Wydarzenia


Ekipa forum
Namiot Iris
AutorWiadomość
Namiot Iris [odnośnik]19.10.23 17:20

Namiot Iris

Postawiony własnymi siłami namiot nie jest szczególnie imponujący, jednakże Iris dołożyła wszelkich starań, aby jego wnętrze, choć niewielkie, było jak najbardziej przytulne. Przez rozciągniętą pomiędzy dwoma niedalekimi drzewami linkę przerzucono przygotowany wcześniej materiał powstały ze ścinek i resztek różnych, nienadających się do pierwotnego wykorzystania materiałów — głównie koców i elementów pościeli. W powstałym ten sposób wnętrzu również dominują jasne barwy. Iris wyłożyła wnętrze popielatym już, puchatym dywanem, na którym spoczął jasny koc, pełniący rolę prześcieradła wyznaczającego granice posłania na festiwalowe noce. Poza tym, w namiocie znalazło się jeszcze miejsce na dwie duże poduszki i trzy mniejsze, poza snem służące jako miejsce do siedzenia. W niewielkim wnętrzu znalazła się jeszcze przestrzeń na ustawienie akcesoriów higienicznych oraz niewielkiego podróżnego kuferka, w którym znajdowały się głównie sukienki Iris. Przez wzgląd na fakt, że materiał stanowiący zewnętrzną część namiotu jest dość sporych rozmiarów, nie ma problemu z kompletnym jego zamknięciem — czy to na noc, czy dla zapewnienia koniecznej prywatności.


It's beautiful here
but morning light can make
the most vulgar things tolerable.
Iris Moore
Iris Moore
Zawód : Zaopatrzeniowiec w Podziemnym Ministerstwie Magii
Wiek : 26 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
until the lambs
have become lions
OPCM : 15 +3
UROKI : 14 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t11638-iris-bell#359925 https://www.morsmordre.net/t11640-omega#359940 https://www.morsmordre.net/t12155-iris-moore#374140 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t11643-skrytka-bankowa-nr-2531#359950 https://www.morsmordre.net/t11642-iris-bell#359946
Re: Namiot Iris [odnośnik]21.11.23 0:22
| stąd

Świat faktycznie znikał, jakby słowa czarownicy nie były tylko zdaniem dopinającym całą ceremonię, a zaklęciem, urokiem rzuconym na parę nowożeńców, którzy właśnie zapieczętowali związek - świadomie zgodzili się na dzielenie odpowiedzialności, miłości i troski; zapewniał wiedźmy, siebie i samą Iris, że ją ochroni, choć nie do końca wierzył w swoje możliwości, przysięgał jej to szczerze. Wcześniej bał się, że nie da jej wszystkiego, czego potrzebowała - nie podaruj jej przestrzeni w swoim domu, bo go nie miał; nie podaruje jej pieniędzy, za które będą mogli godnie żyć, bo te przychodziły do niego w ilościach zgoła odchodzących od terminu majątku. Teraz jednak zmartwienia uleciały, wyparowały jak alkohol wcierany w dłonie, oddając swoje miejsce pożądaniu rozpychającemu się teraz zachłannie po ciele, po korytarzach krwi i kościach, zajmując umysł w całości, nie pozwalając żadnej innej myśli wypłynąć na powierzchnie. Dobrze mu z tym było - z tą innością po chabrowym rytuale okraszonym słodkim aromatem kadzideł i słowami przysięgi płynącymi dźwięcznym głosem jego żony, który chłonął, wpinał w album swoich wspomnień, zamykał jej cząstkę tylko dla siebie, trzymając w zamkniętych dłoniach jak najdroższy skarb. Cała Iris nim była. Czuł się inaczej, czuł się inny i naprawdę nie zastanawiał się, niepodobnie do siebie, dlaczego tak jest, jak długo potrwa i ile jest w tym prawdy, a ile zafałszowanego obrazu świata z uśpioną za kulisami wojną. Teraz liczył się tylko chłód wieczora przynoszący ulgę, liczyła się Iris i jej dłoń, którą tak uparcie oplatał swoimi palcami. Liczyły się jej usta, na których złożył pocałunek, spijając drobne krople złotego miodu, które zdołały osiąść w kącikach jej ust. Smakowała słodyczą ich miłości, a on rozpływał się w niej bez opamiętania. Usta rozciągały się w uśmiechu nawet w czasie, gdy ich usta były złączone. Nie poskramiał szczęścia wartkimi strumyczkami wydostającego się spomiędzy kamiennego muru i śmiał się, kiedy go za sobą pociągnęła, w tym truchcie ciągnąc ją jeszcze raz ku sobie, obejmując, dłońmi sprawdzając, jaka piękna w istocie jest, ustami kosztując raz po raz jej warg. Ludzie, których mijali, przyglądali im się z zaciekawieniem, odprowadzając wzrokiem między drzewami, gdzie znikali, aż w końcu zniknęli zupełnie, chowając się za zwiewnymi prześcieradłami, fortecą zbudowaną ze snu i beztroski, ciągnąc za sobą ślad śmiechu i niepohamowanej wolności.
- Najpiękniejsze żony przodem - szepnął Teddy, kłaniając jej się teatralnie przy odchylonej bramie z prześcieradła, z dziwną lekkością ruchów wsuwając się zaraz za nią, niemal od razu obejmując, dłońmi badając granice jej ciała, przypadkiem palcami hacząc o biały materiał długiej sukni. Alkohol, który tak łapczywie pochłonął, musiał już uderzać mu do głowy, bo nie złapał odpowiedniej równowagi i, ciągnąc Iris za sobą, padł na poduszki. Śmiech znów rozbrzmiał, wypadł zza jego ust srebrnym pyłem młodzieńczości, twarz pojaśniała, wyglądał i sam czuł się kompletnie inaczej, wyrwany ze swojego świata i wrzucony w końcu do tego, który przyjął go z otwartymi ramionami. Uniósł się, za chwilę górując na nią, oglądając jej jasną twarz bez skrępowania, z rozczuleniem w oczach i uśmiechu. Była śliczna, pachniała kwiatami i nadmorskim powietrzem i pitnym miodem, łącząc w sobie dwa sprzeczne smaki. - Pani Moore. Jak ci się podoba? - nachylił się i znów spił kilka kropli słodkiego napitku z jej warg, palcami poszukując jej prawej dłoni, tej zranionej, splatając z nią palce, ciągnąc ku górze, przez szerokie połacie ułożonych na sobie posłań, zaciskając na niej dłoń mocniej tuż nad jej głową, muskając nieświadomie płatki chabrów z wysuniętego wianka. Scałował aromatu miodu z owianego chłodem nocy policzka, wędrując dalej, w dół, na jedwab szyi, wargami z największą czułością skubiąc delikatny płatek ucha, chłonąc zapach jej skóry, rytm oddechu, serce bijące przez materiał sukienki, do którego przywierał klatką piersiową. Oderwał się na chwilę, krótką, by jeszcze raz na nią spojrzeć, roześmiać się w rozbawieniu z sobie tylko znanego powodu. - Gdzie ty byłaś całe moje życie? - spytał cicho, nie mogąc pojąć tego, że ona naprawdę tu była, naprawdę złożyli sobie chabrową przysięgę, łącząc się mimo tak krótkiej znajomości. Wierzył jednak w ten ogień, w bliskość, w węzeł, który splatał ich ciała, kiedy tylko pojawiali się w zasięgu swojego wzroku. - Uwielbiam cię, Iris Moore, uwielbiam - tym razem twarz złagodniała, w oczach rozbłysło uczucie, ciało przyległo mocniej, dłoń krążyła po materiale sukni, szukając przejścia, drobnej przerwy w materiale, urwanej nici, którą mogła pociągnąć i zerwać plączący się materiał, odsłaniając to, co tak pragnął odkryć, nauczyć się i zapomnieć, by każdy kolejny raz mógł być podobnie ekstatyczny.



jesteś wolny
a jeśli nie uwierzysz, będziesz w dłoń ujęty
przez czas, przez czas - przeklęty


Ted Moore
Ted Moore
Zawód : uzdrowiciel
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
i must not fear
fear is the mind-killer
fear is the
little-death
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 25 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t11462-ted-moore#354341 https://www.morsmordre.net/t11467-bronte#354524 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t11604-szuflada-teda#358655 https://www.morsmordre.net/t11476-ted-moore
Re: Namiot Iris [odnośnik]02.12.23 12:19
Gdyby małżeństwo miało być transakcją, byłoby zawarte po długim okresie negocjacji, niezliczonych obliczeniach mających na celu zmaksymalizowanie zysków, bez względu na to, co naprawdę do siebie czuli. Nie wyglądaliby zresztą tak, jak teraz — z policzkami zaczerwienionymi od gorąca przygotowań, z drżącymi od próby łapania uciekającego czasu dłońmi, rozbieganym spojrzeniem pragnącym wyłapać każdy, nawet najmniejszy detal, aby zamknąć go w złotej szkatułce szczęśliwych wspomnień, do których zaglądać będą raz za razem.
Ale ludzie tacy jak oni nie mieli nic do stracenia. Rzucili swe życia na wojenne barykady, może nie bezpośrednio, ale na tyle blisko, że wciąż mogli stać się celem. Prosto było ryzykować wszystko, gdy nie miało się nic — wtedy przecież ryzykowali tylko sobą, bez sznurków przeznaczenia wiążących ich z innymi. Teraz to wszystko miało się zmienić, bo podarowali sobie najcenniejszy dar, siebie wzajemnie. Ale odpowiedzialność przyjdzie później, dziś jej ciężar był jeszcze zbyt mały, aby przewyższyć ekscytację, najwyższą formę ekstazy. Przecież pomimo rozbudzenia jej kadzidłem, pochodziła ona wprost z serca, z umysłów i dusz, które zestroiły się cudownym trafem ze sobą, tworząc w ciele Iris to dziwne, napierające napięcie, które utrudniało jej oddychanie tak długo, jak nie czuła przy sobie Teda. Oszaleć z miłości — wiedziała, że tak się da, lecz dotychczas w jej głowie dominowało szaleństwo negatywne, to, które dusiło, które więziło, a Ted... Ted, Teddy, on był przecież inny. Nie wiedziała, jak to robił, w krótkiej potrzebie racjonalizacji zrzuciła to na jego magomedyczne wykształcenie, ale uwalniał ją, oswajał z mocą miłości, której miała przecież nie poznać, bo tak sobie postanowiła, teraz dopiero — w jego ramionach — rozumiejąc głupotę tego założenia.
Mogłaby na niego spoglądać cały czas — chłonąć ciepłą barwę jego oczu i to, jak kąciki jego ust unosiły się w uśmiechu, jak jego twarz zupełnie łagodniała, gdy tylko czuł jej obecność obok, jak cały mur mrukliwości, który wokół siebie zbudował, kruszył się w jej obecności; mogłaby, ale jej pragnienia czekały na to, aby móc wyjść poza to, co bezpieczne, poza to, co wypadało. Teraz, gdy ich twarze zdobiły błękitne ślady run, gdy wnętrze dłoni pulsowało wciąż od rany — czuła, że żyje. Czuła nowy rodzaj głodu, ten niespodziewany, niezbadany, który milknął na chwilę z każdym muśnięciem ust, aby po nim powrócić, jeszcze bardziej dotkliwie, bez reszty nienasyconym. I raz tylko w swym życiu, w ten jeden dzień, nie zwracała uwagi na przechodniów, pragnąc tylko dotrzeć do bezpieczeństwa jasnego namiotu, byle z nim, byle z nim, na rok i dzień cały, ale przecież i dłużej, jeżeli los im pozwoli.
Aż wreszcie dotarli na miejsce, Iris dygnęła przed mężem równie teatralnie, zwinnie przez przyzwyczajenie znajdując drogę do wnętrza namiotu. Nieco przygarbiona spojrzała na niego przez ramię, nie chcąc tracić go z oczu. Nie musiała tego robić, bo Ted nie odchodził — zajmował należne mu miejsce przy jej boku, szorstkimi od pracy, lecz delikatnymi w zamiarach dłońmi sunąc po krawędziach jej ciała. Nie spodziewała się takiej sensacji, zaskoczone, choć stłumione westchnienie uciekło z jej ust na chwilę przed upadkiem. Dopiero wtedy, gdy upadli na poduszki, gdy w namiocie poniósł się śmiech na dwa głosy, odgarnęła włosy z twarzy, bez skrępowania sięgając znów do tej jego. Och, gotowa była znów go pocałować, lecz on chyba wyczuł jej zamiary, uniósł się nad nią, przyglądając tak, jakby w świecie istniała tylko ona.
Serce zabiło kilkukrotnie, mocniej, przez moment wprawiając ją w szczery przestrach, że mógł ją usłyszeć. Och, niech słyszy! — podpowiadało serce, za nic mając w sobie jakąś nastoletnią chyba nieśmiałość, która nakazywała Iris zachowanie zgoła inne niż to, do którego przyzwyczaiła Teda w trakcie ich pierwszego spotkania. Bo dzisiaj nie chciała nic od niego uzyskać, nie chciała wpływać na jego decyzje, chciała, aby kochał ją taką, jaka była, nie taką, jaką musiała być.
Nim zdążyła odpowiedzieć na pytanie, jego usta znów odebrały jej dech; mogły właściwie odbierać wszystko, bo oddałaby mu to bez wahania, bez żalu, tylko z wdzięcznością. Uniosła się na jednym łokciu, drugą dłoń, tą zranioną, pozwalając wyciągnąć ponad miejsce, na którym spoczywać miała jej głowa. Krótkie mruknięcie zadowolenia wydostało się z jej ust tylko po to, aby zostać stłumione gdzieś między dalszymi pocałunkami, zaś rzęsy opadły miękko na policzki, w ostatecznym wyrazie zaufania. Chciała przyciągnąć go do siebie, poczuć jego ciężar na własnym ciele, ale wtedy znów upadliby na poduszki, to zupełnie bez sensu. Dlatego też zgięła w kolanie jedną z nóg, aby następnie — korzystając z podwinięcia sukienki, zarzucić ją na biodro Teda, w ten sposób przyciągając go do siebie.
Chyba z przejęcia nie zarejestrowała, jak bardzo wyraźnie reagowała na wszystkie pieszczoty — właściwie każdemu muśnięciu jej ciała przez Teda towarzyszyło to westchnienie, to pomruk, to dreszcz, impulsywne napięcie mięśni, wystawienie głodnego dotyku ciała na jeszcze.
— Wiesz, że to tortury? — wydusiła z siebie wreszcie, gdy odrzuciła głowę w tył, gdy klatka piersiowa zafalowała od pierwszej dawki przyjemności, serce o serce, jego usta przy jej uchu. — Zadawać pytania, na które nie mogę składnie odpowiedzieć? — na krańcu głosek tańczył jednak śmiech, Ted mógł być pewien, że choć nie uzyskał żadnej werbalnej odpowiedzi od żony, to ciało odpowiadało równie szczerze, a może nawet bardziej niż usta, niż słowa z nich płynące.
Wreszcie ugięła łokieć, ciągnąc go za sobą na powrót — plecy na poduszki, klatka piersiowa przy klatce piersiowej. Dopiero wtedy sięgnęła dłonią do jego twarzy, odgarnęła niesforne kosmyki włosów z jego oczu, bo to ich spojrzenia szukała. Tego czułego do granic, wyczekiwanego, dla którego skoczyłaby w ogień, oddając wszystko, co tylko mogła, byle tylko móc do niego wrócić. Do jego łagodnego spojrzenia, do silnych, ale czułych ramion, do zapachu lecznicy i leków z owej, alkoholu do odkażania ran.
— Thaddeusu Moore — dłoń jakimś cudem odnalazła wolną przestrzeń pomiędzy paskiem trzymającym jego spodnie w odpowiednim miejscu a materiałem koszuli, z drobnym tylko zawahaniem przekraczając barierę materiału. Już pod nią sunęła ciepłą dłonią po rozgrzanej, mimo wieczornego chłodu skórze, od dołu pleców aż do łopatek. — Nie uwielbiam cię — powiedziała wreszcie, z pełną powagą, pomimo ciepła lejącego się ze zgłosek, pomimo oddechu owiewającego jego wargi. Dała radę utrzymać jego spojrzenie jeszcze przez kilka milisekund, nim opuściła je znów na jego usta. — Ja cię kocham. Ponad siebie, ponad życie, ponad cały świat — dokończyła, przypieczętowując wyznanie kolejnym pocałunkiem. Pewnym siebie, pewnym zamiarów, a w pewnym sensie desperackim zarazem. Zaufaj mi, jeżeli jeszcze tego nie zrobiłeś, prosiła z każdym złączeniem warg. Zaufaj tak, jak ja zaufałam tobie, kontynuowała, gdy pocałunki skupiły się na kąciku jego warg, przesunęły płynnie na policzek, aby zatrzymać się na linii jego szczęki. Palce splecione w uścisku z jego dłonią zacisnęły się mocniej, podobnie jak noga, którą pragnęła przytrzymać go w miejscu, tak blisko, jak tylko się dało.


It's beautiful here
but morning light can make
the most vulgar things tolerable.
Iris Moore
Iris Moore
Zawód : Zaopatrzeniowiec w Podziemnym Ministerstwie Magii
Wiek : 26 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
until the lambs
have become lions
OPCM : 15 +3
UROKI : 14 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t11638-iris-bell#359925 https://www.morsmordre.net/t11640-omega#359940 https://www.morsmordre.net/t12155-iris-moore#374140 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t11643-skrytka-bankowa-nr-2531#359950 https://www.morsmordre.net/t11642-iris-bell#359946
Re: Namiot Iris [odnośnik]07.12.23 22:00
Kiedy był młody, życie nauczyło go, że podejmowanie ryzyka nie jest warte tego, co może po nim postąpić. Wystarczyło, że raz wykonał krok do przodu, stanął w obronie brata, chociaż był młodszy, a celem do bijatyki okazał się doskonałym, a sparzył się na tym i schował, nie mając już zamiaru podejmować podobnych decyzji. Tylko to samo życie później zaczęło powoli tłumaczyć mu, że takie są zasady gry - jeśli nie wyjdziesz z cienia, nie doświadczysz, nie będziesz, znikniesz jak pył, nic nie warty kurz popychany wiatrem. Nie miał powodu, żeby tej dalekiej myśli zaufać, nie było iskry zapalnej - dopóki nie pojawiła się Iris. To ona podarowała mu swój oddech, kiedy spotkali się wtedy nad jeziorem; podarowała mu swój amulet, cząstkę siebie przecież chwilę temu, na plaży w Dorset, niedaleko stąd. A teraz oddała mu serce, duszę i ciało, wtłoczyła życie w pusty mechanizm, którym był.
- Tortury? Ależ nie - jego głos był wesoły, żywy, zabarwioną teatralną intonacją, szczęście wylewało się z niego po raz pierwszy w życiu, uśmiech nie zamierzał pozwolić sobie na bycie startym. Oczy mu błyszczały, choć on nie był tego świadom. - To podziękowania - delikatnie spoważniał. Przyglądał jej się czule, dłoń uniósł, by objąć nią jej policzek, dotknąć kciukiem miękkiej, jasnej skóry. Nachylił się raz jeszcze, całując ją, nasycając się tym gestem powoli, ucząc się, jak ciepła staje się w jego ramionach, jaka jest drobna, co wcześniej w jakiś sposób mu umykało. Albo dopiero teraz poznawał ją naprawdę. - Za to, że mnie uratowałaś.
Przymrużył powieki, kiedy jej palce spróbowały sprzeciwić się siłom natury i niesforne kosmyki, których tak zawsze pilnował, a które teraz żyły własnym życiem, w niemożliwie łagodnym ruchu odsunęły na jego skroń. Gdyby mógł, mruczałby pod jej dotykiem jak wygrzewający się przed kominkiem kot - na tę myśl uśmiechnął się w sennym rozbawieniu. Jego myśli mogły krążyć po nieznanych mu wcześniej krainach, ale jak tylko ogniskował źrenice na Iris, od razu stawała się całym jego światem. To, w jaki sposób wypowiadała jego imię, pełne czy to to może nieco wstydliwe, intymne, delikatnie ciepłe powietrze owiewające spragnione pocałunków wargi, mgliście cienki materiał sukienki zsuwający się z nagiej skóry - to wszystko sprawiało, że pragnął jej coraz mocniej; palce po jasnym płótnie jej ciała sunęły odważniej, obejmowały, zagarniały, szukały delikatnych drżeń, jakby to one były kierunkiem, który miał podejmować. Jednocześnie chłonął zachłannie to, co ona dawała jemu - mięśnie szły za jej opuszkami, za rozgrzanymi zmysłami, klatka piersiowa oddychała wtedy, gdy i ona go brała, oddając smakujące wciąż miodem i chabrami powietrze. Uniósł się do klęczek i przysiadł, zachęcając ją, żeby poszła za jego tropem, i w następnym ułamku sekundy obejmował ją już chciwie, nie pozwalając, by ani jedno tchnienie powietrza nie mogło teraz rozdzielić ich ciał. W tym też momencie pojawiła się w nim dziecinna niepewność - palcami odnalazł guziczki spinające jej sukienkę i jeden po drugim, rozłączając ich usta w pocałunku, słuchając jej oddechu, jej słownej lub cielesnej aprobaty lub też jej braku, zaczął rozpinać jeden po drugim, czubkiem nosa mknąć po jedwabiu jej cery, dając jej tym niemy sygnał, że oddała mu się, ale on nigdy, ale to przenigdy nie obróci cielesności i własnych pragnień przeciwko niej. Ponad wszystko cenił jej indywidualność, którą pokazała mu wtedy, nad jeziorem, w Dorset, na jarmarku, cenił to, jak wiele oddała mu z własnej woli i to było dla niego najważniejsze. Pragnął jej przyjemności, nie bólu, czy nawet nie dyskomfortu. Prawdopodobnie znacznie więcej lęku byłoby w nim, gdyby nie kadzidło i opary chabrowego rytuału - to dzięki temu granice chciał dziś badać i udowadniać, że uświadczy od niego tylko czułości, choć była jego pierwszą, i to razem z nią uczył się uczuć. Jej łakomy pocałunek odebrał jako przyzwolenie, jej przyciskające się do niego ciało jako zachętę do kolejnych drobnych, nowych dla niego kroków.
Sukienkę potraktował z odpowiednim dla niej szacunkiem, w końcu była suknią ślubną, symbolem końca i początku, niewinności i czystości, po której nadchodziło oddanie i namiętność, nie odrzucił jej więc jak jakiś barbarzyńca, a lekko odłożył, choć niestety bez większej uwagi gdzie - jego dłonie spieszyły się zdecydowanie bardziej do poznawania żony, niż do skrzętnego składania jej garderoby w układną kosteczkę. On, tracąc własną, zupełnie nie przejmował się gdzie i w jakim stanie ją znajdzie.
Chłód nadchodzącej nocy mieszał się z żegnającym się letnim wieczorem, ich splecione ciała orzeźwiając delikatnymi tchnieniami wiatru. Zatracił się w niej, nie mógł tego ukryć, oddał Iris całego siebie, z uwielbieniem przyjmując istotę, jaką dla niego była - już nie przypadkiem, nie niezaplanowanym ratunkiem, nie niewiadomą. Była żoną. Była ukochaną, odnalezionym w ciemności światłem, powodem, dla którego naprawdę chciał żyć. Czas mijał samoistnie, stracił dla nich jakiekolwiek znaczenie, ludzie i ich głosy brzmiące gdzieś w tle były tylko słabymi efektami, nieważnymi wśród pełnej scenerii, podobnie do cykad brzmiących coraz głośniej, zdających się zagłuszać każdy następny oddech, tworząc atmosferę intymności, na jaką zasługiwali.

Nie do końca wiedział, co go obudziło. Jakiś rozgłaszający wszem i wobec przeżycie następnego dnia ptak? Śmiejące się dziewczęta uciekające w stronę plaży? Jakaś wiewiórka, która ich przepleciony różnymi kawałkami materiałów namiot potraktowała przypadkiem jak trampolinę? Cokolwiek to było, zwróciło duszę jego ciału z niewytłumaczalnym ciężarem, bo dusza dawno nie była tak lekka, a ciało z jakiegoś powodu bolało. Nie, to nie był ból jakiego doświadcza się po wysiłku. To był ból, jaki czuje się po nagłym ustąpieniu spięcia, ten ciężar całego ciała, które przestaje rzucać na wszystkie możliwe bodźce ostrzegawcze Perriculum. Czuł się... dobrze. Nowo. Jak człowiek, który po stu latach ciemności nagle czuje na twarzy pierwsze promienie letniego słońca albo dziecko rzucające się ze szczęścia na grubą warstwę zimowego puchu. Uchylił powieki, pozwalając sobie na ten nieodpowiedzialny gest powrotu do rzeczywistości, i kiedy zobaczył zaschnięte, bardzo drobne ślady krwi na dłoni, na ramieniu, natychmiast usiadł, zmuszając rozluźniony umysł do natychmiastowej pracy. Spojrzał na dłoń, zobaczył gojącą się ranę i wspomnienia zaczęły do niego wracać jedno po drugim, rozjaśniając jego głowę śmiechem Iris, jej oddechem, spojrzeniem sarnich oczu, w których blask palących się świec mieszał ze słodką czekoladą. Przypomniał sobie, kto go zranił - starsza czarownica zamajaczyła mu przed oczami, obrazy otarły się o siebie i pogasły, kiedy usłyszał cichy szmer koca tuż obok siebie. Wspomnienie, że oboje przyrzekli sobie miłość i pozwolili się pochłonąć czarowi poprzedniej nocy, dotarło do niego jako ostatnie, ale za to trwało najdłużej. I uśmiechnął się do siebie łagodnie, a do niej, choć wciąż jeszcze spała - czule, z miłością, która go do niej jakimś cudem przyprowadziła. Nie chodziło o jej ciało, choć poznał i posmakował wczoraj jego cząstkę i z pasją uwielbiał w każdej chwili, ale o całą Iris. Chodziło o nadzieję, jaką mu dała.
Położył się z powrotem, tuż obok niej, na plecach, wpatrując się w ulegające wietrznemu tańcu okrycie namiotu. Oczy miał szeroko otwarte, choć za chwilę zmusił powieki do opadnięcia, zaklinając w ten sposób umysł w stan chwilowego transu. Musiał zebrać myśli, poukładać je, nadać im kształt w swojej własnej głowie. Wziął głęboki wdech. Naprawdę Iris zgodziła się zostać jego żoną - chabrową, ale oboje, takie miał przeświadczenie, byli przekonani, że wytrwają dłużej, że odnowią przysięgę. Jeśli do tego czasu doznają dozy szczęścia i Pani Śmierć nie położy ręki na ramieniu choćby jednego z nich. Czyli to działo się naprawdę. Nie zmyślił tego, nie wyśnił. Obrócił głowę w jej stronę, przysunął się bliżej, by dłonią objąć jej ramię i złożyć na nim miękki pocałunek niczym pieczęć - dziś nie było już kadzidła ani upijającego prędko młodego miodu. Wszystkimi zmysłami wiedział, że kocha ją i kochać będzie zawsze.

[bylobrzydkobedzieladnie]



jesteś wolny
a jeśli nie uwierzysz, będziesz w dłoń ujęty
przez czas, przez czas - przeklęty




Ostatnio zmieniony przez Ted Moore dnia 11.12.23 21:57, w całości zmieniany 1 raz
Ted Moore
Ted Moore
Zawód : uzdrowiciel
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
i must not fear
fear is the mind-killer
fear is the
little-death
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 25 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t11462-ted-moore#354341 https://www.morsmordre.net/t11467-bronte#354524 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t11604-szuflada-teda#358655 https://www.morsmordre.net/t11476-ted-moore
Re: Namiot Iris [odnośnik]09.12.23 13:34
— Pytanie to podziękowanie? — świat wiruje wokół nich, może samodzielnie, a może przy pomocy wyobraźni Iris, podlanej świeżym miodem, ekscytacją, tańczącej wokół oparów kadzidła i zapachu chabrów. W jej głosie nie ma właściwie nic z przygany, z rozczarowania, jest tylko radość z bycia razem, m i ł o ś ć w najczystszej postaci, przekazywana w każdym długim spojrzeniu spod półprzymkniętych powiek, w każdym geście, który chce zainicjować, oddać mu, pokazać tak, jak tylko potrafiła najlepiej, że wszystko to, co ich połączyło — wtedy na pomoście, później na plaży w Dorset, przy brzegu morza i ogniskach, na jarmarku, aż do teraz — że wszystko to stało się po coś, miało sens, choć owy mógł umykać z umysłów tych, którzy nie znali ich historii, którzy nie byli w nią osobiście wplątani do tego stopnia, jak wplątani zostali państwo Moore.
Och, państwo Moore, jak pięknie to brzmiało. W brzmienie powtarzanego raz za razem w myślach ich wspólnego już nazwiska uniosła się wyżej, intencjonalnie układając się pod jego dłonią, którą złożył na jej policzku, wychodząc naprzeciw jego pocałunkom. Te darowała mu z oddaniem, którego nie mogła kiedyś zapewnić innemu mężczyźnie, żadnemu przed Tedem. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że każda jej komórka ciała dawała jej wyraźny sygnał.
To na niego czekała przez te wszystkie lata. To dla niego miała trwać, nie błądzić, bo oto w najciemniejszej, wydawało się, godzinie życia to on miał być jej światłem, jej opoką. Los dopomógł im, rzucając ich ku sobie, wypełniając tym samym wolę wszechświata. Byli dla siebie stworzeni, tego jednego była tak pewna, jak nigdy wcześniej. To dlatego czuła się przy nim tak swobodnie, tak dobrze i lekko. Innego wytłumaczenia nie było.
— A jeżeli to ty mnie uratowałeś? — nie rozmawiali o swojej przeszłości, nie za wiele. Niecharakterystycznie dla ich relacji zdroworozsądkowo, wydawało się, skupiali się przede wszystkim na teraźniejszości i przyszłości, lecz dla Iris pojawienie się w jej życiu Teddy'ego nie było wyłącznie przyjemnym przypadkiem. Kiedyś wytłumaczy się mu z blizny na palcu serdecznym, kiedyś opuści tamę przeszłości, jeżeli będzie chciał, zaleje go żywiołem swoich wspomnień w oczekiwaniu na to, aż zrobi to samo. Była pewna, ze swojej strony przynajmniej, że te wyznania nic nie zmienią. Skoro kochała Teda, takim jakim był teraz, kochać musi także Teda, którym był wcześniej, wszystkie jego doświadczenia, bo to one ukształtowały go na mężczyznę z jej marzeń. Mężczyznę jej przyszłości.
Ale to nie teraz. Teraz liczyło się ciepło jego ciała, oszałamiająca bliskość, która redukowała ją momentami wyłącznie do drżenia, do westchnień i łakomych pomruków. Jeszcze większą przyjemność sprawiało jej czucie jego reakcji. Napięcia mięśni, przymrużenia powiek, każdego pomruku i sapnięcia, które najchętniej przyjmowałaby od razu w swe usta, nagradzała pocałunkami, coraz to odważniej i chętniej, chociaż jeszcze kilka dni temu nie pomyślałaby nawet o tym, że coś takiego — taka feeria barw i emocji — była w ogóle możliwa.
A teraz siedziała mu na udach, dzięki pozycji nieco nad nim górując; dłonie złożyła po obu stronach jego twarzy, palce wskazujące układając na liniach wyznaczanych przez jego szczękę. Przez chwilę przyglądała się mu, niemalże z niedowierzaniem. Rozgrzanym z wrażenia i emocji policzkom, roziskrzonym, pomimo braku oświetlenia oczom, które szukały aprobaty wyłącznie z tych jej własnych. Spojrzała w dół wyłącznie raz — gdy rozdzielili się między pocałunkami, gdy dłonie Teda sięgnęły do guzików jej sukienki. Drgnęła — wyraźnie wyczuwalnie, ciepła fala przelała się od czubka głowy w dół, zbierając się gdzieś w żołądku, a może w okolicy podbrzusza. Wstrzymała na moment oddech, dopiero w tej chwili uświadamiając sobie, że zaraz przekroczy pewną granicę. Granicę, która do tej pory była zaznaczona wyraźnie, do której umyślnie nie zbliżała się nawet, cały swój urok osobisty kumulując w rozmowach i aspekcie wizualnym; nikt nigdy nie znalazł się jeszcze tak blisko niej. Kiedyś podobna sytuacja wywołałaby w niej zmieszanie, może nawet przestrach czy panikę. I choć wciąż było to dla niej nowe terytorium, wiedziała, że Ted nie zrobi jej krzywdy. Nie potrafiłby. Przecież widziała to nawet teraz. Choć bez słów, pytał ją o zgodę, gotów poprzestać w każdym momencie, gdyby tylko dała mu jakikolwiek sygnał, żeby się wstrzymali.
Ufała mu, a przez to zaufanie, na chwilę objęła rękoma jego głowę, przytulając do swej klatki piersiowej, do rozgrzewającej się skóry odkrytej przez rozpięcie pierwszych dwóch guzików sukienki. Czy czuł, jak mocno biło jej serce? To ono dawało mu ostateczną odpowiedź. Kocham Cię, Teddy i ufam ponad życie.
Później zostały jej tylko obrazy. Błysk białego materiału przed oczami, gdy suknia przestała okrywać ciało, drugi błysk, gdy jakimś cudem — udało jej się poradzić, dominująco na oślep, z guzikami jego koszuli. Dokąd trafiły oba materiały — nie wiedziała i nawet nie chciała się zastanawiać. Później dominowały odcienie niebieskiego — od ciemności zapadłej w namiocie, przez odcinający się na jej tle obrys ciała Teda, ich dłonie na powrót splecione w uścisku pełnym zaufania. Jego oczy, w tym świetle niemal zupełnie czarne, usta, do których sięgała raz za razem, skóra, którą poznawała zachłannie, już bez granic, ciesząc się ich małym światem, skurczonym do rozmiarów namiotów. Światem, w którym stali się jednością, wobec siebie, przeznaczenia, pradawnego rytuału.

Nie pamiętała, co się jej śniło. Cały czas, gdzieś na skraju świadomości, wciąż zajmowała się tym, że był obok. Że mogła być w niego wtulona, a gdy nocny wiatr przebił się przez materiały, które dotychczas dawały im okrycie przed niebem, okryła kocem ich oboje, nie tylko siebie. Od teraz przecież nie będą mogli już istnieć wyłącznie pojedynczo, wyłącznie sami. Ale taki układ jej odpowiadał.
Poruszyła się, układając wygodniej na poduszkach i kocu, gdy Ted powoli wyplątywał się z jej objęć, witając nowy dzień, ich pierwszy dzień jako małżeństwo. Iris nie zamierzała się budzić, jeszcze nie, pozwalając ukrytemu gdzieś wewnątrz siebie lenistwu na wygraną. Będą mieli jeszcze wiele dni, które zaczynać będą razem, w rozkosznie nowożeńskim popłochu, w dzielonej na dwie osoby łazieneczce, szafie, pokoju. Co moje, od dziś staje się twoje, a co twoje, od dziś również jest moje. Zatarły się bowiem granice pomiędzy dwoma istnieniami, dopełniając wielowiekowej tradycji, której ślady obecne były w całym, niewielkim namiocie.
Porozrzucane chaotycznie ubrania. Zeschnięte już rany po wewnętrznej stronie dłoni. Błękit run ochrony i miłości wciąż obecny na ich twarzach.
To dobre znaki.

| z/tx2


It's beautiful here
but morning light can make
the most vulgar things tolerable.
Iris Moore
Iris Moore
Zawód : Zaopatrzeniowiec w Podziemnym Ministerstwie Magii
Wiek : 26 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
until the lambs
have become lions
OPCM : 15 +3
UROKI : 14 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t11638-iris-bell#359925 https://www.morsmordre.net/t11640-omega#359940 https://www.morsmordre.net/t12155-iris-moore#374140 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t11643-skrytka-bankowa-nr-2531#359950 https://www.morsmordre.net/t11642-iris-bell#359946
Namiot Iris
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach