Ślepy zaułek
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Ślepy zaułek
Opodal podniszczonej knajpy, gdzieś koło wiecznie nieświecącej latarni znajduje się wąska, pogrążona w mroku uliczka - uliczka zakończona wysokim, masywnym murem, którego to nie sposób przeskoczyć, na którego nie sposób się wspiąć, nawet przy pomocy drugiej osoby. Ludzie szemrają, iż to właśnie tutaj, wśród wiecznie zalegających śmieci i odpadków, kamiennych ścian budynków poplamionych czerwienią, swe spotkania odbywają podejrzane typki Śmiertelnego Nokturnu. Paserzy, nieszkodliwi przemytnicy, handlarze ziela wiedźm, czy i gorsi, zepchnięci poza margines społeczny recydywiści umiłowali sobie ów ślepy zaułek do załatwiania swych szemranych interesów, ubijania targów, załatwiania między sobą zatargów. Obowiązuje ich chyba jakaś niepisana zasada, gdyż zaułkiem tym potrafią się dzielić, potrafią nie wchodzić sobie w paradę - a przynajmniej w większości przypadków. Jedynie czasem znaleźć tu można jakiegoś nieboszczyka.
The member 'Benjamin Wright' has done the following action : rzut kością
'k100' : 29
'k100' : 29
Pospieszny, nieprzemyślany ruch napotkał na silny opór, stawiany przez dłoń Benjamina, która zatrzymała naparcie Felixa i ukróciła mrzonki o tryumfalnym zrównaniu przeciwnika z ziemią.
Akcja – natychmiastowa reakcja. Atakował instynktownie, żeby już chwilę później trzymać swoistego rodzaju gardę, nie zastanawiając się zbyt długo nad bezsensownym łańcuchem przemocy. Mógł przecież tak po prostu odejść – zrobić dwa kroki, teleportować się do Gwen, zapomnieć o rosłym szajbusie. Ale przecież był tylko próżnym samcem, który poczuł się mocno dotknięty tym, z jaką łatwością pijany facet wymierza mu kolejne ciosy. Całe jego ciało krzyczało głośno, zapalając się do walki, by zranić Wrighta dotkliwie – w tym momencie nie liczyło się już to, że chwilę wcześniej w akcie nieopłacalnej dobroci postanowił uratować go przed linczem typków z baru; tu i teraz Benjamin wypowiedział mu wojnę. A Tremaine był stworzeniem dumnym – stracił już co prawda pół kompletu zębów, ale wciąż jeszcze zachował resztki honoru.
- Ufaszaj, to zaraślife – wysyczał, wykrzywiając umazaną w krwistej posoce twarz w upiornym, na wpół szczerbatym uśmiechu. Widząc pięść Bena zmierzającą w jego stronę (nie)uchronnie (naznaczoną poprzednim kontaktem z ciałem Felixa), uchylił się. A przynajmniej zamierzał się uchylić, o ile i tym razem nie okaże się za wolny dla rozjuszonego furiata.
Akcja – natychmiastowa reakcja. Atakował instynktownie, żeby już chwilę później trzymać swoistego rodzaju gardę, nie zastanawiając się zbyt długo nad bezsensownym łańcuchem przemocy. Mógł przecież tak po prostu odejść – zrobić dwa kroki, teleportować się do Gwen, zapomnieć o rosłym szajbusie. Ale przecież był tylko próżnym samcem, który poczuł się mocno dotknięty tym, z jaką łatwością pijany facet wymierza mu kolejne ciosy. Całe jego ciało krzyczało głośno, zapalając się do walki, by zranić Wrighta dotkliwie – w tym momencie nie liczyło się już to, że chwilę wcześniej w akcie nieopłacalnej dobroci postanowił uratować go przed linczem typków z baru; tu i teraz Benjamin wypowiedział mu wojnę. A Tremaine był stworzeniem dumnym – stracił już co prawda pół kompletu zębów, ale wciąż jeszcze zachował resztki honoru.
- Ufaszaj, to zaraślife – wysyczał, wykrzywiając umazaną w krwistej posoce twarz w upiornym, na wpół szczerbatym uśmiechu. Widząc pięść Bena zmierzającą w jego stronę (nie)uchronnie (naznaczoną poprzednim kontaktem z ciałem Felixa), uchylił się. A przynajmniej zamierzał się uchylić, o ile i tym razem nie okaże się za wolny dla rozjuszonego furiata.
what matters most is how well you walk through the f i r e.
Felix Tremaine
Zawód : goni mnie przeszłość
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
w środku pękają struny
chwil, pulsuje rzeka
czerwienią moich win,
gonię sam siebie i znów
zamiera świat.
chwil, pulsuje rzeka
czerwienią moich win,
gonię sam siebie i znów
zamiera świat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Felix Tremaine' has done the following action : rzut kością
'k100' : 1
'k100' : 1
Pluł sobie w brodę (krwią), że w ogóle wyciągnął pomocną dłoń do tego capiącego alkoholem gumochłona, ale nie posiadał Zmieniacza Czasu, więc nie mógł zmienić przebiegu tego wieczoru. Naprawdę sądził, że da radę się uchylić, dlatego też z początku zastygł mocno zaskoczony, gdy twarda niczym stal pięść wprawiła całe jego wątłe ciało w drganie. Najpierw usłyszał agonalny odgłos kości nosowej, dopiero po chwili (po szybszym niż zwykle uderzeniu serca trzepoczącego pod wpływem adrenaliny w szaleńczym tempie) przytłoczył go promieniujący ból – miał wrażenie, że Ben wgniata mu twarz do środka. Cóż, może nie do środka, ale Wright mógł teraz podziwiać przemieszczone części kostne i chrzęstne szkieletu nosa, gdyż skończyło się złamaniu otwartym oraz nowej porcji malowniczo rozbryzgującej się wokół Felixa posoki.
Stan inercji trwał krótko – na skutek siły uderzenia Tremaine osunął się na zachłannie spijający jego krew bruk. Niefortunnie upadł na plecy z takim impetem, że przez chwilę nie mógł złapać oddechu, wydając się z siebie jedynie jakiś żałośnie świszczący dźwięk. Jego głowa opadła na bok bezwiednie, gdy zaczęła go atakować roztańczona czerń, pulsująca pod powiekami. Nie miał nawet siły, by zakląć siarczyście, nie mówiąc już o podniesieniu się i zaatakowaniu Wrighta.
- Ty… – wydał z siebie coś, co przypominało bardziej nieartykułowany dźwięk niż apostrofę do górującego nad nim… wroga, bo chyba właśnie w tym podniosłym momencie życia Tremaine’a Benjamin Wright awansował na tę zaszczytną pozycję. Gratulacje!
Kątem oka dostrzegł znajomo wyglądającą różdżkę, która musiała wysunąć mu się z kieszeni, gdy zwarł się w brutalnym uścisku z matuszką ziemią. Wykorzystując resztki silnej woli, zmusił swoje mięśnie do posłuszeństwa. Czuł jak z wysiłku pot zaczyna zraszać jego czoło, kiedy przesuwał rękę po szorstkiej kostce – w końcu jednak udało mu się zakleszczyć różdżkę w desperackim uścisku.
- Locuste – wychrypiał, celując w miejsce, gdzie wcześniej stał Benjamin, po czym zaniósł się kaszlem, gdy zaczął dusić się wypełniającą jego przełyk krwią. W tym momencie było już Felixowi wszystko jedno, czy zaklęcie się udało, bowiem powieki zaczęły mu ciążyć, a wszędobylska czerń wysysała resztki świadomości.
Stan inercji trwał krótko – na skutek siły uderzenia Tremaine osunął się na zachłannie spijający jego krew bruk. Niefortunnie upadł na plecy z takim impetem, że przez chwilę nie mógł złapać oddechu, wydając się z siebie jedynie jakiś żałośnie świszczący dźwięk. Jego głowa opadła na bok bezwiednie, gdy zaczęła go atakować roztańczona czerń, pulsująca pod powiekami. Nie miał nawet siły, by zakląć siarczyście, nie mówiąc już o podniesieniu się i zaatakowaniu Wrighta.
- Ty… – wydał z siebie coś, co przypominało bardziej nieartykułowany dźwięk niż apostrofę do górującego nad nim… wroga, bo chyba właśnie w tym podniosłym momencie życia Tremaine’a Benjamin Wright awansował na tę zaszczytną pozycję. Gratulacje!
Kątem oka dostrzegł znajomo wyglądającą różdżkę, która musiała wysunąć mu się z kieszeni, gdy zwarł się w brutalnym uścisku z matuszką ziemią. Wykorzystując resztki silnej woli, zmusił swoje mięśnie do posłuszeństwa. Czuł jak z wysiłku pot zaczyna zraszać jego czoło, kiedy przesuwał rękę po szorstkiej kostce – w końcu jednak udało mu się zakleszczyć różdżkę w desperackim uścisku.
- Locuste – wychrypiał, celując w miejsce, gdzie wcześniej stał Benjamin, po czym zaniósł się kaszlem, gdy zaczął dusić się wypełniającą jego przełyk krwią. W tym momencie było już Felixowi wszystko jedno, czy zaklęcie się udało, bowiem powieki zaczęły mu ciążyć, a wszędobylska czerń wysysała resztki świadomości.
what matters most is how well you walk through the f i r e.
Felix Tremaine
Zawód : goni mnie przeszłość
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
w środku pękają struny
chwil, pulsuje rzeka
czerwienią moich win,
gonię sam siebie i znów
zamiera świat.
chwil, pulsuje rzeka
czerwienią moich win,
gonię sam siebie i znów
zamiera świat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Felix Tremaine' has done the following action : rzut kością
'k100' : 10
'k100' : 10
Błędne koło przemocy toczyło się w dół bez większych problemów, rozpędzone przed latami, kiedy to agresja stała się jedyną formą uzewnętrznienia nienawiści do samego siebie, a teraz jedynie nakręcała się kolejnymi atakami ogromnego strachu. Bo przecież za każdym razem, gdy unosił w górę pięść, za każdym razem, gdy szarpał kogoś za brudny materiał koszuli, popychając go na ziemię i za każdym razem, gdy po festiwalu łomotu z trudem próbował doczyścić paznokcie z zaschniętej krwi przeciwnika, jego stalowymi mięśniami kierowało czyste przerażenie. Czuł obrzydzenie do samego siebie, do tchórzostwa, jakie okazywał każdego dnia, nawet nie próbując pogodzić się z tym, co roiło się w jego umyśle. Na co dzień radził sobie z tym bagnem całkiem nieźle, ale w chwilach kryzysu - a tych pojawiało się na jego drodze coraz więcej - kompletnie się rozpadał. Jedynym wyjściem z podbramkowej sytuacji było przelanie tych wszystkich podłości na kogoś innego, udowodnienie sobie samczej siły, spersonifikowanie owej magicznej pedalskości, o którą oskarżał każdego wokół siebie, i spuszczenie jej srogiego manta. Do krwi, do fruwających zębów, do przemieszczających się chrząstek, do paraliżującego bólu. Zadanego nie tyle konkretnemu osobnikowi - chociaż przecież nigdy nie uderzał za nic, nawet w obecnym przypadku uważając, że długowłosy facet zasłużył sobie na rzeź niewiniątek - co samemu sobie i tej potwornej słabości, zżerającej go od środka.
Otumanionej alkoholem i triumfem na tyle, że w końcu jego drżące z wściekłości usta wykrzywił uśmieszek zadowolenia. Obserwował jak każdy z trzech Felixów zalewa się krwią i upada, jak czerwona ciecz barwi trzęsący się kalejdoskop i jak cały obraz wiruje w zadziwiającej ferii barw, podkręconych tylko wewnętrzną, palącą radością. Nie czuł palącego bólu pięści, która przed sekundą rozorała twarz Tremaine do białej kości, nie obawiał się nawet wymierzonej w niego różdżki i gdyby zaklęcie Felixa okazało się udane, na pewno padłby jego ofiarą, stojąc bezbronnie tuż nad nim. W powietrzu nie zatrzepotały jednak skrzydła podłych owadów, które i tak fantomowym brzęczeniem rozśpiewały się w głowie Benjamina, pochylającego się nad ciałem mężczyzny tylko na chwilę, by powoli splunąć mu w mieszaninę krwi, łez i czegoś, co kiedyś był nosem.
- Nie wpierdalaj się w moje sprawy, cioto - powtórzył, co miało zabrzmieć groźnie i konkretnie, ale w rzeczywistości bardziej przypominało pijacki bełkocik. Po udzieleniu tej mądrej rady wyprostował się, prawie przewracając się pod wpływem tego gwałtownego ruchu, ale zanim zawianym krokiem opuścił zaułek, nie omieszkał stanąć całym ciężarem na lewej ręce Felixa. Do złamanej kości albo złamanej zagubionej gałązki, leżącej w zaułku - nie upewniał się, że wyrządził mu krzywdę, zbyt rozchwiany (także emocjonalnie), by wytrzymać w obecności uosobienia swojego najgorszego koszmaru nawet chwilę dłużej.
zt
Otumanionej alkoholem i triumfem na tyle, że w końcu jego drżące z wściekłości usta wykrzywił uśmieszek zadowolenia. Obserwował jak każdy z trzech Felixów zalewa się krwią i upada, jak czerwona ciecz barwi trzęsący się kalejdoskop i jak cały obraz wiruje w zadziwiającej ferii barw, podkręconych tylko wewnętrzną, palącą radością. Nie czuł palącego bólu pięści, która przed sekundą rozorała twarz Tremaine do białej kości, nie obawiał się nawet wymierzonej w niego różdżki i gdyby zaklęcie Felixa okazało się udane, na pewno padłby jego ofiarą, stojąc bezbronnie tuż nad nim. W powietrzu nie zatrzepotały jednak skrzydła podłych owadów, które i tak fantomowym brzęczeniem rozśpiewały się w głowie Benjamina, pochylającego się nad ciałem mężczyzny tylko na chwilę, by powoli splunąć mu w mieszaninę krwi, łez i czegoś, co kiedyś był nosem.
- Nie wpierdalaj się w moje sprawy, cioto - powtórzył, co miało zabrzmieć groźnie i konkretnie, ale w rzeczywistości bardziej przypominało pijacki bełkocik. Po udzieleniu tej mądrej rady wyprostował się, prawie przewracając się pod wpływem tego gwałtownego ruchu, ale zanim zawianym krokiem opuścił zaułek, nie omieszkał stanąć całym ciężarem na lewej ręce Felixa. Do złamanej kości albo złamanej zagubionej gałązki, leżącej w zaułku - nie upewniał się, że wyrządził mu krzywdę, zbyt rozchwiany (także emocjonalnie), by wytrzymać w obecności uosobienia swojego najgorszego koszmaru nawet chwilę dłużej.
zt
Make my messes matter, make this chaos count.
Ostatnio zmieniony przez Benjamin Wright dnia 10.12.15 16:52, w całości zmieniany 1 raz
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Benjamin Wright' has done the following action : rzut kością
'k100' : 18
'k100' : 18
Zaświecił się. Kryształ zaświecił się na czerwono, akurat kiedy przesuwałam w tę i z powrotem wieszaki w mojej garderobie, w poszukiwaniu odpowiedniej sukni na jutrzejszy dzień, który nie powinien nigdy nadejść. Z początku nie dostrzegłam złowieszczego blasku białego kamienia, chwilę później jednak wpatrywałam się już w niego uparcie, modląc się o to, by wrócił do normalnej barwy, ten jednak uparcie rozbłyskiwał czerwienią z każdą sekundą coraz intensywniej. Nie myślałam zbyt długo: zatrzasnęłam drzwi garderoby, wyciągając z niej płaszcz z obszernym kapturem, chwyciłam różdżkę i teleportowałam się na ulicę, na którą miałam trafić w zupełnie innych okolicznościach.
Wskaż mi. Czy kiedyś byłam na Śmiertelnym Nokturnie po zmroku, próbując znaleźć Benjamina, który niewątpliwie wpakował się w tarapaty? Dopiero mijając pierwszą pijaną w sztok osobę zwiniętą na nierównym chodniku, który wydawał się być najbrudniejszym miejscem na ziemi, uświadomiłam sobie jak nieprzemyślana była moja decyzja - to jednak nie zmieniło mojego postanowienia, by brnąć przed siebie, najciszej jak to możliwe, rozglądając się na wszystkie strony w poszukiwaniu znajomej sylwetki. Za dużo nieszczęść ostatnimi czasy gromadziło się wokół mnie i chociaż rozbrajająca rozpacz od tygodnia trzymała w domowym zaciszu, z dala od ludzi spieszących z kondolencjami, nie mogłam po raz kolejny siedzieć bezczynnie i czekać na kolejną wiadomość o kolejnej katastrofie, której nie potrafiłabym przeżyć. Wskaż mi. W całym swoim irracjonalizmie dokarmianym chorą ilością adrenaliny niecierpliwie uderzającej z żyły mam w głowie tylko jedną myśl. Wszyscy, tylko nie Jaimie.
Głuche tąpnięcie, odległe dźwięki niezrozumiałych słów, seria powolnych, ciężkich kroków zbliżających się w moim kierunku. Przylgnęłam plecami do muru, chowając się w zacienionym zagłębieniu ulicy, by uniknąć spotkania pierwszego stopnia z osobnikiem, który wychynął z zaułka chwiejnym krokiem. Z osobnikiem, z którym rozpoznałam Bena, który zdawał się być w całkiem dobrej kondycji, o ile nie liczyć chodu wskazującego na niesamowicie mocne przeciągi, tudzież dawkę etanolu prowadzącą do śmierci z przepicia. Chciałam ruszyć w jego kierunku, krzyknąć imię, sprawdzić czy na pewno ma się dobrze, lecz słowa zamarły mi na ustach, gdy zerknęłam w głąb uliczki, gdzie w dziwnej pozycji znajdowała się inna postać i gdyby nie ledwie zauważalny ruch jej ręki, byłabym pewna, że nie żyje. Co ty zrobiłeś, Ben?
Momentalnie ruszyłam ku nieprzytomnemu mężczyźnie, pozwalając Wrightowi oddalić się bez zatrzymywania. Pochyliłam się nad chudym osobnikiem, który wydawał się być nawet młodszy ode mnie i dopiero wtedy moim oczom ukazała się pełnia jego obrażeń, kałuża krwi rozmiarów godnych odnotowania i perlące się bielą zęby, rozsypane na bruku w niemalże artystyczny sposób. Przyłożyłam palce do szyi bruneta, by wyczuć słaby puls. Żyje. I co teraz? Przecież nie mogłam go zostawić i pozwolić mu zdychać w męczarniach lub stać się ofiarą nokturnowych typków, które na pewno się nim zainteresują. Klęcząc tuż przy Felixie, zapewne centralnie w kałuży krwi, na którą nie zwracałam już uwagi, rozchyliłam delikatnie jego usta, by stwierdzić, że zamiast szczęki ma jedną wielką fontannę krwi, którą w krótkim czasie się zakrztusi. Głupia śmierć, topić się własną krwią. Trzęsącymi się dłońmi wydobyłam z małej torebki buteleczkę z esencją dyptamu, którą wzięłam z domu na wypadek konieczności ratowania Wrighta i wyjąwszy korek, wylałam parę kropli na dziąsła mężczyzny, by zobaczyć, jak delikatne tkanki regenerują się, kończąc dramatyczny potok krwi w ustach. Kilka kolejnych kropli wylądowało na miejscu, w którym powinien znajdować się nos i nieco odetchnęłam, gdy i tam ustało krwawienie.
- Episkey. - wypowiedziałam formułę zaklęcia, kierując koniec różdżki ku złamanej kości nosa i licząc na to, że pomimo długiego zastoju w stosowaniu magii leczniczej, uda mi się doprowadzić Felixa do całkiem porządnego stanu. Albo przynajmniej go nie dobić.
Wskaż mi. Czy kiedyś byłam na Śmiertelnym Nokturnie po zmroku, próbując znaleźć Benjamina, który niewątpliwie wpakował się w tarapaty? Dopiero mijając pierwszą pijaną w sztok osobę zwiniętą na nierównym chodniku, który wydawał się być najbrudniejszym miejscem na ziemi, uświadomiłam sobie jak nieprzemyślana była moja decyzja - to jednak nie zmieniło mojego postanowienia, by brnąć przed siebie, najciszej jak to możliwe, rozglądając się na wszystkie strony w poszukiwaniu znajomej sylwetki. Za dużo nieszczęść ostatnimi czasy gromadziło się wokół mnie i chociaż rozbrajająca rozpacz od tygodnia trzymała w domowym zaciszu, z dala od ludzi spieszących z kondolencjami, nie mogłam po raz kolejny siedzieć bezczynnie i czekać na kolejną wiadomość o kolejnej katastrofie, której nie potrafiłabym przeżyć. Wskaż mi. W całym swoim irracjonalizmie dokarmianym chorą ilością adrenaliny niecierpliwie uderzającej z żyły mam w głowie tylko jedną myśl. Wszyscy, tylko nie Jaimie.
Głuche tąpnięcie, odległe dźwięki niezrozumiałych słów, seria powolnych, ciężkich kroków zbliżających się w moim kierunku. Przylgnęłam plecami do muru, chowając się w zacienionym zagłębieniu ulicy, by uniknąć spotkania pierwszego stopnia z osobnikiem, który wychynął z zaułka chwiejnym krokiem. Z osobnikiem, z którym rozpoznałam Bena, który zdawał się być w całkiem dobrej kondycji, o ile nie liczyć chodu wskazującego na niesamowicie mocne przeciągi, tudzież dawkę etanolu prowadzącą do śmierci z przepicia. Chciałam ruszyć w jego kierunku, krzyknąć imię, sprawdzić czy na pewno ma się dobrze, lecz słowa zamarły mi na ustach, gdy zerknęłam w głąb uliczki, gdzie w dziwnej pozycji znajdowała się inna postać i gdyby nie ledwie zauważalny ruch jej ręki, byłabym pewna, że nie żyje. Co ty zrobiłeś, Ben?
Momentalnie ruszyłam ku nieprzytomnemu mężczyźnie, pozwalając Wrightowi oddalić się bez zatrzymywania. Pochyliłam się nad chudym osobnikiem, który wydawał się być nawet młodszy ode mnie i dopiero wtedy moim oczom ukazała się pełnia jego obrażeń, kałuża krwi rozmiarów godnych odnotowania i perlące się bielą zęby, rozsypane na bruku w niemalże artystyczny sposób. Przyłożyłam palce do szyi bruneta, by wyczuć słaby puls. Żyje. I co teraz? Przecież nie mogłam go zostawić i pozwolić mu zdychać w męczarniach lub stać się ofiarą nokturnowych typków, które na pewno się nim zainteresują. Klęcząc tuż przy Felixie, zapewne centralnie w kałuży krwi, na którą nie zwracałam już uwagi, rozchyliłam delikatnie jego usta, by stwierdzić, że zamiast szczęki ma jedną wielką fontannę krwi, którą w krótkim czasie się zakrztusi. Głupia śmierć, topić się własną krwią. Trzęsącymi się dłońmi wydobyłam z małej torebki buteleczkę z esencją dyptamu, którą wzięłam z domu na wypadek konieczności ratowania Wrighta i wyjąwszy korek, wylałam parę kropli na dziąsła mężczyzny, by zobaczyć, jak delikatne tkanki regenerują się, kończąc dramatyczny potok krwi w ustach. Kilka kolejnych kropli wylądowało na miejscu, w którym powinien znajdować się nos i nieco odetchnęłam, gdy i tam ustało krwawienie.
- Episkey. - wypowiedziałam formułę zaklęcia, kierując koniec różdżki ku złamanej kości nosa i licząc na to, że pomimo długiego zastoju w stosowaniu magii leczniczej, uda mi się doprowadzić Felixa do całkiem porządnego stanu. Albo przynajmniej go nie dobić.
I'm just gonna keep callin' your name
until you come back home
until you come back home
Ostatnio zmieniony przez Harriett Naifeh dnia 10.12.15 20:36, w całości zmieniany 1 raz
Harriett Lovegood
Zawód : spadająca gwiazda, ponurak
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
stars kiss my palms and whisper ‘take care my love,
all bright things must burn’
all bright things must burn’
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
The member 'Harriett Naifeh' has done the following action : rzut kością
'k100' : 9
'k100' : 9
Och cóż za niespodzianka straszna, moja różdżka śmiała mnie nie posłuchać i nie uczynić absolutnie nic przydatnego z tak zwanym nosem Felixa. Czy to była kwestia rozedrganych dłoni, załamującego się z nerwów głosu, czy niespokojnego bicia zajęczego serca, które z każdym kolejnym płytkim oddechem mówiło, że nie powinno mnie tu być? W ciemnym zaułku momentalnie powróciły do mnie wszystkie okropne wspomnienia, które każdego dnia usilnie od siebie odpychałam, wspomnienia tygodni spędzonych w ciemnej, zimnej piwnicy, wspomnienia pojawiających się tam ludzi, w których było mniej człowieczeństwa niż w szczurze przebiegającym pospiesznie przez ulicę Śmiertelnego Nokturnu. Próbując się uspokoić, nabrałam do płuc tak dużo chłodnego, wieczornego powietrza, że moje mięśnie międzyżebrowe zaprotestowały boleśnie i dopiero wtedy delikatnie dotknęłam nosa mężczyzny, by upewnić się, czy swoim niezbyt spektakularnym zaklęciem na pewno nie pogorszyłam sytuacji.
- Episkey. - powtórzyłam inkantację, starając się brzmieć bardziej przekonująco. Jeśli nie przekonująco dla samej siebie, to dla mojej kapryśnej różdżki.
- Episkey. - powtórzyłam inkantację, starając się brzmieć bardziej przekonująco. Jeśli nie przekonująco dla samej siebie, to dla mojej kapryśnej różdżki.
I'm just gonna keep callin' your name
until you come back home
until you come back home
Harriett Lovegood
Zawód : spadająca gwiazda, ponurak
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
stars kiss my palms and whisper ‘take care my love,
all bright things must burn’
all bright things must burn’
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
The member 'Harriett Naifeh' has done the following action : rzut kością
'k100' : 86
'k100' : 86
Odetchnęłam z ulgą, gdy wypowiedziane przeze mnie zaklęcie tym razem przyniosło oczekiwany skutek, całkiem sprawnie nastawiając kość i naprawiając twardą tkankę, obleczoną zregenerowaną dzięki esencji jasną skórą. Gdy po raz kolejny przebiegłam delikatnie opuszkami palców po twarzy szanownego jegomościa, uciskając w newralgicznych miejscach, by sprawdzić czy to nie tylko pozory mówią mi, że wszystko jest już w porządku, miałam nadzieję na to, że ów osobnik nie ocknie się nagle i w szoku nie zareaguje gwałtownie, protestując aż nazbyt dobitnie przeciwko mojemu naruszaniu jego nietykalności osobistej (byłoby to w sumie zrozumiałe, jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że najprawdopodobniej ostatnia rzecz, jaką zarejestrował przed nieprzytomnym osunięciem się w ciemności, był jego oprawca), jednak kiedy po zakończeniu tej operacji Felix wciąż nie miał zamiaru wracać do świata żywych, zaczęłam się niepokoić. Co, jeśli zbyt skupiona na najbardziej rzucających się w oczy obrażeniach przegapiłam coś o wiele poważniejszego i groźniejszego? Położyłam dłoń na ramieniu mężczyzny i potrząsnęłam, lecz gdy i to nie pomogło, w wachlarzu możliwości pozostało mi już tylko ponowne sięgnięcie po różdżkę.
- Clavum. - szepnęłam, artykułując wyraźnie każdą sylabę i kierując koniec różdżki w bark bruneta. Może zaklęcie średnio przyjemne, ale miałam nadzieję, że skuteczne.
- Clavum. - szepnęłam, artykułując wyraźnie każdą sylabę i kierując koniec różdżki w bark bruneta. Może zaklęcie średnio przyjemne, ale miałam nadzieję, że skuteczne.
I'm just gonna keep callin' your name
until you come back home
until you come back home
Harriett Lovegood
Zawód : spadająca gwiazda, ponurak
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
stars kiss my palms and whisper ‘take care my love,
all bright things must burn’
all bright things must burn’
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
The member 'Harriett Naifeh' has done the following action : rzut kością
'k100' : 51
'k100' : 51
Uśmiech zamigotał na jego wargach dosłownie przez chwilę – niczym rozpaczliwie walczący o przetrwanie płomień, rozbłyskający po raz ostatni tuż przed silnym podmuchem wiatru; był to tylko cień satysfakcji spowodowany dźwiękową fatamorganą – nim zapadła ciemność… intensywnie szumiącą w głowie krew pomylił z trzepotem skrzydełek roju szarańczy; a oczami wyobraźni zobaczył rozwścieczoną plamę rzucającą się na Wrighta.
Ostatnie słowa Benjamina zadudniły w czaszce z bolesną intensywnością, rozdzierając jego błonę bębenkową, choć paradoksalnie zdawały się dochodzić zza ściany - powstałej w tajemniczych okolicznościach i odgradzającej ich dwójkę.
Cichy jęk, przypominający bardziej skomlenie, wydobył się z ust Felixa, gdy na odchodne brodacz postanowił zmiażdżyć jego rękę, która wbrew wszelkim prawom logiki nie złamała się – niemniej na kolejnym fragmencie ciała mężczyzny zapaliło się ognisko bólu falującego z różną częstotliwością oraz przybierającą na sile intensywnością.
Kurwa, jestem skończonym kretynem.
Przeklinając samego siebie, walczył do samego końca, by nie stracić świadomości – ludzkie ciało w półcieniach Nokturnu nie miało żadnej wartości; wiedział, że jeśli teraz pozwoli się pochłonąć ciemności tak ostatecznie… może już nigdy nie wyrwać się z jej mocnego uścisku.
Poległ jednak.
A czas przestał płynąć tak jak dotychczas – zdawał się na przemian rozciągać i kurczyć; Felix trwał zawieszony w nicości, nie mając pojęcia, że roztaczał nad nim pieczołowitą opiekę anioł stróż z przypadku.
Wypowiedziane melodyjnym głosem Clavum wbiło się boleśnie w jego świadomość, zapalając światełko, którego desperacko się chwycił, karmiąc się ciepłem opatulającym go leczniczą energią.
Otworzył powieki nazbyt gwałtownie, oślepiając się na chwilę gamą ciemności, zbyt jaskrawą dla czerni absolutnej, do której zdążył już się zaadaptować. Za drugim podejściem podnosił je niemrawo, chłonąc każdy detal otaczającej go przestrzeni – obraz w głowie powoli się uzupełniał, wypełniając lukę w pamięci...
Nagle wciągnął powietrzne zbyt łapczywie; zaczął oddychać ciężko, nierównomiernie i niemal panicznie, gdy przypomniał sobie, że przecież tuż obok niego wciąż czai się drapieżnik, gotowy by zadać kolejny cios.
Zbyt szybko poderwał głowę do góry, a świat zawirował w tańcu, gdy rozbieganym wzrokiem starał się zlokalizować miejsce pobytu Bena… Coś jednak w tym obrazku nie do końca mu się zgadzało. Zamiast rosłego ochlejmordy nachylała się nad nim przyodziana w czerń… kobieta, niewątpliwie. Posrebrzone blond kosmyki wysunęły się spod kaptura, a jej twarz – nawet rozmazana – odznaczała się wyjątkową delikatnością.
Tremaine machinalnie zacisnął zakrwawioną dłoń na przydługawym rękawie peleryny nieznajomej, gestem prosząc ją o pomoc. Intuicyjnie wyczuwał bowiem, że z jej strony nic mu nie grozi.
Nie miał na tyle siły, by utrzymać głowę w górze, więc opuścił ją na ziemię, koncentrując się na wyrównaniu przyspieszonego oddechu. Zdrętwiałe z bólu ciało zdawało się go wcale nie słuchać, więc nie podejmował nawet żadnych prób dźwignięcia się do pozycji siedzącej. Wciąż było na to za wcześnie.
Ociężałe myśli sunęły leniwie, dziwnie ospale, choć on trwał przecież w stanie febrycznego wzburzenia. Zawiesił wzrok na twarzy kobiety, obserwując jej poczynania; a raczej starając się je dostrzec zza gęstej mgły, bowiem chwilowo miał problemy ze zogniskowaniem wzroku na wybranym przez siebie punkcie. Czy na pewno dobrze ocenił sytuację? A może z jej strony też zagraża mu niebezpieczeństwo?
Ostatnie słowa Benjamina zadudniły w czaszce z bolesną intensywnością, rozdzierając jego błonę bębenkową, choć paradoksalnie zdawały się dochodzić zza ściany - powstałej w tajemniczych okolicznościach i odgradzającej ich dwójkę.
Cichy jęk, przypominający bardziej skomlenie, wydobył się z ust Felixa, gdy na odchodne brodacz postanowił zmiażdżyć jego rękę, która wbrew wszelkim prawom logiki nie złamała się – niemniej na kolejnym fragmencie ciała mężczyzny zapaliło się ognisko bólu falującego z różną częstotliwością oraz przybierającą na sile intensywnością.
Kurwa, jestem skończonym kretynem.
Przeklinając samego siebie, walczył do samego końca, by nie stracić świadomości – ludzkie ciało w półcieniach Nokturnu nie miało żadnej wartości; wiedział, że jeśli teraz pozwoli się pochłonąć ciemności tak ostatecznie… może już nigdy nie wyrwać się z jej mocnego uścisku.
Poległ jednak.
A czas przestał płynąć tak jak dotychczas – zdawał się na przemian rozciągać i kurczyć; Felix trwał zawieszony w nicości, nie mając pojęcia, że roztaczał nad nim pieczołowitą opiekę anioł stróż z przypadku.
Wypowiedziane melodyjnym głosem Clavum wbiło się boleśnie w jego świadomość, zapalając światełko, którego desperacko się chwycił, karmiąc się ciepłem opatulającym go leczniczą energią.
Otworzył powieki nazbyt gwałtownie, oślepiając się na chwilę gamą ciemności, zbyt jaskrawą dla czerni absolutnej, do której zdążył już się zaadaptować. Za drugim podejściem podnosił je niemrawo, chłonąc każdy detal otaczającej go przestrzeni – obraz w głowie powoli się uzupełniał, wypełniając lukę w pamięci...
Nagle wciągnął powietrzne zbyt łapczywie; zaczął oddychać ciężko, nierównomiernie i niemal panicznie, gdy przypomniał sobie, że przecież tuż obok niego wciąż czai się drapieżnik, gotowy by zadać kolejny cios.
Zbyt szybko poderwał głowę do góry, a świat zawirował w tańcu, gdy rozbieganym wzrokiem starał się zlokalizować miejsce pobytu Bena… Coś jednak w tym obrazku nie do końca mu się zgadzało. Zamiast rosłego ochlejmordy nachylała się nad nim przyodziana w czerń… kobieta, niewątpliwie. Posrebrzone blond kosmyki wysunęły się spod kaptura, a jej twarz – nawet rozmazana – odznaczała się wyjątkową delikatnością.
Tremaine machinalnie zacisnął zakrwawioną dłoń na przydługawym rękawie peleryny nieznajomej, gestem prosząc ją o pomoc. Intuicyjnie wyczuwał bowiem, że z jej strony nic mu nie grozi.
Nie miał na tyle siły, by utrzymać głowę w górze, więc opuścił ją na ziemię, koncentrując się na wyrównaniu przyspieszonego oddechu. Zdrętwiałe z bólu ciało zdawało się go wcale nie słuchać, więc nie podejmował nawet żadnych prób dźwignięcia się do pozycji siedzącej. Wciąż było na to za wcześnie.
Ociężałe myśli sunęły leniwie, dziwnie ospale, choć on trwał przecież w stanie febrycznego wzburzenia. Zawiesił wzrok na twarzy kobiety, obserwując jej poczynania; a raczej starając się je dostrzec zza gęstej mgły, bowiem chwilowo miał problemy ze zogniskowaniem wzroku na wybranym przez siebie punkcie. Czy na pewno dobrze ocenił sytuację? A może z jej strony też zagraża mu niebezpieczeństwo?
what matters most is how well you walk through the f i r e.
Ostatnio zmieniony przez Felix Tremaine dnia 11.12.15 0:36, w całości zmieniany 2 razy
Felix Tremaine
Zawód : goni mnie przeszłość
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
w środku pękają struny
chwil, pulsuje rzeka
czerwienią moich win,
gonię sam siebie i znów
zamiera świat.
chwil, pulsuje rzeka
czerwienią moich win,
gonię sam siebie i znów
zamiera świat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Czy podobnie wyglądają ludzie, który zbyt długo byli pod wodą i jakimś cudem znaleźli się na powierzchni w ostatnim możliwym momencie, zanim rozpalone płuca zalała śmiercionośna woda? Otwierają oczy szeroko, chłonąc wszystkie rażące obrazy, biorą pierwszy świszczący oddech tak zachłannie, jakby zaraz znowu miało im zostać odcięte powietrze, próbują się poderwać to pionu, jakby w parę chwil mieli zdołać uciec jak najdalej od miejsca, w których spotkało ich nieszczęście? W pierwszym odruchu cofnęłam się minimalnie, gdy ciało mężczyzny drgnęło niespokojnie, a szok, w jakim niewątpliwie się znajdował, nakazywał każdej nawet najmniejszej jego komórce osiągnąć stan pełnej mobilizacji, lecz gdy rzucając na boki rozbieganym spojrzeniem, usiłował podnieść się, zdecydowanie zbyt szybko i zbyt gwałtownie, położyłam dłoń na jego obojczyku, by delikatnie przycisnąć, nakazując tym samym pozostanie w miejscu.
- Spokojnie, już wszystko dobrze. Nikogo tu nie ma. - powiedziałam szybko, możliwie jak najbardziej kojącym i pozbawionym poddenerwowania głosem, by dokończyć pomoc doraźną bez Felixa kręcącego się z przestrachem w poszukiwaniu osoby, która doprowadziła go do tego stanu. Czy tą osobą naprawdę mógł być Benjamin? Może w mroku spowijającym ulicę tylko się przewidziałam, może pomyliłam rosłego osobnika z kimś innym? Czy istniało logiczne wytłumaczenie, dla którego Wright miałby kogokolwiek masakrować w ciemnym zaułku? Uśmiechnęłam się delikatnie, gdy zakrwawione palce nieznajomego zacisnęły się na moim rękawie i wyszeptałam kolejne uspokajające słowa, zapewniające o tym, że go nie zostawię w takim stanie. - Pamiętasz, co się stało? Boli cię coś? - czy jesteś w stanie w ogóle mówić? Zadałam pytania cichym głosem, uprzednio zerknąwszy w stronę wylotu zaułka, by upewnić się, że żaden podejrzany osobnik nie ma zamiaru do nas dołączyć. Odkąd tylko znalazłam się w tej wyjątkowo urokliwej londyńskiej lokalizacji, moje wyczulone zmysły pracowały na dwustu procentach normy, podpowiadając mi bezustannie, że wpadnięcie w o wiele gorsze tarapaty jest zaledwie kwestią czasu. Przesunęłam dłońmi po ręce mężczyzny, by podwinąć rękaw, na którym widniał odcisk buta i poczułam nieprzyjemny ścisk żołądka, gdy wyobraźnia wyjątkowo ochoczo podsunęła mi wizję, w której Ben w ostatnim geście okrucieństwa z gracją baletnicy nadepnął na kończynę z wątpliwymi zamiarami. Ale nie, przecież to nie mógł być Ben. Skatowany mężczyzna, którym się zajmowałam, zaraz przemówi i rozwieje moje wątpliwości, mówiąc o kimś łudząco podobnym do Wrighta, lecz będącym zupełnie inną osobą. Na pewno tak będzie.
- Przepraszam, to nie będzie przyjemnie. Fonsio. - uprzedziłam lojalnie, zanim wypowiedziałam formułę, przykładając koniec różdżki do zasinionego miejsca, w którym kryła się naruszona, lecz o dziwo niezłamana kość. Minęły wieki, odkąd ostatni raz używałam tego zaklęcia, jednak zarówno o tym, jak i o swoich nadziejach, że uda mi się przywrócić wyjściowy stan kości przy pierwszym podejściu, nie poinformowałam ledwie przytomnego bruneta, by nie stresować go niepotrzebnie.
- Spokojnie, już wszystko dobrze. Nikogo tu nie ma. - powiedziałam szybko, możliwie jak najbardziej kojącym i pozbawionym poddenerwowania głosem, by dokończyć pomoc doraźną bez Felixa kręcącego się z przestrachem w poszukiwaniu osoby, która doprowadziła go do tego stanu. Czy tą osobą naprawdę mógł być Benjamin? Może w mroku spowijającym ulicę tylko się przewidziałam, może pomyliłam rosłego osobnika z kimś innym? Czy istniało logiczne wytłumaczenie, dla którego Wright miałby kogokolwiek masakrować w ciemnym zaułku? Uśmiechnęłam się delikatnie, gdy zakrwawione palce nieznajomego zacisnęły się na moim rękawie i wyszeptałam kolejne uspokajające słowa, zapewniające o tym, że go nie zostawię w takim stanie. - Pamiętasz, co się stało? Boli cię coś? - czy jesteś w stanie w ogóle mówić? Zadałam pytania cichym głosem, uprzednio zerknąwszy w stronę wylotu zaułka, by upewnić się, że żaden podejrzany osobnik nie ma zamiaru do nas dołączyć. Odkąd tylko znalazłam się w tej wyjątkowo urokliwej londyńskiej lokalizacji, moje wyczulone zmysły pracowały na dwustu procentach normy, podpowiadając mi bezustannie, że wpadnięcie w o wiele gorsze tarapaty jest zaledwie kwestią czasu. Przesunęłam dłońmi po ręce mężczyzny, by podwinąć rękaw, na którym widniał odcisk buta i poczułam nieprzyjemny ścisk żołądka, gdy wyobraźnia wyjątkowo ochoczo podsunęła mi wizję, w której Ben w ostatnim geście okrucieństwa z gracją baletnicy nadepnął na kończynę z wątpliwymi zamiarami. Ale nie, przecież to nie mógł być Ben. Skatowany mężczyzna, którym się zajmowałam, zaraz przemówi i rozwieje moje wątpliwości, mówiąc o kimś łudząco podobnym do Wrighta, lecz będącym zupełnie inną osobą. Na pewno tak będzie.
- Przepraszam, to nie będzie przyjemnie. Fonsio. - uprzedziłam lojalnie, zanim wypowiedziałam formułę, przykładając koniec różdżki do zasinionego miejsca, w którym kryła się naruszona, lecz o dziwo niezłamana kość. Minęły wieki, odkąd ostatni raz używałam tego zaklęcia, jednak zarówno o tym, jak i o swoich nadziejach, że uda mi się przywrócić wyjściowy stan kości przy pierwszym podejściu, nie poinformowałam ledwie przytomnego bruneta, by nie stresować go niepotrzebnie.
I'm just gonna keep callin' your name
until you come back home
until you come back home
Harriett Lovegood
Zawód : spadająca gwiazda, ponurak
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
stars kiss my palms and whisper ‘take care my love,
all bright things must burn’
all bright things must burn’
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Ślepy zaułek
Szybka odpowiedź