Wydarzenia


Ekipa forum
Teren przed domem
AutorWiadomość
Teren przed domem [odnośnik]03.08.16 1:11
First topic message reminder :

Dom w głębi lasu

Rudera - bo i ta nazwa przylgnęła już raczej na stałe do domu pod numerem 24 w Dolinie Godryka znajduje się na samym końcu drogi, czy jeszcze trochę za nią, chowana niezbyt głęboko w lesie. Od około stu lat stała całkowicie pusta, dostarczając plotek i legend o duchach swojej okolicy i będąc miejscem zabaw nastolatków rządnych dreszczyka emocji.
W listopadzie 1955 roku rozeszły się plotki, że ktoś ten dom zamierza kupić i odremontować. I bardzo szybko okazało się, że to nie są plotki! Choć do domu nie prowadzi żadna konkretna dróżka, wydeptana w trawie ścieżka jest już całkiem wyraźna. Podobnie, jak światło niewielkiej latarenki, które co noc świeci się przy drzwiach wejściowych, żeby każdy mógł bez problemu trafić do tego domu.
Widoczny jest właściwie tylko dwuspadowy dach z wmurowanymi drzwiami i kilkoma oknami. Cała reszta domu znajduje się pod ziemią. Całość otacza typowa dla starych miejsc atmosfera i niewątpliwie magiczna aura. Dom nie wzbudza już niechęci, czy podejrzeń, nie grozi już zawaleniem i z dnia na dzień nabiera coraz więcej życia za sprawą piątki lokatorów.



Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Teren przed domem - Page 3 Giphy
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3352-bertie-bott https://www.morsmordre.net/t3460-jerry#60106 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f304-west-country-dolina-godryka-24 https://www.morsmordre.net/t3537-skrytka-bankowa-nr-844 https://www.morsmordre.net/t3389-bertie-bott

Re: Teren przed domem [odnośnik]26.11.17 13:02
Lily- Nie- Lily.
Coś znajomego; zapach kwiatów albo dłonie drobne jak u dziecka, miękkie, ładne, jak kremowa porcelana albo czule wykończone różowymi muszelkami paznokci dzieło artysty. Coś znajomego, może sposób opadania włosów na ramiona albo masa piegów na policzku, albo drobne kroki stawiane ostrożnie i z gracją, lekko, jak u przemykającej po leśnym podszyciu wróżki. Coś, co kojarzy się z dzieciństwem i dorastaniem, z całą ich radością i smutkiem; tym, co dobrze jest wspominać przed zaśnięciem w późne zimowe wieczory, i tym, co zamyka się głęboko w sobie i przysypuje stertą innych, lepszych wspomnień. Lily to rozdział w jego życiu- rozdział bajki, która zaczyna się niepozornie na zatłoczonym londyńskim peronie i od tamtego momentu trwa już zawsze, stanowiąc bezpieczną przystań, do której zawsze można wrócić.
Ale coś się zmienia.
Coś obcego; może pobladła twarz i smuga sinych cieni pod oczami, pozostawiona tam jak niewprawne pociągnięcie pędzla niedbałego malarza, albo dziwny blask w oczach, niepokojący, drżący ognik- jak w oczach kogoś, kto zobaczył więcej, niż mógł znieść. Nie mógł spodziewać się, że kiedy w końcu się spotkają, nic nie ulegnie zmianie. Nie mógł liczyć na to, że pełen niepokoju list nie był zapowiedzią czegoś mrocznego, co od dłuższego czasu rzucało cień na wszystkich mieszkańców Londynu. Nie mógł- ale jednak do końca miał nadzieję, że w jakiś dziwaczny, pokrętny sposób wszystko po raz kolejny się ułoży, znajdując swoje szczęśliwe zakończenie. A jednak.
Być może był jednym z powodów, dla których jej bajka nie potoczyła się tak, jak powinna była. Być może samolubnie zniknął właśnie wtedy, kiedy potrzebowała go najbardziej- może kiedy potrzebowała wsparcia, mocnego ramienia, pomocnej dłoni, może właśnie wtedy nie było go tam, gdzie powinien być, a teraz było już zbyt późno na proste gesty. Stanowczo zbyt późno na to, żeby bukiet żółtych astrów wystarczył jako słowa przeprosin, i zbyt późno na to, aby zdołał rozwiązać choć część z kłębiących się nad jej rudą głową problemów.
-W porządku.- Nie miał prawa naciskać. Znikając z horyzontu jej życia, stracił prawo do niemalże wszystkiego; nie śmiałby prosić o więcej, niż tylko o to, żeby pozwoliła mu wrócić do życia, które z taką nonszalancją opuścił jakiś czas temu. Dlatego tylko odpowiedział łagodnym uśmiechem na jej uśmiech, z nadzieją, że miał on pozostać na jej ustach na dłużej.- Tylko pamiętaj, że... Że już jestem. I będę zawsze. Będę gdzieś obok, nawet, kiedy będziesz miała mnie już dość aż po dziurki w nosie i zaczniesz rzucać we mnie talerzami z okna Twojego pokoju.
Roześmiał się cicho, chociaż radość pozostawiła dziwnie gorzki posmak na jego języku.
-I możesz ze mną porozmawiać, albo pomilczeć, jeśli wolisz. Zrozumiem- Dodał miękko, zerkając na nią z ukosa i posłusznie skręcając jej śladem między drzewa.
-I zawsze był. Może łamiąc mi nos albo robiąc różne inne nie do końca przemyślane rzeczy, które Cię przerażały, ale robił to z myślą o Tobie, Lily. I cieszę się, że jest tutaj, bo dzięki temu mogę być pewien, że będziesz bezpieczna- Uśmiechnął się raz jeszcze, tym razem nieco szerzej i bardziej pewnie. Jeśli ktoś był godzien, naprawdę godzien tego, aby zaopiekować się pięknym, dobrym, czułym sercem małej Lily, to był to Matt. Nawet, jeśli samego Duncana kosztowało to trochę krwi i kilka bolesnych godzin naprawiania paskudnie złamanego nosa.
Kiedy przystanęła, zatrzymał się wraz z nią, w milczeniu obserwując składany brązowy parasol.
-Mam wrażenie, że cały świat staje na głowie, Skrzacie- Westchnął, przecierając zroszone deszczem czoło.- Że wszystko jest trudniejsze, niż kiedyś. Chciałbym móc żyć tak po prostu, tak jak kiedyś, zabierać Cię na lody do Hogsmeade i uczyć się zaklęć nad jeziorem na błoniach. Nawet, jeśli Wielka Kałamarnica znowu pożarłaby wszystkie moje notatki z Trasmutacji, jak wtedy przed SUMami. Pamiętasz?
Roześmiał się beztrosko, czując, jak ciepło dawnych wspomnień przyjemnie rozlewa mu się w piersi.
-Albo jak wtedy, kiedy urządziliśmy sobie własną ucztę haloweenową i zjedliśmy tyle dyniowych pasztecików, że oboje skończyliśmy w Skrzydle Szpitalnym. Nie żałowałem- Posłał jej uśmiech z ukosa, licząc na to, że miała zamiar odpowiedzieć mu tym samym. I że chociaż na jedną, krótką chwilę mogli żyć, mogli być i śmiać się w deszczu- tak po prostu.


intertwined
I've pinned each and every hope on you
I hope that you don't bleed with me



Duncan Beckett
Duncan Beckett
Zawód : pracownik Niewidzialnego Oddziału Zadaniowego
Wiek : 26 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
spare me your judgements and spare me your dreams,
don't cover yourself with thistle and weeds
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
 xxx
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3098-duncan-beckett#50701 https://www.morsmordre.net/t3184-to-do-pana-panie-beckett#52861 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f312-pokatna-8-5 https://www.morsmordre.net/t3185-duncan-beckett
Re: Teren przed domem [odnośnik]26.11.17 15:55
Skinęła głową. Lekko. Trochę niepewnie. Chwilami zachowywała się niemal całkiem normalnie, w innym momencie znów robiła się nerwowa, coś wewnątrz kazało jej spiąć mięśnie, coś sprawiało, że jej ruchy były szybsze. Sama nie rozumiała za wiele. Nigdy jednak nie zadawała sobie trudu by rozumieć samą siebie, może była pod tym względem ignorantką, może była leniwa, a może po prostu nie była w stanie przebrnąć przez absurd własnych lęków. Nie potrafiła go zrozumieć, a teraz nawet bała się zbliżać z obawy przed tym, co mogłaby dotknąć.
- Mieścisz w sercu cały świat. Nie da się sprawić, żeby każdy jego kawałek istniał na widoku przez cały czas. - przyznała w końcu. Choć może nie powinna. Nawet, jeśli takie były jej myśli, nie była pewna czy powinny ujrzeć światło dzienne. Duny był wspaniałą osobą, która swoją ciepłą energią przyciągała ludzi. Chciał im pomagać, wkradał się do ich życia z czymś pozytywnym, naprawiał je, nakręcał, dawał z siebie ile mógł, zwykle nawet niczego nie oczekując. Robił to zawsze, wszędzie, trudno więc by nie miał wielu przyjaciół. Czasem Lily zastanawiała się czy jej przyjaciel nie czuje się często potwornie samotny w tym całym tłumie i może właśnie żeby wbić tę samotność zakłada skrzacią czapkę i wkrada się w życie kolejnej osoby, by i tam pozostawić po sobie cenny ślad.
W innym miejscu robił coś dobrego, znów czuł się ważny i potrzebny. Choć na pewno był ważny i potrzebny w oczach każdego, kogo już wcześniej przygarnął do serca.
Szli między drzewami, a ona coraz bardziej była pewna, że ta ulewa się nie skończy.
- Z myślą o mnie? Znaczy że... - odetchnęła i lekko załamała ręce. Im więcej się dowiadywała, tym wszystko było bardziej pokręcone. Wiedziała oczywiście o tym, że Matt złamał Duny'emu nos, jednak nie wiedziała, dlaczego. Jednak wszystko powoli stawało się jasne. - To szalone uczucie dowiedzieć się, że ktoś kto większość życia był twoim przyjacielem chce jednak czegoś więcej, wiesz?
Uśmiechnęła się słabo. Właściwie to wypowiadanie tych słów nawet ją bawiło. Spojrzała na Duny'ego uważniej. Przez chwilę wahała się czy nie powiedzieć czegoś jeszcze. Czegoś, co do czego nie była już pewna. Czuła się z tym dziwnie. Dziwnie pusta. Dziwnie odważna? Pewniejsza?
- Wiesz, jest swojego rodzaju władza jaką ma nad nami ktoś kogo kochamy. I to jest bardzo przerażające. Z dwóch stron. - dodała, bo pomyślała o tym, że jakiegoś rodzaju władzę Duny miał nad nią bardzo długo, całkowicie tego nieświadomy. Czy Matt czuł coś podobnego? Czy czasami zachowywał się równie głupio jak ona, by wykonać jakiś idiotyczny ruch który może mógłby mieć znaczenie? Cóż za szalony trójkąt. Bermudzki.
Myślenie o uczuciach wydawało jej się w tej chwili niemal absurdalne. Jakby nic się nie stało. I chyba czerpała z tego jakiegoś rodzaju przyjemność. Z tej... normalności?
Zaraz znów lekko się uśmiechnęła, bo Duny zaczął nawiązywać do właśnie tych spokojnych, normalnych czasów.
- Pamiętam. Jakbym mogła zapomnieć, powtórzyłabym to jeszcze z dziesięć razy. I pokonałabym cię. - dodała z absolutną pewnością. Może teraz, czy raczej niedawno kiedy strach ściskał jej gardło i żołądek na to nie wyglądało, jednak zrelaksowana potrafiła zmieścić w sobie niemałe pokłady jedzenia. - Nie masz wrażenia, że ten świat nas nie chce? Że po prostu do niego nie należymy, nie powinniśmy w nim być?
Duny starał się ją rozweselić, jednak ona znów poważniała. Czy to aura deszczu, który właśnie kleił jej włosy, czy coś innego? Może chciała, by inny taki jak ona rozwiał jej paranoję, a może szukała potwierdzenia. Może w tym wszystkim było trochę prawdy.
- Chciałabym żebyśmy mogli tak po prostu iść do cukierni, tak po prostu pójść na spacer, do parku. Nie potrzebuję magicznych rzeczy. To była tylko otoczka. Oddałabym to wszystko bez zmrużenia okiem. Jedynie... was nie.
Lily wcale nie kochała magii. Była nią w jakiś sposób zafascynowana, jednak nic ponadto. A w tej chwili mocniej niż kiedykolwiek czuła się nie na miejscu. Najlepsze co wyniosła z Hogwartu to wcale nie kilka zaklęć wykutych na blachę, a przyjaźnie.


Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.

Lily MacDonald
Lily MacDonald
Zawód : Ex iluzjonistka, obecnie wytwórca i naprawiacz mebli.
Wiek : 26
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Creagan an fhithich!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3510-lily-macdonald#61296 https://www.morsmordre.net/t3545-kukulka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f102-fleet-street-187-9 https://www.morsmordre.net/t4801-skrytka-bankowa-nr-878#102962 https://www.morsmordre.net/t3580-lily-macdonald#64284
Re: Teren przed domem [odnośnik]23.01.18 19:04
Powinien był się przyzwyczaić.
Nadchodziła wojna, a więc nadchodziły straty. Taki już był ten pakt; gorzki, bolesny, trudny, ale nie mu było o tym decydować, nie mu wyrażać własne zdanie. Chociaż wolał malować swój świat jaśniejszymi barwami, gdzieś w głębi zdawał sobie sprawę z tego, że na szachownicy świata pozostawał tylko pionkiem; małym, niewiele znaczącym, na dodatek szpetnym jakby i poobijanym przez liczne starcia, z których nie zawsze wychodził przecież zwycięsko. Musiał się przystosować do tego, jak plansza wyglądała obecnie- do cienia rzucanego przez wiecznie wiszące na niebie chmury, do tego, że odpychający mars na twarzy był widziany milej od uśmiechu, do rzucanych ukradkowo spojrzeń, pospiesznych, wylęknionych, niepewnych, bo nigdy nie można było mieć pewności, czy patrzyło się na przyjaciela, czy być może już na wroga.
Nadchodziły straty. Niektóre bolały bardziej niż inne, dlatego nie lubił, nie dłużej, niż musiał, przywoływać z głębi umysłu wspomnień tamtego popołudnia w domu Potterów, kiedy ściskał Doreę i potrząsał ręką Charlesa, nie wiedząc jeszcze, że witając nowe życie, żegnał tym samym dwa inne. To było pożegnanie ostateczne- ale przecież istniały też inne. Być może mniej nieodwracalne, ale tylko nieco mniej bolesne. Od pamiętnego dnia u Potterów nie widział przecież również Clementine, słodkiej, dobrej Clem, i mógł tylko gorąco liczyć na to, że, nie widząc, nie zagubiła się na dobre w mrokach obecnego Londynu. Od dawna nie rozmawiał także z Just, kolorową, uroczą, wszędobylską Just, której kolory zaczęły blednąć, zanim mógł temu zapobiec. I Lily. Mała Lily. Jego Lily. Kiedy pozwolił tej przyjaźni powoli wymykać się z rąk? Być może wtedy, kiedy pozwolił wyjechać jej do Francji samej, przeczuwając, że pod fasadą uśmiechu ekscytacji krył się jakiś przemożny smutek, którym nie chciała się z nim podzielić. Być może wtedy, kiedy ona zniknęła, a być może wtedy, kiedy znikał on- nierozważnie, entuzjastycznie rzucając się w wir życia, nie bacząc na to, ile mogło w nim zatonąć.
A jednak była tu- wciąż. Jeden z niewielu bezpiecznych przystani na morzu życia, na którym poruszał się cokolwiek na oślep i nieporadnie. Zawsze to on chciał stanowić ten port dla swoich przyjaciół; miejsce, do którego zawsze mogli wrócić, niezależnie od tego, jak daleko rozproszyło ich życie i jak boleśnie potraktowało ich po drodze. Dlatego ze spokojnym uśmiechem godził się na samotność wiążącą się z ciągłym czekaniem na tych, którzy chcieli do niego wrócić choćby na chwilę, aby potem ponownie odpłynąć gdzieś daleko. Ale jednak mimo tego nie był samotny, nigdy; nie, jeśli stała za nim ona, drobna, dobra Lily o wielkim sercu.
-Mogę tylko zgadywać, jak się teraz czujesz, Skrzacie- Odparł, z uśmiechem zerkając z ukosa na znajomą, piegowatą twarzyczkę.- Chyba nie wiem, jak to jest być kochanym przez kogoś, kogo nie kocha się samemu.
Gdyby wiedział, lub chociaż domyślał się, jak bardzo w tej chwili się mylił, zapewne siłą wdusiłby te słowa na powrót do gardła; jednakże pozostając beztrosko nieświadomym zamyślił się tylko dłużej nad jej następnymi słowami.
-Wiele zależy od tego, kto tę władzę sprawuje- Rzucił w końcu łagodnie, odnajdując jej spojrzenie.- Na miejscu Matta nie martwiłbym się nawet przez chwilę, bo Ty nigdy go nie skrzywdzisz, Lily. Masz zbyt dobre serce.
Potrząsnął głową, pozbywając się zawisłych na włosach kropli deszczu, po czym przyspieszył, aby zrównać z nią krok.
-I czasem myślę, że to nie do końca sprawiedliwe ze strony świata- Mruknął, uśmiechając się tylko kątem ust.- Dawać Ci tak dobre serce i tylko tak małe pięści do obrony przed tymi, którzy będą chcieli je wykorzystać. Ale od tego masz mnie, prawda?
Porzucił filozoficzny ton, parskając krótkim, radosnym śmiechem, i na chwilę przygarniając ją do siebie przyjacielskim objęciem ramienia. Deszczowa aura nie sprzyjała jednak dziecięcym wybrykom, które przed chwilą wypłynęły gdzieś z odmętów jego pamięci, dlatego ponownie spoważniał- w końcu aż zbyt dobrze rozumiał, co miała na myśli.
-Być może masz rację, Lily. Być może ten świat nas nie chce- Odparł cicho.- Ale Merlin świadkiem, mógłbym mieszkać na każdym świecie; czy to na tym, czy na ostatnim pustkowiu planety milion lat świetlnych stąd, i dalej byłbym szczęśliwy, wiedząc, że jesteście tam ze mną.
Spróbował się uśmiechnąć, choć po raz pierwszy od dawna przyszło mu to z trudem.
-I któregoś dnia zabiorę Cię do cukierni, i będziemy jeść tam tak długo, aż oboje zrobimy się okrągli jak pączki i nie będziemy mogli wytoczyć się przez drzwi. Obiecuję. Dobrze?- Dodał łagodnie, wciąż uśmiechnięty. Tego dnia wojna wydawała się wieczna, ale nawet i ona kiedyś musiała się skończyć.


intertwined
I've pinned each and every hope on you
I hope that you don't bleed with me



Duncan Beckett
Duncan Beckett
Zawód : pracownik Niewidzialnego Oddziału Zadaniowego
Wiek : 26 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
spare me your judgements and spare me your dreams,
don't cover yourself with thistle and weeds
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
 xxx
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3098-duncan-beckett#50701 https://www.morsmordre.net/t3184-to-do-pana-panie-beckett#52861 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f312-pokatna-8-5 https://www.morsmordre.net/t3185-duncan-beckett
Re: Teren przed domem [odnośnik]02.02.18 15:15
Na jej twarzy pojawił się łagodny uśmiech. Słowa jakie wypowiedział Duncan jej nie zabolały. I był to dobry znak. Przesunęła na niego spojrzenie, skinęła powoli głową, przez chwilę gdzieś z tyłu jej myśli tliła się sugestia, by powiedzieć mu jak bardzo się mylił. To jednak nie miało znaczenia. Coś, co rozpierało jej serce przez wiele lat, zmieniło się w formę znacznie łagodniejszą, znacznie zdrowszą. Duncan nie zniknął z jej myśli, nie przestał mieć znaczenie, jedynie to znaczenie było jakby... inne? Czuła się jak po wypiciu jakiegoś eliksiru, jakby ktoś zdjął z niej nadmiar uczuć przy pomocy jakiegoś nieznanego jej czaru. Czuła się przy tym dziwnie, niejasno, pusto. Być może dopiero uczyła się słuchać. Obserwować. I tak jak dawniej nie miała do niego żalu o brak wzajemności, tak teraz nadal nie czuła by miała prawo się o to gniewać. Choć wątpiła, by na prawdę nie widział. Czy to w ogóle było możliwe? Nie wracała jednak do tego. Być może kiedyś, kiedy będzie czuła się lepiej, kiedy chwila będzie bardziej odpowiednia, kiedy mętlik w jej głowie będzie mniejszy.
Zmieniło się jednak coś jeszcze. Coś bardzo ważnego. Czuła się znacznie swobodniej. Jakby w tej samej chwili w której ta relacja z jej strony coś straciła, zyskała coś całkowicie innego.
Jak bardzo szalone rzeczy musiały się stać, by do tego doszło...
- Tylko nadal nie wiem co zrobić. Boję się. Jak zwykle. A to nie jest coś o czym można decydować z perspektywy lęku. - stwierdziła w końcu, bo czuła że taka jest prawda. - Boję się coś zepsuć, zrobić źle, stracić przyjaciela. A wszystko mogę zrobić źle, nie ważne co zdecyduję.
Podsumowała. Matt był dla niej ważny. Najważniejszy. Zawsze był obok, zawsze się starał, wbrew temu co powiedział uważała go za bezinteresownego. Bo nie naciskał. Przez wiele lat. I teraz po tej całej awanturze w której zamierzał zniknąć, wrócił do niej, po nią.
Na słowa Duncana uśmiechnęła się łagodnie.
- Mocniejsze pięści byłyby cięższe i przeszkadzałyby w uciekaniu. - stwierdziła. Bo zawsze wolała uciekać. I na szczęście zawsze znajdował się ktoś, kto by ją obronił. Jak Duncan nie jeden raz. Może to żałosne, jak bardzo była nieporadna, miała jednak wiele szczęścia w dziedzinie bliskich osób. - Na szczęście ty masz pięści, więcej zdolności magicznych i talent do znajdowania panikar.
Puściła mu oczko. Nawet jeśli nadal tłumiła lęk, czy nerwy, czuła się lepiej, kiedy kolejna osoba się pojawiła. Kolejna osoba o którą się bała, której mogło coś się stać. Świat oszalał, jednak zdawał się już powoli wracać do normy, uspokajać się, a co najważniejsze - jej najbliżsi byli cali i zdrowi.
- Myślisz, że już będzie lepiej? Że to się skończyło?
Zmienił się Minister, wycofali się ze swoich chorych planów, a jej podobno nic już nie groziło. Zamykała się tutaj we własnej panice, w lęku przed wyjściem gdzieś dalej, jednak teoretycznie nie powinno jej nic grozić. Powinna po prostu móc wyjść gdzie tylko chciała bez myślenia o tym, że ktoś zechce zrobić jej krzywdę. Bez lęku o bliskich. Czy tak już będzie?
- Dobrze. Marzę o gorącej czekoladzie. Z jakimiś przyjemnymi dodatkami. Tylko nie magicznymi. - przymknęła oczy, przypominając sobie przyjemną, małą kawiarenkę blisko jej mieszkania. Mieszkania do którego powinna wrócić, choć jeszcze nie czuła się gotowa, by tak po prostu wrócić do swojego życia.


Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.

Lily MacDonald
Lily MacDonald
Zawód : Ex iluzjonistka, obecnie wytwórca i naprawiacz mebli.
Wiek : 26
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Creagan an fhithich!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3510-lily-macdonald#61296 https://www.morsmordre.net/t3545-kukulka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f102-fleet-street-187-9 https://www.morsmordre.net/t4801-skrytka-bankowa-nr-878#102962 https://www.morsmordre.net/t3580-lily-macdonald#64284
Re: Teren przed domem [odnośnik]05.02.18 14:22
W odpowiedzi na jej słowa tylko pokiwał głową; powoli, łagodnie. Rozumiał. Nawet, jeśli nie do końca pojmował miłość, tą romantyczną miłość (choć kiedyś, patrząc w przejrzyste oczy stojącej na dziedzińcu Hogwartu Wynonny Burke, myślał wszakże inaczej), rozumiał wahanie i ostrożność. W kontaktach międzyludzkich tak łatwo było coś zniszczyć; jeden nieostrożny ruch, nieprzemyślana uwaga rzucona żartem, nieopatrzny gest, tylko tyle wystarczyło, aby kogoś zranić, zepsuć, odepchnąć. Nawet, jeśli było się nim. Chociaż zawsze starał się obdarzać każdego jednakową troskliwą uwagą, do każdego pragnąc nachylić się i wyciągnąć dłoń, nigdy nie mógł być pewnym, że w tym samym geście nie odwracał się do kogoś plecami lub nie odpychał go od siebie łokciem. Dodatkowo Matt nie należał do osób szczególnie spokojnych duchem- i, na Merlina, miał naprawdę mocny prawy sierpowy.
Na następne jej słowa roześmiał się serdecznie i wolną ręką zburzył porządek jej ułożonych gładko miedzianych włosów.
-Panikary to moja specjalność- Odparł z teatralną powagą, kiwając głową dla wzmocnienia efektu.- Nawet, jeśli drapią. I krzyczą. I zapierają się nogami o bruk peronu, z całych możliwych sił upierając się, że absolutnie nie mają zamiaru przeżyć najwspanialszej magicznej przygody w Hogwarcie i przejść przez przejście w murze.
Roześmiał się po raz kolejny, na wspomnienie ich pierwszego spotkania czując znajome ciepło rozgrzewające serce. Los bywał przewrotny i niesprawiedliwy; Duncan wierzył jednak uparcie, że los ten nigdy się też nie mylił, i nieprzypadkowo postanowił złączyć tamtego dnia jego drogę z drogą Lily. Żadne z nich nie mogło jeszcze wiedzieć, dokąd droga ta miała ich zaprowadzić- Duny był już jednak pewny, że niezależnie od celu, nie miał zamiaru więcej z niej zboczyć, czyniąc wędrówkę Lily samotną.
-Myślę, że musimy walczyć o to, żeby było lepiej, Lily- Dodał ciszej, tym razem nie grając już powagi. Lekko pochylił głowę, szukając wzrokiem jej spojrzenia z nadzieją, że nie krył się w nim lęk. Już nie.- Że musimy walczyć o ten świat. Nie przelewając krew i nie przerzucając się zaklęciami ponad krawędzią barykady, ale... krok po kroku. Każdy z nas. Dawny świat już chyba upadł, i teraz od nas zależy, co odbudujemy na jego ruinach.
Tuż po tym pospiesznie pokręcił jednak głową, próbując w ten sposób odgonić od siebie- od nich- natłok ciężkich, chmurnych, ponurych myśli. Na drobnych dziewczęcych barkach w ostatnim czasie spoczął już zbyt wielki ciężar, i za wszelką cenę chciał pomóc jej zapomnieć o nim choć na chwilę, zamiast jedynie nieopatrznie go powiększać.
-Ale tak. To już się skończyło. I jesteś już bezpieczna, Lily, bo to się nie powtórzy. Obiecuję- Uśmiechem podpisał niepisaną umowę; od teraz o jej bezpieczeństwo miał zadbać osobiście. Zmianę tematu przyjął kolejnym wdzięcznym uśmiechem. Zamyślił się przez chwilę, czubkiem buta podrzucając w powietrze zalegający gdzieś na drodze kamyk.
-Bita śmietana, kandyzowane wiśnie, cukrowa posypka i polewa czekoladowa- Smak całego dzieciństwa i całej kojarzącej się z nim radości zawarty w jednej filiżance.- Podwójna porcja. O ile będzie mnie stać.
Roześmiał się, nawet, jeśli stały brak pieniędzy nie był wdzięcznym tematem do żartów. Nauczył się być wszakże wdzięczny z tego, co już posiadał, nigdy nie pragnąc więcej.


intertwined
I've pinned each and every hope on you
I hope that you don't bleed with me



Duncan Beckett
Duncan Beckett
Zawód : pracownik Niewidzialnego Oddziału Zadaniowego
Wiek : 26 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
spare me your judgements and spare me your dreams,
don't cover yourself with thistle and weeds
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
 xxx
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3098-duncan-beckett#50701 https://www.morsmordre.net/t3184-to-do-pana-panie-beckett#52861 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f312-pokatna-8-5 https://www.morsmordre.net/t3185-duncan-beckett
Re: Teren przed domem [odnośnik]05.02.18 20:25
- Oj nie przesadzaj, na pewno nie biłam. - zaśmiała się cicho. - Nie wiem jaki szaleniec zgadza się wbiec w ceglany mur, przecież to chore.
Dodała zaraz, bo przecież to wszystko mógł być tylko żart, głupi żart, oni mogli się do tego nie nadawać i co wtedy? Wtedy rozpłaszczyłaby się z Dunym na tym murze i jak nic oboje by skończyli w szpitalu, on z poważniejszymi urazami, bo ochraniał ją ramionami, ale jednak.
Był to jednak bardzo dobry znak - jeszcze nie znalazła się w szkole, a już nawiązała pierwszą szkolną przyjaźń, znalazła jednego z księciów i rycerzy jacy mieli ją później ratować przed wszystkim co przerażające - a ona dbała, by mieli ręce pełne roboty nawet jeśli nie robiła tego celowo.
Kiedy jednak głos Duncana spoważniał, ona spuściła wzrok, lekko przy tym przygryzając wargę. Nic nie powiedziała, bo ona nie była waleczna. Nie potrafiła walczyć. Nie widziała sposobów. Uciekła przed własnym życiem i nie była pewna czy rozsądnie będzie do niego wrócić. Nie była pewna czy powinna odzywać się do rodziny, wyjaśniać im czy jednak nadal odcinać się, czy jej obawa przed narażeniem ich na coś nadal ma jakieś pokrycie. Jak długo to może potrwać? Nie była pewna kiedy da radę przestać się ukrywać w tych czterech ścianach, nie była też pewna czy będzie mogła wrócić do swojego zawodu, dawać pokazy. Co ona, nieistotna dla świata (i z tego bycia szarą i nieistotną dla wielkiego świata bardzo się ciesząca) mogłaby zrobić dla ogółu?
Jak naprawić coś, co było poważnie zachwiane?
Na jego obietnicę powoli skinęła głową. Nie była pewna czy wierzy. Wierzyła w dobre chęci Duncana, wierzyła w to, że chciałby być obok gdyby znów jej coś groziło, jednak nie była pewna czy ma co do tego bezpieczeństwa rację. Nawet z najwspanialszym sercem i najlepszymi chęciami Dunny nie sprawi, że świat ponownie nie oszaleje.
Tym chętniej uciekła. Odeszła myślami do słodyczy i spokojnych wypadów. Wesołych chwil, tych całkowicie spokojnych, beztroskich.
- Więc jesteśmy umówieni. Dorzucę jeszcze lody u bliźniaków. - stwierdziła, ciesząc się że rozmawiają o bardzo niekonkretnej, abstrakcyjnej przyszłości i żadne z nich nie musi zbyt poważnie myśleć w tej chwili o swoich finansach. Ostatecznie Lily nie przywykła do nie posiadania pieniędzy i ten temat także spychała gdzieś w otchłań swojego umysłu.
W końcu zawrócili. Lil nie chciała oddalać się mocno i choć latarnię przy drzwiach Rudery było w lesie widać z bardzo daleka, nie czuła się jeszcze aż tak swobodnie - nawet z Dunym, nawet z kimkolwiek - by odchodzić i ryzykować, że bezpieczny blask zniknie z jej oczu.
- Swoją drogą co z twoją pracą? - spytała zaraz, bo wiedziała że w Ministerstwie robili mugolakom problemy i świtało jej w głowie, czy i Duny nie ma w tej chwili pod tym względem jeszcze większych kłopotów niż dotychczas.


Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.

Lily MacDonald
Lily MacDonald
Zawód : Ex iluzjonistka, obecnie wytwórca i naprawiacz mebli.
Wiek : 26
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Creagan an fhithich!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3510-lily-macdonald#61296 https://www.morsmordre.net/t3545-kukulka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f102-fleet-street-187-9 https://www.morsmordre.net/t4801-skrytka-bankowa-nr-878#102962 https://www.morsmordre.net/t3580-lily-macdonald#64284
Re: Teren przed domem [odnośnik]06.02.18 17:15
Dobrze było widzieć cel; widzieć światło w ciemności, które jak latarnia morska cierpliwie, mimo sztormów, zawsze była gotowa poprowadzić ich do domu. Jeśli Lily znalazła w Ruderze swój dom, prawdziwy dom- to był szczęśliwy. I jedynie odrobinę zazdrosny, tą zazdrością pozbawioną zawiści i goryczy, podbarwioną jedynie jakimś cierpkim posmakiem smutku.
Tęsknił za domem. Może było to odrobinę zabawne; nigdy przecież nie miał domu, domem stawało się miejsce, w którym mógł znaleźć sobie kąt do spania i ludzi, którzy byli w stanie znieść jego rudą czuprynę i za głośny śmiech choć przez kilka dni. Rudera natomiast wydawała się, mimo być może mylącej nazwy, najlepszym domem dla Lily. Ciepły kąt, z dala od wiecznego zgiełku i gwaru Londynu, schowany między leśnymi drzewami, które, szumiąc, kołysały mieszkańców do snu; no i inni domownicy. Sama myśl o Bottach sprawiła, że usta mimowolnie wygięły mu się w rozbawionym uśmiechu- nie mogła się z nimi nudzić. Nie z Bertiem i jego pełną pomysłów głową, i z jego wypiekami, na Merlina! No i Matt, Matt- obrońca, dzięki któremu mogła być bezpieczna. Jeśli istniało na świecie miejsce, w którym mógłby zostawić ją z czystym sercem i spokojnym umysłem, to był to jej nowy dom w Dolinie Godryka.
Chciałby ją zapytać o wiele rzeczy- o tym, czy kiedyś zamierzała powrócić do domu rodzinnego, w góry, tam, gdzie niegdyś była taka szczęśliwa. Albo o to, czy wyobrażała sobie ponowne zamieszkanie w Londynie, gdzie mogłaby jak dawniej pokazywać magię tym, którym nigdy nie było dane poznać jej w murach Hogwartu. Ale to nie był dobry czas na te pytania, i być może nie był to też dobry czas, aby usłyszeć odpowiedzi. Nie, kiedy mało rzeczy w ciągle zmieniającym się świecie pozostawało pewnymi, niwecząc dawno tworzone plany i zmuszając ich wszystkich do ciągłego tworzenia nowych. Niezależnie od tego, dokąd miała zamiar się udać i co miała zamiar robić, on miał zamiar trwać przy niej i być dla niej. Jeśli tylko los miał zamiar mu na to pozwolić.
-W takim razie poproszę o pistacjowe i czekoladowe, i to w naprawdę dużej ilości- Przytaknął radośnie, na chwilę wracając myślami do ostatniej wizyty w lodziarni rodzeństwa Fortescue. Nawet, jeśli już sama Pokątna obdarta została z pierwotnego czaru radosnej beztroski, wciąż lubił tam wracać i odnajdywać tę cząstkę siebie, która jako jedenastoletni chłopiec weszła na bruk ulicy po raz pierwszy.
Na pytanie o pracę tylko pokręcił głową, po części rozbawiony.
-Jakiś czas temu dostałem od Ministerstwa sowę. Pani Minister, niewątpliwie będąc pod sporym wrażeniem moich zasług i umiejętności, postanowiła mnie nagrodzić awansem do... Ghulowego Oddziału Zadaniowego. Uwierzysz?- Parsknął śmiechem, spoglądając na nią z ukosa.- Obawiam się jedynie, że ghule mogą mnie uznać raczej za pobratymca, niż za czarodzieja.
Następnie wzruszył ramionami, beztrosko wpychając dłonie do kieszeni pocerowanych spodni.
-Mam nadzieję, że Niewidzialny Oddział Zadaniowy przyjmie mnie raz jeszcze w swoje szeregi, zanim zdążę kompletnie zniweczyć kontakty z ghulami- Mruknął z zastanowieniem prawie w tym samym momencie, w którym dotarli pod drzwi Rudery. Obrócił się na pięcie, stając twarzą w twarz z drobną, małą Lily. Zbyt drobną na ten świat. Zbyt dobrą.
-Tym razem nie mówię do widzenia, tylko do zobaczenia, Skrzacie.- Odparł, poważniejąc tylko odrobinę i posyłając jej ciepły uśmiech. Ruchem ręki wskazał na trzymany przez nią bukiet astrów.- Dbaj o nie. Przyniosą Ci szczęście.
Następnie pochylił się i zamknął ją w uścisku, chcąc chociaż na jedną, krótką chwilę uchronić ją i zamknąć przed dostępem całego zła tego świata. Puszczając ją, po raz kolejny zmierzwił lekko miedziane włosy i delikatnie pstryknął palcem w znajomo piegowaty nos.
-I uważaj na siebie, Lily McDonald o sercu ze złota.
Kiedy odchodził w swoją stronę, odprowadzał go ciepły blask wiszącej przy drzwiach latarni.

| zt x 2! <3


intertwined
I've pinned each and every hope on you
I hope that you don't bleed with me



Duncan Beckett
Duncan Beckett
Zawód : pracownik Niewidzialnego Oddziału Zadaniowego
Wiek : 26 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
spare me your judgements and spare me your dreams,
don't cover yourself with thistle and weeds
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
 xxx
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3098-duncan-beckett#50701 https://www.morsmordre.net/t3184-to-do-pana-panie-beckett#52861 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f312-pokatna-8-5 https://www.morsmordre.net/t3185-duncan-beckett
Re: Teren przed domem [odnośnik]23.07.18 0:06
|30 lipca? <3

Gdyby nie wiedziała, że szuka Rudery, zapewne kilka razy przeszłaby obok tego miejsca, nie poświęcając mu więcej uwagi.
Podobno w tym właśnie tkwił jej urok, który, oczekując na Bertiego, była nawet w stanie dojrzeć – skromna, nieco podniszczona, nie rzucała się zanadto w oczy, nie ściągała niepotrzebnych tłumów, w spokoju oraz ciszy kryjąc swoich lokatorów. Na pierwszy rzut oka, gdy dostrzegało się jedynie dach oraz samotną lampę, przywodziła na myśl wszelkie upiorne historie kryjące się w zakamarkach starych, opuszczonych domów, jednak po dokładniejszym przyjrzeniu się i zgłębieniu tajemnicy reszty pięter, okazywała się swoistą oazą bezpieczeństwa, stosunkowo normalną, jak na magiczne standardy. W kontekście tego spotkania i tym bardziej samego Bertiego, była nawet w stanie ją docenić – w obliczu jakichkolwiek problemów czy zniszczeń, generalnie koszty naprawy nie były zbyt wysokie.
- Mam nadzieję, że odpowiednio zabezpieczyłeś dom – zagadnęła, gdy tylko ujrzała Botta. Lekki uśmiech zadrgał na jej wargach, bo choć zarówno kwestia ubezpieczeń pozostawała sprawą odległą, i ta wizyta należeć miała do zdecydowanie mniej niszczycielskich,  a przynajmniej taki właśnie był zamysł. – Nie chciałabym, żeby pod mój adres przyszedł za tydzień rachunek za wyrządzone szkody. – Jean potrafiła wyobrazić sobie minę siostry, gdyby wśród listów zastała coś takiego. Pewnie nie byłaby zła – przynajmniej nie w ten drażliwy sposób, który mógłby doprowadzić do scysji pomiędzy siostrami. Zapewne o wiele bardziej martwiłaby się, zastanawiając, co takiego zdążyła przegapić.
Tymczasem ona sama w dłoniach trzymała księgę, którą zabrała ze Swansea. „Kompendium popularnych zaklęć i przeciwzaklęć” nie było ciężkie, nie miało też interesującej, barwnej okładki, ale podobno zawierało w sobie kilka przydatnych wskazówek. Zanim Bott zdążyłby cokolwiek powiedzieć, odezwała się jako pierwsza. – Spokojnie, to dla mnie – wyjaśniła, w razie gdyby próbował wymigać się od obecności tomiska. Domyślała się, że wierzył przede wszystkim w naukę przez praktykę, sama również skłonna była uznać jej wyższość nad teorią, jednak uważała również, że czasem dobrze zacząć jest od pergaminowej strony zaklęć. Szczególnie, gdy ma się do czynienia z tymi trudniejszymi. – Chyba że masz chęć zerknąć, wtedy proszę bardzo – zaproponowała, wyciągając w jego stronę dłoń, choć sama wątpiła, że skorzysta z propozycji. Być może ją zaskoczy?
Jean Desmond
Jean Desmond
Zawód : twórczyni magicznych map nieba, przyszły-niedoszły auror
Wiek : 20 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
i'm pretty sure you have
s t a r d u s t
running through those
v e i n s
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5620-jean-desmond https://www.morsmordre.net/t5810-atlas#137310 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f103-swansea-st-helen-avenue-7 https://www.morsmordre.net/t5996-skrytka-bankowa-nr-1383 https://www.morsmordre.net/t5995-jean-desmond
Re: Teren przed domem [odnośnik]24.07.18 20:54
Nauka była ważna. Nauka zaklęć, nauka walki, nauka obrony. Bertie stawał się coraz bardziej pewny siebie w tej dziedzinie - i chciał sięgać po coraz trudniejsze, coraz bardziej potężne zaklęcia. Właśnie dlatego ucieszył się kiedy Jean oznajmiła, że chce przyłączyć się do jego kształcenia. W pojedynkę było nudno. To nie to samo. W pojedynkę siedział w ogrodzie i machał różdżką w nadziei, iż za którymś razem uda mu się zatrzymać czas. Uparł się na to zaklęcie. Zawziął się i był pewien, że w końcu się uda.
Nie ważne, jak bardzo próby mogą być niszczycielskie - a Bott na prawdę lubił swój dom. Przywykł do niego, przywykł do ducha który po nim błądzi, do ghula w piwnicy, do marudzącej chochli, do magicznych okien które na wkopanym w ziemię parterze dają powietrze i światło. Zamierzał tam zostać, założyć kiedyś rodzinę i tak dalej - czy to początek statkowania?
Widząc Jean, zamachał już z odległości, posyłając kobiecie pełen radości uśmiech.
- Zabezpiecza ją moja wiara w to, że nie spłonie bez powodu. I kilka zaklęć ochronnych, ale nie wiem czy coś dadzą na anomalie. - wzruszył ramionami, nie wdając się jednak w szczegóły. Zaklęcia ochronne są na wypadek gdyby został gdzieś rozpoznany w związku z działalnością Zakonu. Lub gdyby trzeba było kogoś przechować. Chciał by Rudera była ABSOLUTNIE bezpieczna. Dla wszystkich. By mogła być schronieniem, jak teraz dla Josephine chociażby.
- Spokojnie, trenuję na Ruderze majsterkowanie, większość szkód naprawiam sam. - stwierdził całkiem z siebie dumny, bo w końcu nie każdy potrafi robić takie cuda! A nawet mało kto potrafi, możnaby rzec. - Jestem w końcu człowiekiem wielu talentów, chyba w to nie wątpiłaś?
Niedociągnięcia tu czy tam mogłyby temu talentowi zaprzeczyć, jednak bez wątpienia jest coraz lepiej. Ale w końcu docierali do sedna tego spotkania, a Bertie spojrzał na książkę ze szczerym zainteresowaniem, na uprzedzenia Jean kręcąc lekko głową z rozbawieniem. Nie lubił zamulać się nad podręcznikami, jednak wiedział, że czasami są potrzebne. A kiedy miał jakieś towarzystwo, nawet łatwiej było po nie sięgnąć, co nie?
- Przyda się. Mam na oku konkretne zaklęcie. Ale jest cholernie trudne, ani razu mi jeszcze nie wyszło. - podsunął, zaglądając do książki i przesuwając kolejne kartki, by zatrzymać je na rozdziale dotyczącym czasu, gdzie znalazł konkretne zaklęcie. Opis działania był mu znany, jednak każda wskazówka dotycząca wymawiania inkantacji, czy odpowiednich ruchów różdżką była na wagę złota.
- To musi być niesamowicie zsynchronizowane. Pół dnia wczoraj próbowałem i nic. - mruknął pod nosem, przebiegając wzrokiem po tekście we względnym, czyli jak na siebie bardzo dobrym skupieniu, żeby wyszukać w nim każdą możliwą wskazówkę.



Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Teren przed domem - Page 3 Giphy
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3352-bertie-bott https://www.morsmordre.net/t3460-jerry#60106 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f304-west-country-dolina-godryka-24 https://www.morsmordre.net/t3537-skrytka-bankowa-nr-844 https://www.morsmordre.net/t3389-bertie-bott
Re: Teren przed domem [odnośnik]30.07.18 20:28
Lipiec niósł ze sobą jarzmo zmian, mniejszych oraz większych różnic, które oplatały całą magiczną społeczność. Bez względu na własne chęci, uczestniczyła w nich, doświadczała co parę kroków, gdy mijała miejskie przestrzenie zatopione w ciszy oraz zgarbione ludzkie sylwetki. Nie potrafiła jeszcze jasno określić, co o tym sądzi – przyszłość wydała się zbyt mglista, aby spróbować dostrzec konkrety, przeszłość była stałą niezależną, teraźniejszość wyrysowana niepewną dłonią. W tej sytuacji wolała przeczekać  chwilę, próbując zająć myśli własnymi sprawami, szczególnie tymi, które wraz z początkiem miesiąca, zdecydowanie dały Jean do myślenia.
Droga w klubie pojedynków dopiero się rozpoczynała i choć uczestniczyła w zaledwie dwóch walkach, dotarło do niej, jak bardzo zdążyła zaniedbać swoje umiejętności. Czas spędzony na kursie aurorskim pozwalał jej się rozwijać i doskonalić, a wraz z chwilą, gdy zdecydowała o jego zawieszeniu, w odstawkę poszły również wszelkie treningi. Była to decyzja świadoma, choć nie do końca przemyślana – nie oczekiwała, że kiedykolwiek przyjdzie Jean żałować, dlatego, gdy tylko usłyszała propozycję odnośnie wspólnej nauki, postanowiła pomóc Bertiemu, samej przy okazji pragnąc choć odrobinę lepiej przygotować się do kolejnych pojedynków.
- W takim razie obyś był głębokiej wiary – odpowiedziała szybko, w rozbawieniu unosząc wyżej jedną brew. Mimowolnie nasunęła jej się myśl dotycząca nieco innego rodzaju wiary oraz jej bezwartościowości w obliczu obecnej sytuacji, lecz szybko odsunęła ją od siebie, nie dając się ponieść głupotom. Byli tutaj, żeby poćwiczyć i przy okazji dobrze się bawić. – Możemy ograniczyć czarowanie do niezbędnego minimum, ale nie wiem, czy to wystarczy. – Kwestia anomalii pozostawała na tyle kłopotliwa, że nigdy nie mogło się mieć pewności, co do efektów jej wystąpienia; musieli więc pilnować się jak najbardziej, aby Bertie oraz jego lokatorzy nadal mieli gdzie wracać.
- Absolutnie! Ostatnim razem szczególnie dały o sobie znać – odparła, przypominając spotkanie w zagnomionym zakątku, gdy stepujący Bott nie mógł wysiedzieć w miejscu nawet przez kilka sekund. – Czyli w razie usterki, mogę wysyłać do ciebie sowę? – Dobrych, a dodatkowo zdolnych znajomości nigdy nie za wiele, w szczególności, gdy dom zamieszkiwany jest przez dwie kobiety, które niewiele wspólnego mają z majsterkowaniem. Magia bywa pomocna, lecz, jak wiadomo szczególnie ostatnio, nie w każdej sytuacji pozostaje najlepszym wyborem.
Odrobinę zaskoczona, podała przyjacielowi przyniesioną książkę, przypatrując się, czego szukał. Gdy zatrzymał się na rozdziale dotyczącym czasu, na tyle na ile mogła, zaglądała mu przez ramię, również poszukując szczegółów dotyczących zaklęcia. Uroki nie były jej mocną stroną, tym bardziej tak silne, z podziwem spoglądała więc w tekst.
- Już chyba łatwiej się przed nim obronić niż rzucić – rzuciła w odpowiedzi, przebiegając wzrokiem pośród liter. – Jesteś co do niego przekonany? – zapytała jeszcze, nie ze strachu, bo urok nie należał do tych, które sprawiają ból, a raczej zwykłej ciekawości.
Jean Desmond
Jean Desmond
Zawód : twórczyni magicznych map nieba, przyszły-niedoszły auror
Wiek : 20 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
i'm pretty sure you have
s t a r d u s t
running through those
v e i n s
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5620-jean-desmond https://www.morsmordre.net/t5810-atlas#137310 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f103-swansea-st-helen-avenue-7 https://www.morsmordre.net/t5996-skrytka-bankowa-nr-1383 https://www.morsmordre.net/t5995-jean-desmond
Re: Teren przed domem [odnośnik]31.07.18 18:56
Bertie długo twierdził, że poddawanie się anomaliom nie przynosi niczego dobrego - że przecież muszą czarować, muszą ćwiczyć, magia to ich najlepsza obrona i najlepsza broń. A w tej chwili jest się przecież przed czym bronić i to na każdym kroku! Coraz więcej jednak miał wypadków z magią związanych i w jego głowie upór powoli musiał trochę zmaleć. Szczególnie, kiedy w okolicy byli inni.
Nadal jednak się uczył. Próbował. Czarował. Tylko mniej, częściej zatrzymując się przy zaklęciach nie tak bardzo typowych, nie związanych bezpośrednio z atakiem.
- Ależ ja się składam z wiary, optymizmu i nadziei. Tak w dziesięćdziesięciu procentach, musi być jeszcze miejsce na głupotę. - dodał by zaraz puścić rozmówczyni oczko. Uśmiechnął się po swojemu i zaraz wzruszył ramionami.
- O każdej porze dnia i nocy. - sporo się nauczył remontując Ruderę, a dużą część pracy wykonał bez użycia magii, za to z pomocą rodziny czy przyjaciół. A zdobytym doświadczeniem zawsze będzie mógł się podzielić jeśli u przyjaciół okaże się, że cieknie z rury, czy inne cuda się dzieją.
Zaraz jednak zajął się zaklęciem o którym dużo już właściwie przeczytał. O tym, jak się je rzuca. Nie było zbyt łatwe. Ale dawało niesamowite korzyści.
- Jestem. - stwierdził zaraz. - To zaklęcie to jakiś geniusz.
W ramach samej ciekawostki chciał po prostu mieć je w ręku, a Jean nie musiała przecież wiedzieć, że zamierzał korzystać z niego także w innych okolicznościach - cholera, gdyby w trakcie walki móc zatrzymać czas? O ile możnaby ją skrócić i to w jak łagodny sposób. Bertie nie był zwolennikiem uciekania od brutalnych czarów, nie zamierzał na okrutne czary odpowiadać kwiatkami, jednak - gdyby móc obezwładnić przeciwnika w inny sposób? Lub - kiedy potrzeba więcej czasu na ucieczkę, czy zabranie kogoś. Zabranie czegoś?
Uniósł lekko swoją różdżkę. To zaklęcie jest niesamowicie cenne.
- Tobie na pewno, zawsze byłaś lepsza z Obrony. Ja lubię się bawić Urokami. - stwierdził z pewną fascynacją pobłyskującą w spojrzeniu. Zaraz poruszył swoją różdżką zgodnie ze wskazówkami jakie wyczytał. - Horatio.
Wypowiedział.



Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Teren przed domem - Page 3 Giphy
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3352-bertie-bott https://www.morsmordre.net/t3460-jerry#60106 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f304-west-country-dolina-godryka-24 https://www.morsmordre.net/t3537-skrytka-bankowa-nr-844 https://www.morsmordre.net/t3389-bertie-bott
Re: Teren przed domem [odnośnik]31.07.18 18:56
The member 'Bertie Bott' has done the following action : Rzut kością


#1 'k100' : 46

--------------------------------

#2 'Anomalie - CZ' :
Teren przed domem - Page 3 HXm0sNX
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Teren przed domem - Page 3 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Teren przed domem [odnośnik]07.03.19 1:17
8. pażdziernika
Zerkała na drzewo z poziomu podłoża, leżąc tuż przy rosłym pniem, nad głową mając sieć gałęzi i barwnych, jesiennych liści. Pojedyncze spadały już na trawę - wyłapywała spojrzeniem każde z nich, śpiewając im spokojne kołysanki - półgłosem, by nie przebijać się przez szum, gdy wiatr igrał w rozłożystej koronie.
Potrzebowała odpoczynku, na zewnątrz, pośród natury, nawet jeśli pogoda nie sprzyjała - udało jej się złapać moment wyciszenia, lekkie przejaśnienie zastało ją chwilę po wyjściu z Rudery, dlatego postanowiła nie oddalać się od domu, a wykorzystać okazję - zaległa na dłuższy moment pod klonem. Zastanawiając się nad jego historią (skąd się tu wziął, taki najpojedynczy? Trzeba zapytać Lanę!) błądziła dłońmi w powietrzu, przeciągając się leniwie i rozmyślając - z początku trzymając się rzeczy prostych, niewymagających, w obecnych realiach prawie sennych, a nawet i baśnie przewinęły się przez myśli. Oddzieliła się od podłoża połatanym płaszczem, otulając się ciaśniej, gdy wiatr gwałtownie smagnął po twarzy, zagarniając kosmyki białych włosów i zmuszając do zaciśnięcia powiek. Wtedy przyszło wszystko, co na chwilę udało się wyłączyć - pogoń za postępami, ciężka praca, niepowodzenia, obietnice, obowiązki, wyprawy, anomalie - rzeczywistość ustawiła się w linii, wracając jak bumerang - czymkolwiek to dziwne urządzenie było.
Wracał też Bertie, o czym dowiedziała się od sowy, Rain, którą poprosiła ładnie o zwiady żeby wiedzieć odpowiednio wcześniej - pamiętała przecież, że chciał ćwiczyć kolejną trudną rzecz, zresztą sama suszyła mu głowę od dobrych paru tygodni, ciągle nie mogąc się zabrać za uroki - nie miała do nich talentu, ale mogła zgarnąć choć szczyptę umiejętności, Bott zaś radził sobie świetnie. Poza tym miała do niego drobną sprawę, od jakiegoś czasu kołaczącą się po głowie i sercu.
Z początku plan zakładał nieco inne wejście, pod wpływem impulsu i obecności wielkiego klonu został jednak zmodyfikowany. Płaszcz zarzuciła na gałąź, pozwalając mu powiewać na wietrze i odwracać uwagę przyjaciela - sama z kolei wspięła się zręcznie na drzewo, zajmując jedną z niższych gałęzi. Przycupnęła na niej, zupełnie ignorując otarcie na przedramieniu i pod okiem - miniaturowe kropelki krwi roztarły się lekko; zazwyczaj była uważniejsza podczas wspinaczki, teraz musiała się pospieszyć, stąd takie niedopatrzenia! Różdżkę trzymała w zębach - na jej końcu uwiązała parę szczęśliwych piórek, o które ostatnio pokłóciła się z Rain. Skubana w odwecie nie chciała jej nosić listów przez bite dwa dni. Na szczęście doszły do porozumienia, gdy w grę weszły nowe sowie zabawki.
Sue zmrużyła jasne oczy, gdy tylko dostrzegła znajomą sylwetkę spomiędzy liści - był jeszcze dosyć daleko, lecz należało pamiętać, że miał długie nogi i chodził trochę szybciej - prędkie kalkulacje i h o p, zsunęła się z gałęzi, lądując całkiem miękko na trawie. Piórka przywiązane do różdżki fruwały na wietrze, kiedy właścicielka prostowała się z ugiętych kolan do prawdziwie dumnej pozycji. Pozycji obrońcy. Krew na policzku roztarła się w coś na kształt barw wojennych, ale tylko po lewej stronie. Coś tam się sączyło, ale ignorowała nieważne pieczenie.
- Stać! - rzekła poważnie, szlachetnie i nieco zabawnie, biorąc pod uwagę delikatny głos. Oczywiście celowała w przybysza swoją bronią. - Naruszasz teren tego klonu, co cię tu sprowadza i czego chcesz nas nauczyć? - zapytała, wciąż utrzymując śmiertelną powagę. Wiatr zacinał jak szalony - dobrze, bardzo dobrze.


how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?



Susanne Lovegood
Susanne Lovegood
Zawód : pracownica rezerwatu znikaczy
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna

I will be your warrior
I will be your lamb


OPCM : 20 +8
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 31 +5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Teren przed domem - Page 3 JkJQ6kE
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t4789-susanne-echo-lovegood https://www.morsmordre.net/t5182-deszczowa-sowa#113703 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f304-dolina-godryka-rudera https://www.morsmordre.net/t5129-szuflada-sue#111192 https://www.morsmordre.net/t5133-susanne-echo-lovegood#111350
Re: Teren przed domem [odnośnik]07.03.19 11:18
Szedł, trzymając przy twarzy chusteczkę. Gdyby nadal miał wąsa to mógłby mówić, że to dla wąsa taki welon, wąsa jednak nie miał więc po prostu tamował krew jaka mu ciekła z nosa. Trochę czuł się przyćmiony i tym bardziej się cieszył na popołudnie z Sue. Ona go ożywiała w jakiś sposób, ona chyba ożywiała wszystko czym się otaczała, taka jej tajemna super-moc o której pewnie nawet nie wiedziała. A on ożywienia potrzebował. Terapia Cassandry faktycznie nim wstrząsnęła, ale stawał już na nogi. Gorzej, że do nauki będzie potrzebował obu dłoni, a jak nie pilnuje tego nosa to ma wodospad na twarzy.
- Naruszam, oddając jednak ofiarę z krwi, której nie żal mi ani odrobinkę na rzecz tej ziemi i tego czcigodnego dębu. - odpowiedział od razu, kiedy Sue zeskoczyła przed niego niczym apacz. Choć z nich dwojga to raczej ona jest Bladą Twarzą. Nie ma co się jednak skupiać na takich detalach, prawda? Uśmiechnął się lekko na całą jej powagę, choć nie wątpił, że ona w tym swoim zachowaniu widzi wiele powagi.
Nie cieszyło go to, co ją spotkało, gdyby mógł, cofnąłby dla niej czas - a jednak szalenie cieszyło go, że tu jest.
- Chcę, by magia jaka krąży w moim ciele wymknęła się spod ograniczeń drewna i pozwoliła sobą władać bez podobnego wspomagania.
Dodał jeszcze, zaraz przecierając znów twarz zanim odłożył na moment chusteczkę i złapał za gałąź, by wspiąć się na nią i siąść jednak trochę nad ziemią. Chciał wyciągnąć do Sue rękę, żeby jej pomóc, ale była trochę w tej jego krwi, wyciągnął więc lewą która była czysta, a prawą trzymał się dalej gałęzi.
W końcu ułożył się wygodniej, opierając plecami o pień drzewa. Jedna noga leżała prosto na dość grubej gałęzi, drugą za to spuścił w dół, a kilka czerwonych kropli na koszuli przypomniało mu, żeby otrzeć twarz.
- Będziemy się dziś unosić? - uśmiechnął się lekko, bo on próby pojęcia magii bezróżdżkowej chciał zacząć od najłatwiejszych czarów, a Sue chyba właśnie od takich powinna zacząć własną naukę. Właściwie dobrali się do tych zajęć całkiem dobrze. - Sergerego.
Wypowiedział, kiedy udało mu się uwolnić dłonie. Zgodnie ze wskazówkami od Sama - skupił się uważnie na magii jaka krąży w nim. Zamknął oczy na chwilę, starając się ją wyczuć. Nie stało się jednak nic. Jakby po prostu powiedział słowo bez żadnej mocy, żadnego znaczenia.
Zerknął jednak na Sue, by zobaczyć jak ona radzi sobie z zaklęciem. Potem spróbuje jeszcze raz. Trochę inaczej.



Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Teren przed domem - Page 3 Giphy
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3352-bertie-bott https://www.morsmordre.net/t3460-jerry#60106 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f304-west-country-dolina-godryka-24 https://www.morsmordre.net/t3537-skrytka-bankowa-nr-844 https://www.morsmordre.net/t3389-bertie-bott
Re: Teren przed domem [odnośnik]09.03.19 21:58
Gdyby nie poza, jaką przyjęła w obronie klonu, pewnie zerknęłaby na Bertiego nieco inaczej i jednak zadbała o porządne zatamowanie tej krwi - albo chociaż odczekanie, aż przestanie się tak sączyć, bo używanie magii w takim stanie nie wyglądało na rozsądny pomysł. Oczywiście zakładając, że cokolwiek miało z tych prób wyjść, bo nie było to pewne u żadnego z obecnych - może największe szanse w tym starciu miało majestatyczne drzewo.
Chciała zapytać, jak się czuje, ale nie mogła, skoro podjęła grę. Dorzuciła to więc do późniejszej listy pytań, teraz skupiając się na sensownej odpowiedzi. Płaszcz załopotał na wietrze, ale dzielnie trzymał się gałęzi, dodając niesamowite efekty dźwiękowe do sceny.
- Sprawdzimy, czy jesteś naszego zaufania godzien - poinformowała pewnie, nie odstępując na krok powagi. Nawet jeśli fizycznie była sporo niższa, duchem w tym momencie była ogromna i to tej siły musiała się trzymać. Improwizowała, nie znając się kompletnie na historii. - Jako kapłanka tego miejsca podejmuję się tego zadania w imieniu Czcigodnego Dębu - nawet jej się spodobało to przekręcenie drzew - nie była tylko pewna, czy to zabieg celowy, czy Bott jest tak zaćmiony leczeniem sinicy. - Ma za sobą zastęp Ruderowców, miej się na baczności.
- Niech magia służy ci dobrze, Wojowniku Czerwonej Rzeki - z nosa. Skorzystała z pomocy, nie wahając się wcale, kiedy znów wspinała się na drzewo w swoim osobliwym stroju. Miała na sobie spodnie, na które dorzuciła sukienkę, sweter ucięty nierówno od dołu, w pasie zaś przewiązała się długą kolorową tasiemką w ozdobne wzorki, którą kiedyś znalazła uwięzioną na drzewie - prawdopodobnie jakaś szlachcianka zgubiła element stroju, ale Susanne widziała w tym element przeznaczenia. Poza tym nie znała się na modzie wyższych sfer. Kolorystycznie najbliżej było jej do zupy pomidorowej, więc nawet skomponowała się z tym krwistym potokiem.
Usiadła wygodnie, znajdując sobie miejsce na bardziej chwiejnej części gałęzi - bez ryzyka nie było zabawy, siedzieli zresztą całkiem nisko. Choć już trochę bliżej nieba. Kiwnęła głową z delikatnym uśmiechem, wydając z siebie krótkie i miłe mhm. Obserwowała, jak Bertie sobie radzi zanim zaczęła próbę, lecz nic się nie zadziało. Ona też jeszcze nie zmieniała się w żadne zwierzę, choć próbowała ruszyć z animagią, pewne rzeczy wymagały wiele czasu i zaangażowania.
- Sergerego - wypowiedziała skupiona, a piórko przywiązane do różdżki zawirowało przy ruchu nadgarstkiem. Patrzyła w górę, w koronę Czcigodnego Dębu, chcąc unieść się jeszcze bliżej nieba.
- Jak się czujesz, Bertie? - zapytała wreszcie, już nie mogąc się powstrzymać. Wyglądał alarmująco, ale widziała go już w gorszym stanie, podczas tortur - aczkolwiek wiedziała, że o stan bliskich należało dbać zawsze, niezależnie od tego, czy mieli katar, czy właśnie ściągnięto z nich skórę.


how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?



Susanne Lovegood
Susanne Lovegood
Zawód : pracownica rezerwatu znikaczy
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna

I will be your warrior
I will be your lamb


OPCM : 20 +8
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 31 +5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Teren przed domem - Page 3 JkJQ6kE
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t4789-susanne-echo-lovegood https://www.morsmordre.net/t5182-deszczowa-sowa#113703 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f304-dolina-godryka-rudera https://www.morsmordre.net/t5129-szuflada-sue#111192 https://www.morsmordre.net/t5133-susanne-echo-lovegood#111350

Strona 3 z 10 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10  Next

Teren przed domem
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach