Wydarzenia


Ekipa forum
Kuchnia
AutorWiadomość
Kuchnia [odnośnik]20.10.19 3:34
First topic message reminder :

Kuchnia

Jaka zwyczajowo jest kuchnia, każdy wie. To miejsce wielu historii, które łączą wspólne posiłki i ich przygotowanie. W domu Tonksów, kuchnia ma wiele rzeczy zrobionych własnoręcznie dłońmi jej ojca. Stoły, stelaże stołków czy półki. Mają już swoje lata i noszą ślady użytkowania, ale nie zmienia to tego, że jest to znajome i urokliwe miejsce które od lat wygląda w ten sam, ciepły, zapraszający sposób. Wszystko ma swoje miejsce i choć czasem trudno jest się odnaleźć w końcu znajduje się to, co jest potrzebne.  
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Kuchnia - Page 2 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Kuchnia [odnośnik]15.02.20 1:31
Dom.
Od ponad jedenastu lat nie posiadał własnego, stałego miejsca zamieszkania. Przemierzając rozległy, niebezpieczny świat w bezimiennej tułaczce, zmieniał noclegownie z częstotliwością kilku tygodni. Do żadnej z nich nie zdążył przyzwyczaić się na tyle silnie, aby nadać honorowe miano uwielbionego azylu. Ciążące poczucie niedopasowania, nieistnienia, wyobcowania towarzyszyło już od jakiegoś czasu. Wtargnęło w głęboką podświadomość, lokując w bezpiecznej, odległej spuściźnie. Odnawiało w momentach całkowitego załamania, bezdennej tęsknoty, zatracenia wiary w burzliwą doczesność. A ta, każdego dnia transformowała się w bardziej dziką, niebezpieczną i przewrotną. Zakleszczała nieświadomą sylwetkę w ciasnych, metalowych szponach. Oddalała od prawdy, rodziny, oraz bliskich.
Zauważył, że coś było nie tak. Zmienioną atmosferę, gęstość powietrza, niepokój na ulicach miasta. Czy to właśnie o tym wspomniała znajoma blondynka, podczas ostatniej, niechcianej kłótni? Nie chciał do tego wracać, konfrontacja pozostawała nieprzetrawiona do dnia dzisiejszego. A ona milczała. Zaprzyjaźniony współlokator nie wracał od kilku dni. Ogromny dom wypełniała głucha, bezdenna pustka, przerywana przez dźwięczne pohukiwanie sowy, brzęk przestawianych, rzadko używanych naczyń. Mężczyzna snuł się po opuszczonych pomieszczeniach, zważając na zachowanie prywatności oraz intymności. Przeglądał widoczne przedmioty, dotykał ruchomych zdjęć, przeciągał palce po obitych w skórę grzbietach, rozbawiał muzyką, sprzątał, aby pozostawić po sobie należyty porządek. Co tak naprawdę działo się w jego umyśle? Martwił się. Z każdą minutą coraz bardziej zatrważał się na myśl o nieznanym losie gospodarza. Czy powinien wysłać sowę, aby odszukała ów powiernika? Zapytać rodzeństwo? Twierdzić, że da sobie radę i po prostu zapomniał poinformować go o dłuższej misji, czy nagromadzonych obowiązków? Z drugiej strony, czy powinien tłumaczyć się z jakichkolwiek poczynań? Siedząc na znajomej, miękkiej kanapie, patrzył w czarną przestrzeń. Rytm przesuwanych wskazówek zegara wprowadzał w pewien rodzaj transu, zatracenia, hipnozy. Ile już tak trwał, minutę, godzinę, większość dnia? Przesiąknięty niepokojem, tańczącym na wnętrznościach, nie wiedział co robić dalej. Nieświadomy tego co działo się za zamkniętymi drzwiami, snuł ponure, nieprawdziwe wizje. Nie miał kontaktu, niemalże z nikim. Wertując słowa, usłyszane od najbliższych mu osób, próbował ułożyć je w zgrabną i sensowną całość. Okrutny wróg, poplecznicy, a także opozycja, związana z Ministerstwem Magii? Dziwne zamieszki, szlachta, zamachu? Zaraz, zaraz, a czy cała grupa nie była bezpośrednio związana z powyższą instytucją? Nie rozumiał, nie potrafił, nie nadążał. Był nieprzydatny, bezczynny, niepotrzebny. Nie zdobył wystarczającego zaufania, nie włączono go do walki. Sprytnie i skrupulatnie zatajano przed nim prawdę, lecz w jakim celu? Przez troskę, strach, obawy, a może zwątpienie? Czuł się winny. Tak jak kiedyś.
Jednakże był. Dzisiejsza noc należała do tych nerwowych. Zaczytany w kolejnej, wypożyczonej powieści, zasnął przy migoczącym świetle kilku, zapalonych świec. Spał niespokojnie, płytko, krótko, gdyż niepokojący dźwięk, gwałtownie wyrwał go z monotonnego letargu. Otworzył oczy i zamrugał kilkukrotnie. Narząd wzroku bolał niemiłosiernie nie potrafiąc przyzwyczaić się do dziwnie rozbielonej rzeczywistości. Po raz kolejny, niewiadomy szmer rozległ się na parterze budynku. Czyżby Tonks powrócił do swej rezydencji? Przetarł powieki i niespiesznie zaczął zsuwać z rozkopanego łóżka. Lektura, w którą tak uporczywie zagłębiał się kilka godzin temu, upadła z głuchym łoskotem, wybudzając drzemiącą sowę. Nie podejmując żadnej reakcji przepraszającej; zabrał z podłogi jedyny, zdolny do użytku sweter i instynktownie ruszył w dół schodów. Poruszał się bardzo cicho, z nadmiernym skupieniem. Nie miał pewności, kto wtargnął do posiadłości, której powinien pilnować. Kto z nich posiadał przepustkę oraz klucze? Zmarszczył brwi, powoli przyzwyczajając się do ciemności. Chłód przenikał przez drobne otwory materiału; czuł jak dłonie zaciskają się niepewnie w poszukiwaniu upragnionego ciepła. Atmosfera była dziwna, mistyczna, niepokojąca. Nie umiał jej określić, nazwać, zaznaczyć. Pomieszczenia parteru nawiedziła czyjaś obecność. Kątem oka objął lekko uchylone drzwi od sypialni gospodarza. Czy przypadkiem nie były w takim stanie już od kilku dni? Zamyślił się. Świadomie ominął kuchnię. Instynkt podpowiadał mu, że powinien iść do salonu, z którego światło kominka tańczyło na drewnianym korytarzu. Żałował, że nie wziął ze sobą różdżki. Powolnie wślizgnął się do wnętrza, zatrzymując gwałtownie przy prawej framudze. Zamarł. Zupełnie nie spodziewał się tego, co właśnie ujrzały przerażone, błękitne tęczówki. Postać, za którą nieświadomie tęsknił, wyglądał i żałował. Profil, o który winił się każdego dnia, odkąd wymownie opuściła próg tegoż domu. Kobietę, która z każdym dniem stawała się, ważniejsza? Lecz nie to było w tej chwili istotne. Omiótł wzrokiem to co znajdowało się obok: porozrzucane elementy kanapy, przemoczone, brudne ubrania, dziwne przedmioty, fiolki z eliksirami, bezwładna różdżka, butelka alkoholu i jej ciało, wycieńczone, porzucone, ułożone w nieludzkiej pozycji, zagłębione w małej dawce regenerującego snu. Coś ty narobiła? Przełknął ślinę, zaskoczony, a jednocześnie przerażony, ów widokiem. Czy dobrze mu się wydawało, wyczuwał spaleniznę? Co stało się pod płaszczem granatowej nocy, gdy on tonął w objęciach Morfeusza? Szybko znalazł się obok niej. Uklęknął łagodniej, aby nie zbudzić, nie przestraszyć. Wyglądała koszmarnie, zatrważająco, niepokojąco. Twarz ubrudzona sadzą, nadpalone ubranie, rozmazane brunatne plamy mokrej ziemi. Pierś unosiła się nierównomiernie, gdy dłoń wędrowała do lekko rozpalonego czoła. Przejęła część drobinek węgla, startych z gładkiej struktury. Jego głos mówił spokojne, miarowe, przyciszone: – Justine, hej! – nie reagowała. Przejechał na policzek. – Justine, obudź się! – poklepał ją po nim, chcąc przywrócić do rzeczywistości. Nie wiedział co się dzieje, chyba drżał. Czy była ranna, coś jej się stało? Ktoś poszedł za nią, wróg, oprawca, zabójca? Czy mógł ją jakoś obronić? Co do cholery wyprawiał ten perfidny świat? - Noo już, wracaj...



My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7723-vincent-rineheart https://www.morsmordre.net/t7772-elidor#215947 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f310-irlandia-wschodnie-przedmiescia-bray-akacjowa-ostoja https://www.morsmordre.net/t7773-skrytka-bankowa-nr-1857#215948 https://www.morsmordre.net/t7776-vincent-rineheart#216049
Re: Kuchnia [odnośnik]15.02.20 3:26
Surealistyczny zlepek obrazów i dźwięków napływał falami, kiedy objęcia Morfeusza zaciskały się wokół niej coraz mocniej, wciągając ją głębiej w krainę snów, do której naprawdę nie lubiła wchodzić. Bo ona, skrywała wszystko, czego prawdziwie się bała. Koszmary, te prawdziwie realistyczne, dodatkowo zniekształcone nawiedzały ją co noc, odkąd sama ograbiła się z jego ramion, jedynych do tej pory, które potrafiły pomóc jej wytrwać do rana i zaznać snu. Choć tej nocy, kiedy Danny po raz pierwszy odzważył się bardziej w niej samej szukając obrońcy, wtedy też przespała spokojniej noc, jakby nie chcąc by jej głos go zbudził. Tych, które potrafiły odpędzać demony. Zasypiała tylko całkowicie wykończony, gdy nie była w stanie dłużej utrzymać przytomność i musiała pozwolić odpocząć ciału chociaż przez kilka chwil. Ale ten sen, zawsze kończył się tak samo - budziła się przez własny krzyk wydobywający się z jej ust.
Więc śniła. Znów stojąć nad klifem na którym wiatr pątrzasł jej kolorowymi włosami, a Nits namawiała ją do skoku. I skoczyła znów, ale tym raz nie obudziła się, gdy jej ciało uderzyło w taflę wody. Tym razem, senna rzeczywistość zagięła się, spadało wolniej i z góry widziała jak ciemna woda zmienia kolor na brunatny, wpadła w morze krwi, cudem docierając na brzeg, by potem iść długo, przez las taki sam jak widziała w Próbie, choć wcale nie była świadoma podobieństw. Dotarła w końcu do domu o niebieskich drzwiach, a gdy przekroczyła jego próg dostrzegła dwójkę dzieci, tych należących całkowicie do niej. W pokoju pojawił się też on, mówiąc z wyrzutem: Justine, obiecałaś więcej się nie narać. Ale on, ona wcale tego nie obiecała. Jednak dwie rzeczy zaczęły nachodzić na siebie, senne mary i rzeczywistość, która dobijała się do niej.
- Sam… - zaczęła chcą wyjaśnić mu wszystko, choć nie bardzo wiedziała co, ale gdy mrugnęła ponownie otoczyła ją ciemność. Domu z niebieskimi drzwiami już nie było. Jej dłoń instynktownie zacisnęła się na różdżce, które wypadała z jej dłoni, ale nadal była pod ręką, a później skierowała się do szyi napastnika, zanim zrozumiała w ogóle kim jest. Kilka sekund zajęło jej rozeznanie się w sytuacji. Gdzie była? Gabriel, w rodzinnym domu. Usiadła w salonie, żeby pozwolić mu odpocząć. Wzrok w końcu odzyskał klarowność a przed sobą dostrzegła Vincenta w którego celowała.
- Vincent. - powiedziała z ulgą wypuszczając powietrze, spoglądając na niego tęczówkami, które w których coraz mocniej świeciło rozbudzenie. Wracała do rzeczywistości, nadal pamiętając to, co przed chwilą śniła nieświadoma wypowiedzianych słów, czy drżenia, które ogarniało ją całą wcześniej. Odsunęła ręką z różdżką, odkładając ją na kanapę. Wolną rękę złapała za lusterko spoglądając na nie, ale że nic w nim się nie pojawiło odłożyła też je. Przesunęła się opierając plecami o kanapę. Uniosła dłonie, żeby przetrzeć twarz. Kraina snów nadal wołała ją do siebie. - Która jest godzina? - zapytała nadal mając dłonie na twarzy. Miała usiąść tylko na chwilę, ogarnąć się, umyć i czuwać w razie gdyby Gabriel jej potrzebował. Ale zmęczenie i ciężar przeżyć pociągnęło ją za sobą. Musiała wyglądać okropnie, mieć sine worki pod oczami, wyglądać na zmęczoną. Kruchą, taką jak się czuła w tej chwili. Nie wróciła pamięcią do tego co się stało wcześniej. Może nie chciała. Na razie rozgrywała własną walkę o to, by nie zamknąć ponownie ciążących jej powiek. Zaschło jej w gardle, dłoń natrafiła na butelkę, ale na widok alkoholu zrobiło jej się niedobrze. Odsunęła butelkę od siebie, unosząc dłonie by oprzeć je o kanapę w zamiarze dźwignięcia się. Ale Vincent nadal znajdował się zbyt blisko, by nie wpadła na niego. Dlatego uniosła tylko odrobinę biodra i opadła na ziemię ponownie. - Musisz się przesunąć. - powiedziała ze spokojem, zawieszając na nim jasne tęczówki. Wcześniejsza spięcie minęło, rozluźniła się odrobinę odkrywając, że to był ktoś znajomy. I gdy to zrobił podniosła się, ale jedynie na tyle, by usiąść na kanapie. Nadal jeszcze nie kojarzyła wszystkich faktów, próbując je połączyć. I gdy rozglądała się wokół, zrozumiała, że miała usiąść tylko na chwilę a później umyć się. Zmyć z siebie cały ten brud i choć odrobinę winy. Uniosła dłoń i przeciągnęła ją po szyi, obracając głową, rozluźniając mięśnie. Usnęła w średnio wygodnej pozycji i odczuwała właśnie tego skutki. Podniosła się w końcu po chwili nadal rozciągając obolałe mięśnie. Przeczesała włosy, by zaraz unieść obie dłonie i założyć włosy za ucho. Sięgnęła na kanapę łapiąc za lusterko i wyciągnęła dłoń z nim w kierunku Vincenta.
Normalnie, zachowuj się jak zawsze, Justine. Poradziła sobie spokojnie, chociaż jej wzrok wbrew niej zdradziecko zahaczał o jego wargi, pamiętając ogień, siłę i żar ostatniego pocałunku. Czy potrafił przejść nad wszystkim do porządku dziennego? Sam podarował jej wybór. A ona wybrała, nie chcąc, by cierpiał za nią, albo przez nią. Nie mogła dać mu tego, czego chciał. Nie była w stanie nic obiecać. I pomijając wszystko. Nie miała zielonego pojęcia, czego chciał.
-Muszę się umyć. Patrz na nie. - powiedziała, ale w głos wkradło się coś w rodzaju polecenia. Wyciągnęła dłoń z lusterkiem w jego stronę. Ruszyła w kierunku schodów. - Vinnie, załatwisz jakąś her.. - zaczęła, ale zaraz przerwała - kawę? - nie powiedziała nic więcej, chciała iść się umyć, zmyć z siebie to wszystko jednocześnie udając, że nie dostrzegła strachu i troski  w jego spojrzeniu, gdy otworzyła oczy. Nie dostrzegła nawet, że żołądek nie domagał się kawy, ani herbaty, a jedzenie którego nie miała w ustach od wielu godzin.



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Kuchnia - Page 2 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Kuchnia [odnośnik]16.02.20 1:25
Jego ciałem również targały obrzydliwe koszmary. Parszywe, przenikliwe, odbierające wytchnienie. Przyjmowały powtarzalne wizje, urzeczywistnione do granic możliwości. Zazwyczaj widział w nich zniekształcony, niepewny obraz matki, rozmywający się z każdym, płytkim, nierównym oddechem. Objawiała się w różnych okolicznościach, niespodziewanych sytuacjach, aby na koniec umrzeć na nowo. Zazwyczaj tylko obserwował - uziemiony wciśnięty w ciasny, niewielki i niewygodny kąt. Podświadomość nakazywała mu patrzeć, zagłębiać, przeżywać, cierpieć bezpowrotnie. Zabraniała podjęcia akcji ratunkowej, odpowiedniej reakcji. Zakazywała zakleszczonego krzyku, wzmożonych, gwałtownych ruchów. Często budził się w środku nocy z okrutnym bólem krtani, szyi oraz mięśni. Zdezorientowany, zagubiony, pamiętał jedynie skrawki przerażających wizji. Strużki potu spływały po plecach, a ogromne oczy wybudzonej sowy lustrowały przenikliwie, sądnie. Czasami wolał jedynie własną, statyczną obecność. Nie chciał, aby ktokolwiek inny był świadkiem tego, że się boi.
Podobno można wpływać na sny. Była to rzadka, zasłyszana umiejętność, której nigdy nie próbował. Wymagała systematyczności i zaangażowania. Wystarczyło spisywać ujrzane, wyboiste ujęcia, aby coraz pewniej sprawować nad nimi kontrolę. Zdolność pozwalała na głębokie wtargnięcie w przestrzenny umysł. Zmianę widoku, zmaterializowanie w prawdziwej postaci. Jednostka podejmowała każdy, wyobrażony krok. Była wolna, odblokowana, ruchoma. Hamowała niszczycielskie skutki obrazu – mogła uratować główną bohaterkę, doprowadzić do szczęśliwego, wymarzonego zakończenia. Było to trudne, żmudne, wręcz niewykonalne w przypadku tak obszernej, długiej i ciężkiej agonii przejścia w stan spoczynku. Obawiał się, że zmieszanie rzeczywistości z wyimaginowanymi zdarzeniami doprowadzi do zgubnych, nieodwracalnych skutków. Za większość objawów była odpowiedzialna niestabilna psychika; ciężkie, wyboiste i nie zawsze szczęśliwe życie.
Jego pobudzające, niepewne reakcje powoli zaczynały działać. Poprawił pozycję, gdyż prawa noga zaczynała dokuczać, przeszkadzać i drętwieć. Zmarszczone brwi, doglądały sytuacji z nadmierną trzeźwością. Przygotowany na każdą sposobność, czekał aż zmęczona towarzyszka, powróci do przyciemnionych realiów. Obserwował jej twarz – niespokojną, skrzywioną. Widział drżące powieki, walczące z prawdopodobnymi, wewnętrznymi koszarami. Karcił w duchu za zbyt dużą bierność, oporność. Czekał. Kobieta poruszyła się nieznacznie, a on zadrżał. Z ust wydobył się nieznany, krótki werset. Czy było to imię? Na próżno przyszło mu rozmyślać nad ów sylabą, gdyż drewniany przedmiot przeciągnięty z kanapy, wpijał się w miękką, chwiejną skórę domownika. Kiedy zdążyła wykonać ten ruch? Rozszerzył źrenice, zamarł na moment. Był zaniepokojony, nieporuszony, lecz niezlękniony. Powoli przyzwyczajała się do dobrze znanego otoczenia, a gdy wyczekiwany błękit zaćmionych tęczówek, spoczął na jego własnych – odetchnął z ulgą. Czuł, jak całe płuca wypełnione powietrzem, potrzebują szybkiego upustu. Gdy wypowiedziała jego imię, odsunęła różdżkę, wypuścił je z głośnym świstem. Instynktownie przesunął dłoń w miejsce dość silnego nacisku i wyszeptał, krótkie, siłowe, ale bardzo łagodne: – To ja. - nie poruszał się zbyt często, oddając jej większość swobody. Zacięta mina czekała na pierwsze, prośby, gęstwinę słów oraz rozkazy. Wnętrze było rozedrgane, zaniepokojone i zmartwione. Wyczuwało nagromadzony niepokój oraz niezbyt przychylne fakty. Coś strasznego musiało się wydarzyć – napotkać na codziennej drodze. Okoliczność tak złożona, skomplikowana, ciężka do pojęcia przez nieświadomą osobę. Obserwował jak światło wraca do jej oczu. Patrzył na dziwne, nieskoordynowane ruchy, wykonywane w tym samym czasie. Zerknął na małe lusterko, służące do prawdopodobnej komunikacji. Próbował wyłapać kontekst zdarzenia, lecz nic sensownego nie przychodziło mu do głowy. Gdy zapytała o godzinę, otrząsnął się z wyboistej salwy myśli i zaraz szybko odpowiedział: – Około trzeciej w nocy. – nie wiedział do końca jak powinien się zachować. Zapytać jak się czuje? Sprawdzić czy nie jest ranna, może wstać? Ogarnąć zdarzenie, z których wracała w takim stanie? A może dowiedzieć się o oprawcy, który mógł zgotować taki los. Powinna wiedzieć, że posunąłby się do wszystkiego, aby przywrócić upragniony i wyczekiwany spokój. Tylko dla niej. Zmarszczona twarz, podążała za kolejnymi ruchami – wspomógł w oczyszczeniu wąskiej przestrzeni, odstawił butelkę, którą przed chwilą odepchnęła. Zamierzał wypowiedzieć zdanie: – Potrzebujesz cze… – jednakże nakazała mu przesunąć się o kilka centymetrów. Zrobił to, posłusznie. Chciał pomóc w próbie dźwignięcia do pozycji siedzącej – poradziła sobie sama. Zrobił to samo, podniósł się do pionu. Lewa dłoń, zatrzymała się na policzku, masując go w geście zmartwienia i czynnej analizy. Cały czas nie spuszczał z niej wzroku. Oszczędzał również słowa, które były w tym momencie niepotrzebne. Nie zadręczał pytaniami, czekał aż sama, wyrazi gotowość do podzielenia niespokojną historią. Chciał zrobić niepewny krok, jednakże blond sylwetka podniosła się do pionu. Ujęła drobny przedmiot, który po chwili wcisnęła w jego ręce. Mógł w tej jednej, krótkiej chwili ponownie prześlizgnąć się po jej twarzy. Ulokować spojrzenie pełne wiary, niezrozumienia i bólu. Wrócić wspomnieniami do niedawnych perypetii, w których dała mu do zrozumienia, że nie powinien żywić żadnej nadziei. Nie jest mu pisana, tak jak się tego spodziewał. Nie chce, aby rola, którą grał w jej życiu uległa zmianie. A on nie zamierzał napierać. Nie zapowiedział, że nie przestanie walczyć. Bo już dawno przestał bać się cierpienia. – Dobrze. – potwierdził, poruszając głową przytakująco. Gładka struktura niewielkiego lustra, chłodziła opuszki placów. Wyminęła go; odwrócił się w jej stronę. – Idź, wszystkim się zajmę. – odrzucił wymownie, chcąc, aby nareszcie zabrała się za konieczną czynność. Wzdychając przeciągle i przejeżdżając ręką po zmęczonej, niewybudzonej twarzy, udał się do kuchni. Wstawił wodę, wyciągnął największy kubek jaki widywał w tym domu. Odchrząkując, przeszedł w stronę lodówki, otwierając opustoszałe wrota. Niewiele składników znajdowało się wewnątrz; wystarczyły na kilka podstawowych kanapek z kawałkiem sałaty, żółtego sera i resztką pomidora. Słysząc nikły dźwięk spuszczonej wody, zabrał się za przygotowywanie. Starał się, przykładał, spieszył. Co jakiś czas zerkał na lusterko w obawie ominięcia ważnej informacji. Gdy wszystko było już gotowe, przeniósł się do salonu, uprzednio oprzątając zagraconą ławę. Delikatnie zebrał jej rzeczy, przyjrzał się buteleczkom z nieznaną zawartością. Zebrał też porzucone ubrania, zanosząc je za kanapę. Ustawił posiłek i samoistnie opadł na miękką kanapę. Zmęczony. Siedząc na samym brzegu, opierał łokcie na kolanach - pochylony, z głową skierowaną w ziemię. Palce przeczesywały włosy trochę nerwowo, za szybko. Była to oznaka pochłonięcia w pasmach skłębionych, niepasujących, porozrzucanych myśli.



My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7723-vincent-rineheart https://www.morsmordre.net/t7772-elidor#215947 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f310-irlandia-wschodnie-przedmiescia-bray-akacjowa-ostoja https://www.morsmordre.net/t7773-skrytka-bankowa-nr-1857#215948 https://www.morsmordre.net/t7776-vincent-rineheart#216049
Re: Kuchnia [odnośnik]16.02.20 3:09
Przez kilka chwil, a może bardziej przez cały czas, gdy Gabriel nabrał w płuca powietrza, jej myśl była tylko jedna. Musi doprowadzić go do domu. Pozwolić, by położył się we własnym łóżku, zamknął oczy przez chwilę nie przejmując się niczym. W końcu odpoczął, kiedy ona będzie obok, mogąc zareagować w razie, gdyby była taka potrzeba.
Zapomniała jednak, że i ona posiadała własne granice. Limity, których nie była w stanie odejść. Mogła bać się snu, bać się zasypiania, ale w pewnym momencie jej organizm buntował się, siłą wrzucając ją w objęcia Morfeusza - dokładnie tak, jak stało się kilka chwil po tym, jak upewniła się, że Gabriel położył się wygodnie we własnym łóżku, a ona zeszła na dół. Nie miała pojęcia ile spała, ale sylwetka nad nią wzbudziła w niej strach i reakcje. Błyskawiczną, wyuczoną, była ciągle uważna. Nie mogła dać się zaskoczyć, czy zajść. Ale nie atakował jej wróg, co zrozumiała gdy świadomość otoczyła jej umysł. Usta z ulgą wypowiedziały imię, zabierając drewno i odkładając je na kanapę. Był blisko. Serce zabiło mocniej, ale zgoniła to na chwilowy stres, któremu była poddana. Widziała znamienny pieprzyk po lewej stronie brody, a oczy niekontrolowanie przesunęły się po wargach. Oblizała swoje własne czując, że strasznie zaschło jej w gardle. Spojrzała w jego oczy i żałowała. Bo na krańcach tęczówek znów dostrzegła troskę, mimo tego, co powiedziała ostatnio. Mimo tego, że wyszła zostawiając go samego w tej jednej chwili zrozumiała, że się martwił a egoistyczna jej część pragnęła kogoś. Ta racjonalna, wiedziała, że nie ma w tym nic dobrego.
Trzecia w nocy. Ta informacja odciągnęła jej myśli, robiła obliczenia odkrywając, że nie spała wcale długo. Właściwie dopiero zamknęła oczy. Czemu zdawało jej się, że spędziła godziny na śnieniu krwawych i niespokojnych snów? Nie miała pojęcia.
- Obudziliśmy cię. - stwierdziła w końcu przepraszająco, czując się winną, że wyrwała go ze snu. Może lepiej byłoby dla nich obojga, gdyby nie usłyszał ich, a ona po chwili snu przebudziłaby się i usunęła stąd tak, by nie było widać jej obecność. Zasiadłaby w niewielkim pokoju Gabriela, albo tym, który niegdyś należał do niej. Przesunął się zgodnie z jej wolą bez pytania, czy raczej początkiem jednego, którego nie zdążył skończyć, bo ona była szybsza. Usiadła tylko na chwilę, by obudzić się bardziej i w końcu podniosła się wydając polecenie, a może prośbę. Gdy potwierdził przygotowanie tego, co chciała przez kilka chwil patrzyła na niego w niezrozumiałym zawieszeniu, z którego wyrwała się, gdy ruszył do kuchni.
Nieśpiesznie skierowała się do łazienki, odczuwając skutki krótkiego snu w dziwacznej pozycji. Zrzuciła z siebie ubrania, nie zaprzątając sobie głowy składaniem ich. Zebrała je, wrzucając do miski, którą zalała wodą i machnęła różdżką, by te choć w krótkim magicznym praniu pozbyły się zapachu spalenizny. Weszła pod strumień wody, pozwalając by ta obmyła ją całą. Ale nie była w stanie zmyć poczucia winy i złego samopoczucia. Tylko to, co znajdowało się na wierzchniej powłoce przy pomocy mydła schodziło z ciała. W końcu przez kilka minut po prostu stała, pozwalając by woda spływała na nią. Stała, pozwalając by łzy, które poleciały z jej oczu mieszały się z wodą. Kilka minut spazmatycznego szlochu w którym opierała łokcie o wyłożoną kafelkami ścianę pochylając głowę. W końcu się uspokoiła, choć nie była pewna, czy jest w stanie stawić czoła światu - a właściwie jednostce, która znajdowała się na dole. Pojawił się przed nią jednak problem którego nie przemyślała, gdy moczyła ubrania zmuszając je do prania. Machnęła różdżką i rozwiesiła je. Ale poza bielizną reszta pozostawała mokra. Wydęła lekko wargi, rozglądając się po łazience. W końcu sięgnęła po sweter. Męski, ale czego mogła się spodziewać. Nie miała pojęcia czy należał do Gabriela, czy Vincenta. Ale gdy wsunęła w niego dłonie i przycisnęła głowę, materiał opadł jej do kolan. Spojrzała na siebie w lustrze i wzruszyła ramionami. Nie miała siły na poszukiwania w pokoju siostry, a to zdawało się spełniać swoją rolę.
Wróciła do salonu i kiedy jej wzrok padł na stół zmarszczyła lekko brwi. Zapach kawy roznosił się wokół, ale o jedzenie nie prosiła. Bose stopy przesuwały się po podłodze, a jej wzrok przemknął badawczo na sylwetkę Vincenta, rejestrując przy okazji, że rozrzucone przez nią rzeczy, znalazły swoje miejsce. Nie umknęła jej też nerwowość palców przeczesujących włosy, jeszcze zanim ją dostrzegł. Tak samo jak pewnie jemu nie umknął jej zaczerwienione oczy, ale szczęśliwie, może to zgonić na nadmiar wody, czy mydło, które zaplątało się nie tam, gdzie powinno. Usiadła obok niego, sięgając po kubek z kawą. Podciągnęła pod siebie kolana, zarzucając na nie za duży sweter. Co powinna powiedzieć? I czy w ogóle coś? Przez chwilę milczała.
- Gabriel został - chwila zawahania. Nie mogła mu powiedzieć, że właśnie za sprawą jednego z insygniów i feniksa wrócili go do życia. - ranny. - zakończyła unosząc kubek do ust. To nie wyjaśniało tego, dlaczego ona znajdowała się w tym stanie. - Prawdopodobnie prześpi cały dzień. To lusterko - on ma drugie. - wytłumaczyła, nadal hamując się przed tym, żeby sięgnąć po kanapkę w jakiś sposób onieśmielona tym, że zrobił dla niej jedzenie. Ale zdradziecki brzuch zaburczał i nie miała już innego wyjścia jak westchnąć i odkładając kubek sięgnąć po jedzenie. Ugryzła kęs i przeżuła go, podsuwając jedzenie pod usta. Jednak nim zrobiła kolejny kęs spojrzała na Vincenta znad niej. - Dziękuję. - powiedziała cicho, nie wiedząc dokładnie czy dziękuje mu za jedzenie, kawę, czy coś innego, czego sama do końca i całkiem nie umiała nazwać.



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Kuchnia - Page 2 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Kuchnia [odnośnik]17.02.20 0:38
Nie pamiętał dnia, w którym w spokoju i bezruchu przespał całą noc. Nigdy nie celebrował tej czynności. Nie rozumiał jednostek, które wydłużały ją o długie, nieprzerwane godziny. Niemalże zawsze budził się jako pierwszy; ukryty w niewielkiej sypialni wysłuchiwał domowej krzątaniny ojca, przeplatanej z przygotowaniami ciotki. Zdawało mu się, że skracając dzień, omija ogrom interesujących wydarzeń, działań, postępowań, wołających o szybką reakcję. Dlatego też, gdy rosły, brodaty mężczyzna opuszczał mieszkanie, przystępował do akcji. Łapał jedynie kawałek serwowanego śniadania, wychodził na dwór, aby rozeznać się w zmianach następujących po kilku godzinach nieobecności. Zawsze odnajdywał coś fascynującego. Element, którym odciągał skołatane myśli od burzliwej i nieprzyjaznej sytuacji panującej w domu. Blokował wizje eterycznej sylwetki, która jeszcze niedawno, wspólnie odkrywała piękno doczesnego świata. Jedynie w swoim własnym towarzystwie, mógł całkowicie ujawnić swoją tożsamość. Bez żadnych zahamowani.
Nie był przygotowany na gwałtowną, wyuczoną reakcję. Nie znał jej umiejętności, zdolności, które nabyła podczas licznych kursów, jedenastu lat rozłąki. Zaskoczyła go - mimo sennego zamroczenia, potrafiła celnie rozprawić się z potencjalnym oprawcą. Czujność, zimna krew, płynęła w nieruchomym ciele, jednocześnie targanym przez nurtujące, niechciane wizje. Niepokój w rozświetlonym błękicie, mieszał się z wyraźnym, niepowstrzymanym podziwem. Z zapartym tchem oglądał niewielką namiastkę waleczności, wytrzymałości, siły. Wiele razy wyobrażał ją sobie w akcji, pełnej klasie wykonywanych, wyrachowanych ataków. Widział jak biegle porusza się w magii, włada różdżką, unika sprytnych i dokładnych ciosów. Ten obraz ukazywał się również teraz, gdy mimo zmęczenia, osłabienie i mniejszej skuteczności, była na posterunku. Nie przeszkadzały mu niekorzystne elementy wpływające na wygląd – smugi sadzy, resztki ziemi, czy pozostałości lasu. Każdy mankament przeobrażał się w fascynujący atut, który tak niezmiernie mu się podobał. Lecz nie mógł do tego wracać. Otrzymał wyraźną reakcję, mówiącą o tym, że powinien przestać. Zatrzymać nierówne, wzmożone bicie serca, które teraz nerwowo wyrywało się z przykrytej piersi. Dobrze wiesz, w którą stronę, prawda? – Obudziliśmy? – powtórzył pytającym tonem, spoglądając na jej twarz znad zmarszczonych brwi. Czy mógłby przeoczyć czyjąś obecność? – Z Gabrielem? – dopytał zaraz, nieco intensywniej, jakby zniecierpliwiony wyczekiwał odpowiedzi. Nie miał pojęcia co dzieje się z przyjacielem. Przez większość dnia, chadzali własnymi ścieżkami, mijając w konkretnych godzinach. Instynkt poniewierał wnętrzności dziwnym niepokojem. Bliźniaczy zmysł nigdy nie przestawał działać. Przymykając oczy, potrząsnął głową przecząco, aby zaprzeczyć, krótkiemu zdaniu, które wypowiedziała. -  Nie. I tak nie mogłem spać. Za długo czytałem. Budziłem się co chwilę. – wyjaśnił spokojnie, aby zatrzeć winne obawy. Jego sen, nie miał teraz znaczenia. Niezbyt doniosła aktywność, w żadnym wypadku nie absorbowała jego uwagi. Gdyby przegapił ów sytuację, byłby niezadowolony, rozczarowany swym niewłaściwym postępowaniem. Nie odwróciła tym jego uwagi. Zastanawiał się, co działo się z przyjacielem. Zapewne jest teraz w pokoju, lecz czy wszystko z nim w porządku? Może doznał jakiś obrażeń, nadal jest w niebezpieczeństwie? Nie dopytywał, przynajmniej na razie. Jeszcze przez chwilę, uważnie lustrował jej twarz, wyłapując każdą, najmniejszą zmianę. Założył dłonie na klatce piersiowej i skinął głową w wyrazie potwierdzenia. Odprowadzał ją wzrokiem, martwiąc się, czy na pewno znajdzie drogę. Czy będzie bezpieczna. Będąc w kuchni, przez krótką chwilę nie wiedział od czego zacząć. Napięte dłonie, oparte o jasny blat, odkrywały szeroką plątaninę wypukłych, nabrzmiałych żył. Prawe przedramię drżało miarowo, jako skutek nadchodzącego zdenerwowania i zdezorientowania. Oddech też nie był jednostajny – stał się krótszy, przyspieszony, trochę bardziej bolesny. Wszechobecna niewiedza przytłaczała ciało potężnym, najtwardszym głazem. Gubił się w coraz nowszych wyzwaniach, coraz bardziej nieoczekiwanych, niebezpiecznych sytuacjach. Zdawał sobie sprawę jak wiele przegapił; jak bardzo wszystkie otaczające go jednostki, stają się odległe, obce, niepoznane. Nie chciał być pomijany, spychany na drugi tor. Nie potrzebował nadmiernej troski, był gotowy, godny zaufania. Pięść uderzyła w gładką powierzchnię. Nerwy dały swój upust – przeszedł do dalszych czynności.
Wróciła po dłuższym czasie, widocznie odświeżona. Mężczyzna, który w wymownym momencie, przyjmował niepokojącą pozycję, poderwał się  zaskoczony, siadając nieco bardziej przyzwoicie. Umożliwiając pogląd całego, obszernego pokoju. Przyćmiony wzrok zawiesił się na schodzącej postaci. Przez szpary od poręczy schodów widział bose stopy, jasną, odkrytą skórą wysportowanych części nóg, gruby, obszerny materiał zakrywający większość kobiecego ciała. Było jej w nim do twarzy. Zmarszczył brwi, a po chwili jedna z nich powędrowała do góry w widocznym zdumieniu. Niewidoczny grymas nikłego uśmiechu, wpełzał na spierzchnięte usta. Komentarz sam wysunął się na powierzchnię. Był suchy, twierdzący, gdyż prawdziwe uczucia kotłowały się w odmętach wnętrzności: – Masz mój sweter. Pasuje ci. Możesz go nawet zatrzymać. – krajoznawcza wycieczka nie mogła pominąć długich pasm mokrych włosów, okalających subtelny kształt twarzy. Zaczerwienionych, rozwilgoconych oczu, w których dostrzegał cień załamania. Tuszowała niedawną reakcję, jednakże wiedział. Przeżywała, odczuwała, dostrzegała równie przejmująco. W tym momencie wydawała się bezbronna, subtelna, niezwykle piękna. Nie odrywał od niej wzorku, aż do momentu, w którym znalazła się obok. Tak jak wtedy. Dzieliła ich odpowiednia odległość, której nie zamierzał zmniejszać. W powietrzu wyczuwał zapach rozgrzanej skóry, połączony z delikatnym oparem owocowego mydła. Koił zmysły, uspokajał. Nie wracaj do tego co już było. Oparł się o część kanapy. Patrzył jak podnosi kubek pełen energetycznego napoju. Czekał, aż sięgnie po posiłek. Musiał ją przypilnować, aby niczego nie pominęła. Chwila wymownego milczenia została przerwana wersami, których chyba nie chciał usłyszeć. Przez chwilę patrzył przed siebie. Szczęk dogasającego kominka przeszkadzał w skupieniu. Znów analizował; zastanawiał ile faktów ukryje przed nim tym razem. Przygryzł wewnętrzny obszar warg, aby nie powiedzieć zbyt wiele. – Jak to się stało? – odważył się na nią spojrzeć, surowo, pewnie. Chciał usłyszeć prawdę i tylko prawdę. Serce bolało go coraz bardziej, a żal przenikał przez najdrobniejsze kanaliki. – A ty? Nic ci nie jest? – lusterko leżało na prawej krawędzi stołu. Instynktownie spojrzał w gładkie odbicie, szukając potwierdzenia. Zbyt wiele nie rozumiał, jednocześnie nie potrafiąc sformułować odpowiednich pytań. Mógł tylko trwać i złudnie wierzyć, że wszystko co mu przekazuje, jest prawdą. – Podziękujesz jeśli zjesz to wszystko. Wiem, że nie są wybitne, ale tylko tyle znalazłem. Potem bezzwłocznie i bez dyskusji położysz się spać. – nakazał rozkazująco, podsuwając pod nią talerz, jeszcze bliżej. – Ja w tym czasie pójdę przypilnować Gabriela. – zawiesił na chwilę. – I tak już dzisiaj nie zasnę. – przez nadmiar wrażeń. Przez strach o was i wasze położenie.



My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7723-vincent-rineheart https://www.morsmordre.net/t7772-elidor#215947 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f310-irlandia-wschodnie-przedmiescia-bray-akacjowa-ostoja https://www.morsmordre.net/t7773-skrytka-bankowa-nr-1857#215948 https://www.morsmordre.net/t7776-vincent-rineheart#216049
Re: Kuchnia [odnośnik]17.02.20 3:09
Woda spływała po jej ciele, zdając się działa kojąco na obolałe, zmęczone mięśnie. Ale to nie jej ciało, a dusza zdawały się dzisiaj bardziej niż brudne. I potok wody, który ją obmywał nie był w stanie zmyć tego rodzaju brudu, którzy czuła. Dlatego po dłużej chwili, kiedy uspokoiła już siebie samą, a kolejny wdech nie wpływał do jej płuc spazmatycznie ubrała się w pierwszą rzecz, którą znalazła, gotowa, by stawić czoła rozmowie, która wiedziała, że będzie ją czekać. Jasnym to stało się dla niej w momencie w którym zobaczyła jego twarz nad sobą. Schodziła nieśpiesznie przesuwając dłoń po balustradzie, którą w całości wykonał jej ojciec. Pamiętała, jak podziwiała jego pracę mając ledwie kilka lat. Zdobione, piękne wykończenia. Jej wzrok skrzyżował z jego, a gdy odezwał się krok na chwilę zamarł, jakby zaskoczony tak zwyczajnym stwierdzeniem - jak i ona cała. Drugą dłonią złapała za kawałek swetra spoglądając na niego by pozwolić mu zaraz opaść na wcześniejszą pozycję. Wolna ręka powędrowała na kark zmoczony przez włosy po którym przesunęła z lekkim zażenowaniem.
- Nie pomyślałam, żeby znaleźć coś zanim wyprałam swoje ubrania. Do rana wyschną. - wyjaśniła przepraszająco. Na krótkie stwierdzenie że wzięła jego własność. To kolejne słowa sprawiły, że odwróciła wzrok skupiając się na zejściu ze schodów. Nie podziękowała, nie odpowiedziała w żaden inny sposób.
Pasuje ci. Przemknęło przez jej głowę przenosząc ją kilka miesięcy wstecz, do ślubu Eileen i Herewarda. Do dnia w którym z ostrym spojrzeniem kuzynka pilnowała, by włożyła na sobie sukienkę nie próbując kombinować. Do momentu w którym on znalazł się obok niej podczas jednego z tradycyjnych tańców i pochylając się nad nią, szepnął dokładnie te same słowa. Pamiętała dokładnie, jak dreszcz przebiegł przez jej ciało, odurzona tembrem słów i jego bliskością. Wpatrywała się w kolejne stopnie nie wiedząc jak powinna zareagować. Jej wybory często okazywały się niewłaściwie. A czas na decyzje zakończył się wraz z momentem w którym usiadła na kanapie. Nie powiedziała więc nic sięgając po kawę, którą dla niej zrobił. Gdy padło pierwsze pytanie, kupowała czas jedząc, przeżuwając dokładnie brane kęsy zastanawiając się nad wszystkim. I kiedy pierwsza z kanapek zniknęła w całości a ona wlała w siebie kolejną porcję kawy odkładając kubek szykowała się do udzielenia odpowiedzi.
- Nie znam szczegółów. - powiedziała zgodnie z prawdą, szybko odnajdując zajęcie dla wolnych chwilowo dłoni. Zapatrzyła się w ogień, poprawiając naciągnięty na nogi sweter, jedną z dłoni zaczynając skubać rękaw. Zerknęła na niego dostrzegając pewność i surowość w spojrzeniu. Coś, co sprawiło, że zadrżała lekko po mocną spojrzenia. - Byliśmy w innych miejscach. - wyjaśniała trochę przepraszająco, jakby czując się winną, że nie wiedziała dokładnie. - Było naprawdę źle, więc kiedy udało się go ocalić, nie pytałam go o szczegóły. - nie kłamała, bo siła jego spojrzenia, a może intensywność w jakiś sposób kazały trzymać się prawdy. Choć tej części, którą mogła powiedzieć. Pokręciła przecząco głowa na kolejne słowa opierając brodę o podciągnięte pod siebie badania. - Jestem cała. - stwierdziła bo i to było zgodne z prawdą. Przymknęła oczy wypuszczając powietrze z drżących lekko warg, które próbowała powstrzymać. Była cała, to była prawda. Ale czy nic jej nie było? To pytanie było tak niekonkretne i nie dało się na nie odpowiedzieć jednym krótkim zdaniem. A ona sama nie chciała się w to zagłębiać bardziej bojąc się, że rozpadnie się całkiem, jeśli wsadzić w górę własnych odczuć patyk i zacznie w nich grzebać.
Na stwierdzenie na temat jedzenie spojrzała niepewnie na talerz na którym nadal znajdowało się jedzenie. Nie miała ochoty na jedzenie. Ale to kolejne słowa sprawiły że przekręciła głowę spoglądając na niego, gdy z jego ust potoczył się rozkazujący ton, a talerz znalazł się pod jej nosem. Błękitne tęczówki zawisły na talerzu, a potem przeniosły się na niego, gdy ze zdziwieniem rysując się na twarzy słuchała kolejno wypowiadanych słów. Ich wzrok skrzyżował się, ale nie miała siły na bitwę na mocniejsze spojrzenie. Z lekkim westchnieniem sięgnęła po kolejną kanapkę, którą zjadła w ciszy. Zastanawiając się nad tym, co przed chwilą powiedziała, a może nad rozkazami, które wydał. Sięgnęła po kubek wlewając w siebie kawy by potem zabrać ostatnią z kanapek z talerza. Obracała ją przez chwilę w palcach, by po wygryzieniu się w nią przenieść tęczówki na niego. - Każesz - podkreśliła pierwsze słowo po tym, jak przeżuła i połknęła kęs. - iść mi spać, po tym, jak dałeś mi dzbanek kawy? A jak się nie zgodzę, to siłą zaniesiesz mnie do łózka?- zapytała niewinnie, wgryzając się w kanapkę po raz kolejny. Na kilka chwil dzisiaj, czując się odrobinę rozbawiona. A jednocześnie przez jej głowę przemknęła myśl, że wcale nie chce mu się przeciwstawiać.
W końcu skończyła jeść, co zapiła pozostającą resztką kawy. Kubek ze znajomym dźwiękiem uderzył o ławę a ona objęła się ramionami.
- Gabriel będzie pewnie spał przez kilka - albo kilkanaście - najbliższych godzin. - powiedziała w końcu cicho, a jej spojrzenie ulokowało się na dogasających drewnach w kominku. Patrzyła na nie, jakby zbierając się w siebie, jednocześnie oplatając szczelnie nogi dłońmi. Rozgrywała wewnętrzną walkę o to, czego potrzebowała i co powinna. O to, czy ma jeszcze prawo do czegokolwiek po tym, co dzisiaj zrobiła. O tym, że tak naprawdę chciała ramion kogoś, kto odsunął ją od siebie. To nie było dobre, potrzebować kogoś innego. To sprawiało, że czuła się słaba i zależna. A jej serce, czy raczej to co z niego pozostało zdawało się dalej żywe i potrzebujące. Posiadało pragnienia i bolączki z którymi musiała się sama uporać. Nie mogła… Nie powinna wciągać w to kogoś innego. A jednak, jednak dzisiaj chciała tylko jednego. Nie spojrzała na niego. A słowa wypowiedziała tak cicho, że mogło się zdawać, że nie wypowiedziała ich - Wiem, że to nie fair. - mruknęła cicho we własne kolana. - Ale może… - mógłbyś zostać ze mną. Przerwała niepewna, nadal walcząc ze sobą, czy powinna wypowiadać te słowa. Trochę ciekawa, czy w jego ramionach odnalazłaby spokojny sen. Serce, walczyło z rozumem. Sumienie, które podpowiadało by pozostać przy tym, co powiedziała wcześniej. By nie dawać sprzecznych sygnałów. Wyszła tamtego dnia. Wybrała, dając jasno do zrozumienia jaka jest jej decyzja. Robiła to dla niego, wątpiła, że będzie mogła jeszcze raz pokochać. Nie, gdy nadal kochała innego. Bała się miłości, która kojarzyła jej się tylko z bólem, jednocześnie pragnąc jej i marząc o niej. Potrzebując kogoś, kto dla odmiany zajmie się nią. Kogoś przy kim odnajdzie dom. Ale wątpiła, by było to w ogóle możliwe. Dlatego zdusiła kolejne słowa, nie wypowiadając żadnych kolejnych.



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Kuchnia - Page 2 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Kuchnia [odnośnik]18.02.20 0:38
Wykorzystując wolną chwilę, po raz kolejny rozejrzał się po obszernym, salonowym pomieszczeniu. Miał nieodparte wrażenie, iż od ostatnich lat, zupełnie nic nie uległo radykalnej zmianie. Jedyną ewentualność oraz wątpliwość wzbudzały nadmierne bibeloty, porozstawiane po drewnianych szafkach; zmieniony układ niektórych mebli. Pamiętał iskrzący, strzelający, gorący kominek, gdy wraz z pozostałym rodzeństwem uskuteczniał coraz to nowsze zabawy, siedząc na wzorzystym dywanie. Ogrom obitych w skórę ksiąg, zachęcających do subtelnego dotknięcia, sięgnięcia i zasmakowania treści. Rozweselone twarze domowników, spoglądających z ruchomych fotografii. Podstarzały radioodbiornik, wyczekujący momentu, w którym na nowo wygłosi poranne wiadomości. Niewielką ławę, na której Pani Tonks, pozostawiała pachnącą, ciepłą szarlotkę, wraz ze szklanką świeżego mleka. Błogą rodzinną atmosferę, za którą tęsknił tak niezmiernie, odkąd ukochana rodzicielka zniknęła w puszystych obłokach błękitnego nieba. Nigdy nie pomijał ozdobnej, własnoręcznie wykonanej, potężnej, balustrady. Schodów, po których w tej samej chwili zsuwała się eteryczna i delikatna postać. Sylwetka, na której zawiesił wzrok rozświetlonych, błękitnych oczu. Był to jeden, niepowtarzalny, rzadki moment, w którym mógł zobaczyć ją w takim wydaniu. Zauważył chwilowe zaskoczenie, wybicie z rytmu. Zatrzymała się, uniósł brew. Czyżby nie spodobała jej się dość zaczepna uwaga? Wyglądała na zawstydzoną i lekko zmieszaną. – Nic się przecież nie stało Justine. – zaczął jeszcze bardziej łagodnie. Pozwolił sobie na zmaterializowanie wątłego, ukrywanego uśmiechu, aby dodać pewności oraz otuchy. – Jeśli ci się podoba, możesz go zatrzymać. możesz zostać w nim na zawsze, bo tylko w taki sposób możesz stać się moją częścią.
Nie wiedział co takiego zaprzątało dziewczęce myśli. Mógł jedynie domyślać się pojedynczych przesłanek, wyjątkowych sytuacji. Z przymrużeniem oka, patrzeć na zmienną mimikę twarzy, wachlarz nienaturalnych postępowań, którymi raczyła go z każdą, przemijającą sekundą. Nie zmieniał pozycji, nie wykonywał żadnych, gwałtownych ruchów. Pozwolił, aby giętki materiał, zapadł się po lewej stronie, w odpowiedniej odległości. Odchrząknął tylko przez nagłą suchość w gardle. Dłoń oparła się na policzku, podtrzymując zmęczoną głowę. Westchnął bezgłośnie, słysząc jak wykonuje pierwsze czynności. Aromat kawy unosił się w powietrzu; zmarszczył nos w lekkim niezadowoleniu, gdyż nigdy nie preferował czarnego, energetyzującego napoju. Ten przeznaczył tylko i wyłącznie dla niej. Wymowne milczenie trwało zbyt długo. Odwrócił głowę, aby nieco ostrzej prześlizgnąć się po jej twarzy. Zmarszczyć brwi i wyłapywać oznaki krętactwa, zatajania i kłamstwa. – Jak go znalazłaś? – wysypał instynktownie, jako akt szybkiej odpowiedzi na pierwsze stwierdzenie. Dłoń wspomogła efekt swobodną gestykulacją. Druga ogarnęła niesforny, psotliwy kosmyk, ograniczający widok pastelowej, skupionej twarzy towarzyszki. Był nieustępliwy, twardy. Zapewne nie miała zbyt wielu okazji, aby zapoznać się z nowym obliczem. – Ktoś wam pomagał? Byłaś tam sama? – seria pytań lądowała pomiędzy postaciami. Nie rozumiał zbyt wiele, lecz zadziwiało go jej spokojne podejście. Powyższa sytuacja była dla niego niespotykana, nowa. Pełna sprzeczności, niedomówień, niedopasowań. Targany emocjami, próbował do ostatniego momentu, trzymać je na wodzy: – Jest ranny, czy tylko wycieńczony? – pokiwał głową przecząco, chcąc wydać osąd. Czuł się jak sfrustrowany rodziciel, przyłapujący dzieci na niedogodnej sytuacji. Przeprowadzający rozmowę, wywiad, wymierzający bezwzględną karę. Musiał się opanować. Na jej słowa, przymknął powieki w wyrazie ulgi, oddychając pojedynczo, ciężko, wydłużenie. Ogromny głaz, spadł z kołatającego serca. Była cała. To najważniejsze. – Całe szczęście. – dorzucił jeszcze krótko, urwanie z wyraźnym przemęczeniem, a może zrezygnowaniem? Odwrócił wzrok w stronę kominka, obserwując skaczące ogniki. Myśli kłębiły się wewnątrz czaszki, skronie rozpoczynały pulsujący taniec nadchodzącego bólu. To wszystko było zbyt skomplikowane, nie miało sensu. Było tego za dużo.
Kolejne minuty przemijały nieubłaganie. Już dawno stracił rachubę czasu. Zegar wolno, miarowo wybijał dźwięczny, stukający rytm. Ostatni trzask wypalonych drewien, mieszał się z odgłosem odstawianego kubka, przesunięć na kanapie. Przerwał ów chwilę wymownym rozkazem, którego miał zamiar pilnować. Jego oczy przybrały barwę nieco ciemniejszą, gwałtowniejszą. Twarz wyostrzyła swoje rysy – każdy kształt uwidaczniał się silniej, surowiej i pewniej. Nakłaniał ją do jedzenia, bez dyskusji. Musiała nabrać i zregenerować siły. Drobne kęsy, były dopiero początkiem. Gdy odezwała się w końcu, skupił się na wypowiedzi. Słowach uformowanych przez usta, których kilkanaście dni temu posmakował, na nowo. Nie mógł oderwać od nich zahipnotyzowanego wzroku, lecz dalsze, przebiegłe pytanie zrobiło swoje. – Nie na każdego kawa, działa pobudzająco. Miewa też odwrotne skutki. – zauważył i zaprezentował żyjący przykład osoby, odpornej na energetyzujące walory. Wskazał na siebie palcem i kontynuował: – Jeżeli nie skończysz wymyślać tego typu wymówek i zajdzie taka potrzeba, to tak. Będę do tego zmuszony. – wzruszył ramionami, układając wargi w cienką, prostą linię. Rozszerzył też oczy, dla lepszego efektu. Nie powinna z nim pogrywać, gdy kierowały nim tylko dobre zamiary. Dawkował wersety i nadmiernie emocjonalne reakcje. Świeża wizja niedawnych, wspólnych wydarzeń, co chwila odnawiała się w głębokiej podświadomości. Codziennie opuszczała ten dom, dając mu do zrozumienia, że nie są sobie przeznaczeni. A on stał i patrzył na ostatni, krótki ruch klamki. Miał nadzieję, że się cofnie. Zostanie.
– Niech śpi jak najdłużej. – powtórzył zaraz po niej. – Najlepiej niech nie wychodzi przez kilka dni. I weźmie urlop. – dodał, trochę zdezorientowany swoją wypowiedzią. – Chyba, że to mój ojciec o tym decyduje. – westchnął na wzmiankę o personie, z którą nadal nie odnalazł żadnej nici porozumienia. Ich niedawne spotkanie wyglądało jak zawsze – pełne pretensji, niezrozumienia oraz roszczeń. Cały czas widział w nim zamkniętego, buntowniczego chłopca, niespełniającego podstawowych i górnolotnych wymagań. Tak jak kiedyś, stawiał mu pewne ultimatum, lub sam, pochopnie wyciągał wnioski na temat jego zachowania, zmiany, czy nabytych umiejętności. Starzał się, a jego butność i nieposkromiona zawziętość, razem z nim. – A z nim bywa ciężko. – uniósł brwi zawiedziony. Wzrok utknął na moment w podłużnym zarysowaniu drewnianego mebla. Przykuł i zaabsorbował całą uwagę, odcinając od rzeczywistości. Uciekał wtedy w zupełnie inny, prosty i wolny świat. Ukrywał myśli, głębokie odczucia, nagromadzone emocje. Nie czuł wyrywanego serca, skręconych wnętrzności, bólu przechodzącego przez sam środek czoła. Nie przeżywał żalu, rozczarowania i niezrozumienia. Lecz ona nie dawała za wygraną. Przymknął powieki, urażony przerwaniem intymnej chwili. Nikła strużka słów, prześlizgnęła się w okolicę. Bał się tego, co mógł w tej chwili usłyszeć. Gorzkich, niechcianych słów, lub przeciwnie. Wyczekiwanych nawoływań. Przyznania do błędu, rezygnacji z postanowień. Pozostawał nieugięty. Przecież w takim gronie ludzi chciała się obracać, prawda? Silnych, z twardymi morałami, pewnych siebie i nieustępliwych. Bezgłośnie zsunął się z kanapy. Przeszedł kilka kroków, aby znaleźć się po stronie dawnej gospodyni. Wyciągnął do niej rękę, powolnie, delikatnie. Czekał: – Chodź. - wyrzucił beznamiętnie. - Odprowadzę cię do pokoju. Zjadłaś posiłek, dlatego możesz iść spać. I nie ma dyskusji. – urwał, aby spojrzeć wymownie. – Myślę, że nawet kawa nie utrudni ci zasypiania po tylu, nocnych wrażeniach. – w pewnym stopniu zignorował nawoływanie. Wytyczył granice. Nie posuwał się zbyt daleko, nie oddawał spontaniczności, dawnej gwałtowności. Miał uczucia, którymi nie można było żonglować tak wielokrotnie, tak okrutnie. Mógł być na każde zawołanie, lecz musiała się zdecydować. Określić zamiary chociażby w małym stopniu. Z każdą zmianą zachowania, cieniem złudzenia, nadziei, odczuwał zagubienie, niedopasowanie. Rozsypywał się na małe kawałki, gdyż wrodzona nadwrażliwość nigdy nie opuściła jego ciała. Za każdym kolejnym razem, składając się na nowo. Używając elementów, których liczba niebezpiecznie malała.



My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7723-vincent-rineheart https://www.morsmordre.net/t7772-elidor#215947 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f310-irlandia-wschodnie-przedmiescia-bray-akacjowa-ostoja https://www.morsmordre.net/t7773-skrytka-bankowa-nr-1857#215948 https://www.morsmordre.net/t7776-vincent-rineheart#216049
Re: Kuchnia [odnośnik]18.02.20 3:34
Nie powinno być nic trudnego w zejściu po schodach. Jednak gdy sama czynność zdawała się bardziej powrotem do przeszłości i kroczeniem ścieżką wspomnień, które naznaczone były ukłuciem bólu robiło się trudniej. Jak miała dalej iść? Jak słuchać słów wypowiadanych przez Hannah? Jak na nowo zacząć wierzyć w głupie przepowiednie ze studni, kiedy jej serce zdawało się trwać w jednym i tym samym postanowieniu, przekleństwie, cholernej klątwie którą niegdyś uważała jedynie za mrzonki. Łagodny tembr głosu Vincenta sprawił, że na kilka sekund z wysiłkiem dźwignęła do góry kąciki ust. Ręka uniosła się by w charakterystycznym odruchu założyć za ucho kilka włosów, może trochę odpowiadając też za speszenie. Wszystko jednak wyszło marnie, jak jej obecna prezencja.
- Nie potrzebujesz go? - zapytała w końcu głupio, bo pytanie to nie miało żadnego sensu. Nie, kiedy nie rozumiejąc dlaczego, wolałaby odpowiedzieć, że chętnie, tak, zatrzyma go. Ale nie po to, by wyrzucić na półkę, nie dlatego, że zapomniała go oddać i nie dlatego, że miał przyjemny splot, który nie drapał ciało. A z powodów, które odsuwała do siebie, kiedy podchodziły bliżej, odbijała je od muru i może to właśnie powodowało, że nie wiedziała jak powinna je nazwać. Logika podpowiadała, że nie powinna nazywać ich w ogóle. Pozwolić powrócić do miejsca z którego wyściubiły nosa.
Tak było bezpieczniej
Tylko dla kogo?
- Nie znalazłam. - odpowiedziała między jednym gryzem a drugim. Widoczna był w niej brak chęci do rozległych tłumaczeń. Nie miała na nie siły. Obawiała się ich, choć tego nie dało się dostrzec w spokojnej, już czystej, twarzy. Nie obawiała spojrzeć się w przeszywające spojrzenie. Choć nieustępliwość i twardość w jego spojrzeniu było czymś… może nie nowym, ale dawno nie widzianym. Podobał jej się, ten rodzaj pewności - władczości może nawet. - Zostałam poinformowana. - uzupełniła jeszcze wgryzające się po raz kolejny w kanapę. Kupując sobie czas dokładnym przeżuwaniem pokarmy, popijaniem kawy. Choć wiedziała, że nie uniknie pytań, czy jakiegoś rodzaju obowiązku odpowiedzi na nie, które widziała w jego spojrzeniu.
- Tak. - krótka odpowiedź na kolejne pytanie. Gryz kanapki, łyk kawy. Nieustępliwe niebieskie spojrzenie towarzysza. Wbijające się w nią, drżące, pytające, czekające na odpowiedzi. - I nie. - niewiele dłuższa na kolejne. Zasługiwał na więcej, prawda? Ale dziś nie czuła siły, żeby spróbować wykrzesać z siebie więcej. Dziś nie chciała mówić nic, albo nie mówić już więcej wcale. Resztki zgromadzonej przez chwilę energii wydawała na to, by powstrzymać ciążące na sercu winy przed tym, aż znów wypłyną na wierzch. Pozorny spokój był kruchy. Łatwy do zburzenia. Chwiejny.
- Był. - ranny - Ale wydaje mi się, że teraz jest bardziej wycieńczony. - powiedziała zgodnie z prawdą. Nie miała pojęcia jak wpłynie na niego powrót zza granicy życia i śmierci. Czy będą i jakie skutki uboczne. Na razie musiał po prostu odpocząć. Ale to dwa krótkie słowa które wypowiedział, kiedy stwierdziła to, że nic jej nie było sprawiły, że zerknęła na niego znad kubka, w który wcześniej zezowała. Odwróciła jednak wzrok szybko, jakby nie chciała by dojrzał to spojrzenie.
Jadła bez dyskusji, bo nie miała siły by sprzeczać się o to. Ale nie umiała nie zauważyć zabawnego połączenia między spaniem, a kawą którą właśnie w siebie wlewała planując utrzymać się przytomności. Przynajmniej taki był plan, póki on nie wyjawił swojego.
Jej brat miał spać, ona czuwać. Ale nie powiedziała tych słów, by pozwolić żeby Vincent poszedł do spania. Do było egoistyczne i wiedziała dokładnie. Nie chciała. Po prostu nie chciała zostawać sama. Nie przeniosła na niego spojrzenia kiedy odezwał się ponownie. Nie odezwała się wpatrując w trzaskające drewno w kominku. Pewnie weźmie wolne, ale nie na długo. Na chwilę. Możliwie jak najkrócej. Bo teraz, żadne z nich nie mogło sobie pozwolić na luksus odpoczynku. I to nie dlatego, że o jego odpoczynku, czy też nie decydował Kieran. A dlatego, że to co się działo, nie zwalniało i nie zamierzało przestać.Wtuliła brodę i usta w kolona, w miękki sweter który pachniał nim. Przymknęła powieki wypowiadając kolejne słowa. Ale nie mając odwagi dokończyć rozpoczętego zdania. A może to nie odwaga, a coś innego powstrzymało ją przed dokończeniem egoistycznej prośby. Jakaś reszta odpowiedzialności za własne decyzje i słowa. Powinności, które wybierała wysuwając je na pierwszy plan. Przysięgła walczyć do ostatniej kropli krwi. Zaprzedała swoją duszę dla lepszego świata. Ciało nadal posiadało dla niej, ale on przynosił wspomnienia długich wspólnych wieczór. Więź, która kiedyś stała się bliska. Był tęsknotą, za tym jak mogłoby być. Ale teraz. Teraz zasługiwał na więcej.
Ta ostatnia myśl sprawiła, że skrzywiła się mentalnie uśmiechając do siebie gorzko. Wspominając słowa Hannah sprzed kilku miesięcy obarczone swojego rodzaju wyrzutem. Nawet robisz to co on. Przemknęło przez jej głowę wyraźnie i nie mogła się nie zgodzić. Zacisnęła mocniej powieki poprawiając głowę, opierając czoło na nogach. Beznadziejna.
Ruch nie sprawił, że się ruszyła. Ciemność i świadomość, że jeszcze przez chwilę był obok zdawała się kojąca. Ale nie mogła trwać. Z opóźnieniem uniosła głowę odsuwając ją od kolan, spoglądając na niego ze swojej pozycji. A w tęczówkach tańczyło coś z żałości, smutku, może tęsknoty za czymś, czego nie miała. Przeniosła uwagę na dłoń. Ale to beznamiętny ton zdawał się jakiś niepasujący. Uderzający w nią mocniej, niż by chciała. Przecież wybrała. Nakreśliła granice. Linie, przez którą nie powinni przechodzić. Ale przecież - ostatnim razem nie sprawdziło się to wcale. Zabrakło jej nagle troski, łagodności którą słyszała jeszcze chwilę wcześniej. Ale przecież nie mogła jej oczekiwać, wymagać. Nie powinna nawet o nią prosić. Nic z tego jej się nie należało.
W związku z jednym miał rację. Nie było dyskusji. Nie było o czym rozprawiać. Zsunęła bose stopy na ziemię, w prawą dłoń złapała różdżkę lewą umieszczając w wyciągniętej dłoni. Pozwalając by pomógł jej się podnieść.
W drugim jednak mylił się koszmarnie. Właśnie przez nie - noce wrażenia, przygody, eskapady, zdania, misje - nie była w stanie zasnąć.
Ruszyła jednak na wpół automatycznie, zapadając się we własne myśli, które nie oszczędzały jej wcale. Była w nich dla siebie bezlitosna z każdym pokonanym stopniem atakowała siebie sama. Walczyła ona, przeciwko niej samej. Walczyła z tym, czego egoistycznie chciała, może nawet potrzebowała. Ale nie była w stanie dać nic w zamian.
I nagle, jedna myśl uderzyła w nią z piorunującym efektem. Jej tęczówki zaczęły się poruszać jakby czytała, mimo że wzrok zdawał się nieobecny. Ale myśli błądziły po własnych torach gdy zatrzymała się na korytarzu z dłonią kierującą się w stronę klamki. Jej oczy rozszerzyły się trochę, a twarz pobladła.
Michael. Michael się nie odezwał. Nie stawił się też w Oazie. Nie dał znaku życia, a jej przez głowę przebiegły najgorsze scenariusze. Logika jednak w końcu też dostała chwilę dla siebie w którym ją uspokajała. Mógł nadal wypełniać misję, kiedy jej patronus do niego pognał. Mógł nie mieć jak jej odpowiedzieć. Mógł być ranny. Ale musiał być żywy. Jeśli by nie był, on też dzisiaj słuchałby śpiewu feniksa. Prawda? Myśl zdawała się mieć sens, logiczny ciąg, ale nadal nie była w stanie się ruszyć. Wzięła wdech w płuca ostrożnie, jakby sprawiając czy jej organizm nadal działa. Mnogość zdarzeń, spraw, obowiązków, myśli, wszystko to sprawiało, że dzisiaj zapadała się w sobie sama. W końcu wyrwała się z zawieszenia zadzierając lekko głowę by spojrzeć na Vincenta.
- To… - zaczęła niepewnie, całość szeptała że jeszcze nie jest za późno. Że może jeszcze wystosować prośbę. Poprosić by nie zostawiał jej samej. By został z nią. A logika nie miała litości. Była bezwzględna i ostra jak nóż. - pójdę. - zakończyła koślawo. Westchnęła cicho nad sobą, choć wątpiła, by mogło mu to umknąć.



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Kuchnia - Page 2 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Kuchnia [odnośnik]21.02.20 17:13
Zbyt wiele tematów kłębiło się w jego głowie. Nachodziły na siebie, zderzały, mieszały tworząc dziwną plątaninie nierealnych wizji. Miejscami przypominały sny – gorzkie, realistyczne, niemalże namacalne. Nie dając upustu nagromadzonym emocjom, sprzecznym odczuciom, zostawał pochłonięty - doszczętnie. Walczył z wewnętrznymi demonami; ukrywał rezultaty. Od zawsze taki był, skryty, niepewny, samolubny, wierzący, że doprowadzi do samoistnego ukojenia. Skoro to jego własne problemy, to przecież sam powinien je rozwiązać, prawda? Bez ingerencji i pomocy zaoferowanych osób trzecich. Od jakiegoś czasu, zadomowiły się w niespokojnym wnętrzu, przygotowując do nagłego, niekontrolowanego wybuchu. Nie mógł jedynie przewidzieć, kto stanie się ofiarą, lub adresatem ów porywu. Spojrzał w jej stronę z lekkim zdziwieniem. Dwukrotnie zaznaczył, iż okrycie wierzchnie, może stać się jej własnością. Nie musiała być zachowawcza, nad wymiar uprzejma. Znali się nie od dziś, nie byli dla siebie obcy. Ale czy, aby na pewno? – Na razie jest twój. Jak ci się znudzi, oddasz przy okazji. – odpowiedział spokojnie, racząc towarzyszkę, przelotnym, krótkim cieniem uśmiechu. Gdy zmieniała pozycję, przeniósł wzrok na absorbujący element podłogi. Nie wyczuwał w wypowiedzi drugiego dna, chwili zastanowienia. Nie przeczuwał, że zwykła, materialna rzecz, może mieć dla niej nieco większe znaczenie, że intensywne przemyślenia mogą stać się prawdziwie bliźniacze. Próbował zapamiętać ten nietypowy widok. Nie przypuszczał, że w najbliższym czasie, będzie mu dane powtórnie znaleźć się w podobnej sytuacji. Uniósł głowę i zerknął w jej stronę, gdy akurat nie patrzyła.  
Czyli to już koniec?
Sylwetka skierowana w stronę blondynki, była nieco napięta, zaniepokojona. Nogi podciągnięte na kanapie, leżały bezwładnie. Plecy oderwały się od oparcia, były pochylone w stronę gospodyni. Oddychał częściej, jednakże płytko. Doglądał czynności, które w tym momencie wykonywała, odmawiając wyjaśnień. Nie rozumiał żadnej z sytuacji, które miały miejsce w przeciągu godziny. Zdawał sobie sprawę o ilości ukrywanych, niewypowiedzianych słów, tajemnic, wyznań. Im bardziej stawał się ich nieoczekiwanym uczestnikiem, chęć zdobywania wiedzy, wzrastała. Nie naciskał, nie wymagał. Jedynie jego oczy, zdawały się nachalnie wydobywać pojedyncze sylaby. – Czyli było was więcej? – dodał instynktownie, marszcząc brwi w chwilowym skupieniu. Czekał na dalsze wyjaśnienia. Jednakże po chwili, gdy twarz blondynki wyraziła coś w rodzaju niechęci, zmęczenia, wyczerpania – odpuścił. Skarcił się w duchu, za swą nieposkromioną i nadmierną ciekawość. Może nie powinien wiedzieć zbyt wiele, nie zasługiwał? Może tak było lepiej? Czyżby wtykał nos w nieswoje sprawy? Powrócił do poprzedniej pozycji, zachowując odpowiednią odległość. Wolna dłoń, przejechała po twarzy w celu rozbudzenia i rozluźnienia. Zamrugał kilkukrotnie. Wypowiedział nowe zdanie z nutą niezrozumienia, wstydu? – Nic z tego nie rozumiem Justine. – westchnął przeciągle. – Ale to nic. Widocznie tak musi być. – głoski niknęły w delikatnym półszepcie. Dźwięk, mieszał się z odgłosem odstawianego kubka i dogasającego ognia. Wycofał się, pozostawiając bieg zdarzeń automatycznej kontynuacji.
Cisza wypełniła obszerną przestrzeń. Była niewymuszona, potrzebna. Przyciągnął jedno kolano do siebie i oparł na nim brodę. Pilnował aurorki, aby posłusznie skonsumowała cały, przygotowany posiłek. Czuł się odpowiedzialny, wyznaczony do wykończenia odpowiedzialnego zadania. Właśnie w taki sposób działał najefektywniej – zadaniowo. Następnie zaczął mówić. Przerwał kojący brak dźwięku, wypuszczając niewyraźny, niechętny monolog. Wspomniał o ojcu. Jego profil momentalnie pojawił się przed błękitnymi tęczówkami. Był taki jak wtedy, na cmentarzu. Rosły, opanowany, jednakże widocznie zmęczony, przybity, obarczony ogromną ilością problemów, które nie znalazły powiernika, adresata, współwłaściciela. Wyglądał nędznie, wcale mu nie współczuł. Poderwał się. Stał przed nią, wyciągając dłoń. Czekał na znak, subtelny odruch, którym go uraczy. Widział moment zawahania, dezorientacji, dziwnej niechęcie do opuszczenia kanapy. Co miał w tej chwili zrobić, zostawić na niewygodnym meblu, aby jeszcze bardziej uszkodziła obolałe kończyny? – Chodź, chodź. – poganiał łagodnie, poruszając palcami w wyrazie zachęcenia i ponaglenia. Był zmieniony. W tym momencie poziom wycofania, osiągnął prawie, że możliwe apogeum. Nie mógł być nachalny, wymagać zbyt wiele. Nie powinien angażować się w sprawy, które nie potrzebowały dodatkowej opinii. Nie musiał zapalczywie rozwiązywać sytuacje, w których znajdował się niespodziewanie. Żył obok – niedopasowany, niewkupiony, nie do końca potrzebny. Pragnienie zbyt szybkiego powrotu do dawnych realiów, okazywało się zgubne. Kilkanaście dni temu odczuł to nadzwyczaj intensywnie. Odpuścił. Zmienił ton, wygasił kojący, troskliwy wzrok. Oddalił się na odpowiednią, bezpieczną odległość. Podążył za zasadami, które wyznaczyła. Ciało buntowało się całkowicie, z każdym kolejnym oddechem. Pozostawał silny i wytrzymały. Ujął jej dłoń i naprężając mięśnie, pomógł w podniesieniu do pozycji stojącej. Jeszcze przez krótki moment podtrzymywał zimną, bladą dłoń, jednakże kiedy ruszyła do przodu, pozwolił, aby wyślizgnęła się odruchowo. Nie myślał, o niczym. Wyłączył emocje, zatapiając się w bezdenny mrok. Schody skrzypiały pod stopami naznaczając obecność. Zatrzymali się przed wejściem. Mężczyzna założył ręce na piersi wyczekująco. Zmarszczył brwi, gdyż blond wojowniczka, zachowywała się jakoś dziwnie. Impuls zatrzymał ją w bezruchu. Widoczne rysy zmartwionej twarzy, wyrażały niepokój, zapomnienie. – Coś się stało? – powiedział od razu, zmniejszając odległość. Chodziło o Gabriela, innych współtowarzyszy? Stało się coś złego? Coś ją niepokoiło? Wnikliwie przyglądał się chwilowemu zawieszeniu, czasami żałując, iż nie posiada daru poznawania cudzych myśli. Chciał pomóc, zareagować, wykonać akcji. Nie mógł. Nikły szept wyrwany niespodziewanie, przerwał milczenie. Potrząsnął głową, aby oprzytomnieć, a następnie potwierdzić. – Zajrzę do Gabriela.  - odpowiedział z tą samą, niepewną, wyciszoną intonacją. Przez chwilę miał wrażenie, że czegoś oczekuje. Wyraża nadzieję, niemą prośbę, zaproszenie, którego bezwzględnie wymaga. Błysk w oku był wymowny. Ich wyraz pozostawał stęskniony, walczący z logiką oraz rozsądkiem. Obiecałeś sobie, prawda? – Życzę ci dobrej i spokojnej resztki nocy. – cofnął się o krok, odwracając w stronę schodów. Zatrzymując się jeszcze na ułamek sekundy, dodał wymowny, sztampowy, lecz szczery zwrot: – Wszystko będzie dobrze. – odszedł, zsuwając się z obszernych schodów. Niepostrzeżenie, cicho, wsunął się przez uchyloną szparę pokojowych drzwi przyjaciela. Wyglądał spokojnie, zbyt blado. Leżał w jednej pozycji, pogrążony w głębokim śnie. Coś nienaturalnego było w tej sylwetce. Nie zamierzał nad tym rozmyślać. Westchnął ciężko, siadając w rogu. Emocje schodziły z całego ciała. Czuł ból mięśni, skroni, okrutne zmęczenie. Tego było za wiele. Przykrywając twarz obiema rękami, zamarł. Było gorzej niż myślał.



My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7723-vincent-rineheart https://www.morsmordre.net/t7772-elidor#215947 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f310-irlandia-wschodnie-przedmiescia-bray-akacjowa-ostoja https://www.morsmordre.net/t7773-skrytka-bankowa-nr-1857#215948 https://www.morsmordre.net/t7776-vincent-rineheart#216049
Re: Kuchnia [odnośnik]24.02.20 0:53
- Dziękuję. - szepnęła cicho, pokonując resztkę schodów by znaleźć się w końcu na dole. Choć ta krótka droga, paradoksalnie jak nigdy zdawała się zaskakująco długa. Ale nie wędrowała jedynie po materialnych powierzchniach, jej myśli błądziły gdzieś dalej. Zatapiały się w to wszystko co mógłby, co miało, i co by było gdyby. Najgorsze z możliwych rejonów, które myślała, że zostawiała na zawsze już jakiś czas temu, kiedy zdecydowała kurczowo uczepić się teraźniejszości starając się przeżywać z dnia na dzień.
Nie miała ochoty o tym wszystkim rozmawiać, a jednocześnie odnosiła wrażenie, że im więcej powie im więcej będzie pytań, na które udzieli odpowiedzi tym dłużej nie ruszy się z tego miejsca. Tym więcej czasu dzieli ją od tego, aż znów zostanie sama. Sama skazała się na samotność, teraz znów egoistycznie próbując jej się wymknąć.
- Tak. - potwierdziła, nie skupiając się na konkretnych jednostkach. - Wątpię, żebyś ich znał. - przyznała w końcu wyjaśniając, dlaczego nie sięga po nazwiska. Nie miała pojęcia, że to właśnie z Macmillanem Vincent wyruszył w świat. Nie sądziła by znał Jamie, Keatona, Steffena czy Marcellę wszyscy zdawali się być zbyt młodzi, by w czasie kiedy jeszcze nie wyruszył z Anglii zaistniała nikła szansa przecięcia się ich dróg. Milczała, obserwując jego kolejne ruchy. Słuchając następujących po nich słów. Poczuła się winna, gdy padło stwierdzenie otulone westchnieniem.
Widocznie tak musi być.
Nie musiało. Mogła powiedzieć mu teraz już wszystko. Ale była zmęczona. Bardziej, niż normalnie. Nie chciała zagłębiać się w struktury Zakonu. Wymieniać nazwisk rycerzy jednocześnie zastanawiając się, który z nich był tym, który posłał śmiertelne zaklęcie w stronę jej brata. Nie chciała mówić o Próbie. Nie chciała wracać do niej myślami. Bała się cofnąć nawet o kilka godzin, jednak świadomość dokonania zbrodni miała pozostać z nią już na zawsze. Tego była pewna. Nie miała stracić na wyrazistości, czy wyblaknąć. Obrazy z tego dnia, miały być wyraźne i żywe, powoli wtłaczające się w jej sumienie, choć była pewna, że jego większość przejęły od razu.
Schowała się, choć nie była to żadna kryjówka. Wtuliła czoło w nogi, zamykając oczy, otaczając się ciemnością w którą wpadła coraz dokładniej, a gdy wydał polecenie niechętnie poddała mu się. I dopiero drogą którą podjęła i która kroczyła wyżej sprawiła, że zaatakowało ją olśnienie, może złe przeczucie. Najbardziej zdradliwe było jednak serce, kiedy zrozumiała, że Michael, nie był sam. Michael był razem ze Skamanderem. Ciężka gula przesunęła się przez jej gardło, gdy zamarła próbując znaleźć logiczne argumenty, wytłumaczenia. Cokolwiek. Ale musiała uwierzyć. Nie była w stanie dzisiaj już nigdzie iść. Nie wiedziałaby nawet od czego zacząć. W głowie miała mętlik. Na pytanie pokręciła przecząco głową, niepewnie, bo i sama nie miała żadnej pewności.
- Nie jestem pewna. - przyznała szczerze, nie spoglądając na niego, nadal nad czymś rozważając. - Muszę poczekać do jutra. - przyznała niechętnie. Listy próbujące ich namierzyć. Dowiedzieć się gdzie są, jeśli i one pozostaną bez odpowiedzi wtedy wyruszy, spróbuje ich znaleźć.
Imię jej brata jasno podkreślało podjęte wcześniej postanowienie. Skinęła ledwie zauważalnie głową. Niech idzie, tak, tam do niego. Byle z dala od niej. Tam było bezpieczniej. Tam nie mogła go zranić, a fatum, które krążyło nad nią nie mogło usiąść też na nim. Wybrała świadomie swoją ścieżkę. Wiedziała, na co się decyduje. I chciała tego. Chciała nawet teraz, mimo że czuła się we wszystkim tak bardzo samotna. Odprowadziła go spojrzeniem, jedynie kiwając lekko na kolejne padające słowa. Ściśnięte gardło mogło okazać się zdradliwe. Wolała milczeć.
W końcu pchnęła drzwi, jedynie zrzucając się na łóżko. Czując jak kolejna fala bólu i bezsilności atakuje w nią ze wszystkich stron. Jak łzy zaczynają cieknąć po policzkach. Uniosła dłoń by zakryć usta. Nie wiedząc kiedy zasnęła kompletnie wyczerpana, drżąc przez koszmary które na nowo zatoczyły nad nią krąg. Łzy błyszczały na policzku i nosie w stłumionym świetle księżyca wpadającym przez okno.
Była sama, stawiając czoła kolejnym koszmarom pewna, że obudzi ją jej własny krzyk.

| zt? :pwease:



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Kuchnia - Page 2 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Kuchnia [odnośnik]05.03.20 23:23
Nie musiała mu dziękować. To on zaciągnął potężny dług wdzięczności, którego spłacenie zajmie okrutną, uciążliwą wieczność. Wyklęty, zagubiony, nie potrafiący dostosować się do nowych realiów - dostał drugą szansę. Bez słowa zaproponowano mu własny kąt, bezpieczny i ciepły dach nad głową. Z dala od niewygodnych pytań, nadmiernej dociekliwości, prośby o streszczenie jedenastu lat, w kilku niewyraźnych, nieskładnych zdaniach. Obdarzono niemalże bezgranicznym zaufaniem, mimo nieznanej i mieszanej przeszłości. Przychodził ogołocony, bezbronny; stawiał wszystko na jedną kartę. Próbował współdzielić troski, przejmować negatywne emocje, udzielać empatycznego, osobliwego wsparcia. Czekał na odpowiednie słowa, które zmotywują i zmuszą do działania. W tym momencie zaprzyjaźniona rodzina, była mu najbliższa. Dlatego też każde słowo, każdy wers, przyjmował z istną czcią, otwartym umysłem i pełnym zaangażowaniem. Zadawał niewygodne pytania, aby w szybkim tempie zbliżyć się do upragnionego poziomu.
Widział, niechęć wymalowaną na lekko zarumienionych policzkach. Była zmęczona, wycieńczona i przede wszystkim zmartwiona. Udzielała zdawkowych odpowiedzi, zachowując ostatki niepotrzebnej grzeczności. Ocknął się, zawieszając na jej twarzy pewne, wydłużone spojrzenie. Zbadał stan, przeanalizował reakcje, powodujące nagły obrót wnętrzności. Nie powinien pytać. Westchnął ciężko i skinął głową w geście porozumienia. Miała rację – zbyt wiele nowych jednostek pojawiło się w ich życiu, podczas wieloletniej nieobecności. – Racja. Przepraszam… – odpowiedział niepewnie, obniżając ton głosu do delikatnego półszeptu. W jego dźwiękach słychać było nutę winy oraz wycofania: – Nie powinienem zasypywać cię pytaniami. Jesteś zmęczona. – skończył wymownie opuszczając wzrok na ozdobne kształty wydeptanego dywanu. Nie chciał, aby czuła się zakłopotana, zmuszona, przyparta do muru. Coraz częściej uczestniczył w niezrozumiałych, niejasnych sytuacjach. Informacje, które do tej pory zdobył, mieszały się ze sobą, nachodziły, nakładały, powodując okrutny, zatrważający mętlik. Gubił się – nie wiedział kogo zapytać; poprosić o wyjaśnienie. Dlatego też szukał, drążył, dociekał, w najmniej spodziewanym momencie. Taki już był – nadmiernie ciekawy. Poszukujący wiedzy, znaczenia i odkupienia.  
Nie zmuszał jej do udzielenia tak szczegółowych informacji. Nie mogła czuć się winna, nie miała obowiązku wprowadzać go w gęstwinę powiązań oraz struktur. I choć czas pędził nieubłaganie, stał z boku. Zakleszczony w lawinie własnych problemów, demonów przeszłości, próby adaptacji w nowych realiach. Czy byłby na to gotowy? Czy stawiłby czoła najokrutniejszej prawdzie? Czy byłby w stanie zrozumieć wybór grupki ochotników, którzy własną krwią przepłacali życia niewinnych obywateli? Czy włączyłby się do walki? Potrzebowali odpowiedniego momentu, aby zmierzyć się z faktami tego pokroju. Wspinali się po schodach powolnie, monotonnie, lecz nie miało to znaczenia. Mógłby odprowadzać ją całą wieczność; musiał mieć pewność, że bezpiecznie trafi do łóżka. Był teraz odpowiedzialny – za całe, obecne rodzeństwo. Pozwolił, aby się zatrzymała. Lekka nuta niepokoju, napięcie mięśni nawiedziło nieświadome ciało, które samo domagało się odpoczynku. Wszystko w porządku, czy nic się nie stało? – Dobrze. Na razie o tym nie myśl. – odpowiedział spokojnie, próbując wyciszyć przygaszoną towarzyszkę. Musiała uspokoić umysł, pozwolić porwać w objęcia Morfeusza, zapomnieć o trudach minionej nocy. Posłuchała go. Przystając na schodach, wsłuchał się w dźwięk zamykanych drzwi. Odetchnął z ulgą, a potężny głaz zsunął się z największego mięśnia, na chwilę udrażniając jego bicie.
Stracił rachubę czasu, siedząc na niewygodnym fotelu. Pozycja, którą przyjął, wyłamywała kark oraz kręgosłup. Prawa noga straciła czucie. Musiał przysnąć. Wybudził się gwałtownie, o mały włos nie uderzając w szafkę nieopodal. Natychmiast wyciszył niekontrolowane ruchy, aby wyłapać płytki oddech przyjaciela. Odetchnął z ulgą, wiedząc, że wszystko było w porządku. Zatamował ziewnięcie, a wierzchem dłoni przetarł zaspaną twarz. Nie był do końca przytomny. Która mogła być godzina? Ile czasu zajęła mu niewinna drzemka? Podniósł się z fotela, aby podsunąć się pod łóżko. Złapał za wierch narzuty i delikatnie, szczelnie nakrył drzemiącego blondyna. Ciemność zniekształcała niedostrzeżone rysy twarzy. Mam nadzieję, że z tego wyjdziesz. Westchnął przeciągle w wyrazie niemego niepokoju. Subtelnie wyślizgnął się z pokoju, zamykając drzwi dokładnie, szczelnie. Dom opanowała głucha, przenikliwa cisza. Stojąc tak przez moment, uporządkowywał myśli. Nie wiedział dokładnie skąd wziął się ów impuls. Miał ich pilnować, prawda? Ponownie wspiął się po drewnianych schodach. Stanął przed drzwiami, prowadzącymi do pokoju odprowadzonej blondynki. Drewno pozostawało rozszczelnienie, dlatego też mógł uchylić je nieznacznie. Chciał jedynie zerknąć czy wykonała polecenie; spała w najlepsze, odrywając się od paraliżujących trosk. I tak właśnie się stało. Leżała na samym brzegu łóżka, pogrążona w innym świecie. Widział jedynie białe kosmyki, rozpostarte na ciemnym kompleksie poduszki. Nie słyszał oddechu, nie widział twarzy. Musiał to sprawdzić. Ponownie wsunął się do nowego pomieszczenia. Nie pamiętał dokładnie czy był tu wcześniej, dłużej niż przez kilka minut. Na placach, zakradł się o kilka kroków, aby usłyszeć znajomy, rytmiczny dźwięk. Oddychał ciężko, gdyż natłok emocji, powoli nachodził jego wnętrze. Nie wiedział jak długo stał nad jej łóżkiem, ukierunkowując wzrok na niemym punkcie przed sobą. Wyglądała tak niewinnie, bezbronnie, niepewnie. Zatracała całą swą determinację, siłę i waleczność. Ukazywała inne, niepoznane oblicze, które chłonął całym sobą. Niekontrolowany impuls zadziałał ponownie; mężczyzna nieodczuwalnie ułożył się na łóżku – obok. Naznaczył swą obecnością; może wyczuła go między krainą najpiękniejszych snów? Chciał choć na chwilę poczuć inną, tak intymną bliskość. Zachował odległość, wstrzymał chęć dotyku. Nie mógł na to pozwolić. Przecież tylko czuwał, trwał, nasłuchiwał. Zachowywał się jak wierny, najpotrzebniejszy obrońca. Nie wiedział kiedy sen ponownie odebrał mu świadomość. Spał niespokojnie, niepewnie, płytko. Nie mogła dowiedzieć się, że tu był. Wstał wczesnym rankiem, jeszcze przed nimi. Zajął się oprzątnięciem salonu, szybkimi zakupami na wykwintne i syte śniadanie. Jedynie wygnieciony ślad na pościeli mógł wskazywać o czyjejś obecności. Lecz czy podłużne zmarszczki, nie były tam od samego początku?  

| zt x2  :pwease:



My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7723-vincent-rineheart https://www.morsmordre.net/t7772-elidor#215947 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f310-irlandia-wschodnie-przedmiescia-bray-akacjowa-ostoja https://www.morsmordre.net/t7773-skrytka-bankowa-nr-1857#215948 https://www.morsmordre.net/t7776-vincent-rineheart#216049

Strona 2 z 2 Previous  1, 2

Kuchnia
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach