Wydarzenia


Ekipa forum
Piwnica
AutorWiadomość
Piwnica [odnośnik]25.04.23 22:39

Piwnica

Prowadzące do piwnicy schody odsłaniają długi korytarz, na końcu którego znajdują się drzwi do cennego dla rodziny Macnair pomieszczenia. Wewnątrz ustawiono pod ścianami drewniane regały i zamknięty na klucz barek, które zostały dobrze zaopatrzone w pełne szklane butelki. Obklejone zdobnymi etykietami alkohole, mniej i bardziej wytworne, towarzyszą mieszkańcom w wielu spotkaniach. W centralnym punkcie pomieszczenia znajdują się skórzane fotele i wygodna sofa, a także stolik, nad którym wznoszone są głośne toasty. Piwniczny pokój dzięki grubym murom jest dobrze wyciszony, a detale oświetlenia korzystnie wpływają na nastrój wnętrza. Przekraczający próg tych piwnic goście, nieprędko je opuszczają.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Piwnica Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Piwnica [odnośnik]21.11.23 21:44
24.07

Ciężki, papierosowy dym kłębił się w powietrzu. Raz po raz przecinały go wznoszone szkła w geście toastów, których nie sposób było zliczyć. Pusta butelka ognistej whisky stała tuż przy drewnianym stole, zaś na jego blacie spoczywała kolejna, rozlana już praktycznie do połowy. Nie sposób było wytrzymać tego tempa, alkohol buzował w moich żyłach, ale nie przejmowałem się swoim stanem wszak właśnie po to było dzisiejsze spotkanie. W ostatnim czasie nie mieliśmy zbyt wielu okazji do wspólnych rozmów, do długich i często trywialnych dyskusji, a zatem pragnęliśmy to nadrobić. W końcu świat na te półtora miesiąca zwolnił, dał przestrzeń do oddechu, do codzienności, o jakiej zdążyliśmy już zapomnieć. Mogliśmy odłożyć na bok obowiązki i przez ten krótki moment nie musieć omawiać tylko i wyłącznie wojennych strategii.
Wciśnięty w wygodny fotel upiłem łyk trunku, po czym już nieco mętnym wzrokiem zerknąłem na towarzysza. -Mogłem tu postawić łóżko, dlaczego wcześniej o tym nie pomyślałem- wygiąłem wargi w szerokim uśmiechu i wyciągnąłem wygodnie nogi przed siebie, które skrzyżowałem na wysokości kostek. -Opowiedz mi jak to było z tą Cassandrą- rzuciłem unosząc pytająco brew. Nie widziałem większych barier przed poruszaniem prywatnych kwestii, przecież jeszcze za murami Hogwartu zdradzaliśmy sobie swoje sekrety. Obydwoje byliśmy zdystansowani, nie pokładaliśmy zaufania w każdej napotkanej osobie, lecz ta relacja była zupełnie inna. Zawdzięczałem temu bydlakowi wiele, chociażby miejsce, w którym się znajdowałem, bowiem gdyby nie jego zawzięcie to nigdy nie dołączyłbym do Rycerzy Walpurgii. Nie walczyłbym w tej wojnie, nie dowiódł bezgranicznej lojalności, jakiej dowodem był Mroczy Znak, a tym bardziej nie otrzymałbym tytułu namiestnika. Absencja nie wynikałaby z braku odwagi tudzież chęci, lecz zapewne mojej nieobecności w kraju wszak wcześniej byłem typem podróżnika. Tułałem się po wschodzie, łapałem dorywczych prac, kształciłem i szukałem artefaktów. Nigdzie nie zapuściłem korzeni do czasów pamiętnego spotkania na cmentarzu, do momentu bliższego spotkania z niewybaczalnym zaklęciem. Nie spodziewałem się, iż kiedyś będę wdzięczny za to, że ktoś go przeciw mnie użył.
-Żona, bo żona, czy to jednak coś więcej?- drążyłem. Byłem ciekaw co się kryło za tym związkiem; rodzina, poczucie obowiązku? Może zaś trafił na kobietę, która potrafiła obudzić w nim coś więcej jak pożądanie? -Tylko nie owijaj w bawełnę i nie mów do mnie tymi naukowymi definicjami- zaśmiałem się pod nosem, po czym uniosłem nieznacznie szkło w geście kolejnego już, niemego toastu. Poranek zapowiadał się ciężki i szczerze liczyłem, że Irina miała jakieś sposoby na paskudny ból głowy.




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Piwnica [odnośnik]09.12.23 16:18
Rzadko pozwalał sobie na stan takiego upojenia. Alkohol otępiał zmysły, pomagał przy bezsenności — potrafił znużyć, ale wciąż otępiał, a on zawsze wiedział, że nie mógł sobie na oddanie własnych spraw losowi pozwolić. Może tu mogłoby być inaczej, czy to za sprawką aury, czy przyjacielskiej relacji, która łączyła go z Drew od pierwszych dni szkoły; może mógłby pozwolić wszystkiemu odpłynąć, ale nawet gdy za kilka chwil wypity alkohol zdruzgocze go zupełnie, jakaś cząstka jego, gdzieś ukryta bardzo głęboko, zachowywała ostatnie resztki trzeźwej samoświadomości. Ilość wypitej ognistej doprowadziła go do miejsca, w którym nie miał ochoty wstawać, by wrócić do domu — zatopienie się w wygodnym fotelu piwnicy było nie tylko już pokusą, ale koniecznością. Czuł jakby nie miał sił się podnieść. Strzepnął popiół do popielnicy, którą ułożył sobie na kolanie, by nie musieć się podnosić i zerknął na Drew z rozbawieniem. Kiedy ostatni raz mogli sobie na to pozwolić? Siedzenie w fotelu, picie alkoholu bez poczucia obowiązku, że w każdej chwili mogło wydarzyć się coś, co wymagało ich gotowości do działania i trzeźwości wydawało mu się snem z innego życia.
— Siłą byś tu nie zaciągnął Belviny. A na samotne noce to ci chyba wystarcza — wskazał szklanką miejsca, w których siedzieli i zaśmiał się pod nosem. — Nigdzie nie widziałem jej rzeczy — mruknął, zerkając na Drew z ukosa. Nie zdążyła się jeszcze wprowadzić, czy po prostu jej rzeczy nie istniały? Nie dostrzegł ani płaszcza ani butów, za innymi się nie oglądał. Dom, który wybrał Drew był ładny, elegancki i doskonale pasujący do pozycji, którą teraz pełnił. Prawdopodobnie obaj zmierzali do tego samego, nie wierzył, że to, co się wydarzyło było prawdziwym zaskoczeniem dla Macnaira. W przeciwieństwie do niego wychował się w świecie, z którego pragnął uciec, zmienić swój los. Rodzice może byliby z niego dumni. Gdyby ich nie zabił.
Na pytanie o Cassandrę westchnął cicho, ale uśmiech nie zniknął z jego twarzy; nieco się stępił, ale pozostał. Alkohol już od jakiegoś czasu go rozluźnił, rozgrzał, rozleniwił. Przydałby mu się masaż, ale w pobliżu był tylko Drew, więc pozostało mu tylko pomarzyć.
— Znamy się wiele lat, ale nie interesuje cię to, jak się poznaliśmy ani to, w jakich okolicznościach poszliśmy do łóżka, więc… — machnął dłonią z papierosem w nonszalancji. — Chcesz się na moim przykładzie upewnić, że Belvina to właściwy wybór? — spytał, unosząc brew. — Praktyczny. Użyteczny. — Relacja z uzdrowicielką mogła być wygraną na loterii. Kto lepiej zadbałby o jego życie i zdrowie niż taka żona. — I niebezpieczny. Jeśli jej podpadniesz to niech Salazar ma cię w swojej opiece — zaśmiał się, opierając wygodnie głowę o oparcie fotela, ale nie spuszczał z niego wzroku. Blythe gdyby chciała mogłaby urządzić Macnairowi tortury za powrót o złej godzinie do domu, ale nie wydawała się taką osobą. Trudno mu było ją zdefiniować, wydawała mu się strasznie pospolita.— Mamy dwójkę dzieci, co to dla ciebie znaczy „więcej”? — Wiedział do czego pił i jakiej odpowiedzi szukał, ale nie zamierzał mu niczego ułatwiać. — Jaka jest Belvina, hm? Interesująca chociaż?— zagadnął, unosząc szklankę w jego kierunku, odpowiadając na jego niemy toast.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Piwnica Kdzakbm
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Piwnica [odnośnik]11.12.23 19:43
Westchnąłem pod nosem, gdy wspomniał o Belvinie. Czułem, że prędzej czy później w końcu ten temat nadejdzie, bowiem nie dało się ukrywać braku czyjejś obecności w domostwie. Mogłem pójść z nurtem i blefować, ale czy miałbym później na to sensowne wytłumaczenie? Właściwie czy w ogóle był tego sens? Widywaliśmy się nader często, znaliśmy zbyt dobrze, aby zakamuflować pewne aspekty i robić dobrą minę do złej gry. Nie był to też temat życia i śmierci, takie rzeczy zdarzały się każdego dnia, nie zawsze mogło być dobrze oraz tak jakbyśmy sobie tego życzyli. -Sprawy się skomplikowały- skwitowałem krótko, bez wchodzenia w szczegóły. Mijaliśmy się w wielu kwestiach, nie do końca nadawaliśmy na tych samych falach, a – niestety – łóżko nie było rozwiązaniem wszystkich bolączek. Wbrew pozorom brakowało mi rozmów, swego rodzaju kompana wspierającego mnie w trudnych decyzjach i karcącego, gdy popełniłem głupotę. Godziny, tygodnie i miesiące mijały, a my przebywaliśmy obok siebie akceptując tudzież nie pewne kwestie, ale nigdy nie dzieliliśmy się myślami. Własnymi spostrzeżeniami. Może ja oczekiwałem zbyt wiele? Nigdy nie zachęcałem do wyciągania ze mnie trapiących trudów, ale poniekąd chciałbym móc się nimi podzielić, być może przerzucić namiastkę ciężaru i o poranku odetchnąć z ulgą. Zbyt długo żyłem sam ze sobą, z własną indywidualnością i egoizmem. Poniekąd przeczuwałem, skąd ta nagła zamiana nastawienia i wymagania. Brzmiało to idiotycznie, lecz o moje nastawienie, co do nowej roli, spytała tylko i wyłącznie jedna osoba – podobnie jak o samopoczucie oraz obawy. Nie była to Belvina, nie rodzina.
Rodzina. Irina, tak. Ją widziałem w tym kręgu. Brakowało mi Cilliana, ale z jego drygiem do ucieczek nie mogłem pokładać w nim nadziei. Był wolnym duchem, właściwie lekkoduchem, który nie baczył na ciążącej na nim odpowiedzialności i z dnia na dzień urwał kontakt. Brałem to pod uwagę, ale nie sądziłem, że tak szybko pęknie, tak prędko podkuli ogon i zwieje niczym tchórz. Mogłem powiedzieć – jego strata, ale w gruncie rzeczy czułem się tak jakbym odniósł porażkę. Naprawdę liczyłem, że będzie ostoją nowej, lepszej przyszłości Macnairów.
Uniosłem brew, a moja twarz przybrała kąśliwy wyraz. -Myślałeś, że będę cię pytać o to jak ją zaciągnąłeś do łóżka i ile razy krzyczała twoje imię?- zaśmiałem się pod nosem, po czym upiłem trunku. -Nawet ja mam swoje granice, ale jak chcesz się pochwalić to śmiało. Ile razy ścisły umysł jest w stanie doprowadzić kobietę do rozkoszy Mulciber?- zaraz po zadaniu pytania starałem się zachować powagę. Naprawdę. Robiłem wszystko, aby moje kąciki ust nie drgały mimo tego, że buzujący w żyłach alkohol, aż prosił się o salwę śmiechu. Kobiety miały słabość do tego durnia i właściwie nie było w tym nic dziwnego – może i był sztywny, choć w tej kwestii to akurat bardzo dobrze o nim świadczyło. -Oczywiście, właśnie o to mi chodziło- machnąłem ręką na jego kolejne słowa, po czym pokręciłem głową wyraźnie rozbawiony. -Doskonale co miałem na myśli, nie rób ze mnie idioty i nie wyprowadzaj w pole. Wystarczającą miazgę mam w głowie- rzuciłem mimowolnie i dopiero gdy sam to usłyszałem zacisnąłem usta. -Co byś czuł gdybyś ją stracił lub nie mógł mieć?- dodałem właściwie od razu licząc, że nie wyłapie wcześniejszego zawahania. -Praktyczny i użyteczny brzmi pospolicie, nie wierzę na twoje pójście z nurtem- wzruszyłem ramionami czując, że brakuje mu jeszcze kilku kolejek do pełnej szczerości. Uniosłem szklaneczkę i upiłem jej zawartości licząc, że uczyni to samo. W końcu to nie była kwestia, która wołała o wielką tajemnicę – nie znaliśmy się od dziś.
-Nie chciałbym jej podpaść- zaśmiałem się. Zapewne już to uczyniłem, ale na szczęście jeszcze nie dopadły mnie jej macki i wciąż mogłem swobodnie oddychać. Cassandra nie tylko sprawiała pozór osoby zdolnej do wszystkiego – ona po prostu taka była. Wiedział o niezapowiedzianej wizycie? Zdawał sobie sprawę, że komplementowałem jej szlafroczek i szczerze liczyłem, że tylko to? Moja pamięć odnośnie tamtego wieczora przypominała szwajcarski ser, albo kurwa jeszcze gorzej. -Dzieci to raczej konsekwencja, nic więcej- odparłem. Wstyd było rzec, że prawdopodobnie nie byłem na nie gotów. Nie mogłem o tym prawić głośno, ale krzyk i rozgardiasz doprowadzały mnie do szału. Ktoś w ogóle był w stanie nad tym zapanować? Służki, małżonka? Wątpliwe. -Interesująca, seksowna- skwitowałem zgodnie z prawdą. Była fantastyczną kobietą, ale po prostu nie dla mnie. -Słowo chociaż zabrzmiało dwuznacznie- uniosłem brew z ciekawością malującą się na twarzy. -Awersje?- spytałem. Bądźmy szczerzy, pijani i do cholery szczerzy Czas był cenny, zbyt cenny na nasze sakwy. Na skrytki kogokolwiek.




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Piwnica [odnośnik]12.12.23 17:51
Bywali na przyjęciach wspólnie, pokazywali się razem i mówiono o nich jak o parze, ale jednak w powietrzu czuć było przelotność tej znajomości. Belvina była piękną kobietą, więc jej towarzystwo z pewnością niosło w sobie wiele przyjemności. Czy nie była odpowiednia? Czy nie nadawała się na żonę namiestnika Suffolk? Matkę jego dzieci?
— Zawsze wolałeś blondynki — stwierdził miękko i z uśmiechem, bez większej powagi przypisując tak kuriozalny powód tym komplikacjom, ale przecież ani jego nie interesowały ich osobiste niesnaski, ani Drew nie miał ochotę się nimi dzielić, co wyczuł w krótkim oświadczeniu. Prędko na myśl przyszły mu mniej lub bardziej znane romanse Macnaira. — Co teraz? — Co zamierzał, bo przecież napewno miał odpowiedni plan, a przynajmniej właśnie w to wierzył. — Otrzymałeś jakąś ciekawą propozycję? — Tak jak on, rękę uroczej Odetty Parkinson? Czy właśnie dlatego zamierzał dokonać ponownego układania osobistej przyszłości? Interesowały go polityczne zagrania przyjaciela. Nie zamierzał wspominać mu o swojej propozycji złożonej Tatianie. Była ślepo i głupio przywiązana do Karkaroffa, ale dzięki temu przestawała być jego problemem. Wiążąc się z tym człowiekiem była zdana na jego łaskę i niełaskę, zwalniając Mulcibera z braterskiej odpowiedzialności — której nawet jeśli nie musiał czuć, musiał okazać przez wzgląd na to kim dziś był.
— Jakbym chciał się tym pochwalić to bym ci to opowiedział i bez wyczekiwania na twoje pytanie — zauważył, unosząc brew. Na przytyk dotyczący ilości, uśmiechnął się wilczo. — Nieskończenie wiele — odparł z rozbawieniem, ale zaraz potem spoważniał, patrząc na przyjaciela z odrobiną nieszczerego, ironicznego politowania.— To nasz numerologiczny żart, nie musisz rozumieć. Nie przejmuj się… — machnął ręką lekceważąco i dopiero po chwili się zaśmiał. — Przestań się dąsać. Akurat będę miał dwie kozy do wydojenia na tym polu — mruknął, zaciągając się papierosem, kiedy skończył się drapać. Wygodniej było żartować niż rozmawiać poważnie. Szczególnie na takie tematy. Przez chwilę utrzymał rozbawienie na twarzy. Miał czas na to by przetrawić jego pytanie, upić kolejny łyk przyjemnie zimnego alkoholu, zaciągnąć się znów papierosem i strzepnąć popiół do popielnicy — Jaką miazgę? Kto ci tak namieszał? — podchwycił, ociągając się z odpowiedzią. Trudno mu było znaleźć szczere i właściwie słowa. Swoją przygodę z Cassandrą rozpoczynał od początku, a i tak wydawała mu się znacznie bliższa niż powinna na tym etapie znajomości. Tej nieoficjalnej. Ile prawdy było w tym, o czym myślał, a ile potrzeby? Ile przeczucia, a ile kłamstwa, na które zdołał się nabrać? — Jakby ktoś odrąbał mi prawą dłoń — odpowiedział w końcu. Był leworęczny; ale sens pozostał taki sam. Prychnął, spoglądając w głąb szklanki, czując, że nie ustąpi. Chciał poznać prawdę i po coś mu była; nie był tego tylko ciekawy. — Czułbym się jak bez ręki — powtórzył poważnie. —Nie wierzysz w mój pragmatyzm, więc oczekujesz, że wziąłem ją za żonę w porywie szczeniackich uniesień? Szukasz usprawiedliwienia dla własnych, irracjonalnych pobudek?— Uniósł brew, uśmiechając się lekko. Był czas, kiedy był młody i głupi, ulegał rządzom bezmyślnie, ale to było dawno temu. Drew też powinien mieć to dawno za sobą.— Potrafi dostać informacje, na których jej zależy, a który żaden z nas własnymi sposobami nigdy by nie wyciągnął. Może stworzyć iluzję, w którą uwierzysz nie wyciągając różdżki, a to przydatna umiejętność — ciągnął, podkreślając wciąż, jak bardzo racjonalnie do tego podchodził; bo miała swoje kobiece sztuczki, znała się na damsko-męskich grach. Nie przyznałby się, że je lubił; były jak wymagająca partyjka szachów. I lubił, kiedy testowała te sztuczki na nim, a on mógł udawać, że nie jest niczego świadom — choć co najmniej połowy naprawdę nie był. Wciąż uczył się jej — jej prawdy i jej fałszu, jej natury i wyrachowania. Obserwował ją uważnie, wiedząc, że brak pamięci odebrał mu lata doświadczeń z kobietą, która kroczyła u jego boku, ale tym nie mógł się z nim podzielić. — Jak niczego jestem pewien, że za moje dzieci poświęciłaby się bez pytania. Mogę jej zaufać, oddać własne życie w jej ręce. Poprosić ją o przysługę — i o radę, ale to mógł przemilczeć przy kompanie. Nie musiał wiedzieć, że szepty i sugestie żony były dla niego równie cenną wskazówką jak informacje dobrze opłaconego szpiega. Zaciągnął się papierosem i zgasił go w popielnicy. — Mogę napić się z nią Toujours pur ale też skrzaciego wina. — Nie przypominała rozpieszczonych arystokratek, choć nigdy nie zaprzeczyłby, że nie jest wymagająca. Zmierzał jednak do czegoś innego: — To wszystko, to coś o co można stoczyć walkę, jeśli tego nie masz. Nie możesz mieć. Zabić bez wahania, jeśli mogłoby zostać ci odebrane. Bez wątpliwości, wyrzutów sumienia. Każdego. — Unikanie omawiania własnych uczuć weszło mu w krew na tyle, że nie mogła jej rozcieńczyć nawet taka ilość alkoholu jaką już wypili. Wykorzystywał inne słowa i inne sformułowania, ale wiedział, że Drew dobrze to zrozumie. Sam, odpowiadając na jego pytanie pojął, że tak prędko przywykł do jej obecności, że jej brak odbiłby się głuchą pustką. Znaną, ale już nieakceptowaną przez niego. — Też bym nie chciał — przytaknął cicho, z westchnieniem, przeczesując wolną dłonią włosy. Gładko i perfekcyjnie zaczesane. — Żadnych — odparł od razu, całkiem szczerze. — Brzmi doskonale, a jednak… wciąż za mało? — zdziwił się, wracając do tematu, którego Drew nie chciał ruszać. A jednak pociągnięty do odpowiedzi poczuł głód krwi i żądzę zemsty. Mów, Macnair. Jak u dyrektora na dywaniku.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Piwnica Kdzakbm
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Piwnica [odnośnik]16.12.23 15:28
-Masz mnie- odparłem przyznając mu rację. Zawsze miałem słabość do blondwłosych piękności i choć każda kobieta była na swój sposób wyjątkowa, to ten – powiedzmy sobie szczerze – mało istotny element miał duży wpływ na wybór partnerek. Każdy miał swoje słabości na tym polu; jedni patrzeli na oczy, inni na wielkość biustu, a ja upatrzyłem sobie kolor włosów. -Nie patrz tak na mnie, Elvira to był jednorazowy wyskok- rzuciłem w eter dopiero po chwili zdając sobie sprawę, że prawdopodobnie nikt z bliższego grona nie wiedział o naszej wspólnej nocy. Nie miałem pojęcia komu opowiedziała o tym dziewczyna, aczkolwiek nieszczególnie mnie to interesowało – było minęło, niczego jej nie obiecywałem i tym bardziej nie zamierzałem tego robić. Fakt faktem wzięła to zbyt mocno do siebie, co z resztą niejednokrotnie wynikało z jej słów, ale gdybym zawsze analizował każde zbliżenie, to mógłbym cieszyć się kobietą tylko będąc z nią w związku. Czasami zastanawiałem się skąd takie silne przywiązanie, ale zrzucałem to na karb swego rodzaju fascynacji. Nic bardziej sensownego nie przychodziło mi do głowy.
-Ród Parkinson posłał mi list w sprawie wydania Odetty- zerknąłem na niego unosząc lekko brew, po czym zamoczyłem wargi w trunku. Z politycznego punktu widzenia to małżeństwo wyszłoby mi na dobre, jednakże nie wyobrażałem sobie mieć u boku kobiety, która będzie spełniać wszystkie moje zachcianki, a mniej więcej tak opisali ją w korespondencji. Zdawałem sobie sprawę, że musieli coś podobnego napisać wszak nie każdemu leżała kapryśna i temperamentna żona, ale ja właśnie takiej potrzebowałem. Zadziornej, mającej swoje zdanie i trzymającej mi przysłowiową różdżkę przy gardle, gdy powiem o dwa słowa za dużo. Nie lubiłem się kłócić, ale uwielbiałem godzić, a że jedno wymagało drugiego to bywałem naprawdę nieznośny. -Odmówiłem. Wiesz, że bym nie wytrzymał w takiej relacji, choć kto wie, może lady by mnie zaskoczyła? Nie mniej jednak już po temacie, nie ma co gdybać- machnąłem ręką, a zaraz po tym znów upiłem trunku czując jak coraz bardziej odejmuje mi on zdrowy rozsądek. Ramseya widziałem już podwójnie, podobnie jak trzymanego papierosa, którego smaku rano nawet nie będę pamiętać. Szkoda, bo tytoń był naprawdę z wyższej półki, o jaką teraz było wyjątkowo ciężko. -Tak naprawdę jest jedna kobieta. Gdyby tylko było to możliwe poprosiłbym o jej rękę za pięć minut- prychnąłem pod nosem, po czym pokręciłem głową. -No może dziesięć, bo musiałbym się dźwignąć z tego fotela, a to już nie jest taka prosta sprawa- zaśmiałem się pod nosem wiedząc, że stan był coraz… cięższy. Tak, to było dobre słowo.
-O to, to!- podniosłem głos, choć zdarzało mi się to niezwykle rzadko i wskazałem na towarzysza ręką, w której trzymałem papierosa. -Zaczynają się żarciki. Co? Zbyt głupi jestem, żeby zrozumieć?- udałem zirytowanego, ale z pewnością nic z tego nie wyszło. Im więcej trunku krążyło w mej krwi, tym mniej potrafiłem panować nad mimiką. Gierki nie miały wtem żadnego sensu, bo nawet jeśli planowałem zapędzić rozmówcę w kozi róg, to orientował się on szybciej o oszustwie, niżeli ja o tym, że mnie rozszyfrował. Słowa Mulcibera zdawały się to tylko potwierdzać. -Daj spokój- machnąłem dłonią nie kryjąc rozbawienia. -Tylko się zgrywam- dodałem zgodnie z prawdą.
Czułem, że pociągnie mnie za język w kwestii wspomnianej miazgi. Powiedziałem to nieco kolokwialnie, aczkolwiek gdzieś w głębi siebie wiedziałem, że nie było sensu dłużej tego ukrywać. Nie zamierzałem przed wszystkimi odkrywać kart, mówić całej prawdy i uzewnętrzniać, bowiem nigdy tego nie robiłem. O mojej przeszłości nie wiedział nikt praktycznie nic - poza dość oczywistymi aspektami, jak poszukiwanie artefaktów, czy codzienność na wschodnich ziemiach. Podobnie miały się moje relacje męsko-damskie. Nie chełpiłem się nimi, nie opowiadałem na prawo i lewo. Wszystko trzymałem w sobie nie czując żadnej potrzeby głębszych analiz, czy dobrych, przyjacielskich rad. Właściwe już byłem gotów powiedzieć prawdę, ale wtem Mulciber wtrącił o uciętej ręce. Co najzabawniejsze – prawej. Wiedziałem, że był leworęczny, ale nie doszukiwałem się w tym podtekstów, tak się po prostu mówiło. Nie musiałem długo czekać na doprecyzowanie, bowiem jego poważny ton oraz wzrok mówiły same za siebie; on wcale nie żartował. Cassandra była dla niego ważniejsza niżeli mogłem się spodziewać, ale czy tak naprawdę mężczyzna mógł osiągać wielkie rzeczy bez mądrej i lojalnej kobiety u boku? Towarzysz najwyraźniej zdał sobie z tego sprawę, a ja po prostu trwałem w przyjemnej, choć uporczywej nieważkości mając świadomość dwóch opcji – albo coś z tym zrobię, albo nieświadomie uziemię bez możliwości ewakuacji z kiepskiej sytuacji. Wbrew pozorom wolałem zadbać o to pierwsze. -Być może- rzuciłem dwuznacznie. Nie podchodziłem do tych spraw równie pragmatycznie, co czarodzieje urodzeni tudzież – jak w przypadku Mulcibera – wychowani na szlacheckich dworach. Może i ciężko było mi cokolwiek czuć, ale zacząłem dostrzegać w buzujących emocjach szaleńczy i intrygujący pierwiastek. Nie chciałem z tego rezygnować.
Słuchałem go z wyraźnym zainteresowaniem, bowiem nigdy nie przyszło mi słyszeć z jego ust nic równie prywatnego. Mówił o rodzinie, mówił o więzach i oddaniu, za które był gotów przypłacić życiem i nawet jeśli nie powiedziałby tego głośno, to mimika jego twarzy, gesty i pewność mówiły same za niego. Cassandra zrobiłaby wszystko dla jego dzieci? On także, to była prosta zależność. Krew z krwi. Oddałby własną głowę w jej ręce? Samo to brzmiało już jak obietnica, dowód uczuć, o których nie mówiliśmy głośno. Nigdy równie mocno nie zawierzyłbym panience wobec której nie czułem nic innego jak żar, pożądanie, nawet jeśli gotów było rozpruć tętniące żyły. To były odrębne rzeczy, nie mające ze sobą żadnego związku i byłem przekonany, że Mulciber wychodził z tego samego założenia.
-Zazdroszczę ci stary, ale nie jest to negatywna zazdrość. Cieszę się, że ci się powiodło, zasługiwałeś na to jak nikt inny- odparłem zupełnie szczerze. Radowałem się jego szczęściem, nawet jeśli w tej kategorii tego nie postrzegał. Tak naprawdę ciężko było mi zrozumieć, co kryło się w jego głowie i myślę, że każdy kto znał go ciut lepiej miał podobny problem. -Za Cassandrę. Za Ciebie i za wasze dzieci. Niech wam się wiedzie jak najlepiej- wzniosłem szkło w geście dość trywialnego toastu, lecz czy to nie w nich czasem można dostrzec najwięcej prawdy? Upiłem sporej ilości trunku, po czym odstawiłem naczynie na drewniany stolik. -Od jak dawna tak naprawdę jesteście razem? Długo trzymałeś to w tajemnicy- rzuciłem mając w pamięci ostatnie spotkanie z Cassandrą, które cóż… wyszło jak wyszło. Zastanawiałem się czy lepiej było skulić głowę, czy też udawać, że nic się nie stało i do tej pory nie podjąłem ostatecznej decyzji. -Po co zatem ta blondyneczka na placu? Wytłumacz mi to- ciekawiło mnie to, choć nie powinno.
Ceniłem i szanowałem Ramseya, ale obydwoje zachowywaliśmy pewien dystans. Granice, jakie prawdopodobnie dzisiejszego wieczora miały ugiąć się pod naporem alkoholowych oparów i kłębów nikotynowych chmur. Nieustannie drążył, chciał wiedzieć, przypuszczał, że było coś na rzeczy. Zbyt mało – fakt. Westchnąłem pod nosem, po czym oparłem łokcie o kolana i uniosłem na niego poważne spojrzenie. Nie chciałem by myślał, że żartuję. -Nim jeszcze zwerbowałeś mnie do Rycerzy- zacząłem nieco melancholijnie, ale powrót do przeszłości był niezbędny do opowiedzenia tej historii. -Poznałem dziewczynę, szlachciankę- doprecyzowałem być może dla zawężenia kręgu kobiet, które mogły pojawić się w jego analitycznym umyśle. -Wtedy dzieliła nas klasa społeczna, dzisiaj wojenna strona- nie chwyciłem się kłamstwa, nie zamierzałem też jej tłumaczyć. Doskonale wiedziała, jaką ścieżkę obrała i nie była skora z niej zboczyć, dlatego postanowiłem jej w tym „pomóc”. -Na początku lipca spotkaliśmy się zupełnie przypadkiem, później trochę temu przypadkowi pomogłem- wzruszyłem ramionami, po czym zanurzyłem wargi w trunku. Wziąłem kilka większych łyków czując, jak przyjemne gorąco rozlewa się wzdłuż klatki piersiowej. Nie wstydziłem się tego, tak naprawdę nie zrobiłem nic, co było niezgodne z naszymi zasadami. -Gdyby nie zawieszenie broni zareagowałbym inaczej, znasz mnie, lecz jak na złość akurat musieliśmy wpaść na siebie w takich, a nie innych okolicznościach- rzecz jasna nie chciałbym stanąć z nią twarzą w twarz w trakcie zagorzałego pojedynku, ale już dawno pogodziłem się z taką możliwością. Można by doszukiwać się w niej mojego słabego punktu, lecz liczyłem, że Ramsey znał mnie na tyle, by od razu odrzucić taką myśl. Organizacja, nasze interesy i sprawa były ważniejsze niżeli prywatne niuanse. -To jej podałem veritaserum, a wcale nie musiałem tego robić- dodałem gwoli ścisłości, jeśli rzeczywiście dopadły go jakiekolwiek wątpliwości.
-Pamiętasz dywagacje na temat klątwy w Wenus? Postanowiłem wcielić te plany w życie- nie miałem pojęcia, czy w ogóle wiedział do czego nawiązywałem, w końcu wypiliśmy tam morze alkoholu, ale to nie miało większego znaczenia. -Zachowałem jej krew, tak na wszelki wypadek- zaśmiałem się pod nosem, choć sam nie potrafiłem określić czy z powodu swego rodzaju sukcesu, czy też złości. Zawsze kierowałem się zasadą, że jednostka winna mieć wolną wolę i ponosić odpowiedzialność za swe czyny, zaś wówczas sam planowałem tę wolność myśli oraz słowa odebrać. -Postępy są intrygujące. Kto wie, może wkrótce wróg straci jedną ze swych rebelianckich twarzy?- musiałem działać pewnie, nie miałem żadnej przestrzeni na błędy. -Nie warto przelewać więcej błękitnej krwi, uznamy to jako wielki powrót na dobrą ścieżkę. Domyślam się, że jest to spora dawka informacji, ale szczerze liczę, że mi w tym pomożesz- uniosłem spojrzenie na wysokość jego oczu, po czym oparłem się wygodniej o oparcie fotela. Obróciłem w dłoni kolejnego już papierosa i strzepałem zaległy, spalony tytoń do popielnicy. -Wieczysta przysięga uniemożliwi jej powrót nawet jeśli komukolwiek uda się klątwę złamać. Nie przewiduję tego, bowiem spisałem już cały plan rozsądnych i skutecznych zabezpieczeń, aczkolwiek zawsze warto dmuchać na zimne- sprecyzowałem czując gęstniejącą atmosferę. Spodziewałem się krytyki, być może nawet głośnych przekleństw. Byłem szalony, każdy z nas był.




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Piwnica [odnośnik]04.01.24 8:26
Przyglądał mu się przez chwilę, a ciemne brwi, które zwykły ciągnąć do siebie, tworząc zmarszczki nad długim, prostym nosem teraz unosiły się ku linii włosów. Zostały tam na dłuższą chwilę, gdy rewelacje na temat Multonówny rozbrzmiały w Macnairowej piwnicy. Nie krył zaskoczenia, ale to nie była jedyna emocja, która zaskakująco odbijała się na jego najczęściej pozbawionej wyrazu twarzy. Czaiła się tam jeszcze mieszanka zaintrygowania z niezrozumieniem. Może nie powinien się dziwić — Elvira była naprawdę piękną kobietą, która ściągała wzrok niejednego mężczyzny. Miała nienaganną figurę i twarz, ale na tym kończyły się jej walory. Nie nosiła się odpowiednio, nie miała w swoich gestach i ruchach niczego elektryzującego, jakby zakładała, że to, jaka się urodziła zupełnie wynagrodzi wszystkie błędy, niedoskonałości i ubytki, a kiedy zabierała głos cały czar pryskał.
— Byłbym poważnie zaniepokojony, gdyby było inaczej — odparł w końcu, zatapiając usta w wybornej ognistej. — Brak ci adrenaliny — stwierdził, wyciągając pierwsze wnioski. Stąpał po cienkim lodzie, gustując w pannach wyróżniających się spośród innych, będących nieoczywistym i może nawet ostatnim wyborem większości znanych mu czarodziejów. Nie martwiły go te wybory, uznał je za fantazje, kaprysy, które każdy z nich miał prawo spełniać wedle własnego uznania. Branie na poważnie podobnych występków zakrawało o śmieszność, nie mieli już siedemnastu lat. — A to niespodzianka — odparł z uśmiechem, przez chwilę rozważając, czy nie zachować następnego dla siebie, ale Drew nie był chłopcem, który nie zrozumie, że nie był wcale wyjątkowy. — Otrzymałem podobny list, ale z żalem odmówiłem, wyznając, że już mam rodzinne zobowiązania. Uwierzyłbyś w to kiedyś? — Nie pytał jednak o samą propozycję ożenku. Kiedy spotkali się w szkole byli tacy sami. Byli nikim. Macnair nie miał nikogo i niczego, co zapewniłoby mu w przyszłości jakiekolwiek przywileje, on mógł naiwnie wierzyć, że będzie inaczej, ale był bękartem bez jakichkolwiek praw. Łaską była możliwość wychowania się na szlacheckim dworze i tylko dlatego, że jego protektor nie miał żadnego innego potomka. Arogancko mógłby przyznać, że do wszystkiego doszedł sam konsekwentnie prąc do przodu, wady przysłaniając zaletami, nie zrażając się tymi, którzy próbowali mu pokazać jego miejsce. Nie kłócił się, nie udowadniał, nie wdawał w dyskusje nieraz pozwalając malutkim myśleć, że są więksi od niego. Dziś wkroczyli w nowy etap. Liczyli się z nimi już nie tylko zadeklarowani sojusznicy. Musieli liczyć się wszyscy. — Otwarłaby ci wiele drzwi — zauważył, wracając myślami do ślicznej Odetty Parkinson. — Zapewniłaby ci spokój, wsparcie, przyszłość— wymieniał dalej. W rzekach upłynie jeszcze sporo wody nim jej rodzina przyjęłaby go tak, jak przyjęłaby szlachetnie urodzonego czarodzieja, ale w trakcie trwającej wojny nie było silniejszej pozycji niż tą, którą piastował Drew Macnair. I ród Parkinson, być może jako jeden z pierwszych doskonale to rozumiał. Zdawał sobie sprawę, jak ważną pełnią rolę i jak istotni staną się po zakończeniu tego konfliktu. —Nie wytrzymałbyś dla tego? — spytał z kpiną w głosie. Drew był niepokorny, ale udowodnił, że potrafił dokonać właściwych wyborów. Czasem niewygodnych, czasem wymagających od niego poświęcenia, ale intratnych. Kiedy chciał potrafił poddać się dyscyplinie, ujarzmić niespokojnego chłopca, który nigdy w nim nie dorósł. — Czy może po prosu potrzebujesz teraz czegoś innego? — pytał dalej, nie spuszczając z niego wzroku. Był pewien, że Odetta potrafiłaby zaskoczyć. Wychowywano je wszystkie temperując ich charaktery, by udowadniały światu, że są bez skazy. Jak najdoskonalszy diament — tylko wtedy budzą pożądanie, zainteresowanie, stają się cenne. Ale przecież każda z nich była czymś więcej niż tylko obiektem, najszlachetniejszym kruszcem. Uśmiechnął się leniwie, kiedy wspomniał o kobiecie. A więc to był problem — był zakochany. Miłość zawsze była problemem. Murem odgradzającym człowieka od doskonałości, racjonalnej wielkości. Otumaniała i obnażała ze słabości jak ten alkohol, przynosząc nieraz tylko chwilowe spełnienie, radość. Dopił do końca, osuwając się niżej w fotelu i odstawił szklankę na podłokietnik fotela, zajmując się papierosem. Powieki zaczynały mu ciążyć. — Kim ona jest? — spytał powoli, wracając wzrokiem do Drew. Zawtórował mu krótkim śmiechem, gdy ten oskarżycielsko w niego wskazał, ale nie zamierzał mu pozwolić na ucieczkę. O uczuciach rozmawiać z nim nie zamierzał, interesowały go jednak jego plany. — Masz pierścionek? — Czy to było coś poważnego? Co go powstrzymywało? Co sprawiało, że była poza zasięgiem śmierciożercy? — Nie dziel skóry na niedźwiedziu, Macnair — pouczył go z rozbwieniem, kiedy ten postanowił przyznać się do zazdrości, zamiast przyjąć jego słowa z radością i zadowoleniem. Nie tracił w tym samego siebie, ale i tego, co w życiu boleśnie zaciskało się wokół niego niczym łańcuch — czujności i obawy przed pozwoleniem sobie samemu na swobodne rzucenie się w nurt rzeki. — Jest za wcześnie by o tym mówić — o powodzeniu. Oficjalnie ich małżeństwo miało już długi staż, skrytość i bycie w cieniu zapewniało mu szanse na ukorzenienie tych kłamstw, ale on dopiero poznawał Cassandrę i wszystko, całe swoje życie i to co osiągnął oddał jej wierząc po prostu własnej intuicji. Czy mógł podjąć większe ryzyko względem samego siebie? — Czasy, które nas zastały to największa i najważniejsza próba. Kiedy wojna się skończy wrócimy do tej rozmowy i sprawdzimy, czy to powodzenie czy jednak przekleństwo — zakończył z uśmiechem, pół żartem pół serio. — Znacie się dobrze — zaryzykował stwierdzeniem; nie wiedział. Nawet jeśli wiedział kiedyś to nie pamiętał. Słowa, które wypowiedział Drew były ważne. Przyznanie się do zazdrości było rzadkością, szczególnie wśród takich jak oni, szczególnie wśród ludzi, którzy nazywali się przyjaciółmi. Nie wątpił w szczerość, jaką go uraczył, a czy miał rację? Czy Cassandra była sukcesem? Kiedy wzniósł toast, podsunął mu szansę do uzupełnienia. Nie mógł temu odmówić, więc kiedy tylko Drew napełnił ją alkoholem uniósł w bliźniaczym geście i upił łyk. — Dziękuję — za ten toast, za te słowa. Wiedział, że ta sprawa wypłynie, więc kiedy już do tego doszło zmarszczył brwi w zamyśleniu. Nie liczył jednak lat spędzonych z żoną, tę historię miał dobrze zapamiętaną i nawet takie ilości alkoholu nie mogły tego zmienić. A jak wcześniej mu przyznał, zamierzał rodzinę chronić, prawdy zdradzić mu nie mógł.
— Nie pamiętam tak naprawdę — wyznał luźno. — Ośmiu lat? Może dłużej — bo który z nich tak przykładałby wagę, by wiedzieć dokładnie. — To nie miała być wielka tajemnica — po prostu oboje byli skryci, nie mieli wiele, odcięci od rodzin nie mieli zobowiązań. — Ani mnie ani jej nie było na rękę o tym rozpowiadać, a potem kilku autorów zaczęło mi się zbyt bacznie przyglądać. Foxa i Weasleya miałem na karku kilka lat. Bezpieczniej było dla niej i Lysandry nie obnosić się z tym— Była uznawana za pannę z dzieckiem, nie cieszyła się przez to szacunkiem, ale czy właśnie nie przyznał, że była gotowa dla dzieci zrobić wszystko? Nie jest to chlubna część tej historii, ale zrobili co konieczne by przetrwać i wytrwali. Razem. Tam, gdzie nie mogli sobie dopomóc władzą unikali konsekwencji podstępem. Nieidealny przebieg życia wiele mówił o tej relacji. Miał mówić.— A potem Zakon Feniksa, sam wiesz.— Wzruszył lekko ramionami. Im mniej osób wiedziało tym bezpieczniejsi byli. Miał wielu wrogów, znacznie więcej niż przyjaciół, czy sojuszników. I zawsze tak było. — To była przysługa — odpowiedział bez namysłu, kiedy Drew spytał o Salome. — Jest młoda, bez znajomości — ktoś musiał wprowadzić ją do tego światka. — I to była propozycja Cassandry — dodał zaraz. Powinna być. Pomysł żony, by pojawił się z kimś innym na takiej gali brzmiał jak wyraz dobroci lub misterny plan, a nie cios wymierzony przez męża. Wtedy jeszcze nieuświadomiony. Towarzystwo Salome pozwoliło mu zdać sobie sprawę wtedy, że była piękną ozdobą, ale to nie ona powinna wtedy stać przy nim. Dlatego kilka dni później zatrzymał się w progu lecznicy. — Ty lubisz zbierać artefakty, a ja lubię kolekcjonować przysługi — odparł rozbawiony z beztroskim uśmiechem i upił niewielki łyk alkoholu. Pił wolniej niż Drew. Alkohol towarzyszył mu głównie w walce ze snem, nie zwykł się upijać, ale sam nie wiedział, kiedy ten czas zleciał, a ta rozmowa stała się tak długa i tak mocno zakropiona bursztynowym trunkiem. Spoważniał, kiedy i Drew to zrobił. Rzadko go widział takiego, szczególnie przy alkoholu. Odłożył więc szklankę na kolano i zaciągnął się papierosem, wbijając w niego uważne spojrzenie. Milczał wysłuchując całej jego historii, dopiero kiedy wspomniał o Veritaserum zrozumiał. — Mówiłeś, że jest twoim źródłem informacji, dlatego pozwoliłeś jej odejść — napomknął. Okłamał go? — Jak długo nim była? — Przechylił głowę i po chwili opuścił wzrok na szklankę. Ujął ją w dłoń i zaczął obracać, patrząc jak alkohol rozlewa się po ściankach. — Lucinda Selwyn — wybranka jego serca. Kobieta, której mógłby się oświadczyć choćby tu i teraz, bo to o niej mówił. Dopiero teraz rozumiał. Alkohol spowalniał myślenie, ale nie stracił tej umiejętności całkiem. Zastygł w bezruchu, słuchając go uważnie, kiedy ten mówił. Popatrzył mu w oczy i zadarł brodę. Taki był jego plan. Wszystko przemyślał. Zaskoczył go tym. Wieloetapowym, długim i skomplikowanym zadaniem.
— Ty draniu — mruknął, nie kryjąc zdumienia, ale i podziwu dla intrygi. — Zaimponowałeś mi — szczerze, nie kłamał. On jak nikt wiedział, że czas można było mądrze wykorzystać i wszystkim niedowiarkom udowodnić, że był konieczny do osiągnięcia pewnych celów. — Jeśli to się powiedzie zostaniesz bohaterem — zażartował, ale tak naprawdę czaiło się w tym ziarno prawdy. Jak lepiej można było zrealizować pielęgnowane przez nich i powtarzane założenia niż nawrócić czystą krew na właściwą drogę? Ściągnąć na nią taką osobę, taką ikonę dla rebelii? Uśmiechnął się i poniósł na fotelu wyżej. — Jak mogę pomóc? — spytał, odkładając szklankę całkiem na bok. Zgasił papierosa w popielnicy, żar zaczynał odczuwać na własnych palcach już. — Mam być gwarantem — odpowiedział sam sobie głośno. — Wierzysz, że to uczyni?



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Piwnica Kdzakbm
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Piwnica [odnośnik]10.01.24 23:04
-Nie tylko ja mam słabość do opryskliwych i pewnych siebie kobiet- odparłem widząc jego zaskoczenie. -I nie tylko ja uważam, że za tą zadziornością musi się kryć coś więcej- dodałem uściślając, że Elvira, choć posiadała wspomniane cechy, to jednak kryła w sobie pewien nieokiełznany wulkan. Gdy wybuchał siał zniszczenie pozostawiając skazę nie tylko na własnym wizerunku, ale całym otoczeniu. Nie nadawałem się do sprzątania czyjegoś brudu, daleki też byłem od celowego wybielania i szukania w nieodpowiedzialności pozytywnych aspektów, dlatego to po prostu nie mogło się udać. -Być może- wzruszyłem ramionami na wzmiankę o adrenalinie. -Zasiedzieliśmy się w ostatnim czasie- skwitowałem udając, że nie zrozumiałem aluzji. Ramsey znał mnie jak mało kto i wiedział, że miałem słabość do wybuchowych relacji. Do złości, zazdrości, kokietowania i żaru, który w trakcie godzenia wzniecał wielki ogień.
Wieść, że i Ramsey otrzymał podobny list nie była dla mnie szczególnym zaskoczeniem. Nie była to dla mnie obraza, wręcz przeciwnie – rad byłem, że rody doceniły nasz społeczny awans i tym samym zaczęły postrzegać, jako odpowiednich kandydatów. -W propozycje małżeństwa ze szlachcianką, czy fakt, że masz rodzinne zobowiązania?- uniosłem pytająco brew, a w kącikach ust zagościł lekki uśmiech. -Zawsze wiedziałem, że skończysz z żoną i gromadką dzieci- rzuciłem kpiącym tonem, po czym sięgnąłem po kolejnego już papierosa i odpaliłem go. -Tylko obawiałem się, że kobieta będzie twoim tłem i zanudzisz się na śmierć, ale- wskazałem na niego dłonią i pokiwałem wolno głową -najwyraźniej nie tylko ja lubię adrenalinę. Byłem przekonany, że z Cassandrą takowej nie brakowało.
-Jeśli natomiast pijesz do ożenku, to nie. Wyśmiałbym cię z dwóch powodów- znał moją przeszłość, wiedział o obłędzie matki i mojej niechęci do błękitnej krwi. Nie z powodu ich bogactwa, to miałem głęboko w dupie, ale buty jaką emanowały nawet największe chłystki i popychadła. Będąc dzieciakiem inaczej postrzegałem ten świat, dzierżyłem w sobie irracjonalny żal, nienawiść i nieustannie kiełkujący bunt. Nie szukałem poklasku i rozgłosu, nie próbowałem na siłę rozsiąść się wśród grup, do których nie pasowałem. Trzymałem się własnych zasad i nawet teraz, gdy to głównie w ich towarzystwie przyszło mi się obracać zachowałem stare przyzwyczajenia. Zrozumiałem jednak, że moja ocena była zbyt surowa oraz pochopna i pozostało mi wierzyć, że oni również będą gotów docenić umiejętności nawet tych ze społecznych nizin. -Po pierwsze dla nich już zawsze miałem być częścią pospólstwa- wygiąłem wargi w kpiącym wyrazie. -Po drugie nigdy nie przypuszczałem, że będę mógł pozwolić sobie na to- dłonią wskazałem ściany wymarzonej piwniczki. -Bez galoenów w ich oczach byłeś nikim i myślę, że gdyby nie wspólna sprawa dalej pozostałbym na dawnym szczeblu hierarchii, czyli najniższym. Rzecz jasna pomijając szlamolubny motłoch- prawda brutalna, ale nie szło jej obalić. Tak naprawdę zdołał to uczynić tylko Czarny Pan. Być może Ramsey widział to inaczej, właściwie ciekaw byłem jego zdania. Jeszcze za murami Hogwatu wielokrotnie się o to kłóciliśmy, zaś dziś? Jak spoglądał na ten temat z perspektywy czasu? -W kościach czuję, że większości dalej nie jest to na rękę. No bo jak to tak nobilitować kogoś spoza skorowidzu? Dać przywileje, jakie wcześniej przysługiwały tylko im? Nie mogę się odczekać spoglądania na ręce i rozliczania z każdego błędu- zaśmiałem się kpiąco pod nosem, po czym strzepałem popiół do papierośnicy. -Primrose może nie otwarcie, ale potwierdziła te słowa i choć zupełnie nie obchodzi mnie zdanie tych jednostek, to z chęcią ujrzałbym ich na froncie- przesunąłem dłonią wzdłuż brody zastanawiając się przez moment jak długo by wytrzymali. -Może i mam popierdolony tok myślenia, ale strasznie mnie drażni kłapanie ozorem z bezpiecznego fotela. Przelałoby się o wiele mniej prawdziwej, czarodziejskiej krwi, gdyby ruszyli z niego dupska- prychnąłem pod nosem i upiłem kilka łyków ognistej. Koniec, nakręciłem się.
-Stałaby się furtką, to prawda. Pozostaje pytanie, czy tak naprawdę chciałbym przez nią przejść- odparłem powracając na moment do Odetty. -To była fantastyczna opcja, ale teraz mogę ważyć korzyści, nie tylko sięgać po nie przy każdej możliwej okazji- skwitowałem licząc, że zrozumie mój tok myślenia. Tak naprawdę nie chodziło tylko o kolejne plany, ale i wewnętrzne przekonania. Potrafiłem wyjść ze strefy komfortu, ale w tej sytuacji nie było to konieczne.
-Wkrótce się dowiesz- krótko i na temat, bo między innymi o tym chciałem dziś z nim porozmawiać.
Ściągnąłem brwi na krótkie, humorystyczne pouczenie. -Zawsze musisz mieć taki dystans? Oczywiście, że jest to powodzenie- zwykłem cieszyć się z małych rzeczy, a ta wcale nie była drobnostką. -Niewiele mogę powiedzieć w kwestii prawdziwej rodziny, tak naprawdę dopiero uczę się obecności Iriny oraz Igora, ale wydaje mi się, że zbyt bardzo to łączysz. Wojnę i dom. Tyle samo je spaja, co różni. Można mówić o bezpieczeństwie i przyszłości, ale czyż nie zawsze chciałeś mieć miejsce, które będziesz mógł nazwać wspomnianym domem? Otoczony ludźmi, których obchodzi twój los? Którzy zwracają uwagę na równie błahą rzecz jak samopoczucie? Osiągnąłeś to, masz krewnych blisko siebie i co najważniejsze żonę oraz dzieci. Nie musimy oczekiwać zakończenia konfliktu, by określić to powodzeniem- rzeczywistość nie była zerojedynkowa. Nic nie było czarne lub białe. To był jego sukces, którego owoce jeszcze przyjdzie mu zebrać, bowiem byłem przekonany, że to właśnie rodzina jako pierwsza pomoże mu wstać, nawet jeśli duma nakaże mu odtrącić pomocną dłoń. Czułem, że gdzieś w głębi siebie to doceniał, choć nasza natura indywidualisty wręcz krzyczała. Problem był jedynie w tym, że nie znałem prawdy.
Otworzyłem szerzej oczy, gdy moich uszu doszła wieść o ośmiu wspólnych latach. Nie skomentowałem tego jednak, bowiem mówił dalej. Prawił o rzeczach, o jakich nie miałem zielonego pojęcia. Dlaczego tak długo milczał? Upiłem ognistej kręcąc głową w niedowierzaniu i złości, że jeszcze nie tak dawno te mendy panoszyły się po ulicach Londynu.
Przysługa. Propozycja Cassandry. Nie czułem w tym podstępu, w końcu nie miał żadnego powodu żeby mnie okłamywać. Tak samo, jak i ja jego, a jednak wciąż zdarzało nam się uciekać od prawdy. -Masz do tego dryg jak nikt inny- do przysług. Zdążył już to udowodnić.
-Tak było- obracałem szkło w dłoni, zaś w drugiej trzymałem kolejnego już papierosa. -Cały czas- zdawałem sobie sprawę, że nie zadowoli go enigmatyczna odpowiedź, lecz nie chciałem już wdawać się w szczegóły. Wątpiłem, aby rozumiał. Sam nie wiem w co wtedy wierzyłem, ale naprawdę liczyłem, że źródełko nigdy nie wyschnie, a wtedy nastała czystka. -Lucinda Selwyn- twardo, bez zastanowienia.
Wpatrywałem się w jego twarz spodziewając się złości, krytyki, może nawet linczu, ale zamiast tego pojawiło się zdumienie. Aprobata? Zamrugałem powiekami czując, że jakiś abstrakcyjny ciężar właśnie spadł z mych barków. Wyraźnie odetchnąłem. Nie skomentowałem kwestii bohatera, nie zależało mi na podobnym określeniu, a jedynie skinąłem głową na fakt zaimponowania. Ramsey poniekąd był dla mnie wzorem, darzyłem go olbrzymim szacunkiem. Doceniałem jego potęgę oraz inteligencję, ale przy tym nigdy nie zapomniałem, że to właśnie za jego sprawą obrałem właściwy tor. To jemu winien byłem podziękowania, które nigdy nie przeszły mi przez gardło. -Tak, chciałbym żebyś został gwarantem- rozgryzł mnie, wiedział, że pierwsze co uczynię to zadbam o nasze interesy. Nie mylił się. -Potrzebuję wskazówek i poparcia przed wizytą w Essex- zaciągnąłem się papierosem i powoli wypuściłem dym z ust. -Nie mam doświadczenia w podobnych rozmowach- znałem swoje mocne i słabe strony, nie obawiałem mówić się o nich głośno w towarzystwie zaufanych osób.
Gdy padło pytanie uśmiechnąłem się kpiąco pod nosem, po czym strzepałem tytoń już nie do popielnicy, a na kamienną posadzkę. -Mogę wierzyć tylko w jedno. Jeśli tego nie uczyni, to zginie- wiedział, że byłem do tego zdolny. Potrafiłem rozgraniczyć konieczność od emocji.




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Piwnica [odnośnik]07.03.24 7:46
Uśmiechnął się szerzej, łapiąc spojrzenie kompana, ale szybko spoważniał.
— Cassandra nie jest opryskliwa. Wie czego chce i czego ja chcę lepiej ode mnie. I od każdego — dodał zaraz, nieco ciszej, bez trudu zachowując poważną twarz, choć ton wypowiedzi zdradzał, że balansował na granicy żartu podtrzymującego wcześniejsze słowa Drew. Vablatsky potrafiła wyrażać złość i zdecydowanie nie był to atut. W przeciwieństwie do Drew nie szukał w tym zastrzyku adrenaliny i uciechy, nie lubił braku kontroli, niesubordynacji, idiotycznych prób charakteru. Tylko masochista uznałby taki charakterek za zaletę. Nie sądził, by istnieli mężczyźni, którzy potrafili sobie z tym radzić. On sam nie ośmieliłby się przyznać do takiego kłamstwa. Można było jednak znaleźć sposób na to, by wśród tego żyć, egzystować. On wciąż się uczył, cierpliwie omijając sfery, które należały do kwestii spornych. Nie zamierzał dawać sobie wchodzić na głowę, nie zamierzał być ani pokorny ani uległy. Ułomność w budowaniu relacji, szczególnie trwałych utrudniała mu to zadanie; chciałby być mądrzejszy — wiedzieć kiedy i jak należy postępować, ale choć nie mówił o tym głośno i nie zdradzał się z tym, uczył się i jej i życia w grupie ogólnie. — Skoro pytasz to chyba w obie te rzeczy — sprecyzował, choć oczywiście myślał o tym pierwszym. Drew był dalej prawdy w swoich rozważaniach niż mógłby przypuszczać, ale nie mógł mu wyznać, że tak naprawdę kawalerem był do tej pory, przed paronastoma dniami dopiero poślubiając kobietę, która wydała mu się najodpowiedniejsza. Bywali do siebie podobni, a jednak rzecz, którą uzgodnił z Vablatsky wymagała od niego objęcia pewnej roli, wyjaśnienia siebie w odpowiedni sposób. Dogodny, adekwatny do pozycji, na którą wstąpił. Stary kawaler źle wyglądał w roli namiestnika i choć sytuacja Drew się poprawiła to tylko przez wzgląd na bliskość Czarnego Pana. Polityka. Ich pozycja i rola w wojskowej hierarchii była najważniejsza i odpowiadała za wszystko. Gdyby nie ona, kawalerstwo byłoby dla Drew wyjątkową obelgą. Świadczyło o jego kapryśności, niezdecydowaniu, braku umiejętności ustatkowania się i zadbania o to, co najważniejsze dla całej rodziny, dla rodu. — Galeony to tylko efekt uboczny. Nie to robi wrażenie. I nie to czyni cię atrakcyjnym. Tak długo jak trwa wojna i tak długo jak będziesz dowódcą armii dążącej do poprawienia losów prawdziwych czarodziejów będziesz bohaterem. Kto nie chciałby gościć bohatera podczas eleganckiej kolacji, nawet jeśli nie jest w stanie odróżnić widelca do deserów od widelca do ryb. A los bohaterów jest taki, że póki kąpią się w chwale wszystko można im wybaczyć, ale z czasem powszednieją, a bez sukcesów gasną i muszą ustąpić miejsca ciekawszym i bardziej wyjątkowym okazom — odpowiedział, przelotnie rozglądając się po piwniczce. Była okazała i naprawdę podobało mu się to miejsce. Nie pomyślał o tym, by sprawić sobie podobne, a Cassandra, urządzając dom nie uznała, by potrzebował miejsca męskich schadzek we własnym domu, pozostawiając mu elegancki gabinet jako najbardziej reprezentatywne i godne miejsce. — Zmiany są wszechobecne i zawsze, ale to zawsze pewne. Ci, którzy tego nie rozumieją są bardzo ograniczeni. Mylą pseudonowoczesność z postępem, wulgarność z rozwojem i szerzeniem tradycji. Myślę, że byliby bardziej skłonni by to przyjąć, gdyby rzeczy miały mniejsze tempo, ale wszystko zmienia się bardzo szybko, a oni są ostrożni i niepotrzebnie widzą w nas zagrożenie, kiedy tak naprawdę jesteśmy największymi z ich sojuszników. — Walczyli za nich, dla nich, dla ich wygody i utrzymania satynowych krzesełek, dla zatrzymania konserwatywnych środowisk, dla pielęgnowania tradycji i dbania o właściwą ideę. — Jesteśmy zagrożeniem, bo w przeciwieństwie do wielu więcej działamy niż mówimy, a efekty są zatrważające. Czyż to nie zazdrość nimi kieruje? — spytał z uśmiechem. Młodych lordów, którym wydawało się, że mogą traktować ich z góry, a może lady, które podskórnie czuły więcej niż powinny, próbując pamiętać o krwi, bo czyż nie dowodzili męskości i wielkości o wiele bardziej niż ich marni, niedouczeni i tchórzliwi rówieśnicy? Nie martwiło go to, traktował z przymróżeniem oka podobne stanowiska. Zawsze patrzono na niego w ten sposób. Był bękarem Rosierów za dziecka, a więc z dość istotną mieszanką krwi, by go tolerować, ale nie wystarczająco dobrze urodzonym, by dopuścić go do prawdziwego świata arystokracji. Świat szlachty poznawał jak zza szyby, oglądając, ucząc się i doświadczając i choć jego rówieśnicy byli mu jak rodzina, Tristan i jego siostry, a jego matka zawsze traktowała go uprzejmie, nie mógł liczyć na typowe dla arystokratów względy i przywileje — na taryfę ulgową. Nauczył się pracować, walczyć, dążyć do celu aż w końcu doszedł do miejsca, w którym uznał, że powinien skończyć z udowadnianiem innym swojej wartości. I to było na długo przed tym jak został namiestnikiem.
— Primrose Burke — wspomniał i westchnął głośno i przeciągle, obracając końcówką whisky w szklance. Uniósł brwi i spojrzał na Drew. — Dogadalbyście się. Wierzy, że ciężką pracą dorówna mężczyznom w swojej rodzinie — zażartował, przechylając głowę. Może ich onieśmielała zaangażowaniem — powinna przynajmniej, nie wypadało, by mężczyźni uchylali się od obowiązków, ale nigdy nie będzie stała ponad krewniakami. nigdy nie dorówna Deirdre, bo była wyjątkiem potwierdzającym tę regułę. Jej droga na szczyt była znacznie bardziej skomplikowana i nie tak samodzielną, jak twierdziła.
— Powinniśmy zrekrutować młodych wojowników — takich, którzy naprawdę zawstydziliby starszych lordów, bezpiecznie gnijących w satynowych fotelach. — Nie siłą i nie strachem. Zrażając ich ideą. Zarażając ich wizją potęgi i wielkości, którą mogą osiągnąć bardzo łatwo i bardzo szybko. — Nie było nic bardziej zachęcającego niż szybka i łatwa droga do celu. — Młodych, którzy z werwą i wiarą staną przed wszystkimi, udowadniając raz na zawsze, że każdy kto miga się od obowiązku jest zwykłym tchórzem — dodał, unosząc w końcu szklankę i dopijając alkohol do końca. Odstawił ją na stolik przed Drew, z wyraźną sugestią, by jako gospodarz, dolał mu. Nie wypadało lać alkoholu sobie samemu.
— Nigdy nie marzyłem o posiadaniu prawdziwego domu — odpowiedział całkiem szczerze, neutralnie, bez przesadnej posępności. Spojrzał na Drew szarymi oczami, które wydawały się bardzo trzeźwe, choć alkohol wyraźnie rozplątywał mu język. — O wiedzy niedostępnej innym. O władzy, kontroli. — To było oczywiste dla każdego kto go znał, dla Drew także. — Ale nie o domu. To tylko powinność, kolej rzeczy. Nikogo nie obchodzi prawdziwie twój los, Drew, litości — prychnął. — Tym światem rządzą współzależności. Jest łatwiej egzystować wśród ludzi, mieć wsparcie, ale chyba nie wierzysz w tę bajkę naprawdę? W to, że to inni ludzie potrafią stworzyć dla ciebie miejsce. Dom, czy raczej synonim poczucia bezpieczeństwa. Nigdy nie możesz całkiem opuścić gardy, nigdy nie możesz dać się poznać na wylot. Nikomu. Bo przyjdzie taki dzień, że na tym stracisz. Całe życie to jedna wielka gra w szachy, w trakcie której trzeba myśleć co najmniej kilka ruchów do przodu — mruknął. Czy Drew się łudził? Znał jego przeszłość, znał rodziców i to, jak wyglądała jego rzeczywistość za dziecka. Sądził, że tamte wydarzenia go wzmocniły, znieczuliły. Czyżby się mylił?
Wieści dotycząc Lucindy go zadowoliły. Nie powinni tamtego tematu wtedy tak łatwo odpuszczać, a jednak Drew miał plan, a on się na nim nie zawiódł. Pokiwał głową z zadowoleniem i skoncentrował na nim wzrok, całą uwag.
— To będzie wielka rzecz, jeśli się uda. Powinna być wielka. Propagandowo. Ale chyba nie tylko, bowiem będzie to także wielka sprawa dla twojego miękkiego serca, czyż nie? — spytał z nutką drwiny w głosie. — Co zamierzasz z nią począć, jeśli to wszystko się uda?



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Piwnica Kdzakbm
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Piwnica
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach