Wydarzenia


Ekipa forum
Schronisko, Torridon
AutorWiadomość
Schronisko, Torridon [odnośnik]05.06.19 1:59

Schronisko Sùgh-Mhonaidh

★★
Sùgh-Mhonaidh oznacza Górską Stokrotkę, usytuowane w górskich rejonach schronisko jest ostoją turystów przemierzających malownicze okolice. Trójkondygnacyjny budynek oferuje ciepłe posiłki, alkohol i przytulne pokoje na piętrach. Główna sala jest obszerna, wypełniona niedużymi stolikami otoczonymi prostymi drewnianymi krzesłami, wokół których lawiruje obsługa realizująca zamówienie. Wnętrze wyłożone jest drewnianą ciepłą boazerią gdzieniegdzie ozdobioną malunkami ze szkockimi, górskimi lub celtyckimi motywami, z kominka bucha ciepły ogień, a za ladą stoi stary siwy Szkot o twarzy usianej piegami, osłonięty białym fartuchem, który mrukliwie obsługuje kolejnych petentów. W powietrzu unosi się zapach palonego drewna, rozlanego alkoholu i grochówki. Im późniejsza pora, tym obfitsza klientela - i tym większy gwar. W kącie sali lewitują instrumenty, flet oraz harfa, które przygrywają zaczarowane melodie. Schronisko ukryte jest za upiorną iluzją walącej się górskiej skały, która skutecznie odstrasza mugoli.
[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 21:03, w całości zmieniany 2 razy
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Schronisko, Torridon Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Schronisko, Torridon [odnośnik]17.06.19 14:41
3 listopada
Robiło jej się coraz zimniej przez to stanie w deszczu, ale przed nimi był jeszcze kawał drogi – nie dość, że musieli zaprowadzić Priscillę do głównej drogi, skąd odebrał ją Błędny Rycerz, to zamierzali jeszcze oboje dostać się do jakiegoś lokalu, gdzie mogliby porozmawiać w spokoju o sprawach zdecydowanie ważniejszych niż objęty klątwą parasol i podejrzenie o byciu pod wpływem Imperiusa. Może to był sposób wiedźmiej strażniczki na to, żeby zachować jakąś autonomię w działaniu zawodowym, nadać swojej osobie błędny obraz? Mogła się tylko domyślać, ale w tej chwili wolała po prostu skupić się na dotarciu do majaczącego w oddali budynku. Napotkany po drodze czarodziej, co wnioskowała po sposobie ubioru i kurczowo trzymanej w kieszeni różdżce, wskazał im drogę, polecając nawet, co powinni zamówić w taką pogodę. Proponowany przez niego grzaniec mocno przypadł jej do gustu. Potrzebowała go - tak samo jak zdjęcia z siebie tych mokrych ciuchów. Choć obawiała się, że w towarzystwie Brendana to jednak marzenie niemożliwe do zrealizowania.
Zdążyli zaledwie uchylić drzwi, a już z wnętrza karczmienna atmosfera otoczyła ich ciepłem i charakterystycznymi dla siebie zapachami drewna i rozlewanego chmielu. Trafili do górskiego schroniska, ale, cóż, aura na zewnątrz nie za bardzo zachęcała do wycieczek krajoznawczych. Barman i starsza kelnerka, która zamiatała podłogę, obejrzeli się na nich zaciekawieni, mrukliwie przywitali ich z akcentem, który Anglicy dobrze znali. Jackie szybko wyłapała wolną przestrzeń przed kominkiem i dwa stojące przed nim, wysokie fotele w kolorze zgniłej zieleni.
Poprosimy coś na rozgrzanie – zawołała do mężczyzny za barem, a kiedy dostrzegła kiwnięcie brodą, wskazała Brendanowi wychwycony wcześniej wygodny kąt. Od razu zdjęła z siebie płaszcz. Woda kapała z niego jak z dziurawej rynny. Wiedziała, po co się tutaj spotkali, a nie od razu rozeszli do domów – kiedy on odszedł z Priscillą na stronę, ona wciąż słuchała Longbottoma i Bones. Braki informacyjne musiały szybko zostać wypełnione. – Co usłyszałeś jako ostatnie? Bo nie wiem, od czego zacząć.
Dmuchnęła sobie na policzek, żeby odgonić drażniącą skórę kroplę, co oczywiście nic nie dało – woda spływała po skroniach, przejmując się tylko siłą grawitacji. Siadając w fotelu, zaczęła rozpinać całkowicie mokrą część swojej szaty, pod którą kryła się wilgotna lniana koszula. Podarowała nie tylko sobie, ale i jemu, zdejmowanie dolnej części garderoby. Z tą musiała pocierpieć.
Nie miej mi za złe – zerknęła na niego, zaraz biorąc koc złożony na podłokietniku i otulając nim swoje plecy. Mokre rzeczy powiesiła na przyciągniętym bliżej wieszaku tak, żeby ogień choć odrobinę je osuszył.
Magia. Ona nie była ostatnimi czasy łaskawą panią.



pora, żebyś ty powstał i biegł, chociaż ty nie wiesz,
gdzie jest cel i brzeg,
ty widzisz tylko, że
ogień świat pali
Jackie Rineheart
Jackie Rineheart
Zawód : auror
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
only now do i see the big picture
but i swear that
these scars are
fine
OPCM : 25+3
UROKI : 10+2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 14
Genetyka : Czarownica
Schronisko, Torridon 7sLa9Lq
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5414-jackie-rineheart#122455 https://www.morsmordre.net/t5418-kluska-jackie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f205-opoka-przy-rzece-wye-walia https://www.morsmordre.net/t5423-skrytka-bankowa-nr-1349 https://www.morsmordre.net/t5424-jackie-rineheart
Re: Schronisko, Torridon [odnośnik]02.07.19 19:44
Nie był tu po raz pierwszy - lubił górskie wycieczki, samotne i te z przyjaciółmi lub rodziną, pomagały mu się wyciszać - z dala od wielkich miast, z dala od tak mugoli, jak i czarodziejów, na łonie dzikiej natury łatwo było wziąć naprawdę głęboki oddech. Zbierał w ten sposób myśli, separował się od rzeczywistości i problemów, uciekał od wszystkiego, co trapiło jego sumienie, po prostu: odpoczywał. Schronisko w okolicach Torridon było dość oczywistym szlakiem, choć rozpoznał tę przestrzeń dopiero, gdy uprzejmy człowiek wskazał im właściwą drogę. W górach burze były jeszcze bardziej niebezpieczne, dobrze, że nie mieli daleko. Przez cały czas towarzyszyły im ciemne chmury i rozbłyskujące je pioruny tak gładko przecinające niebo. Czy ktoś jeszcze pamiętał jego błękit? Spotkanie z Bones zaczęło się wieczorem, ile minęło czasu? Musiał już być późny wieczór, może noc. Ugrzęzną tu do jutra? Możliwe, nie spodziewał się, że wiedźmia strażniczka zabierze mu aż tyle czasu. Wszedł do środka za Jackie, skinąwszy jedynie głową na jej zamówienie - i jej śladem ruszył w kierunku odseparowanych foteli. Wyglądały na przyjemne i ustronne miejsce do dyskretnej rozmowy - nie mogli przecież zostać podsłuchani.
- Dzięki - odezwał się, kiedy układała się na fotelu, nie musiała tego przecież robić - sądziłem, że to potrwa moment - że zdążę wrócić na końcówkę. Jak na wiedźmią strażniczkę była potwornie niesamodzielna - Westchnął, kucając przed kominkiem; płomień palił się spokojnie, ale mógł żywiej - dorzucił do niego kilka kawałków ułożonego obok drewna. Całkowicie przemokli. - Jako ostatnie pamiętam dyskusję o tym, kto jest zły, a kto nie - mruknął z goryczą, podsycając ogień pogrzebaczem. - Jak to jest, Jackie, że pozornie inteligentni ludzie nie potrafią wskazać właściwej strony? Że naprawdę nie widzą, że ci pochrzanieni idioci walczący za czystość krwi są niebezpiecznymi wariatami, którzy potencjalnie zagrażają nam wszystkim, a może nawet sobie samym? - Kiwnął głową, przecząco, ze zrezygnowaniem; znów zaczynał się unosić, niepotrzebnie. Powinien już wiedzieć, że głową muru nie przebije - Vane wytłumaczył mu to dostatecznie na minionym spotkaniu Zakonu, a jednak nie potrafił wyzbyć się pewnej goryczy.
- Daj, wezmę to - zaproponował z pewnym zmieszaniem, dostrzegłszy, że sięga pobliskiego wieszaka, potrzebowała się ogrzać; ominął spojrzeniem jej przemoczony materiał bluzki, bacząc, by nie zachować się niestosownie. Przewiesił go sobie przez ramię, wkrótce zrzucając płaszcz również z własnych ramion, pozostając we wciąż przemokniętej koszuli. Rozwiesił oba odzienia na wieszaku, przesuwając go bliżej ognia. Odebrał też od kelnerki dwa grzańce, podając jeden z kubków swojej towarzyszce - dopiero wtedy zajął drugi, wolny fotel. Dobrze wreszcie móc odpocząć w suchym i ciepłym miejscu.


we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3635-brendan-weasley https://www.morsmordre.net/t3926-victoria#74245 https://www.morsmordre.net/t12222-brendan-weasley#376277 https://www.morsmordre.net/f171-devon-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t3924-skrytka-nr-786#74241 https://www.morsmordre.net/t3925-brendan-weasley#74242
Re: Schronisko, Torridon [odnośnik]05.07.19 20:36
Koc gryzł w ramiona okryte wilgotnym materiałem koszuli, choć wyraźnie chciał dawać ciepło, izolować od nieprzyjemnych warunków. Ogień trzaskający w kominku miał pełnić takie samo zadanie – minie jednak chwila nim Jackie dojdzie do siebie, wypoci zimno i pozwoli osiąść grzejącym iskrom na sztywnych mięśniach. Na razie tylko się trzęsła; bywało przecież, że pracowała w gorszych warunkach. Karkiem wstrząsnął dreszcz, gdy koc obsunął się lekko, oddając miejsce wodzie cieknącej z włosów. Wyjęła je i wykręciła z zimnego deszczu, drobne kosmyki, które przykleiły się do skroni i uszu, zaczesała do góry. Przyglądała się mu, kiedy mówił, obserwowała języki ognia odbijające się miłym dla oczu światłem na jego twarzy.
Widziałam – odpowiedziała najpierw, wyciągając w kierunku paleniska dłonie. Skostniałymi palcami próbowała rozetrzeć napęczniałą, bladą skórę, ale to tylko pogarszało cały efekt. – Wydawało się… naiwna. Kompletnie zielona w tym, co robi – zmarszczyła brwi. – Zwłaszcza, kiedy zaczęła mówić o łamaniu zasad i naszej woli – skrzywiła się, wciąż nie dowierzając słowom, które rzuciły jej się na uszy. – naprawiania zła większym złem. Może wyprali jej mózg. To chyba jedyne sensowne wyjaśnienie tego smutnego żartu.
Była zła na to, co stało się na wzgórzu, a co tak naprawdę miało początek już wcześniej – była zła na Malfoya, który położył swoje oślizgłe łapy na jednostkach ministerialnych i który najwyraźniej z największą ochotą wymieniłby wszystkich pracowników na swoich krewnych albo przyjaciół tych krewnych. Podrzędni pracownicy byli dla niego jak szczury, niepotrzebne koła zebate wielkiej machiny, a tak naprawdę to oni, jedyne głosy rozsądku, pozwalały, by wciąż prawidłowo pracowała.
Nie wiem, Bren. I to mnie przeraża. Bo za murami Ministerstwa jest więcej takich czarodziejów jak ona. Zagubionych, z zafałszowanym światopoglądem, niebezpiecznych – pociągnęła za kraniec koca, który zsuwał się z jej ramienia. Oddała mu swój płaszcz, patrząc, jak odwiesza go razem ze swoim na wieszaku. – Dzięki. – wzięła głębszy wdech i dłońmi objęła kubek, wzrok skupiając na drgającej tafli napoju, stanowiącej idealne tło dla rozbieganych myśli. – Michael i Just mieli zadbać o szyfr, którym powinniśmy komunikować się w listach. Anthony wspomniał o Stonehenge, wymienił nazwiska, pamiętasz je? – ściszyła głos, nie chciała, żeby barman i kelnerka nagle wpadli na doskonały pomysł podsłuchania ich rozmowy. – Mulciber, Rosier, kto tam jeszcze był… Burke, Rowle, Yaxley, Travers, Nott, nawet Shafiq. Musimy znaleźć na nich dowody, żeby móc przedstawić je przed Wizengamotem i sprawiedliwie skazać. Byłeś jeszcze, kiedy Longbottom mówił o nowym Azkabanie – nachyliła się do niego nieco mocniej, żeby słyszał jej szept. – Znajduje się pod Tower. Więźniowie będą wprowadzani z zakrytymi twarzami i spętanymi dłońmi, żeby czasami dementorom nie wpadł do głowy pomysł niesienia pomocy znajomym potrzebującym – dopowiedziała sarkastycznie, wzrokiem raz wędrując po twarzy Brendana, przyglądając się jego oczom, zarostowi okalającemu pokrapianą piegami skórę, zaraz wwiercając go w podłogę, żeby kątem oka uchwycić kręcące się w pobliżu sylwetki. Byli na szczęście zbyt daleko, by ktoś ich usłyszał. – Utrzymujemy pełną tajność działań, szukamy nowych informatorów, żeby o wrogach dowiedzieć się jak najwięcej, taki rozkaz dała Bones. – brwi drgnęły ku sobie w nagłym wypłynięciu na świadomość drobnych szczegółów. Ważnych. – Just wspomniała o Rookwood i Mac…Macnairze. Nie pamiętam imienia. Ale Rookwood za to doskonale znam. I znowu wyszła na ulice. Odrąbała Tonks nogę. Parszywa świnia. – nozdrza rozszerzyły się pod napływem niepokojących emocji.



pora, żebyś ty powstał i biegł, chociaż ty nie wiesz,
gdzie jest cel i brzeg,
ty widzisz tylko, że
ogień świat pali
Jackie Rineheart
Jackie Rineheart
Zawód : auror
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
only now do i see the big picture
but i swear that
these scars are
fine
OPCM : 25+3
UROKI : 10+2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 14
Genetyka : Czarownica
Schronisko, Torridon 7sLa9Lq
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5414-jackie-rineheart#122455 https://www.morsmordre.net/t5418-kluska-jackie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f205-opoka-przy-rzece-wye-walia https://www.morsmordre.net/t5423-skrytka-bankowa-nr-1349 https://www.morsmordre.net/t5424-jackie-rineheart
Re: Schronisko, Torridon [odnośnik]17.07.19 21:55
Łamanie zasad - to taka wygodna wymówka, by nie chwytać za broń. Tylko, o jakich zasadach mowa? Czy ktoś, kto złamał prawo i niesłusznie zażądał jego przestrzegania względem siebie samego, wciąż jest nim chroniony? Malfoy nie został ministrem legalnie, legalnym ministrem wciąż był Longbottom. Służąc jemu i stając po jego stronie: nie łamali żadnych zasad. Jak ktoś tak bystry jak wiedźmia strażniczka może tego nie dostrzegać?
Czy ludzie Malfoya mogli przeniknąć tak głęboko w ministerialne struktury, by rzeczywiście wpełznąć do wnętrza jej głowy i zasiać ziarno niepewności, przeciągnąć ją na swoją stronę czczą gadką o czystej krwi? Czy ona w ogóle miała czystą krew? Była daleką krewną Garretta, co poszło nie tak?
- Mówiła o tchórzostwie - zaczął ponuro, spoglądając w ogień: płomienie tańczyły niebezpiecznie, jak wiele dni temu, w ministerstwie magii. Od tamtej pory - nie był w stanie patrzeć w ogień. Coś rzuciło na jego twarz nieprzyjemny cień, lecz trwało to tylko ułamek sekundy - podjął temat dalej po chwili. - Musiała po prostu być tchórzem. Uciekając przed rzeczywistością można uwierzyć w najbardziej abstrakcyjne kłamstwo. Siebie samego okłamuje się znacznie prościej niż innych. - I bywa nawet tak, że zaczyna się w te kłamstwa wierzyć. Czasem to trwa tygodnie, czasem miesiące, bez znaczenia. Nie oczekiwałby od kobiety, że chwyci za broń - ale na litość Merlina, ona była przedstawicielką służb mundurowych. Jej obowiązkiem było dbać o przestrzeganie prawa, a ona nawet nie zamierzała pomóc go wyegzekwować. - Sytuacja zaczyna przerastać czarodziejów. Nikt nie chce ginąć za stronę, która nie ma szans zwyciężyć. - Przynajmniej pozornie. Może byli słabsi, może stali na przegranej pozycji, ale mieli w sercach determinację, której im brakowało: i serce, które sprawiało, że mieli też po co walczyć. Upił większy łyk grzańca, alkohol przyjemnie podrażnił gardło, ale nade wszystko wypełnił żołądek ciepłem, którego tak im brakowało.
- Niebezpiecznych - powtórzył po niej, ze zgrozą, miała rację: nawet jeśli Priscilla była płotką sama w sobie, jej postawa czyniła ją niebezpieczną dla wszystkich. Mogła wydać tamtego dnia Bones. Całe ich zgromadzenie. Ale nie była dość bystra, by na to wpaść - na ich szczęście. - Jak myślisz, co by zrobiła, gdyby przypadkiem natrafiła na kryjówkę Longbottoma? Albo - inne poszukiwane przez ministerstwo osoby? Doniosłaby na nich wszystkich. Ze strachu lub z wygody, czy skazałaby niewinnych ludzi na śmierć? - Nie szukał odpowiedzi, miał ją w sercu. Był pewien, że tak. Westchnął, potrząsając przecząco głową, zbyt trudno było się pogodzić z tym, że na świecie wciąż więcej było ludzi mniej niż bardziej przyzwoitych. To dlatego ich walka była tak trudna.
Wsłuchiwał się w nazwiska wciąż w milczeniu, nic zaskakującego, szlachetne rody od lat kpiły sobie tak z pokoju, jak zdrowego rozsądku i zdrowej współegzystencji z mugolami. To dlatego ani myślał pojawić się na miejscu. To dlatego - zaślepiony nienawiścią jak oni - pozwolił sobie popełnić błąd.
- Tam było dla mnie miejsce, Jackie - rzucił w przestrzeń; natarczywe myśli towarzyszyły mu odkąd po raz pierwszy powziął informacje o wszystkim, co wydarzyło się tamtego dnia. Dzień po dniu. Noc po nocy. Godzina po godzinie. Jedno po drugim uderzenie serca, a jednak po raz pierwszy wyartykułował je wprost, na głos, przed drugim człowiekiem. - Zostało puste - bo nie przyszedłem. - Nie zamierzał, wiedział, że to był tylko teatr, fasada, polityczna mrzonka, na którą nie warto było marnować czasu. Ale jedynym sposobem na zwalczenie ognia był inny ogień. - A Skamander i Macmillan - zostali sami. - Gdyby nie uniósł się dumą, byłby tam z nimi. I pomógłby im dokończyć dzieła, które rozpoczęli. Choćby pogrzebać mieli tylko kilka więcej parszywych mord: byłoby warto. Może udałoby się powstrzymać tego człowieka przed wtargnięciem do umysłu Anthony'ego - może, przeszłości nikt nie odczyta. Skinął lekko głową, nachylając się mocniej w przód, by dyskretnie posłyszeć szeptane słowa Jackie, skupione myśli w lot wyłapywały sens. Zapchanie podziemnego Azkabanu anonimowymi mordami tych parszywych drani wydawało się jedynym sensownym rozwiązaniem. Wiedział, że to nie będzie bezpieczne. Tak jak wiedział, że ktoś musiał się tym zająć. Skinął lekko głową na znak, że zrozumiał. Nie chciał komentować tego na głos w miejscu, które mogło mieć uszy. Na wspomnienie odrąbanej nogi odruchowo przeciągnął wzrokiem ku stalowej prawej dłoni, która nie miała już w sobie życia i w niczym nie przypominała sprawności dawnej.
- Tonks zupełnie nie radzi sobie na treningach - zauważył, jak miałaby sobie radzić, kiedy nie miała nogi, musiała nie nadążać za pozostałymi. Musiała zostać w tyle. Miała w sobie dużo determinacji, ale czasem chęci to za mało. - Ostatnio kiedy widziałem Rookwood wsadziłem ją do pierdla. Chętnie zrobię to drugi raz. - Jeśli znaleźli alternatywę na dawny Azkaban, nie było to wcale nierealne. Nazwisko Macnair nic mu nie mówiło. - Tonks twierdzi, że Rookwood podczas walki była pod wpływem jakiegoś specyfiku. - Nie znał się na eliksirach. Nie wiedział, na ile to możliwe - ale wiedział, że Justine nie była słabszą czarownicą od niego, a Rookwood zmiotła ją mrugnięciem oka. - To dobrze. Boją się nas. - I bać się powinni, mieli czego. Byli silni. Silniejsi, niż się im wydawało.


we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3635-brendan-weasley https://www.morsmordre.net/t3926-victoria#74245 https://www.morsmordre.net/t12222-brendan-weasley#376277 https://www.morsmordre.net/f171-devon-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t3924-skrytka-nr-786#74241 https://www.morsmordre.net/t3925-brendan-weasley#74242
Re: Schronisko, Torridon [odnośnik]19.07.19 0:29
Usiadła prosto na fotelu, opatulając się mocniej kocem, a kufel z gorącym napojem chwyciła w obie dłonie. Koniuszki aż zaczęły mrowić. Zamknęła na chwilę oczy, na powiekach czuła ciepło płynące falami od płomieni skrzących się w palenisku. Gdy Bren zaczął mówić, mimowolnie spojrzała znów ku niemu. Przeciw nim był cały rząd, zwalniali niewinnych, sprawiali, że ci bardziej zaangażowani znikali. Nagle, bez wyjaśnienia. Ona i Bren, Kieran, Samuel, Fox, Gabriel, Michael, inni – byli zagrożeni.
Była nim – szepnęła do siebie. – Zastanawiam się tylko, czy dała się sprzedać, czy po prostu omamić tanimi bajkami Malfoya.
Priscilla była jednostką, ale miała język – jeśli zbyt długi, nie był to dla nich zbyt dobry znak. Nawet jeśli nikomu nie powie o spotkaniu na wzgórzu, to wciąż mogła powtarzać jak katarynka frazesy, które teraz wydawały jej się prawdą wyzwoloną. Po niej uwierzą kolejni. Wzięła głęboki wdech, powietrze zaraz powoli wypuszczając ustami, aż strumień dotarł do grzańca, zaburzając jego delikatnie falującą dotąd taflę. Zmarszczyła brwi na wyobrażenie, które spotkało się z jej umysłem. Jeden człowiek mógł uczynić wiele złego. Jeden człowiek mógł zniszczyć to, o co walczyli grupą wierzących w prawdę ludzi. – Może jeszcze przejrzy na oczy.
To nie był wyraz nadziei, a raczej przeświadczenia, że nawet najgłupsi odnajdywali mądrość, dla ociemniałych zapalało się światło. Wiedźmia Straż należała do jednostek ministerialnych, które szanowała – jedna z niewielu – czarodzieje i czarownice, które zdecydowały się do niej dołączyć, powinni wiedzieć najlepiej, z czym przyszło im się mierzyć w tych czasach. Z kłamstwem, ułudą otoczoną lukrem, hipokryzją obleczoną kurtuazyjnymi uśmiechami. Uniosła kubek do ust, żeby upić z niego trochę gorącego grzańca, ale nic zdążyła cokolwiek przełknąć, niemal się zakrztusiła. Kaszel poniósł się po parterze, co musiało zwrócić uwagę właścicieli. Spojrzała na Weasleya zszokowana jego słowami. Albo właściwie tym, co one dla niej znaczyły – myśl pojawiła się w jej głowie niepokojąco szybko. Przypomniała sobie, ile osób tam zginęło. Mógł być między nimi. Poczuła, jak do twarzy podchodzi jej krew.
Czasami zapominam, że twoje nazwisko wciąż widnieje w skorowidzu – odparła. Odeszła jej ochota na picie czegokolwiek, Bren zapewnił jej doskonały skok temperatury. Przełknęła gorzką gulę, nie wiedząc tak naprawdę, co czuła, co kłębiło się w jej wnętrzu jak burzowe chmury nad szkockimi górami. – Nie zapominaj, że byli tak też przedstawiciele innych rodów, a którzy postanowili ratować siebie, zamiast strzec bezpieczeństwa czarodziejów. Nie bierz za nich odpowiedzialności, bo nie udźwigniesz takiego ciężaru. Jesteśmy dla niego – oboje wiedzieli, o kim mówiła. O samozwańczym lordzie, który usiłował za wszelką cenę zdominować magiczną społeczność Wielkiej Brytanii. – wrogami. A jeśli dostrzegłby twoją brawurę i wykorzystał na swoją korzyść? Co by wtedy było? – o ile jeszcze chwilę wcześniej, kaszląc od ciężkostrawnych myśli, unikała jego wzroku, o tyle teraz znów wróciła spojrzeniem do jego twarzy, szukając w ciemnych tęczówkach rozsądku.
Uparcie przewijała rolkę z klatkami uchwyconymi na wzgórzu. Co mogła mu jeszcze powiedzieć? Wymieniane słowa przerywały ciągłe grzmoty, te słyszane w oddali i te rozbrzmiewające niebezpiecznie blisko nich, czasami całkiem zagłuszały przekazywane informacje. Jackie była jednak czujna, wychwytywała najważniejsze informacje, porządkowała je, zlepiała fakty.
Longbottom wspomniał też o Mariannie Goshawk i Quentinie Burke, oboje uniknęli przesłuchania, ale nie wiem, czy da się coś z nich wyciągnąć. Z Goshawk może, ale od Burke’a? Za bardzo zadbał o swoje plecy. – westchnęła bezgłośnie. Tak to miało teraz wyglądać. Ich celami stawały się osoby, których nie mogli sięgnąć. Na nadgarstkach Biura zaczęły coraz mocniej zaciskać się pęta.
Sytuacja Tonks ją martwiła. Just była zdeterminowana, dobrze o tym wiedziała, ale Rookwood wepchnęła ją w spore kłopoty. Biuro Aurorów potrzebowało sprawnych, zwinnych aurorów, którzy podołają najgorszemu. Na kobiety bez nóg nie spoglądano pobłażliwie.
Daj jej czas, poradzi sobie. Jest twarda, wiesz o tym – sięgnęła po kufel, upijając kilka łyków. Temperatura opadła. Przecież siedział tu obok. Zbyt blisko, by mogła wziąć to pod jakąkolwiek wątpliwość. – Specyfiku? Mówiła coś więcej? Wypiła jakiś eliksir? Może widziała chociaż jego kolor?to nie jest przesłuchanie, Jackie.Więzienie to dla Rookwood stanowczo za mało.
W takich momentach żałowała, że Ministerstwo cofnęło pozwolenie na traktowanie takich wynaturzeń zaklęciem niewybaczalnym.



pora, żebyś ty powstał i biegł, chociaż ty nie wiesz,
gdzie jest cel i brzeg,
ty widzisz tylko, że
ogień świat pali
Jackie Rineheart
Jackie Rineheart
Zawód : auror
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
only now do i see the big picture
but i swear that
these scars are
fine
OPCM : 25+3
UROKI : 10+2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 14
Genetyka : Czarownica
Schronisko, Torridon 7sLa9Lq
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5414-jackie-rineheart#122455 https://www.morsmordre.net/t5418-kluska-jackie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f205-opoka-przy-rzece-wye-walia https://www.morsmordre.net/t5423-skrytka-bankowa-nr-1349 https://www.morsmordre.net/t5424-jackie-rineheart
Re: Schronisko, Torridon [odnośnik]21.07.19 23:47
Grzaniec smakował wyśmienicie, a ciepło naczynia ogrzewało przemarznięte dłonie; bijące od kominka jaśniejące płomienie błyskały czymś przyjemnym - bo przyjemnie było znaleźć się wreszcie pod dachem, w suchym pomieszczeniu. Grzmiące za oknem błyskawice zdawały się jedynie przybierać na sile nocą, raz za czas uderzały gdzieś za oknami, mrocznie rozświetlając wnętrze schroniska. Goście zdawali się być zajęci swoimi sprawami, podobnie jak obsługa, jedynie raz za czas z niepokojem spoglądająca za okna. Nawałnica już jakiś czas temu przestała robić wrażenie i wniknęła do porządku dziennego jak codzienny wschód słońca. A jednak, wciąż była żywiołem, z którym trudno było się mierzyć.
- On w ogóle opowiada jakieś bajki? - Nie czytał ostatnio gazet. Denerwowały go. Chciałby nakarmić nimi Malfoya, wcisnąć mu je prosto do gardła i patrzeć, jak się nimi dławi. Mały, żałosny i słaby. - Sądziłem, ze wystarczy mu po prostu być. To żenujące, jak niewiele trzeba, by zdobyć posłuch niektórych czarodziejów. Stanąć w opozycji do mugoli, którzy są tak ludźmi, jak my. - Osobliwymi, dziwnymi, ale wciąż ludźmi. Nie znał mugolskiego świata, nigdy się nim nie interesował, zdawał się nudny i bezbarwny. Ale jako część świata magicznego nie zamierzał pozwolić na to, by jemu podobni zniszczyli koegzystującą z nimi cywilizację. - Myślisz, że już kupuje sojuszników? Pieniądze, to jedyne, co ma do zaoferowania - Skrzywił się z niesmakiem, z odrazą, nie rozumiał tego, nie potrafił pojąć czarodziejów, którzy przyjmowali śmierdzące złoto. Jak można było po czymś takim spojrzeć sobie w oczy spoglądając dzień po dniu w lustro? Pokręcił głową przecząco, ludzie się nie zmieniali, nie wierzył w to. Takich jak ona - wygodnych - była cała rzesza, a oni stali naprzeciw nim wszystkim.
- Równie dobrze mogliby tam wpisać Tonksów - odparł bez entuzjazmu, skorowidz niewiele dla niego znaczył i powątpiewał w czystość własnej krwi równie mocno, co w czystość krwi pozostałych arystokratów. Minęło zdecydowanie zbyt dużo pokoleń, by można było o tym poświadczyć z całą pewnością - sam fakt zresztą nie był dla niego istotny, wiedział, że dla Jackie też nie. Żaden rozsądny czarodziej nie doszukiwał się różnic pomiędzy nimi opartych na akcie urodzenia. Problem w tym, że nierozsądnych czarodziejów wcale nie było na świecie mało. - Niczego więcej bym się po nich nie spodziewał, to zgraja egocentrycznych dupków. A ja - ja jestem gwardzistą, powinienem był stać tam w pierwszym szeregu. Nawet naprzeciw pieprzonego Voldemorta. Nie stałem. Stał Skamander - sam. Masz rację, nasz wróg nie dostrzegł mojej brawury. Dostrzegł jego brawurę. I wykorzystał jego. - Dostał się do jego umysłu. Spenetrował jego myśli. Pochrzanił mu w głowie. - A wiesz co ja robiłem wtedy? Spałem - we własnym łóżku. - Nie potrafił sobie tego wybaczyć. Nie był przyzwyczajony do bezczynności. Nie robił tego. A jednak - tamtego dnia szczyt w Stonehenge wydawał mu się machiną, której nie był w stanie powstrzymać. Machiną, której nie obawiał się jednak przeciwstawić Anthony. - Pomógł mu Macmillan, mój kuzyn, który częściej widuje alkohol niż różdżkę. On. A ja nie zrobiłem nic. - Czy złamał w ten sposób przysięgę daną gwardii? - To jest moja odpowiedzialność, Jackie, nie ich - Każda wojna miała swoich dowódców, był jednym z nich. I miał poczucie, że tamtego dnia po raz pierwszy w życiu po prostu stchórzył.
- Ktoś natrafił na ślad tej Goshawk? Ponoć przestała pojawiać się w Mungu. Jeśli była zamieszana z Burkem w jedną sprawę, mógł jej zapewnić ochronę i pomóc jej się ukryć. - Skrzywił się znów. Arystokraci wciąż mieli szerokie wpływy. Zbyt szerokie. Wydarzenia w Stonehenge kazały mu jednak zadać sobie pytanie: czy to naprawdę były ich szerokie wpływy czy ich przyzwyczajenie, które wiązało im skrzydła i odsuwało od działania? Nie próbował zapukać w mury Durham, nie próbował ich sforsować ani ich wysadzić. Stał z założonymi rękoma? Może to w szaleństwie tkwiła metoda.
- Nie - odparł, zatrzymując spojrzenie na błyskających płomieniach wewnątrz kominka. - Nie znam się na eliksirach, nie pamiętam nic z tego, czego uczyłem się na owutemy. Jeśli pisała o barwie, to tego nie pamiętam. Myślę, że nie widziała szczegółów. Mam nadzieję, że było to coś, co znamy, a nie coś, co dał jej... Sama wiesz kto - nie lękał się wypowiadania jego imienia, ale nie chciał też ryzykować, że ktoś pośród gości posłyszy jego słowa - nie zamierzał siać popłochu. - Złapiemy ją. Wtedy dostanie wszystko, na co zasługuje. - Nie miał co do tego wątpliwości, drugi raz nie będzie miała tyle szczęścia. Westchnął, dopijając grzańca - po czym machnął dłonią na kelnerkę, zamawiając drugiego.
- Jackie? - spojrzał na nią pytająco, niepewny, czy i ona miała ochotę na drugą kolejkę. - Robi się późno, burza nie przejdzie. Nie powinniśmy wracać nocą. Wygląda, jakby mieli tu wolne pokoje. W świetle dnia bezpieczniej będzie dotrzeć do miasta. - O ile Kieran wcześniej nie zamorduje go za nocleg w górach z jego córką. Wychodząc z domu wspominał Neali, że może nie wrócić na noc - nie wiedział, czego powinien spodziewać się po spotkaniu z Bones, ale może i tak powinien wysłać jej krótką wiadomość. Powinni mieć tu sowę.


we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3635-brendan-weasley https://www.morsmordre.net/t3926-victoria#74245 https://www.morsmordre.net/t12222-brendan-weasley#376277 https://www.morsmordre.net/f171-devon-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t3924-skrytka-nr-786#74241 https://www.morsmordre.net/t3925-brendan-weasley#74242
Re: Schronisko, Torridon [odnośnik]23.07.19 23:49
Prorok Codzienny, choć wciąż jeszcze oferował nowe numery, był powoli usuwany z horyzontu zdarzeń. Zastępował go Walczący Mag. Młody, dobrze ubrany czarodziej rozdawał nowe wydania w atrium – nie tyle jego widok ją codziennie na nowo zadziwiał, co obraz innych magicznych obywateli, którzy rzucali się na papiery jak wygłodniałe wilki na świeże mięso. Przedszkolne przebieranki, wyścig szczurów
W Walczącym Magu robią to za niego i od razu całują go po stopach, jaki on to jest doskonały, jaki hojny, jak trzyma naród w garści, bo odbudował Ministerstwo Magii. Rzygać mi się chce, jak to sobie przypominam – odpowiedziała, jej głos po brzegi wypełniony był pogardą – tym, na co cały pieprzony rząd zasłużył. Czytała, chcąc kontrolować sytuację, rozumieć spojrzenia wysyłane przez „wyżej usytuowanych” w kierunku podrzędnych pracowników departamentów. Pewne słowa weszły w krew brytyjskiej społeczności tak bardzo, że przez setki lat nie potrafiono ich wytępić, nie spływały razem z rzeczną wodą ani zmieniającymi się obyczajami. – Wątpię, żeby to kiedykolwiek zrozumieli. To już siedzi zbyt głęboko w nich. Ale na zgliszczach spalonego lasu najlepiej wyrastają nowe. Malfoy robiłby za dobry nawóz. – kącik jej ust drgnął ku górze, ale szybko zmyła ten drobny gest zagryzieniem warg od wewnątrz.
Przytuliła kubek do zimnej skóry szyi. Wciąż czuła, jak woda spływała jej po plecach, przeganiała się z innymi po wertepach jej kręgosłupa. Poruszyła się, żeby wetrzeć je w i tak wilgotny materiał koszuli. Mimo rozgrzanych trzewi, wciąż było jej zimno. Coraz głośniej zaczęły odzywać się myśli o łóżku, ciepłym i suchym, a wcześniej o gorącej kąpieli. Spałaby jak zabita. Powieki też zaczynały dopraszać się o swoje. Przetarła je, nie pozwalając jednak uwadze odejść od głosu Brena. Upiła grzańca. Alkohol – kolejne ogniwo do tego łańcucha. Spojrzała na niego w końcu, usta lekko wykrzywiając w połowicznie bolesnym grymasie. Położyła mu w końcu dłoń na ramieniu, palce zacisnęły się mocno, pokrzepiająco.
Przestań – powiedziała do niego niemal przekształcając słowa w ton podobny prośbie, nieco bardziej jednak ostrej, wymuszającej zgodę. – Domyślam się, co czujesz, ale to nie zwróci życia tym ludziom. Ani tamtych chwil. Skąd mogłeś wiedzieć? To miał być kolejny zryw szlacheckiej trzody, nic nie zapowiadało, że wśród nich znajdzie się ten… psidwakosyński czarnoksiężnik – mimo że głos zniżyła znów do szeptu, ostatnie dwa słowa wypowiedziała wyraźnym warknięciem zza zaciśniętych zębów. – Przy następnej okazji wiem, że będziesz pierwszym, który stanie w szeregu – odjęła od niego swoją dłoń, palcami znów objęła kubek. Grzańca już prawie nie było. – I nie będziesz sam. Tamto wydarzenie nauczyło każdego z nas, że mimo porażki możemy wstać silniejsi. Gotowi. Zwłaszcza Macmillan, skoro tak o nim mówisz. Skoro wtedy stanął po jedynej słusznej stronie, widzisz go… u nas? – W Zakonie Feniksa. W organizacji ludzi pijanych ideami. – Jest kolejną, dobrą cegłą w tym murze?
Pokiwała głową na pytanie o Goshawk. Usiłowała przypomnieć sobie, czy któryś z głosów o niej wspominał, wszystko zagłuszały jednak grzmoty. Skrzywiła się lekko, ale przewijane przez nią w głowie obrazy nie zdawały się zahaczać o personalia tej kobiety.
Nikt o niej później nie wspominał. Szybko oddelegowaliśmy obowiązki, Just i Michael mieli zadbać o kod, Fox… cholera – syknęła. – Będę musiała się z kim skontaktować w sprawie tego czarodzieja od planów Azkabanu. Gdybyśmy dostali mapy w swoje ręce, byłoby nam łatwiej. – obowiązki stawały się w tej chwili dziwnie odległe. Deszcz, paradoksalnie, wyciągał z ciał energię, sprawiał, że mięśnie, zamiast skupiać się tylko na ruchu, usiłowały utrzymać stałą temperaturę ciała. – Jeśli nawet to jakiś ich chory specyfik, musimy uważać. Mówiła, jak Rookwood się po tym zachowywała? Może Charlene podpowiedziałaby nam więcej.
Propozycja Brena trafiła w sam środek jej wewnętrznych pragnień, a że w kłamstwie była gorsza niż w gotowaniu, jej ciało jakby na krótką chwilę zupełnie zesztywniało. I chociaż to rzuciło jej się na myśl, nie miała zamiaru pytać go, czy czasami w ostatnim czasie nie pobierał u starego Rinehearta nauk z zakresu delikatnej formy legilimencji – czytania w myślach.
Tak… – wybąknęła zamyśleniu, zaraz jednak wracając na ziemię. Noc. Tutaj. Ona i Brendan śpiący pod jednym dachem. Merlinie. Balansowała na cienkiej granicy między paniką a ogłupieniem. – Tak, tylko… nie wiem, czy wzięłam tyle galeonów. Zawsze biorę tylko kilka. – pokiwała głową w stronę kelnerki, gdy ta stała nad nią jak kat, oczekując zamówienia. Tak, chciała drugi grzaniec. Tak, chciała się rozgrzać, aż policzki ją zapieką, a potem wpełznąć pod kołdrę. Wyciągnęła z kieszeni kilka monet, tych na „w razie czego”. Tych na jeden dodatkowy kufel piwa, gdyby po spotkaniu naszła ją taka ochota. Zacisnęła zęby, ale szybko rozluźniła szczęki. – Damy radę złożyć się na dwa pokoje?
Bo musimy, prawda? Przecież inna możliwość nie wchodziła w grę. Prawda?
Z tym? – okazało się, że szeroka władczyni tego przybytku wcale nie odeszła od ich stolika tak szybko. Melodyjny, szkocki akcent nadawał tej scenie jakiejś wiejskiej pompatyczności. – Co najwyżej odstąpimy wam schowek na miotły. Jak dołożycie jeszcze pięć, to macie jeden pokój. I zapłaćcie z góry za kufle, ja już znam takich jak wy. Nie dajemy na krechę!
Byli w Szkocji. Powrót między publicznymi świstoklikami zajmie im całą noc, a Bren miał rację. Byli aurorami, ale podróże wciąż nie należały do bezpiecznych o tej porze i w taką pogodę. Przetarła policzek, zerkając na Weasleya zz mieszaniną zrezygnowania i zrozumienia, że nie doznali luksusów dużego wyboru.
Masz tyle? – odchrząknęła, słysząc w swoim głosie kiełkującego pod grubą skórą czegoś, co mogło aspirować do wstydu. Ona. Wstyd.
W którym momencie tej rozmowy przenieśli się do świata bajek?



pora, żebyś ty powstał i biegł, chociaż ty nie wiesz,
gdzie jest cel i brzeg,
ty widzisz tylko, że
ogień świat pali
Jackie Rineheart
Jackie Rineheart
Zawód : auror
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
only now do i see the big picture
but i swear that
these scars are
fine
OPCM : 25+3
UROKI : 10+2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 14
Genetyka : Czarownica
Schronisko, Torridon 7sLa9Lq
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5414-jackie-rineheart#122455 https://www.morsmordre.net/t5418-kluska-jackie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f205-opoka-przy-rzece-wye-walia https://www.morsmordre.net/t5423-skrytka-bankowa-nr-1349 https://www.morsmordre.net/t5424-jackie-rineheart
Re: Schronisko, Torridon [odnośnik]26.07.19 12:00
Oparł głowę o tylne siedzenie fotela - nagle wydała mu się nieco zbyt ciężka. Wciąż nie chciało mu się wierzyć we wszystko, co działo się wokół nich - we wszystko, co zmierzało ku nieuchronnemu, ku końcowi, ku zgubie. Bzdury wypisywane przez Walczącego Maga były tylko bzdurami - ale wciąż były bzdurami, które niektórzy czarodzieje kupowali, czytali i w które wierzyli. Powinien być czujniejszy i śledzić te artykuły, ale budziły w nim zbyt wiele emocji.
- Odbudował - powtórzył ze wstrętem. - Najpierw je zniszczył, ale to nie obchodzi nikogo. Czy czarodzieje naprawdę są aż tak naiwni? Są w stanie uwierzyć w kawałek zadrukowanego papieru, wypierając wszystko to, co dyktuje im serce? - Pokręcił głową z niedowierzaniem, niejako przytakując w ten sposób Jackie - nie potrafił się z tym pogodzić, z rzeczywistością, zbyt trudną, by mogła być rzeczywista. Zbyt absurdalną, by uznać ją za rzeczywistą. - Tak śmierdzące gówno jak Malfoy zepsułoby nawet kompost - żachnął się ze wstrętem, reflektując dopiero po chwili - nie zwykł używać podobnego języka przy kobietach. - Przepraszam - dodał po chwili, przecierając dłonią skroń, emocje nigdy nie były dobrym doradcą - poddawał się im zbyt łatwo.
Wsłuchiwał się w jej słowa już w milczeniu, czuł jej wsparcie i docenił go, ale gorycz przyćmiewała te uczucia. Zawiódł - nie tylko siebie, nie tylko osamotnionego na szczycie Skamandera, przede wszystkim zawiódł sam siebie. Być może miała rację, byc może nic nie zapowiadało, że arystokraci posuną się aż tak daleko; podobne spędy urządzali już przecież w przeszłości i nigdy dotąd nie przyszło im do głowy obalić legalnej władzy. A gdyby ktoś mu powiedział, że zamierzają to zrobić, chyba nie uwierzyłby, że jest to możliwe do zrobienia tak łatwo - przy pomocy złota, wpływów i przywódcy pozbawionego charyzmy, władającego lękiem. To dlatego Voldemort był tak niebezpieczny. Paraliżował strachem samym spojrzeniem, dzierżył wszechpotężną czarną różdżkę i zaskarbił sobie posłuch potężnych czarodziejów. Był jak najważniejsza, największa głowa hydry - jej odcięcie to wszystko zakończy. Uchwycił jej spojrzenie - i skinął głową, trochę przytakując jej słowom, a trochę za nie dziękując, gdy wciąż trzymała dłoń na jego ramieniu. Czy stając w pierwszym szeregu odkupi winy za tamtą noc bezczynności? Nie odpowiedział na jej wsparcie słowem, nie znał słów, które byłyby adekwatne. Ale Jackie znała go dość długo, by wiedzieć, że poprzez to bezsłowne porozumienie - był jej wdzięczny.
- Nie wiem - odparł szczerze dopiero, gdy temat zszedł na Macmillana. - Zaprosiłem go do... do nas. - Mówili szeptem, a wokół nie było nikogo zbyt blisko, ale jednak starał się zachować ostrożność, mówiąc o Zakonie Feniksa - Ale nie jestem pewien, czy zrobiłem to bardziej po to, by dać mu do ręki silniejszy oręż, czy jednak bardziej po to, by chronić jego samego. Razem ze Skamanderem, Nottem i Longbottomem stanął naprzeciw... sama wiesz kogo. Sam. Bez przymusu. Nie mógł dłużej siedzieć bezczynnie, chwycił za różdżkę i zadziałał. Jeśli będzie miał więcej zrywów odwagi tego typu, może okazać się pewnego dnia bohaterem. Mówił mi, że od tamtego dnia nie pije. Wojna weryfikuje priorytety u nas wszystkich. Zmienia ludzi. Czasem na dobre, czasem na złe. - Dopiero czas mógł pokazać, jak zmieni się Macmillan. Jak zmienią się oni wszyscy, mara jego próby nawiedziła go uciążliwym wspomnieniem, a ponury cień przemknął po jego twarzy. I ostał się na niej, gdy wymieniła Foxa - kolejny raz ominęło go meritum sprawy. Próbował się usprawiedliwić przed sobą samym, dbał o bezpieczeństwo, pozbywając się tej całej Morgan - ale chyba wolałby sam pomóc Jackie.
- Daj znać, gdybyście potrzebowali pomocy - zaoferował się zatem, niewątpliwie miała rację, mapa była kluczem do sukcesu. Bez niej mogli błądzić w nowym Azkabanie jak we mgle, wpaść w pułapki zastawionych przez tych, którzy mogliby wyprzedzić ich ruch. Było ich zbyt niewielu, by mogli sobie pozwolić na podobne ryzyko - wątpliwości rzucane podczas spotkania przez część funkcjonariuszy podkreślały to aż nazbyt wyraźnie. - Nie, być może nie widziała szczegółów - podjął jeszcze, kończąc temat Rookwood. - Może powinnaś zabrać Justine do Charlene, może uda wam się do czegoś dojść. Ona odpowie na pytania, a wiedza Charlene bez wątpienia zweryfikuje podejrzenia. Nie znałem jej wcześniej, ale poznaliśmy się niedawno, zrobiła dla mnie parę eliksirów. To niesamowicie zdolna czarownica. - Dobrze było mieć tak potężnych sojuszników: alchemia była dziedziną obcą większości wojowników - umiejętności panny Leighton doskonale dopełniały ich zdolności.
Początkowo zmieszało go jej zmieszanie - być może jego propozycja była zbyt śmiała, być może powinien odprowadzić ją pod dom; jak zareagowałby Kieran na wieść, że jego córka nocuje w górskim schronisku - z nim? Szybko jednak pojął powód jej wciąż pozornie prawdziwego zmieszania - oczywiście, że nie miała ze sobą pieniędzy, po co miałaby je brać na spotkanie z Bones. Zabrał ze sobą drobne, ale nie aż tyle, by starczyło na poczęstunek i nocleg dla dwóch osób - musieli jeszcze zjeść rano śniadanie i opłacić Błędnego Rycerza. Bez magii byli bezradni jak dzieci, jeszcze kilka miesięcy temu wystarczyłoby się po prostu teleportować. Nie miał monet na dwa pokoje, ale to Jackie zaproponowała wzięcie jednego. Nierozsądnie byłoby się teraz o to spierać, burza na zewnątrz jedynie przybierała na sile. Znali anomalie dość dobrze, by wiedzieć, że nie ustąpi sama z siebie.
- Załatwię to - odparł bez zawahania, wstając z fotela i odchodząc z kelnerką na bok, jej głośne komentarze go żenowały - i niepotrzebnie zwracały na nich uwagę. Opłacił dwa grzańce i zapłacił za pokój, do którego otrzymał klucz. Ostatni dwuosobowy, jaki był dostępny - nie miał co liczyć na nocleg w łóżku. Spokojnym głosem przepraszał za kłopot, kiedy odebrał od niej dwa kolejne naczynia z pachnącym alkoholem i wrócił na miejsce, podając jedno z nich Jackie. - Powinniśmy się stąd zwijać, kelnerka zwróciła na nas uwagę. Torridon wydaje się końcem świata, ale nie wiemy, kto nas tu obserwuję. Dopijmy resztę na górze, pokoje są piętro wyżej - Skinął głową na pobliski korytarz - schodami w górę, numer trzynasty. - To mówiąc, zdjął z pobliskiego wieszaka ich podsuszone nieco ciepłem bijącym od kominka płaszcze i ruszył za nią skrzypiącymi schodami - był tu już kiedyś, znał rozkład pokojów, mógł dość szybko namierzyć właściwy. Otworzył go, odnajdując odpowiedni klucz i pchnął nie mniej skrzypiące drzwi, przepuszczając Rineheart przodem. Pokój nie był duży, małżeńskie łoże zajmowało większość pokoju; oprócz niego pod oknem znajdował się kufer na schowanie rzeczy, przy parapecie - żerdź na sowę wziętą w podróż, po przeciwległej stronie skromny stolik i dwa krzesła. Nieco zmieszany, rozwiesił płaszcze na pobliskim wieszaku. Jego ubranie wciąż było przemoknięte - na nim nie wyschnie szybko. Nie zamierzał ryzykować anomaliami w schronisku pełnym ludzi, sięgając po różdżkę.
- Ja... przepraszam za te warunki - odezwał się, stawiając naczynie z grzańcem na stoliku. - Odpocznij wygodnie, prześpię się na podłodze - dodał od razu, nie chcąc wzbudzać u niej dodatkowego dyskomfortu. Przez myśl nie przeszłoby mu inne rozwiązanie. Szanował ją i wyniósł z rodzinnego domu dobre maniery. - Mam nadzieję, że nad ranem przejaśni się choć trochę - Podszedł bliżej okna, spoglądając w przysłonięte ciemnością burzowe chmury. Nawałnica nie kończyła się od kilku dni, trwała nieprzerwanie. Była efektem anomalii, to nie pozostawiało wątpliwości. Ale żadna anomalia nie utrzymywała się jeszcze tak długo. - To jest... przerażające - mruknął niechętnie, nie odejmując wzroku od górskich szczytów, gdy nad nimi rozbłysnęła pajęczyna świetlistych błyskawic rozświetlająca również jego twarz złowieszczym blaskiem.


we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3635-brendan-weasley https://www.morsmordre.net/t3926-victoria#74245 https://www.morsmordre.net/t12222-brendan-weasley#376277 https://www.morsmordre.net/f171-devon-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t3924-skrytka-nr-786#74241 https://www.morsmordre.net/t3925-brendan-weasley#74242
Re: Schronisko, Torridon [odnośnik]29.07.19 23:03
Gotowała się w nim krew. Niemal ją czuła. Czuła, jak pędzi w jego żyłach, uwypukla błękit usiłujący za wszelką cenę przedrzeć się przez skórę. I coś w tym obrazie ją pociągało, zmuszało do obserwowania, nienachalnego i wciąż zza pewnej emocjonalnej osłony, ale intensywnego. Pochłaniała szczegóły jego twarzy – spojrzenie chmurniejące pod napierającymi na mostek nosa brwiami, czoło marszczące się od gniewu kumulującego się pod kosmykami pociemniałych od deszczu włosów, usta wyginające się w kształt grymasu złości. Nie odzywała się ani słowem, z największą przyjemnością pozwoliła mu wylać z siebie ten żal, który kumulował się od dawna, jak sądziła. Potrzebował tego. Jak każdy. I miał zresztą rację, skorumpowana władza nie patrzyła już na jakiekolwiek reguły ustalone ku dobru magicznej społeczności. Dla nich liczyła się tylko władza – gnijący od środka organizm. Na ostatnie, okraszone osobliwym żartem słowa, zareagowała plączącym się w kącikach ust uśmiechem.
Sama lepiej bym tego nie ujęła – wcale nie przeszkadzał jej jego język ani tym bardziej myśli i emocje przemieniające się na wypowiadane słowa i gesty. Mieli takie same poglądy w tej sprawie, byli tak samo na to źli.
Nie zamierzała zostawić go z tym, co leżało mu na sercu. Każdy z nich – walczący – potrzebował wsparcia, a Brendan był Gwardzistą, czarodziejem, który nie zważając na nic szedł w pierwszym rzędzie, ryzykował codziennie swoim życiem, chronił własną piersią najsłabszych. Nie mogła zostawić go w takim stanie, nie mogła pozwolić, by zapadł się na jej oczach z powodu tego jednego zdarzenia. Obezwładniający chłód bezradności mógł zgasić bieg gorącej, niosącej światło krwi. Widziała, że przyjął jej słowa z podzięką. Był rozsądny, silny, była pewna, że z drobną pomocą da sobie ze wszystkim radę. Przecież go znała.
Może potrzebował bodźca, żeby zmienić coś w swoim życiu. Wyjdzie mu to na dobre, a my zyskamy kolejnego sojusznika. Ale sądzę, że zerknięcie na niego od czasu do czasu nikomu, a zwłaszcza jemu, nie zaszkodzi. – dobrze, że szeregi Zakonu Feniksa się poszerzały. Żałowała tylko, że ci, którzy przekraczali progi Starej Chaty często posługiwali się tylko nieodpowiednimi motywacjami. To od początku była walka dobra ze złem – dlaczego niektórzy pomyśleli, że to zabawa w dziecięcej piaskownicy?
Odnalazła spojrzenie Brendana i zrozumiała to, co jej powiedział – ona też zauważyła, że Foxa było jakby mniej. Widywała go na spotkaniach w Chacie, ale zdawało jej się, że umykał z departamentu nieznanymi nikomu ścieżkami. Wypiła do końca ciepły napój i odstawiła kufel na stolik. Palcami dotknęła uszu. Były czerwone, rozgrzane, dreszcze też słabły. Pokiwała głową na pomysł Brena. Znała Charlene i choć nie była pewna, czy dłużej niż on, to miała jednak podobne o niej zdanie. Oddawała Zakonowi lwią część swojej pracy jako alchemik.
W pewnych kwestiach oboje świetnie się ze sobą zgadzali – polityka nie była dla nich dziedziną obcą – ale w innych zupełnie rozmijali. Gdyby chodziło tylko o pieniądze, nie zareagowałaby zupełnie, mogłaby spać nawet i w schowku na miotły, o ile oczywiście spałaby sama. Ale teraz w grę wchodziła jego obecność – obecność bliska, intymna, obca na tak małej przestrzeni. Kostki domina potoczyły się tak szybko, nie miała nawet krótkiej chwili na to, by wziąć oddech, zastanowić się, co powinna zrobić – na jej nieszczęście pod rozwagę nie wchodziły inkantacje zaklęć, których mogłaby użyć na wrogu, a dobór słów i ruchów, sposób zachowania. Czuła, jak pod skórną powłoką mięśnie spinają się jeden za drugim, jakby ktoś wodził po nich końcem różdżki, a one reagowały jak chowające się do skorupy żółwie. Już otwierała usta, kiedy zapowiedział, że załatwi to (uleciało z niej nagle, co mógł takiej sytuacji załatwić), ale chyba zapomniała języka w gębie. Przełknęła jedynie ślinę, od razu obracając się w stronę ich stolika, jakby właśnie szykowała się do zabrania swoich rzeczy i do ucieczki w panice. Umiała być aurorką, gonić bez tchu za ludźmi splugawionymi czarną magią, ale kiedy zdejmowała czarne, dopasowane szaty i stawała się czarownicą, świat jakby stawał się dla niej dziki, niezrozumiały. Czuła się jak zagubione dziecko. Musiała się jednak wziąć w garść – jak zawsze.
Daj – powiedziała cicho, odbierając od niego rzeczy; niósł ich kufle, a ona miała wolne ręce. Puścił ją przodem, więc bez zbędnych protestów ruszyła, choć nogi stały się nieco cięższe do unoszenia. Może te ostatnie łyki grzańca były zbyt duże i alkohol uderzył jej do głowy. Tak, to na pewno było to. – Ponoć pechowy – mruknęła niewyraźnie, gdy Bren otwierał drzwi do pokoju. Zamknęła na chwilę oczy, kiedy zobaczyła łóżko, zachęcająco rozciągające się przed nimi razem ze świeżą pościelą; czuła się jak przed otrzymaniem kary. Zerknęła na niego, gdy przepraszał. Zatrzymała spojrzenie jasnych tęczówek na jego oczach, oddając mu pewność, że zła na niego wcale nie jest. Bo czy nie tego podświadomie szukała? Nie z tego powodu czuła rosnącą satysfakcję, gdy okazywało się, że jeden z wielu wieczorów mogli spędzić na wspólnym patrolu? Poszukiwała jego sylwetki wśród innych, w skupieniu obserwowała, chłonęła widok poruszających się ust, determinacji wpisanej w jego postawę, zapalczywości i stanowczości w walce. Przymrużyła powieki i pokręciła głową. Nie czuła się już zażenowana tą sytuacją, nie czuła wstydu. Tylko pragnienie. Jakby ktoś drążył między jej żywymi organami tunele, za wszelką cenę chcąc dostać się do serca, przedziurawić je, sprawić, by krwawiło. Ale to już wybijało tylko hymny wojenne. Niezmiennie. Codziennie. Prawda?Nie przepraszaj, nic się nie stało – odwiesiła rzeczy, torbę kładąc przy krześle i przysiadła na skraju łóżka, mając naprzeciwko siebie okno. – I nie przejmuj się niczym, zmieścimy się tu oboje – poczuła, jak uszy znowu robią się czerwone. I policzki. Ale ciemność pokoju nakryła ich twarze chłodną łuną, zakryła to, co okazywało się słabością. – Mamy za sobą ciężki wieczór, a łóżko jest na tyle duże, że nie będziemy się nawet dotykać. Wiem, że… że to niezręczna propozycja, ale jeśli ktoś obserwował nas na dole, dostał już i tak dostatecznie dużo powodów, by wysnuć kilka fałszywych wniosków. – odzyskała równowagę, zagubienie i nagła panika odeszły. To wciąż było problematyczne, zawstydzające, dziwne, ale była w miejscu, gdzie być powinna. Nie patrzyła na rozgrywający się przed nimi koszmar, a na Brena, na twarzy którego jak w lustrze mogła oglądać prawdziwy pokaz przerażającego światła i cienia. Czuła, że pozwala czemuś ze swojego życia uciec. Elementowi, którego nieświadomie poszukiwała. – Tak, przerażające – szepnęła, dopiero teraz wyglądając na wzgórza dręczone burzą. Obie te rzeczy przerażały ją równie mocno. Bo obu zupełnie nie rozumiała. – Sądzisz, że to zatrzymamy?
Ściągnęła przemoczone buty, a kiedy zakryła się kołdrą, zdjęła też i spodnie, odkładając je na szafkę nocną, żeby choć w ten sposób obciekły. Zimna skóra pod spotkaniu ze sztywnym materiałem pościeli zareagowała gęsią skórką. Potrzebowała ciepła, więc owinęła się nią mocniej i przymrużyła oczy, obserwując jeszcze przez chwilę sylwetkę stojącą przy oknie.



pora, żebyś ty powstał i biegł, chociaż ty nie wiesz,
gdzie jest cel i brzeg,
ty widzisz tylko, że
ogień świat pali
Jackie Rineheart
Jackie Rineheart
Zawód : auror
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
only now do i see the big picture
but i swear that
these scars are
fine
OPCM : 25+3
UROKI : 10+2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 14
Genetyka : Czarownica
Schronisko, Torridon 7sLa9Lq
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5414-jackie-rineheart#122455 https://www.morsmordre.net/t5418-kluska-jackie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f205-opoka-przy-rzece-wye-walia https://www.morsmordre.net/t5423-skrytka-bankowa-nr-1349 https://www.morsmordre.net/t5424-jackie-rineheart
Re: Schronisko, Torridon [odnośnik]31.07.19 21:53
Skinął głową, przyznając jej rację - Anthony mógł albo zapaść się w sobie mocniej, zatapiając smutki w alkoholu albo odnaleźć sens i motywację, którymi będzie walka. Miał nadzieję, że zabrnie w to drugie - Brendan wiedział przecież, że w głębi serca Mamillan był odważny i wielki duchem, wiedział, że miał wielkie serce i wiedział, że jego sumienie nie potrzebowało kompasu, by odnaleźć właściwą drogę. Ale Anthony był też kruchy i wrażliwy. To nic, musiał się zahartować, nadchodziła wojna, a obowiązkiem mężczyzn było walczyć - Anthony musiał stać się mężczyzną. Nieważne, jakim kosztem.
- Będę mieć go na oku - przytaknął, Anthony nie mógł dać się złamać, nie mógł się zgubić, nie mógł opuścić broni. Wytoczył wojnę Voldemortowi w pojedynkę, stanął naprzeciw niego z Anthonym nie wiedząc nawet, że może mieć za sobą cały Zakon Feniksa. W innych okolicznosciach jego zryw byłby samobójstwem. Ale zrobił to. Bo był odważny. I był rycerski. I potrafił powiedzieć dość. Ale rozmowy przy kominku ucichły, podobnie jak zamieszanie z kelnerką i brzdęk odliczanych sykli, otaczające ich ściany były ciasne, ale ciepłe i przytulne, a dzielące powietrze gęste i haftowane niezręcznością. Uchwycił jej spojrzenie, choć prędko uciekł od niego własnym, naprawdę nie chciał, by pomyślała, że zrobił to specjalnie - nigdy przecież nie zachowałby się w taki sposób. Znajdował jednak w jej tęczówkach spokój - choć przeszyty popłochem, który sam odczuwał. W półmroku nie dostrzegł czerwieni z wolna oblewającej jej twarz dziewczęcym rumieńcem. Przez chwilę milczał na jej propozycję - Jackie wydawała się pewna swoich słów. Podobne nigdy nie wyszłyby z jego ust, z domu wyniósł pewne wartości, maniery, szacunek do kobiet; nie chciał zmuszać jej do niezręczności, nie chciał też przyjmować propozycji składanej przez konieczną grzeczność - sypiał w gorszych warunkach i właściwie i tak rzadko sypiał dobrze. Nie potrzebował tego. Łóżko było duże, ale miała w tym nieco racji, że jeśli nie zamierzał szargać jej dobrego imienia, to przypominając sobie o tym w zaciszu czterech ścian przypominał sobie o tym nieco zbyt późno. Patrzył na nią przez chwilę w milczeniu, wydawała się inna, łagodniejsza. Jej włosy zlewały się ciemną barwą z cieniem, podkreślając ciemną oprawę oczu, które w blasku kolejnej błyskawicy przypominały błyszczące bursztyny. Miała drobne, ale wydatne usta. I była piękną kobietą.
- Musimy to zatrzymać - odparł, odejmując spojrzenie od jej sylwetki ponownie ku wzgórzom, które ponuro majaczyły w oddalonej mgle. - Nieważne jak - Wciąż nie byli pewni, czy znali rozwiązanie, prawda? - Nieważne jakim kosztem - Czuł się z tym obrzydliwie źle, że kluczem do rozwiązania zagadki miała stać się trójka bezbronnych, niewinnych i skrzywdzonych dzieci. Nie chciał stać się ich katem - a nie potrafił spojrzeć na to inaczej. - Po prostu musimy. - Ściągnął wzrok na dłoń wykonaną z goblińsiego metalu, kalectwo zawdzięczał właśnie temu - anomalii. Jak mało kto poznał ich złowieszczą potęgę i nie zamierzał pozwolić im się rozprzestrzeniać ani jeden dzień dłużej, niż było to konieczne. Najgorsza była bezczynność. I bezradność. Najgorszy był brak rozwiązania. Spojrzał na nią raz jeszcze - i szybko uciekł spojrzeniem za okno, gdy rozbierała się pod ciężką kołdrą, nie chcąc czynić tego bardziej niezręcznym, niż już takim było. Chwycił kufel z grzańcem, opróżniając jego zawartość - nieco szybciej, niż było to konieczne, czując, że alkohol był tym, co mogło mu być teraz potrzebne. Wpierw zrzucił z nóg ciężkie wysoko wiązane buty, potem, po chwili milczącego zawahania, wciąż przemoczoną koszulę, obnażając tors, którą przewiesił przez oparcie pobliskiego krzesła.
- Twój ojciec mnie za to zabije - mruknął ze zrezygnowaniem, w końcu przysiadając na skraju łóżka po drugiej stronie - tyłem do niej - i wsparłszy ręce na kolanach wysunął w przód prawą dłoń, wciąż niezręcznie - z pewnym wysiłkiem - wysuwając protezę z łysego kikuta, na którym zogniskował beznamiętne spojrzenie na dłuższą chwilę. Już od dawna nie obnażył go przed nikim - ale trzymał rękę blisko ciała, instynktownie nie chcąc zwracać na nią jej uwagi. Odłożył protezę na szafkę nocną, oglądając się przez ramię na Jackie. - Gotowa? Nox - Kolejny grzmot za oknem przypominał mu, jak niebezpieczne było sięganie po magię. Ale światła zgasły - a on wrzucił różdżkę pod poduszkę, kładąc się na skraju łóżka, wciąż tyłem do niej, tak, by zawłaszczyć jej jak najmniej przestrzeni - i nie zabierając jej kołdry, która zakrywała jej nagie ciało. Nie było tu wcale aż tak zimne. A może rozgrzewał go ten grzaniec. A może co innego. Tylko wbite w przeciwległą ścianę spojrzenie zdradzało, że wcale nie spał. Jego serce ściskała przedziwna pustka, niezrozumiała, obca i drażniąca, nie pozwalająca zmrużyć oka.

zt x2 :pwease:


we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3635-brendan-weasley https://www.morsmordre.net/t3926-victoria#74245 https://www.morsmordre.net/t12222-brendan-weasley#376277 https://www.morsmordre.net/f171-devon-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t3924-skrytka-nr-786#74241 https://www.morsmordre.net/t3925-brendan-weasley#74242
Re: Schronisko, Torridon [odnośnik]11.06.20 17:17
|początek maja?

Ostre, górskie powietrze ochoczo napełniało płuca przypominając o tym, że w te rejony dopiero docierała aura wczesnej wiosny. Gdzieniegdzie, w skalnych szczelinach czy obrzeżach dało się doszukać zamrożonych tafli kałuż czy kupek śniegu, które dopiero zaczynały niechętnie poddawać się nadchodzącemu odwilżowi. Skamander zaciągną się nim z niewysłowioną przyjemnością. Od przeszło miesiąca nękany ciągłymi konsekwencjami marcowej potyczki w końcu był w stanie, bez odczuwania kującego bólu w płucach, zwyczajnie oddychać. Czuł jednak, że jego ciało przez czas rekonwalescencji osłabło - z westnięciem ulgi skwitował moment w którym gniady eatonan wylądował na skalnej nawierzchni pozwalając tym samym rozluźnić się jeźdźcowi. Tony leniwie wysuną się z siodła prowadząc swojego kopytnego towarzysza bliżej schroniska. Przed opuszczeniem go samego sobie poluzował popręg i zsuną siodło przerzucając je przez drewniany płot przy którym pozostawił zwierze. Przed wejściem do samego przybytku zerkną jeszcze na rozpościerający się krajobraz. Było jeszcze przed południem. Kołdra mlecznej mgły dopiero rozmywała się pod naporem wiosennego słońca zwiastując tym samym wieczorny deszcz. Czy do tego czasu uda im się coś ustalić?
Wnętrze lokalu nie było zatłoczone, lecz również mieścił odpowiednio dużo gości by tworzyć odpowiednie tło intymności dla zasiadających przy stolikach zaś ciepłe nuty harfy gładziły niepokojące myśli. Skamander rozglądał się za swoją towarzyszką wiedząc, że rozpozna ją szybciej niż ona jego. A przynajmniej tak mu się wydawało biorąc pod uwagę, że zaklęciem maskował naturalną barwę swoich włosów nadając im brunatnych tonów. Rozpuszczone i zaprzyjaźnione z górską wilgocią kręciły się nadając jego twarzy nieco innego charakteru. Nie krył się pod podejrzanym cieniem kaptura. Poruszał się swobodnie choć przesycone aurorskim doświadczeniem oczy oceniając obiegały twarze mieszczących się pod dachem schroniska czarodziei nie odnajdując żadnej ze strony której mógłby spodziewać się czegoś kłopotliwego. Ucieczka z Munga i fakt, że rządzący Magicznym światem byli ludźmi którym otwarcie życzył śmierci podpowiadało mu, że przezorność nie jest czymś co mu mogło szkodzić.
- Witaj - odezwał się odnajdując kobietę, której poszukiwał - Przyniosłem to co udało mi się odnaleźć, chociaż nie jest tego za wiele. Do wielu map straciłem bezpośredni dostęp. Szczęśliwie mam w rodzinie podróżnika myślę, że materiały od niego zapożyczone mogą okazać się przydatne - zasiadł na przeciwko niej podsuwając się bliżej, przyglądając się jej twarzy z perspektywy z której nie miał jeszcze okazji - statycznej, spokojnej, kompletnie trzeźwej, nie zmąconej zmęczeniem.


Find your wings


Anthony Skamander
Anthony Skamander
Zawód : Rebeliant
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You don't need a weapon when you were born one
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5456-budowa#124328 https://www.morsmordre.net/t5494-hrabina#125516 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f256-bexley-high-street-27-4 https://www.morsmordre.net/t5495-skrytka-bankowa-nr-1354#125517 https://www.morsmordre.net/t5479-anthony-skamander#124933
Re: Schronisko, Torridon [odnośnik]23.06.20 17:14
Informacje zdobyte w Dziale Ksiąg Zakazanych dawały trochę pojęcia, jednak nie na tyle by wskazywać jasno i dokładnie jedno konkretne miejsce. Zanim zjawiła się na umówionym miejscu odwiedziła jeszcze dom rodziny w Gloucestershire. Ale po krótkiej chwili w nim stwierdziła, że bardziej przydatne będzie udanie się do rodziny. Jej ojciec był aurorem, ale wuj zajmował się magicznymi stworzeniami i dużo podróżował. I jak sądziła, był w stanie jej pomóc bardziej niż przypuszczała. Opuściła jego domostwo z naręczem map i pergaminów, które jej podarował angażując się w sprawę tak bardzo, że właściwie ją samą zaskoczył a uprzedzony, że to działania które na jaw wyjść nie powinny oddał jej fiolkę w której zamknął temat do którego poszukiwał informacji. Był dobrym człowiekiem, wiedziała to od zawsze. Pożegnała go z uśmiechem na ustach, zapowiadając swoją następną wizytę, ciesząc się, że mimo wszystko był cały i zdrowy. Z daleko od Londynu wszystko zdawało się wyglądać trochę pogodniej.
W schronisku zjawiła się przed czasem, łokciem otwierając sobie wejście do schroniska i spoglądając przez mapy na kawałek przestrzeni rozejrzała się wybierając jeden z najdalszych zakamarków do którego zawędrowała z lekkimi problemami. Dotarła jednak w całości. Układając, a może na początku rzucając, wszystko na stolik przed sobą. Spojrzała na to góry, łapiąc się pod boki by westchnąć lekko. Zaraz jednak rozpięła guziki i ściągnęła zielony płaszcz rzucając go na krzesło obok. Dzisiaj miała na sobie białą koszulę zapiętą pod szyję, na biodrach znajdowała się plisowana, granatowa spódnica.
- Też mam co nieco. - powiedziała unosząc tęczówki na mężczyznę nad nią, kiedy nad jej głową usłyszała znajomy głos.  Zmarszczyła oczy przyglądając się znajomej twarzy, przekrzywiła głowę widocznie nad czymś myślą. - Ooooh, włosy. -  mruknęła cicho bardziej do siebie, niż do niego, potwierdzając sobie swoje własne słowa kiwając głową. Nie skomentowała tego w żaden inny sposób. Wyciągnęła jeden z pergaminów podsuwając go w jego stronę - Znalazłam kilka miejsc, które wydają się odpowiednie. - na mapie widocznie najwięcej kropek pojawiało się w miejscach Filpin i Papui Nowej Gwineii. Pojedyncze znajdowały się na okolicznych wyspach.


Ostatnio zmieniony przez Tangwystl Hagrid dnia 13.08.20 18:01, w całości zmieniany 1 raz
Tangwystl Hagrid
Tangwystl Hagrid
Zawód : Łamacz Klątw, tester nowych zaklęć
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
And it's to cold outside
for angels to fly
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t6463-tangwystl-hagrid https://www.morsmordre.net/t6471-ansuz#165284 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f211-harley-street-1-2 https://www.morsmordre.net/t6472-skrytka-bankowa-nr-1634#165285 https://www.morsmordre.net/t6837-tangie-hagrid
Re: Schronisko, Torridon [odnośnik]24.06.20 20:27
Rozpiął guziki wierzchniej szaty, lecz nie zsuną jej z pleców. Kąciki ust lekko się uniosły
- Ach, tak, mam ich jeszcze trochę - przyznał zaczesując pasmo napuszonego włosia za ucho kiedy to wygodniej się rozsiadał pozwalając sobie sięgnąć do wnętrza magicznej torby. Ręce zagłębiały się w jej wnętrzu umiejętnie odnajdując ulokowane w niej pergaminy. Nie śpieszył się z wsunięciem ich na stół pochylał się nad tymi rozpościeranymi przez Tangie, śledząc liczne czerwone punkty.
- Dużo ich. Więcej niż przypuszczałem - Materiały w Dziale Ksiąg Zakazanych musiały być bardziej ogólnikowe niż sądził. Bo nie wątpił w to, że czarownica zrobiła wszystko by zawęzić potencjalną liczbę miejsc mogących być wyspą której poszukiwali - Wszystkie jednak szczęśliwie znajdują się w mniej więcej w jednej okolicy - nad Australią. Nawet jeżeli zostaną z kilkoma podejrzanymi miejscami zdecydowanie łatwiej będzie im zboczyć z trasy i sprawdzić trop w ten sposób niż jeżeli mieliby ciągnąć się w stronę Południowej Ameryki - Mam przy sobie mapy szlaków którymi podróżują statki i miejsca w których cumują by uzupełniać potencjalne zapasy, przeczekiwać sztormy możemy się nimi podzielić i je przyrównać do tego - zastukał palcami w pergamin należący do Hagrid - te które się pokrywają będzie można odrzucić - jeżeli była to niebezpieczna, niezaludniona wyspa to wątpił by ktokolwiek chciał tam cumować. Nawet jeżeli był do tego zmuszony - Potem będziemy musieli pokombinować... Znalazłaś jakieś wskazówki w bibliotece? Jakieś nawet niejasne..? - może były wstanie podpowiedzieć im jakie kolejne kryterium selekcji powinni wziąć pod uwagę. Między palcami przeplatał kolejne pergaminy poszukując tych, które mogły się przydać. Przybył tu nie wiedząc jaki region świata miał go zainteresować - miał więc pod ręką naprawdę wiele materiałów z których ostatecznie wyłuskał trzy. Jeden był wyraźnie nowy, nie tak dawno zakupiony. Dwa pozostałe mogłyby spisać własną historię.
- Przyjrzę się Filipinom - zadecydował głównie dlatego, że ten wycinek mapy leżał bliżej niego.


Find your wings


Anthony Skamander
Anthony Skamander
Zawód : Rebeliant
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You don't need a weapon when you were born one
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5456-budowa#124328 https://www.morsmordre.net/t5494-hrabina#125516 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f256-bexley-high-street-27-4 https://www.morsmordre.net/t5495-skrytka-bankowa-nr-1354#125517 https://www.morsmordre.net/t5479-anthony-skamander#124933
Re: Schronisko, Torridon [odnośnik]25.06.20 2:43
Odwzajemniła uśmiech, kiedy kąciki ust Skamandera uniosły się ku górze. Na chwilę zaprzestała wyciągania spomiędzy pergaminu kartki.
- Trochę ino tak. - zgodziła się swobodnie nie polemizując z tym stwierdzeniem. Skupiła się na rozłożonych papierach. W końcu wyciągnęła jedną z map na którą naniosła wszystkie przypadki, które zostały udokumentowane i które udało jej się znaleźć w Dziale Ksiąg Zakazanych. Przytaknęła głową na zaproponowane działanie, jednak kiedy wypowiedział się na temat wskazówek pokaźne brwi zmarszczyły się trochę.
- Jest coś. Trochę nad tym myślałam. - przyznała unosząc rękę by potrzeć wierzchem dłoni czubek nosa. Odchyliła się na krześle i zaplotła dłonie na piersi. - Taka duża umieralność, musiałaby świadczyć o tym, że na tej wyspie musiało być więcej tych śmierciotul. Poczytałam o nich też, średnio miłe stworzenia, zabijają podczas snu. Niby ludzi, ale nigdzie nie jest potwierdzone, że to ich jedyny pokarm. Może ulubiony, ale może nie jedyny, nie? - postawiła pierwszą z tez na chwilę marszcząc nos. -  Ogólnie mało o nich wiadomo, a to dużo znaków zapytania zostawia. - wysnuła stwierdzenie słowem wstępu. Nie rozplotła dłoni, a wzrok znad pergaminów i map przeniosła na Skamandera. - Tu pojawiły się pierwsze. Taka wyspa, jeśli zostałaby nawiedzona chociaż jedną śmierciotulą, co dany okres wymagany przez nie, traciłaby człowieka. Oczywiście, jeśli ci zorientowawszy się, nie wzięliby jakiś przeciwdziałań. Ale jeśli ino weźmiesz i założysz, że było ich więcej, te ubytki by urosły. - dopiero teraz rozplotła dłonie unosząc je do góry i robiąc z nich prowizoryczne wagi. - Śmierciotule. - uniosła jedną z nich - Przeciwko ludziom. - uniosła drugą z nich. - Jeśli atak byłby cykliczne, a wskaźnik ataku byłby częstszy niż urodzeń i wychowania - wzruszyła lekko ramionami. - Zaludnienie na danej wyspie zaniknie. Zwłaszcza, jeśli to nie czarodzieje.  - to była prosta matematyka. Uniosła rękę by znów potrzeć się po nosie. - Dotarłam do zapisków Flaviusa Belby. Wynika z nich, że na śmierciotulę nie zadziałało zaklęcie oszałamiające, Impedimenta. Zadziałał jednak patronus, co pozwala postawić założenie, że coś w nich może być podobne do dementorów. - przesunęła kilka pergaminów podając mu ten na który przepisała zapiski Balby’ego.
- Dlatego zaczęłam się zastanawiać. - ponownie odchyliła się na krześle. Jej wzrok zawisł gdzieś dalej, kiedy jej myśli widocznie odhaczały kolejne punkty. Całkowicie odmienny obraz, od jej, kiedy nie myślała i nie łączyła kolejnych faktów. Brwi pozostawały lekko zmarszczone. - W dwóch księgach dotyczących podań z tamtych okolic natrafiłam na pewną historię, a może legendę. W obu brzmiała bardzo podobnie. W dużym skrócie opowiadała o aswang itim. To w filipińskim - czarna zjawa. Opowieść mówiła o kreaturze, która zadomowiła się na pewnej wyspie, a za nią nadciągnęły kolejne, odpowiadając za znikanie niegrzecznych dzieci. Jednak gdy te się skończyły, nie poprzestała, zabierając po kolei każdego aż nie pozostała garstka. - zmarszczyła brwi, unosząc rękę, żeby potrzeć nos. - Oczywiście, w nich pojawia się bohater, który przepędza zjawy. Ale co, jeśli taki nigdy się nie pojawił? - zapytała spoglądając w końcu na Skamandera. - Są też wyliczanki. Z początku sądziłam, że to po prostu frotel na dzieci, żeby się słuchały. - wyznała splatając dłonie i układając je na stole przed sobą.
Tangwystl Hagrid
Tangwystl Hagrid
Zawód : Łamacz Klątw, tester nowych zaklęć
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
And it's to cold outside
for angels to fly
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t6463-tangwystl-hagrid https://www.morsmordre.net/t6471-ansuz#165284 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f211-harley-street-1-2 https://www.morsmordre.net/t6472-skrytka-bankowa-nr-1634#165285 https://www.morsmordre.net/t6837-tangie-hagrid

Strona 1 z 6 1, 2, 3, 4, 5, 6  Next

Schronisko, Torridon
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach