Komnaty Tristana
Strona 4 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Komnaty Tristana
Sypialnia urządzona została w tonacjach właściwych dla dworu, w jasnych, kremowych barwach, pośrodku ściany przeciwległej do wejścia znajduje się obszerne łoże ze złotym baldachimem, którego kotara na co dzień zarzucona jest za ramę. Ściany zdobią obrazy przedstawiające piękno kobiecego ciała. Kawkowy stolik właściwie zawsze zdobi kryształowa karafka z białym winem i flakon z czerwoną różą, a dostawione do niego dwa obite aksamitem krzesła dają wystarczającą wygodę. Elegancki sekretarzyk opodal, o nogach z giętego drewna, pobłyskujący zdobieniami z mosiądzu, wydaje się stale pokryty piętrzącymi się dokumentami i listami, często rozrzuconymi w nieładzie. Za eleganckim parawanem ozdobionym płótnem haftowanym w różany wzór skryte zostały obite skórą kufry z drobiazgami. Drewniany parkiet ocieplają porozrzucane futra z białych lisów, miękkie dla bosych stóp eleganckie ozdoby większości sal Chateau Rose. Z sypialni wychodzi wejście do garderoby, toalety oraz na balkon; szerokie, przeszklone drzwi na zewnątrz ozdobione są delikatną jasną firanką. Sam balkon jest przestronny i duży, osłonięty czarną, metalową barierką ukutą we florystyczne wzory.
Milczał, kiedy o nich mówiła; nie widział istot objawionych na zamku z tak bliska jak one, rozmyte w nocnych ciemnościach wydawały mu się trudną do dostrzeżenia marą: opowieść Evandry nadawała im prawdziwości, którą poczuł w trakcie zgromadzenia na rycerskim spotkaniu. Przeraźliwa ciemność, był pewien, że tak, otchłań zaczynała ich otaczać, kiedy zacznie ich pochłaniać? Czy już zaczęła? Czy Evandra wciąż by przed nim stała, gdyby nie ofiarował jej tamtego dnia zaklętego pierścienia? Uniósł dłoń wyżej, ku jej twarzy, gdy opuściła powieki, składając ją na jej policzku. Palce wbite w kark zdradzały emocje, a on musiał w końcu pojąć, że jego decyzje nie dotyczyły tylko jego. Że objęta droga pozostawała ich wspólną, wymagając poświęcenia od nich obojga. Czy był w stanie ją chronić, gdy nie znała całej prawdy?
- Już dobrze - szepnął, gdy druga dłoń zawiesiła się na jej biodrze; odchylił się nieznacznie w tył, by móc spojrzeć jej w oczy. - Jestem tutaj - I nie pozwolę cię nigdy skrzywdzić, powtarzał w myślach złożoną deklarację. Nie znał natury tych istot, nie mógł wiedzieć, czym były, ale dobrze wiedział, że zrobi, że musi zrobić wszystko, by chronić swój ród. Otoczył ją protekcją magii równie plugawej, co potężnej - a której natury sam do końca nie pojmował, czy mogła w pełni ustrzec ją przed złem? Ileż by dał za to, żeby nie wypuszczać jej teraz z objęć, zachować ciepło i kojący zapach jej ciała, głos niosący syrenią melodię i bliskość, czuły dotyk przypominające mu przede wszystkim o tym, za co i dla kogo przez cały ten czas walczył, wzrok zbłądził, od jej jasnej twarzy prześlizgując się po półwilim ciele. Nowy wspaniały świat, który powstanie na zgliszczach starego będzie światem piękniejszym i lepszym - ten był niedoskonały, wznoszony na błędach kolejnych pokoleń. Na posłuszeństwie wobec tych, którym natura odmówiła magii, wykluczając ich z grona wyjątkowości. Skąd u jego przodków tak wiele pokory? Dlaczego godzili się na to przez stulecia? Jak można było, mając przed oczyma ją - istotę piękna - i przypadkową szlamę, uznać je za równowartościowe i przeznaczyć dla nich podobne role w społeczeństwie? Nie były sobie równe. Nie będą nigdy. Czy to dlatego i teraz należało oddać prym obowiązkom?
- Próbujemy to ustalić - odparł, w odpowiedzi na jej zaskoczenie. Jeszcze kilka tygodni temu lekceważył mugolskie najazdy, po tym, co widział wczorajszego dnia, był już ostrożniejszy. Miał w pamięci okaleczonych i torturowanych, miał w pamięci przedziwną technologię, której istota wciąż pozostawała dla nich tajemnicą. Płynęli tutaj wiedząc, co robią i gdzie się znajdą, zatem czuli się do tego gotowi. Co wieźli ze sobą? - Traversowie dostrzegli ich maszty. Jeśli dobiją do brzegu zgotujemy im odpowiednie powitanie, ale nie możemy dać się zaskoczyć. - Nie powinien poświęcać się teraz odpoczynkowi, jego ludzie potrzebowali go postawionego na nogi - a jednak znużony umysł gubił już fakty, a poplątane myśli nie płynęły tak trzeźwo, jak powinny - znużona głowa opadała niemal bezwiednie. - Zwróć się do kapitana portu w Dover. Niech powiadomi francuską stronę - przytaknął jej słowom, podstawiony przez nich jakiś czas temu człowiek był wszak w pełni lojalny i doskonale zorientowany w aktualnej sytuacji na Cieśninie.
Czy zrozumiałaby, gdyby wyznał jej prawdę o tym, czego dokonał? Że złamał prawa ludzkie, dokonując okrutnej zbrodni stojącej w sprzeczności z naturą, składając ją następnie w darze Evandrze, zaklętą w pierścieniu symbolizującym trwałość tego, co ich łączyło? Czy potrafił w pełni świadomie odpowiedzieć na pytanie czym był pierścień? Czarny Pan obdarzył go łaską, która zezwoliła mu na ten straszliwy czyn, a jednak sam w pełni nie pojmował natury stworzonego horkruksa. Pochwycił przegub jej dłoni, by spojrzeć na obrączkę, wolną dłonią wspierając się o ramę łóżka, w blasku świec mieniła się jak zwyczajne złoto. Mówił jej, że połączy ich nadzwyczajną więzią. Chyba tak właśnie było.
- Należy do ciebie, lecz ma w sobie zaklęty okruch mnie samego. Oddałem ci siebie - odpowiedział w końcu, fragment, który nieustannie odczuwał jako pustkę, szpetną bliznę, źle gojącą się ranę niemożliwą do zidentyfikowania w jakimkolwiek miejscu na ciele. Czasem wydawało mu się, że bolała, lecz nie był w stanie opisać tego bólu. Okruch był częścią niego, ale trwale oddzieloną. Kiedy zamykał oczy, miał wrażenie, że słyszy jego niezrozumiałe szepty, ale nie czuje jego myśli. Czy to majaki wywołane zmęczeniem? Czy wydarty z duszy - wciąż był nim, czy teraz pozostawał już tylko lichym cieniem, bliskim, a jednak obcym, istniejącym wszak osobno? - Byłem przy tobie cały czas. - Dlatego żyjesz. Dlatego tu jesteś. Nigdy go nie ściągaj, mówiłem ci. - Zawsze będę - powtórzył bezwiednie, coraz mniej przytomnie, uścisnąwszy jej dłoń mocniej dla otrzeźwienia. - Wiesz, że Ramsey jest moim bliskim przyjacielem. Ufam mu. - Wychowali się razem, wychował się pod tym dachem jako bękart jego wuja, którym okazał się wcale nie być. Powierzenie podobnej tajemnicy akurat jemu wydawało mu się naturalne. - Ale nade wszystko ma nieprzeciętny umysł i ogromną wiedzę, która pozwala mu widzieć i rozumieć więcej - Ogrom wszechwiedzy Departamentu Tajemnic połączony z talentem jasnowidzenia i wyjątkowym intelektem czyniło z niego uczonego, jacy zdarzali się raz na setki lat. Wyciągnięte przez niego wnioski mogły rzucić nowe światło na naturę tych złowieszczych i ponurych stworzeń - przynieść odpowiedzi, których sam nie był w stanie wysnuć. Kojący ton jej głosu usypiał czujność.
- To nie wszystko - mruknął, już przez półprzymknięte powieki. - Razem ze mną z Warwick wróciły trzy kobiety. Wiele przeszły w tej ponurej twierdzy, upokarzane przez tych, którzy nigdy nie powinni mieć nad nimi władzy. - Jak to możliwe, że ten szlam zaszedł tak daleko? - Wybierz dla siebie służkę spośród nich - polecił, potrzebowały tego, nadziei na lepsze życie. Praca na dworze w porównaniu z tym, co przeszły, musiała się jawić jako łaska. Dobrze to wyglądało w prasie. - Oddeleguj pozostałe do innych zadań, zostaną u nas - Może potrafią gotować. Może będą sprzątać. Było mu wszystko jedno. - Ale tym... możesz zająć się później. - Wróć do mnie. Pozwól mi, czuć ten zapach i to ciepło, miękkość jasnych włosów, słyszeć ten kojący głos. Wróć do mnie, nie powiedział nic, gdy coraz trudniej było mu unieść ciężejące powieki.
- Już dobrze - szepnął, gdy druga dłoń zawiesiła się na jej biodrze; odchylił się nieznacznie w tył, by móc spojrzeć jej w oczy. - Jestem tutaj - I nie pozwolę cię nigdy skrzywdzić, powtarzał w myślach złożoną deklarację. Nie znał natury tych istot, nie mógł wiedzieć, czym były, ale dobrze wiedział, że zrobi, że musi zrobić wszystko, by chronić swój ród. Otoczył ją protekcją magii równie plugawej, co potężnej - a której natury sam do końca nie pojmował, czy mogła w pełni ustrzec ją przed złem? Ileż by dał za to, żeby nie wypuszczać jej teraz z objęć, zachować ciepło i kojący zapach jej ciała, głos niosący syrenią melodię i bliskość, czuły dotyk przypominające mu przede wszystkim o tym, za co i dla kogo przez cały ten czas walczył, wzrok zbłądził, od jej jasnej twarzy prześlizgując się po półwilim ciele. Nowy wspaniały świat, który powstanie na zgliszczach starego będzie światem piękniejszym i lepszym - ten był niedoskonały, wznoszony na błędach kolejnych pokoleń. Na posłuszeństwie wobec tych, którym natura odmówiła magii, wykluczając ich z grona wyjątkowości. Skąd u jego przodków tak wiele pokory? Dlaczego godzili się na to przez stulecia? Jak można było, mając przed oczyma ją - istotę piękna - i przypadkową szlamę, uznać je za równowartościowe i przeznaczyć dla nich podobne role w społeczeństwie? Nie były sobie równe. Nie będą nigdy. Czy to dlatego i teraz należało oddać prym obowiązkom?
- Próbujemy to ustalić - odparł, w odpowiedzi na jej zaskoczenie. Jeszcze kilka tygodni temu lekceważył mugolskie najazdy, po tym, co widział wczorajszego dnia, był już ostrożniejszy. Miał w pamięci okaleczonych i torturowanych, miał w pamięci przedziwną technologię, której istota wciąż pozostawała dla nich tajemnicą. Płynęli tutaj wiedząc, co robią i gdzie się znajdą, zatem czuli się do tego gotowi. Co wieźli ze sobą? - Traversowie dostrzegli ich maszty. Jeśli dobiją do brzegu zgotujemy im odpowiednie powitanie, ale nie możemy dać się zaskoczyć. - Nie powinien poświęcać się teraz odpoczynkowi, jego ludzie potrzebowali go postawionego na nogi - a jednak znużony umysł gubił już fakty, a poplątane myśli nie płynęły tak trzeźwo, jak powinny - znużona głowa opadała niemal bezwiednie. - Zwróć się do kapitana portu w Dover. Niech powiadomi francuską stronę - przytaknął jej słowom, podstawiony przez nich jakiś czas temu człowiek był wszak w pełni lojalny i doskonale zorientowany w aktualnej sytuacji na Cieśninie.
Czy zrozumiałaby, gdyby wyznał jej prawdę o tym, czego dokonał? Że złamał prawa ludzkie, dokonując okrutnej zbrodni stojącej w sprzeczności z naturą, składając ją następnie w darze Evandrze, zaklętą w pierścieniu symbolizującym trwałość tego, co ich łączyło? Czy potrafił w pełni świadomie odpowiedzieć na pytanie czym był pierścień? Czarny Pan obdarzył go łaską, która zezwoliła mu na ten straszliwy czyn, a jednak sam w pełni nie pojmował natury stworzonego horkruksa. Pochwycił przegub jej dłoni, by spojrzeć na obrączkę, wolną dłonią wspierając się o ramę łóżka, w blasku świec mieniła się jak zwyczajne złoto. Mówił jej, że połączy ich nadzwyczajną więzią. Chyba tak właśnie było.
- Należy do ciebie, lecz ma w sobie zaklęty okruch mnie samego. Oddałem ci siebie - odpowiedział w końcu, fragment, który nieustannie odczuwał jako pustkę, szpetną bliznę, źle gojącą się ranę niemożliwą do zidentyfikowania w jakimkolwiek miejscu na ciele. Czasem wydawało mu się, że bolała, lecz nie był w stanie opisać tego bólu. Okruch był częścią niego, ale trwale oddzieloną. Kiedy zamykał oczy, miał wrażenie, że słyszy jego niezrozumiałe szepty, ale nie czuje jego myśli. Czy to majaki wywołane zmęczeniem? Czy wydarty z duszy - wciąż był nim, czy teraz pozostawał już tylko lichym cieniem, bliskim, a jednak obcym, istniejącym wszak osobno? - Byłem przy tobie cały czas. - Dlatego żyjesz. Dlatego tu jesteś. Nigdy go nie ściągaj, mówiłem ci. - Zawsze będę - powtórzył bezwiednie, coraz mniej przytomnie, uścisnąwszy jej dłoń mocniej dla otrzeźwienia. - Wiesz, że Ramsey jest moim bliskim przyjacielem. Ufam mu. - Wychowali się razem, wychował się pod tym dachem jako bękart jego wuja, którym okazał się wcale nie być. Powierzenie podobnej tajemnicy akurat jemu wydawało mu się naturalne. - Ale nade wszystko ma nieprzeciętny umysł i ogromną wiedzę, która pozwala mu widzieć i rozumieć więcej - Ogrom wszechwiedzy Departamentu Tajemnic połączony z talentem jasnowidzenia i wyjątkowym intelektem czyniło z niego uczonego, jacy zdarzali się raz na setki lat. Wyciągnięte przez niego wnioski mogły rzucić nowe światło na naturę tych złowieszczych i ponurych stworzeń - przynieść odpowiedzi, których sam nie był w stanie wysnuć. Kojący ton jej głosu usypiał czujność.
- To nie wszystko - mruknął, już przez półprzymknięte powieki. - Razem ze mną z Warwick wróciły trzy kobiety. Wiele przeszły w tej ponurej twierdzy, upokarzane przez tych, którzy nigdy nie powinni mieć nad nimi władzy. - Jak to możliwe, że ten szlam zaszedł tak daleko? - Wybierz dla siebie służkę spośród nich - polecił, potrzebowały tego, nadziei na lepsze życie. Praca na dworze w porównaniu z tym, co przeszły, musiała się jawić jako łaska. Dobrze to wyglądało w prasie. - Oddeleguj pozostałe do innych zadań, zostaną u nas - Może potrafią gotować. Może będą sprzątać. Było mu wszystko jedno. - Ale tym... możesz zająć się później. - Wróć do mnie. Pozwól mi, czuć ten zapach i to ciepło, miękkość jasnych włosów, słyszeć ten kojący głos. Wróć do mnie, nie powiedział nic, gdy coraz trudniej było mu unieść ciężejące powieki.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Pojedyncza łza wymknęła się spod zaciśniętej powieki i spłynęła w dół policzka, znacząc słoną wilgocią palce ułożonej nań jego dłoni. Nie było go tam ciałem, nie czuła jego obecności. W chwili gdy wyłoniły się upiorne cienie była jak pozostawiona sama sobie. Tkwiąc w bezruchu, ogarnięta ciemnością zaglądała w paszczę otchłani, zupełnie bezsilna i bezradna, pozostawiona jej łasce. Czy gdyby była nieco silniejsza, gdyby nie trzymającą ją w ostrych szponach serpentyna, mogłaby cokolwiek zdziałać? Jak zebrać w sobie moc, stawić czoła bezwzględności trudu?
- Nie chcę, by tak to wyglądało. Nie chcę tej bezsilności - mówiła znów, zbierając w sobie siłę po załamaniu głosu. Trzymała się we własnym szeregu, stojąc na uboczu, nie w pierwszych rzędach walczących. Starała się słuchać rozsądku - zwykle z różnym skutkiem - i nie zjawiać tam, gdzie miała pewność, że sobie nie poradzi. Tyle że wojna sięgała dalej, niż ktokolwiek mógł założyć czy przewidzieć. - Będę nad tym pracować - zadeklarowała od razu mimo kolejnej łzy. Czy mogła cokolwiek zdziałać, czegokolwiek się nauczyć, by poradzić sobie z trudem codzienności w sposób inny, niż zamknięcie się w pałacowych komnatach? Wizyta cieni pokazała dziś, że to żadne rozwiązanie. Nie wszędzie mógł z nią być, nie zawsze wesprzeć czy uratować. Nie mogła tego od niego wymagać, lecz nie był to też temat do dyskusji na ten moment.
- I nie pozwolimy na to - wtrąciła prędko, nie chcąc by znów brał wszystko na siebie. Ledwie utrzymująca się na karku głowa jasno świadczyła o przemożnym zmęczeniu. Swoją determinacją budził jej wzruszenie i współczucie, ale też siłę, której potrzebowała. Był dlań najlepszym przykładem czarodzieja, który mimo wszelkich przeciwieństw parł naprzód. Mimo strachu i mimo niewiedzy, mimo niepewności i wycieńczenia nie poddawał się, nawet teraz, wpół przytomnie, miał na uwadze dobro wszystkich innych, dobro sprawy.
Oddała mu swoją dłoń, pozwalając by zamyślił się nad odpowiedzią. Dlaczego było to tak skomplikowane i jaką skrywał przed nią tajemnicę? Słowa wyjaśnienia niewiele jej mówiły. Jak mogła zrozumieć co ma na myśli, gdy mówił tak mętnie, niczego nie rozjaśniając? Okruch samego siebie brzmiał szalenie romantycznie, lecz wciąż mało konkretnie. Skinęła tylko odruchowo głową, nie chcąc go teraz bardziej męczyć. Skoro mimo wszystko nie chciał mówić wprost, nie powinna go ciągnąć za język, a zwyczajnie zaufać. - Dopilnuję, by zarówno Ramsey, jak i reszta Śmierciożerców otrzymali wszystkie informacje. - Nie musiała znać ich osobiście, nie musiała im ufać. Tristan wyraził się o nich jasno i nie było tu nic do podważenia. Zbyt dobrze spostrzegła zionące mrokiem oczodoły cienia, które utkwiły w jej dłoni, wyraźnie wskazując powód swego ustąpienia. Błyszczącej na palcu obrączki nigdy nie ściągała, po dzisiejszych wydarzeniach tym bardziej nie miała takiego planu.
Naraz znów ją zmroziło. Kobiety przybyłe z Warwick? Czyżby mugole brali jeńców i więzili ich w fortecach? Jeśli te kobiety straciły swoje domy i nie miały gdzie się podziać, w całym Château Rose było wiele pokoi, które można im było oddać na czas pełnienia służby. Tu miały bezpieczny kąt i zajęcie, mogły na powrót wrócić do społeczeństwa, z którego wydarto je siłą.
- Za każdym razem, gdy wydaje mi się, że ich głupota i bezczelność osiągnęły szczyt możliwości, nadal mnie zaskakują - powiedziała cicho, dość nieobecnym głosem. Z każdym podobnym wypadkiem bała się ich coraz bardziej. Ta bezwzględna nieobliczalność zbierała gęste żniwo kosztem uciśnionych przez lata czarodziejów. Szukali luk i wykorzystywali słabości, stale dając świadectwo swemu zezwierzęceniu. Skąd u nich ta brutalność? Czy to strach przed utraceniem kontroli, przed zamianą ról, wedle których to oni mieli teraz uciekać i kryć się byle dalej. W odczuciu Evandry był to gwałtowny przeskok w skrajność - czy nie będzie on skutkować odwrotnością, której wszak nie chcieli? Jak długo miał jeszcze trwać ten konflikt? Kiedy mugole zrozumieją, że to przegrana dla nich walka i jedyne, co uzyskają swoim obecnym działaniem, to złość czarodziejskiego społeczeństwa, które traci cierpliwość? - Słusznie postąpiłeś, przyprowadzając je tutaj. Zapewnimy im bezpieczeństwo. - Rąk do pracy im nie brakowało, ale skoro tym gestem mogli wspomóc biedniejszych, poszkodowanych przez wojnę, dlaczego mieliby nie reagować? Także i osobista służka będzie sporym odciążeniem, kiedy zajmie się pomocą w Smoczym Rezerwacie. Oby któraś z pań okazała się na tyle pełna ogłady, by móc jej kiedyś zaufać. Przetrzymywane w twierdzy, łamane i upokarzane, czy będą miały w sobie na tyle siły i determinacji, aby wziąć na siebie odpowiedzialność?
- Zapłacą za lata zniewagi i wszystkie wyrządzone nam krzywdy - wybrzmiało miękko w jej ustach niczym błoga wizja, obietnica pięknej przyszłości. Sama także w to wierzyła, dla najbliższych i dla całego czarodziejskiego społeczeństwa chciała jak najlepiej. Okrutny szlam miała spotkać sprawiedliwość za każdą przelaną przezeń kroplę krwi, jak i za każdy ukrócony potencjał. - Połóż się i odpocznij. Zaraz do ciebie wrócę. - Powiodła dłonią z męskiego karku do policzka, by na spękanych wargach złożyć pocałunek. Naparła nań lekko, by ustąpił, ugiął się pod naciskiem i spoczął na łóżku. Już nie musiał się bać ani dłużej zaprzątać zmęczonej od natłoku problemów głowy. Organizm wymagał odpoczynku, chwili ciszy i spokoju.
- Nie chcę, by tak to wyglądało. Nie chcę tej bezsilności - mówiła znów, zbierając w sobie siłę po załamaniu głosu. Trzymała się we własnym szeregu, stojąc na uboczu, nie w pierwszych rzędach walczących. Starała się słuchać rozsądku - zwykle z różnym skutkiem - i nie zjawiać tam, gdzie miała pewność, że sobie nie poradzi. Tyle że wojna sięgała dalej, niż ktokolwiek mógł założyć czy przewidzieć. - Będę nad tym pracować - zadeklarowała od razu mimo kolejnej łzy. Czy mogła cokolwiek zdziałać, czegokolwiek się nauczyć, by poradzić sobie z trudem codzienności w sposób inny, niż zamknięcie się w pałacowych komnatach? Wizyta cieni pokazała dziś, że to żadne rozwiązanie. Nie wszędzie mógł z nią być, nie zawsze wesprzeć czy uratować. Nie mogła tego od niego wymagać, lecz nie był to też temat do dyskusji na ten moment.
- I nie pozwolimy na to - wtrąciła prędko, nie chcąc by znów brał wszystko na siebie. Ledwie utrzymująca się na karku głowa jasno świadczyła o przemożnym zmęczeniu. Swoją determinacją budził jej wzruszenie i współczucie, ale też siłę, której potrzebowała. Był dlań najlepszym przykładem czarodzieja, który mimo wszelkich przeciwieństw parł naprzód. Mimo strachu i mimo niewiedzy, mimo niepewności i wycieńczenia nie poddawał się, nawet teraz, wpół przytomnie, miał na uwadze dobro wszystkich innych, dobro sprawy.
Oddała mu swoją dłoń, pozwalając by zamyślił się nad odpowiedzią. Dlaczego było to tak skomplikowane i jaką skrywał przed nią tajemnicę? Słowa wyjaśnienia niewiele jej mówiły. Jak mogła zrozumieć co ma na myśli, gdy mówił tak mętnie, niczego nie rozjaśniając? Okruch samego siebie brzmiał szalenie romantycznie, lecz wciąż mało konkretnie. Skinęła tylko odruchowo głową, nie chcąc go teraz bardziej męczyć. Skoro mimo wszystko nie chciał mówić wprost, nie powinna go ciągnąć za język, a zwyczajnie zaufać. - Dopilnuję, by zarówno Ramsey, jak i reszta Śmierciożerców otrzymali wszystkie informacje. - Nie musiała znać ich osobiście, nie musiała im ufać. Tristan wyraził się o nich jasno i nie było tu nic do podważenia. Zbyt dobrze spostrzegła zionące mrokiem oczodoły cienia, które utkwiły w jej dłoni, wyraźnie wskazując powód swego ustąpienia. Błyszczącej na palcu obrączki nigdy nie ściągała, po dzisiejszych wydarzeniach tym bardziej nie miała takiego planu.
Naraz znów ją zmroziło. Kobiety przybyłe z Warwick? Czyżby mugole brali jeńców i więzili ich w fortecach? Jeśli te kobiety straciły swoje domy i nie miały gdzie się podziać, w całym Château Rose było wiele pokoi, które można im było oddać na czas pełnienia służby. Tu miały bezpieczny kąt i zajęcie, mogły na powrót wrócić do społeczeństwa, z którego wydarto je siłą.
- Za każdym razem, gdy wydaje mi się, że ich głupota i bezczelność osiągnęły szczyt możliwości, nadal mnie zaskakują - powiedziała cicho, dość nieobecnym głosem. Z każdym podobnym wypadkiem bała się ich coraz bardziej. Ta bezwzględna nieobliczalność zbierała gęste żniwo kosztem uciśnionych przez lata czarodziejów. Szukali luk i wykorzystywali słabości, stale dając świadectwo swemu zezwierzęceniu. Skąd u nich ta brutalność? Czy to strach przed utraceniem kontroli, przed zamianą ról, wedle których to oni mieli teraz uciekać i kryć się byle dalej. W odczuciu Evandry był to gwałtowny przeskok w skrajność - czy nie będzie on skutkować odwrotnością, której wszak nie chcieli? Jak długo miał jeszcze trwać ten konflikt? Kiedy mugole zrozumieją, że to przegrana dla nich walka i jedyne, co uzyskają swoim obecnym działaniem, to złość czarodziejskiego społeczeństwa, które traci cierpliwość? - Słusznie postąpiłeś, przyprowadzając je tutaj. Zapewnimy im bezpieczeństwo. - Rąk do pracy im nie brakowało, ale skoro tym gestem mogli wspomóc biedniejszych, poszkodowanych przez wojnę, dlaczego mieliby nie reagować? Także i osobista służka będzie sporym odciążeniem, kiedy zajmie się pomocą w Smoczym Rezerwacie. Oby któraś z pań okazała się na tyle pełna ogłady, by móc jej kiedyś zaufać. Przetrzymywane w twierdzy, łamane i upokarzane, czy będą miały w sobie na tyle siły i determinacji, aby wziąć na siebie odpowiedzialność?
- Zapłacą za lata zniewagi i wszystkie wyrządzone nam krzywdy - wybrzmiało miękko w jej ustach niczym błoga wizja, obietnica pięknej przyszłości. Sama także w to wierzyła, dla najbliższych i dla całego czarodziejskiego społeczeństwa chciała jak najlepiej. Okrutny szlam miała spotkać sprawiedliwość za każdą przelaną przezeń kroplę krwi, jak i za każdy ukrócony potencjał. - Połóż się i odpocznij. Zaraz do ciebie wrócę. - Powiodła dłonią z męskiego karku do policzka, by na spękanych wargach złożyć pocałunek. Naparła nań lekko, by ustąpił, ugiął się pod naciskiem i spoczął na łóżku. Już nie musiał się bać ani dłużej zaprzątać zmęczonej od natłoku problemów głowy. Organizm wymagał odpoczynku, chwili ciszy i spokoju.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Otarł dłonią, wpierw łzę, potem pozostawioną po niej słoną linię, pobłyskującą na jej porcelanowej twarzy. Była już bezpieczna, była tutaj, ale oboje zdawali sobie sprawę z tego, że od tragedii dzielił ją włos. Mógł ją stracić, tak po prostu, pierwszy raz pojmując, czym była kruchość życia, choć szafował nią co dnia z taką śmiałością. Przesunął dłoń, by otrzeć jej drugi policzek, czy zawiódł, dopuszczając do tej tragedii? Czy mógł zrobić cokolwiek, co by to powstrzymało? Czy gdyby spędził więcej czasu w kolejnych bibliotekach tego kraju, czy odnalazłby wtedy klucz do tej zagadki i zrozumiał naturę bytu, który w nim zamieszkał, a który był jednym z twórców tego czarnego scenariusza? Wpatrywał się w łzy, lśniące jak perły na jej czarnych rzęsach.
- Przede wszystkim musisz na siebie uważać - odparł półszeptem, zastanawiając się nad jej słowami. Czy mógł zrobić coś, by ją w tym wesprzeć? By jej pomóc? Bezpieczeństwo rodziny nie powinno być jej zmartwieniem, przecież to on za nie odpowiadał, czy sobie nie radził? Czy nie potrafił? Czasy przyszły trudne, ale on nie był każdym. Potrafił przecież sprostać wyzwaniom stawianym przez los - czy potrafił? Ten ciężar nie powinien spoczywać na niej. Lecz dziś była zdana na siebie, czy kolejnym razem jego horkruks odpędzi te istoty równie skutecznie? Gorycz porażki zapiekła, niosąc wstyd, którego nie mógł okazać.
Pokręcił głową, zgadzając się z jej słowami, gdy oznajmiła, że na to nie pozwolą. Oni. Była przy nim, była tu, żeby go wesprzeć, pomimo łez. Kiedy stała się tak silna? Zawsze miała w sobie niezwykły ogień, jej serce, jej duch, pełne były płomieni, których ciepła pragnął. - Dziękuję - odpowiedział, ściskając półwilą dłoń.
Miała rację, ogrom cierpienia, jakiego doświadczyły te kobiety, były oznaką utraty jakichkolwiek wartości przez wroga. Czarownice miały w sobie magię, wyjątkowy dar, który czynił je innymi, skąd u mugoli tyle śmiałości, by walczyć z przeznaczeniem i uparcie trzymać się przeszłości, która przecież musiała w końcu skruszeć? Ten marazm nie mógł trwać wiecznie, nikt w to chyba nie wierzył, czarodzieje musieli w końcu sięgnąć po to, co należało do nich. Gdyby mugole mieli w sobie więcej pokory, sięgnęliby po swoje z mniejszą drastycznością gestów. Wybrali walkę. A w tej walce nie było dla nich żadnych świętości.
- Zapłacą krwią, lecz na tej krwi wyrośnie nowe życie - szepnął, bo nie miał już siły na słowa, gdy usłyszał jej przepełnione wiarą słowa. - Każdego dnia jesteśmy coraz bliżej. Jutro będzie piękne - obiecał, porwany wiarą dźwięczącą w jej słowach. Rozumiała ich wagę, była pełna nadziei i ognia zapalczywości, bez których myśli o dokonanym przewrocie pozostałyby tylko marną i niezrealizowaną mrzonką. Czuł, że stawała mu się coraz bliższa, gdy odnajdywali porozumienie w tym, co było najważniejsze nie tylko dla niego - a dla całego świata. Idealizm był jej bliski, jak on pragnęła nieść światu pokój, lepsze jutro. Pragnęli tego samego, czy dziś wreszcie zdołali spojrzeć w tym samym kierunku?
Połóż się i odpocznij, nie chciał tego wcale; jej słodkie usta smakowały tym intensywniej po tak trudnym dniu. Myśl, że mógłby nie zaznać go nigdy więcej, napawała go nieznośnym przerażeniem. Przeniósł dłoń z jej policzka między złote włosy, wyczuwając ich jedwabistą miękkość, chciałby móc zatrzymać ją przy sobie na zawsze. To jej usta, jej dotyk, jej bliskość, odegnały napięcie i oczyściły krew z adrenaliny, pozwalając mu w pełni poddać się znużeniu. Bezwiednie uległ jej gestom, z wolna opadając na czystą i miękką pościel, mimo krwi i brudu na ciele, nie wypuścił jej jednak z objęć, zmuszając ją, by pochyliła się nad nim. Chciałby móc zamknąć ją teraz w ciasnym uścisku ramion, nie wypuścić, zatrzymać przy sobie, już na zawsze. Poczuć bicie jej serca, ciepły oddech, jej kruche jak lód życie. Oczy zamykały się same, bezwiednie uniesiona dłoń sięgnęła jej ust, badając czerwień jej warg opuszkami palców, lecz i dłoń wkrótce opadła. Wróć, próbował szepnąć, lecz z jego ust nie wydobyło się już żadne słowo. Z wysiłkiem uniesione powieki odczekały, aż powstanie i tylko ruch źrenic zdradzał przytomność, gdy obserwował jej odchodzącą sylwetkę.
Poruszała się jak sen, była snem.
/zt x2
- Przede wszystkim musisz na siebie uważać - odparł półszeptem, zastanawiając się nad jej słowami. Czy mógł zrobić coś, by ją w tym wesprzeć? By jej pomóc? Bezpieczeństwo rodziny nie powinno być jej zmartwieniem, przecież to on za nie odpowiadał, czy sobie nie radził? Czy nie potrafił? Czasy przyszły trudne, ale on nie był każdym. Potrafił przecież sprostać wyzwaniom stawianym przez los - czy potrafił? Ten ciężar nie powinien spoczywać na niej. Lecz dziś była zdana na siebie, czy kolejnym razem jego horkruks odpędzi te istoty równie skutecznie? Gorycz porażki zapiekła, niosąc wstyd, którego nie mógł okazać.
Pokręcił głową, zgadzając się z jej słowami, gdy oznajmiła, że na to nie pozwolą. Oni. Była przy nim, była tu, żeby go wesprzeć, pomimo łez. Kiedy stała się tak silna? Zawsze miała w sobie niezwykły ogień, jej serce, jej duch, pełne były płomieni, których ciepła pragnął. - Dziękuję - odpowiedział, ściskając półwilą dłoń.
Miała rację, ogrom cierpienia, jakiego doświadczyły te kobiety, były oznaką utraty jakichkolwiek wartości przez wroga. Czarownice miały w sobie magię, wyjątkowy dar, który czynił je innymi, skąd u mugoli tyle śmiałości, by walczyć z przeznaczeniem i uparcie trzymać się przeszłości, która przecież musiała w końcu skruszeć? Ten marazm nie mógł trwać wiecznie, nikt w to chyba nie wierzył, czarodzieje musieli w końcu sięgnąć po to, co należało do nich. Gdyby mugole mieli w sobie więcej pokory, sięgnęliby po swoje z mniejszą drastycznością gestów. Wybrali walkę. A w tej walce nie było dla nich żadnych świętości.
- Zapłacą krwią, lecz na tej krwi wyrośnie nowe życie - szepnął, bo nie miał już siły na słowa, gdy usłyszał jej przepełnione wiarą słowa. - Każdego dnia jesteśmy coraz bliżej. Jutro będzie piękne - obiecał, porwany wiarą dźwięczącą w jej słowach. Rozumiała ich wagę, była pełna nadziei i ognia zapalczywości, bez których myśli o dokonanym przewrocie pozostałyby tylko marną i niezrealizowaną mrzonką. Czuł, że stawała mu się coraz bliższa, gdy odnajdywali porozumienie w tym, co było najważniejsze nie tylko dla niego - a dla całego świata. Idealizm był jej bliski, jak on pragnęła nieść światu pokój, lepsze jutro. Pragnęli tego samego, czy dziś wreszcie zdołali spojrzeć w tym samym kierunku?
Połóż się i odpocznij, nie chciał tego wcale; jej słodkie usta smakowały tym intensywniej po tak trudnym dniu. Myśl, że mógłby nie zaznać go nigdy więcej, napawała go nieznośnym przerażeniem. Przeniósł dłoń z jej policzka między złote włosy, wyczuwając ich jedwabistą miękkość, chciałby móc zatrzymać ją przy sobie na zawsze. To jej usta, jej dotyk, jej bliskość, odegnały napięcie i oczyściły krew z adrenaliny, pozwalając mu w pełni poddać się znużeniu. Bezwiednie uległ jej gestom, z wolna opadając na czystą i miękką pościel, mimo krwi i brudu na ciele, nie wypuścił jej jednak z objęć, zmuszając ją, by pochyliła się nad nim. Chciałby móc zamknąć ją teraz w ciasnym uścisku ramion, nie wypuścić, zatrzymać przy sobie, już na zawsze. Poczuć bicie jej serca, ciepły oddech, jej kruche jak lód życie. Oczy zamykały się same, bezwiednie uniesiona dłoń sięgnęła jej ust, badając czerwień jej warg opuszkami palców, lecz i dłoń wkrótce opadła. Wróć, próbował szepnąć, lecz z jego ust nie wydobyło się już żadne słowo. Z wysiłkiem uniesione powieki odczekały, aż powstanie i tylko ruch źrenic zdradzał przytomność, gdy obserwował jej odchodzącą sylwetkę.
Poruszała się jak sen, była snem.
/zt x2
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Otrzymany przed dwoma dniami list z zaproszeniem do Durham Castle czytała z drżącymi dłońmi i wstrzymanym oddechem. Była świadoma, że wkrótce nadejdzie czas, by opuścić Château Rose i wrócić do życia, z pewnym przerażeniem odkrywała, że to już teraz. Trzy tygodnie spędzone w pałacowych murach pozwoliły się uspokoić i nabrać sił. Zorganizowany ślub oraz wesele pozwoliły utwierdzić się w przeświadczeniu, że wciąż ma wprawę w kwestiach istotnych do prawidłowego i efektywnego prowadzenia domu. Zadowoleni goście, nieco mniej zadowolona rodzina, ona sama z oddechem ulgi. Mając zapewnienie, że jest nadal (już?) w stanie odnaleźć się w przemijającej pomiędzy palcami rzeczywistości, poczuła się pewniej, gotowa. Mimo to wracając co rusz do treści listu Primrose z trudem powstrzymywała ścisk w gardle, natychmiastowo pojawiający się niepokój. Co innego borykać się ze strachem we własnych salonach i ogrodach, nie sposób porównać go do rzucenia się na głęboką wodę.
Tej nocy miała lekki sen - ledwie uspokajał się jej oddech, naraz budziła się z szalejącym w piersi sercem. Siedząc w fotelu przy otwartych drzwiach balkonowych, łapiąc pierwsze tego dnia promienie słoneczne, gładziła ciążowy brzuch, wahając się nad dokonaniem wyboru. Czy powinna wyjść z domu, ogłaszając o tym wszem i wobec? Czy lepiej, by zwróciła się do Tristana, nie chcąc narażać się na jego gniew? A może odpisze prędko przyjaciółce, zasłoni się gorszym samopoczuciem, wyłga od obecności na spotkaniu? Kim ja się staję?, zastanawiała się, odrzucając kolejne z przykrych wniosków. Jak obecna sytuacja miała się do bycia szyją rodziny, do wspierania jej i umacniania? Jaki przykład dawała tym tych, którzy uważali ją za wzór oraz ludziom, do których przemawiała? Ten krąg należało przerwać, nawet jeśli budziło to strach.
Kiedy usłyszała w korytarzu pierwszą krzątającą się służbę, a poranny chłód zaczął stawać się nieco dokuczliwy dla czarownicy ubranej w samą jedwabną halkę, bezszelestnie wniknęła do komnaty Tristana. Ostrożnie stawiała kroki, opierając palce o miękkość białego lisiego futra, chcąc upewnić się czy lord nestor spędził tę noc w domu. Zaciągnięty baldachim wskazywał jego obecność, więc wsunęła się między pościel. Słuchała jego miarowego oddechu i doszła do wniosku, że rzadko jest tak spokojny, jak we śnie. Winna temu była także ona sama, dokładając na ramiona ciężary, jakie winna pomóc mu nieść. Który to już raz przychodziła do niego z pochyloną głową, prosząc o przebaczenie i obiecując poprawę? Czy tym razem przestał wierzyć, że może się to kiedykolwiek ziścić? Wtuliła się w męski tors, ostrożnie doń przylegając. Tristan zwykł budzić się później niż ona, zresztą należał mu się odpoczynek. Zanim jeszcze przymknęła oczy, wyczuła poruszenie. Czyżby też miał ostatnio lekki sen?
- Nie śpisz już? - zapytała cicho, sięgając spojrzeniem jego twarzy, szukając nań uśmiechu bądź grymasu. - Mam nadzieję, że nie przerwałam ci pięknego snu.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Po raz pierwszy od dawna miał położyć się spać z czystym umysłem. Wiedział, że kiedy się przebudzi, nie nadejdzie żaden raport, nie pojawią się doniesienia o mugolskich atakach, nie zmartwi go żadna porażka Rycerzy; ciągnąca się od tak dawna wojna przechodziła w stan zawieszenia pozwalający na krótkotrwały oddech ulgi. Nastawione na czuwanie ciało było spięte i zmęczone, a stan ten utrzymywał się już od tak dawna, że na co dzień przestał to odczuwać - dopiero, gdy napięcie to zaczynało z niego schodzić, mógł poczuć, jak bardzo wyczerpujące były dla niego ostatnie miesiące.
Wbrew oczekiwaniom nie zasnął jednak szybko, dalej od frontu nie było wcale barwniej. Lekkomyślność Evandry, niepewność losu nienarodzonego dziecka, beztroska Mathieu, zagubienie Corinne, niegotowość Timotheego, samolubny sprzeciw jego młodszej siostry wobec planów co do jej przyszłości, czy rzeczywiście brakowało mu doświadczenia, by poprowadzić swój ród ku wielkości? Krzew róży miał rosnąć ku niebu, silny i zdrowy, tymczasem pogubione i porwane wiatrem płatki suszyły się na słońcu lub gniły w deszczu, każdy z nich osobno. Czy powinien stać się surowszy, bardziej zdystansowany? Czy wymuszenie dyscypliny wywołałoby u jego rodziny refleksję czy okryło go śmiesznością? Brakowało mu Melisande. Ciepłe ciało Deirdre niosło ukojenie, zapachy Wenus zapomnienie. Alkohol, po którym pamiątką została do połowy upita karafka Zielonej Wróżki na szafce nocnej, a której ziołowy aromat unosił się w komnacie, pozwalał na odcięcie, czego znamieniem były rozrzucone na sekretarzyku pergaminy. Jedne z rozpoczętym manifestem idei czystości krwi, porzuconym środkiem nocy na rzecz pokreślonych wierszy o bliżej niedookreślonej tęsknocie.
Kiedy się zbudził, był zmęczony, a napięcie wcale nie opuściło jego ciała. Intensywny i słodki zapach jaśminu wydawał się w pół rzeczywisty, gdy przeplatał się z obrazami chaotycznych abstrakcyjnych snów wywołanych pobudzającym umysł alkoholem. Słodkie przymilne słowa przedarły się przez ten woal, zawieszone gdzieś pomiędzy światem snów a jawy, miękko zajmując pozycję między nimi. Ciężkie powieki nie uniosły się od razu, ciało nie drgnęło po raz drugi, wyczuwając znajomy dotyk drugiego, dłoń wciąż sennym odruchem bezwiednie wplotła się w jej jedwabne włosy. Rozespany pomruk zdradzał jednocześnie odpowiedź na jej pytanie, jak i fakt, że nie do końca je usłyszał, gdy bezwiednie przysłaniał jej głowę brodą w poszukiwaniu bliskości. Nadszarpnięte nerwami myśli mimowolnie pomknęły w kierunku frontu, zagubione tak w czasie, jak przestrzeni, zawieszenie broni zamajaczyło gdzieś daleko, jako nieuchwytne wspomnienie - poderwał się w górę nagle, wspierając ciało o łokieć, która mogła być godzina? Wolna dłoń wymknęła się z miękkich kosmyków jej włosów, przetarła jego pulsującą skroń i rozespane oczy, których powieki zacisnął jeszcze na chwilę. Pokręcił głową przecząco.
- Co ty tu robisz? - zapytał, ni gniewnie ni tęsknie, we wciąż sennym zmieszaniu.
a czy Morrigan już się obudziła..?
Wbrew oczekiwaniom nie zasnął jednak szybko, dalej od frontu nie było wcale barwniej. Lekkomyślność Evandry, niepewność losu nienarodzonego dziecka, beztroska Mathieu, zagubienie Corinne, niegotowość Timotheego, samolubny sprzeciw jego młodszej siostry wobec planów co do jej przyszłości, czy rzeczywiście brakowało mu doświadczenia, by poprowadzić swój ród ku wielkości? Krzew róży miał rosnąć ku niebu, silny i zdrowy, tymczasem pogubione i porwane wiatrem płatki suszyły się na słońcu lub gniły w deszczu, każdy z nich osobno. Czy powinien stać się surowszy, bardziej zdystansowany? Czy wymuszenie dyscypliny wywołałoby u jego rodziny refleksję czy okryło go śmiesznością? Brakowało mu Melisande. Ciepłe ciało Deirdre niosło ukojenie, zapachy Wenus zapomnienie. Alkohol, po którym pamiątką została do połowy upita karafka Zielonej Wróżki na szafce nocnej, a której ziołowy aromat unosił się w komnacie, pozwalał na odcięcie, czego znamieniem były rozrzucone na sekretarzyku pergaminy. Jedne z rozpoczętym manifestem idei czystości krwi, porzuconym środkiem nocy na rzecz pokreślonych wierszy o bliżej niedookreślonej tęsknocie.
Kiedy się zbudził, był zmęczony, a napięcie wcale nie opuściło jego ciała. Intensywny i słodki zapach jaśminu wydawał się w pół rzeczywisty, gdy przeplatał się z obrazami chaotycznych abstrakcyjnych snów wywołanych pobudzającym umysł alkoholem. Słodkie przymilne słowa przedarły się przez ten woal, zawieszone gdzieś pomiędzy światem snów a jawy, miękko zajmując pozycję między nimi. Ciężkie powieki nie uniosły się od razu, ciało nie drgnęło po raz drugi, wyczuwając znajomy dotyk drugiego, dłoń wciąż sennym odruchem bezwiednie wplotła się w jej jedwabne włosy. Rozespany pomruk zdradzał jednocześnie odpowiedź na jej pytanie, jak i fakt, że nie do końca je usłyszał, gdy bezwiednie przysłaniał jej głowę brodą w poszukiwaniu bliskości. Nadszarpnięte nerwami myśli mimowolnie pomknęły w kierunku frontu, zagubione tak w czasie, jak przestrzeni, zawieszenie broni zamajaczyło gdzieś daleko, jako nieuchwytne wspomnienie - poderwał się w górę nagle, wspierając ciało o łokieć, która mogła być godzina? Wolna dłoń wymknęła się z miękkich kosmyków jej włosów, przetarła jego pulsującą skroń i rozespane oczy, których powieki zacisnął jeszcze na chwilę. Pokręcił głową przecząco.
- Co ty tu robisz? - zapytał, ni gniewnie ni tęsknie, we wciąż sennym zmieszaniu.
a czy Morrigan już się obudziła..?
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Ostatnio zmieniony przez Tristan Rosier dnia 07.03.23 0:38, w całości zmieniany 2 razy
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
The member 'Tristan Rosier' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 51
'k100' : 51
To o jedność rodziny chciała przecież walczyć, od dnia, kiedy zdecydowała, że dość już ciągłego lamentu i życia w ukryciu. Powzięta próba zaznajomienia się z funkcjonowaniem pałacu, poznania jego zwyczajów, rytmu codzienności skutkowała wyrobieniem nawyku pewnych obowiązków. Starała się znaleźć czas dla każdego z domowników, stać się ogniwem spajającym ich wszystkich, lecz kolejne rzucane przez los przeciwności popchnęły ją do hedonistycznego myślenia. Zapragnęła nauki, ćwiczenia magii, budowy w rezerwacie, a wreszcie też uwagi kobiety, która miała być jej rywalką. Pozwoliła się ponieść, brać z życia to, co najlepsze.
I jak to wszystko się skończyło? Wystarczyła jedna, jakże mało rozsądna wyprawa nadmorskim szlakiem, by tak misternie budowana podstawa runęła z hukiem. Zdała sobie z tego sprawę jeszcze tam, siedząc w zatęchłej piwnicy, zarzucając sobie najgorsze z wad - jak mogła być tak głupia, by pozwolić się porwać? Słyszała o podobnych, zapisanych na kartach historii przypadkach uprowadzeń, o gwałconych i głodzonych więźniach, o brutalnych egzekucjach, lecz nigdy nie sądziła, że przytrafi się to właśnie jej.
Ostatni miesiąc był trudny, spędzany samotnie, w otoczeniu strachu i wyrzutów sumienia. Brak ramienia Tristana, na którym mogłaby się wesprzeć, uniemożliwiał wyzdrowienie. Zmęczona ciążą i chorobą potrzebowała spokoju, ale podczas lektury czy zabawy z dzieckiem umysł zdawał się rozpraszać, uciekać do natrętnych myśli o poczuciu winy - Czy w obliczu tych wszystkich popełnionych przez siebie błędów, nie byłoby lepiej, gdyby po prostu odeszła? Pojedynek Mathieu i Rigela był lekkim uśmiechem od losu, dał szansę na rzucenie się w wir pracy, organizacji wesela. Rzadziej bywała sama, stale skupiona na obowiązkach odcięła się od emocji. Coraz częściej się uśmiechała, nawet jeśli mało szczerze, i częściej spędzała czas w ogrodach, nawet jeśli wciąż zerkała przez ramię. Z przecinającej serce rany stale sączyła się krew. To wtedy zrozumiała kogo potrzebuje do pełnego uleczenia.
Z cichym, acz zaskoczonym pomrukiem przyjęła objęcia. Zakładała, że po tak długim czasie mąż będzie mniej chętny do okazywania czułości, a jednak mogła wreszcie wtulić się w niego i pozwolić sobie poczuć się bezpieczną, nawet jeśli z oparach Zielonej Wróżki. Im prędzej uwierzyła, że nadal może być z nim blisko, tym mocniej uderzył ją gwałtowny ruch Tristana. Serce zabiło mocniej, a na twarzy wymalował się strach. Evandra wycofała się i podniosła, wspierając na dłoni. Szybka reakcja i gotowość do ucieczki także były skutkiem ostatnich wydarzeń. Przeklinała się za to w myślach; obawiała , że zostaną z nią na zawsze.
- J-ja… - zacięła się wpół słowa, już żałując, że w ogóle się zakradła. Mogła wybrać lepszą porę, zagaić przy śniadaniu, lub nim wyjdzie do pracy. Wystarczyłoby okazać skruchę, pomóc sobie magią i pozwolenie na wizytę u Primrose gotowe. Tyle że wolność była nie jedynym, czego dla siebie pragnęła. Bez jego obecności, czułości i akceptacji, usychała, bezwiednie rozsypując różane płatki. Jeśli rodzina miała stać się jednym, musieli znów mówić wspólnym głosem. Szczupłe palce odgarnęły zsuwający się na twarz kosmyk złotych włosów. - Tęskniłam za tobą. Nie chcę się bardziej od ciebie oddalać. - Z opuszczoną głową wbiła wzrok w zagięcia pościeli. - Jeśli nie życzysz sobie mojej obecności, wyjdę. - Nie tego chciała, ale była gotowa do opuszczenia jego komnat.
I jak to wszystko się skończyło? Wystarczyła jedna, jakże mało rozsądna wyprawa nadmorskim szlakiem, by tak misternie budowana podstawa runęła z hukiem. Zdała sobie z tego sprawę jeszcze tam, siedząc w zatęchłej piwnicy, zarzucając sobie najgorsze z wad - jak mogła być tak głupia, by pozwolić się porwać? Słyszała o podobnych, zapisanych na kartach historii przypadkach uprowadzeń, o gwałconych i głodzonych więźniach, o brutalnych egzekucjach, lecz nigdy nie sądziła, że przytrafi się to właśnie jej.
Ostatni miesiąc był trudny, spędzany samotnie, w otoczeniu strachu i wyrzutów sumienia. Brak ramienia Tristana, na którym mogłaby się wesprzeć, uniemożliwiał wyzdrowienie. Zmęczona ciążą i chorobą potrzebowała spokoju, ale podczas lektury czy zabawy z dzieckiem umysł zdawał się rozpraszać, uciekać do natrętnych myśli o poczuciu winy - Czy w obliczu tych wszystkich popełnionych przez siebie błędów, nie byłoby lepiej, gdyby po prostu odeszła? Pojedynek Mathieu i Rigela był lekkim uśmiechem od losu, dał szansę na rzucenie się w wir pracy, organizacji wesela. Rzadziej bywała sama, stale skupiona na obowiązkach odcięła się od emocji. Coraz częściej się uśmiechała, nawet jeśli mało szczerze, i częściej spędzała czas w ogrodach, nawet jeśli wciąż zerkała przez ramię. Z przecinającej serce rany stale sączyła się krew. To wtedy zrozumiała kogo potrzebuje do pełnego uleczenia.
Z cichym, acz zaskoczonym pomrukiem przyjęła objęcia. Zakładała, że po tak długim czasie mąż będzie mniej chętny do okazywania czułości, a jednak mogła wreszcie wtulić się w niego i pozwolić sobie poczuć się bezpieczną, nawet jeśli z oparach Zielonej Wróżki. Im prędzej uwierzyła, że nadal może być z nim blisko, tym mocniej uderzył ją gwałtowny ruch Tristana. Serce zabiło mocniej, a na twarzy wymalował się strach. Evandra wycofała się i podniosła, wspierając na dłoni. Szybka reakcja i gotowość do ucieczki także były skutkiem ostatnich wydarzeń. Przeklinała się za to w myślach; obawiała , że zostaną z nią na zawsze.
- J-ja… - zacięła się wpół słowa, już żałując, że w ogóle się zakradła. Mogła wybrać lepszą porę, zagaić przy śniadaniu, lub nim wyjdzie do pracy. Wystarczyłoby okazać skruchę, pomóc sobie magią i pozwolenie na wizytę u Primrose gotowe. Tyle że wolność była nie jedynym, czego dla siebie pragnęła. Bez jego obecności, czułości i akceptacji, usychała, bezwiednie rozsypując różane płatki. Jeśli rodzina miała stać się jednym, musieli znów mówić wspólnym głosem. Szczupłe palce odgarnęły zsuwający się na twarz kosmyk złotych włosów. - Tęskniłam za tobą. Nie chcę się bardziej od ciebie oddalać. - Z opuszczoną głową wbiła wzrok w zagięcia pościeli. - Jeśli nie życzysz sobie mojej obecności, wyjdę. - Nie tego chciała, ale była gotowa do opuszczenia jego komnat.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Słodki szept, który brał za jedną z sennych fantazji przebijających się pośród mar, błąkał się w jego głowie trudną do pochwycenia i umykającą ze wspomnień melodią, musiał należeć do niej; czy nie tęsknił za podobnymi porankami? Zmęczone ciało nie potrafiło odpocząć nocą, kwestia zawieszenia działań zaczynała majaczyć z tyłu głowy dopiero teraz. Rozespane spojrzenie przemknęło po jej twarzy, odnajdując strach, urywane słowa okazywały niepewność. Wycofała się, jak w potrzasku gotowa do ucieczki, jej zachowanie rozbudzało tylko bezlitosną tęsknotę. Obserwował piękny profil jej twarzy, gdy odwróciła wzrok, nie patrząc nawet na niego. Jej strach i pokora łagodziły zastygnięte długą rozłąką emocje, lecz czy zrozumiała cokolwiek z tego, co ich podzieliło? Nie odpowiedział od razu, zatopiony we własnych myślach. Była lekkomyślna i nieposłuszna, a przecież nosiła tytuł lady doyenne tego domu - nie miała prawa taką być. Nie ona.
- Zostań - odpowiedział w końcu, ze zrezygnowaniem, potrzebował jej. Nie dalekiej i obcej, bliskiej i silnej. Wydawała mu się kluczem do umocnienia fundamentów tej rodziny, tymczasem sama zaczęła je kruszyć. - Źle spałem - rzucił, jak od niechcenia, tłumacząc swoją gwałtowność. - Nie ufasz mi - stwierdził, nie pytał, z nutą zawodu dźwięczącą w głosie, wyciągając ku niej dłoń, by pochwycić jej; chciał przyciągnąć ją bliżej siebie. Czy miała czego bać się tutaj, przy nim? Czy nie wiedziała, że nikomu nie pozwoli jej skrzywdzić? Przez ostatnie tygodnie rósł między nimi mur, a im dalej sięgał, tym silniejszy rzucał dzień. Miał jej za złe tak bezmyślność, jak późniejsze zachowanie, ziarno złości kiełkowało, wypuszczało pędy, które splecione ze sobą tworzyły coraz silniejszą gałąź, pozwalając próchnieć tym, które były przecież naprawdę ważne. Nie widział tego, sądząc, że miał przecież prawo oczekiwać od Evandry, że stanie na wysokości zadania, które jej powierzono. Czy zrozumiała swoje błędy? Czy potrafił pogodzić się z tym, że ją zawiódł, oddając w ręce rebeliantów na tak długo? Czy potrafił pogodzić się z tym, że zawiodła go ona? Wsparł głowę o wbity w pościel łokieć, nie odejmując od niej spojrzenia. Nie chciała się bardziej oddalać, czy nie mogła pomyśleć o tym wcześniej?
- Bałem się - wyznał, nie czuł tego stając naprzeciw Tonks, choć należała do najsilniejszych ludzi Longbottoma, nie czuł tego obserwując krwawy deszcz sprowadzony przez Morrigan nad zamkiem Warwick, nie czuł tego stając naprzeciw uzbrojonej po zęby mugolskiej armii. Posiadał moc, która czyniła go potężnym, sądził, że wolny był już od strachu. - Bałem się, że cię stracę. Że was stracę - poprawił się po chwili, gdy jego wzrok przemknął do skrytego pod lekkim materiałem halki ciała, które nie zdradzało jeszcze oznak brzemienności. Kim byłby, pozwalając skrzywdzić żonę i nienarodzone dziecko? Jakim lordem tych ziem był, pozwalając rebeliantom na taką bezczelność tuż pod jego nosem? - Nie możesz już być naiwna. Jesteśmy za daleko - rzucił ze zrezygnowaniem. Inni nie potrafili zrozumieć. Ich walki, idei, dziedzictwa. Tego, kim byli. Stanowili tylko ich tło, mdły krajobraz, nie wszyscy czarodzieje byli przecież predysponowani ku wybitności. Rozumiał ich bunt, prawda smakowała goryczą, ale krzyk nie zmieni rzeczywistości, Evandra była warta więcej niż nawet i stu rebeliantów.
- Zostań - odpowiedział w końcu, ze zrezygnowaniem, potrzebował jej. Nie dalekiej i obcej, bliskiej i silnej. Wydawała mu się kluczem do umocnienia fundamentów tej rodziny, tymczasem sama zaczęła je kruszyć. - Źle spałem - rzucił, jak od niechcenia, tłumacząc swoją gwałtowność. - Nie ufasz mi - stwierdził, nie pytał, z nutą zawodu dźwięczącą w głosie, wyciągając ku niej dłoń, by pochwycić jej; chciał przyciągnąć ją bliżej siebie. Czy miała czego bać się tutaj, przy nim? Czy nie wiedziała, że nikomu nie pozwoli jej skrzywdzić? Przez ostatnie tygodnie rósł między nimi mur, a im dalej sięgał, tym silniejszy rzucał dzień. Miał jej za złe tak bezmyślność, jak późniejsze zachowanie, ziarno złości kiełkowało, wypuszczało pędy, które splecione ze sobą tworzyły coraz silniejszą gałąź, pozwalając próchnieć tym, które były przecież naprawdę ważne. Nie widział tego, sądząc, że miał przecież prawo oczekiwać od Evandry, że stanie na wysokości zadania, które jej powierzono. Czy zrozumiała swoje błędy? Czy potrafił pogodzić się z tym, że ją zawiódł, oddając w ręce rebeliantów na tak długo? Czy potrafił pogodzić się z tym, że zawiodła go ona? Wsparł głowę o wbity w pościel łokieć, nie odejmując od niej spojrzenia. Nie chciała się bardziej oddalać, czy nie mogła pomyśleć o tym wcześniej?
- Bałem się - wyznał, nie czuł tego stając naprzeciw Tonks, choć należała do najsilniejszych ludzi Longbottoma, nie czuł tego obserwując krwawy deszcz sprowadzony przez Morrigan nad zamkiem Warwick, nie czuł tego stając naprzeciw uzbrojonej po zęby mugolskiej armii. Posiadał moc, która czyniła go potężnym, sądził, że wolny był już od strachu. - Bałem się, że cię stracę. Że was stracę - poprawił się po chwili, gdy jego wzrok przemknął do skrytego pod lekkim materiałem halki ciała, które nie zdradzało jeszcze oznak brzemienności. Kim byłby, pozwalając skrzywdzić żonę i nienarodzone dziecko? Jakim lordem tych ziem był, pozwalając rebeliantom na taką bezczelność tuż pod jego nosem? - Nie możesz już być naiwna. Jesteśmy za daleko - rzucił ze zrezygnowaniem. Inni nie potrafili zrozumieć. Ich walki, idei, dziedzictwa. Tego, kim byli. Stanowili tylko ich tło, mdły krajobraz, nie wszyscy czarodzieje byli przecież predysponowani ku wybitności. Rozumiał ich bunt, prawda smakowała goryczą, ale krzyk nie zmieni rzeczywistości, Evandra była warta więcej niż nawet i stu rebeliantów.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Ty mi też nie ufasz, miała paść odpowiedź, lecz każde z tych słów wraz z goryczą ugrzęzły w gardle, nie pozwalając wrócić do męża spojrzeniem. Choć wolała zawierzyć każdemu z jego słów, być zgodną i posłuszną, tak miał rację. Każda z zadanych ran przynosiła ból, uświadamiając że miłość nie wystarczy, by wszystko wybaczyć. Zrastające serce układało się w nowy, nieznany dotąd sposób, wyleczone nadal miało blizny. Te zaś miały stanowić przypomnienie, ostrzegać przed potknięciem, popełnieniem najdrobniejszego nawet błędu, jakie kosztować może życie - nie tylko jej własne. Nawet jeśli nie do końca zgadzała się z okrutnymi zarzutami i słowami Tristana, tak nie mogła się dłużej sprzeciwiać. Mieli stanowić jedność, o czym przypominali sobie nawzajem przy każdym ze wzlotów i upadków, a mimo to nie zawsze stawali na wysokości zadania, darząc się empatią i zrozumieniem.
- Żadne ze słów przeprosin nie oddadzą tego, jak bardzo mi przykro - odezwała się wreszcie, cichym głosem przerywając ciszę. Decyzja o rezygnacji z pospiesznej ucieczki okazała się być łatwiejsza, niż sądziła; wahając się nad podjęciem tematu, jaki wzniósł się między nimi szczelnym murem, strach przed złością i naganą schodził na dalszy plan, ustępując nadziei. Ta jedna im wszak pozostała, pozwalając nie tyle łudzić się, że nadejdą przychylne wiatry, jakim wystarczy poddać się i dać ponieść, ale prawdziwie zdecydować nad swoim losem, biorąc w ręce odpowiedzialność za kształtowanie przyszłości.
Zwróciła się ku niemu, łącząc spojrzenia, by zanurzyć się w czarnej toni, która przynosiła poczucie spokoju i bezpieczeństwa. Przed miesiącem, targana skrajnymi emocjami uwierzyła, że złość może być na tyle silna, by brutalnie wyrwać z serca miłość. Echo wymierzonego policzka paliło naznaczoną czerwienią skórę, stale przywodząc przed oczy wyobraźni okrutną wściekłość.
Czy gdyby Tristan zawiódł ją tak, jak ona jego, wyrządzone krzywdy byłyby w stanie wymazać wszystko, co razem dotychczas przeżyli? Wszelkie wzloty i upadki łączyły ich ściśle, przenikając i wrastając dogłębnie, naznaczając przyszłe lata, jakie mieli wspólnie spędzić. Do nich samych należała decyzja, czy żyć będą osobno, niczym obcy sobie ludzie, mijając się w korytarzach bez większych uprzejmości i ograniczając do niezbędnego minimum małżeńskich obowiązków, czy też podążą razem, wspierając się wzajemnie, dzieląc smutki i uśmiechy, czule ocierając z twarzy pot i krew. Dla Evandry odpowiedź była jedna i była przekonana, że mimo emocji, są tu z Tristanem zgodni.
- Poważnie nadszarpnęłam twoje zaufanie i nie wiem czy uwierzysz, gdy po raz kolejny już zapewnię cię, że to się nie powtórzy. - Zmęczony wzrok sunął po twarzy ukochanego, za którym każdego dnia tęskniła coraz mocniej. Tym bardziej bolesne było doświadczenie samotności, kiedy wystarczyło zbliżyć się o krok, by otulić się jego zapachem, wyciągnąć dłoń, by dotknąć ramienia, a mimo to wewnętrzny sprzeciw nie pozwalał na bliskość. Poczucie wstydu dominowało nad potrzebą - do dziś. Przesunęła się w górę łoża i ułożyła u boku męża; jasne włosy rozsypały się na poduszce. Dosięgło ją bijące od Tristana ciepło, jakiemu nie mogła się oprzeć i nadal czekać na przyzwolenie.
- Tamtego dnia konsekwencje wydawały się być błahe w obliczu pasma sukcesów - podjęła nieprzyjemny dlań temat, jaki należało poruszyć, a nie wpychać pod łóżko z nadzieją, że zostanie zapomniany. Propaganda była dla mas, nie dla nich. Zapewnienia o nadchodzącym zwycięstwie podbudowywały morale, motywowały do podjęcia walki. Młodzieńczy nadal umysł Evandry bezwiednie poddał się pięknej wizji. - Uwierzyłam w wolność, jednocześnie zapominając, że nasz przeciwnik ucieka się do… - urwała wpół zdania, nie chcąc od samego rana sięgać po brutalne epitety. Zamiast tego szczupła dłoń przesunęła się delikatnie do męskiego pasa, znacząc chłodem palców rozgrzaną we śnie skórę. - Mój błąd. Przepraszam za wszystko - naiwność, strach, złość. Nasze bezpieczeństwo jest najważniejsze. - Nasze, czyli ich trojga, ale i całego rodu. - Wstyd mi za brak rozwagi, za ryzyko i niebezpieczeństwo, jakie na nas ściągnęłam. Jestem wdzięczna, że mimo tych wszystkich przewin nie zwróciłeś się przeciwko mnie. - Czy istniał sposób, by wynagrodzić mu przerażenie, jakie targało nim przez tamte dni? Rozwiać czarne myśli, przywrócić spokój, odzyskać zaufanie?
- Żadne ze słów przeprosin nie oddadzą tego, jak bardzo mi przykro - odezwała się wreszcie, cichym głosem przerywając ciszę. Decyzja o rezygnacji z pospiesznej ucieczki okazała się być łatwiejsza, niż sądziła; wahając się nad podjęciem tematu, jaki wzniósł się między nimi szczelnym murem, strach przed złością i naganą schodził na dalszy plan, ustępując nadziei. Ta jedna im wszak pozostała, pozwalając nie tyle łudzić się, że nadejdą przychylne wiatry, jakim wystarczy poddać się i dać ponieść, ale prawdziwie zdecydować nad swoim losem, biorąc w ręce odpowiedzialność za kształtowanie przyszłości.
Zwróciła się ku niemu, łącząc spojrzenia, by zanurzyć się w czarnej toni, która przynosiła poczucie spokoju i bezpieczeństwa. Przed miesiącem, targana skrajnymi emocjami uwierzyła, że złość może być na tyle silna, by brutalnie wyrwać z serca miłość. Echo wymierzonego policzka paliło naznaczoną czerwienią skórę, stale przywodząc przed oczy wyobraźni okrutną wściekłość.
Czy gdyby Tristan zawiódł ją tak, jak ona jego, wyrządzone krzywdy byłyby w stanie wymazać wszystko, co razem dotychczas przeżyli? Wszelkie wzloty i upadki łączyły ich ściśle, przenikając i wrastając dogłębnie, naznaczając przyszłe lata, jakie mieli wspólnie spędzić. Do nich samych należała decyzja, czy żyć będą osobno, niczym obcy sobie ludzie, mijając się w korytarzach bez większych uprzejmości i ograniczając do niezbędnego minimum małżeńskich obowiązków, czy też podążą razem, wspierając się wzajemnie, dzieląc smutki i uśmiechy, czule ocierając z twarzy pot i krew. Dla Evandry odpowiedź była jedna i była przekonana, że mimo emocji, są tu z Tristanem zgodni.
- Poważnie nadszarpnęłam twoje zaufanie i nie wiem czy uwierzysz, gdy po raz kolejny już zapewnię cię, że to się nie powtórzy. - Zmęczony wzrok sunął po twarzy ukochanego, za którym każdego dnia tęskniła coraz mocniej. Tym bardziej bolesne było doświadczenie samotności, kiedy wystarczyło zbliżyć się o krok, by otulić się jego zapachem, wyciągnąć dłoń, by dotknąć ramienia, a mimo to wewnętrzny sprzeciw nie pozwalał na bliskość. Poczucie wstydu dominowało nad potrzebą - do dziś. Przesunęła się w górę łoża i ułożyła u boku męża; jasne włosy rozsypały się na poduszce. Dosięgło ją bijące od Tristana ciepło, jakiemu nie mogła się oprzeć i nadal czekać na przyzwolenie.
- Tamtego dnia konsekwencje wydawały się być błahe w obliczu pasma sukcesów - podjęła nieprzyjemny dlań temat, jaki należało poruszyć, a nie wpychać pod łóżko z nadzieją, że zostanie zapomniany. Propaganda była dla mas, nie dla nich. Zapewnienia o nadchodzącym zwycięstwie podbudowywały morale, motywowały do podjęcia walki. Młodzieńczy nadal umysł Evandry bezwiednie poddał się pięknej wizji. - Uwierzyłam w wolność, jednocześnie zapominając, że nasz przeciwnik ucieka się do… - urwała wpół zdania, nie chcąc od samego rana sięgać po brutalne epitety. Zamiast tego szczupła dłoń przesunęła się delikatnie do męskiego pasa, znacząc chłodem palców rozgrzaną we śnie skórę. - Mój błąd. Przepraszam za wszystko - naiwność, strach, złość. Nasze bezpieczeństwo jest najważniejsze. - Nasze, czyli ich trojga, ale i całego rodu. - Wstyd mi za brak rozwagi, za ryzyko i niebezpieczeństwo, jakie na nas ściągnęłam. Jestem wdzięczna, że mimo tych wszystkich przewin nie zwróciłeś się przeciwko mnie. - Czy istniał sposób, by wynagrodzić mu przerażenie, jakie targało nim przez tamte dni? Rozwiać czarne myśli, przywrócić spokój, odzyskać zaufanie?
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Patrząc na nią czuł tę dotkliwą tęsknotę, która nie pozwoliła mu zeszłej nocy skupić myśli nad manifestem, nad którym myślał od dłuższego czasu; niemal bolesna wkradała się w serce, oplatając je bolesnym cierniem i nie pozwalając ni chwili odprężyć się ciału. Oczywiście, że mu jej brakowało, czy rzeczywiście po to szukał jej tak rozpaczliwie, by stracić ją zaraz po tym, jak ją odnalazł i ocalił przed straszliwym losem? Tracił ją w snach i tracił ją naprawdę, choć wiedział przecież, że czasu cofnąć się nie dało. Że nic nie mogło zmienić tego, co zrobiła, tak lekkomyślnie nadwyrężając jego zaufanie - i narażając ich dziecko. Cóż mógł teraz zrobić, czy miał obdarować ją nim ponownie, jakby nic się nie stało, pozwolić jej znów popełnić te same błędy? Ciche słowa jej przeprosin przerwały ciszę dźwięcznie jak poranny śpiew ptaków zza okna.
Jak wiele jeszcze musieli znieść oni, winni temu, że urodzili się lepsi od innych, że należeli do czarodziejów wielkich, niosących przyszłość, że oto głosili idee, które nie wszyscy potrafili dziś pojąć, a które miały pchnąć ich świat do przodu? Historia ich zapamięta, rebelianci będą tylko głupcami stojącymi na drodze wielkiej mądrości, lecz ta satysfakcja niczego nie zmieniała, zatruwali ich życie tu i teraz - tylko dlatego, że nie nadążali za koniecznymi zmianami. W jednym miała rację, Kent było bezpieczne, a ostatnie sukcesy mogły tylko utwierdzić jego żonę w tym przekonaniu. Lecz jeśli rzeczywiście było bezpieczne - dlaczego nikt nie zatrzymał Tonks? Czy rzeczywiście zawiódł, już nie tylko jako mąż, ale też jako lord i pan tych ziem? Może to upływ czasu i rosnąca tęsknota, może jej słowa i bliskość, poranna pora lub świadomość własnej porażki sprawiały, że źrenice, w które patrzyła, mimo oschłości nie miały w sobie gniewu z tamtego dnia. Nie opuścił głowy wspartej o łokieć, górując nad nią, gdy ułożyła się obok; wzrok podążał za nią, jej nieznośnie pięknym profilem i blaskiem promieniście rozsypanych jasnych włosów, ku piersi, zapewne za sprawą ciąży wyraźniej odznaczonej przez delikatny materiał halki. Jej uroda subtelnie wdzierała się w wąskie pęknięcia wzniesionego przez niego muru, sprawiając, że stawał się bardziej kruchy. Czuł jej słodki zapach, drażniący go za każdym razem, gdy mijał ją na korytarzach, a czasem wieczorami złośliwie przenikający przez szczelinę drzwi, teraz razem z chłodnym dotykiem jej dłoni na odsłoniętej skórze, materiał bieliźnianego bezrękawnika podwinął się na ciele. Jego dłoń bezwiednie wsunęła się pod chłodny jedwab halki żony, stęskniona za fakturą jej skóry, przemknęła po uwypuklonym już łonie i zatrzymała się na biodrze. Kącik jego ust uniósł się nieznacznie, zadowolony z jej skruchy, co skwitował jedynie oszczędnym skinieniem głowy - ostatecznie to właśnie słowa poruszyły fundamentami dzielącego ich muru.
- Nigdy nie pozwól mi zwrócić się przeciwko tobie - odparł, odnosząc się do jej ostatnich słów. - Odchodziłem od zmysłów. Myślałem tylko o tym, gdzie jesteś, co z tobą robią. - Morrigan wychwyciła te słabości, jak nigdy dawała o sobie znać. Patrzyła na niego z zaświatów, szeptała do niego, dawała znaki, doprowadzała do szaleństwa. Ostatecznie to ona wskazała mu drogę. - Myśl, że mógłbym cię - stracić, nie przeszła mu przez gardło. Potrzebował jej. Była jego muzą, lecz traktowana w ten sposób więdła i gasła. W pół urwane zdanie nie doczekało się kontynuacji, zamyślone spojrzenie powróciło ku jej jasnym oczom. O nich też śnił, kiedy była daleko. - Przysięgam, znajdę ją. Znajdę ją i przyniosę ci jej głowę. Na srebrnej tacy. - Jak otrzymała ją Salome. Musiał mówić o Tonks, choć słowa wydawały się chaotyczne. - Przekroczyła granicę, zjawiając się pod naszym domem. - Gdyby tylko trafiła na niego, nie na nią. - Szukałem cię jak wiatru w polu. Od drzwi do drzwi, nie mogłem uwierzyć, że to ty, kiedy ten trafiłem do tamtej piwnicy. Byłaś wymęczona, ale twoje serce wciąż biło, choć cicho i słabo. - Nie potrafił wyzbyć się goryczy, lecz dziś, w odróżnieniu do tamtego dnia, przynajmniej jej słuchał. Miała rację, trudno było mu uwierzyć, że nigdy już nie zachowa się tak głupio. Mógł za to zrobić wszystko, by, gdy stanie przed pokusą, pamiętała o konsekwencjach. - Opowiedz mi - poprosił, jego dłoń zsunęła się z jej biodra na tył, przyciągając ją bliżej siebie, a tym samym mocniej otaczając ją ramieniem. - Co działo się w piwnicy przez te wszystkie dni. - I nigdy już nie próbowała wyprzeć powtórzonych wspomnień z głowy. Wypowiedziane na głos miała lepiej zapamiętać.
Jak wiele jeszcze musieli znieść oni, winni temu, że urodzili się lepsi od innych, że należeli do czarodziejów wielkich, niosących przyszłość, że oto głosili idee, które nie wszyscy potrafili dziś pojąć, a które miały pchnąć ich świat do przodu? Historia ich zapamięta, rebelianci będą tylko głupcami stojącymi na drodze wielkiej mądrości, lecz ta satysfakcja niczego nie zmieniała, zatruwali ich życie tu i teraz - tylko dlatego, że nie nadążali za koniecznymi zmianami. W jednym miała rację, Kent było bezpieczne, a ostatnie sukcesy mogły tylko utwierdzić jego żonę w tym przekonaniu. Lecz jeśli rzeczywiście było bezpieczne - dlaczego nikt nie zatrzymał Tonks? Czy rzeczywiście zawiódł, już nie tylko jako mąż, ale też jako lord i pan tych ziem? Może to upływ czasu i rosnąca tęsknota, może jej słowa i bliskość, poranna pora lub świadomość własnej porażki sprawiały, że źrenice, w które patrzyła, mimo oschłości nie miały w sobie gniewu z tamtego dnia. Nie opuścił głowy wspartej o łokieć, górując nad nią, gdy ułożyła się obok; wzrok podążał za nią, jej nieznośnie pięknym profilem i blaskiem promieniście rozsypanych jasnych włosów, ku piersi, zapewne za sprawą ciąży wyraźniej odznaczonej przez delikatny materiał halki. Jej uroda subtelnie wdzierała się w wąskie pęknięcia wzniesionego przez niego muru, sprawiając, że stawał się bardziej kruchy. Czuł jej słodki zapach, drażniący go za każdym razem, gdy mijał ją na korytarzach, a czasem wieczorami złośliwie przenikający przez szczelinę drzwi, teraz razem z chłodnym dotykiem jej dłoni na odsłoniętej skórze, materiał bieliźnianego bezrękawnika podwinął się na ciele. Jego dłoń bezwiednie wsunęła się pod chłodny jedwab halki żony, stęskniona za fakturą jej skóry, przemknęła po uwypuklonym już łonie i zatrzymała się na biodrze. Kącik jego ust uniósł się nieznacznie, zadowolony z jej skruchy, co skwitował jedynie oszczędnym skinieniem głowy - ostatecznie to właśnie słowa poruszyły fundamentami dzielącego ich muru.
- Nigdy nie pozwól mi zwrócić się przeciwko tobie - odparł, odnosząc się do jej ostatnich słów. - Odchodziłem od zmysłów. Myślałem tylko o tym, gdzie jesteś, co z tobą robią. - Morrigan wychwyciła te słabości, jak nigdy dawała o sobie znać. Patrzyła na niego z zaświatów, szeptała do niego, dawała znaki, doprowadzała do szaleństwa. Ostatecznie to ona wskazała mu drogę. - Myśl, że mógłbym cię - stracić, nie przeszła mu przez gardło. Potrzebował jej. Była jego muzą, lecz traktowana w ten sposób więdła i gasła. W pół urwane zdanie nie doczekało się kontynuacji, zamyślone spojrzenie powróciło ku jej jasnym oczom. O nich też śnił, kiedy była daleko. - Przysięgam, znajdę ją. Znajdę ją i przyniosę ci jej głowę. Na srebrnej tacy. - Jak otrzymała ją Salome. Musiał mówić o Tonks, choć słowa wydawały się chaotyczne. - Przekroczyła granicę, zjawiając się pod naszym domem. - Gdyby tylko trafiła na niego, nie na nią. - Szukałem cię jak wiatru w polu. Od drzwi do drzwi, nie mogłem uwierzyć, że to ty, kiedy ten trafiłem do tamtej piwnicy. Byłaś wymęczona, ale twoje serce wciąż biło, choć cicho i słabo. - Nie potrafił wyzbyć się goryczy, lecz dziś, w odróżnieniu do tamtego dnia, przynajmniej jej słuchał. Miała rację, trudno było mu uwierzyć, że nigdy już nie zachowa się tak głupio. Mógł za to zrobić wszystko, by, gdy stanie przed pokusą, pamiętała o konsekwencjach. - Opowiedz mi - poprosił, jego dłoń zsunęła się z jej biodra na tył, przyciągając ją bliżej siebie, a tym samym mocniej otaczając ją ramieniem. - Co działo się w piwnicy przez te wszystkie dni. - I nigdy już nie próbowała wyprzeć powtórzonych wspomnień z głowy. Wypowiedziane na głos miała lepiej zapamiętać.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Zawód, jaki mu sprawiała, stawał się coraz to bardziej męczący - nie tylko dla nich obojga. Wąskie spojrzenie miało sięgać bezkresu, każdy objęty czujnym okiem miał mieć zapewnione bezpieczeństwo, należny spokój ducha; tylko jak opiekować się innymi, kiedy samemu powiela się tak banalne błędy? Biła się w pierś, że pozwoliła sobie zwątpić. Od wielu już lat, dawał dowód swojej miłości, jak i zaangażowania. Dlaczego nadal w chwilach zwątpienia, to właśnie jego przywiązanie i deklaracje zdawały się być najmniej przekonujące? Gdzie swe źródło mają myśli nakazujące odepchnąć należną sobie czułość?
Widok przyniesionej na srebrnej tacy głowy Tonks pojawił się już wcześniej w wyobraźni Evandry, znajdując zaszczytne miejsce tuż obok wizji ciała rebeliantki skąpanego w groźnych płomieniach. Nadal na każdym kroku obawiała się jej obecności, że znajdzie sposób, by przeniknąć do dobrze strzeżonych murów Château Rose i zasadzić się na najbliższych. Lady Rosier wiedziała, że nie poczuje się bezpieczna, nie mając pewności, że bezczelna czarownica dokonała żywota.
Przykro mi, miały mówić bezgłośnie poruszone wargi, kiedy w gardle męża utykały kolejne słowa. Odchodził od zmysłów, próbując odnaleźć jakikolwiek trop. Czy odczytał wiadomość zapisaną na wyrwanej z podręcznika stronie, czy wskazówka jakkolwiek mu pomogła? W jego głosie łatwo dostrzec gorycz; nie powinna była zamęczać go i stresować skoro świt.
Nadal wracała do tamtych chwil, lecz nie z własnej woli, a przez nawiedzające w snach wizje. Jak potoczyłoby się życie, gdyby Tristan jej nie odnalazł? Czy wypuszczona przez Justine, błąkałaby się po wybrzeżu Kent, błagając biedaków o pomoc? Czy wojna, zamiast świętować dziś zawieszenie broni, rozpętałaby się na dobre, a połowa kraju skąpałaby w ogniu i krwi? Nie mogła odsunąć od siebie widoku martwych ciał rodziny i przyjaciół, walących się budynków, zasypanych pyłem oraz gruzem ulic. Pewna była tylko jednego - wtedy już nic nie stanęłoby Rycerzom na drodze ku zwycięstwu.
Pod naciskiem dłoni przysunęła się bliżej; spragnione bliskości ciało lgnęło do ciepła. Idealnie dopasowanie, sylwetki ciosane z jednego marmuru łączyły się w harmonii, dokładnie tak, jak było im przed wiekami przyrzeczone. Kobiece udo zadarło się, zahaczając o jego biodro, by wtulona w męża mogła chłonąć go całą sobą; by mieć pewność, że nie rozmyje się niczym sen.
- Przez te wszystkie dni - powtórzyła za nim, zmuszając się do bladego uśmiechu. - W ciemności czas płynie inaczej, każdą minutę rozciągając w nieskończoność. Siedziałam sama, dostając trochę wody i czerstwego chleba. - Wyglądały i smakowały jak smutek. Ściśnięty żołądek nie godził się na ich przyjmowanie, ale musiała zapełnić go czymkolwiek - dla dziecka. - Był też lord Avery, którego obecność budziła zwątpienie oraz złość. Padały pytania o wojnę, o Rycerzy, o ciebie - a przecież nikt, kto jest po naszej stronie, by o to nie pytał. Na wszystko odpowiadałam, zasłaniając się niewiedzą. Żaden urok na niego nie działał, zupełnie jakby moja magia uschła wraz ze mną. - Wszelkie próby wpłynięcia na czarodzieja i poddania go własnej woli dzięki mocy wil spełzły na niczym. Pojawiły się wątpliwości czy aby na pewno miała do czynienia z prawdziwym lordem? Także z tego powodu było jej dziś wstyd. - A później przyszedłeś do mnie. - Uniosła smutne spojrzenie na czerń męskich tęczówek. - Ucieszyłam się, że mnie znalazłeś, że to koniec całego cierpienia, a ty… Życzyłeś mi śmierci, bym została tam już na zawsze. - W kobiecym głosie próżno już szukać rozdzierającego smutku. Przez ostatnie tygodnie wracała do tamtego momentu wielokrotnie, złoszcząc się na siebie, że pozwoliła sobie wierzyć. - I choć wiedziałam, że to nie może być prawda, tak nie mogłam powstrzymać tego, co czułam. Moje serce pękło, porzuciło nadzieję na ratunek, na to, że kiedykolwiek cię jeszcze zobaczę. - Nienawykłe do podobnego wysiłku ciało i umysł, popchnięte na granicę wytrzymałości, poddało się. Wzmocnił się ścisk półwilich dłoni Tristanowej skórze; nie drżały już w przestrachu, nie chcąc spomiędzy palców wypuścić tego, co najcenniejsze. - Na chwilę zanim przyszedłeś, zbezcześciła mnie swoim ostrzem. Okradła z krwi i pukla włosów. Obiecała, że mnie wypuści, jeśli złożę przysięgę, lecz ta nie doszła do skutku, bo zjawiłeś się ty. Zdawałeś się być senną marą, kolejnym z oszustw, jakimi mąciła w głowie, chcąc dopiąć swego. Chciałam wierzyć, że jesteś prawdą, ale tak bardzo nie miałam już na nią siły. - Na ratunek, ucieczkę, na wiarę w lepsze jutro. Wszelkie powtarzane wcześniej głośno hasła o świetlanej przyszłości pozbawionej zatęchłego szlamu, straciły na sile, zupełnie jakby w momencie niewiary stały się nieprawdziwe. - Walczyliście, zjawiły się zrodzone z cienia istoty, strach odszedł w niepamięć. Byłam wtedy pewna tylko jednego. Már semmi sem az, nic już nie ma znaczenia - sięgnęła do trytońskiego, bo to w języku istot morza zwracały się ku niej myśli ciągnące do bezkresu. Zadarła nieco brodę, jakby chciała sięgnąć ust Tristana, zamiast tego znów uśmiechnęła się smutno. - Teraz wiem, że nic już nie będzie takie, jak kiedyś.
Widok przyniesionej na srebrnej tacy głowy Tonks pojawił się już wcześniej w wyobraźni Evandry, znajdując zaszczytne miejsce tuż obok wizji ciała rebeliantki skąpanego w groźnych płomieniach. Nadal na każdym kroku obawiała się jej obecności, że znajdzie sposób, by przeniknąć do dobrze strzeżonych murów Château Rose i zasadzić się na najbliższych. Lady Rosier wiedziała, że nie poczuje się bezpieczna, nie mając pewności, że bezczelna czarownica dokonała żywota.
Przykro mi, miały mówić bezgłośnie poruszone wargi, kiedy w gardle męża utykały kolejne słowa. Odchodził od zmysłów, próbując odnaleźć jakikolwiek trop. Czy odczytał wiadomość zapisaną na wyrwanej z podręcznika stronie, czy wskazówka jakkolwiek mu pomogła? W jego głosie łatwo dostrzec gorycz; nie powinna była zamęczać go i stresować skoro świt.
Nadal wracała do tamtych chwil, lecz nie z własnej woli, a przez nawiedzające w snach wizje. Jak potoczyłoby się życie, gdyby Tristan jej nie odnalazł? Czy wypuszczona przez Justine, błąkałaby się po wybrzeżu Kent, błagając biedaków o pomoc? Czy wojna, zamiast świętować dziś zawieszenie broni, rozpętałaby się na dobre, a połowa kraju skąpałaby w ogniu i krwi? Nie mogła odsunąć od siebie widoku martwych ciał rodziny i przyjaciół, walących się budynków, zasypanych pyłem oraz gruzem ulic. Pewna była tylko jednego - wtedy już nic nie stanęłoby Rycerzom na drodze ku zwycięstwu.
Pod naciskiem dłoni przysunęła się bliżej; spragnione bliskości ciało lgnęło do ciepła. Idealnie dopasowanie, sylwetki ciosane z jednego marmuru łączyły się w harmonii, dokładnie tak, jak było im przed wiekami przyrzeczone. Kobiece udo zadarło się, zahaczając o jego biodro, by wtulona w męża mogła chłonąć go całą sobą; by mieć pewność, że nie rozmyje się niczym sen.
- Przez te wszystkie dni - powtórzyła za nim, zmuszając się do bladego uśmiechu. - W ciemności czas płynie inaczej, każdą minutę rozciągając w nieskończoność. Siedziałam sama, dostając trochę wody i czerstwego chleba. - Wyglądały i smakowały jak smutek. Ściśnięty żołądek nie godził się na ich przyjmowanie, ale musiała zapełnić go czymkolwiek - dla dziecka. - Był też lord Avery, którego obecność budziła zwątpienie oraz złość. Padały pytania o wojnę, o Rycerzy, o ciebie - a przecież nikt, kto jest po naszej stronie, by o to nie pytał. Na wszystko odpowiadałam, zasłaniając się niewiedzą. Żaden urok na niego nie działał, zupełnie jakby moja magia uschła wraz ze mną. - Wszelkie próby wpłynięcia na czarodzieja i poddania go własnej woli dzięki mocy wil spełzły na niczym. Pojawiły się wątpliwości czy aby na pewno miała do czynienia z prawdziwym lordem? Także z tego powodu było jej dziś wstyd. - A później przyszedłeś do mnie. - Uniosła smutne spojrzenie na czerń męskich tęczówek. - Ucieszyłam się, że mnie znalazłeś, że to koniec całego cierpienia, a ty… Życzyłeś mi śmierci, bym została tam już na zawsze. - W kobiecym głosie próżno już szukać rozdzierającego smutku. Przez ostatnie tygodnie wracała do tamtego momentu wielokrotnie, złoszcząc się na siebie, że pozwoliła sobie wierzyć. - I choć wiedziałam, że to nie może być prawda, tak nie mogłam powstrzymać tego, co czułam. Moje serce pękło, porzuciło nadzieję na ratunek, na to, że kiedykolwiek cię jeszcze zobaczę. - Nienawykłe do podobnego wysiłku ciało i umysł, popchnięte na granicę wytrzymałości, poddało się. Wzmocnił się ścisk półwilich dłoni Tristanowej skórze; nie drżały już w przestrachu, nie chcąc spomiędzy palców wypuścić tego, co najcenniejsze. - Na chwilę zanim przyszedłeś, zbezcześciła mnie swoim ostrzem. Okradła z krwi i pukla włosów. Obiecała, że mnie wypuści, jeśli złożę przysięgę, lecz ta nie doszła do skutku, bo zjawiłeś się ty. Zdawałeś się być senną marą, kolejnym z oszustw, jakimi mąciła w głowie, chcąc dopiąć swego. Chciałam wierzyć, że jesteś prawdą, ale tak bardzo nie miałam już na nią siły. - Na ratunek, ucieczkę, na wiarę w lepsze jutro. Wszelkie powtarzane wcześniej głośno hasła o świetlanej przyszłości pozbawionej zatęchłego szlamu, straciły na sile, zupełnie jakby w momencie niewiary stały się nieprawdziwe. - Walczyliście, zjawiły się zrodzone z cienia istoty, strach odszedł w niepamięć. Byłam wtedy pewna tylko jednego. Már semmi sem az, nic już nie ma znaczenia - sięgnęła do trytońskiego, bo to w języku istot morza zwracały się ku niej myśli ciągnące do bezkresu. Zadarła nieco brodę, jakby chciała sięgnąć ust Tristana, zamiast tego znów uśmiechnęła się smutno. - Teraz wiem, że nic już nie będzie takie, jak kiedyś.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Był na nią zły. Zły, że oddaliła się samowolnie, że bezmyślnie pozbyła się służki, że ona sama sama wystawiła się na srebrnej tacy, zły na jej lekkomyślność, działanie przeciwko niemu, lecz jej bliskość, przepełniona smutkiem melodia jej głosu, zapach jej ciała, to wszystko budziło sprzeczną z tą złością tęsknotę; zachłannie przesunął dłonią po jej zadartym udzie, pomagając lekkiemu materiałowi halki zsunąć się aż ku talii, przemknął dłonią wzdłuż jej ciała, oplatając ją w mocnym uścisku. Słuchał jej opowieści w milczeniu, mimo ostrego sprzeciwu budzącego się w sercu przy każdym kolejnym wypowiadanym przez nią słowie, sprzeciwu rysowanego grymasem na twarzy. Nie mogła zapomnieć, musiała pamiętać. I on tez - nie zapomni tego nigdy. Będzie szukał zemsty, krwawej, bolesnej i długiej. W myślach już słyszał agonalny krzyk Tonks, dźwięk łamanych kości, wybijanych zębów i kruszonej szczęki, dźwięk pękających gałek ocznych, wycia, gdy wyrywał jej włosy jeden po drugim, paznokieć po paznokciu, rzęsa po rzęsie, język, nozdrza, cała skóra, mógłby ją obedrzeć z niej żywcem, a potem kazać z tej skóry wykonać dla Evandry nowe trzewiki, tyle tylko była warta, albo abażur dla lampy w komnacie wypełnionej cennymi pamiątkami, by już na zawsze mogła stać się częścią tego, co sądziła, że może bezmyślnie zniszczyć.
- Avery? - zdumiał się, ledwie kilka tygodni później gościli całą ich rodzinę na weselu, nie doszło do żadnej scysji. To nie miało sensu. - Brat Corinne? Rozmawiał z tobą później? - Gdyby naprawdę tam był, cała uroczystość stanęłaby - znów - pod znakiem zapytania, lecz jej dalsze słowa rozjaśniały obraz sytuacji. Jej magia mogła uschnąć, wraz ze smutkiem schła przecież cała ona, nie zaskoczyła go tym, lecz dalsze słowa Evandry potwierdzały, że albo miała przed oczyma własne majaki albo rebeliantka posługiwała się jakiegoś rodzaju iluzją. - Jest metamorfomagiem - przypomniał sobie po chwili, niechętnie. Wyjątkowo nierozsądnym, skoro próbowała przybierać jego postać. I chciał powiedzieć jeszcze wiele, bo jak mogła w niego zwątpić? Jak mogła jej uwierzyć? Przerażona i wymęczona nie mogła przecież spostrzec, że Tonks nie wysławiała, nie poruszała się jak on, nie nosiła jego strojów, nie mogła posiadać cennego sygnetu rodu, którego nigdy z dłoni nie ściągał, lecz Tristan nie potrafił znaleźć w sobie zrozumienia. Potok tych przepełnionych żalem słów wstrzymał jednak jej silny uścisk i spojrzenie jej oczu, błękitnych jak spokojne wody wokół wyspy Wight. Pochwycił jej kark, wplótł dłoń we włosy, przyciągając jej twarz ku zagłębieniu własnej szyi, trwając tak bez ruchu dłuższą chwilę i czując każde uderzenie jej zbyt mocno bijącego serca. Usta sięgnęły jej złocistych włosów, leniwie składając na nich pocałunek. Jego zamyślone spojrzenie, jak u głodnego drapieżnika, utknęło w martwym punkcie za nią, gdy wyobrażał sobie rozszarpywane przez psy ciało półżywej oskórowanej Tonks. Posunęła się zbyt daleko - i musiała za to zapłacić. A jej śmierć będzie powolna i bolesna, tak, by każdy wiedział, by każdy truchlał lękiem na myśl o ponownym przekroczeniu bezwzględnej granicy nietykalności. Evandra nią była. Jego rodzina nią była. Wiedział, że powinien był odnaleźć ją wcześniej. Że był w tym nieporadny, nieudaczny, a to sprawiało, że gniew, który wymknął się z jej objęć, rozżarzył się mocniej. Mówiła dalej, kształtne usta zadarły się ku niemu, słowa ciągnęły ku bezkresom tragedii. Gniew wciąż był w nim silny, uśpione porankiem emocje rozbudziła swymi słowy. Rozdarty między Tonks a nią potrzebował ich ujścia, obrazowe opisy przywiodły wspomnienia jej sylwetki omdlałej w zakurzonych piwnicznych ciemnościach, mieszały się z wyobrażeniami szlamy, po której zostanie tylko bezkształtne mięso, a która znaczyła nie więcej od starego mięsa, od kurzu zalegającego w tamtej piwnicy. Przy niej czasem wszystko zdarzało się być ledwie kurzem.
Odepchnął się łokciem od łóżka nagle i gwałtownie, wolna dłoń spoczęła po drugiej stronie łóżka, kiedy zawisł nad nią; twarz przy twarzy, ze spojrzeniem butnie utkwionym w jej źrenicach.
- Wszystko ma znaczenie, tak długo, jak długo ja i ty jesteśmy razem. Wszechświat może się zatrzymać, słońce zgasnąć, morza wyschnąć, nic nigdy nie powstrzyma mnie, żeby cię odnaleźć - oznajmił ostrzejszym tonem, posiadł ją nie mniej gwałtownie, wchodząc w nią w ułamek chwili, lewa dłoń mocno chwyciła jej biodro, gdy prawa opadła na łokieć. - Przed nami ugną się wszyscy, bo są ledwie pyłem, niczym więcej. Gotów byłem cały kraj postawić w płomieniach, byś do mnie wróciła. Dotarłem na półwysep, katowałem ludzi, żeby wskazali mi drogę do Tonks, ale ostatecznie to ona dała mi znak, bo wiedziała, że bez ciebie nie ma mnie. Ty i ja, tylko to ma znaczenie. Nigdy więcej we mnie nie wątp. Nigdy - powtórzył, gwałtownym haustem łapiąc powietrze, gdy w miłosnym rytmie brał dla siebie to, czego pragnął, za czym tęsknił, i co kochał, zgromadzony w sercu gniew dawał sobą wyraz w każdym pojedynczym ruchu, ożywał i ginął, pochłaniał i chłonął, w żarze nagłej i gwałtownej namiętności szukając wytęsknionego spełnienia.
- Avery? - zdumiał się, ledwie kilka tygodni później gościli całą ich rodzinę na weselu, nie doszło do żadnej scysji. To nie miało sensu. - Brat Corinne? Rozmawiał z tobą później? - Gdyby naprawdę tam był, cała uroczystość stanęłaby - znów - pod znakiem zapytania, lecz jej dalsze słowa rozjaśniały obraz sytuacji. Jej magia mogła uschnąć, wraz ze smutkiem schła przecież cała ona, nie zaskoczyła go tym, lecz dalsze słowa Evandry potwierdzały, że albo miała przed oczyma własne majaki albo rebeliantka posługiwała się jakiegoś rodzaju iluzją. - Jest metamorfomagiem - przypomniał sobie po chwili, niechętnie. Wyjątkowo nierozsądnym, skoro próbowała przybierać jego postać. I chciał powiedzieć jeszcze wiele, bo jak mogła w niego zwątpić? Jak mogła jej uwierzyć? Przerażona i wymęczona nie mogła przecież spostrzec, że Tonks nie wysławiała, nie poruszała się jak on, nie nosiła jego strojów, nie mogła posiadać cennego sygnetu rodu, którego nigdy z dłoni nie ściągał, lecz Tristan nie potrafił znaleźć w sobie zrozumienia. Potok tych przepełnionych żalem słów wstrzymał jednak jej silny uścisk i spojrzenie jej oczu, błękitnych jak spokojne wody wokół wyspy Wight. Pochwycił jej kark, wplótł dłoń we włosy, przyciągając jej twarz ku zagłębieniu własnej szyi, trwając tak bez ruchu dłuższą chwilę i czując każde uderzenie jej zbyt mocno bijącego serca. Usta sięgnęły jej złocistych włosów, leniwie składając na nich pocałunek. Jego zamyślone spojrzenie, jak u głodnego drapieżnika, utknęło w martwym punkcie za nią, gdy wyobrażał sobie rozszarpywane przez psy ciało półżywej oskórowanej Tonks. Posunęła się zbyt daleko - i musiała za to zapłacić. A jej śmierć będzie powolna i bolesna, tak, by każdy wiedział, by każdy truchlał lękiem na myśl o ponownym przekroczeniu bezwzględnej granicy nietykalności. Evandra nią była. Jego rodzina nią była. Wiedział, że powinien był odnaleźć ją wcześniej. Że był w tym nieporadny, nieudaczny, a to sprawiało, że gniew, który wymknął się z jej objęć, rozżarzył się mocniej. Mówiła dalej, kształtne usta zadarły się ku niemu, słowa ciągnęły ku bezkresom tragedii. Gniew wciąż był w nim silny, uśpione porankiem emocje rozbudziła swymi słowy. Rozdarty między Tonks a nią potrzebował ich ujścia, obrazowe opisy przywiodły wspomnienia jej sylwetki omdlałej w zakurzonych piwnicznych ciemnościach, mieszały się z wyobrażeniami szlamy, po której zostanie tylko bezkształtne mięso, a która znaczyła nie więcej od starego mięsa, od kurzu zalegającego w tamtej piwnicy. Przy niej czasem wszystko zdarzało się być ledwie kurzem.
Odepchnął się łokciem od łóżka nagle i gwałtownie, wolna dłoń spoczęła po drugiej stronie łóżka, kiedy zawisł nad nią; twarz przy twarzy, ze spojrzeniem butnie utkwionym w jej źrenicach.
- Wszystko ma znaczenie, tak długo, jak długo ja i ty jesteśmy razem. Wszechświat może się zatrzymać, słońce zgasnąć, morza wyschnąć, nic nigdy nie powstrzyma mnie, żeby cię odnaleźć - oznajmił ostrzejszym tonem, posiadł ją nie mniej gwałtownie, wchodząc w nią w ułamek chwili, lewa dłoń mocno chwyciła jej biodro, gdy prawa opadła na łokieć. - Przed nami ugną się wszyscy, bo są ledwie pyłem, niczym więcej. Gotów byłem cały kraj postawić w płomieniach, byś do mnie wróciła. Dotarłem na półwysep, katowałem ludzi, żeby wskazali mi drogę do Tonks, ale ostatecznie to ona dała mi znak, bo wiedziała, że bez ciebie nie ma mnie. Ty i ja, tylko to ma znaczenie. Nigdy więcej we mnie nie wątp. Nigdy - powtórzył, gwałtownym haustem łapiąc powietrze, gdy w miłosnym rytmie brał dla siebie to, czego pragnął, za czym tęsknił, i co kochał, zgromadzony w sercu gniew dawał sobą wyraz w każdym pojedynczym ruchu, ożywał i ginął, pochłaniał i chłonął, w żarze nagłej i gwałtownej namiętności szukając wytęsknionego spełnienia.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Metamorfomag, to wiele wyjaśniało, zarówno wszystkie ze spotkań z wpół-realnymi postaciami w ciemnej piwnicy, jak i sam fakt, że Justine w ogóle znalazła ją wtedy na plaży. Nikt jej nie dostrzegł, nim dotarła na wybrzeże, nikt nie zaczepił, gdy śledziła między drzewami. Równie dobrze lady doyenne mogła się z nią wcześniej witać w sąsiedniej wiosce, jak ze zwykłym mieszkańcem, bo ta mogła być każdym. Skąd wiedziała, jak uniknąć podejrzeń?
Przestraszona gwałtownym ruchem zastyga nagle i unosi na męża wzrok pełen przestrachu i niezrozumienia. Kipiąca z niego agresja niczym ma się do słodko-gorzkiej atmosfery, w jakiej woli się obracać, niż mierzyć z gwałtownością. Czy sam decyduje się na ostrzejszy ton, czy to Morrigan bierze go znów we władanie i nakazuje atak? Pradawna bogini dawno już nie daje o sobie znać, nie w obecności Evandry, lecz jeśli Tristan nadal jest na nią zły, tym prędzej da się podpuścić przeciwko ukochanej.
- Nie! - sprzeciwia się od razu, czując napierające na siebie ciało. Czarownica natychmiast sztywnieje; tętniąca w żyłach krew już zbiera moc, w tej pierwszej rozpaczy formuje się urok, którego rzucić nie chce, ale musi. Ciężki oddech zdradza przerażenie, w którego szponach spędziła ostatnie tygodnie, na każdym niemal kroku obawiając się, że gdzieś ją nadal znajdzie, śmiejącą się szyderczo w ciemnym kącie pokoju. Opanowanie przychodzi od razu, bo rozlewające się po ciele ciepło i wzbierająca na szczycie kobiecości wilgoć pragną, by mimo wszystko znalazł się bliżej. Przyciąga go natychmiast i zastyga w bezruchu, próbując uspokoić bicie serca. - To znaczy… Tak bardzo za tobą tęskniłam, pozwól rozkoszować się tą chwilą. Mamy wreszcie chwilę dla siebie - ścisza melodyjny głos niemal do szeptu. Chwilę tą można by rozpatrywać jako kwestię reszty wspólnego życia, lecz dla Evandry ważne jest tu i teraz, kiedy do śniadania zostaje dłuższy czas, gdy może wreszcie nacieszyć się jego obecnością. Czuły dotyk dłoni wędruje z Tristanowego policzka ku szyi i na kark. Zagląda prosto w czarną głębię wzburzonego spojrzenia, poszukując weń spokoju.
Mimo iż powtarza mu, jak bardzo przeprasza za swoje zachowanie, ma poczucie, że to nie skrucha jest tym, czego Rosier w głębi serca oczekuje. To nie płaszczenie się na klęczkach, nie samobiczowanie. Słyszę cię, ma mówić jej wzrok, bo przez ten cały czas nie ma okazji, by okazać, jak czuje się względem niego. A jest mu wdzięczna za obecność, wierność i oddanie, jakim każdego dnia daje świadectwo, za czułe pocałunki znaczące codzienność i karcące spojrzenie, którym przywraca do porządku.
- Poświęciłeś wiele, cały ten czas żyłeś w trwodze. Widzę, ile dla nas robisz, ile miłości w to wkładasz - wyznanie płynie z głębi serca, bo musi ją także usłyszeć, kiedy szczerze przysięga oddanie. - Gdyby nie ty, nie byłoby nas tu dziś, lecz możemy triumfować, cieszyć sobą. - To słodycz niczym sok z brzoskwini spływający po palcach, oblepia słowa, nie dopuszczając oddechu, ni myśli, że mogłoby być inaczej. Porusza znów wolno biodrami w rytm dobrze znanej im melodii, swobodnie oplata go nogami i krzyżuje je w kostkach, a ciepłe oddechy łączą się w duszności. Zbyt długo czekała, by wziąć go teraz pospiesznie, nie pozwalając dogłębnie nasycić. - Jesteś tym, co najwspanialsze, ze wszystkich ofiarowanych mi przez los aktów dobroci. Ty i ja, tylko to ma znaczenie - powtarza jego słowa pełna mocy i naznacza drobnymi pocałunkami linię męskiej szczęki. - Wierzę w ciebie, już na zawsze - szepce szczerze. Chce jeszcze prosić, by i on uwierzył w intencje żony, której tamtego dnia czerwca nie przyświecała złośliwość ani tchórzliwość. Gdyby na miejscu była jeszcze służka, biedaczka w kontakcie z Tonks nie miałaby żadnych szans. Odsuwa od siebie ostatnie z okrutnych obrazów, kiedy upiory chcą na powrót wciągnąć w pętle. Sięga pocałunkiem jego ust, a w błękicie oczu znów błyszczą łzy - nie bólu, a radości i wzruszenia.
| urok wili +70, bo mnie mąż triggeruje
Przestraszona gwałtownym ruchem zastyga nagle i unosi na męża wzrok pełen przestrachu i niezrozumienia. Kipiąca z niego agresja niczym ma się do słodko-gorzkiej atmosfery, w jakiej woli się obracać, niż mierzyć z gwałtownością. Czy sam decyduje się na ostrzejszy ton, czy to Morrigan bierze go znów we władanie i nakazuje atak? Pradawna bogini dawno już nie daje o sobie znać, nie w obecności Evandry, lecz jeśli Tristan nadal jest na nią zły, tym prędzej da się podpuścić przeciwko ukochanej.
- Nie! - sprzeciwia się od razu, czując napierające na siebie ciało. Czarownica natychmiast sztywnieje; tętniąca w żyłach krew już zbiera moc, w tej pierwszej rozpaczy formuje się urok, którego rzucić nie chce, ale musi. Ciężki oddech zdradza przerażenie, w którego szponach spędziła ostatnie tygodnie, na każdym niemal kroku obawiając się, że gdzieś ją nadal znajdzie, śmiejącą się szyderczo w ciemnym kącie pokoju. Opanowanie przychodzi od razu, bo rozlewające się po ciele ciepło i wzbierająca na szczycie kobiecości wilgoć pragną, by mimo wszystko znalazł się bliżej. Przyciąga go natychmiast i zastyga w bezruchu, próbując uspokoić bicie serca. - To znaczy… Tak bardzo za tobą tęskniłam, pozwól rozkoszować się tą chwilą. Mamy wreszcie chwilę dla siebie - ścisza melodyjny głos niemal do szeptu. Chwilę tą można by rozpatrywać jako kwestię reszty wspólnego życia, lecz dla Evandry ważne jest tu i teraz, kiedy do śniadania zostaje dłuższy czas, gdy może wreszcie nacieszyć się jego obecnością. Czuły dotyk dłoni wędruje z Tristanowego policzka ku szyi i na kark. Zagląda prosto w czarną głębię wzburzonego spojrzenia, poszukując weń spokoju.
Mimo iż powtarza mu, jak bardzo przeprasza za swoje zachowanie, ma poczucie, że to nie skrucha jest tym, czego Rosier w głębi serca oczekuje. To nie płaszczenie się na klęczkach, nie samobiczowanie. Słyszę cię, ma mówić jej wzrok, bo przez ten cały czas nie ma okazji, by okazać, jak czuje się względem niego. A jest mu wdzięczna za obecność, wierność i oddanie, jakim każdego dnia daje świadectwo, za czułe pocałunki znaczące codzienność i karcące spojrzenie, którym przywraca do porządku.
- Poświęciłeś wiele, cały ten czas żyłeś w trwodze. Widzę, ile dla nas robisz, ile miłości w to wkładasz - wyznanie płynie z głębi serca, bo musi ją także usłyszeć, kiedy szczerze przysięga oddanie. - Gdyby nie ty, nie byłoby nas tu dziś, lecz możemy triumfować, cieszyć sobą. - To słodycz niczym sok z brzoskwini spływający po palcach, oblepia słowa, nie dopuszczając oddechu, ni myśli, że mogłoby być inaczej. Porusza znów wolno biodrami w rytm dobrze znanej im melodii, swobodnie oplata go nogami i krzyżuje je w kostkach, a ciepłe oddechy łączą się w duszności. Zbyt długo czekała, by wziąć go teraz pospiesznie, nie pozwalając dogłębnie nasycić. - Jesteś tym, co najwspanialsze, ze wszystkich ofiarowanych mi przez los aktów dobroci. Ty i ja, tylko to ma znaczenie - powtarza jego słowa pełna mocy i naznacza drobnymi pocałunkami linię męskiej szczęki. - Wierzę w ciebie, już na zawsze - szepce szczerze. Chce jeszcze prosić, by i on uwierzył w intencje żony, której tamtego dnia czerwca nie przyświecała złośliwość ani tchórzliwość. Gdyby na miejscu była jeszcze służka, biedaczka w kontakcie z Tonks nie miałaby żadnych szans. Odsuwa od siebie ostatnie z okrutnych obrazów, kiedy upiory chcą na powrót wciągnąć w pętle. Sięga pocałunkiem jego ust, a w błękicie oczu znów błyszczą łzy - nie bólu, a radości i wzruszenia.
| urok wili +70, bo mnie mąż triggeruje
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Evandra Rosier' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 13
'k100' : 13
Nic sobie nie robił z jej sprzeciwu, jak głuchy na jej słowa. Nie pierwszy raz reagowała w ten sposób, nie z pierwszych ust to słyszał, były jak oliwa na ogień, który zapłonął i w którym chciał spłonąć; coś zmieniło się nagle, gdy utkana przez nią magia wdarła się do jego umysłu jak trucizna, mimowolnie kazała zesztywnieć ciału pomimo pragnienia, zgromadzonej frustracji i gniewnego pragnienia zemsty, wbrew jego woli, a jednocześnie ze świadomością, że nie chciał jej wcale krzywdzić, tylko podążyć za melodią głosu i za prośbą, którą ta melodia niosła, a której nie potrafiłby nawet powtórzyć.
Była piękna, piękna jak sen, a myśl, że mógłby ją tamtego dnia stracić, nie opuszczała go ni na chwilę od dnia, w którym ujął ją omdlałą w ramiona - i teraz myśl ta wróciła, ciężka jak fala, która właśnie przełamała tamę, która tylko wydawała się silna i wysoka. Magia wdzierała się głębiej, jak miękka tkanina otulała kolejno umysł, serce i duszę, wprawiona w ruch jej słodkim szeptem, zaślepiony gniewem czy urokiem, nie stał się ni mniej ni bardziej świadomy. Złe emocje rzedły, na wierzch wydzierała się tęsknota i wzruszenie, że znów przy nim była, że już przy nim pozostanie. Przymknął oczy, może uśpiony, a może przebudzony, tak słowem jak dotykiem, który błądził po jego twarzy i karku, jeszcze nim natrafił na kojący błękit jej oczu. Nie wiedział, ile mieli czasu, przebudziła go nagle, nie myślał o tym wcale, koncentrując się na niej i tylko na niej - gniew umknął i z oczu i z gwałtownego dotyku, palce wbite wcześniej w jej biodro zdążyły pozostawić zasinienie, teraz jednak czule pieściły jej talię, zbierając lekki materiał halki, zamierzając zsunąć ją z niej całkiem. Z jego ust wymknął się tylko cichy pomruk, gdy rozdarty między pragnieniami, zechciał oddać tę chwilę im, nie sobie i nie swojej złości. Źrenicę naznaczył zahipnotyzowany spokój, kochał ją i jej pragnął, kochał ją i jej nie stracił, cieszyły go jej słowa, od skruchy, przez zrozumienie, wreszcie po ostatnie zapewnienia, których łechcącego muśnięcia też potrzebował. Trzeźwy umysł nie potrafił pozbyć się złości, może zły na nią, może na Tonks, może na samego siebie, a może na wszystkich, zaklęty jej pięknem - tylko o jej pięknie myślał. Zrównał się z nią rytmem, jej mocą wyrwany od drażniącej obecności Tonks, pojmany w chwili, którą mieli oto wreszcie tylko dla siebie, a która mogłaby trwać wiecznie i której na wieczność pragnął.
Ich usta złączyły się w pocałunku, czułym, głodnym, utęsknionym i naznaczonym namiętnością, jaką poczuć mogą kochankowie przekonani o swych ostatnich wspólnych chwilach, a pocałunek ten mówił więcej niż słowa. Jak mógł, jak głupiec, odrzucać ją tak długo? Tęsknił, za miękkością i zapachem jej skóry, za oddanym spojrzeniem, którego łzy wzruszenia dostrzegł, za biciem jej serca, które przypominało ptaszę zamknięte w klatce żeber, a którego mógł już nigdy nie usłyszeć. Pragnienie zemsty zniknęło gdzieś w cieniu tego, co trwało tu i teraz, w chwili zaczarowanej szeptaną przez nią miłosną inkantacją. Wraz z ostatnimi zapewnieniami znikały też ostatnie cienie, które przez ten czas zalęgły w jego sercu niby żmije podsuwające najgorsze myśli, na które przecież nigdy nie zasługiwała, a w jej spojrzeniu tonęły ostatnie wątpliwości. Stęskniony dotyk, już wrażliwszy, zatrzymać chciał ją przy sobie, jak najbliżej i jak najdłużej, na zawsze.
Nie przerwałaś mi pięknego snu, mon ciel etoile, dopiero zaczynamy śnić nasz piękny sen.
/zt x2
Była piękna, piękna jak sen, a myśl, że mógłby ją tamtego dnia stracić, nie opuszczała go ni na chwilę od dnia, w którym ujął ją omdlałą w ramiona - i teraz myśl ta wróciła, ciężka jak fala, która właśnie przełamała tamę, która tylko wydawała się silna i wysoka. Magia wdzierała się głębiej, jak miękka tkanina otulała kolejno umysł, serce i duszę, wprawiona w ruch jej słodkim szeptem, zaślepiony gniewem czy urokiem, nie stał się ni mniej ni bardziej świadomy. Złe emocje rzedły, na wierzch wydzierała się tęsknota i wzruszenie, że znów przy nim była, że już przy nim pozostanie. Przymknął oczy, może uśpiony, a może przebudzony, tak słowem jak dotykiem, który błądził po jego twarzy i karku, jeszcze nim natrafił na kojący błękit jej oczu. Nie wiedział, ile mieli czasu, przebudziła go nagle, nie myślał o tym wcale, koncentrując się na niej i tylko na niej - gniew umknął i z oczu i z gwałtownego dotyku, palce wbite wcześniej w jej biodro zdążyły pozostawić zasinienie, teraz jednak czule pieściły jej talię, zbierając lekki materiał halki, zamierzając zsunąć ją z niej całkiem. Z jego ust wymknął się tylko cichy pomruk, gdy rozdarty między pragnieniami, zechciał oddać tę chwilę im, nie sobie i nie swojej złości. Źrenicę naznaczył zahipnotyzowany spokój, kochał ją i jej pragnął, kochał ją i jej nie stracił, cieszyły go jej słowa, od skruchy, przez zrozumienie, wreszcie po ostatnie zapewnienia, których łechcącego muśnięcia też potrzebował. Trzeźwy umysł nie potrafił pozbyć się złości, może zły na nią, może na Tonks, może na samego siebie, a może na wszystkich, zaklęty jej pięknem - tylko o jej pięknie myślał. Zrównał się z nią rytmem, jej mocą wyrwany od drażniącej obecności Tonks, pojmany w chwili, którą mieli oto wreszcie tylko dla siebie, a która mogłaby trwać wiecznie i której na wieczność pragnął.
Ich usta złączyły się w pocałunku, czułym, głodnym, utęsknionym i naznaczonym namiętnością, jaką poczuć mogą kochankowie przekonani o swych ostatnich wspólnych chwilach, a pocałunek ten mówił więcej niż słowa. Jak mógł, jak głupiec, odrzucać ją tak długo? Tęsknił, za miękkością i zapachem jej skóry, za oddanym spojrzeniem, którego łzy wzruszenia dostrzegł, za biciem jej serca, które przypominało ptaszę zamknięte w klatce żeber, a którego mógł już nigdy nie usłyszeć. Pragnienie zemsty zniknęło gdzieś w cieniu tego, co trwało tu i teraz, w chwili zaczarowanej szeptaną przez nią miłosną inkantacją. Wraz z ostatnimi zapewnieniami znikały też ostatnie cienie, które przez ten czas zalęgły w jego sercu niby żmije podsuwające najgorsze myśli, na które przecież nigdy nie zasługiwała, a w jej spojrzeniu tonęły ostatnie wątpliwości. Stęskniony dotyk, już wrażliwszy, zatrzymać chciał ją przy sobie, jak najbliżej i jak najdłużej, na zawsze.
Nie przerwałaś mi pięknego snu, mon ciel etoile, dopiero zaczynamy śnić nasz piękny sen.
/zt x2
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Strona 4 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Komnaty Tristana
Szybka odpowiedź