Wydarzenia


Ekipa forum
Spiżarnia
AutorWiadomość
Spiżarnia [odnośnik]14.11.21 23:05

Spiżarnia

Maleńkie pomieszczenie upchnięte tuż za kuchnią, kryjące w sobie cały spożywczy dobytek Moore'ów. Ze względu na wiszące na ścianach półki i ograniczoną przestrzeń, trudno się tu obrócić - a co dopiero wyminąć - ale stojące pod ścianą skrzynie idealnie nadają się do siedzenia, o ile przyniesie się ze sobą poduszkę. Drzwi prowadzące do spiżarni są na tyle niskie, że wchodząc, trzeba się schylić; skrzypią też przeraźliwie, utrudniając ewentualne nocne eskapady w poszukiwaniu przekąsek.
Dom objęty Zaklęciem Fideliusa.

[bylobrzydkobedzieladnie]




I wish that I could say
I am a light that never goes out
but I flicker
from time to time



Ostatnio zmieniony przez William Moore dnia 14.04.23 8:34, w całości zmieniany 3 razy
William Moore
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5432-william-moore https://www.morsmordre.net/t5459-bursztyn https://www.morsmordre.net/t12096-william-moore https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5461-skrytka-bankowa-nr-1345 https://www.morsmordre.net/t5460-billy-moore
Re: Spiżarnia [odnośnik]13.12.21 1:42
| 17 lutego?

Przeciągłe skrzypnięcie metalowych zawiasów przecięło nocną, otulającą kuchnię ciszę niczym przerdzewiałe ostrze tępego noża – w dźwiękowej pustce wybrzmiewając kilka razy głośniej niż należałoby się spodziewać, i sprawiając, że poruszający się na palcach bosych stóp winowajca zamarł w miejscu, przez kilka długich sekund nasłuchując z dłonią mocno zaciśniętą na drewnianej klamce. Nie miał pojęcia, która mogła być godzina; gdy parę minut wcześniej porzucił wreszcie bezskuteczne próby ponownego zaśnięcia, za pojedynczym oknem sypialni było całkiem ciemno, nie licząc odbijającego się w miękkim śniegu światła księżyca. Do świtu było daleko, a przynajmniej tak mu się wydawało, kiedy odrzucając zmiętą pościel, wygrzebywał się z łóżka, decydując się na krótką wyprawę do spiżarni, której celem miała być zapomniana butelka Ognistej Whisky, słoik z herbatą albo ciepłe mleko – jeszcze nie zdecydował, wahając się pomiędzy różnymi kombinacjami w trakcie bezszelestnego schodzenia po prowadzących na piętro stopniach. Minęło już sporo czasu, odkąd po raz ostatni nawiedziły go koszmary z Azkabanu, ale odkąd parę tygodni temu przypadkowo natknął się na Ulysessa, zaczęły wracać do niego inne; starsze, do tej pory zasypane kurzem przeszłości, ale wciąż przesiąknięte poczuciem winy i duszącym zapachem płomieni. Miał wrażenie, że nadal czuł je na skórze, rozpalonej od snu, stygnącej powoli w chłodnym, zimowym powietrzu; pozbawionym ciepła charakterystycznego dla chaotycznych poranków, wypełnionych wspólnym gotowaniem i kłótniami o ostatnią kromkę świeżego chleba.
Drgnął gwałtownie, kiedy gdzieś za plecami usłyszał szelest; palce dłoni niezaciśniętej na klamce drgnęły nerwowo, jakby instynktownie chcąc złapać różdżkę, ale tej rzecz jasna nie miał przy sobie, ubrany jedynie w nocny podkoszulek i lniane spodnie. Zresztą – wcale jej nie potrzebował, o czym przypominał sobie po raz kolejny, sięgając pamięcią do jesiennego popołudnia, podczas którego Tonks rozciągnęła nad okolicą ochronne zaklęcia, sprawiając, że po raz pierwszy od dłuższego czasu poczuł się gdzieś naprawdę bezpiecznie.
Wypuszczając powoli powietrze z płuc, odwrócił się na pięcie, zastanawiając się, kogo dostrzeże w kuchennych drzwiach – i uśmiechając się, kiedy tylko jego wzrok zatrzymał się na oświetlonej słabo sylwetce Volansa. – No cześć – odezwał się cicho, prawie szeptem; nie chciał obudzić nikogo więcej, chociaż przez moment trudno było mu otrząsnąć się ze złudnego wrażenia, że przeraźliwe skrzypnięcie spiżarnianych drzwi postawiło na nogi wszystkich najbliższych sąsiadów. – P-p-powiedziałbym, że to nie to, na co wygląda, ale – wzruszył ramionami – to dokładnie to – dodał z rozbawieniem, unosząc w górę dłonie w geście kapitulacji. Jeszcze nie przyzwyczaił się do obecności najstarszego brata, chociaż nie ulegało wątpliwości, że dobrze było mieć go obok; brakowało mu tego – kogoś, kto był w stanie ściągnąć z niego część ciężaru odpowiedzialności; podzielić na pół trudne do podjęcia decyzje. – Też nie m-m-możesz spać? – zapytał, opuszczając ramiona i wciskając dłonie do kieszeni cienkich spodni. Zaczynało być mu zimno w stopy, najchętniej rozpaliłby w piecyku; sięgnął ręką do karku, drapiąc się po szyi, a później przeczesując palcami zwichrzone od snu włosy. – Masz ochotę na herbatę? Chyba zakop-p-pałem tu gdzieś ostatnią butelkę Ognistej – zaproponował; jeśli istniało coś, co zmniejszało wyrzuty sumienia związane z nocnym złodziejstwem we wspólnej kuchni, to było to posiadanie partnera w zbrodni; a Volans wydawał się być idealnym do tego kandydatem.




I wish that I could say
I am a light that never goes out
but I flicker
from time to time

William Moore
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5432-william-moore https://www.morsmordre.net/t5459-bursztyn https://www.morsmordre.net/t12096-william-moore https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5461-skrytka-bankowa-nr-1345 https://www.morsmordre.net/t5460-billy-moore
Re: Spiżarnia [odnośnik]17.12.21 3:36
Zawsze, gdy spędzał noc w nowym miejscu, miał pewne trudności z zaśnięciem. Dotyczyło to również domu, w którym mieszkała jego rodzina. Przez długi czas leżał w łóżku, przewracając się z boku na bok. Poprawiał raz za razem poduszkę. Nic to nie dało. Ostatecznie ułożył się na plecach. Leżąc tak wpatrywał się w sufit i rozmyślał, jednocześnie gładząc miękkie futerko śpiącej przy jego boku Runy. Postanowił ją zabrać ze sobą, uznając, że tutaj będzie mogła się wybiegać. Kontakt z innymi zwierzętami również okaże się przydatny. Nawet to nie pomogło mu w zaśnięciu.
Ciche tykanie zegara odmierzało nieustannie biegnący czas, wydając mu się głośniejszym i bardziej nieznośnym, niż zwykle. Nie odmierzał on czasu, jaki zwykle pozostawał mu do poranka definiowanego przez codzienny rytm. Śniadanie, nakarmienie Runy, prysznic, ubranie się, poranny spacer z Runą, dotarcie do rezerwatu. Nie pamiętał już, kiedy miał dłuższy urlop. Ostatnie kilka dni wolnego przeznaczył na leczenie magicznego kataru. Stęsknił się za swoją rodziną. Dlatego postanowił spędzić u nich ten czas.
Gdy tak leżał pogrążony we własnych myślach, usłyszał hałas dobiegający z dołu. Przeciągłe skrzypnięcie zawiasów wystarczyło, by w ciemności sięgnął po leżącą na nocnej szafce różdżkę. Wyszeptał inkantację czaru i na końcu różdżki rozbłysło dodające otuchy światło, które rozświetliło nieprzeniknione ciemności. Wygrzebał się spod kołdry, a widząc, że suczka podniosła łeb i ziewnęła rozkosznie, uśmiechnął się kącikiem ust.
Runa, zostań — Wymruczał. Z pewnością hałasy dobiegające z dołu były interesujące dla ciekawskiego psidwaka, jednak nie wiedział co zastanie na dole, gdy już zejdzie na dół i mały psidwak nie okaże się pomocny w razie potencjalnego zagrożenia. Narzucił niezgrabnie szlafrok, przewiązując go w pasie. Starając się poruszać bezszelestnie, wychylił się z pokoju gościnnego i zamknął za sobą drzwi. Po zejściu na dół, przyświecając sobie różdżką dotarł do kuchni.
Stając w drzwiach przyłapał swojego młodszego brata na myszkowaniu po spiżarni. Odetchnął z wyraźną ulgą. Może i dom został należycie zabezpieczony, jednak każde zabezpieczenie odpowiednio doświadczony czarodziej byłby w stanie zdjąć. Niewiele brakowało, a mógłby uznać Billy'ego za intruza.
Na Merlina, Billy... myślałem, że ktoś się tutaj włamał — Powiedział cicho, prawie szeptem. Brzmiał poważnie. Świadczyło o tym, że brat napędził mu niezłego stracha. — Cześć — Dodał półgłosem, gdy tylko przekroczył próg kuchni. Przywołał pogodny uśmiech. Tłumaczenie się brata wystarczyło, by uśmiechnął się szerzej. Z uniesioną brwią spoglądał na przyłapanego na gorącym uczynku mężczyznę.
Na twoje szczęście wolałem upewnić się co do tego, kto kręci się po domu zamiast cię oszołomić podczas zaglądania do spiżarni w środku nocy — Odrzekł szeptem, decydując się nieznacznie opuścić dzierżoną różdżkę. Nawet, jak pierwsza noc w nowym miejscu oznaczała niemożność zaśnięcia, to bardzo chciał tutaj być. Brakowało mu ich. Potrzebował ich. Musiał porozmawiać o wielu rzeczach z Billym.
Jak zawsze w nowym miejscu — Przyznał. Musiałby być naprawdę zmęczony, by zasnąć w nowym miejscu po przyłożeniu głowy do poduszki. — A ty czemu nie śpisz? — Zapytał brata. O ile w jego przypadku to było normalne, tak nie musiało być w stosunku do Billy'ego.
Chętnie się napiję. Postawię wodę. Może to niewłaściwa pora, jednak chciałbym z tobą poważnie porozmawiać — Poczuł, że potrzebuje kubka herbaty z ognistą whisky. Było późno, ale skoro nie śpią i nikt im nie będzie przeszkadzać przez wzgląd na porę dnia to może lepszej chwili nie będzie. Skierował się do piecyka, którego komorę wypełnił drewnem i rozpalił go zaklęciem. Postawił na jego płycie napełniony wodą czajnik. Oparł się o pobliską szafkę, by zdjąć czajnik z palnika zanim jego gwizd obudzi pozostałych domowników.
Volans Moore
Volans Moore
Zawód : Smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Oh I still can remember a time when it wasn't like this
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
OPCM : 19 +3
UROKI : 15 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Spiżarnia Tumblr_myrxsem7AC1s8tqb9o1_500
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9775-volans-moore-w-budowie#296523 https://www.morsmordre.net/t9914-sol#299801 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f371-derbyshire-borrowash-pollards-oaks-11-8 https://www.morsmordre.net/t9921-szuflada-volansa#299859 https://www.morsmordre.net/t9913-volans-moore#299792
Re: Spiżarnia [odnośnik]17.12.21 13:49
Poważny ton starszego brata nie starł z jego ust uśmiechu; szybko bijące serce, które zgubiło jedno uderzenie gdzieś pomiędzy skrzypnięciem podłogi za plecami a zatrzymaniem spojrzenia na znajomej twarzy, uspokajało się stopniowo, z lekkim opóźnieniem przyswajając przekonanie, że wszystko było w porządku – w miarę, jak do Billy’ego powracały mgliste wspomnienia wczesnej młodości, nieodzownie kojarzące mu się z tą nocną eskapadą i przypadkowym spotkaniem przy drzwiach spiżarni. Gdyby czasy były inne – gdyby nie różdżka ściskana czujnie w palcach Volansa, czy powaga odbijająca się w oświetlonych żółtawym blaskiem tęczówkach; gdyby nie echo niemożliwego do odpędzenia chłodu, wciąż czającego się w jego wnętrznościach, wypełniającego płuca, przenikającego do kości – mógłby niemal udawać, że nic się nie zmieniło. – Kto, Volly? – zapytał, unosząc wyżej brwi, choć doskonale rozumiał; otaczające dom zaklęcia może i odpędzały intruzów, ale uporczywe myśli – nie zawsze, i niejednokrotnie w snach schodził na palcach do przedpokoju, tylko po to, żeby zastać drzwi otwarte na oścież i zakapturzoną sylwetkę dementora wiszącą kilka centymetrów ponad tkanym dywanikiem. – W p-p-promieniu kilkunastu mil nie ma nikogo, jesteśmy dobrze ukryci – powiedział jednak uspokajająco, opuszczając powoli ręce. Potarł dłonią ramię, miarowo, bezwiednie. – Zakładasz, że by ci się ud-d-dało? Jestem całkiem niezły w unikaniu zaklęć – rzucił, wciąż cicho, ale z rozbawieniem i wyzwaniem kryjącymi się między szeptanymi głoskami; to była prawda, praca łącznika wyostrzyła na powrót zmysły przytępione długą przerwą od treningów Quidditcha, chociaż dzisiaj częściej niż tłuczków unikał promieni czarów ciskanych przez patrole i szmalcowników.
Opuszczenie różdżki upewniło go, że brat mimo wszystko nie planował ukarać go za tę nieudaną kradzież, wzruszył więc ramieniem, odwracając się, żeby na krótki moment zniknąć za drzwiami spiżarni; ciemności mu nie przeszkadzały, znał doskonale umiejscowienie każdej półki, większość z nich mocując samodzielnie – po paru sekundach wrócił więc, niosąc w ręce zakurzoną butelkę. Drewniane drzwi przymknął ostrożnie, tym razem pilnując, żeby przeciągłym skrzypnięciem nie obudziły reszty rodzeństwa ani Amelii. – No tak – mruknął; on też zawsze miał problemy z zaśnięciem w nieznanym otoczeniu. Obce dźwięki, jeszcze nieoswojone i niezidentyfikowane, miały w zwyczaju nabierać w jego wyobraźni zupełnie odrealnionych barw, podczas gdy nieruchome cienie na ścianach przybierały niespotykane kształty.
Przeszedł w milczeniu przez kuchnię, żeby ostrożnie odstawić butelkę na stołowym blacie; pozwalając, by odbite w jego stronę pytanie na parę sekund zawisło bez odpowiedzi w miękkich ciemnościach wypełniających przestrzeń. Dlaczego nie spał? Przygryzł wewnętrzną stronę policzka, odwracając się do brata plecami; pozornie po to, żeby otworzyć jedną z szafek i wyciągnąć z niej dwa kubki z grubej porcelany. – Czasami wsp-p-pomnienia mi nie dają – odparł szczerze, choć odrobinę wymijająco, nie precyzując, o które wydarzenia właściwie chodziło. Może nie miało to znaczenia; przeszłość zdążyła się już rozmyć, rozproszona kojącą obecnością Volansa, żółtym blaskiem zaklęcia i słabym zapachem czarnej herbaty, który rozniósł się po kuchni wraz z cichym szczęknięciem odkręconego słoika z zasuszonymi listkami. Wsypał je do obu kubków, w reakcji na kolejne słowa brata unosząc z zaciekawieniem spojrzenie. Jego brwi powędrowały w górę, podczas gdy przekrzywiał głowę, żeby przyjrzeć się mu z ukosa. – Myślę, że t-t-trudno o właściwszą porę – powiedział, uśmiechając się ciepło i zachęcająco; kiedy był czas na poważne rozmowy nad kubkiem herbaty z wkładką, jeśli nie w środku nocy, w uśpionym półmroku domu? Zakręcił cicho słoik, po czym odsunął kubki nieco na bok; jedną dłoń oparł na drewnianym blacie, a stopą podparł się o krzesło, żeby wreszcie bezszelestnie przysiąść na stole, bose nogi zbliżając do rozpalonego przez brata piecyka. – Co cię t-trapi? – zapytał, przyglądając się, jak napełnia czajnik wodą; opuszkami palców przesunął po gładkiej, drewnianej powierzchni, starając się zdusić w zarodku ciche ukłucie niepokoju. Odgonił je uśmiechem, kończącym się jednak w uniesionych kącikach ust i niesięgającym oczu. – Nie mów mi t-t-tylko, że chodzi o dziewczynę – dodał, odrobinę próbując odjąć sytuacji powagi, mimo że ta wyraźnie barwiła sylaby; podskórnie, w sposób, którego nie potrafił jednoznacznie wyjaśnić, wiedział, że wcale nie chodziło o to.




I wish that I could say
I am a light that never goes out
but I flicker
from time to time

William Moore
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5432-william-moore https://www.morsmordre.net/t5459-bursztyn https://www.morsmordre.net/t12096-william-moore https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5461-skrytka-bankowa-nr-1345 https://www.morsmordre.net/t5460-billy-moore
Re: Spiżarnia [odnośnik]18.12.21 23:12
Ktoś by powiedział, że schodzenie w środku nocy do kuchni będąc uzbrojonym w różdżkę nie jest rozsądne. Czuł się jednak pewniej i bezpiecznej. Poczucie bezpieczeństwa było ważne w tych trudnych czasach. Chciałby więcej go doświadczyć. Obecne miejsce zamieszkania, Derbyshire wpływało na jego ograniczenie. To hrabstwo było zewsząd otoczone przez wroga. To kwestia czasu, gdy on podejdzie do bram i urządzi taką samą rzeź jak w Staffordshire. Zdawał sobie sprawę z tego sprawę i w każdej chwili mógł znaleźć się w nie lada tarapatach.
Nieistotne... ogólnie zdaję sobie z tego sprawę, że jesteśmy bezpieczni. Miałem za dużo czasu na przemyślenia — Przyznał z rosnącym zakłopotaniem, dotykając dłonią tyłu głowy. Spod noszonej przez niego maski zwyczajowego opanowania i powagi zaczęło wyłaniać się odczuwane stosowne do sytuacji zaniepokojenie. Za dużo ostatnio się działo i wszystko zaczynało się nawarstwiać.
Oczywiście. Jeśli chcesz to możemy sprawdzić nasze umiejętności — Zaproponował z błyskiem w oku, przyjmując rzucone mu wyzwanie. Pojedynek czarodziejów utrzymany w przyjacielskiej atmosferze mógłby okazać się doskonałym ćwiczeniem. Nie tylko dla nich, ale również dla ich najmłodszego brata.
Powinieneś naoliwić zawiasy w tych drzwiach — Zasugerował bratu zanim ten zniknął w czeluściach spiżarni, powracając z butelką alkoholu. Wzmacniana tym trunkiem herbata była odpowiednia do prowadzenia takich rozmów. Ta rozmowa była mu bardzo potrzebna i może podczas niej, dzięki temu, że brat go wysłucha, odnajdzie wewnętrzny spokój i zdoła podjąć właściwą decyzję.
Chcesz o tym porozmawiać? — Zapytał Billy'ego, gdy on krzątał się po kuchni. Tym razem mieli odbyć szczerą rozmowę i to oznaczało, że nie miałby nic przeciwko temu, gdyby podczas jej trwania nie omawiali tylko jego problemów. Chciał by William wiedział, że może powiedzieć mu o wszystkim. Nie będzie jednak na niego naciskać. Uważał, że Billy powinien powiedzieć mu o wszystkich swoich troskach z własnej woli.
Zapach czarnej herbaty wydał mu się bardzo przyjemny i jednocześnie odległy. W chwili obecnej nawet czarna herbata stanowiła towar deficytowy. Niezmiernie nad tym ubolewał. Przed wojną codziennie pijał herbatę do posiłków. Przed wojną również rozpoczynał dzień od kubka gorącej i słodkiej kawy. Smak i zapach tego napoju stanowił już niewyraźne wspomnienie.
Niewątpliwie masz rację — Ostatecznie nie śmiał tego kwestionować, ulegając temu ciepłemu i zachęcającemu uśmiechowi, temu, że Billy chciał wysłuchać jego zwierzeń. Zdecydowanie tego potrzebował. Herbata z ogniem była tylko dodatkiem, aczkolwiek bardzo istotnym. Trzeba było na nią poczekać te parę chwil.
Co mnie trapi... — Zaczął z ciężkim westchnięciem. Skrzyżował ramiona na torsie, ściągając brwi w skupieniu podczas oczekiwania na zagotowanie się wody. — O dziewczynę też — Powiedział jakby chciał podtrzymać próbę odebrania obecnej sytuacji powagi. W rzeczywistości to było coś, o czym również chciał porozmawiać. Wszystko w swoim czasie. Nie chciał zrzucić tego wszystkiego na brata gwałtownie, niczym lawinę informacji i swoich problemów.
Zaczynając od początku... być może wiesz, że skontaktował się ze mną Harold Longbottom. Powierzył mi zadanie polegające na rozwiązaniu problemów sprawianych przez bytującego w okolicach wioski Froggart olbrzyma... który został zabity wbrew mojej woli przez osoby postrzegane przez osoby, które uważałem za sojuszników. Okłamali mnie prosto w oczy, kiedy opracowany przeze mnie plan nie dotyczył odebrania życia humanoidalnej i całkiem inteligentnej istocie magicznej. Wpłynęło to negatywnie na moje zaufanie do Zakonu Feniksa jako organizacji. Zakonnicy nie powinni okłamywać swoich sojuszników i działać za ich plecami, jeżeli chcą by oni pozostawali im lojalni. W chwili obecnej sądzę, że nie ma dla mnie miejsca w szeregach Zakonu Feniksa. Nie umniejsza to mojemu oddaniu słusznej sprawie — Opowiadając o pierwszym i najważniejszym problemie brzmiał nie tylko poważnie, ale ton jego głosu zdradzał odczuwaną przez niego złość, rozczarowanie i gorycz porażki związanej z odebraniem życia istocie magicznej. Krew tego olbrzyma splamiła jego dłonie. To kładło się cieniem na odniesionym przez nich zwycięstwie, ocaleniu tych ludzi. Nie wiedział, co jego brat powie na to wszystko, którą weźmie stronę. Nie było to łatwe.
Herbata — Przerwał swój monolog po to, by sięgnąć poprzez ścierkę po rączkę pogwizdującego czajnika i zdjąć go z palnika. Nalał zagotowanej wody do kubków, które ostatecznie trafiły na stół. Billy mógł dopełnić ich wolną przestrzeń whisky. Usiadł obok niego na krześle, przed którym ustawił drugi kubek.
Volans Moore
Volans Moore
Zawód : Smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Oh I still can remember a time when it wasn't like this
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
OPCM : 19 +3
UROKI : 15 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Spiżarnia Tumblr_myrxsem7AC1s8tqb9o1_500
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9775-volans-moore-w-budowie#296523 https://www.morsmordre.net/t9914-sol#299801 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f371-derbyshire-borrowash-pollards-oaks-11-8 https://www.morsmordre.net/t9921-szuflada-volansa#299859 https://www.morsmordre.net/t9913-volans-moore#299792
Re: Spiżarnia [odnośnik]20.12.21 0:43
Skinął głową krótko, w milczeniu, ze zrozumieniem przyjmując słowa brata. Wiedział o tym aż za dużo – o czasie niepotrzebnie wypełnionym natrętnymi myślami, podsuwającymi wyobraźni czarne scenariusze, rozgrywające się w trakcie bezsennych, dłużących się w nieskończoność nocy; obrazy przesuwające się po szarym, zawieszonym nad łóżkiem suficie, niczym ruchome fotografie drukowane na pożółkłych stronach Proroka Codziennego. On również niejednokrotnie z nimi walczył; przez długie tygodnie po misji w Azkabanie powracał w podziemia niemal za każdym razem, kiedy zostawał sam, a otaczająca go cisza i samotność wypełniały się wspomnieniami, nie raz i nie dwa przyoblekającymi się w ożywające na jego oczach sylwetki ludzi, których nie zdołał uratować. Dzisiaj halucynacje szczęśliwie należały już do przeszłości, ale nie oznaczało to, że przestał od czasu do czasu wpadać w pułapkę własnych myśli, choć uciekał od nich jak mógł, zastępując wolne chwile pracą – czy to przy wykańczaniu domu, czy w Oazie, czy przemierzając kolejne mile ogarniętego wojną kraju, żeby dostarczyć na miejsce powierzone w jego ręce paczki.
Albo – nadrabiając stracone chwile z rodziną. – Jasne, że chcę. Może jutro? – zaproponował od razu, uśmiechając się szeroko; przypominając sobie te słoneczne i odległe lata, kiedy snuł się za starszym bratem niczym cień, naśladując każdy jego krok. – Tylko musimy p-p-pójść nad jezioro, Jenny nas zabije, jak przez przypadek wybijemy szybę – dodał szybko; kącik ust drgnął mu w rozbawieniu, kryjąc się dopiero w cieniu otwartej spiżarni, przepełnionej zapachem drewnianych trocin i przypraw, w przyjemny sposób kojarzącym mu się z wczesną młodością. – Naoliwię. W dzień nie wyły tak g-g-głośno – powiedział, tonem, który brzmiał trochę jak usprawiedliwienie; to była jednak prawda, nic nie zwielokrotniało dźwięków tak, jak cisza uśpionego domu – bez względu na to, czy chodziło o skrzypienie zawiasów w drzwiach, czy przewrócony w środku nocy wieszak na ubrania, kiedy jako nastolatek próbował bezszelestnie zakraść się do własnej sypialni po przeciągającej się eskapadzie.
Uhm – mruknął cicho, gdy pytanie Volansa zawisło pomiędzy nimi, przez dłuższą chwilę pozbawione odpowiedzi. Czy chciał o tym porozmawiać? Czy w ogóle było o czym? Znieruchomiał na dwie długie sekundy, z łyżeczką herbacianych listków zawieszoną ponad porcelanowym kubkiem, nie widząc jednak ani jednego ani drugiego; przygryzając bezwiednie wewnętrzną stronę policzka. – Nie wiem – odpowiedział w końcu szczerze, wypuszczając powietrze z płuc i jednocześnie przechylając dłoń; zasuszone liście uderzyły cicho o dno naczynia. – To zn-n-naczy, chyba nie ma o czym, nie? Niczego już nie zmienię, po p-p-prostu – zawahał się – chciałbym czasem zwyczajnie móc zapomnieć – dodał ciszej, wzruszając lewym ramieniem. Wiedział, że to było niemożliwe – że widok szmalcownika trzymającego w wytatuowanej ręce odciętą, zakrwawioną główkę dziewczynki już na zawsze wypalił się pod jego powiekami, podobnie jak nie był w stanie wyrzucić z pamięci unoszącego się w więziennych korytarzach smrodu ludzkiego rozkładu – ale myśl, że te rzeczy zmieniły go już na zawsze, wciąż nie dawała mu spokoju. Nie potrafił się z tym pogodzić; że już nigdy nie spojrzy na świat tak samo; że sposób, w jaki postrzegał rzeczywistość, raz wypaczony, nie wróci już do normalności. Że on do niej nie wróci; że był popsuty w sposób, którego nie dało się już naprawić.
Odchrząknął cicho, odpychając od siebie te myśli.
Uniósł wyżej brew, rzucając bratu spojrzenie z ukosa, ale nie podejmując tematu dziewczyny; zamiast tego pozwalając mu mówić dalej, wraz z każdym wypowiadanym przez niego słowem mocniej skupiając się na zbudowanej z nich historii. Przepełnionej złością i poczuciem krzywdy, przelewającymi się między głoskami. – Nie wiedziałem o tym – sprostował mimochodem, nie posiadał wiedzy na temat misji zlecanych członkom Zakonu Feniksa, o większości wiedząc jedynie ze zdawanych na spotkaniach raportów; słuchał więc uważnie, ze zdawkowych zdań starając się wysnuć pełny obraz tego, o czym mówił Volans – ignorując tępe ukłucie w klatce piersiowej, wywołane rezonującymi za mostkiem słowami o braku zaufania. Przeniósł na niego spojrzenie, przez dłuższy moment przyglądając mu się – jak łapał czajnik przez ścierkę i rozlewał wodę do kubków, na sekundę zasłonięty buchającymi w półmroku oparami. – Uh-oh – mruknął cicho, głównie dla zasygnalizowania, że wszystko usłyszał – ale zastanawiał się jeszcze nad doborem właściwych słów, kupując dla siebie dodatkowe sekundy spędzone na dopełnieniu brakującego miejsca w naczyniach ognistą whisky. Nalał jej ostrożnie, pilnując, by parująca ciecz nie przelała się przez krawędź, ale jednocześnie nie szczędząc alkoholu; czuł, że tej nocy będą go potrzebować. – Jakich p-p-problemów? – zapytał, odstawiając na stół butelkę, a do ręki biorąc kubek; porcelana parzyła go przyjemnie w skórę, nie na tyle, by sprawić ból – ale wystarczająco, żeby nieco rozproszyć jego myśli, wypełnione niepokojem, którego źródła jeszcze nie potrafił jednoznacznie wskazać palcem. Uniósł spojrzenie na brata, starając się milcząco przekazać mu wsparcie; chociaż nie rozumiał jeszcze, co dokładnie stało się na obrzeżach wioski, to widział, że mocno się na nim odbiło. – Mam na myśli – co robił tam olbrzym? – sprecyzował. Podejrzewał, jak miała brzmieć odpowiedź – przelatując ponad hrabstwami widział wystarczająco wiele poczynionych przez ataki olbrzymów zniszczeń; brał też udział w próbach negocjacji z nimi, zanim jeszcze opowiedziały się po stronie Rycerzy Walpurgii – ale nie chciał zakładać niczego z góry. W przeciwieństwie do balansującego gdzieś na krawędzi Volansa, wierzył w Zakon Feniksa – ale równie mocno wierzył we własną rodzinę. I w to, że jego starszy brat miał serce i rozum po właściwej stronie. – I z kim tam b-b-byłeś? Jeśli to nie tajemnica – dodał, unosząc kubek do ust; gorący płyn oparzył go w usta, skrzywił się – ale i tak połknął łyk herbaty, gorzkawej, palącej go w przełyk. Milczał przez chwilę, ważąc na języku kolejne słowa. – Dlaczego tak sądzisz? – Że nie było dla niego miejsca w szeregach organizacji. – Czy lord Longbottom coś ci nap-p-pisał? Po tym wszystkim? – zapytał. Zdawał sobie sprawę, że ciągnął go za język, ale potrzebował zrozumieć; musiał zrozumieć – jeśli miał znaleźć jakikolwiek sposób na zasypanie wyrwy, która w chwili nieuwagi zdawała się pojawić pomiędzy jego prawdziwą rodziną, a tą, którą sam dla siebie wybrał.




I wish that I could say
I am a light that never goes out
but I flicker
from time to time

William Moore
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5432-william-moore https://www.morsmordre.net/t5459-bursztyn https://www.morsmordre.net/t12096-william-moore https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5461-skrytka-bankowa-nr-1345 https://www.morsmordre.net/t5460-billy-moore
Re: Spiżarnia [odnośnik]20.12.21 22:58
Przez chwilę obawiał się, że brat uzna jego propozycję za żart albo zwyczajnie mu odmówi. Dawno nie miał okazji pojedynkować się z czarodziejem. Nie uważał za rozsądne by poszukiwać godnego przeciwnika wśród nieprzyjaciół.
Jutro mi odpowiada — Przystał na to z wesołym uśmiechem. On sam z wyraźną nostalgią wspominał te wszystkie beztroskie lata spędzone w domu rodzinnym. Brakowało mu tego. Gdy założy rodzinę to chciałby by tak wyglądało ich życie. Los napisał inny scenariusz i sielankową wizję przyszłości spowijał mroczny całun wojennego piekła. — Pójdziemy. Podejrzewam, że na wybitej szybie by się nie skończyło. Zabrałem ze sobą wędkę. Pod lodem też można łowić ryby — Przystał na to. Nie krył swojego rozbawienia, kiedy odnosił się do wysnutej przez młodszego brata wizji, w której musieliby się mierzyć z rozgniewaną Jenny. Pojedynki czarodziejów potrafiły być na równi spektakularne, co destrukcyjne. Billy naprawdę dużo zainwestował w ten dom na malowniczym końcu świata. Zamierzał uszanować jego pracę i starania. Zamierzał spróbować łowić ryby w ten sposób. Potrzebował uzupełnić swoją spiżarnię. Aczkolwiek nie chciał objadać swoich bliskich i zamierzał oddać im część tego, co uda mu się złowić. Jeśli się uda.
Problem z tymi drzwiami uświadomił mnie, że skoro już jestem to powinienem pomóc tobie w tego typu rzeczach. I chętnie to zrobię — Zaoferował bratu swoją pomoc. W chwili obecnej był gościem, jednak łączące ich więzy krwi sprawiały, że mógł pozwolić sobie na więcej niż osoby trzecie przebywające w tym domu. Nie czuł się z tym dobrze, gdy nie miał co robić. Gdy zmagał się z magicznym katarem będąc uziemionym w mieszkaniu chodził niemalże po ścianach.
Słowa wypowiedziane przez brata nie zaskoczyły go tak bardzo jak powinny. Był tutaj również po to by go wysłuchać i pokrzepić w razie potrzeby.
Nie dźwigałbyś ciężaru tego brzemienia samemu. To by się zmieniło. Gdyby to było możliwe to byś zapomniał o wszystkich ofiarach wojny i każdym, kto wspiera słuszną sprawę — Przedstawił całkiem rozsądny argument. Kiedyś przyjdzie im upamiętnić wszystkie ofiary wojny i jej bohaterów. Musieli o tym pamiętać, by to nigdy więcej się nie powtórzyło. W przeciwieństwie do brata, nie zaszedł tak daleko jak on i nie doświadczył uwięzienia w Azkabanie. Póki co los był dla niego względnie łaskawy.
W takim razie będzie to długa historia — Wypowiedział te słowa okraszone ciężkim westchnięciem. Byłoby nieco prościej, gdyby Billy miał jakieś pojęcie o tym, co miało miejsce. Domyślał się, że ta konfrontacja własnych poglądów i oczekiwań będzie dla nich trudna. Nie widział, czy Billy okaże mu to, czego poszukiwał – zrozumienie oraz wsparcie.
Przebywający w pobliskim lesie uchodźcy z okupowanego przez wroga Nottinghamshire nie mogli przedostać się do Derby, zamordowani mugole, zjedzona niezliczona ilość owiec z okolicznych gospodarstw — Spocząwszy na krześle, wyciągnął dłonie po kubek z wzmocnioną alkoholem herbatą. Otoczył go długimi palcami, przejmując oddawane przez ciepło. Nie było mu łatwo mówić o tych uchodźcach i bardzo żałował tego, że olbrzym polował na zbliżających się do mostu mugoli. Nie oznaczało to, że powinien tak skończyć. Było po nim widać, że wszystko bardzo mu ciąży. Jak każda śmierć niewinnego człowieka i stosunkowo inteligentnej istoty magicznej.
Według przekazanych mi informacji zadomowił się pod mostem. Nie było wiadome, czy sam  odłączył się od swojego plemienia, czy uczynił to na polecenie Rycerzy Walpurgii — Ujawnił bratu kolejny szczegół całej tej sprawy. Poszukał u niego wsparcia i dlatego nie powinien zatajać przed nim istotnych, choć niewygodnych faktów. Wiedział o tym, że olbrzymy wspierały ich wrogów, ale tu ten związek nie był jednoznaczny. I to również poważnie komplikowało sprawę.
Z Justine i Kieranem. Towarzyszyła nam lady Greengrass. To żadna tajemnica — Powiedział poważnie, choć nie bez uznania dla ich umiejętności. Dobrał sobie doświadczonych i silnych sojuszników, dzięki którym wyszedł z tego bez szwanku. Nie pochwalał podjętej za jego plecami decyzji.
W jego głosie pobrzmiewała też niechęć, gdy wspominał lady Greengrass. Nie była to żadna tajemnica, że nie był sympatykiem arystokracji, niezależnie od tego po której stronie konfliktu stała. Była to jedna strona tej samej monety. Posiadali odpowiednie pochodzenie, przywileje i kultywowali wartości, które prowadziły świat do zguby. Nie było dla nich miejsca w nowoczesnym świecie. W tym momencie podniósł kubek do ust, tak by pierwszy łyk gorącej herbaty spłynął do gardła, parząc przy tym przełyk. Może ten sposób wypali wszystkie trawiące go emocje.
Jeżeli mam z kimś walczyć ramię w ramię to muszę ufać swoim sojusznikom i oni muszą darzyć mnie zaufaniem. Nie mogą działać za moimi plecami, kwestionując mój osąd i podważając moje kompetencje. Ponadto nie zamierzam więcej przelewać krwi kogokolwiek, zarówno ludzi i istot. Niektórzy Zakonnicy nie mają z tym problemu — Wytłumaczył bratu o co mu chodzi. Cofnął dłonie od kubka, zaciskając je w pięści. W jego oczach Kieran i Justine reprezentowali Zakon, mając ogromny wpływ na odbiór tej organizacji. Przemawiała przez niego ta złość, wszystkie kłębiące się uczucia, których nie miał jak przetrawić, uporządkować. Billy mógł mu w tym pomóc to wszystko rozwiązać.
Pisał. Stwierdził, że to nie jest dobry moment na unoszenie się dumą i że gdyby nie potrzebowali takich ludzi, jak ja... magizoologów, z moim doświadczeniem to bym nie został wyznaczony do wykonania tego zadania i że w szeregach Zakonu jest dla mnie miejsce. Mam podjąć decyzję w tej kwestii — Uśmiechnął się gorzko. Nie wiedział, jak na to wszystko reaguje brat i czy w ogóle to zrozumie, zapewniając mu to, czego szukał.
Volans Moore
Volans Moore
Zawód : Smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Oh I still can remember a time when it wasn't like this
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
OPCM : 19 +3
UROKI : 15 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Spiżarnia Tumblr_myrxsem7AC1s8tqb9o1_500
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9775-volans-moore-w-budowie#296523 https://www.morsmordre.net/t9914-sol#299801 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f371-derbyshire-borrowash-pollards-oaks-11-8 https://www.morsmordre.net/t9921-szuflada-volansa#299859 https://www.morsmordre.net/t9913-volans-moore#299792
Re: Spiżarnia [odnośnik]25.12.21 0:51
Wizja popołudnia spędzonego z bratem na łowieniu ryb i przyjacielskim pojedynku zdawała się rozproszyć na moment spowijający kuchnię półmrok, sprawiając, że snujący się przy podłodze chłód zimowej nocy nie dokuczał mu już aż tak bardzo; uśmiechnął się szeroko, przytakując na słowa Volansa; w milczeniu własnych myśli stwierdzając, że warto było wygrzebać się z ciepłego łóżka, choćby po to, żeby natknąć się na niego przy spiżarnianych drzwiach. Brakowało mu go; odkąd pamiętał, obecność starszego brata dodawała mu pewności siebie, napełniając przekonaniem, że mógł swobodniej odetchnąć, że wszystko było w porządku; że ktoś, komu ufał, czuwał nad tym, żeby było. Bez względu na to, czy chodziło o pomoc w naoliwieniu zawiasów, czy częściowe ściągnięcie z ramion ciężaru spoczywającej na nim odpowiedzialności. – Nawet jak nie jesteś w p-p-pracy, to ciągnie cię do pracy, co? – zagadnął, unosząc wyżej brew, gdy Volans zaproponował zajęcie cię drobnymi naprawami; rozumiał to, byli w tym do siebie podobni – on sam również nie potrafił nigdy usiedzieć w miejscu, a odkąd zaczęły nawiedzać go koszmary i niechciane wspomnienia, szczególnie mocno pilnował, by nie pozwolić sobie na bezczynność. Praca była bezpieczna, zajmowała myśli i dawała odpocząć umysłowi; pustka z kolei go przerażała – bo wiedział doskonale, jak łatwo mogła wypełnić się niechcianymi obrazami. – Jest dużo do zrobienia, na p-p-pewno nie będziesz się nudzić – dodał po chwili, kiwając przy tym głową z wdzięcznością. Chociaż starał się, jak mógł, to odkąd obowiązki wymagały od niego dzielenia dni między Irlandią, Oazą a niekończącymi się kursami ponad Anglią, doba niejednokrotnie okazywała się za krótka.
Z kolei noc nie zawsze przynosiła odpoczynek.
Milczał przez dłuższą chwilę, trawiąc słowa wypowiedziane przez brata, ze spojrzeniem opuszczonym na trzymaną w dłoni łyżeczkę – nie widząc jednak prostej rączki z gładkiego metalu, a zakończony ostro rylec, którym zdzierał sobie palce, pozostawiając na pomniku pamięci imiona wojennych ofiar. Wypuścił powoli powietrze z płuc. – Masz rację – powiedział w końcu cicho, jakby się poddając; oczywiście, że ją miał, musiał pamiętać – i to nie tylko dlatego, że to było jedyne, co mógł jeszcze zrobić dla tych, którzy odeszli na zawsze. Wiedział, że kiedy wojna się skończy – o ile będzie mu dane tego doczekać – przyjdzie czas na wyrównanie rachunków; rozliczenie ze zbrodni wszystkich, którzy ich dokonali.
Mamy mnóstwo czasu do r-r-rana – powiedział, usadawiając się wygodniej na blacie i gestem zachęcając Volansa, żeby mówił – samemu starając się mu nie przerywać, zamiast tego skupiając się na opowiadanej historii; odrywając spojrzenie od brata jedynie raz czy dwa, żeby napić się świeżo zaparzonej herbaty. Gorącej, goryczą dolanego alkoholu przyjemnie parzącej go w gardło; oparł się o ścianę, czując, jak w końcu robi mu się ciepło, od klatki piersiowej aż po same czubki oplatających porcelanę palców – chociaż obrazy kreślone cichymi słowami wcale nie należały do lekkich. Zmarszczył brwi, gdy Volans wspomniał o zamordowanych przez olbrzyma mugolach; mógł jedynie wyobrażać sobie przerażenie tych ludzi, stojących naprzeciw istoty, którą wcześniej znali wyłącznie z fikcyjnych historii i bajek opowiadanych dzieciom na dobranoc. Sam widział olbrzymy tylko raz, gdy z Hannah wyprawili się do ich górskiej wioski – nie wyobrażał sobie starcia z jednym z nich.
Kiwnął głową w reakcji na nazwiska Justine i Kierana, ufał umiejętnościom ich obojga – powoli zaczynając też rozumieć podjętą przez nich decyzję, choć nie do końca; oderwał plecy od chłodnej ściany, żeby pochylić się nieco do przodu i oprzeć łokcie na kolanach. Słysząc o liście od lorda Longbottoma podciągnął wyżej kąciki ust, uśmiech trwał jednak krótko, niemal od razu przykryty powagą. – Oczywiście, że jest t-t-tam dla ciebie miejsce – powiedział, odrywając prawą dłoń od kubka, żeby wyciągnąć rękę przed siebie i pokrzepiająco ścisnąć brata za ramię. Volans był utalentowanym czarodziejem, doświadczonym magizoologiem; a przede wszystkim – dobrym człowiekiem, lojalnym i odważnym, godnym zaufania. I zasługującym, żeby go tym zaufaniem obdarzyć. – Nie p-p-powinni byli cię okłamywać. Rozmawiałeś z nimi później? O tym, d-d-dlaczego to zrobili? – zapytał, prostując się nieco, żeby pociągnąć kolejny łyk herbaty, w międzyczasie wysłuchując odpowiedzi Volansa; w myślach ważąc kolejne słowa. – Zastanawiam się, czy – zaczął po chwili, wahając się wyraźnie – wiesz, czy nie chcieli w ten sp-p-posób zdjąć z ciebie odpowiedzialności. Za to, co uznali za k-ko-konieczne. Nie usprawiedliwiam ich – dodał szybko, zdając sobie sprawę, że mogło to tak zabrzmieć – ale znam ich oboje już t-t-trochę i wiem, że walczą o słuszną sprawę. Wszyscy w-w-walczymy o to samo. Zakon, my – ciągnął dalej, siłując się trochę z własnymi myślami; nigdy nie był w tym dobry – w słowach; zdawały mu się kanciaste, niezdolne do oddania tego, co tam naprawdę chciał powiedzieć. Ale próbował. – Tylko jesteśmy też wszyscy t-t-trochę inni. To znaczy – to, co staram się p-p-powiedzieć, to to, że tam gdzie ty widziałeś przede wszystkim żywą istotę, oni mogli d-d-dostrzec głównie zagrożenie. Ten olbrzym – d-d-domyślam się, że nie był bezbronny. Nikt nie zmusił go, żeby zabijał tych m-m-mugoli, bez względu na to, czy robił to w imię Czarnego Pana, czy nie. W idealnym świecie t-t-trafiłby za to do jakiegoś więzienia, ale Zakon nie ma takiego miejsca. Nie mielibyśmy p-p-pewności, czy oszczędzony, za kilka tygodni nie zrównałby z ziemią kolejnej wioski. P-p-podejrzewam, że to ryzyko, którego Just i pan Rineheart nie chcieli podjąć. – Niejednokrotnie zastanawiał się, co on by zrobił w takiej sytuacji; czy byłby gotów odebrać życie jednej osobie, żeby uratować wiele innych? Póki co nie wiedział jednak, jak brzmiała odpowiedź; nie wiedział nawet, jak chciałby, żeby brzmiała. – Nikt cię nie zmusi, Volly, żebyś robił coś wb-b-brew sobie. Wojna, być może, ale nie członkowie Zakonu – podjął po chwili, spoglądając poważnie na brata. – Co nie oznacza, że nie b-b-będziesz świadkiem trudnych decyzji. Czasem t-t-takich, z którymi nie będziesz się zgadzał. Czasem błędów. Ja też je p-p-popełniłem, przeze mnie w Azkabanie zginęła kobieta. Przez to, że nie zadziałałem w-w-wystarczająco szybko – wyrzucił z siebie, z goryczą; odwracając wzrok w stronę ściany, zaciskając mocniej palce na gorącym naczyniu. – Ale koniec końców m-m-musimy w siebie wierzyć. W swoje doświadczenie, w wybory. W to, że w-w-wszyscy chcemy tego samego. – Przełknął ślinę. – Może p-p-powinniśmy wszyscy o tym porozmawiać – zastanowił się, oddychając ciężej; przechylając kubek, żeby wypić kolejny łyk herbaty, żałując, że nie dolał do niej więcej ognistej.




I wish that I could say
I am a light that never goes out
but I flicker
from time to time

William Moore
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5432-william-moore https://www.morsmordre.net/t5459-bursztyn https://www.morsmordre.net/t12096-william-moore https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5461-skrytka-bankowa-nr-1345 https://www.morsmordre.net/t5460-billy-moore
Re: Spiżarnia [odnośnik]30.12.21 21:00
Lata temu, przed swoim wyjazdem z kraju złożył na barkach młodszego brata obowiązek bycia (zaraz po tacie) głową rodziny i tak już zostało. Nie ubiegał się o odzyskanie tej pozycji, jednak jeśli byli chciałby uwolnić się od tego ciężaru odpowiedzialności to był tutaj. Bez względu na wszystko będzie wspierać Billy'ego i pozostałe rodzeństwo. W dłuższej perspektywie czasu, rzecz jasna. Planował tutaj trochę pomieszkać.
W gruncie rzeczy tak. Chociaż to bardziej przyjemne zajęcie — Przyznał z uśmiechem. Pracował po to, by zarabiać i realizować swoją pasję. Wykonywanie drobnych napraw było pewną odskocznią, sposobem na zabicie czasu wypełnionego przejmującą bezczynnością. Chciał też im pomóc. Wszak zdawał sobie sprawę z tego, że w tym domu było dużo zrobienia. — Dlatego też chętnie pomogę — Oznajmił. W chwili obecnej cieszył się zasłużonym urlopem, lecz po jego zakończeniu będzie musiał wrócić do Borrowash po to, by uporządkować swoje sprawy i przygotować się do przeprowadzki. Potem też będzie musiał kursować do pracy. Połączenie kominkowe albo świstoklik byłyby dla niego najlepszym rozwiązaniem.
Pokiwał lekko głową. Przyznanie mu racji przez Billy'ego nie sprawiło mu najmniejszej satysfakcji. Zdecydowanie nie o to chodziło. Westchnął ciężko. W chwili obecnej był zdania, że nawet ci, którzy wspierają słuszną sprawę będą musieli wziąć odpowiedzialność za swoje czyny, zwłaszcza, jeśli nie były zgodne z prawem. Mówiło się, że cel uświęcał środki. Nie zawsze była to prawda.
To prawda, choć zdecydowanie nie powinniśmy siedzieć do rana — Zasugerował z kolejnym cichym westchnięciem. Jeśli będą siedzieć i rozmawiać do białego rana to później będą musieli odespać. Mieli również plany na kolejny dzień. Każdy wypity przez niego łyk herbaty zaprawionej alkoholem skutecznie rozgrzewał, wręcz parzył niczym ogień, jednocześnie rozwiązując język, zachęcając go do mówienia. Uważnie śledził zmieniającą się mimikę twarzy brata, chcąc wybadać jego zapatrywania na tę całą sprawę.
Jesteś już drugą osobą, która tak twierdzi — Zauważył gorzko, doceniwszy w głębi duszy starania brata i okazywane mu wsparcie. Dlatego przywołał nikły, acz pełen wdzięczności uśmiech.— Masz rację, nie powinni. Pośrednio z Justine, listownie. Zarzuciła mi, że nie zamierzałem zająć się tą sprawą jak należy. Tak ona postrzega zabicie olbrzyma. Nie mam tego listu, ze złości wrzuciłem go do kominka — Powiedział ze złością, taką samą jak odczuwał w tamtej chwili. Nic go tak nie złościło, jak ten jakże niesprawiedliwy zarzut. Gdyby tak było to nie stanąłby do walki z olbrzymem. — Jeśli chcieli to marnie im to wyszło. Jestem za to odpowiedzialny. I to nie było konieczne. Ja też walczę o słuszną sprawę. Jest tak jak mówisz. Bo to była żywa istota. Bezbronny to nie był, temu zaprzeczyć nie mogę. To jest w ich naturze. Teraz już i tak się nie dowiem, jakby to wpłynęło na losy świata — Wysłuchał swojego młodszego brata, nie przerywając mu ani przez chwilę. Dostrzegał to, że Billy potrzebuje chwili na to, by zebrać myśli, odpowiednio dobrać słowa. Ten przeznaczył na nieśpieszne opróżniane kubka z herbatą. Teraz mógł tylko gdybać. Musiał podjąć tę trudną decyzję co do swojej przyszłości.
Mam taką nadzieję, że nikt tego nie zrobi. Jeśli dołączę do Zakonu to będę musiał temu sprostać. Trudnym decyzjom i własnym błędom. Wysłuchałeś mnie mnie. Chcesz o tym opowiedzieć? — Powiedział poważnie, tak też spoglądając na Billy'ego. Z niepokojem i zmartwieniem. Nie byłby sobą, gdyby pozwalał bratu na bycie doskonałym słuchaczem, nie odwdzięczywszy mu się tym samym. Tym bardziej, że William bardzo niechętnie powracał w rozmowach do tego strasznego okresu w swoim życiu. Był tutaj, gotów go wysłuchać i okazać mu swoje wsparcie. Jeśli tylko Billy był na to gotów.
Masz rację, Billy. To byłoby wspaniałe, ale na razie jesteśmy tu sami — Odpowiedział poważnie, dopiwszy w tym momencie ostatnie krople herbaty. Odstawił kubek przed siebie. Ostatnie ciężkie westchnięcie, ostatnie zmarszczenie brwi w wyrazie zamyślenia. — Nie zgadzam się i nie będę zgadzać się z działaniami Kierana i Justine w tym konkretnym przypadku, jednak chciałbym nadal wspierać słuszną sprawę. I chciałbym walczyć z tobą ramię w ramię — Dodał rzeczowo, wyciągając w stronę brata wyprostowaną dłoń. Można odnieść wrażenie, że rozmowa z Williamem, użyte przez niego argumenty, przyniosły właściwy skutek. Musi jednak minąć sporo czasu aż odbuduje pełnię zaufania do tej organizacji. Jedno było pewne. Nie umniejszając umiejętnościom Justine i Kieranowi, nie będzie chętnie z nimi współpracować.
Volans Moore
Volans Moore
Zawód : Smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Oh I still can remember a time when it wasn't like this
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
OPCM : 19 +3
UROKI : 15 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Spiżarnia Tumblr_myrxsem7AC1s8tqb9o1_500
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9775-volans-moore-w-budowie#296523 https://www.morsmordre.net/t9914-sol#299801 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f371-derbyshire-borrowash-pollards-oaks-11-8 https://www.morsmordre.net/t9921-szuflada-volansa#299859 https://www.morsmordre.net/t9913-volans-moore#299792
Re: Spiżarnia [odnośnik]27.02.22 16:15
Kiwnął lekko głową w odpowiedzi na słowa Volansa, być może rzeczywiście nie powinni spędzić kolejnych kilku godzin nad kubkiem zaprawionej alkoholem herbaty – choć jeśli chodziło o niego, to nie miałby nic przeciwko takiemu scenariuszowi; w wypełnionej ciepłem i znajomym zapachem kuchni czuł się dobrze, spokojnie, bezpiecznie; miękki półmrok przełamany wyłącznie tlącym się na piecyku ogniem kojarzył mu się mgliście z przeszłością, z ciemnością rozproszoną światłem nocnej lampki i szeptanymi rozmowami toczącymi się do momentu, w którym niebo na zewnątrz z czerni zaczynało przechodzić w granat, a powieki mimowolnie stawały się cięższe, trudniejsze do utrzymania w górze. Czasami potrzebne były takie wieczory, zlane w jedną całość z wczesnymi porankami – zwłaszcza, gdy wokół działo się tak dużo, że trudno było znaleźć chwilę na zatrzymanie się w ciągu dnia, złapanie głębszego oddechu, pokrzepiające klepnięcie w ramię. – Nie mów mi tylko, że dop-p-padła cię starość – zażartował cicho, wyciągając nogę, żeby sprzedać bratu lekkiego kuksańca bosą stopą. Nie mówił poważnie, wiedział, o co chodziło Volansowi; nie mogli już – jak w dzieciństwie – pozwolić sobie na odsypianie późnej nocy do południa, na nich obu czekały obowiązki; zadania, w których popełnienie błędu niejednokrotnie ciągnęło za sobą tragiczne w skutkach konsekwencje.
A jak chciałeś się nią z-za-zająć? – zapytał po chwili ciężkiego od myśli milczenia, spoglądając uważnie na brata. Westchnął bezgłośnie. – P-p-powinniście się spotkać i to wyjaśnić, Volly. Porozmawiać, nie p-p-pisać listy. Nie możemy sobie p-p-pozwolić na wewnętrzne spory, jest nas za mało, żebyśmy sobie nie ufali – powiedział ostrożnie, opuszkami palców bezwiednie gładząc krawędź rozgrzanego kubka. Niepokoiło go to nieporozumienie, martwiła złość dźwięcząca między sylabami; zbyt często się sprzeczali – teraz, na misjach, na spotkaniach w ratuszu; musieli odnaleźć wspólny język zanim wróg rozbije ich od środka.
Pokręcił głową. – To nie jest do końca p-p-prawda, Volly – zaoponował; usprawiedliwienie zachowania olbrzyma jego gwałtowną naturą do niego nie przemawiało, te istoty nie były tak bezmyślne, jak trolle; widział je – gdy razem z Hannah wybrali się do jednej z ich górskich wiosek. Potrafili tworzyć społeczności, dbać wzajemnie o młodszych; i świadomie odrzucili propozycję Zakonu Feniksa, decydując się zamiast tego stanąć po stronie Rycerzy Walpurgii. – Sam p-p-powiedziałeś, że olbrzymy są inteligentne. I są – p-p-pertraktowaliśmy z nimi, byłem przy tym. Ci ludzie – to nie była grupka nieostrożnych m-m-mugoli, która zgubiła się w górach i przez przypadek weszła w jego legowisko. To olbrzym zagrodził im d-d-drogę, drogę z miasta do miasta, zszedł z gór z własnej woli – albo na czyjś rozkaz. M-m-może Sam-Wiesz-Kogo, może nie, ale chyba nie wierzysz, że m-m-mordował niechcący. – Czy Volans naprawdę był w stanie tak łatwo wybaczyć niezliczone morderstwa na niewinnych mugolach, jednocześnie ze znacznie większą surowością spoglądając na decyzję Justine i Kierana? Zmarszczył brwi, posyłając bratu pytające spojrzenie; chciał zrozumieć, zobaczyć tę sytuację z jego perspektywy, póki co jednak nie potrafił; zbyt wiele widział już śmierci, by tak łagodnie przejść obok niej – i nie miał w sobie współczucia względem tych, którzy świadomie zadawali ją bezbronnym; wolał zachować je dla ofiar, dla czarodziejów i mugoli ukrywających się w Oazie; dla dzieci, które przez podobne ataki zostały bez rodzin, bez dachów nad głową; bez skrawka terenu, który mogłyby uznać za bezpieczny.
Pokręcił krótko głową, pociągając z kubka solidny łyk herbaty i alkoholu; napój palił go w gardło, nie zdołał jednak tak do końca spłukać rozbudzonego w jego wnętrznościach wzburzenia. Gniew, który go ogarniał na wspomnienie wszystkiego, czego doświadczyli już z rąk popleczników Tego, Którego Imienia Nie Chciał Już Wymawiać, nigdy nie gasł tak po prostu; rozpalony tym mocniej, gdy przypomniał sobie Azkaban – cele wypełnione ludzkim nieszczęściem, dementorów zrzucających pozbawione duszy ciała w przepaść, pusty wzrok wychudzonej dziewczynki. Przełknął ślinę, w ustach czuł żółć. – O czym? O p-p-pięciolatce oddanej dementorom przez ludzi, którychktórych sojuszników tak śmiało bronisz, chciał zapytać, ale ugryzł się w język w ostatniej chwili. To nie było sprawiedliwe, nie powinien w ten sposób się unosić; Volans miał serce po właściwej stronie – nawet jeśli w tym momencie nie potrafił zrozumieć, skąd brało się w nim tyle zrozumienia dla morderców i zbrodniarzy. Pokręcił głową. – Nieważne, n-n-nie chcę o tym teraz rozmawiać – zakończył, ściszając głos, żeby nie obudzić Amelii ani reszty rodzeństwa. Swobodna atmosfera gdzieś wyparowała; opróżnił kubek do dna, cicho odstawiając go na blat. – Na p-p-pewno będziemy mieć jeszcze okazję – dodał, odwracając spojrzenie. – Co p-p-planujesz odpowiedzieć lordowi Longbottomowi? – zapytał, wypuszczając powoli powietrze z płuc; serce biło mu stanowczo za szybko, biorąc pod uwagę, że przez ostatnich kilka minut nie ruszył się nawet z miejsca.




I wish that I could say
I am a light that never goes out
but I flicker
from time to time

William Moore
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5432-william-moore https://www.morsmordre.net/t5459-bursztyn https://www.morsmordre.net/t12096-william-moore https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5461-skrytka-bankowa-nr-1345 https://www.morsmordre.net/t5460-billy-moore
Re: Spiżarnia [odnośnik]10.04.22 4:48
Nie było tak, że sam tak naprawdę miał coś przeciwko temu. Mówił o konsekwencjach takiego siedzenia w kuchni przy herbacie zaprawionej alkoholem. Niewątpliwie tych nie da się uniknąć. Tak samo jak trudno powstrzymać napływ wszystkich dobrych wspomnień, nostalgii związanej z dobrymi czasami, które nawet jemu wydawały mu się zamierzchłą przeszłością. Wtedy było wszystko lepsze, łatwiejsze i ludzie nie byli niczym zaszczute zwierzęta. Niesiona na skrzydłach wojny tyrania przenikała do każdego aspektu ich życia.
To nie starość. To niedobór kawy... może jednak starość — Zażartował w odezwie na słowa brata, który wymierzył mu bosą stopą lekkiego kuksańca. Wymierzył mu podobnego, równie lekkiego kuksańca. Traktował tę część toczonej przez nich dyskusji z przymrużeniem oka. Były to chwile beztroski przed poruszeniem tego, co leżało mu na mu na wątrobie.
Chciałem znaleźć konsensus między tym, co słuszne, a tym w co wierzę. Wypełniłem powierzone mi zadanie i chciałem znaleźć dla niego odludne miejsce. Możesz nazwać mnie szalonym albo głupim. Przyznam tobie rację — Przyznał poważnie, wręcz chłodno. W żadnym wypadku nie miał nic za złe swojemu bratu. Począwszy od innego zapatrywania. William walczył w tej wojnie o wiele dłużej od niego i był oddanym żołnierzem Zakonu Feniksa. Gdy być może przejdzie tak samo długą drogę jak on, to może zmieni perspektywę postrzegania obecnej rzeczywistości.
Uwierz mi, Billy. Ostatnie to, czego chcę to uczestniczyć w wewnętrznych sporach. Nie chcę też być ich przyczyną. Nie zwykłem szafować okazywanym zaufaniem ani bezwarunkowo wypełniać każdego wydanego mi rozkazu. A tu wszystko zostało już wyjaśnione. Jeśli nie porozumieliśmy listownie to raczej osobiście też się nie dogadamy — W gruncie rzeczy był nad wyraz pokojowo nastawiony do większości osób i trzeba było naprawdę się nieźle natrudzić, aby nadepnąć mu na odcisk. Teraz ta cała sprawa wpływała na jego morale. Gdyby miał porozmawiać z Justine osobiście powiedziałby dokładnie, co przeniósł na papier. Nie sądził, by zdołali dojść do zadowalającego obie strony kompromisu. Brak wiary w możliwość osiągnięcia tego celu i cechujący go sceptycyzm jeszcze nie wykluczały próby pojednania, o ile towarzyszyłby im mediator.
Nie twierdzę, że jest to prawda. I wbrew temu, co być może myślisz... zgadzam się z tym, że ani mugole, ani olbrzym nie znaleźli się tam przypadkiem. Nie wykluczam żadnej z tych możliwości. Tyle, że w żaden sposób nie mogę ustalić faktycznej wersji zdarzeń. Podobnie, jak ty mogę snuć tylko domysły. Oczywiście, że nie — Potrafił zgodzić się ze słowami uchodzącymi z ust brata. Potrafił słuchać i brać pod uwagę każdą możliwość. Zwłaszcza, gdy nie dysponowali wszystkimi faktami i mogli tylko gdybać. Zachował jednak pozostałą część swoich przemyśleń na ten temat dla siebie, pozwalając na to by wymowna cisza zawisła między nimi. Posłał bratu posępne spojrzenie. Miał teraz wrażenie, że nieważne co by teraz posiedział, zostałoby wzięte za próbę obrony olbrzymów, umotywowania popełniania przez nich czynów ich naturą. Na samego Merlina, wszystko to starał się dostrzegać. Daleko było mu okazywania wybaczania komukolwiek popełnionych zbrodni. Sprzeciw wobec nich wcale nie oznaczał, że sam stanie się taki jak ludzie je popełniający.
Nie było to trudne do pojęcia, że w przyszłości chciał móc spojrzeć na swoje odbicie w lustrze bez poczucia odrazy do samego siebie. Upragnione wygranie tej wojny nie musiało oznaczać, że uczynią z nich bohaterów wojennych i przyznają im wszystkim Order Merlina. Zbrodniczy reżim przedstawia  ich jako zbrodniarzy wojennych i terrorystów. Kłamstwo powtarzane zbyt wiele razy w końcu staje się prawdą. Nie zawsze cel uświęcał środki. Jego metody działały. Przynajmniej względem ludzi.
Powinien uszanować to, że Billy nie chciał o tym co go spotkało. Czego był świadkiem. Powinien zaakceptować ten fakt i tylko go wspierać. Powinien samemu ugryźć się w język. Powinien ukryć przed bratem to, że zadrżały mu dłonie. Dłonie, które chciał zacisnąć w pięści. W przypadku lewej dłoni przychodziło mu to z pewnym trudem. Poczuł nieprzyjemny ucisk w trzewiach i zimny pot na karku, zupełnie jakby sam stanął naprzeciw dementorów. Właśnie w tym momencie i to w skórze tego dziecka. Wykonał kilka głębokich wdechów. Pobladł znacząco. Uważał te istoty za najstraszniejsze ze wszystkich istniejących na świecie. Niezależnie od ich poglądów, każdego czarodzieja można było pozbawić przytomności i spętać go albo nawet zabić. Nie dotyczyło to dementorów. Rzucenie Patronusa było trudne albo niemożliwe. I to nie sama śmierć go przerażała, lecz właśnie los gorszy od niej. Zdecydowanie potrzebuje więcej whisky, a mniej herbaty. Dlatego zamierzał nalać tego trunku do kubka, proponując bratu to samo przez wyciągnięcie ku niemu ku niemu butelki.
Tak. Których...? — To było coś, co jego zdaniem należało omówić. Chciał wysłuchać Billy'ego, który sam dźwigał to brzemię. Nie lubił tego typu sytuacji, w których ktoś zaczynał coś i nagle urywał w pół zdania. Pozostawało to w zawieszeniu, zaś on sam w dalekiej od błogiej nieświadomości. Zwykle nie odpowiadało mu wszystko co następowało po słowie nieważne. I tak było również w przypadku młodszego brata. — Rozumiem — Mruknął cicho. Cóż innego miał powiedzieć?
Możliwe — Chciał tego, choć zdawał sobie sobie sprawę, że mogą nie mieć takiej sposobności. — Napiszę mu to, co myślę. Daleko mi do unoszenia się dumą. Nie wykorzystałem również swojej wiedzy i doświadczenia zawodowego. Jedynie umiejętności wyniesione z klubu pojedynków. Prawdopodobnie dołączę do tej organizacji, by móc dalej chronić bezbronnych ludzi. Będzie mi łatwiej do nich dotrzeć w ten sposób. Robiłem to na długo przed powrotem do Anglii. Tylko w sposób zgodny ze swoimi zasadami. Nie oczekuję, że to zrozumiesz. Ani, że spróbujesz — Przyznał poważnie, z kamienną twarzą. Nie oczekiwał nawet tego, że William spróbuje to zrozumieć. Mieli całkiem odmienne zapatrywania na tę sprawę i to rozumiał. Najbardziej zależało mu na tym, aby William go wspierał i ufał mu w tak istotnej kwestii. Zabrzmiał w tym momencie oschle, wręcz chłodno. Nienaturalnie.[bylobrzydkobedzieladnie]
Volans Moore
Volans Moore
Zawód : Smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Oh I still can remember a time when it wasn't like this
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
OPCM : 19 +3
UROKI : 15 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Spiżarnia Tumblr_myrxsem7AC1s8tqb9o1_500
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9775-volans-moore-w-budowie#296523 https://www.morsmordre.net/t9914-sol#299801 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f371-derbyshire-borrowash-pollards-oaks-11-8 https://www.morsmordre.net/t9921-szuflada-volansa#299859 https://www.morsmordre.net/t9913-volans-moore#299792
Re: Spiżarnia [odnośnik]11.04.22 12:22
Nie jesteś g-g-głupi ani szalony, Volly – powiedział spokojnie, cicho, wypuszczając z płuc niemal całe powietrze. Kojący zapach czarnej herbaty gdzieś się rozproszył, przestrzeń wydała mu się nagle chłodniejsza, cięższa, gęsta; osiadająca na barkach niewidzialnym całunem, trudna do odegnania nawet przez bijące od rozpalonego piecyka ciepło. Oderwał plecy od ściany, pochylając się niżej, opierając łokcie o własne nogi. – Jesteś moim b-b-bratem. Wiem, że chciałeś dobrze, że chciałeś ocalić jak n-n-najwięcej istnień, ale – zawahał się; w idealnym świecie, odleglejszym, jaśniejszym, nie byłoby żadnego ale; malowana w czarno-białych kolorach rzeczywistość nie pozostawiłaby miejsca na dywagacje, na moralne dylematy; nigdy wcześniej nie miał z nimi problemu – z rozróżnieniem tego, co dobre, od tego, co złe. Kiedy dokładnie kontrastowe barwy zaczęły zlewać się w jego umyśle w jedną, chaotyczną kakofonię szarości? W Azkabanie? W trakcie londyńskiej rzezi? Anomalii? Odstawił gorący jeszcze kubek na blat, żeby na krótką chwilę schować twarz w dłoniach, odgarnąć z czoła przydługie włosy. – Nie zawsze jesteśmy w st-t-tanie uratować wszystkich – dodał ciszej, ogarnięty palącym uczuciem za mostkiem, które w jakiś nieprzyjemny sposób przypominało wstyd. I złość; o to, że musieli wybierać – pomiędzy omotanymi przez wroga stworzeniami a ich ofiarami, pomiędzy setkami istnień zamkniętych w niekończących się celach podziemnego więzienia; pomiędzy tymi, którzy bardziej lub mniej zasługiwali na ratunek, na schronienie w Oazie. Kim byli, żeby podejmować takie decyzje, brać odpowiedzialność za niemożliwe wybory?
Wiem, że nie chcesz – odezwał się po chwili, prostując się, żeby zacisnąć palce na krawędzi stołowego blatu. Gniew powoli go opuszczał, a może zwyczajnie był zbyt senny i zmęczony, żeby przez dłuższy czas się go trzymać. – Ale jeśli p-po-pozostały pomiędzy wami jakieś niedopowiedzenia, to p-powinniście zająć się nimi teraz – zanim znów znajdziecie się na p-p-polu walki – dodał łagodnie, nie starając się brzmieć pouczająco ani wywierać na brata nacisku; zdawał sobie jednak sprawę, że taka sytuacja mogła nadejść w każdej chwili – niespodziewanie i bez zapowiedzi, wdzierając się do ich domu w postaci niesionego przez sowę listu lub wysłanego pospiesznie patronusa. Chyba przyzwyczaił się już do tego, do życia w ciągłym oczekiwaniu: na wezwanie, na katastrofę, którą trzeba będzie powstrzymać; na wieści o ataku do odparcia, o przyjaciołach potrzebujących ratunku. Westchnął bezgłośnie, bezwiednie przesuwając po blacie opróżnione naczynie; zgrzytnęło cicho, nie burząc jednak zbytnio otulającej kuchnię ciszy.
Zastanowił się przez moment nad słowami Volansa. – Nigdy się nie d-d-dowiemy, co by było, gdyby – powiedział, unosząc poważne spojrzenie na znajomą twarz brata, zatrzymując wzrok na parze błękitnych tęczówek. Oświetlone jedynie ciepłym blaskiem płonącego na piecu ognia, wydawały się jeszcze jaśniejsze niż zwykle. – Możemy st-t-tracić zmysły zastanawiając się nad tym, ale to już się stało – nie m-m-możemy cofnąć czasu. – On sam również niejednokrotnie wpadał w tę pułapkę – zastanawiając się, czy gdyby w dzień egzekucji pojawił się na Connaught Square, to Roderick wciąż by żył; czy gdyby zareagował wcześniej, to zdołałby wyciągnąć go z aresztu; czy gdyby w Azkabanie biegł szybciej, to dotarłby do Sarah na czas. Myślał nad tym godzinami, rozważając scenariusze, wytykając sobie błędy – i nie dochodząc do żadnych wniosków, które przyniosłyby mu ukojenie. Dusił się wyrzutami sumienia, topił we własnych koszmarach – aż wreszcie pozwolił umarłym odejść, przysięgając sobie, że uratuje kolejnych – tych, którym jeszcze mógł pomóc. – Nigdy nie będziesz wiedział, czy rację m-m-miałeś ty, czy Justine. Ale czy to coś zmienia? Czy to, że tak nap-p-prawdę oboje mieliście ten sam cel, nie powinno liczyć się bardziej niż różnice w osądzie? – zapytał, nie czekając jednak na odpowiedź; pozwalając, by pytanie zatrzymało się gdzieś w pół drogi pomiędzy nimi.
Wspomnienie Azkabanu zawisło nad nim niczym burzowa chmura, groźna i granatowa, sprawiając, że trudno mu było oddychać – zupełnie jak gdyby w przytulnej kuchni zmaterializował się dementor, wysysając z pomieszczenia wszystkie dobre myśli. Pokręcił głową, częściowo w próbie odepchnięcia od siebie tego uczucia, częściowo – niewerbalnego podkreślenia, że nie chciał kończyć urwanego w połowie zdania. Dostrzegając gest brata, uniósł kubek, przysuwając go bliżej przechylonej butelki; on również potrzebował alkoholu. – Była tam z m-m-matką – odezwał się po długim milczeniu, pozornie bez związku – wciąż jednak mówiąc o dziewczynce; o kilkulatce, która wgryzła się w jego pamięć tak skutecznie, że wiele tygodni po opuszczeniu Azkabanu wciąż ją widywał, snującą się za nim niczym cień, prawie namacalną. – Kobieta chyba nie zdawała sobie sp-p-prawy z tego, że – przełknął ślinę – że jej już tam nie było, ja też nie chciałem w t-t-to wierzyć. Oddychała przecież, miała ot-t-twarte oczy. – Wzdrygnął się na wspomnienie bladych tęczówek, rozszerzonych źrenic wpatrzonych w nieistniejący, pogrążony w mroku sufit. – Myślałem, że jeśli ją stamtąd zab-b-biorę – że ktoś w Oazie będzie w stanie jej p-p-pomóc. – Potrząsnął głową, głos załamał mu się na ostatnich głoskach; dziwnie zachrypnięty, mokry, lepki. Uniósł do ust kubek, pociągając spory łyk alkoholu; whisky przyjemnie paliła go w przełyk.
Otworzył usta, chcąc odpowiedzieć na poważne zdania padające z ust brata, ale nim zdążyłby się odezwać, inny dźwięk zwrócił jego uwagę: skrzypnięcie dobiegające z któregoś z pokojów na piętrze, a później ciche stukanie, kojarzące mu się z odgłosem bosych stóp stąpających ostrożnie po podłodze. – Robimy za dużo hałasu – zauważył, dopiero teraz orientując się, że w chwilowym wzburzeniu zbyt mocno podniósł głos; zsunął się ze stołowego blatu, do jednej dłoni biorąc szklankę, do drugiej – opróżnioną do połowy butelkę. – Chodź, p-p-przeniesiemy się do graciarni – zanim wszystkich pobudzimy – zaproponował. Znajdująca się poza głównym budynkiem pracownia była wystarczająco daleko, by ich głosy nie dotarły do pogrążonych we śnie domowników, a po rozpaleniu pieca i rozłożeniu starych foteli mogła okazać się równie przytulna, co przylegająca do spiżarni kuchnia. Uśmiechnął się słabo do Volansa, czekając na jego decyzję – mając jednak wrażenie, że on również nie był w nastroju, który pozwoliłby mu na szybkie zaśnięcie.

| zt x2 :pwease:




I wish that I could say
I am a light that never goes out
but I flicker
from time to time

William Moore
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5432-william-moore https://www.morsmordre.net/t5459-bursztyn https://www.morsmordre.net/t12096-william-moore https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5461-skrytka-bankowa-nr-1345 https://www.morsmordre.net/t5460-billy-moore
Spiżarnia
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach