Wydarzenia


Ekipa forum
Namiot rodziny Macnair
AutorWiadomość
Namiot rodziny Macnair [odnośnik]19.04.23 19:31

Namiot rodziny Macnair

W głębi lasu, specjalnie dla zamożniejszych lub zasłużonych gości Festiwalu Miłości przygotowano luksusowe namioty. Ukryte między drzewami pozwalają na zachowanie intymności i zasłużony odpoczynek w trakcie dwutygodniowych obchodów Brón Trogain. Namiot z jasnego płótna z zewnątrz jest niewielki, ulokowany na miękkim mchu, wyciszony, tak by ze środka na zewnątrz nie wydostawały się żadne dźwięki, a zagubieni czarodzieje nie podsłuchali prywatnych rozmów jego mieszkańców. W środku wnętrze jest znacznie większe niż można przypuszczać. Podłogę zdobią kolorowe, plecione dywany, dziesiątki jedwabnych i satynowych poduszek. Nie brak także kielichów i dzbana ze świeżą wodą.


I show not your face but your heart's desire
Ain Eingarp
Ain Eingarp
Zawód : Wielość
Wiek : nieskończoność
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
I show not your face but your heart's desire.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Namiot rodziny Macnair 3baJg9W
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f47-sowia-poczta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f55-mieszkania http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Namiot rodziny Macnair [odnośnik]05.08.23 21:55
2 VIII 1958
wczesny ranek


Wymsknięcie się z ramion Timothee było nieuniknione. Obiecali sobie wszak tylko tę jedną noc, w trakcie której tańczyć mieli do utraty tchu, raczyć się słodyczą owoców i swych pocałunków, po prostu ze sobą być. Ale noc nie mogła trwać wiecznie, kiedyś — choć chyba dwójka odurzonych, niemalże zakochanych nastolatków nie chciała tego dopuścić do świadomości — musiała się skończyć. Pierwsze śpiewy słowika stanowiły przykry znak powstania słońca, ciemność nocy poczęła odchodzić w zapomnienie, wypychana nie tylko pierwszymi promieniami słońca, rześkością porannej rosy, którą czuła pod bosymi stopami, gdy spacerowała po Waltham Forest, tym bardziej cichym, im więcej świętujących powróciło do swych kwater w Londynie, pogrążyło się we śnie. Splątane ramiona musiały odplątać się, chwilowa jedność powrócić do stanu poprzedniego, rozdzielić się na dwoje. Rumieńce musiały odpłynąć, krew zwolnić bieg, a ciało doznać spoczynku. Och tak, odpoczynek był konieczny, w szczególności, gdy w głowie było tak przyjemnie, tak lekko...
Ostatni całus, ten na pożegnanie, złożyła w kącik ust lorda Lestrange, nim ruszyła przed siebie. Nie wiedziała właściwie, dokąd zmierza. Z resztkami miłosnego kadzidła w płucach podążyła za głosem serca, a to nakazywało jej obranie prostej drogi przed siebie. Wdychała delikatnie zimne, poranne powietrze, które stanowiło przeciwwagę dla rozgrzanej skóry, podobnie jak zimny materiał, z którego stworzono kielich, ostatnią pamiątkę tej nocy, wciąż jeszcze noszący w sobie resztki gronowego wina.
Po kilkudziesięciu metrach, gdy samotność stała się już faktem, pod złotymi, rozwianymi lokami utrzymanymi we względnym porządku tylko i wyłącznie przez wianek z kwiatów i zbożowych kłosów nałożony na jej skronie, pojawiło się mgliste wspomnienie obietnicy złożonej kuzynce przed tym wszystkim. Powiedziała jej, że odnajdzie ją, gdy skończy się bawić. Elvira miała znajdować się gdzieś przy rzece lub jeziorze, przy wodzie jakiejś. Problemem było jednak to, że Maria zupełnie nie znała topografii tegoż lasu, mogła więc jako wskazówek używać wyłącznie swej intuicji, nadszarpniętej winem, emocjami, które poznawała pierwszy raz w swym życiu, ciepłotą dotyku drugiego człowieka.
Nic więc dziwnego, że zbłądziła. Zamiast nad wodę znalazła się w miejscu, w którym ustawiono kilkanaście niewielkich namiotów z białego płótna. Dziewczyna nie wiedziała, jakie było ich przeznaczenie — że w środku odpoczywać mogą osoby naprawdę wysokiej rangi, na przykład jej mentorka pani Cassandra wraz z rodziną. Albo ktoś, kogo podświadomie się bała, choć nigdy wcześniej go nie widziała. Starczyły historie poturbowanej Elviry, wspomagane słowami panny Belviny. Maria natomiast, w pełni swej naiwności sądziła, że namioty te mogły kryć jakieś kolejne festiwalowe atrakcje — a ktokolwiek mógł się w nich skrywać, powinien mieć wiedzę o tym, gdzie owa woda się znajdowała, mógłby podzielić się z nią wskazówkami. Wszak chodziło przede wszystkim o jak najszybsze zjawienie się na miejscu spotkania tak, aby nie doprowadzić kuzynki do niepotrzebnych nerwów i niezadowolenia. Choć Maria była pełnoletnią czarownicą, starsza krewniaczka miała względem niej bardzo silne skłonności opiekuńcze, a gniew czarownicy był już jej znany. Nie lubiła, gdy Elvira się denerwowała, sama wtedy traciła panowanie nad swymi emocjami, szczerze jej się bała.
Dlatego też zdecydowała się na krok, który — w innych okolicznościach, na przykład na trzeźwo i bez przyjemnej lekkości w sercu oraz presji czasu — nie był dla niej charakterystyczny. Ostrożnie, powolnie oraz dbając o to, by poruszać się możliwie bezszelestnie, na sposób podobny do podchodzenia do jednorożca w rezerwacie, podeszła do pierwszego lepszego namiotu. Ostrożnie odsłoniła jedną z jego pół, zaglądając do środka.
Wnętrze było zdecydowanie zbyt duże, niż to, na co wskazywał zewnętrzny wygląd namiotu. Wzrok od razu przykuły kolorowe, wyraźnie drogie dywany i poduszki, które zdobiły podłogę. Nie mogła jednak wyłapać wzrokiem żadnej ludzkiej sylwetki. Namiot był pusty, czy tylko jej się wydawało?
Nie zaszkodzi sprawdzić, czyż nie?
— Dzień dobry...? — zapytała cicho, z trudem przezwyciężając niewielką chrypkę; nie spodziewała się, że od dłuższego używania innych metod komunikacji niż słowa, powrót do mówienia może być tak nieprzyjemny. — Przepraszam, jest tutaj ktoś? Ja... Ja chyba się zgubiłam...


Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11098-maria-multon#342086 https://www.morsmordre.net/t11145-gwiazdka#342865 https://www.morsmordre.net/t12111-maria-multon https://www.morsmordre.net/f417-gloucestershire-tewkesbury-okruszek https://www.morsmordre.net/t11142-skrytka-bankowa-nr-2427#342857 https://www.morsmordre.net/t11143-maria-multon#360683
Re: Namiot rodziny Macnair [odnośnik]29.08.23 1:01
Aura obrządku zdawała się minąć na dobre, choć w żyłach niezmiennie krążył szkarłatny płyn, a usta zdobił leniwy, beztroski uśmiech. Nie zamierzałem oddawać się obowiązkom, nie chciałem też powracać do Suffolk tudzież na nokturnowskie uliczki, tylko spędzić na festiwalu możliwie wiele dni. Rozmawiać, bawić się, rozkoszować wyśmienitym jedzeniem i przede wszystkim wszelkiej maści trunkami, których zdawało się nie brakować. Możliwość korzystania z namiotu też wiele ułatwiała – właściwie nie spodziewałem się, iż będzie równie wielkich rozmiarów i z wnętrzem, który mógłby zadowolić nawet tych najbardziej wybrednych. Ja nie należałem do tej grupy; kawałek materiału, jaki mogłem ułożyć na posadzce i poduszka w zupełności mi wystarczały, tym bardziej że nie miałem w planach spędzić w nim wiele czasu. Przeczekać poranny ból głowy, choć teoretycznie nie zamierzałem do niego dopuszczać, przebrać się, doprowadzić do ładu i chwilę odpocząć. Rad byłem, że jednak otrzymałem podobny przywilej, o jakim wcześniej mogłem tylko marzyć.
Bladym świtem pożegnałem się z Primrose i przemknąłem do swoich czterech ścian. Nie miałem pojęcia, czy na polanie byli jeszcze inni czarodzieje i choć początkowo naszła mnie ochota, aby to sprawdzić, to finalnie odpuściłem. Nie słyszałem muzyki, ani śpiewów, więc istniało duże prawdopodobieństwo, że większość udała się już do swych domów lub leśnej głuszy, gdzie mogli przespać się choć kilka godzin. Z drugiej strony jak przez mgłę pamiętałem drogę – może była ona znacznie dłuższa niżeli mi się wydawało i nie dochodził tutaj huk przyjęcia? Otumanione zmysły potrafiły zwieść, zwłaszcza że skupiały myśli tylko i wyłącznie na bliskości, irracjonalnym pragnieniu złamania wszelkich zasad, oddaniu namiętności plądrującej każdy skrawek ciała. Nie rozważałem wtem konsekwencji, nie brałem pod uwagę możliwości spotkania się z jej rodziną, nawet przypadkowego wpadnięcia na nich, tylko niczym w amoku pozwoliłem sobie zaraz za dziewczyną przekroczyć progi sąsiedniego namiotu. No właśnie – znajdującego się nieopodal mojego. Niewiele brakowało, aby złapano nas na gorącym uczynku.
Nim ułożyłem się pomiędzy poduszkami, ze świeżym trunkiem w dłoni, rozejrzałem się po wnętrzu. Nie było śladu Iriny, Igora oraz Belviny, której na dobrą sprawę nie widziałem od samego rozpoczęcia festiwalu. Nasunęło mi się pytanie co ją zatrzymało, dlaczego nie dotarła na obrządek, jednak finalnie poczułem ulgę, że nie musiałem tłumaczyć się ze swojej nocnej nieobecności. Z resztą takowych w ostatnim czasie było na tyle dużo, iż być może nawet by już nie dochodziła prawdziwego powodu. Nie byłem wprawnym kłamcą, a ostatnie czego bym chciał to porannej kłótni tudzież co gorsza debatowania nad szczegółami i groźnych spojrzeń. Planowałem jedynie dojść do siebie, wypić kilka szklaneczek ognistej i sprawdzić, jak mieli się Ramsey czy Manannan, jakim nawet nie zdążyłem życzyć owocnej nocy.
Zmrużyłem oczy wyrwany z chwilowego letargu, kiedy to mych uszu doszedł kobiecy głos. Przetarłem dłonią twarz, po czym uniosłem się na przedramionach, aby ponad poduszkami dostrzec wejście do namiotu. Przechyliłem głowę próbując rozszyfrować cóż to za młódka zaszczyciła mnie swą obecnością. -Nie taki dobry- rzuciłem podciągając się do pozycji siedzącej. Na wargach zatańczył kpiący uśmiech, choć nie było w nim krzty złości - byłem po prostu zaspany. Chwyciwszy między palce szkło upiłem zawartości, a następnie dźwignąłem na równe nogi. -Już lepszy- zaśmiałem się pod nosem i wolną dłonią poprawiłem niedbale ułożoną koszulę. -Zgubiłaś się? Cudownie- odparłem spoglądając na jej twarz. Byłem już prawie pewny, że wcześniej nie miałem okazji widzieć tych rys. -Właśnie szukałem towarzystwa do śniadania- stwierdziłem – poniekąd – zgodnie z prawdą i chwyciłem pusty kielich, który wypełniłem winem. -Dołączysz się?- gestem zaprosiłem ją do środka i wyciągnąłem w jej kierunku kielich. Zważywszy na charakterystyczną chrypkę nie powinna odmawiać, chyba że lubiła nużące poranki z paskudnym bólem głowy.

| opętanie




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Namiot rodziny Macnair [odnośnik]29.08.23 1:01
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 65
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Namiot rodziny Macnair Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Namiot rodziny Macnair [odnośnik]19.09.23 11:12
Im więcej czasu przyszło jej spędzać na przyglądaniu się wnętrzu namiotu — trzymanej jakąś nadzieją, może zupełnie naturalnie dla Marii typową, a może podlaną jeszcze winem, którego tej nocy zasmakowała chyba najwięcej w całym swoim krótkim życiu — tym więcej szczegółów jego wystroju dostrzegała. Najbardziej zaciekawiły ją dywany i leżące nieopodal poduszki. Gdy skupiła na nich wzrok, wzory wydawały się tańczyć przed jej oczami, zupełnie tak, jakby hafty zdobiące te przedmioty zostały zaklęte jakąś dodatkową, nieznaną jej jeszcze cząstką magii. Powoli przesunęła językiem po wnętrzu swych ust, odkrywając tym samym pierwszą chyba oznakę nadchodzących konsekwencji. Ich suchość była wyjątkowo nieprzyjemna, sprawiła, że dziewczę zmarszczyło nawet lekko brwi i uniosło palce do ust, chcąc sprawdzić, czy ta sama przypadłość nie dotknęła również ich. Miękkie opuszki palców zetknęły się z pełnymi wargami — nie były popękane, odpowiadały na jej dotyk tak, jak powinny, więc chyba nie było to zupełnie najgorsze zatrucie. Jak sytuacja się rozwinie, tego wiedzieć nie mogła.
Jej uwaga bowiem dość prędko (zaskakująco prędko, wziąwszy pod uwagę jej stan) skierowała się w stronę niespodziewanego poruszenia wewnątrz namiotu. Stanąwszy na palcach. Maria wyciągnęła jasną szyję, pragnąc dojrzeć, cóż takiego (bądź kto taki) kryje się w środku. Poalkoholowa śmiałość pozwoliła jej puścić połę namiotu, którą do tej pory podtrzymywała ręką tak, jakby zatrzymywała drzwi przed zamknięciem. Później wystarczyło zrobić jeszcze jeden krok, aż tajemnicza osoba — tajemniczy mężczyzna, płeć nie była tutaj bowiem bez znaczenia — znalazła się w jej zasięgu wzroku.
Nie wyglądał najlepiej; prawdę mówiąc widać było, że w pewien sposób był zmęczony, lecz nie znając tego człowieka zupełnie, blondynka nie chciała w jakikolwiek sposób zakładać przyczyn tego stanu. Zamiast tego jej klatka piersiowa zalała się znajomym ciepłem współczucia i ... Poczucia winy? Wydawało się, że zbudziła tego mężczyznę z zasłużonego snu, przykładając swą rękę do jego nieciekawego stanu. Zagryzła lekko dolną wargę, gdy podniósł się do siadu, a w momencie wypowiedzenia pierwszych słów, żołądek ścisnął jej się z żalu; Widzisz, Mario, znowu komuś przeszkodziłaś.
Lewa noga cofnęła się w tył. Ciężar ciała przeniósł się więc na prawą, gotową do dostąpienia do swej siostry i w konsekwencji także ucieczki.
— Ja... — zaczęła zmieszana, wolną dłonią miętosząc kawałek własnej, białej sukienki. Wątpliwości spłynęły w jej umysł podobnie do kaskady wodospadu. Jak najlepiej wydostać się z podobnej sytuacji? Podziękować grzecznie, a może przeprosić i wyjść, kłaniając się przy tym kilkukrotnie? A może po prostu odwrócić się na pięcie i uciec, mając nadzieję, że jeżeli ten podejmie pościg, to wywróci się o którąś z poduszek lub dywan? Nim jednak zdecydowała się, co powinna zrobić, nieznajomy sięgnął po kielich i upił coś z niego. Cokolwiek to było, stało się nieświadomie wybawieniem zmartwionej panny Multon, która nabrawszy sporego oddechu, westchnęła wraz z wypowiadanymi słowami: — Przepraszam, że panu przeszkodziłam.
Jeżeli mało było wyraźnych znaków szczerych intencji w samym języku jej ciała, ton głosu dopowiadał resztę historii. Nie było w niej ani grama fałszu, jedynie szczera, w tych czasach niemalże zupełnie zapomniana niewinność i czystość zamiarów.
Nie cofnęła się jednak przed tym, jak powstał. Powinna być zaalarmowana, ale płochliwe podszepty w głowie były wyciszone przez wino i resztki pozostających w jej organizmie oparów kadzidła. Pomimo blizny w okolicy brwi nie wzbudzał swym wyglądem większych obaw. Może to, jak poprawił koszulę, czy to, że uznał jej zgubienie za coś dobrego, sprawiło, że dziewczę postanowiło mu zaufać i uznać — prawdopodobnie na szkodę sobie, ale o tym będzie myśleć, jeżeli w ogóle, później — że jest godny zaufania.
Skinęła zatem głową, bez słów odpowiadając na jego pytanie o zgubienie. Niedługo później cała nerwowość uciekła z jej twarzy, zostawiając miejsce na nieśmiały, ale w gruncie rzeczy przyjemny dla oka uśmiech. Cudownie. Kto ostatnim razem tak reagował na jej obecność? Jakie to... Miłe, łaskoczące uczucie.
— Jeżeli pan zaprasza, nie wypada mi odmówić — odpowiedziała cichym, charakterystycznie napowietrzonym głosem. Podobnym do tego, którym mówiły podekscytowane, acz wciąż niepewne młode dziewczęta, gdy z ciekawym błyskiem w oku przyjmowały kielich wina od nieznajomego, zupełnie ignorując wszystkie bajki, a najbardziej tę o Czerwonym Kapturku.
Dziś Czerwony Kapturek odpowiedział na zaproszenie i wszedł w głąb namiotu z własnej woli. Ba, odebrał nawet kielich, koniuszkami ciepłych palców zahaczając o dłoń nieznajomego. I nie zajrzał nawet do jego środka, bo był aż tak oszołomiony wizją dobrego śniadania. Cóż takiego mogło się jadać w podobnych luksusach? Może nawet naleśniki z owocami?
— Dziękuję — skinęła lekko głową, jasne loki poruszyły się razem z nią, okalając jej twarz. — Jeżeli pan pozwoli, mogłabym panu pomóc przy przygotowaniach? — zaproponowała, przechylając twarz w stronę prawego ramienia. Nie wypadało przecież aż tak korzystać z czyjejś gościnności, bez możliwości odwdzięczenia się.


Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11098-maria-multon#342086 https://www.morsmordre.net/t11145-gwiazdka#342865 https://www.morsmordre.net/t12111-maria-multon https://www.morsmordre.net/f417-gloucestershire-tewkesbury-okruszek https://www.morsmordre.net/t11142-skrytka-bankowa-nr-2427#342857 https://www.morsmordre.net/t11143-maria-multon#360683
Re: Namiot rodziny Macnair [odnośnik]24.10.23 19:13
Spoglądałem na dziewczynę nieco zamglonym wzrokiem, ale nawet będąc zaspanym widziałem jej zakłopotany wyraz twarzy. Była zawstydzona, że wybudziła mnie z krótkiego snu, czy też przerażona ewentualną reakcją? Nie miałem jej tego za złe, każdy miał prawo się zgubić, bowiem wszystkie okoliczne namioty wyglądały praktycznie identycznie. Sam byłem sobie dziw, iż bez trudu odnalazłem ten przygotowany dla Macnairów. Gdybym całą noc spędził na polanie w towarzystwie tańców, śpiewów i beczki wina, to nawet nie łudziłbym się o ten szczęśliwy traf. Czyżby panienka właśnie stamtąd wracała? Nie wyglądała na otumanioną szkarłatnym płynem, ale może przez wyśmienitą atmosferę po prostu zapomniała? Może zaś zwyczajnie zgubiła drogę? Tak naprawdę nieszczególnie mnie to interesowało.
-Nie uciekaj- zaśmiałem się pod nosem widząc jak cofa się ku wyjściu. -Właściwie dobrze się stało. Któż chciałby przespać to wyjątkowe wydarzenie?- spytałem retorycznie, wszak odpowiedź nasuwała się sama. Odkąd konflikt rozlał się po angielskich ziemiach nie mieliśmy czasu na odpoczynek, nastoletnią radość i beztroskę. Nie byliśmy już dziećmi – a przynajmniej ja nie byłem – ale czasem brakowało mi tego spokoju, stabilizacji. Pewności, że kolejny dzień nie okaże się tragiczny, nie zapisze się na kartach własnej historii, jako ten ostatni. Ludzie potrzebowali tego festiwalu, łaknęli płynących z niego dóbr, nawet jeśli w kolejnych miesiącach mieli za nimi wyłącznie tęsknić. Liczne jarmarki, występy, kwitnący handel – tak miało wyglądać to już zawsze, ale póki co był to jedynie przedsmak, preludium, swoisty obraz jak może kreować się nasza rzeczywistość. Codzienność prawdziwych czarodziejów. Rzecz jasna był to wyjątkowy czas, tradycja pielęgnowana przez przodków, nas oraz następne pokolenia, lecz w przypadku tych ostatnich już bez strachu, bez obaw o kolejne zbrodnicze ataki. Nie dzięki zawieszeniu broni, a wygranej wojnie.
-Obudzić, a przeszkodzić to dwie różne rzeczy. Wyglądam na złego?- uniosłem kącik ust, po czym ponownie zanurzyłem wargi w ognistej. Powoli dochodziłem do siebie. Leniwym wzrokiem objąłem całe wnętrze namiotu szukając śladów rodziny, ale na próżno. Igor z pewnością już wpadł w ciąg i poszedł w długą, ale Irina? Zasiedziała się na polanie, czy czyiś kolanach? Wywróciłem oczami na samą myśl, która jeszcze nie była równie trapiąca, co nieobecność Belivny. Nie było to w jej stylu. Coś ją zatrzymało? Obawiałem się, że odstraszyło i to nic innego, jak moja nocna absencja. Mogłem tylko gdybać, a zatem zdecydowałem poczekać na rozwój sytuacji.
Powróciłem spojrzeniem do młódki i przechyliłem nieznacznie głowę. Wyglądała naprawdę młodo, góra siedemnaście lat. Cóż zatem robiła tu sama?
Zawstydzenie zmieniło się w lekki uśmiech, który o wiele bardziej jej pasował. Była naprawdę piękną kobietą i na moje nieszczęście blondynką. Skierowałem się do drewnianego stołu i odsunąłem jedno z krzeseł, po czym sam zająłem te znajdujące się naprzeciwko. Na blacie postawiłem trzymany kielich oraz dzban wypełniony szkarłatnym trunkiem. -Nie trzeba, już wszystko przygotowane, a nawet podane- wygiąłem wargi w szelmowskim wyrazie i wskazałem dłonią wolne miejsce. Jeśli liczyła na posiłek, to niestety musiałem ją zawieść. Poza misą z owocami nie widziałem tu żadnych spożywczych produktów. My gdzieś schowane? Szczerze w to wątpiłem, raczej nikt przebywający w namiotach nie myślałby o szykowaniu strawy. -Zatem z kim mam przyjemność fetować ten piękny poranek?- zacząłem opierając się wygodnie o miękkie obicie. -Może przy okazji zdradzisz, gdzie miałaś zamiar się udać?- spytałem, po czym wzniosłem szkło w geście niemego toastu. Posłałem jej lekki uśmiech, a następnie upiłem wina. Do ognistej zamierzałem wrócić później.




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Namiot rodziny Macnair [odnośnik]08.11.23 16:47
Właściwie to ciężko było określić, co w tej chwili najbardziej na nią wpłynęło. Która emocja była dominująca. Strach przed negatywną reakcją — czy to spowodowaną wybudzeniem, czy wtargnięciem do środka cudzego namiotu, czy może to obezwładniające momentami poczucie winy, że zrobiło się komuś — w tym przypadku Drew — coś złego, za co trzeba było mu odpowiednio odpokutować. Wszystko ustało w momencie, w którym nieznajomy mężczyzna zabrał głos i upewnił ją w przekonaniu, że nie stało się nic złego. Tego właściwie potrzebowała, aby oderwać dłonie od brzegów sukienki, które do tej pory tarmosiła dość zawzięcie w próbie opanowania emocji, dania im ujścia bardziej racjonalną drogą niż po prostu ucieczką.
Zatrzymała się w miejscu, a ramiona opadły dość mocno w dół, równolegle z westchnieniem ulgi, które uleciało z jej ust tak prędko, że nawet nie zdążyła kontrolować jego głośności. Tak więc oznajmiła dość wyraźnie, że niewidzialny kamień zsunął się z jej serca i upadł gdzieś między poduszki wystawnego namiotu. Jeżeli bowiem ten człowiek nie był na nią zły, to przecież mogła tu zostać. Przynajmniej przez moment.
— Czasem trzeba zmrużyć oko choć na moment, żeby mieć siłę na zabawę — wtrąciła nieśmiało, posyłając mu wciąż niepewny, ale zdecydowanie szerszy uśmiech. Wydawał się kimś, kto w jej wieku pewnie miał zdecydowanie więcej energii, ale w jego sposobie bycia, nawet po tak krótkim czasie spędzonym w swym towarzystwie, dało się wyczuć wciąż jeszcze obecną nutkę łobuzowatości. Nie, żeby było w tym cokolwiek złego — taki młodzieńczy pęd do zabawy był przecież czymś, co należało w sobie pielęgnować, żeby zupełnie nie zdziadzieć. Maria z pewnością nie chciałaby się zestarzeć w sposób, który odebrałby jej radość z życia.
— Nie — odpowiedziała, w dodatku kręcąc przecząco głową, choć dopiero po fakcie zorientowała się, że chyba poczęstowana została pytaniem retorycznym. No cóż, ukryć pustawą przez całonocną zabawę głowę było już trudno, będzie musiała z tym żyć, nosić podbródek w górze zupełnie tak, jakby wszystko robiła zupełnie świadomie, nie wyłącznie przy pomocy zawadzającej, jak widać było na obecnym przykładzie, intuicji.
Zagryzła lekko policzek, gdy wywrócił oczami. Wciąż jednak nie wydawał się być zły na nią, ale na coś innego, czego nie rozumiała, co pozostawało poza jej percepcją. Bolała go głowa? Przypomniał sobie o czymś uciążliwym, co w przypadku obudzenia się musiało zostać prędzej czy późnij wykonane? Och, to jego słodka (lub nie) tajemnica.
Przyjęła nieme zaproszenie do stołu, miękkim krokiem przechodząc przez posłania aż do odsuniętego w prawie dżentelmeńskim geście krzesła. Poprawiła ułożenie sukienki i zajęła miejsce przy stole, choć na słowa o tym, że wszystko było już podane i po dostrzeżeniu, że śniadanie najwyraźniej przyjdzie im spożywać w formie płynnej, rozchyliła lekko wargi, jakby chciała o coś spytać lub zaprotestować. Zamiast słów przeniosła na niego delikatnie skonfundowane spojrzenie najpierw na niego, później na kieliszek z czymś czerwonym. O tyle, o ile jeszcze w tamtej chwili żyła w niej drobna nadzieja, iskierka wiary, że mógł być to chociażby sok z porzeczek — o tyle gdy palce chwyciły nóżkę kielicha i uniosły do góry, w nozdrza uderzył charakterystyczny zapach alkoholu.
Jeżeli miał być to sok, to zdążył już sfermentować.
Podobno jednak ludzie pijący alkohol bywali odważniejsi. Dlatego też najpierw podążyła za jego śladem, unosząc kielich w geście toastu. Następnie zaś przytknęła wargi do naczynia, próbując pierwszy łyk jego zawartości. Choć wino nie było zbyt silne, Maria nie była przyzwyczajona do picia alkoholu — sporo wysiłku kosztowało ją, aby nie wzdrygnąć się od rozgrzewającej usta, a następnie gardło sensacji smakowej.
— Nazywam się Maria — odpowiedziała delikatnie przytłumionym głosem, ledwo utrzymując spojrzenie spod półotwartych powiek, w których chyba zakręciły się łzy. Dzielnie przełknęła wino, kielich — zapewne na chwilę, przecież nie była wybredna i nie będzie wzgardzać poczęstunkiem! — odłożony został na stolik. Gdzie to dobre pytanie, ale... Szczerze mówiąc, nie wiem. Bo nie szukam miejsca, a osoby. Mojej kuzynki, miałyśmy się spotkać, ale pewnie jej pan... — och, chyba nie powinna mówić do niego per "pan", ale maniery panienki z francuskiej szkoły zawsze wychodziły przed szereg. — Pewnie ty jej nie znasz — dokończyła, przechylając lekko głowę w bok, ku prawemu ramieniu. — Właściwie to... też jestem ciekawa, z kim mogę fetować. O plany na najbliższe godziny nie zapytam — jeżeli Elvira podniesie raban i będzie robić jej wyrzuty o to, że "szlaja się z kimś niebezpiecznym" zdecydowanie prościej będzie jej odpowiedzieć, że napotkany w namiocie mężczyzna wcale nie jest nikim niebezpiecznym, bo przecież ani się na nią nie pogniewał, ani nie wyrzucił, w dodatku zaprosił do stołu i wydawał się zainteresowany jej losami. Imię — och, imię zazwyczaj nie miało najmniejszego znaczenia, lecz Maria nie mogła wiedzieć, że w tej historii okazać mogło się kluczowe.


Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11098-maria-multon#342086 https://www.morsmordre.net/t11145-gwiazdka#342865 https://www.morsmordre.net/t12111-maria-multon https://www.morsmordre.net/f417-gloucestershire-tewkesbury-okruszek https://www.morsmordre.net/t11142-skrytka-bankowa-nr-2427#342857 https://www.morsmordre.net/t11143-maria-multon#360683
Re: Namiot rodziny Macnair [odnośnik]25.11.23 16:42
Przyglądałem się dziewczynie z lekkim rozbawieniem, bowiem odniosłem wrażenie, że potrzebowała mojego zapewnienia. Jasnego przekazu, iż naprawdę nic złego się nie stało. Niefortunnie pomyliła namioty i trafiła na śpiącego czarodzieja, ale przecież mogła przeszkodzić innym w czymś znacznie bardziej prywatnym zważywszy na magię wczorajszego wieczora. Szczerze wątpiłem, aby osoby biorące udział w obrządku zdążyły wygramolić się już z poduch i udać na polanę – do samego serca obchodów Brón Trogain.
Rozluźnienie, głębokie westchnienie. Potrzebowała wina na rozluźnienie, ewidentnie musiała zanurzyć wargi w czerwonym trunku i przestać się denerwować. -O siły będziemy martwić się po jego zakończeniu- wygiąłem wargi w uśmiechu. Nie należałem do osób, które spędzały większość wieczorów w towarzystwie, dlatego też było mi do stałego bywalca wszelakiej maści przyjęć, ale obiecałem sobie wykorzystać festiwal na regenerację. Na zasłużony odpoczynek, jaki w ostatnich miesiącach był na wagę złota – praktycznie niemożliwy. Od walk i spraw związanych z organizacją, po Mantykorę, pracę przy przekleństwach, a finalnie nowy, niezwykle odpowiedzialny tytuł. Mogłem się nim zachłysnąć, zbagatelizować początkowe działania rzucając to na karb konieczności zaczerpnięcia nauk, ale od razu przeszedłem do czynów. Może nietrafnych, może zakończonych niewielkim efektem, ale chociaż nie rozsiadłem się bezczynnie w fotelu. Wydawało mi się, że chociaż część mieszkańców hrabstwa odetchnęła – szczególnie ci zamieszkujący West Suffolk, gdzie spustoszenie zasiała szatańska pożoga.
-Zatem nie masz czym się martwić- skwitowałem zgodnie z prawdą. Właściwie to rządzenie losu było całkiem przyjemne, bowiem nie musiałem spędzać poranka w samotności. Przez myśl przemknęła mi reakcja Iriny, czy co gorsza Belviny, na widok młódki o tak wczesnej porze w namiocie, jednak zignorowałem to. Nie było ich tutaj i nawet jeśli zamierzały wyciągnąć pochopne wnioski mijałyby się one z prawdą. Fakt faktem nocy nie spędziłem sam, ale blondynka nie miała z nią nic wspólnego, choć sama nie wyglądała na wyspaną. Czyżby także uległa aurze i oddała beztrosce?
Ta myśl zaprowadziła mnie do Primrose. Ciekaw byłem, jak się miała i żałowałem, że rozstaliśmy się o tak wczesnej porze, ale zważywszy na sytuacje było to najrozsądniejsze wyjście. Tak naprawdę mieliśmy masę szczęścia – w końcu do namiotu mógł powrócić ktoś z członków jej rodziny, chociażby Xavier, którego mijałem w drodze na obrządek. Ostatnie czego bym się spodziewał to takiego rozwoju sytuacji, jednak stało się, a ja nie miałem w zwyczaju się nad podobnymi rozwodzić. Wiedziałem, że po raz kolejny w ciągu ostatniego miesiąca skrzywdziłem Belvinę, ale nasza relacja od dawna wisiała na włosku. Przypominała przyzwyczajenie i sympatię, nie żar i pożądanie, jakiego potrzebowałem. Czekała nas ciężka rozmowa, lecz nie chciałem wówczas o tym myśleć – jeszcze nie dziś, nie teraz. Uciekałem od tego, zawsze tak robiłem. Urządzone gniazdko mi odpowiadało, choć siedzenie w nim było zaledwie kwestią czasu. Nie chciałem, aby marnowała przy mnie kolejne miesiące, bo też szczerze wątpiłem, aby miały cokolwiek zmienić. Być może to moja wina, mogłem dźwignąć tę odpowiedzialność, ale w głębi wiedziałem, że kryło się za tym coś więcej – coś nad czym panować nie potrafiłem. Nie lubiłem braku kontroli, dlatego podjąłem pewne kroki. Od tego nie było już odwrotu.
Wygiąłem wargi w kpiącym wyrazie, gdy z ogromną ostrożnością zamoczyła wargi w trunku. Czyżby spodziewała się czegoś innego? Zapewne zaważywszy na myśl autentycznego śniadania, jakie rzekomo miałem zaserwować. Była młoda, mógł jej nie odpowiadać ten smak i miałem na to radę. -Życzy sobie panienka czegoś mocniejszego?- zaśmiałem się pod nosem obserwując jak zasiada naprzeciw mnie. -Maria- powtórzyłem po niej. Zyskałem pewność, że nie mieliśmy okazji poznać się wcześniej, choć pamięć do imion miałem o wiele słabszą niżeli do twarzy. -Kuzynki?- uniosłem pytająco brew. -Jeśli zdradzisz mi jej imię może będę w stanie pomóc lub wybierzemy się razem na poszukiwania- zaoferowałem się, co raczej nie było w moim stylu, ale tak naprawdę nie miałem nic lepszego do roboty. Chciałem obejrzeć okolicę, zobaczyć co przygotowali dla nas organizatorzy i wybrać miejsce na planowany, męski wieczór. -Istnieje taka szansa- mogłem jej nie znać, oczywiście że była taka możliwość. -Jeśli jednak nie powiesz o kogo chodzi, to z pewnością się tego nie dowiemy- ująłem w palce nóżkę kielicha, po czym upiłem trunku. Smakował wyśmienicie, choć nie należałem do koneserów win. Przepadałem za ognistą. -Gdzie moje maniery- na wargach pojawił się kpiący uśmieszek. -Drew Macnair- przedstawiłem się i skinąłem lekko głową. -Planów nie mam żadnych- mogła zapytać, dlaczego nie. Może z grzeczności? Jeśli jednak tak było, nie wspominałaby o tym w ogóle. -Zatem- uniosłem szkło, aby wznieść toast. -Za to nieoczekiwane spotkanie?- posłałem jej szelmowski uśmiech.




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Namiot rodziny Macnair [odnośnik]16.12.23 11:01
To było doprawdy przedziwne spotkanie. Prawdopodobnie jedno z dziwniejszych w całym jej życiu, ale jednocześnie jakieś... Miłe? Może to naturalna zdolność Marii do ufania na słowo nieznajomym ludziom, a może po prostu raczej luźna i przystępna maniera Drew sprawiła, że nie drążyła dalej, że jedno jego zapewnienie wystarczyło, aby utwierdzić ją w przekonaniu, że nie zrobiła czegoś prawdziwie złego, że zrządzenie losu nie obróci się przeciwko niej.
Skinęła głową, przy tym dość energicznie, zgadzając się z jego słowami. Właściwie to dobre podejście, tak nie martwić się niczym na zapas. To był jej pierwszy prawdziwie dorosły Festiwal Lata, w dodatku ubrany w piękne szaty celtyckiej historii Brón Trogain. Czy to źle, że chciała z niego skorzystać? Pierwsze wyrzuty sumienia poczęły przecież plątać się już pod nogami, zaczęły wspinać się od kostek w górę przez łydki, ale wydawało się, że pierwszy łyk wina zdążył je zmyć, przynajmniej na jakiś czas. Zastanowi się później. Na pewno uda się to wszystko jeszcze jakoś odkręcić, czyż nie?
— Słucham? — spytała, od razu przenosząc spojrzenie na twarz mężczyzny, lecz próżno było w nim szukać chociażby grama zrozumienia tego, dokąd zmierzają myśli Macnaira. Pochodzili z dwóch różnych światów, to mogło być nawet całkiem zabawne, zważywszy na to, że nie nosili w sobie nawet domieszki błękitnej krwi. A jednak różnice wciąż się pojawiały, jeżeli nie majątkowe, to różnice doświadczeń; nikt przecież nie spodziewałby się że ledwie dziewiętnastoletnia czarownica zajmująca się na co dzień jednorożcami przeżyje to samo co trzydziestolatek, który nie tylko znał Nokturn jak własną kieszeń, ale jeszcze nosił na przedramieniu wyjątkowo wymowny symbol. Mimo to blondynka próbowała odnaleźć w głowie jakiś scenariusz, podjąć próbę wciśnięcia się w jego buty, obrania tego samego punktu widzenia. Jej oczy zatem opadły na kielich z winem, wargi wygięły się wreszcie w uśmiechu, nieco pewniejszym siebie, bo oto ostrożnie uznała, że zgadła jego zamiary, choć ledwie przesunęła paznokciem po ich wierzchu, przyjmując słowa — no cóż, dosłownie. — Nie, nie, dziękuję — odpowiedziała zatem, dla podkreślenia pewności zamiarów nakrywając nawet kielich z winem dłonią, choć tylko na chwilę. — Po prostu... Nie piję za często, nie jestem przyzwyczajona — czuła się w obowiązku wyjaśnienia tego nieporozumienia, lecz wyznanie padło szeptem i tylko fakt, że namiot był wystarczająco wyciszony, a oni sami nie mieli żadnego towarzystwa, pozwolił słowom wybrzmieć, nie tylko zaginąć wśród dźwięków tła.
Gdy spytał o kuzynkę, szarozielone spojrzenie uciekło w bok. Teoretycznie nie powinna dzielić się własnymi danymi, a co dopiero danymi kuzynki, ale ten człowiek, skoro spał w tak wystawnym namiocie, musiał być kimś ważnym. Nieistotni, mali i szarzy czarodzieje, tacy, do których zaliczała się Maria, szukali sobie lokum na kilka dni w opuszczonych przez mugoli mieszkaniach. Poza tym nie Drew nie przypominał, przynajmniej tego poranka, w ciepłej otoczce rozpoczynającego się dnia, wina i miski z owocami obok, zbira czy zbója. Nie zezłościł się na nią, gdy przerwała mu odpoczynek, nie wypędził jej, zamiast tego zaoferował wspólne śniadanie. A to, w prostej logice Marii Multon oznaczało, że był człowiekiem nie tylko dobrym, ale godnym zaufania.
Dlatego też zaraz po upiciu kolejnego łyku, odstawiła ostrożnie kielich na stole, aby następnie wychylić się w jego kierunku. Dopiero wtedy, gdy skróciła między nimi dystans na tyle, na ile pozwalał im dzielący ich stolik, z pełną powagą skupiła spojrzenie na jego twarzy. Z bliska wyglądał na bardziej zmęczonego, kilkudniowy zarost dodawał mu jakiejś nonszalancji, zauważyła bliznę przy jego prawej brwi.
— Nazywa się Elvira Multon, jest wysoka i chuda, i ma bardzo ładne, długie, jasne włosy. Proste, nie takie kręcone jak moje — zdradziła pierwszą część informacji, podając przy tym znaki szczególne. Na wspomnienie o włosach sięgnęła nawet palcami do swoich pukli, ciągnąc ostrożnie jeden lok, aż do jego zupełnego wyprostowania. Dopiero po tym puściła kosmyk włosów, który znów ułożył się w spiralkę. — Nosi się zazwyczaj na czarno i nosi wisiorek z zielonym kamieniem. A, no i jest uzdrowicielką — mogłaby pewnie dodać jeszcze kilka szczegółów, chociażby to, że gdy nie znajdowała się blisko, Elvira często miała raczej nieprzystępny wyraz twarzy. Właściwie to była istotna informacja w kontekście obchodzonego święta miłości — naburmuszeni rzucali się w oczy wśród zakochanych par i beztroskich czarodziejów.
Cofnęła się na swoje wcześniejsze miejsce, opierając się wygodniej plecami o krzesło. I wydawało się, że wszystko pójdzie zgodnie z planem — on powie, że jednak Elviry nie zna, ona pogodzi się z losem i koniecznością szukania kuzynki samej, dokończy to, co znajdowało się jeszcze w kielichu i rozejdą się oboje w swoją stronę. Nie spodziewała się jednak, że tajemniczy dotychczas mężczyzna zechce nadgonić swoje braki w manierach, w dodatku obdarowując ją informacją, której zupełnie się nie spodziewała.
Ten Drew Macnair? — usta rozwarły się nieznacznie w wyrazie wszelkiego zdziwienia. Obie dłonie uniosły się w górę, najpierw, aby zagarnąć kosmyki włosów za uszy, lecz gdy Maria przypomniała sobie o tym, w czyim towarzystwie się znajduje, zaraz cofnęła zabieg, przyklepując je po obu stronach głowy. Nie lubiła swoich odstających uszu, a teraz jednocześnie pragnęła zrobić dobre wrażenie, jak i musiała zająć czymś ręce, które w reakcji na odkrycie kart tożsamości zaczęły lekko drżeć.
Przypomniała sobie bowiem sytuację sprzed dwóch tygodni, zakrwawioną Elvirę na progu domu, pomoc Belviny, cholerny Drew, weź na siebie odpowiedzialność. Ze strzępków rozmowy ułożyła już sobie obraz tego Drew, a choć imię to dotychczas niewiele jej mówiło i mogło znaczyć w skali całego kraju trochę więcej niż imię Maria czy Elvira, w kontekście Suffolk... Nabierało ogromnego znaczenia. Jeżeli to on był odpowiedzialny za stan, w jakim Elvira szukała u niej pomocy... Trzeba było uciekać. Bez zbędnej zwłoki.
— To... To jeżeli nie masz żadnych planów... — zaczęła przesadnie ostrożnie; musiała jakoś wyplątać go z planu poszukiwań Elviry, co jeżeli właśnie sprowadziła na nią śmiertelne niebezpieczeństwo? Twarz blondynki pobladła znacząco i nawet jeżeli starała się utrzymać uśmiech na twarzy, nie trzeba było być bardzo spostrzegawczym, aby dostrzec, że jednocześnie zaciskała mięśnie szczęki, zdradzając swoje poddenerwowanie. — To lepiej chwilę odpocząć. Ja... Ja ją na pewno znajdę, pewnie już na mnie czeka... — uciekła wzrokiem do wnętrza kielicha, była naprawdę marnym kłamcą. Jedna z dłoni opadła na kolana, miętosząc materiał sukienki pod stołem, druga zacisnęła się na nóżce kielicha. Będzie dobrze, Mario, oddychaj. — Za nieoczekiwane spotkanie. I za gościnę.


Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11098-maria-multon#342086 https://www.morsmordre.net/t11145-gwiazdka#342865 https://www.morsmordre.net/t12111-maria-multon https://www.morsmordre.net/f417-gloucestershire-tewkesbury-okruszek https://www.morsmordre.net/t11142-skrytka-bankowa-nr-2427#342857 https://www.morsmordre.net/t11143-maria-multon#360683
Re: Namiot rodziny Macnair [odnośnik]10.01.24 23:02
Wygiąłem wargi w szerokim uśmiechu w chwili, gdy namiot wypełniło pytanie. Czyżby nie zrozumiała moich słów? Pokręciłem głową rozbawiony, po czym dopiłem znajdujące się w kielichu wino i zastąpiłem je ognistą, jaką przelałem ze skrytej w kieszeni, przewieszonej przez oparcie krzesła, marynarki. -Mocniejszego alkoholu- sprecyzowałem, choć zapewne nie było to już potrzebne. Mój gest powiedział wszystko. Szkarłatny płyn nigdy nie należał do moich ulubionych, ale że było go na festiwalu pod dostatkiem, to nie zamierzałem szczególnie wybrzydzać. Z resztą zawartość metalowego pojemnika miała swoje ograniczenie i właśnie przed chwilą boleśnie tego doświadczyłem. Niemniej jednak na pobliskich straganach sprzedawali różne wyroby, dlatego zamierzałem się tam czym prędzej wybrać w celu uzupełnienia szczupłych zapasów. -Można się do tego przyzwyczaić?- uniosłem brew spoglądając wpierw na jej dłoń, a następnie w oczy. Była młodziutka i najpewniej wcale nie oszukiwała wspominając o rzadkiej styczności. Z resztą nie było tajemnicą, że na angielskich ziemiach panie nie lubowały się w częstym sięganiu po alkohol i z pewnością piły go mniej niżeli na wschodzie. Tam to i ja w niektórych towarzystwach wychodziłem na laika.
Nawet po uzyskaniu tytułu nie czułem się lepszy i nie traktowałem innych z góry. Pewności siebie i towarzyskości nie zrodziła majętność, ale charakter, który choć nieco zmienił się na przestrzeni ostatnich dwóch lat, to wciąż większa jego część pozostawała taka sama. Cieszyłem się chwilą, traktowałem wszystkie przywileje jako najwyższe honory i starałem się spełnić ciążące na barkach oczekiwania, jednakże wciąż podchodziłem do tego wszystkiego z rezerwą. Nauczony przezorności i przyzwyczajony do biedy unikałem nadmiernego optymizmu oraz rozrzutności. Niejednokrotnie doświadczyłem personalnego szczytu, z którego po chwili musiałem schodzić ze spuszczoną głową w akompaniamencie ciągnącej się woni porażki. Traktowałem to nie tylko jako lekcję, ale przede wszystkim nauczkę, z jakiej finalnie wyciągałem – mam nadzieję – słuszne wnioski. Może i wówczas w oczach innych ludzi definiowało mnie to miejsce, piedestał, na którym przyszło mi stanąć oraz tytuły, jednakże był to fałszywy obraz, błędna ocena. Nie w mojej gestii było jednak wszem i wobec ogłaszać, że wewnętrze priorytety oraz podejście do innych nie uległy zmianie – to miał udowodnić czas, być może pewne sytuacje. Pewność siebie nie stała na równi z chełpieniem. Ponadto nawiązywanie nowych relacji poszerzało pole działania, bowiem nigdy nie było wiadomo, kiedy i w jakiej sytuacji dana osoba mogła okazać się przydatna. Już dawno nauczyłem się nie palić za sobą mostów.
Wpatrywałem się w dziewczynę oczekując odpowiedzi – być może wymijającej, nieszczególnie o to dbałem. Jeśli nie chciała mówić, to nie zamierzałem jej do tego zmuszać. Niepewne ruchy oraz uciekający wzrok tylko podkreślały toczącą się w głowie bitwę; powiedzieć, czy też zachować to dla siebie? Ponownie wygiąłem wargi w uśmiechu, po czym zamoczyłem je w trunku. Był o niebo lepszy niżeli poprzedni. Oczekiwałem na przyjemny gorąc w klatce piersiowej, kiedy nagle padło imię, nazwisko, a następnie krótka, acz dokładna zewnętrzna charakterystyka. Odstawiłem kielich na drewniany blat stolika i zmrużyłem nieco oczy mierząc ją od stóp do głów. Elvira nigdy wcześniej nie wspominała o swojej kuzynce.
-Ach tak?- rzuciłem, gdy wspomniała o czarnych szatach i wisiorku. -Skoro już wiem jak wygląda, to może opowiesz mi jaka jest? Festiwalowa aura sprzyja plotkom, z chęcią dowiedziałbym się czegoś więcej- nie miałem w zwyczaju dopytywać, być może uczyniłem to wyjątkowo nieumiejętnie, jednakże byłem ciekaw opinii krążącej w rodzinnych kuluarach. Zdawali sobie sprawę z nieroztropności, braku dyscypliny i szerokorozumianej ignorancji? Może nie dała im się poznać z tej strony? W mych oczach odwagę, gotowość do działania oraz umiejętności zakrywał dym z rozpalonego kadzidła i irracjonalne decyzje. Postępowanie niemieszczące się w ramach do przyjęcia. Nosiła na swych ramionach ogrom odpowiedzialności i postanowiła zrzucić go na rzecz dziecinnych występków, absurdalnych pomysłów i pyskówek, na które czasem brakowało sensownego komentarza.
Uniosłem brew obserwując reakcję na własne personalia. Skłamałbym twierdząc, że tego się spodziewałem. Byłem przekonany, iż nie poznaliśmy się wcześniej, a i moje nazwisko nie było na tyle znane, aby każdy potencjalny rozmówca od razu zrozumiał z kim miał do czynienia. -Nie wiem, co oznacza ten, ale tak. Jestem Drew Macnair- znała mnie? Nie umknęły mojej uwadze nerwowe ruchy oraz drżenie rąk, co nieco mnie zaskoczyło, aczkolwiek starałem się zachować kamienną twarz. Uniosłem kielich i upiłem łyk trunku oczekując kolejnych słów, jakie być może rozwieją narastające wątpliwości. Nim padły jej twarz zbladła, a moje brwi mimowolnie uniosły się jeszcze bardziej. -Czyli nie potrzebujesz pomocy w poszukiwaniach?- spytałem nie kryjąc już zdziwienia nietypową reakcją. -Czy tylko ja odnoszę wrażenie, że atmosfera zgęstniała?- niech mówi, może powie coś za dużo, a ja uzyskam odpowiedzi na pytania. -Za miłe towarzystwo i spacer- dodałem toast od siebie nie spuszczając wzroku z jej oczu. Mimo alkoholowego odurzenia czułem, że była w posiadaniu informacji na mój temat, jakie zapewne znacznie mijały się z prawdą. W teorii mało mnie to interesowało, w praktyce byłem ciekaw co takiego Elvira jej naopowiadała. Pierwszy, naturalny strzał. Skoro były kuzynostwem, a ja nie widziałem blondynki w towarzystwie nikogo z naszych, to najpewniej ona stała za tym strachem – bo właśnie tak mogłem określić jej zachowanie.




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Namiot rodziny Macnair [odnośnik]17.02.24 12:54
Nie wiedziała, jak powinna zareagować na ten uśmiech; potęgujące przejęcie nową, jakby nie patrzeć, znajomością sprawiło bowiem, że trudno było jej podjąć się i tak trudnej sztuki przewidywania ludzkich zamiarów, odczytywania intencji. Dlatego wybrała bezpieczną, w swoim mniemaniu drogę, uśmiechnięcia się do mężczyzny w odpowiedzi na jego gest. Przy tym jednakże opuściła wzrok, skromnie i grzecznie, tak jak uczono ją przez całe życie. Niemniej jednak, mowa ciała blondynki była tak jasna do odczytania, że nie było w niej miejsca na żadne próby fałszu. Wzrok uniosła dopiero w odpowiedzi na drugą kwestię mężczyzny, ich spojrzenia spotkały się wreszcie, a uśmiech — o dziwo — nie zszedł jeszcze z warg dziewczęcia.
— Mam nadzieję, ze można — odpowiedziała, gdy kąciki ust zadrżały w pierwszych oznakach nadchodzącego śmiechu. Nie trzeba było na niego długo czekać, wolna dłoń uniosła się do ust, zakrywając je, gdy Maria z przymkniętymi oczami oddała się krótkiemu, choć wdzięcznemu chichotowi. — Inaczej bardzo niefajnie jest być dorosłym — dodała po chwili, gdy w oczach wciąż pobłyskiwały iskierki niespodziewanej radości, a dłoń uwolniona od ust sięgnęła do misy z owocami. Alkohol sprawił, że prędko przypomniała sobie o tym, jak bardzo była głodna.
Zaskoczeniem okazała się też... dobrotliwość gospodarza namiotu. Maria co prawda nie wątpiła w prawdę, którą wybrała sobie jako życiowy przewodnik jeszcze przed otrzymaniem pierwszej różdżki — w każdym człowieku był przynajmniej pierwiastek dobra i każdy do czynienia dobra był zdolny — lecz taka otwartość i gościnność nie była czymś, co przychodziło ludziom prosto, nie w tych czasach. Wojna skutecznie ukrócała cierpliwość i czasy gościnności, podpowiadała (najczęściej słusznie) wzmożoną ostrożność, i większą niż zazwyczaj podejrzliwość. Maria nie wyglądała na dziewczę, które mogło mieć złe zamiary, jednakże to pewnie nie przeszkadzałoby komuś z czarniejszymi motywami działania do wypędzenia jej z namiotu przy pierwszej nadarzającej się okazji; wspólny posiłek, czy też napitek również byłby nie do pomyślenia.
Wszystko jednak okazało się mieć sens, gdy z równania wypadła niewiadoma tożsamości tego człowieka. Namiestnik Suffolk mógł sobie pozwolić na spanie w eleganckim namiocie, mógł pozwolić sobie na alkohol i owoce, i spanie w festiwalowe dni, i zabawę przez całe noce. Mógł sobie pozwolić na drobną zabawę z nieznajomą, ledwie przekomarzankę, bo jako wojenny bohater raczej nie wątpił w swoje możliwości obronne, nie widział w niej zagrożenia. Szkoda, że tego samego nie mogła powiedzieć o nim; widok Elviry w tak opłakanym stanie, umorusanej krwią, z puchnącym łokciem powrócił do Marii w formie dreszczu, który ze wszelkich sił próbowała w sobie stłumić. Z jakim skutkiem? Tego nie była do końca pewna. Pewna była jednak, że jakkolwiek nie wplątała siebie i kuzynki w potencjalne tarapaty, teraz musi je z nich równie zgrabnie wyplątać.
— Troszczy się o mnie — zaczęła więc opowieść o tym, jaka była kuzynka. Elvira miała wiele wad, także tych, które nie umykały dobrotliwej z natury uwadze Marii, lecz teraz, przed kimś tak ważnym, chciała przedstawić ją w możliwie najlepszym świetle. Starsza z panien Multon nie potrzebowała większej ilości wrogów, a gdzieś pod sercem Marii rozlało się ciepłe przekonanie, że może za jej wstawiennictwem i dobrym świadectwem — Drew Macnair również zmieni zdanie o Elvirze Multon. I już więcej nie pozwoli na jej krzywdę. — Jest przy tym bardzo mądra i wiele potrafi. Ratuje bohaterów i chce bronić naszego kraju — Elvira była wszak bardzo dumna ze swojego zaangażowania, ze znajomości, które już posiadała. — Kiedy tylko potrzebuję pomocy, to wiem, że mogę na nią liczyć, ale nie chcę jej dodatkowo męczyć... — westchnęła ciężko, wzrok opuszczając na jeden z dywanów, którymi pokryte było klepisko namiotu, niedaleko nóżki od stołu, przy którym siedzieli. Dopiero po chwili ciszy znów podniosła wzrok na Drew. I choć serce biło jej szaleńczo, w nagłym przepływie świadomości tego, jak dużo mogą znaczyć jej słowa, miała wrażenie, że udało jej się osiągnąć to, co planowała. — Ostatnio nawet próbuję nauczyć ją gotować. Martwię się, że za dużo pracuje i zapomina o jedzeniu. A trzeba jeść, żeby mieć siłę — ostatnie zdanie było echem podobnych wypowiedzi dwóch innych kobiet; matki Marii, Phoebe Multon i mentorki dziewczęcia, pani Vablatsky. Wspomnienia obu kobiet przyniosły na twarz blondynki ciepły, niemalże rozmarzony uśmiech. Tak kontrastujący ze wciąż towarzyszącym jej napięciem.
Napięciem, które sięgnęło zenitu, gdy Drew podzielił się z nią swymi odczuciami. Na głos.
Dziewczę przełknęło głośno ślinę, zaraz ponownie sięgając po pucharek z winem. Czuła, że uszy poczynają ją piec, zawsze tak było, gdy zaczynała się rumienić, niezależnie czy miało to swoje źródło we wszechogarniającym wstydzie, czy może kiełkującym zauroczeniu. Chwyciła się nadziei, że Drew spoglądał wszędzie, tylko nie na czubki jej uszu, i tak zwracających na siebie uwagę, bo były odstające. Gdy odłożyła kielich, widać było, że jej ręce znów drżą, a przyparta do przysłowiowego muru, nie miała dokąd uciec.
Należało więc postawić sprawę jasno. Złapać byka za rogi.
— Elvira mówiła mi o tobie — postawiła wreszcie sprawę jasno, choć po samym miękkim, cichym i drżącym tonie głosu można było się domyśleć, jak wiele odwagi ją to kosztowało. Nabrała głębszy, świszczący wdech, próbując nadać swojej sylwetce pierwotne wrażenie relaksu. Raczej z marnym skutkiem. — Odwiedziła mnie kiedyś, było z nią bardzo źle. I czy ja... Czy... — rozchylone usta znów próbowały nabrać powietrza, gdy dolna warga, a wraz z nią broda, również dołączyły do drżenia. W jednej sekundzie szarozielone tęczówki Marii zaiskrzyły od łez, które napłynęły jej do oczu, lecz ona, jakoby niewzruszona własną delikatnością, powstała z krzesła, aby prędko znaleźć się u boku mężczyzny. — Czy ja mogę prosić, żeby... Żebyś jej więcej tego nie robił? — gorąca, płaczliwa prośba wybrzmiała na ułamek sekundy przed tym, jak obiema dłońmi, zimnymi od przestrachu, pragnęła pochwycić lewą rękę Drew. Nie odrywała wzroku od jego twarzy, choć po policzkach spłynęły jej pierwsze łzy. — Jest... Jest dla mnie bardzo ważna... — dodała na koniec, pochylając pokornie głowę. Jakakolwiek będzie odpowiedź Macnaira — przynajmniej próbowała.


Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11098-maria-multon#342086 https://www.morsmordre.net/t11145-gwiazdka#342865 https://www.morsmordre.net/t12111-maria-multon https://www.morsmordre.net/f417-gloucestershire-tewkesbury-okruszek https://www.morsmordre.net/t11142-skrytka-bankowa-nr-2427#342857 https://www.morsmordre.net/t11143-maria-multon#360683
Re: Namiot rodziny Macnair [odnośnik]05.04.24 21:12
Zaśmiałem się pod nosem nie spodziewając się takiej odpowiedzi wszak towarzystwo alkoholu było wyłącznie przyjemnością, momentem oderwania się od codziennych obowiązków lub jak w moim przypadku nierzadko próbą otworzenia umysłu, skupienia się na rzeczach, które bez ognistej whisky zdawały się być absurdalne tudzież niedostrzegalne. Jedni zarzucali mi uzależnienie, inni wskazywali przyzwyczajenie, zaś ja w żaden sposób nie potwierdziłem ani nie negowałem ich słów. Nie mogłem zaprzeczyć, iż lubiłem zaczynać i kończyć z nią dzień, jednakże nie zaniedbywałem przy tym swoich obowiązków, nie upijałem się na umór, kiedy mieliśmy przed sobą ważne cele lub znajdowaliśmy się w specyficznym miejscu. Potrafiłem utrzymać to w ryzach, miałem nad tym kontrolę i to właśnie ona dawała mi przewagę – dawała wszystkim, jeśli trzymali ją w garści. Dziś? Dziś mogliśmy zapomnieć o codzienności, o wszystkich przeciwnościach czających się za rogiem i nie zamierzałem na siłę szukać powodów, aby zachowywać się inaczej. -Czyli dorosłość kojarzy ci się z nudą?- uniosłem pytająco brew obracając w dłoni – jeszcze – kielich z winem. -Właśnie bardzo- przechyliłem głowę i wygiąłem wargi w kpiącym wyrazie -niefajnie jak się do tego przyzwyczaisz. Cóż wtedy jest to za przyjemność?- a właśnie nimi wypada czasem się kierować. Własnymi, cholernymi zachciankami, chwilowymi potrzebami i nagłym impulsem. Nie tęskniłem za latami młodości, ale czasem zatracałem się w beztroskiej nostalgii, gdzie moim największym problemem była spędzona na ulicy noc. Gdyby tylko wtedy ktoś mi powiedział, że za przeszło dekadę będę mieć własną posiadłość, a organizatorzy festiwalu będą pamiętać o przygotowaniu bogatego posłania dla mojej rodziny, to pomyślałbym, że postradał zmysły.
Ciekaw byłem zmiany jej tonu, zastanawiało mnie skąd taka nagła i dość negatywna reakcja na moje nazwisko, aczkolwiek liczyłem, iż będzie skora wyjawić prawdę. Uciekający wzrok, drążące ręce – nie były to symptomy świadczące o komforcie, wręcz przeciwnie. Oparłem się wygodniej o oparcie krzesła obserwując ruch jej dłoni po owoc, a następnie ledwie ciche przełknięcie niewielkiego kęsa. Atmosfera tak zgęstniała, że można było ją ciąć nożem.
-Bardzo dobrze to o niej świadczy- nieco z premedytacją zacząłem grać w grę słów. Ciekaw byłem co mogła mi jeszcze zdradzić o blondwłosej, dlatego nie zamierzałem od razu przejść do sedna i wyrazić własnej opinii. Z resztą trudno było o jednoznaczną; miałem co do niej naprawdę mieszane uczucia, jak do nikogo innego. Ceniłem ją, ale jednocześnie pragnąłem posłać czarnomagiczne zaklęcie prosto w jej pierś – skrajności. Sama mnie do nich doprowadziła.
Pokiwałem głową z fałszywym uznaniem na słowa o ratowaniu wojennych bohaterów. Prawda ugrzęzła gdzieś w gardle na rzecz kontynuacji tej maskarady. Widziałem w jej oczach zawziętość, czułem bijącą z głosu pewność – ona naprawdę miała ją za wzór do naśladowania. -Jestem rad, że masz przy sobie takich ludzi, osoby, których można ze świecą szukać- prawie się zaśmiałem, ale przygryzłem mocno wargę starając się utrzymać poważny i pełen uznania wyraz twarzy. Upiłem sporej ilości ognistej mając nadzieję, że pozwoli mi ona zdusić wewnętrzne rozbawienie. -Gotować?- nie wiem co jej naopowiadała Elvira, ale naprawdę brzmiało to abstrakcyjnie. Czyżby miała, aż tak wiele twarzy? Tylko przy nas się zgrywała? Może dla bliskich była zupełnie inna? Kiełkowała niepewność, ale odrzuciłem ją na bok zrzucając to na karb płynącego w żyłach alkoholu wszak nawet nie zdążyłem odespać poprzedniej, zakrapianej winem i kadzidłem nocy. -Oczywiście, posiłek to podstawa. Nawet teraz, kiedy- przeciągnąłem ostatnie słowo i rozłożyłem bezradnie ręce. W tym miejscu nie brakowało strawy, ale tylko ślepiec nie dostrzegłby problemów, z jakimi mierzyli się Anglicy. -Głód jest chlebem powszednim- na szczęście nadszedł czas zbiorów i na pewien okres ten problem miał ucichnąć – właściwie na chwilę, na moment. Wojenne zniszczenia dosięgnęły nie tylko domostw, ale przemysłowych miejsc, zdusił handel morski i lądowy. Szlaki były notorycznie napadane przez lokalnych, szmalcowników, czy innych rzezimieszków i choć staraliśmy się to ukrócać nie mieliśmy równie wielkich zasobów ludzkich, a ponadto… nam było komfortowo. Drobne występki nie leżały w zasięgu naszego zainteresowania.
Nie odzywałem się, gdy z trudem starała się powstrzymać nerwowe ruchy, a jej twarz zabarwiła się rumieńcem. Leniwie obracałem szkło w dłoni i z lekko przechyloną głową przyglądałem się jej tęczówkom, które usilnie starały się omijać moje. Ledwie uniesiony jeden z kącików ust być może mógł zostać odebrany jako wyraz nonszalancji, ale nie przemawiało za nim nic innego jak rozbawienie. Stłumione, acz okraszone dawką alkoholowej mieszanki. Elvira mówiła jej o mnie? Niesłychane; myśl dźwięczała w zrelaksowanym umyśle, choć czujne spojrzenie nieustannie wyłapywało każdy kolejny nerwowy ruch. Przeczuwałem, że chciała mi coś powiedzieć, a ja nie mogłem zdusić w sobie ciekawości. Jak przedstawiała mnie w kuluarach?
Brew uniosła się ku górze, dłoń powędrowała do brody, wzdłuż której przeciągnąłem leniwie palcami. Niechaj mówi dalej, nie zamierzałem jej przerywać. Oczekiwałem, a byłem wyjątkowo cierpliwy. Jednak na słowach się nie skończyło, bowiem skracając dzielącą nas odległość i odnajdując w sobie odwagę, aby dotknąć mojej ręki sprawiła, że skupiłem na niej całą swą uwagę. -Czego mam jej więcej nie robić?- spytałem nieco zdumiony jej prośbą, bowiem nie przypominałem sobie, abym wyrządził jej jakąkolwiek krzywdę. Czyżby wypłakała się kuzynce w ramię, gdy pognałem ją z własnego mieszkania? Może zaś pochwaliła się niechlubną sytuacją mającą miejsce w Suffolk? Niemniej jednak wygiąłem wargi w leniwym uśmiechu i westchnąłem cicho pod nosem. -Cóż możesz zaproponować mi w zamian, abym już nigdy jej tego nie zrobił?- tak naprawdę niczego od niej nie chciałem i nie miałem pojęcia do czego mogłaby być mi przydatna, ale ciekawość podjętych negocjacji wzięła górę. Jak wiele była w stanie zaproponować za bezpieczeństwo swojej krewniaczki?




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Namiot rodziny Macnair
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach