Wydarzenia


Ekipa forum
Poddasze
AutorWiadomość
Poddasze [odnośnik]06.08.17 18:48
First topic message reminder :

Poddasze

Poddasze zagospodarowane jest kilkoma pomieszczeniami gospodarnymi oraz jeszcze jednym pokojem gościnnym - skromniejszym od pozostałych, ale nie pozbawionym elegancji. Podłogi kryją arabskie, delikatne tkaniny, okryte prostym, przesuwanym baldachem łoże znajduje się niedaleko wyjścia na nieduży balkonik, z którego rozciąga się widok na szumiące w pobliżu morze. Skromny sekretarzyk zdobi zabytkowy wazon oraz lustro pamiętające czasy napoleońskie; zamiast wysokich, niepraktycznych przy skośnym dachu szaf, w pokoju znajduje się kilka głębokich kufrów wyścielanych aksamitem. Trzy krzesła, obite miękkiem szkarłatnym jedwabiem, otaczają rzeźbiony okrągły stolik, na którym ustawiono srebrną rzeźbę najeżonego kolcami różanego drzewa.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Poddasze - Page 3 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Poddasze [odnośnik]20.08.19 19:59
Oczekiwała odpowiedzi, natychmiastowego rozwiania niepewności, nienawidziła wszak niespodzianek, a już przemilczenie obecności w Białej Willi innej kobiety uważała za kolejne uderzenie. Wyrachowany cios, zadany jej przez Tristana. Istniał jeszcze okruch nadziei, że to jakaś pechowa pomyłka; że ma przed sobą jakąś jego daleką kuzynkę o jasnych włosach, może potomkinię Malfoyów; młodą jeszcze, nieopierzoną, zachwyconą zimowym wyjazdem do willi wuja Corentina. Tak, to miało sens, jakąś jednoprocentową szansę na potwierdzenie....ale to potwierdzenie nie nadeszło, tak samo jak rzeczowe wyjaśnienie, co też, na Salazara, w jej sypialni na poddaszu robiła obca czarownica, tak beztrosko przeszkadzająca jej w czasie snu. Czująca się tu jak u siebie i wyraźnie tracąca rezon od naciskiem wyniosłego spojrzenia Deirdre.
Zyskiwała jednak na witalności mowy; od razu zarzuciła ją nieistotnymi szczegółami, śniadaniem, budzeniem, godziną, troską o to, by nie poczuła słabości. Wyjaśnienia przemykały przez sito nieprzyjemnie rozbudzonego umysłu Mericourt, nie pozostawiając po sobie żadnego faktu, rzeczowych powodów, dla których pod dachem Białej Willi miał znajdować się ktoś jeszcze. Żółć załaskotała ją w gardło, nieznajoma myliła się, to nie gwałtowne podniesienie się z łoża wywoływało słabość, a jej nieskromna osoba; smukła, odziana w prostą suknię, pozbawioną jednakże atrybutów  zarówno służby, jak i szlachty. - Zamilcz - powiedziała chłodno, od tego słowotoku zaczynała boleć ją głowa, i tak ociążała. Zmrużyła skośne oczy jeszcze bardziej, myśli uciekały do wspomnień z wczoraj, do emocji wysysających z niej wszystkie siły. Wypoczęła, spała słodko i mocno, lecz przecież nie zapomniała tego, co wydarzyło się w ciągu ostatnich godzin ani tygodni; nie wyrzuciła do końca żalu, zazdrości i zdezorientowania, a także niepewności swej sytuacji. - Zostaw to - poleciła znowu, spoglądając na nerwowe ruchy kobiety; w jej głosie nie było szlacheckiej wyniosłości lub dziewczęcych kaprysów, a wyłącznie rozkaz, zimny, brzmiący jak inkantacja zaklęcia o zdecydowanie nieprzyjemnych skutkach. Jej wzrok musnął suto zastawioną tacę, na moment prymitywne potrzeby zwyciężyły nawet zazdrość i gniew; poczuła jak bardzo jest głodna. Zapach ciepłej cebulowej zupy, świeżych warzyw, chrupiącego pieczywa: wnętrzności skręciły się w supeł, nozdrza rozszerzyły się; nie mogła jednak dać się zdekoncentrować własnemu ciału; nie, kiedy tuż przed nią stała wyprostowana jak struna jasnowłosa, nazywająca Tristana nim.
Owszem, zreflektowała się, lecz niewystarczająco szybko. Coś błysnęło w oczach Deirdre: nie wyglądała, jakby przed minutą wybudziła się z głębokiego snu, była przytomna, ostra i wbrew okropnej prezencji: w swej przytomności wręcz brutalnie świeża. - Sprowadził cię tu lord Rosier - powtórzyła powoli, ach tak. Być może powinna zwrócić większą uwagę na detale, lecz w Fantasmagorii przywykła do nazywania jej panią, a zdenerwowanie dziewczyny w oczywisty sposób połączyła z faktem, że teraz pod protekcją nestora znajdowały się we dwie. Ogień złości zaczynał palić ją od środka na równi z głodem. Szybko i zwinnie, jak na swój stan, pokonała odległość dzielącą ją od wyprostowanej jak struna blondynki. Nieco górowała nad nią wzrostem, od razu wyczuła zapach świeżości, tak kontrastujący z wonią portu, która na dobre wsiąknęła w jej włosy i ubranie. - I jak ci się tutaj podoba? - spytała, pozornie tylko słodko, z lekkim uśmiechem, mającym dać Agathcie chwilę wytchnienia, złudną i szybko zakończoną. Uniosła bladą, choć w końcu ciepłą od snu dłoń, i zacisnęla palce na podbródku kobiety - tak, jak Tristan robił to wczoraj, w Parszywym Pasażerze. - Jak on ci się podoba? - dodała, mocniej zaciskając palce, nie odrywając spojrzenia od błękitnych oczu nawet na moment. Emocje powracały, znów przejmowały zbyt słabe ciało, a zniszczony umysł już nie szukał logiki, kierowany wyłącznie zazdrością i własną przepowiednią, że powrót do Białej Willi nie mógł okazać się tak prosty i przyjemny; że Rosier coś przed nią ukrywał. Dopasowanie elementów układanki do najgorszego obrazu był już tylko formalnością. - Ile masz lat? Szesnaście? - kontynuowała, przenosząc spojrzenie w dół, na krągłą pierś i wąską kibić. Może dlatego mówiła do niej pani akcentując różnicę wieku. Kolejna przewaga, była młoda i pełna życia, taka, jakie lubił, podobna do Virginii - i tylko to podobieństwo sprawiało Deirdre przyjemność, bo mogła widzieć oczyma wyobraźni piękne niebieskie oczy martwe, pozbawione blasku, takie, jakie wyłupała z czaszki pieprzonej baletnicy pachnącej cytrusami. - Proponujesz mi kąpiel - bo Tristan ma tutaj przyjść?- dopytała, coraz bardziej rozwścieczona i rozgoryczona, jednocześnie świadoma, że tego się właśnie spodziewała; zabrał ją tutaj, bo chciał: chciał przedstawienia, chciał sycić się jej zazdrością, obserwować cierpienie, bawić się nią - zbliżał się przecież karnawał, czas rozrywki, odpoczynku po obowiązkach ojca i męża. Zęby zacisnęły się, palce wbijały się w podbródek Agathy jeszcze mocniej, lecz to wzrok miażdżył najintensywniej. I gdyby nie łagodząca, dekoncentrująca woń jedzenia, zapewne paznokcie przebiłyby delikatną skórę kobiety.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Poddasze [odnośnik]20.08.19 20:27
Zamilkła. Wystarczyło słowo Deirdre, żeby zamknęła usta i w osłupieniu wpatrywała się w nią z przerażeniem - czy to przez to, że zapomniała fartuszka? Czy popełniła gdzieś po drodze inny błąd? Czy powinna naciskać w porze śniadaniowej? Czy powinna zaczekać, aż pani wstanie sama? Poczuła na skórze nieprzyjemne mrowienie, dreszcze, odstąpiła od naczyń od razu, gdy Deirdre sobie tego zażyczyła. Czy wykazywała się nadgorliwością, przynosząc jej posiłek do łóżka? Czy powinna zastawić stół w jadalni? Ale spała tak wysoko - i wydawała się tak zmęczona - brzemienna nie powinna zbyt często pokonywać schodów, to nie było bezpieczne. Powoli skinęła głową na wspomnienie chlebodawcy, nie rozumiejąc związku; z tego, co zrozumiała, jej mąż nie żył - czy wciąż trwała w żałobie? Może postradała zmysły? Merlinie, nikt jej przed tym nie ostrzegał - ale potrzebowała tej pracy i będzie dzielna. Nie zareagowała, kiedy podchodziła bliżej niej - nie tylko nie miała na tyle refleksu, ale i nie zamierzała umykać przed swoją panią. Bała się jej, bała się jej reakcji, niecodziennego zachowania, złości, której nie rozumiała. Lord Rosier wspominał o chorobie, ale nie mówił, że była to choroba ciała. W pierwszej chwili nie uniosła wzroku, kornie patrząc w dół - bez przekonania odpowiadając na jej pytanie - pytała o własną rezydencję, a ona nie musiała kłamać, by zdradzić zachwyt:
- To miejsce ma romantyczny urok, pani - wyznała, zgodnie z pierwszą pochwyconą myślą - nie mogę się doczekać, aż ujrzę wybrzeże i ogród wiosną. Wnętrza są urządzone z gustem, za co zapewne pochwała powinna być złożona na pani ręce - Nie ośmieliłaby się wystosować podobnej oceny wobec gospodyni, niższa pozycją nie miała ku temu prawa, ale tym bardziej nie miała prawa przemilczeć zadanego pytania. Nie spodziewała się jednak dłoni, która zaraz pochwyciła jej podbródek - zmuszając dziewczynę do uniesienia wzroku na alabastrową twarz kobiety. Ona też była piękna - ale w przerażający sposób. Nie zrozumiała jej pytania - nie pytała o willę, nie pytała o morze, nie pytała też o siebie, czy chodziło o syna, którego nosiła w łonie? - N... nie rozumiem, pani - wydukała, wciąż wpatrując się w nią ze szczerym przerażeniem. - Siedemnaście - sprostowała, chwytając się pytania, na które przynajmniej potrafiła odpowiedzieć. A odpowiadała szybko - gdzieś podświadomie kierując się nadzieją, że zdoła usatysfakcjonować Deirdre swoimi atutami. Była młoda, to dobrze, miała siły do ciężkiej pracy. - Skąd... - pisnęła, ale nie dokończyła - skąd taki pomysł? Ściągnięta błagalnie brew prosiła o wypuszczenie z uścisku, w kącikach oczu zalśniły łzy - wciąż nie rozumiała, co zrobiła źle. Tristan Rosier, początkowo nawet nie skojarzyła imienia, posługując się szlacheckim nazwiskiem. - Nic mi o tym nie wiadomo - zapewniła szybko, nie chciała jej okłamać, mówiąc, że nie przyjdzie, być może nosił się z takim zamiarem - po prawdzie nie wiedziała nawet, że w ogóle się tutaj pojawia. Ale nie powinna się zniechęcać. Lord Rosier mówił, że wiele ostatnio przeszła, może jej zachowanie było konsekwencją? Na jej twarzy widoczne było zawahanie, z jednej strony bała się podjąć działanie, z drugiej - była zdeterminowana, by służyć jak najlepiej. Jej pierwszy dzień obrócił się w całkowitą katastrofę. - Ciepła kąpiel pomoże ci odpocząć i zebrać myśli, pani - Była zdenerwowana, przecież to dostrzegała; czy tylko nią? Merlinie, a jeśli tylko nią? Co za gafa, kolejna! - Pomogę umyć ci włosy - zaoferowała się natychmiast, wciąż nie próbując wyrwać się z tego chwytu - musiała być posłuszna, niezależnie od tego, co się stanie. - Dobrze czeszę - wyznała spontanicznie, rozpaczliwie poszukując cech, które mogłyby przekonać Deirdre co do jej przydatności. - Lub... przeniosę w tym czasie twoje rzeczy - Lord Rosier wydał wszak wyraźne polecenie przeniesienia jej do głównej sypialni, a znajdujące się tutaj kufry musiały zawierać jej bieliznę; ona zaś dostała wystarczająco dużo sygnałów, by sądzić, że Deirdre niekoniecznie życzyła sobie jej towarzystwa.
- W-wybacz moją niefrasobliwość, jeśli czymś cię uraziłam, pani - świergotała dalej, po jej policzku spłynęła pierwsza łza, a głos trząsł się jak u przerażonego dziecka - była nim. - Moje intencje są szczere, choć brak mi doświadczenia - Sądziła, że je miała, rok przepracowany w innym domu trwał długo, lata pomocy matce nie były tym samym, nie potrafiła nawet rozpoznać popełnionego błędu. Była tak głupia!


I show not your face but your heart's desire
Ain Eingarp
Ain Eingarp
Zawód : Wielość
Wiek : nieskończoność
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
I show not your face but your heart's desire.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Poddasze - Page 3 3baJg9W
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f47-sowia-poczta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f55-mieszkania http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Poddasze [odnośnik]22.08.19 8:46
Romantyczny urok, doprawdy - oczy Deirdre, i tak zmrużone, zmieniły się na te słowa w wręcz żmijowate szparki. Każde słowo, wyśpiewane przejętym, ale bez wątpienia przyjemnym dla ucha tonem dziewczyny, zdawało się potwierdzać obraną w przypływie złości tezę: Rosier sprowadził pod dach Białej Willi drugą kochankę. Młodszą, jaśniejszą, delikatniejszą, przydatną - czy to dlatego nie odwzajemnił wtedy pocałunku, spoglądając na nią z pogardą? Brzydził się brzemiennego brzucha, utratą wąziutkiej talii, krąglejszymi kształtami? Sądziła, że mu się spodoba, pełniejsza, bardziej zmysłowa, nie przypominająca już w niczym zabiedzonej szkapy, odwracającej uwagę od wystających żeber strojnym, złotym strojem wyuzdanej gejszy. Cóż, myliła się, nie pierwszy raz; ba, co do intencji Tristana myliła się wciąż, ufając mu, pozwalając mu wczoraj ponownie pokierować własnym życiem. Uniosła nieco brwi, w milczeniu taksując coraz bardziej przerażoną blondynkę przeszywającym chłodem spojrzeniem. - To nie mój dom - odparła tylko wyniośle, choć chciała, by tak było; by znów mogła nazywać Wyspę Sheppey swym domem, uwić tu bezpieczne gniazdo, odzyskać siły, w końcu odnajdując w chaosie codzienności coś pewnego, niezmiennego, dającego poczucie oparcia. To nie ona go dekorowała, nie zmieniała przecież nic, ciągle zachowując się jak gość - o odróżnieniu od swobodnej Agathy.
Przekręciła jej twarz na bok, chcąc przyjrzeć się profilowi, małemu noskowi, wydatnym ustom - choć nie tak pełnym i doskonale wykrojonym jak jej - zdrowej cerze, pełnej blasku. Informacja o wieku zakłuła ją prosto w serce: uwielbiała mieć rację, ale tym razem sprawdzające się przypuszczenia znów budziły w niej bestię. - Zdążył już skorzystać z twych wdzięków? - spytała, nagle miękko, a kontrast wypowiedzi niepokoił bardziej nawet od wyniosłych rozkazów. Ponownie przechyliła jej twarz na wprost, poluźniając nieco uścisk przytrzymujacej ją dłoni. Palce delikatnie przesunęły się z brody na usta, obrysowując ich kształt. - Pozwoliłaś mu na to, co lubi najbardziej? - kontynuowała cicho, wsuwając chłodny palec w kącik jej ust, przesuwając nim po zębach z prawej strony, drażniąc dziąsła od wewnątrz; ledwie powstrzymała się, by nie wsunąć kolejnego palca, głębiej, do gardła, by rozerwać tą delikatną krtań od środka. - Wziął cię z Wenus? Wykupił od rodziców? - Nie kojarzyła jej z burdelu, ale była przecież młoda, mogła pojawić się tam niedawno. Wysunęła palce z jej ust, ocierając je ze śliny o przód jej szaty, bez obrzydzenia, z wzrokiem ciągle ukwionym w niewinnej twarzy, w oczach ze zbierającymi się łzami. Piękny widok, jego ulubiony; przeszedł ją dreszcz odrazy, zazdrości i fascynacji zarazem, odjęła w końcu dłonie od jej twarz. Dalsze wyjaśnienia odrobinę wybiły ją z rytmu, lecz nie potrafiła łatwo odpuścić raz wybranej ścieżki, zwłaszcza, gdy wszystkie fakty zdawały się świadczyć na jej niekorzyść. - Gdzie chcesz mnie przenieść? I na czyje żądanie? - wycedziła, ponownie z obojętną grozą; Rosier  chciał wygnać ją do piwnic, do zapomnianego domku ogrodnika na końcu różanego ogrodu? Naprawdę sądził, że się na to zgodzi? Furia zupełnie odjęłą kolory z twarzy Deirdre, głód targał nią równie silnie co gniew - odwróciła się od Agathy, oddychając głęboko. Myśl, Dei, jesteś mądra, wykorzystaj sukinsyna tak, jak on wykorzystywał ciebie. Usiadła na łóżku obok tacy, sięgając dłońmi po ciepłą miskę zupy, rozchlapując ją jeszcze bardziej - nie przejęła się tym, od razu wsunęła łyżkę - przeznaczoną do konfitury - do ust, przymykając oczy, po raz pierwszy tego ranka nie z gniewu, a z przyjemności. Była tak potwornie głodna; jadła łapczywie, łyżka stukała o miseczkę w pięknym akompaniamencie do rozpaczliwego świergotu Agathy. Po chwili podniosła na nią wzrok, zauważając łzy roszące już policzki. Nie czuła żadnych wyrzutów sumienia wobec tej młodej kurwy; skończy jak Virginia, obiecała to sobie; tylko je, przebierze się, nieco odpocznie, a później zostawi Tristanowi ostateczne pożegnanie w postaci rozwleczonych na schodach zwłok jego nowej, niewinnej ulubienicy. - Ależ dlaczego płaczesz, moja śliczna - odparła znów na pozór łagodnie; tężał w niej stalowy gniew, mocne postanowienie, że tym razem zada mu cios wprost; im dalej się od Rosiera znajdowała, tym bardziej butna się stawała. Odłożyła miskę i sięgnęła po bagietkę, wgryzając się w nią bez rozkrojenia; umoczyła ją w sosie sałatki - z jednej strony pulsowała w niej nienawiść, w drugiej zaspokojenie. Nigdy nie była tak głodna, nigdy nie jadła też czegoś tak pysznego. - On kocha niedoświadczone, kocha wsuwać się w ciasne wnętrze, obserwować twój ból. Na pewno będzie ci z nim wspaniale - skomentowała z promiennym uśmiechem, oblizując kącik warg z czerwonego sosu - choć jej oczy ciskały sztylety. Mała, niewinna kurwa; ale nie, nie mogła zabić jej od razu. Nieco kręciło się jej w głowie, co jeśli wycelowałaby w nią różdżkę a magia by jej nie usłuchała?


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Poddasze [odnośnik]29.08.19 22:31
Doskonale widziała przecie zmiany na twarzy kobiety, każde drgnięcie jej mięśnia, zmiany w źrenicach, subtelne drgania powiek i ust, jednak żadnej z tych zmian nie potrafiła pojąć; ostatni czas musiał być dla niej znacznie mniej łaskawy, niż się spodziewała, ale jej zadaniem było ulżyć jej w tym cierpieniu - angielska służba znana była na całym świecie ze swojego oddania i wierności, odkąd chwyciła fartuszek po raz pierwszy - wiedziała, że i ona nie mogła zawieźć.
- W-wybacz, pani, lord Rosier przekazał mi jedynie, że to dom twojej rodziny - Być może należał do dalszych krewnych madame Mericourt, być może nielubianych, gorycz w jej głosie była przecież nadto rozpoznawalna. Nie chciała trącać nosem wrażliwego tematu, choć przecież już musiała to zrobić - starała się odnotować w pamięci każde niezadowolenie na twarzy swojej pani, by w przyszłości nigdy nie popełnić podobnego błędu - o ile przyszłość w ogóle jeszcze się przed nią rysowała. Cóż by to była za hańba - zostać wydaloną pierwszego dnia! Nigdy później nie znalazłaby już równie dobrej pracy.
Łza bezwiednie spływała dalej, choć robiła wszystko, co w jej mocy, by ją powstrzymać; pozornie łagodny głos pani wzbudzał wyłącznie niepokój, a jej rzęsy zatrzepotały bez zrozumienia, odsłaniając w końcu szeroko otwarte oczy, gdy padło irracjonalne pytanie. Kiedy rozmawiała ze swoim chlebodawcą, był nieco nieobecnym dżentelmenem. - Dlaczego miałby... - zaczęła gorączkowo, ale ucichła, nie chcąc zabrzmieć zbyt impertynencko sprzeciwiając się tym sugestiom. Luźniejszy uścisk nie uspokoił jej wcale, a palec przemykający wzdłuż jej ust, a w końcu na zębach, wprawił ją w osłupienie. Serce uderzyło szybciej, ale przerażona nie drgnęła, nie wiedząc, jak powinna zareagować - ani ile wolno jej było powiedzieć. Wenus, słyszała niegdyś o wykwintnej restauracji tej samej nazwy w Londynie, ale rzadko bywała w stolicy i z pewnością nigdy w drogich restauracjach. Kiwnęła głową przecząco, powoli kręcąc głową, wciąż z przerażeniem wpatrując się w jej twarz - obawiając się wykonać gwałtowniejszy ruch. Nie drgnęła również, gdy wytarła o nią dłoń - choć z jej oczu popłynęły kolejne łzy, nigdy w życiu nikt jej jeszcze tak nie upokorzył. Przez chwilę stała jeszcze odrętwiała, kiedy pani się odsunęła - czerwony ślad na jej twarzy palił i piekł, choć mocniej bolał i przerażał towarzyszący tej scenie niepokój. Jej usta poruszyły się w rozpaczy, całkowicie wytrącona z pantałyku nie potrafiła od razu odpowiedzieć na zadane pytanie - po prostu stała jak słup soli, kiedy jej pani wreszcie się posiliła - i mówiła dalej...
Łzy popłynęły gęstym strumieniem, serce zabiło jeszcze mocniej, a twarz okrasiła się płomiennym rumieńcem; nie rozumiała, skąd brały się podobne sugestie, nie była pewna, czy w pełni je rozumiała, ale mogła być całkowicie pewna, że nie miały żadnego pokrycia w rzeczywistości. Czy pani mogła ją z kimś pomylić? Z lekkim drżeniem, chwyciła rąb prostej sukienki, unosząc ją lekko ku górze, by powoli zejść na kolana w uniżonym ukłonie, znów składając dłonie na podołku; wzrok wbiła w podłogę, nie mając odwagi spojrzeć kobiecie w oczy. Ból, o którym mówiła, wybrzmiał w jej głowie straszliwym echem, niosąc złowieszczą przepowiednię przyszłości, którą zasłaniała racjonalnymi argumentami na niejasny umysł pani. Została przecież uprzedzona, że nie jest z nią dobrze. Czym były jej sugestie, zdegustowaniem prowadzenia się szlachetnego lorda czy zazdrością kobiety? Powstrzymała te myśli - porządną kobietę plotki nie interesowały. Interesować nie mogły.
- Musiała nastąpić pomyłka, pani - zaczęła niepewnie, jej głos drżał, ale robiła, co mogła, by pohamować łzy. Nie powinna do nich w ogóle dopuścić. Mówiła szybko, nieskładnie, jakby chciała wyrzucić z siebie czym prędzej wszystko, co powiedzieć mogła. - Lord Rosier nie wykupił mnie od rodziny, nie pracowałam też w restauracji, wcześniej służyłam w domu państwa Boutille. Podczas walk na szczycie w Stonehege pan mój utracił życie, wdowa po nim wróciła do rodziny i przestałam być potrzebna. - To było ważne. Była dumna z tego, że nikt nigdy nie wyrzucił jej z domu z powodu jej lenistwa lub nieposłuszeństwa. Nigdy nie dała ku temu powodów. - Lord Rosier wykazał się łaskawością, ofiarując mi nowy dom - jestem za to niezwykle wdzięczna - lecz z jego strony nie padła ani jedna dwuznaczna sugestia. Najął mnie, bym ci służyła, pani, a wkrótce tobie i twojemu dziecku. Jestem młoda, to prawda, ale jestem też pracowita i zajmowałam się już dziećmi - nie tylko w gospodarstwie mojej dawnej pani, ale i w rodzinnym domu. - Nie uniosła wzroku, wpatrując się wciąż w podłogę - jej serce nie przestawało bić szybko, a ona czuła, jak jej rumień rozlewa się na szyję i ramiona. Nie powstrzymała szlochu, który przerwał jej wypowiedź, ale pohamowała go w momencie, świergocząc dalej: - Lord Rosier wydał mi polecenie przeniesienia twoich rzeczy do głównej sypialni, która jest większa i wygodniejsza. W twoim stanie to wskazane, pani, jesteś osłabiona, a schody niegdyś zabrały jedno dziecko mojej matce. - Zacisnęła powieki, powstrzymując łzy - kuląc się w swojej żałosnej pozycji mocniej, kurcząc ramiona i mocniej unikając jej spojrzenia. - P-proszę o wybaczenie, pani, n-nie oddalaj mnie, m-moje karygodne zachowanie nie powtórzy się już więcej. - Nie wiedziała, co uczyniła źle, ale nie miała odwagi o to pytać. Wiedziała, że zrobi wszystko, co mogła, co leżało w jej mocy, żeby uszczęśliwić swoją panią, z czasem nauczy się, co jej odpowiada, a co nie - musiała tylko dać jej szansę.


I show not your face but your heart's desire
Ain Eingarp
Ain Eingarp
Zawód : Wielość
Wiek : nieskończoność
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
I show not your face but your heart's desire.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Poddasze - Page 3 3baJg9W
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f47-sowia-poczta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f55-mieszkania http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Poddasze [odnośnik]30.08.19 11:40
Dom twojej rodziny. Deirdre drgnęła gwałtownie a w jej oczach po raz pierwszy zalśniło coś cieplejszego, kilka kropel zsunęło się w dół zamrożonego sopla, zdradzając poruszenie innego, pozbawionego gniewu rodzaju. Ledwie powstrzymała się od głupiego, pełnego nadziei powtórzenia słów Agathy; nie wyglądała przecież na potrafiącą biegle kłamać, a więc przekazane decyzje Rosiera były zgodne z prawdą. Nazwał Białą Willą domem jej rodziny: zupełne zaprzeczenie faktycznego stanu własności, była tu przecież tylko gościem, ale Tristan podkreślał przynależność tutaj i to w liczbie mnogiej. Drobne niuanse, dla niego mogące być tylko sensownym wyjaśnieniem skomplikowanej sytuacji mieszkaniowej, dla niej znaczyły tak wiele - uspokajała się więc z każdą chwilą, zwłaszcza, gdy puściła już trzęsacą się ze strachu dziewczynę i spoczęła na łóżku, z ulgą wyciągając przed siebie bose stopy. Dopiero teraz zauważyła, jak były brudne a lewa kostka - sina od ciągle obijającej się o skórę złotej bransolety. Najchętniej zerwałaby ją własnymi rękami, ba, gotowa byla urwać sobie nogę, byleby przestać nosić symbol perfidnego, aroganckiego sukinsyna, chcącego zapewnić sobie wyrafinowaną rozrywkę kosztem jej uczuć, ale zanim zdołałaby sięgnąć po różdżkę i wypowiedzieć masochistyczną inkantację Decollatio, Agatha zaczęła ronić coś więcej oprócz łez - wyrzucała z siebie strzępki faktów, konkretny zarys sytuacji, w której znalazły się obydwie.
- Co ty robisz? - spytała szybko, szczerze zdziwiona, gdy złotowłosa opadła na kolana, a jej szczupłymi ramionami zaczął wstrząsać szloch. Przecież nie mogła wystraszyć jej aż tak, nie pokazała dziewczynie nawet połowy swych umiejętności cedzenia słodkich obietnic tortur, a ona przecież poznała już ich smak z ust Rosiera...albo wcale nie? Brunetka odgryzła ostatni kawałek bagietki i przesunęła wzrok na klęczacą na dywaniku kobietę; obraz nędzy i rozpaczy, przejęcia, potwornego, niemalże dziecięcego smutku, wywołującego w Deirdre irytację, zniecierpliwienie oraz...coś nowego; uczucie, którego nie potrafiła nazwać. Współczucie? Zakłopotanie? Zrozumienie? Czyż Agatha nie pozwalała sobie na ukazanie w pełnej krasie rozpaczy, jaką sama czuła tak niedawno? Słuchała ją w milczeniu, coraz szybciej rozumiejąc swój błąd - zaślepiona zazdrością, rozhuśtana echem wczorajszej szarpaniny, wybudzona z głębokiego snu zinterpretowała pojawienie się złotowłosej jednoznacznie i jak się okazało - błędnie. Absolutnie błędnie. Zdrętwiała, zaciskając usta, bynajmniej zawstydzona wcześniejszym zachowaniem; potrzebowała czasu, by przetrawić te wszystkie wiadomości, by w nie uwierzyć. Tristan działał szybko, roztoczył nad nią opiekę, nie tylko znów zabrał pod swój dach, ale odnalazł kogoś, kto miał pomóc znosić trudny ostatnich tygodni ciąży i macierzyństwa; sprowadził pomoc, służkę, myśląc nie tylko o niej - ale i o dziecku. Zamierzał pozwolić jej go zatrzymać? Brał to pod uwagę? Wzięła głęboki, lecz cichy wdech, czując, jak znów się odpręża, jak gorejąca zazdrość dogasa - nie całkiem, ciągle miała przed sobą niewinną siedemnastolatkę o włosach niczym girlandy złota - a mordercze plany układające się w wyobraźni szarzeją. - Podnieś się - poleciła, ton dalej przypominał rozkaz, ale barwa głosu zmieniła się, ociepliła, już nie rozrywała jak lodowy sztylet: stanowiła raczej solidną, choć surową podporę, nie znoszącą sprzeciwu wskazówkę. - I przestań płakać. Nie masz ku temu żadnych powodów - dodała, dalej się jej przyglądając, lecz już zupełnie inaczej, nie jak potencjalnej zwierzynie lub konkurentce. Mówiła szczerze: otrzymała stabilną pracę i pewnie hojną zapłatę, a o to nie było w tych czasach łatwo. - I nie mów do mnie w ten sposób, nie jestem panią - kontynuowała, postanawiając łaskawie nie krępować dziewczyny dalszym, intensywnym przyglądaniem się jej rozpadowi. Wróciła do jedzenia, tym razem widelczykiem do ciasta nabierając sałatę. Znów zmrużyła oczy, uciekające z ciała zdenerwowanie uczyniło ją senną, podatną na zdradzanie przyjemności. Kilka oliwek uciekło z widelczyka, ginąc w kłębiącej się pościeli. - Co jeszcze mówił lord Rosier? - spytała po chwii, przełykając ostatni kęs posiłku; nie powracała do niemoralnych pytań, które zadawała dziewczynie, jeszcze nie - być może nie uważając tego za istotne, a być może postanawiając nie wracać do tak zamierzchłej przeszłości. - Jesteś dziewicą? - upewniła się tym samym tonem, tak, jakby pytała o kolor oczu lub imię matki. To, wbrew pozorom, było bardzo istotne. Rozejrzała się dookoła, zastanawiając się, czy wyrazić zgodę na przeniesienie do innej sypialni; polubiła to poddasze, czuła się tu jak u siebie pomimo tej tragicznej przerwy; znała każdy kąt, uwielbiała uderzenia deszczu o dach, mocny wiatr wiejący w okiennice balkonu, niskie łoże, skosy czyniące to pomieszczenie mniejszym i bardziej podobnym do tego, które się jej należało. Źle czułaby się w większej sypialni, ale przestroga Agathy nieprzyjemnie łaskotała instynkt samozachowawczy. Nie mogła zrobić sobie krzywdy, a wiedziała, jak nieposłuszne staje się jej ciało. - Nie mam zbyt wielu rzeczy do przeniesienia - właściwie nie miała żadnej; była zagubioną nomadką, przeklętym duchem podróżującym bez dóbr materialnych, za cały dobytek służyła jej różdżka i drobny kuferek z najpotrzebniejszymi przedmotami, gdzie skrywała także od niedawna kosmyk złotych włosów Virginii - tak podobnych w odcieniu do aureoli jaśniejącej wokół zapłakanej twarzy Agathy.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Poddasze [odnośnik]02.09.19 11:39
Z oczami wbitymi w podłogę nie widziała pierwszych reakcji swojej pani, w napięciu oczekiwała na kolejny - werbalny lub niewerbalny - cios, który przypieczętuje wreszcie jej los. Bała się, że okryje się hańbą i zostanie przepędzona z tego domu, to byłoby potworne i naprawdę trudno byłoby jej znaleźć kolejną rodzinę. Była zdeterminowana - służyć najlepiej, jak potrafi - ale nie będzie mogła tego robić, jeśli pani ją odegna. Błaganie o wybaczenie wydawało jej się jedynym rozsądnym rozwiązaniem - i jedynym ratunkiem, dlatego na oschłe pytanie co robi, jedynie uniosła spojrzenie bez zrozumienia, pytająco. Usłyszawszy rozkaz, zawahała się; wcale nie chciała wstawać, przynajmniej nie póki nie ubłaga wybaczenia, ale jednocześnie nie mogła sprzeciwić się woli pani -  w końcu wyszła z tego impasu posłuszeństwem, niepewnie i chwiejnie wspinając się na własne nogi, powracając do pozycji stojącej i blada jak papier w przerażeniu spuszczając wzrok z powrotem we własne stopy. Zdawało jej się, że w głosie pani pojawiło się coś cieplejszego - czy faktycznie źle interpretowała jej obecność tutaj? - a może to rozpacz i desperacja wychwytywały z jej głosu nuty, których wcale w nim nie było. Starała się jak mogła spełnić jej polecenie i pohamować płacz, uniosła ku twarzy dłoń, ścierając strużkę łez i zacisnęła powieki i zęby, by nie wydać z siebie żadnego dźwięku, by po twarzy nie spłynęła żadna kolejna łza - wiedziała, że musi być silna. Tego od niej oczekiwano - dojrzałości, siły, odpowiedzialności. Tylko spełniając jej polecenia będzie mogła tutaj zostać. Musiała przestać płakać. W końcu uniosła wzrok ku twarzy pani, szklany, ale w swojej dziecinności nieustępliwy - kolejna łza nie spłynęła po jej twarzy. Trzymała je na uwięzi jak tylko mogła.
Na kolejne słowa jej oczy rozszerzyły się mocniej - zdumienie ogarnęło ją na tyle, że jej pedantyczne oko nawet nie spostrzegło oliwek uciekających ze sztućca; co oznaczał ten zwrot - że już straciła pracę?
- J-jak się mam zatem zwracać, pani? - dopytała wciąż drżącym głosem, nie było w nim grama buty - jedynie pokora i posłuszeństwo, gotowość spełnienia kolejnych życzeń; na tym polegało jej przeznaczenie, żyła, by służyć. Powtarzała to sobie jak mantrę w najtrudniejszych chwilach, ale te najtrudniejsze nigdy nawet zbliżyły się do dzisiejszej sytuacji - była dziwna i krępująca. Przeciągnęła chwilę milczenia, nim udzieliła odpowiedzi na kolejne pytanie - wahając się, czy powinna wspominać o przestrodze odnośnie jej ostatniej słabości. Ostatecznie uznała to za niegrzeczne i nielojalne. Lord Rosier jej płacił, ale to pani miała służyć - więc wobec kogo z nich obowiązana była zachować lojalność? Chyba jednak wobec pani: to za dyskrecję wobec niej dostawała zapłatę od arystokraty.
- N-niewiele, pani - wydukała w końcu - wspominał, że pani mąż odszedł, bardzo mi przykro - końcówkę dodała znów przyśpieszonym tonem głosu, czy mogła zabrzmieć niegrzecznie? Szarpnąć za niewłaściwą strunę? Czy wciąż była w żałobie? - Wspominał, że nie czujesz się ostatnim czasy najlepiej i uprzedził, bym na to baczyła. Przedstawiłam mu bardzo dobry list polecający od pani Boutille, a lord Rosier uznał go za wystarczający. Przestrzegł mnie, że mam nie dotykać pani różdżki - nie będę, nawet nie próbowałam - zapewnienie wymknęło się z jej ust jeszcze szybciej niż prosta informacja. - Nie uprzedził mnie, że się mnie nie spodziewasz pani - daruj, gdybym wiedziała, powiedziałabym o tym wszystkim od razu. - Znów zwróciła ku niej błagalne spojrzenie, wszystko, czego pragnęła, to szansa. Jedna jedyna - szansa. Kolejne pytanie sprawiło, że znów oblała się rumieńcem; nie wiedziała, dlaczego o to pytała, ale nie śmiałaby przecież odmówić odpowiedzi swojej pani. Być może nie chciała w swoim pobliżu kobiet lekkich obyczajów - kiwnęła głową twierdząco, nie mając odwagi odpowiedzieć na głos.
- Ubrania, pani? Szaty? Przeniosę wszystko, co trzeba, życzeniem lorda Rosiera było, aby z tym nie zwlekać. Przygotowałam już sypialnię, starłam kurze i odświeżyłam pościel. Na poduszce leżał złoty pierścień z czerwonym oczkiem, zapewne twój, pani. Odłożyłam go na bok - na komódkę, żeby się nie zgubił. - Był bardzo piękny, ale nie trzymała go w dłoniach zbyt długo, wiedząc, że nie powinna tego robić - a podkreślenie miejsca, na które odłożyła niezwykłą biżuterię, miało dać gwarant jej uczciwości. Jej głos wciąż drżał - ale przez to drżenie przebijało się coś jeszcze, determinacja.


I show not your face but your heart's desire
Ain Eingarp
Ain Eingarp
Zawód : Wielość
Wiek : nieskończoność
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
I show not your face but your heart's desire.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Poddasze - Page 3 3baJg9W
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f47-sowia-poczta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f55-mieszkania http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Poddasze [odnośnik]02.09.19 13:47
Lęk Agathy gęstniał na poddaszu wręcz wyczuwalnie; słodko-kwaśny aromat, który Deirdre do niedawna wdychała głęboko do płuc, z zadowoleniem obserwując spoglądające na nią ofiary. Górowanie nad – jak się okazało – służącą, najętą przez Rosiera, nie przynosiło jej jednak żadnej satysfakcji. Strach innego typu, bezpodstawny, niewywołany konkretnymi działaniami i akcentowaną potęgą, budził wyłącznie irytację. Nienawidziła uległości, nienawidziła też łez, wizualnej oznaki rozpaczy, wewnętrznej słabości, tak obrzydliwie błyszczącej w dziennym świetle – w płaczu było coś obrazoburczego, gorszącego Mericourt bardziej od szokujących bachanaliów. W końcu złotowłosa uspokoiła się na tyle, by móc ponownie dołączyć do konwersacji, dalej wilgotnej od smutku, przestrachu i żałosnej próby naprawiania nieistniejących błędów. Skośnooka spojrzała na nią wyczekująco, nie zamierzając się powtarzać: w Białej Willi nie było miejsca na kolejną kobietę uwielbiającą przebywać na kolanach.
- Po prostu Deirdre – odparła, nieświadoma, że popełnia faux pas. Szlacheckie wychowanie było jej obce, tak samo jak zasady wyższych stanów. Tsagairtowie służyli i doradzali, częściej znajdując się po drugiej stronie nierówności, dlatego mimo wszystko nie czuła się komfortowo z takim rodzajem atencji. Chłonęła odpowiedź Agathy w milczeniu, rozumiejąc coraz więcej o powodzie pojawienia się tutaj jasnowłosej panienki. I zarazem coraz mniej o intencjach Tristana. Działał szybko, sprowadzał tutaj niezwykle zaangażowaną pomoc, informując ją o stanie nowej pani. Rozchwianym, niebezpiecznym, wymagającym specjalnego traktowania. Zmarszczyła nieco brwi, gubiąc się w interpretacji takich działań: chronił ją czy manipulował? Dbał o jej komfort, czy o stałą nad nią kontrolę? Troszczył się o los ich dziecka, ich syna – czy zamierzał od razu po porodzie udusić go rękami niepełnoletniej niańki, na nią zrzucając odpowiedzialność za ten nieszczęśliwy wypadek? – Przestań się tłumaczyć – poleciła w zamyśleniu, nieco nieprzytomnie, przenosząc spojrzenie za okno, na nadchodzącą nad wybrzeże wichurę. Ostre słońce za moment miało skryć się za czernią burzy, a jasność podkreślała tylko zbliżający się kulminacyjną falą mrok. Agatha była dowodem na to, że drzwiczki złotej klatki zostały otwarte – czy wręcz przeciwnie, że wzmocniono lśniące pręty? Na razie odpowiedź kryła się gdzieś w chmurnym spojrzeniu Tristana, które ciągle widziała pod przymkniętymi powiekami: tak samo jak czuła na ramionach jego ręce, podtrzymujące ją, uspokajające, choć to on był przecież przyczyną wszelkich cierpień. – Będziesz tu mieszkała? – spytała po dłużącej się chwili ciszy, dla Deirdre uspokajającej, dla niepewnej swego losu Agathy zapewne będącej nie do zniesienia. Skinęła głową na wieść o zachowaniu wianka, znów zagubiona w tym, czy powinno ją to cieszyć, czy wręcz przeciwnie. Westchnęła cicho, po jedzeniu nagle poczuła się ospała, zmęczona – także wybuchem zazdrości, niepotrzebnym, przynajmniej na razie. Gdyby odrzuciła emocje, zalałaby ją wdzięczność: potrzebowała pomocy, choć nie chciała się do tego przyznać. Brzuch utrudniał codzienne funkcjonowanie, a im bliżej porodu, tym większy niepokój odczuwała. Zacisnęła usta, powoli wstając z łóżka. – Chodźmy do łaźni – zadecydowała po prostu, kręcąc głową: nie miała nic do przeniesienia, jej życie poza Białą Willą już po prostu nie istniało. Wróciła nie tylko do luksusu, ale i do siebie w ogóle; do miejsca, które pozwalało jej wzrastać, jednocześnie uzależniając od najsłabszego ogniwa wypełniającej ją potęgi. Powoli ruszyła ku drzwiom, nie komentując wspomnienia o pierścieniu: a więc go nie wyrzucił, nie pozbył się go. Już wcześniej wiedziała, że nie wsunął go na smukły palec Virginii, ale nie mogła mieć pewności, że nie znalazł się na ręce innej młodej, smukłej i wdzięcznej panny, napełniającej Tristana romantycznym pragnieniem. Sama myśl o tym budziła w niej zdegustowanie, nie zamierzała jednakże ponownie uginać się pod ciężarem biżuterii: wyrzucił ją, nie zapomniała o tym ani w ferworze buchających żarem emocji, ani w bezpiecznym spokoju Białej Willi, z którą ponownie musiała się oswoić, zanim zacznie nazywać ją swym domem. Ich domem; dotknęła przelotnie brzucha, dziecko poruszyło się nieśpiesznie; opadło z sił czy po prostu, w końcu nasycone, zapadło w słodką drzemkę? Niczego już nie była pewna, otaczały ją same niewiadome, lecz mimo tego musiała jakoś działać – a zadbanie o wymęczone ciało wydawało się dobrym fundamentem nowego początku.

| zt X2 :pwease:


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Poddasze [odnośnik]21.05.20 21:35
| 14 maja

Musiała z tym skończyć. Ze słabością, z poczuciem winy, z uziemieniem w luksusowej klatce; z tą przerażającą wrażliwością, wewnętrznym drżeniem, wibrującym gdzieś pod sercem za każdym razem, gdy czuła przy sobie ciepłe ciała własnych dzieci. Bezbronnych, zależnych całkowicie od otoczenia, a mimo to posiadających potworną, niezbadaną moc: toksyczny wpływ na to, kim w bólu stała się Deirdre.
Spodziewała się, że donoszenie ciąży wiele zmieni, przygotowała się też na to tak, jak pilnie przygotowywała się do trudnych egzaminów lub do wizyt dyplomatów z dalekich krajów o niezwykle dziwacznych obyczajach, lecz ani opowieści Cassandry ani nawet najgrubsze woluminy nie były w stanie wzmocnić jej na tyle, by przyjęła pierwsze tygodnie życia bliźniąt ze spokojem. Może dlatego, że lęki innych matek dotyczyły zupełnie odmiennych kwestii: pochylając się nad kołyską Deirdre nie trzęsła się z niepokoju o zdrowie niemowlęcia, o to, czy daje mu wystarczająco wiele pokarmu, czy nie umrze we śnie, ba, nie troszczyła się nawet o ich świetlaną przyszłość. Bała się ich - i bała się o siebie. Gojąca się blizna po cesarskim cięciu była już tylko fizycznym wspomnieniem; dość szybko wróciła do pełni sprawności, a wspomagane eliksirami ciało prezentowało się nawet lepiej niż w zabiedzonych czasach Parszywego Pasażera. To w środku działo się z nią coś złego; coś, co nakazywało przystawianie dzieci do piersi, co budziło ją w środku nocy koszmarami, co wypełniało ją dziwną mieszaniną fascynacji i lęku, gdy po raz pierwszy dostrzegała, że bliźnięta nawiązują z nią kontakt wzrokowy a ich wielkie oczy o przeszywającym spojrzeniu wcale nie przypominają pustego wzroku lalek. Nie chciała być matką, lecz hormony oraz kobieca magia zupełnie wybiły ją z równowagi, wywracając uporządkowany świat do góry nogami. Przyzwyczajenie się do tego było niemożliwe, choć czyniła wszystko, by powrócić do normalności. Ćwiczyła, gimnastykowała ciało, próbowała uciekać z Białej Willi tak często, jak tylko mogła, ale nawet w la Fantasmagorii zdawało się jej myśleć o dzieciach. O niezwykle kapryśnej dziewczynce, płaczącej prawie non stop - i o niepokojąco cichym chłopcu, który skarżył się niezwykle rzadko i równie rzadko zasypiał, czujny w swoim bezradnym bezruchu. Czy je kochała? Nie wiedziała, nie znała tego czystego uczucia, nikt jej go nie okazywał, ale więź łącząca ją z potomstwem przerażała siłą. Paradoksalnie i wbrew jakiejkolwiek logice: czyniącą ją słabą, podatną, rozkojarzoną. To nic, że odwiedzała pokój dziecięcy niezwykle rzadko i według wszelkich prawideł mogła zostać uznana za okropną matkę, poświęcającą niemowlętom minimum uwagi - dla Deirdre te drobne istoty i tak stanowiły zagrożenie. A to przekonanie narastało z każdą samotną nocą i z każdą porażką, jaka ostatnio ją spotkała.
Tak, to była ich wina, to musiała być ich wina; to od nich zaczęło się pasmo nieszczęść, to one obdarły ją z godności, to przez nie utraciła stabilizację, to one wysysały z niej, dosłownie, magiczną moc; przypuszczenia sprawdzały się, potomstwo zrodzone z zatrutej krwi, z nienawiści, z emocji zbyt gwałtownych by uznać je za zdrowe, miały przynieść jej tylko cierpienie.
Takie myśli nachodziły ją falami, w najmroczniejszych momentach; panowała nad nimi, zazwyczaj nie dając się ponieść emocjom, lecz gorycz, zmęczenie i poczucie odtrącenia przesłaniały zdrowy rozsądek. Tak jak i tego wieczoru, gdy wspomnienia porażki na marinie wydawały się zadawać Deirdre wręcz realny ból. W podświadomości, bo przecież gdy informowała Agathę, że tego wieczoru sama zajmie się Myssleine, nie miała żadnych planów...Czy aby na pewno? Metaforyczny grunt pod nogami drżał, ale dłonie skośnookiej pozostawały mocne, pewne, gdy odsuwała dziecko od piersi, wstając z wygodnego fotela w dziecięcym pokoju. Później, pewnie, ruszyła ku łazience. Szum wody, ciche kwilenie niemowlęcia, para unosząca się nad wanną o złotych nóżkach; to wszystko wydawało się dziwnym snem, przykrym; Myssleine płakała coraz głośniej, niewdzięczna, skarżąca się, zdająca się wyrzucać z siebie emocje, które czuła jej matka, pochylona nad wanną z córką w ramionach. Chciała ją wykąpać, zatroszczyć się o nią - a może o siebie. Wystarczyło przecież nieco rozsunąć palce, pozwolić ciepłemu ciałku zanurzyć się pod wodą. Cisza. Błoga, wspaniała cisza, bez krzyku, bez wyrzutów sumienia; czy mogła utopić własny ból? Pozbyć się ciężaru odpowiedzialności? Sprawić, by znów mogła być sama, niezależna, silna? Czarne włosy wysunęły się z prowizorycznego koka opadając na czoło, a długie rękawy wieczornego szlafroka zamoczyły się; to nic, to nic takiego - wystarczyło zanurzyć winną jeszcze głębiej, cieszyć się władzą, pozornym zwycięstwem nad chaosem, dając się ponieść obezwładnieniu innego rodzaju. Wręcz hipnotycznego, nieprzerwanego nawet trzaskiem drzwi i odgłosem szybkich, lekkich kroków na drogich płytkach.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins


Ostatnio zmieniony przez Deirdre Mericourt dnia 24.05.20 19:27, w całości zmieniany 1 raz
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Poddasze [odnośnik]23.05.20 12:08
Miała dużo, dużo szczęścia.
Służba u zamożnego państwa to przecież tylko początek, przedbiegi, by wystartować w przyszłość tak, jak należy. Bez zaległych zobowiązań, z przyjemnym kapitalkiem na uwicie własnego gniazdka, ze spokojną, czystą głową. Wychowała się w prostej, kochającej rodzinie, a na jej młodziutkie barki stopniowo dokładano coraz to nowe obowiązki. Znała swoje miejsce w tym świecie, była posłuszna, potrafiła się dostosować, ale to nie znaczy, że nieśmiało nie marzyła o czymś więcej. Zawsze miała dobrą rękę do roślin, a zioła rosnące sobie bujnie na kuchennym parapecie, szczypior, pietruszka, czy rozmaryn nie zaspokajały jej ambicji. Agatha jednak nigdy się nie skarżyła, wiedziała, że jeszcze dopnie swego i będzie pracować pośród zieleni, w ziemi, brudząc ręce i robocze fartuchy. Odkąd przybyła do Białej Wili rozkwitła zresztą domowa, śródziemnomorska dżungla, czułe zabiegi podziałały na osamotnione rośliny, podobnie jak działały na pozostawione pod jej opieką niemowlęta. Przywiązała się mocno do tych dwóch nieporadnych istotek, bardziej jeszcze bezbronnych, niż ona sama. To ona je bawiła, myła, tuliła do snu. Na początku zderzyły się dziewczęce wyobrażenia z przykrą rzeczywistością; jej pani okazywała bliźniętom mało zainteresowania, a jeśli już: była to badawcza dociekliwość, ciekawość dziecięcych reakcji na podsunięcie kolorowej pieluszki czy połaskotanie długim kosmykiem włosów. Teraz, Agatha właściwie nie zwracała na to uwagi, będąc dla bliźniąt nawet nie piastunką, a starszą siostrą. Sentymenty były głupie i dziewczyna doskonale wiedziała, że nie powinna się przywiązywać, a broń Merlinie, wspominać o tym pani, lecz dorastanie wśród gromadki rodzeństwa darzonego szczerym, ciepłym uczuciem, otworzyło jej serce na ciemnowłose szkraby. Wypełniała więc swe obowiązki sumiennie, z przyjemnością, wcale nie odliczając dni do wychodnego, nie spoglądając tęsknie na rabatę za domem, ani na zapierające dech w piersiach wybrzeże, gdy kolejną godzinę musiała nosić na rękach płaczącą Myssleine. Było jej dobrze, służba nie była katorżnicza, pani surowa, lecz nie okrutna, a czasy... Ciężkie, więc i tą schowaną przed ludzkim wzrokiem wyspę traktowała jak błogosławieństwo. Bezpieczną kryjówkę, azyl, miejsce, gdzie nic im się nie stanie. Myślała już w liczbie mnogiej, instynktownie uwzględniając zarówno dzieci, jak i swoją panią, zawsze mającą pierwszeństwo. A dziś, wprawiającą ją w osłupienie zaskakującą dyspozycją, której Agatha oczywiście nie śmiała się sprzeciwić. Właściwie, przystała na to dość chętnie, pani wielokrotnie obserwowała ją, gdy kąpała maleństwa, a czy to nagłe przejęcie nie oznaczało kiełkującego powoli instynktu macierzyńskiego?
Uwolnienie od jednego obowiązku naturalnie nie oznaczało wolnego wieczora, pracowała zawsze, także i w nocy, wstając do płaczących dzieci i podając je pani, by nie musiała wstawać z łoża. Miała być przede wszystkim pożyteczna, pamiętała napomnienia poprzedniej chlebodawczyni, u której służyła. Ułożyła więc do snu spokojnego Malcolma, po czym zaszyła się w kuchni, by dokończyć wyszywanie chusteczki. Z eleganckiego, drogiego materiału, wcześniej nie pracowała na cieniutkim batyście, lecz przecież i chustka nie była przeznaczona dla niej. Kończyła obszywanie jednego z kwadratowych boków, gdy nagle tknęła ją nieprzyjemna cisza, rozlazła jak mgła w te naprawdę nieprzyjemne poranki. Odłożyła naparstek wraz z igłą na wyszorowany stół i prowokowana złym przeczuciem, pobiegła prosto do łazienki, z rozmachem otwierając drzwi i w milczącym przerażeniu zatrzymując się w progu. Pani klęczała na podłodze, tuż przy wannie, z rękami aż po łokcie zanurzonymi w wodzie. Agatha nie musiała pytać, gdzie jest Myssleine, wiedziała i zamarła ze zgrozy, czy jeszcze nie jest za późno? Musiała myśleć, nie mogła przecież podbiec i wyrwać pani dziecka z rąk, ale liczyła się każda sekunda i...
-Niech pani natychmiast wyjmie ją z wody. Tylko spokojnie - poleciła, uważając na to, by głos jej nie zadrżał, by nie zdradziła się ze swym własnym strachem, palącym ją w przełyku - teraz podejdę, pomogę pani. Poradzimy sobie - mówiła cicho, uspokajająco, obserwując blade ręce kobiety i drgającą powierzchnię wody.


I show not your face but your heart's desire
Ain Eingarp
Ain Eingarp
Zawód : Wielość
Wiek : nieskończoność
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
I show not your face but your heart's desire.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Poddasze - Page 3 3baJg9W
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f47-sowia-poczta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f55-mieszkania http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Poddasze [odnośnik]25.05.20 9:40
Woda była przyjemnie ciepła, gładziła delikatne dłonie, rozgrzewała wiecznie zziębnięte ciało, wślizgiwała się pod długie paznokcie, lecz przede wszystkim oddzielała Deirdre od rzeczywistości. Od bezbronnego dziecka, pulchnego, niewielkich rozmiarów, przesłoniętego nieco spienioną taflą. Rysy rozmywały się, a niemowlę wydawało się coraz mniej realne, jakby obydwie znalazły się na granicy snu. Para unosząca się znad wanny potęgowała tylko to wrażenie, dziwnie uspokajające, jak cała ta sytuacja, z boku stanowiąca definicję okrucieństwa. Takie postrzeganie było jednak odległe, obce; przecież nie robiła nic złego, musiała się chronić, pielęgnować swoją siłę, dbać o to, by być najlepszą, pokonując wszelkie przeszkody w osiągnięciu tego celu. Gdzieś głębiej, z tyłu głowy, słyszała też słodki, zwodniczy szept: tak miało być lepiej dla wszystkich. Także dla dziecka, które nie wyrośnie na zdeformowaną czarną magią poczwarę, niekochaną, odtrąconą, pozbawioną nie tylko niemożliwego ojca, ale i macierzyńskiej miłości. Mimo to dłonie czarownicy przytrzymujące Myssleine pod wodą zadrżały, łokcie ugięły się nieco, a rozgrzane kąpielą powietrze zdawało się gęstnieć, utrudniając nabranie oddechu. Coś walczyło w jej środku, wiło się, popychało do mocniejszego zaciśnięcia palców na śliskim ciałku - ale nagłe odgłosy sprawiły, że zaciętość Deirdre uległa zachwianiu.
Młodzieńczy, żywy, przejęty, ale zarazem spokojny głos Agathy nie wyrwał jej z transu - bo w takim, według samej siebie, nie przebywała, kierując się tylko zdrowym rozsądkiem - zadziałał jednak wystarczająco, by napięte do bólu ramiona uniosły się nieco, oswobadzając dziecko. - Nie potrzebuję twojej pomocy. Poradzę sobie sama - wycedziła, nie odwracając się do tyłu, ciągle wpatrzona w płytką toń wanny, w zamazane rysy niemowlęcia, nagle znajdującego się już ponad powierzchnią, rozpaczliwie próbującego pochwycić powietrze. Drobne usteczka, pulchne policzki, przydługie włoski - i oczy, tracące już jasną barwę noworodka na rzecz głębokiego brązu lśniącego w tęczówkach Tristana. Dopiero ten przebłysk myśli sprawił, że cofnęła się, siadając na piętach, klęcząc przy wannie, z mokrymi końcówkami włosów, z wodą spływającą z łokci, moczącą białą, domową koszulę ledwo zakrywającą uda. - Przynieś Marcusa - poleciła odrobinę nieprzytomnie, oblizując spierzchnięte usta i zaciskając dłonie na kolanach. Obserwowała poczynania Agathy niczym kot gotowy do skoku, tylko pozornie zrelaksowana: plecy miała napięte, jakby w każdej chwili gotowa była wyszarpnąć podnoszone przez piastunkę niemowlę i ponownie zanurzyć je w wodzie. Tak, by była cicho, by mogła swobodnie odpłynąć, zniknąć, rozmyć się, a nie powracać do żywych z nagłym, pełnym skargi krzykiem, odbijającym się echem od wyłożonych kafelkami ścian łazienki. Mericourt zmrużyła oczy i mocniej zacisnęła usta, aż zatrzeszczały zęby. Nie znosiła tego dźwięku, nie tylko dlatego, że był po prostu nieprzyjemny - powodował w jej organizmie dziwne reakcje, nabrzmienie piersi, szarpnięcie w dole brzucha, zalewając ją nieukojoną tęsknotą, złością i czułością jednocześnie. Ciało znów nie należało tylko do niej, zawładnięte klątwa macierzyństwa. - On też musi...musi... - zawiesiła głos, nie wiedząc jak dokończyć to zdanie. Oczyścić się? Utopić? Zakończyć ledwie zaczęte życie? Zapłacić za błędy, które popełniła jego matka? Paznokcie Deirdre wbijały się we własne kolana niemal do krwi, przedzierając cienki materiał ubrania. - Co mam robić? - spytała nagle, tylko z pozoru bezradnie, bo jej ton kipiał od chłodnej wrogości. Jak zawsze, gdy przyznawała się do niewiedzy, zagubienia, wewnętrznego chaosu, nie pozwalającego na metodyczne uporządkowanie. Ciągle patrzyła w brzeg wanny, nie odwracając się ku Agathcie, skamieniała niczym klęczący posąg, z twarzą przesłoniętą na wpół mokrymi włosami. Nic nie było tak, jak powinno - najchętniej dołączyłaby do Myssleine, pozwalając choć części emocji uciec z niej głośnym wrzaskiem. Zamiast tego milczała, z wargami zagryzionymi do krwi, a każde kolejne płaczliwe piśnięcie dziecka szarpało za napięte postronki instynktu, wywołując paroksyzm bólu i nienawiści jednocześnie.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Poddasze [odnośnik]26.05.20 12:51
Wiedziała, że jej pani nie jest łatwo. Widziała, że nie jest jej łatwo.
Nie komentowała tego jednak, cicha i posłuszna, zawsze pod ręką, gdy zbliżała się pora karmienia, zawsze obok, gdy dzieci rozdrażnione nagłym skrzekiem wodnego ptactwa wpadały w płaczliwą histerię. Ona była dla nich czuła: tyle wystarczyło, by maleństwa rosły spokojnie, otoczone odpowiednią opieką, miękkimi dłońmi i miłym słowem. Szeptała do nich często, śpiewała im piosenki, jakie posłyszała od swojej matki, całowała ciemne główki. Jeszcze nigdy nie widziała tak długich włosów u niemowlaków, dzieci były naprawdę piękne. Dla jej oka, które przecież nie było wzrokiem matki.
Czy pani Mericourt myślała o nich podobnie?
Agatha nie powinna i nie chciała się nad tym zastanawiać, lecz nie mogła nic poradzić, gdy podobne myśli przemykały przez jej głowę i osadzały się tam na dłużej, zostawiając ślady w nienachalnej obserwacji pani, gdy ta z rzadka pochylała się nad dziecinnymi kołyskami. Dziewczyna wiedziała, że w ten sposób zachowuje się niestosownie, że to karygodne, lecz owe rozważania przecież nikomu nie czyniły krzywdy. Co więcej, nie traktowała ich poważnie, darząc swą panią należytym szacunkiem. A także, lękiem. Pierwszej konfrontacji długo nie potrafiła wyprzeć z pamięci i choć pani nigdy więcej nie potraktowała jej w ten sposób, ba, stała się uprzejma, to i tak podskórnie czuła strach zawsze, gdy musiała w jakiś sposób naprostować słowa swej chlebodawczyni.
Naprostować, nie: poprawić. Łagodziła, radziła, demonstrowała, jak obchodzić się z małymi, ciepłymi i bezradnymi ciałkami, lecz nauczyła się, jak to robić bez wytykania pani jej błędów. Bo nic chyba nie mierziło jej bardziej.
W tak trudnej sytuacji Agatha jeszcze nie była; przez chwilę zamarła, pewna, że się spóźniła, że już za późno, że dziewczynka... Ale na szczęście prędko zobaczyła, że nie, że oddycha, łapie gwałtownie powietrze, a oczka rozszerzają się gwałtownie, szukając oparcia, miłości i bezpieczeństwa. Nie od matki, bez słowa uklękła przy swej pani i przejęła Myssleine na ręce, tuląc ją do swej piersi. Dziecko załkało jeszcze głośniej, całe czerwone, mokre, przerażone. Agatha zaś nie przestając jej kołysać, podsunęła maleństwu wskazujący palec, na którym natychmiast zacisnęła się drobna piąstka. Krzyki odbijały się echem od łazienkowych ścian, ale powoli słabły.
-Oczywiście, proszę pani. Ja tylko... - zająknęła się, nie wiedząc, jak ubrać w słowa to, co chciała powiedzieć. Zamilkła więc pokornie, nie ośmielając się jednak wstać z klęczek - Marcus już śpi. Nie powinnam go budzić - odparła szybko, zbyt szybko, by wydało się to naturalne. Nie skłamała jednak, wymyła go i ułożyła do kołyski, gdzie drzemał słodko, spokojniejszy i grzeczniejszy od swej siostry.
-To nie pani wina. Ani nie jej - szepnęła cicho, ze zrozumieniem - bywa tak, że po porodzie matka oskarża dziecko o swój ból, o wszystko, przez co przeszła. Nie może wziąć go na ręce bez obrzydzenia. Ale to mija - rzekła z przekonaniem, otulając Myssleine apaszką, którą zdjęła ze swej szyi. Mała nie mogła zmarznąć, nie mogła się rozchorować - one panią kochają. A pani robi wszystko, co może - dodała, nosząc się z zamiarem dotknięcia ramienia czarownicy. Co byłoby zapewne groźną, niesmaczną poufałością, lecz Agatha widziała teraz w Deirdre nie swoją panią, a zrozpaczoną, zagubioną kobietę. Którą należało poprowadzić, pomóc odnaleźć się w tej nagłej i wcale nie oczywistej sytuacji - utulę ją do snu. A może pani zechciałaby to zrobić? Cały czas będę obok - zaproponowała, płaczliwy głosik dziewczynki brzmiał jak drobne szpileczki, marudziła coraz żałośniej. Była zmęczona, wyczerpana.


I show not your face but your heart's desire
Ain Eingarp
Ain Eingarp
Zawód : Wielość
Wiek : nieskończoność
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
I show not your face but your heart's desire.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Poddasze - Page 3 3baJg9W
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f47-sowia-poczta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f55-mieszkania http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Poddasze [odnośnik]20.06.20 15:12
Woda skapywała z jej palców nieśpiesznie, kropla po kropli, odmierzając potwornie lepki czas, szarpany również ciężkim oddechem. Deirdre, Myssleine, Agathy, tulącej do siebie dławiące się od wystraszonego pisku niemowlę. Nie patrzyła w tym kierunku, skulona, opierając się plecami o chłodną mimo wszystko wannę. Żałowała, że to nie krew spływa z dłoni, tęskniła za tym, za odurzającym, metalicznym zapachem i smakiem, za czynami wielkimi i namiętnymi – a swój żal topiła, prawie dosłownie, w macierzyńskim odruchu, niewiele mającym wspólnego z instynktem kobiety. Z tym przetrwania już tak, działała w amoku, który uznawała według siebie za wyciosany logiką plan. Pozbyć się problemu, ciężaru, odpowiedzialności, ale przede wszystkim zjadającej ją od środka słabości. Mogła wydawać się okrutną, oziębłą matką, lecz z każdym dniem przywiązywała się do bliźniąt coraz mocniej, głębiej, tak, że przerażało ją to do głębi. A im bliższa się im stawała, tym mocniej wyrywała się z tego narzuconego biologią i magią jarzma, czasem postępując nieco...irracjonalnie. Tak to widziała, choć przecież nie ochłonęła całkowicie, podnosząc w końcu głowę, by spojrzeć na wyraźnie zaniepokojoną służkę. Wygadującą bzdury; pełne wargi Deirdre wykrzywiły się w grymasie pogardy a oczy błyszczały ostrym oburzeniem. – Wina? Czym niby zawiniłam? – wyartykułowała lodowatym tonem, tak, jakby wcale przed momentem nie podtapiała swej bezbronnej córki. Potrząsnęła lekko głową, trochę jak niezadowolona klacz, prowadzona na zbyt krótkiej wodzy, trochę jak zmoknięte kocię, nastroszone, urażone i bardziej zdezorientowane niż agresywne. - To niemowlęta. Nie maja pojęcia, czym jest magia, ba, czym jest wanna albo stół więc nie bredź o pojmowaniu wyższego konceptu jakim jest uczucie - wycedziła strofującym tonem, odgarniając machinalnie z twarzy kosmyki czarnych jak smoła włosów. Zamoczyła je, lśniły jeszcze bardziej niż zazwyczaj, mokre, opadające po obydwu stronach policzków jak tafla niepokojąco ciemnej wody. Jak zwykle Deirdre na sytuacje graniczne reagowała przy pomocy zdrowego rozsądku, w danej sytuacji będącego dość głupim, ślepym wręcz przewodnikiem. Bała się siły emocji, przerażała ją miłość: ta do tej pory była przyczyną tylko cierpienia, uwiązywania, pozbywania się sprawczości, a choć w zamian otrzymała potęgę, to tym razem nie sądziła, by bliźnięta przyczyniały się do jej wzmocnienia. Wręcz przeciwnie, rozszarpywały lodowatą zbroję perfekcjonizmu, doprowadzając ją do stanu...żałosnego, łagodnie mówiąc. Zdawała sobie z tego sprawę także teraz, półsiedząc przy wannie, przemoczona, wsłuchująca się w cichnący już płacz dziecka, mimo wszystko budzący w niej prymitywne instynkty. I tak wilgotna koszula przylgnęła jeszcze mocniej do pełnych piersi; materiał zamókł mlekiem, ale nie sięgnęła, by odebrać kwilącą Myssleine. - Sprowadzenie ich na świat nie bolało. Niewiele pamiętam. Doświadczałam większego cierpienia - kontynuowała, chcąc zbić idiotyczne argumenty Agathy, lecz słowa dyktowała raczej podświadomość, przeciążona mrokiem, wspomnieniami, katuszami, które znosiła w imię Czarnego Pana. Mroczny Znak przebijał się przez cienki materiał koszuli, mimowolnie go pogłaskała, z czułością i delikatnością, jakiej nigdy nie okazywała bliźniętom. - Po prostu chcę, żeby przestały być takie...słabe. Głupie. Bezwolne - wyrzuciła z siebie nagle ciszej, zadziwiająco otwarta wobec tej młodej, uroczej dziewczyny, reprezentującej sobą wszystko, czym pogardzała. Opiekuńczość, oddanie, czułość, wrażliwość, łagodność; Agatha wzbudzała zaufanie, a przebywała w Białej Willi na tyle długo, by nawet Deirdre czuła się przy niej w miarę bezpiecznie. Na tyle, by wyrzucić z siebie bezwzględną szczerość - nie czyniła tego z sympatii, raczej traktując tą przejętą ślicznotkę jak mebel, lustro, pozwalające przyjrzeć się własnym, rozszalałym emocjom.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Poddasze [odnośnik]22.06.20 12:33
Prędko spuściła wzrok, jej rumiane policzki zaczerwieniły się jeszcze bardziej, niezdrowo, a czerwone plamy zabarwiły nawet szyję. Dygnęła z przestrachem, pełna szacunku, to nic, że chciała dobrze, najpewniej źle dobrała słowa, przecież nie powinna sugerować, że pani zrobiła coś źle.
Tak samo, jak nie powinna się tłumaczyć. Przykładny  sługa bierze odpowiedzialność za swoje błędy, więc  i Agatha, choć wciąż lekko dygocząc - jak za każdym razem, gdy pani ją beształa - zacisnęła zęby i uniosła głowę, pokornie spoglądając na klęczącą przy wannie kobietę. Pozycja ta zupełnie nie pasowała do dystyngowanej damy, ani zresztą do ostrych słów, jakimi ta raczyła dziewczynę, lecz ton głosu był ostry, nieznoszący sprzeciwu, a ciemne oczy przeładowane gniewem. Agatha skuliła ramiona i pośpiesznie dygnęła raz jeszcze.
-Przepraszam, pani, ja tylko... źle się wyraziłam - zająknęła się - proszę o wybaczenie, postaram się, by moje słowne nietakty już więcej pani nie uraziły - zmitygowała się grzecznie, z pełną powagą  patrząc na swe stopy, by przypadkiem nie naruszyć kolejnej niepisanej (bo oczywistej) zasady o niespoufalaniu się służby z państwem. Była młodziutka, lecz znała swoje miejsce i dbała o to, by względna swoboda - w Białej Willi miała jej znacznie więcej niż w poprzednim miejscu - nie przewróciła jej w głowie. Na karcące słowa reagowała już prawie instynktownie, w przeciągu paru miesięcy poznała już nawyki pani, nauczyła się rozpoznawać po tonie głosu, czy jej potrzeba jest paląca, czy też nie, rozpracowała nawyki swej chlebodawczyni, wiedziała, jak ją zadowalać. To właśnie powinna uczynić teraz, ponownie, pokornie i ulegle wysłuchać łajania, ukłonić się, przeprosić, przyznać rację. I w innych okolicznościach, Agatha uczyniłaby to bez wahania, wiedząc, że pani zapewne się nie myli, a ona sama patrzy na świat zbyt prostolinijnie. Tylko że teraz chodziło o dzieci, o ich bezpieczeństwo, o ich dobro. Chciała, żeby pani zobaczyła, że te małe istotki wcale na niej nie żerują, a po prostu potrzebują matki.
-Zauważyła pani, że Myssleine znacznie szybciej się uspokaja, kiedy to pani ją kołysze? - spytała cicho Agatha - że Marcus uśmiecha się, kiedy panią słyszy? - przywoływała ckliwe momenty, takie, którym jej pani zaprzeczyć nie mogła - wiedzą, kto je karmi, kto się nimi opiekuje, komu na nich zależy. Nawet teraz - szepnęła, skinąwszy głową w stronę pochlipującej dziewczynki, która wiła się i wyginała w jej ramionach wyciągając pulchne rączki ku matce. Agatha jednak i z tym potrafiła sobie poradzić, łaskocząc małą i nucąc ulubioną, pogodną melodię, uspokojone dziecko wcisnęło sobie piąstkę do buzi i całkiem ucichło.
-Nie mówię tylko o porodzie, proszę pani - wyjaśniła spokojnie, głosem ciepłym, uspokajającym, a przy tym uległym, gotowym natychmiast załagodzić sytuację i ukorzyć się przed Deirdre. Mimowolnie wzrok Agathy powędrował ku straszliwemu znamieniu na skórze kobiety, znała ten znak, wiedziała, co oznacza. Jej pani była silną, potężną czarownicą, ale była też matką, a w tym, to ona miała jej pomagać - to, jak znosiła pani ciążę, ból kręgosłupa, piersi pełne mleka, myśl o nieatrakcyjności... ograniczenie do roli matki. Pani działania, są działaniami kobiety - rzekła miękko, wyrozumiale, mimo że tym razem w tonie Agathy pobrzmiewała pewność. Jej pani musiała dużo stracić, ale dużo też zyskała. Dwójkę ślicznych dzieci, rzadkich i zdrowych bliźniąt. Magicznych, bez wątpienia.
-Prędko urosną. Ani się pani spostrzeże, a już będą harcować na tarasie, okazywać pierwsze oznaki magii. Wyrosną na utalentowanych czarodziejów - rzekła z przekonaniem, miały takie coś w oczach, żar, płomień, który mógł świadczyć tylko o wspaniałych predyspozycjach, o dumie, które kiedyś przyniosą rodzicom. A właściwie jej, matce.


I show not your face but your heart's desire
Ain Eingarp
Ain Eingarp
Zawód : Wielość
Wiek : nieskończoność
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
I show not your face but your heart's desire.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Poddasze - Page 3 3baJg9W
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f47-sowia-poczta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f55-mieszkania http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Poddasze [odnośnik]27.06.20 12:04
Różniło od ją Agathy wszystko. Nie tylko wiek, pochodzenie, czy wygląd - musiała przyznać, że dziewczyna była po prostu prześliczna - ale głównie sposób, w jaki odbierały świat. Tam, gdzie blondynka widziała zachwyt, czułość i piękno, Deirdre ledwie powstrzymywała drgnięcie obrzydzenia. Bywały momenty, gdy na widok drobnych piąstek dzieci coś szarpało jej sercem, zalewając przedziwną mieszanką lęku i rozczulenia, lecz na pewno nie zachwycała się potomstwem stale; nie posiadała instynktu, nakazującego roztoczenie nad nimi opieki, wręcz przeciwnie, postępowała impulsywnie, jak dzisiaj, zamierzając skrócić niepotrzebne cierpienie. Swoje, ich; nie miała pojęcia, co nią kierowało, tak, jakby wraz z wysychającą wodą, nie skapującą już z włosów, w powietrzu rozmywały się również jej motywacje. Prawie nie słyszała przeprosin Agathy, przywykła do nich, ukorzenie nie robiło na niej wrażenia. Tak jak i wprawne słowa dziewczyny, odpowiednio wyważone, odmalowujące ją jako matkę idealną, ku której lgną dzieci - lecz to nie potrafiło Dei zachwycić, już nie. Zdawała sobie z tego sprawę już dawno, lecz dopiero w tej sekundzie, w przebłysku światła odbitego od zalanej podłogi wokół wanny, potrafiła tę iskrę ubrać w słowa. Była martwa - i urodziła martwe dzieci. Piły jej mleko, wyżerały jej ciało, a ona oddawała im to, co najgorsze, wszak i ona żywiła się śmiercią. - Nie zależy mi na nich. Nie mogą mi dać nic w zamian. Są ciężarem - odparła powoli, bez agresji czy złości, za to z chłodem, który był bardziej okrutny od pełnych emocji przekleństw. Gardziła nimi, winiła za słabość, za długie miesiące tortury bezradności, za zepchnięcie jej do roli żebraczki, zmuszonej do przyjęcia łaski nestora. - Ale są nasze. Mają w sobie coś okropnego, złego, lecz i potężnego. I chcę zobaczyć, co mogą osiągnąć, kim mogą się stać - dodała po długiej, męczącej chwili ciszy, po raz drugi na głos werbalizując uczucia nie należące do kategorii negatywnych. Zamilkła znów, wpatrując się w machającą rączkami Myssleine: zdawała się już zapomnieć o płaczu i strachu, wesoło machała nóżkami, wsłuchana w cichy śpiew Agathy. To ona powinna mieć dziecko, zajmować się nim, opiekować, obdarzać miłością, szukać szczęścia w cierpieniach, które wymieniała.
- Jestem czarownicą, przede wszystkim. Silną, zdolną czarownicą, która przyniesie naszemu krajowi świetlaną przyszłość. Bycie matką nie jest moim priorytetem ani ambicją- dodała w końcu sucho, trzeszcząco, mimowolnie doceniając to, że Agatha ciągle przy niej trwa. Że próbuje, nieudolnie, ale zawsze, okazać wsparcie. A przede wszystkim: że wyręcza ją w najtrudniejszym, najbardziej przykrym etapie życia.
Powoli podniosła się z podłogi, wysoka, wysmukła, w przemoczonej koszuli. Przez moment zastanawiała się, czy nie pochylić się po Myssleine - by ją utulić? czy by dokończyć dzieła i zobaczyć, jak ta słodka buzia sinieje, przesłonięta taflą spienionej wody? - zrezygnowała jednak, przenosząc spojrzenie na lustro w złotej ramie. Wyglądała źle, zmęczona, rozchwiana, z oczami pozbawionymi złowrogiego blasku. Zagubiona, tak by się określiła, a nienawidziła braku kontroli. - Są jedynym, co będzie mnie z nim zawsze łączyć - wyszeptała do swego odbicia, świadoma obecności Agathy, ale nie przejmowała się tym. Odgarnęła włosy z twarzy i spojrzała na dziewczynę z góry, bez typowej ostrości. - Zajmij się nimi. Nie chcę ich widzieć do jutrzejszego brzasku - poleciła, powoli powracając do swego zwykłego tonu, pewnego, silnego, oburzonego. Lubiła wydawać rozkazy - szkoda tylko, że te nie miały nad nią samą żadnej władzy; że ciągle serce drżało na widok dziecka, a piersi napełniały się mlekiem.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Poddasze [odnośnik]30.06.20 10:51
Już tylko zalana podłoga łazienki przypominała o możliwej tragedii, która niechybnie by się wydarzyła, gdyby Agatha w odpowiedniej chwili nie stanęła w progu, pełnym przerażenia wzrokiem napotykając puste spojrzenie swej pani. Ale... wcale tak stać się nie musiało. Madame Mericourt na pewno by tego nie zrobiła. Nie dokończyłaby tego. Nie mogłaby. Nie byłaby zdolna. Tak, Agatha z całej siły wierzyła w czyste pobudki swej pani, w jej zagubienie i bezradność, w kobiece instynkty, nakazujące jej chronić siebie. I to nie było nic złego, nie ona pierwsza i nie ostatnia początkowo odrzucała swoje dzieci, Agatha nie miała wątpliwości, że wkrótce to się zmieni. Dlatego trwała przy niej, gotowa na każde wezwanie, by ją odciążyć, tak ciało, jak i głowę, od zmęczenia i zdradliwych myśli. Naprawdę chciała pomóc pani, nie tylko zaakceptować, ale i pokochać te maleństwa, a to wykraczało już poza obowiązki służki i piastunki. Łatwo się przywiązywała, była po prostu dobra, toteż okrutnych słów swej madame nie traktowała dosłownie. Dyktowały je emocje, jeszcze rozchwiane, jeszcze rozhuśtane, jeszcze nie dość wyważone, by móc przyjmować je bezkrytycznie.
-Karmi je pani. Nosi na rękach. Przychodzi je utulić, kiedy śpią. Dlaczego pani to robi, skoro pani nie zależy? - spytała cicho Agatha, przerzucając długi, słomiany warkocz przez ramię. Mówiła miękko, pokornie, tonem, który w żadnym razie nie sugerował chęci walki o swoje zdanie. Jej pani miała o sobie jak najgorsze mniemanie, a tak naprawdę, nie była, nie była złą matką. Nieco nieporadną, pogubioną, owszem. Ale to nie czyniło jej złą.
-To tylko dzieci - szepnęła znowu, niepewna, czy w ogóle powinna się odezwać. W oczach Deirdre zabłysło coś dziwnego, dziewczyna prędko opuściła głowę - są niewinne. Z miłości nie może urodzić się nic złego - dodała po chwili, zadziwiona własną śmiałością. Powinna ugryźć się w język, skrzat domowy na jej miejscu już dawno wymierzyłby sobie dotkliwą karę za zbytnią poufałość. Agatha dygnęła znowu, nieco pokracznie, z Myssleine na rękach nie mogła okazać większego szacunku. Przełknęła ślinę, mimowolnie spoglądając na lewą rękę pani, widziała ten znak wielokrotnie, wiedziała doskonale, co znaczył i godziła się z tym. Żyła w tym domu, dostosowała się do jego zasad. Niezależnie od tego, co sama myślała i czego się obawiała.
-Świetlana przyszłość Anglii będzie świetlaną przyszłością dla czarodziejów. Dla nas. Dla naszych dzieci. Dla pani dzieci - zauważyła, bo wojna przecież nie była na chwilę. Miała utrwalić porządek, który przetrwa lata, taki, w którym urodzą się potomkowie wielkich rodzin, w którym będą mogli żyć i korzystać z należnych sobie praw - to nie musi być pani ambicją. Pani po prostu nią jest. I najlepsze, co może pani zrobić, to po prostu być przy bliźniętach. Nie nieustannie. Nie ustawicznie. Tak, żeby zdołały panią poznać. Ja się nimi zajmę, ale to pani będzie ich matką. Już jest pani wielką czarownicą, urodzenie dzieci tego pani nie odbierze - odparła powoli. Madame wstała, smukła i wysoka, górująca nad Agathą teraz już w każdym sensie, dziewczyna odruchowo skuliła ramiona. I milczała, tu jej głos nie miał żadnego znaczenia, nie poznała świętej pamięci pana Mericourta, nie wiedziała, jak może pocieszyć panią po takiej stracie. Wydała na świat jego dzieci, zachowało się jego odbicie, zdołała zatrzymać przedłużenie męża. Tylko tyle, aż tyle - w przyszłości albo je pokocha, albo znienawidzi, bardziej.
-Wrócę z nimi w porę karmienia, pani - rzekła szybko Agatha, z małą na rękach cofając się tyłem do wyjścia z łazienki. Dzieci musiały się najeść, na ściągany pokarm kręciły arystokratycznie zmarszczonymi noskami, lubiły być blisko matki.


I show not your face but your heart's desire
Ain Eingarp
Ain Eingarp
Zawód : Wielość
Wiek : nieskończoność
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
I show not your face but your heart's desire.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Poddasze - Page 3 3baJg9W
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f47-sowia-poczta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f55-mieszkania http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Strona 3 z 4 Previous  1, 2, 3, 4  Next

Poddasze
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach