Wydarzenia


Ekipa forum
Maria Multon
AutorWiadomość
Maria Multon [odnośnik]09.04.22 15:09

Maria Multon

Data urodzenia: 13 lipca 1939
Nazwisko matki: Leighton
Miejsce zamieszkania: Bursa przy rezerwacie jednorożców, Gloucestershire
Czystość krwi: Półkrwi
Status majątkowy: Ubogi
Zawód: Stażystka w rezerwacie jednorożców
Wzrost: 160 cm
Waga: 58 kg
Kolor włosów: Złoty blond
Kolor oczu: Szaro-zielone
Znaki szczególne: Odstające uszy, zazwyczaj schowane za kręconymi kosmykami włosów, trzy pieprzyki na lewej linii szczęki


i killed a plant once because i gave
it too much water. lord, i worry
that love is violence


Grzebień przemyka przez moje włosy, ale krzywię się nagle, bo coś szarpnęło. Mama jest zazwyczaj cierpliwa i ciepła, rzadko kiedy pozwala, by ruchy jej dłoni były szybkie i gwałtowne. Moje włosy — kręcone i gęste od urodzenia — lubią się puszyć od wilgoci, a przecież niedawno padało. Syczę cicho, do oczu napływają łzy, ale dłoń mamy przylega do bolącego miejsca, uspokajające słowa spływają z jej ust, przeskakują do mojego ucha podobne szklanym koralikom puszczanym przez moje starsze siostry z ciężkich schodów naszego domu w Worcestershire. Chce mi się płakać — właściwie płaczę zawsze i to nie tylko z bólu czy smutku, po prostu taką mam naturę, że wzruszam się wszystkim nieomal, a to jest wielka wada, ale zawsze taka byłam i pomimo usilnych prób nie mogę przestać ronić tych łez, choć wylałam ich już tysiące, może i miliony.

Ale wszystko zaczyna się niewinnie i wszystko ma swój początek w palącym bólu i kojących łzach. Urodziłam się trzecią córką państwa Multon — mój tata nigdy nie był kimś ważnym, choć nasze nazwisko świadczyło przecież kiedyś całkiem dużo, tutaj, w Worcestershire. Poznał mamę jeszcze w Hogwarcie, ale większą uwagę zwrócił na nią, jeżeli wierzyć ich rozmowom, dopiero gdy ta wygadała się, że pomaga latem w hodowli dwurożców prowadzonej przez swoją ciotkę. Zafascynowany magicznymi stworzeniami, choć chorowity na tyle, że nie mógł zajmować się nimi osobiście, w przepływie emocji, zamiast poprosić o możliwość zobaczenia tych stworzeń na własne oczy, poprosił dziewczę o rękę, a ono — równie niewprawione w dyskusję, zgodziło się z jednym zająknięciem. Później był czas na tłumaczenia — że nie chodziło o oświadczyny, a o dojrzenie dwurożca i że nie było intencji ich przyjmowania, a przestrzeżenie, że mężczyźni o czystych sercach w obecności zwierzęcia nie mogą czuć się bezpiecznie. A pomimo prób odkręcenia nieporozumienia, stało się to, co stać się miało — mama poślubiła tatę, tata dalej oglądał dwurożce tylko w podręcznikach i atlasach, które zbierał w swej teoretycznej fascynacji, a które później przejęłam ja.

Chyba byłam grzecznym dzieckiem — mama nigdy na mnie nie narzekała, a moje siostry zajmowały ją wystarczająco, by nie musiała przymuszać mnie do pomocy w domu. Dostałam na imię Maria, ale nigdy nie pytałam, dlaczego i co to imię może oznaczać. Polubiłam je, brzmiało słodko w ustach mamy i rozmarzone w głosie ojca, którego podsłuchałam kiedyś, gdy jeszcze byłam naprawdę bardzo mała, a mówił wtedy, że to zaszczyt móc się odwdzięczyć protektorom, choć nie wiedziałam wtedy jeszcze, co to oznacza, bo oczy miałam znów pełne łez i jedną rękę na klamce, a drugą zaciśniętą mocno wokół doniczki z czerwonej gliny. Mój ulubiony kwiatek (nie znam nazwy gatunkowej, wyrzuciłam ją z pamięci, ale nazywałam ją Ukroplikiem) zwiądł zupełnie, gdy tylko dotknęłam jego listków, jak zawsze, gdy bywałam smutna. A teraz — już po nim! Ale to przecież nie mogła być moja wina! Bo kochałam Ukroplika tak, jak kochać może tylko niewinne serce dziecięce i jak piszą w każdej bajce pod słońcem. Na domiar złego mama próbowała pocieszyć mnie, schować Ukroplika w bezpieczne miejsce, lecz gdy tylko chwyciła doniczkę w dłonie, ta runęła w dół, jakby sznurkiem niewidzialnym ciągnięta, rozsypując odłamki gliny, ziemi i roślinnych resztek na ziemię. Przepłakałam resztę wieczoru, a rodzice z trudem uratowali podłogowe deski od zupełnego zamoknięcia przez ten niestandardowy pierwszy wybuch dziecięcej magii.

Moje siostry zawsze były o kilka kroków przede mną, ale nie chciałam za nimi gonić. Tata mówił, że dobre dziewczynki siedzą w domu i pomagają mamie i to właśnie robiłam — nakrywałam do stołu, zamiatałam ganek, ścierałam kurze ściereczką, póki nie dostałam różdżki, a i potem weszło mi to w nawyk. Gdy skończyłam pomagać obierać i kroić warzywa, tata pozwalał mi siadać przy kuchennym stole z jednym z jego niezliczonych atlasów i opowiadał mi ściszonym głosem o magicznych stworzeniach. O tańcach lunaballi w księżycowe pełnie, o figlarnych barwach bzyczenia brzękotek, o tysiącu piór, które pozostawić może po sobie przerażony dirkrak. Lecz najwięcej i z największą pasją mówił o jednorożcach. Zawsze zaczynał od tego, że ryciny z podręczników nie potrafią pewnie przedstawić nawet połowy majestatu tych zwierząt, których biała sierść bielsza jest od śniegu, a złote kopyta lśniłyby pewnie dumnie w słońcu gdyby nie to, że zwykły bytować w ciemnych, leśnych gęstwinach, z daleka od niegodnych ich ludzi. Ale ty będziesz godna, córeczko — mówił wtedy, a ja chciałam mu wierzyć. I kiedyś, jeżeli będziesz grzeczna, będziesz mogła zaopiekować się nimi tak, jak należy. Bałam się jednak, czy będę w stanie — w końcu Urkoplika spotkał marny los przede wszystkim przeze mnie i od tamtego czasu nie próbuję nawet dotykać się roślin, bo boję się, że zwiędną, gdy tylko ich dotknę. Co, jeżeli byłam po prostu pechowa? Że to dlatego całe dnie spędzałam w naszym domu pośrodku leśnej polany, że moje całe życie to tylko mama, tata i moje siostry? Ale lubiłam to życie, ten spokój i miłość, jaką się otaczaliśmy i to, że nie było w tym życiu miejsca na nowe, bo niczego się tak nie bałam, jak nowości właśnie.



...and then, I have nature
and art and poetry, and if that
is not enough, what is enough?


Ojciec uczył mnie francuskiego, gdy skończyłam siedem lat, a jedna z moich sióstr była już nawet w Hogwarcie. Nie zastanawiałam się, czemu uczy tylko mnie. Grzeczne dziewczynki nie pytają bowiem, nie drążą w poszukiwaniu odpowiedzi ponad to, co podaje im ojciec. Bo cóż by mi przyszło z tego pytania? Que dirait papa? Pewnie nic szczególnego, bo był raczej człowiekiem milczącym, do czasu aż przychodziło do rozmów o wszystkim, co na zewnątrz, o zachwycie naturą, które prowadziliśmy po francusku właśnie. Mama w tym czasie wychodziła z domu, ale też nie pytałam, dokąd. Później spędzałyśmy długie wieczory, siedząc przy kominku i we dwie szyłyśmy wszystko, co tylko mogłyśmy. Nową spódnicę dla najstarszej siostry, kilka par czapek dla dzieci ciotki Sally, które słaliśmy do Kornwalii ku niezadowoleniu ojca, bo choć kochał mamę, to prędko pokłócił się z resztą rodziny o principes fondamentaux i gdy jedna z moich sióstr o to spytała, nie uzyskała odpowiedzi. Dowiedziałam się później — dużo później, że tata bał się, że rodzina mamy nas zepsuje. Zawsze chciał dla nas najlepiej i najlepszym było wtedy zaprzestanie kontaktu.

Nie wiedziałam, że najlepszym dla mnie będzie oddzielenie od domu. Najszybsze, najskuteczniejsze, jak to tylko możliwe. Gdy ojciec uczył mnie francuskiego za dnia, mama wychodziła na okoliczne targi, sprzedawać uszyte przez nas ubrania i zabawki. Pieniądze chowała do rodzinnej skrytki bankowej w Gringotcie z przeznaczeniem na jeden cel. W jednym roku, 1950 miała bowiem posłać do szkoły dwie córki. Moja siostra miała trafić do Hogwartu, a ja — do Akademi Magii Beauxbatons. Trzyletnie oszczędności pozwoliły na taki zabieg bez zupełnego zasztyletowania domowego budżetu, choć książki miałam przede wszystkim używane, a szkolną szatę, przynajmniej tę pierwszą, przerabianą przez mamę właśnie, bo udało się odzyskać jakąś po starszej kuzynce, której imienia już nie jestem sobie w stanie przypomnieć.

I choć boję się nowego, choć zawsze nowego się bałam, to dzień, w którym wyruszyłam w podróż do szkoły, zapamiętałam dobrze. Bo choć niezmiennie w mych oczach gromadziły się łzy, to siedząc przy oknie powozu, cały czas próbowałam wychylić się tak, by nie spuszczać z oczu abraksanów, które niestrudzenie ciągnęły nasz powóz. Były majestatyczne i piękne, choć notowałam w pamięci, że pewnie nie tak piękne, jak jednorożce, ale i tak napisałam o nim tacie w pierwszym liście słanym ze szkoły do domu. Postanowiłam przecież, że będę się dobrze uczyć, coby wstydu rodzicom nie przynieść i żeby mama się nie martwiła, bo też była smutna, gdy przyszło nam się żegnać, jeszcze przed odprawieniem siostry do Londynu na King's Cross.

Początki nie były proste. Nigdy nie potrafiłam być Gryfem; ni w smak mi śpiewanie, a tańczyć nauczyłam się dużo, dużo później. Jedyną znaną mi melodią były szumy ciągnące się przez las i kołyszące mnie do snu. Rysować i tworzyć nigdy nie umiałam, no poza ubraniami, bo w tym byłam naprawdę dobra, ale Harpie miały wyższe standardy sztuki niż kolorowe bluzki czy nawet najpiękniejsze szydełkowane motyle. Niechętnie, lecz na zawsze, przyjęły mnie za to Smoki. Nie potrafiłam tak jak moje koleżanki (od kolegów stroniłam zawsze, niepewna ich towarzystwa i pomna przestróg ojca, że nie powinnam się z nimi zadawać) władać słowem, czy układać wierszy. Właściwie to słowa przychodziły mi trudno, zawsze więzły w gardle, gdy miałam się odezwać, a sprawy zupełnie komplikowały się przez wciąż obecną barierę językową. Ale kochałam czytać i kochałam ciszę, której mimo wszystko brakowało mi w wielkim, jasnym, bajecznym gmachu szkolnym. Ale to miłość do książek i miłość do słowa pisanego sprawiły, że odnalazłam w tym doświadczeniu jakiś sens. Że nie zostałam rzucona na pastwę losu, byle pyłek na wietrze, że nie utonęłam pod falą uczennic śliczniejszych, zdolniejszych, bogatszych, że pomimo mojej nieśmiałości i wszystkich wad, całej tej długiej listy, udało mi się coś osiągnąć.

W wakacje wracałam do domu, choć po drugim roku nauki już nie swojego. Najpierw do owdowiałej siostry taty. Nie byłam tam z nią sama — towarzyszyły mi moje siostry, a ciotka była na tyle uprzejma, że za opiekę nad końmi należącymi do zmarłego wuja, pozwalała nam robić praktycznie wszystko, co mogłyśmy robić w domku na wsi, z daleka od ludzkich siedlisk. Wybierałyśmy się więc na konne przejażdżki, często na oklep, ale w niczym to przecież nie przeszkadzało, a my mogłyśmy cieszyć się naturą. I cieszyłam się z tych jednych wakacji, choć czasami wolałabym zostać w szkole i tak jak tam wymykać się tak często, jak tylko mogę, do stajni abraksanów, gdzie opiekunowie poją ich czystą szkocką, od której tak bardzo kręci mnie w nosie. Ktoś zauważa moją obecność i chyba chce krzyczeć, że tu wstęp wzbroniony, ale ze łzami w oczach i łamanym ze strachu francuskim proszę, by tego nie robił, że ja tylko pomóc pragnę i czy mogłabym podejść, chociaż do zwierzęcia, bo nie dotknąć przecież, jestem wychowana. Ale wysoka kobieta, opiekunka skrzydlatych koni nie odtrąca mnie, choć twarz ma surową i surowe głoski kieruje do mnie, gdy każe podejść i wręcza przyrządy do tradycyjnego oporządzenia i mówi, qu'il est nécessaire de le faire ici, mais maintenant doucement, ou je vais l'effrayer.

Wakacje po trzecim roku nie są już równie beztroskie. Ciotka poleca mnie do pracy u pani dobrodziejki, a pani dobrodziejka handluje aetonanami. Od rana do wieczora zajmuję się wierzchowcami, pilnuję by zaznawały odpowiedniego ruchu, przyglądam się uważnie, czy między lotki nie zaplątało się żadne ciało obce, oporządzam zawsze z niegasnącym zapałem. Pani dobrodziejka płaci dobrze, jestem jej ogromnie wdzięczna, ale mama wciąż prosi mnie, żebym pomagała jej w szyciu i właśnie tym zajmuję się wieczorami. Chyba spisuję się dobrze, bo pani dobrodziejka zaprasza mnie w następnym roku i w kolejnym, do końca szkoły pomagając zapewnić przynajmniej część środków na moje utrzymanie we Francji. Nie jest nam prosto, bieda zagląda w oczy, ale nigdy nie bałam się pracy. Jestem dość silna i radzę sobie z wysiłkiem całkiem nieźle, a to niewątpliwa zaleta. Zresztą... Nigdy nie chciałabym pracować za biurkiem. To ze zwierzętami jestem prawdziwie szczęśliwa.

Przy zwierzętach jestem jakaś spokojniejsza i weselsza nawet chyba. Bo zwierzęta lubią mnie, a ja lubię je, choć i ich boję się czasem, bo to istoty silne i takie, z którymi byle czarodziej zadzierać nie powinien. I choć wybijam się na gruncie opieki nad magicznymi stworzeniami, bo łatwo przychodzi mi zaprzyjaźnić się z Nieśmiałkiem, co to na moim ramieniu lubi siedzieć i przypomina mi trochę mojego Ukropilika, wiem nawet, jak skutecznie złapać dirikraka, by nie wpaść w pułapkę z tysiąca piór, moje zamiłowanie do książek odzwierciedla się jeszcze na kilku płaszczyznach. Z zaskoczeniem odkrywam, że numerologia nie sprawia mi za dużych problemów, że magia liczb nie jest wcale tak trudna, jak winna się wydawać. Czytam więc o magicznej energii, o sposobach na jej wykorzystanie w świecie, o tym jak wpływa i na czarodzieja, i na magiczne stworzenia, nawet prawie sięgam po pióro, bo podekscytowana pragnę wiersz spisać, a może po prostu poetyckie uwagi na marginesie, ale to nie to, bo pisać pięknie nie potrafię, więc pewnie skreśliłabym to szybkim ruchem i ubrudziła tylko książkę, to na nic, na nic. Ale mogę tę wiedzę teoretyczną splątać w praktykę, gdy uczę się pilnie uroków i białej magii, choć ręka zawsze mi drży, nim rzucę ofensywny czar, bo chyba boję się, że ktoś inny płakać może jak ja, gdy nie zdąży mnie objąć tarcza protego i w najlepszym wypadku upadnę na ziemię i zbiję sobie kość ogonową. Dziewczyny mówią — mówi też moja przyjaciółka, jedyna w całej szkole, ale zachwycająca, jakby wyjęta żywcem z bajki — że magia obronna jest lepsza, że bardziej przystoi dziewczętom, ale ja czytam listy z domu, że często najlepszą obroną jest atak. Nie rozumiem tego, więc dopytuję się sióstr rezydujących w Hogwarcie, a one piszą mi wprost, że powinnam umieć odpędzać szkodniki, które przychodzą pod dom i lisy, które kury pragną zjeść i czasem po prostu trzeba, mimo tego, że boli. Bo są dobra na świecie, które chronić trzeba za każdą cenę (to są ojcowskie principes fondamentaux), ale też takie, których poddanie nie ciąży aż tak bardzo.

Najwięcej zdziwienia w całym swoim życiu doznałam chyba, gdy oznajmiłam rodzicom, że zostałam przyjęta do drużyny Quidditcha. Smoki szukały jednego z trzech ścigających, a ja — zawsze chętna do spędzania czasu na zewnątrz, choć okrutnie nieśmiała — wzięłam udział w próbach... właściwie na próbę. Ale dobrze trzymałam się na miotle i nie miałam ambicji na bycie liderem, kornie słuchałam starszych i doświadczonych, a zrozumienie strategii przychodziło mi dość prosto. Może nie byłam gwiazdą, a na pewno daleko było mi do materiału na kapitana, ale grałam solidnie i wraz z resztą ścigających stworzyłam naprawdę zgrane trio. Nasze zagrania i posyłanie kafli przez bramki w zestawie z występami naszego szukającego zapewniło nam kilka spektakularnych zwycięstw, a nawet wygraną szkolnych rozgrywek. I choć czułam się częścią drużyny, starałam się unikać zostawania sam na sam z innymi chłopcami nazywającymi się Smokami. Zawsze wybierałam towarzystwo najstarszej z dziewcząt, tej opiekuńczej, której najłatwiej przychodziło chować mnie za siebie, bo nigdy szczególnie nie urosłam i na zawsze pozostałam bardzo drobna. Nigdy nie pytała, czemu nie chcę z nimi zostawać, mówiła tylko, że doskonale rozumie, ale czasem zostawiała mi pod szatami uczniowskimi opakowanie landrynek i czyste bandaże z notką, że to na wszelki wypadek. Wypadków jednak nie było. Pozostałam z drużyną do końca swej szkolnej przygody, którą od teraz dzieliłam na to, co na ziemi i to, co w niebie.



a lot of people tell me
i'm a little bit dreamy.
but i like idea of that.


Szkołę skończyłam jako średniak. Najwyższe oceny uzyskałam z opieki nad magicznymi stworzeniami, ale dobre stopnie zebrałam też z numerologii, uroków i obrony przed czarną magią. Zupełnie nie idzie mi natomiast transmutacja i eliksiry, o astronomii czy historii magii nie chcę nawet wspominać, bo szkoda na to nerwów. Ale szkołę mimo wszystko wspominam dobrze, bo przez osiem długich lat stanowiła mój dom. I choć nie zawsze czułam się w nim pewnie, to ostatnią kolację przy śpiewie nimf jadłam z gardłem ściśniętym od wzruszeń i tęsknoty. Bo wiedziałam, że będę tęsknić, choć czekało mnie życie, życie i dom, i nasza polana w Worcestershire, w której miałam zamieszkać już chyba na zawsze, albo ta upadająca hodowla koni u ciotki ze strony ojca.

Po części bałam się tego, co zastanie mnie w Anglii. Mama i tata przesyłali mi informacje zdawkowe, krótkie tłumaczenia, czemu nie mogę wrócić do domu na przerwę świąteczną, ale siostry nie szczędziły już papieru, rozpisując się długo w szczególności o dziwnych zjawiskach, o anomaliach, tak je nazywały i tak głosiły wycinki z gazet, słane ukradkiem, składane między karty listów wiązanych nie wstążkami a nitkami gryzącej wełny, z której mama robiła tacie swetry, a nam czapki i szaliki. Za granicą miałam być bezpieczna, ale mój czas się kończył, bańka dzieciństwa musiała przecież pęknąć, a wraz z nią pęknąć musiało również poczucie bezpieczeństwa. Spowita deszczem, coraz częściej marznącym i wciskającym się za odsłonięty przypadkiem kołnierz napawa mnie niepokojem. Najpierw trafiam do Londynu, gdzie odbiera mnie tata, bo muszę się stawić w Ministerstwie i tam zabierają mi różdżkę i słyszę jakieś głosy, ktoś powtarza, że nie, a inny, że tak, ale tata kładzie mi dłoń na ramieniu i mówi, żebym się nie martwiła, że to dla mojego dobra. Po drodze mijamy listy gończe, od których nie mogę oderwać wzroku, a tata, gdy to widzi, prowadzi mnie prędzej, pan Minister się tym zajmie, Mimi. I wierzę mu, bo nigdy mnie nie okłamał. Jesteśmy Multonami i choć nasza gałąź ma w krwi zdecydowanie więcej skazy niż czystokrwiści kuzyni, wciąż wierzymy w to samo i spoglądamy w jedną stronę. Ale boję się wojny. Że kiedyś rebelianci zapukają do naszych drzwi, że wyjdą z plakatów, żywi jak nigdy. I co wtedy poczniemy?

W domu wita mnie mama i druga siostra, starsza układa już sobie życie na własną rękę. Mija miesiąc, gdy otrzymuję wyniki końcowych egzaminów, a oceny pozwalają mi podjąć ostatni krok, spełnić swoje największe marzenie. Mam osiemnaście lat i z końcem lata rozpoczynam staż w rezerwacie jednorożców pod auspicjami rodu Parkinson w Gloucestershire. Dopełnia się tym samym moje przeznaczenie — droga, którą podążałam, nie była przypadkowa, choć przez zdecydowaną większość życia nie byłam tego świadoma. Gdy moja mama była w ciąży, tata zdołał przekonać ją, że najlepszym wyjściem na zapewnienie dobrej przyszłości rodzinie będzie dożywotnie ofiarowanie kolejnej córki do pracy w rezerwacie jednorożców. Tą córką okazałam się ja. Miałam żyć w jak największej izolacji, nigdy nie poznać smaku miłości innej niż rodzicielska, niż ta, która łączyła mnie z siostrami, niż miłość do stworzeń, które miałam objąć swą opieką. Może kogoś bardziej odważnego taki stan rzeczy doprowadziłby do protestów, ale ja... Ja zawsze przyjmowałam to, co dawał mi los i cieszę się z mojego życia. Bo choć zaplanowane, jest ono prawdziwie moje i nie zamieniłabym go na żadne inne. Obieram swą rolę świadomie. Świadoma próśb ojca słanych do zarządcy rezerwatu, świadoma tego, że wierna służba Multonów to tylko jednorazowa przepustka, że każdy mój ruch i każdy czyn odbijać się będzie nie tylko na mnie, ale i na całej rodzinie. Świadoma, że czeka mnie mnóstwo ciężkiej pracy, ale w pełni szczęśliwa, pewna, że warto.
Bo praca nie jest prosta, mam jeszcze przed sobą tyle nauki — ale żeby być bliżej tych stworzeń, udaje mi się przeprowadzić do Gloucestershire właśnie, do dziewcząt takich jak ja, do bursy przy rezerwacie Parkinsonów. Ale od tamtego momentu dbam o ciszę, jak tylko mogę — kroczę przez lasy za moimi podopiecznymi i sensem życia tak, by nie przepłoszyć jednorożców swoją obecnością. Znam każdą deskę w moim pokoju, a stopy stawiam z rozwagą, by nie nastąpić na głośny fragment drewna. Potrafię być cicha, cichsza od myszki, bo nie mam za wiele do powiedzenia, a szeroki świat potrafi przytłoczyć mnie tak mocno, że ledwo jestem w stanie nabrać oddech.

Niewiele potrzeba mi w tym życiu i chyba dlatego jest takie piękne. Móc wstać rano, przemyć twarz zimną wodą i ostrożnie rozczesać grzebykiem od mamy plątaninę kręconych włosów. Zjeść śniadanie, nawet liche takie, założyć sukienkę i buty zawiązać, a potem wsiąść na miotłę i lecieć, lecieć przed siebie, aż pod bramy rezerwatu, gdzie wstęp ma tylko to, co najczystsze, to, co nieskalane.
Oby na zawsze.


Patronus: Maria nie potrafi wyczarować patronusa.

Statystyki
StatystykaWartośćBonus
OPCM: 12+1 (różdżka)
Uroki:7+4 (różdżka)
Czarna magia:00
Uzdrawianie:00
Transmutacja:10
Alchemia:00
Sprawność:160
Zwinność:170
Reszta: 0
Biegłości
JęzykWartośćWydane punkty
angielskiII0
francuskiII2
Biegłości podstawoweWartośćWydane punkty
AstronomiaI2
Historia MagiiI2
NumerologiaII10
ONMSII10
SpostrzegawczośćI2
SkradanieII10
ZielarstwoI2
Biegłości specjalneWartośćWydane punkty
Brak-0
Biegłości fabularneWartośćWydane punkty
Neutralny--
RozpoznawalnośćI-
Sztuka i rzemiosłoWartośćWydane punkty
Literatura (wiedza)II7
Sztuka (wiedza)I0.5
Muzyka (śpiew)I0.5
GotowanieI0.5
KrawiectwoII7
AktywnośćWartośćWydane punkty
Latanie na miotleII7
QuidditchI0.5
Taniec współczesnyI0.5
JeździectwoI0.5
GenetykaWartośćWydane punkty
Brak- (+0)
Reszta: 12
[bylobrzydkobedzieladnie]


Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.


Ostatnio zmieniony przez Maria Multon dnia 17.04.22 21:14, w całości zmieniany 6 razy
Maria Multon
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11098-maria-multon#342086 https://www.morsmordre.net/t11145-gwiazdka#342865 https://www.morsmordre.net/t12111-maria-multon https://www.morsmordre.net/f417-gloucestershire-tewkesbury-okruszek https://www.morsmordre.net/t11142-skrytka-bankowa-nr-2427#342857 https://www.morsmordre.net/t11143-maria-multon#360683
Re: Maria Multon [odnośnik]19.04.22 8:28

Witamy wśród Morsów

twoja karta została zaakceptowana
Kartę sprawdzał: Deirdre Mericourt
[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 24.11.23 21:15, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Maria Multon Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Maria Multon [odnośnik]19.04.22 8:28


KOMPONENTYwełna dwurożca x2, futro demimoza x1, czaroprzędza x4, głownia udowa, mysia przędza x3, tkanina z włosów wili x3, wełna rogatej czarowcy, barwnik (czerwony), skóra smoka x2, skóra kelpii, goblini galon x2, wstążki, borty, koronki x2, strączki wnykopieńki x3, srebrny gwiezdny pył, sproszkowany meteoryt

[25.04.22] Kwiecień/czerwiec
[16.02.23] Lipiec/sierpień
[22.02.23] Kupidynek (kryształ)
[03.12.23] Sierpień-listopad

BIEGŁOŚCI[27.10.22] Wsiąkiewka (kwiecień-czerwiec); +3 PB
[03.11.23] Rozwój biegłości: śpiew (0 -> I); -0,5 PB z reszty
[28.11.23] Wsiąkiewka (lipiec-sierpień); +3 PB

HISTORIA ROZWOJU[19.04.22] Karta postaci; -50 PD
[14.08.22] Zakupy: skóra wsiąkiewki x2; -30 PD
[14.09.22] Zdobyte osiągnięcie: Do wyboru do koloru; + 30 PD
[27.10.22] Wsiąkiewka (kwiecień-czerwiec); +120 PD
[09.11.22] Zdobyte osiągnięcie: Złoty myśliciel (I); + 30 PD
[26.12.22] Wykonywanie zawodu (kwiecień-czerwiec); +15 PD
[31.12.22] [G] Zakup lawy wulkanicznej; -200 PM
[11.01.23] [G] Zakup 2 puszków pigmejskich; -40 PM
[23.01.23] Spokojnie jak na wojnie: +50 PD
[28.01.23] Wykonywanie zawodu (kwiecień-czerwiec) II; +15 PD
[04.02.23] Zdobycie osiągnięcia: Wór pełen ziół; +30 PD
[23.02.23] Zdobycie osiągnięcia: Gruszka na wierzbie, +30 PD
[19.04.23] Zdobycie osiągnięć: Mały pędzibimber, Weteran I, +130 PD
[06.05.23] Wykonywanie zawodu I (lipiec-sierpień); +15 PD
[16.05.23] Zdobycie osiągnięcia: Dojrzały Mors; +30 PD
[23.07.23] Zdobycie Osiągnięcia: Na głowie kwietny ma wianek; +30 PD
[15.08.23] Zakupy: ruchome spinki, zaklęty fartuszek; -20 PD
[03.09.23] Zakupy: magiczny zegarek na nadgarstek; -30 PD
[21.10.23] Zdobycie Osiągnięcia: Tańcowała igła z nitką; +60 PD
[28.10.23] Zdobycie Osiągnięcia: Wróżka chrzestna; +30 PD
[03.11.23] Rozwój postaci: +5 Z, +5 S; -800 PD
[22.11.23] Spokojnie jak na wojnie; +50 PD
[28.11.23] Wsiąkiewka (lipiec-sierpień); +120 PD
[28.11.23] Zdobycie Osiągnięcia: Dusza towarzystwa; +100 PD
[04.12.23] Wydarzenie: Końca świata dziś nie będzie +50PD
[11.12.23] Zdobycie Osiągnięcia: Dziwny jest ten świat; +30 PD
[11.12.23] Zdobycie osiągnięcia: Róg obfitości; +30 PD
[18.12.23] Rozwój postaci: +3 OPCM, -240 PD
[27.12.23] [G] Zakupy: gogle "Tajfun 55", magiczny album, 2 czekoladowe żaby; -160 PM
[31.12.23] Zakupy: 5 czekoladowych żab; -50 PD
[17.02.23] Zdobycie Osiągnięcia: Dojrzały Mors II; +60 PD
[22.02.24] Zakupy: strączki wnykopieńki x3, srebrny gwiezdny pył, sproszkowany meteoryt; -110 PD
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Maria Multon Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Maria Multon
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach