Wydarzenia


Ekipa forum
Izba przyjęć
AutorWiadomość
Izba przyjęć [odnośnik]30.03.15 23:56
First topic message reminder :

Izba przyjęć

Wiadomo, że najwięcej obrażeń zdarza się nie przy pojedynkach, ani przy kontaktach z magicznymi stworzeniami, a w bezpiecznym zaciszu zwanym domem, miejscu pracy lub na ulicy. Osoby trafiają tu z różnorakimi uszkodzeniami ciała, mniej lub bardziej poważnymi. Zwykle po wizycie na tym oddziale pacjenci nabierają niechęci do nierozważnego eksperymentowania z różdżką czy wywarami... Przynajmniej na jakiś czas.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Izba przyjęć - Page 3 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Izba przyjęć [odnośnik]27.04.17 14:44
| 12.04

Większość dnia upłynęła raczej spokojnie i bez większych problemów. Jocelyn spędziła większość poranka, krążąc po piętrze i donosząc uzdrowicielom eliksiry od alchemików, później nadszedł czas na trochę papierkowej roboty oraz teoretycznej nauki. Nie działo się zbyt wiele, więc Josie znalazła nawet trochę czasu, żeby odwiedzić swoją matkę leżącą na piętrze zajmującym się chorobami genetycznymi. Thea Vane była coraz bardziej mizerna, mimo starań ojca oraz uzdrowicieli nie dało się całkowicie zatrzymać rozwoju choroby, więc z biegiem lat jej stawy sztywniały coraz częściej i na coraz dłuższy czas. Prawie nie mogła już zajmować się malowaniem ani wychodzić na dłużej, bo o ile w domu albo w Mungu ktoś mógł zapanować nad kolejnymi nawrotami choroby, w miejscu publicznym było to znacznie utrudnione.
Josie posiedziała trochę przy jej łóżku, próbując zabawiać ją rozmową, ale z tyłu głowy nieustannie towarzyszyła jej wciąż obecna presja, żeby zadowolić matkę. Wpajane od dziecka przekonania oraz zręczne manipulacje Thei wciąż działały, a im bardziej kobieta pogrążała się w chorobie, tym skuteczniej oddziaływały jej szantaże emocjonalne. Wrażliwa Jocelyn nie potrafiła ignorować faktu, że jej matka była ciężko chora i nie wiadomo było, ile czasu jej pozostało. Thea miała co prawda wyraźne skłonności do dramatyzowania i wyolbrzymiania swojego stanu, ale mimo to obawy wciąż się tliły.
W którymś momencie do sali zajmowanej przez panią Vane wsunął się ojciec Josie. Zapewnił córkę, że teraz jego kolej posiedzieć przy matce, po czym polecił jej wrócić na dół, żeby nikt nie zaczął niecierpliwić się z powodu jej nieobecności. Skinęła głową i pożegnawszy się z obojgiem rodziców, wyszła z sali i zeszła prosto na dół, wciąż rozdarta sprzecznymi myślami. Trudno było nie myśleć o sprawie matki, chociaż dorastała z wiedzą o jej chorobie od zawsze; to właśnie ona determinowała to, kim stała się Thea i że dostrzegła w córkach szanse na zrealizowanie swoich niespełnionych ambicji. Był nawet czas, kiedy sama bała się, że też może być chora, ale póki co nie odczuwała żadnych niepokojących objawów i miała nadzieję, że tak zostanie. Nie chciała skończyć jako sfrustrowana, rozżalona osoba pławiąca się w przeszłości i niezrealizowanych marzeniach.
Jak okazało się niedługo później, zeszła na dół w samą porę. Gdy szła korytarzem, zastanawiając się, co mogłaby jeszcze pożytecznego zrobić przed powrotem do domu, nagle zauważyła małe zamieszanie i odruchowo ruszyła w tamtą stronę. Jak się okazało, do Munga właśnie dostarczono ofiarę rozszczepienia – mężczyznę w średnim wieku, który doznał obrażeń wskutek źle wykonanej teleportacji. Był nieprzytomny i wyglądał dość makabrycznie, chociaż słyszała o jeszcze gorszych przypadkach. Jego ubrania były poznaczone śladami krwi, szczególnie nogawka spodni była nią niemal przesiąknięta, zdradzając, że mężczyzna doznał najpoważniejszej rany właśnie w tym miejscu.
- Vane, przydaj się do czegoś i przynieś mi natychmiast Szkiele-Wzro, wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu oraz eliksir uzupełniający krew, a potem przyjdź z tym do izby przyjęć, dokąd właśnie go zabieramy – usłyszała, ledwie zobaczył ją obecny tutaj uzdrowiciel, niejaki Willis Cattermole. Był to starszy i nieco specyficzny w obyciu mężczyzna, z którym Jocelyn już miewała do czynienia, gdy akurat przydzielano ją do tego oddziału. Nie zamierzała jednak kwestionować wydanego jej polecenia, więc szybko pomknęła do najbliższej pracowni alchemicznej, tak, jak robiła to już wiele razy.
- Poproszę fiolkę Szkiele-Wzro oraz wywaru ze sproszkowanego srebra i dyptamu. I fiolkę eliksiru uzupełniającego krew. Mamy przypadek rozszczepienia – rzuciła szybko, ledwie przekroczyła próg pracowni i poczuła charakterystyczny zapach ziół i medykamentów, jeszcze bardziej intensywny niż w salach czy na korytarzach.
Ku jej uldze, alchemicy zwykle byli na miejscu, także potrzebne eliksiry okazały się być dostępne. Parę razy zdarzyło się, że zapasy były nadwątlone i brakowało wystarczających dawek, ale na szczęście takie przypadki należały do rzadkości. Szybko dano jej odpowiednie fiolki, więc po chwili pobiegła do izby przyjęć, gdzie miał znajdować się Cattermole wraz z rozszczepionym pacjentem.
Jak się okazało, uzdrowiciel i jeszcze jeden stażysta właśnie się nim zajmowali. Blady i wciąż nieprzytomny mężczyzna leżał na łóżku. Jego poraniona kończyna była już odsłonięta, więc Josie mogła zobaczyć, że brakowało mu fragmentu łydki oraz dwóch palców, które najwyraźniej zostawił za sobą, znikając. Z ran sączyła się krew, a kończyna dygotała, chociaż uzdrowiciel, widząc wchodzącą stażystkę, rzucił pospiesznie, że już nałożył na czarodzieja zaklęcie znieczulające i spowolnił upływ krwi.
- Vane, zacznij aplikować eliksir ze sproszkowanego srebra i dyptamu – polecił jej pospiesznie. Jocelyn już miała do czynienia z tym eliksirem, więc wiedziała, w jaki sposób go aplikować. Otworzyła fiolkę zaopatrzoną w specjalny zakraplacz do aplikowania mikstury bezpośrednio na ranę i zaczęła nanosić go na długie, odsłaniające mięśnie rozcięcie na łydce. Tkanki w kontakcie z eliksirem zaczęły skwierczeć, a gdyby nie zaklęcie znieczulające, mężczyzna zapewne odczułby teraz silny ból, który mógłby go obudzić i narazić na niepotrzebny stres, którego z pewnością i tak doświadczył, skoro znalazł się w takim stanie. Po chwili jednak na ranach zaczęła pojawiać się nowa skóra, co znaczyło, że wywar działał prawidłowo.
Widok nie był przyjemny, ale Jocelyn zachowywała opanowanie i starannie wykonywała swoją czynność. Kończyła już drugi rok stażu, więc rozmaite zranienia były już dla niej bardziej powszednie niż w pierwszych dniach i tygodniach po rozpoczęciu kursu, kiedy brutalnie zderzyła się z rzeczywistością. Przekonała się wtedy, że wcale nie wyglądało to tak kolorowo, jak wyobrażała sobie w Hogwarcie, kiedy to zaczęła snuć takie plany na przyszłość. Praca była trudna, a drastyczne, niekiedy krwawe widoki nie były rzadkością, więc opanowanie i pewna odporność były konieczne, tym bardziej, kiedy w grę często wchodziło czyjeś zdrowie lub nawet życie. Choć jako stażystka głównie pomagała pełnoprawnym uzdrowicielom, i tak czuła pewną presję, by nie zawieść.
Drugi stażysta w tym czasie ostrożnie zaaplikował poszkodowanemu przyniesioną wcześniej przez nią fiolkę Szkiele-Wzro, dzięki czemu miały odrosnąć mu utracone kości. Uzdrowiciel Cattermole sprawdzał, czy mężczyzna nie odniósł też innych ran poza tymi, które były widoczne na pierwszy rzut oka i powstały ewidentnie z powodu rozszczepienia. Jocelyn właśnie kończyła aplikowanie wywaru z dyptamu i prawie powstrzymała już krwawienie z rany na nodze, kiedy nagle mężczyzna zaczął się poruszać i cicho jęknął. Po chwili gwałtownie otworzył oczy i krzyknął, najwyraźniej dopiero teraz zdając sobie sprawę z tego, gdzie się znajdował. Wierzgnął dziko na łóżku, prawie wytrącając z dłoni Josie fiolkę.
- Znajduje się pan w szpitalu świętego Munga po doznanym rozszczepieniu, proszę się uspokoić – przemówił do niego Cattermole, po czym, kiedy mężczyzna wciąż zachowywał się bardzo niespokojnie i z wyraźną paniką, a nawet próbował wstać, skinął na drugiego stażystę. – Bones, przytrzymaj go, żeby nie próbował wstawać. Vane, przynieś jeszcze fiolkę eliksiru uspokajającego, obawiam się, że jednak może być nam potrzebny.
Jocelyn czym prędzej pobiegła po kolejny eliksir, wiedząc, że zwłoka była niewskazana, tym bardziej że za chwilę znowu mogła być potrzebna w izbie przyjęć. Alchemicy zapewne byli przyzwyczajeni do wpadających i wypadających regularnie stażystów, których najczęściej wysyłano po eliksiry, więc szybko dali jej fiolkę, nie komentując ani słowem jej już drugiej wizyty tutaj w niewielkim odstępie czasu. Kiedy wróciła do izby przyjęć, okazało się, że Bones wciąż musiał mocno przytrzymywać krzyczącego mężczyznę, podczas gdy Cattermole próbował dokończyć leczenie jego ran.
- Już panu mówiłem, że nie może pan nigdzie wyjść z takimi ranami. Proszę się uspokoić – mówił do niego. – Jest pan bezpieczny, a rozszczepienie nie przyniesie żadnych niepożądanych skutków, jeśli tylko zostanie w pełni uleczone.
Mężczyzna o nieznanym nazwisku, wyraźnie wciąż będąc w silnym szoku pourazowym, znowu zaczął krzyczeć, dopóki Cattermole nie wlał mu do ust eliksiru przyniesionego przez Jocelyn. Dopiero wtedy mężczyzna ucichł i przestał się rzucać, stopniowo się uspokajając. W głowie Josie mimowolnie zaczął rysować się pewien scenariusz: może ten mężczyzna doznał rozszczepienia, próbując uciec przed kimś lub przed czymś, co wzbudziło w nim głęboki strach i zaburzyło proces deportacji? Rozszczepienia były w końcu dość powszechne w przypadku teleportacji w sytuacjach stresowych, a taka panika i krzyki świadczyły o tym, że coś mogło się stać, bo raczej nie było to normalne zachowanie.
Zaklęcia wykazały, że mężczyzna miał jeszcze kilka mniejszych ran, głównie na drugiej nodze i ramionach, ponadto miał trochę otarć i siniaków, być może powstałych jeszcze przed aportacją, która zakończyła się rozszczepieniem. Nie wykryto żadnych obrażeń po klątwach. Czarodziej nie chciał powiedzieć, co się stało i co budziło w nim taki niepokój, bo kilka minut po zaaplikowaniu wywaru uspokajającego znowu zaczął zapadać w sen, do czego prawdopodobnie przyczyniło się też ogólne osłabienie i utrata krwi. Kiedy zupełnie znieruchomiał, Jocelyn mogła dokończyć leczenie ran na jego nodze, które za sprawą jego wcześniejszej szamotaniny w niektórych miejscach znowu zaczęły się otwierać. Potem, gdy krwotok był już całkowicie opanowany, wraz z Bonesem zabrali się za zaleczanie siniaków i otarć; na te stosunkowo niegroźne rany wystarczyły proste zaklęcia lecznicze. Po wszystkim Cattermole wydał Bonesowi polecenie przeniesienia pacjenta do najbliższej sali i monitorowania jego stanu, na wypadek, gdyby się obudził i znowu zaczął się dziwnie zachowywać, a Josie musiała usunąć ślady krwi oraz puste fiolki po eliksirach. Wyglądało na to, że póki co jej rola w tym konkretnym przypadku się skończyła, a Cattermole zniknął z sali, zapewne idąc sprawdzić, czy Bones dopełnił swojej części obowiązków. Josie po uprzątnięciu pozostałości po leczeniu pacjenta także wyszła; ku jej uldze do końca jej dzisiejszego dnia pracy nie wydarzyło się już nic poważnego, więc później mogła wrócić do domu.

| zt.

[bylobrzydkobedzieladnie]
Jocelyn Vane
Jocelyn Vane
Zawód : Stażystka uzdrowicielstwa
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
,,,
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4647-jocelyn-vane https://www.morsmordre.net/t4674-poczta-jocelyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f316-maxwell-lane-84 https://www.morsmordre.net/t4747-skrytka-bankowa-nr-1200 https://www.morsmordre.net/t4675-jocelyn-vane
Re: Izba przyjęć [odnośnik]15.08.17 20:41
| 5 maja

Anomalie przysporzyły uzdrowicielom i stażystom wiele pracy. Jocelyn po tym, jak sama została poszkodowana musiała dość szybko wrócić do swoich zajęć, ponieważ był potrzebny każdy pracownik zdolny do wykonywania swoich obowiązków. Tak więc już dwa dni po otrzymaniu wypisu po poparzeniach doznanych w nocy na przełomie miesięcy wróciła do pracy i spędzała większość dnia na oddziale, roznosząc eliksiry bądź pomagając uzdrowicielom w leczeniu. Prawie nie miała chwili, żeby spokojnie usiąść i odpocząć, więc po kilku godzinach zmęczenie dawało się już we znaki i musiała sama wspomóc się wzmacniającym eliksirem, który zalecano jej używać przez kilka dni począwszy od jej wypadku, aby mogła wykonywać swoje obowiązki.
To było przerażające, jak wielką skalę miały te okropne wydarzenia, które rozegrały się kilka dni temu. Już wtedy, gdy została poparzona i teleportowana w zupełnie inne miejsce, a potem trafiła do Munga, przekonała się, jak duża była liczba ofiar, które również zostały poparzone, poranione lub oślepione przez tajemnicze anomalie w magii, których istoty nie rozumiała. Nigdy nie słyszała ani nie czytała o niczym podobnym, choć bardzo ją zastanawiało, co takiego się stało, co było zdolne wyrwać czarodziejów z ich domów lub innych miejsc, w których przebywali, i rozrzucić po całym kraju. Jakby tego było mało, napływały wieści o miejscach, gdzie anomalie wciąż działały i powodowały szkody u ludzi przebywających w ich pobliżu. Także różdżki niekiedy płatały czarodziejom figla, sprawiając, że nawet rzucanie najzwyklejszych zaklęć stało się ryzykowną sprawą; niektóre czary wychodziły zupełnie nie tak lub wręcz raniły rzucających je czarodziejów. Spotykała też przypadki dzieci, których niekontrolowana dziecięca magia wyzwalała się dużo częściej niż miało to miejsce przed anomaliami, słyszała również, że i mugole mogli doświadczyć przepływów magii, choć do tej pory nawet nie wiedzieli o jej istnieniu. W obliczu tego wszystkiego była pełna niepokoju, także o własną rodzinę, szczególnie o chorą matkę, która mogła gorzej znieść nieobliczalną magię, ale nie mogła poświęcić jej teraz odpowiedniej uwagi, skoro w Mungu było tyle pracy.
Chociaż po ukończeniu kursu miała w planach dostać się na specjalizację w urazach pozaklęciowych, ostatnie dni spędziła na oddziale urazów przedmiotowych. Oczywiście na innych oddziałach też musieli funkcjonować uzdrowiciele, ale można było odnieść wrażenie, że spora część z tych, którzy nie byli pilnie potrzebni u siebie, miała za zadanie ogarniać ofiary nowego kryzysu i chaosu spowodowanego przez anomalie.
- Vane, chodź, przydasz mi się – usłyszała głos jednej ze zmęczonych od natłoku pracy uzdrowicielek, którą znała z widzenia i kojarzyła, że nazywała się Tessa Brown. Była właśnie na korytarzu oddziału wypadków przedmiotowych, chwilę wcześniej opuściła salę, w której podawała pacjentom eliksiry. Odłożyła pustą tackę po medykamentach i ruszyła za kobietą, która po drodze zgarnęła jeszcze jednego równie zmęczonego, ale wciąż gotowego do pracy stażystę.
Znaleźli się na rozległej sali specjalnie przygotowanej dla ofiar anomalii. Znajdowało się w niej o wiele więcej łóżek, między którymi leżały także materace dla lżej rannych. Obecnie większość z nich wciąż była zajęta, a między nimi kręcili się uzdrowiciele i stażyści sprawdzający stan pacjentów, rzucających zaklęcia lecznicze na tych niedawno dostarczonych i podający eliksiry tym, którzy byli tu dłużej. Cała sceneria mogła wydawać się niemal nierealistyczna dla młodej stażystki, która przez dwa lata swojej pracy nie miała okazji widzieć podobnego obłożenia. Myślała, że przypadek trzech wyjątkowo paskudnych czarnomagicznych poparzeń rankiem trzydziestego kwietnia był czymś odbiegającym od normy i wysoce niepokojącym, ale to, co wydarzyło się później, było znacznie gorsze.
Ale nie było czasu na puste rozważania; jak się okazało, chwilę temu przyniesiono kolejną trójkę pacjentów, z których jeden był poważnie poparzony, a pozostała dwójka nosiła na ciele dużą ilość siniaków i krwawiących zranień. Byli przytomni, choć wyraźnie przerażeni tym, co się stało.
Uzdrowicielka Brown zaleciła stażystom ustabilizowanie ich stanu, więc Jocelyn rzuciła na początek zaklęcie Paxo maxima, a potem zaklęcia przeciwbólowe. Po anomaliach Josie czuła się niepewnie za każdym razem, gdy używała magii; bała się, że różdżka może i jej odmówić posłuszeństwa i zranić nie tylko ją, ale też leczonego przez nią pacjenta. Działała więc bardzo ostrożnie, ale okazało się, że zaklęcia zadziałały dobrze, i ranni zaczęli się uspokajać. Mogli przystąpić do dalszej pracy.
- Zajmij się nim – usłyszała nagle i dostrzegła, że starsza uzdrowicielka wskazała jej poranionego, na oko dziesięcioletniego chłopca. – Ja zajmę się tym... najtrudniejszym przypadkiem.
Josie była przyzwyczajona, że zlecano jej głównie lżejsze przypadki, a w sytuacji cięższych zwykle asystowała, rzucając łatwiejsze zaklęcia; wciąż jeszcze nie opanowała tych najtrudniejszych, choć poświęcała dużo czasu nauce i była na dobrej drodze, by pewnego dnia, może już wkrótce, nauczyć się je rzucać. Uzdrowicieli było na tyle mało że niektórych rannych leczyła praktycznie sama, choć zawsze ktoś miał na oko na nią i innych stażystów, i był gotów pokierować jej działaniami lub pomóc, gdyby przydarzyły się nagłe komplikacje. To dobrze, bo naprawdę nie czułaby się teraz na tyle pewnie, by dźwigać na swoich barkach pełną odpowiedzialność za swoje decyzje, w końcu wciąż się uczyła i nie była pewna, na ile może ufać swojej magii, póki trwały anomalie.
Tak więc Jocelyn zajęła się chłopcem. Wyglądał mizernie i krwawił, a jego spojrzenie, mimo rzuconego wcześniej zaklęcia, zdradzało niepokój. Był tylko dzieckiem i zapewne rozumiał z tego wszystkiego jeszcze mniej niż ona. I chociaż nie wiedziała, w jaki sposób dobrze pocieszać i podnosić na duchu dzieci, zwłaszcza te cierpiące, bo nie leczyła ich aż tak znowu często, wyszeptała parę cichych, mających za zadanie działać kojąco słów i rzuciła zaklęcie diagnostyczne, by określić, czy anomalie nie spowodowały obrażeń wewnętrznych niewidocznych na pierwszy rzut oka.
Stan chłopca na szczęście nie był taki zły. Nie miał obrażeń wewnętrznych, jego najpoważniejszym urazem była złamana ręka, a poza nią miał trochę rozcięć i siniaków.
- Co dokładnie się wydarzyło? Pamiętasz to? – zapytała go cicho. Nie chciała, by chłopiec zasłabł lub popadł w panikę, chciała sprawić, by poczuł się bezpieczniej i wiedział, że jest w dobrych rękach i zostanie za chwilę uleczony. Przy okazji mogła też się upewnić, czy nie doszło do urazu głowy lub utraty pamięci.
Chłopiec najwyraźniej coś pamiętał, bo po chwili wahania opowiedział drżącym głosem o strasznych omamach, opadających kawałkach sufitu i obudzeniu się w obcym, nieznanym miejscu, gdzie został znaleziony przez przypadkowo przechodzącego tamtędy czarodzieja. Wiedziała już, że anomalie objawiały się w różny sposób; niektórzy pacjenci opowiadali o płomieniach, inni o wybuchach, jeszcze inni o spadającym suficie, oplataniu przez macki i wciąganiu w podłogę lub błyskawicach podobnych do tych, które zobaczyła sama tamtej pierwszomajowej nocy. Wszystkie historie łączyło jedno – wydarzyły się nagle i niespodziewane, i zaowocowały licznymi obrażeniami u czarodziejów ich doświadczających.
Josie w tym czasie nastawiła, a potem złożyła jego rękę. Uzdrowicielka Brown, lecząca w tym czasie ciężko poparzonego mężczyznę, spojrzała na nią ukradkiem i skinęła z aprobatą głową, pochwalając działanie stażystki. Josie wiedziała, że wkroczyłaby, gdyby coś ją zaniepokoiło, ale póki co wyglądało na to, że działała w odpowiedni sposób i mogła kontynuować czynności mające za zadanie uleczyć chłopca.
- Wszystko będzie dobrze, jesteś naprawdę dzielny. Twoi rodzice zapewne niedługo po ciebie przyjdą, a tymczasem musisz wytrzymać jeszcze chwilę, dobrze? – powiedziała, upewniając się, czy zaklęcia stabilizujące nadal działają i chłopiec nie czuje bólu. Następnie zajęła się leczeniem jego ran; po kilku zaklęciach zasklepiających przestał już krwawić, choć na jego skórze pozostały jasne ślady. Miała nadzieję, że wkrótce znikną, ale po raz kolejny pożałowała, że nie umie rzucać wystarczająco silnych zaklęć, żeby uniknąć pozostawiania blizn. Westchnęła tylko i szybkim Episkey Maxima wyleczyła też siniaki. W międzyczasie drugi towarzyszący im stażysta uwijał się przy trzeciej pacjentce, kobiecie w średnim wieku.
Ale na tym się nie skończyło; kątem oka mogła dostrzec, że na łóżku obok chłopca właśnie położono kolejnego pacjenta. Uzdrowicielka Brown, widząc że skończyła, kazała jej się zająć także nim. Josie jeszcze raz spojrzała na chłopca, żałując, że najprawdopodobniej był tu sam i pewnie minie jeszcze trochę czasu, zanim ktoś dotrzyma mu towarzystwa, ale obowiązki wzywały. Odeszła od jego łóżka i zajęła się kolejnym rannym, który, jak się okazało po jego chaotycznych, bełkotliwych słowach i pełnym paniki spojrzeniu, właśnie był świadkiem omamów, w których musiał patrzeć na martwe ciała swoich bliskich. Poza siniakami nie był ciężko ranny, bardziej ucierpiała jego psychika; i choć Josie bardzo chciała móc zapewnić go z czystym sumieniem, że to tylko przywidzenia i że nikomu nic się nie stało, zdawała sobie sprawę, że nie było to takie pewne. Niestety nie mogła prawdziwie ukoić nerwów spanikowanego czarodzieja pragnącego wyrwać się z łóżka i udać do domu, by sprawdzić prawdziwość tego, co widział pod wpływem anomalii w magii. Mogła tylko wypowiadać puste słowa, czcze obietnice tego, że na pewno nikomu nic się nie stało, a także rzucić zaklęcia uspokajające, co też niezwłocznie zrobiła. Potrzeba było aż kilku zaklęć i pomocy innego stażysty, który przytrzymał rannego, powstrzymując go przed wstaniem, by ten przestał niespokojnie się rzucać i zaczął powoli odpływać w krainę snu. Josie rozumiała jego lęki; sama też cały czas się bała, że anomalie mogą spotkać także jej rodzinę lub znajomych, że w każdej chwili może ujrzeć na tej sali kogoś, kogo znała, lub usłyszeć jeszcze tragiczniejsze wieści.
Oczywiście na tym się nie skończyło. Aż do wieczora co chwila była wołana do kolejnego przypadku i obserwowana najpierw przez uzdrowicielkę Brown, a potem przez innego uzdrowiciela, siwowłosego mężczyznę, który ją zmienił i przejął pieczę nad pilnowaniem grupki stażystów, którzy uwijali się jak w ukropie, rzucając zaklęcia i podając eliksiry. W którymś momencie musiał wkroczyć; Josie niechcący źle zasklepiła ranę, która zdawała się krwawić jeszcze mocniej. Nie była pewna, czy to skutek jej zmęczenia, czy anomalii, ale uzdrowiciel miał oczy dookoła głowy i szybko naprawił błąd stażystki, nie ganiąc jej jednak. W takiej sytuacji pomyłki były czymś, co niestety zdarzało się regularnie, i i tak można było być pod wrażeniem, że mimo chaosu i dużej ilości rannych to wszystko jakoś funkcjonowało.
Będąc na tej sali była świadkiem wielu tragedii i lęków czarodziejów, którzy również nie wiedzieli, co się działo. Zarówno jak kilka dni temu sama tu trafiła, jak i teraz, gdy uczestniczyła w leczeniu innych ofiar, widziała wiele nieprzyjemnych rzeczy, i była pewna, że ten czas na długo zapadnie jej w pamięci, nawet gdy anomalie kiedyś się skończą. Miała nadzieję, że tak będzie, że czymkolwiek to było spowodowane, wkrótce dobiegnie końca i wszystko wróci do normy, także jej praca w Mungu. Zdecydowanie tęskniła za zwykłym względnym spokojem i bardziej normalnymi przypadkami. Wolałaby nawet noszenie eliksirów i bycie rozstawianą po kątach przez co bardziej aroganckich uzdrowicieli, choć nie ulegało wątpliwości, że z tej kryzysowej sytuacji wyniesie jakieś wnioski i umiejętności.

| zt.



Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.

Jocelyn Vane
Jocelyn Vane
Zawód : Stażystka uzdrowicielstwa
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
,,,
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4647-jocelyn-vane https://www.morsmordre.net/t4674-poczta-jocelyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f316-maxwell-lane-84 https://www.morsmordre.net/t4747-skrytka-bankowa-nr-1200 https://www.morsmordre.net/t4675-jocelyn-vane
Re: Izba przyjęć [odnośnik]25.08.17 1:28
7 maja '56

Wydawało się, że cała wieczność minęła, od kiedy to on kogoś uratował. Właściwie to od naprawdę długiego czasu nie potrafił pomóc nawet sobie. Rzadko zezwalał podobnym myślom na panoszenie się w swojej głowie, ale teraz, zawieszony gdzieś w krainie pomiędzy snem a jawą, nie miał na to wpływu. Dryfował w bezkresnej nicości, a ze wszystkich stron dochodziły do niego echa szeptów, cienie dawnych gorzkich wspomnień i wyrzutów. Były to raczej odczucia niż klarowne obrazy, smutne, okrutne odpryski jego najczarniejszych obaw. Ich bezcielesna forma oddziaływała na niego dotkliwie, ponieważ dotykała problemu, z którym musiał walczyć zaledwie kilka dni temu — chociaż wtedy był przytomny, otaczała go mlecznobiała mgła, blokująca jego zdolność widzenia. Nie chciał zastanawiać się czy był to omen, znak, iż jego dar ulegał zmianie. A może zanikł na zawsze? Niewiedza, niemoc, nieumiejętność kontrolowania wizji, były same w sobie wystarczająco frustrujące, nie potrzebował wtrąceń, wytykających zagubienie w tej niejasnej sztuce. Dość mu było rozmyślań o tym, że pozbawiony wzroku musiał opierać się na pomocy, zamiast jej udzielać, a także racjonalizowania, uzasadniania przed sobą cichych, biernych dni, które ponad wszelką wątpliwość nadchodziły wraz z końcem kwietnia. Może gdyby potrafił pozostawić przeszłość gdzie jej miejsce i pogodzić się z utratą, dostrzegł by jakiś sygnał. Mógłby ostrzec swoją rodzinę, zapobiec wybuchowi anomalii, ochronić swoich bliskich…
Nie, pewnie nie.
Jego umysł zwlekał z powrotem do rzeczywistości. Ociągał się, zaczepiał o przypadkowe, nachalne przebłyski snów, ale w końcu musiał się poddać. Świadomość wybudziła się pierwsza z letargu. Z frustracją zarejestrowała fakt, że ciało wciąż było pogrążone w śnie i nie chciało się poruszyć ani uchylić powiek. Liczyła więc oddechy aż zapaliła się w Constantine iskierka energii i zmusiła go do zaciśnięcia palców. Nie umiał stwierdzić, co właściwie trzymał w dłoni; wiedział tylko, że było miękkie. Czuł niesłychaną suchość w ustach, w uszach aż dzwoniła mu cisza, nie mógł sobie skojarzyć, gdzie się znajdował. Miał tajemnicze, raczej nieprzyjemne uczucie, iż stało się coś niedobrego. Zdołał rozluźnić pięść, dopiero teraz doszedł do niego zapach, którego nie mógł pomylić z żadnym innym. Ze względu na swoją przypadłość, a także na tendencję do pakowania się w kłopoty, był w Szpitalu św. Munga częstym gościem. Spróbował otworzyć oczy, ale musiał je natychmiast zmrużyć ze względu na oślepiającą jasność, zamykającą się w jego polu widzenia.
Czy znów miałem atak klątwy Ondyny?
Ze zgrozą uświadomił sobie, że ostatnim miejscem, które pamiętał, nie był jego dom tylko sklep z grasującymi wewnątrz duchowymi istotami. Jego serce zabiło mocniej, chociaż zazwyczaj trzyma swoje emocje na wodzy.
Florean? Czy jest tu Florean? — wycharczał, jego głos dopiero powracający do swojego normalnego stanu. Podjął próbę zerwania się do pozycji siedzącej, ale jedyne co osiągnął, to obrócenie głowy w inną stronę, które poskutkowało rwącym bólem, rozbiegającym się po jego całym ciele.
Opadł do tyłu, wydając z siebie ciche stęknięcie. Nie pozwolił jednak by wpłynęło na jego jasność myślenia. Uporczywie przeszukiwał wspomnienia, próbując zrozumieć, co mu się przydarzyło. Spotkał się z Floreanem, tak, to na pewno miało miejsce. Rozmawiali i szli w stronę lodziarni, ale zatrzymały ich niepokojące anomalie, więc postanowili przyjrzeć się im uważnie. Ciarki przeszły mu po plecach, kiedy przed oczami stanął mu obraz demonicznych sylwetek postaci. Coś poszło nie tak. On był cały, a przynajmniej żył, co jednak z jego towarzyszem? Och, obawiał się najgorszego.
Odsapnął, po czym podjął próbę rozejrzenia się wokół siebie, ale świat mu się rozmywał. Próbował wymacać palcami różdżkę i nie mógł jej znaleźć.



by the sacred grove, where the waters flowwe will come and go, in the forest
Constantine L. Ollivander
Constantine L. Ollivander
Zawód : badacz i ilustrator flory magicznej
Wiek : 21/22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
broken boy
yet to find a way around
a dark and ever-growing cloud
that has him always looking down
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
plants are friends
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5068-constantine-ollivander https://www.morsmordre.net/t5083-paladyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f240-lancashire-lancaster-castle https://www.morsmordre.net/t5082-skrytka-bankowa-nr-1276#110210 https://www.morsmordre.net/t5081-constantine-ollivander#110205
Re: Izba przyjęć [odnośnik]01.09.17 0:15
To wszystko miało wyglądać inaczej. Mieliśmy stać się bohaterami Zakonu i ulicy Pokątnej, ratując sklep z amuletami od potwornych stworzeń. Wierzyłem, że nam się to uda - skoro wyszedłem cało z odsieczy w Kruczej Wieży to czy taki sklep nie powinien być dla mnie błahostką? Cóż, nie był. Cienie okazały się być o wiele waleczniejsze niż z początku sądziłem, a magiczne anomalie jeszcze bardziej nieprzewidywalne. Naprawdę bałem się o zdrowie Kostka, kiedy nagły wybuch wyrzucił go z taką siłą do tyłu. Przetransportowałem go do szpitala tak szybko jak tylko mogłem, zapominając o własnych zadrapaniach i siniakach. Nie mówiłem uzdrowicielowi o tym co zaszło, woląc zachować milczenie zamiast wymyślać niestworzone historie. Odprowadziłem nieprzytomnego Kostka tak daleko jak mogłem, po czym usiadłem na jednym z niezbyt wygodnych krzesełek. Spojrzałem na swoje ręce, ze strachem odkrywając jak są pocięte i zakrwawione. Z emocji zupełnie o tym zapomniałem, ale wciąż nie uważałem wyleczenia ich za priorytet. Siedziałem i czekałem na informacje o zdrowiu przyjaciela. Tak, już nie kolegi, a przyjaciela. Takie wydarzenia zbliżają do siebie ludzi! Czekanie okazało się jednak nużące, więc w końcu podniosłem się i ruszyłem na obchód szpitalnych korytarzy. Zaglądałem dyskretnie do poniektórych sal, współczując wszystkim pacjentom, choć obrażenia niektórych prezentowały się dość zabawnie. Jak chociażby mężczyzna z kotłem na głowie i krzycząca na niego żona. Sprytnie unikałem miejsc bardziej publicznych, jak sklepiki czy kawiarenki, oraz piętra z chorobami zakaźnymi. Nie chciałem spotkać Florence, nie w takim stanie. Wysłuchała już wystarczająco dużo moich historyjek, nie musiała wysłuchiwać kolejnej. Zerknąłem na wiszący na ścianie zegar, stwierdzając, że to najwyższy czas na pozyskanie informacji o stanie Kostka. Okazało się, że nawet mogę do niego wejść na salę. - Kostek! - Niemalże krzyknąłem, ale po prostu odczułem ogromną ulgę na widok poskładanego współtowarzysza niedoli. - Jestem, żyję, mam się bardzo dobrze - zapewniłem, wysuwając spod jego łóżka niewielki taborecik i siadającym na nim jak prawdziwy wyjadacz szpitali. Choroba Florence oswoiła mnie z tym miejscem. Zauważyłem jak jego wątła ręka czegoś szuka i dość szybko stwierdziłem, że zapewne swojej różdżki. W końcu dla każdego czarodzieja była jak przedłużenie ręki, co dopiero dla Ollivandera. - Twoja różdżka się zniszczyła - powiedziałem ze smutkiem jakbym oznajmiał mu co najmniej śmierć kogoś bliskiego. To mi przypomniało - Napisałem list do twojego brata. Już wie, że tu jesteś - dodałem. Listownie wydawał się miłym człowiekiem, a jego pismo wydało mi się dziwnie znajome, ale nie miałem teraz czasu ani ochoty na zajmowanie się grafologią.

[bylobrzydkobedzieladnie]


not a perfect soldier
but a good man



Ostatnio zmieniony przez Florean Fortescue dnia 05.09.17 1:20, w całości zmieniany 1 raz
Florean Fortescue
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Izba przyjęć - Page 3 F2XZyxO
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3393-florean-fortescue https://www.morsmordre.net/t3438-laverne#59673 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f278-pokatna-5-2 https://www.morsmordre.net/t4591-skrytka-bankowa-nr-854 https://www.morsmordre.net/t3439-florean-fortescue#59674
Re: Izba przyjęć [odnośnik]02.09.17 18:58
Po pierwszomajowych anomaliach nie miało znaczenia na jakim oddziale pracujesz, gdzie odbywasz staż, byłeś odsyłany tam, gdzie było największe zapotrzebowanie. Marianna ledwo otrzymała wypis z Munga, chciała go jak najszybciej opuścić, kiedy podbiegła do niej jedna z pielęgniarek informująca, że potrzebują pomocy w izbie przyjęć na parterze. Nie mogła przecież odmówić, więc ruszyła tam, aby pomóc poszkodowanym. Nie wiedziała ani kto to, ani co się stało, że trafili do Munga. Trafiało tu ostatnio wiele ludzi, część z nich użyło magii, która przez swoje niestabilne działanie zrobiła im krzywdę, część nadal było poszkodowani po zeszłotygodniowe wydarzenia. Może były to kolejne ofiary? Na łóżku leżał jakiś poobijany, bardzo wysoki, że prawie nogi nie mieściły mu się w ramie, mężczyzna, chociaż rysy jego twarzy bardziej przedstawiały chłopca. Obok niego znajdował się inny, trochę niższy, ale chyba równie młody. Pierwsza myśl jaka pojawiła się w głowie Marianny, to że dzieciaki urządziły sobie jakąś zabawę i ich pokarało. Marianna na pewno nie była dużo starsza od nich, ale te kilka lat wystarczyło, by czuła się starsza i bardziej dorosła.
- Proszę leżeć! - krzyknęła, wpadając do sali w momencie, gdy mężczyzna próbował się podnieść.
Już widziała, że nie miał on sił, aby się zbytnio ruszać. Coś musiało go nieźle poobijać. Trzeba było zabrać się do pracy, aby postawić go jak najszybciej na nogi. W tym momencie każde wolne łóżko było na wagę złota. Co chwilę pojawiali się nowi pacjenci, którzy nie mogli zbyt długo czekać, a miejsc dla nich było jak na lekarstwo.
- Proszę mi przynieść eliksir wzmacniający - poleciła jednemu z młodszych stażystów, który przypadł jej do pomocy. - Jak się pan czuje? Co się wydarzyło?
Podeszła do mężczyzny, przyglądając mu się z zainteresowaniem. Nie widziała żadnych poważnych obrażeń, z tego co opowiedziała jej pielęgniarka po drodze uległ on mocnemu uderzeniu, podczas którego stracił przytomność. Marianna nie mogła więc wykluczyć jakiś urazów wewnętrznych czy uderzenia w głowę. Wyciągnęła różdżkę przygotowując się do sprawdzenia jak wyglądają jego organy i kości oraz do rzucania zaklęć wzmacniających.
- Czy coś pana boli? Jeśli tak to gdzie? - zapytała, na chwilę zwracając się w stronę tego drugiego. - Czy panu coś dolega również? Proszę usiąść na łóżku i poczekać na swoją kolej.
Musiała ustalić hierarchię, zacząć od tego, który był najbardziej poszkodowany. A ten, który mógł poczekać, powinien się odsunąć i dać pracować magomedykom. To oni najbardziej przeszkadzali, przez nich praca się osiągała, dlatego stanowcze polecenia i ustalenie kolejności działania było tak ważne w pracy uzdrowiciela.


A ty? Czy ty? Już rozumiesz też
Czy chcemy czy nie, czeka na nas śmierć
Po tym co się tu stało każdy chyba wie
Pod drzewem dziś to wszystko zacznie się

Marianna Goshawk
Marianna Goshawk
Zawód : Uzdrowicielka rodziny Burke, pomocnica Cassandry
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Jam jest Myśląca Tiara,Los wam wyznaczę na starcie!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3736-marianna-goshawk https://www.morsmordre.net/t3750-odynka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f283-pokatna-27-4 https://www.morsmordre.net/t4637-skrytka-bankowa-nr-940#99756 https://www.morsmordre.net/t3753-mari-goshawk
Re: Izba przyjęć [odnośnik]05.09.17 1:12
Z każdą przemijającą chwilą był coraz bardziej świadomy, pojawiały się nowe elementy układanki, które wskakiwały zaraz na swoje miejsce z dojmującą stanowczością. Klik. Znów się nie przydał. Klik. Zaszkodził sobie, nie tylko innym. Klik. Było aż tak źle, że musiał znaleźć się w szpitalu. Każda myśl był podszyta poczuciem winy, drapiącym, dotkliwym, skierowanym przeciwko niemu. Obudziła się w nim jednak nikła nadzieja. Ktoś musiał go tu przecież przyprowadzić, nie dotarł do tej salki o własnych siłach, a to oznaczało jedno. Miał podstawy by podejrzewać, iż nie wszystko było stracone. Dlatego też zaczął się uspokajać i nawet dostosował się do instrukcji kobiecego głosu — ale skąd on dochodził? — nakazującego mu pozostanie w pozycji leżącej. Odetchnął, chociaż nawet tak niewielki wysiłek sprawił mu trochę bólu, wywołując nieprzyjemne łaskotanie w okolicach klatki piersiowej. Mimowolnie skierował tam dłoń, chcąc może wyczuć czy rzeczywiście jest jeszcze w jednym kawałku, i wyczuł dziwną lepkość. Położywszy pokornie głowę z powrotem na zmiętą pościel czy ubranie, które służyło za prowizoryczną poduszkę, podsunął palce w swoje pole widzenia i stwierdził na pewno, że przed sobą miał krew. Niekoniecznie własną, ale i tak pozostawało to dość niepokojące. Właśnie w tej chwili, zanim zdążył rozważyć czy mogła należeć do Floreana, ktoś wypowiedział jego imię.
Pan Fortescue! — Chciał krzyknąć, jednak jego ton przypominał bardziej wysilony szept. Spróbował się uśmiechnąć przepraszająco, od razu zdając sobie sprawę, że ponownie przeszedł do formalnych zwrotów. Oczywiście podjął się trudnego w takim położeniu zdania jakim było odwrócenie się na bok, co z pewnością spotkało się z przyganą ze strony lekarzy. Na moment zapomniał o swoich manierach, zbyt przejęty, zatracony w swoim odkryciu. Zakonnik, właściciel lodziarni, którego tak podziwiał, był nieopodal i na dodatek miał się dobrze. — Przepraszam cię, Floreanie. Za kłopot, za… wszystko — odezwał się już nieco pewniej, spoglądając na swojego przyjaciela, miał nadzieję, że wciąż nim był, i marszcząc brwi ze zmartwieniem. Nie mógł mu zaoferować wytłumaczenia, dlaczego tak się stało. To zupełnie nie miało tak być. Przybył na spotkanie z dobrymi intencjami, chętny przetestować nowy smak lodów, o których tyle słyszał i porozmawiać, cóż, o wszystkim, co się działo z tym światem.
Zanim zdołał wykrzesać z siebie kolejne przeprosiny, jego ciemne oczy zatrzymały się na sylwetce uzdrowicielki. Zamrugał kilkukrotnie, starając się z uwagą śledzić jej słowa i w tym czasie wymyślić wiarygodne wyjaśnienie, które wygodnie mijało się z prawdą.
Ja… nie do końca pamiętam. — Przynajmniej to było szczere. Zamilkł na moment, zastanawiając się j a k się właściwie czuje. Poprawiało mu się. Odczucie bólu unosiło się gdzieś daleko, opuszczało go, ale jeszcze trzymało go w niemocy. — Jest tak jakbym obudził się z długiego snu. Chyba rzucałem zaklęcie i, może przez te anomalie, zwróciło się ono przeciwko mnie. Tak mi się wydaje — ponownie urwał, przeszukiwał pamięć i ze zdziwieniem stwierdził, że nie jest sobie w stanie przypomnieć wiele więcej. Gdy młoda kobieta odwróciła się na moment, posłał ciekawskie spojrzenie w stronę Floreana. To on mógł zaoferować więcej szczegółów i na pewno miał mu powiedzieć, jak tylko się stąd wydostaną.
Ze spokojem przyjął wieść o zniszczonej różdżce, chociaż w środku zalała go fala smutku. Był w końcu Ollivanderem, bardzo przywiązanym do swojego insygnia czarodziejskiej mocy. Już wyobrażał sobie minę ojca na wieść, że ją stracił. Jego nieodłączną towarzyszkę wypraw, przygód, bez niej czuł się sto razy lżejszy i wręcz już za nią tęsknił. Oparł się dość niewygodnie na łokciu, podnosząc się na wieść o tym, że jego rodzina została już poinformowana. — Dziękuję. — W jednym słowie zawierało się wszystko, miał nadzieję, iż tak to zrozumie drugi Zakonnik i będzie wiedział, że dotyczyło każdego wydarzenia z dnia dzisiejszego. Sam miał go zapytać jak się ma, może powinno paść nawet przed pierwszą z jego wypowiedzi, ale ciemnowłosa kobieta, której najwyraźniej przypadła w udziale opieka nad nimi, go wyprzedziła. Powędrował więc wzrokiem za nią, lustrując bladą twarz Fortescue w poszukiwaniu widocznych śladów ran. Wciąż kręciło mu się w głowie, więc ostatkiem sił próbował się skupić na otoczeniu.



by the sacred grove, where the waters flowwe will come and go, in the forest
Constantine L. Ollivander
Constantine L. Ollivander
Zawód : badacz i ilustrator flory magicznej
Wiek : 21/22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
broken boy
yet to find a way around
a dark and ever-growing cloud
that has him always looking down
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
plants are friends
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5068-constantine-ollivander https://www.morsmordre.net/t5083-paladyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f240-lancashire-lancaster-castle https://www.morsmordre.net/t5082-skrytka-bankowa-nr-1276#110210 https://www.morsmordre.net/t5081-constantine-ollivander#110205
Re: Izba przyjęć [odnośnik]05.09.17 1:45
Wywróciłem teatralnie oczami, kiedy usłyszałem jak mnie nazwał. Znowu! - Lordzie Ollivander, proszę się tak do mnie nie zwracać - upomniałem go z rozbawieniem, bo po prostu nie potrafiłem w tym momencie się złościć. A już na pewno nie na Kostka, za bardzo cieszyłem się, że widzę go żywego i prawie zdrowego. Napędził mi strachu, którego jeszcze długo nie zapomnę, tego byłem pewien. Tamten wybuch magii wyglądał strasznie, a ja mimowolnie zacząłem nastawiać się na najgorsze, które dzięki Merlinowi nie nadeszło. W przeciwnym wypadku do końca życia męczyłbym się z wyrzutami sumienia, a cały ród Ollivanderów zamiast oferować mi pomoc, pragnęliby spalić mnie na stosie. - Nie bądź głupi i przestać mnie przepraszać, bo nie masz za co - powiedziałem dość stanowczo, ale nie mogłem mu pozwolić na te nieprzemyślane słowa, bo to raczej ja powinienem go przepraszać. Niepotrzebnie zaciągałem go do tego sklepu, mogłem się spodziewać jak to się skończy. Chciałem powiedzieć coś więcej, ale do pomieszczenia wpadła młoda uzdrowicielka. Stażystka? Tak czy inaczej znała się na magii leczniczej o wiele lepiej ode mnie. Tylko jej pytanie było bardzo niewygodne, a odpowiedź Kostka jeszcze bardziej. Rzuciłem mu przelotne spojrzenie, a na mojej twarzy wymalowało się nieme nie. Przecież na Pokątnej nie można było czarować! Żadne logiczne wyjaśnienie nie przychodziło mi do głowy, więc na chwilę obecną postanowiłem zbyć temat milczeniem. Zresztą uzdrowicielka nie powinna interesować się przyczyną pojawienie się ich w szpitalu, a wyleczyć skutki. - Nie, nic, tylko... - uniosłem zakrwawione dłonie, poharatane przez czarnomagiczne zjawy. Nie uważałem jednak tego urazu za priorytetowy, Kostek znajdował się w o wiele gorszym stanie. Kiwnąłem głową, posłusznie kładąc się na łóżku obok, choć czułem się całkiem dobrze. Na pewno na tyle, by nie musieć leżeć. - Przesłał paczkę ze smakołykami, ale chyba zostawiłem je na korytarzu - przyznałem się, a po chwili postanowiłem jednak wstać i po nie pójść. Wyjrzałem niepewnie przez drzwi, rozglądając się na prawo i lewo. Przestraszyłem się, że mógł je zabrać jakiś mąż, który zapomniał upominku dla żony albo pacjent-łasuch, którego głodzili uzdrowiciele. Na szczęście zoczyłem brązową paczkę na krześle, na którym wcześniej siedziałem, więc poszedłem po nią i wróciłem do środka, stawiając mu ją na szafce. Potem ponownie położyłem się na łóżku, machając delikatnie stopami w rytm śpiewanej w głowie melodii. - Słyszeliście najnowszy numer Ricka Charliego i Zmiataczy? - Zapytałem, chcąc rozładować napiętą atmosferę. W szpitalu zawsze taka była, a ja po wielokrotnych odwiedzinach u Florence, nie miałem na nią ochoty. - Całkiem dobry


not a perfect soldier
but a good man

Florean Fortescue
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Izba przyjęć - Page 3 F2XZyxO
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3393-florean-fortescue https://www.morsmordre.net/t3438-laverne#59673 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f278-pokatna-5-2 https://www.morsmordre.net/t4591-skrytka-bankowa-nr-854 https://www.morsmordre.net/t3439-florean-fortescue#59674
Re: Izba przyjęć [odnośnik]12.09.17 22:16
Nie było w tym nic dziwnego, że Marianna chciała wiedzieć co się wydarzyło. Czasami aby móc dobrać odpowiednie leczenie trzeba było poznać tą całą otoczkę. Wtedy pierwszy uzdrowiciel mógł określić, czy dodatkowo poprosić o konsultację innych specjalistów, na przykład tych od urazów magizoologicznych albo zatruć eliksirami. Tutaj jednak chodziło typowo o anomalie, które ostatnio były dość częstym zjawiskiem. Kobieta zauważył, że pacjenci, którzy się ostatnio pojawiali w Mungu skarżyli się na to, że próbowali rzucić, czasami nawet najprostsze, zaklęcie, które obracało się przeciwko nim robiąc im, albo osobom im bliskim, krzywdę. Goshawk kiwnęła głową, przyjmując do wiadomości informacje, które mężczyzna jej przekazał. W tym samym momencie do pokoju wrócił jeden z młodszych stażystów z fiolką eliksiru wzmacniającego, wzięła ją od niego i odkorkowała podając swojemu pacjentowi.
- Proszę to wypić, trochę to pana wzmocni - zachęciła go do wypicia, pomagając przy tym. - I naprawdę, proszę się nie podnosić. Musi pan leżeć.
Naprawdę nie rozumiała dlaczego niektórzy pacjenci musieli być tacy do przodu, jakby chcieli pokazać, że mimo tego, że ledwo stoją na nogach chcą biec. Zawsze prosiła, aby leżeli, nie powinni się męczyć, a odpoczywać i zbierać siły, a co rusz spotykała się z osobami, które za nic miały jej prośby i próbowały się podnosić, siadać, a nawet wstawać. Zazwyczaj potem musiała ich zbierać z podłogi. Gdy mężczyzna wypijał eliksir, Marianna spojrzała na drugiego z pacjentów. Ten miał tylko rany na rękach, którymi zajmie się w ciągu jednej chwili, nie było to nic groźnego, więc mógł spokojnie poczekać na swoją kolej. Pierwszy pacjent wyglądał przede wszystkim na poobijanego, ale Marianna nie mogła wykluczyć, że nie miał żadnych obrażeń wewnętrznych.
- Sprawdzę czy nie ma pan żadnych poważniejszych obrażeń wewnętrznych, jeśli nie, zajmę się potłuczeniami i jeszcze dziś wróci pan do domu - poinformowała.
Nie było sensu trzymać go na łóżku w Mungu, gdy równie dobrze mógł wypoczywać w domu. Przykładając różdżkę do jego serca i wymawiając Diagno Coro poprosiłam o chwilę ciszy, aby móc skupić się na pracy jego serca. Wydawało się być wszystko w porządku. Kolejnym zaklęciem było Diagno Haemo, panna Goshawk chciała sprawdzić organy wewnętrzne, ale i tu nie znalazła niczego niepokojącego. Dalej przepadała kości rąk i nóg, żebra, czy przypadkiem nie są połamane, ale i tu wydawało się wszystko w porządku.
- Czy na pewno nic pana nie boli? Wszystko jest w porządku, kości chyba też ma pan całe - stwierdziłam kiwając raz po raz głową. - Nie, nic takiego nie słyszałam.
Odpowiedziała na pytanie drugiego mężczyzny. Spojrzała na niego z zadowoleniem odnotowując, że posłusznie leży i czeka na swoją kolej. Nie potrwa to długo, zaraz powinna zająć się i nim.


A ty? Czy ty? Już rozumiesz też
Czy chcemy czy nie, czeka na nas śmierć
Po tym co się tu stało każdy chyba wie
Pod drzewem dziś to wszystko zacznie się

Marianna Goshawk
Marianna Goshawk
Zawód : Uzdrowicielka rodziny Burke, pomocnica Cassandry
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Jam jest Myśląca Tiara,Los wam wyznaczę na starcie!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3736-marianna-goshawk https://www.morsmordre.net/t3750-odynka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f283-pokatna-27-4 https://www.morsmordre.net/t4637-skrytka-bankowa-nr-940#99756 https://www.morsmordre.net/t3753-mari-goshawk
Re: Izba przyjęć [odnośnik]13.09.17 13:35
Z natury był optymistą. Starał się widzieć świat trochę lepszym niż był naprawdę, skupiać się na uśmiechach zamiast na grymasach oraz trzymać nadzieję blisko siebie. A jednak ten sam młody badacz jeszcze przed chwilą zakładał najgorsze; ponure chmury chwiejnie, niechętnie rozwiewały się znad jego głowy, robiąc miejsce uldze. Może to jej wina, może to ona zaburzała jasność jego myślenia i stawała na drodze klarowności jego wypowiedzi. Zamrugał zaskoczony, ach, za to jego towarzysz zawsze był gotów wyłapać jego typową pomyłkę. — Floreanie, proszę weź pod uwagę mój stan — powiedział, unosząc kąciki ust z rozbawieniem, które postanowił przemycić do konwersacji. Zrobił przy tym nieokreślony ruch, próbując ręką ogarnąć swoje ciało, ale mięśnie wciąż były zaspane, więc jego ramię poruszało się niczym kończyna kukły. Coś mu wyszło, bo zaraz poczuł jak ukłucie bólu skacze po jego nerwach i dosięga nawet czubków palców.  — Nie myślę jasno, przecież wiem, że przyjaciele mówią sobie po imieniu.
Miał nadzieję, że nie przekroczył żadnej niepisanej granicy, zwracając się do niego w ten sposób. Nawet jeśli drugi zakonnik nie uważał go za specjalnie sobie bliskiego to jednak zasłużył na takie miano od Constantine’a. Uratował go. Mógł nie być w stanie sobie przypomnieć każdego detalu z ostatnich kilku godzin, ale to jedno było mu wiadome. To wiedział, widział to też w trosce wymalowanej na jego twarzy. Chciał za to też mu podziękować, otwierał usta, by zgodnie ze swoimi zasadami dalej ciągnąć temat, jednak zanim zdążył to zrobić, Fortescue zdążył mu tego wzbronić i zadowolił się tylko posłaniem mu kolejnego uśmiechu. Za moment przekonał się, że może lepiej mu było ciągnąć swoją tyradę, bo swoją naiwną szczerością zbliżył się niebezpiecznie do zdradzenia zbyt wiele młodej kobiecie, która wbijała w niego surowe spojrzenie. Nie wydawała się dużo starsza, a roztaczała pewien autorytet, być może tak to odbierał, ponieważ przyzwyczaił się do respektowania lekarzy, w końcu zajmowali się nim całe jego życie.
Przyłożył rękę do swojego czoła, na którym zgromadzone były kropelki potu sklejające jego włosy. Opadł do tyłu, wydając z siebie niewymuszony jęk.
Moja różdżka, przecież! Czy mój stan może wywołać u mnie zaniki pamięci? Straciłem ją jakiś czas temu, już ponad tydzień nie mogę jej znaleźć. — Podniósł się nagle, pochylając się w stronę ciemnowłosej uzdrowicielki. Wydawał się naprawdę zaniepokojony. Nuty autentyczności dodawała mu świadomość, że od czasu do czasu, zwłaszcza podczas okresów, w których nasilały się jego wizje, zdarzało mu się zapominać o kwestiach nawet bardzo istotnych. Było tak, jakby ktoś na ślepo buszował w jego wspomnieniach, przerzucając je i wyrzucając je w losowej kolejności. — Czy to możliwe, czy ktoś mógł mnie zaatakować? Jeśli tak, to w jakim celu? — zakończył, chociaż wydawało się, że jakieś pytanie zawisło jeszcze w powietrzu. Sam próbował na nie odpowiedzieć, wymyślając wiarygodną wymówkę, więc nie do końca udawał, gdy zbierał swoje myśli. Z wdzięcznością wziął od niej eliksir, przerywając na ten czas dywagacje. Powstrzymał się od spoglądania z powrotem na Florka, skupił się na utrzymywaniu w drących palcach fiolki, na szczęście otrzymał przy tym asystę, którą przyjął z lekkim zakłopotaniem. Zdarzało mu się być w kiepskim stanie, być wręcz uzależnionym od pomocy ze strony innych ludzi, lecz – chyba jak każdy – czuł się wtedy dość nieswojo i wolał radzić sobie sam, jeśli to było możliwe.
Wydawało mu się, że dziwne ciepło rozchodzi się w jego wnętrzu, docierając powoli, acz uparcie do obolałych nerwów i zdrętwiałych mięśni. Już było lepiej, mimo to w końcu zastosował się do poleceń uzdrowicielki, pozostając w pozycji leżącej. Przypatrywał jej się ukradkiem, śledząc po prostu kolejne czynności, wsłuchując się zaklęcia, które wypowiadała. Nie chciał przeszkadzać jej w pracy, więc pilnował się, by już nie wychylać się zanadto. Był wdzięczny, że się nimi zajmowała, bo chociaż to był jej zawód to zdawał sobie sprawę, iż cały personel w Mungu stawał na palcach byle tylko zapewnić odpowiednią opiekę wszystkim potrzebującym.
Um, prawdę mówiąc bolało mnie chyba wszystko, ale było to raczej odrętwienie i już odchodzi... — odpowiedział, podnosząc oczy na kobietę. Spróbował usiąść, czynność jeszcze kilkanaście minut niemożliwa do wykonania, i nawet mu się udało! Nie obyło się bez pewnego trudu, lecz mógł się tego spodziewać. — Jeszcze nie, jak mogłem to przegapić! — zwrócił się do Floreana, posyłając mu przy tym półuśmiech. Ostatnio brakowało mu czasu na odpoczynek. Jego myśli rozpraszały się, wędrowały ku spotkaniu Zakonu i kwestiom na nim poruszanym lub do pierwszomajowych wydarzeń. Za dużo rozmyślał, za mało działał.



by the sacred grove, where the waters flowwe will come and go, in the forest
Constantine L. Ollivander
Constantine L. Ollivander
Zawód : badacz i ilustrator flory magicznej
Wiek : 21/22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
broken boy
yet to find a way around
a dark and ever-growing cloud
that has him always looking down
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
plants are friends
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5068-constantine-ollivander https://www.morsmordre.net/t5083-paladyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f240-lancashire-lancaster-castle https://www.morsmordre.net/t5082-skrytka-bankowa-nr-1276#110210 https://www.morsmordre.net/t5081-constantine-ollivander#110205
Re: Izba przyjęć [odnośnik]13.09.17 20:20
Nie pamiętam kiedy ostatnio trafiłem do szpitala w roli pacjenta. Jedyne co mnie łapało to przeziębienia, które ograniczały się do kataru i niewielkiej gorączki - nie było to nic z czym nie poradziłby sobie najprostszy eliksir wzmacniający czy mugolska kanapka z czosnkiem. Miałem nadzieję, że to się nie zmieni ze względu na moją przynależność do Zakonu. Co prawda byłem tylko na jednej misji, ale wyszedłem z niej cało - nie powinienem się łudzić, że tak będzie zawsze, ale z drugiej strony czy dobrym pomysłem było zamartwianie się na zapas? Z tymi skaleczeniami też poradziłbym sobie sam, ewentualnie z pomocą mojej siostry-niedoszłej-uzdrowicielki. Musiałem jednak tutaj przyjść, żeby pomóc Constantinowi. Jego stan wyglądał na zbyt poważny bym mógł go tu nie zaprowadzić. - To o tym nie zapominaj - odparłem ze srogą miną, tak do mnie niepasującą, ale to wszystko wciąż obracało się wokół żartu. Potem Kostek zaczął opowiadać jakieś dziwne rzeczy, a ja nie do końca wiedziałem jak na nie zareagować. Ponownie wolałem ten temat przemilczeń niźli pogrążać się w wymyślonej naprędce historyjce. - Teraz o tym nie myśl, zjedz lepiej ciasteczko - odparłem, chcąc podsunąć bliżej niego paczkę od brata, ale zaraz się zreflektowałem i zerknąłem na uzdrowicielkę. Mogła być niekoniecznie zadowolona z tego faktu. - Znaczy... może później - dodałem, ponownie wlepiając wzrok w sufit. Machałem sobie stopami w rytm śpiewanej w głowie piosenki, nudząc się, a raczej tracąc cierpliwość do tego badania. Nie lubiłem szpitali, a już szczególnie nie lubiłem być pacjentem. - Na pewno wszystko z nim w porządku? Nieźle grzmotnął, uderzył się w głowę - dodałem, wciąż martwiąc się o zdrowie Constantina. Chciałem być pewny, że kobieta zbada go z każdej strony: każdy narząd, siniak, kość. Już napisałem jego bratu, że sytuacja została opanowana - nie chciałem, by po powrocie do domu coś się z nim jednak stało. - I... - zacząłem, chcąc dodać informację o jego chorobie genetycznej, ale ugryzłem się w język. Może wcale nie miał ochoty o tym rozpowiadać na prawo i lewo. - I, i, i - dokończyłem śpiewnie jakbym nucił jakąś piosenkę a nie wycofywał się z wypowiedzi. Cieszyłem się, że Kostek podchwycił mój muzyczny temat, a i uzdrowicielka go całkiem nie zignorowała. - O, nie słyszeliście! Musicie to koniecznie nadrobić! Nie będę teraz śpiewał, bo zepsuję swoim głosem piosenkę, to trzeba usłyszeć w oryginale - odparłem z uśmiechem, doskonale zdając sobie sprawę, że gadam o głupotach. Ale o czym innym miałbym teraz mówić? - A pani długo jest uzdrowicielem? Specjalizuje się w czymś konkretnym? Bo chyba nie w składaniu takich ofiar jak my - zaśmiałem się, zerkając na zapracowaną kobietę.


not a perfect soldier
but a good man

Florean Fortescue
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Izba przyjęć - Page 3 F2XZyxO
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3393-florean-fortescue https://www.morsmordre.net/t3438-laverne#59673 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f278-pokatna-5-2 https://www.morsmordre.net/t4591-skrytka-bankowa-nr-854 https://www.morsmordre.net/t3439-florean-fortescue#59674
Re: Izba przyjęć [odnośnik]19.09.17 23:42
Popatrzyła na pacjenta czujnym okiem delikatnie unosząc brew ku górze. Nagle stał się dość nerwowy, zerwał się prawie że do siadu pytając o różdżkę, jego stan, zaniki pamięci, zaraz o to, czy ktoś mógłby go zaatakować i dlaczego? Jakby Marianna znała odpowiedzi na te pytania, mogła mu co najwyżej zalecić wizytę u magipsychiatry i chyba nic więcej. Dlatego nic nie powiedziała, jedynie wzdychając ciężko, wszakże przed chwilą upomniała go, że nie powinien się unosić. Więc jednak mówiła jak do ściany. Dlatego zdecydowała się nie powtarzać mu po raz n-ty tego samego, był przecież dorosłym mężczyznom i powinien stosować się do zaleceń uzdrowicieli. A już na pewno je rozumieć.
- Nie wiem kto pana zaatakował i w jakim celu, zawsze można się z tym zwrócić do magicznej policji o pomoc - zasugerowała i już więcej nie miała zamiaru wracać do tego tematu.
Chociażby dlatego, że sama nie bardzo chciała mieć kontakt z ministerstwem. Teraz jednak musiała zająć się ich leczeniem, aby jak najszybciej opuścić mury Munga. Miała inne rzeczy na głowie niż zgubiona różdżka jakiegoś czarodzieja.
- Ciasteczko to może później - dodała, na szczęście drugi z pacjentów sam zrozumiał, że nie była to najlepsza pora.
Sprawdzenie narządów wewnętrznych nie było zbyt skomplikowane i jak się okazało wcale nie miała zbyt dużo do pracy. Zwykłe poobijanie, chwila odpoczynku, parę zaklęć uzdrawiających i nie powinno być z nim żadnych kłopotów. Tym bardziej, że sam po chwili stwierdził, że powoli mu przechodzi. Ale oczywiście znowu próbował się podnieść. Chyba Marianna nie była w stanie utrzymać go w pozycji leżącej, pokręciła jedynie głową w niezadowoleniu.
- Czy pozwoliłam panu wstać? - zapytała. - Wydaje się, że tak. Ale nie dokończę badań i usuwania siniaków, jeśli pana przyjaciel będzie się co chwile podnosił i nie dawał mi dokończyć pracy.
Westchnęła cicho, poczekała aż jej pacjent wróci do pozycji leżącej, aby dalej mogła się nim zająć. W końcu mogła przyłożyć do niego różdżkę i rzucić zaklęcie, które uleczy jego siniaki. Nie była pewna, czy jedno wystarczy, najwyżej je powtórzy.
- Episkey Maxima - rzuciła.
Siniaki, otarcia i obicia oraz te większe urazy powinny zostać zagojone. Jeśli pacjent spokojnie teraz chwilę odpocznie, to już jutro będzie się czuł jak nowonarodzony. Kiwnęła głową uznając, że na razie z nim skończyła. Uśmiechnęła się więc lekko.
- Jeśli coś będzie się działo, to proszę od razu mówić. Powinien pan teraz trochę odpocząć, jak wróci pan do domu, to proszę się nie przemęczać - zaleciła.
W momencie gdy pytał o jej zawód odwróciłą się w stronę drugiego z poszkodowanych. Spojrzała na niego uważnie wsłuchując co miał do powiedzenia. Lekko wzruszyła ramionami, bo nie sądziła, aby to kogokolwiek interesowało, ale skoro już zapytał, to mogła mu odpowiedzieć.
- Jestem młodszą uzdrowicielką, już po stażu, ale jeszcze nie uzdrowicielką w pełni tego słowa znaczeniu. I specjalizuje się w chorobach genetycznych, więc faktycznie, rzadko leczę takich pacjentów jak panowie. Ale, mamy trudne czasy więc każde ręce się liczą. Właściwie to sama przed chwilą dostałam wypis ze szpitala, ale… brakuje uzdrowicieli - wyjaśniła. - Proszę pokazać mi swoje ręce.
Wzięła je i obejrzała uważnie z każdej strony. Wystarczy proste zaklęcie leczące obtarcia, taką miała nadzieję. Trzeba będzie odkazić rany i dopiero wtedy zająć się tymi ranami. Przerzuciłam wzrok na pacjenta.
- Czy oprócz tego coś panu dolega? Uderzył się pan na przykład w głowę? - zapytała.
Musiała mieć pewność, że nie wypuści do domu nie uzdrowionych czarodziei. Jakkolwiek się nie śpieszyła, tak swoją pracę musiała wykonać należycie.


A ty? Czy ty? Już rozumiesz też
Czy chcemy czy nie, czeka na nas śmierć
Po tym co się tu stało każdy chyba wie
Pod drzewem dziś to wszystko zacznie się

Marianna Goshawk
Marianna Goshawk
Zawód : Uzdrowicielka rodziny Burke, pomocnica Cassandry
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Jam jest Myśląca Tiara,Los wam wyznaczę na starcie!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3736-marianna-goshawk https://www.morsmordre.net/t3750-odynka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f283-pokatna-27-4 https://www.morsmordre.net/t4637-skrytka-bankowa-nr-940#99756 https://www.morsmordre.net/t3753-mari-goshawk
Re: Izba przyjęć [odnośnik]13.11.17 17:41
To nie było nic nadzwyczajnego. Młody Ollivander często budził się pośród białej pościeli przesiąkniętej szpitalnym zapachem, a atmosfera zawieszenia oraz niepewności, zaczynająca się na korytarzach i osadzająca się w kącikach ust lekarzy, była mu bliska. Być może dlatego istniał okres w jego życiu, gdy sądził, że może zostanie uzdrowicielem – to by było takie proste, idealne, przewidywalne – przecież i tak spędzał tu tyle czasu! I chociaż dla pobieżnego obserwatora wydawałoby się, iż to rzeczywiście dobre wyjście, to on sam nie chciał być ograniczany przez cztery ściany Munga. Jego ciekawość nawet teraz wybiegała w stronę okna, w stronę nieba i horyzontu, za którym czekało nieznane. Ciągnęło go do odkrywania, poznawania, dotykania, d o ś w i a d c z a n i a, nawet jeśli część jego serca preferowała ciche, bogate wnętrze jego rodzinnej biblioteki to on, przeczuwając, iż jego czas na ziemi nie jest nieograniczony, chciał robić jak najwięcej. Odpocznie, kiedy jego powieki zamknął się na zawsze, a zanim to nastąpi, jeszcze sprawi, że zarówno Ulysses jak i przyjaciele, którymi Constantine się otaczał, będą z niego dumni. Na tym mu zależało najbardziej; zobaczyć uśmiechy na ich wargach oraz sprowadzić spokój do ich pełnych niepokoju myśli. Nie tylko sam maj zagrażał szczęściu czarodziejów, już wcześniej pojawiało się wiele znaków, podburzających starannie budowane fundamenty bezpieczeństwa w Anglii i był wdzięczny istnieniu Zakonu, ponieważ dzięki swej przynależności nie siedział bezczynnie, w niemocy obserwując rozpad życia, jakie było mu znane. Nie mógłby być postacią na obrazie, nie znosił bierności i nawet w tym momencie jego palce musiały się czymś zająć, bawiły się więc brzegiem kołdry, a jego myśli fruwały niczym gołębie wypuszczone po raz pierwszy z klatki. Z powodu odniesionych obrażeń, większość z nich nie przenosiła żadnego sensu, były to skrawki niedawnych wspomnień, nieudolne wymówki, próby przeanalizowania aktualnej sytuacji i inne. Chaos, stan nieładu, który rzadko nawiedzał zazwyczaj zorganizowanego badacza, przyprawiał go prawie że o kolejne zawroty głowy!
Odchrząknął, zmieszany swym własnym wyznaniem, wychylając się nieco poza ramę łóżka i powstrzymując się od szerokiego uśmiechu. Mięśnie jego twarzy pozostawały trochę niemrawe, niechętne do współpracy, ale gdyby nie to, salę wypełniłby cichy pomruk śmiechu. Bertie, a teraz i Florean, w razie niewygodnych tematów uciekali do słodkości. Być może chodziło im wyłącznie o to, by Kostek przestał mówić i zajął się czymś innym, lecz on na to nie zważał, może był niepomny na takie sprawy, może gotów był czasami przymykać oko na takie niuanse, byle jego przyjaciele byli zadowoleni.
Właściwie to jestem całkiem głodny — stwierdził, jakby dopiero zdając sobie z tego sprawę. Odeszły mdłości, wracało czucie, a więc też jego żołądek przypominał o swym istnieniu. Szli przecież skosztować nowych lodów pana Fortescue... zdaje się, że to było tak dawno! Przez wypadek stracił zupełnie poczucie czasu. Miał wielką ochotę wypytać swego towarzysza dokładnie o przebieg zdarzeń, ale powstrzymywała go obecność młodej uzdrowicielki. Zdecydował nic więcej nie mówić o sprawach pobocznych, tylko skupić się na wykonywaniu poleceń i na badaniach. — To może jednak poczekać. Najpierw wolałbym się upewnić, że nie będzie skutków ubocznych — dodał poważniej, pozostając nieruchomym i pozwalając kobiecie oddać się pracy. Nie doszedł tak daleko by znać się na magii leczniczej, nie rozpoznawał zaklęć, aczkolwiek pokładał swe zaufanie w pracownikach Munga. Mogli być zapracowani, przemęczeni, mimo to wraz z biegiem lat wykształcił do nich głęboki szacunek. Zwłaszcza do tych specjalistów, którzy zajmowali się chorobami genetycznymi, wszak to z nimi miał najwięcej do czynienia. Dlatego ożywił się na wzmiankę ciemnowłosej czarownicy. Nie pamiętał jej, z drugiej strony, raczej nie był w najlepszej formie. Uśmiechnął się do siebie, nie zdradzając historii swojej klątwy Ondyny; zapewne przyjdzie im się jeszcze kiedyś spotkać.
Obawiam się myśleć, co by się stało, gdyby zabrakło takich osób jak pani — powiedział, wypełniając ciszę i na swój sposób, chcąc podziękować za okazaną pomoc. To była ich praca, owszem, ale nie była prosta i nie każdy mógł się jej pojąć. — Zwłaszcza teraz! Zostaje nam nadzieja i muzyka, i literatura, na poprawę humoru. — Zrobił mentalną notatkę, by przesłuchać utwór, który polecał Zakonnik. Może odświeży przy tym umiejętności gry na fortepianie i nawet nauczy się ją grać? Chociaż nie pamiętał kiedy ostatnio jego palce spoczywały na klawiszach... po śmierci Ophelii rzadko ktoś decydował się korzystać z tego instrumentu, budziło to zbyt wiele duchów.
Odgonił jednak od siebie ponure myśli. Nie chciał do tego wracać, zwłaszcza nie w szpitalu. Zamiast tego zapytał dość niepewnie: — Czy będą mi potrzebne jakieś leki?

[ wybaczcie mi proszę, że mnie nie stać na nic lepszego nawet po takim czasie :c przesyłam bukiety kwiatów z oranżerii Ollivanderów ]



by the sacred grove, where the waters flowwe will come and go, in the forest
Constantine L. Ollivander
Constantine L. Ollivander
Zawód : badacz i ilustrator flory magicznej
Wiek : 21/22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
broken boy
yet to find a way around
a dark and ever-growing cloud
that has him always looking down
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
plants are friends
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5068-constantine-ollivander https://www.morsmordre.net/t5083-paladyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f240-lancashire-lancaster-castle https://www.morsmordre.net/t5082-skrytka-bankowa-nr-1276#110210 https://www.morsmordre.net/t5081-constantine-ollivander#110205
Re: Izba przyjęć [odnośnik]17.12.17 0:52
Już chciałem stąd wyjść. Nie cierpiałem szpitali - kojarzyły mi się tylko ze złymi rzeczami. Mógłbym je wymieniać i wymieniać, ale nie miałem ochoty na siłę sobie o nich przypominać. Wystarczyły mi te, które same z własnej woli wyskakiwały z odmętów pamięci wprost przed moje oczy. Uśmiechałem się, żartowałem i w ogóle nie dałem tego po sobie poznać, ale naprawdę miałem już ochotę stąd wybiec. Obserwowałem jak uzdrowicielka zajmuje się Constantinem, zastanawiając się jak dużo pracy musiała włożyć w zostanie magomedykiem. Zapewne ogrom nieprzespanych nocy i godzin spędzonych na ciężkich dyżurach. W pewien sposób cieszyłem się, że Florence jednak zrezygnowała z tej pracy - w przeciwnym wypadku całymi dniami przesiadywałaby w szpitalu i osiwiałaby kilkanaście lat wcześniej przez wszystkie trudne przypadki, nie daj Merlinie, umierające na jej warcie. Ciężka praca - wspaniała, ale ciężka. Zdecydowanie bardziej odpowiada mi robienie lodów i choć ta praca nie brzmi zbyt prestiżowo to mi w zupełności wystarcza. Naprawdę to lubię. - Och, choroby genetyczne! - Powiedziałem z zainteresowaniem i nawet nie było to zainteresowanie udawane - faktycznie wydawało mi się to dość fascynujące, że można po kimś odziedziczyć chorobę. - Czytałem kiedyś biografię Armanda Malfoya i zetknąłem się tam z dotykiem meduzy. Straszna choroba. Spotkała pani kiedyś osobę, która na nią choruje? - Zapytałem, nie lubiąc tej krępującej ciszy, której zdarzało się pojawiać między ludźmi. Zawsze starałem się ją wypełnić, nawet jeżeli powodowało to jeszcze większe uczucie skrępowania - trudno, tak już miałem. - Ach, tak, literatura. Kostek, czytałeś ostatnio coś ciekawego? Nie pamiętam kiedy ostatnio sięgnąłem po zwykłą książkę - dodałem, spoglądając na przyjaciela. Ciągle tylko historia i historia, już nawet nie pamiętałem, czy ja w ogóle lubię czytać coś innego. Czy ja w ogóle mam jakąś zwykłą książkę gdzieś na półce w domu. - Albo pani? Chociaż pani pewnie nie ma dużo czasu na czytanie - westchnąłem.


not a perfect soldier
but a good man

Florean Fortescue
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Izba przyjęć - Page 3 F2XZyxO
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3393-florean-fortescue https://www.morsmordre.net/t3438-laverne#59673 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f278-pokatna-5-2 https://www.morsmordre.net/t4591-skrytka-bankowa-nr-854 https://www.morsmordre.net/t3439-florean-fortescue#59674
Re: Izba przyjęć [odnośnik]21.05.18 21:22
Powoli to leczenie dobiegało końca. Marianna nie miała ochoty na zbyt długie przebywanie tutaj w Mungu w momencie gdy sama na głowie miała teraz zupełnie inne rzeczy. Ci pacjenci jak na złość się tu pojawili i musiała się nimi zająć. W dodatku jeden z nich zdecydowanie był zbyt ruchliwy a drugi zdecydowanie zbyt gadatliwy. Chociaż Goshawk już od początku swojej kariery jako uzdrowicielka uczyła się cierpliwości do pacjentów, to po tych kilku dniach gdy sama była tu niemal uwięziona miała już dość tego miejsca. Nie powinno jej tu być i to już od dobrych kilku dni. Ale cóż, teraz musiała jak najszybciej uwinąć się z pacjentami, aby móc zająć się swoimi sprawami.
- Nie, myślę, że żadnych leków nie będzie trzeba. Proszę jednak naprawdę odpocząć - odparła na pytanie mężczyzny.
Zaraz ten drugi znowu włączył się do rozmowy. Odpowiedziała mu zbyt szczegółowo, przez co ten miał na co jej odpowiadać. Słuchała go uważnie, zejście na temat książek był przynajmniej bezpieczny i temu nie mogła zaprzeczyć. Chociaż wolałaby pracować w ciszy, taka była już jej specyfika. Ale na różnych czarodziei trafiało się w Mungu. Tych milczących z natury i milczących dlatego, że ktoś im przylepił język do podniebienia. Tych krzyczących, śmiejących się z powodu zbyt dużej ilości eliksiru powodującego śmiech, tych płaczących. Mniej lub bardziej denerwujących. Trzeba było lubić pracę z ludźmi, inaczej się do uzdrowicielstwa nie nadawało nawet jeśli uwielbiało się leczyć pacjentów.
- Dotyk meduzy, faktycznie paskudna choroba. Oczywiście, że tak. Parę razy się tu ktoś taki pojawił. Wbrew pozorom choroby genetyczne nie są takie rzadkie, wręcz dość częste u arystokracji. To przez ich związki pomiędzy osobami o bliskim pokrewieństwie. Cena dość hermetycznego środowiska - wyjaśniła pacjentowi.
Lubiła czytać książki, ale jak sam mężczyzna zauważył nie miała na to ostatnio zbytnio czasu. Zbyt dużo się działo, by nadrabiać zaległe pozycje, dlatego tylko pokręciła głową na jego odpowiedź jednocześnie kończąc już dzisiaj swoją pracę.
- Dobrze, mogę panów wpuścić pod warunkiem odpoczynku i nie nadwyrężania swoich sił. Przygotuję dla panów tylko potwierdzenia wypisów - powiedziała wychodząc na chwilę z sali i zostawiając za sobą uchylone drzwi.
Miała w końcu tutaj za chwilkę wrócić i wręczyć im odpowiednie dokumenty.


A ty? Czy ty? Już rozumiesz też
Czy chcemy czy nie, czeka na nas śmierć
Po tym co się tu stało każdy chyba wie
Pod drzewem dziś to wszystko zacznie się

Marianna Goshawk
Marianna Goshawk
Zawód : Uzdrowicielka rodziny Burke, pomocnica Cassandry
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Jam jest Myśląca Tiara,Los wam wyznaczę na starcie!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3736-marianna-goshawk https://www.morsmordre.net/t3750-odynka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f283-pokatna-27-4 https://www.morsmordre.net/t4637-skrytka-bankowa-nr-940#99756 https://www.morsmordre.net/t3753-mari-goshawk
Re: Izba przyjęć [odnośnik]22.05.18 13:24
     Zdecydowanie zboczyli z drogi, którą mieli wyznaczoną o poranku. Radość z oczekiwanego spotkania, nadzieja błyskająca zza chmur, gotowa na kolejne wieści, potyczki, wypróbowanie nowego smaku sławnych lodów pana Fortescue. Dostrzeżenie zjaw odbywających własny taniec za witryną sklepu z amuletami obudziło w nich nuty ekscytacji, cichej ufności, że mogliby przyczynić się do podniesienia czarodziejskiego świata na nogi tuż po tym jak koszmary wstrząsnęły nim w posadach. Czas obrócił się przeciwko nim, grając ich losami z niebywałą złośliwością – tamte odczucia zgasły, rozpłynęły się wśród szpitalnych korytarzy, na ich miejsce wkroczyła nerwowość, niespokojne pragnienie wyrwania się z tego snu, który przecież nie tak miał się skończyć. Obrażenia Constantine’a mogły zostać dostrzeżone i nawet uleczone dzięki umiejętnościom ciemnowłosej kobiety, lecz sięgały one tylko ku kontuzjom jego ciała; ani Marianne, ani Florean nie mogli zdawać sobie sprawy z winy, która oplatała każde włókno jego istnienia, z chłodnej świadomości, że gdyby był tam sam, zapewne nie wyszedłby z tego zetknięcia nawet w tak mizernej kondycji. Nie był pewien gdzie kończył się obszar słusznych starań, a gdzie zaczynała groteskowa komedia czynów, które szkodziły swoimi dobrymi intencjami. Nie mógł wiedzieć, iż przyszłość opiewała w kolejne niepowodzenia. A gdyby nawet to przewidywał, czy zmieniłoby to cokolwiek?
Pewna niezręczność spinała jego mięśnie, w miarę jak ból odchodził i czucie powracało, to stawał się coraz bardziej nieswój. Może było to zmęczenie, może jemu także udzielił się nastrój ucieczki, jakiekolwiek nie byłoby źródło siły, która zdawała się pchać młodego badacza ku wygramoleniu się z jasnej pościeli, to pokrywało się z niecierpliwością niemal każdej osoby w tej niewielkiej salce. Nagły wypadek został zażegnany, od tej chwili na pewno sobie już poradzi – ojciec i tak na pewno znajdzie kogoś, kto mu się przyjrzy bliżej następnego dnia. Inni poszkodowani czekali na pewno na swoją kolej, czułby się tylko gorzej wiedząc, że niepotrzebnie zajmuje miejsce, na dodatek z powodu własnej lekkomyślności. Nie zwlekając, przerzucił nogi przez ramę łóżka i ostrożnie przeniósł na nie ciężar. Lewa. Prawa. Chwycił oparcie jedną ręką i chociaż z początku się zachwiał, to zarówno eliksir jak i zaklęcia musiały dosięgnąć swych najwyższych możliwości, ponieważ doświadczał tylko lekkich zawrotów oraz miękkich kolan; to tak jakby wstał zbyt szybko lub przecenił swoje możliwości, zaraz po przebudzeniu próbując przebiec ze swojej komnaty do biblioteki. Odetchnął głęboko, po czym zwrócił się ku drugiemu Zakonnikowi. — Wstyd mi się przyznać, ale stanowczo zaniedbałem moich papierowych przyjaciół. Być może powinienem odwiedzić jakąś księgarnię i uzupełnić braki w nowej literaturze — odparł szczerze. Pozycje na rodzinnych półkach dotyczyły każdej dziedziny – od zielarstwa, przez różdżkarstwo do astronomii. Wiele z nich miało swoje lata, inne jak na przykład jego ulubione legendy i atlasy były przetarte od częstego użytkowania. Ale powieści z tego wieku? Pozycje o muzyce, o sferze przyziemnej, historii mugoli? Tych było znacznie mniej, chyba rzeczywiście powinien się tym zająć. Podnosząc się, dał znak, że już się będą zbierać. W samą porę, gdyż w progu stanął pan Pritchard, zajmujący się doglądaniem ważniejszych spraw na terenie ich posiadłości w Silverdale. Wpatrywał się w młodzieńców bez słowa, nawet nie poprawiając malutkich szkiełek, które zsunęły mu się na nos. Dłonie ustawił na lasce o srebrnej główce i muskał ją palcami w zniecierpliwionym nawyku. Ollivander skinął mu na przywitanie, jeszcze jednak zwracając się do kobiety.
Tak właśnie myślałem. Słodkości oraz wycieczki będą musiały poczekać — powiedział nieco głośniej, tak wyraźnie, by wszyscy zgromadzeni usłyszeli jakże rozsądny plan. Zaczął iść do przodu, a w tym czasie w progu wysłannik ojca zatrzymał uzdrowicielkę.
Pójdę z panią i to załatwię, jeśli można — rzekł tonem zdradzającym uprzejmość, lecz nie zakrawającym o żadne emocje. — Lordzie, najlepiej będzie, gdy wyruszysz przodem. A pan, panie...? — Odczekał aż dosłyszy nazwisko. — Tak, Fortescue. Wszyscy jesteśmy niezmiernie wdzięczni. Nie wiem jak się panu odwdzięczymy, ale przeczuwam, że niedługo się spotkamy. — Skończył i wyszedł, by zająć się formalnościami.
Badacz katem oka spojrzał na swojego przyjaciela, wzruszając delikatnie ramionami i posyłając mu pokrzepiający uśmiech. Już w porządku. Razem podążyli do sieci kominków i obiecali sobie, że to nie ich ostatnie spotkanie.

| zt Florek i Kostek, dziękujemy!



by the sacred grove, where the waters flowwe will come and go, in the forest
Constantine L. Ollivander
Constantine L. Ollivander
Zawód : badacz i ilustrator flory magicznej
Wiek : 21/22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
broken boy
yet to find a way around
a dark and ever-growing cloud
that has him always looking down
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
plants are friends
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5068-constantine-ollivander https://www.morsmordre.net/t5083-paladyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f240-lancashire-lancaster-castle https://www.morsmordre.net/t5082-skrytka-bankowa-nr-1276#110210 https://www.morsmordre.net/t5081-constantine-ollivander#110205

Strona 3 z 7 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next

Izba przyjęć
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach