystej przekory. Siedmiolatek był z a c h w y c o n y, a gdy ogłoszono możliwość zrobienia sobie pamiątkowego zdjęcia, reakcja Orestesa była łatwa do przewidzenia. Vale z kolei nie mógł - ani nie chciał - wyjaśnić synowi, jakim cudem powstały te iluzje, więc z uśmiechem przyznał, że to prawdziwa magia.
Nie śpieszyli się do kolejki. Orestes, czego Hector w swojej ślepocie jeszcze nie zauważał, nauczył się cierpliwości ze względu na kalectwo ojca i rzadko rwał się do przodu gdy spacerowali gdzieś razem. Hector z kolei umiał zająć mu czas. Na spokojnie obejrzeli jeszcze namiot, dołączyli do tłumu na szarym końcu, a Vale zabawiał syna grą w zagadki.
Większość łamigłówek pamiętał z czasów Hogwartu, miał dobrą pamięć, ale w oczach Orestesa był pewnie bardzo pomysłowym i kreatywnym ojcem. Miał nadzieję, że nie zepsuje mu to kiedyś zabawy w Domu Kruka (w głębi serca nie wątpił, gdzie Tiara Przydziału przydzieli Orestesa, choć złośliwy głos w jego głowie przypominał mu czasem, że pomimo podobieństw, to również jej syn), ale do tego czasu obraz ułoży pewnie nowe łamigłówki.
Długo mówił coś do syna z uśmiechem, a głowę podniósł dopiero, gdy zapadła cisza, a asystent Iluzjonisty zwrócił się bezpośrednio do nich. Podczas spektaklu nie zwracał na niego szczególnej uwagi, pochłonięty iluzjami. Później też słuchał jego słów jednym uchem, spóźniony do kolejki i odporny (swoim zdaniem) na marketingowe sztuczki. Przeczuwał, że cyrkowiec o pomalowanej na biało twarzy chce im sprzedać to zdjęcie, ale w ich przypadku - nie musiał się starać. Hector kupiłby wszystko, byleby Orestes uśmiechał się równie szeroko jak teraz.
-Nic nie szkodzi. - odpowiedział od razu i uprzejmie, dopiero teraz na dłużej zatrzymując spojrzenie na twarzy aktora. Miał wrażenie, że kogoś mu przypomina - ale może to tylko teatralny efekt?
-Graliśmy w zagadki! - Orestes pośpieszył z obszerniejszym wytłumaczeniem dla ich cierpliwości, a Hector aż zamrugał ze zdziwieniem, syn rzadko odzywał się do nieznajomych tak chętnie. Musiał być zadowolony, że rozmówca zwrócił się do niego jak do dorosłego, lubił to. -Czy wie pan, co nie oddycha, a żyje, nie pragnie, a pije? - zapytał podekscytowany, z wyraźną dumą - odgadł to przed chwilą.
-Orestesie, organizacja występu i zdjęć to sporo pracy - nie każdy ma wtedy ochotę rozwiązywać zagadki. - upomniał go Hector natychmiast, z łagodnym rozbawieniem, ale zanim pracownik cyrku zdążył coś powiedzieć.
-Przepraszam! Odpowiedz to ryba, proszę pana! - pochwalił się chłopiec, chyba bardziej zainteresowany samą uwagą mężczyzny niż tym, jak dziwnie wyglądał dla dzieci. Hector znów podniósł wzrok, by uśmiechnąć się przepraszająco i...
...zamrugał, a uśmiech na sekundę zastygł na twarzy - wyglądając bardziej na przylepiony, gdy w jasnych oczach nie tliło się już zakłopotanie, a błysk rozpoznania namysłu. Mimowolnie przechylił lekko głowę, jak zawsze, gdy się nad czymś zastanawiał. Może dopiero teraz mógł skupić na twarzy mężczyzny wystarczającą ilość uwagi by przejrzeć przez sceniczny makijaż, może zagadka Orestesa podziałała na niego jak deja vu, może większości twarzy (szczególnie osób, które lubił) nigdy nie zapominał, a może wszystko splotło się naraz.
Niektóre rzeczy nie zmieniają się zresztą nigdy - jak skłonność Hectora Vale do irytująco długiego spoglądania prosto w oczy swoich rozmówców, którą zdołał poskromić gdy po szkole uczył się savoir-vivre (i zdrowego rozsądku) i która wracała gdy miał zbyt wiele bodźców, by pamiętać o starym nawyku. Czyli teraz.






We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.

Hector Vale
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight

OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t10855-hector-vale https://www.morsmordre.net/t10885-achilles#331700 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f389-walia-wybrzeze-rhyl-rhyl-coast-road-8 https://www.morsmordre.net/t10887-skrytka-bankowa-nr-2379#331777 https://www.morsmordre.net/t10886-hector-vale
Re: Namiot Iluzjonisty [odnośnik]05.07.22 18:50
Nic nie szkodzi.
- Dziękuję za wyrozumiałość - uprzejmie skinął głową, w geście nienagannego podziękowania - proszę mi jednak pozwolić wynagrodzić tę drobną niedogodność. Gdyby zapragnęli panowie - uwypuklił ostatnie słowo, zahaczając wzrokiem o twarz chłopca, który wyraźnie zadarł głowę do góry, jakby dumny, że w żaden sposób nie został podkreślony jego prawdziwy wiek; nigdy nie potrafił tego zrozumieć, tej przemożnej chęci, by dorosnąć, gdy ma się możliwość bezmiaru dzieciństwa; w jego wieku pragnął jedynie poznawać kolejne sztuczki, nigdy nie musieć zmagać się z tym, do czego zmuszani byli rodzice, ledwie wiążący koniec z końcem - odwiedzić Arenę raz jeszcze, proszę powołać się w kasie na Laurence'ego - zadbał o wypowiedzenie swego pseudonimu tak, by wybrzmiał w nim stosowny akcent, układający słowo w formę niemożliwą do pomylenia z prawdziwym imieniem - bilety zostaną wtedy sprzedane ze stosowną zniżką - zdobył się na ten gest może przez wyrachowanie, wiedząc już, czym i jak kupić sobie klientów; a może chodziło o coś innego, o sposobność, by zastanowić się, czy intuicja podszeptywała prawdę, czy powinna zacząć niepokoić go tożsamość wizytatora.
Nieprzyjemny dreszcz przebiegł po jego ciele, kiedy niegroźne spojrzenie wbijało się w niego intensywnie, o kilka sekund za długo, jak miał w zwyczaju mijany na korytarzach Hogwartu Krukon, który odzywał się do niego jedynie wtedy, gdy Lawrence po raz kolejny nie sprostał wyzwaniu kołatki, gubiąc się w... zagadkach, właśnie; wypowiedziane przez dziecko słowa jak kotwica ułatwiły mu powrót do rzeczywistości; uśmiechnął się pogodnie, uciekając spojrzeniem od mężczyzny i ratunek znajdując w roziskrzonych wesołością oczach, na których dnie zdawały się spoczywać wszystkie tajemnice świata.
- Zgaduję, że zwycięzca mógł być tylko jeden - w myślał laur nałożył na czuprynę wyraźnie rozemocjonowanego chłopca, nie ujmując niczego towarzyszącemu mu mężczyźnie - powód tego podejrzenia był zgoła inny. Dopiero teraz to dostrzegł, harmonię, rytm, który narzucały sobie nawzajem dwa ciała - gdy zbliżał się do nich, a oni przemieścili się nieznacznie do przodu, zorientował się, że chłopiec czeka z wykonaniem ruchu na moment, w którym zrobi to utykający czarodziej - tempo i długość kroków dostosowując do niego właśnie. Gdyby miał zgadywać, powiedziałby, że w lustrzanym odbiciu łączących ich uczyć, mądrzejszy mag zapewne zachęcał małe (orle?) pisklę do wzbicia się ku ciekawości, pomagając mu w locie i nie pozwalając upaść, a przynajmniej nie na tyle często, by chłopiec zapamiętał jedynie smak porażek - i z pewnością nie miałbym najmniejszych szans, żeby wygrać - z żadnym z Was, a już z pewnością nie z Tobą... Vale?; w kontrze do wieńczącej zdanie myśli, przyznał to lekkim tonem, wystrzeliwując białe, poddańcze iskry ze swej różdżki już na starcie. Miał jednak nadzieję, że były Krukon daleki pozostawał od rozwiązania jedynej zagadki, która tak naprawdę się liczyła - czy były jakiekolwiek szanse, że po tych wszystkich latach wciąż jeszcze pamiętał kogoś takiego, jak on? Rozum podpowiadałby, że nie, ale serce zapełnił już lęk niepewności. Zastanowienie wyraźnie odznaczyło się na jego twarzy, gdy ledwie przez kilka sekund, a może kilkanaście, głowił się zarówno nad tym pytaniem, które sam sobie zadał, jak i nad zagadką chłopca.
Orestesie; kojarzył to imię, nie samą jednak historię, acz pewien był jednego - jako pierwszy nosił je mag, o którym opowiadała grecka mitologia.
- Wyjątkowe imię - nie potrafił się powstrzymać przed komentarzem; zwykłym, uprzejmym komentarzem, który brzmiał przecież tak niewinnie - choć w tym samym momencie Laurie usilnie próbował przypomnieć sobie, jak nazywał się ten, który do złudzenia, bądź złudnie, przypominał mu stojącego naprzeciw mężczyznę; przysiągłby, że równie wyjątkowo, antycznie, może Homer?
- Ryba? - powtórzył, z pytającym akcentem, po chwili dopiero przechodząc nad tą odpowiedzią do porządku dziennego. Najpewniej byłaby ostatnią, której sam by udzielił - pan odpowiedziałby tak samo? - czy i dla - teraz był już tego pewien, wystarczyło jedynie spędzić z tą dwójką chwilę - ojca chłopca zagadka była równie łatwa, co dla syna? - przez chwilę pomyślałem, że mowa o wolności - dodał nieostrożnie, choć zamierzenie, testując reakcję na tę odpowiedź; wolność - nie oddycha, a żyje w tylu sercach, nie pragnie wcale krwi, a właśnie ją musi spijać; zrozumie ów klucz? - która tak, jak i w Londynie - powstrzymał zalękniony grymas, w który układała się jego twarz, gdy zobaczył przed oczami raz jeszcze prawdziwą cenę londyńskiej wolności - wkrótce zapanuje w całym kraju - musiał to dopowiedzieć, skoro ważył się już poruszyć temat wolności, różnorako interpretowanej; nie chciał pozostawiać pola do błędnej interpretacji, sprzecznej z tym, w co wierzyć należało. Dla niego słowo to niezmiennie posiadało jedną tylko definicję, wolną (sic!) od ideologicznych wtrętów, nie było jednak dnia, by nie zastanawiał się, czy cena, którą należy zapłacić za walkę z nieuchronnym, nie jest zbyt wysoka. - To pana kolej na zagadkę? - zagaił neutralnie, spoglądając na mężczyznę, jednocześnie wyciągając zapraszająco rękę - chcąc poprowadzić ich bliżej kurtyny.




gwiazdy były nisko jak gołębie
ludzie smutni nachylali twarz
i szukali gwiazd prawdziwych w głębi
z tym uśmiechem, który chyba znasz
Laurence Morrow
Laurence Morrow
Zawód : numerolog, twórca świstoklików
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
all that we see or seem
is but a dream within a dream
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
standing upright but my shadow is crooked~
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11212-laurence-morrow https://www.morsmordre.net/t11246-houdini#346121 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f424-dzielnica-portowa-arena-carringtonow-wagon-10 https://www.morsmordre.net/t11252-szuflada#346152 https://www.morsmordre.net/t11248-laurence-morrow#346126
Re: Namiot Iluzjonisty [odnośnik]05.07.22 22:21
Laurence musiał doskonale wiedzieć, jaki efekt odniesie podobne zaproszenie skierowane do zachwyconego cyrkiem dziecka (a jeśli nie, właśnie się dowiedział) - Orestes, choć bardzo spokojny (i zdaniem Hectora bardzo mądry) jak na swój wiek, nie zetknął się nigdy w życiu z marketingowymi sztuczkami. Niebieskie oczy natychmiast pojaśniały, a chłopiec prawie podskoczył w miejscu, odruchowo wspinając się na palce - i ciągnąc ojca za rękaw płaszcza.
-Moglibyśmy przyjść... jeszcze raz? - zaświergotał z nadzieją. Kojarzył, że na świecie istnieją pieniądze i tak dalej, ale ten pan zaoferował im zniżkę i teraz byli wyjątkowi!
Innego rodzica - kogoś, kto do cyrku wcale nie zamierzał wracać - podobna rozmowa postawiłaby pewnie w niekomfortowej sytuacji, ale Laurence umiał dobrze czytać ludzi, ich emocje i nastroje. Hector faktycznie zaplanował wizytę jako jednorazową, ale nie pamiętał kiedy ostatnio widział Orestesa tak wesołego, tak beztroskiego, zachowującego się wreszcie jak dziecko, a nie nazbyt poważnie jak na swój wiek. Wciąż czuł się nieswojo z perspektywą zabierania syna do Londynu, ale Orestes nie mógł przecież zobaczyć wspomnień dorosłych - wybitych szyb w mogolskich domach (już wstawionych w lepszych budynkach, tych przejętych przez czarodziejów), pustki po dziwnych mugolskich maszynach (rzadko bywali w mieście, pewnie ich nie pamiętał), ulic, w których kilka miesięcy temu poruszały się dementory.
-Moglibyśmy. - zgodził się z uśmiechem, wiedząc, że jedno słowo wystarczy. Orestes wiedział, że w ich domu przynajmniej ojciec był słowny. Poza tym, mówił trochę nieobecnie, skupiony na kilku rzeczach naraz.
-Dziękujemy. Podziękuj panu Lauw...urence'owi. - przypomniał Orestesowi, dopiero teraz odrywając spojrzenie od Laurence'ego. Nie potrafił poprawnie wymawiać francuskich zgłosek, imię dziwnie zatańczyło na języku - wymówił je zbyt miękko, zbyt angielsko, próbując poprawić się w połowie. Być może przypadkiem, a być może nie.
-Dziękujemy! - powtórzył za nim jak echo chłopiec, skutecznie zajmując sobą Laurence'go, gdy myśli Hectora galopowały w szaleńczym tempie. Mały Laurie, nie mógłby zapomnieć, bo nie zapominał ludzi, którzy zwracali jego uwagę. Nie mógł (nie chciał?) nawet próbować przekonać samego siebie, by uwierzyć w nowe imię, by podejść do tego bezkrytycznie i uznać, że wzrok płata mu figle, a po świecie chadzają sobowtórzy. Po pierwsze, pomimo upływu lat, tamten Laurie wyglądał identycznie gdy głowił się nad zagadkami. Po drugie, pacjenci zbyt często przedstawiali się Hectorowi fałszywymi tożsamościami (na co z uśmiechem im pozwalał, gwarantował dyskrecję, ale niech zabezpieczają się jak chcą) by zapomniał o tym jak łatwo można wślizgnąć się w inną skórę. Po trzecie, nie wziął nawet tego za kłamstwo - cyrkowiec był aktorem, w ich fachu artystyczne tożsamości są pewnie normalne. Gdyby nie trwała wojna, Hector nie zdziwiłby się nawet na myśl, że Krukon z żyłką do marketingu wykreował sobie pociągającą, zagraniczną tożsamość na potrzeby pracy.
Ale trwała wojna. I zamiast myśleć dłużej o tym wszystkim, zamiast skupić się na myśli, że spotkanie starego znajomego to przecież miła niespodzianka, uporczywie myślał tylko o jednym. O czymś, co być może nawet nie przeszłoby mu tak od razu przez głowę gdyby nie niedawna wrażliwość na los mugolaków (zwłaszcza jednego), gdyby nie widziany na własne oczy pocałunek dementora, gdyby nie lutowy przypadkowy spacer koło domu dawnego pacjenta. Domu o wybitych szybach i osmalonym progu.
Myślał o tym, jak pewnego wieczoru usłyszał, co do małego Lauriego krzyknęła grupka ślizgońskich chłopców. Szlama. Krukon nie mógł nawet uciec, obraz nie wpuszczał go do Domu Wspólnego, ale na szczęście odeszli sami. Może na dźwięk laski Hectora - który spodziewał się gorszych (choć innych) komentarzy od wychowanków Domu Węża, ale który był już wtedy na tyle starszy i wyższy by spłoszyć swoją obecnością młodszych uczniów.
Wszystko słyszał, ale zrobił to, co robił zawsze po kłótniach ojca i matki. Udał, że nic nie słyszał, że nic się nie stało i podał Summerowi (Summersowi? Sommersowi? Mugolskich nazwisk nie zapamiętywał równie łatwo jak czarodziejskich, tych wpajanych mu od dzieciństwa, ale tamto miało przyjemne brzmienie) rozwiązanie zagadki. Tamtym razem na talerzu, choć zawsze najpierw próbował mu pomóc a dopiero potem odpowiadać za niego.
Miał nadzieję, że Laurie już tego nie pamiętał - że to tylko on pamiętał każdą mniej lub bardziej wyrafinowaną obelgę jaką mógł usłyszeć w szkole kaleki i przemądrzały chłopiec. Każdą twarz. Kiedyś próbował sobie wmówić, że nie powinien być aż taki pamiętliwy - ale potem zobaczył w gabinecie jednego z tamtych chłopców i z niewyobrażalną satysfakcją zmienił zdanie.
-To imię po greckim herosie! Był księciem. - głos Orestesa wybił Hectora z zamyślenia. Tym razem to on wydał się odrobinę zaniepokojony, próbując ostrzegawczo podchwycić spojrzenie Law...urence'a. Nie pamiętał, by znajomy z roku interesował się mitologią, ale jeśli zaczął to oby miał na tyle rozsądku, by nie rozwijać wersji mitu, w którą wierzył Orestes. Nadając synowi piękne i wyjątkowe imię, Hector nie przemyślał do końca nazywania go na cześć matkobójcy - tak samo jak nie przemyślał tego, że kiedykolwiek okaże się to problemem, że pewna kobieta okaże się taką idiotką by umawiać się z kochankiem w pełnię, w lesie. -Mój tata to Hector, po trojańskim herosie. A czy Lałrąąs coś znaczy? - kontynuował rozmowę chłopiec, nieświadomie wybawiając Hectora z dylematu czy wypada przedstawiać się komuś kogo się zna jeśli nie jest się pewnym czy ten ktoś go rozpoznał - i czy klientowi cyrku w ogóle wypada przedstawiać się pracownikowi.
Uśmiechnął się mimowolnie, szerzej. Rozwiązania zagadek Lauriego niezmiennie go zaskakiwały, nigdy nie były standardowe.
-Wszystkie detale muszą się zgadzać, więc odpowiedziałbym że ryba... - zaczął, podświadomie nieco edukacyjnym tonem, ale urwał gdy Laurence wyjaśnił swoją odpowiedź. Uśmiech na moment spełzł z twarzy, gdy zrozumiał, że nie chodzi o wolność-abstrakt, a o wolność t e r a z , w kraju. Wolność, Londyn, oszalałeś?! Przełknął ślinę, uśmiechnął się z wyćwiczonym przymusem, mając nadzieję, że rozmówca nie zauważył cienia przemykającego po twarzy. -...bo to nie wolność pragnie, to ludzie pragną jej. - wybrnął prędko, pozostawiając rozmowę w sferze abstrakcji.
Ścisnął mocniej laskę, aż mu palce pobielały - jak zwykle, gdy czymś się denerwował, ale nadal uśmiechał się promiennie, Orestes przecież tak się cieszył. Podeszli kilka kroków bliżej kurtyny, a Hector przechylił lekko głowę, układając w myślach zagadkę.
Powinien powstrzymać się czasem od nadmiernej ciekawości - zwłaszcza, gdy nie był w pracy - ale chyba nie potrafił.
-Dobrze. Orestesie, pozwól najpierw odpowiedzieć panu Laurence'mu - zgłoski nadal brzmiały dziwnie, ale chyba lepiej -bo chyba już ją słyszałeś - nie słyszał, ale będą mieli całe życie na grę w zagadki, a ta nie była przeznaczona dla dziecka.
-Szybciej można je stracić niż zyskać - pielęgnowane może być mocne jak skała, ale zdradzone spopieli się szybciej niż pergamin. Co to?


We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.

Hector Vale
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight

OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t10855-hector-vale https://www.morsmordre.net/t10885-achilles#331700 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f389-walia-wybrzeze-rhyl-rhyl-coast-road-8 https://www.morsmordre.net/t10887-skrytka-bankowa-nr-2379#331777 https://www.morsmordre.net/t10886-hector-vale
Re: Namiot Iluzjonisty [odnośnik]08.07.22 11:40
Właściwie, choć wcześniej jeszcze ich tu nie widział, nie zakładał, że to pierwszy występ, na którym pojawili się w cyrku; znajdowali się w jednym z wielu namiotów, tłumnie odwiedzanych nawet teraz - ludzie szukali tu potwierdzenia, że chociaż na Arenie nic się nie zmieniło, choć przecież zmieniło się wszystko (robili jednak wiele, by wydawało się, że wojna nie ma do nich wstępu).
Nie wiedział więc, w jakiej sytuacji postawił Vale'a, temu jednak udało się wybrnąć z tego gładko; chłopiec rozpromienił się na wieść o kolejnych odwiedzinach.
- Naprawdę nie ma za co, to drobiazg, a takich obserwatorów aż chce się widzieć na swym występie - dopełnił grzecznościowej formułki, odnosząc się do ich dociekliwości i entuzjazmu, z jakim młodszy Vale reagował na sceniczne tajemnice. Czy on sam nie wolałby raczej, by dwójka ta nigdy więcej nie znalazła się w cyrku? Być może tak byłoby wygodniej, ale wtedy nie miałby szansy, by spróbować zorientować się, czy niewiele starszy Krukon go pamiętał.
Hector; a więc tak miał na imię; Hector Vale - teraz, gdy scalił te dwa elementy w myślach, faktycznie do siebie pasowały; wtedy, wiele lat temu, słyszał tę kombinację wiele razy. Choć nigdy z jego ust, właściwie chyba nawet się sobie nie przedstawili - ot, po prostu pewnego dnia, Vale zatrzymał się przy nim, pytając, czy wszystko w porządku - ale nie prześmiewczo, nie ze złośliwym uśmieszkiem tańczącym na ustach, nie z arogancją niektórych Krukonów, którzy nie potrafili nie skomentować faktu, iż kolejna zagadka okazała się dla Lawrence'ego zbyt trudna. Refleksy tej samej troski i cierpliwości dostrzegał w nim teraz, gdy Hector zwracał się do swojego syna.
- Żaden znany mi Laurence nie był niestety greckim herosem - zaczął od najistotniejszego, pozwalając sobie na uśmiech tak szeroki, iż zaschnięty puder kiepskiej jakości zaczął pękać drobnymi, nieregularnymi liniami w dołeczkach policzków. - O ile dobrze pamiętam, imię to wywodzi się od jasnego, lśniącego - bez kontekstu nie oznaczało niemal nic, choć w matczynej czułości miało swe znaczenie. Jasny, letni promyk; to ona nadała mu to imię, mówiła mu, że tym się dla niej stał, od pierwszego, sierpniowego dnia, w którym przyszedł na świat; jeden z wielu promyków, które sprawiały, że jej życie było lepsze - nikt, absolutnie nikt nie kochał tak, jak ona, z sercem wyciągniętym na dłoni; z niepokojem wplecionym w gruby warkocz; z dobrotliwym słowem, na poranny i wieczorny pocałunek w czoło. Coś, jakiś brak, zakuł go w klatce piersiowej; część serca zostawił tam, w rodzinnym domu, przy nich wszystkich, i nie potrafił znaleźć niczego, czym mógłby tę pustkę zasklepić.
Wyglądał tak, jakby chciał jeszcze coś dodać, jakby odpowiedź ta była niepełna; nie mógł jednak zmusić się do tego, by rozwinąć znaczenie imienia, odsłonić kolejne jego znaczenie; zbyt trudno byłoby mu zachować pogodny ton, mówiąc o matce, której nie widział już tyle miesięcy - i od której wciąż nie miał żadnych wieści.
- Zagadka poza konkursem, jakie imię wybraliby sobie panowie, gdyby mogli to zrobić teraz? - znaczenie imienia zdawało się mieć dla Orestesa ogromne znaczenie; czy sam nadałby sobie takie samo? Czy chciałby nieść ciężar heroicznej powinności? - Proszę się namyślić, a ja zaraz wracam, sprawdzę tylko, jak wygląda sytuacja - zniknął za czerwienią kurtyny, ledwie na chwilę; a wrócił, niosąc dobre wieści - w tym momencie fotograf zaczął sesję, możemy więc chyba udać się do stolika z przygotowanymi rekwizytami - jako że nikogo więcej w kolejce nie było, nie widział przeciwskazań, by dotrzymać im jeszcze towarzystwa, wyręczając tym samym Brianne, zajętą pomocą poprzedniej grupce.
- Całkowita racja, nie mógłbym się nie zgodzić - odparł polubownie; i choć ich dywagacje stały się nieco mniej abstrakcyjne, niż powinny, to jednak udało mu się zyskać coś, na czym mu zależało - przyjrzeć się, choć przez chwilę, spłoszonej reakcji Vale'a - w momencie, gdy ten zrozumiał, do czego odnosiły się słowa Laurence'ego. Nie zdecydował się chełpliwie pociągnąć tematu, nie zaczął formować pochwał na temat tego, jak dobrze żyje się teraz w czystym Londynie, nie wyraził nadziei, że w istocie cały kraj już niedługo musi podzielić los bezksiężycowego nieba. Czy w jego oczach dostrzegł lęk? Złość? Nie potrafił odczytać tych emocji, zbyt szybko zniknęły; dalekie były jednak od tego, co widział w twarzach zwolenników czystokrwistego reżimu.
Nie zmieniało to jednak tego, że w jego obecności musiał się pilnować bardziej niż zwykle; acz bez ryzyka nie był w stanie dowiedzieć się czegokolwiek więcej, stworzyć obrazu człowieka, którym Vale stał się przez te wszystkie lata - co powinien o nim wiedzieć? Żeby uspokoić samego siebie?
Nie mógł mu ufać, nie...
Źrenice rozszerzyły się nieco; słowa wypowiadane przez Hectora idealnie dopasowały się do tego, o czym sam teraz myślał, a zagadka rozwiązała się niemal bez jego udziału. I tym razem miał wrażenie, że podana przez niego odpowiedź, będzie tą właściwą.
- Zaufanie - na wpół twierdził, na wpół pytał; wbił w niego wzrok, wyraźnie wytrącony z równowagi; wymyślił to sobie? Wybór akurat tej zagadki był tylko przypadkiem, czy może...? Co, jeśli nie? Doszukiwał się podtekstów tam, gdzie ich nie było?
Jeszcze nie stracone, ani nie zyskane; jeszcze nie pielęgnowane, ani nie zdradzone.
Ale było tam, pomiędzy nimi; zaufanie. Abstrakcyjne hasło, a może komunikat przekazany w niecodzienny sposób.
Niezależnie od tego, czym by nie była ta zagadka, on miał świadomość tego, że komuś takiemu jak Vale po prostu nie może ufać.




gwiazdy były nisko jak gołębie
ludzie smutni nachylali twarz
i szukali gwiazd prawdziwych w głębi
z tym uśmiechem, który chyba znasz
Laurence Morrow
Laurence Morrow
Zawód : numerolog, twórca świstoklików
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
all that we see or seem
is but a dream within a dream
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
standing upright but my shadow is crooked~
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11212-laurence-morrow https://www.morsmordre.net/t11246-houdini#346121 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f424-dzielnica-portowa-arena-carringtonow-wagon-10 https://www.morsmordre.net/t11252-szuflada#346152 https://www.morsmordre.net/t11248-laurence-morrow#346126
Re: Namiot Iluzjonisty [odnośnik]09.07.22 0:01
-Widział nas pan ze sceny? - ucieszył się Orestes, interpretując grzecznościową formułkę całkowicie dosłownie. Hector poczuł znajome uczucie lęku na myśl o tym, że szkoła i świat mogą wyplenić z Orestesa podobną prostolinijność, ale Hogwartem będzie się musiał niepokoić dopiero za kilka lat. Zwalczył pokusę odezwania się i tylko przepraszająco podchwycił na moment spojrzenie jasnobrązowych oczu - chyba ufał, że Laurence zręcznie wybrnie z tego tematu.
A mało komu ufał w kwestii Orestesa. Może to przez ten uśmiech - może Hector nie znał się na makijażu, ale znał się na maskach, a Laurence uśmiechał się do jego syna tak szeroko, że sympatia nie mogła mieć tylko maską. Ciekawe, czy też miał własne dzieci? To uczyło cierpliwości, choćby do wyjaśniania komuś znaczenia imion.
-Jasny czy lśniący, czy oba? Bo słońce jest jasne, ale złoto jest lśniące. - dociekał Orestes, bo pan Laurence był tak miły, że może nie będzie miał za złe wytknięcia mu tej dziury w logice. Hector zamrugał, wiedząc, jak bezlitośnie syn potrafi wychwytywać nieścisłości - prędko pośpieszył więc Laurence'owi z pomocą, szczególnie, że jego promienny uśmiech nieco przygasł.
-Złoto jest lśniące tylko wtedy, gdy odbija się w nim słońce - więc jasny i lśniący może być tym samym, Orestesie. - wyjaśnił prędko. -Poza tym, imiona i ich znaczenia są bardzo ważne. - zawiesił na moment przepraszające spojrzenie na Lauriem i coś sobie uświadomił, zaintrygowany. Zmienił brzmienie własnego imienia, ale nie zmienił samego imienia. Może faktycznie znaczenie było dla niego ważne, równie ważne jak greckie mity dla Vale'ów. -Nie powiedziałbyś, że Hector nie był herosem, mimo że jego historia skończyła się prędzej niż innych herosów. - dodał chytrze, wracając do spraw wychowawczych, a Orestes burknął pod nosem coś co brzmiało jak boAchillesoszukiwał, ale grzecznie skinął głową. Pytania pana Lauriego wydały mu się nagle stokroć ciekawsze niż przypomnienie, jak kończyły się streszczane przez tatę mity.
-Ja miałbym na imię Hector, ale nie mogę, bo to imię taty! - zapowiedział dumnie. -Ale Orestes też mi się podoba. To jedyny heros, którego lubiły Łagodne Panie, Erynie.
-...co? - wyrwało się nagle Hectorowi, bo to nie miało sensu i tego syn nie powinien pamiętać.
-Tak mi mówiłeś, tato, że... coś mu wybaczyły, a nikomu nie wybaczają! - przypomniał Orestes tak wesoło, że nie mógł wiedzieć, że chodziło o matkobójstwo. Hector znów mógł zaczerpnąć oddechu, ze wstydem przypominając sobie, że musiał mu już opowiedzieć jakąś wersję mitu, dawno temu, przed śmiercią Beatrice. Zaskakujące, że to zapamiętał. -A ty, tato? I pan? - dociekał, bo zagadka to zagadka.
-Wielu herosów może nam skuteczniej niż Hector przypomnieć o różnych rodzajach bohaterstwa - Dedal, Odyseusz, nawet Priam - ale lubię swoję imię. - odparł Hector z uśmiechem nieco bledszym niż przed chwilą, bo wciąż roztrząsał kiedy mógł opowiedzieć synowi o boginiach zemsty i przeznaczenia - i bo nie przyzna się jedynakowi, że niegdyś tego imienia nie lubił, że wydawało się okrutnym kaprysem dla kaleki, że musiał je polubić. Temat wolności i polityki dodatkowo wytrącił go z równowagi - na tyle, że nie zauważył jak bacznie przygląda mu się Laurence, gdy usiłował zapanować nad własną mimiką. Chyba faktycznie poczuł złość, albo lęk, albo obydwa na raz - czasem, dla porządku, lubił nazywać własne emocje; ale teraz nie miał czasu, skupiony na utrzymaniu maski pozorów. To ty powinieneś utrzymać maskę pozorów i nie poruszać takich tematów, L a u r i e, skoro pracujesz w L o n d y n i e - przemknęło mu przez myśl złośliwie, aż zdziwiła go intensywność własnej reakcji. Może pomyślał, że o Lauriego też ktoś się niepokoił - i że on sam nie mógłby przestać się zamartwiać, gdyby to Oliver pracował niecałą milę od najbliższego posterunku magicznej policji.
Na osoby, które lubił, nigdy nie potrafił się złościć długo (chyba, że duma kazała mu chować osobistą urazę), więc zagadkę podyktował już spokojnie. Orestes, słysząc, ze i tak musi odpowiedzieć drugi, słuchał ich tylko jednym uchem - stolik z rekwizytami pochłonął już jego uwagę, chwilowo najważniejszym dylematem stał się wybór pomiędzy skrzydlatym hełmem i kapeluszem stylizowanym na Tiarę Przydziału.
Uwagę Hectora zajął za to Laurence - Vale nie uciekał wzrokiem, chyba sam szukał jego spojrzenia, znów o kilka sekund za długo spoglądał mu prosto w oczy. Wychwycił zaskoczenie choć cyrkowy aktor maskował się bardzo dobrze - ale pracą Hectora było wytrącanie ludzi z równowagi, nawet aktorów. W życiu prywatnym też nie potrafił zrezygnować z tego nawyku, szczególnie teraz, pochłonięty przez dziwny splot ulgi i niepokoju, oraz próbę przekazania rozmówcy czegoś niemalże bez słów.
Zaufanie.
Zgadł, za pierwszym razem.
Nie pamiętał, by Lauriego zgadł cokolwiek za pierwszym razem - właściwie, już miał gotową podpowiedź albo odpowiedź.
Tym razem to Hector wydawał się zaskoczony - a potem uśmiechnął się tak szeroko i promiennie, że chyba i on odpowiedział na niewypowiedzianą zagadkę Laurence'a.
-Brawo. Za pierwszym razem. - potwierdził z wyraźną dumą usatysfakcjonowanego nauczyciela, potwierdzając zarazem całym sobą - miną, tonem, błyskiem w oczach - że pamięta. Prawidłowe rozwiązanie z ust nieznajomego nie byłoby w końcu takim miłym zaskoczeniem, jak Laurie wpadający od razu na dobry trop. Oderwał na moment od Laurence'a przenikliwe, jasnoniebieskie spojrzenie, by zerknąć na syna. Upewnić się, że nie słucha.
-Miło czasem wybrać się do stolicy. - oczyszczonej stolicy, tak ją nazywali w gazetach, ale wciąż pracował w niej Laurie Summer(s). -Mam nadzieję, że na co dzień żyje się tutaj równie... spokojnie, jak mówią. - znów podchwycił spojrzenie Lauriego, tym razem łagodniej, może trochę nieśmiało, dobierając słowa bardzo ostrożnie. Nie chciał powtarzać frazesów propagandowych, ale nie chciał też powiedzieć niczego niewłaściwego - to Laurence stąpał tutaj po cieńszym lodzie niż Hector, ale Vale, być może nastraszony przez Olivera, też wiedział, że nie powinien pochopnie obdarzać ludzi zaufaniem. Pielęgnowane może być mocne jak skała, zdradzone spopieli się szybciej niż pergamin, ale zagadka nie mówi o tym, jak je zbudować. Nikt o tym nie mówi.  - pomyślał z goryczą.
-Że wszystko - u ciebie -w porządku. - dodał, ledwo słyszalnie, maska opadła.


We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.

Hector Vale
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight

OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t10855-hector-vale https://www.morsmordre.net/t10885-achilles#331700 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f389-walia-wybrzeze-rhyl-rhyl-coast-road-8 https://www.morsmordre.net/t10887-skrytka-bankowa-nr-2379#331777 https://www.morsmordre.net/t10886-hector-vale
Re: Namiot Iluzjonisty [odnośnik]18.07.22 20:40
Czy widział ich ze sceny? Właściwie nie; jakiś czas temu zastanawiał się nawet, dlaczego nie jest w stanie przywołać detali składających się na którąkolwiek z wpatrzonych w niego twarzy, czemu tłum zlewa się w jedną masę, bezosobową, organizm przeżywający sceniczną maestrię czasem różnorodnie, a czasem we wspólnej harmonii jednocześnie zaczerpniętych wdechów zaskoczenia - zawsze jednak widział całość, nie poszczególne osoby. Być może zbyt skoncentrowany na tym, by każdy z elementów występu został odegrany we właściwym czasie, we właściwy sposób; trybiki tego mechanizmu pozostawały od siebie zależne - jeden błąd, zwykły, ludzki błąd, skutkować mógłby tym, iż oczarowanie tłumu szybko przepoczwarzyłoby się w rozczarowanie. Seamarantus pedantycznie dbał o jakość swych wystąpień, nie tolerując pomyłek tak swoich, jak i asystentów.
Ale kto wie, może następnym razem, jeśli ten duet naprawdę zdecyduje się pojawić w cyrku raz jeszcze, czujne oczy zdołają wyłowić go z tłumu; przyjrzeć się ich jednostkowym reakcjom.
Nie odpowiedział jednak inaczej niż wieloznacznym uśmiechem, tak, jakby potwierdzał domysły chłopca, tego wymagała zwykła uprzejmość, lecz i dbałość o to, by każdy, nawet najmniejszy, klient czuł się naprawdę wyjątkowy.
- Jasny bądź lśniący, a może oba, poezja i matczyna miłość pozwala zapewne na dowolne interpretacje, czy jednak etymologia również - trudno mi stwierdzić, obstawiałbym, że powinna być bardziej precyzyjna - odparł, zapominając się, że prowadzi konwersację z dzieckiem i być może szafowanie niektórymi terminami to błąd, choć zważywszy na to, jak bystry, przenikliwy umysł znajdował się w ledwie mieszczącej go głowie - najpewniej to troska na wyrost. - Wydaje mi się też, że nie zawsze można z łatwością stwierdzić, iż konkretny wyraz wywodzi się bezpośrednio od innego, niektórych tajemnic przeszłość strzeże pilnie - a niektóre strzeżemy sami (czy dostatecznie dobrze?). Zaraz też zamilkł, pozwalając panu Vale przejąć inicjatywę; na końcu języka miał, że w istocie, jedno i drugie może być tym samym, że słońce może lśnić na jasnej tafli jeziora w letni dzień - i choć to ułuda, to czy da się jednoznacznie stwierdzić, iż nie jest ona prawdą? Gdzie zaciera się granica znaczeń, Orestesie?
- Bo sami nadajemy im to znaczenie - wtrącił, niejako nieświadomie kontrując przemyślenia Hectora; być może wcale by go nie miały, gdybyśmy uznali, że zapisane w nich znaczenie w żadnej mierze do nas nie pasuje; on jednak za tym swoim przepadał - i ważniejsze dla niego było to, jakiego znaczenia nabierało w ustach jego rodziców, niż jego własnych; imię tylko wciąż go z nimi łączyło. Może dlatego nie potrafił zrzec się go całkiem, deformując go jedynie pokracznym brzmieniem, lecz nie wyszukując dla siebie alternatywy. Jakąś cząstkę tamtego siebie wciąż chciał mieć blisko.
Przypatrując się im z boku, wsłuchując się w mitologiczną szaradę, poczuł się odrobinę zaintrygowany, co akurat Erynie miały z tym wszystkim wspólnego?; chciałby z równą łatwością wyławiać to, co kryło się w drugim dnie ich wypowiedzi, lecz choć imiona brzmiały znajomo, a historia nie była mu obca, to jej detale rozmyły się wiele lat temu; wiedział, po jaką lekturę sięgnie w najbliższym czasie. I być może zareaguje lekkim zdziwieniem, gdy przypomni sobie, że Hector przeciwny był wojnie trojańskiej; że opisano go niemal jako rycerza bez skazy i wad.
- Poczekam ze zmianą imienia na moment, w którym stanę się sławnym iluzjonistą, sławniejszym nawet niż Seamarantus, na ten moment jeszcze wprawdzie ostatecznie się nie zdecydowałem, ale poważnie rozważam przybranie imienia Igekuskus albo tym podobnych wariacji. Kluczem jest to, by nie miało żadnego znaczenia, brzmiało ekscentrycznie i nie dało się go wymówić, z jakiegoś powodu znani mi iluzjoniści noszą takie właśnie imiona - i jeśli żartował, to ani przez chwilę nie pozwolił na to, by chłopiec mógł żart ten wyłowić.
Okrążył stolik, przyglądając się zgromadzonym rekwizytom, szczególnie tym, które najbardziej zainteresowały Orestesa - dla herosa wybór może być tylko jeden - strzepnął drobinkę kurzu z jednego ze skrzydeł hełmu, a potem ruszył dalej, spod stosu cudacznych masek wyławiając wyblakłe złoto wieńca laurowego; ułożył go tak, by znalazł się na widoku, dopiero po chwili zbierając w sobie odwagę, by pochwycić spojrzenie Hectora. Wymowne spojrzenie; równie wymowny ton, gdy Summersowi udało się bez trudu rozwiązać zagadkę. Za pierwszym razem.
Wieniec w istocie mu się należał, Vale odarł go z tajemnicy bez trudu. Zbyt szybko. Czy naprawdę tak łatwo dało się go rozpoznać - a jeśli tak, to ile czasu minie, nim natknie się na kolejną osobę z przeszłości, która również nie da się zwieść pozorom?
I co teraz? Co z wiedzą o jego tożsamości zrobi Hector?
Być może to tylko gra światła, a może cera, pod białym pudrem, odznaczyła się trupią bielą przestrachu, choć on sam zdawał się zachowywać niemal tak, jak jeszcze chwilę wcześniej. Nie mógł jednak wydusić z siebie ni słowa; próbował wprawdzie odpowiedzieć, lecz w myślach słyszał tylko kołatanie serca.
I echo słów.
Za pierwszym razem. (Nawet jeśli uparcie próbowałby sobie wmówić, że to przypadek - oszukiwałby samego siebie.)
Wszystko w porządku. (Sugerował, że wkrótce może przestać tak być? Że spokój przeminie?)
- W istocie trudno znaleźć lepsze miejsce do życia - wydukał w końcu, właściwie bez emocji, zbyt bardzo pilnował się, by nie ukazać tych, które wzburzyły go całego. W kurtuazyjnych rozmowach prowadzonych z wizytującymi cyrk zwolennikami czystokrwistego reżimu powtarzał te słowa tak wiele razy, że mógł być pewien, iż uda mu się je wypowiedzieć bez zająknięcia. Ale w przeciwieństwie do tamtych konwersacji, tym razem nie dał rady zabrzmieć tak, jakby w to wierzył.
- Gonią mnie obowiązki - chcę, muszę stąd zniknąć; uciec jak najdalej od Ciebie. Potrzebował umknąć przed tym wymownym spojrzeniem tam, gdzie będzie mógł przestać się pilnować, przestać strzec każdej swej reakcji, jednocześnie analizując, co kryło się za poszczególnymi słowami. Nie miał już ochoty, by grać w tę grę; poznał swoją odpowiedź - a ta wcale mu się nie spodobała. - Czy mógłbym jeszcze w czymś panu pomóc? - usta artykułowały kolejne formułki, już nie aż tak grzeczne, choć oczy mówiły coś innego - to w oczach krył się strach, i kryła się też złość. Na samego siebie, a może na niego. Na to spotkanie. Na moment, w którym uznał, że dobrym pomysłem będzie pozwolić sobie na rozmowę z nim właśnie.
Co zamierzasz, Hectorze Vale?




gwiazdy były nisko jak gołębie
ludzie smutni nachylali twarz
i szukali gwiazd prawdziwych w głębi
z tym uśmiechem, który chyba znasz
Laurence Morrow
Laurence Morrow
Zawód : numerolog, twórca świstoklików
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
all that we see or seem
is but a dream within a dream
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
standing upright but my shadow is crooked~
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11212-laurence-morrow https://www.morsmordre.net/t11246-houdini#346121 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f424-dzielnica-portowa-arena-carringtonow-wagon-10 https://www.morsmordre.net/t11252-szuflada#346152 https://www.morsmordre.net/t11248-laurence-morrow#346126
Re: Namiot Iluzjonisty [odnośnik]19.07.22 23:19
Orestes słuchał Laurence'a uważnie, ale trudno było mu się skupić na sensie wszystkich trudnych słów - dziecięcy umysł tworzył własne powiązania, wysnuwając wnioski po swojemu. Poezja, matczyna, tajemnic, strzeże.
-Nie rozumiem poezji. - przyznał cicho, marszcząc nosek z jawną i ekspresyjną niechęcią, podobną trochę tej, którą od niedawa okazywał również względem mioteł. Niechęcią wobec poezji, nie wobec pana Laurence'a. Sympatia, którą zapałał do przemiłego swoim zdaniem cyrkowca kazała mu się zresztą natychmiast się wytłumaczyć: -Mama czytała wiersze w listach, ale mi nie pozwalała. Niepoezja jest lepsza, bo książki mają twarde okładki i tata pozwala mi czytać prawie wszystkie! - za kilka lat Orestes zrozumie, że lubi prozę i eposy homeryckie, a nie lubi sonetów. Być może zrozumie też kiedyś, że jego mama wcale nie czytała sonetów (ani prawdziwej poezji...), ale przed tym wnioskiem Hector z całej siły starał się go chronić. I... poległ?
-Tak czy siak, ma pan ładne imię nawet jeśli poetyckie! - poprawił się chłopiec szybko, wznosząc szczere i radosne spojrzenie na Laurence'a i nie oglądając się nawet na swojego ojca.
A Hector - co nie mogło umknąć stojącemu naprzeciwko niego Morrowowi - pobladł jeszcze bardziej niż podczas rozmowy o Eryniach. Pobielały też palce zaciśnięte mocniej na lasce, a jasne spojrzenie pociemniało gdy już błysnęło w nim bezbrzeżne zaskoczenie. Zdziwienie szybko przeszło we wściekłość jakiej nie czuł od miesięcy, ale równie prędko przypomniał sobie, że nie ma gdzie jej wyładować, że nie zniży się do syczenia nad grobem (miałaś się pilnować, Orestes nigdy nie powinien zobaczyć jej z listem w ręce, nie miała prawa, dlaczego dowiadywał się o tym dopiero teraz?!) i że Orestes nie może przecież zobaczyć jego emocji. Póki ich nie widzi, nic nie podejrzewa.
Przymknął na moment oczy i wziął głęboki wdech, szczerze wdzięczny, że w międzyczasie Lawurence zajmuje jego dziecko rozmową o imionach iluzjonistów. Samemu nie miał już głowy myśleć o tym, co nadaje imionom znaczenie - w jego przypadku była to zresztą ambicja ojca, a nie matczyna miłość. Matka nie miała w domu wiele do powiedzenia.
-Igekuskus, umiem to wymówić! - roześmiał się Orestes, a jego śmiech działał uspokajająco, wdech-wydech, a gdy Hector otworzył oczy w jego do niedawna spanikowanym wzroku naprawdę lśniła szczera wdzięczność. -Może pan spróbować Agamemmnon, tego nie da się napisać! Albo wymówić. Agamemememnon. On też chyba nosił maski, przynajmniej jedną widziałem w książce! - zaoferował malec, podskakując na jednej nodze (ale przestał, gdy poczuł na sobie spojrzenie taty) i nie zamierzając nikomu wyjaśnić dlaczego też. Może miał na myśli makijaż - a może nie. Szybko zajął się zresztą przymierzaniem hełmu, a potem z radością pochwycił wieniec i ostatecznie odłożył hełm na bok by na ciemnych włosach zalśniło złoto liści laurowych.
W międzyczasie Hector zdążył się uspokoić, zadać zagadkę i szczerze ucieszyć. Za pierwszym razem. Może w innym życiu zechciałby zostać nauczycielem - nawet nielubiani profesorowie byli przez trudnych uczniów bardziej lubiani niż magipsychiatrzy przez trudnych pacjentów, a czyjeś postępy sprawiały mu szczerą satysfakcję. Nawet po latach, nawet w tak błahej sprawie.
Cieszył się chyba też z tego, że widzi Lauriego - całego i zdrowego.
A potem iluzja prysła.
Znał smak i widok strachu oraz złości. Towarzyszyły mu przecież przez całe życie, nawet przed chwilą. Laurie był teraz równie blady jak Hector zanim usłyszał beztroski śmiech swojego dziecka, jeśli nie bardziej. Milczał, o kilka sekund za długo, a gdy się odezwał - w głowie nie było już śladu wcześniejszego ciepła.
Może miał je tylko dla dzieci, a może Hector znowu wszystko zepsuł.
Spoglądał na Laurence'a długo, z pozoru spokojnie, jak myśliwy patrzący w oczy zastygłej w przestrachu sarny, jak ojciec na matkę gdy był zły, naprawdę próbował tak nie robić, ale nawyk był silniejszy od niego, aż wreszcie przypomniał sobie, że powinien zamrugać.
Zamrugał i wtedy, na moment odrywając się od skupionej obserwacji, uświadomił sobie, że od dłuższej chwili samemu czuje coś intensywnego.
Wstyd.
Uciekał od wojny bardzo długo i choć ostatnie wydarzenia go z nią skonfrontowały, choć rozmawiał już z poszukiwanymi listami gończymi i choć kochał kogoś, kogo reżim pewnie chciałby się pozbyć równie mocno jak Lauriego - to jeszcze nie patrzył w oczy nikogo, kto się go bał.
Ze względu na krew.
Czystą krew, dzięki której Orestes był teraz bezpieczny i przez którą małżeństwo Hectora było niczym siedem lat spędzonych w lodowatym piekle Dantego. Może w innym świecie i tak musiałby poślubić Beatrice, ze względu na pieniądze czy koneksje, ale dla ich ojców liczyła się przecież głównie krew.
Ile przelano jej rok temu? Nie było wtedy w Londynie, nie chciał wiedzieć ani słuchać, ale Laurie - czy to widział? Co widział? Mimowolnie zaczął analizować, czy jego obecna reakcja to szok pourazowy, ale szybko upomniał się w myślach za arogancję. Miał prawo po prostu mu nie ufać, po prostu go nie lubić, ich nie lubić, nie musiał przecież wiedzieć, że był pierwszą od dawna nieznajomą osobą, do której Orestes uśmiechał się tak szeroko.
-Ja zawsze lubiłem wieś. - wymamrotał zgodnie z prawdą, Londyn zawsze przytłaczał chłopca z samotnego domu na wzgórzu. Może chciał zabić ciszę, a może nie, wieś, zaakcentował lekko to słowo, może był naiwny, ale czy tam nie byłoby spokojniej?
Gonią mnie obowiązki.
-Rozumiem. - skwitował cicho, ale takim tonem, jakby rozumiał coś jeszcze. -Przepraszam - przepraszamprzepraszamprzepraszam -że zajęliśmy panu tyle czasu. - zmusił usta do uprzejmego uśmiechu, skoro mieli już grać w grzecznościowe formułki.
Sięgnął do portfela. -Proszę przyjąć chociaż napiwek. - kurtuazyjny, ale o wiele wyższy niż w normalnej sytuacji. Położył monety na stole, jakby nagle zawstydzony - samym gestem wobec dawnego kolegi, swoją sytuacją, tym wszystkim.
Wtedy zorientował się, że Orestes na nich patrzy. Przekrzywiając lekko głowę, szeroko otwartymi oczami.
Uśmiechnął się nerwowo.
-Może jeszcze jedna zagadka, na pożegnanie? - jedna, pośpieszna szansa naprawić sytuację. -Gdy się jest młodym, ma się ich wielu - z biegiem lat coraz mniej, ale im jest ich mniej, tym są cenniejsi. - wyrecytował prędko, zanim Laurence zdążył zaprotestować, wbijając wzrok prosto w jego oczy (albo twarz, jeśli wciąż umykał spojrzeniem).
-Tatooo, już ją dziś zadałeś i to była moja kolei! To przyjaciele. - dobiegł z boku głosik Orestesa, który przewrócił oczami w sposób zaobserwowany u taty. -Mam własną! Co jest milsze we dwoje niż w troje? - zapytał zupełnie poważnie i z pozoru zupełnie abstrakcyjnie, ale mając na celu coś bardzo konkretnego.




We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.

Hector Vale
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight

OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t10855-hector-vale https://www.morsmordre.net/t10885-achilles#331700 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f389-walia-wybrzeze-rhyl-rhyl-coast-road-8 https://www.morsmordre.net/t10887-skrytka-bankowa-nr-2379#331777 https://www.morsmordre.net/t10886-hector-vale
Re: Namiot Iluzjonisty [odnośnik]04.08.22 16:41
Widmowy cień uśmiechu na chwilę zarysował się na twarzy, gdy Orestes wypowiedział słowa, w które on sam także się zbroił, chcąc zwalczyć poczucie rozczarowania próbą dotarcia do sensu wiersza zagubionego na stronach tomiku, który jego siostra nosiła przy sobie, szukając odpowiedzi na własne problemy tam - w zbyt uporządkowanych literach o chaotycznym znaczeniu, jemu umykającym przez palce szybciej niż czas.
- Kiedyś też mi się wydawało, że to tylko słowa, które udają jakiekolwiek znaczenie - że trudno je zrozumieć, przedrzeć się przez warstwę metafory - jeszcze wtedy, gdy myślał, że interpretacja może być tylko jedna; że tak jak w sztuce iluzji wystarczy dopatrzeć się pod ułudą numerologicznego rozwiązania. Jednego rozwiązania. Nie wiedział, jak bardzo się mylił. - Nie można jej nie rozumieć, bo każdy rozumie poezję na swój sposób, nie ma jednego właściwego klucza interpretacji, poza sercem i tym, co podpowiada wyobraźnia - to doświadczenie, przeżycia ulepiły nas tak, że najprostsze zdanie dwie osoby odczytać mogą w najróżniejszy sposób. - W mojej rodzinie mawia się, że wyobraźnia jest kluczem do zrozumienia zarówno nauki, jak i całego świata, dlatego warto ją pielęgnować, a mało co rozwija ją tak jak poezja - oderwał wzrok od Orestesa, przenosząc go na Hectora; coś w spojrzeniu iluzjonisty zmieniło się, lecz równie dobrze mogła to być jedynie gra światła. Jeśli dzieci były odbiciem dorosłych, to syn wystawiał właśnie Vale'owi najlepszą z możliwych laurek - ale czy przy swym potomku nie mógł odgrywać tylko jednej z ról? Czułej, opiekuńczej i troskliwej roli ojca?
Uciął temat poezji, doskonale wiedząc, że postronna osoba powiedziałaby pewnie, iż pozwala sobie na zbyt wiele, sugerując metody wychowawcze, bo i tak można było zrozumieć jego słowa, choć intencje miał zgoła inne. Te jednak, jak poezję, intepretować dało się na wiele sposobów.
Zastanawiająca okazała się natomiast reakcja Hectora; blada wściekłość wymalowała się na jego twarzy, a oczy zmrużył niemal drapieżnie - przez chwilę Summers zastanawiał się, czy nie obraził go w jakiś sposób, reakcja zdała mu się jednak przesadzona, wystąpiła też nie w momencie, gdy przemawiał on, lecz kiedy głos zabrał Orestes, wspominając o poezji w tajemniczych listach matki. Właściwie nie zwróciłby na to przesadnej uwagi, gdyby nie paleta emocji, którą zabarwiła się twarz Vale'a.
- Jakie najczęściej? - dopytał, chcąc zmienić drażliwy temat, skoncentrować uwagę chłopca - a może przede wszystkim jego ojca? - na książkach, a nie matczynej korespondencji.
- Najważniejsze kryterium jest zatem spełnione, bez wątpienia nie da się tego płynnie wymówić bez wielu prób - nie dopowiedział, że nazwanie się w ten sposób byłoby najpewniej również sygnałem alarmującym, bo świadczyłoby o tym, iż popadł na częsty wśród mistrzów iluzji kompleks wielkości; być może jednak nie powinien rozwodzić się o tym przy kimś, kogo nazwano Hectorem, kładąc na jego barkach ciężar oczekiwań tak ogromnych, jak sama Troja.
Nie dla niego były maski ze szczerego złota, tego jednego pozostawał pewien.
- Jeśli kiedykolwiek pojawią się na mieście afisze obwieszczające spektakl mistrza Agamemnona, proszę sprawdzić, czy to nie ja znajdę się wtedy na scenie - tym razem zaprosił ich na widowisko, które nigdy nie zaistnieje; może za pierwszym razem powinien był zrobić to samo.
Też nosił maski?
Jakie maski noszę według Ciebie, Orestesie?
I czemu w ogóle szukał dwoistości w czyichś wypowiedziach; półprawd w mimice twarzy?
Kto go tego nauczył; ojciec - czy matka?
- Za pozwoleniem - poczekał na reakcję chłopca, nim osadził wieniec nieco niżej; tak, by aureolą przecinał i skroń, a nie jedynie utrzymywał się na jego włosach. - Czy zechce wybrać pan - zwrócił się również do starszego Vale'a - strój dla siebie? - bądź maskę, skoro już o nich mowa, Hectorze.
Czy wszystkie już opadły?
Być może minęło tylko kilkadziesiąt sekund, a może długie minuty; przez niepoliczalny czas przypatrywali się sobie nawzajem, z równą intensywnością; było coś niepokojącego w przeszywającym spojrzeniu, obramowanym nieruchomymi powiekami, Lawrence instynktownie miał ochotę zrobić krok do tyłu, a może nawet odwrócić wzrok - ale wtedy nie wiedziałby, co czai się we wrogim błękicie, na co jeszcze ma się przygotować.
Oddałby wiele, aby usłyszeć choć skrawek jego myśli; by zrozumieć, jak ma interpretować to wszystko.
Milczał; nie skomentował wtrącenia o marzeniach o mieszkaniu na wsi (wolał być dalej od Londynu, by łatwiej było mu udawać, że wojna toczy się gdzieś obok? by łatwiej mógł się zatracić w sielskości spokoju, niż tu, w chełpliwym Londynie, gdzie na każdym kroku podkreślało się bohaterskość zwyciężających?), suchość w gardle pozwoliła mu tylko na nerwowe przełknięcie śliny. Wiedział, że to się kiedyś stanie; że do cyrku trafi w końcu ktoś, kto pomimo upływu dekady nie będzie miał problemu z tym, by przyporządkować wypudrowaną twarz do bladych policzków cichego nastolatka. Wiedział, ale nie był ani trochę gotowy.
Na to, co stać się miało już po konfrontacji; niewiele właściwie zależało od niego - nic? Czy okazując jawny strach nie stawał się zwierzyną, na którą łatwiej było polować?
Uśmiechnął się więc; tak szczerze i tak uprzejmie, jak tylko w tym momencie potrafił. Dołeczki zapadły się w policzkach, nawet brąz oczu zdawał się jakby cieplejszy.
- To była przyjemność, proszę wybaczyć, że nie zaczekam już na fotografię, lecz zostawiam panów w najlepszych rękach, z Brianne - uśmiechaj się, kącik ust niech struna woli pociągnie jeszcze wyżej; głos niech nie zadrży ponownie, nie daj po sobie nic poznać, już nie, niech on też zastanawia się, ile wiem, a czego jedynie się domyślam. Niech poczuje się zaskoczony, zbity z tropu, niech nie twierdzi, że mnie rozumie.
- Jest pan więcej niż hojny - dostrzegł błysk monet; nie tylko on; widział, jak Brianne łapczywie zerka w stronę stołu, i jak fotograf na dźwięk słowa napiwek przekręca lekko głowę; poczuł się tak, jakby ktoś go spoliczkował, ale wiedział, że odmowa zwróciłaby uwagę ich wszystkich; uciął pytania, kiwając w podzięce głową, nisko, niemal uniżenie, całkiem wyzbyty z godności. Nie wiedział, czy bardziej wstydzi się tego, że sięgnął po te pieniądze, czy może faktu, iż pierwsze o czym pomyślał, dotykając wyślizganego stopu, to obraz równoważności jego wartości - wiedział, na co musi te pieniądze wydać, i niezależnie od tego, jak bardzo chciałby unieść się teraz honorem - nie mógł. Z wielu powodów.
Nie potrafił jednak wydusić z siebie słowa dziękuję - choć wyraził już wdzięczność zarówno werbalnie, jak i gestem, to jedno nie potrafiło przejść mu przez gardło. Tak jakby jedynie ono dzieliło go od tego, by upadł najniżej.
Poczuł chyba irytację, kiedy Vale wyrecytował kolejną zagadkę; zatrzymał go nią na chwilę, wprowadzając jeszcze większe zamieszanie w myślach Summersa - czemu próbuje go uspokoić, mówiąc o przyjaźni? Sugerując rzekomo dobre intencje?
Zniecierpliwiony Orestes wyręczył go i tym razem, za co Lawrence był wdzięczny.
- Zasłużony laur zwycięstwa - wtrącił tylko, do chłopca, choć i ojciec zdawał się chyba tryumfować? Próbował go zrozumieć, jego i tę całą sytuację, ale miał wrażenie, że wciąż coś mu umyka, czegoś nie dostrzega.
Co milsze jest we dwoje niż we troje?
Chłopięcy głos ponownie przywrócił go do rzeczywistości; kłębiące się w głowie rozwiązania nijak nie pasowały do treści zagadki. Pomyślał najpierw o sekrecie, ten jednak nie tyle milszy, co bezpieczniejszy jest we dwójkę; ponoć trzech dotrzyma go tylko, gdy jeden jest martwy.
Być może Hector poczuł dumę z postępów przedwcześnie, i w niektórych aspektach niewiele zmieniło się od czasów szkoły. Nie miał pojęcia, co odpowiedzieć; odgarnął kosmyk włosów za ucho, chcąc na chwilę zająć czymś dłonie, odwlekając tym samym moment, w którym przyjdzie mu skapitulować. Nie mógł się na niczym skupić - ciało rwało się do ucieczki, myśli krążyły wokół tego, czy Vale podarował mu właśnie pieniądze, których zażąda już wkrótce, z nawiązką. A to jedno pytanie uporczywie przebijało się przez chaos myśli, natrętnie, nie dając mu spokoju.
- Tym razem nic nie przychodzi mi do głowy, ale proszę, by nie zdradzać rozwiązania, przynajmniej nie teraz, gdy mogę je usłyszeć. Być może uda mi się znaleźć właściwą odpowiedź - w innych okolicznościach roześmiałby się, wyraźniej okazując chłopcu, że ceni jego błyskotliwość; choć najpewniej w żadnym ze scenariuszy by się nie poddał, próbując samodzielnie znaleźć odpowiedź na nurtujące go pytanie. Zdecydowanie powinien był jednak poświęcić więcej uwagi temu, który zadając to pytanie, całkowicie unieruchomił go na polu szachownicy ich rozgrywki.
- Chyba czas na mój rewanż. Zostawiam więc panów ze swoją zagadką. W najgorszym z momentów odbieram ci siły, lecz i przy życiu utrzymać cię mogę; serce oszraniam, a myśli rozgrzewam, czym jestem? - zinterpretuj to, jak tylko zechcesz, Vale.
Jeszcze tylko jeden ukłon, jedno, ostatnie spojrzenie, i wciąż ten sam uśmiech.
Liczył na żegnaj, nie na do zobaczenia.

kłamstwo II, ale nie wiem, czy oszukuję Hectora, czy samego siebie; rzucam na kontrowanie umiejki Orestesa?
&zt :pwease:

[bylobrzydkobedzieladnie]




gwiazdy były nisko jak gołębie
ludzie smutni nachylali twarz
i szukali gwiazd prawdziwych w głębi
z tym uśmiechem, który chyba znasz


Ostatnio zmieniony przez Laurence Morrow dnia 14.02.23 19:15, w całości zmieniany 1 raz
Laurence Morrow
Laurence Morrow
Zawód : numerolog, twórca świstoklików
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
all that we see or seem
is but a dream within a dream
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
standing upright but my shadow is crooked~
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11212-laurence-morrow https://www.morsmordre.net/t11246-houdini#346121 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f424-dzielnica-portowa-arena-carringtonow-wagon-10 https://www.morsmordre.net/t11252-szuflada#346152 https://www.morsmordre.net/t11248-laurence-morrow#346126
Re: Namiot Iluzjonisty [odnośnik]04.08.22 16:41
The member 'Laurence Morrow' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 75
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Namiot Iluzjonisty - Page 2 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Namiot Iluzjonisty [odnośnik]05.08.22 17:46
Orestes przechylił lekko główkę - w geście bliźniaczym do Hectora, gdy ten się nad czymś zastanawiał - i utkwił w cyrkowcu uważne spojrzenie. Mrugał rzadko, wsłuchany w słowa, ale im bardziej zdawał się je rozumieć, tym smutniejszy i bardziej zagubiony wydawał się jego wzrok. Mama nie mówiła o poezji w ten sam sposób, co pan Laurence i zachowywała się przy swojej korespondencji zgoła inaczej. Dotarła do niego ta sprzeczność, nie rozumiał jej, a zawsze trochę się smucił, gdy czegoś nie rozumiał.
-Przecież nie wszystko da się rozumieć na swój sposób. Są rzeczy prawdziwe i nieprawdziwe, złe i dobre - na znak niezrozumienia zaczął drążyć i dociekać, zupełnie jak Hector gdy się z kimś nie zgadzał (a raczej odważniejsza wersja Hectora, bo Vale prędko nauczył się gryźć w język pod naciskiem spojrzenia własnego ojca). - a wyobraźnia… co jak ktoś wyobrazi sobie coś złego? - dokończył z rozpędu, ale równie prędko oderwał spojrzenie od pana Laurence’a, jakby przyłapany na gorącym uczynku.
Kiedyś wyobraził sobie, że mama nie wróci do domu na czas i będą mogli z tatą iść sami do miasta i któregoś dnia faktycznie nie wróciła.
Hector słuchał tego wszystkiego z przechyloną głową, tłumionym gniewem i wytężoną uwagą.
Orestes otworzył usta, poszukując wzrokiem czegoś, na co mógłby zwrócić uwagę obydwóch mężczyzn (-patrzcie, ptak!, lub coś podobnego), ale w namiocie nie znajdowało się nic losowego - z nieoczekiwaną pomocą przyszedł sam iluzjonista, pytając o książki.
-Iliadę i mity! I baśnie, wszystkie, te z nieruchomymi obrazkami też... - Hector przysunął się o krok, jakby chciał położyć chłopcu rękę na ramieniu, ale Orestes sam się zreflektował. O tych baśniach miał nikomu nie mówić, nie rozumiał do końca dlaczego, pewnie dlatego, że jeszcze przed śmiercią mama kazała oddać je kuzynowi i cioci Lecie, ale to było bardzo ważne. -...bo transmutacja się zepsuła. - wybrnął sprytnie, nie wiedząc, że akurat tą wpadkę tata by mu wybaczył, że ma przed sobą mugolaka. Hector wziął głęboki wdech, na powrót opanowując mimikę. Orestes kiwał gorąco głową, wyraźnie chcąc przyjść na spektakl Agamemnona i nie czując się w obowiązku mu wyjaśnić jakie maski dostrzegał (tak jakby były czymś najnaturalniejszym na świecie), a Hector przyglądał się Laurence'owi z ponowną uwagą (odciągniętą na chwilę przez dziecko, ale wrócił już do swojej spokojnej - i ciekawskiej - stałej persony). O tym marzył, o własnym spektaklu?
-Mam zatem nadzieję, że dane nam będzie oglądać pana indywidualne spektakle jak najszybciej. - skomentował miękko, na ustach zamajaczył smutny, nieco zakłopotany uśmiech. Czy to właściwie marzenie jego dawnego kolegi, czy kolejna maska? Czy on sam mógł sobie pozwolić na podobne marzenia - takie, w których wojna kończy się prędko i dobrze, w których chodzi z Orestesem bez lęku po całym Londynie, nie ogląda się przez ramię ilekroć czuje gdzieś kojarzący się z dementorami chłód, może pokazać Oliverowi wzgórza w Shropshire?
Laurence nie zareagował jednak na tą nieporadną próbę znalezienia porozumienia - pozostał skryty za maską profesjonalizmu, nałożoną jakby zbyt gwałtownie. Zmienili temat bez ostrzeżenia, pośpiech też zakradł się w ich rozmowę dość nagle.
-Dla mnie...? Rodzice też pozują do zdjęć? - zdziwił się Hector, spoglądając nieobecnie na stół. On też miał być na zdjęciu? Nie przewidział tego, zawahał się. Nie lubił być fotografowany, odzywały się wtedy kompleksy sprzed lat. Nie lubił też nie mieć kontroli nad własnym wizerunkiem - czasami, gdy chodził na spacery z synem, odzywał się w nim paranoiczny lęk, że jakiś pacjent nadmiernie bojący się o własne sekrety dostrzeże go z dzieckiem. Czasami chorzy mu grozili, czasami mało subtelnie próbowali wyciągnąć z niego jego własne tajemnice, tak jakby ich to uspokajało. Niektórym na trochę pozwalał, ale nigdy nie wciągał w to własnej rodziny. Gdzie będzie to zdjęcie, czy dostaną jedyną kopię, kto je zobaczy? Nie zauważył nawet, że jego paranoja jest dziś większa niż zaledwie parę miesięcy temu - tak, jakby groza związana z dementorami i zmartwieniami o pewnego mugolaka przeniknęła do innych aspektów jego życia. Pewnie powinien zanalizować sam siebie, ale na razie nie miał czasu - czuł na sobie wyczekujące spojrzenie cyrkowca, czuł, że Orestes będzie rozczarowany jeśli nie zapozuje do zdjęcia. Przemknął prędko wzrokiem po stole, ku własnej uldze dostrzegając maski, rozwiązanie idealne. Instynktownie sięgnął ku czarnej masce weneckiego doktora, z wielkim ptasim dziobem i srebrzonymi oczodołami. W niej nikt go nie rozpozna - w przewrotny sposób kojarzyła mu się zresztą z tym, jaki jest we własnej pracy.
Niewidzialny.
Nie założył jej jeszcze, chwilę obracając rekwizyt w dłoniach - w zamian, patrzył nieruchomo na Law Laurence'a, choć wydawało się, że nawet bez maski jest dla niego niewidzialny. Chwilę zajęło mu nazwanie emocji, które widział w zwężonych oczach cyrkowca - nikt nigdy nie bał się go w ten sposób. Musiał pomyśleć o polowaniach, o zającu, z którym brat okrutnie bawił się na dziedzińcu domu - by zrozumieć.
Przełknął ślinę. Dałby wiele, by móc spytać, jak się czuje, by w ten sposób zrozumieć jego myśli, by to jakoś wyjaśnić. Otworzył usta, mieli chyba jeszcze trochę czasu i prywatności, ale...
...nie mieli.
Najpierw pojawił się uśmiech, nieoczekiwany i szeroki, zbyt szeroki jak na okoliczności. Hector złapał się na myśli, że zaraz go odwzajemni, ale wtem drzwi do namiotu uchyliły się i Laurence obwieścił, że zostawia ich z Brianne.
Jej włosy mieniły się znajomym i znienawidzonym odcieniem rudego kasztanu, a Hector musiał przyznać, że była bardzo piękna.
-Za pozwoleniem - nie będę pani fatygował, dalej poradzimy sobie już sami. Po zdjęciu i tak musimy iść do domu. - uśmiechnął się do niej lodowato i instynktownie postąpił o krok przed Orestesa, odgradzając Brienne od swojego syna, od stołu, od położonych na stole złotych monet.
Za późno. Chłopiec już się jej przypatrywał, układając w głowie własną zagadkę i spoglądając na całą trójkę szeroko otwartymi, smutnymi oczyma. Wcześniejszy uśmiech gdzieś znikł - Orestes podsłuchiwał chwilę tatę i pana Lauriego i wcale nie podobał mu się ich dziwny ton, nie podobały mu się też myśli o poezji czytanej przez mamę, nie podobało mu się, że nikt nie odgadł jego zagadki. Pokręcił lekko głową, gdy tata rozchylał usta do odpowiedzi, mieli w końcu nie mówić jej na głos.
Zresztą, tata pewnie i tak nie zgadnie, że milsza we dwoje niż w troje była wizyta w cyrku. Dzisiejsza była milsza od poprzedniej, ale nagle i tak się z e p s u ł a , a Orestes nie rozumiał czemu.
Bardzo chciałby zrozumieć - a magia odpowiedziała na jego pragnienie. Utkwił w iluzjoniście szeroko otwarte oczy, skupiony - i przestraszony. Emocje były nikłe, ale smutek dawno nie pomógł mu wyczuć akurat takich.
-Strach. - wyrwało mu się jeszcze zanim Laurence dokończył ostatnią sylabę swojego pytania, nienaturalnie szybko.
Chyba wcale nie miał na myśli rozwiązania zagadki. Nie odwzajemnił też uśmiechu cyrkowca, tak jakby wcale go nie dostrzegał - nie widział go zresztą, patrząc trochę głębiej.
Hector zmusił za to usta do uprzejmego uśmiechu, ale wyglądał na zbitego z tropu. Syn odgadł zagadkę jeszcze przed nim, ale samo rozwiązanie wzbudziło w nim momentalne wyrzuty sumienia.
-Ja... - zaczął, ale obok stała ta cholerna Bea-rianne, fotograf był już na nich skupiony, nie zaoferuje mu przecież konsultacji magipsychiatrycznej (ten uśmiech go niepokoił, zmieność nastrojów, przewlekły stres) ani nie znajdzie słów przeprosin innych niż grzecznościowa formułka. -Dziękujemy za pański czas i do zobaczenia. - wymamrotał więc pośpiesznie, spuszczając wzrok. Oparł laskę o ścianę i powoli nałożył na twarz maskę, a do uszu Lauriego dobiegł jeszcze cichy i smutny głosik chłopca, który ciągnął tatę za rękaw.
-Nie w s t y d ź się tak tato, przecież dobrze w niej wyglądasz...

/zt chlip









We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.

Hector Vale
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight

OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t10855-hector-vale https://www.morsmordre.net/t10885-achilles#331700 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f389-walia-wybrzeze-rhyl-rhyl-coast-road-8 https://www.morsmordre.net/t10887-skrytka-bankowa-nr-2379#331777 https://www.morsmordre.net/t10886-hector-vale
Re: Namiot Iluzjonisty [odnośnik]06.08.22 19:49
15 IV

Wciąż jeszcze było przed; smak adrenaliny znał już dobrze, nigdy jednak nie czuł jej tak wyraźnie jak wtedy, gdy skryty w wysłużonym, wyblakłym już atłasie kotar jedynie nasłuchiwał tego, od czego oddzielał go gruby materiał. Ze wzrokiem utkwionym gdzieś wysoko, z oddechem pulsującym szybko na ustach. Każdy szmer, wyczekujący chichot i stłumione strzępki słów docierały do niego z opóźnieniem, a on pozostawał gotowy; nie było już czasu na to, by po próbie generalnej odtworzyć raz jeszcze w myślach każdy jeden krok, który przyjdzie mu zrobić na scenie. Każdy jeden ruch. Od uniesienia kurtyny dzieliło go już tylko naście sekund. Szum krwi tętnił w uszach, kiedy przełykał łapczywie haust powietrza.
I to już, jedno energiczne szarpnięcie różdżką Seamaranusa - kurtyna uniosła się w górę.
Po raz pierwszy; spektakl rozpoczął się od segmentu z upiorami; po wszystkich trzech częściach kurtyna opadała ponownie, odgradzając poprzedni fragment przedstawienia od następnego.
Teraz szykowali się już do tego ostatniego, do mglistego finału.
Ostatnim ruchem docisnął węgielek do powieki, pociągając go ku zewnętrznemu kącikowi oka; gruba, przerywana drobnymi zmarszczkami linia odznaczała się od jasnej skóry i gołębiej szarości szaty. Nawet zlepione wazeliną włosy, ciasno przylegające do skóry, szarzyły się zabarwione pospiesznie zaklęciem - niewiele miał czasu, by przygotować się do kolejnego punktu programu, ale ten jeden element prezentowali tak często, iż odhaczał wszystko niemal machinalnie, bez większego zastanowienia.
W febrycznej gorączce przedstawienia nie było na nie zresztą czasu; jeszcze chwilę wcześniej prezentował się zupełnie inaczej; teraz, jak kameleon wtapiać się zaczął w biel mgły, która rozlała się po scenie. Gęstniała, kotłowała się, aż osłoniła ich wszystkich, umożliwiając im przemknięcie na pozycje.
Tylko Seamaranus, w czarnym garniturze odcinający się wyraźnie od tła, stał na podeście, z różdżką teatralnie ujętą nie w prawej, a w lewej dłoni - wyciągnął ją przed siebie jakby dyrygować miał zacząć nimi wszystkimi - na razie jednak, gdy oni pozostawali niewidoczni dla widowni, był jedynie władcą melodii mgieł, wprawił ją w ruch, rozciągnął na pajęczynie tak szeroko, że w końcu pomiędzy prześwitami zarysowywać zaczęły się ich sylwetki.
I choć nie grała żadna melodia, to zdawać się mogło, iż poruszają się do tego samego taktu; oni i smugi wijącej się po scenie mgły, oplatającej się wokół ich kostek, prześlizgującej po szarych strojach.
Gdzieś w międzyczasie różdżka zniknęła z dłoni Seamaranusa; powolnym ruchem nawinął sobie strzępek mgły na palca, przypatrując się temu w teatralnym zdumieniu, jakby dopiero odkrywał, że do dyrygowania nie jest mu nawet potrzebna różdżka. Wtedy też gwałtownie uniósł obie ręce do góry, przerywając nić mgły, która opadła bezwiednie na drewniane deski, kołysząc się jak samotny liść w ostatniej z wędrówek.
Mistrz Iluzji dramatycznie pochylił się do przodu, gwałtownym ruchem rąk sprawiając, że ciężar skierowanej ku dołowi, poddającej się jego woli mgły wbił się w ciała asystentów.
We trójkę opadli na jedno kolano; jednocześnie, zgranie, on, pozostając po lewej stronie sceny, na to prawe; dwie asystentki znajdujące się naprzeciw niego - w lustrzanym odbiciu symetrii.
Głowy pochylili nisko, tak jak i tułów; publika widziała jedynie srebrzystą szarość włosów, które przykryły ich twarze.
Kątem oka zerkał w stronę mistrza, czekając na sygnał zwiastujący kulminacyjny moment.
I w końcu go dostrzegł.
Dłonie Seamaranusa uniosły się ku górze, tym razem wysoko, ponad niego; poddańcza mgła wzbiła się raz jeszcze; wyżej, tak wysoko, by gruby całun osłonił wszystkich asystentów, uniemożliwiając także dostrzeżenie wiązek zaklęć, które przemknęły w ich stronę; smugi światła wbiły się w ciała gotowe do przemiany. Ta więc nastała.
W jednej tylko sekundzie poczuł się lekki, lżejszy, pozbawiony człowieczych ograniczeń; stopy nie musiały wcale ciężko przywierać do ziemi, jak kamienie ciągnące go na samo dno; pozbył się ich, mógł już wzbić się ku górze.
Trzepot skrzydeł przedarł się przez mgłę, a chwilę później trzy gołębie wyłoniły się z szarości, choć w szarość wciąż przyodziane pozostały - tuż ponad widmowymi wstęgami spotkały się wszystkie, okrążając się w kręgu nieskończoności.
Skrzydlata trójca.
Wyrwał się jeszcze wyżej, imitując próbę zerwania się z niewidzialnej liny, z której istnienia jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę. Seamaranus szarpnął nią jednak mocniej, władczo przyciągając go do siebie w karnym geście - więc przemieniony w gołębia Laurie zatrzepotał rozpaczliwie skrzydłami, machając nimi intensywnie, jakby wciąż walczył - ostatecznie opadł jednak z sił, opadł też dosłownie, pikując niżej, niebezpiecznie blisko Iluzjonisty; aż do granicy oddzielającej najmętniejszą mgłę od srebrzystych nitek jedynie falujących już teraz nad nią.
Jakieś dziecko pisnęło cichutko, mała dziewczynka w pierwszym rzędzie zacisnęła mocno pięści, być może trzymała kciuki za to, by gołębiowi udało się uciec?
Chcąc jeszcze się z nią podrażnić, wzbudzić w niej więcej emocji, zakołysał się niebezpiecznie, by w końcu pozwolić pochłonąć się mgle; skrył się w niej, zaczekał aż dwie gołębice odegrają swą rolę, aż znajdą się na szeroko rozpostartych dłoniach Seamaranusa - gdy mistrz dosłownie miał je już w garści, dopiero wtedy Laurence mógł wyłonić się z mgły.
I ścigać musieli się już z czasem; transformatio, nawet wtedy, gdy wydłużało się transmutacyjnie czas jego działania, nie trwało aż tak długo, by mogli pozostać w gołębiej formie nieskończoność.
Pozorując ucieczkę pofrunął wprost do kibicującej mu dziewczynki, okrążył ją, trzepocząc skrzydłami tuż nad jej głową i pozwalając, by delikatna rączka musnęła jego skrzydło; a potem umknął dalej, ku tylnym rzędom; niby przypadkiem zgubił jedno piórko, to opadło powoli na czerń kobiecej peleryny. Nie wybrał celowo akurat tej kobiety - przypadek sprawił, iż to ona, a nie na osoba siedzącą obok, stała się właścicielką pamiątkowego drobiazgu.
Ku rozbawieniu publiczności przysiadł także na jej ramieniu i jakby w entuzjastycznym geście tryumfu skierowanym w stronę Seamaranusa, zatrzepotał skrzydłami raz jeszcze, zwycięsko, nim wyfrunął przez rozchylone poły chapiteau.
Dosłownie w ostatniej chwili.
Nie wylądował, odmienił się tuż nad ziemią, opadając boleśnie na kolana.
Na jego twarzy nie pojawił się grymas bólu, a tylko uśmiech, tak lekki, jak on sam, tam, w powietrzu; uwielbiał to uczucie, gdy wzbijać mógł się nad ziemię, jednak fizycznie, a może także emocjonalnie, czuł się po tym występie skrajnie wyczerpany. Zaczęło brakować mu tchu.
Słysząc brawa, wieńczące przedstawienie, zaczerpnął głębszy oddech i dźwignął się do góry; musiał stąd zniknąć, nim pierwsi goście przeciskać zaczną się ku wyjściu.
Poprawił szary strój i ruszył w stronę drugiego, zakulisowego wejścia; choć nie był już tam, na scenie, chłonął te brawa, jakby należały się również jemu. Po części tak przecież było, ale w gruncie rzeczy oni wszyscy jedynie orbitowali wokół jaśniejącego dumą Seamaranusa.
Starając się zrobić to dyskretnie, przedostał się drugim wejściem bliżej sceny; wciąż pozostawał niewidoczny dla publiczności, na razie; mgła niemal całkiem rozmyła się już, ostała się jedynie w formie dywanu ledwie sięgającego ich kostek, z każdą chwilą niknąc coraz bardziej.
Prawą i lewą rękę Mistrz jednocześnie okręcił wokół własnej osi dwie asystentki, szare suknie poderwały się do lotu po raz ostatni. Ukłoniły się, wycofując się w tył - dopiero wtedy przyszedł czas na niego; z tajemniczym uśmiechem wyłonił się z cienia, dumny, wyprostowany - i złożył publiczności niski ukłon, niemal zginając się w pół; do tego teatralnie rozłożył ręce na boki, zanim wskazał nimi samego mistrza. Zaklaskał, oddając mu należny szacunek i zagrzewając publiczność do tego, by doceniła Seamaranusa.
Sam powrócił tam, skąd przybył, niknąc w cieniu blasku mistrza.

zt




gwiazdy były nisko jak gołębie
ludzie smutni nachylali twarz
i szukali gwiazd prawdziwych w głębi
z tym uśmiechem, który chyba znasz
Laurence Morrow
Laurence Morrow
Zawód : numerolog, twórca świstoklików
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
all that we see or seem
is but a dream within a dream
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
standing upright but my shadow is crooked~
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11212-laurence-morrow https://www.morsmordre.net/t11246-houdini#346121 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f424-dzielnica-portowa-arena-carringtonow-wagon-10 https://www.morsmordre.net/t11252-szuflada#346152 https://www.morsmordre.net/t11248-laurence-morrow#346126
Re: Namiot Iluzjonisty [odnośnik]24.08.22 17:31
15 kwietnia 1958 roku
O występach słynnego Seamaranusa słyszała już przed paroma miesiącami, kiedy trupa Carringtonów przybyła do Hampton Court na prośbę lady Nott, by wystąpić przed możnymi na noworocznym sabacie. Zebrali oni wtedy wiele pochwał, wzbudzając zachwyt w zatwardziałych w swych przekonaniach szlachcicach, którzy do centrum Londynu nie bywali po to, by zawitać na Arenie w dzielnicy portowej. Evandra miała przyjemność podziwiać występy gimnastyków, ale i wspaniałych tancerzy podczas pierwszokwietniowego spektaklu podczas uroczystości wręczania orderów pod Pomnikiem Cronusa Wyzwoliciela. Skomplikowane układy przypadły lady doyenne do gustu, jednak bardziej pod kątem wydźwięku artystycznego i samych wykonawców, niekoniecznie dostosowania występu pod okoliczności. Propaganda to niezwykle silne, jak i potrzebne narzędzie, ludzi należy stale podnosić na duchu, było to dlań oczywiste i zrozumiałe, lecz mieszane uczucia względem niej pozostawały.
Tamtego wieczoru występ prędko wypadł jej z głowy, nie było więcej okazji, by pochylić się nad niezwykłym kunsztem zespołu. Nowy powód pojawił się zaledwie dwa tygodnie później, kiedy to po spotkaniu z dobrą znajomą lady Avery dostrzegła zawieszony w witrynie afisz Areny Carringtonów. Niesiona spontanicznym impulsem po uraczeniu się deserem cytrynowym z leciutką bezą na tarasie Domu Mody Parkinson nie powróciła do Kent. Czekały tam na nią obowiązki, w tym spotkanie z lady Cedriną, która od dnia, gdy dowiedziała się o drugiej ciąży synowej zdawała się chcieć zapełnić każdą jej wolną chwilę - tu spotkanie w ogrodzie i lekcja pielęgnacji róż, tam ekonomia pałacu i ewaluacja pracy nowych służących, a czasem zwykła herbata, dyskusja o muzyce bądź balecie i nieco wymuszone uprzejmości. Evandra domyślała się, że teściową może kierować zwykła nadopiekuńczość, zwłaszcza przez wzgląd to, jak półwila ciężko przetrwała noszenie pod sercem Evana. Przykuta przez długie miesiące do łoża odchorowywała szalejące anomalie, ledwo uchodząc zeń z życiem, nic więc dziwnego, że lady Cedrina starała się trzymać ją na oku. Młoda doyenne była jej wdzięczna, dobrze zdając sobie sprawę z tego, że kobieta w swej oszczędnej i powściągliwej emocjonalności w taki właśnie sposób pokazuje zaangażowanie oraz przywiązanie. Tyle że Evandra już po kilku spędzonych z nią dniach miała pewność, że tym razem okres ciąży zamierza być w pełni aktywna, normalna tak długo, na ile pozwoli jej zdrowie.
Nim wkroczyła do dzielnicy portowej zatrzymała się w jednym z węższych przejść, by rzucić zaklęcie dostosowujące kreację. Sięgająca połowy łydek spódnica ze szlachetnej tkaniny o lekkim splocie i rozszerzanym ku dołowi spodzie hipnotyzowała intensywną barwą burgunda. Zapięta w talii wąskim, skórzanym paskiem i wsuniętą doń bluzeczką o śnieżnobiałej koronce za sprawą jednego zaklęcia zmieniła się w mgnieniu oka. Krój nieznacznie się wydłużył i przybrał hebanową, nieco podniszczoną tkaninę, która w garderobie szlachetnej damy nie znalazłaby dla siebie miejsca. Delikatny splot wełny tattersall przywodził na myśl historyczny targ konny, oczywiście dla tych, którzy z modą nie byli na bakier. Czarna peleryna, pod której kapturem skryła złote, upięte w niski kok włosy była inspirowana licznymi czarodziejami, którzy przemierzali londyńskie ulice. Niezbyt pasowała do garderobianej kolekcji półwili, lecz chcąc zwracać na siebie jak najmniejszą uwagę nie mogła jej pominąć.
Wchodząc na arenę zajęła miejsce w jednym z tylnych rzędów. Wśród zgaszonych świateł wyciągnęła szyję ponad głowami innych, oczekując nadchodzącego występu. Czarodziej w czerni garnituru prezentował się elegancko, hipnotycznie przyciągając wzrok zebranych, z wyuczoną wieloletnią praktyką wprawą prowadząc widzów przez kolejne atrakcje. Z wdziękiem lawirował między kolejnymi zaklęciami, wywołując zarówno okrzyki zachwytu, jak i przestrachu. Na twarzy Evandry jaśniał szeroki uśmiech, obleczone w rękawiczki z cienkiej skórki dłonie biły brawo wraz z poruszonym tłumem. Choć na sztuce cyrkowej znała się słabo, tak pokaz szczególnie przypadł jej do gustu przez wzgląd na zamiłowanie do dziedziny transmutacji. Na krótką chwilę zepsuła sobie zabawę, doszukując się poszczególnych zaklęć, których moc skutkowałaby efektami, jakie zmyślnie połączono dla lepszej widowiskowości. Na krótką chwilę, bo wreszcie odsunęła wzrok od Seamaranusa. Może i był gwiazdą, wielkim wodzirejem, ale przecież to jego asystenci zmuszeni byli do długotrwałego ćwiczenia synchronizacji, by wspólnie zapracować na wspaniałość występu, by na ich tle lśnił. Przeszedł ją dreszcz, a błękitne oczy rozwarły się szeroko, kiedy troje z nich zmieniło się w gołębie, szybując po przestrzeni namiotu. Dziecięce wołanie sprawiło, że sama wstrzymała dech w piersi, z niecierpliwością oczekując rozwoju sytuacji. Pochwyciła w dłonie opadające na czerń peleryny piórko i wzdrygnęła się, czując jak gołąb przysiadł na jej ramieniu. Rząd siedzących przed nią twarzy natychmiast odwrócił się przez ramię, a czarownica poczuła jak płoną jej policzki. Od razu spuściła wzrok, wbijając go w podłoże, by kaptur przesłonił większą część półwilego lica. Ogarnął ją niepokój, że ktokolwiek mógłby ją rozpoznać i skojarzyć sobie twarz z nazwiskiem arystokratki, niejednemu znanej przecież ze stron gazet. Co innego ukrywać się między rzędami, przemykać uliczkami i odwracać wzrok w przeciwnym kierunku, a co innego stanąć naprzeciw nich wszystkich, niemal zupełnie bezbronnie. W wyobraźni już słyszała te wszystkie pytania - skąd się tu wzięła, dlaczego sama, po co jej przebranie? Szczęśliwie wszyscy zdawali się ignorować istnienie kobiety, skupieni wyłącznie na gołębiu, który zaraz ponownie poderwał się do lotu, by zniknąć w przejściu. Okrzyk Mistrza Iluzji zmusił wszystkich do zwrócenia się ku niemu, gdzie stojąc wraz z odmienionymi już asystentkami zdawał się wołać ”Prestiż!”. Kolejna fala braw, do której wpół blada Evandra pospiesznie się dołączyła, pozwalając sobie na spokojne wytchnienie, zaraz po tym jak schowała pióro do kieszeni spódnicy. Wtem na scenie pojawił się znów trzeci z asystentów, chłopak w szarym stroju o gładko ułożonych włosach i poczernionych oczach zebrał należne sobie owacje, których wcale mu nie szczędzono. Półwila utkwiła w nim szczególne spojrzenie, przyglądając się bardziej uważnie niż innym. Podniosła się z miejsca jeszcze gdy widownia trwała w oklaskach, nie chcąc zbyt prędko kończyć magicznego doświadczenia; ruszyła między rzędami siedzeń, szukając przejścia na zaplecze.
- Niezwykle zachwycający występ - odezwała się, gdy po kilku minutach od zakończenia pokazu odnalazła go wśród krzątających się artystów i obsługi namiotu. - Jestem pełna podziwu dla kunsztu magii transmutacji. Zastanawia mnie tylko jak Mistrz Seamaranus odnalazł trzech animagów. - Czy to w ogóle możliwe, by natrafić na trzech animagów w gołębi, w dodatku tak łudząco do siebie podobnych? Na ustach czarownicy widniał ostrożny uśmiech, kaptur peleryny nadal skrywał złote włosy. Przestąpiła nawet dodatkowy krok w kierunku artysty, nie chcąc by ten zbył ją zwykłym podziękowaniem i pospiesznie wycofał. Sama wyszłaby stąd wśród tłumu, jednak cyrkowiec za bardzo przykuł jej uwagę, by ot tak przejść obojętnie.



show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8762-evandra-rosier https://www.morsmordre.net/t8771-dzwoneczek#260729 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-kent-dover-chateau-rose https://www.morsmordre.net/t9233-skrytka-bankowa-nr-2076#280737 https://www.morsmordre.net/t8767-evandra-rosier#260654
Re: Namiot Iluzjonisty [odnośnik]26.08.22 22:39
Gołębie skrzydła niosły go pewnie, nie był to pierwszy raz, kiedy właśnie ten element występu prezentowali zebranej tłumnie publice. Wylądował, wybierając jedno z wielu ramion, by dokończyć teatrzyk przekomarzania się z posągowo wzburzonym Seamaranusem; przysiadł akurat na czerni starannie dobranej peleryny, zgodnie z założeniem całkowicie niknącej wśród podobnych krojów, zlewającej się z niewyróżniającymi się niczym barwami. Nieświadomie zwrócił uwagę zebranych na kogoś, kto bardzo chciał rozmyć się w konturach anonimowości.
Udało się; zachowała tajemnicę swej tożsamości. W istocie tu, w cyrku, nie nosiła żadnego imienia, ciężar nazwiska i związanych z nim oczekiwań był oczywisty, ale kaptur zacieniał twarz, która skrywała się przed oczami prześlizgującymi się po jej sylwetce tylko pobieżnie; dziś, dla odmiany, uwaga nie koncentrowała się na niej, oczy podążyły za lotem skrzydeł, za brawurową ucieczką ku wolności. Nie dostrzegli Twojej ucieczki, nie aż tak spektakularnej, ale o niebo trudniejszej; do czego uciekałaś tym razem - i przed czym?
Krew wciąż krążyła szybciej, gdy ostatnie brawa niknęły w gwarze, który towarzyszył za kulisami występującym. Kurtyna wprawdzie opadła, lecz przywyknął już do tego, że czasem nie stanowiła wcale przeszkody, a zachętę, by zajrzeć do świata już odartego z iluzji, do tego, co kryło się za sceną - niektórzy szukali tu odpowiedzi na pytania, które pojawiły się w trakcie przedstawienia.
Zdążył zrzucić z ramion zwiewną, szarą pelerynę; jej rękawy ścięte były tak, by łatwo podrywały się do góry, imitując skrzydlaty ruch. Zaraz też pochylił się, by starannie zwinięte ubranie odłożyć do kufra, by na stół wciśnięty pomiędzy wieszakami obciążonymi strojami oraz rekwizytami przenieść miskę napełnioną wodą, a także buteleczkę ze zwykłym, kuchennym olejem i czystą szmatkę. Jedną tylko nogę przerzucił przez kąt stolika, opierając się udem o drewno; drugiej nie musiał nawet zginać, przetestował już to wcześniej, gdy mebel okazał się na tyle wysoki, że było mu tak wygodnie.
Wtedy też dostrzegł, że ktoś przedziera się przez zakulisowy chaos, zmierzając w jego stronę; podwijając prawy rękaw koszuli obserwował kątem oka kobietę - co do tego nie miał wątpliwości, choć było to też jedyne, co potrafił stwierdzić, kaptur wciąż utrudniał dostrzeżenie czegokolwiek pod kategoryczną czernią.
- To nasi wyjątkowi goście nadają występowi jakiekolwiek znaczenie, mogę się tylko cieszyć, iż spełniliśmy pani oczekiwania - nie wiedział, czy nieznajoma nie posługuje się jedynie orężem kurtuazji, sięgnął więc po ten sam, choć nie wyglądał wcale, jakby zamierzał stawać z kimkolwiek w szranki. Emocje dopiero opadały, wciąż czuł się tak, jakby szybował jeszcze tam, w wyczarowanych mgłach, wciąż odurzony intensywnymi bodźcami, acz bił teraz od niego ten specyficzny rodzaj spokoju, spokoju zgaszonych świateł i opuszczonej kurtyny, opustoszałej widowni tuż po występie. Dla niej jego ruchy wydawać mogły się irytująco ospałe, nie spieszył się z pedantycznym podwijaniem drugiego rękawa, nieśpiesznie też wypowiedział osobliwe powitanie, ostatecznie zdobył się nawet na to, by pozwolić uśmiechowi zarysować się na twarzy.
Choć ona sama stanowiła element, który był odstępstwem od wykowywanego zazwyczaj w samotności rytuału; najczęściej, jeśli już ktoś miał życzenie odszukać któregoś z występujących, kierował się wprost do Mistrza, nie do postaci epizodycznych. Nie przywyknął też do tego, by rozmawiać z kimś, kogo twarzy niemalże nie widział, kaptur wytrwale pozostawał na swoim miejscu, a on mógł tylko zastanawiać się, po co w ogóle był jej tu potrzebny, pośród cyrkowych błaznów, nic nieznaczącego marginesu. Nie kryła jedynie uśmiechu, ostrożnego, ale chyba nie wystudiowanego, chyba nie, nie mógł być pewien, gdy nie widział, jak uśmiechają się jej oczy.
- Skąd pewność, że to nie oni - i on, pośród nich - odnaleźli jego, by móc rozwinąć swe skrzydła u boku Mistrza? - odpowiedział pytaniem, może z przekory, bo brzmiała jak ktoś, kto nie przywyknął do odmowy w jakiejkolwiek formie. - Bądź, że jak wszystko na tej scenie, i to nie było tylko iluzją? - ciągnął w tym samym tonie, jeszcze nie rozpoznając w niej kobiety, na której pelerynę opadło zgubione przez niego piórko, namacalny dowód, zaprzeczający jego słowom. - Z perspektywy widza nieświadomość wydaje się być bardziej ekscytująca, iluzja rozłożona na czynniki pierwsze traci pierwiastek magii - czy to nie jej powinno się tu szukać? Okazji, by omamić swe zmysły, by dać się oszukać własnemu umysłowi? Skąd ta przemożna potrzeba, aby zrozumieć mechanizmy ułudy? Żeby poznać tajemnice Seamaranusa? On sam także ją odczuwał, ale z jakiego powodu ciekawiło to jego rozmówczynię? - Pozwoli pani, abym kontynuował? - dopytał, nie dopowiadając już, że ma na myśli zmycie makijażu; było to oczywiste, trzymał w dłoni skrawek materiału, namoczony w misce, samemu się nad nią pochylając. Mógłby to zrobić za pomocą zaklęcia, ale lubił ten mozolny proces ścierania każdej warstwy pudru, walki z barwnikami. Miał wtedy czas, by raz jeszcze przeżyć każdą chwilę występu, zastanawiając się, w których momentach popełnił błąd. Co powinien zrobić lepiej. On, bądź oni, zespół.




gwiazdy były nisko jak gołębie
ludzie smutni nachylali twarz
i szukali gwiazd prawdziwych w głębi
z tym uśmiechem, który chyba znasz
Laurence Morrow
Laurence Morrow
Zawód : numerolog, twórca świstoklików
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
all that we see or seem
is but a dream within a dream
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
standing upright but my shadow is crooked~
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11212-laurence-morrow https://www.morsmordre.net/t11246-houdini#346121 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f424-dzielnica-portowa-arena-carringtonow-wagon-10 https://www.morsmordre.net/t11252-szuflada#346152 https://www.morsmordre.net/t11248-laurence-morrow#346126
Re: Namiot Iluzjonisty [odnośnik]27.09.22 14:14
Wymiana zwrotów grzecznościowych była w rozumieniu Evandry niezwykle istotna zwłaszcza przy nawiązywaniu nowych relacji, zresztą taką naukę wyniosła z domu rodzinnego. Ważne były te pierwsze uśmiechy, osadzenie się w sytuacji, rozpoznanie nastrojów. Łatwiej było wyciągnąć wnioski co do nastawienia rozmówcy podczas obserwowania jego twarzy, interpretując spojrzenie czy szczegóły mimiki. W tym momencie nie zdawała sobie jednak sprawy z tego, że naciągniętym na pół twarzy kapturem utrudnia swemu rozmówcy zadanie. Nie obawiała się aż tak wykrycia, zdradzenia swego imienia i rozpoznania wśród członków cyrkowej trupy. Jej obecność na Arenie Carringtonów nie była pierwszyzną, już wcześniej miała okazję, by zawitać w ich progi i podziwiać talenta artystów, tyle że zwykle w towarzystwie służącej. Tym razem anonimowość pozwalała na swobodniejszą rozmowę, wniknięcie do świata cyrkowców i nieco bliższe poznanie ich otoczenia. Z zafascynowaniem rozglądała się po otoczeniu, podziwiając zamieszanie, jakże różne i o wiele bardziej barwne, niż to, którego doświadczała podczas przygotowań do balów. Wrzawa udzielała się, wywoływała chęć dłuższego pozostania, stania się jej częścią. Utrata anonimowości mogła skutkować znaczną zmianą nastawienia, jakie towarzyszyło ludziom za każdym razem, gdy dowiadywali się o jej szlachetnym pochodzeniu. W jednej chwili narastał dystans, w pustej przestrzeni gromadził się dyskomfort, chęć sprostania nieznanym sobie oczekiwaniom, a także wstyd - tego lady doyenne Rosier zamierzała uniknąć.
- Proszę - przytaknęła ze skinieniem głowy, gdy dość sugestywnie spytał o możliwość kontynuowania doprowadzania się do porządku. Evandra przesunęła się pół kroku, zawieszając zaintrygowane spojrzenie na twarzy czarodzieja, czując że wniknąwszy za cyrkowe kulisy sięgnęła do zamkniętych dlań dotychczas wrót. Wolne ruchy czarodzieja podkreślały rytualność, oddawaną temu cześć. Na krótki moment poczuła się jak intruz, nieproszony gość, który zakradł się do czyjegoś sacrum i domaga się atencji - kim innym mogła być w jego oczach? Ciekawość brała jednak górę, gasząc wątpliwości jak zduszony obcasem niedopałek.
- O ile jest wyłącznie iluzją - zgodziła się i wysunęła z kieszeni gołębie pióro, by obracając je w dłoniach skupić nań wzrok. - Jednak i ona, rozłożona na czynniki pierwsze, nie tyle niszczy magię czy wywołuje zawód, co pozwala prawdziwie docenić kunszt artysty - mruknęła nieco ciszej, by zaraz wrócić błękitem oczu do noszącej wciąż ślady czerni twarzy. - Iluzja zachwyca mnogością sposobów na wprowadzenie spragnionego wrażeń widza w błąd. Tymczasem prawdziwa magia dzieje się po drugiej stronie. - Machnęła dłonią w geście demonstracji przestrzeni, jaką miała na myśli. To tu powstawały kolejne choreografie, plany przebiegu występów, a także często bolesne ćwiczenia, które przybliżyć ich miały do perfekcji. Ideały nie istniały - nauka tej wiedzy przychodziła z trudnością, zwykle poprzedzona złamaną obietnicą, zniszczeniem pięknego obrazu, jaki roztaczano wokół, byleby przekonać kogoś do własnych racji. Otoczenie jednak ideałów oczekiwało, pragnęło oglądać posągowe sylwetki, słuchać pisanych wcześniej przemów, śledzić wystudiowane gesty, a wszystko to, byleby żyć w iluzji - oderwać się od rzeczywistości, choć na moment skąpać się w pięknie, jakże różnego od szarej codzienności.
- Można całe życie skupiać się na tym, by być zaskakiwanym. Domagać się atencji, oczekiwać rozrywki, osób nastawionych wyłącznie na czerpanie z talentów innych jest wielu. - Do pewnego czasu sama była jedną z tych osób, zamknięta na własny rozwój pod względem magii. Transmutacją interesowała się wprawdzie od lat Hogwartu, tyle że szkolne romanse znacznie mocniej ściągały uwagę pówili, jawiąc się w oczach spragnionej miłości szlachcianki jako bardziej atrakcyjne, niż nauka czy ćwiczenie czarów. - Proszę nie zrozumieć mnie źle, bez odbiorców wielki artysta tworzyłby wyłącznie do szuflady, świat nie miałby sposobu, by go odkryć i poznać. Są jednak też ci, którym samo oglądanie nie wystarcza, a ich poszukiwania skupiają się na dążeniu do wywołania własnych doświadczeń. - Do tych było lady doyenne Rosier dziś zdecydowanie bliżej. Kroczyła może i po omacku, do własnych badań sięgając sporadycznie i czasem od niechcenia, ale wiedziała, czego chce. W planie wizyty na Arenie Carringtonów nie było zaczepiania cyrkowców ani wdawania się z nimi w dyskusje. Miała zamiar wyjść z namiotu przed wszystkimi, uniknąć tłumów, wydostać się do centrum Londynu, może sprawić Deirdre niespodziewaną wizytę w La Fantasmagorie. Tymczasem życie napisało inny scenariusz, który pospiesznie chwyciła w ręce i pozwoliła powieść się ku nowemu przeznaczeniu.



show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8762-evandra-rosier https://www.morsmordre.net/t8771-dzwoneczek#260729 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-kent-dover-chateau-rose https://www.morsmordre.net/t9233-skrytka-bankowa-nr-2076#280737 https://www.morsmordre.net/t8767-evandra-rosier#260654

Strona 2 z 3 Previous  1, 2, 3  Next

Namiot Iluzjonisty
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach