Wydarzenia


Ekipa forum
Pokój Idy
AutorWiadomość
Pokój Idy [odnośnik]29.02.20 0:42

Najmniejszy pokój

Pomieszczenie, które Alex zamierzał przekształcić na niewielki gabinet stało się sypialnią. Po tym, jak z początkiem kwietnia 1957 roku świat czarodziejów i mugoli ogarnęła wojna ilość mieszkańców Kurnika drastycznie wzrosła i każdy pokój był na wagę złota. Jest urządzony bardzo skromnie, jest w nim ledwie łóżko, krzesło, komódka i stolik pod oknem.
Zaklęcia ochronne: Cave Inimicum, Mała twierdza (okna), Tenuistis
[bylobrzydkobedzieladnie]




Ostatnio zmieniony przez Alexander Farley dnia 11.03.21 1:53, w całości zmieniany 4 razy
Alexander Farley
Alexander Farley
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 23
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

Alex, you gotta fend for yourself

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Pokój Idy 9545390201fd274c78230f47f1eea823
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t927-alexander-farley https://www.morsmordre.net/t999-fumea https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t3768-skrytka-bankowa-nr-277 https://www.morsmordre.net/t979-a-selwyn#5392
Re: Pokój Idy [odnośnik]14.04.20 23:56
17. maja 1957 r.
To był kolejny dzień, który minął Alexandrowi niesamowicie prędko. Nie miał pojęcia kiedy tak właściwie kolejny poranek w lecznicy przemienił się w popołudnie, a to w wieczór. Pracy było co nie miara i Selwyn nie mógł narzekać na nudę lub brak zajęcia. Ludzie go potrzebowali, a on nie zamierzał ich zawieść.
Kiedy Alexander wracał ścieżką przez pogrążony już w ciemności las to czuł, jak zmęczenie zaczyna przygniatać go do ziemi. Ramiona miał lekko opuszczone, zupełnie niepodobnie do wyprostowanej postawy, którą najczęściej przybierał, po latach arystokratycznego drylu nie do końca tego świadom. Potarł dłonią twarz starając się wytrzeć niemrawym ruchem senność goszczącą już w kącikach oczu. Zatrzymał się zaskoczony, kiedy to co wyczuł pod palcami nie przypominało twarzy, którą zwykle tam czuł. Westchnął i otwierając drugą ręką furtkę zaczął odmieniać się, przybierając swój normalny wygląd. Aloysius Lupin był wiernym towarzyszem i dobrą przykrywką, lecz młody uzdrowiciel nie zamierzał przed kimkolwiek ukrywać, że najwygodniej było mu jednak we własnej skórze.
Farley zamknął za sobą przejście i ruszył w kierunku Kurnika, który witał go ciepłym światłem sączącym się zza zasłon. Nie pomyślałby parę miesięcy temu, że ten dom mógł być doskonalszy: teraz za to nie wiedział jak mógłby mieszkać w Kurniku sam. Chociaż było czasami głośno, a jedna łazienka nie była okolicznościami sprzyjającymi do posiadania pięciu współlokatorów to jednak było jakoś tak ciepło. Alexander zaczynał rozumieć, dlaczego Bertie aż tak adorował Ruderę i fakt, że mieszka w niej tyle osób. Dom wtedy po prostu ożywał i stawał się wspólnym mianownikiem dla kogoś więcej niż tylko dla niego. Młody Gwardzista uśmiechnął się sam do siebie i do swoich myśli, przekraczając próg i zamykając za sobą drzwi. Zzuł buty i odwiesił na wieszak lekki płaszcz, który wcześniej miał zarzucony na ramiona. Słyszał z piętra odgłosy rozmowy, w łazience ktoś brał kąpiel, a z korytarza prowadzącego do kuchni doszły go dźwięki jakiejś krzątaniny. Zawahał się przez moment, rozdarty między udaniem się na górę a sprawdzeniem, co ktoś kucharzył; zakładając jednak, że pachniało dobrze doszedł do wniosku, że sprawdzi kuchnię. Odstawił torbę przy schodach i ruszył korytarzykiem. Po drodze pod nogami przemknął mu niuchacz, a Alex odruchowo wyciągnął różdżkę i odskoczył w bok, przy uderzeniu w ścianę generując niewielki hałas. Westchnął z irytacją, spojrzeniem odprowadzając stworzonko, po czym wznowił swoją wędrówkę. Uśmiech powrócił na twarz Alexa, kiedy ujrzał, kto krzątał się w kuchni.
Hej – przywitał Idę, a kiedy podszedł bliżej jego włosy zalśniły w świetle kuchennej lampy marchewkową rudością; był tak zmęczony, że zapomniał o włosach, które chociaż znów były kręcone to kolorem przypominały raczej Weasleya lub Prewetta.
Alex upewnił się, że Ida nie trzyma w dłoniach nic ostrego, po czym podszedł do niej i zgiął się lekko, oplatając jej talię ramionami i przytulając się do jej pleców. Spędzanie całych dni w lecznicy miało jeden minus: kiedy Ida nie była tam z nim, strasznie za nią tęsknił. – Co robisz? – zapytał, z zamkniętymi oczami wdychając zapach jej włosów. Alexander raczej się nie przytulał, nie ot tak, lecz dziś było to jego największym marzeniem. Ułożył w końcu podbródek na jednym z jej ramion, zaglądając na blat przed nią.


Alexander Farley
Alexander Farley
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 23
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

Alex, you gotta fend for yourself

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Pokój Idy 9545390201fd274c78230f47f1eea823
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t927-alexander-farley https://www.morsmordre.net/t999-fumea https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t3768-skrytka-bankowa-nr-277 https://www.morsmordre.net/t979-a-selwyn#5392
Re: Pokój Idy [odnośnik]18.04.20 0:06
W wolnych dniach nie szukała nudy i nie pozwalała myślom, by te zagoniły ją w kozi róg umysłowego paraliżu i zmusiły do biernego wpatrywania się w sufit, tępego przypominania sobie o przeżyciach z maja. Zajęcia było mnóstwo, jak się okazywało, wystarczyło tylko po nie sięgnąć – tak zajęła się gotowaniem. Postawiła sobie za punkt honoru choć częściowe odtworzenie przepisów matki, wierzyła w to, że znała na pamięć większość z nich, sporo czasu spędziła przy rodzicielce obserwując, co robi, ale zdawała sobie sprawę z faktu, że będzie musiała przetworzyć każdą recepturę we własny sposób tworząc prawdziwy, rodzinny misz-masz. Ta perspektywa powodowała jakieś ukłucie szczęścia, iluzoryczne pojęcie o połączeniu przeszłości i przyszłości w obraz w większej mierze skupiony tylko na dobrych wspomnieniach. Kurnik, ta mieszanina ludzi i pomieszczeń tak przytulnych, jak w jej własnym domu, sprawiała wrażenie najlepszego gruntu do rehabilitacji złamanej duszy.
Zwłaszcza wieczory były dla niej łaskawe. Ciepłe noce naganiały przyjemny wiatr do wnętrza domu, delikatnie poruszając zasłonkami przy otwartym oknie, przez które koncerty świerszczy, nieznudzonych własną monotonią dźwięków, grały znacznie głośniej, choć odbiór nie mógł równać się z werandą, gdzie śpiewy niewidocznych wśród traw stworzeń dźwięczały jak mugolskie syreny. Dobrze było podsłuchiwać ich życie i przygotowywać zabarwione przez kakao ciasto, w głowie rodził się wtedy spokój, dłonie nie sztywniały od stresu, mięśnie nie drętwiały od strachu. Lubiła ten stan, tak odmienny od wojennej rzeczywistości, dlatego czerpała z niego pełnymi garściami.
W kuchni pachniało od łączonych ze sobą składników. Pachniało olejkiem migdałowym i czekoladą, pachniało mlekiem rozbijanym z jajkami, pachniało delikatnie podgrzanym w rondelku masłem. Gdy tylko uważała, że dodawane po kolei składniki miały odpowiednią miarę – zapisywała je w specjalnie sklejonym kajecie, żeby nic nie umknęło jej uwadze. Miała już włożyć ręce do misy i zacząć ugniatać masę, kiedy drzwi do domu się zamknęły. Gdzieś z tyłu głowy odezwały się kwietniowe demony, ale gdy znów usłyszała cykające świerszcze, odetchnęła z ulgą. Nikt nie włamywał się do nich gwałtem i przemocą, nie rzucał w jej stronę zaklęć niewybaczalnych. W domu brakowało już tylko jego prawowitego właściciela, więc to musiał być Alex. Ugniatając powoli ciasto zaczynała słychać jego kroków, lokalizować odgłosy na jego ciele, w myślach określając ich pochodzenie. Zwłaszcza zaciekawiło ją, co też takiego musiało mu zagrozić, gdy w powietrzu świsnęło drewno różdżki, ale prędko uzyskała odpowiedź – pisk zdradził małego gryzonia. Uśmiechnęła się lekko, łagodnie i tylko czekała, co stanie się później. Gdy ramiona otoczyły jej talię, przymknęła z ulgą i przyjemnością powieki, rozkoszując się tym krótkim momentem absolutnej sielanki, która w tym czasie była towarem bardzo deficytowym.
Ciastka czekoladowe. Na razie są w fazie wstępnej, ugniatam ciasto – pokazała mu dłonie, na których już wisiały strzępy szaro-czarnej masy oblepionej żółtkami. – Miałeś zderzenie z niuchaczem w korytarzu? – odchyliła się lekko, żeby na powitanie obdarować go krótkim całusem, ale nim wargi zbliżyły się do kącika jego ust, zawahała się i zmarszczyła delikatnie jasne brwi. – Zmęczony?
Tylko zmęczenie mogło zmusić go do niecałkowitej przemiany. Zmęczenie albo niezapowiedziany patrol ministerialny, ale zdecydowanie bardziej zachowanie Farleya wskazywało jednak na tę pierwszą z opcji. Uśmiechnęła się nieco szerzej i ucałowała go miękko. Chyba powoli przyzwyczajała się do jego nienaturalnego talentu metamorfomagicznego. Było w nim coś nieoczekiwanie intrygującego. Choć musiała przyznać, że ponad tym wszystkim wolała jego naturalny wygląd. Wolała Alexandra, którego poznała wtedy na moście.


breathe

then begin again

Ida N. Lupin
Ida N. Lupin
Zawód : magomedyk z Doliny Godryka
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
it's always darkest
before

the d a w n

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6989-ida-lupin#183439 https://www.morsmordre.net/t7864-swistka#221262 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t8043-skrytka-bankowa-nr-1619#229623 https://www.morsmordre.net/t8106-i-lupin#231775
Re: Pokój Idy [odnośnik]18.04.20 16:54
Istniała na świecie pewna rzecz, do której Alexander miał okropną słabość i na która pozwalał sobie szalenie rzadko: były nią słodycze. Kiedy kupował tabliczkę czekolady rzadko się zdarzało, że cokolwiek z niej dotrwało do następnego dnia, chyba że była większa niż standardowo się to przyjęło wśród wytwórców słodyczy. Farley poprzez nie jedzenie słodyczy ćwiczył swoją silną wolę, która w tym punkcie była wyjątkowo słaba. Kiedy więc stał tak, obejmując Idę i jeszcze mając miejsca w pierwszym rzędzie na spektakl, który przygotowały mu jej dłonie miał wrażenie, jakby wygrał los na loterii. Pozwolił zapachowi kakao wymieszać się z tak dobrze poznanym już zapachem dziewczyny, którą nazywał swoją.
Czując, jak jej ciało relaksuje się pod wpływem jego dotyku, spięte mięśnie Alexandra powoli zaczęły odpuszczać, rozluźniając się i pozwalając mu na dobre zostawić za sobą cały dzień pracy. Wziął głęboki oddech, wraz z powolnym wydechem wyrzucając z siebie kolejne nitki stresu.
Hm. Pomóc ci? – zapytał, ale choć jego intencje były szczere, to jednak trochę mu się nie chciało: zbyt wygodnie było mu tak, jak właśnie się umiejscowił. Mógłby patrzeć na swobodne ruchy jej dłoni godzinami.
Prychnął cicho, kiedy wspomniała niesforne zwierzę, które zawsze znajdowało jakąś drogę, aby wychodzić z Kurnika i wracać do środka kiedy tylko miało ochotę. – Zostałem przez niego staranowany – powiedział z udawanym wyrzutem i teatralną obrazą w głosie, lecz nie był w stanie utrzymać swojej zagniewanej maski, kiedy Ida złapała spojrzeniem jego oczy. Uśmiechnął się, ospale i leniwie, przez moment napawając się jej bliskością. Podciągnął kąciki ust odrobinę wyżej i zwlekał z odpowiedzią, w końcu dostając wyczekany pocałunek: niespieszny i delikatny, może i nawet ostrożny, wciąż badający nowe tereny. Zakończył go, prostując się i odsuwając odrobinę, na ustach wciąż czując smak czekolady. Oparł się o blat obok Idy, pozwalając lewej ręce zamarudzić odrobinę na jej talii nim w końcu i druga dłoń nie puściła jej biodra i znalazła się przy jego boku. – Co przywiodło ci na myśl tak kuriozalną myśl. Ja? Zmęczony? – prychnął żartobliwie, przysiadając na skraju blatu. Prawda była jednak taka, że od końca marca Farley nie miał właściwie ani jednego wolnego dnia. Parę godzin snu, kwadrans wykradziony po śniadaniu, trzydzieści minut na obiad, późnowieczorne pogawędki ze Skamanderem, te krótkie chwile sam na sam z Idą. W tym w głównej mierze zawierał się jego czas wolny.
Przypatrywał się jej rękom, oblepionym ciastem, zajmującym się czymś, co wpojono mu, że nie było godne ani dla niego, ani jego przyszłej wybranki. To chwile jak te sprawiały, że wpadał w wiry niepewności. Nagła myśl odmalowała się na jego twarzy, powodując lekkie opadnięcie kącików ust. – Wiesz, że całkowicie nie mógłbym tego robić? Przytulić cię, pocałować – powiedział nagle, uśmiechając się ni to smutno, ni to z nostalgią. – Mógłbym prowadzić cię pod ramię na spacerze, pod czujnym okiem przyzwoitki, może jakbym był wyjątkowo śmiały, a my po słowie, to przyzwolonym by mi było musnąć mi ustami wierzch twojej dłoni – powiedział, spojrzeniem z jej jasnego lica błądząc znów na zatopione w ciemnym cieście palce. – Czasem ogarnia mnie takie dziwne uczucie... – zaczął i zamarł, lecz zaraz pokręcił głową i pomimo zmęczenia uśmiechnął się ciepło. Przecież gdyby był nim to nie mógłby nawet pomyśleć o jakiejkolwiek przyszłości z tą cudowną czarownicą. – Chyba jednak nie chcę o tym mówić. Jak ci minął dzień? – zapytał, odrywając się przy tym od blatu i długim ramieniem sięgnął ku szafce nad głową panny Lupin. Wyciągnął ze środka szklankę i podstawił ją pod kran, nalewając połowę objętości, po czym łapczywie upił zeń kilka łyków.


Alexander Farley
Alexander Farley
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 23
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

Alex, you gotta fend for yourself

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Pokój Idy 9545390201fd274c78230f47f1eea823
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t927-alexander-farley https://www.morsmordre.net/t999-fumea https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t3768-skrytka-bankowa-nr-277 https://www.morsmordre.net/t979-a-selwyn#5392
Re: Pokój Idy [odnośnik]19.04.20 0:45
Lubiła to uczucie przynależności do jakiegoś miejsca, do osoby, do rzeczy, choć w tym przypadku sentyment działał w drugą stronę. To dawało poczucie bezpieczeństwa, pewności, że akurat na tym kawałku podłogi, na której aktualnie stała, nikt jej nie zaatakuje, nie zagrozi, nie dotknie w sposób, którego nie chciałaby przyjąć. Nagłe bodźce powodowały w ciele reakcje, nad którymi nie miało się kontroli, ale gdy te okazywały się tylko nadgorliwym działaniem układu nerwowego, wszystko odpuszczało. To było dobre, tak po ludzku. Dokładnie tak traktowała dotyk, którym obdarzał ją Alex. Mięśnie rozluźniały się pod opuszkami palców, które jeszcze przed kilkoma minutami na pewno zaciskały się na różdżce, mogła mruczeć pod nim jak kot, rezygnowała z czujności i ciągłej walki o własne życie. To nie miało znaczenia. Pozwoliła sobie nawet na chwilę przymknąć powieki, rozciągnąć bezlitosny czas możliwie jak najbardziej. Wewnętrzne tamy tworzone przez dobre wychowanie odzywały się buntowniczo, ale choć chciała, nie dopuszczała ich do głosu, celowo ignorowała, wiedząc jednak, co chcą jej przekazać. Ale może na tym polegało dzisiaj życie – na przecieraniu własnych ścieżek, na przekraczaniu granic dorosłości, na pobieraniu nauk z własnych doświadczeń. Przyglądała mu się o kilka chwil za długo, z uśmiechem na ustach kontemplowała w myślach jego wygląd; miał rysy chłopca, ale jednocześnie blizny nadawały mu jakiejś sztucznej męskości, dodawały lat. I bagażu doświadczeń.
Możesz pokroić czekoladę, dodamy ją do masy – teraz nie robiła już wypieków sama, dołączył do niej. Razem. Naiwne stwierdzenie, ale tak pocieszające. – Nie za drobno. Jeśli dodamy większe kawałki, czekolada nie do końca się roztopi, będzie chrupiąca. – ta chwila sentymentu odpłynęła razem z jego głosem, rozleniwiony od chwili przyjemności umysł wrócił do normalnej pracy, a dłonie Idy do ugniatania ciasta. – Nie spodziewał się twojej wizyty. Wpadasz tu rzadziej niż on – zaśmiała się cicho, ledwie kształtując śmiech w przerywany strumień powietrza. Zerknęła na Alexandra jeszcze raz, gdy usłyszała, że się krząta, szuka noży, tabliczki czekolady wśród kilku produktów leżących jeszcze na stole. Obiecała, że posprząta, kiedy już wszystko skończy. – Sama nie wiem… – odchrząknęła, uniosła ku ustom przybrudzony nadgarstek, żeby zamarkować chichot. – Wyglądasz… na zmęczonego. Inaczej. Rozumiesz. Ale wpadła mi do głowy jeszcze myśl o tym, że w ostatnim czasie jadłeś zdecydowanie za dużo marchwi, rudy lisie – tym razem nie powstrzymała ciepłego gestu i kiedy kuliła w drżącym śmiechu ramiona, zza ucha wywinął się kosmyk jasnych włosów, lądując niebezpiecznie blisko oka. Skóra prędko wyczuła intruza i Ida uniosła dłoń, żeby nadgarstkiem wsunąć do na swoje poprzednie miejsce, pomagając sobie przy tym dmuchnięciami, ale to nie zdawało egzaminu. – Alex? Poprawisz mi włosy?
Spojrzała na niego, gdy podszedł bliżej i zaczął mówić. Przyglądała mu się czujnie, jakby wysłuchiwała właśnie mądrego i pouczającego wykładu na temat najważniejszych metod leczenia trudnych urazów mięśni, i wysłuchała do końca, analizując i rozumiejąc. Wtedy to był dla niej ogromny szok – jego ukrywane pochodzenie, wydziedziczenie nagłośnione w gazetach, o którym przypomniała sobie po ich kłótni. Teraz okazywało się, że przyznawał jej się do prawdy, która mogła mieć dla niej tylko dobry wydźwięk. Gdyby nie to, nie byliby razem. Gdyby nie to, nie byłoby jej tutaj.
Żyliśmy w dwóch różnych światach. Ja ze swojego nie wyszłam ani o krok, a ty musiałeś jednocześnie być w obu i obu uczyć się od nowa. To była twoja decyzja, ale możesz już o jednym zapomnieć, oduczyć się go. Bliskość jest ważna. Bez niej jesteśmy tylko suchymi konarami. Ja… mówiłam różne rzeczy wtedy, kiedy się kłóciliśmy, ale… ale sądzę, że dobrze się stało – chciała, żeby z nią rozmawiał, chciała go poznawać, chciała wiedzieć, że tu zostanie. – Że jesteś tutaj ze mną, a nie tam z… inną i jej przyzwoitką – uśmiechnęła się lekko, z cichym rumieńcem, wędrowała wzrokiem od kącików jego oczu, dostrzegła przekrwione ze zmęczenia białka, sińce pod oczami z braku odpowiedniej ilości snu, podobne do tych pod jej dolną linią rzęs; odnajdywała kolejne sploty fal w tęczówkach, głębię źrenic. – Szukałam sobie czegoś ciekawego do zrobienia. Byłam w miasteczku, kupiłam kilka rzeczy do domu, mleko, jajka. Pani Petterson, mugolka, zrobiła mi długi wykład o tym, jak jej mąż wybudował kurnik pod domem i że jakbym chciała, może mi oddać kilka kurcząt do odchowania. Pomyślałam sobie wtedy, że to zabawna wizja. Kurnik w kurniku. Wyobrażasz sobie? – pokręciła lekko głową, śmiejąc się pod nosem. – Kupiłam nowy kajecik i zamierzam odtworzyć przepisy mamy. Część pamiętam, resztę wymyślę sama. Taki mam plan. Bardzo ambitny.


breathe

then begin again

Ida N. Lupin
Ida N. Lupin
Zawód : magomedyk z Doliny Godryka
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
it's always darkest
before

the d a w n

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6989-ida-lupin#183439 https://www.morsmordre.net/t7864-swistka#221262 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t8043-skrytka-bankowa-nr-1619#229623 https://www.morsmordre.net/t8106-i-lupin#231775
Re: Pokój Idy [odnośnik]20.04.20 22:31
Nosił w sobie dziurę, która choć z biegiem dni zaczynała z wierzchu zarastać zielenią i listowiem to jednak nie znikała. Żył z nią i objął ją jako część samego siebie, lecz w momentach, w których była blisko miał wrażenie, jakby ta ogromna pustka pośrodku wszystkiego zaczynała maleć i spłycać się, wypełniać czymś nowym, ale jednocześnie tak bardzo domowym. Czuł ciepło jej oddechu na swoim policzku, ruchy ciała pod ramionami, które szczelnie otoczyły jej sylwetkę. Zupełnie, jakby chciał ją zatrzymać przy sobie, wcisnąć między żebra, prosto do serca. Nie był pewien czy on dostroił się do niej czy też ona do niego, ale przez moment oddychali w jednym, wspólnym rytmie, w którym zdawał się pozostawać nawet i wtedy, kiedy odkleił ciało od jej pleców w poszukiwaniu kuchennych przyborów. – Tak jest, pani generał – rzucił żartobliwie, kiedy zabierał się do wykonywania swojego zadania. Było coś sielskiego w tym wieczorze, coś co wprawiało go w stan sennego marzenia i przyjemnej wojennej niebytności. Świat ucichł i odwrócił wzrok od domu w lesie, w którym życie toczyło się w cieniu wielkich wydarzeń.
Ach tak? Czyli rozumiem, że akt własności powinienem przepisać na tego małego szkodnika – mruknął z intonacją, jakby doznał nagłego olśnienia. Droczył się z nią, ale Merlin i Wendelina mu świadkami, że okropnie lubił to robić. Odarł czekoladę ze sreberka – nie była to jego ulubiona, lecz nie żałował tego faktu, zwłaszcza, że jej przeznaczeniem były ciastka. W powietrzu zaczęły rozlegać się miarowe trzaski pękającej tabliczki, a w nosie znów łaskotało go od zapachu kakao. Rzucał jej ukradkowe spojrzenia, kiedy walcząc ze śmiechem próbowała przekazać mu jakąś wiadomość. Przechylił lekko głowę, przyglądając jej się z coraz to bardziej niepewnym uśmiechem, aż w końcu ściągnął brwi. Jego wzrok zastanawiał się prawie że na głos, czy z jej głową było wszystko w porządku, lecz wtedy go to trafiło. Miał ochotę uderzyć się otwartą dłonią w czoło, ale zamiast tego najpierw odłożył nóż, a później sięgnął ku spiętrzonym na czubku głowy lokom. Po ich rozprostowaniu spełniły się jego podejrzenia: westchnął ciężko i aż opadły mu ręce, kiedy odpowiednio uformowaną myśl posłał w siebie, a włosy jęły zmieniać barwę. – Zadowolona? – zapytał, przebijając się przez jej chichot i zadzierając do góry prawy kącik ust. Zawsze był to prawy. Złapał znów za nóż i na nowo podjął krojenie czekolady, ale panna Lupin nie pozwoliła mu na pozostawienie jej samej sobie. Nim uwolnił swoje ręce od pracy wykonał jednak jeszcze jedno cięcie, krojąc na pół ostatni kawałek czekolady. Obrócił się wtedy ku niej i powoli, z namaszczeniem wręcz złapał niesforny kosmyk jej jasnych włosów. Delikatnym ruchem założył go za ucho, pozwalając palcom zaczepić się na gładkiej okrągłości jej żuchwy. Odsunął się tylko odrobinę, żeby sięgnąć ku szafce i napełnić szklankę wodą, ale para burzowych oczu nie opuściła Idy od tamtej chwili nawet na moment. Obserwował ją wpierw znad krawędzi szkła, a następnie już bez żadnych przeszkód, kiedy ponownie znalazł się tuż obok, ledwie cal lub dwa dzieliły ich biodra. Nie powiedział jednak nic, milcząc tylko i wpatrując się z malutkim uśmiechem w jej osobę gdy wypowiadała ku niemu tak piękne słowa. W świetle lampy dostrzegł rumieniec pełznący po jej policzkach, kiedy zmieniała temat i opowiadała mu o swoim dniu. On jednak dalej uparcie milczał, delikatnie tylko podskubując zębami dolną wargę od środka.
Nie chciałbym być z inną. Chcę być tu z tobą, twoim kajecikiem i twoimi ambitnymi planami. I pomysłami na kurnik, który musielibyśmy obwarować przed Geniuszem niczym twierdzę. I twoimi krzykami, smutkami i chichotami – zaczął wymieniać, znów sięgając ku niesfornemu kosmykowi jej włosów. Tym razem jego palce zatoczyły drobne półkole i przejechały w dół, aż do podbródka. Uniósł go odrobinę, samemu pochylając się i łapiąc jej usta w kolejnym pocałunku: pewniejszym, bardziej stanowczym, jakby niosącym niewypowiedzianą obietnicę. Nie był pewien czy to zmęczenie go tak ośmieliło, czy coraz solidniej kształtowane uczucia względem stojącej przed nim czarownicy. Z cichym westchnieniem zakończył czuły gest, lecz tylko po to, aby nieznacznie się cofnąć i wejrzeć jej głęboko w oczy. – Mów mi o wszystkim. I o niczym. Mów mi po prostu to, co leży ci na sercu i gra w duszy – wymamrotał, po czym wrócił do swojego pierwotnego położenia: przytulenia się do jej pleców. Nie był w stanie stwierdzić dlaczego, ale miał wrażenie, że i ona i on z jakiegoś powodu potrzebują pewnego rodzaju wsparcia. – Coś jeszcze się dziś działo? – drążył dalej, opierając podbródek na jej ramieniu. Nie przenosił jednak na jej drobne barki swojego ciężaru ciała, wciąż stabilnie i w miarę przyzwoicie stojąc za nią.


Alexander Farley
Alexander Farley
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 23
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

Alex, you gotta fend for yourself

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Pokój Idy 9545390201fd274c78230f47f1eea823
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t927-alexander-farley https://www.morsmordre.net/t999-fumea https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t3768-skrytka-bankowa-nr-277 https://www.morsmordre.net/t979-a-selwyn#5392
Re: Pokój Idy [odnośnik]09.06.20 0:06
Pieczenie ciastek było ułudą spokoju, ale ani Ida, ani też Alexander, nie mieli sobie tego za złe, taką właśnie rolę miały pełnić drobne czynności wykonywane dla oderwania myśli od wojennej zawieruchy, odwrócenia uwagi od problemów większej wagi. Dziś nikogo nie leczyli, nie dotykali nawet swoich różdżek, a jedynie prostych kuchennych narzędzi i własnych ciał, kradli ciepło, oddawali je sobie wzajemnie. Zapomniała dzięki niemu, że na świecie istniało zagrożenie, Ten-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać, horda jego popleczników i cała reszta niezidentyfikowanego bliżej zła, które wciąż i wciąż starało się o sobie przypominać. Nie dzisiaj. Dzisiaj był spokój, ciepły kurnik, miękkie ciasto ugniatane pod palcami, zapach czekolady, który zaczął obejmować kuchnię za każdym przedzieleniem aromatycznej bryły na mniejsze części; był on, jego palce i tęsknota za bliskością.
Sądzisz, że będzie w stanie podpisać się swoją małą łapkę pod aktem? Czy może po prostu odbije ją na papierze? I obawiam się, że będziemy musieli z siebie zrezygnować i oddam mu się w pełni, bo nie mam gdzie mieszkać… – przekomarzanie się było częścią wspólnej przestrzeni, pilnowanie jej granic, szczypanie się pod łokciami, łaskotanie po karku i sięganie po najmniejszy palec prawej dłoni, żeby tylko sprawdzić, czy ktoś stoi obok. Nie miała mu tego za złe. Na pewno nie teraz. Zerkała na niego przez ramię, kiedy tak domyślał się, co takiego miała na myśli, aż w końcu parsknęła serdecznym śmiechem, gdy w końcu dotarło. Nie przyzwyczaiła się jeszcze do jego metamorfomagicznego talentu, choć była na dobrej drodze. Jej brwi drgnęły w skromnej konsternacji, jakby zastanawiała się, jakie procesy czynnościowe temu towarzyszą. W końcu oderwała się od medycznych rozważań, gdy usłyszała pytanie – i przytaknęła. – W rudości też fantastycznie wyglądasz, więc tak, zadowolona, ale tylko z takiego obrotu wydarzeń.
Wystarczyło, że poczuła opuszek jego palca przy skroni, a już mrużyła powieki, chłonąc pieszczoty, ile tylko potrafiła. Uśmiechała się łagodnie, w rozanieleniu, pod wrażeniem tego, jak lekko potrafiła być na duszy, kiedy nikt nie mówił o tym, co działo się za ścianami ich domu, jak ciepło, jak prosto. Wystarczyło, że objął jej policzek, na prośbę zawinął za ucho niesforny kosmyk włosów. Tak było dobrze i choć wiedziała, że nie mogło to trwać wiecznie, to starała się docenić każde ziarenko piasku opadające na dno klepsydry, gdy po prostu przy niej stał. Nie cofnęła się, kiedy zatrzymał się obok, napił wody, wciąż patrzył, ale swoje spojrzenie opuściła na ugniatane ciasto, zaledwie tylko obserwując go łakomie kątem oczu. W końcu jednak zatrzymała się w tym, co robiła i obróciła się w jego stronę, żeby skupić na nim całą uwagę. Uległa jego gestom bez najmniejszej chwili zawahania, chciała być przez niego dotykana, chciała czuć, że jeszcze jest blisko. I odpowiedziała na pocałunek, który jej dał, umorusaną w cieście dłonią niemal uniosła instynktownie do jego karku, ale opór ze strony masy jednak ją przed tym powstrzymał, co jednak poskutkowało wtargnięciem uśmiechu w połączenie ich warg. I kiedy w końcu dystans znów się pojawił między ich ciałami, a kontakt złapały oczy, poczuła przypływ animuszu. Jakiegoś uczucia, którego nie potrafiła zlokalizować. A może właśnie potrafiła, tylko wyparcie (celowe lub poparte strachem) zmusiło ją do markowania.
Dobrze. Dobrze, powiem – zmarszczyła brwi i zacisnęła usta na tyle, by nadać twarzy wyraz determinacji i nagłego alarmu, na jaki zaczynała po kolei odpowiadać każda komórka jej ciała. – Alexandrze Farleyu – spojrzała na swoje dłonie zanurzone w mące połączonej z jajkami i mlekiem. Na litość, lepszej chwili nie mogła sobie wybrać. I całe to łamanie dobrych obyczajów. Merlinie! – Alexandrze Farleyu, kocham cię. Zachęciłeś mnie, żebym powiedziała, co mi leży na sercu, więc mówię. Więc mówię, że cię kocham.
Przytulał się do jej pleców, nie widzieli swoich oczu, ale wciąż uważała, że to najbardziej intymne wyznanie, na jakie kiedykolwiek mogła się odważyć i to z kilku względów, które głównie oscylowały wokół zasad narzuconych kobietom przez inne kobiety. Najprawdopodobniej w takiej pozycji czuł, jak zesztywniała, czekając tylko na to, co powie. Na litość, Ida, co ty wyrabiasz!


breathe

then begin again

Ida N. Lupin
Ida N. Lupin
Zawód : magomedyk z Doliny Godryka
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
it's always darkest
before

the d a w n

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6989-ida-lupin#183439 https://www.morsmordre.net/t7864-swistka#221262 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t8043-skrytka-bankowa-nr-1619#229623 https://www.morsmordre.net/t8106-i-lupin#231775
Re: Pokój Idy [odnośnik]03.07.20 12:37
Gdyby był zachłanny i gdyby jego życie nie potoczyło się w konkretny sposób to mógłby chcieć już na zawsze zostać z nią w tym zawieszeniu, w słodkim niebycie skradzionej chwili. Wtedy pieczenie ciasteczek bez użycia magii nie byłoby cichym przejawem tego, jak bardzo potrzebowali zajmować czymś swoje ręce i umysł żeby nie wodzić przygaszonym spojrzeniem za ramionami zegara, który za każdym razem ledwie oderwali od niego oczy zdawał się nieubłaganie przyspieszać. Mogliby zostawić wszystko za sobą i umknąć, zamknąć oczy, nie widzieć, nie wiedzieć. Ale nie mogli, nie mogli i nie chcieli, ponieważ gdyby teraz rzucili to wszystko to zdradziliby samych siebie i to, kim byli.
Dlatego starał się łapać każdą chwilę. Skończył zwlekać czwartego kwietnia, kiedy stojąc na pogorzelisku wpatrywał się w ostatnie zielone drzazgi, które kiedyś były drzwiami. Ostatecznie pojął wtedy, że żył na pożyczonym czasie i zmarnował go już zbyt wiele.
Dlatego teraz nie hamował cichego śmiechu, który na krótką chwilę rozpromienił jego rysy.
Otello byłby pewnie w stanie sprzedać nas wszystkich razem wziętych za trochę złota, odbicie łapki pod aktem własności byłoby ledwie preludium – zażartował dalej, przerywając na moment tylko po to, by spojrzeć na nią spod przymrużonych powiek. – Na szczęście szkodnik może tylko o tym pomarzyć. Potrafię być zaborczy jak smok – żartobliwy uśmiech wciąż wyginał jego usta, lecz w słowach, które wypowiadał pod warstwą humoru kryło się ziarno prawdy.
To jednak nie było teraz ważne: ważna była ona, obok niego, przy nim, w jego ramionach. W głowie Alexandra jak alarm pojawiła się myśl, że mógłby całować ją do końca życia; nie miał jednak nic przeciwko temu, aby tak było. Jednocześnie przerażał go ten fakt i napawał niepojętą wręcz mocą, dzikością w sercu i niezłomnością. Uczucia te cicho bulgotały pod jego skórą i w piersi, kiedy złożył głowę na jej ramieniu i przymknął oczy, napawając się jej ciepłem i zapachem. Potrafił rozpoznać ją po nim tak samo, jak po dźwiękach jej kroków: teoretycznie potrafił już rozpoznać każdego z domowników po krokach, powoli oswajał się też z coraz częściej odwiedzającym ich Steffenem, ale zmysły młodego uzdrowiciela zdawały się wręcz z niecierpliwością łowić jej obecność.
Tak więc jeszcze nim wyraźnie zesztywniała Alexander intuicyjnie wyczuł, że coś się zmienia, jakby nagle przełożyć środek ciężkości. Zamarł i on, a jego kciuki przestały zataczać niewielkie okręgi na jej talii. Nie ważył się odezwać, nieruchomo słuchając i oczekując nagłego ciosu, a gdy ten nadszedł...
Alexander miał wrażenie, że cały jego świat podskoczył. Będąc w powietrzu świat zrobił półtora salta. A na koniec świat wylądował na głowie.
Stał nieruchomo, w swoim skostnieniu wciąż obejmując Idę, wciąż opierając się na jej drobnym ramieniu. Przez chwilę nawet nie do końca był pewien, co go uderzyło. Dwa proste słowa, które potrafiły zmienić tak wiele.
Kocham cię. Dwa słowa.
Avada Kedavra. Tylko dwa słowa.
Kocham cię.
Nie był w stanie powiedzieć, ile czasu minęło im w tym bezruchu i ciszy, które jednak nie nosiły w sobie nic z pustki. W końcu powoli, jakby testował swoje kości po dniach letargu cofnął ramiona i wyprostował się, przez moment wpatrując się w tył jej głowy, na którym w lekkim nieładzie spoczywał kok przewiązany pomarańczową wstążką. Alexander przełknął, czując jak gardło wyschło mu na wiór.
Ida... – wypadło mu spomiędzy warg zachrypniętym szeptem, niezdolnym do głośniejszego zebrania słów. Przełknął znów i sięgnął ku jej ramieniu, łapiąc je i ciągnąc, zmuszając do obrócenia się i spojrzenia na niego.
A na jego twarzy malował się strach.
Ja... ja nie mogę dać ci wszystkiego, co chciałbym ci dać – wyznał, a choć mówił głośniej to jego głos wydobywał się wciąż z trudem. – To niebezpieczne. To będzie... trudne. I nie mogę – mówił, nie odrywając spojrzenia od jej oczu – nie mogę i nie będę mógł oddać ci siebie, duszą i sercem, dopóki trwa ta wojna – jego usta poruszały się i wypowiadały słowa, lecz reszta jego ciała zdawała się nie być w obecna, nic nie ważąc i w tym braku ciążenia posyłając jego głowę w przestwór niebios. Zacisnął palce mocniej na jej ramieniu, a oczy błysnęły tak, jak jeszcze tego nie widziała.
Zamrugał gwałtownie i zacisnął wargi między zębami tak mocno, że na chwilę zmieniły się w cienką, zbielałą kreskę.
Moja wierność leży w pierwszej kolejności w Zakonie. Zawsze w pierwszej kolejności – powiedział, a linia jego żuchwy stała się twardsza, spięta, kanciasta. Puścił jej ramię i delikatnie przeniósł dłoń na jej szyję, opierając o obojczyk, kciuk i czubki palców składając na dwóch pulsujących liniach po przeciwnych stronach gardła. Przejechał ostrożnie dalej na kark i wyżej, ostatecznie unosząc drugą z dłoni i oplatając jej policzki swoimi palcami, gładząc wystające kości, pełznąc wyżej, wślizgując się między luźno splecione włosy, cały czas nawet na moment nie odrywając oczu od oczu. Z tych burzowych, srebrno-błękitnych wyrwała się pojedyncza, uparta łza, lśniącym śladem znacząc policzek.
Ido, wybacz mi – opuścił głowę i oparł swoje czoło o jej czoło, zamykając oczy. – Wybacz mi, że mogę dać ci tylko moje serce. Wybacz mi, wybacz – szeptał, gładząc kciukami jej skronie, zbliżając się jeszcze bardziej. Gdy mówił jego wargi przelotnie muskały jej usta. – Kocham cię i błagam, wybacz mi to.
[bylobrzydkobedzieladnie]




Ostatnio zmieniony przez Alexander Farley dnia 06.07.20 13:49, w całości zmieniany 1 raz
Alexander Farley
Alexander Farley
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 23
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

Alex, you gotta fend for yourself

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Pokój Idy 9545390201fd274c78230f47f1eea823
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t927-alexander-farley https://www.morsmordre.net/t999-fumea https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t3768-skrytka-bankowa-nr-277 https://www.morsmordre.net/t979-a-selwyn#5392
Re: Pokój Idy [odnośnik]03.07.20 17:48
To było tak ludzkie, kiedy z lekkich dowcipów i podszczypywań przechodzili nagle w najbardziej emocjonalną sferę swojej relacji, czekając tylko, aż ten nagromadzony spokój i nawarstwiające się z wolna szczęście zwyczajnie eksploduje jak trafione znienacka bombardą. Nie mogli żyć w beztrosce, nie powinni przebywać w niej dłużej niż kilka dłuższych chwil, bo ich ciała i umysły zaczynały zwyczajnie wariować, szukały sposobu na ucieczkę z tej agonii, letargu, w którym mięśnie zaczynały rozluźniać się i tracić czujność. Otaczała ich wojna, to przecież naturalne, że jako uzdrowiciele oczekiwali ataku z każdej strony i już zaciskali palce na własnych różdżkach, żeby pomóc; ale czy nie należał im się ten cholerny odpoczynek od zła, niepokoju i wszelkich czarnoksięskich świństw, które na skórze zostawiały piętna i zawiązywały pieczęcie? W młodym umyśle Idy rodził się bunt, może niedostatecznie mocno przyzwyczaiła się do pracy w lecznicy, może jeszcze gubiła się w tym, kiedy powinna skupić wszystkie zmysły na obowiązkach, a kiedy był czas na absolutny od nich fajrant. Przerwy poświęcało się na dostarczenie żołądkowi czegokolwiek, byleby tylko kiszki nie zaczęły grać żałobnego marsza, a do spragnionego gardła wlewało się wyczarowaną odrobiną magii wodę. Nie było w tym miejsca na sentymenty – wojna rozkazywała i słuchała tylko i wyłącznie twardych poleceń, nie było w niej miejsca na rozważania o tym, co nieistotne. Godzenie się z tymi faktami było wyjątkowo trudne, zwłaszcza, kiedy nie było już od nich odwrotu.
Bo nie cofnie słów, które wypowiedziała. Nie powie „nieważne” i wymusi na Alexandrze posłuszeństwo zapomnienia. Impuls osiągnął, co chciał, a kawalkada reakcji potoczyła się jak śniegowa kula po zboczu. I zebrała podobne żniwo – oboje zesztywnieli, ich ciała jakby oddzieliła niewidzialna bariera, delikatna i cienka, ale nieprzepuszczalna dla wszystkiego, co mogłoby zaburzyć idealny, wypracowywany tak długo porządek. Głos zupełnie się nie wliczał, był nie do uchwycenia, był powietrzem i ciął fakturę tej zasłony na strzępy. Powoli uniosła dłonie i oparła je o brzegi miski, oddychając tak powoli i ostrożnie, jakby usiłowała przejść po ścieżce z czającymi się na nią na każdym kroku pułapkami. Zamknęła oczy i zaczęła liczyć.
Jeden, dwa, trzy… sześć… piętnaście.
Odezwał się, gdy dotarła do dwudziestu. I jej imię zabrzmiało nagle jak obietnica opuszczenia, jak zimna stal kostuchy dotykająca jasnej, młodej szyi, wciąż naprężonej w oczekiwaniu na ostateczny werdykt, jak kamień ocierający się ponuro i drętwo o twardą, górską skałę. Powieki zacisnęły się najmocniej, jak tylko mogły, a usta wygięły się w pełnym wstydu i skruchy grymasie. żałowała. Żałowała, że to powiedziała, choć przecież to wszystko była prawda. Ale żałowała, bo teraz wszystko jeszcze bardziej się zmieni i znowu do tych zmian trzeba będzie przywyknąć. Stawiała się, zesztywniała mocniej, kiedy próbowała odwrócić ją ku sobie, ale w końcu uległa i płacząc bezgłośnie, patrzyła mu w oczy, choć jego kolory blakły pod naporem słonych ścieżek tworzących się z pojedynczych łez. Kiwała szybko głową, jak dziecko, któremu mówi się, że nie wolno wkładać palców między drzwi, bo boli, a dziecko doskonale zdaje sobie z tego sprawę, bo już to zrobiło, doświadczyło, dlatego wie. Uniosła nadgarstki, by otrzeć nimi własny szloch i nawet wtedy jej głowa poruszała się w kolejnych przytaknięciach. I już nawet się uśmiechała, już już słodko-gorzki grymas wpełzał na jej usta, kiedy wyjawił, że Zakon Feniksa zawsze będzie wyżej niż ona – zamiast się uśmiechnąć, zaśmiała się ni to serdecznie, ni to z żalem wydobywającym się prosto z duszy, ni z rozczarowaniem i pretensją. Już godziła się z faktem, że to koniec, że finalnie odmówi i tyle będzie z tego poświęcenia, ale on wcale tego nie zrobił. W dodatku jego dotyk, ten szukający miejsca na jej ramionach i szyi, głodny bliskości i błagający o to, żeby mimo wszystko nie uciekła, żeby została jeszcze jedną, króciutką chwilę, choć tyle. Patrzyła na niego z twarzą czerwoną od łez, spuchniętą i napęczniałą od emocji, mrużyła oczy, gdy tylko zaledwie muskał wrażliwych miejsc na jej skórze.
Zadbam o nie – odpowiedziała w końcu błagalnie. Zadbam o nie, tylko nie odchodź. – Zadbam o nie, o ciebie, o wszystko, co będzie nas otaczało, tylko mi na to pozwól. – nie chciała odchodzić, nie teraz, kiedy przeszli tak długą drogę, nie teraz, kiedy nie miała już nikogo. Nie teraz, gdy tyle mu z siebie oddała, a on przyjął ją w swojej gościnności. – I wybaczam ci wszystko, Alex. Wszystko. Nawet to… to poświęcenie dla Zakonu. – tutaj akurat nie miała co wybaczać. Tak po prostu było, na taki grunt już padła i zakwitła na nim w pełni. – Ja wiem, to wojna, wojny pragną ofiar i wprowadzają chaos, ale wierzę, że uda nam się to przetrwać. Choć chwilę. – uścisnęła umazanymi ciastem dłońmi jego nadgarstki, dając mu w ten sposób znak, że nie może jej puścić i że ona wcale nie chce, żeby taka myśl przeszła mu przez głowę. W pełnym tęsknoty geście załasiła się subtelnie, łaknęła jego obecności teraz, kiedy powiedzieli, że należą do siebie. Miłość w czasie wojennej zawieruchy trafiała ludzi na oślep, nie patrzyła, czy robi to podążając za rozsądkiem, czy tylko błahymi, naiwnymi pobudkami. Dotknęła ich okrwawionymi palcami, łącząc i splatając mocnym węzłem linie życia. Kochał ją. A ona kochała jego. – Nie odbierajmy sobie wzajemnie nadziei.


breathe

then begin again

Ida N. Lupin
Ida N. Lupin
Zawód : magomedyk z Doliny Godryka
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
it's always darkest
before

the d a w n

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6989-ida-lupin#183439 https://www.morsmordre.net/t7864-swistka#221262 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t8043-skrytka-bankowa-nr-1619#229623 https://www.morsmordre.net/t8106-i-lupin#231775
Re: Pokój Idy [odnośnik]12.07.20 19:12
Kiedy zamilknął gardło miał tak mocno ściśnięte, jakby ktoś zacisnął na nim palce i dusił, aż nie wyciśnie z niego ostatniego tchnienia. Miłość była ogromną siłą, która w swoim pięknie i chwale potrafiła także niezwykle skutecznie niszczyć. Pielęgnowanie jej było więc niezwykle ryzykowną grą, lecz czy istniała przed tym jakakolwiek linia obrony? Przecież próbował racjonalizować od tak dawna, powtarzał sobie, że nie może pozwolić na to, aby ona stała się jego słabością, a on jej. W ostatecznym rozrachunku jego wysiłki były jednak śmiechu warte. Takiego gorzko-słodkiego śmiechu, który paradoksalnie łączył w sobie jednocześnie poczucie przegranej i wygranej. Dziwne, że można było cieszyć się nawet z własnej uległości.
Kiedy jego palce badały jej napuchniętą od płaczu twarz miał wrażenie, że może faktycznie będzie dobrze. Już dawno nauczył się, że od życia nie należało mu się nic, ani jemu, ani komukolwiek innemu. Życie nie dawało, życie po prostu było i wydarzało się każdego dnia, a oni mogli jedynie próbować by mieć coś z niego na własność. Nie był pewien czy to była samolubność, skoro wyraźnie pomagała mu w przedzieraniu się przez gąszcze wydarzeń i złych informacji, skoro sprawiała, że wszystko wydawało się malować w jaśniejszych barwach. Jeżeli chciała go kochać, a on mógł dać jej w zamian swoją miłość to czy było to samolubne? Czy przeszkadzało mu w jego powołaniu, w jego zobowiązaniach? Nie. Wiedziała też na co się pisze, z jakim ryzykiem wiąże się zostanie przy nim, a mimo to wciąż chciała: zupełnie niczym ćma ciągnąca do płomienia świecy.
Gładził więc jej skórę, nie mogąc przestać myśleć o tym, jak delikatna była rozciągająca się między nimi i wokół nich sieć, jak łatwa do skruszenia i zadeptania. I oni mieli jej bronić, żyć w jej objęciach, chronić się wśród niej. Alexander wiedział już, ze tego właśnie chce. Wszyscy, z którymi rozmawiał, mieli rację. Nie powinien się przed tym wzbraniać. Jeżeli podejmował decyzję w pełni świadom jej konsekwencji może lepiej przygotować się na najgorsze... a w międzyczasie doświadczyć tego, co najlepsze.
Nie odpowiedział jej, zamiast tego otworzył jednak oczy. Byli za blisko by widzieć wyraźnie, stykające się twarze były rozmazane, lecz nawet tak był w stanie spojrzeć w jej oczy na tę krótką chwilę przed. W jednej chwili pokonał dzielący ich dystans i nie przejmując się mieszaniną łez i surowego ciasta dookoła pocałował ją tak, jakby świat miał się jutro skończyć. Nie mieli w końcu ani chwili do stracenia.
Całował ją z palcami zaplątanymi w złote włosy, całował ją zapamiętale, całował ją tak, jakby w końcu przestał się powstrzymywać. Nie wiedział kiedy przesunęli się tak, że plecy Idy napotkały opór ze strony kuchennego blatu. Gładził ją po twarzy i szyi, zapominając że do kuchni w każdej chwili mógł ktoś wejść, zapominając że zachowywał się całkowicie nieodpowiednio, zupełnie wbrew wszystkim wyuczonym zasadom. Do diabła z zasadami, miłość ich przecież nie przestrzegała.
Sunął dłońmi po jej ramionach, łopatkach, żebrach, zatrzymując na wcięciu talii, gdzie zacisnął palce i uniósł ją kawałek, tym samym sadzając na blacie, wśród kuchennych przyborów. Ich oczy znalazły się praktycznie na tym samym poziomie – Alexander odsunął się i objął spojrzeniem jej lico, jakby nie do końca wierząc w to, co właśnie się działo. Zaraz jednak niedowierzanie i zachwyt zaczęły ustępować rozbawieniu.
Masz tu trochę ciasta – powiedział, unosząc znów dłoń do jej twarzy i próbując zetrzeć lepką masę i łzy, jednak okazało się to zadaniem niemożliwym do wykonania. – A zresztą... nieważne – mruknął, po raz kolejny zamykając jej usta w pocałunku. Zdecydowanie nie miał tego dość i nie zapowiadało się, że w jakiejkolwiek przyszłości miałoby się to zmienić.
Dopiero szelest piór i oburzone pohukiwanie sowy wyrwało go z tego zatracenia – Alexander westchnął i obejrzał się przez ramię, znajdując na szczycie lodówki przycupniętą Fumeę.
Trzeba by w końcu odebrać tę pocztę – mruknął zerkając na Idę, ale nie mogąc jakoś zebrać się na to, aby oderwać się od panny Lupin. Kciukiem dłoni głaskał jej policzek, a jego spojrzenie raz po raz błądziło to w jej niebieskie, zaczerwienione od płaczu oczy, to znów na intensywnie zaróżowione od pieszczot wargi.
Kochała go. A on kochał ją.


Alexander Farley
Alexander Farley
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 23
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

Alex, you gotta fend for yourself

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Pokój Idy 9545390201fd274c78230f47f1eea823
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t927-alexander-farley https://www.morsmordre.net/t999-fumea https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t3768-skrytka-bankowa-nr-277 https://www.morsmordre.net/t979-a-selwyn#5392
Re: Pokój Idy [odnośnik]19.07.20 21:57
Chciałaby powiedzieć mu, że jest gotowa na to wszystko, co szykował dla nich los, ale nie była w stanie, nikt nie nadał jej prawa do podobnej obietnicy i wiedziała, a raczej coraz mocniej zdawała sobie z tego sprawę, że żadne z nich nie podejmie się wyzwania nadania jej realnej formy. To byłoby nieodpowiedzialne, jeszcze bardziej niż ten jeden konkretny krok w stronę zakreślenia ich przyszłości grubą linią słowa „wspólna”. Teraz spojrzenia miały być inne, bliższe, mogły łączyć się ze śmielszymi uśmiechami, których posyłanie jeszcze przed kilkunastoma minutami, kiedy wszystko dookoła nich było niepewne i dziwne młodzieńcze, uchodziło za obrazę moralnych granic. One wciąż istniały, wyraźne i stanowczo traktujące o sprawach między dwójką zakochanych, ale intymne wyznanie uczuć sprawiło, że dostali w swoje dłonie odrobinę więcej swobody, odrobinę więcej możliwości. Czy te kilka prostych słów, zaledwie przecież trzy, przywołało dorosłość i gwałtem wepchnęło ją pod ich skórę? Bo przecież nie decydowali się tylko na pocałunki, być może teraz odważniejsze i przekazujące więcej, przekazujące cokolwiek prócz wstydu młodzieńczych lat, nie decydowali się tylko na pewne poszukiwanie palców, by w końcu spleść je razem i poczuć bezpieczną przystań. Zdecydowali się na odpowiedzialność – za siebie samych, za to, co próbują tworzyć, za wspólną przestrzeń i spędzony czas. Zwalniała z tego obowiązku Alexandra, dzisiaj oficjalnie i starając się pogodzić z konsekwencjami własnej decyzji. Powiedział jej o Zakonie, poniekąd stała się jego częścią, znała zobowiązania i chociaż tęskniła za jego wolnością, którą mógłby z nią dzielić, to wiedziała, że za nic nie wymieniłaby swojego życia na inne. Nie było sensu marzyć i szukać nowych rzeczywistości, żyli tutaj i teraz – przy akurat takich wersjach siebie, tego nie mogło nic zmienić. Jego pocałunek, łaknący jej jak nigdy, przecież to czuła, dokładnie to jej powiedział. Zastanawianie się nad tym, co byłoby gdyby stało się balastem, ciążącym boleśnie na barkach i ściskającym czaszkę do pierwszego jęku bólu. Oddała mu to uczucie całą sobą, zachłannie sięgnęła do jego ust, zaciskającymi się powiekami pozwalając ostatnim łzom w końcu wypłynąć na powierzchnie. To nie był czas na płacz, nie było w tym ani krztyny żałoby – szczęście przeżywali oboje, przeplatane z ciężarem odpowiedzialności, jaki sami zrzucili sobie na karki, ale to naprawdę były momenty, które warto było zapamiętać na dłużej. Więc objęła go mocno, szczelnie zakryła jego ciało ramionami, jakby chciała ochronić ich przed całym złem, odepchnąć je od tarczy kruchego uczucia. Każdym calem skóry chciała czuć go przy sobie, czubkiem nosa chętnie muskała delikatnie szorstki policzek, czuła i przeżywała go tak bardzo, jak tylko mogła. Uległa jego dłoniom, pozwoliła się unieść, a kiedy się zbliżył, instynktownie rozchyliły uda, w pragnieniu bliskości wołając go do siebie. I dopiero wtedy poczuła, że to odrobinę zbyt wiele; że nie powinni, bo zasady i tradycje wykreowane przez pokolenia właśnie były podle przez nich ignorowane. Jak na zawołanie jej policzki, a później niemal cała twarz, zapłonęły żywym ogniem, oblały się rumieńcem wyraźnym jak te malujące się po zbyt mocnej nalewce popijanej zimowym wieczorem. Przestała oddychać, powietrze zatrzymało się gdzieś w połowie drogi między wdechem i wydechem, ale to nagle powróciło, gdy oderwali się od siebie. Pocałunek trwał za krótko, ale… czegokolwiek by nie zrobili, czasu zawsze miało już być dla nich zbyt mało. Odszukała jego źrenice, sprawdziła, czy drobniutkie fale błękitnych tęczówek wciąż budują je w ten sam sposób, nie zmieniły się, odkąd powiedziała, że go kocha. Nie chciała, żeby się zmieniał, ale wojna nienawidziła stabilizacji, metamorfozy były jej chlebem powszednim.
Ciasta? – zdziwiła się całkiem szczerze. Zdołała zapomnieć, że zanim wpadli sobie w ramiona i w tym nagłym tańcu zdecydowali się zwyczajnie odpłynąć, próbowała dłońmi ugniatać masę na ciastka. Spojrzała na swoje dłonie, o dziwo bardziej czyste, niż się spodziewała. I uśmiechnęła się w rozbawieniu, widząc, że umazała ciastem końcówki jego włosów, kołnierz koszuli i kark. – Ty masz go zdecydowanie więcej… – Fumea skutecznie zwróciła na siebie ich uwagę. Ida odnalazła ją wzrokiem i znów przypomniała sobie o pozycji, w jakiej się aktualnie znajdowali. Ona wciąż była nieodpowiednia, choć tak bliska i ciepła, zachęcająca, by w niej zostać, zapomnieć o całym świecie. Ucałowała go po raz ostatni, miękko, ale z obietnicą, że to wcale nie jest ich ostatni pocałunek, i zeskoczyła z blatu, zaraz wyciągając dłonie, żeby odwiązać od sowich nóżek przesyłki. – Sądzisz, że to coś ważnego?
Oddała mu zwinięte w ruloniki pergaminy, po cichu licząc na to, że podzieli się z nią ich zawartością. I że to nie będzie kolejna z tajemnic.


breathe

then begin again

Ida N. Lupin
Ida N. Lupin
Zawód : magomedyk z Doliny Godryka
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
it's always darkest
before

the d a w n

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6989-ida-lupin#183439 https://www.morsmordre.net/t7864-swistka#221262 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t8043-skrytka-bankowa-nr-1619#229623 https://www.morsmordre.net/t8106-i-lupin#231775
Re: Pokój Idy [odnośnik]02.08.20 20:48
Patrzył na jej zaczerwienione od płaczu i wstydu lica i nie był w stanie powstrzymać fali ciepła, która rozlała się gdzieś w okolicach jego serca. Jednocześnie czuł jednak okropny żal względem samego siebie o to, że wciągał Idę w to wszystko. Lecz nie był w stanie opędzić się od tego cichego głosu z tyłu głowy, brzmiącego podejrzanie jak Lucinda, który uparcie przypominał mu, że Ida też miała coś do powiedzenia w tej sprawie. Alexander nie okłamał jej od kwietnia ani razu, nie ukrywał niczego, co tylko mógł jej wyjawić. Wiedziała tak wiele jak mogła wiedzieć i na tyle mało, aby nie stała się w oczach jego wrogów – ich wrogów – potencjalnym celem. Nawet, jeżeli w jakiś sposób by się o niej dowiedzieli to Alexander starał się ją chronić: Ida nie tylko była w stanie pomóc jemu, ale też innym Zakonnikom, w razie gdyby jemu coś się stało.
Tego dualizmu, wewnętrznego skonfliktowania właśnie tak długo nie mógł pojąć: jak Ida mogła chcieć wiązać się z kimś, kto jednocześnie kochał ją, ale nie mógł niczego obiecać? Dla kogo zawsze miała stać jako druga? Alexander westchnął cicho, zakładając kolejny z jej niesfornych kosmków włosów za ucho. Była niczym ukochana żołnierza. W byciu ukochaną żołnierza nie było nic złego, prawda? Nie, nie było, jeżeli nie liczyć rozdzierającej serce nieuchronności straty i pospiesznej łapczywości w wykorzystywaniu każdej chwili. Kiedy był przy niej miał wrażenie, że reszta jego życia, wszystko poza sprawami Zakonu w końcu było w porządku. Ogarnął go spokój. Była tu i chciała być tu dalej: ze wszystkim co się z tym wiązało. A on mógł się przy niej na chwilę zapomnieć i zapomnieć, jak dramatyczna była ich sytuacja.
Odsunął się jednak, wyczuwając i dostrzegając jej dyskomfort. Nie stał już przed nią,  przenosząc się gdzieś trochę bardziej na lewo i posyłając jej nieco rozbawione, ale skonfundowane spojrzenie. Mimowolnie podążył dłonią za jej wzrokiem, a kiedy jego palce napotkały sklejone kępki włosów zaśmiał się cicho, kręcąc głową i wciąż wpatrując się w swoją czarownicę spojrzeniem, w którym znów można było dostrzec skrzące się ogniki.
Dobrze, że i tak miałem się wykąpać – stwierdził ostatecznie i wzruszył ramionami, po czym w końcu zajął się obruszoną sową. Fumea szczypnęła go w palec, jednak zwierzę nie miało na celu go skrzywdzić, a bardziej pospieszyć. – No już przecież odbieram, odbieram – mruknął, jak zwykle dogadując sowie, która zahukała w odpowiedzi. Po odczepieniu przesyłek parę razy przeczesał miękkie pióra swojej niezawodnej przyjaciółki, po czym zajął się przeglądaniem poczty.
Na początku chciał zająć się zapieczętowanymi wiadomościami, których były trzy, lecz coś innego skradło jego uwagę. Farley odłożył pergaminy na blat stołu, nie poświęcając tej czynności zbyt wiele myśli. Te, wraz z oczami skupione były bowiem na nagłówku, który zdobił dzisiejsze wydanie Walczącego Maga – gazety, którą za pomocą pośrednika prenumerował w celu nieustannego monitorowania kroków nieprzyjaciela. Rząd Malfoya miał bowiem w nawyku przechwalać się wszystkim co robił tak donośnie jak kura, która zniosła jajo.
Zwykle komentował na głos zawartość gazety, lecz dziś Alexander był okropnie cichy. W miarę jak czytał treść pierwszej strony to bladł coraz bardziej: jego twarz była pannie Lupin doskonale widoczna w świetle kuchennej lampy, lecz wieści tak poruszające Gwardzistę wciąż pozostawały poza jej polem widzenia. Nagle Alexander drgnął i zaczął gwałtownie przerzucać strony gazety. Prędko jednak przestał, najwyraźniej znajdując to, czego szukał.
W kuchni zapadła cisza: gęsta i lepka, przeszyta nerwowym napięciem. Po kilku długich chwilach twarz Alexa jednak drgnęła, a jego usta wykrzywiły się w uśmiechu. Grymas ten pozbawiony był wesołości, a jego oczy pozostały ciemne. Farley zaczął się trząść, a z jego gardła wydarł się śmiech: pusty i wręcz straceńczy. Wciąż się śmiał kiedy spojrzał na Idę. Czarownica mogła dostrzec wyraźnie odmalowane w jego oczach zagubienie. Alexander obrócił wtedy gazetę tak, aby jej zawartość mogła zobaczyć panna Lupin.
Na samej górze strony w tłustych, czarnych literach stało jedno słowo: POSZUKIWANY. Niżej, nieco mniejszą, lecz wciąż zbyt widoczną i namacalną czcionką napisano ALEXANDER FARLEY, a środek wydruku zajmowało jego ruchome zdjęcie, uchwycone najwyraźniej na jakimś pogrzebie sprzed paru laty, jako że wyglądał nieco młodziej. Poniżej stało kilka epitetów: niebezpieczny członek Zakonu Feniksa, zwolennik Harolda Longbottoma, przeciwnik rządu, zdrajca krwi. I suma. Pięć tysięcy galeonów. Tyle dokładnie była warta jego głowa.
Alexander śmiał się, nie wiedząc co innego może zrobić. Nie zostało mu już wiele więcej – jakże ulotną była ich wcześniejsza chwila spokoju.

| zt x2


Alexander Farley
Alexander Farley
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 23
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

Alex, you gotta fend for yourself

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Pokój Idy 9545390201fd274c78230f47f1eea823
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t927-alexander-farley https://www.morsmordre.net/t999-fumea https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t3768-skrytka-bankowa-nr-277 https://www.morsmordre.net/t979-a-selwyn#5392
Re: Pokój Idy [odnośnik]11.02.21 13:01
| najprawdopodobniej 7 listopada

Kołdra tak przyjemnie grzała skórę odkrytą przez nocne szarpanie się w niespokojnym śnie, tak przyjemnie ja otulała. Odgradzała od tego, co działo się dalej, za jej cienkimi granicami, i jeszcze dalej, za twardymi ramami pokoju. Słyszała szuranie intensywniejsze niż jeszcze kilka dni temu, mogłaby przysiąc. To dziwne, niecodzienne, nieco obezwładniające, ale dodające też otuchy, bo to szuranie przez oznacza, że za drzwiami ludzie żyją, oddychają, posiadają w piersi serca, które każdym krokiem zagrzewają się do ruchu. Dobrze słyszeć żyjących ludzi po tym, co się działo przez ostatnie miesiące. Co dzieje się teraz.
Mimowolnie szukała wśród kroków tych należących do niego. Do Alexandra. Ale nie było ich tam, a przecież dobrze je znała. Miarowe, rytmiczne, jak etiuda wygrywana na pianinie, pozbawione chaosu, drgające jak metronom po zaledwie muśnięciu palcem wahadła. Reszta kroków była nierówna i rozkołysana, jakby ich właściciele poruszali się nieprzyzwyczajeni na statku bujanym przez fale. Z lekkim uśmiechem podciągnęła otulone kołdrą kolana pod brodę i otoczyła je ramionami, rozwiązując w głowie to równanie, o którym pewnie teraz nikt nie myślał. To już niedługo. Niedługo te kroki ustąpią, zatrzymają się na chwilę, długą i porośniętą ogromną warstwą kochającej ciszy, ciszy pozbawionej odgłosów wojny. I to będzie wspaniała cisza.
Przerażająca cisza.
Dreszcz wstrząsnął nagle jej ciałem, skuliła się jeszcze mocniej i drżącym strumieniem wypuściła przez usta powietrze, dziwnie chłodne, puste, suche. To emocje, burza hormonów rozgrzewająca się gwałtownie pod wpływem jednej myśli, wiedziała o tym, wiedziała o jej fizjologicznym początku, o całym procesie i jego konsekwencjach, zastanawiała ją jednak jedna rzecz – czy ta myśl pojawiła się świadomie czy tylko jednostkowo? Jest zakotwiczona w faktycznych wątpliwościach czy to wyraz abstrakcyjnych obaw nie mających żadnego sensu? Przecież chciała tego. Dokładnie tego chciała.
Chciała zostać jego żoną.
Nie wiedziała, w którym momencie wstała, przebrała się i zaplotła włosy w ciasny dobierany warkocz. Jakoś poszło z górki, samo, ciąg porannych wydarzeń potoczył się jak śniegowa kula, z metra na metr nabierając rozpędu. Dom żył, widziała cienie Isabelli i Louisa przemykające między korytarzami, odgłosy zwierzaków szukających czegoś do pochłonięcia, do zabawy, do przeskrobania, wydawało jej się nawet, że nadnaturalnie wysoka sylwetka Lisa zniknęła gdzieś za zakrętem, dostrzegała też innych, przypinających girlandy i światła, ale nie chciała im przeszkadzać nadgorliwą rozmową. Zajęła się więc tym, co ostatnio, tuż obok nabierania nowych umiejętności uzdrowiciela, szło jej najlepiej – pieczeniem. I gotowaniem w ogólnym rozrachunku.
Wszystkie produkty podarowane przez gości były ważne, każdy jeden z nich prezentował sobą dozę uczucia, troski i zmartwienia, hojności; każdy jeden zawierał w sobie słodycz, której nie można było określić żadnym ze zmysłów. Gdy więc brała w dłonie gruszki, robiła to z pewną czcią, z uśmiechem na ustach, tak samo traktowała winogrona, kiedy odłączała je od zdrewniałych gałązek. Gruszki obrała ze skórek i pokroiła na mniejsze kawałki, maleńkie trójkąty, i otoczyła je w miodowej glazurze rozgrzanej z dodatkiem łyżeczki masła na patelni. Póki stygły na blaszce tuż obok niej, zajęła się przygotowywaniem faszerowanych jajek. Wzięła całą kopę, którą podarował Percival, dobrze to zapamiętała, i po ugotowaniu na twardo ścięte żółtka wymieszała z podsmażonymi grzybkami i szynką, a po wyłożeniu do przeciętych na pół jajek porcji farszu, posypała całość rozdrobnionym kozim serem. Wyłożyła wszystkie jajka do blaszki, którą ustawiła w specjalnie zaczarowanej na potrzeby ślubu i wesela szafki chłodzącej, większej niż ich dotychczasowa. Wydawało jej się, że zrobiła zdecydowanie za mało, ale z drugiej strony… to miała być skromna ceremonia. Skromna jak na czasy, w których szczęście mieli żyć.

| zt


breathe

then begin again

Ida N. Lupin
Ida N. Lupin
Zawód : magomedyk z Doliny Godryka
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
it's always darkest
before

the d a w n

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6989-ida-lupin#183439 https://www.morsmordre.net/t7864-swistka#221262 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t8043-skrytka-bankowa-nr-1619#229623 https://www.morsmordre.net/t8106-i-lupin#231775
Re: Pokój Idy [odnośnik]18.02.21 0:28
20 października

Nie było na to wszystko czasu! Większość projektów Trixie przeniosła na połowę listopada, żeby teraz w całości poświęcić się temu, co było naprawdę ważne: przygotowywaniem szat na ślub i wesele Idy i Alexandra. Nie tyle jej uwaga skupiła się na gościach, co przede wszystkim na pannie młodej, która do ołtarza nie mogła przecież pofrunąć w byle czym. Jakaś skąpana w molach sukienka z poprzednich pokoleń wyciągnięta z dna szafy, nawet wyprana i wyprasowana, byłaby niczym zły omen ciążący na całym wydarzeniu; Ida potrzebowała czegoś spektakularnego, a jednocześnie delikatnego i zwiewnego, czegoś, co podkreśliłoby jej subtelną kobiecość i... Dziewiczość? Ile z tego miała w sobie to Trixie powiedzieć nie mogła, ale z pewnością robiła ku temu dobre pierwsze wrażenie. Dlatego też z torbą, w którą napakowała krawieckich przyborów, Beckettówna pojawiła się w Kurniku. Była tu ostatnio częstym gościem ze względu na zbliżającą się datę, toteż bezpardonowo wspięła się po schodach i pomknęła w kierunku pokoiku, o którym wiedziała, że należał do jeszcze-panny-Lupin. Przez ramię miała przełożony biały ochronny skafander, pod którym można było odnaleźć małe cudo.
- Ida! Wstawaj, mamy ślub do ogarnięcia - zawołała od progu i jak taran przetoczyła się przez korytarz, chociaż to aż dziw, że chude nogi i owinięte skarpetkami stopy robiły aż tyle rabanu. Słońce ledwo wisiało nad linią horyzontu kiedy Trixie z impetem otworzyła drzwi do sypialni i wparowała do środka, natychmiast układając swoje rzeczy na stole. Torba z materiałami, tasiemkami, koronkami i innym dobrodziejstwem wylądowała na blacie, a sukienka pod kamuflującą warstwą - w nogach łóżka. Zaraz potem sięgnęła po kołdrę, którą okryta była ognistowłosa czarownica i zdarła z niej pled, zamieniając go na własną smukłą sylwetkę, która zawisła nad nią na materacu jak blada śmierć o oczach pełnych podekscytowanego wariactwa. - Wstawaj albo będę gilgotać - zagroziła Beckettówna, po czym wyprostowała plecy i zsunęła się niżej, bezceremonialnie siadając na wysokości kolan panny Lupin. W sumie samej sobie przypominała teraz takiego bogina, którego Ida powinna odegnać zaklęciem... Ale jeśli by to zrobiła, raczej nie doczekałaby się zbyt prędko skończenia swojej ślubnej kreacji. - Mam nadzieję, że nie przytyłaś w ciągu ostatnich dni, co? Zanim zrobimy przymiarkę musisz zjeść śniadanie - stwierdziła rzeczowo i kiwnęła głową, by dodatkowo podkreślić mądrość swojego założenia. Nie mogłaby dopasowywać sukienki na wychudzonej postaci, przecież na ślubie będzie tyle jedzenia - przygotowanego wspólnymi siłami, wbrew głodowi ogarniającemu Anglię, że projekt opinający talię mógłby... Eksplodować. A wtedy to dopiero byłby wstyd.
Trixie Beckett
Trixie Beckett
Zawód : krawcowa, gospodyni w Warsztacie
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'll ignite the sun just like the spring has come.
flames come alive.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9401-trixie-beckett#285649 https://www.morsmordre.net/t9405-stevie#285909 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f318-dolina-godryka-warsztat https://www.morsmordre.net/t9407-skrytka-bankowa-nr-2175#285917 https://www.morsmordre.net/t9406-trixie-beckett#285911
Re: Pokój Idy [odnośnik]04.05.21 20:00
- Nie dasz mi jeeeszczee pięęęęciuuu miiinuuuut, prawda? - burknęła półprzytomnie, mocniej zakrywając głowę poduszką z piór, która z tej strony była tak przyjemnie chłodna i ani trochę nie zachęcała do otwarcia oczu. Wbrew wszelkim pozorom - Ida doskonale wiedziała, że miały naprawdę dużo do zrobienia a ta jedna sprawa była czymś niezmiernie ważnym, na co szczególnie czekała chyba równie mocno, co nękająca ją z rana Trixie. Potrzebowała tylko tych pięciu minut... których panna Beckett zdecydowanie nie miała zamiaru jej dać, brutalnie ściągając z niej ciepły, przyjemny pled i wystawiając ją na dużo gorsze zimno niż te bijące od chłodnej poduszki. Na dodatek jeszcze jej groziła!
- Nieeee - jęknęła bezsilnie, nie wkładając w to za dużo przekonania, za to zdecydowanie tyle samo wstawaniowego niechcieja, co za pierwszym razem. Może tylko z dodatkiem mocniejszego zaciśnięcia oczu i objęcia się ramionami, które już zaczęły pokrywać się drobną gęsią skórką. - Jesteś potworem - zawyrokowała, uchylając jedno oko i choć nie miała na myśli szyszymorzego wyglądu Trixie, która zawisła nad nią jak upiór, to też by się zgadzało. Dręczyła ją jak najprawdziwsza zmora. Troskliwa, pełna nieocenionego ciepła i wielu wspaniałych talentów, którymi chciała podzielić się z Idą, ale zmora.
- Mam wrażenie, że połknęłam balon, przy czym dużo bardziej wolałam motylki - lekko pokręciła głową na "nie" - miała wrażenie, że było wprost przeciwnie do tego, co mówiła Trixie i zamiast przytyć, straciła kilka kilogramów od stresu. Nie miała zamiaru migać się od ślubu - co to, to nie, ale coraz częściej łapały ją chwilę zwątpienia w to, jak miała wypaść w tym... wszystkim... na ślubie... w nowej roli... w nowym życiu. Zawsze chciała, by to wszystko wyglądało naprawdę podobnie. Oczywiście, bez wojennych klimatów, ale podobnie... i chyba wciąż łudziła się, że nie miało brakować w tym tego kluczowego elementu, jakim była obecność rodziny. W tym momencie już kogokolwiek z jej żyjących krewnych. Chciała spojrzeć na drzwi i zobaczyć tam brata, nawet jeśli podświadomie wiedziała, że to niemożliwe. Nie było go tam, dokąd adresowała listy do niego. Od pewnego czasu odbijały się od wielkiej, przezroczystej ściany. Benji nie wiedział o ślubie, ale mogła mu go opisać, racja? Ze wszystkimi najdrobniejszymi szczegółami. To napełniało Idę pociechą, której potrzebowała, żeby uchylić oko - tym razem na stałe.
- Jesteś zmorą, wiesz o tym? - uśmiechnęła się, unosząc brwi.
Ida Lupin
Ida Lupin
Zawód : Uzdrowicielka w lecznicy Farleya
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
The rest is confetti.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9502-ida-lupin https://www.morsmordre.net/t9578-burzuj#291578 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik

Strona 1 z 2 1, 2  Next

Pokój Idy
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach