Wydarzenia


Ekipa forum
Klatka schodowa
AutorWiadomość
Klatka schodowa [odnośnik]04.11.16 0:09
First topic message reminder :

Klatka schodowa

Schody oraz krótki korytarz prowadzący do małej kawalerki zajmowanej przez rodzeństwo Skamander.
Judith Skamander
Judith Skamander
Zawód : zielarka
Wiek : 21
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : n/d
Why do you have such big ears?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3112-judith-skamander#51169 https://www.morsmordre.net/t3164-maya#52396 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f186-harley-street-5-3

Re: Klatka schodowa [odnośnik]06.11.16 9:51
I przez chwilę miało być dobrze. Płakała, ale płakała w jego ramionach. Trzymał ją, głaskał i mógł się opiekować, mieć przy sobie i nie zamierzał już nigdy nie wypuszczać. Przez chwilę było tak po prostu dobrze i miał nadzieję, że tak już pozostanie. A jednak nie mogło. Nie rozumiał niczego z tego, co się stało. W jednej sekundzie lgnęła do niego, w kolejnej szarpała się tak nagle, że faktycznie ją puścił i mierzyła w niego różdżką. Nie sięgał po swoją, nie chciał tu żadnego pojedynku.
- Co się dzieje, Jude?
Nie mógł tego pojąć. I był gotów znów ją gonić, kiedy się teleportowała. I po prostu zniknęła. Znowu zniknęła. Chciał ją szukać, tylko gdzie? Martwił się, bo wiedział, że coś musi za tym wszystkim stać. Wiedział, że ona też tęskniła, też go chciała. Tylko co kazało jej uciekać? Czego się bała?
Będzie musiał się dowiedzieć. Ktoś mu w końcu powie. Póki co ruszył na dół i wyszedł z budynku, ale obiecał sobie, że tym razem się nie podda.

zt.



Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Klatka schodowa  - Page 2 Giphy
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3352-bertie-bott https://www.morsmordre.net/t3460-jerry#60106 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f304-west-country-dolina-godryka-24 https://www.morsmordre.net/t3537-skrytka-bankowa-nr-844 https://www.morsmordre.net/t3389-bertie-bott
Re: Klatka schodowa [odnośnik]04.07.18 0:37
30 VII?

Był wieczór? Noc? Niewątpliwie coś w ten deseń bo ciemno było jak w dupie.Ja sam ciągnąłem się zaś od latarni do latarni. Chłodny wiatr mierzwił mi włosy wietrząc zapach spędzonych w barze tanim kosztem kilku godzin. Niczego nie świętowałem. Nie było czego. Może trochę ciągle opłakiwałem? Nie chciałem o tym myśleć. Chyba już tego wystarczyło. Zdecydowanie. Powiedzmy zatem, że robiłem to w czym byłem najlepszy - bawiłem się. Kilkoma szylingami kupowałem beztroskę chcąc nadrobić serię tragedii, powagi na którą się wznosiłem przez ostatnie dwa, trzy miesiące. Potrzebowałem solidnej terapii. Co to jednak za leczenie bez odpowiedniego towarzystwa? Ta myśl przybłąkała się do mnie tak mimochodem po drugim piwie i oto teraz w tym momencie stałem pod kamienicą właściwie w tym momencie mojego jedynego przyjaciela, który przez ostatnie miesiące zdawał się być jeszcze bardziej popaprany niż ja. Na szczęście przy tym był również zamożniejszy.
Gdy wdrapałem się na piętro, oparłem się ciężko i nagle barkiem o drzwi jego mieszkania. Te były zamknięte, ja jednak na szczęście upierdliwy. Byłbym mógł przysiąc, że ktoś tam się czai po mieszkaniu! No, chyba, że jednak mi się wydawało wówczas prawdopodobnie czeka mnie konfrontacja z magiczna policją za zakłócanie miru domowego. Na szczęście byłem za bardzo sobą by o tym myśleć, a co dopiero się tego bać. Podniosłem więc głos.
- Hej, Skamander! Heeeej! Sami, Sami! Taś, taś! - uderzałem pięścią w drewnianą płytę - No już...Nie bądź taka menda - patrz kto tu się do twej zapyziałej nory pofatygował! Cały, wspaniały, ja! Mam nawet twoje ulubione fajki! Tak właściwie to już całe trzy, więc śpiesz się, hehe - zaśmiałem się szelmowsko pod nosem, kiedy to ze wspominanej paczki papierosów wyjąłem jednego szluga i nieśpiesznymi ruchami odpaliłem go sobie z pewną złośliwą satysfakcja by otwarcie zakomunikować - Teraz to już dwa! Dwa i z chwili na chwilę pracujesz sobie na coraz to bardziej wykrzywioną panią Blommer... - zdradziłem konspiracyjnie szepcząc w stronę framugi nie myśląc, czy głos mój był w stanie dostać się zza przeszkodę. Informacja ta w każdym razie znaczyła tyle, że prószyłem na klatkę schodową z wrodzoną premedytacją i znieczulicą na porządek społeczny - Dalej, dalej. Noc nam ucieka, panie Skamander... - stukam, pukam, podpierając skroń na drzwiach.


I'll survive
somehow i always do


Matthew Bott
Matthew Bott
Zawód : Prace dorywcze
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Jam jest Myśląca Tiara,Los wam wyznaczę na starcie!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3558-matt-w-budowie#62851 https://www.morsmordre.net/t4002-poczta-matta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f136-smiertelny-nokturn-36-5 https://www.morsmordre.net/t4772-skrytka-bankowa-nr-901 https://www.morsmordre.net/t3713-matthew-bott
Re: Klatka schodowa [odnośnik]30.07.18 1:00
Dudnienie czarnomagicznej klątwy wciąż obijało mu się w uszach. Niby wodny szum wzburzonego strumienia. Bolesne cięcie, które otrzymał, chociaż zagojone, pozostawiało świeżą, nadal cienką bliznę, która groziła otworzeniem. Nie kłopotał się naprawianiem rozdartej kurtki. Był zmęczony, a zmęczenie rysowało głębokie cienie pod oczami i plamy krwi, przy wcześniej rozbitym uchu. Na czarnych włosach wciąż lśniły zaschnięte drobiny szarłatu. Niemożliwe, ile ścierwa namnożyło się przez ostatni czas. Tego najpodlejszego. Czy wybuch czarnej magii przeżarł serca tych nieszczęśników, czy też sam rzucali się w jej ramiona?
Zmięty papieros, dawno wypalony, tkwił w palcach, niby karykaturalny sztandar. Nikła smuża dymu niosła się do góry z duszonego peta. W końcu, zamaszystym pstryknięciem poszybował do góry i upadł za plecami Skamandera, niknąc w błotnistej kałuży. Wsunął dłonie do kieszeni, by w jednej poczuć ciepłą jeszcze od magii różdżkę. Moc bywała nieprzewidywalna i dzisiejsza akcja pokazała splendor jej zasobów. Nie miał powodu się dziwić, znał źródło, znał swój błąd. A mimo to nie mógł oprzeć się wrażeniu, że chaotyczna magia ewoluowała, jakby dopasowując się do zaistniałych zmian. Nawet anomalie stawiały większe wymagania i przyciągały (może nawet wołały?) coraz liczniejsze ewenementy. Aż do przesady.
Świadomie i bez najmniejszego żalu, pokonywał drogę do mieszkania - pieszo. Miotła stała się ostatnio bardzo częstym towarzyszem podróży, ale zrezygnował dziś, próbując złapać coś na kształt spokoju. Nie wierzył, żeby ktoś zaatakował go w okolicy. Nie pretendował też do miana chłystka, który snuł się przy kamienicach i przyciągał czuje spojrzenia wrogów. Przynajmniej, nie tutaj. Mimo to, nie ignorował możliwego zagrożenia. Pamiętał doskonale, że przyjaciele ginęli nawet we własnym domu. I to niezidentyfikowany hałas zaalarmował go tuż przed wejściem na klatkę kamienicy. Oparł się dłonią o szary kamień wejściowej ściany, najpierw - nasłuchując. Różdżka momentalnie znalazła się w palcach, prawie wibrując, gotowa do użycia.
Narastający hałas ucichł. Ktoś bardzo głośno wdzierał się na górę. Jeśli był to wróg, to bardzo nieumiejętnie wykonywał swoje obowiązki. Chyba, że własnie o to chodziło. Samuel nie mógł zignorować rosnącego niepokoju, tylko po to, by przy pierwszych, niosących się przez całą klatkę, bełkotliwych słowach - gwałtownie opuścić różdżkę. Odetchnął ciężko i raz jeszcze oparł się o ścianę, tym razem zatrzymując stopy na stopniach schodów. Głos na górze nasilił się i Skamander rozpoznał nie tylko sam ton, ale i słowa, należące do jednego z niewielu, pozostałych mu - realnie - przyjaciół. Matt.
Wiedział, którędy iść, by kamienne schody nie drżały, a okruchy nie opadały w dół. kamienica była stara, ale wciąż funkcjonalna. Zatrzymał się dopiero, gdy dostrzegł opartą o drzwi sylwetkę Botta - Łatwiej wejść z kluczami, niż wyważać... łajzo - zaczekał, aż jego głos dotrze do przyjaciela. Pani Boomer rzeczywiście potrafił narobić bałaganu i był niemal pewien, że ta zerka już wściekle przez dziurkę od klucza, pomstując na cały ród niewdzięczników. Wszedł wyżej, równając się z opartym o wejście mężczyzną. Bez pardonu złapał za odpalony papieros, zabierając go z dłoni Botta - Skoro już przychodzisz  z haraczem, to zostaw mi chociaż bucha - mruknął - Chodź, zanim zleci sie tu cała kamienica - głos mu zachrypł, zapominając, że ostatnie co dziś mówił na akcji, graniczyły z krzykiem. Ale Matt nie wyglądał lepiej. przekrwione ślepia i błyskające w źrenicy szaleństwo, wołało o coś więcej niż głupie słowo.


Darkness brings evil things
the reckoning begins
Samuel Skamander
Samuel Skamander
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I've come too far, to go back now
I'll never close my eyes
OPCM : 51 +3
UROKI : 29 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Czarodziej
Klatka schodowa  - Page 2 9l89Y7Y
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1272-samuel-skamander https://www.morsmordre.net/t1372-filozof#10888 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f186-harley-street-5-3 https://www.morsmordre.net/t3509-skrytka-bankowa-nr-358#61242 https://www.morsmordre.net/t1597-samuel-skamander#280340
Re: Klatka schodowa [odnośnik]31.07.18 0:19
Cóż. Byłem w tym momencie ostatnią osobą na Harley Street którą można było posądzić w tym momencie o zgrabność. Specjalnie o to przecież zadbałem. Piwo wesoło szumiało mi w głowie, a w żyłach wartko pluskała ognista. Nie byłem jeszcze pijany. Albo byłem, jednak spacer przez pół Londynu zrobił swoje i teraz jedynie ciało przyjemnie mrowiło. Dym mugolskich papierosów kłębił się w płucach. Skamandera wciąż nie było ani widu, ani słychu.
- Saaaaaam bo saaaaaam będziesz se drzwi nowe ogarniał - śmieję się sam do siebie ze swojej fantastycznej gry słownej wymyślonej na gorąco. Entuzjazm mój jednak nieco słabnie, gdy wrota prowadzące do pieczary aurora ani drgnęły. Podparłem się o nie mocniej przeciągając ręką po zmęczonej twarzy zastanawiając się czy miałem przewidziany na taką okoliczność jakiś plan B. Oczywiście, że nie.
- O kurwajapierdole... - wzdrygnąłem się mocniej by z donośnym łupnięciem przykleić się plecami do drewnianego, wciąż zamkniętego na cztery spusty skrzydła gdy nagle doszedł do mnie głos i fakt, że nie byłem na tej pieprzonej klatce sam. No dałem się zaskoczyć bo czujności to we mnie z lupą było w tym(?) momencie szukać. Nie wiem jakim sposobem żyłem jeszcze mając w zwyczaju tułać się tak nie tylko tu, lecz również po Alei Śmiertelnego Nokturnu. Moja głupota może jednak brata się momentami z jakimś szczęściem, heh
- Skoro już do mnie mówisz to się nie skradaj jak jakiś walony kuguhar. Prawie się zlałem, a pragnę zaznaczyć, że to wcale by mnie nie powstrzymało od przekroczenia progu - odgryzam się wesoło, a właściwe chyba tak nawet grożę. Nie oponuję kiedy mnie pobawił papierosa. W tym czasie wsunąłem się w rozkluczowane przez niego drzwi. Będąc w przedpokoju przeciągnąłem się tak jakbym właśnie wrócił do domu po jakiejś przebojowej podróży - Bar mam nadzieję pełny...? - Pytam się dźwigając kąciki ust w jakimś chytrym grymasie i dopiero teraz, gdy magiczne światło zaiskrzyło zauważyłem, że Sam nie wyglądał najlepiej. I to tak delikatnie rzecz ujmując. No tak. Był Aurorem. Odwróciłem się do niego plecami czując, że sposępniałem, a gdzieś wewnątrz pojawiła się jakaś niewidzialna rysa. Nie koniecznie chciałem się tym afiszować - Widzę bawisz się bombowo. Sypał się jakiś brokat czy coś?  - Zagaiłem niby to dalej beztrosko, z rozpartymi ramionami ciągnąc się korytarzem w stronę salonu. Dłońmi smyrałem ograniczające mnie ściany mające być wyznacznikiem mojej równowagi. Nucąc pod nosem doszedłem do miejsca docelowego. Było w niej dużo więcej pełnych butelek niż się spodziewałem - Och, a więc kontakty ze mną to nie jedyna rzecz którą ostatnio ograniczasz. Nawet pocieszające - uśmiecham się chociaż nie ma w tym wesołości. To nie tak, że chciałem być specjalnie złośliwy, chociaż jakoś za sprawą jakiejś złości napełniłem Skamanderowi szkło zostawiając je na barku, a samemu zatopiłem się w oparciu kanapy z resztą butelki. Ja w końcu nie ograniczałem - Lepiej dla mnie


I'll survive
somehow i always do


Matthew Bott
Matthew Bott
Zawód : Prace dorywcze
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Jam jest Myśląca Tiara,Los wam wyznaczę na starcie!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3558-matt-w-budowie#62851 https://www.morsmordre.net/t4002-poczta-matta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f136-smiertelny-nokturn-36-5 https://www.morsmordre.net/t4772-skrytka-bankowa-nr-901 https://www.morsmordre.net/t3713-matthew-bott
Re: Klatka schodowa [odnośnik]14.08.18 0:04
Nie starał się wybitnie skradać, bo i nie należał do fachowców w tej dziedzinie. Auror teoretycznie powinien był świetnie odnajdować się w cichym chodzie, ale Samuel wciąż miał w sobie pewną sztywność, która nie pozwalała na swobodę. Ale kamienice znał dobrze. Jeszcze lepiej przyjaciela, który całą postawą sugerował, jak przebiegał wieczór, zanim trafił pod drzwi mieszkania. Ale, to chyba najmocniej zatrzeszczało w umyśle Skamandera. Przyszedł. Matt nie często ujawniał się ze swoimi myślami, a tym bardziej z łopotami, z którymi zawsze walczyć chciał sam. I to chyba ta piekąco boleśnie ich łączyło.
Przeciągnięte, niemal śpiewnie słowa uniosły kącik warg Samuela. Tekst był płytki, ale zdawało się, że tej "prostackiej" gadaniny mu ostatnio brakowało. Czas był na tyle niespokojny, niebezpieczny, że ciężko było wyłuskać moment oderwany od napierającej wokół ciemności. Może wielu posądzało buntowniczego Botta o uliczną dzikość, nieprzewidywalność? Ale te same cechy sprawiały, że czuł się żywy, nawet jeśli tak często zawieszony w niebycie decyzji - Poprawiło ci się słownictwo. Świetnie, egzamin zdany, a teraz wpełzaj - drzwi skrzypnęły lekko, gdy popychał ciężką powierzchnię, odsłaniając, pogrążoną chwilowo w mroku kuchnię - Najwyżej nauczyłbyś się latać ze szmatą i poznawał długie ścieżki ze schodów - mruknął zmęczony, bo w gruncie rzeczy wiedział, że Matt był zdolny do przestawienia drzwi. Skubaniec miał parę w łapach nieziemską, a sam przecież nie należał do słabeuszy.
Z cichym zgrzytem zamknął wejście, wiedząc, że mieszanie dzisiejszej nocy miało być puste. Just nocowała u przyjaciółki. Rozumiał. Sam widocznie potrzebował analogicznej odskoczni, od której skutecznie zasłaniał sie pracą i zakonowymi obowiązkami - Czuj się jak u siebie - słowa o tyle niepotrzebnie, że tego mówić nie musiał. Matt, jako nieliczni z grona bliższych, miał prawo rościć sobie prawo, do zagarniania... - Pełny - potwierdził zdawkowo, przez kilka sekund obserwując, jak towarzysz przesuwa się w stronę salonu i lokacji, która mieściła kilka butelek ognistej. Sam ściągnął najpierw ciężkie buty, kopniakiem przesuwając je pod ścianę. Oparł się o stół, gdy usłyszał szuranie za drzwiami. Zapewne upierdliwa sąsiadka, która postanowiła wymierzyć sprawiedliwość o północy. Zignorował natarczywą obecność, która widocznie zrezygnowała z planów. Odetchnął ciężko, by utkwić ciemne ślepia w plecach przyjaciela. Słowa, które usłyszał, ze zgrzytem ciętego szkła rozorały przepełnioną pulę win, które dokładał do kolekcji codziennie, Tym razem odczuł boleśniej, przyjmując słowa od kogoś najbliżej.
Może powinien przeprosić, wytłumaczyć cokolwiek, utkać nici kłamstwa, plącząc Matta w pajęczynę, której był sprawcą. Zamiast tego, oderwał się od oparcia, w milczeniu wędrując w stronę salonu i pochylonej przy barku sylwetki. Milczał, przełykając niejasny smutek, który zakołysał się najpierw na ustach, potem zniknąć w źrenicach - To prawda. Jestem niezły w odsuwaniu od siebie zainteresowanych - złapał w palce szklankę, obracając ją kilka razy. Upił łyk, czując jak alkohol wdziera się w ranę przy ustach. Ból podobno ożywiał, ale Samuel czuł sie po prostu pusty. Boleśnie wręcz, ale coś nie pozwalało mu rzucić ani żałosnym tłumaczeniem, ani tym bardziej idiotycznie złośliwą odzywką. Nawet jeśli gorycz rozlewała się ze słów Matta, której przyczyną miał być, wiedział o swojej wini. Tak jak i prawdzie, która leżała gdzieś po środku. Żałował, że nie mógł opowiedzieć, co takiego zmusiło go skurwysyńskiego zachowania - Jeśli chcesz zrobić mi listę wspominek, przyniosę ci pióro i pergamin. Ale nie wiem czy atrament dobrze miesza się z Ognistą - usiadł na parapecie, w ustach nadal trzymając palącego się papierosa. Dym unosił się coraz wyżej i brudną smugą ścielił się przy okiennych szczelinach.


Darkness brings evil things
the reckoning begins
Samuel Skamander
Samuel Skamander
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I've come too far, to go back now
I'll never close my eyes
OPCM : 51 +3
UROKI : 29 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Czarodziej
Klatka schodowa  - Page 2 9l89Y7Y
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1272-samuel-skamander https://www.morsmordre.net/t1372-filozof#10888 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f186-harley-street-5-3 https://www.morsmordre.net/t3509-skrytka-bankowa-nr-358#61242 https://www.morsmordre.net/t1597-samuel-skamander#280340
Re: Klatka schodowa [odnośnik]16.08.18 13:12
- Latania ze szmatami to, mendo, nie muszę się uczyć - prycham rozbawiony, błyskotliwie i nieco wulgarnie chcąc zakomunikować, że ze i na szmatach to niejedno już przeżyłem. Tak właściwie taki porządnego aurora to myślę że co nieco mógłbym nawet nauczyć. Na tą myśl praskam pod nosem ponownie. No doprawdy, czasem w głowie mi się nie mieściło, że zadawałem się z kimś takim jak Skamander. Pokiwałem z niedowierzaniem głową na boki. No nic, jeszcze może coś z niego wyrośnie - teraz zacząłem kiwać potakująco do swych własnych myśli. Pod skórką ciągle wibrowała mi podsycona wesołość no bo w końcu udało mi się uchwycić i wedrzeć do jaskini aurora. Humor mi jednak podupadł gdy padło trochę światła. Nie miałem za złe Samuelowi, że tak wyglądała jego praca. Był w końcu mendą nie do zdarcia. Wiedziałem też czym się para. Wyrzut nie był kierowany konkretnie i wyłącznie pod jego adresem. Zaczynało mnie drażnić i wkurwiać, że wszystkich mi bliskich spotykało coś złego. Pokazywali mi się przed oczami zmarniali, okaleczeni, złamani. Nie mówili mi jednak nic. Tak jakby to była jakaś już normalność - powolne wykrwawianie. Aż mocniej zacisnąłem dłoń na grubym szkle butelki. Kusiło by roztrzaskać ją na przeciwległej ścianie w akcje jakiegoś desperackiego buntu na taką kolej rzeczy. Ostatecznie podniosłem szkło do ust upijając sążnej porcji bursztynu z którym pozwoliłem rozsiąść się na kanapie ponawiając czynność.
- No, nie czuj się z tego powodu tylko specjalny. W tym momencie wszyscy staracie się prześcigać. Zupełnie jakbyście oczekiwali ode mnie wyłonienia jakiegoś pieprzonego zwycięscy - wywracam teatralnie oczami i strzelam ogólnikiem obejmującym wszystkich mi bliskich. Nie było ich tak znowu wielu by ich nie powymieniać ale skróty myślowe w moim stanie były dobre - Takie zawody nie są zabawne. Zresztą i tak na tę chwilę jest przewidziany zwycięzca. Właściwie zwyciężczyni. Pod koniec czerwca, za moimi plecami, postanowiła zemrzeć mi przyjaciółka. Zgarnęła noty dziesięć na dziesięć - fuknąłem w rozbawieniu, które jak nagle się pojawiło tak nagle znikło. Wzrok utkwiłem w szyjce butelki suwając kciukiem po jej gwincie - Tyle dobrego, że poza Nokturnem. Przynajmniej dostała to czego chciała - wyrwała się poza Aleję. Brawo ty, Mia. - Nie chce ci tu truć jakimiś wypominkami, Sam. Zresztą na trzeźwo piszę jak popaprany. Nie chcesz bym robił to teraz - mówię mu bardziej zmęczony niż zły - Nie jestem twoją matką. Nie jestem też taki głupi. Wiem jaki jesteś, jaką masz robotę tylko to tak trochę chujowe, wiesz - nie wiem czy się nie odzywasz bo nie masz czasu, czy dlatego, że być może leżysz gdzieś trupem, a ja z czyjejś łaski lub niełaski dowiem się o tym po miesiącu czy dwóch - bo nie wiem czy wiesz tyle minęło odkąd się widzieliśmy ostatnio - Przekręciłem głowę leniwie w bok, pozwalając sobie zerknąć na przyjaciela. Normalnie brak odzewu by mi specjalnie nie przeszkadzał. Świat stawał jednak na głowie, a ja stałem się nieco przewrażliwiony. Może to egoistyczne lecz nie chciałem wyczekiwać biernie kolejnej straty bo tylko to mi pozostawało kiedy nie pozwalano mi podejść - Jeżeli masz mnie w dupie z jakiegoś powodu... - powiedziałem jakiegoś, lecz sugestywnie zacząłem przeciągając wolną ręką po własnej szyi dłonią znacząc pociągłą wstęgę mając na myśli tą ranę którą on sam nosił. Tą samą i więcej widziałem podczas majowego wybuchu anomalii. To nie tak - powiedział mi wtedy kiedy sugerowałem ich pochodzenie. Nic jednak więcej mi nie zdradził. Nie wiedziałem do dziś co o tym myśleć. Postanowiłem być bardzo wyrozumiałym przyjacielem i teraz nie pytałem, nie drążyłem. Wiedziałem, że jako auror nie może być zawsze szczery wobec nokturnowego szczura - ... i moja znajomość jest ci nie na rękę to sam mogę się odsunąć. Obaj zaoszczędzimy sobie zachodu - wzruszyłem ramionami upijając zawartości butelki. Nie kpiłem, mówiłem całkowicie poważnie. Nie chciałem tego, być może tą propozycją po prostu płochliwie uciekałem z tonącego okrętu nie chcąc stać i patrzeć jak mój jedyny przyjaciel wykrwawia się na moich oczach, a ja sam nie jestem w stanie nic zrobić prócz odbijania się od ściany, którą on sam stawia. To nie tak, że podobne sytuacje mnie nie spotykały bo spotykały. Z tego właśnie względu większość moich relacji, głównie tych Nokturnowych, była powierzchowna. Jak ktoś znikał nie wiadomo kiedy i po co to obchodziło mnie to przez dzień, może dwa. Szkoda - mówiło się i szło dalej. Skamander jednak nie był byle znajomym z tłumu. Po części to za jego sprawą, przez to, że kiedyś uwierzył we mnie mogłem być trochę lepszym człowiekiem, niż zakładali to inni. Nie bardzo jednak wiedziałem co sądzić, kiedy zaczynał mnie ignorować. Skoro jednak tego chciał to, proszę, niech mi to powie i również pozwoli odwrócić się plecami.


I'll survive
somehow i always do


Matthew Bott
Matthew Bott
Zawód : Prace dorywcze
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Jam jest Myśląca Tiara,Los wam wyznaczę na starcie!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3558-matt-w-budowie#62851 https://www.morsmordre.net/t4002-poczta-matta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f136-smiertelny-nokturn-36-5 https://www.morsmordre.net/t4772-skrytka-bankowa-nr-901 https://www.morsmordre.net/t3713-matthew-bott
Re: Klatka schodowa [odnośnik]24.08.18 0:07
- Szmata szmacie nierówna - nawet jeśli ponura, zaciskająca się wokół aura tyle czasu utrzymywała się na poziomie wysokim, tak w towarzystwie szczerych do bólu słów i zdecydowanie  pozbawionych bawełnianej otoczki, Skamander po prostu oddychał. Odzywka była prostacka, ale sięgała nazewnictwa, które miał tendencję do rzucania w określaniu czarnomagicznych szczurów, które pełzały nie tylko po Nokturnie. Jak się coraz częściej okazywało, sfera "wyższa" nazywana potocznie arystokracją lubowała się w szmaceniu wyjątkowo pilnie.
Ciemne myśli chmurą rozsypały się i wróciły, gdy tylko przekroczyli próg mieszkania jakby wdepnęli w środek tężejącej klątwy. Blade światło migotliwe kaszlnęło, gdy dwie sylwetki przesunęły się po kuchni, kończąc ostatecznie wędrówkę w pseudosalonie. Był zmęczony. Cholernie wręcz. Z jednej strony rozumiał, rzeczywiście rozumiał zarzucane mu winy. Odsuwał się, odcinał tylko po to, by nie narażać i tak kurczącej się - zastraszająco szybko - garstki najbliższych mu osób. Chciałby wierzyć, że zdoła wszystkich ochronić, że uda mu się obronić tych, których wrysował głębiej niż chciałby przyznać. Ale ilość śmierci, jaka go otaczała, wyraźnie dawała mu do zrozumienia, że takiej walki sam nie przetrzyma. Miał świadomość, jak kurewsko silny potrafił być Matt. Szkoła życia imienia Śmiertelnego Nokturnu, kształtowała postaci niemal nie do zdarcia. Choćby wszelkiej maści męty zaścielały tam przestrzeń, nie mógł wszystkich rzucać do jednego worka. Matt nie był święty. Ale mógł, jeśli chciał. Znał łajzę wystarczająco długo by z czystym sumieniem powierzyć mu własne życie - Nie czuję, mam własne wyścigi przed nosem - ni to burknął, ni sapnął, by między jednym a drugim buchem tytoniowego dymu, wlać w usta ostro smakującego alkoholu. Przytrzymał w ustach bursztynowy trunek, czekając aż pieczenie rozleje sie po języku, jak ogień. Popiół, którego na odzień się nażarł w gonitwie za plugawcami, wymagała fizycznego obmycia.
- Kim była? - zapytał krótko, odrywając spojrzenie od lotnej formy tytoniu, która coraz gęściej układała się pod sufitem, rysując niezidentyfikowane, senne obrazy. Im dłużej się im przyglądał, tym bardziej pokraczne zdawały się być, układając się w dziwne, wspomnieniowe karykatury sylwetek - Raczej nie zrobiła tego pełną premedytacją - zmarszczył brwi a jakaś gorzka nuta zatańczyła w słowach. Śmierć nigdy nie była osobistym wyborem. Nawet wśród szaleńców, którzy odbierali sobie życie. Źródło zawsze było gdzieś głębiej - Brakuje ci jej - skwitował oczywistość na koniec wypowiedzi. Odkrycie Ameryki. Czy sam się przyznał, że tak przeraźliwie odczuwał brak tych wszystkich jednostek, na których pogrzebach był?...albo nie był.
Coś bezczelnie zakołatało w piersi, na myśl, że niecały miesiąc temu, zginęła jego "mała" kuzynka. Gul w gardle powiększył się, pospiesznie stłumił nacisk dawką palącego w gardło trunku. Przerzucanie się kto miał gorzej" nie miało największego sensu, dlatego po prostu słuchał - Nie jesteś trzeźwy, łajzo - ja też nie powinienem - coś na kształt uśmiechu wychyliło się zza czarnej brody Samuela.
- Czasem jesteś debilem... - zacisnął usta i odwrócił wzrok od przyjaciela - równie domyślnym, jak ja - zaciągnął się ostatnią dawką papierosowego dymu i zgniótł peta w popielniczce przy oknie - Jestem mendą nie do zdarcie - tym razem wyszczerzył się paskudnie na krótki, uroczy określnik, jakim zazwyczaj witał go Bott. Parsknął przy tym, by na koniec przechylić zawartość szklanicy. Opróżnioną rzucił w stronę Matta. Niech bawi się refleksem - Nalej - rzucił krótko - Nie wiem czy wiesz, ale to działo obusieczne - przetarł twarz dłonią, zatrzymując wzrok na długich szramach. O tych, które znaczyły szyję i policzek, nie pamiętał. Ale rozpoznawał wzrok którym czasem go obdarzano na ich widok. Kucnął, zsuwając się z parapetu i wyciągnął z niżej półki zaczętą paczkę papierosów - Jeśli tak myślisz, to serio jesteś debilem - może było w tym coś ze skargi, a może przypomnienia, a może po prostu miał już dosyć - Są rzeczy, których nie mogę ci powiedzieć, Matt, nawet jeśli tłumaczyłyby całe moje popieprzone zachowanie. Wszystko, co wydaje ci się - w moim wykonaniu - bez sensu - ma go w cholerę. Zapierdalam ostatnio na takich obrotach, że chwilami nie do końca ogarniam, czy jest noc, dzień... i który dzień - wysunął nieco wygiętego papierosa i uśmiechając się jakoś głupio, odpalił go magią, nie kłopocząc się szukaniem różdżki - nie zostało mi zbyt wielu przyjaciół, więc do kurwy nędzy...Matt, mogę się nie odzywać i kilka miesięcy, a wciąż nim dla mnie pozostaniesz - wypuścił powietrze i na wydechy zatrzymał się. Papieros tlił się, a Samuel obracał go w palcach, jakby dostał kręćka. Od bardzo dawna nie mówił tyle. Nie tego, co siedziało w nim samym zbyt głęboko, żeby mierzył się z tym na co dzień.


Darkness brings evil things
the reckoning begins
Samuel Skamander
Samuel Skamander
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I've come too far, to go back now
I'll never close my eyes
OPCM : 51 +3
UROKI : 29 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Czarodziej
Klatka schodowa  - Page 2 9l89Y7Y
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1272-samuel-skamander https://www.morsmordre.net/t1372-filozof#10888 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f186-harley-street-5-3 https://www.morsmordre.net/t3509-skrytka-bankowa-nr-358#61242 https://www.morsmordre.net/t1597-samuel-skamander#280340
Re: Klatka schodowa [odnośnik]04.09.18 21:20
Spojrzałem na niego przezornie z pod przymrużonych powiek. To było trochę takie moje gadanie. Trochę też nie. Jęk skargi, który nic zmienić nie mógł, lecz musiał znaleźć jakieś ujście. Ja wiedziałem, że nie zamierza wychodzić przed szereg w tych bezsensownych zawodach, a uczestniczy w nich z konieczności - bo przecież oboje zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że tak było, że był wśród zawodników. Nie byliśmy dzieciakami. Niezbadane były w końcu ścieżki aurorskiej służby, czy też jego wrodzonej przykładności, przekonań. Nie było fer robić mu z tego tytułu wyrzutów, próbować to dusić. Zwłaszcza, że jechaliśmy być może nie na tym samym, lecz podobnym wózku. Jego burknięcie mnie w tym poniekąd utwierdziło. Odpuściłem więc ciągnięcie tego tematu nie chcąc ani jemu, ani sobie dorzucać pod nogi niepotrzebnej kłody. Było i bez tego wystarczająco chujowo by nie musieć zachęcać życia do ostrego rżnięcia, co nie...?
Zatopiłem się mocniej w obicie kanapy wierząc, że ta być może mnie pochłonie. Gdy jednak nic podobnego nie nastąpiło rozchyliłem powieki, które na dłużnej przymknąłem. Patrzyłem się na gwint butelki próbując zebrać myśli. Kim była. Hm... Kobietą z Nokturnu? Szmuglerką? Kursantką? Mulciberową? Wszystko to było oczywiście prawda, jednak trochę za płytką. Była...
- Ważna - to przede wszystkim. Była też - Od samego początku - gdy tylko zacząłem odważniej rozbijać się samemu, a było to wcześnie to ona gdzieś tam w tych wspomnieniach już majaczyła. Z nią wpadałem w głupoty, z nią z nich wychodziłem - Znaliśmy się długo - prawdziwie. Takim przekonaniem byłem wypełniony. Na sama myśl tego czułem spiekotę w kurczowo zaciskających się płucach z podobną miarową siłą zacisnąłem dłoń na butelce przystawiając gwint do ust raz jeszcze pozwalając płomieniom trawić mnie od wewnątrz. Wiedziałem, że tego nie chciała. Nie było w tym premedytacji - To nie tak - zamajaczyłem wiedząc, że tego by mi nie zrobiła. Nie po tym co mi obiecała. Jednak mimo wszystko jakoś lepiej było myśleć, że to wszystko z tej jej frywolnej przekory. To tak do niej pasowało - Tak jest po prostu łatwiej... - wzruszyłem ramionami niby to w geście zobojętnienia próbując bezsensownie ukryć poruszenie.
Zaśmiałem się ochryple w miękkim, a nie szyderczym rozbawieniu.
- Ale z ciebie Kapitan Oczywistość. Gdzie twoja peleryna - poruszyłem dłonią imitując próbę uchwycenia falującej na wietrze firany. Brakowało mi jej i byłem nietrzeźwy. Fakt. Nad tym drugim powinienem właściwie jeszcze popracować. Dobrze, że Skamander miał nadmiar butelek w barze i nie zamierzał pozostawiać mnie samego sobie na tym polu bitwy.
- Wiesz, nie lubię czuć się gorszy stąd ten mój dobór znajomych - zauważam błyskotliwie w typowy dla siebie sposób odbijając tego debila, i jak dobrze zdołał już zauważyć Sam, również tą niedomyślność w jego stronę. Nie miałem na celu podjęcia się zaczepnej wymian zdań. Wiedziałem przecież, że ta rozmowa zmierza na poważniejszy grunt. Nie mogłem się jednak powstrzymać przed tym by jakoś się jednak próbować przed tym bronić. Było to mało prawdopodobnie, lecz przewinęło mi się przez myśl, że być może lada chwila okaże się, że się jednak rozmówimy.
- Nie no - leje się z jednej strony - raz jeszcze sięgam po błyskotliwość starając się zamaskować wzmagający się we mnie niepokój wiedząc, że nie butelka była tym działem. Sam na pewno wiedział, że zgrywam głupka z obawy. Znał mnie. W sumie ja sam nie wiedziałem po kiego chuja odwalam przy nim taki szajs. Być może faktycznie byłem tym debilem. Westchnąłem ciężej dolewając ostatecznie mu tego alkoholu. Słuchałem go. Poniekąd było mi źle z tym, że zmuszałem go do tego by mi się jednak mimo wszystko tłumaczył, wyjaśniał, objawiał prawdy które znałem. Zapewniałem go, że nie tego potrzebuję. Kłamałem oszukując samego siebie, bo jednak jakaś część mnie się cieszyła. Spuściłem wzrok przeciągając dłonią po twarzy, zaczesując nią włosy do tyłu.
- Wiem - rzuciłem ostatecznie krzywiąc się poniekąd ze wstydu, że być może wychodzę na ckliwą panienkę - Wiem. Ale...chciałem to usłyszeć - wywróciłem oczami - Wybacz...Ale, ech... To wszystko zaczyna mnie przerastać, Sam. Mia zmarła. Bertie chyba w coś się wpakował, lecz nic mi nie mówi. Just...wydaje się jak gdyby dalej. Lily ledwie przeżyła, mieszkała ze mną po tym wszystkim przez ponad dwa miesiące w Ruderze. Kocham ją, wie o tym, lecz to niczego nie zmienia. Wraca na swoje. A ja siedzę na nowo na Nokturnie w chacie po denatce i ci się żalę jak jakaś podpita Grażyna. Dobrze cie w ogóle widzieć w jednym kawałku. W miarę jednym - poprawiłem się przypominając sobie o tej krwi bo to jednak no...ale przeszedłem zaraz do wydawać by się mogła na ten moment najistotniejszej kwestii bo trochę zaczynałem wątpić w swoją alkoholową wyporność. Zmarszczyłem czoło - i...jak do kurwy odpaliłeś tego papierosa...?


I'll survive
somehow i always do


Matthew Bott
Matthew Bott
Zawód : Prace dorywcze
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Jam jest Myśląca Tiara,Los wam wyznaczę na starcie!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3558-matt-w-budowie#62851 https://www.morsmordre.net/t4002-poczta-matta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f136-smiertelny-nokturn-36-5 https://www.morsmordre.net/t4772-skrytka-bankowa-nr-901 https://www.morsmordre.net/t3713-matthew-bott
Re: Klatka schodowa [odnośnik]07.09.18 1:02
Tak dawno nie pił większej ilości alkoholu, że mglista, rozluźniająca fala poruszyła spiętymi do tej pory mięśniami, jakby rozgrzewającym impulsem miała oderwać ściśnięte do granic możliwości miejsca. Złudne uczucie, wiedział o tym, ale bez skrupułów poddawał się mu, płynąc z rwącym nurtem wieczoru. A było w czym się topić. Nie tylko patrząc na zasięg otwartego barku, ale tężejącego powietrza w salonie i skotłowanych w niedopowiedzeniu słowach. Było ich na tyle dużo, że w końcu musiały pęknąć, jak tama pod naporem wzburzonych fal. Wiedział to on i miał świadomość siedzący głęboko w fotelu Matt. A pełzające co jakiś czas zagrywki, potwierdzały burzącą się pod skórą krew. Zbyt wiele się działo, by można było pozostawić je bez odzewu, a mimo to z uporem maniaków (wieśniaków?) tak długo milczeli. Czas nie był im przychylny. Czy kiedykolwiek był? Śmierć była nieunikniona, ale robienie z niej głównego audytu na forum życiowym przypominało, tanią, depresyjną powieść klasy "e".
Nieczęsto widział Matta zamyślonego. Nie żeby zaprzeczał istnieniu w nim warstwy refleksyjnej, ale zwyczajowa aura odbiegała grubo od wersji człowieka, którego widział. Podpitego, a dziwnie odsłoniętego, jakby zrzucił większość toczonych wokół warstw. Sam robił podobnie. Kreował wizję, niemal nieświadomie  podsuwając ludziom wokół obraz siebie, który z łatwością przejmowali. Daleko idąca prawda pozostawała odkryta nielicznym. I ten krótki moment zrozumienia kazał Skamanderowi słuchać, nie dając okazji do przegapienia momentu. Efekt motyla. Na pozór drobne poruszenia skrzydła, które potrafiło wywołać burzę. Jeśli przegapiało się chwilę, wszystko mogło pójść "nie tak".
- Chyba jej nie poznałem - odezwał się dopiero, gdy kilka kolejnych słów zostało wyartykułowanych, przełamując prawdę - Kochałeś ją? - pytał jakoś dziwnie cicho, patrząc na cienie rzucane przez zanurzoną w fotelu, sylwetkę Matta. Można było przecież kochać na wiele sposobów. A odcienie tego uczucia widoczne były nawet w przyjaźniach, tych rzeczywistych, nie krótkotrwałych, zerwanych po pierwszych kłótniach. Tylko przez ułamek sekundy chciał zapytać, jak zginęła. Nie sądził jednak, by mówienie o tym pomogło, wracając tylko do wierzchu sprawy, bolesnej skorupy, pod którą tkwiła rana - Nie wiem gdzie teraz jest, ale podobno tak bliskie osoby znajdują sposób na przekazanie wieści - marszczył brwi w zamyśleniu. Ile razy on sam dostał już takie od Gaby? Czy zmniejszyło to ból? Nie pamiętał - Została na schodach - rozluźnił się i odsłonił zęby w uśmiechu, na moment opierając głowę o chłodną fakturę szyby okiennej. Smugi dymu nadal tańczyły pod sufitem, zachęcając, do wzmocnienia falującej, dymnej aury, która tak prosto zgrywała się z ostrym zapachem wypijanego alkoholu.
- Zauważyłem - parsknął przez nos, wciąż obracając w palcach niemal pusta szklanicę. Nie sądził, by którykolwiek z nich pozwolił, by brakowało alkoholu w ustach. Ktoś prawdopodobnie nie wierzyłby w szczerość przyjaźni, która wiązała nokturnowego obijmordę i (niemal) przykładnego aurora. Różnili się w sprawach wielu, w większej części okładając sie podobieństwem. Nie każdy musiał to widzieć, nie każdy musiał wierzyć. Wystarczyło, że obaj pozwolili sobie na tak rzadki w tych czasach towar - zaufanie - Zależy czy wybijesz dziurę w denku - alkohol powoli i do jego świadomości sięgał, rozpuszczając rzucone słowa, które w przewrotny sposób go bawiły. Każdy z nich wiedział o co chodzi, a latali z owijkową bawełnę niedowiedzeń, jak panny na targu. Nie o to przecież chodziło. Zgrywanie idiotów przychodziło przecież łatwiej. Ale granica przetarła się i pękła.
- Wiem - powtórzył jak schrypiałe echo za Mattem. Ale takich rzeczy nie mówiło się codziennie, jakby uczucia należały do sfery "wstydliwej" u mężczyzn. Może bardziej ogłuszonej i niedorozwiniętej, posiłkując się naturalną odmianą męskiej próby sił. O przyjaźni nie mówiło się często. Przyjaźń się działa - I myślisz, że od razu musisz brać wszystko sam na klatę - powiedział hipokryta - skądś to znam - dłoń bez trzymanej do tej pory szklanki wydawała się rozpaczliwie pusta, ale nie ruszył do Matta, by odebrać trunek. Patrzył w twarz przyjaciela, na której rysował sie realny ból. Nie zał rady, która miałaby mu pomóc. Sam chciałby ją znać - Bertiego wyślij do mnie, Lily... podobno częściej trzeba coś wypuścić, żeby chciało do nas wrócić, a Mia... zrób coś dla niej. Pewnie mieliście jakieś swoje tajemnice - odetchnął ciężej, czując się jak rasowy idiota - Albo zrób po swojemu. Jak wolisz. Ale no. Jakby coś, to jestem - nie podniósł się z podłogi, nadal opierając sie o ścianę po parapetem, zahaczając głową o wystający kant, który boleśni wbił się w skórę, gdy parsknął śmiechem, gdy usłyszał ostatnie słowa. Do tej pory nie odsłaniał się z nabytą umiejętnością, czując się w swoistym obowiązku dbania o powagę jej działania, ale teraz?... - Mam magiczne łapy, ok - i zaśmiał się znowu - tylko ciii... accio szklanka - przełożył odpalony pet do wolnej ręki i wysunął przed siebie prawą dłoń, celując palcem w trzymaną, napełnione ognistą, półprzeźroczyste naczynie - Jakiś czas temu uratowało mi to dupę. Ale ma też inne zastosowania - złapał w palce szklankę, rozchlapując odrobinę na wierzch ręki. Łyknął od razu, pozbywając się części zawartości.


Darkness brings evil things
the reckoning begins
Samuel Skamander
Samuel Skamander
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I've come too far, to go back now
I'll never close my eyes
OPCM : 51 +3
UROKI : 29 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Czarodziej
Klatka schodowa  - Page 2 9l89Y7Y
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1272-samuel-skamander https://www.morsmordre.net/t1372-filozof#10888 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f186-harley-street-5-3 https://www.morsmordre.net/t3509-skrytka-bankowa-nr-358#61242 https://www.morsmordre.net/t1597-samuel-skamander#280340
Re: Klatka schodowa [odnośnik]14.09.18 0:20
Zwykłe narzekanie to czasem za mało. Takie odnosiłem wrażenie właśnie dziś, kiedy wciąż czułem ciężar jej straty, choć minęły już tygodnie. Huxley mi wysłuchała, lecz to wciąż nie było to czego potrzebowałem. Przed nią nie mogłem być takim sobą, powiedzieć wszystkiego. To ona i Siergiej wprowadzili mnie w Nokturn. Byli dla mnie nieodpowiednim autorytetem. Suto zakrapiane noce w pubach i różnych malinach będące czymś w rodzaju wielodniowej stypy i ucieczki przed kłopotami również nie przynosiły wytchnienia. Przynajmniej nie tak trwałego jakbym sobie tego życzył. Nie miałem jednak co z tym zrobić, gdy jej nie było bo to ona mnie słuchała, a co zabawne wcale nie musiałem nawet mówić. Pewnie dlatego pojawiłem się właśnie tu. Skamander wiedział o mnie więcej i podskórnie czułem, że to on może być przekaźnikiem nadmiernie przepełniających mnie myśli. Emocji zresztą też - bardzo dobrze poradził sobie na wstępie ze zirytowaniem mnie. Dziesięć na dziesięć dla tego zawodnika. Jednak tak.... potrafił też zrozumieć.
- Skoro masz jeszcze wszystkie to nie, nie miałeś - wyszczerzyłem się zaraz jednak wracając do pewnego roztargnienia wznosząc w jego kierunku butelką w geście naznaczenia - Ale mógłbyś mieć. Dostała się na kurs aurorski. Młodszy auror Mia Mulciber... brzmiałoby zabawnie - pokiwałem w niedowierzaniu ciężką głową by zaraz uważniej zlustrować Smuela.
- A co, zazdrosny? - prasnąłem kąśliwie w typowy dla siebie żartobliwy sposób. Zbliżyłem do siebie butelkę patrząc jak mdłe światło wywołuje refleksy na znajdującej się wewnątrz cieczy. Może i brakło w tej relacji romantycznego uniesienia, jednak na pewno nie głębi. Kiwnąłem więc potakująco bo kochałem to jak razem nastawialiśmy dla siebie przez lata karku, byliśmy podporą dla siebie nawzajem, dążyliśmy dokądś, przed siebie. Towarzyszka, przyjaciółka. Nigdy nie wyobrażałem sobie, że po tym wszystkim co przetrwaliśmy, po tym, jak zahartował nas Nokturn po prostu któreś z nas od tak zniknie. I do tego ona, która przecież odrywała od siebie Nokturn. Nie mieściło mi się to w głowie. Kilka pijackich, wartkich uwag nie rozsupłało skołtunionych myśli. Pomogło jednak złapać oddech, nieco rezonu przy pomocy którego łatwiej było rozłożyć ręce w nieco teatralnym, lecz wymownym geście bezradności
- Sama się przecież nie wyrzeźbi - zauważyłem nawiązując do tego brania na klatę do którego byłem przyzwyczajony. Zresztą myślę, że Samowi nie musiałem tego tłumaczyć. Często nie była to kwestia sprostania czyichś oczekiwań, swoich własnych, a wyboru między koniecznością przyjęcia takiej postawy, a złamaniem się lub kogoś. Nie było to łatwe, nie można było tego ciągnąć bez przerwy.
- I co mu powiesz? Zrobisz mu aurorski wykład i postraszysz cukiernika Tower? Bajki przestały go ruszać gdzieś po tym, jak w końcu uwierzył rodzicom, że pod łóżkiem nie mieszka klaun który zmieni palce wystającej z pod kołdry stopy w parówki. Przynajmniej nie aż tak bardzo jak kiedyś- nie wiedziałem dlaczego na Bertiego z lepszym powodzeniem miał wpłynąć on niż ja. Wychowywałem się z młodym. Bez zająknięcia mógłby nazwać go niedorozwiniętym, młodszym bratem - Może to jakiś opóźniony rodzaj buntu, chuj go wie - burknąłem chcąc wierzyć właśnie w to, że jest w trakcie przepoczwarzania się w jakąś dojrzalszą wersję siebie i ani ja, ani Sam nie mogliśmy mieć na to wpływu. Jakoś łatwiej coś takiego było by mi zaakceptować niż to, że mnie miałby w dupie, a Skamanderowi powiedziałby w czym rzecz. Kwestia Lil była trochę bardziej skomplikowana. Pomacałem nerwowo czoło i równie nerwowo i nieco głupkowato się pod nosem zaśmiałem.
- Taaa... strzelam, że żeby z tym puszczaniem pykło to trzeba chyba coś najpierw trzymać, a mi się jakoś tak niefortunnie złożyło przez upośledzenie że kurwa zachowuje się jakby mi ujebało przy niej obie dłonie. I nie wiem - stopy chyba też. Przynajmniej momentami - burknąłem skarżąc się bardziej na swoje irracjonalne zachowanie w ten oto zabawny, autoironiczny sposób zastanawiając się dlaczego nie zarabiam jeszcze jako komik. Upiłem więcej stwierdzając, że nie będę się dzielił z Samuelem pomysłem o spaleniu kamienicy bo chyba dość miał jako auror spraw związanych z podpaleniami, a ja sam i tak nie zamierzałem wprowadzać w życie tego planu. Z łatwością pozwoliłem odwrócić swoją uwagę na ciekawsze zjawisko. Marszczyłem czoło, ściągałem (i odkładałem na bok) brwi oraz wybałuszałem oczy zastanawiając się przez chwilę czy moje oczy dobrze wyłapują rzeczywistość. Dopiero po chwili (dłuższej) dotarło do mnie co mi pokazuje.
- Wykurwiste - stwierdzam z iskrą entuzjazmu wygrzebując na szybko gdzieś papierosa - Weź mi macnij też tak śmiesznie jak sobie - zachęcam go ciesząc się jak dziecko na myśl że zrobi mi za wielką zapalniczkę, a potem będziemy kontynuować rozmowę. Bo miałem mu jeszcze wiele do powiedzenia. Wiele błahych, głupot, jak również coś bardziej znaczącego bo dotyczącego klątwy którą byłem obciążony. Noc jednak była długa, a wraz z jej trwaniem wszystko przychodziło i odchodziło łatwiej.


I'll survive
somehow i always do


Matthew Bott
Matthew Bott
Zawód : Prace dorywcze
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Jam jest Myśląca Tiara,Los wam wyznaczę na starcie!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3558-matt-w-budowie#62851 https://www.morsmordre.net/t4002-poczta-matta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f136-smiertelny-nokturn-36-5 https://www.morsmordre.net/t4772-skrytka-bankowa-nr-901 https://www.morsmordre.net/t3713-matthew-bott
Re: Klatka schodowa [odnośnik]04.10.18 23:51
Przez papierosowy dym patrzyło się - absurdalne stwierdzenie - wyraźniej. I to chyba  ztej przyczyny, Samuel nigdy nie rzucił palenia, trwając przy (podobno) zgubnym nałogu. Z tego co wiedział, mugole rzeczywiście potrafili śmiertelnie zachorować, zbyt długo oddając się tytoniowym oddechem, ale auror nie był na tyle biegły, by wnikać, jak dokładnie miał się ten proces. Jego - tego akurat był pewien - nie dotyczyło. Ale czarodzieje mieli swoje własne słabości. Mieli też problemy, jak niemagiczni. Ja rozmowa dwójki zranionych (na swój pokrętny sposób) przyjaciół. O ranach przecież się nie rozmawiała. Nie wśród mężczyzn. Nie - dotyczących tych sięgających głębiej, niż ciało. Takie trzeba było wydobyć i otworzyć, a z jednym i drugim problem miał, i Sam i Matt.
Świadomie, czy nie, dostrzegał moment, w którym przyjaciel chciał sie odsłonić. Tym samym dając i okazję jemu samemu do podobnej, nieco kanciastej otwartości - Tobie też nie widzę, żeby brakowało - parsknął, czując coraz większą lekkość o odsłanianiu zębów i bardziej zawadiackim zerkaniu na otaczające go obrazy. Ciemne ślepia, zapewne błyszczały w otulającym ich półmroku. Dziś nie spieszyło mu się nigdzie. Czas zawiesił się ofiarując kilka chwil, wyrwanych z toczonego nieustannie biegu. Dokąd miały ich zaprowadzić ścieżki, chwilowo - nie obchodziło go - O ciebie? Zawsze. Nie wiedziałeś? - tym razem zarechotał, odginając głowę do tyłu i potrząsając pustą szklanicą w ręku. Odetchnął w końcu przez nos, wiedząc, że śmiech tylko chwilowo rozbił wirującą w powietrzu powagę. Umilkł, przez sekundę znowu wlepiając wzrok w tańczące pod sufitem smugi dymu. Przekręcił papierosa w palcach, wiedząc, że na dziś nie koniec było palenia. Płuca łapczywie chwytały drażniącą przy oddechu mgiełkę.
Odwrócił się zaraz, akuratnie, by dostrzec nieme kiwnięcie głową. Rozumiał i  milczał towarzysko, nie wybijając się ponad tłoczony przekaz. Dziewczyna musiała być rzeczywiście kimś wyjątkowym, nieczęsto widziało się zawadiakę Botta w stanie podobnym temu, które pozwolono mu doświadczyć. Albo ta ja on, nakładał maski, zdejmując jej warstwy tylko w towarzystwie nielicznych
- Tobie już tej rzeźby nie trzeba aż tyle - mruknął, chociaż więcej było w tym żartu, niż czegokolwiek innego. Mniejsza o to. Umysł i tak przyswajał każdą z informacji jakoś wybiórczo. Słuchał, ale niektóre treści niosły większy przekaz, niż słowa były w stanie objąć. Jak przyjmowanie na siebie konsekwencji działań za kogoś, kto ich przyjmować nie powinien. Albo nie mógł. Albo... on nie chciał, by brał. Pokrętna filozofia z jeszcze bardziej pokrętnym tłumaczeniem.
Zmarszczył brwi, pozostając z marsem na czole dłuższą chwilę - Raczej nie o taką pomoc mi chodziło. Już się ta nie strosz - trochę burknął, trochę sam prostował własną, może zbyt lakoniczną myśl, której słowa nie pociągnęły właściwie - Po prostu mnie wspomnij - wzruszył ramionami, kończąc temat bottowego kuzynostwa. W głowie Bertiego mogło po prostu siedzieć coś, co wiązało ich z Zakonem. Ale i o tym powiedzieć nie mógł. Może kiedyś?
- Na każdą jest sposób - zmrużył ślepia, jakby chciał przypomnieć sobie własne problemy z płcią piękną. Ostatni raz, gdy tak bardzo mu zależało... było dawno. Zazwyczaj działał intuicyjnie, zależnie od  kobiecego typu. Lily... nie wydawała się należeć do liczniejszego grona mdlejących na widok przystojnej aparycji, trzpiotki. Strachliwa, ale mądra dziewczyna. Przynajmniej jeśli chodziło o rzeczy uczuciowe. Jeśli tak nieświadomie udało jej się rzeczywiście zakręcić w głowie Matta, musiała mieć coś... wyjątkowego. Coś, czego Samuel nie rozumiał, a zrozumieć mógł tylko przyjaciel.
Mglista aura oderwała ich obu od tematów, które chwilami grząsko wciągała ich na padoliny emocji. O tych gadać już wystarczyło, ale rzucona mimochodem głupota i niejako tajemnica, wyrwała ich na coś odmiennego - Mogę ci strzelić kulą ognia, jak chcesz - wyszczerzył się, oddając przysługę towarzyszowi i odpalając powtórnie fajka. I sobie i jemu. Przydały się. Szczególnie na ten moment, gdy rzecz przepłynęła na wilkołactwo.
O kurwa.
- Chyba... wiem, kto mógłby ci pomóc.

| zt x2 cwaniak


Darkness brings evil things
the reckoning begins
Samuel Skamander
Samuel Skamander
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I've come too far, to go back now
I'll never close my eyes
OPCM : 51 +3
UROKI : 29 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Czarodziej
Klatka schodowa  - Page 2 9l89Y7Y
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1272-samuel-skamander https://www.morsmordre.net/t1372-filozof#10888 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f186-harley-street-5-3 https://www.morsmordre.net/t3509-skrytka-bankowa-nr-358#61242 https://www.morsmordre.net/t1597-samuel-skamander#280340
Re: Klatka schodowa [odnośnik]03.08.19 2:28
[04/01]

Prawdę mówiąc nie wiedział jak do tego doszło, jak skończył czekając przed wejściem do kamienicy gdzie znajdowało się mieszkanie Skamandera z szumem hulającym w jego głowie niczym orkiestra weselna. Wychodzili z pracy, w tym z pewnością nie było nic dziwnego. Przez chwilę między nimi unosiło się milczenie pełne zrozumienia - ostatni czas nie należał do najłatwiejszych. Chociaż, patrząc z perspektywy czasu to kiedy chociaż przez moment świat nie chylił się ku końcowi? Nie pamiętał, który z nich stwierdził, że ma ochotę musi pozwolić bursztynowej cieczy przepalić gardło. I naprawdę nie potrafił wskazać winnego pomysłu rozpoczęcia degustacji zakupionej ognistej jeszcze zanim dotarli do jakiegokolwiek pomieszczenia. Merlinowi należało dziękować iż dwójka aurorów porzuciła pomysł upicia się w jednym z londyńskim barów. On jeden wiedział jak mogło się to skończyć, gdy uwolnione alkoholem emocje wezmą górę, a nieodpowiednia osoba stanie im na drodze. Czy stan lekkiego uniesienia był spowodowany faktycznie ilością spożytego alkoholu - chociaż Gabriel spodziewał się, że to zaledwie wierzchołek góry lodowej - czy może temperaturą, czy bezsennością, która ostatnimi czasy stała się jedyną towarzyszką tonksowej niedoli, tego nie wiedział. Ech, bezsenność - szukała atencji na tyle uparcie iż pozwała mu zmrużyć oko zaledwie na kilka krótkich godzin nim złośliwy budzik po raz kolejny odbije się echem po pustych ścianach domostwa przy Manor Road. Nie zamierzał lamentować, użalać się nad swoim losem, zdawał sobie sprawę, że ciężar który on niesie jest niczym w porównaniu do odpowiedzialności Skamandera, w którego rękach spoczywało nie tylko życie wyszkolonych aurorów, którym dowodził, ale także Zakonników, ludzi o dobrych sercach, niekoniecznie przeszkolonych w boju. Mimo to każdy z nich pchał swój wózek. I mógł obiecać, że jutro bez szemrania z tym samym energicznym nastawieniem i uśmiechem znowu będzie parł do przodu. Jednakże każdemu z nich należała się chwila wytchnienia. Moment, w którym odetchną i zapomną o czyhającym niebezpieczeństwie. Moment, w którym usiądą się, rozleją ognistą do szkła i jak zwykli ludzie świadomi swoich ułomności upiją się, aby zapomnieć, aby posmęcić przy alkoholu jak większość mieszkańców Londynu. Później każdy z nich wróci do swych zajęć, a po tym wieczorze zostanie im jedynie kac, o ile w ogóle. Podciągnął nosem, wchodząc na klatkę schodową za Samuelem. Czasem miał wrażenie, że ognista jest równie skuteczna co veritaserum, chociaż w samą porę ugryzł się w język, aby nie przyrównać zapachu, który dotarł do jego nozdrzy ze swądem spoconych stóp jednego z urzędników departamentu. Zresztą, rzeczony urzędnik dorobił się niewybrednego miana Larry'ego Skarpety. Zatrzymał ten komentarz dla siebie, naprawdę nie chcąc sprawdzać mężczyźnie przykrości. - Dużo masz tu tych schodów, przyjacielu? - spytał mrużąc oczy, kiedy rozpoczęli wędrówkę do drzwi mieszkania Samuela Skamandera.
Gabriel X. Tonks
Gabriel X. Tonks
Zawód : zagubiony w wojennej zawierusze
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I've got a message that you can't ignore
Maybe I'm just not the man I was before
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6145-gabriel-tonks https://www.morsmordre.net/t6193-gabrysiowe-listy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t6795-skrytka-bankowa-nr-1529 https://www.morsmordre.net/t6194-gabriel-tonks

Strona 2 z 2 Previous  1, 2

Klatka schodowa
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach