Pokój IIII (Cesarz)
AutorWiadomość

Pokój IIII (Cesarz)
Na górze drzwi prowadzących do pomieszczenia wydrapany został niepoprawny rzymski numer IIII, a pośrodku - symbol orła. Numer pokoju zgrywa się z sąsiadującym, lecz z żadnym innym, odpowiada za to czwartej karcie Tarota - Cesarzowi. Koślawe żłobienia w drewnie wypełnione zostały krwią niedźwiedzia, a na wbitym w zewnętrznym górnym rogu gwoździu zawieszono suszony bukiet złożony z krwawnika, piołunu, jałowca i suszonych owoców czarnego bzu związany ciemnozieloną wstążką. Oprócz wygodnego łóżka zakrytego niedźwiedzim futrem w pomieszczeniu mieści się większa szafa, regał, komódka oraz wygodny sekretarzyk, na krześle którego wisi przerzucona damska podomka, a który, sądząc po rozrzuconych na nim bibelotach, pełni również funkcję kobiecej toaletki. Jest częścią sypialni małżeńskiej - ze znacznie mniejszą, Cassandry, łączą je drzwi oznakowane w ten sam sposób, co wejściowe, kartą Kochanków, a także - od tej strony drzwi - ususzonym korzeniem żeń-szenia oplecionym purpurową wstążką.
Czarne loki opadały na jego twarz, przymknięte oczy nie szukały jego spojrzenia, z odsuniętych od jego ust wydało się ciche westchnienie. Dłoń prześlizgnęła się po jego policzku, wsparła o rozgrzane ciało. Musnęła pocałunkiem jego pierś, osuwając się obok, by wesprzeć głowę na łokciu, wyciągając nagie ciało, skąpane światłem gwiazd - w tym tej najjaśniejszej - za oknem, w miękkości świeżej pościeli. Było w tej wygodzie coś bardzo odprężającego, po dwóch tygodniach spędzonych w polowych warunkach - choć blisko natury - zatęskniła już za domem. Choć zdawała sobie sprawę z ceny za bogactwo Ramseya, śledzące ich oczy zdążyły ją znużyć. Prywatność powitała z ulgą, z jaką wita się ciepło czterech ścian po dalekiej podróży. Jego koncept na spędzenie tego wieczoru w istocie okazał się znacznie bardziej komfortowy od kolejnych żałobnych procesji - święto miłości należało celebrować w inny sposób. Skupiony na przyjemności i bijących sercach, na wrzącej krwi i ciepłych oddechach. Lament wdów nie był tym, czego pragnęła słuchać w przeddzień ponownego podjęcia walk.
- Trudno uwierzyć, że ten czas już minął - przyznała niechętnie. - Zapach lasu o poranku był mi bardzo miły. Zdążyłam odzwyczaić się od Niedźwiedziej Jamy - mieszkali tu ledwie miesiąc, ostatnie dwa tygodnie spędzili w Waltham. Jej głos był cichy, zmęczony, a może rozmarzony. - A jednak powrót tutaj sprawił mi przyjemność. Chyba polubiłam Warwick. - I uczyniła to zaskakująco łatwo, za dawnym lokum nie tęskniąc wcale. Od porzucenia go nie odwiedziła go ni razu, nie przejmując się nawet tym, że marniało. Nie zastanawiała się też nad tym, co z nim zrobić - nie próbowała go sprzedać. Kupiec na tę ruderę - na dodatek na Nokturnie - i tak nie znalazłby się szybko. Jej rodzina, jej dzieci, potrzebowały przestrzeni i bezpieczeństwa, które dostały dopiero dzięki niemu. Obróciła się na drugi bok, zsuwając się z łózka, niedbałym gestem chwytając szarofioletową jedwabną podomkę, którą zarzuciła na wątłe ramiona. Otuliwszy się nią, odeszła kilka kroków, by uzupełnić dwa kielichy czerwonym winem. Naczynia z alkoholem ujęła w dłonie, jedno z nich zamierzając podać Ramseyowi.

bo ty jesteś
prządką
prządką
Nic nie zapowiadało nadciągającego kataklizmu. Niebo eksplodowało feerią barw w chwili, kiedy słońce tonęło na linii horyzontu. Czerwienie przerodziły się w fiolety, a fiolety w granaty zalewając świat przyjemnym ciepłem, wieńcząc dzień słodkim wspomnieniem. Przyroda wydawała się szykować do snu w swym nieskończonym rytuale, by zbudzić wszystkich poranną mżawką i lekkim gradem. I tak miał wyglądać każdy następny dzień, gdyby nie wisząca od przeszło miesiąca na niebie kometa, w dziwny, niewyjaśniony sposób zastygła na nieboskłonie w jednym miejscu. Zwiastun Śmierci, od zarania dziejów uznawany przez wieszczów i jasnowidzów za przepowiednię nieszczęścia. I ta, wraz z początkiem wieczoru miała się ziścić.
Cassandrę otoczył dziwny niepokój. Kiedy przechyliła kielich z winem nie zaznała jego cierpkiego smaku, poczuła krew. Nim jednak zdążyła cokolwiek zrobić, jej oczy przewróciły się na drugą stronę, bielmem wyraźnie połyskując w ciemności. Martwe ptaki, ogień. Wielka rzeka niszcząca most i zalewająca okoliczne pola. Ogień pochłaniający całe domy, budynki, które sypały się jak domki z kart. Dzieci biegające miedzy dymiącymi dołami, zwierzęta nawołujące ze śmiertelnych pułapek, ciemnych dołów, z których nie mogły się wydostać. Płacz, krzyk, lament. Śmierć. Zbiorowe mogiły. Zgliszcza. Ogień, wielka fala. Noc spadających gwiazd. Świat wokół Cassandry zmieniał się przy każdym mrugnięciu powiekami. Nie mogła skupić uwagi na niczym, urywki zdarzeń, które miały mieć miejsce tak intensywnie i tak licznie wdarły się do jej głowy, jakby przeżyła dramat tysięcy osób w jednej chwili. I trwało to zaledwie chwilę, bo zaraz potem powróciła do sypialni, trzymając w dłoni kielich z winem. Intensywne, mocne światło wdarło się do komnat, zmuszając Cassandrę i Ramseya by zasłonili na chwilę oczy. Pojawiło się znikąd, niespodziewanie i nagle. A kiedy już wszystko zgasło, musieli przywyknąć do matowej ciemności. W szybę uderzył ptak. Kruk. Martwy padł na parapet zewnętrzny za zaraz potem spadł z niego w ciemność nadchodzącej nocy. Podłoga pod stopami drżała, trzeszczały meble, skrzypiały stare drzwi. W oknach dzwoniły szyby. Nagle Śmierciozerca poczuł dziwny ucisk, nie wewnątrz siebie, lecz na zewnątrz, jakby coś próbowało zgnieść go, wbić w ziemię, zadusić. Przez ułamek sekundy nie był w stanie zaczerpnąć oddechu — zabrakło mu powietrza, a głowa zaczęła boleć intensywnie, mocno. W końcu zaczerpnięcie oddechu przyniosło natychmiastową ulgę — ucisk i ból zniknęły tak szybko, jak się pojawiły. Oczy Śmierciożrcy zaszły jednak krwawymi łzami — nie piekły, nie sprawiały dyskomfortu, ale kiedy się gromadziły przez chwilę utrudniały widzenie — i kiedy zamrugał, spłynęły po dolinie łez wzdłuż nosa, aż do ust. Karminowa posoka spłynęła także z nozdrzy i uszu. Od wewnątrz rozgrzało go olbrzymie ciepło. Kiedy spojrzeli w stronę okna ujrzeli dziesiątki połyskujących gwiazd, ale wśród nich zgubili tę, która jeszcze chwilę wcześniej była wiszącą nad głowami kometą. Przedziwne zjawisko przyciągnęło uwagę na nieco dłużej, bo przecież wiedzieli, że nie tak wyglądało niebo każdej poprzedniej nocy. Dziesiątki, a może setki roziskrzonych gwiazd migały jak płomienie w oddali, ale wciąż patrząc i wsłuchując się nieruchomo w nachodzące przeznaczenie, mogli dostrzec, że niektóre z nich powiększają, a potem powiększają wszystkie ale jedne szybciej od innych. Czy to było złudzenie? Czy jakaś fatamorgana? Czy zwariowali, czy padli ofiarą paskudnej klątwy? Wiele myśli mogło przychodzić do głowy, kiedy błyszczące plamki na niebie stały się kulami, za którymi ciągły się dziesiątki, a potem setki warkoczy podobnych do tego, który wisiał od pamiętnej lipcowej nocy. Ciemne niebo pojaśniało od gwiazd i ciągnących się za nimi świetlistych smug.
I tak rozpoczęła się Noc Tysiąca Gwiazd.
Spadały, jedna po drugiej, pokrywając całe niebo, które mieli w zasięgu swojego wzroku. Piękny i niecodzienny widok potrafił zatrzymać w miejscu i zachwycić, ale musiał także przerazić, uświadamiając, że połyskujące gwiazdy bardzo szybko zwiększały swoje gabaryty. Jedna z nich leciała prosto na Warwick. Zdawała się być kulą ognia, za którą ciągnęły się dymiące smugi przypominające ogniste burze. Jakże potworny był dym, iskry, wyraźne eksplozje wewnątrz kotłujących się czarnych smug? Przez chwilę nie docierało do czarodziejów nic. Tik tak. Tylko tykanie zegara. Tik tak. Jakby ktoś odmierzał im czas. Tik tak. W sekundzie lub dwóch spadający meteor podwajał swoją wielkość, aż runął w ziemię, puste pola przed nimi. Ziemia zatrzęsła się tak mocno, że zachwiali się. Impet uderzenia wybił szyby i cisnął czarodziejów na podłogę. Wszystkie okna rozprysły się w drobny mak. I cisza. Świszcząca, okropna cisza i pisk w uszach. Tyle słyszeli, nie widzieli nic więcej, bo wszystko wokół utonęło w kłębach szarego i czarnego dymu. Dopiero po chwili zaskoczył ich okropny i ogłuszający dźwięk, potworny huk. Świat się trząsł, świat dygotał. Wokół znów wszystko zamarło.
To nie był koniec. Noc dopiero się rozpoczęła.
Kiedy podnieśli się z podłogi by wyjrzeć przez rozbite okno, z żalem doświadczyli potwornego deja vu. Setki, dziesiątki a może tysiące identycznych gwiazd spadały na ziemię. Gdzieś w okolicy uderzyło coś mniejszego, nie wiedzieli jeszcze gdzie, ale jedno było pewne — nigdzie nie było bezpiecznie, a niebo dosłownie waliło się im na głowę.
Mistrz Gry wita w nowym okresie deszczem meteorytów. Nie kontynuuje rozgrywki.
Przed podjęciem się jakiejkolwiek aktywności fabularnej w tym okresie należy dopełnić swojego obowiązku w tym temacie (każdą postacią osobno).
Cassandra - obrażenia tłuczone -5; obrażenia cięte-5, obrażenia psychiczne -10
Ramsey - obrażenia tłuczone -5; obrażenia cięte-10, obrażenia psychiczne -5
Cassandrę otoczył dziwny niepokój. Kiedy przechyliła kielich z winem nie zaznała jego cierpkiego smaku, poczuła krew. Nim jednak zdążyła cokolwiek zrobić, jej oczy przewróciły się na drugą stronę, bielmem wyraźnie połyskując w ciemności. Martwe ptaki, ogień. Wielka rzeka niszcząca most i zalewająca okoliczne pola. Ogień pochłaniający całe domy, budynki, które sypały się jak domki z kart. Dzieci biegające miedzy dymiącymi dołami, zwierzęta nawołujące ze śmiertelnych pułapek, ciemnych dołów, z których nie mogły się wydostać. Płacz, krzyk, lament. Śmierć. Zbiorowe mogiły. Zgliszcza. Ogień, wielka fala. Noc spadających gwiazd. Świat wokół Cassandry zmieniał się przy każdym mrugnięciu powiekami. Nie mogła skupić uwagi na niczym, urywki zdarzeń, które miały mieć miejsce tak intensywnie i tak licznie wdarły się do jej głowy, jakby przeżyła dramat tysięcy osób w jednej chwili. I trwało to zaledwie chwilę, bo zaraz potem powróciła do sypialni, trzymając w dłoni kielich z winem. Intensywne, mocne światło wdarło się do komnat, zmuszając Cassandrę i Ramseya by zasłonili na chwilę oczy. Pojawiło się znikąd, niespodziewanie i nagle. A kiedy już wszystko zgasło, musieli przywyknąć do matowej ciemności. W szybę uderzył ptak. Kruk. Martwy padł na parapet zewnętrzny za zaraz potem spadł z niego w ciemność nadchodzącej nocy. Podłoga pod stopami drżała, trzeszczały meble, skrzypiały stare drzwi. W oknach dzwoniły szyby. Nagle Śmierciozerca poczuł dziwny ucisk, nie wewnątrz siebie, lecz na zewnątrz, jakby coś próbowało zgnieść go, wbić w ziemię, zadusić. Przez ułamek sekundy nie był w stanie zaczerpnąć oddechu — zabrakło mu powietrza, a głowa zaczęła boleć intensywnie, mocno. W końcu zaczerpnięcie oddechu przyniosło natychmiastową ulgę — ucisk i ból zniknęły tak szybko, jak się pojawiły. Oczy Śmierciożrcy zaszły jednak krwawymi łzami — nie piekły, nie sprawiały dyskomfortu, ale kiedy się gromadziły przez chwilę utrudniały widzenie — i kiedy zamrugał, spłynęły po dolinie łez wzdłuż nosa, aż do ust. Karminowa posoka spłynęła także z nozdrzy i uszu. Od wewnątrz rozgrzało go olbrzymie ciepło. Kiedy spojrzeli w stronę okna ujrzeli dziesiątki połyskujących gwiazd, ale wśród nich zgubili tę, która jeszcze chwilę wcześniej była wiszącą nad głowami kometą. Przedziwne zjawisko przyciągnęło uwagę na nieco dłużej, bo przecież wiedzieli, że nie tak wyglądało niebo każdej poprzedniej nocy. Dziesiątki, a może setki roziskrzonych gwiazd migały jak płomienie w oddali, ale wciąż patrząc i wsłuchując się nieruchomo w nachodzące przeznaczenie, mogli dostrzec, że niektóre z nich powiększają, a potem powiększają wszystkie ale jedne szybciej od innych. Czy to było złudzenie? Czy jakaś fatamorgana? Czy zwariowali, czy padli ofiarą paskudnej klątwy? Wiele myśli mogło przychodzić do głowy, kiedy błyszczące plamki na niebie stały się kulami, za którymi ciągły się dziesiątki, a potem setki warkoczy podobnych do tego, który wisiał od pamiętnej lipcowej nocy. Ciemne niebo pojaśniało od gwiazd i ciągnących się za nimi świetlistych smug.
I tak rozpoczęła się Noc Tysiąca Gwiazd.
Spadały, jedna po drugiej, pokrywając całe niebo, które mieli w zasięgu swojego wzroku. Piękny i niecodzienny widok potrafił zatrzymać w miejscu i zachwycić, ale musiał także przerazić, uświadamiając, że połyskujące gwiazdy bardzo szybko zwiększały swoje gabaryty. Jedna z nich leciała prosto na Warwick. Zdawała się być kulą ognia, za którą ciągnęły się dymiące smugi przypominające ogniste burze. Jakże potworny był dym, iskry, wyraźne eksplozje wewnątrz kotłujących się czarnych smug? Przez chwilę nie docierało do czarodziejów nic. Tik tak. Tylko tykanie zegara. Tik tak. Jakby ktoś odmierzał im czas. Tik tak. W sekundzie lub dwóch spadający meteor podwajał swoją wielkość, aż runął w ziemię, puste pola przed nimi. Ziemia zatrzęsła się tak mocno, że zachwiali się. Impet uderzenia wybił szyby i cisnął czarodziejów na podłogę. Wszystkie okna rozprysły się w drobny mak. I cisza. Świszcząca, okropna cisza i pisk w uszach. Tyle słyszeli, nie widzieli nic więcej, bo wszystko wokół utonęło w kłębach szarego i czarnego dymu. Dopiero po chwili zaskoczył ich okropny i ogłuszający dźwięk, potworny huk. Świat się trząsł, świat dygotał. Wokół znów wszystko zamarło.
To nie był koniec. Noc dopiero się rozpoczęła.
Kiedy podnieśli się z podłogi by wyjrzeć przez rozbite okno, z żalem doświadczyli potwornego deja vu. Setki, dziesiątki a może tysiące identycznych gwiazd spadały na ziemię. Gdzieś w okolicy uderzyło coś mniejszego, nie wiedzieli jeszcze gdzie, ale jedno było pewne — nigdzie nie było bezpiecznie, a niebo dosłownie waliło się im na głowę.
Przed podjęciem się jakiejkolwiek aktywności fabularnej w tym okresie należy dopełnić swojego obowiązku w tym temacie (każdą postacią osobno).
Cassandra - obrażenia tłuczone -5; obrażenia cięte-5, obrażenia psychiczne -10
Ramsey - obrażenia tłuczone -5; obrażenia cięte-10, obrażenia psychiczne -5
Ramsey Mulciber
Pokój IIII (Cesarz)
Szybka odpowiedź