Ukryte przejście
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Ukryte przejście
Pojawienie się w tej lokacji wymaga biegłości zielarstwo.
Magiczne przejście prowadzące donikąd. Wybudować je postanowił stary Jeterman. Zabezpieczył je też zaklęciami tak, że nie da się go ani zniszczyć, ani otworzyć przy pomocy różdżki. Otwiera je jednak magiczne hasło: Nie wiem, dokąd zmierzam. Znają je głównie zielarze, czasami alchemicy, powodem tego jest to, że w ciemnym korytarzu swoje miejsce odnalazły diabelskie sidła. Wchodząc należy jednak zachować ostrożność, niejeden czarodziej stracił przez tą roślinę życie.
Magiczne przejście prowadzące donikąd. Wybudować je postanowił stary Jeterman. Zabezpieczył je też zaklęciami tak, że nie da się go ani zniszczyć, ani otworzyć przy pomocy różdżki. Otwiera je jednak magiczne hasło: Nie wiem, dokąd zmierzam. Znają je głównie zielarze, czasami alchemicy, powodem tego jest to, że w ciemnym korytarzu swoje miejsce odnalazły diabelskie sidła. Wchodząc należy jednak zachować ostrożność, niejeden czarodziej stracił przez tą roślinę życie.
Susanne lubiła zadziwiać i brać ludzi z zaskoczenia. Jakim cudem Caileen jeszcze nie była w stanie przyzwyczaić się do tej niezbywalnej już zasady działania świata? Dlaczego zdziwiła się listem, dlaczego nie spodziewała się, że srebrzysta płaszczka wleci do jej mieszkania i oświadczy, że plany nie ulegną zmianie? Nie sposób znaleźć na to odpowiedzi, ale łatwo stwierdzić, że Kaja bardzo na te niespodzianki zasługiwała. Nie mogła tak bezkarnie trzymać swojej ukochanej kuzynki w ciszy, w niepewności i nieznajomości różnorakich przygód, które się jej przydarzały. W przeciwieństwie do Findlayów, Lovegoodowie (wliczając, oczywiście, jej mamę) zawsze chętnie o tym słuchali i nawet po niefortunnej ucieczce sprzed ołtarza pozostali wobec Kai jako takiej o wiele bardziej przychylni, niż druga strona rodziny. Nietrudno więc stwierdzić, że Królową męczyły przez to wielkie wyrzuty sumienia, zwłaszcza że list Susła był niesamowicie poważny i sugerował, że poza nieustającą burzą musiało się stać coś jeszcze.
To właśnie zajmowało myśli Findlayówny jeszcze bardziej, niż przeszkadzający w locie na miotle deszcz czy wiatr. Powoli gubiła się w coraz to częstszych, złych wiadomościach i nie mogła przestać tworzyć nowych, złych scenariuszy. Robiła to zresztą za każdym razem, gdy Sue pokazywała jakiś niewyjaśniony smutek lub nietypową powagę, od pożaru jej rodzinnego domu. Kajka płakała nad tym rzewnie, choć pewnie i tak nie dorównała w rozpaczy swojej kuzynce. Nie chciała tego już nigdy powtarzać, przez co z pewnością zrobiła się wobec niej nieco nadopiekuńcza. Jak widać, niewystarczająco, skoro nie była w stanie napisać do niej nawet głupiego listu.
Przed metalową bramką wylądowała zła na samą siebie, ale nie próbowała się uspokoić. Dopiero gdy zeszła z miotły i otworzyła pierwsze przejście, aby stanąć przed kamienną ścianą, zorientowała się, że nie pamięta hasła. Zaklęła głośno pod nosem – deszcz nie pozwolił szkockim bluzgom rozejść się po okolicy. Musiało minąć kilkadziesiąt długich minut, zanim Królowa była w stanie się uspokoić i pozwolić umysłowi na olśnienie.
– Nie wiem, dokąd zmierzam – oświadczyła, całkiem zresztą szczerze, i prędko schowała się w ukazanym przez nowo otwarte przejście korytarzu. Wyciągnęła przy tym różdżkę i rzuciła zwinne Lumos, nie mając zamiaru dać się zaskoczyć diabelskim sidłom. Zaklęcie oświetliło idące w dal ściany, pokazując rozrośnięte nieco od ostatniej wizyty pnącza. Kaja nie pozwoliła sobie na więcej niż trzy kroki do przodu: tak długo, jak nie podchodziła z rozświetloną różdżką do rośliny, tak długo powinna mieć spokój. Wolałaby jednak nie czekać w samotności zbyt długo. Można stwarzać pozory odwagi, ale błądzenie w ciemnościach przy śmiertelnym zagrożeniu każdego by w pewnym stopniu psychicznie osłabiło.
Zielarstwo II na przejście
The member 'Caileen Findlay' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - CZ' :
'Anomalie - CZ' :
Początkowy plan zakładał wyprawę na miotle - względnie spokojną, przyjemną, jeśli szczęście miało dopisać - bezproblemową. Jednak szczęście w dobie anomalii zanikało, tym razem odpływając na dobre - w opozycji stanęła burza, trwająca kolejny dzień. Za nią zmaterializowało się zwątpienie - przyczyny nie ulegały wątpliwości, pytanie tylko, jak długo i intensywnie ów stan mógł się utrzymać. Już dni liczone na palcach jednej ręki podsuwały jasną odpowiedź - było coraz gorzej, każde zaklęcie prowokowało magię do zemsty.
Wybór padł więc na podróż Błędnym Rycerzem, teraz nadzwyczaj obleganym. Susanne wysiadła kawałek od docelowego miejsca, żwawym spacerem w ulewie pokonała pozostały dystans i z małym wahaniem wypowiedziała zapamiętane słowa. Była tu wcześniej tylko raz, ale teraz dziękowała sobie za ten pojedynczy wypad - inaczej miałaby trudności z odnalezieniem ukrytego korytarza.
- Nie wiem, dokąd zmierzam - kto wiedział? Przewidywania prowadziły donikąd, życie dyktowało przyszłość po swojemu, na bieżąco. Trzymana w pogotowiu różdżka uniosła się jeszcze zanim przejście zdołało się otworzyć. Skąd miała wiedzieć, czy zastanie w środku kuzynkę, pustkę, czy szaleńca, sługę Voldemorta? W duchu prosiła siły wyższe o spokojny przebieg spotkania i pozytywną reakcję Findlay. Od razu dostrzegła światło, z początku oślepiające na tle ciemności, po chwili jednak mogła opuścić uzbrojoną dłoń i wcisnąć się do środka z lekkim westchnieniem ulgi. Zerknęła na diabelskie sidła, oceniając odległość, którą musiała najpierw uznać za bezpieczną. Nie była orłem z zielarstwa, podstawowa wiedza nie wydawała jej się odpowiednim zabezpieczeniem przy roślinach stwarzających zagrożenie. Wolała zaufać ciemnowłosej.
- Dobrze cię widzieć, Leen - odezwała się cicho, nie mając za złe długiej ciszy, obydwie złożyły się na nią w tym samym stopniu. Sue z łatwością dawała się pochłonąć aktywnościom powiązanym z Zakonem Feniksa, pracowała nad sobą intensywnie, przepracowując też trudny okres żałoby. - Jak się trzymasz? Ta burza to koszmar - pokręciła głową z lekkim niedowierzaniem - choć czy cokolwiek mogło jeszcze dziwić, tak jak przed majowym wybuchem? Nieobliczalna magia była zdolna do wszystkiego, a ludzie, którzy próbowali z niej korzystać, także kołysali się na szaleństwie.
Wybór padł więc na podróż Błędnym Rycerzem, teraz nadzwyczaj obleganym. Susanne wysiadła kawałek od docelowego miejsca, żwawym spacerem w ulewie pokonała pozostały dystans i z małym wahaniem wypowiedziała zapamiętane słowa. Była tu wcześniej tylko raz, ale teraz dziękowała sobie za ten pojedynczy wypad - inaczej miałaby trudności z odnalezieniem ukrytego korytarza.
- Nie wiem, dokąd zmierzam - kto wiedział? Przewidywania prowadziły donikąd, życie dyktowało przyszłość po swojemu, na bieżąco. Trzymana w pogotowiu różdżka uniosła się jeszcze zanim przejście zdołało się otworzyć. Skąd miała wiedzieć, czy zastanie w środku kuzynkę, pustkę, czy szaleńca, sługę Voldemorta? W duchu prosiła siły wyższe o spokojny przebieg spotkania i pozytywną reakcję Findlay. Od razu dostrzegła światło, z początku oślepiające na tle ciemności, po chwili jednak mogła opuścić uzbrojoną dłoń i wcisnąć się do środka z lekkim westchnieniem ulgi. Zerknęła na diabelskie sidła, oceniając odległość, którą musiała najpierw uznać za bezpieczną. Nie była orłem z zielarstwa, podstawowa wiedza nie wydawała jej się odpowiednim zabezpieczeniem przy roślinach stwarzających zagrożenie. Wolała zaufać ciemnowłosej.
- Dobrze cię widzieć, Leen - odezwała się cicho, nie mając za złe długiej ciszy, obydwie złożyły się na nią w tym samym stopniu. Sue z łatwością dawała się pochłonąć aktywnościom powiązanym z Zakonem Feniksa, pracowała nad sobą intensywnie, przepracowując też trudny okres żałoby. - Jak się trzymasz? Ta burza to koszmar - pokręciła głową z lekkim niedowierzaniem - choć czy cokolwiek mogło jeszcze dziwić, tak jak przed majowym wybuchem? Nieobliczalna magia była zdolna do wszystkiego, a ludzie, którzy próbowali z niej korzystać, także kołysali się na szaleństwie.
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
Dzielna różdżka Caileen rozświetlała mroki korytarza. Nieco mniej już dzielna Caileen ciągle wpatrywała się w jego głąb, naciągnięta jak struna czekając na najmniejszy nawet ruch sideł, spotkanie z którymi musiała już raz przeżyć ledwie dwa dni wcześniej. Ciągle pamiętała zaciskające się na gardle pnącze, a także trzymaną usilnie dłoń Tuilelaith. Udało im się z tego wyjść, fakt, ale tak prędka powtórka z rozrywki wcale Kajki nie pociągała. Teraz czuła się trochę tak, jak gdyby odbywała spotkanie z hipogryfem, gdzie każdy gwałtowny ruch mógłby zakończyć przygodę z życiem niesamowicie prędko. Odwracała swoją uwagę wsłuchiwaniem się w hałasy dobiegające z zewnątrz, choć nieprzepuszczane zbyt łatwo przez szczelne, kamienne drzwi. Grzmoty były w miarę wyraźne, trwająca ulewa rozpływała się w odległy szum, ale i jedno, i drugie w miarę Kajeczkę uspokajało i przekonywało, że była wystarczająco zdolna, aby przebywać w tym miejscu i nawet uważać się za bezpieczną. Nie po to siedziała na zielarstwie w pierwszych rzędach, żeby potem bać się byle jakiego, przerośniętego zielska. Zwłaszcza że Susanne miała coś naprawdę ważnego do omówienia.
I tak to jakoś wyszło, że Findlayówna nie miała nawet zbyt dużo czasu na zastanawianie się nad tym, o co mogło chodzić. Wrota za jej plecami drgnęły, aby potem pokazać Szkotce drobną sylwetkę jej ulubionej kuzynki. Uśmiechnęła się szeroko, oddalając od niej swoją różdżkę, aby jak najbardziej zmniejszyć efekty oślepiającego wręcz zaklęcia, po czym oparła miotłę o ścianę i podeszła do Susła z najszczerszą intencją obdarzenia jej najcieplejszym możliwym uściskiem. Obie były tragicznie wręcz przemoczone, tak więc Kaja nie czuła nawet wyrzutów sumienia.
– I ciebie, Sue – zaświergotała, przytulając siwą czarownicę z całych sił, a jednak pilnując, aby przypadkiem nie połamać jej kości. Zawsze gdzieś tam w głębi serca trzymała chęć do porządnego jej nakarmienia, ale nigdy nie pozwoliła sobie na tę nieuprzejmość. Jeszcze nie dorobiły się z Tuile wnucząt, nie mogła więc dopuszczać babcinych instynktów na pierwszy myślowy plan.
– Burza to pikuś – uśmiechnęła się – Żałuj, że nie widzisz mojego mieszkania. Anomalie są jednak niezłymi dekoratorami – oświadczyła, obracając swój problem w żart. Nie chciała co prawda uznawać Meg za jakąkolwiek uciążliwość, ani tym bardziej sprawiać, żeby czuła się jak uciążliwość, ale rzeczywistości nie dawało się aż tak bardzo zakłamywać, żeby twierdzić, że wywoływane przez nią magiczne szaleństwa nie miały żadnego wpływu na ich życia.
– No, to o co chodzi? – dopytywała, zwracając spojrzenie raz jeszcze w stronę morderczego zielska, upewniając się, że nic im z jego strony nie grozi – Nie myśl, że powitalnymi gadkami długo się obronisz, kochana – tu przelotnie popatrzyła z powrotem na Susła, po raz kolejny pokazując swój dobry humor.
I tak to jakoś wyszło, że Findlayówna nie miała nawet zbyt dużo czasu na zastanawianie się nad tym, o co mogło chodzić. Wrota za jej plecami drgnęły, aby potem pokazać Szkotce drobną sylwetkę jej ulubionej kuzynki. Uśmiechnęła się szeroko, oddalając od niej swoją różdżkę, aby jak najbardziej zmniejszyć efekty oślepiającego wręcz zaklęcia, po czym oparła miotłę o ścianę i podeszła do Susła z najszczerszą intencją obdarzenia jej najcieplejszym możliwym uściskiem. Obie były tragicznie wręcz przemoczone, tak więc Kaja nie czuła nawet wyrzutów sumienia.
– I ciebie, Sue – zaświergotała, przytulając siwą czarownicę z całych sił, a jednak pilnując, aby przypadkiem nie połamać jej kości. Zawsze gdzieś tam w głębi serca trzymała chęć do porządnego jej nakarmienia, ale nigdy nie pozwoliła sobie na tę nieuprzejmość. Jeszcze nie dorobiły się z Tuile wnucząt, nie mogła więc dopuszczać babcinych instynktów na pierwszy myślowy plan.
– Burza to pikuś – uśmiechnęła się – Żałuj, że nie widzisz mojego mieszkania. Anomalie są jednak niezłymi dekoratorami – oświadczyła, obracając swój problem w żart. Nie chciała co prawda uznawać Meg za jakąkolwiek uciążliwość, ani tym bardziej sprawiać, żeby czuła się jak uciążliwość, ale rzeczywistości nie dawało się aż tak bardzo zakłamywać, żeby twierdzić, że wywoływane przez nią magiczne szaleństwa nie miały żadnego wpływu na ich życia.
– No, to o co chodzi? – dopytywała, zwracając spojrzenie raz jeszcze w stronę morderczego zielska, upewniając się, że nic im z jego strony nie grozi – Nie myśl, że powitalnymi gadkami długo się obronisz, kochana – tu przelotnie popatrzyła z powrotem na Susła, po raz kolejny pokazując swój dobry humor.
W zderzeniu z permanentnym zmartwieniem i niemalejącą liczbą trosk, zgrabnie doprawioną listopadowym pogorszeniem ogólnej kondycji ich świata, zamkniętego w granicach wysp, pogodny nastrój Caileen wprawił jasnowłosą w delikatne zaskoczenie - otrząsnęła się z zamyślenia, odwzajemniając uścisk i uśmiechając się w odpowiedzi. Trochę blado, trochę niepewnie, ale wystarczyła chwila i werwa kuzynki nadała parę przyjemnych nut smętnej symfonii. Wyglądało na to, że wszystko było w porządku i udawało jej się uchylać od większych tragedii - co mogło bardziej cieszyć Susanne od powodzeń w życiach bliskich? - nie miała zaś pojęcia o lokatorce, przebywającej pod dachem panny Findlay, więc zdanie o anomaliach sprawiło, że na bladej twarzyczce zagościł lekko podejrzliwy i zdumiony wyraz - brwi zbliżyły się do siebie, prawe oko zmrużyło, usta zacisnęły lekko. Iskierka z końca różdżki odbijała się w błyszczącym spojrzeniu.
- Chyba nie nadużywasz magii w tych warunkach? - zapytała, oczekując sprawnego zaprzeczenia. Nawet ona nauczyła się rozwagi, gdy pewnego razu zdziczały rondel postanowił okładać ją po głowie - od tamtej pory w drzwiach do jej pokoju widniało wyraźne wgłębienie, upamiętniające udaną ucieczkę od zawziętego garnka. Żadne zaklęcia i sposoby nie mogły go powstrzymać, w dodatku była wtedy w Ruderze sama - hałas ustał, gdy metal spłaszczył się całkowicie. Teraz funkcjonował jako talerz, ale Sue jakoś nie spieszyło się do korzystania z dokładnie tego. Mieli mniej agresywne egzemplarze.
Westchnęła na pytanie, widząc, że Caileen już zżera ciekawość - ha, niestety nie mogła tak gnać. Wolała się upewnić, dopytać, uspokoić, zanim dotrze do celu - nie była to błaha sprawa. Mogła wydawać się przy tej rozmowie inna niż zazwyczaj, miała jednak świadomość, że odpowiedzialność może spocząć na jej barkach. A ta, jak się okazywało w ostatnich miesiącach, potrafiła być niesamowitym ciężarem. Skrzyżowała przedramiona, odchylając się nieco.
- Pozwól mi być tajemniczą, spodobało mi się - mruknęła, udając trochę obrażoną, ale zaraz uśmiechnęła się i założyła mokry kosmyk włosów za ucho, by nie przyklejał się już do twarzy. - Najpierw opowiedz mi, jak obecnie odnajdujesz się w alchemii, Cai - poprosiła, a zanim dostała odpowiedź, usiadła sobie wygodnie, ignorując zimne podłoże, które zaraz poklepała dłonią. Przyciągnęła kolana do siebie, obejmując je dłońmi. - I jak odnajdujesz się w świecie. Jak postrzegasz tę wojnę? - zapytała, typowym dla siebie głosem - spokojnym i delikatnym, choć zmiany, jakie przeszła, także były w nim odczuwalne.
- Chyba nie nadużywasz magii w tych warunkach? - zapytała, oczekując sprawnego zaprzeczenia. Nawet ona nauczyła się rozwagi, gdy pewnego razu zdziczały rondel postanowił okładać ją po głowie - od tamtej pory w drzwiach do jej pokoju widniało wyraźne wgłębienie, upamiętniające udaną ucieczkę od zawziętego garnka. Żadne zaklęcia i sposoby nie mogły go powstrzymać, w dodatku była wtedy w Ruderze sama - hałas ustał, gdy metal spłaszczył się całkowicie. Teraz funkcjonował jako talerz, ale Sue jakoś nie spieszyło się do korzystania z dokładnie tego. Mieli mniej agresywne egzemplarze.
Westchnęła na pytanie, widząc, że Caileen już zżera ciekawość - ha, niestety nie mogła tak gnać. Wolała się upewnić, dopytać, uspokoić, zanim dotrze do celu - nie była to błaha sprawa. Mogła wydawać się przy tej rozmowie inna niż zazwyczaj, miała jednak świadomość, że odpowiedzialność może spocząć na jej barkach. A ta, jak się okazywało w ostatnich miesiącach, potrafiła być niesamowitym ciężarem. Skrzyżowała przedramiona, odchylając się nieco.
- Pozwól mi być tajemniczą, spodobało mi się - mruknęła, udając trochę obrażoną, ale zaraz uśmiechnęła się i założyła mokry kosmyk włosów za ucho, by nie przyklejał się już do twarzy. - Najpierw opowiedz mi, jak obecnie odnajdujesz się w alchemii, Cai - poprosiła, a zanim dostała odpowiedź, usiadła sobie wygodnie, ignorując zimne podłoże, które zaraz poklepała dłonią. Przyciągnęła kolana do siebie, obejmując je dłońmi. - I jak odnajdujesz się w świecie. Jak postrzegasz tę wojnę? - zapytała, typowym dla siebie głosem - spokojnym i delikatnym, choć zmiany, jakie przeszła, także były w nim odczuwalne.
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
Trudno oczekiwać, żeby ktoś znający Caileen tak długo jak Susanne był w stanie zdziwić się niewyczerpanymi pokładami bijącego od niej optymizmu. To już trochę jak znak towarowy, przyklejony do naczelnego barda Hogwartu/Królowej Argyll (niepotrzebne skreślić) na zawsze i jeśli starzy znajomi reagowali na to w taki sposób, coś musiało być bardzo nie tak. Kajka, rzecz jasna, zdawała sobie sprawę z tego stanu rzeczy, ale nie była do końca pewna, czy zwykle nieco odcięta od rzeczywistości kuzyneczka dała się całokształtem brytyjskiego świata dotknąć. Ze smutkiem przyjęła całkiem jasną odpowiedź, ale ukryła to równocześnie z widoczną zmianą nastroju. Zaraźliwy uśmiech to jednak bardzo przydatna cecha, gdy najchętniej wszystkich by się tylko rozśmieszało.
– Ja? – zdziwiła się, prychnęła, machnęła dłonią, pokręciła głową i zrobiła chyba już wszystko, aby udowodnić Susłowi, że trochę tej magii chyba jednak rzeczywiście nadużywała – Oczywiście, że nie – kłamstwo, choć to też zależało od tego, co kto uważał za "nadużywanie" – To przez Meg, moją przyjaciółkę. Jest mugolką i magia co chwilę wokół niej wariuje – wyjaśniła, jak prawdziwy strażnik prostując się i pilnie obserwując w miarę spokojne, nieruchome sidła – Przygarnęłam ją do siebie na trochę, żeby nie musiała samodzielnie radzić sobie z... tym wszystkim. Okazuje się, że mugolski świat jest w jeszcze gorszym stanie, niż ten czarodziejski. Dajemy sobie radę. Jest trochę śmiesznie, trochę strasznie, ale niedługo mam nadzieję być gotowa na wszystko.
Tłumaczyła to wszystko nie odrywając wzroku od niebezpieczeństwa, nie dlatego, że się nim martwiła – przynajmniej nie w tej chwili – a raczej po to, żeby Sue nie mogła wypatrzeć w jej oczach niepewności. Planowała wizytę u Charlene, ot, żeby tylko podszkolić się w anatomii i mieć jakieś podstawy do obchodzenia się z leczniczymi specyfikami, ale nie wiedziała, czy to uratuje ją od zatrzymania akcji serca, które nastąpiło jakiś czas temu z winy anomalii. Chyba nikt tak właściwie nie wiedział, czy cokolwiek mogło tym sytuacjom zapobiec.
Uśmiechnęła się kącikiem ust na żartobliwość kuzynki i przewróciła teatralnie oczyma, wystosowując nieme "niech ci będzie". Sprawy, które miały omówić zamiast prawdziwie palącej kwestii, nie były jednak dobrymi zamiennikami, a przynajmniej nie takimi, którymi Kaja zajęłaby się z przyjemnością. Skrzywiła się trochę, ale nie zamierzała uciekać od tematu. Wystarczająco się już w życiu nauciekała.
– Dobrze – stwierdziła, ze spojrzeniem ciągle wbitym w głąb korytarza, przez co umknęły jej dziwactwa Susła – Niedługo idę się dokształcać. Nie chcę potraktować Meg albo siebie leczniczym zaklęciem, które na przykład amputuje czyjąś rękę, zamiast ją uleczyć. Eliksiry są w tej kwestii o wiele bezpieczniejsze. No i w sumie zdarzają mi się też zlecenia, więc od czasu do czasu się nimi zajmuję. Ale nie jestem zbyt blisko otwarcia jakiegoś alchemicznego zakładu. Musiałabym wtedy przestać dawać koncerty – uśmiechnęła się do kuzynki, dopiero teraz orientując się, że jej twarz zniknęła z miejsca, w którym spodziewała się ją widzieć. Powędrowała zmartwionym spojrzeniem do dołu, mimo wszystko dopuszczając babciną stronę do głosu.
– Wilka dostaniesz, Sue, zdajesz sobie z tego sprawę?
A ty, Królowo Argyll? Zdajesz sobie sprawę z tego, co się dzieje w świecie? Jak się w nim odnajdujesz? Jak go postrzegasz?
Ucichła na dłużej, próbując znaleźć odpowiedzi na pytania, które sama sobie zadała, choć tak naprawdę zainicjowała je Susanne. Przełknęła z trudem ślinę, trochę nieskładnie formułując odpowiedź.
– Robię, co mogę... Znaczy, ja odnajduję się... tak sobie. Ale to nie o mnie tu chodzi. Chodzi o... – Tuilelaith, myślała głównie o Tuilelaith, ale też o Susanne, o Marcelli, o Elyon, o Meg, o Shelcie, o Lily... – Chodzi o wszystkich innych. Robię co mogę, żeby wszyscy odnajdowali się w tym świecie choć trochę lepiej. I chciałabym robić coś więcej, naprawdę, ale ja... – uśmiechnęła się smutno, zdając sobie sprawę, że tak naprawdę nie ma nic więcej – Ja tylko umiem śpiewać i grać. Więc to robię. Podnoszę ludzi na duchu, żeby mogli z podniesionymi głowami iść naprzód i mieć nadzieję na lepsze jutro. Wojna w tym nie pomaga. Nieważne czy ta, czy jakakolwiek inna. Chciałabym, żeby się wreszcie skończyła. Żeby cały ten koszmar się skończył.
Nie do końca kontrolowała swoje słowa i wylała z siebie całą prawdę. Zwykle dosyć wyraźnie się w towarzystwie Sue ograniczała, wiedząc, że jej kuzynka nie jest najbardziej typową osobą, ale teraz chyba podświadomie orientowała się w tym, jak bardzo obie wydoroślały. Odpowiedzialność, zdaje się, rzeczywiście stanowiła o wiele większy ciężar niż zwykle, a co za tym idzie, zmieniała ludzi jeszcze bardziej niż zwykle.
[bylobrzydkobedzieladnie]
– Ja? – zdziwiła się, prychnęła, machnęła dłonią, pokręciła głową i zrobiła chyba już wszystko, aby udowodnić Susłowi, że trochę tej magii chyba jednak rzeczywiście nadużywała – Oczywiście, że nie – kłamstwo, choć to też zależało od tego, co kto uważał za "nadużywanie" – To przez Meg, moją przyjaciółkę. Jest mugolką i magia co chwilę wokół niej wariuje – wyjaśniła, jak prawdziwy strażnik prostując się i pilnie obserwując w miarę spokojne, nieruchome sidła – Przygarnęłam ją do siebie na trochę, żeby nie musiała samodzielnie radzić sobie z... tym wszystkim. Okazuje się, że mugolski świat jest w jeszcze gorszym stanie, niż ten czarodziejski. Dajemy sobie radę. Jest trochę śmiesznie, trochę strasznie, ale niedługo mam nadzieję być gotowa na wszystko.
Tłumaczyła to wszystko nie odrywając wzroku od niebezpieczeństwa, nie dlatego, że się nim martwiła – przynajmniej nie w tej chwili – a raczej po to, żeby Sue nie mogła wypatrzeć w jej oczach niepewności. Planowała wizytę u Charlene, ot, żeby tylko podszkolić się w anatomii i mieć jakieś podstawy do obchodzenia się z leczniczymi specyfikami, ale nie wiedziała, czy to uratuje ją od zatrzymania akcji serca, które nastąpiło jakiś czas temu z winy anomalii. Chyba nikt tak właściwie nie wiedział, czy cokolwiek mogło tym sytuacjom zapobiec.
Uśmiechnęła się kącikiem ust na żartobliwość kuzynki i przewróciła teatralnie oczyma, wystosowując nieme "niech ci będzie". Sprawy, które miały omówić zamiast prawdziwie palącej kwestii, nie były jednak dobrymi zamiennikami, a przynajmniej nie takimi, którymi Kaja zajęłaby się z przyjemnością. Skrzywiła się trochę, ale nie zamierzała uciekać od tematu. Wystarczająco się już w życiu nauciekała.
– Dobrze – stwierdziła, ze spojrzeniem ciągle wbitym w głąb korytarza, przez co umknęły jej dziwactwa Susła – Niedługo idę się dokształcać. Nie chcę potraktować Meg albo siebie leczniczym zaklęciem, które na przykład amputuje czyjąś rękę, zamiast ją uleczyć. Eliksiry są w tej kwestii o wiele bezpieczniejsze. No i w sumie zdarzają mi się też zlecenia, więc od czasu do czasu się nimi zajmuję. Ale nie jestem zbyt blisko otwarcia jakiegoś alchemicznego zakładu. Musiałabym wtedy przestać dawać koncerty – uśmiechnęła się do kuzynki, dopiero teraz orientując się, że jej twarz zniknęła z miejsca, w którym spodziewała się ją widzieć. Powędrowała zmartwionym spojrzeniem do dołu, mimo wszystko dopuszczając babciną stronę do głosu.
– Wilka dostaniesz, Sue, zdajesz sobie z tego sprawę?
A ty, Królowo Argyll? Zdajesz sobie sprawę z tego, co się dzieje w świecie? Jak się w nim odnajdujesz? Jak go postrzegasz?
Ucichła na dłużej, próbując znaleźć odpowiedzi na pytania, które sama sobie zadała, choć tak naprawdę zainicjowała je Susanne. Przełknęła z trudem ślinę, trochę nieskładnie formułując odpowiedź.
– Robię, co mogę... Znaczy, ja odnajduję się... tak sobie. Ale to nie o mnie tu chodzi. Chodzi o... – Tuilelaith, myślała głównie o Tuilelaith, ale też o Susanne, o Marcelli, o Elyon, o Meg, o Shelcie, o Lily... – Chodzi o wszystkich innych. Robię co mogę, żeby wszyscy odnajdowali się w tym świecie choć trochę lepiej. I chciałabym robić coś więcej, naprawdę, ale ja... – uśmiechnęła się smutno, zdając sobie sprawę, że tak naprawdę nie ma nic więcej – Ja tylko umiem śpiewać i grać. Więc to robię. Podnoszę ludzi na duchu, żeby mogli z podniesionymi głowami iść naprzód i mieć nadzieję na lepsze jutro. Wojna w tym nie pomaga. Nieważne czy ta, czy jakakolwiek inna. Chciałabym, żeby się wreszcie skończyła. Żeby cały ten koszmar się skończył.
Nie do końca kontrolowała swoje słowa i wylała z siebie całą prawdę. Zwykle dosyć wyraźnie się w towarzystwie Sue ograniczała, wiedząc, że jej kuzynka nie jest najbardziej typową osobą, ale teraz chyba podświadomie orientowała się w tym, jak bardzo obie wydoroślały. Odpowiedzialność, zdaje się, rzeczywiście stanowiła o wiele większy ciężar niż zwykle, a co za tym idzie, zmieniała ludzi jeszcze bardziej niż zwykle.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Trudno było nie dostrzec ciemnej strony świata, kiedy za jednym zamachem wydzierała z życia cztery szalenie ważne osoby, pozostawiając pustkę niemożliwą do zapełnienia. Nigdy, nikim, niczym - pozostawał tylko wicherek pod postacią wspomnień, czasem ciepły, innym razem tnący twarz z lodowatym impetem, wyciskając łzy i dławiąc. Pozostawała sobą, tym samym kreatywnym istnieniem, ciekawskim i odnajdującym pozytywy w drobnostkach, lecz trudne doświadczenie wplotło między jasne kosmyki nostalgię i zwątpienie. Powrót do dawnej radości i beztroski okazał się trudny, prawie niemożliwy, kiedy wokół świat sypał się dalej, co chwila przetykając dni dramatami - a na dokładkę pogarszały się efekty anomalii. Szło jej co prawda coraz lepiej, w kroki wplotła już trochę lekkości, głos wrócił do śpiewnych nut, a oczy błyszczały w odpowiedzi na piękne zjawiska, wciąż w życiu obecne - obok tego drżała jednak śmiertelna powaga. Taka sama przewijała się podczas spotkań Zakonu Feniksa.
Susanne pokiwała głową z lekkim uśmiechem, wysłuchując wyjaśnienia - a więc przyjęła pod swój dach mugolkę, w paru słowach przypominając jasnowłosej, że serce zawsze miała po właściwej stronie. Odwrócone spojrzenie dało Lovegood wystarczającą wskazówkę i choć nie potrafiła czytać z ludzi, jak z otwartych ksiąg, odnajdywała się w tym, co czuli, jeśli znała ich wystarczająco dobrze i długo. Ktoś mądry nazwał to kiedyś empatią. Caileen martwiła się i miała ku temu powody - zmartwiła też swoją kuzynkę, kiedy oczywistym stało się, że ciemnowłosa jest stale narażona na kapryśną magię. Była jednak dorosła, skoro postanowiła zatroszczyć się o dobro innej osoby, robiła to ze świadomością konsekwencji. Sue postąpiłaby tak samo.
- Dobrze, że ma... względnie bezpieczny kąt - odpowiedziała szczerze, zatrzymując się na chwilę w środku sformułowania. Dla niemagicznych żaden kąt nie był teraz bezpieczny.
Przy zmianie tematu na ten właściwy, który z całą pewnością musiały dociągnąć do końca podczas tego spotkania, błękitne oczy próbowały wyłapać każdą zmianę w mimice - z ulgą przyjęła brak uników i oddalanie się od zadanych pytań. Ta rozmowa była potrzebna obydwu z nich, a czas na ucieczki słowne, jeśli Caileen miała wesprzeć ich szeregi, dobiegał końca.
- Wilki się tu nie zapuszczają - odparła gładko, mniej więcej rozumiejąc, że chodziło o zimną posadzkę, ale niewiele sobie z tego robiła. Brzmiała zaś jakby kompletnie poważnie informowała Findlay o tym, że wilki preferują inne tereny - trochę rozmarzony głos, zero sarkazmu. Urwała na tym, nie dodając, że chętnie zaopiekowałaby się takim czworonogiem. Czekała na odpowiedź i nie zamierzała przerywać powagi. To zaś, co usłyszała, wywołało kolejny, ciepły uśmiech, niepozbawiony smutnej nuty.
- Cai - odezwała się w końcu, zmieniając nieco pozycję - usiadła na nogach, zginając kolana i uniosła dłoń, by ująć palce kuzynki. Wierzyła, że tym drobnym gestem można nie tyle ukazać wsparcie, co przekazać je, przelać trochę ciepła, podzielić się emocjami, także tymi trudnymi. - Możesz więcej, choć to, co robisz, to już więcej niż ci się wydaje - nie każdy decydował się trzymać pod własnym dachem mugola, narażając własne zdrowie - ale trudno jest działać w pojedynkę, zwłaszcza nie umiejąc wszystkiego - a tego przecież nie umiał nikt, nawet ten przerażający typ, który owijał sobie terrorystów wokół palca. - Dlatego chciałam opowiedzieć ci o Zakonie Feniksa - powiedziała spokojnie, ale pewnie, jeszcze nie brnąc dalej, najpierw chcąc dostrzec reakcję.
Susanne pokiwała głową z lekkim uśmiechem, wysłuchując wyjaśnienia - a więc przyjęła pod swój dach mugolkę, w paru słowach przypominając jasnowłosej, że serce zawsze miała po właściwej stronie. Odwrócone spojrzenie dało Lovegood wystarczającą wskazówkę i choć nie potrafiła czytać z ludzi, jak z otwartych ksiąg, odnajdywała się w tym, co czuli, jeśli znała ich wystarczająco dobrze i długo. Ktoś mądry nazwał to kiedyś empatią. Caileen martwiła się i miała ku temu powody - zmartwiła też swoją kuzynkę, kiedy oczywistym stało się, że ciemnowłosa jest stale narażona na kapryśną magię. Była jednak dorosła, skoro postanowiła zatroszczyć się o dobro innej osoby, robiła to ze świadomością konsekwencji. Sue postąpiłaby tak samo.
- Dobrze, że ma... względnie bezpieczny kąt - odpowiedziała szczerze, zatrzymując się na chwilę w środku sformułowania. Dla niemagicznych żaden kąt nie był teraz bezpieczny.
Przy zmianie tematu na ten właściwy, który z całą pewnością musiały dociągnąć do końca podczas tego spotkania, błękitne oczy próbowały wyłapać każdą zmianę w mimice - z ulgą przyjęła brak uników i oddalanie się od zadanych pytań. Ta rozmowa była potrzebna obydwu z nich, a czas na ucieczki słowne, jeśli Caileen miała wesprzeć ich szeregi, dobiegał końca.
- Wilki się tu nie zapuszczają - odparła gładko, mniej więcej rozumiejąc, że chodziło o zimną posadzkę, ale niewiele sobie z tego robiła. Brzmiała zaś jakby kompletnie poważnie informowała Findlay o tym, że wilki preferują inne tereny - trochę rozmarzony głos, zero sarkazmu. Urwała na tym, nie dodając, że chętnie zaopiekowałaby się takim czworonogiem. Czekała na odpowiedź i nie zamierzała przerywać powagi. To zaś, co usłyszała, wywołało kolejny, ciepły uśmiech, niepozbawiony smutnej nuty.
- Cai - odezwała się w końcu, zmieniając nieco pozycję - usiadła na nogach, zginając kolana i uniosła dłoń, by ująć palce kuzynki. Wierzyła, że tym drobnym gestem można nie tyle ukazać wsparcie, co przekazać je, przelać trochę ciepła, podzielić się emocjami, także tymi trudnymi. - Możesz więcej, choć to, co robisz, to już więcej niż ci się wydaje - nie każdy decydował się trzymać pod własnym dachem mugola, narażając własne zdrowie - ale trudno jest działać w pojedynkę, zwłaszcza nie umiejąc wszystkiego - a tego przecież nie umiał nikt, nawet ten przerażający typ, który owijał sobie terrorystów wokół palca. - Dlatego chciałam opowiedzieć ci o Zakonie Feniksa - powiedziała spokojnie, ale pewnie, jeszcze nie brnąc dalej, najpierw chcąc dostrzec reakcję.
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
Dorosła? Och, ile Tuilelaith miałaby na ten temat do powiedzenia! Trudno w tej chwili stwierdzić, czy wątpliwości, które Caileen pokładała w tę swoją nieszczęsną dorosłość, wynikały na tym etapie jeszcze z jej własnych poglądów na sprawy wszelakie, czy raczej z tego, jak jej niedoszła żona ciągle przypominała o braku odpowiedzialności i tym podobnych. Na temat przyjęcia Meg na Pokątną 22/3 Tujka wyraziła bardzo silną opinię, ale przecież to nie było jej mieszkanie ani jej decyzja. Attenberry potrzebowała, jak to Sue zgrabnie ujęła, względnie bezpiecznego kąta, więc go dostała. Jak Kaja miałaby patrzeć w lustro, gdyby odmówiła przyjaciółce pomocy? Czy własne bezpieczeństwo naprawdę miało stawać ponad moralnością i przyjaźnią?
Findlayówna ściągnęła na moment brwi, początkowo rozumiejąc uwagę Susła jako personalny przytyk, ale po chwili zorientowała się, o co naprawdę chodziło. Pokiwała machinalnie głową.
– Lepiej u mnie, niż na ulicy. Zwłaszcza teraz, nie? – spytała, choć nie oczekiwała odpowiedzi, bo doskonale ją znała. Nie chciała pokładać w wątpienie własnych decyzji. Wiedziała, że były słuszne i choćby Tuile wyrwała sobie wszystkie włosy z głowy, choćby do reszty zdarła gardło starając się żonie wytłumaczyć, że jest inaczej, sama też doskonale znała prawdę. Gdyby tylko zdołała się do niej przyznać!
Kajka trochę prychnęła śmiechem na komentarz o wilkach, ale prawdziwą eksplozję powstrzymała, zanim do niej doszło. Nie potrzebowała za bardzo przypomnień o tym, za co Sue rok w rok otrzymywała tytuł najulubieńszej kuzynki, ale lubiła je czasami dostawać. Tak samo tym razem, z tą różnicą, że rozmawiały o zbyt poważnych sprawach, aby pozwalać sobie na dłuższe, humorystyczne przerywniki. Ostatecznie Findlayówna nie ciągnęła tematu, a tylko pokręciła głową, żeby chociaż w najmniejszym stopniu pokazać swoje podejście do wilków.
Drgnęła niespodziewanie, kompletnie zaskoczona dotykiem i choć najpierw z wytrzeszczonymi oczyma spojrzała na swoją dłoń – jakimś cudem nie połączyła dźwięku swojego imienia z charakterem kuzynki i nie była w stanie odczytać jej intencji – to później złagodniała i zacisnęła te nieszczęsne palce na bladej dłoni. Uśmiechnęła się nieco, rzeczywiście otrzymując trochę symbolicznego ciepła. Słuchała Susanne uważnie, choć do pewnego stopnia odpuszczając pełne skupienie, bo wszystko, co było do niej mówione, zakrawało o sztampowość i dobrą etykietę w podobnej sytuacji. Mimo to, czuła wobec dziewczęcia prawdziwą szczerość, a gdy padła magiczna nazwa, rozszerzyła to nawet o niepowstrzymaną ciekawość.
– Zakon Feniksa? – powtórzyła niedokładnie – Sue... – zatrzymała się na moment, zastanawiając się, w jaki sposób podejść do sprawy, aby nie potraktować kuzyneczki jak dziecka, którym już dawno przecież nie była – ...nie wylądowałaś w jakiejś sekcie, co? – zapytała wreszcie, nie odrywając od niej wzroku. Różdżka ciągle była dzielnie wycelowana w głąb korytarza, na wypadek gdyby trzeci uczestnik spotkania zamierzał wykorzystać przeniesienie uwagi.
Findlayówna ściągnęła na moment brwi, początkowo rozumiejąc uwagę Susła jako personalny przytyk, ale po chwili zorientowała się, o co naprawdę chodziło. Pokiwała machinalnie głową.
– Lepiej u mnie, niż na ulicy. Zwłaszcza teraz, nie? – spytała, choć nie oczekiwała odpowiedzi, bo doskonale ją znała. Nie chciała pokładać w wątpienie własnych decyzji. Wiedziała, że były słuszne i choćby Tuile wyrwała sobie wszystkie włosy z głowy, choćby do reszty zdarła gardło starając się żonie wytłumaczyć, że jest inaczej, sama też doskonale znała prawdę. Gdyby tylko zdołała się do niej przyznać!
Kajka trochę prychnęła śmiechem na komentarz o wilkach, ale prawdziwą eksplozję powstrzymała, zanim do niej doszło. Nie potrzebowała za bardzo przypomnień o tym, za co Sue rok w rok otrzymywała tytuł najulubieńszej kuzynki, ale lubiła je czasami dostawać. Tak samo tym razem, z tą różnicą, że rozmawiały o zbyt poważnych sprawach, aby pozwalać sobie na dłuższe, humorystyczne przerywniki. Ostatecznie Findlayówna nie ciągnęła tematu, a tylko pokręciła głową, żeby chociaż w najmniejszym stopniu pokazać swoje podejście do wilków.
Drgnęła niespodziewanie, kompletnie zaskoczona dotykiem i choć najpierw z wytrzeszczonymi oczyma spojrzała na swoją dłoń – jakimś cudem nie połączyła dźwięku swojego imienia z charakterem kuzynki i nie była w stanie odczytać jej intencji – to później złagodniała i zacisnęła te nieszczęsne palce na bladej dłoni. Uśmiechnęła się nieco, rzeczywiście otrzymując trochę symbolicznego ciepła. Słuchała Susanne uważnie, choć do pewnego stopnia odpuszczając pełne skupienie, bo wszystko, co było do niej mówione, zakrawało o sztampowość i dobrą etykietę w podobnej sytuacji. Mimo to, czuła wobec dziewczęcia prawdziwą szczerość, a gdy padła magiczna nazwa, rozszerzyła to nawet o niepowstrzymaną ciekawość.
– Zakon Feniksa? – powtórzyła niedokładnie – Sue... – zatrzymała się na moment, zastanawiając się, w jaki sposób podejść do sprawy, aby nie potraktować kuzyneczki jak dziecka, którym już dawno przecież nie była – ...nie wylądowałaś w jakiejś sekcie, co? – zapytała wreszcie, nie odrywając od niej wzroku. Różdżka ciągle była dzielnie wycelowana w głąb korytarza, na wypadek gdyby trzeci uczestnik spotkania zamierzał wykorzystać przeniesienie uwagi.
Lovegood potrafiła zrozumieć podejście ludzi, którzy chcieli chronić swoich bliskich - sama także starała się o to każdego dnia, nie wyobrażała sobie narażania Artemisa w jakikolwiek sposób, lecz równocześnie nie zamierzała tamować chęci pomocy, kiedy już się pojawiała - gdyby znała panujące między dziewczętami szczegóły, wciąż postąpiłaby tak samo. Nie miała pojęcia, że panna Meadowes nie życzy sobie, by wciągać muzykantkę w szeregi organizacji, lecz wiedza na ten temat niewiele by w temacie zmieniła. Sue zbyt gorąco wierzyła w to, że Caileen może dołączyć do alchemików i wspomóc resztę, a skoro zdołała już dostrzec z jej strony wyraźne chęci, nie mogła ich po prostu zignorować. Takich ludzi potrzebowali.
- Może trochę - wzruszyła ramionami, wypowiadając te słowa lekkim tonem, niewiele robiąc sobie z tego pytania. Nigdy nie patrzyła na Zakon w kategoriach sekty, nie chciała też Findlay wystraszyć, dlatego postarała się wyjaśnić jej wszystko w przystępniejszej formie niż pod postacią tego nieprzyjemnego określenia, jakie podrzuciła. - To ludzie działający zgodnie z ostatnim życzeniem profesora Dumbledore'a - zaczęła - chyba ciężko było kojarzyć źle tę postać. Tych ludzi też jakoś nie mogła umieścić w rolach podejrzanych. - Na początku chodziło o przeciwdziałanie Grindelwaldowi, radzenie sobie z rządami Tuft, potem pojawił się Voldemort - zawahała się. Wszyscy już wiedzieli. - Staramy się chronić ludzi, działać, pomagać, szukać informacji, leczymy miejsca, w których rozbestwiają się anomalie. Robimy wszystko, co tylko możemy - wyjaśniła, nie odrywając wzroku od kuzynki. Mówiła spokojnie, bez wzniosłości, ale z wyraźnym zaangażowaniem, odbijającym się w tęczówkach. - Są tam przeróżne osoby, od doświadczonych aurorów, uzdrowicieli, alchemików i naukowców, po ludzi, którzy wykorzystują mniej przełomowe umiejętności żeby sprawa choć trochę ruszyła naprzód - jak ona - nawet dla dziewczęcia, które próbowało odnaleźć się w świecie, znalazło się w Zakonie Feniksa miejsce. - Gdyby nie ta sekta, uwierz, byłoby jeszcze gorzej niż jest teraz - powiedziała, na chwilę zerkając w stronę oświetlonej części korytarza. - Skoro chcesz pomóc, nie ma lepszego wyjścia - stwierdziła, ponownie śledząc kuzynkę wzrokiem.
- Może trochę - wzruszyła ramionami, wypowiadając te słowa lekkim tonem, niewiele robiąc sobie z tego pytania. Nigdy nie patrzyła na Zakon w kategoriach sekty, nie chciała też Findlay wystraszyć, dlatego postarała się wyjaśnić jej wszystko w przystępniejszej formie niż pod postacią tego nieprzyjemnego określenia, jakie podrzuciła. - To ludzie działający zgodnie z ostatnim życzeniem profesora Dumbledore'a - zaczęła - chyba ciężko było kojarzyć źle tę postać. Tych ludzi też jakoś nie mogła umieścić w rolach podejrzanych. - Na początku chodziło o przeciwdziałanie Grindelwaldowi, radzenie sobie z rządami Tuft, potem pojawił się Voldemort - zawahała się. Wszyscy już wiedzieli. - Staramy się chronić ludzi, działać, pomagać, szukać informacji, leczymy miejsca, w których rozbestwiają się anomalie. Robimy wszystko, co tylko możemy - wyjaśniła, nie odrywając wzroku od kuzynki. Mówiła spokojnie, bez wzniosłości, ale z wyraźnym zaangażowaniem, odbijającym się w tęczówkach. - Są tam przeróżne osoby, od doświadczonych aurorów, uzdrowicieli, alchemików i naukowców, po ludzi, którzy wykorzystują mniej przełomowe umiejętności żeby sprawa choć trochę ruszyła naprzód - jak ona - nawet dla dziewczęcia, które próbowało odnaleźć się w świecie, znalazło się w Zakonie Feniksa miejsce. - Gdyby nie ta sekta, uwierz, byłoby jeszcze gorzej niż jest teraz - powiedziała, na chwilę zerkając w stronę oświetlonej części korytarza. - Skoro chcesz pomóc, nie ma lepszego wyjścia - stwierdziła, ponownie śledząc kuzynkę wzrokiem.
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
Kajka nie wierzyła w trzymanie czegokolwiek w tajemnicy przed osobą, którą kochała ponad życie. W tym najmocniej przejawiał się jej idealizm: po prostu nie była w stanie wyobrazić sobie ukrywania przed żoną jakichkolwiek szczegółów jakichkolwiek wydarzeń i już teraz, choć nawet nie zdołała się jeszcze na dobre do Zakonu Feniksa dostać, zamierzała wciągnąć w jego działalność również Tuilelaith. Oczywiście wtedy nie miała jeszcze pojęcia, że Tuilelaith z Zakonem znała się już całkiem dobrze, ale tę prawdę przeznaczono dla Królowej na inny termin. Na ten moment pozostawały tylko w miarę skromne wyjaśnienia, jakie przedstawiała Susanne. "Może trochę" zwróciło uwagę Caileen w dużym stopniu, ściągając na siwogłową kolejne zmartwione spojrzenie, przemieszane z pewnego rodzaju skarceniem. Kaja odebrała to jako trochę niepasujący do atmosfery żart i miała nawet powiedzieć na ten temat parę słów, ale powstrzymała się, podobnie do ostatniego razu. Zamiast komentować, słuchała, wyraźnie czując, jak z każdym słowem słabnie. Musiała z wysiłkiem weryfikować, czy przypadkiem nie jest robiona w konia, czy Sue po prostu nie ubzdurała sobie czegoś i czy nie trzeba jej było w tej bzdurze uświadomić. To bardzo niesprawiedliwe podejście Findlayówna tłumaczyła sobie bezpieczeństwem kuzynki. Jeśli przez takie zmyślone organizacje miała sobie zrobić krzywdę, lepiej już było poprowadzić ją do prawdy. Był tylko jeden problem: Kajka sama nie chciała iść w stronę prawdy, a raczej w stronę Zakonu.
To brzmiało aż zbyt pięknie. Przeróżni ludzie wypełniający ostatnie życzenie Dumbledore'a? I to jeszcze tacy, którzy niekoniecznie przełomowe umiejętności byli w stanie uznać za wartościowe? Kaja zacisnęła dłoń na różdżce, czując, jak całe jej ciało niemiłosiernie się spina. W takich okolicznościach, zresztą, w żadnych okolicznościach Susanne nie robiłaby sobie z niej podobnych żartów. Albo naprawdę wierzyła w istnienie Zakonu, albo on naprawdę istniał. Jak na zawołanie, dwa dni po wyleceniu na skrzydłach prawej motywacji, Królowa Argyll dostała okazję na rzucenie się w sam środek wiru akcji. Nie mogła przepuścić tak jasnej okazji, nawet jeśli ostatecznie całość okazałaby się tylko wymysłami nazbyt kreatywnej dziewczyny. To już kwestia honoru i dobra całego świata czarodziejów. Kaja odpuściła na moment sidłom i przykucnęła naprzeciw Sue. Spojrzała jej prosto w oczy, trochę poważna, trochę rozradowana, a trochę nawet przestraszona.
– No to na co czekamy? – spytała z trochę żartobliwym uśmiechem, wciąż niezdecydowana, w który z możliwych scenariuszy wierzyć bardziej – Chcę pomóc. Na wszystkie możliwe sposoby.
To brzmiało aż zbyt pięknie. Przeróżni ludzie wypełniający ostatnie życzenie Dumbledore'a? I to jeszcze tacy, którzy niekoniecznie przełomowe umiejętności byli w stanie uznać za wartościowe? Kaja zacisnęła dłoń na różdżce, czując, jak całe jej ciało niemiłosiernie się spina. W takich okolicznościach, zresztą, w żadnych okolicznościach Susanne nie robiłaby sobie z niej podobnych żartów. Albo naprawdę wierzyła w istnienie Zakonu, albo on naprawdę istniał. Jak na zawołanie, dwa dni po wyleceniu na skrzydłach prawej motywacji, Królowa Argyll dostała okazję na rzucenie się w sam środek wiru akcji. Nie mogła przepuścić tak jasnej okazji, nawet jeśli ostatecznie całość okazałaby się tylko wymysłami nazbyt kreatywnej dziewczyny. To już kwestia honoru i dobra całego świata czarodziejów. Kaja odpuściła na moment sidłom i przykucnęła naprzeciw Sue. Spojrzała jej prosto w oczy, trochę poważna, trochę rozradowana, a trochę nawet przestraszona.
– No to na co czekamy? – spytała z trochę żartobliwym uśmiechem, wciąż niezdecydowana, w który z możliwych scenariuszy wierzyć bardziej – Chcę pomóc. Na wszystkie możliwe sposoby.
Susanne wyobraźnię miała nad wyraz bujną, ale niezależnie od okoliczności - nawet gdyby terror nie zdołał sięgnąć tak blisko niej, zabierając rodzinę i szerzej otwierając oczy na fakt, że wojna mogła zmienić czyjeś życie w trakcie najkrótszej chwili, nie mogłaby zmyślić podobnych rzeczy. Sprawa była zbyt poważna, ona zaś dumała i odpływała w rzeczach błahych, codziennych - mniejszej wagi, a przede wszystkim o mniejszej szkodzie. Wciągając ludzi w fikcyjne ugrupowanie i polecając im walczyć w jego imieniu naraziłaby ich na niebezpieczeństwo. Do tego nie chciała dopuścić. W tej walce nikt nie powinien zostać sam, szukanie sprawiedliwości w pojedynkę było jak wyrok śmierci.
Uśmiechnęła się, gdy Caileen po wyraźnej chwili kontemplacji i układania sobie w głowie usłyszanych słów, złożyła odpowiedź. Lovegood pokiwała głową, przyjmując tę deklarację do wiadomości - była ważna. Teraz musiała ją jeszcze trochę przestrzec, wyjaśnić pewne sprawy, by nie pozwoliła się zaskoczyć na spotkaniu, o którym sama Sue myślała z lekkim stresem. Mało powiedziane - wiedziała, że zaangażuje się w wyprawę do Azkabanu, pamiętała doskonale o tym, jaką cenę będą musieli zapłacić.
- Pomożesz, będziesz miała ku temu okazję - na ten moment nie mów nikomu, to ścisła tajemnica. Możemy dzielić się nią dopiero, gdy zdobędziemy wśród innych wystarczające zaufanie - zawahała się, odzywając dopiero po chwili. - Nasza kwatera też jest ukryta. Myślę, że na ten moment nie mogę powiedzieć ci zbyt wiele ze względów bezpieczeństwa - twojego i innych - westchnęła, widocznie walcząc ze sobą. Chciała dać Caileen wyraźny obraz, nie wiedziała tylko, czy mówienie jej o Tuile będzie dobrym pomysłem. Nie miała pojęcia, którą poinformować, dlatego postanowiła pozostawić sprawy same sobie. Nie chciała się wtrącać. - Wyjaśnię ci parę spraw, ale najwięcej dowiesz się na spotkaniu, na które pójdziesz ze mną - wcielając cię, jestem za ciebie trochę odpowiedzialna - przyznała z ciepłym uśmiechem. Gdyby coś poszło nie tak, wina mogłaby spaść na barki Lovegood. - Możesz być zaskoczona. To znaczy, ja byłam, kiedy zrobiło się naprawdę niebezpiecznie i trzeba było skłonić się ku bardzo bezwzględnym decyzjom - nikt w ich gronie nie ucieszył się z faktu, że dzieci uratowane w odsieczach stanowią odpowiedź na anomalie i mogą zginąć - wciąż wyniszczane przez anomalie. Findlay miała dostać w twarz tymi informacjami na pierwszym spotkaniu. Zamierzała opowiedzieć jej trochę więcej, na ten moment wyjaśniła tyle, ile mogła. - Byłoby świetnie, jeśli do spotkania dasz radę uwarzyć kilka eliksirów. Są bardzo potrzebne na misjach. Poinformuję innych o tym, że zdecydowałaś się dołączyć - możliwe, że ktoś znajomy powie ci o swojej przynależności - w zeszłym miesiącu sama odezwała się do Rii, gdy tylko jasne okazało się, że dołączyła w szeregi Zakonu. Podejrzewała też, że prędzej czy później informacja dotrze do panny Meadowes.
Ukryte przejście opuściły razem - po odpowiedziach na pytania i dalszej rozmowie.
| zt x2
Uśmiechnęła się, gdy Caileen po wyraźnej chwili kontemplacji i układania sobie w głowie usłyszanych słów, złożyła odpowiedź. Lovegood pokiwała głową, przyjmując tę deklarację do wiadomości - była ważna. Teraz musiała ją jeszcze trochę przestrzec, wyjaśnić pewne sprawy, by nie pozwoliła się zaskoczyć na spotkaniu, o którym sama Sue myślała z lekkim stresem. Mało powiedziane - wiedziała, że zaangażuje się w wyprawę do Azkabanu, pamiętała doskonale o tym, jaką cenę będą musieli zapłacić.
- Pomożesz, będziesz miała ku temu okazję - na ten moment nie mów nikomu, to ścisła tajemnica. Możemy dzielić się nią dopiero, gdy zdobędziemy wśród innych wystarczające zaufanie - zawahała się, odzywając dopiero po chwili. - Nasza kwatera też jest ukryta. Myślę, że na ten moment nie mogę powiedzieć ci zbyt wiele ze względów bezpieczeństwa - twojego i innych - westchnęła, widocznie walcząc ze sobą. Chciała dać Caileen wyraźny obraz, nie wiedziała tylko, czy mówienie jej o Tuile będzie dobrym pomysłem. Nie miała pojęcia, którą poinformować, dlatego postanowiła pozostawić sprawy same sobie. Nie chciała się wtrącać. - Wyjaśnię ci parę spraw, ale najwięcej dowiesz się na spotkaniu, na które pójdziesz ze mną - wcielając cię, jestem za ciebie trochę odpowiedzialna - przyznała z ciepłym uśmiechem. Gdyby coś poszło nie tak, wina mogłaby spaść na barki Lovegood. - Możesz być zaskoczona. To znaczy, ja byłam, kiedy zrobiło się naprawdę niebezpiecznie i trzeba było skłonić się ku bardzo bezwzględnym decyzjom - nikt w ich gronie nie ucieszył się z faktu, że dzieci uratowane w odsieczach stanowią odpowiedź na anomalie i mogą zginąć - wciąż wyniszczane przez anomalie. Findlay miała dostać w twarz tymi informacjami na pierwszym spotkaniu. Zamierzała opowiedzieć jej trochę więcej, na ten moment wyjaśniła tyle, ile mogła. - Byłoby świetnie, jeśli do spotkania dasz radę uwarzyć kilka eliksirów. Są bardzo potrzebne na misjach. Poinformuję innych o tym, że zdecydowałaś się dołączyć - możliwe, że ktoś znajomy powie ci o swojej przynależności - w zeszłym miesiącu sama odezwała się do Rii, gdy tylko jasne okazało się, że dołączyła w szeregi Zakonu. Podejrzewała też, że prędzej czy później informacja dotrze do panny Meadowes.
Ukryte przejście opuściły razem - po odpowiedziach na pytania i dalszej rozmowie.
| zt x2
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
Znajdujące się w okolicach Londynu ukryte przejście jest miejscem tajemniczym, jak i niebezpiecznym. Wieść niesie, że podziemny korytarz wieńczy się ślepym zaułkiem, jednak Wasi sojusznicy twierdzą inaczej. Za zabójczymi diabelskimi sidłami ma znajdować się cenna księga, której czytelnicy zdobędą pradawną wiedzę pomocną do pokonania swych wrogów. Wiecie, że musicie zdobyć ją przed innymi.
Postać rozpatruje wszelkie zabezpieczenia pozostawione przez poprzednią grupę (najpierw pułapki oraz klątwy, później ew. strażników pozostawionych przez przeciwną organizację). Jeżeli grupa jest pierwszą, która zdobywa dany teren, należy pominąć ten etap.
Ścieżka pokojowa jest niemożliwa.
Zakon Feniksa/Rycerze Walpurgii: Ukryte przejście można zdobyć tylko siłą. Nie będzie to takie proste. Przesiąknięte magią jeszcze z czasów anomalii zmutowane diabelskie sidła są odporne na światło. Atakują za to zajadle wszystko i wszystkich, którzy ośmielą się wejść na ich terytorium. Musicie rozprawić się z szalejącymi kłączami, by przejść dalej. Postaci bez biegłości zielarstwa dadzą się zaskoczyć i otrzymają na start -40 PŻ.
Walka: Postać, która napisze w wątku jako pierwsza, rzuca kością za kłącze A; postać, która napisze jako druga, wykonuje rzuty za pnącze B; postać; która napisze jako trzecia (lub pierwsza, gdy w wątku są tylko dwie postaci), wykonuje rzuty za pnącze C.
Kłącze A (zwinność 35, sprawność 5, żywotność 100) będzie atakowało (ataki są zawsze udane zabierają 40 PŻ) oraz unikało zaklęć zawsze wtedy, kiedy wymaga tego sytuacja.
Kłącze B (zwinność 30, sprawność 15, żywotność 100) będzie atakowało (ataki są zawsze udane zabierają 40 PŻ) oraz unikało zaklęć zawsze wtedy, kiedy wymaga tego sytuacja.
Kłącze C (zwinność 25, sprawność 20, żywotność 100) będzie atakowało (ataki są zawsze udane zabierają 40 PŻ) oraz unikało zaklęć zawsze wtedy, kiedy wymaga tego sytuacja.
Gracz nie ma prawa zmienić woli rośliny broniącej lokacji, jedyne, co robi, to rzuca za nią kością i opisuje jej działania w sposób fabularny.
Aby przejść do etapu III należy odczekać 48 godzin, w trakcie których para (grupa) może zostać zaatakowana przez przeciwną organizację.
Postaci mają 2 tury na nałożenie zabezpieczeń, pułapek lub klątw oraz wydanie dyspozycji strażnikom należącym do organizacji.
Czekała na Hannibala tam, gdzie napisała w posłanym mu poprzedniego dnia liście. W okolicach Londynu stał pomnik Wendeliny, czarownicy, która zasłynęła z płatania figli mugolom polującym na wiedźmy i myślącym, że spalają je na stosie. Wieczór był mroźny, przed wiatrem i drobnym opadem śniegu chronił Sigrun płaszcz podszyty futrem. Wsparta o chłodny marmur paliła papierosa, skręconego samodzielnie poprzedniego wieczoru, tak wychodziło taniej. Ledwie wyrzuciła niedopałek w śnieg, a z ciemności wyłoniła się dobrze znana sylwetka krewniaka.
- Dobrze, że już jesteś. W tej okolicy wybudowano korytarz, który jest chroniony i dobrze ukryty. Mógłby posłużyć rebeliantom jako magazyn, musimy go więc zabezpieczyć - poinformowała Rookwooda, nie bawiąc się w zbędne uprzejmości i pogawędki o samopoczuciu, czy pogodzie. Sigrun od razu przeszła do konkretów. Z kieszeni płaszcza wyciągnęła maskę Śmierciożercy i nałożyła ją na twarz - zawsze miała ją przy sobie, gdy dopełniała obowiązków z ramienia Czarnego Pana. Poprawiła jeszcze zaczarowaną torbę, którą miała przewieszoną przez tułów i ruszyła przodem, ściskając w palcach cisową różdżkę.
Nie szukali długo, bo miała dobrych informatorów. Znajomy alchemik bardzo dokładnie określił lokalizację - wszystko się zgadzało. Odnaleźli zamknięte drzwi, które nie wiadomo dokąd prowadziły - należało to zbadać. Obejrzała się przez ramię, sprawdzając, czy Hannibal jest obok i zatrzymała się przed drzwiami przejścia, zmierzyła je wzrokiem, po czym wyrzekła spokojnym, pewnym tonem słowa, które - jak jej przekazano - miały je otworzyć.
- Nie wiem dokąd zmierzam - powiedziała Sigrun, choć było to jedynie hasło. Sama doskonale wiedziała dokąd zmierza. Wygranie wojny, Wielka Brytania, a później cały świat, w którym zabraknie miejsca na szlamu i zdrajców krwi - to był cel wiedźmy. Właśnie tam podążała krokiem pewnym i zdecydowanym, po trupach, mając zamiar uczynić wszystko, aby ten cel osiągnąć.
Drzwi skrzypnęły cicho, otwarły się, odsłaniając przed nimi jedynie ciemność. Sigrun, mająca na palcu Oko Ślepego, wkroczywszy do środka szybko dostrzegła słabe plamy ciepła na podłodze. W pierwszej chwili nie miała pewności czym są, lecz...
- Diabelskie sidła! - krzyknęła Sigrun, odsuwając się od morderczej rośliny; nie miała jednak pewności, czy Hannibal zdążył uczynić to samo. Obejrzała się na kuzyna przez ramię, lecz nie mogła mu w tej chwili pomóc - diabelskie sidła, wzmocnione anomaliami, nieczułe na światło był zbyt niebezpieczne.
1. rzut na opętanie
2 i 3. rzucam na atak Diabelskich sideł A i C na siebie samą
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : szefowa Brygady Uderzeniowej
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Sigrun Rookwood' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 96
--------------------------------
#2 'k100' : 83
--------------------------------
#3 'k100' : 48
#1 'k100' : 96
--------------------------------
#2 'k100' : 83
--------------------------------
#3 'k100' : 48
Strona 1 z 2 • 1, 2
Ukryte przejście
Szybka odpowiedź