[SEN] Partners in crime
AutorWiadomość
Od śmierci Chernova wiele się w moim życiu zmieniło, a własnoręcznie wykonany wyrok otworzył furtkę do innego świata i innego sposobu rozumowania, który przez znaczną część życia był mi całkiem obcy, wręcz nie do pomyślenia. Kręgosłup moralny, choć w istocie elastyczny, tamtej nocy uległ kompletnej degeneracji i zatraceniu, przepadł razem z dawnymi marzeniami i karierą. Nie chciałam wracać do społeczeństwa, a przedstawiony przez Everetta margines społeczny kusił kompletnym wypaczeniem reguł i wolnością o której w murach Ministerstwa trudno było marzyć, nawet jeśli myślałam o sobie jak o kobiecie w gruncie rzeczy wyzwolonej, pozwalającej sobie na o wiele więcej niż przeciętna czarownica.
Problem polegał na tym, że ciągle mi było mało. Mało zabawy, mało adrenaliny, mało ryzykownych zagrań, mało głupot, a kiedy ostatni łącznik ze światem moralności zniknął… jak miałam się oprzeć wizji wolności? Jak miałam się oprzeć tej szalonej iskrze tkwiącej w niebieskoszarych oczach? Everett mnie znał, znał prawie na wylot, i wiedział co powiedzieć by ściągnąć moją uwagę. Wiedział też co zrobić, by nie pozwolić mi się osunąć w czarną dziurę zwątpienia we własne czyny; znalazł mnie w najsłabszym momencie i umocnił, pokazał, że sumienie jest narzędziem w pełni zbędnym i mocno przeszkadzającym w życiu codziennym.
I za to miał moją dozgonną wdzięczność.
Nokturn dzisiejszej nocy prezentował się dość enigmatycznie; mgła kładła się po uliczkach, wiła się wokół kostek, a jasny księżyc oświetlał okolicę słabym, mdłym światłem. Słyszałam dobiegające z zaułku odgłosy bójki, jakieś nieskładne skomlenie o pomoc, ale nie odwróciłam nawet głowy w tamtym kierunku. Wcisnęłam dłonie w kieszenie kurtki i pewnym, szybkim krokiem przecięłam główną ulicę. Minęłam zwalistego typa, na którego lubiliśmy z bandą wołać “Rybie Oko”, bo lewe miał właśnie jakieś dziwne, rozmyte i zamroczone. Skinęłam mu krótko głową ― dla swoich zawsze miałam jakiś okruch sympatii ― a potem zbiegłam po stromych schodkach w dół, do podpiwniczonej części starej, rozsypującej się kamienicy w której działał główny lokal naszej bandy i w którym dobijano różnych targów. Stanęłam przed masywnymi drzwiami, a wbudowane w drewno magiczne oko przyjrzało mi się uważnie. Muśnięcie magii było ledwo wyczuwalne, ale konieczne. W piwnicy nie chcieliśmy mieć nieproszonych gości; to był azyl.
Mechanizm zabezpieczający chrupnął i stęknał, drzwi uchyliły się na tyle, bym bez problemu zdołała wślizgnąć się do środka. Wewnątrz przywitał mnie zapach mocnego alkoholu, słodkich perfum paru panien do towarzystwa i dymu. W kominku trzaskał ogień, płomienie raz po raz oblizywały pękaty kociołek w którym bulgotało coś wyjątkowo podejrzanego, ale nie chciałam nawet wiedzieć co to takiego. Przeciągnęłam wzrokiem po otoczeniu, zlokalizowałam wysłużoną, podziurawioną sofę na której w niedbałej, władczej pozie siedział Everett. Musiał mnie zauważyć chwilę wcześniej, bo przesunął się, poklepał miejsce obok siebie i zarzucił nogę na brudny stolik.
― Nie uwierzysz ― zagaiłam, zsuwając kurtkę z ramion ― ale już nie jedna osoba szuka tego całego Marcusa, a co najmniej dwie. W tym Ministerstwo, podobno zwiał z Tower zanim zdążyli go osądzić. ― Rzuciłam kurtkę na bok i opadłam na sofę w równie nieeleganckiej pozie co mój serdeczny kumpel, a z kieszeni spodni wydobyłam papierosy. Podsunęłam mu pudełeczko, na wypadek gdyby biedaczysko wypaliło wszystko ze swojego przydziału. ― Gość narobił strasznego ambarasu, dowiedziałam się, że przy ucieczce padł jeden ze strażników, więc nagroda jest całkiem solidna i przekracza budżet pierwszego zleceniodawcy. ― Spojrzałam na Everetta bardzo sugestywnie i w sposób znaczący. To nie był koniec tej historii. ― Trzecia opcja, która ma na niego ochotę, to nasze ulubione ćmy i ich czystokrwiste bzdury. Płacą dobrze, ale nie wiem czy chcemy się w tym babrać. Nie mam ochoty słuchać o tym, jaki raj czeka wszystkich czarodziejów po wytępieniu mugoli.
Wydobyłam różdżkę i odpaliłam papierosa. Dym gryzł w gardło, ale i tak nie potrafiłam oprzeć się kolejnemu wdechowi.
― Co o tym sądzisz? ― spytałam, finalnie opierając się barkiem o jego ramię. Zawsze miał ostatnie słowo w kwestiach zleceń.
Problem polegał na tym, że ciągle mi było mało. Mało zabawy, mało adrenaliny, mało ryzykownych zagrań, mało głupot, a kiedy ostatni łącznik ze światem moralności zniknął… jak miałam się oprzeć wizji wolności? Jak miałam się oprzeć tej szalonej iskrze tkwiącej w niebieskoszarych oczach? Everett mnie znał, znał prawie na wylot, i wiedział co powiedzieć by ściągnąć moją uwagę. Wiedział też co zrobić, by nie pozwolić mi się osunąć w czarną dziurę zwątpienia we własne czyny; znalazł mnie w najsłabszym momencie i umocnił, pokazał, że sumienie jest narzędziem w pełni zbędnym i mocno przeszkadzającym w życiu codziennym.
I za to miał moją dozgonną wdzięczność.
Nokturn dzisiejszej nocy prezentował się dość enigmatycznie; mgła kładła się po uliczkach, wiła się wokół kostek, a jasny księżyc oświetlał okolicę słabym, mdłym światłem. Słyszałam dobiegające z zaułku odgłosy bójki, jakieś nieskładne skomlenie o pomoc, ale nie odwróciłam nawet głowy w tamtym kierunku. Wcisnęłam dłonie w kieszenie kurtki i pewnym, szybkim krokiem przecięłam główną ulicę. Minęłam zwalistego typa, na którego lubiliśmy z bandą wołać “Rybie Oko”, bo lewe miał właśnie jakieś dziwne, rozmyte i zamroczone. Skinęłam mu krótko głową ― dla swoich zawsze miałam jakiś okruch sympatii ― a potem zbiegłam po stromych schodkach w dół, do podpiwniczonej części starej, rozsypującej się kamienicy w której działał główny lokal naszej bandy i w którym dobijano różnych targów. Stanęłam przed masywnymi drzwiami, a wbudowane w drewno magiczne oko przyjrzało mi się uważnie. Muśnięcie magii było ledwo wyczuwalne, ale konieczne. W piwnicy nie chcieliśmy mieć nieproszonych gości; to był azyl.
Mechanizm zabezpieczający chrupnął i stęknał, drzwi uchyliły się na tyle, bym bez problemu zdołała wślizgnąć się do środka. Wewnątrz przywitał mnie zapach mocnego alkoholu, słodkich perfum paru panien do towarzystwa i dymu. W kominku trzaskał ogień, płomienie raz po raz oblizywały pękaty kociołek w którym bulgotało coś wyjątkowo podejrzanego, ale nie chciałam nawet wiedzieć co to takiego. Przeciągnęłam wzrokiem po otoczeniu, zlokalizowałam wysłużoną, podziurawioną sofę na której w niedbałej, władczej pozie siedział Everett. Musiał mnie zauważyć chwilę wcześniej, bo przesunął się, poklepał miejsce obok siebie i zarzucił nogę na brudny stolik.
― Nie uwierzysz ― zagaiłam, zsuwając kurtkę z ramion ― ale już nie jedna osoba szuka tego całego Marcusa, a co najmniej dwie. W tym Ministerstwo, podobno zwiał z Tower zanim zdążyli go osądzić. ― Rzuciłam kurtkę na bok i opadłam na sofę w równie nieeleganckiej pozie co mój serdeczny kumpel, a z kieszeni spodni wydobyłam papierosy. Podsunęłam mu pudełeczko, na wypadek gdyby biedaczysko wypaliło wszystko ze swojego przydziału. ― Gość narobił strasznego ambarasu, dowiedziałam się, że przy ucieczce padł jeden ze strażników, więc nagroda jest całkiem solidna i przekracza budżet pierwszego zleceniodawcy. ― Spojrzałam na Everetta bardzo sugestywnie i w sposób znaczący. To nie był koniec tej historii. ― Trzecia opcja, która ma na niego ochotę, to nasze ulubione ćmy i ich czystokrwiste bzdury. Płacą dobrze, ale nie wiem czy chcemy się w tym babrać. Nie mam ochoty słuchać o tym, jaki raj czeka wszystkich czarodziejów po wytępieniu mugoli.
Wydobyłam różdżkę i odpaliłam papierosa. Dym gryzł w gardło, ale i tak nie potrafiłam oprzeć się kolejnemu wdechowi.
― Co o tym sądzisz? ― spytałam, finalnie opierając się barkiem o jego ramię. Zawsze miał ostatnie słowo w kwestiach zleceń.
Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy
Adriana Tonks
Zawód : podwójna agentka, rebeliantka
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Found out
Treasures are always lost
Pleasures and rage combined
I'm watchin' you
Be careful with your moves
Treasures are always lost
Pleasures and rage combined
I'm watchin' you
Be careful with your moves
OPCM : 8
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 30 +5
CZARNA MAGIA : 1 +2
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Zakon Feniksa
Pierś musiała zafalować mi od głębszego oddechu, gdy tak nasycałem się znajomą mieszanką zapachów: wonią tytoniu, diablego ziela, tanich, jadących alkoholem perfum, od których kręciło w nosie, a także porozlewanych do szkieł trunków. Dym drapał w gardło, przesiąkał włosy i ubrania, nikt jednak nie narzekał. Inna sprawa, że nawet gdyby zaczął, nie przejąłbym się tym zbytnio, tylko wyśmiałbym lub uciszył go w taki czy inny sposób. Piwnica rozbrzmiewała trzaskiem ognia, bulgotem warzonej w kociołku mikstury, lecz przede wszystkim śmiechem niezbyt inteligentnych panienek – dziwek czy też nie, nie wnikałem – oraz ochrypłymi krzykami członków naszej bandy; niemalże wszyscy obsiedli długą ławę, grali w pokera, chyba nie mogli dojść do ładu, czy Hans oszukiwał i należało obić mu mordę, czy też Tommy doznał zwidów. Cóż, nie byłby to pierwszy raz, pewnie również nie ostatni.
Myślami byłem jednak gdzieś dalej – poza murami azylu, poza uliczkami Nokturnu. A przynajmniej do chwili, aż wejście do piwnicy nie zgrzytnęło, nie stanęło otworem, tym samym wybudzając mnie z letargu. Nie mógłby się tutaj dostać nikt obcy, toteż to musiała być ona. Od razu odnalazłem smukłą sylwetkę wzrokiem, nawet i w chmurze oparów bezbłędnie rozpoznając rysy kobiecej twarzy, jej miękki krok. Ach, zatem kotka wracała już z przeszpiegów, wspaniale. Nim jeszcze zdążyłaby podejść do zajmowanej przeze mnie kanapy, celowo lub też zupełnie nieświadomie kręcąc przy tym biodrami w hipnotycznym rytmie, grzecznie przesunąłem się na bok, by na skrzypiącym potępieńczo siedzisku zmieściła się i Adda; bucior oparłem o niski, uwalony woskiem stolik, palcami lewej dłoni wciąż wygrywając nerwową melodię na materiale podniszczonego mebla, prawą zaś – poklepując miejsce obok mnie w założeniu zachęcającym geście.
– Nie dość, że piękna, to jeszcze kompetentna – przywitałem się niby to żartobliwie, choć wypowiedziane słowa były tylko prawdą i samą prawdą, jednocześnie przywołując na twarz zaczepny uśmiech; łagodniejszy niż ten, którym raczyłem innych, zarezerwowany tylko dla niej. Zmrużyłem ślepia, gdy uraczyła mnie nieoczekiwaną nowiną; a więc Marcus, o którego odnalezienie zostaliśmy poproszeni, interesował nie tylko naszego zdesperowanego, powodowanego troską pracodawcę. Z jednej strony, mogło nam to utrudnić zadanie, bo w takim razie nie tylko my mieliśmy go szukać, nie tylko my polowaliśmy na mugolaka o zastanawiająco rewolucyjnych zapędach, lecz z drugiej – otwierało przed nami przynajmniej kilka nowych ścieżek. Interesujące.
Prześlizgnąłem wzrokiem po pozbawionej już kurtki sylwetce czarownicy, z niekłamaną wdzięcznością sięgając po oferowanego papierosa; nim zdołałbym zaoferować Addzie ogień, ta obsłużyła się sama. – Nie próżnowałaś, złotko. Tak czy inaczej, że gość narobił smrodu i zostawił za sobą trupa jest nam na rękę. Gdyby nie to, Ministerstwo z pewnością nie wystawiłoby za jego głowę aż tak wysokiej nagrody. Ponadto, posiadamy garść dodatkowych informacji od rodziny Marcusa, które powinny zapewnić nam jakąś przewagę nad potencjalną konkurencją... – urwałem, bez choćby cienia zawahania obejmując kobietę ramieniem, przy okazji muskając dłonią przyjemnie miękkie pukle włosów. Powoli analizowałem nowe fakty, próbując nie zwracać uwagi na dobiegające od strony ławy hałasy. W końcu zacmokałem krótko, a przecinająca do tej pory czoło zmarszczka zniknęła. – Myślę... myślę, że ćmy mogą iść się jebać. Gdybyśmy nie mieli innej oferty, rozważyłbym ewentualną współpracę, głównie po to, żeby ruszyć stąd chłopaków i przestać słuchać tego ich JAZGOTU... – Ostatnie słowo wypowiedziałem na tyle głośno, by usłyszeli mnie wszyscy zebrani w piwnicy czarodzieje; a niech im to da do myślenia, niech sprawi, że ściszą się chociaż odrobinę. – ...tak jednak najrozsądniejsze wydaje się złapanie naszego ptaszka i usłużne dostarczenie go w ręce władz. Nie żebym za nimi przepadał, przecież wiesz, ale pieniądz to pieniądz. – Wzruszyłem ramieniem, nie odczuwając choćby namiastki wyrzutów sumienia z powodu planowanej zmiany frontu, na myśl o rozpaczy rodziny poszukiwanego rozrabiaki. W końcu kto mu kazał robić takie rzeczy, straszyć atakami terrorystycznymi? Albo zabijać jakiegoś strażnika? Już dawien dawno zrozumiałem, na czym ten świat stoi; że skrupuły w niczym nie pomagały, wprost przeciwnie. Empatia była przereklamowana. I jeśli my o siebie nie zadbamy, nie zrobi tego nikt inny. – Musimy jednak być ostrożni. Do tej pory myślałem, że ten nasz Marcus potrafi tylko krzyczeć, rzucać groźbami bez pokrycia, takie tam. Lecz skoro zabił kogoś w Tower, może być dość... hm... nerwowy. Próbować nas zaatakować, nim powołamy się na jego bliskich. – Zakotwiczyłem spojrzenie na profilu Addy; w tej jednej chwili byłem całkowicie poważny. Nie wybaczyłbym sobie, gdyby coś jej się stało, gdyby jakiś obwieś podniósł na nią różdżkę. Inna sprawa, że z takimi obwiesiami radziła sobie lepiej ode mnie.
– Chcesz chwilę odpocząć, czy wyruszamy na łowy? – odbiłem piłeczkę, tym razem pozostawiając decyzję w jej rękach; nie mogliśmy zwlekać długo, o ile oczywiście nie chcieliśmy, żeby nas ktoś wyprzedził, ale jednocześnie rozumiałem, że mogła chcieć spalić papierosa, łyknąć alkoholu, odsapnąć i dopiero wrócić na ulice.
Myślami byłem jednak gdzieś dalej – poza murami azylu, poza uliczkami Nokturnu. A przynajmniej do chwili, aż wejście do piwnicy nie zgrzytnęło, nie stanęło otworem, tym samym wybudzając mnie z letargu. Nie mógłby się tutaj dostać nikt obcy, toteż to musiała być ona. Od razu odnalazłem smukłą sylwetkę wzrokiem, nawet i w chmurze oparów bezbłędnie rozpoznając rysy kobiecej twarzy, jej miękki krok. Ach, zatem kotka wracała już z przeszpiegów, wspaniale. Nim jeszcze zdążyłaby podejść do zajmowanej przeze mnie kanapy, celowo lub też zupełnie nieświadomie kręcąc przy tym biodrami w hipnotycznym rytmie, grzecznie przesunąłem się na bok, by na skrzypiącym potępieńczo siedzisku zmieściła się i Adda; bucior oparłem o niski, uwalony woskiem stolik, palcami lewej dłoni wciąż wygrywając nerwową melodię na materiale podniszczonego mebla, prawą zaś – poklepując miejsce obok mnie w założeniu zachęcającym geście.
– Nie dość, że piękna, to jeszcze kompetentna – przywitałem się niby to żartobliwie, choć wypowiedziane słowa były tylko prawdą i samą prawdą, jednocześnie przywołując na twarz zaczepny uśmiech; łagodniejszy niż ten, którym raczyłem innych, zarezerwowany tylko dla niej. Zmrużyłem ślepia, gdy uraczyła mnie nieoczekiwaną nowiną; a więc Marcus, o którego odnalezienie zostaliśmy poproszeni, interesował nie tylko naszego zdesperowanego, powodowanego troską pracodawcę. Z jednej strony, mogło nam to utrudnić zadanie, bo w takim razie nie tylko my mieliśmy go szukać, nie tylko my polowaliśmy na mugolaka o zastanawiająco rewolucyjnych zapędach, lecz z drugiej – otwierało przed nami przynajmniej kilka nowych ścieżek. Interesujące.
Prześlizgnąłem wzrokiem po pozbawionej już kurtki sylwetce czarownicy, z niekłamaną wdzięcznością sięgając po oferowanego papierosa; nim zdołałbym zaoferować Addzie ogień, ta obsłużyła się sama. – Nie próżnowałaś, złotko. Tak czy inaczej, że gość narobił smrodu i zostawił za sobą trupa jest nam na rękę. Gdyby nie to, Ministerstwo z pewnością nie wystawiłoby za jego głowę aż tak wysokiej nagrody. Ponadto, posiadamy garść dodatkowych informacji od rodziny Marcusa, które powinny zapewnić nam jakąś przewagę nad potencjalną konkurencją... – urwałem, bez choćby cienia zawahania obejmując kobietę ramieniem, przy okazji muskając dłonią przyjemnie miękkie pukle włosów. Powoli analizowałem nowe fakty, próbując nie zwracać uwagi na dobiegające od strony ławy hałasy. W końcu zacmokałem krótko, a przecinająca do tej pory czoło zmarszczka zniknęła. – Myślę... myślę, że ćmy mogą iść się jebać. Gdybyśmy nie mieli innej oferty, rozważyłbym ewentualną współpracę, głównie po to, żeby ruszyć stąd chłopaków i przestać słuchać tego ich JAZGOTU... – Ostatnie słowo wypowiedziałem na tyle głośno, by usłyszeli mnie wszyscy zebrani w piwnicy czarodzieje; a niech im to da do myślenia, niech sprawi, że ściszą się chociaż odrobinę. – ...tak jednak najrozsądniejsze wydaje się złapanie naszego ptaszka i usłużne dostarczenie go w ręce władz. Nie żebym za nimi przepadał, przecież wiesz, ale pieniądz to pieniądz. – Wzruszyłem ramieniem, nie odczuwając choćby namiastki wyrzutów sumienia z powodu planowanej zmiany frontu, na myśl o rozpaczy rodziny poszukiwanego rozrabiaki. W końcu kto mu kazał robić takie rzeczy, straszyć atakami terrorystycznymi? Albo zabijać jakiegoś strażnika? Już dawien dawno zrozumiałem, na czym ten świat stoi; że skrupuły w niczym nie pomagały, wprost przeciwnie. Empatia była przereklamowana. I jeśli my o siebie nie zadbamy, nie zrobi tego nikt inny. – Musimy jednak być ostrożni. Do tej pory myślałem, że ten nasz Marcus potrafi tylko krzyczeć, rzucać groźbami bez pokrycia, takie tam. Lecz skoro zabił kogoś w Tower, może być dość... hm... nerwowy. Próbować nas zaatakować, nim powołamy się na jego bliskich. – Zakotwiczyłem spojrzenie na profilu Addy; w tej jednej chwili byłem całkowicie poważny. Nie wybaczyłbym sobie, gdyby coś jej się stało, gdyby jakiś obwieś podniósł na nią różdżkę. Inna sprawa, że z takimi obwiesiami radziła sobie lepiej ode mnie.
– Chcesz chwilę odpocząć, czy wyruszamy na łowy? – odbiłem piłeczkę, tym razem pozostawiając decyzję w jej rękach; nie mogliśmy zwlekać długo, o ile oczywiście nie chcieliśmy, żeby nas ktoś wyprzedził, ale jednocześnie rozumiałem, że mogła chcieć spalić papierosa, łyknąć alkoholu, odsapnąć i dopiero wrócić na ulice.
nature always wins
Everett Sykes
Zawód : wagabunda
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I'm a free animal, free animal
My heart pitter-patters to the broken sound
You're the only one that can calm me down
My heart pitter-patters to the broken sound
You're the only one that can calm me down
OPCM : 12+1
UROKI : 6
ALCHEMIA : 16 +4
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10 +3
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
[SEN] Partners in crime
Szybka odpowiedź