Morsmordre :: Londyn :: City of London :: Ulica Pokątna
Salon Piękności "Zapach Amortencji"
AutorWiadomość
First topic message reminder :

★★★ [bylobrzydkobedzieladnie]

Salon Piękności "Zapach Amortencji"
Nazwę salonu, "Zapach Amortencji", należy potraktować dosłownie; po przestąpieniu progu przybytku, za sprawą skomplikowanych zaklęć klient odczuwa najbliższy sercu zapach, dokładnie taki, jak gdyby wąchał eliksir amortencji. Prowadzony przez madame Bolton, czarownicę w średnim wieku, o wciąż zniewalającej aparycji. Jej trzy pracownice oferują kompleksowe usługi fryzjerskie oraz kosmetyczne, a także masaże.
Na salon składają się cztery pomieszczenia, każde w kształcie okręgu; są to kolejno poczekalnia z recepcją oraz trzy pokoje przeznaczone do zabiegów odnoszących się kolejno do oferowanych usług. Na ścianach zdobionych tapetą w kształcie rąbów wiszą przestronne, duże lustra.
Na salon składają się cztery pomieszczenia, każde w kształcie okręgu; są to kolejno poczekalnia z recepcją oraz trzy pokoje przeznaczone do zabiegów odnoszących się kolejno do oferowanych usług. Na ścianach zdobionych tapetą w kształcie rąbów wiszą przestronne, duże lustra.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:25, w całości zmieniany 1 raz
Była krnąbrnym dzieckiem, choć znającym swoje miejsce i doceniającym drobne pochwały; prezenty, możliwości, wycieczki – pan Ojciec niegdyś rozpieszczał hojnie i niemal przesadnie, ciepło dworku w Petersburgu dekorowały marmury i futra, a konfitura z wiśni i malin była tam najsłodsza – kiedyś być może faktycznie dostrzegłaby zależność między dobrym sprawowaniem i dyscypliną a gratyfikacją, teraz, sama była kowalem własnego losu.
Pozornie uzależniona od ojca, docelowo męża – pozwalała im na rozstawianie pionków na planszy, samej czerpiąc z danych układów tyle ile była w stanie osiągnąć, niezbyt przejmując się faktyczną zgodą z czyjąś wolą, nawet jeżeli na słowa Valerie uśmiechnęła się życzliwie, zupełnie jak gdyby wierzyła w naturalny porządek świata.
Dzieci potrzebowały takich ram, sztywnych i określonych – inaczej w dorosłym życiu nie potrafiłyby podejmować własnych decyzji.
– Dziękuję, moja droga, to faktycznie byłoby cieszące – zapewne jeszcze bardziej niebezpieczne, choć tego nie wyjawiła na głos – Często odczuwam nostalgię i tęsknotę za ojczyzną, nawet jeżeli w Anglii czuję się już nader spokojnie – potwierdzał to order od samego ministra, ukoronowanie jej niemal jak swojej, nawet jeżeli nie była Brytyjką. Czy na angielskich ziemiach faktycznie mogłaby kiedykolwiek poczuć się jak w domu, jeśli Karkarov pielęgnowałby ich wspólne dziedzictwo?
– Och, Valerie, jeszcze odrobinę mi brakuje – zachichotała na wspomnienie o tytule samej księżniczki, choć ta wizja faktycznie była częsta w jej życiu w wieku nastoletnim; Romanowowie byli niepodważalną potęgą w dawnym świecie, a rodzina Dolohovów, przytulona do carskiego skarbca od pokoleń korzystała z dobrodziejstw potężnej Rosji.
Lubiła stare historie i legendarne dzieje; sama nierzadko podawała się za rzekomo zaginioną Anastazję, kiedy jej kroki na brytyjskiej ziemi były jeszcze świeże i niepewne, a ona pełna chęci złośliwej zabawy – Następne spotkanie jest po mojej stronie, moja droga. Nie wiem czy przebiję tak urocze zaproszenie jak twoje. Jestem zobowiązana – wyjawiła z rozbawieniem, choć wciąż uśmiechając się w kierunku pani Sallow uprzejmie. W rzeczywistości w jakiej się znalazły, w rolach jakie objęły, nie było chyba miejsca, którego nie mogłyby odwiedzić.
Na moment przymknęła oczy, a kiedy specjalistka od masażu oświadczyła, że sesja dobiegła końca, podniosła się z leżanki i subtelnie przeszła przez pomieszczenie w stronę parawanu, mogąc na nowo odziać się w odpowiedni strój. Wychyliła się zza przenośnej, materiałowej ścianki, odnajdując wzrok Valerie.
– Pytasz o pogodę? Skandynawia jest zimna – odparła, a kącik ust drgnął ku górze – Tereny szkoły spowija głównie śnieg i ciemność, choć jezioro przy zamku jest spektakularne. Tak samo lasy. Cały budynek otaczają wysokie góry – wyjaśniła, z pomocą asystentki kończąc ubieranie i później wyłaniając się zza parawanu – Dobre miejsce na wędrówki. Na zahartowanie ciała, ale i ducha – gloryfikacja tężyzny fizycznej w Durmstrangu była niemalże słynnym, utartym stereotypem, nierzadko przesądzającym o niechęci posyłania do placówki dziewcząt – Nie jest tam tak zimno jak na Sybirze, ale… to zupełnie inne miejsce niż Anglia. Piękne – miała wiele sentymentu wobec Norwegii, co dało się wyczuć w głosie.
Niedługo później Dolohov przeszła przez pomieszczenie, dołączając do boku pani Sallow, gotowa na kolejne zabiegi upiększające.
– Pomyśl tylko o możliwościach noszenia najbardziej gustownych futer… – szepnęła z nutą rozbawienia, wyobrażając sobie małą córkę Valerie ubraną w ciepłe odzienie z niedźwiedzia czy białej fretki.
Pozornie uzależniona od ojca, docelowo męża – pozwalała im na rozstawianie pionków na planszy, samej czerpiąc z danych układów tyle ile była w stanie osiągnąć, niezbyt przejmując się faktyczną zgodą z czyjąś wolą, nawet jeżeli na słowa Valerie uśmiechnęła się życzliwie, zupełnie jak gdyby wierzyła w naturalny porządek świata.
Dzieci potrzebowały takich ram, sztywnych i określonych – inaczej w dorosłym życiu nie potrafiłyby podejmować własnych decyzji.
– Dziękuję, moja droga, to faktycznie byłoby cieszące – zapewne jeszcze bardziej niebezpieczne, choć tego nie wyjawiła na głos – Często odczuwam nostalgię i tęsknotę za ojczyzną, nawet jeżeli w Anglii czuję się już nader spokojnie – potwierdzał to order od samego ministra, ukoronowanie jej niemal jak swojej, nawet jeżeli nie była Brytyjką. Czy na angielskich ziemiach faktycznie mogłaby kiedykolwiek poczuć się jak w domu, jeśli Karkarov pielęgnowałby ich wspólne dziedzictwo?
– Och, Valerie, jeszcze odrobinę mi brakuje – zachichotała na wspomnienie o tytule samej księżniczki, choć ta wizja faktycznie była częsta w jej życiu w wieku nastoletnim; Romanowowie byli niepodważalną potęgą w dawnym świecie, a rodzina Dolohovów, przytulona do carskiego skarbca od pokoleń korzystała z dobrodziejstw potężnej Rosji.
Lubiła stare historie i legendarne dzieje; sama nierzadko podawała się za rzekomo zaginioną Anastazję, kiedy jej kroki na brytyjskiej ziemi były jeszcze świeże i niepewne, a ona pełna chęci złośliwej zabawy – Następne spotkanie jest po mojej stronie, moja droga. Nie wiem czy przebiję tak urocze zaproszenie jak twoje. Jestem zobowiązana – wyjawiła z rozbawieniem, choć wciąż uśmiechając się w kierunku pani Sallow uprzejmie. W rzeczywistości w jakiej się znalazły, w rolach jakie objęły, nie było chyba miejsca, którego nie mogłyby odwiedzić.
Na moment przymknęła oczy, a kiedy specjalistka od masażu oświadczyła, że sesja dobiegła końca, podniosła się z leżanki i subtelnie przeszła przez pomieszczenie w stronę parawanu, mogąc na nowo odziać się w odpowiedni strój. Wychyliła się zza przenośnej, materiałowej ścianki, odnajdując wzrok Valerie.
– Pytasz o pogodę? Skandynawia jest zimna – odparła, a kącik ust drgnął ku górze – Tereny szkoły spowija głównie śnieg i ciemność, choć jezioro przy zamku jest spektakularne. Tak samo lasy. Cały budynek otaczają wysokie góry – wyjaśniła, z pomocą asystentki kończąc ubieranie i później wyłaniając się zza parawanu – Dobre miejsce na wędrówki. Na zahartowanie ciała, ale i ducha – gloryfikacja tężyzny fizycznej w Durmstrangu była niemalże słynnym, utartym stereotypem, nierzadko przesądzającym o niechęci posyłania do placówki dziewcząt – Nie jest tam tak zimno jak na Sybirze, ale… to zupełnie inne miejsce niż Anglia. Piękne – miała wiele sentymentu wobec Norwegii, co dało się wyczuć w głosie.
Niedługo później Dolohov przeszła przez pomieszczenie, dołączając do boku pani Sallow, gotowa na kolejne zabiegi upiększające.
– Pomyśl tylko o możliwościach noszenia najbardziej gustownych futer… – szepnęła z nutą rozbawienia, wyobrażając sobie małą córkę Valerie ubraną w ciepłe odzienie z niedźwiedzia czy białej fretki.


will the hunger ever stop?
can we simply starve this s i n?
can we simply starve this s i n?
Tatiana Dolohov

Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczona
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica

Rycerze Walpurgii


Wychowując swą córkę Valerie pragnęła przede wszystkim dwóch rzeczy — zapewnienia jej jak najbardziej beztroskiego, pomimo toczącej drobne ciałko choroby życia, ale także (a może przede wszystkim) wyposażyć ją w takie umiejętności i zasoby, które pozwolą jej nie popełniać błędów matki. Obiecała sobie, że nie pozwoli nigdy zaplątać się w układy i układziki, które byłyby szkodliwe dla jej dzieci; miała nadzieję i obowiązek urodzić Corneliusowi syna, a gdyby ich drogi zeszły się znacznie wczesniej, pewnie już byliby rodzicami małej gromadki. Choć rzadko kiedy mówiła o tym na głos, w głębi serca marzyła przecież o dużej, szczęśliwej rodzinie.
I ta myśl pomogła jej przede wszystkim w trakcie tragedii niemieckiej tułaczki. Podobnie jak potajemne kontynuowanie tradycji i nawyków, które wyniosła z ojczyzny. Domyślała się — może niesłusznie — że podobny mechanizm mógłby przecież dopomóc także innym kobietom znajdującym się w mniejszym lub większym stopniu na obczyźnie.
— Nic dziwnego, dom, niezależenie od tego, w jakim kraju, czy regionie się znajduje, zawsze niesie w sobie ogromny ładunek emocjonalny. A tęsknota wyjątkowo często jest jednym z czynników zmuszających człowieka do działania. Przed nią znajdują się chyba tylko dwie emocje — zawiesiła na moment głos, pozwalając imaginacji Tatiany na domyślenie się odpowiedzi. Sama wygięła usta w przyjemnym uśmiechu, usługi tego miejsca nie miały sobie równych w całej stolicy. — Strach i pożądanie. W tej kolejności. — dokończyła szeptem, na moment zawieszając jasnobłękitne spojrzenie prosto w tęczówkach Dolohov. Nie była już młódką, pewnie poznała smak życia pomimo swego raczej szlachetnego rodowodu. A Valerie była pewna, że dzięki temu zrozumie i potwierdzi jej słowa.
Ciepły, perlisty i melodyjny śmiech wydostał się spomiędzy warg śpiewaczki, słysząc obietnicę składaną przez Tatianę. Była naprawdę uroczą towarzyszką, kimś, przy kim Valerie nie czuła aż tak dużej konieczności pilnowania swego języka (choć przez cały czas ich spotkania pozostawała ostrożna względem wypowiadanych przez siebie słów i poruszanych tematów, wszak była przede wszystkim osobą publiczną, a nawet zaufanym pracownicom madame Bolton zdarzało się coś wymsknąć, gdy zaszczękały złote galeony).
— W takim przypadku nie pozostaje mi nic innego, jak tylko wyczekiwać następnej takiej okazji — tak samo jak oczekiwały nadchodzącej wielkimi krokami przejścia do części fryzjerskiej. Przez chwilę Valerie milczała, pochłonięta przeglądaniem przygotowanego przez obsługę katalogu proponowanych upięć — o włosy dbała bowiem Valerie równie mocno i regularnie co o ciało i głos, nie potrzebowały one więc wiele do prezentowania się w najwyższej formie. Ostatecznie pokazała pracownicy wybraną przez siebie opcję, jako zamężna kobieta najczęściej upinała swe włosy, pozwalając sobie na spektakularne fale głównie w trakcie występów.
Prędko oderwała się jednak od krainy fryzjerskiego fotela, znów poświęcając większą część uwagi Tatianie i snutej przez nią historii o norweskiej szkole.
— Zimno nie jest takie szkodliwe, jeżeli nie dokucza mu wilgoć — dlatego właśnie Valerie wolała mroźniejsze zimy od wczesnowiosennej pluchy. Podobnie rzecz się miała z klimatem, który wspomógłby samopoczucie i siłę Hersilii. — Gdyby jedynym czynnikiem decydującym miały być twoje słowa, podjęłabym decyzję dzisiaj — oznajmiła chwilę później, uśmiechając się przy tym delikatnie rozczulona. Choć Tatiana nie należała do osób, które można było posądzić o swego rodzaju rzewliwość, w sposobie, w którym mówiła o Norwegii, czaiła się pewna czułość, sentyment do opisywanego przez nią miejsca.
Pani Sallow klasnęła w dłonie.
— Nie ma chyba widoku piękniejszego od dziewczynki w ciepłym futrze, z policzkami różowymi od szczypiącego mrozu... — tym razem to Valerie zabrzmiała nieco sentymentalnie, lecz zaraz powróciła do swego spokojnego, zadowolonego z życia tonu. — Ogromnie ci dziękuję, Tatiano. Na pewno będę miała o czym myśleć przez najbliższe miesiące, a dopiero zbliżamy się do lata...
Rozbawiony ton madame Sallow zaginął gdzieś pomiędzy pomieszczeniami, bowiem w trakcie swego dzisiejszego pobytu wraz z panną Dolohov odwiedziły jeszcze salon kosmetyczny i poddały się — zgodnie z życzeniem tej drugiej — zabiegom upiększającym także paznokcie.
Ale odrobina dekadencji jeszcze nikomu nie zaszkodziła.
| z/t x2
I ta myśl pomogła jej przede wszystkim w trakcie tragedii niemieckiej tułaczki. Podobnie jak potajemne kontynuowanie tradycji i nawyków, które wyniosła z ojczyzny. Domyślała się — może niesłusznie — że podobny mechanizm mógłby przecież dopomóc także innym kobietom znajdującym się w mniejszym lub większym stopniu na obczyźnie.
— Nic dziwnego, dom, niezależenie od tego, w jakim kraju, czy regionie się znajduje, zawsze niesie w sobie ogromny ładunek emocjonalny. A tęsknota wyjątkowo często jest jednym z czynników zmuszających człowieka do działania. Przed nią znajdują się chyba tylko dwie emocje — zawiesiła na moment głos, pozwalając imaginacji Tatiany na domyślenie się odpowiedzi. Sama wygięła usta w przyjemnym uśmiechu, usługi tego miejsca nie miały sobie równych w całej stolicy. — Strach i pożądanie. W tej kolejności. — dokończyła szeptem, na moment zawieszając jasnobłękitne spojrzenie prosto w tęczówkach Dolohov. Nie była już młódką, pewnie poznała smak życia pomimo swego raczej szlachetnego rodowodu. A Valerie była pewna, że dzięki temu zrozumie i potwierdzi jej słowa.
Ciepły, perlisty i melodyjny śmiech wydostał się spomiędzy warg śpiewaczki, słysząc obietnicę składaną przez Tatianę. Była naprawdę uroczą towarzyszką, kimś, przy kim Valerie nie czuła aż tak dużej konieczności pilnowania swego języka (choć przez cały czas ich spotkania pozostawała ostrożna względem wypowiadanych przez siebie słów i poruszanych tematów, wszak była przede wszystkim osobą publiczną, a nawet zaufanym pracownicom madame Bolton zdarzało się coś wymsknąć, gdy zaszczękały złote galeony).
— W takim przypadku nie pozostaje mi nic innego, jak tylko wyczekiwać następnej takiej okazji — tak samo jak oczekiwały nadchodzącej wielkimi krokami przejścia do części fryzjerskiej. Przez chwilę Valerie milczała, pochłonięta przeglądaniem przygotowanego przez obsługę katalogu proponowanych upięć — o włosy dbała bowiem Valerie równie mocno i regularnie co o ciało i głos, nie potrzebowały one więc wiele do prezentowania się w najwyższej formie. Ostatecznie pokazała pracownicy wybraną przez siebie opcję, jako zamężna kobieta najczęściej upinała swe włosy, pozwalając sobie na spektakularne fale głównie w trakcie występów.
Prędko oderwała się jednak od krainy fryzjerskiego fotela, znów poświęcając większą część uwagi Tatianie i snutej przez nią historii o norweskiej szkole.
— Zimno nie jest takie szkodliwe, jeżeli nie dokucza mu wilgoć — dlatego właśnie Valerie wolała mroźniejsze zimy od wczesnowiosennej pluchy. Podobnie rzecz się miała z klimatem, który wspomógłby samopoczucie i siłę Hersilii. — Gdyby jedynym czynnikiem decydującym miały być twoje słowa, podjęłabym decyzję dzisiaj — oznajmiła chwilę później, uśmiechając się przy tym delikatnie rozczulona. Choć Tatiana nie należała do osób, które można było posądzić o swego rodzaju rzewliwość, w sposobie, w którym mówiła o Norwegii, czaiła się pewna czułość, sentyment do opisywanego przez nią miejsca.
Pani Sallow klasnęła w dłonie.
— Nie ma chyba widoku piękniejszego od dziewczynki w ciepłym futrze, z policzkami różowymi od szczypiącego mrozu... — tym razem to Valerie zabrzmiała nieco sentymentalnie, lecz zaraz powróciła do swego spokojnego, zadowolonego z życia tonu. — Ogromnie ci dziękuję, Tatiano. Na pewno będę miała o czym myśleć przez najbliższe miesiące, a dopiero zbliżamy się do lata...
Rozbawiony ton madame Sallow zaginął gdzieś pomiędzy pomieszczeniami, bowiem w trakcie swego dzisiejszego pobytu wraz z panną Dolohov odwiedziły jeszcze salon kosmetyczny i poddały się — zgodnie z życzeniem tej drugiej — zabiegom upiększającym także paznokcie.
Ale odrobina dekadencji jeszcze nikomu nie zaszkodziła.
| z/t x2



tradition honor excellence
Valerie Sallow

Zawód : Celebrytka, śpiewaczka
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
sharpen your senses
and turn the knife
i know those
party games too
and turn the knife
i know those
party games too
OPCM : 5 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii


Los obłaskawił ją późnolipcową porą, kiedy dowiedziała się, że urodziny Varyi zbiegną się w czasie z wypłatą napływającą do skrytki w Gringotcie. Szata przyszykowana na prezent nie byłaby nowością, nie wprowadziłaby do ich relacji powiewu świeżości, Yelena zdecydowała się więc zradykalizować plany powzięte na popołudnie i enigmatycznym głosem objawiła, że zamierza zabrać kuzynkę w ramach niespodzianki do miejsca usytuowanego wygodnie na londyńskich mapach. Wiedziała, że gdyby wyznała jej wszelkie szczegóły, rosyjska niedźwiedzica zaparłaby się w drzwiach i nigdy nie przystałaby na towarzystwo. Fortel był prosty, nęciła ją obietnicą niestandardowego, intrygującego wyjścia, a to przecież nie odbiegało od prawdy. Standardami Varyi nie były salony piękności, właściwie Yelena nie była pewna, czy wśród syberyjskich mrozów i skutych lodem ziem ich pojęcie było znane i rozumiane. Tak dawno nie było jej w Rosji. Nie miała pojęcia ile rzeczy się tam zmieniło, ile nowości wprowadzono do miejskich aglomeracji.
- Jesteśmy na miejscu - oznajmiła spokojnie, zadarłszy głowę, by przyjrzeć się szyldowi znaczącemu wejście do estetycznej mekki, po czym odwróciła spojrzenie i badawczo zerknęła na twarz kuzynki. Spodziewała się mięśni mimicznych wykrzywionych w podejrzliwym wzburzeniu, albo w zimnym wstręcie, który odczułaby na myśl, że oto wkroczy do paszczy lwa, gdzie Anglia spróbuje ją zmienić. Nic z tych rzeczy. Yelena bez skrępowania sięgnęła do jej dłoni i ujęła je we własne, unosząc je wyżej, na wysokość ich piersi. - To mój prezent dla ciebie, nie odrzucaj go pochopnie. Z tego miejsca kobiety wychodzą zrelaksowane i piękniejsze, wciąż jednak prawdziwe względem swoich serc i tego, kim są. Możesz podciąć tu włosy, odświeżyć ich blask, miękkość. Możesz opiłować paznokcie i nadać im kształt, przyjemny i obły, albo drapieżny. Możesz pozwolić, by wprawne dłonie rozluźniły każdy spięty mięsień. Nikt nie zmieni ci nosa ani nie wykrzywi oczu do innych kształtów - wyjaśniła cierpliwie, chcąc zażegnać katastrofę, nim ta w pełni nadejdzie. W lasach nie było samych dzikusów. Lordowie udający się w gonitwę za zwierzyną prezentowali się nienagannie, tak jak i zamożniejsi, lepiej sytuowani Brytyjczycy rozkochani w leśnych ostępach i przepełnionym mchem zapachu przyrody. Mogli być piękni, a jednocześnie zabójczy dla nieuważnych stworzeń. Varya nie musiała im ustępować. Nie musiała być inna, porzucać wysmakowanego wizerunku na rzecz wyświechtanych ubrań albo umorusanej twarzy, by udowodnić, że drapieżność miała we krwi. Nie musiała nosić we włosach liści czy gałązek. Ten świat chciała pokazać jej Yelena, to, że możliwe było połączyć jedno z drugim. Nieco mocniej ścisnęła jej palce i uśmiechnęła się krzywo, jak lis, który zakradał się do kurnika, wietrząc sowitą obławę. - Wejdziemy? - zaproponowała, oddając we władanie kuzynki złudną decyzyjność. I tak wejdą, niechaj jednak odbędzie się to za pozwoleniem Varyi.
Yelena Mulciber

Zawód : Krawcowa w Cynobrowym Świergotniku
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
let's live in the land of yesterday, live in the grand imperial heyday.
OPCM : 6
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 18 +5
CZARNA MAGIA : 4
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii


Nasza gawra była zazwyczaj cicha, gdy ktokolwiek obchodził urodziny. Z pewnością dotyczyło to dzieci pana ojca. O ile jego syn mógł liczyć jeszcze na jakieś względy, ja przywykłam do traktowania tego dnia jako zupełnie zwyczajnej pory. Nie zbierałam podarków, trafiło się kilka miłych słów i uścisk matczyny. Nie nawykłam do hucznych biesiad – tych organizowaliśmy mnóstwo, ze stu tysięcy powodów, ale nie tego konkretnego. Urodziłam się w torturach słońca, dręczona od pierwszego ryku jego świetlistym promieniem. Już samo to sprawiało, że wolałam uniknąć celebrowania rocznicy. Zazwyczaj zaszywałam się w przyjemnie chłodnych murach twierdzy, albo, jeżeli lato nie piekło skóry, wyruszałam na wędrówki – od świtu do nocy. Byleby znaleźć się daleko, zabić czymś myśli, przeżyć ten dzień zupełnie zwyczajnie. Czy Anglia miała przyzwyczaić mnie do czegoś innego? Yelena pociągała mnie do Londynu, hasło niespodzianka przerażało i przyjemnie łaskotało. Niewiedza rozniecała dziwny rodzaj emocji. Pozwoliłam jej na to wszystko, nie bardzo jeszcze znając tutejsze zwyczaje urodzinowe, a i nie chcąc dławić czyiś dobrych intencji – szczególnie że pozostawała mi droga. Znając ją, podejrzewać mogłam zderzenie z wysoką modą angielską albo dobieranie tkanin i dodatków do kolejnych strojów. Nie zakładałam jednak zupełnie niczego. Cieszyłam się widokiem nieco zachmurzonego nieba ponad tłoczną, wielką stolicą. Podążałam za nią, nie marudząc i nie zadając żadnych pytań. Po drodze jedynie zastanawiałam się, kto zdradził jej datę. Łatwo jednak było się domyślić, że mógł to być mój brat. Jako jedyny posiadał tę wiedzę, a przynajmniej tak mi się zdawało. Starsza o kolejny rok nie czułam się w żaden sposób wyjątkowo, przyjmowałam ten stan rzeczy tak samo jak rok czy dwa lata temu. Pierwszy raz jednak wstawałam pozbawiona widoków na syberyjskie krainy.
Prowadzona jej słowem również popatrzyłam na szyld, zdobne wejście i dość charakterystyczną oprawę. Wargi ścisnęły się mocno w wąską kreskę, a oczy tylko szerzej objęły ten aż za głośno wołający widok. Zerknęłam na uliczkę, z której nadeszłyśmy, jakbym analizowała drogę ewentualnej ucieczki. – Jesteś pewna, Yeleno? – Spróbowałam na twarzy towarzyszki wyszukać jakiejkolwiek nadziei, że wcale nie proponowała mi pobytu w pułapce pudru i cuchnących olejków. Bo właśnie tym było to miejsce, prawda? Moja stopa nigdy dotąd nawet nie zbliżyła się do tego domu tortur. Rosyjskie kobiety może i miały jakieś pielęgnacyjne rytuały, ale nawet je omijałam szerokim łukiem. Przeczuwałam katastrofę, ale wiedziałam, że nie powinnam kręcić nosem na podarek. Nie jej, nie w tych okolicznościach. Wpędziła mnie w cholerną pułapkę. Słuchałam jej, a gdy wyliczała kolejne możliwości tego kuriozalnego miejsca, moje plecy sztywniały coraz bardziej. Wreszcie ścisnęłam w dwóch palcach samotny kosmyk włosów przy twarzy. – Chcesz zrobić mnie bardziej angielską? To konieczne? – zapytałam z nutą wątpliwości w głosie. Byłam pewna, że Yelena spodziewała się mojego ostrożnego, nieco niechętnego podejścia wobec takiego pomysłu. Treść jej przemowy wyraźnie na to wskazywała. Obiecała, że nie zamienią mnie w potwora. A więc w kogo? Na plakacie namalowane powabne sylwetki damskie wdzięczyły się do przechodniów, pudrując nosy i kręcąc włosy. – W porządku. Chodźmy tam. Tylko pilnuj, bym nie zamieniła się w to coś… - ostrzegłam, wskazując gestem brody na afisz. – Nie zamierzam transmutować się w jakąś słodką damulkę – wyjawiłam otwarcie, licząc na to, że kuzynka zadba o to, by nikt nie posunął się za daleko w tych czarach upiększających. Mierzenie się z pięknem wciąż stanowiło problem. Ze swoim pięknem. Wolałam, by wszystko pozostało tak, jak jest. Bym mogła pozostać tą samą dziewczyną. Po prostu Varyą.
Prowadzona jej słowem również popatrzyłam na szyld, zdobne wejście i dość charakterystyczną oprawę. Wargi ścisnęły się mocno w wąską kreskę, a oczy tylko szerzej objęły ten aż za głośno wołający widok. Zerknęłam na uliczkę, z której nadeszłyśmy, jakbym analizowała drogę ewentualnej ucieczki. – Jesteś pewna, Yeleno? – Spróbowałam na twarzy towarzyszki wyszukać jakiejkolwiek nadziei, że wcale nie proponowała mi pobytu w pułapce pudru i cuchnących olejków. Bo właśnie tym było to miejsce, prawda? Moja stopa nigdy dotąd nawet nie zbliżyła się do tego domu tortur. Rosyjskie kobiety może i miały jakieś pielęgnacyjne rytuały, ale nawet je omijałam szerokim łukiem. Przeczuwałam katastrofę, ale wiedziałam, że nie powinnam kręcić nosem na podarek. Nie jej, nie w tych okolicznościach. Wpędziła mnie w cholerną pułapkę. Słuchałam jej, a gdy wyliczała kolejne możliwości tego kuriozalnego miejsca, moje plecy sztywniały coraz bardziej. Wreszcie ścisnęłam w dwóch palcach samotny kosmyk włosów przy twarzy. – Chcesz zrobić mnie bardziej angielską? To konieczne? – zapytałam z nutą wątpliwości w głosie. Byłam pewna, że Yelena spodziewała się mojego ostrożnego, nieco niechętnego podejścia wobec takiego pomysłu. Treść jej przemowy wyraźnie na to wskazywała. Obiecała, że nie zamienią mnie w potwora. A więc w kogo? Na plakacie namalowane powabne sylwetki damskie wdzięczyły się do przechodniów, pudrując nosy i kręcąc włosy. – W porządku. Chodźmy tam. Tylko pilnuj, bym nie zamieniła się w to coś… - ostrzegłam, wskazując gestem brody na afisz. – Nie zamierzam transmutować się w jakąś słodką damulkę – wyjawiłam otwarcie, licząc na to, że kuzynka zadba o to, by nikt nie posunął się za daleko w tych czarach upiększających. Mierzenie się z pięknem wciąż stanowiło problem. Ze swoim pięknem. Wolałam, by wszystko pozostało tak, jak jest. Bym mogła pozostać tą samą dziewczyną. Po prostu Varyą.
Varya Mulciber

Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +1
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 13
Genetyka : Czarodziej

Sojusznik Rycerzy Walpurgii


- Czy to znaczy, że Rosjanki nie mają prawa dbać o wizerunek? Że nie mogą raz na jakiś czas dogodzić sobie w imię poprawienia samopoczucia? To wyłącznie domena próżności Brytyjek? - niestrudzenie odbiła pytanie, mentalnie przygotowana do oporów, jakimi Varya mogła odpowiedzieć na perspektywę spędzenia chwili w takim przybytku. Zanim teleportowały się z ziem Warwickshire i przemierzyły londyńskie uliczki, obiecała sobie, że się nie ugnie. Wystarczyło choćby spróbować przed pierwszą odmową, a wówczas skapitulowałaby, mając poczucie, że kuzynka dokonała wyboru na podstawie doświadczenia, zamiast uprzedzeń i najeżonej niechęci. Wierzyła jednak w mądrość tej młodej kobiety, w jej ciekawość doświadczeń, których nigdy wcześniej nie zaznała, ciekawość przytłumioną latami żmudnych powtórzeń, że nie należało nawigować grząskich gruntów kobiecości. Że należało być silnym, jak silny był mężczyzna. Skinęła głową, krótko, pochwalnie. - Nie obawiaj się, moja droga. Sama transmutowałabym cię w coś takiego, gdybym właśnie na to miała ochotę. Wszystko, czego tu dziś dokonamy, odbędzie się za twoją zgodą i w każdej chwili będziesz mogła to przerwać - poinstruowała szczerze, przecież siłą nie zamierzała przytrzymywać Varyi na miękkich, wygodnych fotelach salonowych, byle tylko pozwoliła się uczesać albo doprowadzić paznokcie do porządku. To miała być przyjemność. Coś nowego, ożywczego. Coś, czego do tej pory odmówiono dziewczynie w rosyjskich sztywnych murach.
Ujęła ją pod rękę i poprowadziła w stronę drzwi, ale dłoń zatrzymała się tuż przed klamką, a Yelena nachyliła się ku niej konspiracyjnie. Wciąż przemawiała po rosyjsku, by łatwiej było im się porozumieć, przynajmniej dopóki nie znajdą się w środku.
- Zaraz wydarzy się pierwszy z małych cudów. Bądź uważna na zapach - poleciła z tym samym krzywym uśmiechem, przebiegłym, po czym wprowadziła kuzynkę do wnętrza salonu piękności. W jej nozdrza natychmiast uderzyła przyjemna, znajoma woń: piżmo, aromat tytoniu, drewna i czarnej kawy, a pomiędzy nimi subtelna nuta kadzidła sennej jawy. Razem sprawiły, że Yelena niemal łapczywie nabrała do płuc powietrza i westchnęła z zadowoleniem. W samym zapachu mogłaby odnaleźć relaks. - Co czujesz? - spytała swojej towarzyszki, a gdy w ich kierunku zaczęła zmierzać jedna z pracownic przybytku, Yel płynnie przeszła do nienagannej angielszczyzny. Niziutka kobieta o sylwetce nieco przy kości powitała je w Zapachu Amortencji i spytała o dzisiejsze pragnienia, obu klientkom wręczając składane biuletyny opisujące wszystkie oferowane przez salon zabiegi. Przy niektórych, zapewne najpopularniejszych pozycjach, widać było magiczne, ruchome zdjęcia, mające pobudzać wyobraźnię lub wzniecać zazdrość - a zatem czynnik, który potrafił czasem być lepszą zachętą niż wszelka reklama. - Podcinanie końcówek włosów, niechaj będzie centymetr albo dwa; manicure, zabiegi na skórę twarzy i masaż na sam koniec, to moja propozycja. Dyskretna i mało inwazyjna. Zgodzisz się czy uciekniesz z krzykiem? - zniżyła głos, zwróciwszy się do Varyi, natomiast towarzysząca im na recepcji czarownica kilkakrotnie kiwnęła głową, uśmiechnięta, w myślach zapewne przeliczając zarobek, nim nadejdzie finalne potwierdzenie.
- Wspaniale panie trafiły, dziś otrzymaliśmy dostawę nowych, przepięknie pachnących eterycznych olejków do masażu relaksacyjnego - dodała kobieta, umiejętnie wślizgując się w chwilkę niczym niewypełnionej ciszy. Czy była to prawda? Trudno powiedzieć, na dobrą sprawę nie miało to nawet żadnego znaczenia. - Szczególnie polecam olejki z piwonii, kwiatów brzoskwini, irysów, sosnowych igieł albo lilii wodnej.
Ujęła ją pod rękę i poprowadziła w stronę drzwi, ale dłoń zatrzymała się tuż przed klamką, a Yelena nachyliła się ku niej konspiracyjnie. Wciąż przemawiała po rosyjsku, by łatwiej było im się porozumieć, przynajmniej dopóki nie znajdą się w środku.
- Zaraz wydarzy się pierwszy z małych cudów. Bądź uważna na zapach - poleciła z tym samym krzywym uśmiechem, przebiegłym, po czym wprowadziła kuzynkę do wnętrza salonu piękności. W jej nozdrza natychmiast uderzyła przyjemna, znajoma woń: piżmo, aromat tytoniu, drewna i czarnej kawy, a pomiędzy nimi subtelna nuta kadzidła sennej jawy. Razem sprawiły, że Yelena niemal łapczywie nabrała do płuc powietrza i westchnęła z zadowoleniem. W samym zapachu mogłaby odnaleźć relaks. - Co czujesz? - spytała swojej towarzyszki, a gdy w ich kierunku zaczęła zmierzać jedna z pracownic przybytku, Yel płynnie przeszła do nienagannej angielszczyzny. Niziutka kobieta o sylwetce nieco przy kości powitała je w Zapachu Amortencji i spytała o dzisiejsze pragnienia, obu klientkom wręczając składane biuletyny opisujące wszystkie oferowane przez salon zabiegi. Przy niektórych, zapewne najpopularniejszych pozycjach, widać było magiczne, ruchome zdjęcia, mające pobudzać wyobraźnię lub wzniecać zazdrość - a zatem czynnik, który potrafił czasem być lepszą zachętą niż wszelka reklama. - Podcinanie końcówek włosów, niechaj będzie centymetr albo dwa; manicure, zabiegi na skórę twarzy i masaż na sam koniec, to moja propozycja. Dyskretna i mało inwazyjna. Zgodzisz się czy uciekniesz z krzykiem? - zniżyła głos, zwróciwszy się do Varyi, natomiast towarzysząca im na recepcji czarownica kilkakrotnie kiwnęła głową, uśmiechnięta, w myślach zapewne przeliczając zarobek, nim nadejdzie finalne potwierdzenie.
- Wspaniale panie trafiły, dziś otrzymaliśmy dostawę nowych, przepięknie pachnących eterycznych olejków do masażu relaksacyjnego - dodała kobieta, umiejętnie wślizgując się w chwilkę niczym niewypełnionej ciszy. Czy była to prawda? Trudno powiedzieć, na dobrą sprawę nie miało to nawet żadnego znaczenia. - Szczególnie polecam olejki z piwonii, kwiatów brzoskwini, irysów, sosnowych igieł albo lilii wodnej.
Yelena Mulciber

Zawód : Krawcowa w Cynobrowym Świergotniku
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
let's live in the land of yesterday, live in the grand imperial heyday.
OPCM : 6
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 18 +5
CZARNA MAGIA : 4
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii


Salon Piękności "Zapach Amortencji"
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Londyn :: City of London :: Ulica Pokątna