Wydarzenia


Ekipa forum
Pracownia w szopie
AutorWiadomość
Pracownia w szopie [odnośnik]06.02.18 21:36
First topic message reminder :

Pracownia w szopie

Po przeciwnej stronie domu niż droga, kilkanaście metrów od niego mieści się odnowiona szopa w ciemnozielonym kolorze, w której Åsbjørn urządził sobie pracownię. Wchodząc do środka w nozdrza uderza cię korzenno-ziołowy zapach, ten sam który ciągnie się wszędzie za alchemikiem. Gdzie okiem nie sięgnąć spod powały zwieszają się pęki suszonych ziół, w zamkniętych gablotkach stoją opisane fiolki o zawartości wszelkiej maści, na półkach i stołkach piętrzą się książki, a blaty zastawione są instrumentami i przyrządami służącymi zarówno do wyrobu eliksirów i wywarów jak i prowadzenia obserwacji astronomicznych. Lepiej nie wchodzić tutaj bez gospodarza - nigdy w końcu nie wiadomo, co znajduje się w tych wszystkich słoikach.
Asbjorn Ingisson
Asbjorn Ingisson
Zawód : Alchemik na oddziale zatruć w św. Mungu, eks-truciciel
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

Wiem dokładnie, Odynie
gdzieś ukrył swe oko

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t5694-asbjrn-thorvald-ingisson#133833 https://www.morsmordre.net/t5741-juhani#135532 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f138-little-kingshill-hare-lane-end https://www.morsmordre.net/t5742-skrytka-nr-1399#135537 https://www.morsmordre.net/t5743-a-t-ingisson#135543

Re: Pracownia w szopie [odnośnik]06.08.21 1:08
Po liście spodziewał się człowieka, który mimo wszystko będzie bardziej... głośny? Entuzjastyczny? Ale to wcale nie przeszkadzało Norwegowi. Wręcz przeciwnie. Ta początkowa nieśmiałość Sprouta była właściwie czymś, co sprawiło, że część niepewności i podenerwowania starszego alchemika zelżała. Przyjrzał się bez krępacji przybyszowi, którego miał dziś ugościć w swojej pracowni. Był tylko nieco niższy niż on sam, znacznie szczuplejszy. Można by rzec, że był chłopięcy w swoim wyglądzie: widać było, że Sprout liczył sobie mniej wiosen niż Ingisson, ale Norweg był ciekaw, co tak naprawdę umie. Bo ocenianie po powierzchni było w końcu zgubne. Pozory myliły, tak samo jak widok postawnego, brodatego i wytatuowanego Åsbjørna niekiedy sugerował, że jest zbirem. No, było w tym może ziarno prawdy... ale tylko ziarno. A przynajmniej właśnie w to wierzył Norweg.
I wierzył w to ciągle, kiedy w zaskoczeniu uniósł brwi na odpowiedź Castora. Potrząsał jego szczupłą dłonią i zamrugał w lekkim niedowierzaniu, a usta mu drgnęły w uśmiechu. Nie drwił jednak, a był szczerze miło zaskoczony.
Odchrząknął i puścił w końcu dłoń Anglika, kiwając głową. Właściwie to dałoby się to imię wypowiedzieć Kastór, z krótszym a i zaakcentowanym ó, jeżeli uwzględnić norweski sposób wymowy zgłosek. Przestąpił z nogi na nogę, lecz zamiast powiedzieć to na głos, schował tę myśl gdzieś pomiędzy innymi, ułożonymi w jego głowie. I odsunął się nieco, wracając znów do swojego stanowiska pracy i zaczynając nieco przekładać przedmioty leżące na długim blacie, robiąc więcej miejsca i spoglądając od czasu do czasu na drugiego czarodzieja. Pokiwał powoli głową, zgadzając się z jego słowami.
Niektórzy... nie doceniają – zmarszczył brwi, urwał na moment – sztuki alchemii. Prawdziwej sztuki alchemii. Poza księgami, przepisami, ramami. Nie wszyscy mają na to otwartą głowę i oczy – powiedział, typowo dla siebie gdzieś na granicy mruknięcia, nie do końca w pełni zdobywając się na użycie swojego głosu. – Jak zrozumiałeś?że alchemia to to, czym chcesz wypełnić swoje życie? Że to twoje powołanie? Pytania Norwega, choć przeważnie krótkie i urwane, zawsze niosły za sobą więcej, kontynuację. Rzadko jednak wypowiadał je w całości i najprawdopodobniej było to jego wielką stratą. I prowadziło do wielu nieporozumień, choć sam często nie pojmował, skąd się brały. Lata mijały i choć wiedział, że postrzegał świat nieco inaczej niż większość znanych mu osób, to w dalszym ciągu z trudem przychodziły mu próby zmiany. Czasami przestawał podejrzewać, że to w ogóle możliwe.
Jego uwaga momentalnie została przykuta przez sięgnięcie do torby, a Norweg delikatnie przechylił głowę i zmrużył niebieskie oczy, jakby w ten sposób mógł przejrzeć przez materiał. Domyślał się, że chodziło o jakąś ingrediencję, ciężko żeby Tonks polecał go do czegoś innego. To przecież Norweg robił dla Zakonu: warzył. Drgnął jednak i spojrzał znów na samego Castora, zaintrygowany i znów nieco zaskoczony. Pokiwał delikatnie głową, dając znać, że jego sposób wymowy był w porządku. Całkiem dobry, nawet jeżeli ø było trochę innym dźwiękiem, ale jego wyćwiczenie zabiera raczej sporo czasu.


Asbjorn Ingisson
Asbjorn Ingisson
Zawód : Alchemik na oddziale zatruć w św. Mungu, eks-truciciel
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

Wiem dokładnie, Odynie
gdzieś ukrył swe oko

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t5694-asbjrn-thorvald-ingisson#133833 https://www.morsmordre.net/t5741-juhani#135532 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f138-little-kingshill-hare-lane-end https://www.morsmordre.net/t5742-skrytka-nr-1399#135537 https://www.morsmordre.net/t5743-a-t-ingisson#135543
Re: Pracownia w szopie [odnośnik]08.08.21 20:16
Słowo pisane zawsze łatwo wychodziło spod jego ręki. Mama często powiadała mu, że pióro miał lekkie, ale do pisania mógłby przykładać się bardziej, bo podekscytowany często zarzucał dbałość o krój liter, szarpał pergaminem, kilkukrotnie robiąc w nim dziurę od zbyt mocnego naciskania piórem. Rzeczywistość często okazywała się różna od tego, co na papierze. Jedni rozczarowywali się cichą łagodnością Sprouta, jeszcze inni wręcz przeciwnie — przepełnieni obawą spotkania z niezwykle podekscytowanym młodym mężczyzną odbierali taką zmianę całkiem pozytywnie. A mimo upływu lat Castor nadal nie potrafił bardzo przekonująco udawać pewności siebie. Zwykł więc kapitulować, być po prostu sobą. Blondynem z lokami zachodzącymi czasami na oprawki okrągłych okularów; głodnym wiedzy, roztrzepanym i uporządkowanym jednocześnie, a teraz w dodatku z ręką wsadzoną głęboko w torbie, słuchającym uważnie wszystkich słów, które wypływały z ust gospodarza.
A że będą raczej zdawkowe, został ostrzeżony. Co prawda dzielił zawsze podobne uwagi na dwa, uznając, że do czasu przekonania się na własnej skórze nie powinien wydawać wyroku. Podobnie było także i teraz. Przerwę, która zapanowała pomiędzy dwiema częściami zdania wraz ze zmarszczeniem brwi, odebrał bowiem nie jako jakąś specyficzną manierę wypowiedzi, a po prostu poszukiwanie odpowiedniego słowa w obcym języku. I na myśl tę wygiął usta raz jeszcze, we wciąż nieśmiałym, ale ciepłym uśmiechu. Nie mógł sobie nawet wyobrazić tego, jak trudne może być myślenie w języku numer jeden, a odpowiadanie w języku numer dwa. Sam znał wyłącznie angielski, więc nie miał nawet prawa oceniać, czy wymądrzać się na ten temat. Chciał wyłącznie, by Asbjorn nie czuł się ze swoimi próbami źle. I tak był na tyle zdolny, by pojąć drugi język, a jego gość, jako rodowity Anglik uważał także, że skandynawskie akcenty w języku angielskim brzmiały zachwycająco pięknie.
Wszystkie, bez wyjątku.
Pokiwał jeszcze tylko głową, zgadzając się z zaprezentowanym zdaniem. Alchemia miała jeszcze bardzo wiele do zaoferowania swoim adeptom. Bezpieczne pozostawanie w jej granicach nie czyniło postępu, nie dawało szans na poprawę sytuacji. A apetyt na nie, zamiast się zmniejszać, zaspokajać, rósł z każdym kolejnym dniem, za nic mając sobie to, że świat poza szopą istniał i czasami domagał się jego obecności. Mówił sobie wtedy, zawsze tym samym, spokojnym tonem, że jeszcze wróci. Gdy będzie gotowy.
— Alchemię? — dopytał, choć miał wrażenie, że nie musiał czekać na potwierdzenie prawidłowości obranego tropu. Przeszedł więc płynnie do wyjaśnień, w końcu mieli nie marnować cennego czasu — Po prawdzie od zawsze czułem, że to droga dla mnie. Moja rodzina od pokoleń zajmuje się zielarstwem. Jeszcze jako mały chłopiec wpadłem na książki mojego ojca, ale poza samym grzebaniem w ziemi zawsze interesowało mnie to, co można zrobić z jej plonów. A potem przyszła szkoła, ze szkołą pierwsze zajęcia... Nieskończona ilość kombinacji, cisza, atencja względem detali, cierpliwość... Gdy moi rówieśnicy ganiali na miotłach i bawili się w najlepsze, ja tkwiłem nad kociołkiem i każda kolejna mikstura, nawet taka przypadkowa... przynosiła więcej radości niż złapany złoty znicz.
Wreszcie jednak wysunął rękę z torby, a wraz z nią trzy egzemplarze akonitu. Po ich stanie można było wnioskować, że obróbką potrzebną do wykorzystania ich dla dalszego eliksirowarstwa zajmował się człowiek, który musiał odebrać specjalistyczne szkolenie, nie zaś domorosły amator. Dopiero gdy znalazły się one na blacie, podniósł Castor wzrok na swego gospodarza, uśmiechając się przy tym raz jeszcze, lecz tym razem jakoś inaczej niż poprzednio. Kąciki oczu drgnęły zupełnie tak, jakby próbował powstrzymać się od jakiejś mocniejszej reakcji, aż wreszcie znów opuścił wzrok, by zająć się zapinaniem torby. Przynajmniej zdążył zobaczyć aprobującą reakcję na jego starania w wymowie. Zawsze coś.
— Wierzę, że znajdzie pan dla nich lepsze zastosowanie. Dorwałem je całkiem przypadkiem, ale eliksir jest wciąż poza moim zasięgiem. A znam... potrzebujących... — słowa płynęły powoli, dłonie odruchowo zaczęły bawić się sprzączką, która stanowiła zamknięcie torby. Po chwili jednak otworzył oczy szerzej, zupełnie jakby dotarł do niego sens wypowiadanych przezeń słów.
I spanikował.
— Znaczy... Wie pan, jeżeli ma pan jakieś pilniejsze zastosowanie to też proszę się nie krępować. Kimże ja jestem, by dyktować specjaliście, w jego własnej pracowni, czym powinien się zajmować...
Brawo, Sprout. Zrobiłeś to naprawdę w swoim stylu. Gdzie podziało się postanowienie, które złożyłeś sobie i Tonksowi przed tygodniem? Że nikomu nie powiesz? Przede wszystkim o sobie.
Ostatnia nadzieja w tym, że uznają to zgodnie za fatalne nieporozumienie i nie pisną ani jednego słowa.

| Przekazuję Asbjornowi akonit x3 z wyposażenia


Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami.
Oliver Summers
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt.
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9918-castor-sprout#299830 https://www.morsmordre.net/t9950-irys#300995 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f444-dolina-godryka-ksiezycowa-chatka https://www.morsmordre.net/t9952-skrytka-bankowa-nr-2255#301004 https://www.morsmordre.net/t9951-oliver-summers#300999
Re: Pracownia w szopie [odnośnik]15.08.21 17:03
Był w stanie stwierdzić, że uśmiechy Sprouta nie były prześmiewcze. Te poznał już w końcu w bardzo młodym wieku i najłatwiej było mu wychwycić kiedy ktoś go wyśmiewał. Nie, Castor był zdecydowanie miły, właściwie to przyjazny, choć Åsbjørn nie był w stanie stwierdzić, dlaczego się uśmiecha właśnie teraz. Może dlatego, że myślał podobnie jak Norweg? To było najbardziej prawdopodobną opcją.
Kiwnął krótko głową na upewniające się pytanie Castora i oparł się o blat, przerywając krzątaninę. Słuchał odpowiedzi z uwagą, oczyma błądząc po szopie, czasem zahaczając znów o Castora. Uśmiechnął się na wywód Anglika, ponownie kiwając głową.
— Podobnie — przyznał, wracając do przesuwania rzeczy. Deska tu, słoiczek z powrotem do szuflady, notes jak zwykle pod ręką ale tak by go nie zalać. Miał bardzo usystematyzowany sposób przygotowywania swojego stanowiska pracy. — Mnie przyuczyła matka. Od niej nauczyłem się podstaw astronomii, pierwszych mikstur. Na miotle do dziś nie umiem latać — mruknął na koniec, wzruszając ramionami. Nie potrzebował tego tak naprawdę, wolał teleportację, bo z rozszczepieniem jeszcze mógł sobie poradzić. Z upadkiem z Odyn jeden wie jakiej wysokości – już nie bardzo.
Jego uwaga padła już jednak całkowicie na Sprouta gdy ten z torby wyciągnął akonit. Trzy naprawdę ładnie przygotowane sztuki akonitu. Z ulgą przyjął fakt, że nie zostały mu one podane do rąk własnych tylko na blat. Wciąż wzdragał się przy przypadkowym kontakcie fizycznym, a nie do końca miał ochotę na taki incydent właśnie dziś. Nie potrzebował tego w ogóle, był zajęty naukowymi sprawami, a konkretnie: alchemią. Uśmiech Castora odebrał jako przejaw dumy z samego siebie, a którą się zgadzał. Zakasał rękawy odsłaniając ciemny tusz na przedramionach, wziął w dłonie pierwszą ze sztuk tojadu i zaczął uważnie ją oglądać, kiwając głową i wydając z siebie cichy pomruk aprobaty. Dobra robota.
Następne słowa Anglika sprawiły jednak, że Norweg nie do końca rozumiał o co chodziło. Znaczy, wiedział, że chodziło o zrobienie z akonitu eliksiru. Jako, że wspomniane było coś o potrzebujących to raczej nie miał na myśli ani Caput, ani wywaru z sangwinarii. Zwłaszcza, że te były bardzo proste, wątpił by Sprout miał problemy z ich stworzeniem. Mruknął raz jeszcze, dochodząc do ostatecznej konkluzji, bo w końcu odpowiedź pozostała już jedna.
— Chcesz żebym uwarzył wywar tojadowy — stwierdził bardziej, niż zapytał. — Bo Caput i wywar z sangwinarii to banalne mikstury — powiedział, z uwagą przypatrując się nerwowemu poruszaniu sprzączką torby. Sam zacisnął palce, którymi wiele razy tworzył nerwowe tiki nad którymi nie panował i zauważał dopiero po fakcie. — Ilu jest tych potrzebujących? — zapytał, zaczynając zastanawiać się nad ilością dawek, które będzie musiał przygotować. Jeżeli było ich zbyt wielu to trzy sztuki akonitu mogły nie wystarczyć. Spojrzał wtedy jednak na twarz Sprouta i zobaczył na nim wyraz... strachu? Nie, nie do końca. Ale blisko. Zmarszczył brwi, aż nie przypomniał sobie: panika. I to zmieszało Norwega. Dłonią odruchowo powędrował do krawędzi stołu, jeżdżąc po niej opuszkami i z uwagą wpatrując się w Castora. — Co jest nie tak? — zapytał, trochę obawiając się tego, że to on był powodem tej nagłej zmiany nastroju swojego towarzysza. W końcu wyglądał jak kryminalista i mówił o truciznach z... co najmniej łatwością. Bardzo nie chciał w ten sposób oddziaływać na ludzi, ale nie do końca mu to wychodziło. Przestąpił z nogi na nogę, w jednej dłoni wciąż ściskając otrzymany akonit. Nie do końca wiedział co się dzieje i zaczynał się tym wyraźnie stresować, wręcz potrzebując wyjaśnień, wskazówek co zrobić by obaj poczuli się znów swobodnie.


Asbjorn Ingisson
Asbjorn Ingisson
Zawód : Alchemik na oddziale zatruć w św. Mungu, eks-truciciel
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

Wiem dokładnie, Odynie
gdzieś ukrył swe oko

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t5694-asbjrn-thorvald-ingisson#133833 https://www.morsmordre.net/t5741-juhani#135532 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f138-little-kingshill-hare-lane-end https://www.morsmordre.net/t5742-skrytka-nr-1399#135537 https://www.morsmordre.net/t5743-a-t-ingisson#135543
Re: Pracownia w szopie [odnośnik]17.08.21 19:56
Przez kilka chwil skupił się wyłącznie na krzątaninie, którą zajął się Åsbjørn. Zaskakująco zajmujące było przyglądanie się alchemikom przy ich pracy. Wyłapywanie małych detali, tych niemal branżowych dziwactw, którymi nasiąkali z taką samą łatwością co zbyt długie nogawki spodni po spotkaniu z kałużą w prawie piękną w swym tragizmie późnojesienną pluchę. Z ulgą przyjął informację, że mężczyzna należał do typu uporządkowanych alchemików. Znał Castor bowiem takich, którzy w chaosie odnajdywali metodę, a gdyby zastosować na ich stanowisku kod porządku, który przyjął we własnym, zagubiliby się biedacy, wyrwali z sakralnego stanu skupienia i tyle byłoby po ekscytującej sesji warzelnictwa.
Sam miewał nawyk układania potrzebnych ingrediencji w liniach prostopadłych do krawędzi stołu, co rusz popychając palcem jedną z nich tak, by wyszła przed szereg. Zawsze jednak zaczynał z czystym blatem, za wszelką cenę pragnąć uniknięcia kontaminacji składników. Gdzieś z tyłu głowy iskrzyła się obawa, że gdyby nie zachował odpowiedniej ostrożności, kociołek gotów był wybuchnąć mu w twarz.
Nawet jeżeli nigdy tego nie robił.
— Matka? — powtórzył za nim, nieco wyższym tonem niż poprzednio. Jego ciało napięło się momentalnie, prawie tak, jakby chciał wyskoczyć w powietrze, najwyżej jak mógł. Uśmiech nie zsuwał się z jego ust, choć oczy pragnęły skryć się za mgłą obrazów, które umysł podsuwał mu równie chętnie, co siostra kolejne dokładki przy obiedzie. Gdyby tylko zamknął oczy, widziałby ją wyraźniej; uśmiechniętą, młodszą o kilka lat, zdecydowanie zdrowszą. Teraz też się uśmiechała, choć robiła to słabiej, bo i sił miała niewiele. Gardło zacisnęło się nagle boleśnie, wzrok pokierował się znów w kierunku sprzączki. — Mamy potrafią wiele. Moja akurat ukochała sobie dynie. Dyniom daleko do alchemii, ale potrzeba tyle samo cierpliwości, by wzrósł odpowiedni okaz.
W tym momencie nawet nie chciał analizować tego, co właśnie powiedział. To, że plótł głupoty, zanurzony po szyję w zaskakującej nerwowości było zbyt oczywiste, by się nad tym rozwodzić. Dopiero wzmianka o miotle na powrót ściągnęła go na ziemię, do wnętrza ciemnozielonej szopy w Little Kingshill, w której raz jeszcze uświadomił sobie, jak wiele mogło łączyć go z Norwegiem.
— Gdybyś dał mi miotłę, rozbiłbym się prawdopodobnie na najbliższym drzewie. A jeżeli nie na nim, to tym kolejnym — palce lewej dłoni zacisnęły się lekko w pięść, która z kolei prędko znalazła się tuż przy roześmianych ustach Castora, ukrywając je przed ewentualnym wzrokiem. Nie, żeby intensywne spojrzenia miały być jakimkolwiek obciążeniem. Nie z tą dwójką. To była wyłącznie kwestia manier, w dodatku takich, które weszły mu w nawyk już dawno temu.
Nie chcąc przeszkadzać w egzaminacji akonitu, przesuwał spojrzeniem po wnętrzu, w którym się znalazł. Wodził bowiem w poszukiwaniu czegoś, co mogło odpowiadać za charakterystyczny ziołowo—korzenny zapach, który krążył wokół niego ze zmienną częstotliwością, chyba znacznie słabiej, gdy Åsbjørn trwał w bezruchu.
Podwinięcie rękawów wyłapał ledwo kątem oka. Odwrócenie raz jeszcze w kierunku blatu oraz — oczywiście — Ignissona głowy spowodowało jednakże obsunięcie się okularów, których położenie na własnym nosie poprawił równie prędko. Kąciki ust raz jeszcze drgnęły, gdy do świadomości powoli przenikały, oczywiście w bardzo ograniczonym zrozumieniu, tatuaże zdobiące przedramiona Norwega. Nigdy wcześniej takich nie widział. Ale też nigdy wcześniej nie mógł obserwować kogoś takiego jak on.
I w tej właśnie myśli zatrzymał się, gdy wreszcie dosłyszał kolejny pomruk, a ruchoma część klamry wbiła się w opuszek palca wskazującego. I całe szczęście, bo od tego momentu poczuł Sprout, że wszelkie siły pragną jak najszybciej wydostać się z jego ciała, ciepłym, alarmującym prądem zlewając się w dół, do samych nóg. Tam kumulowały się w dziwnej, mrowiącej mieszance, w żołądku pusto — na szczęście — w głowie też (nieszczęście).
Przełknął ślinę, z trudem, a spojrzenie powędrowało w dół raz jeszcze, wbijając się w deski pomiędzy nimi.
— Dwóch. Właściwie to jeden. Tak. Jeden bardzo potrzebujący — żył przecież bez wywaru tojadowego, nigdy nie miał go nawet przy sobie. To Michael potrzebował pilnie powrotu na ścieżkę leczenia, powrotu do normalności i to właśnie z myślą o nim Castor dorwał ten cholerny akonit i prosił o skontaktowanie go z kimś, kto mógłby zrobić z niego dobry użytek. Czemu więc mówił o dwóch? Tej jesieni wszystkiego było mało, a blondyn wiedział dobrze, że sobie poradzi. Dał radę własnoręcznie wyrwać się śmierci, sam wyleczył się z ran po ataku wilkołaka, przeżyje też bez wywaru.
Kolejne pytanie zbiegło się w czasie z przesunięciem klamry w dół palca. Ból zawsze otrzeźwiał.
— Wiesz, co mówią o wilkołakach... — zaczął szeptem, starając się jak najdelikatniej ważyć słowa. Musiał wiedzieć. Że to bestie. Że trzeba się ich bać. Wytruć najlepiej, zabić, w sidła złapać, a potem przerobić na kilka ingrediencji albo i nie, zostawić w lesie do zgnicia, by wraz z truchłem zgniła pamięć o tym, kto raz jeszcze przegrał walkę o czystą świadomość. Likantropia odciskała swe piętno nie tylko na tych, którzy nie potrafili przeciwstawić się gorącym wezwaniom Ojca—Księżyca. Strach wgryzał się w umysły, a te bały się wszystkiego, co inne. — Nie chcę... Żeby... — ostrożne rozpoczęcie napotkało na mur frustracji. Czemu nie potrafił wytłumaczyć tego w krótkich i prostych słowach? Jasne brwi ściągnęły się w irytacji, irytacji na samego siebie, aż wreszcie westchnął głośno, pozwalając słowom płynąć. Na dobre, czy na złe, tego nie mógł ocenić.
— Nie chcę, żebyś myślał o mnie źle, Åsbjørn. To odważna prośba i duże zaufanie, a ja dopiero co przyszedłem i nie znamy się właściwie wcale, więc czemu miałbyś mi pomóc? Nie dość, że to skrajnie niegrzeczne, to jeszcze może postawić cię w niekomfortowym położeniu, bo przecież to bestie, prawda? — nawet nie zauważył, gdy deski straciły na ostrości, a jego własne oczy zaszły łzami. Zagryzł prędko wnętrze policzka, wszystko po to, by nie dopuścić do ich popłynięcia. Jeszcze tego brakowało. Rozpłakać się jak dziecko na pierwszym spotkaniu. — Są nimi, bo nie mają dostępu do wywaru. Z nim będziemy bezpieczniejsi.


Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami.
Oliver Summers
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt.
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9918-castor-sprout#299830 https://www.morsmordre.net/t9950-irys#300995 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f444-dolina-godryka-ksiezycowa-chatka https://www.morsmordre.net/t9952-skrytka-bankowa-nr-2255#301004 https://www.morsmordre.net/t9951-oliver-summers#300999

Strona 12 z 12 Previous  1, 2, 3 ... 10, 11, 12

Pracownia w szopie
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach