Wydarzenia


Ekipa forum
Ogrody
AutorWiadomość
Ogrody [odnośnik]27.12.17 14:02
First topic message reminder :

Ogrody

Ogrody Fawleyów cechują się naprawdę niezwykłą urodą i rozmiarami. Nie bez powodu wiele uroczystości rodzinnych odbywa się właśnie tutaj, pod gołym niebem, na tle pięknych krajobrazów Krainy Jezior. Bliżej dworu nie brakuje sztucznych sadzawek i oczek wodnych, które, w odróżnieniu od naturalnych jezior, są stale pielęgnowane przez skrzaty tak jak otaczające je ogrody pełne kwiatów, alejek i urokliwych zakątków sprzyjających twórczemu natchnieniu. Można znaleźć tu także posągi znanych artystów oraz piękne zaczarowane iluzje świateł, które nawet wieczorami nadają ogrodom niezwykły klimat.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Ogrody - Page 4 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Ogrody [odnośnik]21.03.22 14:48
Z początku Evandra dziwiła się Cressidzie, wyczuwając bijące od niej zaangażowanie w rolę matki. Nie potrafiła zrozumieć jak młoda kobieta, obdarzona licznymi talentami, tak bardzo zamykała się w sobie, bez żadnego zająknięcia dostosowując do sztywnych zasad. Raz nawet przeszło jej przez myśl, że lady Fawley może być wybitną aktorką, tak biegłą w kłamstwie, by wszystkich wokół oszukiwać co do prawdziwych swoich prawdziwych przemyśleń oraz odczuć. Tyle że miała ona w sobie zbyt wiele dobra, zbyt wiele szczerości bijącej z piegowatej twarzy, aby mogła się w niej skrzyć choć jedna iskra nieprawdy.
- To już dwa lata? - zdziwiła się, w głowie naprędce licząc ile czasu minęło od ich ostatniego spotkania. - To cudowne móc obserwować jak się rozwijają i jak kształtują się pod wpływem otoczenia. Wkraczają w najważniejszy okres w życiu, poznawanie całego świata i spędzanie snu z powiek opiekunek - zażartowała, choć jej słowa nie były dalekie od prawdy. To kobiety, którym zawierzały zajęcie się dziećmi, musiały radzić sobie ze wszystkimi przykrościami związanymi z opieką i wychowaniem. W wieku nastoletnim ówczesna lady Lestrange miała wiele okazji, by obserwować najmłodszych członków rodziny na etapie stawiania przez nich pierwszych kroków. Widziała ich zaangażowanie oraz radość, ale także mnogość problemów, jakie stwarzały swoim istnieniem. Mając na uwadze podobne utrudnienia Evandra, mimo ogromnej sympatii, obiecała sobie nie spędzać z własnymi pociechami więcej czasu, niż to potrzebne.
- To naturalne, że na terenach objętych konfliktem brakuje zasobów, jak i rąk do pracy. To dlatego, że ci, którzy na co dzień zajmują się rolą czy połowem ryb, teraz stają do walki o naszą wolność oraz lepszą przyszłość - mówiła poważnym tonem, starając się w prosty acz łagodny sposób wyjaśnić lady Fawley trapiące ją kwestie. - Pomagać będziemy im tak długo, jak tylko będzie trzeba. Tak długo, aż nie wyprzemy z kraju buntowników, którzy za nic mają sobie życie w zgodnym, opartym o tradycję społeczeństwie. Podczas gdy oni chwytają za różdżki, my obdarzamy opieką ich bliskich, bez baczenia na natłok obowiązków czy niewygodę. - Sama także była daleka od porzucenia wszystkiego, co posiadała. Klejnoty i drogie suknie nie przydadzą się nikomu. Walczący czarodzieje potrzebowali żywności, dachu nad głową i ciepłych ubrań, poczucia bezpieczeństwa oraz świadomości, że działają w słusznej wierze, dla swoich bliskich i całego kraju. - Kiedy nadejdzie wiosna pola wciąż nie będą pełne upraw - zwróciła jej uwagę na przyrodniczy niuans. Od kiedy zaczęła przykładać się do nauki zielarstwa, nadrobiła kilka braków z czasów Hogwartu. Do tej pory nie interesowała się skąd dokładnie brała się żywność, w jakich okolicznościach powstawała, kto zajmował się jej uprawą oraz sprzedażą. Pozycja doyenne wymagała jednak wiedzy w wielu różnych dziedzinach, nie tylko w tańcu czy dyplomacji, ale także ekonomii czy właśnie zielarstwie. - Skoro teraz nie ma kto przygotować ziemi, w lecie i na jesień nie będzie także zbiorów. Rozdawanie żywności jest sposobem na załatanie dziury, chwilowym rozwiązaniem. Nie znamy jeszcze zakresu zniszczeń, nie wiemy ile terenu nadaje się pod uprawę, a na ile będzie trzeba skupić się na handlu oraz transporcie zagranicznym. - Wiele było potencjalnych rozwiązań na zaistniałe problemy, jednak sytuacja zmieniała się na tyle diametralnie, iż ciężko było przewidzieć jakie będą warunki w ciągu najbliższych miesięcy i ile cała wojna będzie rzeczywiście trwać.
Nie od razu wyczuła różnicę, przesłonięte słońce oraz milczenie ptaków. Przystanęła w miejscu, ściągając jasne brwi, spoglądając kątem oka na Cressidę, której zmieniający się wyraz twarzy zaalarmował Evandrę. Ciszę przerwały dochodzące do uszu słowa, jakich nie sposób zrozumieć, mimo usilnych prób rozpoznania i zapamiętania strzępków. Nagły powiew zimnego wiatru wzbudził dreszcz, który mieszając się z niepokojem przywołał przyspieszone bicie serca. Już miała odezwać się do lady Fawley z pytaniem, czy podobne zjawiska często dzieją się w okolicy Ambleside, lecz jej wyraz świadczył o niezrozumieniu. Gdy tylko ciemność zaczęła wyzierać spod równo przyciętych krzewów, sznurowane damskie trzewiki zapadły się w wysypaną drobnym żwirem ścieżkę, oczyszczoną wcześniej przez służbę z czap brudnego śniegu. Błękitne oczy powiększyły się do rozmiarów spodeczków, różane wargi rozchyliły z potrzebą przyjęcia haustu powietrza oraz chęcią rozdarcia przestrzeni przeraźliwym krzykiem, tyle że nie była już w stanie wydać z siebie żadnego dźwięku. Z jasnej głowy zniknęły wszelkie zaprzątające ją dotychczas myśli, spojrzenie utkwiło w zbliżającej się ku nim istocie. Co to było i jakie miało zamiary? W uszach odbijał się już tylko tętent własnego serca, a obraz przed oczami rozmywał się, popychając w pustkę. Nie, nie tę dobrze znaną, wypraną z emocji i pełną obojętności, w której ramiona oddawała się w najczarniejszych chwilach swojego życia. Z wolna traciła dech, a wyraźnie słyszalny puls mieszał się z narastającymi szeptami, złowrogą inkantacją, prologiem makabrycznej sztuki, w której grać miały pomniejsze role. Cieknąca z nosa strużka krwi odznaczała się silnym kontrastem na pobladłej twarzy, a jej gorąc zdawał się parzyć smagniętą zimnym wiatrem skórę. Ogarnięta przerażeniem nie potrafiła odwrócić wzroku od cienia i jego zionącej przejmującą ciemnością paszczy, nie słyszała też żadnego ruchu ze strony Cressidy - czy była tu obecna, także będąc świadkiem upiorności, a może to wszystko działo się wyłącznie w jej własnej głowie? Powolnym acz bezwiednym odruchem uniosła na bok rękę, jakby gest ten miał powstrzymać pokracznego upiora przed atakiem na lady Fawley, albo i samą rudowłosą przed działaniem w desperacji. Szanse na jej ochronę były żadne, lecz to nie logika kierowała półwilą. Gdy ślepia istoty skierowały się na dłoń Evandry, powstrzymując swój krok i nagle wycofując, nie była w stanie zareagować, wciąż sparaliżowana tkwiąc w bezruchu.
Pierwszy głębszy oddech zbliżony był do szlochu, zaciśnięte mięśnie zaczęły drżeć z ciągłego wysiłku, a w oczach stanęły łzy. Powracające na niebo światło nie przyniosło upragnionego ukojenia ani poczucia bezpieczeństwa. Półwila jeszcze przez chwilę stała z wyciągniętą w bok ręką i dopiero spływająca po policzku pojedyncza łza wyrwała ją z tego stanu. Opuściła mrowiącą dziesiątkami igieł dłoń, wreszcie obracając się ku rudowłosej.
- N-nic ci nie jest? - wydostało się spomiędzy splamionych krwią ust zduszone pytanie. Strach wciąż ściskał półwile gardło, nie pozwalając, by jej głos przybrał naturalny ton. - Cressido, słyszysz mnie? - Ze zwróconego w kierunku lady Fawley spojrzenia biło wciąż przerażenie, jakie z trudem próbowała powstrzymać, chcąc zachować pozory trzeźwego umysłu. Z oddali doszły doń kroki pospiesznie zbliżającej się służby.



show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8762-evandra-rosier https://www.morsmordre.net/t8771-dzwoneczek#260729 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-kent-dover-chateau-rose https://www.morsmordre.net/t9233-skrytka-bankowa-nr-2076#280737 https://www.morsmordre.net/t8767-evandra-rosier#260654
Re: Ogrody [odnośnik]22.03.22 12:44
Spełnianie oczekiwań rodziny dawało Cressidzie szczęście; w końcu już jako dziecko pragnęła być dobrą córką, z której rodzice mogliby być dumni. Zawsze pragnęła widzieć na ich twarzach aprobatę i nic nie przerażało jej w dzieciństwie równie mocno niż rozczarowanie pana ojca. Zawsze też wpajano jej określony model tego, jak powinna wyglądać rodzina i jak powinny wyglądać właściwe priorytety młodej lady. Do tego dochodziła jej wrodzona łagodność i empatia. To wszystko sprawiało, że Cressida nie wyobrażała sobie innego scenariusza na życie niż młode zamążpójście i urodzenie gromadki dzieci. Pragnęła tego całym sercem i narodziny dzieci były dla niej najwspanialszą rzeczą w życiu. Nie chodziło już tylko o spełnienie powinności wobec rodu, ale też o szczere pragnienie serca i instynkt macierzyński, który odczuwała. Nawet po narodzinach bliźniąt wiedziała, że nie chce poprzestawać na dwójce dzieci, chciała żeby Julius i Portia mieli rodzeństwo.
- O tak, to będzie piękny okres życia dla nich, ale trudniejszy dla ich opiekunek – uśmiechnęła się ciepło, zdając sobie sprawę, że Julius pewnie da piastunkom popalić. I jej samej być może też. Sama wciąż wiele uczyła się na temat posiadania dzieci i cieszyła się, że nie musi wzorem kobiet z ludu mieć wszystkiego wyłącznie na swojej głowie. Pomagała jej doświadczona opiekunka, która odchowała już niejednego młodego Fawleya. I to ona brała na swoje barki największy ciężar oraz prozaiczne czynności, za co Cressida była jej wdzięczna. – Ale niech cieszą się beztroską póki mogą, bo za parę lat zaczną się obowiązki i nauka niezbędnych umiejętności. Chciałabym, żeby oprócz rodowych pasji Fawleyów poznały też dziedzictwo mojego rodu. – No, może z wyjątkiem polowań, które tak uwielbiał jej pan ojciec. Ale z całą pewnością chciała, żeby zapałały miłością do świata przyrody i nauczyły się ją szanować. Zamierzała sama przekazywać im wiedzę, którą jej przed laty przekazał ojciec. Wierzyła też, że jej dzieci podołają, i że w gąszczu rozmaitych nauk stopniowo wprowadzanych do ich rozkładu dnia stosownie do wieku odnajdą coś, co pokochają. Tak jak ona pokochała sztukę, a także świat roślin, stworzeń oraz jazdę konną. Była ciekawa, jakie pasje obudzą się w jej dzieciach, które z aktywności, jakie będą poznawać w toku szlacheckiego wychowania, będą sprawiać im najwięcej przyjemności. Zdawała sobie sprawę, że niektóre nauki, jak nauka historii czy etykiety, bywały nudne i męczące, ale konieczne. Obiecywała sobie jednak, że będzie dla nich bardziej wyrozumiałym i empatycznym rodzicem niż jej pan ojciec.
Choć nieśmiała i zakompleksiona, zawsze dbała o to, żeby prezentować się jak należy, nawet na koleżeńskiej przechadzce w ogrodach. Niezałożenie gorsetu nie było w jej przypadkiem przejawem lekceważenia, lenistwa czy zaniedbania, podobnie jak zaokrąglony brzuch. Cressida zawsze mogła poszczycić się nienagannie wąską talią i wyjątkowo filigranową sylwetką, przez co jej zaokrąglenie było widoczne, ale nie oznaczało ono pofolgowania sobie z jedzeniem, zwłaszcza w obecnych czasach, a po prostu dziewczątko spodziewało się kolejnego dziecka, choć wieści te nie zostały jeszcze podane do wiadomości i tylko rodzina oraz nieliczni przyjaciele wiedzieli.
Pokiwała głową, zasmucona tym, że w kraju nie działo się najlepiej, że wielu dobrych czarodziejów cierpiało przez tych strasznych buntowników. Dobre serduszko ścisnęło jej się z żalu na myśl o tym, że takich rodzin jak te, którym pomogła w grudniu, w skali całego kraju było znacznie więcej. Dopiero po słowach Evandry zdała sobie sprawę, że skoro czarodzieje walczyli o bezpieczeństwo czarodziejskiego świata i zachowanie tradycji, to rzeczywiście mógł pojawić się problem z produkcją żywności. Choć dobrze znała się na roślinach (choć raczej na roślinach leśnych, ziołach takich jak te, które hodował jej pan ojciec oraz na roślinach ozdobnych), to jako osoba bardzo nieświadoma wydarzeń w kraju nie miała pojęcia, że nie miał kto obsiać pól, i że nawet nadejście wiosny nie rozwiąże wszystkich problemów. Bo przecież, żeby rośliny dające jedzenie urosły, ktoś musi je zasadzić.
- Och… - szepnęła. – Nie wiedziałam, że sytuacja wygląda aż tak… źle. – Jakby nie patrzeć, do tej pory dostępność jedzenia była czymś oczywistym. Ono po prostu było, zawsze podsuwane przez usłużne skrzaty domowe i służbę. Nigdy nie musiała zastanawiać się nad tym, skąd się brało i jak powstawało. Prawdę mówiąc, nie wiedziała nawet, skąd i jak służba pozyskiwała żywność dla dworu. Nieco się zawstydziła uświadamiając sobie swoją ignorancję. – Naprawdę nie da się nic z tym zrobić? Przecież w kraju żyje wielu czarodziejów – zastanowiła się. Zmartwiła ją wizja tego, że z dostępnością jedzenia może być jeszcze gorzej, bo zapasy kiedyś się skończą, i korzystając z końca zimy należało zacząć dążyć do uzupełnienia ich. – Mam nadzieję, że wszystko możliwie szybko wróci do normalności i tym, którzy błądzą, wróci zdrowy rozsądek.
Kiedy tak rozmyślała nad tym wszystkim i zamartwiała się o przyszłość kraju rujnowanego przez promugolskich buntowników, coś w ich otoczeniu się zmieniło. Ptaki w zaroślach nagle umilkły, a dorastanie wśród Flintów oraz rzadki dar znajomości ptasiej mowy wyczuliły ją na sygnały dawane przez naturę. Doświadczenie podpowiadało jej, że nagłe umilknięcie ptaków nigdy nie oznaczało niczego dobrego; zwierzęta wyczuwały zagrożenie szybciej i milkły, starając się nie przyciągać do siebie potencjalnego niebezpieczeństwa. Usłyszała szepty nie brzmiące jak żaden znany jej język ani ptasia mowa. Było w nich coś złowrogiego, podobnie jak we mgle sączącej się z zarośli. Nawet słońce jakby straciło swój blask, a ogród, jeszcze przed chwilą trącący spokojem i przepełniony powoli budzącymi się do życia roślinami, nagle zaczął sprawiać mroczne i niegościnne wrażenie. Nigdy wcześniej nie czuła niczego podobnego. Kątem oka spojrzała na Evandrę; czy ona też czuła się podobnie? Poczuła ukłucie niepokoju lęgnące się w wątłej piersi zanim jeszcze zobaczyła najpotworniejszą szkaradę, jaką kiedykolwiek widziała.
A zaraz potem zaczęła krzyczeć. Nigdy nie widziała niczego równie wstrętnego i przerażającego jak istota, która wysunęła się z zarośli i wyglądała jak ucieleśnienie najgorszych koszmarów. Cressida nie wiedziała, czym jest owa istota. Pokracznym ptakiem? Wielkim nietoperzem? Zjawą? Pozostałością po anomaliach? A może wszystkim po trochu? Nie widziała niczego podobnego nawet na obrazkach w książkach o magicznych stworzeniach. Czymkolwiek jednak to było, nie wyglądało na pokojowo nastawione. W przerażających, pustych ślepiach istoty zdawało się czaić czyste zło, a Cressida poczuła wypełniający ją paniczny strach. Przebiegł ją lodowaty dreszcz, jej lewa dłoń odruchowo zacisnęła się na brzuchu w nie do końca uświadomionym odruchu chronienia nienarodzonego dziecka, a prawą, drżącą niemiłosiernie, próbowała wyciągnąć różdżkę. Jednocześnie starała się przypomnieć sobie obronne zaklęcia, których uczyła się w szkole. Nigdy nie była szczególnie utalentowaną czarodziejką, jeśli chodzi o rzucanie uroków czy obronę, bo przecież lady nie wypadało interesować się tymi dziedzinami mocniej niż wymagało tego zaliczenie szkolnych egzaminów, od których minęło już tak wiele czasu. Zawsze też powtarzano jej, że to mężczyźni są od tego, żeby chronić kobiety przed złem świata, i że ona, jako młoda lady, nie musiała umieć bronić się sama. Ale teraz nie było przy niej ojca ani męża. Była tylko ona i Evandra, która także wyglądała na przerażoną, i na domiar złego zaczęła krwawić. Jak dwie młode, niedoświadczone w walce z mrocznymi mocami dziewczęta miały sobie poradzić? Jak miała ochronić siebie i swoje nienarodzone dziecko? Czy w ogóle było to możliwe? Co, jeśli istota za chwilę rzuci się na nie i zabije je obie? Czy to będzie bardzo bolało? Nie chciała umierać, przerażała ją wizja własnego końca, a jeszcze bardziej – wizja opuszczenia swoich dzieci.
Strach sparaliżował ją tak bardzo, że nie była w stanie uciekać, zresztą istota z pewnością i tak by ją dogoniła. Oddychała szybko, niespokojnie, czuła ogarniającą ją słabość i w głębi duszy miała nadzieję, że zemdleje i nie poczuje już, jak istota pozbawia ją życia. Zrobiło jej się strasznie zimno. Ale wtedy, kiedy zaczęła liczyć się z tym, że za chwilę może umrzeć, i całe życie zaczęło przelatywać jej przed oczami, wydarzyło się coś dziwnego.
Istota zdawała się spoglądać na dłoń Evandry, i zamiast je zaatakować, nagle znieruchomiała. Czas zdawał się na moment stanąć w miejscu, aż w końcu straszliwy stwór rozłożył skrzydła i odleciał, wraz z nim odleciały inne dwa, które wcześniej czaiły się w zaroślach. I po chwili już ich nie było, otoczenie zaczęło wracać do normy, ale Cressida wciąż czuła strach i niepokój. Nie rozumiała, co właśnie się wydarzyło, czym były istoty ani dlaczego tak nagle się wycofały. Jeszcze przez chwilę stała sztywno na zdrętwiałych nogach, by następnie osunąć się na kolana, a z jej wątłej piersi wyrwało się stłumione łkanie. Nie przejmowała się tym, że pobrudzi suknię i płaszczyk. Klęczała na ścieżce i zanosiła się szlochem, upuściła różdżkę, z której nie zdążyła zrobić użytku (a nawet jeśli, pewnie i tak nie zdołałaby się skutecznie obronić, zbyt mocno się bała i zbyt niewielkie miała umiejętności), i obiema rękami z troską objęła brzuch, jakby upewniając się, czy dziecko nadal się w nim znajduje. Dopiero słowa Evandry przywróciły ją do rzeczywistości. Zamrugała powiekami i spojrzała w kierunku półwili, dostrzegając szkarłatną strużkę krwi odcinającą się od bieli jej twarzy. I mimo własnych traumatycznych doznań poczuła zaniepokojenie stanem lady Rosier. Co, jeśli działo się z nią coś poważnego? Przeraziło ją to, przecież zaprosiła ją tu w dobrej wierze, miały być bezpieczne, dobrze się bawić i zacieśniać relacje, a po miłym spotkaniu Evandra miała wrócić do domu cała i zdrowa, dobrze wspominając pobyt w Ambleside.
- N-nic – wyszeptała rozdygotanym głosem. – Ale ty… Ty krwawisz. Ta istota… N-nie wiem, co to było. N-nigdy wcześniej… n-nie widziałam niczego p-podobnego. Nigdy! I… D-dlaczego to nagle się w-wycofało? – zastanawiała się. – Dobrze się czujesz? – zapytała po chwili przejęta troską o swojego gościa. Choć patrzyła na Evandrę, dłońmi wciąż obejmowała brzuch, próbując uspokoić jednocześnie i siebie, i dziecko, którego ruchy w sobie wyczuwała. Ono czuło jej strach i także się bało. Istot już nie było, ale co, jeśli wrócą? Przerażała ją myśl, że miałaby je spotkać znowu, i nawet nie wiedziała, jak w takiej sytuacji sobie poradzić. Nagle minęła jej też ochota na dalsze eksplorowanie budzących się po zimie ogrodów, czuła się wystraszona i roztrzęsiona, i chyba wolałaby znowu schronić się w murach dworu, zwłaszcza że Evandra także wyglądała mizernie, i Cressidę wciąż niepokoiła krew na jej twarzy.


Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?

Cressida Fawley
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5557-cressida-fawley-flint https://www.morsmordre.net/t5573-piorko https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f117-cumberland-ambleside-dwor-fawleyow https://www.morsmordre.net/t5581-skrytka-bankowa-nr-1374 https://www.morsmordre.net/t5580-cressida-fawley
Re: Ogrody [odnośnik]22.03.22 19:47
Przekazywanie dzieciom tradycji rodzin, z których pochodziły półwila traktowała bardzo poważnie, także powziąwszy już plan, by i Evan poznał pasje rodu Lestrange. Miał przyjąć wpajaną wiedzę, zarówno o sztuce, jak i czarodziejskich stworzeniach zamieszkujących morskie wody. Pozostawał jednak Rosierem i to więź z niezwykłą mocą smoków miała trwać w nim najsilniejsza. Evandra odpowiedziała czarownicy ciepłym uśmiechem, słysząc że i ona ma już podjęte decyzje co do rozwoju swoich dzieci.
- To słuszny plan, Cressido. Nigdy nie można zapominać o przodkach, warto by dzieci obyły się z tradycją już w swoich najmłodszych latach - zgodziła się z nią bez wahania, dopiero po chwili orientując się, że rozmowa o dzieciach nie męczy jej tak, jak kilka miesięcy temu. Towarzysząca jej czarownica była zresztą jedyną, z którą w ostatnim czasie tak otwarcie mówiła o swoich pociechach. Nie wyobrażała sobie, by podobny temat poruszyć przy Primrose czy Rigelu, bo choć zapewne podjęliby go dla niezobowiązującej pogawędki, to jednak żadne z nich nie posiadało własnych dzieci.
”Nie wiedziałam, że sytuacja wygląda aż tak źle”, mówiła lady Fawley, a w myślach Evandry było miejsce wyłącznie na współczucie. Skąd mogła wiedzieć? Nikt nie chciał trapić brzemiennej szlachcianki stanem kraju, wszak nic nie mogła z tym zrobić, poza działalnością, jakiej i tak się już oddawała.
- Rośliny, których wzrost przyspiesza się magią, nie mają takich właściwości co te, które rosną naturalnie - uśmiechnęła się blado, niezbyt zadowolona z faktu, że to jej przyszło uświadamiać młodą szlachciankę o przykrych faktach. Spodziewała się jednak, że jeśli ona tego nie zrobi, rządzący dworem Ambleside mężczyźni także jej nie powiedzą. - Nie trać nadziei, tym właśnie się zajmujemy. Twoja pomoc również nam się przyda. Masz rozległą wiedzę w dziedzinie fauny i flory, wiesz gdzie szukać informacji, które mogą okazać się nieocenione w zaistniałej sytuacji. Nie trap się teraz kwestią rebeliantów, Ministerstwo Magii oraz Rycerze Walpurgii dokładają wszelkich starań, by raz na zawsze przestali być problemem dla całego społeczeństwa. - Już nie raz była świadkiem ich działań i czuła niegasnącą dumę z odwagi płynącej z ich serc. Stali oni na straży tradycji i przywracali czarodziejom należną im chwałę. Lady Rosier szczerze w to wierzyła i wykorzystywała każdę okazję, by szerzyć dobrą nowinę, zaszczepiać nadzieję w zalęknionych umysłach i napełniać radością wątpiące serca.
Paniczny krzyk Cressidy docierał do uszu Evandry jakby znad tafli wody, pod którą tonęła w przestrachu ze wzrokiem utkwionym w czerń paszczy nadchodzącej istoty. Zamarła, nie będąc w stanie wydać z siebie dźwięku, o sięgnięciu po różdżkę nie wspominając. Trzeźwość umysłu nie przyszła od razu, zbudzona łkaniem przyjaciółki nie zdążyła powstrzymać jej przed osunięciem się na ziemię, samej z trudem ruszając się z miejsca. Zaraz jednak przykucnęła obok niej, próbując zrozumieć padające z jej ust słowa, pomiędzy jednym a drugim szlochem.
- W porządku, nic mi nie jest - odparła od razu, chcąc uspokoić Cressidę choć w tej kwestii. Sięgnęła pospiesznie do kieszeni płaszcza, wyjmując śnieżnobiałą chusteczkę, by wytrzeć czerwień z twarzy. - Czasem tak się dzieje, nie ma powodów do obaw. - Nie miała pewności czy lady Fawley wie o jej przypadłości, a nie było potrzeby, by dodatkowo ją teraz niepokoić objawami serpentyny. Zmagała się z nią od urodzenia, dobrze już wiedząc że nachodzące ją wybuchy magii atakujące organizm, równie prędko leczą powstałe zniszczenia. Osłabienie będzie towarzyszyć jej do końca dnia, o ile niespodziewana wizyta upiornych istot nie wpłynęła nań dodatkowo negatywnie.
Omiotła spojrzeniem bladą twarz Cressidy, na której nawet piegi zdawały się gasnąć, tracąc charakterystyczny dlań blask. Nie znała się na medycynie, trudno więc było ocenić czy czarownicy dolegało coś więcej, niż szok.
- Jak się czujesz? Wezwać Uzdrowiciela? - dopytała strapiona, schodząc wzrokiem na brzemienny brzuch kobiety, jakby spodziewając się dostrzec nań krwawy ślad, świadczący o tragedii, której oczywiście nie życzyła przyjaciółce. Drżące, opierające się na materiale sukni dłonie próbowały chronić i ukoić nienarodzone dziecko, pozostawiając fakt ciąży bez żadnych wątpliwości.
- Lady Fawley, lady Rosier, czy wszystko w porządku? - Dobiegł je zdyszany głos służki, która dobiegła do czarownic zaalarmowana zarówno krzykiem, jak i gasnącym na niebie słońcem. Ogarnięta strachem i niezrozumieniem sytuacji, była równie zagubiona, co one, jednak marnowanie czasu, to ostatnie, na co mogli sobie pozwolić.
- Zawiadom strażników, niech przeszukują teren ogrodów i sprawdzą zabezpieczenia. Odprowadzę lady Fawley do jej komnat - rzuciła zdecydowanym tonem Evandra, zwracając się bezpośrednio do czarownicy. Nadzwyczajne okoliczności wymagały nadzwyczajnych działań, nie było czasu na kobiecą histerię i rozdrabnianie się na westchnienia. Jeśli cokolwiek kryło się wciąż w Ambleside, musieli wiedzieć o tym od razu, by móc zapobiec potencjalnemu nieszczęściu. Osoba odpowiedzialna za zabezpieczenia dworu musiała mieć coś na swoje usprawiedliwienie, inaczej niewątpliwym było, że straci za to głowę. - Lord Fawley również musi się dowiedzieć. Nie trać czasu - ponagliła kobietę, widząc jej konsternację. Służka zamarła na krótką chwilę, rozdarta między udzieleniem pomocy swojej pani a wysłuchaniem polecenia. Wreszcie zerwała się z miejsca, uznawszy że bezpieczeństwo pałacu ma wyższy priorytet i pognała z powrotem, a lady Rosier przeniosła błękit oczu na roztrzęsioną szlachciankę.
- Wszystko będzie dobrze, kochana. Zaraz będziemy mieć pewność, że nic nam nie grozi. Możesz wstać? - Półwila przybrała spokojniejszy ton, opanowując drżenie głosu, byleby uspokoić Cressidę. Dodatkowy niepokój mógł negatywnie wpłynąć na trzymanego pod sercem potomka, na co nie mogła pozwolić. - Zaprowadzę cię do środka, wesprzyj się na moim ramieniu - mówiła dalej kojącym głosem, który budził u niej samej zdziwienie. Jeszcze nigdy dotąd nie musiała tak nagle reagować w krytycznej sytuacji, zawsze będąc tą, której słabość była tolerowana i akceptowana. Tym razem poczuwała się do odpowiedzialności za lady Fawley, traktując ją jak słabszą od siebie. Nie chciała jej popędzać, ale nie miała też przecież pewności, czy odlatujące istoty nie wrócą za chwilę ze zdwojoną siłą, a wtedy lepiej, by nie pozostawały na zewnątrz bez osób wprawionych w magii defensywnej. Wysunęła wiązową różdżkę, zaciskając palce na rękojeści, by zaklęciem wspomóc Cressidę. - Cito. - Błysnęła jasna smuga, która w jednej chwili nadała rudowłosej szlachciance lekkości, ułatwiając przyspieszenie kroku. Evandra chwyciła jeszcze opadłą na ziemię różdżkę czarownicy, nie chcąc pozostawić jej środku ścieżki.



show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8762-evandra-rosier https://www.morsmordre.net/t8771-dzwoneczek#260729 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-kent-dover-chateau-rose https://www.morsmordre.net/t9233-skrytka-bankowa-nr-2076#280737 https://www.morsmordre.net/t8767-evandra-rosier#260654
Re: Ogrody [odnośnik]27.03.22 12:55
Cressidzie bardzo zależało na tym, żeby jej dzieci znały swoje korzenie i poznały zarówno tradycje Fawleyów, jak i Flintów. Sama pomimo zmiany nazwiska i miejsca zamieszkania w głębi duszy nie przestała być Flintówną. Zdawała sobie też sprawę, że dorastając w Ambleside jej dzieci otrzymają najlepsze możliwe przygotowanie artystyczne. Miała nadzieję, że któreś z nich okaże się mieć talent malarski. Pokładała nadzieje w tym aspekcie zwłaszcza w Portii, widząc w córce miniaturową kopię siebie sprzed lat. Istniała też spora szansa, że przynajmniej jedno z jej dzieci przejmie jej dar znajomości ptasiej mowy.
- Tradycje są bardzo ważne i osobiście zadbam, żeby moje dzieci poznały ich wartość. Teraz to my musimy zadbać, żeby wartości naszych przodków nie uległy zatraceniu – zapewniła; w tym aspekcie nie zamierzała zostawiać wszystkiego na głowie opiekunki czy guwernantek. Te mogły zająć się nauką etykiety, historii i tego typu rzeczy, a sama chciała podzielić się z dziećmi wartościami, w których wyrosła oraz umiejętnościami, które nabyła w rodzinnym domu. Pragnęła, by w przyszłości wyrosły na przykładnych członków rodu Fawley, którzy nie ulegną zgubnemu postępowi i nie zatracą właściwego systemu wartości.
A niestety w tych czasach wielu zapominało o wartościach, o czym świadczyły słowa Evandry na temat stanu kraju. Cressidzie niewiele mówiono, nie chcąc jej martwić; męscy krewni wiedzieli o wrażliwości dziewczątka, więc wszystkie przykre zdarzenia woleli przed nią przemilczeć. Młódka pozostawała całkowicie nieświadoma skali okropieństw, ani tym bardziej tego, kto faktycznie za nie odpowiadał, i była przekonana, że zagrożenie stanowi promugolska tłuszcza i sami mugole, i że to przez nich kraj cierpiał na niedobór żywności, a poruszanie się po nim nie było bezpieczne.
Pokiwała głową; naprawdę chciała wierzyć, że wszystko się ułoży, że do magicznego społeczeństwa wróci spokój.
- Gdy znowu odwiedzę rodzinny dom spróbuję poszukać informacji w książkach o roślinach i ziołach – zaoferowała. Choć ród Flintów nie zajmował się uprawianiem żywności, a ziół leczniczych, to na pewno w swych rodowych zbiorach, w których mnóstwo było pozycji o florze, były jakieś informacje na temat roślin uprawnych. Mogła ich poszukać przy okazji następnej wizyty w rodzinnym domu, choć i tak jasnym było, że ani Cressida, ani Evandra nie zajmą się uprawą żywności osobiście. To czarodzieje z ludu mieli pracować, nie one. One miały dobrze wyglądać i dawać przykład. Zaś jeśli chodzi o promugolskich, to rzeczywiście najlepiej niech zajmie się nimi ministerstwo, ona wolała myśleć o nich jak najmniej.
Niestety pojawienie się złowrogich istot zmąciło cały spokój i sprawiło, że wcześniejsza beztroska rozmowa o dzieciach, czy nawet mniej przyjemna rozmowa na temat niepokojów w kraju zeszły na dalszy plan. Stanięcie oko w oko z potworami bardzo przeraziło delikatną, łagodną i bezbronną Cressidę. Żyjące pod kloszem dziewczątko do tej pory zawsze czuło się na ziemiach rodu męża bezpiecznie i nigdy by się nie spodziewała, że to bezpieczeństwo zostanie w taki sposób zachwiane. Od dziecka jej powtarzano, że jest bezpieczna, że ramiona męskich krewnych uchronią ją od wszelkiego zagrożenia, i że nie musi niczym kłopotać swojej dziewczęcej główki, ani tym bardziej nie musi umieć obronić się sama.
Nawet kiedy istoty już zniknęły nie od razu odzyskała spokój. Była roztrzęsiona i zaniepokojona, w końcu znalazła się w takiej sytuacji po raz pierwszy. W przeszłości w lasach Flintów nie raz spotykała różne stworzenia, ale żadne z nich nigdy nie przeraziło jej tak bardzo, jak te straszliwe potwory rodem z najgorszych koszmarów. Może dlatego, że one nie wydawały się czymś naturalnym, a raczej wytworem czegoś mrocznego, jak anomalie lub… czarna magia.
Obecność Evandry miała w sobie coś kojącego, choć zarazem Cressida zaniepokoiła się widokiem krwi na jej twarzy i bała się, że lady Rosier mogło się coś stać. Nie wiedziała o dręczącej ją chorobie, więc ten widok był niepokojący.
- N-na pewno? – zapytała cichutko, nawet w takiej chwili martwiąc się o dobro drugiej z dziewcząt. Jednocześnie wciąż delikatnie przytrzymywała rękami brzuch, co miało bardziej przynieść ulgę psychiczną, bowiem fizycznie nie odczuwała bólu, jedynie przyspieszone ruchy dziecka. Była jednak bardzo blada pod piegami i wciąż było jej zimno. – N-nic mi nie jest. Ja tylko… och, tak bardzo się bałam! M-myślałam, że… że te istoty… że zaraz umrzemy – wyjąkała przejętym głosem. Nigdy wcześniej nie bała się o swoje życie tak bardzo jak w chwili, gdy istota znalazła się blisko nich. Bardziej niż o siebie bała się tylko o dzieci.
Po chwili pojawiła się przy nich służka, najwyraźniej zaalarmowana wcześniejszym krzykiem Cressidy. Na szczęście to Evandra miała w sobie więcej przytomności umysłu i odezwała się pierwsza, wydając polecenia. Cressida, w tej chwili jeszcze niezdolna do zebrania trzeźwych myśli, zdobyła się tylko na potaknięcie, całkowicie zgadzając się z Evandrą. Im szybciej teren wokół dworu zostanie sprawdzony tym lepiej. Dziewczę przerażała myśl o tym, że istoty mogłyby wrócić, i że co gorsza mogłyby zagrozić jej dzieciom.
Gdy służka pobiegła, by zająć się powierzonym jej zadaniem, Cressie znów podniosła wzrok na Evandrę. Kiwnęła głową i ostrożnie podniosła się z klęczek, pozwalając, by półwila podtrzymała ją i zaczęła prowadzić ku dworkowi. Dzięki zaklęciu mogła poruszać się szybciej mimo drżących nóg. Po drodze przyjęła też od niej swoją upuszczoną wcześniej różdżkę.
- Mam n-nadzieję, że… że one nie wrócą. Boję się, że mogą wrócić, i… co jeśli wejdą do d-dworu, jeśli dotrą do m-moich dzieci? – zapytała z lękiem. Nie wiadomo, czy mury stanowiły dla nich jakąkolwiek przeszkodę, ale i tak wolała znaleźć się w środku niż tutaj. Ściany dworu stanowiły przynajmniej iluzoryczne schronienie przed tym, co czaiło się na zewnątrz. Więc im szybciej schronią się w dworku tym lepiej, tam mogły odpocząć, odzyskać siły i poczekać na sprawozdanie służby. – Ale oby b-były już daleko stąd. T-to było… naprawdę straszne. I nawet nie wiem, co to było, n-nigdy wcześniej nie widziałam nic podobnego, n-nawet podczas anomalii.
Była osłabiona i wciąż w szoku, ale z pomocą Evandry jakoś dawała radę stawiać kolejne kroki. Obie oddalały się od obrzeży ogrodu, przybliżając coraz bardziej do dworku, który już było wyraźnie widać. Dopiero wewnątrz Cressida mogła odetchnąć z ulgą, w momencie kiedy zamknęły się za nimi drzwi i otoczyło ją ciepło i znajome zapachy. Poczuła się bezpieczniej, choć wciąż zastanawiała się, gdzie teraz były złowrogie istoty i czy jeszcze kiedyś się tu pojawią. Oby nie.
- Dziękuję – podziękowała jej po wejściu do środka. Dzięki obecności półwili łatwiej było to wszystko znieść, i mimo całego strachu i niepewności, jakie niosło dzisiejsze zajście, tego typu wydarzenia potrafiły cementować relacje skuteczniej niż zwykłe pogawędki o pogodzie. Evandra nie uciekła, nie zostawiła jej, a dzielnie trwała obok i zatroszczyła się nawet o wydanie poleceń służce, za co Cressida była jej wdzięczna. – C-chodź, odpocznijmy. Na pewno czujesz się dobrze? – zaproponowała; Evandra zanim wróci do domu mogła odpocząć, oczyścić twarz i może się czegoś napić, jeśli zechce. Chyba im obu dobrze by zrobiła gorąca herbata. Ale koniec końców pewnie i tak będzie musiała poprosić Williama, żeby sprowadził zaufanego uzdrowiciela, który upewni się, że dziecku nic nie jest. Po wejściu do dworku jego ruchy uspokoiły się, a Cressida nie drżała już tak silnie, choć wciąż była blada.


Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?

Cressida Fawley
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5557-cressida-fawley-flint https://www.morsmordre.net/t5573-piorko https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f117-cumberland-ambleside-dwor-fawleyow https://www.morsmordre.net/t5581-skrytka-bankowa-nr-1374 https://www.morsmordre.net/t5580-cressida-fawley
Re: Ogrody [odnośnik]06.04.22 13:39
Jak wiele zdarzało jej się dotychczas zarzucić Cressidzie, konformistyczne zachowanie, skrajną uległość oraz tkwienie w strachu przed posiadaniem własnego zdania, tak dziś wiedziała już, że nie może jej za to wszystko winić. Nie znając innego życia, będąc wciąż pod wpływem surowego wychowania rodziny, nie miała sposobności, by zachowywać się czy myśleć inaczej. Trzymana pod pięknym kloszem, z dala od poważnych trosk. Nie musiało tak być jednak wiecznie. Ona sama zmieniła się diametralnie w ciągu ostatnich miesięcy pod wpływem nieplanowanych zdarzeń i choć nikomu nie życzyła śmierci bliskich osób, tak żadna zmiana nie przychodziła bez uprzedniego gwałtownego zderzenia z rzeczywistością. Lady Fawley nadal miała szansę, by z ufnością oraz wiarą w swoje możliwości oraz umiejętności, by wziąć sprawy we własne ręce, a świadoma sytuacji mogła zdziałać więcej, niż tkwiąc wciąż w bezpiecznych komnatach. Dopiero teraz Evandra była w stanie docenić jej zaangażowanie i z empatią podejść do starań, w jakich ta wciąż nie ustawała. Uśmiechnęła się doń ciepło i skinęła głową, gdy Cressida zadeklarowała chęć pomocy i zwrócenie się ku księgom w rodowych zbiorach. Choć Flintowie nie zajmowali się stricte roślinnością mającą na celu wyżywić ludność, o tyle z pewnością posiadali wiedzę w temacie pokrewnym do swojego.
Ogarniający je wraz z przybyciem cienistych istot strach nie odszedł wraz z powracającymi promieniami słońca. Potęga czarnej magii nie była lady Rosier obca, uczyła się jej na zajęciach w Hogwarcie, jak i parała się nią najbliższa rodzina oraz przyjaciele półwili. Zawsze jednak tkwiła w przeświadczeniu, iż ze względu na bliskie jej towarzystwo nie ma się czego obawiać, nie dostrzegała tej przeraźliwej, niszczycielskiej mocy jako coś złego, a innego. Czarna magia była jej tłumaczona jako moc, którą tak, jak każdą, należy nakierować, nadać jej intencję, by w odpowiednich, odpowiedzialnych rękach móc kształtować rzeczywistość podług własnych oczekiwań. Sama wolała się nią nie parać, nie czując pociągu do tajemnej potęgi ani wielkich sekretów, miało nie być jej to potrzebne, lecz teraz, tkwiąc bezradnie na ścieżce w ogrodach Fawley’ów z trudem powstrzymywała drżenie kolan i uporczywą myśl, że wszystko mogłoby skończyć się inaczej, a we własnej bezsilności nie mogła nic z tym zrobić.
- Przed komnatami dzieci stanie straż, nikt nie dopuści do tego, by stała im się krzywda - zwróciła się do Cressidy, próbując ją uspokoić mimo własnych obaw. Nie było przecież żadnej pewności, że nadworni klucznicy odpowiednio zajmą się ochroną tego miejsca. Zrodzone z cienia istoty musiały powstać w wyniku zaawansowanych czarów, może klątwy bądź anomalii, o których wspomniała wcześniej rudowłosa szlachcianka. Czy ktokolwiek na terenie Kumbrii wiedział jak zareagować w podobnej sytuacji, jak radzić sobie z przeraźliwym strachem, który wnikał w głąb ciała i umysłu, skutecznie paraliżując i odbierając zarówno dech, jak i trzeźwość myśli? Nie reagowała na kolejne słowa kobiety, nie znajdując dlań pocieszenia, za bardzo skupiona na panowaniu nad własnymi myślami i obawami. Co, jeśli podobne istoty zjawiły się w Kent i dosięgły Evana? I w chwili, w której chciała uspokoić się myślą, iż z pewnością obroni go Tristan, ponownie przebiegł ją lodowaty dreszcz, a oddech utkwił w piersi w przestrachu - nestor opuścił Château Rose poprzedniego dnia i nie było go dzisiejszym rankiem, gdy wyruszała do Ambleside.
Dobiegł doń głos Cressidy, zmuszając półwilę, by zwróciła się do lady Fawley z niepokojem przesuwając wzrokiem po obsypanej piegami kobiecej twarzy. - Słucham? - dopytała odruchowo, choć usłyszała pytanie, dopiero teraz analizując jego znaczenie. Ponownie wymusiła lekki uśmiech, jaki stosowała za każdym razem w sytuacji dla siebie niekomfortowej. Sprawianie pozorów należytego porządku i najwyższego spokoju nawet w takim momencie przychodziło jej z łatwością, lecz bladość policzków zdradzała, iż mimo skinienia głową wcale nie było z nią najlepiej. Jeden z płatków nosa wciąż nosił smugę czerwieni, będącą przypomnieniem i utwierdzeniem w przekonaniu, że strach, jaki ogarnął je w ogrodach, wcale nie był tylko złym snem. - Tak, Cressido, jesteśmy już bezpieczne - zagwarantowała mimo braku pewności. - Sądzę, że powinnaś się położyć, odpoczynek dobrze wam zrobi. - Mówiąc w liczbie mnogiej miała na myśli przyjaciółkę i jej nienarodzone dziecko. Sama nie mogła zostać w Ambleside ani minuty dłużej, nie mając pewności, że w Château Rose wszyscy są bezpieczni, oni także musieli zostać ostrzeżeni. W pałacu Fawley’ów panowało już poruszenie, choć wszyscy starali się nie wzniecać niepotrzebnej paniki. Lady Rosier pożegnała Cressidę z ciepłym słowem otuchy, przekazując ją w ręce zaufanych służących, po czym pospiesznie opuściła dwór w Kumbrii, by czym prędzej znaleźć się we własnym domu.

| zt x2



show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8762-evandra-rosier https://www.morsmordre.net/t8771-dzwoneczek#260729 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-kent-dover-chateau-rose https://www.morsmordre.net/t9233-skrytka-bankowa-nr-2076#280737 https://www.morsmordre.net/t8767-evandra-rosier#260654
Re: Ogrody [odnośnik]10.12.23 14:31
15 lipca 1958
po Beeston Castle


HEP!
Nie chwal dnia przed zachodem słońca, mówiła mu matka, a matki należało się słuchać w każdej możliwej sytuacji. Starał się zresztą nie chwalić tego konkretnego dnia, uznając go za długie i skomplikowane pasmo nieporozumień. Miał jednakże nadzieję — i może właśnie dlatego był mądry głównie książkowo, a inteligencji, zwłaszcza tej emocjonalnej, czasami mu brakowało — że dwa londyńskie czknięcia będą najgorszym, co mogło go dziś spotkać, w szczególności to pierwsze. Był już w swoim starym miejscu pracy, potem w mieszkaniu znajomej, później los okrutnie czknął go tak blisko domu, że był niemal pewny, że poradzi sobie już ze wszystkimi niedogodnościami, jeżeli tylko uda mu się dostać do niewielkiego pokoju w piwnicy, który mama wykorzystała jako pracownię alchemiczną, ale oczywiście i to mu się nie udało. Czknęło go do bogaczy, do biblioteki i granicy absurdu, bo przecież jak inaczej wytłumaczyć, że pierwszy raz w swoim życiu czuł się szczerze przerażony znalezieniem się wśród ksiąg? Z tyłu głowy wciąż huczała mu myśl, że jeżeli losowi wystarczy śmiałości i trafi w miejsce, do którego pod żadnym pozorem trafić nie powinien, to może osobiście przyczyni się do złamania zawieszenia broni. Oczywiście sam nie sięgnie po magię ofensywną, przede wszystkim dlatego, że za grosz jej nie znał, polegając tylko w sytuacjach skrajnych na najprostszych zaklęciach, które znane były nawet dzieciom. Ale ci, których spotka na swojej drodze? Ich zamiarów nie mógł być pewien, podobnie jak tego, czy następne czknięcie w ogóle nastąpi, ratując go w ostatniej chwili przed potencjalną wiązką zaklęcia.
Nie życzył podobnej niepewności nawet największemu wrogowi.
Jednak stało się.
Stało się w dodatku z donośnym pluskiem, bowiem szarpnięcie w dół pępka wypluło go wprost do wody. Gdyby nie to, że wylądował tym razem na kościstym tyłku (przy okazji zaciskając mocno zęby przez ból, który promieniejąc od kości ogonowej rozlał się po całym dole jego pleców) i w tej pozycji woda sięgała mu zaledwie do pępka, pewnie począłby machać chaotycznie rękoma, próbując utrzymać się na powierzchni wodnego zbiornika tak długo, jak długo pozwoli mu na to narastająca panika. Teraz jednak wiedział, że spoczywał nie dość, że na dnie, to jeszcze na dnie fontanny. Połowiczna ulga pozwoliła na nabranie oddechu i przechylenie się mocniej do przodu, drżące dłonie odnalazły krawędź konstrukcji, śliskiej od wszechogarniającej wody. Najchętniej wyszedłby z tej fontanny od razu, lecz wymagało to od niego przejścia ponad lejącym się strumieniem, a przez to całkowitego zamoczenia.
Nienawidził tego dnia, nienawidził swojej bezbronności względem głupiej choroby, nienawidził tego, że to już piąty raz, gdy robi z siebie głupka, jeszcze w publicznym miejscu. Nie mógł być nawet pewien, w jakim parku się znalazł — krótkie zerknięcie na znajdujące się wokół rośliny podpowiadało, że był w bogatym rejonie, a park, czy też ogród musiał znajdować się pod opieką dobrze opłacanych specjalistów.
— Nosz na gacie Merlina... — jęknął pod nosem, rozglądając się dookoła, by upewnić się, że na pewno nikt go jeszcze nie zobaczył.


Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami.
Oliver Summers
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt.
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9918-castor-sprout#299830 https://www.morsmordre.net/t9950-irys#300995 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f444-dolina-godryka-ksiezycowa-chatka https://www.morsmordre.net/t9952-skrytka-bankowa-nr-2255#301004 https://www.morsmordre.net/t9951-oliver-summers#300999

Strona 4 z 4 Previous  1, 2, 3, 4

Ogrody
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach