Wydarzenia


Ekipa forum
Ostatnie piętro
AutorWiadomość
Ostatnie piętro [odnośnik]18.02.24 12:14

Ostatnie piętro

Korytarze na ostatnim piętrze przeznaczone są wyłącznie dla podziemnych sił, dowodzonych przez władze w Plymouth. Znajdują się tu łóżka przeznaczone dla rannych członków bojówek traktowanych ze szczególnym priorytetem, a także sale badań przeznaczone dla weteranów i kombatantów, również tych, którzy nie uczestniczą już w walkach. Wśród tych pokoi znajdują się również komisje poborowe kwalifikujące do przystąpienia do ministerialnych bojówek i orzekające o zdolnościach młodych czarodziejów w przypadku mobilizacji.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Ostatnie piętro Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Ostatnie piętro [odnośnik]18.02.24 12:48
15 sierpnia, południe
Wyprawa do Plymouth była dla niego trudniejsza, niż dla wujostwa, gdy wciąż nie miał swojej różdżki. Nie był w stanie się teleportować, Neala od dłuższego czasu korzystała ze zwierząt ciotki, a tego dnia i tak trzeba było to załatwić inaczej. Musiał przecież zabrać siostrę ze sobą, spodziewając się, że nadal będzie jej doskwierać słabość. Powziąwszy kilka cennych wskazówek, pożyczył wóz od wuja i bez większego zaufania do przydzielonego mu spokojnego - podobno - konia ruszył w trasę do miasta. Od jego ucieczki minęły już ponad dwa tygodnie, a jego w dalszym ciągu nie obejrzał żaden uzdrowiciel. Znachorka, do której trafił jeszcze w Lancashire, wspomogła go tak, jak potrafiła, opatrunki poprawiał w drodze sam, a dotarcie do Sanatorium było nie tylko koniecznością, ale i rozkazem, które trafiły do Oterry krótko po nim samym. Rineheart musiał zdążyć zdać raport, nie wiedział, ile zajmie mu powrót do zdrowia, ale wierzył, że to badanie było tylko formalnością. Co prawda przeguby zdartych do mięsa dłoni nie przestawały palić, dłuższy marsz wywoływał przed jego oczami mroczki i drażniące kołatanie serca, ucisk na żebra wywoływał ból chyba nie pochodzący jednak z blednących sińców po biciu, a od złamanych lub pękniętych żeber, pierś wciąż go dusiła, jako powikłania po przebytej chorobie, co prawda obrazy tamtej bezradnej niewoli coraz częściej nawiedzały go w snach i na jawie, a skóra wciąż wyróżniała się bladą sinością, ale za to nogi powoli zaczynały znów pamiętać, jak stawiać kroki, ale za to wyglądał już lepiej, bo umył się i ogolił, przebrał w schludne, pożyczone od wuja ubrania. Włosy zgolone miał już do samej czaszki - wcześniej zlepione i zawszawione. Nie nosił protezy, jej ciężar wywoływał boleść, gdy ręka nie była jeszcze zaleczona.
Być może to dlatego przy wejściu miał problemy, choć mijał dawnych towarzyszy ze swojej jednostki, nie poznali go. Brak różdżki niczego nie ułatwił, dostatecznym potwierdzeniem jego słów okazał się dopiero opieczętowany rozkaz stawiennictwa na badaniach określających jego gotowość do służby i list, który wuj otrzymał w sprawie Neali. Po krótkich powitaniach przeszedł do wnętrza placówki, kierując się zgodnie z uzyskanymi wskazówkami. Schody. Musiał pokonać schody. Wsparł nieokaleczoną rękę o balustradę, mocno opierając nań ciężar ciała i wolnym krokiem wspiął się na szczyt, krok za krokiem, mimo bólu i zmęczenia z wolna otulających całe ciało. Oparł się bokiem o ścianę, odpoczywając i uspokajając oddech, nim odbił się od niej, kierując do odpowiedniej sali. Drzwi były podchylone, zapukał w framugę, anonsując swoje przybycie.
- Weasley, Brenainn - przedstawił się formalnie, zerkając na dziewczynę pytająco. Jego głos był zachrypnięty od miesiącami nieleczonej choroby. - Przysłano mnie tu - rzucił tylko, wyciągając oba listy.


we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3635-brendan-weasley https://www.morsmordre.net/t3926-victoria#74245 https://www.morsmordre.net/t12222-brendan-weasley#376277 https://www.morsmordre.net/f171-devon-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t3924-skrytka-nr-786#74241 https://www.morsmordre.net/t3925-brendan-weasley#74242
Re: Ostatnie piętro [odnośnik]20.02.24 10:03
Matka od lat narzekała, że skoro Joy (Marjorie Joyce Pomfrey przedstawiała się wszystkim drugim imieniem, choć żadne zdawało się do niej do końca nie pasować—tak jak ona zdawała się nie pasować do świata, przynajmniej zdaniem mamy) prawie nie wychodzi, to świat prędzej się skończy niż znajdzie sobie męża.
No i się skończył.
Na szczęście, matula nie zdążyła jeszcze powiedzieć: a nie mówiłam?
Matula nie rozumiała, że kurs w Mungu trudno pogodzić ze schadzkami, że sąsiedzi nie są zainteresowani słuchaniem o egzaminach i śmierci gdy wkoło jest tyle pogodniejszych panien, ani że Londyn wcale nie jest przyjazny samotnej kobiecie.
Tato zawsze rozumiał, ale zabrały go pierwsze miesiące wojny. Jego śmierć zbiegła się z dwudziestymi piątymi urodzinami Joyce, zdaniem mamy granicą staropanieństwa. Po roku mama nie pogodziła się ani z wdowieństwem, ani z życiem osobistym córki.
Podobno teraz w stolicy było bezpieczniej, ale Joy nie do końca w to wierzyła. Nie była w mieście od wybuchu wojny, a gdy pewnego wieczoru zaczepiali ją w parku pijani Ślizgani (znała ją z widzenia, oni ją—niestety–też), to jakiś mugolski chłopak wstawił się w jej obronie. Dwukrotnie, bo zaraz potem odciągnął ją od jezdni gdy z rozkojarzenia i stresu na nią weszła. Nie bała się mugoli, ale ich pojazdów owszem.
Myśli mimowolnie biegły w stronę Londynu, choć Joy bardzo się tego wstydziła. Nie powinna myśleć o tym, czy jest tam bezpieczniej i czy tam też zapłonęło niebo. Powinna być wdzięczna za to, że żyje, że matula żyje, że ma pracę i że zdołały uciec z Weymouth. Nie powinna myśleć o tym, że miała szansę zostać w Londynie, że być może byłyby wtedy bezpieczniejsze, że wtedy jeszcze nie zabrnęła za daleko w pomoc rebeliantom, że być może tato by żył gdyby ściągnęła rodziców do swojej kawalerki zamiast powrócić na Półwysep. Wiedziała, że tutaj działa zgodnie z własnym sumieniem, ale dlaczego to było takie trudne, dlaczego wciąż nęciły ją egoistyczne myśli o wygodnej posadzie w Mungu i bezpieczeństwie? Słyszała o jakimś szpitalu Asfodela, który otworzyła w Warwickshire czarownica niewiele starsza od niej i z wypiekami na twarzy czytała kilka dni temu w "Czarownicy" o jej historii miłosnej. Niektórzy to naprawdę mieli w życiu szczęście.
W ostatnim dniu Festiwal Lata udała się na Święto Miłości na prośbę matki. Zatańczyła nawet z jakimś miłym młodzieńcem, ale zrobił się zbyt dotykalski, więc trzepnęła go w rękę i uciekła znaleźć mamę. Mama wypytywała ją o tego młodzieńca i właśnie wtedy spadł pierwszy meteoryt.
Od tamtej pory prawie nie zmrużyła oka, ratując się tylko kilkunastominutowymi drzemkami. Do Sanatorium wciąż ściągali ranni, brakowało łóżek, opatrunków, rąk do pracy, wszystkiego. Z jednej z drzemek obudziła ją wiadomość, że do szpitala ściągnięto rannych wyjętych z ryby i że zrobiła to sama Justine Tonks. Przewróciła oczami, mając ochotę udusić dowcipną koleżankę, ale nowi pacjenci faktycznie cuchnęli jak ryba, a ich stan wskazywał na zatrucie. Z niedowierzaniem opatrzyła panienkę Weasley, gdy jej kolega (rozpływający się nad bohaterstwem Justine Tonks; Joyce udawała, że go nie słucha, zastanawiając się czy panna Tonks jest nie tylko odważna, ale i ładna) opatrywał rudego chłopca, na którego kartotekę Joy nie miała czasu zerknąć.
Półprzytomnie skreśliła kilka słów do sir Weasleya, opiekuna panienki Neali, a potem przyniesiono ciężko poparzonego Hipogryfa ze zmiażdżoną nogą. Pobiegła asystować przy amputacji, a potem dała chłopakowi resztki maści na poparzenia. Po Subsisto Dolorem powiedział jej, że jest aniołem, ale ona ze wstydem myślała o tym, że wcale nie chciała rzucić zaklęcia przeciwbólowego. Bolała ją głowa, przed oczyma tańczyły iskry i bała się, że nie starczy jej energii magicznej na innych pacjentów.
Została sama z nieprzytomnymi pacjentami, wśród rzężenia i charczenia. Oszołomiony Hipogryf spał spokojnie, chyba nie rozumiejąc, że stracił stopę. Może Joy będzie już w innej sali, gdy się obudzi i wpadnie w histerię. Potarła dłonią oczy, a gdy je otworzyła, w wejściu do sali stał jakiś ogolony do łysa mężczyzna. W inny dzień dostrzegłaby, że jest wychudzony i ze brakuje mu jednej kończyny, ale dziś zarejestrowała tylko czystą koszulę i to, że stał na własnych nogach.
-Nie, dziś nie ma odwiedzin. - zaprotestowała, zanim zdążył o cokolwiek spytać. Jej głos, zwykle stanowczy w takich przypadkach, brzmiał słabo i piskliwie i zezłościła się na siebie samą. -I nie opatrzymy nikogo, kto nie jest w ciężkim stanie. Nie powiedzieli panu na dole? - jaki trzeba mieć tupet, by dzisiaj tak po prostu wpaść do szpitala? Zamrugała, by odegnać łzy wściekłości, Elaine miała być na dole, a ten mężczyzna prześlizgnął się przez jej wartę i teraz ona musiała mu to wyjaśniać, a wreszcie miała minutę dla siebie i musiała iść do panienki Weasley i była tak strasznie zmęczona.
Weasley, usłyszała jak echo. Tak, właśnie szła do panienki Weasley, czemu ten mężczyzna ją pouczał? Już brała głęboki wdech, ale wtem padło znajome z Hogwartu imię. On się przedstawiał. Otworzyła oczy szerzej, zastanawiając się, czy to zmęczony umysł czy ten nieznajomy płatają jej figle. Wcale nie przypominał Brennaina, a raczej Brendana, który przepuszczał ją (i każdą inną dziewczynę, czy pamiętał twarz którejkolwiek z młodszych uczennic?) w drzwiach w Hogwarcie. Ona pamiętała go doskonale. Inne dziewczęta plotkowały o jego posturze i rysach twarzy, ale jej podobało się, że zawsze był poważny i uprzejmy.
Ciekawe, czy jakaś dziewczyna zostawiła mu kiedyś liścik w Teorii Magii i czy sięgał po takie książki. Pewnie ich nie potrzebował, aurorzy mieli teorię magii w małym palcu.
-Och. Och. - zrozumiała, łącząc wreszcie jego nazwisko z ich nową pacjentką i widząc w jego ręku wysłany przez samą siebie list. Zarumieniła się lekko, co ona w ogóle tam wypisała? -Przepraszam, spodziewałam się wuja panienki Neali. - wymamrotała, bo co innego miała powiedzieć komuś, kto podobno nie żył? Mieszkała w Devon całe życie, nie licząc kursu w Londynie, a lord Brennain zniknął. Nie była naiwna, wiedziała co to oznacza. Tata też zniknął, zanim znaleziono jego pobite ciało. -Jej stan jest stabilny, leży obok. Śpi już naturalnie, niedługo powinna się obudzić.. - zaczęła od najważniejszego. A ten drugi list...? Nie przyjrzała mu się, dostrzegając najpierw zdarte do mięsa rany. -Pana ręce. - wyszeptała, otwierając szerzej oczy. Znaczy, ręka. Ręce. Rany były i tu i tu, zerknęła kontrolnie na kikut. -Kiedy ktoś ostatnio to leczył? - zapytała ze zgrozą mimo, że nie powinna, bo nie umierał. Ale te rany wyglądały na stare, kikut był zresztą całkiem zabliźniony, dlaczego nikt nie zajął się nimi przed Nocą Tysiąca Gwiazd?





I show not your face but your heart's desire
Ain Eingarp
Ain Eingarp
Zawód : Wielość
Wiek : nieskończoność
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
I show not your face but your heart's desire.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Ostatnie piętro 3baJg9W
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f47-sowia-poczta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f55-mieszkania http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Ostatnie piętro [odnośnik]22.02.24 8:39
Przystanął u progu, nie wszedł do środka, gdy stanowczy głos dziewczyny zatrzymał go w miejscu, zawahał się, czy się nie cofnąć. Nie ten dzień, nie ta pora, spodziewał się, że po kataklizmie sprzed dwóch dni uzdrowiciele mieli pełne ręce roboty, zupełnie tak, jakby wojna dostarczała jej zbyt mało. Pierwszy raz widział to miejsce - szpital zorganizowany w Plymouth - i robił na nim duże wrażenie. Ale nie był zdziwiony, wiedział, że za Haroldem z Ministerstwa Magii odeszli wszyscy najlepsi ludzie.
- Ja... Właściwie, to nie powiedzieli - odpowiedział, nieco zbity z tropu, powiedziano mu co innego, kazano mu stawić się na badaniach, ale wierzył, że ich nie potrzebował. Pospaceruje trochę i wszystko zrośnie się samo, był silny duchem, to nie mogło potrwać długo. Czysta formalność, potrzebował tylko podpisu. - Nie odciągałbym pani od obowiązków, gdybym wiedział... - zaczął, trochę przepraszającym tonem, bez przekonania, po czym z pewną konsternacją jął się jej przyglądać, kiedy zaczęła stękać. - Wszystko w porządku? - spytał, niepewny, czy powinien wejść do środka, zakrztusiła się? Powinien spróbować jej pomóc? Chyba nie, ostatecznie dziewczyna szybko doszła do siebie sama. Kiwnął głową, rozumiejąc jej słowa, jego w istocie spodziewało się niewielu. - Mhm, uznany za zmarłego przez Biuro Aurorów 31 stycznia 1957 roku - dopełnił - zbyt obojętnie i zbyt ponuro - swoje personalia, nie było go zbyt długo, by Biuro Aurorów wierzyło w jego powrót, a jednak to jego kompani - stary Rineheart - wyciągnęli go z sideł pewnej śmierci. Myśl, że dla świata był już martwy, trochę mu ciążyła, a trochę pozostawała dziwną abstrakcją. Nie bawiłaby go nawet gdyby miał siły się uśmiechnąć. Data miała pomóc namierzyć odpowiednie dokumenty, widniała w liście, który otrzymał. Miesiąc, tyle mu dali, nim prawnie stwierdzili zgon. Pierwszy raz wypowiedział te słowa na głos - a takie brzmiały dziwniej, niż powtarzane w myślach. Naszła go abstrakcyjna refleksja, czy Biuro Aurorów zebrało pełną dokumentację swoich ludzi z Londynu, czy jednak istniała szansa, że spojrzy na własny akt zgonu. - Neala to moja siostra - przedstawił się, choć przecież większość tutaj o tym wiedziała. Niewielu by go rozpoznało, zwłaszcza teraz, gdy ciało miał wychudzone, twarz i oczy zapadnięte, a rude włosy zgolone aż do łysej czaszki. Gdy był blady i siny. Gdy wyjście na ostatnie piętro szpitala wywoływało duszność i kołatanie serca. Gdy okaleczone miał już obie ręce. Gdy nie było go tak długo. - Co się z nią działo? List był trochę... dziwny - spytał, wieści o tym, że wszystko było z nią dobrze, niosły ulgę. - Macie jeszcze... moje akta z Ministerstwa? Nie zamierzałem... zawracać głowy, przełożeni kazali mi się tu stawić. Mam rozkazy... bezpośrednio z Biura. - Ponownie wyciągnął dłoń z drugim listem, jeszcze nie do końca zdawał sobie sprawę z dominującej pozycji swojej jednostki. Podziemne struktury ruchu oporu były dla niego jeszcze niewiadomą. - Zajmę tylko chwilę. Potrzebuję podpisu, że jestem zdolny do służby - wyjaśnił, spoglądając na dziewczynę. Wydawała się zmęczona, ale kto w tych czasach nie był? Był pewien, że ocaliła niejedno życie i w tej konkretnej chwili zazdrościł jej poczucia sprawczości.
Spojrzał od niechcenia na swoje ręce, nocami miał ochotę wyć z bólu. U wujostwa zagryzł zęby w poduszkę, nie chcąc ich budzić. Pod skórą zbierała się ropa, widział to, przemywał ranę tym, czym mógł. Alkoholem, wodą z rzeki. Zakażenie wdało się kiedy jeszcze był w niewoli, sądził że to od tego utrzymywała się gorączka, ale przecież bolały go płuca. Leśna znachorka postawiła go na nogi, ale nie była uzdrowicielką.
- Jeszcze... w zasadzie to nigdy - odparł zatem, bo dopiero dziś, dopiero teraz, zdołał tutaj dotrzeć. Wędrówka z Yorkshire do Lancashire, podwózka do Devon, gdy wylądował w Ottery, przespał cały dzień. Wczoraj przyszedł list z Sanatorium, zdecydował się załatwić obie sprawy razem. Zapewniał wuja, że nie musi się kłopotać, był potrzebny gdzie indziej - a z niego i tak nie było teraz wiele pożytku. Nie wiedział, nie pamiętał, kiedy skóra przedarła się po raz pierwszy. Miesiąc, może dwa od uwięzienia. Więcej niż rok temu, przez cały czas pogłębiane wżynającymi się w ciało grubymi sznurami z szorstkiej i brudnej juty. Nikt przecież nie dbał o jego rany w niewoli. - Mogę wejść, czy...? - spytał, bez przekonania, czy dziewczyna zmieniła zdanie.


we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3635-brendan-weasley https://www.morsmordre.net/t3926-victoria#74245 https://www.morsmordre.net/t12222-brendan-weasley#376277 https://www.morsmordre.net/f171-devon-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t3924-skrytka-nr-786#74241 https://www.morsmordre.net/t3925-brendan-weasley#74242
Re: Ostatnie piętro [odnośnik]25.02.24 18:12
Zbiła ją z tropu rzeczowość, z jaką przyznał, że Elaine nie dopełniła swoich obowiązków.
-Staramy się pomóc wszystkim, ale od przedwczoraj - wczoraj? Ile trwała tamta długa noc i godziny odmierzane jękami rannych? Joy wydawało się jej, że na pewno minął już kolejny zachód słońca i kolejny świt, ale wspomnienia były zamglone ze zmęczenia, a za oknem unosiła się mgła... albo pył z płonącego nieba. Nie, żeby miała czas przez nie wyglądać. Doba tonęła w szpitalnej bieli. -to niemożliwe. Znaczy, nie niemożliwe, skoro już pan tu jest, ale... trudne. - westchnęła łagodniej. To chyba nie jego wina, tylko tych na dole—wytłumaczyła sobie. Sama też nie wiedziałaby, jak w trakcie takiej katastrofy działają inne służby porządkowe. A pracownicy na parterze pewnie też byli zmęczeni i nie mogli wiedzieć, że nagła potrzeba asertywności wyssa z Joy ostatnie siły i odbierze jej kilka minut upragnionej przerwy. -Mhm, w porządku. - zacisnęła lekko usta, a potem zmusiła się do bladego uśmiechu. W porządku, musiało być w porządku. Była żywa i zdrowa, więc skarciła się w duchu za egoizm. Inne czarownice jakoś były w stanie wyciągać ludzi z wnętrzności wyimaginowanych-lub-nie ryb, albo pomimo ciężaru egzaminów i wymogów kursu uzdrowicielskiego wpaść na to, że można zostawić czarodziejom kartki w "Smyczkowej Teorii Magii".
Nieznajomy, który początkowo reprezentował tylko swoje obrażenia i konieczność jej wysiłku, szybko przybrał konkretną tożsamość. Wychudzona twarz rozbudziła konkretne wspomnienia. Teraz go poznawała, choć przypominał cień dawnego siebie (co prawda, mogła porównać go jedynie z cieniem chłopca z Hogwartu; obecność dorosłego Brendana w Devon czuła raczej w słowach podziwu dla lordów i aurorów).
Jego widok w Sanatorium wciąż zdawał się jednak równie abstrakcyjny jak data śmierci. Rok i siedem i pół miesiąca, tyle uznawano go za martwego. Co się z nim działo, jakim cudem wrócił? W innych okolicznościach pewnie by o to spytała. Przyzwyczaiła się do tego, że jej głos zdaje się koić pacjentów i że członkowie służb podziemia i tak nie zdradzą jej żadnych sekretów (choć przy tych młodszych lub półprzytomnych z bólu dobierała tematy rozmowy ostrożniej), a szpitalne otoczenie ośmielało ją bardziej niż aranżowane przez matulę spacery z sąsiadami. Teraz gardło miała jednak ściśnięte, jak podczas przechadzki z górującym nad nią o dwie głowy Walliem Howell. Odzyskała głos dopiero, gdy dotarła do niej niezręczność ciszy, która zapadła po dacie jego śmierci.
-Przykro mi... - bąknęła, bo to pierwsze co przyszło jej do głowy. Dopiero gdy słowa wybrzmiały na głos, zreflektowała się i zarumieniła. -Znaczy, przykro mi, że pan - umarł, ale przeżył, Merlinie, to brzmiało idiotycznie, choć prawdziwie -że pana to spotkało, ale cieszę się, że pan przeżył. I znalazł się w domu. - dodała prędko, ale miękko, szczerze. Wychowała się w Devon i wiedziała, że dla Weasleyów jest domem, nawet jeśli służba w roli aurora zagnała go do innych domów w innych hrabstwach. Wiedziała też, kim jest dla niego Neala. Spodziewała się tu jej wuja, bo nie wpadłoby jej do głowy pisać do martwego.
-Przepraszam. - odpowiedziała odruchowo, gdy wypłynął temat listu. Zapomniała, że pewnie nie wiedział, że to ona go napisała. Zwykle pilnowała, by na szpitalnym fartuchu widać było jej starannie wyszyte (przez nią samą) nazwisko, ale fartuch był zakrwawiony po amputacji, więc wymieniła go na jeden z anonimowych. -To po prostu... dziwna historia. - wyjaśniła. -Sprowadzono do nas podtopione i poparzone osoby, albo czarodziejów połamanych po tym, jak runęły budynki, ale... pańska siostra była zatruta. Nie eliksirem, tylko skażonym powietrzem, przez kilka godzin musiało jej brakować tlenu. Ci, którzy ją przynieśli podobno mówili, że wycięli ją z brzucha wielkiej ryby i... - śmierdziała jak ryba, ale tego nie wypada powiedzieć o panience Weasley. -...i nie było mnie przy tym, ale rano do niej zaglądałam, dojdzie do siebie. Meteoryty nie uczyniły jej innej krzywdy. Miała wiele szczęścia. - opowiedziała i tym razem słowa popłynęły z równą łatwością jak wtedy, gdy opowiadała różne rzeczy pacjentom przed znieczuleniem. Mimowolnie uznawała medyczny przypadek lady Neali za szalenie ciekawy, pomimo całej swej upiorności, ale miała nadzieję, że zaciekawienie nie przebiło się przez ton jej głosu. Nie wypadało.
-Akta z pięćdziesiątego siódmego roku? - powtórzyła. Perspektywa szukania czegokolwiek w dokumentach dzisiaj przyprawiłaby ją o pierwsze oznaki ataku paniki, ale na szczęście w przypadku akt tak dawnych znała odpowiedź od razu. -Nie, skoro się pan u nas nie leczył. Może coś ocalało w archiwach w Plymouth, czasem dostarczają nam dokumenty. - obwieściła.
Skinęła nieobecnie głową, dosłowny sens jego słów o podpisie do niej nie dotarł, bo wyczerpała swoją tolerancję na absurdy (potrzebował badania i leczenia, nie podpisu) i zdążyła już zobaczyć jego ręce.
-N i g d y?! - pisnęła. -Kiedy pan wrócił? - dlaczego jego ciotka albo siostra albo ukochana nie przysłały go tu szybciej?! Rany były zakażone, ale zdawały się podgojone, jakby (być może niechcący) zwlekał z ich prawidłowym opatrzeniem. Dodatkowo rozstroiło ją to, że kikut lewej ręki zdawał się ładnie zabliźniony, jakby jednak ktoś zadbał kiedyś o jego rany. Nie miała pojęcia, że tamta rana pochodziła sprzed stycznia 1957. -Trzeba się tym pilnie zająć, jeśli nie chce pan stracić drugiej ręki. - wypaliła, choć ostatnie słowa miała tylko pomyśleć. Zarumieniła się, gdy dotarło do niej, że ze zmęczenia wypowiedziała je na jednym wydechu. -Przepraszam, przepraszam. Choć z drugiej strony, takie są fakty. - sprostowała chaotycznie. -Proszę wejść, proszę usiąść, tam na pryczy, przyszedł pan w samą porę - no może nie, ale nie miała serca nadal mu tego wytykać -opatrzymy pana. - my w liczbie pojedynczej, w inny dzień któryś z kolegów na pewno chciałby zbadać lorda Weasley i udowodnić Joy, że po skończonym kursie (gdy w kwietniu opuszczała Londyn, do końca brakło jej tylko kilku miesięcy...) zrobi to lepiej, ale dziś nikt nie miał na nic czasu. -Da pan radę sam zdjąć koszulę? Gdzie jeszcze jest pan ranny? - pytała, stojąc już pod szafką. Prawie pustą. Przygryzła dolną wargę, ale po chwili wahania sięgnęła po jedną z fiolek, to był Brendan Weasley. -Zaklęcia odkażające zabolą. - ostrzegła. -Zwykle w takich przypadkach stosuję znieczulenie, ale kazano nam dziś oszczędzać energię magiczną... - dodała przepraszająco.


I show not your face but your heart's desire
Ain Eingarp
Ain Eingarp
Zawód : Wielość
Wiek : nieskończoność
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
I show not your face but your heart's desire.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Ostatnie piętro 3baJg9W
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f47-sowia-poczta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f55-mieszkania http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Ostatnie piętro [odnośnik]29.03.24 22:12
- Wystarczy podpis, jeśli nie ma pani czasu na badanie - wtrącił w jej wywód, trochę niecierpliwie, zdawał sobie sprawę z tego, ile chaosu musiało dziać się teraz w miejscu takim jak to, dlatego nie wyruszył od razu. Ale nie mógł zwlekać długo, nie tylko dlatego, że nie chciał, rozkazy jego przełożonych były nadrzędne, ważniejsze od komfortu, tak jej, jak i jego. Ponoć aktualna pozycja biura aurorów różniła się od dawnej, prowadzili wojnę. Niezręczność jej przykrości, poprawianej kilkakrotnie, nie poruszyła surowym wyrazem jego twarzy, w innej sytuacji można byłoby uznać to za urocze, ale nie kiedy wracał do sił, nie kiedy musiał być silnym. Informacja miała jej pomóc w pracy, w tym papierkowej, nie budzić współczucie. Nie chciał go. Szczerość brzmienia jej głosu zmiękczała słowa, pewnie dlatego i jego glos nie miał w sobie oschłości:
- Niepotrzebnie - rzucił zamiast tego, mówili, że co nie zabije człowieka, to go wzmocni, był pewien, że tak się stanie i tym razem. Nie pozbędzie się łatwo ran, nie tych z ciała, z duszy, często budził się w nocy, instynktownie szarpiąc rękoma, pewien, że wciąż znajdują się w pętach. Jego umysł długo pozostanie jeszcze zniewolony, ale ciało odnalazło drogę na wolność. I za tę wolność zamierzał walczyć.
Spojrzał na nią bez zrozumienia, gdy przeprosiła za list - po chwili dopiero zrozumiał, że mogła być jego autorką. Nie przedstawiła się, a on nie pamiętał też nazwiska spod listu.
- Z brzucha wielkiej ryby - powtórzył po niej, zupełnie jakby próbował przetworzyć trudną do zrozumienia informację, znaleźć w tych słowach drugie dno, odnaleźć ich znaczenie, szyfr. - Prawdziwej ryby? - upewnił się, gdy mimo wszystko nie udało mu się ukrytego sensu odnaleźć. - Kto ją tu przyprowadził? - spytał, to jedyny kierunek, jedyna możliwość, żeby mógł dowiedzieć się więcej. - Jest jej coś poza zatruciem? Ile czasu może jej zabrać powrót do pełnego zdrowia? - dopytywał, nie tak powinno to wyglądać, nie w takim stanie powinna być. Nie widział jej półtorej roku, szmat czasu, to okrutnie niesprawiedliwe, że tak blisko było tego, by nie zobaczył jej już wcale. To nie ona z nich dwojga miała odejść. Rodzice byliby zawiedzeni, że się nią nie zajął. Kiwnął głową, kiedy wspomniała o szczęściu, bycie pożartym przez gigantyczną rybę nie brzmiało jak szczęście, ale wiedział, że miała rację. Że udało ją się odnaleźć. Wyjąć. Dostarczyć tutaj, gdzie trafiła, nie wątpił, w najlepsze ręce.
- Dziękuję - zreflektował się, że wziął ją w grad pytań jak na przesłuchaniu, nie powinien. - Za opiekę nad nią. Również w imieniu wuja - prosił, żeby to zrobić. Nie używali przysługujących im tytułów, ale jego wuj wciąż był cenionym mieszkańcem tych ziem i wielu liczyło się z jego zdaniem. Powinna wiedzieć, że to doceniał.
- Byłem w drodze do domu, kiedy spadło niebo - wyznał, spokojnie, podniesiony ton jej głosu nie wytrącił go z równowagi. Lizał gorsze rany, a przynajmniej tak mu się wydawało. Był okazem zdrowia. Jego ciało było młode i silne. Bardzo dobrze wyćwiczone. Dwa lata temu, kiedy go pojmano. - Mówiła pani... panna - poprawił się, gdy nie dostrzegł na jej dłoni obrączki - że nie macie tu na to czasu. - Jeszcze moment temu jasno dawała mu do zrozumienia, że tu przeszkadzał. - Moje rany opatrzyła miejscowa alchemiczka w Lancashire, od tamtej pory byłem w podróży - dodał po chwili, to nie tak, że nikt o nie nie zadbał, znachorka zrobiła tyle, ile leżało w jej mocy, jednak uprzedziła go od razu, że będzie potrzebował też pomocy uzdrowicieli. Był pewien, że ta pomoc może poczekać jeszcze chwilę. Że po Nocy Tysiąca Gwiazd i tak mieli tu za dużo pracy. Że te rany jątrzyły się tak długo, że kilka dni już go nie zbawi, bo właściwie czemu by miało. Poczuł nieprzyjemny dreszcz, pnący się wzdłuż kręgosłupa, gdy zagroziła mu utratą drugiej ręki. Grymas jego twarzy pozostał surowy. Śnił o tym wiele razy. Jeszcze tam, w niewoli, kiedy zagryzał nocą zęby w stary knebel, żeby nie wyć z bólu. Żeby nie dać im satysfakcji. Na wolności jeszcze nie miał tych snów. Patrzył na nią, ale wyglądał, jakby jej nie widział, po chwili odrętwienia dopiero dostosował się do jej poleceń i przysiadł na pryczy. Wydał z siebie cichy pomruk, który chyba był potwierdzeniem, po czym zaczął rozpinać guziki koszuli. Napięcie na linii jego szczęki było widoczne, manewrowanie palcami zranionej dłoni sprawiało mu ból, ale zrobił to mimo to, w kilka ruchów strącił z ramion biały materiał, odkładając go na bok. Był zdrowy. Mógł wrócić do pracy. Jego klatka piersiowa, cały tors, były mocno naznaczone rozległymi rozlanymi sińcami. Trudno było dostrzec zdrowo zabarwiony fragment skóry. Bili go. Kopali. - Nie boję się bólu. - Znaki na jego ciele mówiły same za siebie, zniósł go dużo, uniósł ku niej spojrzenie, chcąc mieć pewność, że został dobrze zrozumiany. Nie chciał, żeby marnowała dla niego środki, które mogły się przydać bardziej potrzebującym. - Proszę to zachować dla najsłabszych - Nie przypuszczał nawet, że mogła traktować go szczególnie z powodu nazwiska. Już chyba zapomniał, jak to jest być w domu, lata przed niewolą spędził w stolicy, nie tutaj. Mimo słów przełknął ślinę, zbierając siły, był świadom skali czekającego go bólu. Powoli przypominał sobie, dlaczego tak bardzo nie lubił uzdrowicieli. Nawet wtedy, kiedy wyglądali jak urocze stażystki. - Na łokciu drugiej jest to samo - odparł, wcześniej rana była ukryta pod materiałem koszuli, ale wiązano go za przegub dłoni i za łokieć, bo brak drugiej pięści nie zabezpieczał sznura. Pominął kwestię torsu, nie czuł połamanych żeber. Kilka zdążyło się krzywo zrosnąć. - Długo się nie poruszałem. Moje stopy są w złym stanie - dodał, niechętnie, czy naprawdę musiała to oglądac młoda dziewczyna? Wiedział, że uzdrowiciel musiał na nie spojrzeć, wierny naukom Kierna jeszcze z czasów kursu dbał, by jego buty nie zgniły, ale nie zmieniało to faktu, że długo przebywały w bezruchu, w wilgoci, w chłodzie. Przeżył tam dwie zimy. - Też były związane, ale wygląda to trochę lepiej, sznur nie wszedł tak głęboko. Cholewy go zatrzymały - mówił dalej, rozjaśniając też pochodzenie ran na rękach. Sznur wżynał się w skórę przez wiele miesięcy i przez cały ten czas podrażniał ranę.


we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3635-brendan-weasley https://www.morsmordre.net/t3926-victoria#74245 https://www.morsmordre.net/t12222-brendan-weasley#376277 https://www.morsmordre.net/f171-devon-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t3924-skrytka-nr-786#74241 https://www.morsmordre.net/t3925-brendan-weasley#74242
Ostatnie piętro
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach