Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia :: Dorset
Łuk Durdle Door
Strona 2 z 60 • 1, 2, 3 ... 31 ... 60
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Łuk Durdle Door
Nieco oddalony od Weymouth rozległy piaszczysty brzeg plaży, na którym co jakiś czas wznoszą się ostre, niebezpieczne skały, spośród których największą jest wapienny łuk Durdle Door. Mnogość naturalnych przeszkód uczyniła to miejsce trudnym szlakiem konnym wytyczonym dla doświadczonych jeźdźców, którzy już od wieków pokonują się wzajemnie w pomysłach na ominięcie piętrzących się na plaży kamieni, dosiadając skrzydlatych rumaków.
Wyścig. Adrenalina. Dzikie, przerażające zwierzęta, potrafiące wzbić się w przestworza. Dużo testosteronu, rywalizacji oraz głupkowatych, morderczych spojrzeń, rzucanych swym przeciwnikom. Czy mogła istnieć mieszanka bardziej kusząca niewinną duszę Benjamina? Pytanie wydawało się czysto retoryczne, dlatego też i Ben nie zastanawiał się długo (a właściwie wcale), postanawiając wziąć udział w wyścigu, nie bacząc na konwenanse. W żaden sposób nie pasował bowiem do zachwycającego obrazu smukłego młodzieńca w obcisłych bryczesikach, siedzącego sztywno na jakimś nieskazitelnie białym jednorożcu, jedną dłonią trzymając wysadzaną drogimi kamieniami uzdę a drugą poprawiając rozwiane blond loczki. Prezentował się dużo bardziej prymitywnie, nie odebrał także jeździeckiego wychowania – w młodości wolał hulać na dziecięcej miotełce niż na, niedostępnych finansowo, kucykach z wstążeczkami w grzywie – ale perspektywa znalezienie się w siodle w ogóle go nie przerażała. W dorosłym życiu niejednokrotnie miał możliwość korzystania z uroków przejażdżki konnej, chociaż nie odbywały się one w zadbanych ogrodach ani na łąkach szlacheckich posiadłości. Podczas swojej trzyletniej ucieczki korzystał z tego środka komunikacji zwierzęcej nagminnie, często tylko tak mogąc podróżować po Europie Wschodniej czy bezkresach Rumunii. Niezbyt zwracał uwagę na swoje wierzchowce, korzystając po prostu z hojnego gestu właścicieli zajazdów, gospód oraz gospodarstw – także tych mugolskich. Z magicznymi końmi nie miał do czynienia tak często, ale jako doświadczony opiekun smoków nie mógł patrzeć z przerażeniem na skrzydlate parzystokopytne bestie. Nawet zrzucenie z siodła czy wykonanie energicznego kopnięcia w bok wydawało się niewinną igraszką w porównaniu z spopieleniem żywcem czy oberwaniem kolczastym ogonem smoczyska gabarytów hogwarckiej wieży. Zjawiał się więc na miejscu wyścigu kompletnie zrelaksowany, widząc w konkursie możliwość moralnego odreagowania ostatnich wydarzeń. Zaczynał tęsknić za wywołanymi ognistą burdami na Nokturnie, dlatego przyjmował możliwość zdrowej adrenaliny z wewnętrznym zadowoleniem. Wysłuchał uważnie przemowy sztywnego szlachcica, produkującego się o wytycznych wyścigu, a następnie – gwiżdżąc ulubioną melodię – udał się beztrosko do punktu losowania wierzchowca. Wychodził przecież z założenia, że prawdziwy czarodziej pobiegnie doskonale nawet i na koźle gimnastycznym.
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Benjamin Wright' has done the following action : rzut kością
'Konie' :
'Konie' :
Tristan lubił konie i jak większość arystokratow uczył się jazdy właściwie odkąd nauczył się chodzić. Ojciec szybko zaczął brać go na polowania, początkowo skwapliwie, potem coraz częściej, by jako mały chłopiec nie zniewieściał pośród trzech młodszych sióstr. I konie właściwie od dziecka polubił - dostojne, majestatyczne, książęce jak sam on; w szkole również miał z nimi kontakt, potężne abraxany madame Maxime przysporzyły mu wiele wrażeń, włączając w to te przykre, kiedy wraz z Seliną lata temu niechcący wypuścili Markiza na wolność - ciekawe, czy w końcu się odnalazł? Ojcowskie polowania wciąż były jedną z jego ulubionych rozrywek. Sama jazda konna sprawiała mu radość nie mniejszą, Tristan lubił ujarzmiać stworzenia potężniejsze od niego - czyż nie było cudownym uczuciem czuć nad nimi tę władzę? Przewagę? Zdolność czarodziejskie, błękitna krew oraz bystry rozum były czymś, co w jego mniemaniu stawiało go ponad wszystkich innych. Wiedział, że wyścig będzie trudny - tym lepiej, gdzie nie było ryzyka, tam nie było zabawy. Tristan nie bał się wypadku ani upadku, miał również nadzieję, że zdoła się uchronić przed skopaniem przez co bardziej impulsywne osobniki - i miał nadzieję, że dotrze do mety, niekoniecznie w jednym kawałku.
Z ostentacyjnym znudzeniem wysłuchał przemowy Carrowa, nie podobało mu się oddanie organizacji w ręce ich rodu, lecz jednocześnie było to oczywiste i nieuniknione. Mógł pałać do nich niechęcią, ale nie mógł odmówić im koniom doskonałej perfekcji. Kiedy umilkł, Tristan bez pośpiechu udał się po konia - mieli przecież jeszcze bardzo dużo czasu. W tłumie przy stajniach dostrzegł znajomą twarz - początkowo się zdziwił, zdawało mu się, że festiwal tego typu raczej nie będzie w stylu Benjamina, lecz chwilę potem uzmysłowił sobie irracjonalność tej myśli. Przecież byli tutaj wszyscy, cała czarodziejska Anglia - a nawet on.
- Ben! - krzyknął za nim, odbierając konia; prowadząc go za kantar ruszył w kierunku Wrighta.
Z ostentacyjnym znudzeniem wysłuchał przemowy Carrowa, nie podobało mu się oddanie organizacji w ręce ich rodu, lecz jednocześnie było to oczywiste i nieuniknione. Mógł pałać do nich niechęcią, ale nie mógł odmówić im koniom doskonałej perfekcji. Kiedy umilkł, Tristan bez pośpiechu udał się po konia - mieli przecież jeszcze bardzo dużo czasu. W tłumie przy stajniach dostrzegł znajomą twarz - początkowo się zdziwił, zdawało mu się, że festiwal tego typu raczej nie będzie w stylu Benjamina, lecz chwilę potem uzmysłowił sobie irracjonalność tej myśli. Przecież byli tutaj wszyscy, cała czarodziejska Anglia - a nawet on.
- Ben! - krzyknął za nim, odbierając konia; prowadząc go za kantar ruszył w kierunku Wrighta.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Ostatnio zmieniony przez Tristan Rosier dnia 08.11.15 16:41, w całości zmieniany 1 raz
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
The member 'Tristan Rosier' has done the following action : rzut kością
'Konie' :
'Konie' :
Jeśli ten nieszczęsny festiwal miał jakąkolwiek zaletę, to zdaniem Sylvaina byłby nią właśnie wyścig konny. Wprawdzie do wczorajszego popołudnia nie miał w planach rzucania się w oczy, ale... teraz miał to już gdzieś. Nie zależało mu czy ktoś z tłumu go rozpozna czy też nie, choć i tak trzymał się na uboczu i nie spoglądał po twarzach zebranych.
Był wściekły. Od wczoraj nosiło go jak rozsierdzonego, dzikiego zwierza zamkniętego w klatce i, szczerze mówiąc, lepiej było w tej chwili do niego nie podchodzić, jeśli nie chciało się zarobić w dziób. Wyścig konny rozpoczął się w odpowiedniej chwili.
Niby przyjemnie byłoby utrzeć nosa arystokracji... Czyż to nie byłoby piękne, gdyby zdrajca krwi prześcignął dziś wszystkie możne, znane i szanowane (głównie przez wzgląd na nazwisko i majętność) osobistości? Ale w sumie nie zjawił się tu w tym celu. Nie, żeby zrobić innym na złość, ani dla wygranej. Gdyby nie wczorajszy incydent, przyszedłby tu po prostu dla samej jazdy na aetonanie.
W dzieciństwie, kiedy jego rówieśnicy najchętniej nie robiliby nic innego poza lataniem na miotle, on spędzałby całe dni na końskim grzbiecie. Rzecz jasna tak dobrze nie miał: musiał szlifować znajomość języków obcych i pobierać inne nauki... ale już mu tak zostało, że w wolnych chwilach, kiedy miał tylko taką okazję, spędzał czas w towarzystwie koni. Początki, szczególnie z aetonanami, nie były łatwe, ale Sylvainowi nigdy nie było straszne dogadywanie się z osobnikami o trudnych charakterach. Trzeba było się po prostu uzbroić w cierpliwość... i spróbować zrozumieć te stworzenia. Ostatecznie osobiście polubił te ich humorki i do perfekcji nauczył się uników, by nie obrywać za mocno. Miał do tych zwierząt sentyment nie tylko przez wzgląd na zrobione wspólnie kilometry... jednymi ze wspomnień, które najbardziej sobie cenił, były te z Allison, kiedy pod pretekstem spontanicznej gonitwy, udawało im się wspólnie zwiać spod czujnego oka przyzwoitki i pędzić na grzbietach swych rumaków śmiejąc się i przechwalając, które z nich tym razem wygra wyścig. Tym razem jednak w ogóle o tym nie myślał.
Potrzebował jakoś wyładować całą złość, jaka się w nim nagromadziła, uwolnić negatywną energię pulsującą mu obecnie w żyłach jak trucizna. Zapewne to nierozważne z jego strony w takim stanie startować w niebezpiecznych poniekąd zawodach... ale w tej chwili rozsądek zupełnie się go nie trzymał. Chciał dosiąść zwierzęcia i po prostu pognać najszybciej jak to możliwe. Zostawić za sobą wszystko i choć na moment się uwolnić.
Sztywno i z mocno zaciśniętymi wargami ruszył za wszystkimi, by wylosować sobie wierzchowca.
Był wściekły. Od wczoraj nosiło go jak rozsierdzonego, dzikiego zwierza zamkniętego w klatce i, szczerze mówiąc, lepiej było w tej chwili do niego nie podchodzić, jeśli nie chciało się zarobić w dziób. Wyścig konny rozpoczął się w odpowiedniej chwili.
Niby przyjemnie byłoby utrzeć nosa arystokracji... Czyż to nie byłoby piękne, gdyby zdrajca krwi prześcignął dziś wszystkie możne, znane i szanowane (głównie przez wzgląd na nazwisko i majętność) osobistości? Ale w sumie nie zjawił się tu w tym celu. Nie, żeby zrobić innym na złość, ani dla wygranej. Gdyby nie wczorajszy incydent, przyszedłby tu po prostu dla samej jazdy na aetonanie.
W dzieciństwie, kiedy jego rówieśnicy najchętniej nie robiliby nic innego poza lataniem na miotle, on spędzałby całe dni na końskim grzbiecie. Rzecz jasna tak dobrze nie miał: musiał szlifować znajomość języków obcych i pobierać inne nauki... ale już mu tak zostało, że w wolnych chwilach, kiedy miał tylko taką okazję, spędzał czas w towarzystwie koni. Początki, szczególnie z aetonanami, nie były łatwe, ale Sylvainowi nigdy nie było straszne dogadywanie się z osobnikami o trudnych charakterach. Trzeba było się po prostu uzbroić w cierpliwość... i spróbować zrozumieć te stworzenia. Ostatecznie osobiście polubił te ich humorki i do perfekcji nauczył się uników, by nie obrywać za mocno. Miał do tych zwierząt sentyment nie tylko przez wzgląd na zrobione wspólnie kilometry... jednymi ze wspomnień, które najbardziej sobie cenił, były te z Allison, kiedy pod pretekstem spontanicznej gonitwy, udawało im się wspólnie zwiać spod czujnego oka przyzwoitki i pędzić na grzbietach swych rumaków śmiejąc się i przechwalając, które z nich tym razem wygra wyścig. Tym razem jednak w ogóle o tym nie myślał.
Potrzebował jakoś wyładować całą złość, jaka się w nim nagromadziła, uwolnić negatywną energię pulsującą mu obecnie w żyłach jak trucizna. Zapewne to nierozważne z jego strony w takim stanie startować w niebezpiecznych poniekąd zawodach... ale w tej chwili rozsądek zupełnie się go nie trzymał. Chciał dosiąść zwierzęcia i po prostu pognać najszybciej jak to możliwe. Zostawić za sobą wszystko i choć na moment się uwolnić.
Sztywno i z mocno zaciśniętymi wargami ruszył za wszystkimi, by wylosować sobie wierzchowca.
Sylvain Crouch
Zawód : aktor
Wiek : 24 lata
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler
Shadows are falling and I’ve been here all day
It’s too hot to sleep, time is running away
Feel like my soul has turned into steel
I’ve still got the scars that the sun didn’t heal
It’s too hot to sleep, time is running away
Feel like my soul has turned into steel
I’ve still got the scars that the sun didn’t heal
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
The member 'Sylvain Crouch' has done the following action : rzut kością
'Konie' :
'Konie' :
Inara nie mogła doczekać się wyścigu. Ledwie potrafiła usiedzieć w miejscu, więc pojawiła się na miejscu duże wcześniej, błąkając się pomiędzy stajnią, pomagając przygotować się co poniektórym. Choć była drobna osóbka, do konie - jak chyba każdy Carrow miała niezwykłą rękę.
Nie było to w sumie dziwne, zważywszy na fakt, że już jako kilkulatka, została pierwszy raz posadzona na koński grzbiet. A widząc tak piękne stworzenia, pełne wdzięku, dzikiej siły i buzującej w oczach mądrości - zakochała się do szaleństwa w tych stworzeniach. W końcu - nawet Inarowy Patronus przybierał postać pędzącego mustanga. Czasem na końskim grzbiecie, czuła się lepiej niż na własnych stopach. Częściej nawet nie potrzebowała żadnego siodła, czy ogłowia, choć wiedziała, że na wyścigu. były to konieczne elementy.
Standardowy uśmiech teraz błyskał radośnie, szerzej, witając każdego i jednocześnie niemal nie dostrzegając nikogo. Podchodziła do aetonatów, gładziła ich wrażliwe pyski, palcami muskała mokre chrapy, szeptała słowa, których zrozumienie kierowane było tylko do ukochanych przez nią istot.
Dopiero po chwili pobiegła na miejsce, by wylosować stworzenie, na którym przemierzy wyścig. Właściwie, nie miała żadnego typu. Każdy z aetonatów miał swój własny charakter, żywe usposobienie i jak zawsze liczyła na porozumienie. Liczyły się w końcu nie tylko umiejętności jeździeckie, ale i zrozumienie istoty, która będzie cię niosła na swym grzbiecie.
Nie było to w sumie dziwne, zważywszy na fakt, że już jako kilkulatka, została pierwszy raz posadzona na koński grzbiet. A widząc tak piękne stworzenia, pełne wdzięku, dzikiej siły i buzującej w oczach mądrości - zakochała się do szaleństwa w tych stworzeniach. W końcu - nawet Inarowy Patronus przybierał postać pędzącego mustanga. Czasem na końskim grzbiecie, czuła się lepiej niż na własnych stopach. Częściej nawet nie potrzebowała żadnego siodła, czy ogłowia, choć wiedziała, że na wyścigu. były to konieczne elementy.
Standardowy uśmiech teraz błyskał radośnie, szerzej, witając każdego i jednocześnie niemal nie dostrzegając nikogo. Podchodziła do aetonatów, gładziła ich wrażliwe pyski, palcami muskała mokre chrapy, szeptała słowa, których zrozumienie kierowane było tylko do ukochanych przez nią istot.
Dopiero po chwili pobiegła na miejsce, by wylosować stworzenie, na którym przemierzy wyścig. Właściwie, nie miała żadnego typu. Każdy z aetonatów miał swój własny charakter, żywe usposobienie i jak zawsze liczyła na porozumienie. Liczyły się w końcu nie tylko umiejętności jeździeckie, ale i zrozumienie istoty, która będzie cię niosła na swym grzbiecie.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
The member 'Inara Carrow' has done the following action : rzut kością
'Konie' :
'Konie' :
Czy istnieje jakiś lepszy sposób, oprócz morza whisky, na zapomnienie o wszystkim niż wyścigi na niepokornych zwierzętach, które nie dają się ugłaskać pierwszej lepszej osobie? Może sama forma tej stereotypowo męskiej rozrywki nie należała do moich ulubionych, wszak zawsze wolałem polowania lub po prostu długie przejażdżki po bezkresach zieleni, wyjątkowo soczystej w klimacie brytyjskim, ostatnimi czasy jednak skupiałem się na innych sprawach, rzadko opuszczając londyńskie mieszkanie, na rzecz mile spędzonych chwil w rodzinnych okolicach. Nie pamiętam, kiedy pierwszy raz zostałem wsadzony na koński grzbiet, ani jak przebiegała pierwsza lekcja jazdy. Jak daleko sięgam pamięcią, tak widzę matkę dumnie głoszącą wyższość jeździectwa nad Quidditchem i wykrzywiającą usta, gdy tylko wspominałem o graniu w drużynie. Rozbijanie się na boisku przecież nie przystoi szlachcicowi, ale szaleńcze galopowanie bez bliżej określonego celu już tak. Może dlatego też po wypadku przekreślającym moją zawodową karierę gracza Quidditcha, powróciłem do jeździectwa z pasją większą niż kiedykolwiek, by wyładowywać swe nerwy poprzez wbijanie pięt w końskie boki i ze zmuszania do niemalże cwałowania coraz to bardziej narowistych osobników robiąc swoistego rodzaju wyzwanie? Wszelkie te nauki przydały się podczas mojego roku spędzonego na wygnaniu na podróżach. Nie we wszystkich odwiedzanych przeze mnie zakątkach świata łatwo było pokonywać duże dystanse, nie we wszystkich dostępne były miotły, wtedy z pomocą przychodziły wierzchowce, a rozległe, wiecznie zielone wzgórza Wielkiej Brytanii zamieniły się na iglaste lasy, stepy i prerie. Dziki Zachód i westernowe klimaty były czymś, czego się nie zapomina i chociaż z początku nie byłem przekonany do amerykańskiego snu, tak w krótkim czasie w kowbojskim kapeluszu na głowie wtapiałem się w otoczenie tak skutecznie, że zdradzał mnie tylko charakterystyczny akcent. Czy na dzisiejszym wyścigu pomogą mi doświadczenia skrzętnie zbierane w ciągu wielu lat?
Przybyłem na miejsce, by z dość obojętną miną wysłuchać przemowy rozpoczynającej wyścig, spojrzeniem prześlizgując się leniwie po twarzach zgromadzonych, wyszukując tych znajomych. Szybko rzuciła mi się w oczy charakterystyczna blond czupryna, dlatego też, kiedy wszyscy kierowali się do punktu, gdzie mieliśmy losować rumaki, przebiłem się przez tłum mniej lub bardziej szlachetnych współzawodników, by znaleźć obok Sorena.
- Piękny dzień na wyścig, czyż nie? Powodzenia, bracie, widzimy się na mecie. - niestety czas nas gonił, losowanie przebiegało szybko, dlatego dość lakonicznie zwróciłem się do Avery'ego, nie wdając się w ambitniejsze rozmowy i wyrażając szczerą nadzieję, że żadnego z nas nie spotka niemiła przygoda na trasie. Chwilę później Sorenowi został przydzielony wierzchowiec, a tuż przede mną mignęła panna Elliott, której widok sprawił, że moje usta rozciągnęły się w uśmiechu. - Alice! Zastanawiałem się czy weźmiesz udział w wyścigu. Zupełnie jak za starych, dobrych czasów, czyż nie? - przywitałem wesoło dziewczynę o twarzy przyozdobionej drobnymi piegami, niewinnie nawiązując do czasów, gdy bawiliśmy razem w Ameryce. Posyłając Alice kolejny z serii moich firmowych uśmiechów, nie zastanawiałem się już wcale nad tym, jak nieufny koń zostanie mi przydzielony.
Przybyłem na miejsce, by z dość obojętną miną wysłuchać przemowy rozpoczynającej wyścig, spojrzeniem prześlizgując się leniwie po twarzach zgromadzonych, wyszukując tych znajomych. Szybko rzuciła mi się w oczy charakterystyczna blond czupryna, dlatego też, kiedy wszyscy kierowali się do punktu, gdzie mieliśmy losować rumaki, przebiłem się przez tłum mniej lub bardziej szlachetnych współzawodników, by znaleźć obok Sorena.
- Piękny dzień na wyścig, czyż nie? Powodzenia, bracie, widzimy się na mecie. - niestety czas nas gonił, losowanie przebiegało szybko, dlatego dość lakonicznie zwróciłem się do Avery'ego, nie wdając się w ambitniejsze rozmowy i wyrażając szczerą nadzieję, że żadnego z nas nie spotka niemiła przygoda na trasie. Chwilę później Sorenowi został przydzielony wierzchowiec, a tuż przede mną mignęła panna Elliott, której widok sprawił, że moje usta rozciągnęły się w uśmiechu. - Alice! Zastanawiałem się czy weźmiesz udział w wyścigu. Zupełnie jak za starych, dobrych czasów, czyż nie? - przywitałem wesoło dziewczynę o twarzy przyozdobionej drobnymi piegami, niewinnie nawiązując do czasów, gdy bawiliśmy razem w Ameryce. Posyłając Alice kolejny z serii moich firmowych uśmiechów, nie zastanawiałem się już wcale nad tym, jak nieufny koń zostanie mi przydzielony.
stars, hide your fires:
let not light see my black and deep desires.
let not light see my black and deep desires.
The member 'Perseus Avery' has done the following action : rzut kością
'Konie' :
'Konie' :
Losowanie konia przebiegało w bezproblemowej atmosferze. Benjamin z optymizmem obserwował prowadzonego ku niemu ogiera pokaźnych rozmiarów, w ogóle nie przejmując się przyczepionymi do jego grzywy wstążeczkami, a przynajmniej nie przejmując się nimi w tym zdroworozskądkowym sensie. Kolorowe podfruwajki zmartwiły go wyłącznie z powodu niemęskości owej ozdoby, nadającej koniowi wygląd dość niewinny - o ile można było tak określić rosłego aetonana o nieco wściekłym spojrzeniu, prychającego i rżącego w powszechnie rozumianym języku hamowanej agresji. Ben łypnął na konia spod byka, nie przestając się jednak uśmiechać. Chciał zagrać jednocześnie dobrego i złego glinę, pokazując rumakowi, że nie powinien zadzierać ze swoim tymczasowym panem, który okaże się łaskawy, o ile bydle nie połakomi się na odgryzienie jego głowy. Co też oczywiście w pierwszej chwili pragnęło uczynić, postrzegając krzaczastą brodę Bena jako sielską trawę. Wright zdążył jednak odsunąć się w miarę bezpieczną odległość i zacmokał z niezadowoleniem. Poklepał się po kieszeniach szaty i wyciągnął z niej kawałek marchewki - przezorny zawsze ubezpieczony, do smoków także przychodził z prowiantem w postaci martwych koziołków, wleczonych rzecz jasna za sobą a nie przemycanych w kieszeni - po czym ostrożnie podsunął go koniowi.
- No, już, już, nie bądź niewdzięcznym bydlęciem - powiedział do niego naprawdę sympatycznym tonem, w niejakim napięciu oczekując werdyktu aetonana, który po podejrzliwym obwąchaniu warzywa pochłonął je jednym kłapnięciem, przeżuł je i po chwili wypluł pod nogi Benjamina. Wright przyrzekłby, że widział w wielkich ślepiach ogiera pogardliwy wyrzut. Stali przez chwilę na przeciwko siebie mierząc się spojrzeniami, po czym Ben ostrożnie poklepał konia po szyi, osiągając sukces: aetonan nie kłapnął szczęką, przyjmując tą mocną pieszczotę z czymś w rodzaju uprzejmej obojętności. Ośmielającej Wrighta na tyle, by podszedł do niego naprawdę blisko, poprawiając uprząż i siodło, ciągle mając na uwadze, czy zęby konia nie zamierzają zacisnąć się na jego dłoni. Odwrócił się tylko na sekundę, słysząc swoje imię i widząc idącego ku niemu Tristana.
- Nie wiedziałem, że te szlacheckie konie są takie kapryśne - powiedział w ramach powitania, a kiedy Rosier znalazł się tuż obok niego, klepnął go przyjacielsko po plecach, uśmiechając się do niego szeroko. - Myślę, że nazwę go Smok - dodał, patrząc z dumą na swojego (proces przysposobienia trwał niezwykle krótko) rumaka, wykazując się jednocześnie niesamowitą oryginalnością. Wszystkie sowy Benjamina nosiły miano smoków, smokiem nazwał swoją miotłę, wytatuowany na obojczyku smok łypał zza krawędzi pomiętej szaty i gdyby na świecie pojawił się potomek Wrighta z pewnością także zostałby obdarzony imieniem Smoka.
- No, już, już, nie bądź niewdzięcznym bydlęciem - powiedział do niego naprawdę sympatycznym tonem, w niejakim napięciu oczekując werdyktu aetonana, który po podejrzliwym obwąchaniu warzywa pochłonął je jednym kłapnięciem, przeżuł je i po chwili wypluł pod nogi Benjamina. Wright przyrzekłby, że widział w wielkich ślepiach ogiera pogardliwy wyrzut. Stali przez chwilę na przeciwko siebie mierząc się spojrzeniami, po czym Ben ostrożnie poklepał konia po szyi, osiągając sukces: aetonan nie kłapnął szczęką, przyjmując tą mocną pieszczotę z czymś w rodzaju uprzejmej obojętności. Ośmielającej Wrighta na tyle, by podszedł do niego naprawdę blisko, poprawiając uprząż i siodło, ciągle mając na uwadze, czy zęby konia nie zamierzają zacisnąć się na jego dłoni. Odwrócił się tylko na sekundę, słysząc swoje imię i widząc idącego ku niemu Tristana.
- Nie wiedziałem, że te szlacheckie konie są takie kapryśne - powiedział w ramach powitania, a kiedy Rosier znalazł się tuż obok niego, klepnął go przyjacielsko po plecach, uśmiechając się do niego szeroko. - Myślę, że nazwę go Smok - dodał, patrząc z dumą na swojego (proces przysposobienia trwał niezwykle krótko) rumaka, wykazując się jednocześnie niesamowitą oryginalnością. Wszystkie sowy Benjamina nosiły miano smoków, smokiem nazwał swoją miotłę, wytatuowany na obojczyku smok łypał zza krawędzi pomiętej szaty i gdyby na świecie pojawił się potomek Wrighta z pewnością także zostałby obdarzony imieniem Smoka.
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Chwilę później, kiedy przygotowywała się do losowania, w pobliżu dostrzegła jednak bardzo znajomą twarz, znaną jeszcze z Ameryki.
- Witaj, Persie – powitała go, uśmiechając się szeroko. W lipcu, krótko po jej przyjeździe do Anglii, spotkali się przypadkiem w Dziurawym Kotle, gdzie miało miejsce wspominanie starych, dobrych czasów, kiedy Perseus przebywał w Stanach i w którymś momencie przyszło im spędzić parę tygodni w swoim towarzystwie. Może właśnie wtedy, kiedy Alice zażywała rozrywek poza wielkim miastem. Niewątpliwie odbyli kilka wspólnych przejażdżek. W tamtym okresie żadne nie przejmowało się uprzedzeniami, tym, że Perseus był czystej krwi i na co dzień zapewne gardził takimi osobami, jak Elliott. Jakby na to nie patrzeć – praktycznie szlama. Ale od tamtych dni minęło sporo czasu, Pers dawno temu wrócił do Anglii, a Alice pozostała w Stanach aż do lipca tego roku.
- Oczywiście, trudno byłoby mi przepuścić taką okazję do dobrej zabawy. I także zastanawiałam się, czy tu będziesz. Nie widziałam cię wcześniej na festynie – rzekła. W końcu podczas ostatniego spotkania wydawał się raczej odcinać od swojej amerykańskiej przygody, więc wcale nie była taka pewna, że zechce do niej nawiązywać w takim miejscu jak to, wśród tylu czystokrwistych. I co jeszcze dziwniejsze, zagadał do niej, kiedy oboje losowali swoje konie. – Czyli jednak żywisz pewien sentyment do tamtych czasów?
I znowu wspomniała przelotnie spieczone słońcem pole i otrzeźwiający bieg w charakterystycznym kapeluszu osadzonym na potarganych włosach, pęd powietrza uderzającego w piegowatą twarz, czy umięśnione zwierzę niosące ją na grzbiecie. Zaraz po tym obrzuciła spojrzeniem wierzchowce czekające na przydział oraz czarodziejów czekających na losowanie. Jak dotąd większość z nich stanowili mężczyźni, ale to w żaden sposób nie zrażało Elliott.
Koń, którego wylosowała, wyglądał na wyjątkowo krnąbrnego, energicznego osobnika. Jego jasna sierść lśniła lekko, a grzywa poruszała się przy każdym ruchu łba. Stworzenie poruszało złożonymi skrzydłami, parskało i wymachiwało gniewnie ogonem. Przy drobnej Alice wydawało się naprawdę ogromne i majestatyczne. Przywodziło na myśl jednego z koni Elliottów, na którym jeździła i który również posiadał bardzo uparty charakter. Utrzymanie go stanowiło spore wyzwanie, jednak Alice musiała sobie jakoś z tym poradzić. W końcu nie była tchórzem, nie zamierzała się wycofać.
- Robi wrażenie, prawda? – znowu zagadała Persa, jednocześnie próbując obłaskawić energicznego aetonana. Kiedy próbowała pogładzić go po dumnym łbie, koń próbował ją ugryźć, jednak po kilku podejściach w końcu pozwolił pogładzić swoją aksamitną sierść i jedynie parsknął, czując na sobie dłoń Alice. Dziewczyna sięgnęła do kieszeni spodni, wyciągając z niej kostkę cukru i podsuwając stworzeniu, próbując zjednać jego sympatię. Zastanawiała się jednocześnie, jakie imię mu nadać. Ostatecznie wybór padł na imię bohatera jednej z jej ulubionych kreskówek, które oglądała w Ameryce – Mickey.
- Spokojnie, Mickey – powiedziała więc. Perseus prawdopodobnie nie wiedział, czym w ogóle są kreskówki, więc pewnie nie wychwyci tego, zabawnego swoją drogą, powiązania potężnego, rosłego konia z bajkową myszą, jakby na przekór niepokornemu charakterowi zwierzęcia.
- Witaj, Persie – powitała go, uśmiechając się szeroko. W lipcu, krótko po jej przyjeździe do Anglii, spotkali się przypadkiem w Dziurawym Kotle, gdzie miało miejsce wspominanie starych, dobrych czasów, kiedy Perseus przebywał w Stanach i w którymś momencie przyszło im spędzić parę tygodni w swoim towarzystwie. Może właśnie wtedy, kiedy Alice zażywała rozrywek poza wielkim miastem. Niewątpliwie odbyli kilka wspólnych przejażdżek. W tamtym okresie żadne nie przejmowało się uprzedzeniami, tym, że Perseus był czystej krwi i na co dzień zapewne gardził takimi osobami, jak Elliott. Jakby na to nie patrzeć – praktycznie szlama. Ale od tamtych dni minęło sporo czasu, Pers dawno temu wrócił do Anglii, a Alice pozostała w Stanach aż do lipca tego roku.
- Oczywiście, trudno byłoby mi przepuścić taką okazję do dobrej zabawy. I także zastanawiałam się, czy tu będziesz. Nie widziałam cię wcześniej na festynie – rzekła. W końcu podczas ostatniego spotkania wydawał się raczej odcinać od swojej amerykańskiej przygody, więc wcale nie była taka pewna, że zechce do niej nawiązywać w takim miejscu jak to, wśród tylu czystokrwistych. I co jeszcze dziwniejsze, zagadał do niej, kiedy oboje losowali swoje konie. – Czyli jednak żywisz pewien sentyment do tamtych czasów?
I znowu wspomniała przelotnie spieczone słońcem pole i otrzeźwiający bieg w charakterystycznym kapeluszu osadzonym na potarganych włosach, pęd powietrza uderzającego w piegowatą twarz, czy umięśnione zwierzę niosące ją na grzbiecie. Zaraz po tym obrzuciła spojrzeniem wierzchowce czekające na przydział oraz czarodziejów czekających na losowanie. Jak dotąd większość z nich stanowili mężczyźni, ale to w żaden sposób nie zrażało Elliott.
Koń, którego wylosowała, wyglądał na wyjątkowo krnąbrnego, energicznego osobnika. Jego jasna sierść lśniła lekko, a grzywa poruszała się przy każdym ruchu łba. Stworzenie poruszało złożonymi skrzydłami, parskało i wymachiwało gniewnie ogonem. Przy drobnej Alice wydawało się naprawdę ogromne i majestatyczne. Przywodziło na myśl jednego z koni Elliottów, na którym jeździła i który również posiadał bardzo uparty charakter. Utrzymanie go stanowiło spore wyzwanie, jednak Alice musiała sobie jakoś z tym poradzić. W końcu nie była tchórzem, nie zamierzała się wycofać.
- Robi wrażenie, prawda? – znowu zagadała Persa, jednocześnie próbując obłaskawić energicznego aetonana. Kiedy próbowała pogładzić go po dumnym łbie, koń próbował ją ugryźć, jednak po kilku podejściach w końcu pozwolił pogładzić swoją aksamitną sierść i jedynie parsknął, czując na sobie dłoń Alice. Dziewczyna sięgnęła do kieszeni spodni, wyciągając z niej kostkę cukru i podsuwając stworzeniu, próbując zjednać jego sympatię. Zastanawiała się jednocześnie, jakie imię mu nadać. Ostatecznie wybór padł na imię bohatera jednej z jej ulubionych kreskówek, które oglądała w Ameryce – Mickey.
- Spokojnie, Mickey – powiedziała więc. Perseus prawdopodobnie nie wiedział, czym w ogóle są kreskówki, więc pewnie nie wychwyci tego, zabawnego swoją drogą, powiązania potężnego, rosłego konia z bajkową myszą, jakby na przekór niepokornemu charakterowi zwierzęcia.
Usiłowała sobie wmówić, ze start w wyścigu jest jej samodzielną decyzją, podjętą tylko i wyłącznie ze względu na pielęgnowaną od lat pasję, jednak prawda była taka, że Darcy chciała coś udowodnić nie tylko sobie. I nie chodziło już nawet o zwycięstwo, chociaż perspektywa posiadania własnego wierzchowca, na dodatek z tak osławionej hodowli, była doprawdy kusząca i na pewno zapalała w pannie Rosier chęć rywalizacji. Podczas zapinania czapsów i poprawiania toczka myślała tylko o jednym, a gdy zakładała rękawiczki i lewa z nich nie napotkała oporu, wszystko zrobiło się nagle bardzo wyraźne. Pierścionka nie było, ale wspomnienia nadeszły z nową, złowrogą falą.
Starała się zająć myśli czymś innym i w miarę zbliżania się do miejsca wyścigu przypominała sobie różne wydarzenia, związane z jeździectwem. Teraz mogła uśmiechać się pod nosem, ale kilkanaście lat temu wcale nie było jej do śmiechu, gdy na sali baletowej czy scenie okazywała się gorsza od swoich rówieśnic. To dopiero nauka jazdy i częste przejażdżki pozwoliły jej odzyskać wiarę w siebie, przy okazji zsyłając jej także pasję – pokochała wierzchowce od pierwszego wejrzenia i stała się wierną bywalczynią stadniny w Dover. Czy jeździła sama, czy z rodziną lub znajomymi, z każdej konnej wyprawy potrafiła cieszyć się jak małe dziecko; czuła się wolna i na swój sposób wyzwolona, a były to uczucia, które nie towarzyszyły jej zbyt często. Aetonany bywały kapryśne, ale nauczyła się z nimi obchodzić, oswajać je, bo tylko pełna kontrola pozwalała jej czuć się w pełni bezpiecznie na ich grzbiecie – stąd też wzięła się przeogromna chęć posiadania jednego z nich, takiego, z którym związana będzie tylko ona, który będzie posłuszny tylko jej. A choć suma odkładanych galeonów wciąż rosła, Rosier nie mogła sobie jeszcze pozwolić na taki zakup.
Dotarła wreszcie na miejsce i wysłuchała słów Deimosa, choć myślami była już gdzie indziej. Wysłuchała wszelakich instrukcji dotyczących losowania i udała się po swojego wierzchowca. Wiedziała, że wyścig ten nie będzie należał do łatwych, już sama trasa stawiała wiele wyzwań, a co dopiero oswojenie nieznanego Aetonana, Darcy była jednak doświadczonym jeźdźcem, a na dodatek pragnęła adrenaliny, nie zawahała się więc ani na moment. Spokojnie skierowała się do wskazanego konia, podchodząc do niego z należytym szacunkiem, ale także bez najmniejszych oznak strachu.
Starała się zająć myśli czymś innym i w miarę zbliżania się do miejsca wyścigu przypominała sobie różne wydarzenia, związane z jeździectwem. Teraz mogła uśmiechać się pod nosem, ale kilkanaście lat temu wcale nie było jej do śmiechu, gdy na sali baletowej czy scenie okazywała się gorsza od swoich rówieśnic. To dopiero nauka jazdy i częste przejażdżki pozwoliły jej odzyskać wiarę w siebie, przy okazji zsyłając jej także pasję – pokochała wierzchowce od pierwszego wejrzenia i stała się wierną bywalczynią stadniny w Dover. Czy jeździła sama, czy z rodziną lub znajomymi, z każdej konnej wyprawy potrafiła cieszyć się jak małe dziecko; czuła się wolna i na swój sposób wyzwolona, a były to uczucia, które nie towarzyszyły jej zbyt często. Aetonany bywały kapryśne, ale nauczyła się z nimi obchodzić, oswajać je, bo tylko pełna kontrola pozwalała jej czuć się w pełni bezpiecznie na ich grzbiecie – stąd też wzięła się przeogromna chęć posiadania jednego z nich, takiego, z którym związana będzie tylko ona, który będzie posłuszny tylko jej. A choć suma odkładanych galeonów wciąż rosła, Rosier nie mogła sobie jeszcze pozwolić na taki zakup.
Dotarła wreszcie na miejsce i wysłuchała słów Deimosa, choć myślami była już gdzie indziej. Wysłuchała wszelakich instrukcji dotyczących losowania i udała się po swojego wierzchowca. Wiedziała, że wyścig ten nie będzie należał do łatwych, już sama trasa stawiała wiele wyzwań, a co dopiero oswojenie nieznanego Aetonana, Darcy była jednak doświadczonym jeźdźcem, a na dodatek pragnęła adrenaliny, nie zawahała się więc ani na moment. Spokojnie skierowała się do wskazanego konia, podchodząc do niego z należytym szacunkiem, ale także bez najmniejszych oznak strachu.
Gość
Gość
The member 'Darcy Rosier' has done the following action : rzut kością
'Konie' :
'Konie' :
Razem z Adrienem przeszli w stronę tłumu, który zaczął już losować sobie wierzchowce. Deimos z zadowoleniem odkrył, że najlepszy rumak nie został wciąż przydzielony. Ale z drugiej strony, kiedy patrzył na niewiele gorsze okazy, przechodzące w ręce Averych, bądź (co gorsza) szlam, aż się w nim gotowało. Och, gdyby to od niego zależało, zasady byłyby jasne: nie masz czystej krwi - umrzyj; nie jesteś mężczyzną szlachetnym: zastanów sie pięć razy; jesteś Averym - jak możesz właściwie istnieć? Kiedy oba Rosiery pojawiły się w zasięgu jego wzroku, ostatecznie odwrócił się od nich, by spotkać kuzynkę, która już miała swojego wybranka. Deimos poklepał podopiecznego po mordzie, doskonale zdając sobie sprawę z tego, jakie są jego zalety.
- Inaro, będzie to niezgodne z zasadami, ale jeżeli chcesz, to coś ci podpowiem - staję nieopodal mej kuzynki, a jej rozbawiony wzrok informuje mnie o tym, że znów dziewczyna czuje się wyjąkowo pewnie otrzymawszy jednego z koni na których już i tak jeździła. Inara wszak miała szansę, bo była jednym z Carrowów. Nie odwiedzała dawno wujka Deimosa, ale wujek Deimos pamiętał o swojej krewnej, przez wzgląd na Adriena, w szczególności.
Po wymienieniu kilku zdań z Inarą, poszedł więc po swojego wierzchowca.
- Inaro, będzie to niezgodne z zasadami, ale jeżeli chcesz, to coś ci podpowiem - staję nieopodal mej kuzynki, a jej rozbawiony wzrok informuje mnie o tym, że znów dziewczyna czuje się wyjąkowo pewnie otrzymawszy jednego z koni na których już i tak jeździła. Inara wszak miała szansę, bo była jednym z Carrowów. Nie odwiedzała dawno wujka Deimosa, ale wujek Deimos pamiętał o swojej krewnej, przez wzgląd na Adriena, w szczególności.
Po wymienieniu kilku zdań z Inarą, poszedł więc po swojego wierzchowca.
Strona 2 z 60 • 1, 2, 3 ... 31 ... 60
Łuk Durdle Door
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia :: Dorset