Wydarzenia


Ekipa forum
Pokój dzienny
AutorWiadomość
Pokój dzienny [odnośnik]06.08.17 18:29
First topic message reminder :

Pokój dzienny

Jasne, urządzone w barwach właściwych francuskiej koronie wnętrze. Niski stolik kawkowy otoczony miękką, wyścielaną szaroniebieskim jedwabiem kanapą oraz krzesłami z kompletu służy do przyjmowania gości - za narzuty, jak w innych rezydencjach Rosierów, służą futra białych lisów. Ściany zdobią doskonale utrzymane arrasy malowane w gałęzie kwiatów, których trzymały się rajskie ptaki. Jasny parkiet zabezpieczają delikatne wschodnie tkaniny. Zaczarowany gramofon cicho przygrywa klasykę francuskiego romantyzmu, od Bizeta i Chopina po Debussy'ego, do którego tańczą srebrne figury damy i dżentelmena ustawione na jednej z wyższych półek wąskiego regału z księgami - traktujących głównie o tematyce zakazanej, czarnomagicznej. Letni domek odwiedzają zwykle wyłącznie zaufani goście, stąd znikome środki ostrożności. Kilka okrągłych portretów przedstawia znamienitych przodków rodu - w tym dwie kobiety, trucicielkę Mahaut oraz jej córkę, królową Joannę. Mężczyzna to Agravain Rosier, zmarły przed czterystoma laty czarnoksiężnik, który zasłynął z bezkompromisowego podejścia do mugoli.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Pokój dzienny - Page 8 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Pokój dzienny [odnośnik]01.05.22 17:48
Z ukontentowaniem uśmiechnął się w kocim rozleniwieniu, ależ tak, takich jak Elroy trudno było zranić inaczej, niż przez tych, którzy byli mu bliscy; przechwycenie jego żony mogło być kluczem do odnalezienia jego słabości, a wizja jego bezradnego, upokorzonego spojrzenia na widok obdartej z godności, a w końcu i życia żony kusiła bezsprzecznie; odpowiedział na jej słowa tylko gestem, Deirdre znała go na tyle, by wiedzieć, że ta myśl podsyci tylko samozadowolenie po dzisiejszym dniu. Nie mogli mieć w sobie litości dla zdrajców, ci musieli być świadomi, że za kolaborację z wrogiem zapłacą najwyższą cenę. Greengrassowie podjęli już swoją decyzję, nic nie wskazywało na to, by zamierzali z niej zawrócić. Ścieżka wiodła ich już tylko ku śmierci i zatraceniu, ku zaprzepaszczeniu wszystkiego, co udało im się zdobyć. Jej posłuszeństwo, czułe gesty, oddanie, pozwoliły mu zapomnieć o wcześniejszym nieporozumieniu, musnął ustami jej nagie ciało, szyję, ramiona, piersi, gdy pozostała pojmana w jego uścisku; upojony zwycięstwem zdawał się dziś półprzytomny, odurzony zadowoleniem Czarnego Pana nosił w sobie kumulację nawarstwionych emocji, które kolejno szukały ujścia. Cichym pomrukiem, między jednym pocałunkiem a drugim, zbył jej pytanie o horkruksa, nie miało dla niego większego znaczenia, nie sądził, by kiedykolwiek faktycznie była gotowa. Miała swoje ograniczenia, nie była przecież nim, nigdy nie będzie, ton prośby go nie przyciągnął, wydał mu się adekwatny i naturalny, ale dążenie do spełnienia wydało mu się teraz istotniejsze od jej nierealnych marzeń. Dopiero gdy wspomniała o tych sekretnych, dziewczęcych, jeszcze dziecięcych, Tristan parsknął śmiechem; wizja Deirdre jako Ministra Magii wydawała mu się asburdalna z wielu powodów, ale przede wszystkim jego słodka Czarna Orchidea nie była dostatecznie silnie ukorzeniona; nazwisko znikąd ledwie sięgało ziemi, a łodyga podtrzymująca ten piękny kwiat utrzymywała się prosto tylko dlatego, ze trzymał jej zgiecia własnymi rękoma. Była niesamodzielna i zagubiona, podatna na wpływy, niepewna siebie, z potencjałem, który w pełni wykorzystywał, lecz który nie poradziłby sobie sam; w samotnym locie Deirdre upadłaby szybko, a świat równie szybo by o niej zapomniał. Pokręcił z niedowierzaniem głową.
- Minister Magii Deirdre Mericourt - wypowiedział na głos, z tym samym rozbawieniem, z którym wcześniej mówił o Greengrassach; dziecięce mrzonki, on w tym wieku chciał być gwiazdą Jastrzębi. - Tsagarit - poprawił się po chwili, gdyby skierowała się ku polityce, ich ścieżki nigdy by się nie skrzyżowały, a madame Mericourt nigdy by nie powstała. - Prawie się udało - stwierdził z zaskoczeniem. - Twoi krewni nie są skrybami Cronusa? - zapytał, choć jego usta drżały w rozbawieniu; wszyscy znajdowali się przy zadaniach, do których byli predysponowani.
Odurzenie śnieżką oderwało go gdzieś do innej rzeczywistości, widział Deirdre, słuchał, ale nie słyszał, dotykał, ale nie czuł, ogrom ekstatycznych wrażeń wypływających z zażytego specyfiku przyćmiewało wszystkie te doznania w pełni, ciągnąc go w mistyczną podróż po wrażeniach, których dotąd nie znał. Całe jego działo zatopiło się w zapomnieniu, odrętwiałe zdało się bezwolne, pozbawione kontroli i świadomości, przymknął oczy, opadłszy ciężko na kanapę, gdy błogość granicząca z bólem wykrzywiła grymas jego twarzy; nie znał dotąd podobnej euforii, ale gdyby miał wyobrazić sobie życie po życiu we wiecznej radości, tak wyobrażałby sobie to szczęście. Jak gdyby dotknął nadludzkich zaszczytów, sięgnął po coś niedostępnego dla śmiertelnych - i choć pragnienia wznieconego w ten sposób ugasić się już nie dało, to pragnienie to syciło bezmiarem rozkoszy. Nie mógł wiedzieć, czy trwał w tym stanie chwilę, minuty, czy godziny, dla niego czas się zatrzymał; nie słyszał nawet uderzeń własnego serca. Wstrzymany w napięciu oddech odciął go od tego, co realne, zatrzymując w klatce złudnej przyjemności. Nietrwałej i kruchej, nieprawdziwej, lecz pięknej, przez którą dopiero po pewnym czasie przedarło się brzmienie jej głosu. Jak to jest? To jak piękniejsza od najpiękniejszej z kobiet, jak czulsza od najczulszej, jak namiętniejsza od najnamiętniejszej, czy dało się tę euforię wyrazić słowami? Uderzył ją tylko raz, by zagrabić jej działo i przysunąć bliżej siebie, gwałtownie, bez delikatności, dłonią sięgnął po trzymany przez nią i na wpół rozchlapany kałamarz, nie odbierając go jednak, a wysuwając zeń nasiąknięte tuszem pióro, którego kraniec przyłożył do jej łopatek, zamaszystym ruchem ręki spisując słowa, która same nabiegły na myśl; nachylił się nad nią, gdy pióro sunęło niżej wzdłuż linii kręgosłupa, na pośladki, na uda, szeptał w głos spisywane słowa w namiętnej pasji, o miłości, o euforii, o spełnieniu, o wojnie, która to spełnienie niosła, o przelanej krwi, o wzburzonej krwi, o pasji i o śmierci; gdy skończyła mu się skóra, szarpnął ją za rękę, by odwrócić jej ciało, zsunęło się z kanapy na podłogę, opadł za nią, pisząc słowa dalej, na jej piersiach, na jej brzuchu, na jej łonie, raz za czas przerywając wstrzymanym przez słodki specyfik westchnieniem; w końcu silniejszy spazm wytrącił mu z rąk pióro, sięgnął ustami jej ust, przylegając do niej ciałem i nie bacząc na rozmazany atrament, wziął ją ze sobą w ten rozkoszny taniec, zawłaszczając ją w pełni dla siebie.



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Pokój dzienny - Page 8 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Pokój dzienny [odnośnik]06.05.22 15:10
Urywane parsknięcie śmiechem, będące komentarzem na temat jej największego marzenia, zaskoczyło ją. Mimo wszystko wierzyła, że Tristan w nią wierzył, że uważał ją za czarownicę wyjątkową: wyjątkowo zdolną, pracowitą, oddaną, lojalną, z wielkimi możliwościami, które dzięki jego protekcji drobiazgowo wykorzystywała. Każda otrzymana przez Deirdre szansa obracała się w złoto, dosłownie i w przenośni; niezależnie, czym sie zajmowała, stawała się w swym fachu najlepsza, poświęcając się stawianemu przed nią wyzwaniu w całości. Rosier wykorzystał ukryty potencjał, wyrwał ją z kajdan luksusowego burdelu, zapewnił bezpieczeństwo, stał się opoką, na jakiej mogła zbudować się od nowa. Samodzielnie, lecz według jego wskazówek, wytycznych i pragnień. Sądziła, że musiał ją choć odrobinę szanować - w innym wypadku dlaczego wybrałby właśnie ją? Ciągle powracała do tych samych marzeń, czczych przekonań i naiwnych wierzeń, zaślepiona uczuciem, które zamiast gasnąć wraz z upływem czasu, rozwijało się niczym pasożyt, pożerając ją powoli od środka. Destrukcja miłości pozostawiała po sobie zgliszcza, wiedziała o tym, lecz przecież fakty świadczyły przeciwko takiemu rozumowaniu - zasłużyła na miano jednej z najwierniejszych sług Czarnego Pana, mieszkała w przepięknej willi, osiągała sukcesy w szanowanym zawodzie, rozwijała się jako czarownica i kobieta. Być może dlatego podważała wszelkie sygnały ostrzegawcze, nawet jeśli wybrzmiewały pogardliwym śmiechem, równającym jej największe, wrażliwe marzenie z błotem.
Serce zgubiło rytm tylko na moment, zdradzieckie i głupie. Powinna wyjść, ubrać się, uciec; powinna znów wzmocnić tarczę obojętności, za jaką się ukrywała, lecz...nie potrafiła tego zrobić, stojąc w sprzeczności ze swoją godnością, gotowa rzucić się w ogień dla mężczyzny, który ranił ją tak niefrasobliwie, nonszalancko, dla niego - wręcz niezauważalnie. Mimo to nie była w stanie odejść, łasa na nawet strzęp uwagi, urywaną bliskość, podlaną triumfalną i narkotyczną ekstazą. Liczyło się tylko to, że był tu, przy niej; że po zalaniu krwią żyznej ziemi Staffordshire postanowił zabrać ją ze sobą, do domu, do ich domu, gdzie nad zdobionymi sufitami salonu spały ich dzieci. - Może się jeszcze udać - odparła bezgłośnie, głucho, starając się przekonać i jego, i siebie, że to możliwe; że zasługuje na to, by sięgnąć jeszcze dalej. Dlaczego go to bawiło? Instynktownie, w masochistycznej próbie zadowolenia agresora uśmiechnęła się, krótko, nieprzytomnie, choć w skośnych oczach zalśniła wilgoć smutku, dalekie echo emocji, zupełnie pogrzebanych pod całopalnym stosem ofiary z uczuć. Z namiętności, z tęsknoty, z pożądania. Wstydu i pragnienia uznania. - . Ja - mogę być kimś więcej, wiem o tym - dodała nieco pewniej, tonem prawie proszącym, jakby werdykt oszołomionego narkotykiem mordercy mógł sprawić, że marzenia staną się rzeczywistością. Poniekąd tak było, od niego zależała jej przyszłość - i czy w ogóle powinna przejmować się lekceważeniem, jakie okazywał historii? Nie pamiętał nawet jej prawdziwego nazwiska, na usta cisnęło się poprawienie, umocnienie własnej tożsamości, lecz zamiast zdołałaby rozchylić wargi w wyszeptanym sprostowaniu, wolała dołączyć do pieszczoty, wzmóc bliskość, odwzajemnić zachłanne, na wpół senne, na wpół nieprzytomne pocałunki. Namiętność dławiła ból - zabawne, niegdyś to ona oferowała łaskę zapomnienia pokaleczonym przez życie arystokratom, teraz role się odwróciły. Spijała z warg Tristana pewność siebie, syciła wybrakowane zmysły, zaspokajała głód, czując i widząc, że mężczyzna wymyka się z jej dłoni, znika w otchłani narkotycznej przyjemności. Odchodził, myślami był gdzie indziej, rozgrzanym, napiętym ciałem tuż pod nią, mogła go poczuć, mogła go zaspokoić, mogła z zachwytem obserwować trzepot powiek, wargi wygięte w grymasie ekstazy, odetchnąć powietrzem wyciśniętym z obsypanych śniezka płuc; mogła śledzić napinające się mięśnie twarzy i dać rozkołysać się pulsowi skrytemu w zagłębieniu szyi. Kolejna niezrozumiała dla niej metafora przepaści, jaka ich dzieliła; nigdy do końca nie mógł być jej, nigdy do końca nie był tylko przy niej - i zawsze ich bliskość kończyła się szarpaniną, walką o dominację, tym razem jednak łagodniejszą niż zazwyczaj, prawie, jak na wypaczone standardy czarodziejów karmiących się śmiercią, czułą. Pozwoliła mu się szarpnąć, pozwoliła mu się dotknąć - i stać się płótnem, tłem jego narkotycznej ekspresji, lśniącego refleksu dawnych nocy. Drgnęła czując ostrą, lodowatą stalówkę pióra i tusz rozlewający się po plecach, ale nie uciekała, nie próbowała się odsunąć, posłuszna, lojalna i zamknięta na dobre w klatce zależności i skrajnych uczuć. Zrobiłaby wszystko, by do niej mówił, pięknie i strasznie, by szeptał o tym, co najpodlejsze i najboleśniejsze całą wieczność, by była jego muzą - choć tak naprawdę była tylko przedmiotem, pergaminem, uwieczniającym jego wielkość. Nawet jeśli tak miało być, o ile finalnie mogła skosztować jego ust i dostrzec w oczach głód - niezaspokojony nawet najsilniejszym narkotykiem, dodającym mu sił i drapieżności, wykraczających nawet poza dotychczasową, znaną skalę - była w stanie zaakceptować swoje miejsce.

| ztx2 :pwease:


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Pokój dzienny [odnośnik]07.01.23 22:13
10 czerwca 1958
Dramatyczny koszmar nie dobiegał końca, Tristan dopiero co rozprawił się z Tonks i Evandrą, a w jego ręce lada moment wpadł niepokojący list od Deirdre, z treścią którego zapoznawał się, czując drażniące ukłucie w przełyku. Nie mógł wiedzieć, czy wiadomość została dostarczona świeżo, czy może zaplatała się w jego rzeczach przez ostatni czas, kiedy nie miał czasu zmrużyć oka, ale jego zawartość okazała się wystarczająco niepokojąca, żeby wziąć ją na poważnie. Jego kochanka nigdy wcześniej nie prosiła o jego towarzystwo w ten sposób, nigdy w ogóle nie domagała się jego towarzystwa, a wspomnienie o poddenerwowanych bliźniętach rozbudzały najczarniejsze scenariusze w obliczu wszystkiego, co już wydarzyło się w jego rodzinie. Czy bezczelność rebeliantów nie znała granic, czy w jakiś sposób dowiedzieli się o jego nieślubnych dzieciach i na nie też przeprowadzili atak? Próbowali je porwać, pozabijać? Szukał w tym sensu, Deirdre przecież nigdy wcześniej nie troszczyła się o te dzieci, traktując je bardziej jak maskotki, niż żywe potomstwo. To wszystko sprawiło, że na miejscu zjawił się od razu, gdy tylko przeczytał list, zgodnie z jej prośbą - nieczęsto na nie przystawał - korzystając z głównego wejścia do Białej Willi, uprzednio aportując się w okolice rezydencji. O tym, że ostatnio przechodził trudne chwile, mówił całym sobą: sińce pod oczami były bardzo wyraźne, silniejsze niż przed tygodniem, na twarzy nosił kilka świeżych niezaleczonych, ale płytkich i powierzchownych szram. Problem nie mógł rozpocząć się dzisiaj, świadczyły o tym świeże czyste szaty przygotowane przez służbę, elegancki czarny materiał zwracał uwagę z daleka; problemy nie sprawiały przecież, że wolno mu było pominąć codzienne obowiązki. W dłoni wciąż trzymał otrzymany list, z zadartą brodą przekraczając próg kolejnych pomieszczeń, podążając za dobiegającym go z wnętrza hałasem.
- Deirdre - wypowiedział jej imię, jeszcze nim odnalazł ją wzrokiem. Kontrolnie przemknął spojrzeniem również po ich dzieciach, dostrzegając zarówno jedno, jak i drugie, które nie wyglądało na ranne. Biała Willa została dobrze ukryta, czy ktokolwiek byłby w stanie się tutaj wedrzeć? A czy spodziewał się, że cokolwiek mogłoby zagrozić bezpieczeństwu Evandry? Nic nie wskazywało na to, żeby ich spokój został zakłócony, a mimo to nie opuszczało go drażniące poczucie niepewności. - Dostałem twój list - oznajmił, nie zajmując miejsca, za to ostrożnie wysunął z kieszeni różdżkę. Spodziewała się kogoś jeszcze? - Co się dzieje? - zapytał, nie zamierzając trwać w niepewności.



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Pokój dzienny - Page 8 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Pokój dzienny [odnośnik]09.01.23 18:10
Ciągle nie mogła w to uwierzyć. W to, że ta dwójka, do tej pory przynosząca jej raczej zawody niż zachwyty, w końcu zasłużyła na największy dar, dar życia, który od niej otrzymali. Walczyła o nie niczym lwica, kierowana instynktem, jak się okazało - instynktem słusznym. Musiała częściej słuchać swojej intuicji, czerpać siłę z tego, co podpowiadało wypaczone serce, nawet jeśli początkowo jego podszepty wydawały się absurdalne. Objawienie przychodziło z czasem. Również w jej przypadku; gdyby nie wychowanie Tristana byłaby niczym, zasługiwała na drugą i trzecią szansę. Powite przez nią bliźnięta właściwie nie zmarnowały do tej pory żadnej z nich, usunięcie wiernej służącej uznawała po prostu za środek do celu. Krwawego, przerażającego i zarazem tak urzekającego, że nie potrafiła otrząsnąć się jeszcze z otumanienia tą niespodzianką.
Celebrowaną już w domu, znaleźli się tutaj niedawno, po całym dniu przesłuchań, negocjacji i rozmów z magiczną policją a także zaniepokojonymi pracownikami La Fantasmagorii. Skupienie przychodziło jej z trudem, musiała opiekować się dziećmi, świadoma, że w każdej chwili te mogą znów dokonać zniszczenia, tym razem, kto wie, na szerszą skalę. Na szczęście przespały prawie cały ten czas, budząc się dopiero w Białej Willi. Myssleine ciągle umorusana krwią, Marcus zaś czysty - baraszkowali razem na dywanie w salonie, Mysie domagając się przeczytania książki, którą siedząca na fotelu Deirdre czytała z wypiekami, chłopczyk zaś skupiony budowlą z magicznych, drewnianych klocków. Ustawiał z nich wieżę - a przynajmniej tak przypuszczała, skoncentrowana na grymuarze, który wyciągnęła z ukrytej biblioteczki. Potrzebowała wiedzy, by jakoś pojąć to, co się stało, ale przede wszystkim potrzebowała jego.
Nie sądziła, że się zjawi. Ostatnio widywała go rzadziej, uznała więc, że pojawi się jutro, może za kilka dni, może odpowiedziałby tylko zdawkowym listem. Usłyszała męskie kroki od razu, nikt inny nie mógł wchodzić tu jak do siebie. Szybko podniosła wzrok znad Myssleine i księgi, wzrok inny niż zazwyczaj, szczęśliwy. W ten niemal nagi, wstydliwy, ludzki sposób. Nie emanowała erotyczną satysfakcją, nie uśmiechała się w wygłodniałym upojeniu krwią czy używkami, nie unosiła lewego kącika ust w zmysłowym zaproszeniu. Czysta radość nie trwała długo, coś było nie tak, tembr głosu Tristana sugerował, że istniało coś, czym powinna się przejąć.
Uśmiech powoli zsunął się z jej twarzy, choć oczy pozostały ciepłe, radosne, prawie ludzkie. Przyjrzała się uważnie twarzy Tristana, spiętej, zmęczonej. Doskonale znała każdy cal jego skóry, potrafiąc odczytać stopień zdenerwowania z zaciśniętych warg, wypukłości stawu żuchwowego, lekkiego wygięcia brwi i zmarszczki na czole, która pojawiała się tylko po prawej stronie skroni, gdy tłumił skrajne emocje. Najczęściej pogardę, gniew, nigdy lęk, dlatego też nie do końca potrafiła zinterpretować obecną aurę stojącego na progu salonu Tristana. - Co się stało? - powtórzyła trochę bezwładnie, o dziwo bez wyrzutów sumienia i galopu paranoicznych myśli wywołanych gwałtownym rachunkiem sumienia. Czuła zbyt wielką radość, by martwić się potencjalną reakcją Rosiera na rzeź dokonaną w należącym do niego - do niej, umiłowanej małżonki - balecie. Czy to mogło być przyczyną jego niepokoju? Aż tak nie przejąłby się utratą Elaine Day, tej uroczej blondynki nie gościł na wygodnym blacie kancelaryjnego biurka, wiedziałaby o tym. Nawet odejście Virginii nie wpędziło go w gorszy nastrój. Mimo to nic innego nie przychodziło jej do głowy. - To nic takiego. Wiem, że to problematyczne, ale...właściwie nie aż tak. Służby nie będą robić nam kłopotu, ot, przykry wypadek przy pracy. Nie musisz się tym martwić - odpowiedziała w końcu, urywając, bo Myssleine, stojąca chwiejnie obok fotela klasnęła w dłonie, wydając z siebie radosny pisk, najwyraźniej na widok obcego mężczyzny. Marcus zaś przyjrzał się mu w milczeniu znad zadziwiająco solidnej budowli, stojącej pomiędzy matką a stolikiem. W Tristana wbijało się spojrzenie trzech par oczu, jedne lekko skośne, reszta z zaledwie echem egzotyczności, o jaśniejszych tęczówkach. Dwoje dzieci, pobrudzonych lekko krwią i ich matka, machinalnie zaciskająca blade dłonie na brzegu ciężkiej, trzymanej na kolanach księgi.
- Przebudziła się w nich magia - powiedziała w końcu tonem z trudem skrywającym radość, nie mogąc się powstrzymać. Nie była w stanie zaczekać na jego odpowiedź, zresztą, niezależnie co się stało, wiedziała, że sobie z tym poradzą. Z tym, do czego były zdolne ich dzieci także.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Pokój dzienny [odnośnik]05.03.23 23:45
- Do rzeczy, Deirdre - wtrącił w jej wywód, gdy krążyła wokół sedna. Jej słowa go nie uspokajały, żaden problem, nic takiego, kiedy Deirdre wysyła podobne listy, oczekuje jego obecności, a potem nie jest w stanie wydusić z siebie ni słowa - wtedy właśnie zaczynają zachodzić powody do niepokoju. Służby? Jakie służby, brew odruchowo zsunęła się w dół, a on nie drgnął, oczekując wyjaśnień - z chwili na chwilę czując ulatującą z niego cierpliwość. Powtórzone jak echo co się stało nie rozjaśniło niczego. Uciekł spojrzeniem ku dziewczynce, kiedy klasnęła w dłonie, uciszając matkę - była brudna, czy Deirdre naprawdę nie potrafiła się nią zająć? Nie kierował nią instynkt kobiety? Podchodził do swoich dzieci z obojętnością, nie widząc w nich jeszcze ludzi. Nie potrafiły mówić, poruszać się, myśleć.
A jednak - były krwią z jego krwi, a krew ta dawała o sobie znać. Kiedy naprawdę zaczynały się narodziny dziecka - w dniu, w którym przychodziło na świat, czy w dniu, w którym stawało się czarodziejem? Jego geny były silne, nie miał wątpliwości, że ten dzień nadejdzie, a fakt, że nadszedł tak szybko, stanowił dobrą wróżbę - jedyną w ostatnim czasie. Nie zareagował ni słowem ni gestem na te dobre wieści, nie mógł zrozumieć ekscytacji Deirdre w szczególności w kontraście do niezadbanego stanu dzieci - Evan nigdy nie był brudny - ale próbować zrozumieć też nie zamierzał. Głośno wypuścił z ust powietrze, emocje opadły, nic im nie zagrażało, nie tym razem. Wyciosana na twarzy czujność musiała być przyczyną sińców pod oczami, mimo ulgi wciąż wyglądał zwyczajnie staro - jakby nie zmrużył oka od tygodnia, niewiele było w tym przesady. Być może dlatego nie spostrzegł, że to nie jedzeniem wysmarowana była jego córka, a krwią. Minął barek, wyjmując z niej pierwszą lepszą butelkę - czerwonego wina - nie sięgając po naczynie, po czym opadł na kanapę miękko, opodal Deirdre; zwinnym ruchem różdżki otworzył wino, niedbale rzucił korek na stół, na tym samym impecie pociągając łyk z gwinta. Korek przetoczył się po blacie, upadając w kierunku Marcusa, który pochwycił go z zaciekawieniem i, po chwili zastanowienia, dołączył do swojej imponującej budowli. Tristan przyglądał się temu w milczeniu, przenosząc wzrok na Deirdre - oczekując kontynuacji tej historii.
- To bardzo wcześnie - rzucił, opierając tył głowy o miękkie obicie kanapy. Była ciężka, gdy i tu adrenalina opadła, dotkliwiej odczuwał zmęczenie. - Jesteś pewna, że to była manifestacja? - Mogło jej się przewidzieć, źle zinterpretować znaki przestrzeni. Nie dostrzegał tu nic niecodziennego. - Mówiłaś coś o służbach - podjął w pół przytomnie, wracając myślami do jej wcześniejszych słów. Zmęczenie w połączeniu z chaosem jej wypowiedzi nie ułatwiały mu zrozumienia czegokolwiek.
Nie pamiętał tego dnia z własnego życia. Miał niewiele ponad dwa lata, ponoć wzniecił miniaturową nawałnicę piaskową na plaży pod Chateau Rose, kiedy nie zamierzał kończyć zabawy wbrew zdaniu swojej niańki. Pamiętał kilka rocznic obchodzonych jeszcze kiedy był dzieckiem. Pamiętał dumę ojcowskiego spojrzenia, której nie ujrzał i nie ujrzy już nigdy potem. Czy powinien w jakiś sposób nagrodzić swoje dzieci?



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Pokój dzienny - Page 8 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Pokój dzienny [odnośnik]06.03.23 21:42
Zwykle nie miała problemu z przekazywaniem konkretnych informacji, słynęła z uporządkowania i rzetelności, z jakimi potrafiła tworzyć zapiski z dyplomatycznych spotkań, lecz dziś wydawało się, że utraciła zdolność gładkiego przechodzenia do rzeczy. Za dużo było w niej radości. Tej prostej, niewinnej, dziecięcej, podszytej lękiem, oczywiście, że tak, tylko głupiec nie bałby się morderczych mocy kilkunastumiesięcznych bliźniąt, nie potrafiących w pełni panować nad pulchnymi nóżkami, a co dopiero mrocznymi zapędami - lecz po całym tym korowodzie naprawczym, mającym na celu załagodzenie konsekwencji dwóch trupów zalegających na marmurach Fantasmagorii, Dei chciała się po prostu, być może lekkomyślnie ucieszyć. Celebrować punkt zwrotny w jej relacjach z dziećmi, z ich dziećmi. Przyglądała się otwierającemu wino Rosierowi uważnie, przez sekundę zastanawiając się, czy nie powinna wstać i szybko podać mu ulubionego kryształowego kielicha; nie zdążyła, poradził sobie sam, w zaskakujący sposób, dawno nie widziała go wypijającego alkohol wprost z butelki. Czy był zły? Na nią? Czy już wiedział? Zmarszczyła brwi, próbując zrozumieć, dlaczego twarz Tristana tężała w grymasie powoli rozpuszczającej się wściekłości. Pomyliła się, chyba nie został jeszcze poinformowany o tym, co wydarzyło się rano w magicznym balecie. - Coś się stało? - spytała ponownie, troska o ukochanego - i o przewodzącego jej Śmierciożercę - górowała nawet nad chęcią szybkiego podzielenia się dobrymi nowinami.
- Bardzo wcześnie. Ale to nie wszystko, bo - znów urwała, kontrolnie obserwując poczynania Marcusa. Nie obawiała się, że malec połknie korek od wina, raczej, że uzna jego nagłą obecność za jakąś formę ataku; po tym, czego stała się świadkiem tego poranka podchodziła do własnego potomstwa nieco paranoicznie. Nic takiego się jednak nie stało, Marcus wydawał się spokojny, skupiony na swojej zabawie, tak, jak jego matka na tym obcym szlachcicu, rozłożonym na miękkiej sofie.
- Agatha nie żyje. I Elaine . Nasza solistka, baletnica, wiesz, ta, która miała stać się wschodzącą gwiazdą nadchodzącego sezonu - zaczęła więc od konkretów, przekręcając się na dywanie w stronę Tristana. Wsparła brodę o sofę, niczym wierny pies, spoglądajac na mężczyznę z dołu roziskrzonymi oczami. Z wyrazem twarzy zupełnie nie pasującym do opowiadania o tragicznej śmierci dwóch stosunkowo ważnych czarownic. - To dzieci pozbawiły je życia - dodała ciszej, uważnie badając reakcję Rosiera. Tak bardzo chciała, by się ucieszył, by docenił to, co się właśnie stało.
- Nie, nie oszalałam. Nie przywidziało mi się - powiedziała szybko, zanim Rosier zdołałby parsknąć śmiechem lub podać w wątpliwość przytomność jej umysłu. - Agatha przyprowadziła je do La Fantasmagorii, chciała przekazać mi dobrą nowinę, bliźnięta musiały zacząć czarować tutaj, w Białej Willi. Później...coś musiało im się nie spodobać, gdy weszłam do gabinetu, dziewczyna już nie żyła. Poszłam szukać pomocy, wyjaśnienia tego, co się stało, zabrałam dzieci, natknęłam się na Elaine i...Była nieprzyjemna dla Myssie - chyba pierwszy raz użyła przy nim tego zdrobnienia, czułego, brzmiącego niemal dziwnie w ustach Deirdre. - Dzieci to zdenerwowało i...Tristan, one przywołały cienie - zamilkła na moment, a w jej ciemnych oczach oprócz radości zalśnił także lęk. - Czarną magię w postaci macek, zaskakująco silnych smug, na wpół fizycznych, mrocznych, przedziwnych. Nigdy czegoś takiego nie widziałam. Zaatakowały Elaine, udusiły ją, zmiażdżyły jej gardło, wgniotły całe ciało w ścianę - urwała, opowiadała pełna emocji, ze zdziwieniem, zachwytem i odrobiną strachu, wślizgując się na sofę tuż obok mężczyzny, kładąc zadziwiająco gorącą dłoń na jego udzie. By upewnić się, że są tutaj razem, z ich dziećmi, by poczuć go blisko - i upewnić się, że jest obok i pomoże jej w opanowaniu mrocznego żywiołu, bawiącego się teraz na środku salonu. Marcus dalej budował wieżę, Myssleine, niezadowolona z braku atencji - lub chcąca popisać się przed eleganckim gościem - pobiegła żwawo w stronę konstrukcji brata, zapewne z zamiarem zrównania jej z ziemią.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Pokój dzienny [odnośnik]01.05.23 11:16
Z pewnością usłyszał pytanie, czy coś się stało, ale żadnym fragmentem ciała nie dał tego po sobie poznać; zamiast tego uniósł trzymaną w ręce butelkę wina i przechylił ją mocniej, upijając solidny łyk wina, a wkrótce, po drżącej grdyce, dało się dostrzec, że wcale nie jeden. Wzrok przemykał z córki na syna, bez cierpliwości chcąc wreszcie usłyszeć historię, dla której został tu wezwany - w zasadzie nie chcąc też myśleć o tym, co naprawdę zaprzątało jego myśli. Przeniósł wzrok na kochankę dopiero, gdy wspomniała o śmierci dwóch kobiet, marszcząc z niezrozumieniem brew. Czy to miał być kolejny atak wroga na niego? Roziskrzone spojrzenie Deirdre mówiło co innego, cieszyła się w ten sposób z utraty zysku, czy po prostu nie rozumiała, czym była utrata wschodzącej gwiazdy? Agatha była dobrą służką. Wierną i posłuszną. Ciężko będzie im znaleźć drugą tak oddaną.
To dzieci pozbawiły ją życia, stwierdziła. Źrenice Tristana zogniskowały się na profilu córki, potem na skupionym licu syna, wsłuchując się w dalszy rytm tej historii. Były jego dziećmi, choć ich krew została rozrzedzona, dlaczego miałyby nie posiąść choć części jego talentu? To, co płynęło w jego żyłach, jadowicie zatruwało umysł, sprowadzało mroczne sny i jeszcze mroczniejsze myśli, znak czaszki i węża ułożony z gwiazd - czy mogło nie mieć na nie wpływu? Czy mogły pewnego dnia stać się pożyteczne? Czy Deirdre mogła mieć rację, chcąc zachować je przy sobie, czy przeceniała ich talent, jak zapatrzona we własny miot matka? Wgniotły ciało w ziemię, to wymagało ogromnej siły. Wielkiego talentu. Wciąż na nią nie spojrzał, gdy wślizgnęła się na kanapę, poczuł dotyk jej dłoni, lecz nie drgnął, zamiast tego przyciągając butelkę wina do ust i pociągając z niej dalszy łyk wina. Był dumny, oczywiście, że tak, przecież to jego dzieci.
- Razem - skwitował krótko, kobieta naraziła się dziewczynie, ale brat ją wsparł, wiele słyszał o szczególnej więzi, jaką potrafiły darzyć się bliźnięta - jego wychowano w przekonaniu, że krew znaczy więcej, niż cokolwiek innego. Obserwował, jak dziewczynka - poznawał ją tylko po ozdobie w we wciąż rzadkich włosach, którą musiała zostawić po sobie Agatha - usiłuje zniszczyć pracę brata, lecz nim rzuciła się na budowlę oddzielił ich od siebie niedostrzegalny dla ludzkiego oka mur, bariera, która odepchnęła jego córkę. Kącik ust Tristana uniósł się nieznacznie w górę, w pół z dumą, w pół z zadowoleniem, oczekując ruchu Myssleine. Rozległ się płacz. Nie potrafił rozróżnić w nim subtelności, czy dziewczynkę dotknął smutek czy złość, ale to zdawało się nie mieć dla niego większego znaczenia, gdy przenosił wzrok w kierunku Deirdre, wbrew jej oczekiwaniom - surowy i pełen nagany. - Naucz je, że właśnie tak należy. Nie powinny zwracać się przeciwko sobie - Skinął głową w kierunku dzieci, była ich matką, powinna zareagować. Czy on miał ją uczyć wychowywać dzieci? Były za małe, żeby zrozumieć jego. - Muszą nauczyć się nad tym panować - odparł po chwili, wspierając głowę o miękką poduszkę kanapy. - Dziś te macki je chronią, ale pewnego dnia mogą sięgnąć po nie. Są małe i słabe. Zbyt małe, żeby sobie z tym poradzić. Stratą byłoby nie ujrzeć ich rozkwitu. - Jak szybko umysł dziecka mógł stracić kontakt z rzeczywistością, narażony na zbyt trudne, zbyt ciężkie bodźce? Choć surowe, jego słowa po raz pierwszy wyraziły cień troski o jego dzieci. Cień czegoś więcej - spojrzenia w przyszłość. Tego dnia bliźnięta urodziły się na nowo. Po raz pierwszy z jej łona, dziś z jego krwi. Dobrze się spisałaś, Deirdre.



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Pokój dzienny - Page 8 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Pokój dzienny [odnośnik]01.05.23 17:53
Ciągle nie pojmowała, dlaczego twarz Tristana tężała w wyrazie niechęci, zawodu lub wprost zdenerwowania, przywykła jednak, że większość jej pytań pozostawiał bez odpowiedzi, zwłaszcza tych ważnych, dotyczących istotnych kwestii, dotyczących jej samostanowienia. Te dotykające jego samopoczucia natomiast nie wymagały wnoszenia, potrafiła już rozpoznać, co przyczyniło się do złego humoru Tristana, jeszcze lepiej wiedząc, co mu go poprawi - tym razem jednak czuła, że ciężar, który spoczął na ramionach nestora, pozostaje poza jej zasięgiem, obojętny na jakikolwiek wpływ, jaki mogłaby posiąść. Nie naciskała więc, nie powtarzała raz zadanego pytania, to i tak nie przyniosłoby skutku innego od irytacji szlachcica. A tej wolała się wystrzegać, zwłaszcza dziś, gdy powinni cieszyć się łaską magii, tak hojnie spływającą na ich potomstwo. Dawno nie czuła tak intensywnej radości, nieskrępowanej, silniejszej od niepokoju, tłumiącej skutecznie podszepty zdrowego rozsądku, alarmującego o niszczycielskiej mocy niespełna dwuletnich czarodziejów; mocy, mogącej obrócić się przeciwko niej, ba, przeciwko wszystkiemu, w co wierzyła. Liczyła się tylko duma, paląca, coraz bardziej ognista. Im więcej czasu minęło od wydarzeń w La Fantasmagorii, tym więcej nieskrępowanej satysfakcji czuła, ślepa na tragedię bliskich baletnicy czy zaufanej opiekunki. Te dwa życia były niczym wobec siły drzemiącej w dwóch małych ciałkach, które do niedawna nosiła pod sercem, pozwalając im oddychać mroczną magią, pulsującą w jej żyłach.
- Są zbyt małe, by nad tym panować. Jak mam je nauczyć władania mroczną magią, skoro nie potrafią nawet poprawnie składać zdań? - spytała retorycznie, ale w jej głosie nie było ani grama lęku ani zagubienia, tylko duma i ekscytacja, niecierpliwość, z jaką chciała powitać ich dalsze postępy. - To, co przywołały...Widziałam to, Tristanie. Czułam potęgę tego, co stworzyły. Nigdy wcześniej nie widziałam podobnej siły. Pomyśl, do czego będą zdolne za kilka lat, co osiągną za kilkanaście - kontynuowała dalej rozognionym tonem, ignorując na razie wybuch płaczu Myssleine, niezadowolonej z nieudanej misji destrukcji budowli brata. Deirdre zerknęła na nią tylko na sekundę, kontrolnie, po czym wróciła wzrokiem ku twarzy Tristana, wpatrując się w nią niemal bez mrugnięcia. Na jej ustach rozkwitł drżący uśmiech, nigdy nie sądziła, że usłyszy od niego takie słowa. Dla kogoś postronnego słowa surowe, obiektywne, niemal obojętne - dla niej jednak znaczące więcej od czulszych wyznań. Troszczył się o nie, obawiał się straty ich potencjału, przestrzegał ją przed konsekwencjami niewystarczającej matczynej protekcji. Przyglądała się jego twarzy niemal bez mrugnięcia, z nieco nieprzytomnym uśmiechem błąkającym się po pełnych ustach, przysuwając się do niego jeszcze bliżej. Widziała, że był zdenerwowany, że koił tę emocję kolejnymi łykami wina, barwiącego jego wargi na krwistą czerwień - ale wierzyła, że to wieści o sile bliźniąt polepszą mu nastrój wyraźniej nawet niźli najwykwintniejszy alkohol. - Poprowadzę je na tyle, na ile będę mogła. Zasięgnę porad uzdrowicieli. Może uda się wyciągnąć jakieś wnioski na podstawie badań Mulcibera - zawiesiła głos w zamyśleniu, tak, Gwiezdny Prorok krył wiele odpowiedzi, mogła przećwiczyć pewne zachowania na zbędnych dzieciach, również nabuzowanych magią; ignorowała możliwość, że i jej bliźnięta mogą stać się obskurusami lub, co gorsze, potencjalnymi obiektami wiwisekcji. Obroniłaby jego, tego była dziwnie pewna - i może zaślepiona matczynym triumfem, równie zaskakującym, co piorunującym, czyszczącym doszczętnie poprzednie wątpliwości. - Ujrzymy ich rozkwit - zapewniła ciszej, kładąc dłonie na jego udzie, by pochylić się ku niemu bliżej, wtulić się w jego ramię. - Znajdziemy najlepszych guwernerów, później, za kilka lat, Hogwart wydobędzie z nich to, co najdoskonalsze. Będą korzystać z tej mocy mądrze, to w końcu nasze dzieci - pozwoliła sobie na to podkreślenie wspólnoty, jej głos nieco zadrżał, ze wzruszenia - pierwszy raz dzielili coś we dwoje, naprawdę i niezbywalnie. I pierwszy raz od dawna czuła się akceptowana, włączona w ich wspólną wielkość, uosobioną przez dwoje dzieci, teraz płaczących i szamoczących się niczym szczenięta, na podłodze, nieopodal nich.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Pokój dzienny [odnośnik]21.05.23 20:07
Nie znał odpowiedzi na pytanie Deirdre, ale nie był matką tych dzieci. Nie mogły pozostać takie, nieobliczalne i nieokiełznane, choć póki nie otrzymają do ręki różdżki, ich magia pozostanie dzika. Musiały dotrwać do tej chwili. Żywe, zdolne i silne, słowa Deirdre zawodziły.
- Jeśli są w stanie władać magią, są też w stanie poprawnie wypowiedzieć składne zdanie. Zasadną jest jedynie wątpliwość, dlaczego w dalszym ciągu tego nie czynią - stwierdził, nie pytał, zastanawiając się nad ich przyszłą edukacją. - Chciałaś, żeby tu zostały, Deirdre, zamierzasz teraz zrobić z nich dzikusów? - Zostawienie ich samym sobie nie wchodziło w grę, było zbyt niebezpieczne. - Znajdę im inny dom, jeśli nie potrafisz się nimi zająć. - Nie były psem, którego można było rzucić samopas do ogrodu, należało je odpowiednio odchować. Sam o wychowywaniu małych dzieci nie wiedział nic, nigdy nie interesował się kobiecymi obowiązkami. Deirdre nie była dobrą matką. A on nie chciał widzieć w nich potencjalnych obskurusów. Jej ekscytacja mocą bliźniąt wydawała się naturalna, dzieci były po ojcu potężne, lecz sama ekscytacja to zbyt mało. Wymagały odpowiedzialnej ręki, której najwyraźniej nie miały. - Jeśli dotrwają - uzupełnił jej wywód, spoglądając na nią znacząco. Ich magia kusiła, aby ją poznać, ale przecież dziś dzieci były na to jeszcze za małe. Czy powinny potrafić już mówić? Nie wiedział. Ich martwej opiekunki nikt już o to nie zapyta. Ich magia kusiła, by wykorzystać ją podłóg własnych celów, ale nieodpowiednio wypielęgnowana bliższa będzie chwastowi, niżeli kwiatowi róży, którym przecież była. Poprowadzenie ich na miarę swoich możliwości to przecież za mało - przed momentem obserwował, jak dzieci stają naprzeciw sobie; Marcus mógł zabić siostrę już teraz. A oni - nie zdążyliby nawet sięgnąć po różdżki. Deirdre nawet nie zwróciła na to uwagi.
- Co to znaczy "na ile będę mogła"? Chcesz zostawić ten potencjał dziełowi przypadku, jeśli zabraknie ci umiejętności? Zgniją, trawione od wnętrza własną mocą, jeśli zawiedziesz. Nie będzie drugiej szansy. - W zamyśleniu pociągnął kolejny łyk wina, spoglądając na bliźnięta. Był dumny - jako ojciec - ale i jako ojciec pełen obaw. Jego pierworodny dorastał w otoczeniu tabunu służby, dzieci kochanki pozostawiono samym sobą, a sama Deirdre najwyraźniej nie do końca słyszała kobiece instynkty. - Koniecznie z nim porozmawiaj - Kiwnął głową, kiedy wspomniała o Ramseyu. Badał dziecięce moce już od kilku lat, usiłując wydobyć z nich to, co najmroczniejsze. Tych dzieci nie dotknie, lecz wnioski, do których doszedł, mogły pomóc przynajmniej ustalić potencjalny plan działania.
Spojrzał w bok, na nią, gdy wtuliła się w jego ramię; początkowo nie zareagował, po chwili uniósł ramię, by ją nim otoczyć. Jej giętkie ciało było cieplejsze od ciała Evandry, kiedy ją odnalazł. Tracił panowanie, pejzaż uporządkowanego życia kruszył się i darł na fragmenty. Jak uczynić go znów spójnym?
- Nie poradzisz sobie - odparł, gdy zapewniła go o ich rozkwicie. To nie brzmiało z jej ust wiarygodnie, niepielęgnowany kwiat więdnął, raniony przez złą ziemię, suszę, pasożyty i zbyt mocne słońce. Samo kwitło tylko to, co pospolite. - Być może okażą się wystarczająco zdolne, by wysłać je do Francji - zastanowił się, jego rodzina znacznie wyżej ceniła sobie Beuxbatons od Hogwartu. - Ale muszą mieć odpowiednią opiekę, Deirdre - przypomniał, zagarniając ją ku sobie, by wspięła się na jego kolana - choć na twarzy, zamiast żądzy, jawiło się skryte niezadowolenie, cokolwiek kładło się cieniem na jego nastroju, nie zamierzało wypuścić go z sideł. - Nie dasz im jej. - Nie musiał się nad tym zastanawiać. Nie radziła sobie.



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Pokój dzienny - Page 8 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Pokój dzienny [odnośnik]23.05.23 20:19
Żachnęła się na jego pełne krytyki słowa, dlaczego to robił? Nieustępliwie karcił, doszukiwał się problemów tam, gdzie ich nie było, a jeśli już, to przecież je zauważała i planowała im zaradzić. Słodycz triumfu, czystej, nieskrępowanej radości z odkrytej przez bliźnięta mocy pokryła się nieprzyjemną warstewką goryczy, rzęsą na burzliwym jeziorze, cienką jeszcze na tyle, by z twarzy Deirdre na dobre nie zniknął uśmiech. - Są jeszcze za małe - powtórzyła niemal pieszczotliwie, dlaczego wymagał czegoś niemożliwego, skoro właściwie ich potomstwo sięgnęło jeszcze dalej, głębiej, w mrok, który ich połączył? - Więc tym bardziej cieszmy się tym, co potrafią osiągnąć. Igrać ze śmiercią jeszcze zanim zdołają się przedstawić pełnym zdaniem: czy to nie wspaniałe? - wyszeptała z przejęciem, patrząc prosto w jego ciemne oczy, zmęczone dziś bardziej niż zwykle, również przesłonięte gęstniejącym woalem...smutku, zaniepokojenia? Nie wiedziała, co stało się tego wieczoru w Kent i jaki ciężar Rosier musiał nieść na spiętych ramionach, wyjątkowo też nie próbowała subtelnymi sposobami wydobyć z niego szczerego wyznania, skupiona na czymś dobrym. Na wieści, jaką powinni hucznie celebrować, na razie zapominając o niepokoju dotyczącym dziecięcej przyszłości. Ona też się bała, była przecież matką, zdążyła przyzwyczaić - pokochać? czy aż tak oszalała? - się do Myssie i Marcusa, ale wiedziała, co było w tym momencie ważniejsze. Kto był. On, mężczyzna, który ją stworzył i który obdarzył ją tymi dziećmi. Czy naprawdę oczekiwał, by zamieniła się w gospodynię, w nadopiekuńczą matronę, skupioną na wycieraniu dzieciom policzków? Opiekowała się nimi tak, jak tego wymagały. Teraz, bez Agathy będzie trudniej, ale przecież znajdzie kogoś na jej miejsce.
- Na ile będę mogła, bo nie stawiam się w pozycji specjalistki od numerologii i magii małych dzieci - wytłumaczyła cierpliwie, chociaż w jej głosie zaczynała przebrzmiewać nie tyle irytacja, co smutek. Nie dotrzymywał jej kroku w galopującym podekscytowaniu, hamował ją, ściskał wodze, sprowadzał do parteru. Nie podobało jej się to, chciała po prostu się cieszyć - i cieszyć się razem z nim. Naiwnie sądząc, że gdy podzieli się z nim wątpliwościami, on je rozwieje, ukoi, podzieli jej dumę. - ale zrobię wszystko, by pomóc im osiągnąć swój pełen potencjał. Nie zawiodę. Nie teraz, gdy wiem na pewno, że są pełne magii, że niosą nasze brzemię, ale i naszą siłę, że jeśli będą ciężko pracować, będą w stanie osiągnąć tak wiele - pod odpowiednim nadzorem, wśród najlepszych guwernerów i nauczycieli, rozkwitające niczym mroczne pędy, sięgające coraz głębiej i szerzej, cementujące swą siłę na solidnych fundamentach wiedzy. Tristan najwyraźniej widział to inaczej. Zmarszczyła brwi, dalej w skupieniu przyglądając się zamyślonemu profilowi szlachcica.
- Dlaczego tak mówisz? - spytała z urazą na jego stwierdzenie; radziła sobie z trudniejszymi wyzwaniami, przetrwała Wenus, przetrwała Azkaban, przetrwała tresurę u jego boku - a raczej stóp - przetrwała gniew i wyzwania rzucane jej przez Czarnego Pana. Dlaczego miałaby nie poradzić sobie z dwójką dzieci? Sugestię o francuskiej szkole przemilczała, przez myśl nie przeszło jej, by miała oddać je do Beauxbatons. Szkoły dobrej, ale...to przecież Hogwart słynął z poziomu nauki, a Slytherin był bliski nie tylko jej sercu; wielu Rycerzy Walpurgii opuściło Dom Salazara. - Nie rozumiem; co sugerujesz? - dodała nieco oschlej, z niepokojem spodziewającego się najgorszego zwierzęcia, podejrzliwie i drpaieżnie zarazem. Łaknęła jego bliskości, ciepła, twardego, silnego ciała, o które mogła się oprzeć, lecz nawet pozornie czuły gest zagarnięcia jej nie miał w sobie zwyczajnej tristanowej magii. Coś było nie tak. Wino nie barwiło jego policzków, nie rozluźniało napiętych mięśni, które czuła pod sobą. Odsunęła się od niego na odległość ramienia, nie schodząc jednak z męskich kolan; chciała przyjrzeć się jego twarzy uważniej. Objęła ją dłońmi, pieszczotliwie sunąc po skroniach i brodzie. - Nasze niespełna dwuletnie dzieci są w posiadaniu niezwykłej magii. Dlaczego się nie cieszysz? - powiedziała powoli, akcentując każde słowo, tak, jakby chciała mu przypomnieć, co się dzisiaj stało; zaniepokojona, nie zła; podświadomie przejmowała uczucia Tristana. Gdzieś za jej plecami bliźnięta doszły do porozumienia, teraz we dwoje bawiły się klockami, piski irytacji przerodziły się w zadowolone pomruki i chichoty, niegdyś dźwięk budzący w niech agresję, teraz - dziwnie kojący.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Pokój dzienny [odnośnik]31.05.23 22:01
Były jeszcze za małe - za małe na co? Kto określał, w jakim wieku człowiek był za mały, żeby zrozumieć świat? Czy mogły nie rozumieć, gdy rozumiały koncept zemsty i wzajemnej obrony? Żałował, że nie było go na miejscu, że nie widział tego na własne oczy i nie mógł ujrzeć ich magii.
- Ktoś mądry powiedział kiedyś, że z wielką mocą wiąże się wielka odpowiedzialność. Nie mogą bezmyślnie igrać ze śmiercią. Nie można im pozwolić na bezmyślność. - Mogły ukierunkować swoje mroczne emocje w stronę kogokolwiek, w tym na samą Deirdre. Dziś jego dzieci udowodniły, że były czyś więcej, niż jej zabawkami wypełniającymi samotny czas, że faktycznie były jego dziećmi. Okazując czarodziejskie moce dały mu powód do ojcowskiej dumy, ale i kolejnych zmartwień, musiał zacząć myśleć o nich poważnie. A czy to miejsce - było dla nich wystarczająco poważne? - Nieopanowany i bezmyślny drapieżnik nigdy nie będzie przydatny niezależnie od tego, jak ostre będzie miał kły. - Deirdre wydawała mu się zbyt pochłonięta samą sobą, by sprostać wyzwaniu. Dziś zachowywała się jak zafascynowana nowym zjawiskiem, co nie znaczyło wcale, że zajmie się obowiązkami matki. Czy powinien przysłać jej więcej służby? Nie mógł być tak rozrzutny, niebawem konieczny będzie też guwerner, a już odnalezienie kogoś równie oddanego, co Agatha, nastręczy nie lada problemów.
- Nie musisz czytać między wierszami, kiedy mówię wprost, Deirdre - upomniał ją, bo przecież nie ukrywał myśli, a zamiary zdradził od razu, uciekanie się do sugestii było w tej chwili zbędne. Uważał, że oddanie ich na wychowanie rodzinie, która zapewni im lepsze warunki będzie rozsądne. - Jak to sobie wyobrażasz? Jak dasz im tutaj to, czego potrzebują małe dzieci? Jak zamierzasz sobie z tym poradzić? Pamiętasz w ogóle ich imiona? Wyrosną na dziwaków, jeśli nie zostaną poddane poprawnej socjalizacji - Rozumiał przecież sedno rozwoju, magizoologia, którą zajmował się całe życie, pozwalała na zastosowanie wielu odniesień fantastycznego świata zwierząt do ludzi. Nawet doskonałej krwi źrebię w nieodpowiednich rękach nie wyrośnie nigdy na czempiona. - I na głąbów, jeśli nie zaczną się uczyć - westchnął z rezygnacją, przez jej ramię spoglądając na dwójkę młodych już nie dzieci, a czarodziejów. Odwróciła jego uwagę, biorąc jego twarz w kojącą pieszczotę, Tristan na krótko przymknął powieki, by po chwili własnym wzrokiem odnaleźć jej spojrzenie. Może miała rację, dziś jego dzieci okazały czystokrwistą czarodziejską krew, krew niosącą potężne dziedzictwo, a on nie potrafił odpędzić się zmartwień.
- Tonks porwała Evandrę - wyznał w końcu. - W biały dzień, w Dover, pod moim nosem. Przetrzymywała ją trzy dni, póki ich nie znalazłem. Czystokrwistą czarownicę - podkreślił ze skrajnym niesmakiem. Jego zabliźniony policzek wsparł się o jej dłoń, nie uciekając od dotyku Deirdre. - Nie ma dla nich żadnych świętości. Zaatakowali moją żonę w czystym i brutalnym akcie zemsty, bo nie mogli dostać mnie. Przeszkadzają w projektowaniu architektury nowego świata, bo nie potrafią pojąć jego piękna. Są jak zwierzęta, które prą na oślep i równie ślepo kąsają, jak spuszczone ze smyczy psy, które chcą niszczyć, nie wiedząc jednak co ani po co. To nie ślepoty chcę dla moich dzieci - Palce dłoni pozostały oplecione wokół szyjki butelki z winem, wolna pozostała na jej talii obojętnie, bez zaborczego pragnienia, gdy mroczne myśli nie pozwalały oddać się chwili.



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Pokój dzienny - Page 8 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Pokój dzienny [odnośnik]01.06.23 7:50
Zaczynała rozumieć - poniekąd - argumenty Tristana, lecz była zbyt radosna i dumna, by skupiać się na ryzyku związanym z odkryciem przez bliźnięta pokładów mrocznej mocy, z której tak hojnie skorzystały. Chciała się cieszyć, z nim, wspólnie, chciała zobaczyć na jego twarzy uśmiech zadowolenia, chciała, poczuć, że mu zależy - i chociaż to ostatnie pragnienie zostało zaspokojone. Z każdym kolejnym słowem Rosiera pojmowała, z mieszaniną zdziwienia i rozczulenia, że ostre słowa krytyki są wyrazem zatroskania. Rodzicielskiej opiekuńczości, serwowanej z przesadną butą, lecz podyktowanej...uczuciem. Nie śmiała go sklasyfikować jako miłość, Rosier wydawał się do niej niezdolny, o ile nie chodziło o siebie samego, Evandrę lub najbliższą rodzinę. Tą oficjalną, mieszkającą w luksusowej posiadłości, nie tą ukrytą przed światem w Białej Willi, chociaż przecież gdyby nie zależało mu na dobrostanie Myssleine i Marcusa, nie przejąłby się ich losem. Nie przemawiałby z taką goryczą, nie karciłby jej tak dosadnie. Spoglądała na jego poważną twarz z uwagą, nie odrywała od niego wzroku ani dłoni, postanawiając dopatrzeć się w reprymendzie czegoś więcej - akceptacji dwójki bawiących się niedaleko dzieci jako swoich. - Nie będą bezmyślne, nie pozwolę na to - odpowiedziała łagodnie, nie odrywając palców od jego skroni nawet wtedy, gdy sugerował, że nie zna imion bliźniąt. Bolało, ale przecież miał rację, nie była najlepszą matką. Nie zdawał sobie sprawy z większości potknięć na jej macierzyńskiej drodze, ale znał ją na tyle dobrze, by przewidywać, że takowe się pojawiły. Dobrze, że nie był świadom ich ciężaru; do Deirdre czasem powracały wspomnienia siniejącej buzi malutkiej Myssleine, spoglądającej na nią w zdziwieniu spod tafli wody, tłumiła je jednak skutecznie, zakładając, że córka tego nie pamięta. - Sprowadzimy im nową opiekunkę. Zajmie się wszystkimi niższymi potrzebami - dlaczego uważasz, że nie zajęłabym się pozostałymi, ich edukacją i rozwojem? Sądzisz, że ktokolwiek lepiej nada się do pielęgnowania ich czarnomagicznego potencjału niż ja, ich matka, śmierciożerczyni? - spytała z lekką pretensją, prawie niewyczuwalną pod spokojem melodyjnego głosu. Radość z wybuchu magii u dzieci sprawił, że stała się bardziej cierpliwa, mniej urażona, pozbawiona paraliżującego lęku przed złością Tristana. Choć tego jednego dnia chciała wierzyć w to, że mu zależy - na niej i na nich - doszukując się w jego surowości dowodu kiełkującego przywiązania. - Oddamy je zwykłej rodzinie - i co dalej? Tamci nie poradzą sobie z ich magią. Nie będą jej pielęgnować, a tłumić. Najprawdopodobniej zginą. Myssleine i Marcus mnie słuchają - zawiesiła głos, zazwyczaj tak było, ale nie kłopotała się uściślaniem. - Poświęcę im wystarczająco wiele czasu. Chociaż nie ukrywam, że zastanawiam się, jak poradzą sobie bez męskiego wzorca, zwłaszcza Marcus - znów urwała, brak ojca był problematyczny. Sądziła, że mają jeszcze wiele czasu, lecz ten pędził jak szalony, bliźnięta rosły i rozumiały coraz więcej. Kim będzie dla nich lord nestor? Kiedy zaczną dopytywać o tatę? Kiedy pojmą, że ich rodzina tak bardzo różni się od pozostałych?
Chciała pociągnąć ten temat, delikatnie przesuwając ciężar rozmowy na jego rolę w życiu dzieci, lecz informacja, jaką nagle jej przekazał, doszczętnie zburzyła ten plan. Dłoń gładząca policzek Rosiera zamarła na moment, brwi Deirdre zmarszczyły się, a usta rozchyliły. To, o czym mówił, brzmiało absurdalnie, niemożliwie wręcz. Kto ośmieliłby się podnieść rękę na lady doyenne? Na żonę najbliższego Czarnemu Panu Śmierciożercy? Na odznaczonego nestora? I kto miałby takie środki, by włamać się do posiadłości lub w biały dzień wyciągnąć szlachciankę z ogrodów? Na usta cisnęło się proste pytanie, jakim cudem porwali ją z Chateau Rose, ale nie wypowiedziała go, wiedząc, że tylko go rozwścieczy. Na pewno i tak odbijało się echem w głowie, budząc wyrzuty sumienia. Niesłuszne, Evandra bywała buntownicza, doświadczyła już tego na własnej skórze, sama sprowadziła na siebie to niebezpieczeństwo, a co gorsze - zadała Tristanowi cierpienie. Obserwowanie go pochmurnego, poruszonego w ten niemal rozżalony, a nie rozwścieczony sposób, wywoływało w Deirdre dyskomfort pomieszany z niepokojem. W takim stanie nie widziała go od dawna.
- To śmierdzące robactwo, są gorsi od zwykłych zwierząt - powiedziała w końcu miękko, współczująco, z łatwością powracając do aksamitów swej dawnej roli. Miu pocieszycielki, Miu uzdrowicielki potrafiącej ukoić każdy ból, odgonić go, złagodzić ostre krawędzie okrutnego świata. Miu dostosowującej się do każdej z niewypowiedzianych potrzeb, nawet jeśli sprawiało jej to ból.- Odnalazłeś ją. To najważniejsze. Sprowadziłeś ją z powrotem - łagodziła, nie dopytywała w jakim stanie była Evandra, chociaż ciekawość rosła z każdą sekundą. Przeżyła - niestety? na szczęście? - to nie podlegało wątpliwości, lecz czy została zraniona? Oszpecona? W sercu zatrzepotała złośliwa nadzieja i lęk zarazem, kolejna warstwa sprzeczności relacji z półwilą. - Zadbałeś o nią, nawet, jeśli wykazała się nieostrożnością i naiwnością. Może była to dla niej brutalna, ale niezbędna lekcja? - mówiła coraz ciszej, kojącym szeptem, wsuwając palce w jego włosy tuż nad zafrasowanym czołem. Rozczesała kosmyki opuszkami, masując głowę i skronie. - Szkoda tylko, że tak wielkim kosztem, ale...Postaraj się o tym nie myśleć, nie daj im zatruć tymi prymitywnymi działaniami swego umysłu na dłużej niż to niezbędne. Zasługujesz na odpoczynek. Zasługujesz na zadowolenie - ze mnie, bo ja nigdy nie ryzykowałabym twoim życiem, życiem lśniącym na palcu lady Rosier, zaklętym w biżuterii. Zadowolenie z naszych dzieci, tak pełnych mrocznej magii - wymruczała, sunąc dłońmi niżej, rozmasowując męskie ramiona i barki, przysuwając się jeszcze bliżej jego bioder, uda przy udach, twarz przy twarzy; przesunęła policzkiem po jego żuchwie, odsuwając się później na moment, by spojrzeć w jego oczy. Palce przemknęły niżej, zahaczając o guzik koszuli. - Przygotuję ci kąpiel - powiedziała z lekkim uśmiechem, łagodnym, z czającą się głębiej drapieżnością; podejmowała decyzję, lecz mimo to w jej wzroku pojawiło się pytanie. Chciała, by się rozluźnił, by zapomniał o Evandrze - przypominając sobie o niej, o tym, co ich łączyło i w czym była lepsza od jego nieostrożnej żony, tak lekkomyślnie szarżującej cząstką jego duszy. Działała z premedytacją czy instynktownie? Nie wiedziała, pełna radości, pragnąc dzielić ją z nim, na wszystkie możliwe sposoby.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Pokój dzienny [odnośnik]24.06.23 19:59
Sens wypowiadanych przez nią słów miał coraz mniejsze znaczenie, gdy czułe opuszki palców gładziły jego zmęczoną skroń. W jakiś sposób miała rację, dzieci powinny być przy matce, które najlepiej znała ich potrzeby, sęk w tym, że Deirdre nigdy nie wydawała się taką matką. Dzieci nie były zadbane, zajmowała się nimi opiekunka, a jego kochanka równie niewiele wiedziała o ich wychowaniu, co równie niewiele się nim interesowała. Nie był pewien, czy czarnomagiczny potencjał należało w tym wieku pielęgnować, czy raczej tylko zachować w ryzach, żeby dzieci nie wyrosły na potwory a na rozsądnych, logicznie myślących czarodziejów. Twierdziła, że dzieci jej słuchały - czy naprawdę tak było? Nigdy tego nie widział. Zapewniała go, że znajdzie dla nich czas. Może i ona dziś zrozumiała, że go potrzebowały, ale czy potrafiła być odpowiedzialna? Nie miał jej jak kontrolować, nie znał się na dzieciach. Nie mógł prosić o to własnej matki, nie była gotowa na prawdę. Mógł jej tylko zaufać - uwierzyć, że poradzi sobie sama, choć przecież bez niego nie potrafiła nic. Mógł zapewnić jej wsparcie kobiety, która zastąpi zmarłą. Lecz czy to wystarczy?
- Nie widziałem cię nigdy w tej roli, Deirdre - odpowiedział szczerze, sprowokowany przez jej szczere zaprzeczenie. - Przed chwilą pozwoliłaś im na kłótnię. Moje dzieci nie są tu dla twojej rozrywki. Nie są też eksperymentem, który może się nie udać. Potrzebują domu, dasz im go? - Czy potrafiła być czułą względem tej dwójki, jak czule dotykała teraz jego skroni? Ostre podkreślenie jej roli jako matki sprawiało, że jego sprzeciw bladł, że zaczynał - z wolna - wierzyć, że matką być potrafiła. - Zajmę się nim, kiedy przyjdzie czas - rzucił bez namysłu, może zbyt lekko, z rozleniwieniem, ale wciąż ze świadomością. Chłopiec w tym wieku potrzebował matki, nie ojca, na to miał jeszcze kilka, nawet kilkanaście lat. Jeśli wcześniej miał wątpliwości, dziś wiedział, że weźmie za niego odpowiedzialność. Bo pokazał - że płynęła w nim krew ojca. Czy nie powinien wyznać prawdy Evandrze? Jeszcze przed kilkoma dniami wydawało mu się to koniecznością, teraz miedzy nimi wyrosła przepaść, której nie potrafił przekroczyć.
- Gnidy - przytaknął jej słowom, lecz te słowa niczego nie zmieniały. - Kiedy napisałaś, że chodziło o dzieci - zaczął, lecz urwał, opuszczone spojrzenie ześlizgnęło się z jej szyi na dekolt, nie poruszył się. - Lepiej jest, kiedy nikt nie wie - stwierdził nagle, poniekąd wracając do jej słów, słów o męskim wzorcu. Jego rodzina w Chateau Rose jest znacznie lepiej chroniona, niż jego dzieci ukryte tutaj. Jedynym, co je strzeże, jest anonimowość. Dłoń zerwała się nagle, wymierzając jej siarczysty policzek, kiedy tylko wspomniała o lekcji; ani ona, ani rebelianci, nie mogli o tym decydować. - Waż na słowa - upomniał ją krótko, chwilę później oddając się jej pieszczotom. Bezwiednie zaciśnięta pięść się rozluźniła, czuł, jak napięcie przyjemnym dreszczem opuszcza jego ramiona, gdy jej dłonie z subtelnością badały spięte fragmenty jego ciała. Nie zareagował, kiedy sięgnęła po guzik jego koszuli. Skinął głową, przyjmując jej propozycję - a gdy odeszła na kilka chwil wsparł brodę o ramiona, przyglądając się dwójce bawiących się dzieci. Obserwował ich twarze, niezgrabne ruchy, wzajemne interakcje. Pojawiły się tu nieproszone, nigdy ich nie chciał. Ale dorastały i się zmieniały.

/zt x2



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Pokój dzienny - Page 8 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier

Strona 8 z 8 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8

Pokój dzienny
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach