Weranda
AutorWiadomość
Weranda
Na zlokalizowaną na tyłach domu werandę można przejść zarówno z korytarza, jak i bezpośrednio z kuchni, oraz zejść - po trzech drewnianych schodkach - prosto do ogrodu. Otoczona barierką i zadaszona, jest jednym z ulubionych miejsc Tłuczka, przez co niemal zawsze pokryta jest błotnistymi odciskami psich łap. Oprócz wąskiej ławeczki stojącej pod ścianą, udało się tu upchnąć też niewielki stolik i kilka krzeseł - każde od innego kompletu.
[bylobrzydkobedzieladnie]
here, where the world is quiet;
here, where all trouble seems
dead winds' and spent waves' riot
in doubtful dreams of dreams
here, where all trouble seems
dead winds' and spent waves' riot
in doubtful dreams of dreams
Ostatnio zmieniony przez William Moore dnia 14.04.23 8:34, w całości zmieniany 1 raz
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
20 kwietnia
Wszystko mnie swędzi. W s z y s t k o. Absolutnie każdy centymetr ciała, a zaczęło się niewinnie: kilka dni temu zacząłem się drapać po łydkach, potem po udach, wreszcie po przedramionach. Dzisiaj obudziłem się w środku nocy, zastanawiając się całkiem poważnie czy mogę z siebie zdrapać całą skórę i zastąpić ją nową. Próbowałem czymś zająć myśli. Chodziłem po chatce bez celu, ale nie chciałem za bardzo hałasować, żeby nie obudzić Florence. Zabrałem się za jakąś książkę od Steffena, ale już po przeczytaniu jednej strony złapałem się na tym, że pocieram nogę o nogę. Nawet udałem się na spacer dookoła chatki, ale siąpił deszcz, a nie chciałem się do tego wszystkiego jeszcze przeziębić. W końcu wpadłem na genialny pomysł zimnej kąpieli: wypełniłem wannę wodą, która niemalże zmroziła zaczerwienioną skórę, ale faktycznie przyniosła ulgę chociaż na kilka chwil. Wiedziałem jednak, że długo tak nie wytrzymam. Zastanawiałem się do kogo mogę się zwrócić z tym problemem i szybko doszedłem do wniosku, że... nie wiem. Alexander zniknął, lorda Archibalda przecież nie będę fatygował dla kilku(set) swędzących krostek, do szpitala tym bardziej pójść nie mogę, bo oficjalnie nie żyję. Mógłbym się udać do leśnej lecznicy, ale nie wiem kto tam aktualnie przyjmuje i czy w ogóle jeszcze ktoś tam przyjmuje po zniknięciu Alexa. Kiedy w końcu wyszedłem z wanny (siedziałbym dłużej, ale woda się nagrzała), trąc się trochę za mocno ręcznikiem, ale musiałem, przypomniałem sobie o Aurelii. Czy Aurelia Moore, siostra Williama, nie była uzdrowicielką? Postanowiłem napisać do niej list, ale dopiero kiedy słońce do końca wzeszło. I odetchnąłem z ulgą, kiedy dowiedziałem się, że mogę przybyć na wizytę już dzisiaj.
Pojawiłem się przed wejściem ubrany mało elegancko, ale tym razem zwracałem uwagę tylko na luźny i przewiewny materiał, który mnie mocniej nie drażnił. Dlatego miałem na sobie trochę przyduże brązowe spodnie i luźną bawełnianą koszulę w kolorze kości słoniowej, rozpiętą trochę pod szyją, bo nie mogłem znieść niczego ciasnego. Zapukałem, przestępując z nogi na nogę.
– Dzień dobry, cześć, Florean Fortescue – przedstawiłem się kobiecie jeszcze raz, tym razem na żywo. – Dziękuję, że tak szybko znalazłaś dla mnie czas, dłużej chyba bym nie wytrzymał! Na was to zawsze można liczyć – stwierdziłem, uśmiechając się do niej przyjacielsko. Najwidoczniej Moore'owie mieli dobroć w genach.
Wszystko mnie swędzi. W s z y s t k o. Absolutnie każdy centymetr ciała, a zaczęło się niewinnie: kilka dni temu zacząłem się drapać po łydkach, potem po udach, wreszcie po przedramionach. Dzisiaj obudziłem się w środku nocy, zastanawiając się całkiem poważnie czy mogę z siebie zdrapać całą skórę i zastąpić ją nową. Próbowałem czymś zająć myśli. Chodziłem po chatce bez celu, ale nie chciałem za bardzo hałasować, żeby nie obudzić Florence. Zabrałem się za jakąś książkę od Steffena, ale już po przeczytaniu jednej strony złapałem się na tym, że pocieram nogę o nogę. Nawet udałem się na spacer dookoła chatki, ale siąpił deszcz, a nie chciałem się do tego wszystkiego jeszcze przeziębić. W końcu wpadłem na genialny pomysł zimnej kąpieli: wypełniłem wannę wodą, która niemalże zmroziła zaczerwienioną skórę, ale faktycznie przyniosła ulgę chociaż na kilka chwil. Wiedziałem jednak, że długo tak nie wytrzymam. Zastanawiałem się do kogo mogę się zwrócić z tym problemem i szybko doszedłem do wniosku, że... nie wiem. Alexander zniknął, lorda Archibalda przecież nie będę fatygował dla kilku(set) swędzących krostek, do szpitala tym bardziej pójść nie mogę, bo oficjalnie nie żyję. Mógłbym się udać do leśnej lecznicy, ale nie wiem kto tam aktualnie przyjmuje i czy w ogóle jeszcze ktoś tam przyjmuje po zniknięciu Alexa. Kiedy w końcu wyszedłem z wanny (siedziałbym dłużej, ale woda się nagrzała), trąc się trochę za mocno ręcznikiem, ale musiałem, przypomniałem sobie o Aurelii. Czy Aurelia Moore, siostra Williama, nie była uzdrowicielką? Postanowiłem napisać do niej list, ale dopiero kiedy słońce do końca wzeszło. I odetchnąłem z ulgą, kiedy dowiedziałem się, że mogę przybyć na wizytę już dzisiaj.
Pojawiłem się przed wejściem ubrany mało elegancko, ale tym razem zwracałem uwagę tylko na luźny i przewiewny materiał, który mnie mocniej nie drażnił. Dlatego miałem na sobie trochę przyduże brązowe spodnie i luźną bawełnianą koszulę w kolorze kości słoniowej, rozpiętą trochę pod szyją, bo nie mogłem znieść niczego ciasnego. Zapukałem, przestępując z nogi na nogę.
– Dzień dobry, cześć, Florean Fortescue – przedstawiłem się kobiecie jeszcze raz, tym razem na żywo. – Dziękuję, że tak szybko znalazłaś dla mnie czas, dłużej chyba bym nie wytrzymał! Na was to zawsze można liczyć – stwierdziłem, uśmiechając się do niej przyjacielsko. Najwidoczniej Moore'owie mieli dobroć w genach.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie spodziewała się dostać listu, zwłaszcza z dość niecodziennością zawartością w środku. Nie miała powodu by odmówić, dlatego też odpisała równie szybko na list mówiąc w nim, że możemy umówić się już dziś na wizytę. Dostała w sumie tylko najważniejsze i niezbędne informacje, ale były one wystarczająco spore, by Aurelia w międzyczasie planowała w głowie, to w jaki sposób powinna mu pomóc oraz co przygotować na przyjście pacjenta.
Na czas oczekiwania przybycia, Aurelia kręciła się po domu zbierając niezbędne eliksiry Świerzbanka oraz maści przyspieszające ran, a gdy wszystko było gotowe, wystarczyło czekać na samego zainteresowanego. Słysząc pukanie do drzwi, rudowłosa podeszła do nich i otworzyła je z dziwną niepewnością w głosie.
- Witaj, ah, to ty, wejdź - odrzekła z szerszym uśmiechem na ustach. Otworzyła szerzej drzwi zapraszając gościa do środka. To jedna z tych przypadłości, która po prostu bywa upierdliwa sama w sobie.
- Nie mam za wielu klientów więc czasu mam całkiem sporo - dodała po chwili. I jeśli chłopak wszedł do środka to Aurelia pozwoliła sobie zamknąć te drzwi. - Nazywam się Aurelia Moore, ale to pewnie wiesz skoro mnie znalazłeś, albo znasz kogoś z moich braci - Nie zdziwiłaby się w sumie, bo trójka braci plus Richard, to niemal jak brat. Dlatego też dziewczyna, sama się zaskakuje niektórymi relacjami.
Aurelia była ubrana w jedną ze swoich ulubionych sukienek, którą sama sobie uszyła, a ponadto na głowie miała kawałek chusty dzięki której włosy nie spadają jej na twarz. Większość jej stroju była jednolitego koloru, co absolutnie nie odejmowało jej wiedzy ani umiejętności leczniczych, które swoją drogą sądziła, że ma na całkiem przyzwoitym poziomie.
- Dotykałeś ostatnio jakiegoś magicznego zwierzęcia albo czarodzieja? - zapytała w końcu, gdy oboje byli już w środku [chyba?]. Odpowiedź na to pytanie jest dla niej ważne, bo dzięki niemu będzie mogła ocenić czy jej diagnoza została poprawnie oceniona.
Na czas oczekiwania przybycia, Aurelia kręciła się po domu zbierając niezbędne eliksiry Świerzbanka oraz maści przyspieszające ran, a gdy wszystko było gotowe, wystarczyło czekać na samego zainteresowanego. Słysząc pukanie do drzwi, rudowłosa podeszła do nich i otworzyła je z dziwną niepewnością w głosie.
- Witaj, ah, to ty, wejdź - odrzekła z szerszym uśmiechem na ustach. Otworzyła szerzej drzwi zapraszając gościa do środka. To jedna z tych przypadłości, która po prostu bywa upierdliwa sama w sobie.
- Nie mam za wielu klientów więc czasu mam całkiem sporo - dodała po chwili. I jeśli chłopak wszedł do środka to Aurelia pozwoliła sobie zamknąć te drzwi. - Nazywam się Aurelia Moore, ale to pewnie wiesz skoro mnie znalazłeś, albo znasz kogoś z moich braci - Nie zdziwiłaby się w sumie, bo trójka braci plus Richard, to niemal jak brat. Dlatego też dziewczyna, sama się zaskakuje niektórymi relacjami.
Aurelia była ubrana w jedną ze swoich ulubionych sukienek, którą sama sobie uszyła, a ponadto na głowie miała kawałek chusty dzięki której włosy nie spadają jej na twarz. Większość jej stroju była jednolitego koloru, co absolutnie nie odejmowało jej wiedzy ani umiejętności leczniczych, które swoją drogą sądziła, że ma na całkiem przyzwoitym poziomie.
- Dotykałeś ostatnio jakiegoś magicznego zwierzęcia albo czarodzieja? - zapytała w końcu, gdy oboje byli już w środku [chyba?]. Odpowiedź na to pytanie jest dla niej ważne, bo dzięki niemu będzie mogła ocenić czy jej diagnoza została poprawnie oceniona.
Mowa - #755353
W takich momentach jak ten zawsze żałowałem, że nie znam się na magomedycynie. Niby wiedziałem, że na przechłodzenie najlepiej pomaga ciepła herbata z miodem i cytryną, ale to była niezwykle nikła wiedza w porównaniu do jakiegokolwiek bardziej poważnego schorzenia. A takie z pewnością mnie dopadło, bo żadne znane mi domowe sposoby nie były w stanie zniwelować swędzenia i drobnych ran, które pojawiły się na moim ciele wraz z intensywnym drapaniem. Mogłem tylko mieć nadzieję, że Aurelia Moore okaże się aniołem na ziemi i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki (sic!) uwolni mnie od tych irytujących dolegliwości.
– To dobrze, to dobrze... – powiedziałem, siląc się na uśmiech. – Ale nie zamierzam zajmować ci dużo czasu – uprzedziłem, chociaż niewiele mogłem o tym wiedzieć. Ale nie chciałem być dla niej obciążeniem, to i tak było niezwykle miłe z jej strony, że postanowiła mnie tak szybko przyjąć we własnym domu.
– Tak! Znam Williama i Volansa – przyznałem jej rację. – Williama chyba trochę lepiej – dodałem, bo przeżyliśmy trochę wspólnych przygód, zasilając szeregi Zakonu Feniksa od... chciałbym powiedzieć, że od wielu długich lat, bo tak się czułem, choć w zasadzie nie minęło aż tak dużo czasu.
Wszedłem za nią do środka, ostatkiem sił powstrzymując się od podrapania przedramion, ale kiedy tylko o nich pomyślałem, zaswędziały mnie łydki i plecy i brzuch. – Czy... dotykałem czarodzieja? Wiesz, raczej tak, to znaczy... No tak, oczywiście – zająkałem się, próbując sobie przypomnieć chwile, kiedy kogoś dotknąłem, a było ich tak wiele! – Codziennie? – Uściśliłem bez pewności w głosie, choć właśnie tak było, dotykałem ludzi codziennie. Czy da się funkcjonować inaczej? Bez uścisków dłoni, objęć, szturchnięć, poklepywań? – Zwierząt też. Mam psa, sąsiedzi ostatnio znaleźli jakiegoś kota – wzruszyłem ramionami, jeszcze nie będąc świadomym do czego Aurelia zmierza. W międzyczasie moja ręka jednak bezwiednie zbliżyła się do przedramienia, przynosząc mi chwilową ulgę. – Czy tam kuguchara – swąd chyba już wpłynął na moją zdolność myślenia, a na pewno skupienia, bo każda myśl szybko ode mnie odpływała i zostawała zastąpiona potrzebą drapania. Aaa, co za paskudztwo ta choroba! Alergia! Podrażnienie? Nie wiem!
– A już wiesz co to może być, tak? – Zapytałem z nadzieją w głosie, zawieszając na niej wzrok swoich ciemnych tęczówek jak na zbawicielu, który jako jedyny jest w stanie mnie uratować. Bo po części właśnie tak było.
– To dobrze, to dobrze... – powiedziałem, siląc się na uśmiech. – Ale nie zamierzam zajmować ci dużo czasu – uprzedziłem, chociaż niewiele mogłem o tym wiedzieć. Ale nie chciałem być dla niej obciążeniem, to i tak było niezwykle miłe z jej strony, że postanowiła mnie tak szybko przyjąć we własnym domu.
– Tak! Znam Williama i Volansa – przyznałem jej rację. – Williama chyba trochę lepiej – dodałem, bo przeżyliśmy trochę wspólnych przygód, zasilając szeregi Zakonu Feniksa od... chciałbym powiedzieć, że od wielu długich lat, bo tak się czułem, choć w zasadzie nie minęło aż tak dużo czasu.
Wszedłem za nią do środka, ostatkiem sił powstrzymując się od podrapania przedramion, ale kiedy tylko o nich pomyślałem, zaswędziały mnie łydki i plecy i brzuch. – Czy... dotykałem czarodzieja? Wiesz, raczej tak, to znaczy... No tak, oczywiście – zająkałem się, próbując sobie przypomnieć chwile, kiedy kogoś dotknąłem, a było ich tak wiele! – Codziennie? – Uściśliłem bez pewności w głosie, choć właśnie tak było, dotykałem ludzi codziennie. Czy da się funkcjonować inaczej? Bez uścisków dłoni, objęć, szturchnięć, poklepywań? – Zwierząt też. Mam psa, sąsiedzi ostatnio znaleźli jakiegoś kota – wzruszyłem ramionami, jeszcze nie będąc świadomym do czego Aurelia zmierza. W międzyczasie moja ręka jednak bezwiednie zbliżyła się do przedramienia, przynosząc mi chwilową ulgę. – Czy tam kuguchara – swąd chyba już wpłynął na moją zdolność myślenia, a na pewno skupienia, bo każda myśl szybko ode mnie odpływała i zostawała zastąpiona potrzebą drapania. Aaa, co za paskudztwo ta choroba! Alergia! Podrażnienie? Nie wiem!
– A już wiesz co to może być, tak? – Zapytałem z nadzieją w głosie, zawieszając na niej wzrok swoich ciemnych tęczówek jak na zbawicielu, który jako jedyny jest w stanie mnie uratować. Bo po części właśnie tak było.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Aurelia nie była aniołem, ale z pewnością miała wiedzę, którą mogła przekuć w praktykę, a dzięki temu pomagała innym. W sumie dar do przyswajania wiedzy to też jakiś swego rodzaju talent. Co prawda nigdy o tym za bardzo w ten sposób nie myślała, ale gdyby się w to zagłębić, miałoby to wiele sensu. - Jest w porządku zapewniam Cię. Może ty mi dużo czasu nie zajmiesz, ale nie mogę powiedzieć o tym samym o sobie - zachichotała cicho pod swoim nosem. W końcu jak coś badać to konkretnie, a nie tylko powierzchownie. Dobrze się jednak przygotowała do wspólnego spotkania, powyciągała różne księgi, które były od urazów i zatruć po choroby genetyczne. Więc miała już jako taki wgląd o co tutaj chodzi.
- Oh, czyli tak jak przypuszczałam. To brzmi jak ciekawa nowa znajomość - uśmiechnęła się lekko pod nosem. Nigdy nie sądziła, że pozna kogoś znajomego własnych braci. A tu proszę, taka niespodzianka.
- Pytanie raczej miało obrys ogólnikowy, szukam poszlak od kogo albo czego mogłeś się zarazić - zakomunikowała na spokojnie wraz ze skinieniem głowy. Może pytanie i na początku brzmiało dość no, dwuznacznie, to tak naprawdę nie był jej zamiarem. Przysłuchiwała się jego słowom w milczeniu, ręką w międzyczasie pokazała mu taboret na którym mógłby zasiąść, jeśli chciał oczywiście.
- Kuguchar! No jasne - odrzekła podekscytowanym tonem jakby rozwiązała właśnie zagadkę stulecia albo co najmniej wszystkie puzzle w jej głowie poukładały się we właściwe miejsce. Było słychać radość w głosie rudowłosej, a na jej ustach zawitał szerszy uśmiech.
- To naprawdę wiele wyjaśnia - dodała po chwili domyślając się, że nowo przybyły pacjent nie za bardzo będzie wiedział o co jej chodzi. - Zaraz po Twoim liście zasiadłam do ksiąg i z ciekawością zaczęłam je przeszukiwać, tak by znaleźć odpowiedź na Twoją dolegliwość - zaczęła mówić z coraz większą ekscytacją w głosie. A jeżeli Florean zaczął się rozglądać mógł dostrzec stosik koło dziesięciu ksiąg uporządkowanych jedną na drugą w jednym z kąciku pomieszczenia gdzie oboje się znajdowali.
- Ah, tak, tak oczywiście - odrzekła na jego pytanie po czym uniosła palec ku górze mówiąc jednocześnie - Daj mi chwilę - Po czym faktycznie na chwilę odeszła od Floreana i podała mu do ręki eliksir Świerzbanka. - Teraz gdy wspomniałeś o kugucharze, to ma dla mnie sens, głaskałeś tego kota? Niech zgadnę, odpowiedź brzmi: tak? To od niego mogłeś się zarazić, z ksiąg wynika, że to Kąsający świerzb, nim można się zarazić od zwierząt jak i od czarodziejów. - mówiła szybko jakby chciała opowiedzieć wszystko na jednym wdechu, co nie było zbyt mądrym posunięciem.
- Choroba nie mija samoistnie, potrzeba na to mikstur, ale też i maści, powiedz mi czy dasz radę sam się posmarować maścią, czy jest jakieś miejsce do którego sam byś nie sięgnął? Na przykład plecy? - W samym liście niewiele było, ale na tyle dużo żeby zacząć zbierać informacje na temat przypadku Floreana. A teraz jednak chciała powypytywać go bardziej z nadzieją, że dzięki wspólnej rozmowie odnajdzie odpowiedzi na nurtujące ją pytania w jej głowie. Na sam czas jej gadania obserwowała mimikę nowoprzybyłego z nadzieją, że to co mówi jest dla niego jasne. Znaczy dla niej mogło być jasne, bo się tym zajmuje na co dzień i cały ten zbiór wiedzy praktykuje, ale kto tego nie zna, to może być dla niego czasami czarna magia [ba dum tss].
- Czy coś jest niejasne? Jeśli tak, pytaj śmiało - odrzekła, zachęcając go do zadawania pytań, jeżeli zakłębiły mu się w trakcie tłumaczeń Aurelii.
- Oh, czyli tak jak przypuszczałam. To brzmi jak ciekawa nowa znajomość - uśmiechnęła się lekko pod nosem. Nigdy nie sądziła, że pozna kogoś znajomego własnych braci. A tu proszę, taka niespodzianka.
- Pytanie raczej miało obrys ogólnikowy, szukam poszlak od kogo albo czego mogłeś się zarazić - zakomunikowała na spokojnie wraz ze skinieniem głowy. Może pytanie i na początku brzmiało dość no, dwuznacznie, to tak naprawdę nie był jej zamiarem. Przysłuchiwała się jego słowom w milczeniu, ręką w międzyczasie pokazała mu taboret na którym mógłby zasiąść, jeśli chciał oczywiście.
- Kuguchar! No jasne - odrzekła podekscytowanym tonem jakby rozwiązała właśnie zagadkę stulecia albo co najmniej wszystkie puzzle w jej głowie poukładały się we właściwe miejsce. Było słychać radość w głosie rudowłosej, a na jej ustach zawitał szerszy uśmiech.
- To naprawdę wiele wyjaśnia - dodała po chwili domyślając się, że nowo przybyły pacjent nie za bardzo będzie wiedział o co jej chodzi. - Zaraz po Twoim liście zasiadłam do ksiąg i z ciekawością zaczęłam je przeszukiwać, tak by znaleźć odpowiedź na Twoją dolegliwość - zaczęła mówić z coraz większą ekscytacją w głosie. A jeżeli Florean zaczął się rozglądać mógł dostrzec stosik koło dziesięciu ksiąg uporządkowanych jedną na drugą w jednym z kąciku pomieszczenia gdzie oboje się znajdowali.
- Ah, tak, tak oczywiście - odrzekła na jego pytanie po czym uniosła palec ku górze mówiąc jednocześnie - Daj mi chwilę - Po czym faktycznie na chwilę odeszła od Floreana i podała mu do ręki eliksir Świerzbanka. - Teraz gdy wspomniałeś o kugucharze, to ma dla mnie sens, głaskałeś tego kota? Niech zgadnę, odpowiedź brzmi: tak? To od niego mogłeś się zarazić, z ksiąg wynika, że to Kąsający świerzb, nim można się zarazić od zwierząt jak i od czarodziejów. - mówiła szybko jakby chciała opowiedzieć wszystko na jednym wdechu, co nie było zbyt mądrym posunięciem.
- Choroba nie mija samoistnie, potrzeba na to mikstur, ale też i maści, powiedz mi czy dasz radę sam się posmarować maścią, czy jest jakieś miejsce do którego sam byś nie sięgnął? Na przykład plecy? - W samym liście niewiele było, ale na tyle dużo żeby zacząć zbierać informacje na temat przypadku Floreana. A teraz jednak chciała powypytywać go bardziej z nadzieją, że dzięki wspólnej rozmowie odnajdzie odpowiedzi na nurtujące ją pytania w jej głowie. Na sam czas jej gadania obserwowała mimikę nowoprzybyłego z nadzieją, że to co mówi jest dla niego jasne. Znaczy dla niej mogło być jasne, bo się tym zajmuje na co dzień i cały ten zbiór wiedzy praktykuje, ale kto tego nie zna, to może być dla niego czasami czarna magia [ba dum tss].
- Czy coś jest niejasne? Jeśli tak, pytaj śmiało - odrzekła, zachęcając go do zadawania pytań, jeżeli zakłębiły mu się w trakcie tłumaczeń Aurelii.
Mowa - #755353
Aurelia wydawała się sympatyczna, ale zdziwiłbym się, gdyby było inaczej. Jej bracia to osoby do rany przyłóż, a i ona sprawiała wrażenie równie przyjaznej już podczas naszej krótkiej wymiany korespondencji. Chociaż muszę przyznać, że jej chichot trochę mnie zaniepokoił – naprawdę nie chciałem spędzać tutaj więcej czasu niż to koniecznie, bo to oznaczało poważniejszą chorobę, a bardzo, bardzo!, mi zależało na tym, żeby na takową nie cierpieć. Uśmiechnąłem się więc niemrawo, kiedy uznała nasze spotkanie za ciekawe, bo na razie ciężko mi było wykrzesać z siebie coś więcej. Wszystko mnie swędziało jak diabli, język już chyba też. Obserwowałem jak krząta się wokół mnie, siedzącego na tym niewygodnym taborecie, modląc się w duchu do Merlina, żeby na tę przypadłość znalazło się szybkie lekarstwo. Uniosłem pytająco brwi, kiedy z taką ekscytacją powtórzyła moje słowa. – Tak? – Zapytałem bez przekonania, bo nie miałem pojęcia na co ten kuguchar mógł ją naprowadzić. Przeniosłem wzrok na wskazany przez nią stos ksiąg – musiała poświęcić na mnie naprawdę sporo czasu. – To naprawdę dużo czytania – stwierdziłem, zaraz jednak skupiając na niej zmęczone spojrzenie, bo zaczęła mi wyjaśniać skąd się to paskudztwo do mnie przypałętało i… – Słucham?! Św… Świerzb? Naprawdę? – Aż na chwilę wszystko przestało mnie swędzieć, bo przecież to co właśnie usłyszałem przerosło wszelkie moje oczekiwania. Świerzb mi się kojarzył z chorobą osób, które się bardzo długo nie myją, a ja pomimo skromnych warunków w Oazie jak najbardziej dbałem o swoją higienę. Świerzb! Ś-w-i-e-r-z-b. Nigdy bym nie pomyślał! – Głaskałem tego kota – jęknąłem załamany, dokładnie przypominając sobie ten moment. – Już nigdy więcej nie dotknę żadnych obcych zwierząt! – Zapewniłem stanowczo, bo przecież to oszaleć można od tego swędzenia! – Nie da się jakoś… machnąć różdżką? – Upewniłem się, spoglądając na zaczerwienione przedramiona. Miałem nadzieję, że wyjdę stąd zdrowy, ale chyba za dużo sobie życzyłem. – No nic, i tak dziękuję – westchnąłem, obracając w dłoniach fiolkę z eliksirem. Zaraz jednak sobie uświadomiłem, że zabrzmiałem jakoś niewdzięcznie, a przecież Aurelia zrobiła wszystko co mogła. – Dziękuję, naprawdę – dodałem, jakby trochę żywiej. – Po jakim czasie to przechodzi, mniej więcej? – Najważniejsze pytanie, choć trochę bałem się usłyszeć odpowiedź. A jeżeli to będą dwa tygodnie? Dwa długie tygodnie? – Taki wygimnastykowany niestety nie jestem i wszędzie na pewno nie dosięgnę – zaśmiałem się, mimo wszystko czując, że pierwszy szok po usłyszeniu diagnozy pomału ze mnie schodzi. Trzymam w dłoni lekarstwo, teraz będzie swędzieć coraz mniej. – Ale nie mieszkam sam, jakoś dam radę – dodałem. – A to co to? Eliksir, tak? Jak często go pić? I tę maść jak często stosować? – Pytałem dalej, ale miałem zamiar być pacjentem idealnym, który robi wszystko dokładnie tak, jak mu kazano. – Długo się tym zajmujesz? – Zmieniłem na moment temat, drapiąc się po dłoni.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wyglądało na to, że jej dokształcenie się dało odpowiedni wynik, taki, który dał pozytywny odzew. Samo szukanie informacji nie było dla niej zbyt wielkim wyzwaniem, jednak koniec końców Aurelia cieszyła się z tego co dostała. Kiedy Florean wspomniał o świerzbie skinęła jedynie głową na zgodę, tak wynikało z jej notatek znalezionych w księgach.
- Samo głaskanie kotów nie jest złe, po prostu nie wiedziałeś, że przenoszą takie choroby - wytłumaczyła mu wszystko na spokojnie z lekkim uśmiechem na ustach. - Chciałabym użyć różdżki, ale nie napisali nic o tym w książce - dodała wzruszając lekko ramionami. Gdyby napisali o tym w książę doczytałaby o tym, ale jednak nic o tym nie było. A przesiedziała przy książkach wystarczająco dużo. Teraz jednak może tylko pomóc jak sama potrafi i na tyle ile potrafią jej umiejętności.
- Cóż, ciężko mi określić, bo tego nie napisali w książkach. Tutaj potrzeba raczej obserwacji, patrzenie oraz czucie czy swędzenie z czasem ustępuje, więc z mojej wiedzy wynika, że najlepiej zażywać eliksiry i smarować się maścią - wytłumaczyła wszystko na spokojnie.
- To co w ręku trzymasz to eliksir Świerzbanka, załagodzi stan swędzenia. Eliksir możesz pić raz, do dwóch razy dziennie w zależności od intensywności swędzenia, a maść wmasuj w jedno miejsce i odczekaj aż się wchłonie. Od dwóch do trzech razy dziennie, chyba, że swędzenie złagodnieje to wtedy możesz stosować go rzadziej - zakomunikowała z lekkim uśmiechem na ustach. - Jeżeli będziesz stosował oba te preparaty regularnie, to choroba z czasem ustąpi. Maksymalny czas to pewnie tydzień - dodała po chwili namysłu. Na zadane pytania, w pierwszej chwili miała ochotę wzruszyć ramionami, ale powstrzymała się, by tego nie uczyć.
- Mówisz o leczeniu innych? Pierwsze przebłyski miałam w pierwszej klasie, we wakacje, gdy mama zaczęła mnie nauczać, w tych czterech ścianach - Uśmiechnęła się delikatnie pod nosem na to wspomnienie, które samo w sobie powodowało ciepło rozchodzące się w okolicy jej serca.
- Dlaczego pytasz? - dodała zaciekawiona.
- Samo głaskanie kotów nie jest złe, po prostu nie wiedziałeś, że przenoszą takie choroby - wytłumaczyła mu wszystko na spokojnie z lekkim uśmiechem na ustach. - Chciałabym użyć różdżki, ale nie napisali nic o tym w książce - dodała wzruszając lekko ramionami. Gdyby napisali o tym w książę doczytałaby o tym, ale jednak nic o tym nie było. A przesiedziała przy książkach wystarczająco dużo. Teraz jednak może tylko pomóc jak sama potrafi i na tyle ile potrafią jej umiejętności.
- Cóż, ciężko mi określić, bo tego nie napisali w książkach. Tutaj potrzeba raczej obserwacji, patrzenie oraz czucie czy swędzenie z czasem ustępuje, więc z mojej wiedzy wynika, że najlepiej zażywać eliksiry i smarować się maścią - wytłumaczyła wszystko na spokojnie.
- To co w ręku trzymasz to eliksir Świerzbanka, załagodzi stan swędzenia. Eliksir możesz pić raz, do dwóch razy dziennie w zależności od intensywności swędzenia, a maść wmasuj w jedno miejsce i odczekaj aż się wchłonie. Od dwóch do trzech razy dziennie, chyba, że swędzenie złagodnieje to wtedy możesz stosować go rzadziej - zakomunikowała z lekkim uśmiechem na ustach. - Jeżeli będziesz stosował oba te preparaty regularnie, to choroba z czasem ustąpi. Maksymalny czas to pewnie tydzień - dodała po chwili namysłu. Na zadane pytania, w pierwszej chwili miała ochotę wzruszyć ramionami, ale powstrzymała się, by tego nie uczyć.
- Mówisz o leczeniu innych? Pierwsze przebłyski miałam w pierwszej klasie, we wakacje, gdy mama zaczęła mnie nauczać, w tych czterech ścianach - Uśmiechnęła się delikatnie pod nosem na to wspomnienie, które samo w sobie powodowało ciepło rozchodzące się w okolicy jej serca.
- Dlaczego pytasz? - dodała zaciekawiona.
Mowa - #755353
Świerzb. Jaki wstyd! Jakbym w ogóle się nie mył. Owszem, dbanie o higienę w Oazie było trochę utrudnione – prowizoryczna wanna stała w ogrodzie za chatą i nie zachęcała do długich kąpieli, ale przecież co jakiś czas do niej wchodziłem, nie tylko żeby zmyć z siebie codzienny brud czy smród oprawianych ryb, ale też po prostu się zrelaksować. Teraz naprawdę muszę przypominać bezdomnego i bezrobotnego kryminalistę z listów gończych – biednego i ze świerzbem. Jak ja spojrzę ludziom w oczy? Będę musiał zamknąć się na kilka dni w chacie i nie wyściubiać z niej nosa. Z pomocą Flo to powinno być możliwe.
– Teraz już o tym nie zapomnę. Psy też mogą? – Trochę przerażała mnie myśl, że Norvel też mógłby przenosić na sobie takie paskudztwo. Jak będzie trzeba, zgolę mu całą sierść.
– Z moim szczęściem to pewnie potrwa z miesiąc – pożaliłem się. Gdybym widział siebie z boku, załamałbym nad sobą ręce. Ciągle na coś narzekam! Zrzucę jednak winę na nieprzyjemny swąd, naprawdę mi przeszkadzał. – Ale będę wszystko zażywać jak trzeba – zapewniłem kobietę, a także samego siebie. Regularnie, codziennie, uważnie. – Tydzień? – Powtórzyłem, a w moim głosie wyraźnie pojawiła się ulga. – To dobrze, to bardzo dobrze. Tydzień jeszcze wytrzymam – zmusiłem się na cień uśmiechu, żeby Aurelia nie zapamiętała mnie tylko jako zrzędliwego pacjenta. – Maść smarować tylko na rany, czy wszędzie indziej też? – Zupełnie nie znałem się na magomedycynie, musiałem się dopytać. W przeciwnym wypadku będę smarować maścią nawet twarz i pośladki, żeby świerzb przypadkiem nie rozwinął się również tam. Na razie (na szczęście!) męczył mnie tylko na rękach i plecach. Głównie na rękach. Choć w sumie swędzi mnie też coś za uchem... Już sam nie wiem, czasem mam wrażenie, że swędzi mnie absolutnie wszystko.
– W pierwszej klasie! To bardzo wcześnie – stwierdziłem. Mało kto tak szybko wiedział czym chce się zająć w przyszłości. – Chociaż ja w zasadzie też wcześnie wiedziałem co chciałbym robić – westchnąłem, uśmiechając się na widok małego Floriana w mojej pamięci. – A tak z ciekawości. Ciekawski jestem – odparłem, wzruszając ramionami. – Czyli to wszystko? Nie wiem jak ci dziękować, naprawdę. Bałem się, że to coś dużo poważniejszego. Ile jestem ci winien za te maści? – Miałem nadzieję, że niedużo, oszczędności kurczyły mi się bardziej niż przedmioty pod wpływem libramuto.
– Teraz już o tym nie zapomnę. Psy też mogą? – Trochę przerażała mnie myśl, że Norvel też mógłby przenosić na sobie takie paskudztwo. Jak będzie trzeba, zgolę mu całą sierść.
– Z moim szczęściem to pewnie potrwa z miesiąc – pożaliłem się. Gdybym widział siebie z boku, załamałbym nad sobą ręce. Ciągle na coś narzekam! Zrzucę jednak winę na nieprzyjemny swąd, naprawdę mi przeszkadzał. – Ale będę wszystko zażywać jak trzeba – zapewniłem kobietę, a także samego siebie. Regularnie, codziennie, uważnie. – Tydzień? – Powtórzyłem, a w moim głosie wyraźnie pojawiła się ulga. – To dobrze, to bardzo dobrze. Tydzień jeszcze wytrzymam – zmusiłem się na cień uśmiechu, żeby Aurelia nie zapamiętała mnie tylko jako zrzędliwego pacjenta. – Maść smarować tylko na rany, czy wszędzie indziej też? – Zupełnie nie znałem się na magomedycynie, musiałem się dopytać. W przeciwnym wypadku będę smarować maścią nawet twarz i pośladki, żeby świerzb przypadkiem nie rozwinął się również tam. Na razie (na szczęście!) męczył mnie tylko na rękach i plecach. Głównie na rękach. Choć w sumie swędzi mnie też coś za uchem... Już sam nie wiem, czasem mam wrażenie, że swędzi mnie absolutnie wszystko.
– W pierwszej klasie! To bardzo wcześnie – stwierdziłem. Mało kto tak szybko wiedział czym chce się zająć w przyszłości. – Chociaż ja w zasadzie też wcześnie wiedziałem co chciałbym robić – westchnąłem, uśmiechając się na widok małego Floriana w mojej pamięci. – A tak z ciekawości. Ciekawski jestem – odparłem, wzruszając ramionami. – Czyli to wszystko? Nie wiem jak ci dziękować, naprawdę. Bałem się, że to coś dużo poważniejszego. Ile jestem ci winien za te maści? – Miałem nadzieję, że niedużo, oszczędności kurczyły mi się bardziej niż przedmioty pod wpływem libramuto.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
| początek sierpnia
Przez cały lipiec Charlie powoli dochodziła do siebie, mieszkając sobie spokojnie z Billym i Hannah. Pomagała im w obejściu, a w wolnych chwilach odpoczywała na zewnątrz, zbierała i suszyła zioła, a także odświeżała swoją wiedzę alchemiczną. W lipcu zaczęła już warzyć proste eliksiry, by po przerwie wywołanej zaostrzeniem depresji i próbą samobójczą znów wrócić do swojej ukochanej pasji. Nie miała zbyt wielkiego kontaktu ze światem zewnętrznym, dlatego zdziwił ją list, który otrzymała, ale na swój sposób było to miłe, że osoby powiązane z Zakonem Feniksa wciąż mogły potrzebować jej umiejętności, nawet jeśli ona sama dawno już zrezygnowała z członkostwa w organizacji, ponieważ nie podołała wiążącemu się z tym ryzyku i niebezpieczeństwom. List gończy zmusił ją do ukrycia się w Oazie na ponad rok, gdzie stopniowo coraz bardziej popadała w depresję, i dopiero dzięki zamieszkaniu w Irlandii wraz z Billym i Hannah, mogła znów zacząć odżywać.
To miał być pierwszy od dawna trudniejszy eliksir. Kiedyś, w czasach kiedy pracowała w Mungu, warzyła różne eliksiry i dobrze sobie z tym radziła. Ale przez ostatni rok trochę się zapuściła i zdawała sobie z tego sprawę, dlatego, nim przystąpiła do próby warzenia wywaru tojadowego, kilka razy dokładnie zapoznała się z recepturą i przygotowała odpowiednie składniki. Zanim jej życie rozsypało się jak domek z kart zdarzało jej się go warzyć kilkukrotnie.
Przygotowała kociołek i zapaliła pod nim płomień, dodając odpowiednie składniki w odstępach czasu. Wrzuciła do kociołka kilka gałązek bukszpanu i wronie pióra, które wcześniej samodzielnie znalazła. Dzdżownice także wykopała dzisiaj w ogródku, były więc świeże. Dodała ich dokładnie trzy sztuki. Zamieszała w kociołku i odczekała kilka minut, nim dodała starannie posiekany akonit. Zaczęła znowu dokładnie mieszać w kierunku zgodnym z ruchem wskazówek zegara, po czym dodała odrobinę skrzeku żaby, który zebrała dziś rano nad jeziorem. Mieszkanie w tak urokliwym miejscu miało sporo zalet, jak to że mogła swobodnie znajdować różne przydatne ingrediencje, co w mieście było zawsze utrudnione i wymagało dalszych wypadów lub kupowania gotowych składników. Dodała jeszcze wykę ptasią, a na koniec wlała fiolkę wilkołaczej krwi, która była jedynym składnikiem pobocznym w dzisiejszym eliksirze, którego nie mogła zebrać na miejscu.
Niestety dłuższa przerwa w warzeniu trudniejszych wywarów zrobiła swoje. Charlie w którymś momencie musiała popełnić jakiś błąd, bowiem niestety eliksir nie uzyskał odpowiedniego koloru i konsystencji. Może dodała czegoś za dużo lub za mało, albo w którymś momencie za mało zamieszała? Czasem drobiazgi mogły decydować o braku powodzenia, a trudne eliksiry było łatwiej zepsuć niż te najprostsze.
Bardzo zmartwiło ją to niepowodzenie i poczuła się z tym bardzo źle. Wciąż nie była w pełni wyleczona z depresji, bo nie miała możliwości leczenia pod okiem specjalisty, więc nie trzeba było dużo, żeby wpędzić ją w poczucie winy, że coś nie wyszło. Pozostało jej więc wysłać te eliksiry, które miała w swoich zapasach, a które uwarzyła jeszcze przed najtrudniejszym okresem w swoim życiu. Niestety nie miała składników na eliksir ognistej urody ani póki co możliwości zdobycia posoki wili, dlatego odnalazła pozostałe, czyli eliksir wiggenowy, veritaserum, a także Felix Felicis. Teraz pewnie nawet już nie byłaby w stanie go uwarzyć. Zapatrzyła się więc na fiolkę z nostalgią, wspominając czasy, kiedy była na bieżąco z aktualną wiedzą. Kiedy mieszkała w Londynie i nie była jeszcze poszukiwana, mogła pracować w Mungu, a po godzinach zgłębiać wiedzę bez ograniczeń, które miała później. W Oazie szybko przestała być na bieżąco, dlatego jej umiejętności trochę spadły.
Owinęła fiolki ochronnym papierem, zabezpieczając przed potencjalnym potłuczeniem, a potem zapakowała je w papier do pakowania. Napisała też list, który także wsunęła do pakunku, a potem starannie przywiązała całość do nóżki sowy i wypuściła ją, wierząc, że znajdzie drogę.
| warzę wywar tojadowy (nieudany, rzut tutaj, i przygotowuję eliksiry do przekazania dla Adriany Tonks
zt.
Przez cały lipiec Charlie powoli dochodziła do siebie, mieszkając sobie spokojnie z Billym i Hannah. Pomagała im w obejściu, a w wolnych chwilach odpoczywała na zewnątrz, zbierała i suszyła zioła, a także odświeżała swoją wiedzę alchemiczną. W lipcu zaczęła już warzyć proste eliksiry, by po przerwie wywołanej zaostrzeniem depresji i próbą samobójczą znów wrócić do swojej ukochanej pasji. Nie miała zbyt wielkiego kontaktu ze światem zewnętrznym, dlatego zdziwił ją list, który otrzymała, ale na swój sposób było to miłe, że osoby powiązane z Zakonem Feniksa wciąż mogły potrzebować jej umiejętności, nawet jeśli ona sama dawno już zrezygnowała z członkostwa w organizacji, ponieważ nie podołała wiążącemu się z tym ryzyku i niebezpieczeństwom. List gończy zmusił ją do ukrycia się w Oazie na ponad rok, gdzie stopniowo coraz bardziej popadała w depresję, i dopiero dzięki zamieszkaniu w Irlandii wraz z Billym i Hannah, mogła znów zacząć odżywać.
To miał być pierwszy od dawna trudniejszy eliksir. Kiedyś, w czasach kiedy pracowała w Mungu, warzyła różne eliksiry i dobrze sobie z tym radziła. Ale przez ostatni rok trochę się zapuściła i zdawała sobie z tego sprawę, dlatego, nim przystąpiła do próby warzenia wywaru tojadowego, kilka razy dokładnie zapoznała się z recepturą i przygotowała odpowiednie składniki. Zanim jej życie rozsypało się jak domek z kart zdarzało jej się go warzyć kilkukrotnie.
Przygotowała kociołek i zapaliła pod nim płomień, dodając odpowiednie składniki w odstępach czasu. Wrzuciła do kociołka kilka gałązek bukszpanu i wronie pióra, które wcześniej samodzielnie znalazła. Dzdżownice także wykopała dzisiaj w ogródku, były więc świeże. Dodała ich dokładnie trzy sztuki. Zamieszała w kociołku i odczekała kilka minut, nim dodała starannie posiekany akonit. Zaczęła znowu dokładnie mieszać w kierunku zgodnym z ruchem wskazówek zegara, po czym dodała odrobinę skrzeku żaby, który zebrała dziś rano nad jeziorem. Mieszkanie w tak urokliwym miejscu miało sporo zalet, jak to że mogła swobodnie znajdować różne przydatne ingrediencje, co w mieście było zawsze utrudnione i wymagało dalszych wypadów lub kupowania gotowych składników. Dodała jeszcze wykę ptasią, a na koniec wlała fiolkę wilkołaczej krwi, która była jedynym składnikiem pobocznym w dzisiejszym eliksirze, którego nie mogła zebrać na miejscu.
Niestety dłuższa przerwa w warzeniu trudniejszych wywarów zrobiła swoje. Charlie w którymś momencie musiała popełnić jakiś błąd, bowiem niestety eliksir nie uzyskał odpowiedniego koloru i konsystencji. Może dodała czegoś za dużo lub za mało, albo w którymś momencie za mało zamieszała? Czasem drobiazgi mogły decydować o braku powodzenia, a trudne eliksiry było łatwiej zepsuć niż te najprostsze.
Bardzo zmartwiło ją to niepowodzenie i poczuła się z tym bardzo źle. Wciąż nie była w pełni wyleczona z depresji, bo nie miała możliwości leczenia pod okiem specjalisty, więc nie trzeba było dużo, żeby wpędzić ją w poczucie winy, że coś nie wyszło. Pozostało jej więc wysłać te eliksiry, które miała w swoich zapasach, a które uwarzyła jeszcze przed najtrudniejszym okresem w swoim życiu. Niestety nie miała składników na eliksir ognistej urody ani póki co możliwości zdobycia posoki wili, dlatego odnalazła pozostałe, czyli eliksir wiggenowy, veritaserum, a także Felix Felicis. Teraz pewnie nawet już nie byłaby w stanie go uwarzyć. Zapatrzyła się więc na fiolkę z nostalgią, wspominając czasy, kiedy była na bieżąco z aktualną wiedzą. Kiedy mieszkała w Londynie i nie była jeszcze poszukiwana, mogła pracować w Mungu, a po godzinach zgłębiać wiedzę bez ograniczeń, które miała później. W Oazie szybko przestała być na bieżąco, dlatego jej umiejętności trochę spadły.
Owinęła fiolki ochronnym papierem, zabezpieczając przed potencjalnym potłuczeniem, a potem zapakowała je w papier do pakowania. Napisała też list, który także wsunęła do pakunku, a potem starannie przywiązała całość do nóżki sowy i wypuściła ją, wierząc, że znajdzie drogę.
| warzę wywar tojadowy (nieudany, rzut tutaj, i przygotowuję eliksiry do przekazania dla Adriany Tonks
zt.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
| 24 września, noc
Jeśli miałby wymienić kilka rzeczy, których obawiał się najbardziej – zwłaszcza teraz, gdy wojna zagościła w życiach tylu bliskich mu osób – to widok świetlistego, nadbiegającego w środku nocy patronusa, znalazłby się niemal na samej szczycie listy. Dobre wieści nie przychodziły tak późno, zwłaszcza zamknięte w drobinach silnej magii; utkany z niej posłaniec musiał oznaczać, że stało się coś złego.
Nie był pewien, czy to przeczucie czy przypadek wyciągnęły go z łóżka, ale kiedy błękitna poświata odbiła się w kuchennej szybie, nalewał sobie właśnie wody, poruszając się w miękkim półmroku doskonale znanego pomieszczenia. Wlewający się do niego blask w pierwszej chwili prawie go oślepił – rozcinając noc niczym rozgrzane do białości ostrze noża. Szklanka wysunęła mu się spomiędzy palców, lądując na blacie; przejrzysty płyn zawirował, dolna krawędź zadzwoniła cicho, ale stuknięcie szklanego dna o drewnianą powierzchnię zginęło w dudniącym łomocie jego serca. Obrócił się na pięcie, instynktownie szukając u boku różdżki, mimo że patronus nie mógł stanowić dla niego zagrożenia – a kiedy zatrzymał się przed nim, rozpoznał go, zanim jeszcze przemówił głosem Michaela.
Kiedy zamilkł, żeby po chwili rozmyć się w ciemności – teraz jakby bardziej gęstej – przez parę sekund nie robił nic, jakby czekając na dalszy ciąg wiadomości. Wiedział, gdzie była Liddy, wspomniała mu, że będzie nocować u przyjaciół; wiedział też, że byli z nią Maisie i Steffen – kto należał więc do skrajnie nieodpowiedzialnego towarzystwa, o którym wspomniał Michael? I skoro było skrajnie nieodpowiedzialne, to skąd miał pewność, że dziewczyny były bezpieczne? Przetarł twarz dłonią, zastanawiając się, co powinien zrobić. Ufał ocenie Michaela, skoro więc ten uważał, że Liddy i Maisie nie groziło żadne niebezpieczeństwo, to nie widział powodu do wyciągania ich stamtąd w środku nocy. Podróż przez ogarnięty wojną kraj w trakcie obowiązywania godziny policyjnej była ostatecznością; to, co mogło ich wtedy spotkać, byłoby po stokroć gorsze, niż wymykająca się spod kontroli impreza nastolatków.
Zacisnął dłoń na różdżce, drugą sięgając klamki, żeby popchnąć drzwi prowadzące na werandę. Chłodne, nocne powietrze pomogło mu odnaleźć spokój, przymknął powieki, przywołując z pamięci obraz Hannah i Amelii z kwietnymi wiankami w dłoniach. – Expecto patronum – wypowiedział cicho, starając się przywołać do siebie magię w najczystszej, dobrej postaci. Zaczekał, aż srebrzysty bernardyn przysiądzie przed nim na tylnych łapach, zanim ponownie się odezwał – przez cały czas zniżając głos, żeby nie zaalarmować żadnego z domowników. – Zaniesiesz wiadomość do Michaela Tonksa – polecił. – Wiem od Liddy, że nocują u przyjaciół, jest z nimi nasz kuzyn. Jeżeli są bezpieczne, odbiorę je rano, po godzinie policyjnej. Porozmawiamy jutro – dokończył, opuszczając różdżkę – a później przez chwilę jeszcze stojąc w ciszy i półmroku. Wiedział, że już nie zmruży tej nocy oka; był zbyt rozbudzony.
| jeśli nie wyrzuciłem k1, to zt
Jeśli miałby wymienić kilka rzeczy, których obawiał się najbardziej – zwłaszcza teraz, gdy wojna zagościła w życiach tylu bliskich mu osób – to widok świetlistego, nadbiegającego w środku nocy patronusa, znalazłby się niemal na samej szczycie listy. Dobre wieści nie przychodziły tak późno, zwłaszcza zamknięte w drobinach silnej magii; utkany z niej posłaniec musiał oznaczać, że stało się coś złego.
Nie był pewien, czy to przeczucie czy przypadek wyciągnęły go z łóżka, ale kiedy błękitna poświata odbiła się w kuchennej szybie, nalewał sobie właśnie wody, poruszając się w miękkim półmroku doskonale znanego pomieszczenia. Wlewający się do niego blask w pierwszej chwili prawie go oślepił – rozcinając noc niczym rozgrzane do białości ostrze noża. Szklanka wysunęła mu się spomiędzy palców, lądując na blacie; przejrzysty płyn zawirował, dolna krawędź zadzwoniła cicho, ale stuknięcie szklanego dna o drewnianą powierzchnię zginęło w dudniącym łomocie jego serca. Obrócił się na pięcie, instynktownie szukając u boku różdżki, mimo że patronus nie mógł stanowić dla niego zagrożenia – a kiedy zatrzymał się przed nim, rozpoznał go, zanim jeszcze przemówił głosem Michaela.
Kiedy zamilkł, żeby po chwili rozmyć się w ciemności – teraz jakby bardziej gęstej – przez parę sekund nie robił nic, jakby czekając na dalszy ciąg wiadomości. Wiedział, gdzie była Liddy, wspomniała mu, że będzie nocować u przyjaciół; wiedział też, że byli z nią Maisie i Steffen – kto należał więc do skrajnie nieodpowiedzialnego towarzystwa, o którym wspomniał Michael? I skoro było skrajnie nieodpowiedzialne, to skąd miał pewność, że dziewczyny były bezpieczne? Przetarł twarz dłonią, zastanawiając się, co powinien zrobić. Ufał ocenie Michaela, skoro więc ten uważał, że Liddy i Maisie nie groziło żadne niebezpieczeństwo, to nie widział powodu do wyciągania ich stamtąd w środku nocy. Podróż przez ogarnięty wojną kraj w trakcie obowiązywania godziny policyjnej była ostatecznością; to, co mogło ich wtedy spotkać, byłoby po stokroć gorsze, niż wymykająca się spod kontroli impreza nastolatków.
Zacisnął dłoń na różdżce, drugą sięgając klamki, żeby popchnąć drzwi prowadzące na werandę. Chłodne, nocne powietrze pomogło mu odnaleźć spokój, przymknął powieki, przywołując z pamięci obraz Hannah i Amelii z kwietnymi wiankami w dłoniach. – Expecto patronum – wypowiedział cicho, starając się przywołać do siebie magię w najczystszej, dobrej postaci. Zaczekał, aż srebrzysty bernardyn przysiądzie przed nim na tylnych łapach, zanim ponownie się odezwał – przez cały czas zniżając głos, żeby nie zaalarmować żadnego z domowników. – Zaniesiesz wiadomość do Michaela Tonksa – polecił. – Wiem od Liddy, że nocują u przyjaciół, jest z nimi nasz kuzyn. Jeżeli są bezpieczne, odbiorę je rano, po godzinie policyjnej. Porozmawiamy jutro – dokończył, opuszczając różdżkę – a później przez chwilę jeszcze stojąc w ciszy i półmroku. Wiedział, że już nie zmruży tej nocy oka; był zbyt rozbudzony.
| jeśli nie wyrzuciłem k1, to zt
here, where the world is quiet;
here, where all trouble seems
dead winds' and spent waves' riot
in doubtful dreams of dreams
here, where all trouble seems
dead winds' and spent waves' riot
in doubtful dreams of dreams
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'William Moore' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 32
'k100' : 32
Weranda
Szybka odpowiedź