Wydarzenia


Ekipa forum
Poddasze
AutorWiadomość
Poddasze [odnośnik]06.08.17 18:48
First topic message reminder :

Poddasze

Poddasze zagospodarowane jest kilkoma pomieszczeniami gospodarnymi oraz jeszcze jednym pokojem gościnnym - skromniejszym od pozostałych, ale nie pozbawionym elegancji. Podłogi kryją arabskie, delikatne tkaniny, okryte prostym, przesuwanym baldachem łoże znajduje się niedaleko wyjścia na nieduży balkonik, z którego rozciąga się widok na szumiące w pobliżu morze. Skromny sekretarzyk zdobi zabytkowy wazon oraz lustro pamiętające czasy napoleońskie; zamiast wysokich, niepraktycznych przy skośnym dachu szaf, w pokoju znajduje się kilka głębokich kufrów wyścielanych aksamitem. Trzy krzesła, obite miękkiem szkarłatnym jedwabiem, otaczają rzeźbiony okrągły stolik, na którym ustawiono srebrną rzeźbę najeżonego kolcami różanego drzewa.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Poddasze - Page 2 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Poddasze [odnośnik]22.08.17 19:42
Dał jej się jej poczuć zbyt pewnie, wcześniej, nim od niego uciekła; popełnił błąd, licząc na jej zdrowy rozsądek, oddanie i wierność, popełnił błąd sądząc, że sama z siebie odczuje wdzięczność, która ją do niego uwiąże. Popełnił kolejny błąd, dając jej biegać na zbyt luźnej smyczy, wypuszczając ją z klatki i nie kontrolując jej lotu po bezbrzeżach czarnego nieba drżącego czarną magią. Popełnił błąd, pomagając jej uwierzyć w swoją potęgę, czyż nie sądziła, może więcej niż on sam? Czyż nie sądziła, że już go nie potrzebowała? W wyrachowany sposób poprosiła go o nauki, a on poświęcił jej swój czas, nie biorąc nic w zamian - po raz kolejny błędnie. Spodziewał się, że uwiąże ją przy sobie łatwiej, wymknęła się z tego - najwyraźniej czując się wygodnie wśród miękkich wnętrz Wenus, niż przy nim samym. Nie miała pieniędzy, pojął wszystko poprzedniego dnia, ale to jej nie usprawiedliwiało - zaręczyny nie wzbogaciłyby jej na tyle, żeby rzuciły cień na jej rozoraną historię, wepchnęłyby ją za to w ramiona innego mężczyzny. Nie mógł uwierzyć, że zaplotła za jego plecami tak wyrachowaną intrygę, stawiając go przed faktem dokonanym, nim tak łatwo wstrząsnął jej światem, wyrzucając te wszystkie nadzieje - dosłownie - przez okno. Narkotyk płynący wraz z krwią pozwalał mu przywołać jedynie mętne wspomnienia niechlubnej rozłąki, tęsknił za nią, za jej rozgrzanym ciałem i chłodem jej czarnych oczu, za bielą jej ciała, za ognistą namiętnością, za krwawą pasją i każdym fizycznym doznaniem, które wzbudzić potrafiła tylko ona, zawładnięty niezdrową obsesją, którą w nim wzbudziła i od której uwolnić się ani nie chciał ani nie potrafił. Tęsknił, odurzony narkotykiem i bliskością Deirdre nie pamiętał o swoich półwilach, o ich istnieniu, ich braku, czuł tylko tę palącą tęsknotę okrutnie wdzierającą się w jego serce i wzmagającą każdą kroplę tęsknoty wypalającą w jego ciele rany jak rozgrzany do czerwoności pręt. Pragnął jej, zbyt długo nie miał jej w ramionach, pragnął jej jak wygłodniały sęp szarpiący rozdziobaną padlinę, bez litości, okrutnie i instynktownie. Potrzebował jej, nie mógł dłużej przed sobą udawać, że było inaczej. Potrzebował jej - gdyby było inaczej, nie odwiedziłby jej wczoraj, a choć nie chciał, choć nie rozumiał po co, zrobił to. Łączący ich splot krwawej namiętności splótł ich ostatecznie jak pieczęć lakująca demoniczny cyrograf: był ponad nią, musiał to dzisiaj powtórzyć, jasno rysując jej granice łączącej ich zależności, ale nie robił tego w sposób wyrachowany ani przemyślany. Smoczy pazur, narkotyk odurzający go falą rozkoszy, skutecznie tłamsił próby wyrachowanego liczenia zysków i strat, sięgania po podstępy, otępiał spryt, Tristan działał wiedziony instynktem, pożądaniem i tęsknotą. Dawał się rozszarpywać i rozszarpywał, delektował się jej sykiem i warkotami, chłonął jej ból, metaliczny smak rozerwanych warg i pulsujące ciepłem ciało, tłumił słowa, atakując usta, niszczył opór, odbierając moc sprawczą. Podobało mu się to uczucie, władzy absolutnej, nieskrępowanej, podobała mu się ona - bezradna, wijąca się i rozbita pomiędzy ucieczką a możliwością zaspokojenia pragnienia, spętana i rozbrojona, nie tylko z różdżki, ale i z broni znacznie skuteczniejszej i znacznie bardziej, przynajmniej dla niego niebezpiecznej - obdarta ze zdolności manipulacji aż do kości. Brał ją silnie, ostro i namiętnie, brał ją jak spragniony, wytęskniony, tygodniami przesuszony, brał ją z narkotykiem wrzącym w pulsującej przy skroni krwi, zewsząd rozdarty piekącą rozkoszą zanurzając się w gęstym, przyjemnie ciepłym oceanie hedonistycznych uciech; płomienna żarliwość spalała go w pył, rwąca nienawiść wymuszała brutalność, żal, rozpacz i spełnienie mieszały się w jedno, gdy wyczuwał pod poranionymi ustami przyśpieszony nurt  płynącej w żyłach krwi. Widły przeinaczały jego percepcję, przedłużały tę chwilę, pozwalały chłonąć ją bardziej, wzmagały intensywność doznań i wyczulały każdy jeden receptor ciała, sprawiały, że czuł samą sobą, ją samą, nadchodzące spełnienie i satysfakcję z wciąż uwięzionych pasem rąk, z Deirdre leżącej pod nim, okiełznanej, słabszej, podległej.
Czuł jej szarpnięcie - ale nie zwolnił uścisku, zwierzę smagane batem przy próbie ostateczne podległości nie mogło dostrzec zawahania - nie mogło dostrzec choćby wąskiego prześwitu w ciasnej czarnej klatce, które dałoby nadzieję, musiało zrozumieć: że niewola była ostatecznością, a posłuszeństwo koniecznością. Instynkt nie pozwalał mu popełniać błędów. Nawet nie dostrzegł nienaturalnie wygiętej kości, szarpiąc pas, nagle i stanowczo, w przeciwną stronę - nie, Deirdre. Nie obchodziło go, że kości jego kochanki nie są w istocie tak giętkie jak kocie, manifestacja siły, nie fizycznej a sprawczej, okazywała się znacznie ważniejsza, degustacja wpływu, jaki miał na nią - tą, którą stworzył, tą, która winna mu wierność, tą, której pragnął ponad wszystkie rozkosze świata. Jego własne najmroczniejsze dzieło sztuki, z tych, z których twórca znany jest długo po śmierci, z tych, które napawają arogancką dumą i chełpliwym zadowoleniem. Pchnięcie za pchnięciem, nie łagodniały; przybierały na sile i brutalności raz po razie, gdy wyginał jej ręce coraz silniej, rozmywając krwawe pocałunki wzdłuż jej szyi, obojczyków i piersi, wzdłuż mostka, ciasno opinającego bielejącą skórę. Jęki rozkoszy otulały go słodką melodią, przyjemnie łechtając zmysły kolejnym bodźcem; była kochanką wyrwaną z najodważniejszych snów, kobietą pozbawioną granic i zahamowań, nawet w swoim nieposłuszeństwie - była perfekcyjna.
- Torturą - powtórzył za niej, cicho, na jednym tchu, jego oddech był szybki, serce w piersi łomotało jak dzwon; krew zmieszana z kroplami deszczu spływającymi z jego włosów i słonym potem zbierającym się na jego czole z każdym kolejnym pchnięciem opadały na jej rozgrzane ciało, gdy porwał ją w miłosny taniec. Torturą, torturą było myśleć o niej te długie tygodnie, torturą było dopatrywać się jej w ciałach innych kobiet, torturą było mieć ją na wyciągnięcie ręki: żywą i prawdziwą, nie będąc w stanie nasycić się jej bliskością. Torturą były jej ostre pieszczoty, wzbierające płomień, którego nie da się ugasić, torturą były jej paznokcie, po których ślady wciąż czuł na karku i plecach, torturą była cała ona: kusząca, niebezpieczna i podle niewierna, przez moment ledwie dostrzegalna wśród urywanych oddechów i błogiej rozkoszy, tuż przed tym, jak nadeszło spełnienie. Uścisk na pasach ściskających jej ręce zelżał, on sam - opadł obok, ledwie przytomnie, ospale i wciąż w uniesieniu, wciąż owiany narkotycznym transem, ze wzrokiem utkwionym na jasnym materiale baldachu osłaniającego łoże. Strumień myśli z wolna na nowo zaczynał płynąć chaotycznym nurtem, wciąż zbyt rzadkim, by przyniósł oświecenie, dość silnym, by pojął sens wypowiedzianych przez nią słów. Nie był w tym cierpieniu sam: i teraz tylko on wiedział, że byli tam we dwoje. Przez jego umysł nie przemknęła ani jedna jasna myśl, gdy klatka piersiowa opadała i wznosiła się na przemian, z wolna usiłując odnaleźć swój dawny rytm. Oszalałe serce podtrzymywało euforię chwili, a wszechmiar obezwładniającej przyjemności nie pozwolił mu się poruszyć. Zdawał się nie dostrzegać krwi, którą ubrudzone było jego ciało, usta, ramiona, pierś, szkarłatne smugi w części należały do niego, w części - do niej. Gęste powietrze wciąż odbierało mu dech, gdy ostatnim ruchem ręki, jak w przedśmiertnej konwulsji, zatrzasnął pieść na rozrzuconych obok kosmykach czarnych jak pochłaniająca ich nos włosów. Przyciągnął ją bliżej, choć przecież leżał tuż obok, nie chcąc tracić zapachu jej mokrego, zakrwawionego ciała, łapczywie, zachłannie, wciąż tęsknie. Rozchylił poranione wargi - lecz z jego ust nie wydobyło się ani jedno słowo, zamiast tego zacisnął pięść mocniej, bliżej jej skóry. Nieruchoma głowa była zbyt ciężka, by ją podnieść - drgnął, przewracając ją w jej kierunku, z diaboliczną groźbą lśniącą w źrenicy, wciąż obsesyjnie wpatrzoną w jej ciało, którego reakcji jeszcze przed momentem zdawał się nie dostrzegać.
Nigdy więcej nie odejdziesz, Deirdre.
- W mistyczny zmierzch, przez róże i błękity senne, niby łkanie przeciągłe, żegnaniem brzemienne, zamienimy jedynej błyskawicy lśnienie - wymruczał cicho, ledwie słyszalnie, ledwie poruszając ustami, niemal bezgłośnie, tuż po tym, gdy w oddali rozległ się kolejny grzmot cichnącej nawałnicy.
Nie przeżyjesz, jeśli to zrobisz.



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Poddasze - Page 2 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Poddasze [odnośnik]23.08.17 20:18
Nie mogła zaczerpnąć tchu - miała wrażenie, że powietrze przesycone jest nieznośnym żarem, że każdy wdech tylko wzmaga roznoszący się pod skórą ogień, że każdy ochrypły jęk zamiast zbawiennego powietrza przynosi jej kolejną dawkę odurzenia. Rosier przejął nad nią kontrolę na równi ze smoczymi pazurami; nie potrafiła już rozróżnić, co nieznośnie wibruje w jej krwi, co zadaje ból, co jest gwarantem rozkoszy, co sprawia, że najdrobniejszy bodziec, zaledwie muskający ciało, staje się niemożliwą do zniesienia torturą. Narkotyk łagodził fizyczne cierpienie, przesuwał granicę czucia dalej, jednocześnie uwrażliwiając zmysły - koszmarna sprzeczność, wpędzająca w utratę panowania nad sobą, wciągająca w labirynt niemożliwych doznań, odczuć, przepalających zdrowy rozsądek. Zwinięte prześcieradła były łagodnie miękkie i jednocześnie zdradziecko szorstkie, zapach skórzanego pasa wywoływał paranoiczny lęk i przynosił straceńcze wyzwolenie, a ostra bliskość Tristana stawała się nie do zniesienia, zapowiadając równie rozstrajającą rozkosz. Nienawidziła braku kontroli - a tym własnie ją łaskawie obdarzał, pętając niczym nieposłuszne zwierzę, niczym wyrywającą się brankę, wyciągniętą za włosy z palącego się pobojowiska wielkiej bitwy, by przypieczętować swoje zwycięstwo. Postępował z nią tak, jak nie powinien, porywał się na coś, do czego nie miał prawa - lecz te wytłumaczenia były łgarstwem, nieistotnym już, rozsypującym się w pył pod wpływem potwornego gorąca, wypalającego kłamstwa, którymi tak histerycznie się zasłaniała. Pragnęła takiej bliskości, mocnej, gwałtownej, bolesnej; pragnęła brutalnej walki, pragnęła wyzwania, pragnęła rozkoszy mieszającej się z cierpieniem. I tylko on mógł sprostać niemożliwej dotąd do pochwycenia i spełnienia żądzy. Oddała mu się, nie bez buntu, zaakceptowała zwierzchność, przystała na nową, poddańczą rolę, wiedząc, że nawet, gdy bezbronnie szarpała się pod jego nieustępliwym ciałem, znajdowała się wyżej od całego świata, od nieistotnych ludzi, błahych kobiet, żałosnych powiązań.
Nawet, jeśli cierpiała - i popadała w obłęd, wzmacniany z każdym gwałtownym, wręcz wściekłym pchnięciem, ugryzieniem, szarpnięciem pasów, unieruchamiających dłonie. Odurzenie nie pozwalało jej poczuć całego spektrum bólu wykręcanej ręki - przeszył ją nieprzyjemny prąd, syknęła, zagryzając tym razem własne usta do krwi: te Rosiera zniknęły z jej warg, czuła tylko ich wilgotny ślad na mokrej od potu i krwi szyi. Cały pozostawał poza jej zasięgiem, umierała z potwornej bezradności, z niezaspokojonego pragnienia dotknięcia go, zawłaszczenia dla siebie, rozorania paznokciami klatki piersiowej, sięgnięcia do serca - jak to robiła wiele razy, zdobywając go od nowa i bezustannie swym ciałem, ostrymi pieszczotami, władzą roztaczaną nad jego rozkoszą. Wiązała go zależnością, oplatała bezwzględnym majestatem, kusiła i odraczała ostateczną przyjemność, a każdy ochrypły, nienasycony, głuchy jęk niezadowolenia, wydostający się z jego gardła, był najsłodszą nagrodą. Utraciła jednak tamtą pozycję, role się odwróciły, gwałtowniej niż mogłaby przepuszczać. Naprawdę przetrącił jej kark, utopił we własnej krwi, połamał każdą kość, rozszarpał mięso a szczątki wrzucił w diabelski ogień - z którego wychodziła bez szwanku, już cała, już spokojniejsza, już łatwiej chyląca kark: i odnajdująca w pokorze gorzką przyjemność. Uderzała w nią finalnie z nieznośną mocą, wzmagając się z każdym wściekłym ruchem jego bioder: walczyła jednak do końca, a napięte mięśnie wzmacniały tylko toczący ją obłęd, przesłaniający wzrok czarną zasłoną spełnienia. Opadała w dół, w ciemność, błogą i intensywną; rozkosz trwała zbyt długo, jej twarz wykrzywił grymas bólu: czuła wszystko na raz, każde drgnienie, każdy wdech, każde muśnięcie spuchniętych ust, każdą kroplę krwi i potu, nieznośnie nadwrażliwa na nawet najdelikatniejszy bodziec. A przecież nie postępował z nią łagodnie, nie traktował czule, odbierając to, co należało do nich.
Rozkołysane narkotykami nerwy nie pozwoliły na ukojenie i chociaż z jej ust nie wydarł się żaden dźwięk a ciało zwiotczało, to serce nie zwolniło nawet na moment, przyśpieszając, burząc krew - na nowo. Przerażająca myśl przeszyła ją niszczącą układ nerwowy błyskawicą - to się nigdy nie skończy, nigdy nie poczuje finalnej satysfakcji, nigdy nie zaspokoi pragnienia, nigdy nie załagodzi głodu. Nie zdobędzie go w pełni, nie powstrzyma pożądania, nie przestanie kroczyć krawędzią bezdennej przepaści, nad którą ją wypchnął, z drapieżną satysfakcją obserwując wieczne zmaganie z tym, co w niej wzbudził i co przyniesie jej zgubę.
Przesiąkła nim do kości, należała do niego - cała. Paniczne myśli rozmywały się w gorączce, zostawiając po sobie jednak trujący posmak. Nie mogła zebrać ich w logiczną całość, ona także zapomniała, o wyznaniu, które padło przed chwilą, ale i o dalszym niebezpieczeństwie. Czuła tylko wilgotną pościel, zwiniętą pod jej plecami, mokre włosy, przyklejające się do zakrwawionej szyi, chłodniejszy powiew wiatru muskający pokryte dreszczami ciało, tętniący szybko puls, wprawiający skórzane paski w wibrację, irytującą przeczulone zmysły. Nie śmiała otworzyć oczu, pewna, że blask błyskawicy oślepi ją na zawsze - a Tristan zobaczy w jej martwych oczach to, czego nie potrafiła w tym stanie ukryć.
Instynktownie chciała uciec, tak, jak robiła to zawsze, umykając przed bliskością, przed obnażeniem, ale nie mogła się poruszyć - mięśnie stężały, żar zasklepił rozcięcia, serce obijało się o żebra, płomień wzbudzony narkotykiem zmienił się z wrzącego na lodowaty: leżała więc bezwładnie, związana, wyczerpana, oddychając tak głęboko, jakby straciła przytomność lub zasnęła, choć przecież umysł rozkwitał setką paranoi i rosnącego natychmiast pragnienia, by wyrwać się z impasu, by skryć się, zanim będzie za późno, nieświadom tego, że ta granica już dawno została przekroczona - bezpowrotnie.
Nawet nie syknęła, gdy męska dłoń wplotła się w jej mokre włosy, szarpiąc ją wyżej, bliżej nieznośnie gorącego ciała. Czarne kosmyki, owinięte wokół pięści, napięły się, dodając kolejne ognisko bólu, nieistotne już wobec pożaru, całopalnej ofiary, jaką właśnie złożyła - wyrażając na to zgodę, wręcz wczołgując się na stos. Rosier przyciągał ją do siebie, jak nieposłuszne kocię, bezradne, ślepe, uciekające zbyt daleko, za kark, za lśniące czernią pukle. Szorstki materiał mokrego prześcieradła drażnił ciało, ale nie zrobiła nic, mrowiące, odcięte od dopływu krwi palce nie zaczęły wyrywać rąk z uścisku pasów - otworzyła oczy zaledwie na sekundę, odurzona groźbą, słyszalną w jego tonie: nie musiała rozumieć słów, by wyczytać ją z samego brzmienia ochrypłego głosu. Źrenice napotkały źrenice, nigdy wcześniej nie była przed nim tak naga i tak nieświadoma swego obnażenia - rozchyliła usta, chciała coś powiedzieć, musiała coś powiedzieć, coś, co domagało się wykrzyczenia, wyrzucenia z obolałego ciała - ale resztkami zdrowego rozsądku umknęła spojrzeniem w bok; policzek opadł na jego ramię, twarz skryła się w cieniu, przy męskim obojczyku, tuż przy szyi: wyraźnie słyszała powolne pulsowanie krwi w jego żyłach, tak inne od okrutnego galopu, torturującego nią samą. Nienawidziła go, lecz dlaczego ta nienawiść nie przypominała tej, jaką czuła do tej pory, wobec innych? Dlaczego z trudem dławiła się słowami, których nie mogła wypowiedzieć? Dlaczego miała ochotę wyrwać sobie serce - i zrobić to samo jemu? Wzięła głęboki, spazmatyczny, drżący oddech, jakby naprawdę topiła się, zalewana ogniem - lecz zamiast rozchylić usta i nadać myślom brzmienie, gwałtownie zatopiła kły w jego barku. Mocno, boleśnie, już nie w namiętnej pieszczocie, a z całą dostępną drapieżnością. Smocze pazury zapewne złagodziły nieznośny ból, który i ona poczuła w napiętej szczęce, ale i tak musiał przebić się na powierzchnię odurzonej świadomości. Krew zalała jej usta, zęby przecięły skórę, zatapiając się w ciele - tylko tak mogła oddać tę tęsknotę, tę potworną miłość, tę chorobę, przejmującą całkowitą kontrolę nad tym, czego pożądała do szaleństwa i czego się obawiała. Gorąca posoka spłynęła w dół gardła, pociekła z kącików ust - oderwała się dopiero po ciągnącej się w nieskończoność chwili, uprzednio pogłębiając ranę, oznaczając go krwawą pieczęcią, poszarpanym odbiciem równych zębów. Smakował rdzą, triumfem i spełnieniem; przesunęła językiem wzdłuż śladu, zbierając stale cieknącą z niego krew, ciągle spragniona, spętana - może jednak sprawienie jej kagańca nie było takim złym pomysłem? - i nieco uspokojona: lepka czerwień i zadanie bólu pomagała w zdławieniu szaleńczej chęci poddania mu się jeszcze bardziej, werbalnego założenia na siebie kajdan, które mogły okazać się dla niej śmiertelne.

| ztx2 :pwease:


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Poddasze [odnośnik]19.10.18 17:52
| sierpień

Nie potrafiła się nim nacieszyć.
Sądziła, że kontrola własnych uczuć przychodzi jej z łatwością, że potrafi opanować nawet najsilniejsze targnięcia skrajnych emocji, ale tęsknota, buzująca pod cienką, orientalną skórą, przebijała się w każdym geście, gdy tylko pozwoliła sobie na delikatne poluźnienie maski, przylegającej do zdystansowanej twarzy. Omijała go z daleka, dalej chadzała własnymi drogami, powstrzymywała się od wypisywania tęsknych listów, ale gdy tylko dotykał ją w jakikolwiek sposób - mocny chwyt za nadgarstek, odgarnięcie włosów z twarzy, przytrzymanie ramienia - zamieniała się w wulkan instynktów. Dopaść, przygnieść, zatopić zęby; wpić się kłami i kochać; do utraty tchu, nie dając się odrzucić ani odtrącić. Przekuć żal straconych tygodni w działanie, znaleźć się tak blisko, jak to tylko możliwe. Łaknęła Tristana niczym kończąca swój przymusowy post ascetka, zasypywała go pieszczotami odważniejszymi i intensywniejszymi nawet niż do tej pory, oddawała mu się z taką szczęśliwą satysfakcją, widoczną na wykrzywioną rozkoszą twarzy, jakiej nie mógł dostrzec nigdy wcześniej.
A potem, gdy przyjemność odpływała a rozgrzane ciała drżały od chłodu poranków i wieczorów, pozwalała sobie na ostatni pocałunek - i znikała. Im gwałtowniej okazywała przywiązanie, tym więcej przestrzeni potrzebowała poza alkową. Musiała zrównoważyć tkliwość, przejawiającą się w gwałtownym wyuzdaniu, wyznaczyć granicę, od nowa zbudować własną tożsamość.
Śmiałe stanięcie w szranki o stanowisko asystentki Rosiera było dużym krokiem, prowadzącym do tego celu. Miałaby swoje pieniądze, swoje obowiązki, swoje sprawy, a przy tym ciągle pozostawałaby pod względną protekcją kochanka. Nie miała wątpliwości, że gdyby spróbowała swych sił w innym miejscu - a wybór był zatrważająco niewielki; wpływy lorda Blacka odcięły ją od większości potencjalnych zarobków - Tristan utrudniłby podjęcie przez nią pracy. Nie zniosłaby tego; byłby to niemożliwy do zignorowania lub przetłumaczenia dowód na szeroką władzę, jaką nad nią posiadał. Postępowała więc racjonalnie i mimowolnie, podświadomie, w wytyczonych granicach swobody, ciągle czując jednak gorzki smak porażki, bowiem chociaż pokazała się na rozmowie kwalifikacyjnej z jak najlepszej strony, to potencjalny przełożony traktował ją z pobłażliwością, akcentując jej nieprzydatność. Ciężko przeżyła ten krótki kwadrans oficjalnej konwersacji, jeszcze gorzej czując się tuż po, w czasie tego dłużącego się tygodnia, gdy Rosier sprawiał wrażenie, jakby w ogóle nie pojawiła się w jego gabinecie w Fantasmagorii. Pomiędzy nimi nie padła nawet najmniejsza aluzja do przeprowadzonego wywiadu, żyli tak, jakby tamto spotkanie nigdy się nie wydarzyło. Ona - zdystansowana, niczym nieufny kot, obawiający się, że właściciel znów zniknie na długie miesiące; i on - spragniony, tęskny, prowokujący ją najdrobniejszym dotykiem do czynów obrazoburczo lubieżnych. Temat podjęcia pracy stał się tabu, odrobinę ciążącym Deirdre, o czym jednak zapominała w momencie, w którym ich usta spotykały się i znów mogła poczuć się bezpiecznie. Chciana. Pożądana. Akceptowana. Czy okazywała niewdzięczność, licząc na więcej? Naprawdę potrzebowała oderwania, długie wakacje w Białej Willi pozwoliły jej odzyskać fizyczną sprawność i uspokoić rozkołatane nerwy, ale nie mogła przecież przebywać na garnuszku Rosiera w nieskończoność.
Codziennie rano budziła się z postanowieniem, że porozmawia z nim, że przymusi go do odpowiedzi, a jeśli ta okaże się odmowna - czego była właściwie pewna - to że przekona go do tego, że znalezienie pracy będzie dla nich obojga czymś pozytywnym. Chaotycznie zebrane i przećwiczone w głowie argumenty pozostawały wiele do życzenia; zresztą Tristan zamykał jej usta pocałunkami zbyt szybko, by mogła rozpocząć poważną rozmowę. Nie inaczej było tego poranka; spała zazwyczaj długo i spokojnie, lecz tym razem została brutalnie wyrwana z objęć Morfeusza. Gdy tylko poczuła szarpnięcie za ramię, zsuwające ją z niskiego łóżka na podłogę, odruchowo wyciągnęła dłoń w stronę leżącej na stoliku nocnym różdżki - nie zdążyła jednak zacisnąć na fioletowym drewnie palców, szybko rozpoznając w przytrzymujących ją palcach Tristana. Złota obrączka, wystające żyły, szerokie przedramię uhonorowane Mrocznym Znakiem, przykrywającym rozległe poparzenie. Uniosła wzrok do góry - nigdy nie miała problemu z szybkim obudzeniem się, od razu przytomna i czujna - napotykając lekko kpiący i wygłodniały uśmiech. Zmrużyła oczy, kręcąc powoli głową, choć robiła to odruchowo, jak dawna Dei, mająca swoją godność i potrafiąca zapanować nad własnym ciałem. Zdradzającym przebrzmiałe moralne zasady, rozsypujące się w proch wraz z zdecydowanym przyciągnięciem ją do męskiego ciała. Wbrew wszelkim prawom moralnym i pojęciom szacunku, uwielbiała dawać mu tą przyjemność, sprawdzać się jako kochanka, przejmować nad nim kontrolę, dając jednocześnie ułudę władzy. Pieściła go umiejętnie, wpadając w dobrze znany im rytm - i jednocześnie nie sięgając po rutynowe bodźce; dawała mu to, co kochał najbardziej, i chociaż długa rozłąka sprawiła, że odczuwała znaczący dyskomfort, nie odsuwała się od jego rozgrzanego ciała aż do końca, przyjmując jego spełnienie. Czyżby odwzajemniał jej tęsknotę, pojawiając się w Białej Willi z samego ranka, nie mogąc wytrzymać aż do kolejnej wspólnej nocy? Powstrzymała pełen satysfakcji uśmiech, odwracając twarz; zakaszlała lekko, a czarne kosmyki przykleiły się do jej policzków i brody; oddychała równie ciężko, co on, lecz bardziej ochryple, rozglądając się za szklanką wody - byleby nie mógł spojrzeć w jej pełne ognia oczy, domagające się kontynuacji wspólnego śniadania. Nie tym przecież chciała dla niego być, nie to chciała udowodnić, gdy pojawiała się w Fantasmagorii, prezentując się z profesjonalnej, ambitnej strony.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Poddasze [odnośnik]03.11.18 20:11
Musiał przyznać, że tym razem naprawdę udało jej się go zaskoczyć, prędzej spodziewałby się w Fantasmagorii ducha niż jej - a dopiero co wystosował do Biura Duchów stosowne pismo, by stary poltergeist został z tych okolic przeniesiony w inne. Odważyła się aplikować na posadę jego sekretarki wraz z innymi, a myśl ta nie dawała mu spokoju - bo nie rozumiał celu, wiedział, że spędzając dnie i noce tutaj, w Białej Willi, musiała w końcu poczuć się znudzona - wystarczyło jednak przecież, by poprosiła, a spełniał większość jej zachcianek, obfita biblioteka, dobre wino, bajeczny krajobraz - czego jej tutaj brakowało? Miał nadzieję, że nie wolności, jej posmak byłby wielce niepożądany - nie powinna już o niej pamiętać. Należała do niego, spętana więzami znacznie potężniejszymi, niż stalowe łańcuchy. Długo zastanawiało go dlaczego Deirdre nie uprzedziła go o swojej wizycie - być może chciała tym zagrać, wytrąceniem go z równowagi, skupienia, zaskoczeniem, niechcianą niespodzianką, być może spodziewała się jego reakcji i wiedziała, że nie będzie zachwycony - być może zdecydowała się w ostatniej chwili. Nie - to ostatnie do niej nie pasowało. Być może dlatego potraktował ją potem podobnie, pogrążając się w jednoosobowej zmowie milczenia, nie kwitując sprawy choćby lichym wspomnieniem - tak długo, jak długo nie zamierzała uczynić tego i ona. Przynajmniej do czasu.
Im dłużej o tym bowiem myślał, tym więcej znajdował argumentów świadczących na jej korzyść. Deirdre była ładna, potrafiła się prezentować, miała wysoką charyzmę, a nade wszystko siłę perswazji - czy nie takiej osoby poszukiwał, by zajęła się kwestią prezentacji? Spotkania z kapryśnymi artystami, powitania co ważniejszych gości, czułaby się jak ryba w wodzie - wiedział, jak potrafiła brylować w towarzystwie. I chyba nawet to lubiła - być podziwianą, docenianą, potrzebną, nawet jeśli zawsze najmocniej szukała teraz zachwytu w jego oczach. Znał ją dobrze, miał długie miesiące na to, by rozebrać ja na drobiny i złożyć ponownie - usuwając niepotrzebne usterki. Ta cecha była ważna, pomagała mu zachować ją przy sobie. Nie musiał bać się zerwania z łańcucha, bo wcale nie musiał jej płacić - miała u niego kolosalne długi, łożył tez na jej utrzymanie, a ona nawet nie znała się na interesach na tyle, by połapać się w rachunkach - które i tak świadczyły na jego korzyść. Być może to była mniej szalona myśl, niż mu się początkowo wydawało.
Nie zamierzał jednak przeprowadzić z nią rozmowy, która przygotowałaby ją na ten dzień. Obwieścił wszem i wobec, że kobieta rozpocznie pracę właśnie dzisiaj - wszystkim, tylko nie samej zainteresowanej. Ona miała się dowiedzieć dzisiaj, w pół godziny przed umówioną rozmową wprowadzającą, którą miał przeprowadzić jego dyrektor. Dopiero świtało, wschodzące słońce ledwie przebijało się przez poranną angielską mgłę, nie mącąc zanadto panującego na poddaszu półmroku - przeciętego jedynie cichym jękiem rozkoszy.
Kiedy odsunął się od niej, wciąż miał lewą dłoń wplecioną w jej włosy, zbyt blisko czaszki, oszołomiony lubieżną rozkoszą - Deirdre zawsze dawała mu wszystko to, czego potrzebował, doskonale znając już najczulsze punkty jego ciała; potrafiła spełnić najbardziej zachłanne pragnienia, nie lękała się najpodlejszych marzeń sodomity - roztapiając się w ich słodyczy z podobną lekkością. Służyła mu, sercem, ciałem i myślą. Pośród wszystkich bestii, jakich za życia okiełznał - to ta była najcenniejszą. Rozluźnił uścisk, kiedy wróciły mu siły i równowaga, pośpiesznie poprawiając odzienie - zatrzaskując pasek od spodni i poprawiając elegancką, czarną szatę czarodziejską, wygładzając jej srebrne mankiety - sam winien lada moment stawić się w rezerwacie.
- Wstawaj - zażądał, pomijając powitanie, zbędne, nieadekwatne, nie mieli na nie czasu. Zaraz musiała wyjść - a wcześniej musieli ustalić pewne reguły. Ton jego głosu wydać się mógł oschły, pośpieszny, zbyt nieobecny. - Przygotuj się - Obrzucił spojrzeniem jej sylwetkę - wciąż u jego stóp, na kolanach - rozczochraną i nagą - Zaraz wychodzisz  - powiadomił ją, odwracając się w kierunku lustra, w zwierciadle którego ułożył bawełniany fular przysłaniający szyję.



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Poddasze - Page 2 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Poddasze [odnośnik]06.11.18 14:10
Liczyła na coś więcej, niecierpliwa niczym pragnące pieszczoty kocię. Spodziewała się szorstkiej dłoni sunącej czule po policzku, wyszeptanej pochwały lub - najprawdopodobniej - szarpnięcia za włosy w stronę łóżka, by nieśpiesznie kontynuować przyjemności poranka, leniwie przeciągając się na wygodnym łóżku. Tęskniła za nim tak samo, choć przecież znów regularnie odwiedzał Białą Willę, obdarowując ją swą obecnością; nagła separacja z mijającego miesiąca karmiła w niej paniczny lęk, nakazujący odbieranie najmniejszego dystansu jako wstępu do okrutnej, trwającej tygodniami rozłąki. Panikowała, karciła samą siebie za te żałosne odruchy, jakich jednak nie potrafiła w żaden sposób wyplenić. Uczucia wymykały się spod jej surowej kontroli i na nic zdawało się strofowanie i ostra krytyka wobec samej siebie: pozostawała nieustająco i beznadziejnie uzależniona od Rosiera. Nie tylko w kwestiach czysto technicznych czy też finansowych: nawet rutynowa codzienność rozpadała się na raniące kawałki, gdy choć na moment nie wypełnił jej zapach, dotyk czy nawet widok Tristana. Próbowała dociec, kiedy wbiegła już na drogę bez powrotu; który konkretny moment sprawił, że oddała mu się cała, stając się jedną z tych kobiet, którymi pogardzała najbardziej. Bezskutecznie, dziedzic Rodu Róży zawładnął nią do tego stopnia, że dni, których nie dzielili razem, rozmywały się w gęstej mgle, uznane przez jej spętany oddaniem umysł jako nieistotne. Nienawidziła tych podświadomych działań swego rozkochanego serca - umysłu? - ale walka z nim nie przynosiła żadnych rezultatów; postanowiła więc się poddać, na moment pozwolić ponieść się prądowi uczuć, naiwnie licząc na to, że nie wyrzuci jej, potwornie poobijanej, na lodowaty brzeg. Oddawała się mu więc z pełną pasją, ze źrebięcymi próbami osiągnięcia niepodległości, z czułością i namiętnością przewyższającymi te, którymi obdarzała go w Wenus. W środku ciągle kryjąc pewną urazę, nie tylko za bolesną rozłąkę, ale i za zignorowanie jej kandydatury. Powracała myślami do rozmowy rekrutacyjnej, pewna, że zrobiła dosłownie wszystko, by posadę otrzymać - i równie pewna, że Tristan zignorował jej starania.
Dlatego też, gdy w końcu puścił jej boleśnie napięte włosy, nie spodziewała się nadchodzących słów. Zupełnie nie rozumiejąc, co przekazuje ochrypły, zaspokojony ton stojącego nad nią mężczyzny. Odkaszlnęła ponownie, ocierając wierzchem dłoni usta, po czym spojrzała w górę, pytająco, zdezorientowana i rozedrgana niezaspokojonym podnieceniem. - Przygotuj? - powtórzyła, nie rozumiejąc. - Do czego? - spytała, szybko łącząc uda, wręcz zawstydzona swoją nagością. Czarne, sponiewierane męskimi palcami włosy, spływały rozczochraną kurtyną na ramiona i obojczyki, przesłaniając pełne piersi. Tristan zachowywał się dziwacznie, inaczej niż zwykle, zwłaszcza, gdy odwrócił się do lustra, tak pieczołowicie naprawiając nieco rozchełstany strój. - Nie zostajesz na śniadanie? - wymsknęło się jej pełne zawodu pytanie; aż drgnęła, słysząc w swym głosie tęskne niezaspokojenie. Żałosna. Przez jej twarz przemknął grymas niezadowolenia, ale miała nadzieję, że lustrzane odbicie nie sięgało tak nisko, pozwalając skryć tę emocję przed nonszalanckim spojrzeniem Tristana. Szybko wstała z podłogi, czerwone kolana piekły, lecz zdążyła się do tego przyzwyczaić - parkiet poddasza stanowił nieprzyjemne podłoże rozkoszy - po czym odwróciła się, sięgając po stojącą na nocnym stoliku szklankę wody. Wypiła ją duszkiem, do dna, a strumyk chłodnej cieczy wymknął się z kącika pełnych, spuchniętych warg, spływając po krzywiźnie szczęki, przez obojczyki aż do piersi. Piekące gardło rozluźniło się, poczuła ulgę, umykającą jednak przed poddenerwowaniem. Nie rozumiała, o co chodziło Tristanowi. Odstawiła szklankę i odwróciła się ponownie w jego stronę, dalej na wpół zakryta rozczochranymi włosami, z czerwonymi, nabrzmiałymi ustami, pokrytą dreszczami skórą i nagim, gładkim łonem; czuła się prawie zawstydzona tymi krótkimi rozkazami, padającymi z ust Rosiera. - Dlaczego wychodzę? - uściśliła, starając się zignorować lodowate przeczucie, paraliżujący ją niepokój, szepczący wprost od jej umysłu nowinę o tym, że Tristan ją oddali; że to kolejna zapowiedź końca, że odebrał swoją lepką rozkosz, której posmak ciągle wypełniał jej usta, po czym pożegna się z nią już na zawsze. Nie rozumiała, dlaczego ostatnio tak łatwo poddaje się panice i paranoi, coś niedobrego działo się z jej ciałem, hormonami i umysłem, ale w tym momencie nie nad tym się zastanawiała, ostrożnie i z niepokojem wpatrując się w odbicie przystojnej twarzy Tristana w stojącym obok balkonu lustrze.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Poddasze [odnośnik]30.11.18 23:19
Nie był pewien, czy to był dobry pomysł – naturalnie, że nie; choćby liche tchnienie wolności mogło dać Deirdre mylne poczucie rozluźnionej smyczy, którą wówczas skrzętnie wykorzysta, sprawdzając jej wytrzymałość – a do tego dopuścić nie mógł. Zerwała się z niej już zbyt wiele razy. Zaskoczyła go tamtego dnia, a przecież to ciągle on rozdawał karty – i najwyraźniej jednak musiał jej o tym przypomnieć. Odpłacić pięknym za nadobne, zgadzając się na jej żądania, czyniąc to jednak na własnych zasadach, nie pozwalając jej wciąż stanąć zbyt pewnie na miękkim gruncie. Zależność między nimi była oczywista, a umniejszanie jej wadze bynajmniej nie leżało w interesie Tristana. Nie podejmował rozmowy na temat jej nieoczekiwanego wtargnięcia do Fantasmagorii, lecz nie poruszała go również ona – a skoro nie zamierzała ani uprzedzić go o swojej wizycie, ani skomentować jej po fakcie, nie zamierzał jej tego ułatwiać. Miała poczuć się jak kocię rzucone na podwórko po rozdarciu mebli, niepewna, zagubiona i sfrustrowana brakiem jasnego komunikatu – którego nie wygłosiła tak samo.
- Nie – odpowiedział bez zająknięcia, wpierw na najprostszą z jej wątpliwości. Śniadanie zjadł w domu, ani nie mogąc ani nie chcąc ominąć porannego rytuału. – Nie ma na to czasu – dodał mimochodem, nagląco wyciągając ku niej rękę; chcąc, by ku niemu podeszła, ledwie gdy stanęła na nogi. Nie brała jego słów na poważnie – a czas kurczył się jej niebezpiecznie. Lubiła być przygotowana. Lubiła mieć czas. Lubiła planować. Dopiero gdy znalazła się obok, chwycił jej nagie biodro lewą ręką, prawą wsuwając pod podbródek – zadzierając go lekko w górę ku godniejszej postawie, przed lustrem, w którego zwierciadle, przez jej ramię, patrzył, oceniająco, prosto na jej twarz. Miała dać pokaz klasy i elegancji, nie mogła wyglądać tak. Przesunął dłonią wzdłuż jej biodra, po linii pełniejszych żeber, okrąglejszych piersi, aż złożył na wciąż wątłym ramieniu kochanki.
- Wyraziłaś chęć odpracowania swoich długów – przypomniał jej lekkim tonem, dźwięczącym charakterystyczną dla niego arogancją, tym razem z domieszką kpiny. – Doceniam to – zapewnił jednak, mocniej akcentując tę uwagę. Miała prawo to wiedzieć. – Oczekują cię w Fantasmagorii – obejrzał się na antyczny zegar ścienny, wciąż tykał za drzwiami, na ścianie korytarza. – Za pół godziny. – Kącik jego ust nie drgnął, choć utrzymanie go na miejscu wymagało wysiłku; kamienna twarz stanowiła istotny aspekt tego spektaklu, Deirdre nie mogła przecież wyczytać więcej, niż sam chciał jej przekazać. Koncentrował się na rysach jej twarzy, szukając zagubionych emocji, być może zdoła zrozumieć tę lekcję. – Mniemam, że wiesz, czego będzie się od ciebie oczekiwać. To miejsce nie ma jeszcze swojej renomy – musi zostać zbudowana od fundamentów, podobnie jak zbudowane zostały jego ściany. Pilnuj się – przestrzegł, przesuwając prawą dłoń niżej, wzdłuż obojczyka, po mostek łączący piersi, wzdłuż którego spłynęła strużka wody. Otarł ją dłonią, wyciągając rękę dalej przed siebie, przed nich, prezentując uchwyconą kroplę. – Wystarczy jeden taki popis, żebyś wróciła z powrotem tutaj – powiadomił, Fantasmagoria miała stać się wyjątkowym miejscem na kulturalnej mapie miasta, ściągać najbardziej znakomitych gości, przebić sławą opery i balety, do tego potrzebna była odpowiednia dyscyplina, jak i wymagania stawiane personelowi. Deirdre musiała to rozumieć. Podczas próbnej rozmowy, rzecz jasna, nie dała mu powodów, by mógł sądzić inaczej – ale dzisiejsza rozmowa nie była tylko informacyjna, miała nieść też pewien aspekt wychowawczy.
- Zaraz wychodzisz – powtórzył, odnajdując spojrzeniem odbicie jej źrenic, prowokująco; spodziewał się z jej strony oporu, złości, gniewu, choć raczej wewnętrznego, wszak ostatecznie nie czynił nic, czego sama nie chciała. Mylił się? Masz mało czasu, Deirdre, lepiej zacznij się ubierać. Odsunął się od niej w pół kroku, po czym przeszedł pod pobliski kredens, z którego zsunął drewniany kufer – niski, lecz bardzo długi, pozbawiony zbędnych zdobień, ze złotą sprzączką, mniej podróżny, a bardziej taki, w jakim przechowuje się cenne przedmioty. Wziął go na ręce i znacząco spojrzał na kobietę, chcąc, by go otworzyła. Zamierzał wykorzystać jej egzotykę – dobrze wpisywała się w nie mniej obce syreny i morską stylistykę, dobrze wpisywała się w poczucie estetyki, w artyzm, orientalny czar teatru nietypowych artystek. Z łatwością mogła stać się częścią tego teatru, choć tym razem – miała przyjąć maskę, którą sam jej przygotował. Qipao uszyte zostało przez krawieckiego mistrza z najlepszej jakości dalekowschodnich materiałów zakupionych w Weymouth podczas trwania jarmarku, na dopasowaną miarę Deirdre. Niewątpliwie w Wenus ofiarowano jej wiele pięknych strojów, choć szczerze wątpił, by ktokolwiek wykonał kiedykolwiek dla dziwki coś równie cennego, jak ta szata. Z deszczu pod rynnę, moja piękna orchideo, świat jest sceną, aktorami ludzie.



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Poddasze - Page 2 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Poddasze [odnośnik]01.12.18 8:44
Przyglądała się jego odbiciu w lustrze z czujnym niepokojem. Zazwyczaj poranki wyglądały inaczej, pomimo rozbuchanych pragnień i trudnych do okiełznania charakterów zdołali wypracować pewne zalążki rozkosznej rutyny, łamanej teraz oschłością Tristana. Nie pchnął jej w stronę skołtunionej pościeli, a od razu powiększył dzielący ich dystans, dopilnowując, by jego szlachecki strój prezentował się odpowiednio. Deirdre źle czuła się ze zmianami, z łamaniem schematu, z niespodziankami podrzucanymi przez los – z trudem przystosowywała się do nowości, zwłaszcza w wykonaniu nieprzewidywalnego Rosiera. Gorycz na nowo wypełniła jej gardło, tym razem mniej satysfakcjonująca, wywołana igiełkami niepokoju – mimo to nie kazała mu czekać nawet sekundy, od razu, gdy zauważyła krótki gest męskiej dłoni, podeszła do niego, zaplatając ręce na nagich piersiach. Stanęła przodem do niego, spoglądając na niego pytająco, lecz nie zaprotestowała, gdy bezpardonowo obrócił ją przodem w stronę zwierciadła.
Choć ciągle stała wyprostowana, wewnętrznie struchlała. Pamiętała bolesne słowa wybrzmiewające we wnętrzu altany, zapowiadające późniejszą samotność. Czyżby znów miał oskarżyć ją o zaniedbanie? Ignorowała własne odbicie, wpatrzona w to Tristana, w jego spokojną twarz, w oczy o ciągle rozszerzonych przyjemnością źrenicach. Zadrżała, czując na sobie jego dłoń, sunącą wzdłuż bioder. – Może zostaniesz? Na dosłownie chwilę? – wychrypiała – poprosiła? czy już stała się kimś takim? - prawie bezgłośnie, nie mogąc powstrzymać tęsknoty i głodu; ogień, który w niej wzbudził, nie został zgaszony nawet przez lęk przed tym, co miał jej do powiedzenia. Otrzymał swoje zaspokojenie, ona ciągle chwiała się na jego krawędzi, zarumieniona, z pośpiesznie unoszącą się w oddechu piersią i rozchylonymi, spuchniętymi ustami. Nie opierała się, gdy uniósł jej podbródek, ciągle wpatrywała się w lustrzanego bliźniaka Rosiera, początkowo nie rozumiejąc słów, jakie wypowiedział.
Nie drgnęła, wpatrywała się w niego bez ruchu, bez najmniejszego drgnięcia nagiego ciała, odruchowo opuszczając dłonie wokół boków. Fantasmagoria. Pół godziny. Dług. Wyrazy dobiegały do niej w urywanych strzępkach, krew szumiała w uszach. Nie tego się spodziewała, wzięła głęboki, powolny oddech, nieświadomie rozchylając pełne usta.
- Za pół godziny – powtórzyła bezwiednie, starając się jak najszybciej uporządkować zastaną rzeczywistość.  Pełną sprzecznych emocji; zgodził się, pozwolił jej, zatrudnił ją; wybrał ją spośród wszystkich – czarne oczy zalśniły szczerą, dziką radością, podobną do tej, rozkwitającej w źrenicach podczas pierwszych czarno magicznych prób. Wytknął jej dług, postawił ją przed faktem dokonany, najpierw upodlił, akcentując swoją wyższość, czy tego właśnie chciała? Radość chwiała się na ostrzu noża z gniewem; zagryzła wargi, ciągle spetryfikowana sprzecznymi uczuciami, ukrywanymi z większą niż do niedawna trudnością. – Przyjąłeś mnie do pracy? Naprawdę? – spytała po dłuższej chwili tych zmagań, wbrew pozorom nie pytając głupio czy naiwnie: słowa o długu odbijały się echem w jej głowie. Jak chciał to rozegrać? Co chciał z nią uczynić? Choć odpowiedział, spełniając jedno z jej większych marzeń, ciągle to on dominował w tej grze, posiadając wszelkie informacje, rozdając karty tak, by stale znajdowała się w niepewności. Dalej oddychała głęboko, usilnie starając się uspokoić, ale nie potrafiła ukryć ani uśmiechu ani roziskrzonych oczu. Zesztywniałą, gdy gorące palce przesunęły się pomiędzy piersiami, zbierając z nich wodę – tym razem przeniosła wzrok na jego rękę, na ledwie wysuwający się spod mankietu eleganckiej koszuli fragment Mrocznego Znaku. Czuła się odurzona, owładnięta nagłym zdziwieniem, wytrąceniem ze znanych rejonów ich znajomości – nie spodziewała się tej łaski, zgody, pozwolenia na to, by sięgnęła drobnej samodzielności. Odwróciła się gwałtownie w jego stronę, unosząc wysoko głowę. Miała zawstydzającą świadomość tego, że jest znajdują się w jednej z niewielu sytuacji, gdy Rosier bez problemów może odczytać z jej twarzy każdą targającą nią emocję. Psią wdzięczność, dziewczęcą radość, urazę, złość i frustrację. Oblizała usta, ale spomiędzy nich nie padło ani jedno słowo. Przyglądała się oddalającemu się Tristanowi skupiona na próbie uporządkowania swych myśli. Dlaczego powiedział jej dopiero teraz, dlaczego zrobił to w tak upokarzający sposób, dlaczego tak mocno podkreślił kwestię długu? Nie zadała jednak żadnego z tych pytań, stojąc przed nim nago, zdezorientowana i wypchnięta poza ramy bezpiecznej rutyny, śledząc wzrokiem jego poczynania. – Nie zawiedziesz się na mnie. Zrobię wszystko, by Fantasmagoria stała się miejscem godnym swej nazwy; by zachwycała swym czarem, przynosząc wyrafinowane piękno swym gościom – powiedziała w końcu cicho, już powoli wchodząc w rolę; nieśpiesznie podeszła do Tristana, przytrzymującego w rękach bogato zdobioną skrzynkę. Obawiała się jej zawartości, instynktownie wyczuwała, co może tam znaleźć – sięgnęła jednak drżącą dłonią do ciężkiego wieka i uniosła je. Quipao. Rozpoznała je od razu, jeszcze zanim sięgnęła po delikatny materiał, w którym rozpoznała prawdziwy jedwab. Gładki, szlachetny, niemożliwie drogi: tkanina wręcz przelewała się pomiędzy jej palcami, przytrzymywana przez złote guziki z dyskretnym wzorem róży, kontrastującym z szmaragdową barwą sukni. Długiej, zabudowanej, orientalnej, sięgającej kostek – lecz na tyle obcisłej, by akcentować krągłości ciała i podkreślać egzotyczne ornamenty. Materiał spłynął w dół, wręcz wylewając się z kuferka a Deirdre spoglądała na niego bez słowa, dopiero po dłuższej chwili podnosząc wzrok na twarz Rosiera. – Dlaczego? – spytała tylko krótko, wieloznacznie; dlaczego dał jej tę szansę i dlaczego tak celnie uderzał w bolesną, nadwrażliwą strunę. Spięła ramiona: znów mężczyzna wpychał ją w rolę orientalnej zabawki, znów przywdziewała kostium, znów stawała się ozdobą, przynętą, swym ciałem, mającym sprzedać coś więcej. Czarne, rozczochrane włosy opadły nieco na jej czoło, gdy spoglądała z dołu na Rosiera, przyciskając do piersi drogi materiał sukni. Drażnił nagie ciało, wyostrzał zmysły – i tak słabiej od Tristana, od którego nie mogła oderwać mówiącego zbyt wiele wzroku, nieufnego i wdzięcznego jednocześnie.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Poddasze [odnośnik]02.12.18 17:26
Pokręcił głową – przecząco – słysząc jej rozpaczliwe pytanie, nie mieli na to dzisiaj czasu – ani ona, ani  on. Przez chwilę milczał, obserwując w zwierciadle zarumienioną twarz Deirdre, jej pełne, rozchylone w niezrozumieniu usta, dając jej więcej niż chwilę na oswojenie się z zastałą ją rzeczywistością. Pół godziny, jedynie przytaknął bezgłośne, teraz już mniej – czas uciekał nieubłaganie, a ona nie wyglądała, jakby zamierzała uczynić z niego pożytek. Wewnętrzne rozchwianie zdawała się przezwyciężać skrząca w jej źrenicach radość – której ani się nie spodziewał, ani też nie podzielał.
- I mnie samemu trudno jest w to uwierzyć – przyznał bez zająknięcia, wciąż wpatrując się w czerń jej wężowych oczu, czy to posunięcie było rozsądne? Czy w swojej arogancji nie igrał z nią zbyt mocno, pozwalając jej podejść zbyt blisko wolności? Nie sądził, by cokolwiek było w stanie zerwać jej łańcuch przywiązania, ale nie chciał też pozwolić, by oślepiła go pycha; w postępowaniu z dziką bestią najistotniejsza była metodyka i konsekwencja, jasne ustalane zasad, a jedną z nich brzmiała: nie jesteś wolna, Deirdre. I tym razem stać się taką nie miała – chciał wciąż mieć ją na własnej łasce, zależną, poddaną i oddaną. Własny pieniądz mógł niepotrzebnie zamącić jej w głowie. – Piękno i ekstazę właściwą oczyszczającym spektaklom, Czarna Orchideo – podjął jej słowa, odkładając już na bok drewnianą skrzynię – pozostawiając ją do sprzątnięcia Prymulce; szmaragdowy woal materiału przelewał się przez smukłe palce Deirdre. – Chcę nie tylko, byś zajęła się rozmowami z artystami i gościła ich na miejscu pełnią naszego bogactwa – naszego, jak to zabawnie brzmiało – Będziesz towarzyszyła co ważniejszym gościom, witała ich na miejscu i upewniała się, że spędzą ten wieczór w zachwycie. – Brzmiało znajomo? Nie do przesady: nie oddałby jej przecież w pełni innemu mężczyźnie – ale o tym wiedzieć musiała, manifestował wystarczająco mocno, co o tym sądzi, podczas sierpniowego spotkania na brzegu Weymouth. Miała stać się orientalną ozdobą Fantasmagorii, jej egzotyczną aurą, kardamonem, obcym aromatem, który sprawi, że jego balet posiądzie magię, jakiej nic nie zastąpi. Miała w sobie czar, charyzmę i ujmującą osobowość, potrafiła zwodzić, zainteresować rozmówcę najbardziej mdłym tematem: zamierzał wykorzystać wszystkie jej atuty – w drodze na sam szczyt. Mowa była o jego pieniądzach – i prestiżu miejsca, które zakupił dla matki swoich dzieci. Nie uznawał półśrodków. Na pytanie dlaczego – w rozbawieniu drgnął kącik jego ust. Ty mi powiedz, dlaczego, Deirdre – nie ja rozpocząłem tę farsę.
- Sugerujesz, że powinien jeszcze raz przemyśleć tę decyzję? – zapytał, unosząc spojrzenie prosto na jej twarz – ostre spojrzenie świdrowało jej źrenice, bez iskrzącej w nim złości. – Być może – przyznał, ostentacyjnie przenosząc spojrzenie na zegar wiszący za drzwiami, na korytarzu. Jego wskazówki wciąż tykały, tik-tak, a czas uciekał nieubłaganie. – Nie zawiedź mnie. – Z tonu jego głosu nie dało się odczytać prośby, nie było w nim też groźby, jego słowa były jedynie prostą instrukcją. Zawsze wymagał od niej dużo – bo na dużo było ją stać.
- Nazywasz się Deirdre – oświadczył, bo choć było to oczywiste – to jednak nie tym razem. Opowieść miała swój dalszy ciąg:
- Jesteś wdową, twój mąż, Bastien Mericourt, zmarł przed dwoma miesiącami wskutek poważnej choroby. Długo mieszkaliście w Marsylii, Londyn wciąż jest ci dziwnie obcy. – Odetniemy się od przeszłości silniejszą kreską, niż sądziłaś, Czarna Orchideo; nie chciał widzieć w niej niczego, co pozostawił jej dawny protektor, a nade wszystko nie chciał, by ktokolwiek w Fantasmagorii pomylił ją z panienką z Wenus; wbrew pozorom klientela tych skrajnie różnych przybytków nie różniła się od siebie znacznie. Bogaty pierścień na jej palcu, przypominający zaręczynowy, czynił tę historię wiarygodniejszą. – Z bólem serca zrzuciłaś całun żałoby, by oddać się temu, co kochasz najmocniej, sztuce, i tym sposobem zapomnieć o kłującym serce żalu. – Dalej pociągniesz to sama, potrafisz. Będziesz dumna i czarująca, o klasę wyżej niż w Wenus. Patrzył na nią nieprzerwanie wyczekująco, bezwstydnie wodząc spojrzeniem po jej wciąż obnażonym ciele – jego fragmentach naznaczających się jako tło trzymanego w dłoni szmaragdowego jedwabiu; sztuka była pięknem, a Deirdre była sztuką, rzeźbą wyrytą w kości słoniowej, dłutem jego-Pigmaliona, podług jego potrzeb i najskrytszych pragnień.



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Poddasze - Page 2 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Poddasze [odnośnik]02.12.18 17:49
Bezpieczną rutynę odnajdywała tylko w lustrzanym odbiciu, w widoku nagiego ciała i ubranego od stóp do głów mężczyzny. Przywykła do tej dysproporcji, do szorstkiego dotyku eleganckich szat, do metaforycznej przepaści, dzielącej ich na kogoś posiadającego władzę i kogoś tej władzy usługującego; przywykła w końcu do własnej bezsilności, ciągle niewygodnej, ocierającej się o kostkę niczym złota bransoleta, zaczynającej jednak być czymś dziwnie znajomym. Stałym elementem wszechświata, kręcącego się wokół Tristana – i działającym na prawach przez niego stworzonych. Czy chciała, czy też nie, w tej właśnie rzeczywistości przyszło jej żyć, i skłamałaby, gdyby oprócz lęku nie przyznała się także do wypełniającej ją wdzięczności. Powoli przestawała się szarpać, nauczona już pokory – albo jej początków, zauważalnych nawet w tak frustrującej sytuacji. Jej czarne oczy ciskały gromy a na usta cisnęły się słowa buntu i pełne złości pytania. Mógł powiedzieć jej wcześniej, zdążyłaby się lepiej przygotować; mógł jej nie zwodzić i nie witać w pierwszym dniu pracy w taki sposób. Ledwie powstrzymała się od tych kipiących od frustracji syków; przełknęła własną dumę, smakującą jeszcze jego rozgrzanym ciałem.
Musiał zauważyć tę walkę – zwycięską dla niego, przegraną dla jej niepodległościowych porywów – nie tylko w czarnych oczach, ale i w posturze, przestała nerwowo się kręcić i zakrywać piersi. Przesuwała delikatnie opuszkami palców po trzymanym materiale, w końcu umykając wzrokiem przed uporczywym spojrzeniem Rosiera. Wpatrywała się w suknię, lśniącą czystym szmaragdem, prawie identycznym odcieniu Mrocznego Znaku rozkwitającego na nocnym niebie. Uśmiechnęła się przelotnie, na sekundę, szybko jednak poważniejąc i wysłuchując zakresu jej obowiązków. Zerknęła w górę, trochę dziko; czuła się nieswojo z takim przedstawianiem nowej pracy, w trafiających we wrażliwe miejsca sugestiach. Nie chciała usługiwać mężczyznom, pragnęła czarować słowem, nie ciałem – chińska suknia podkreślała to, od czego chciała uciec, wręczając jej niezwykłą broń. Niegdyś ukręconą przez kogoś obcego w celu zadania jej upokorzenia, teraz – wręczaną z dumą i zaufaniem. Wpuszczał ją do Fantasmagorii, zgadzał się na przyjęcie jej do pracy, pozwalał jej wrócić do pełni życia. Każdy odruch ucieczki, wzbudzany nonszalanckim tonem, zagłuszał zdrowy rozsądek – i coś więcej, szybciej bijące serce, głuchy rytm, nasilający się, gdy zadał pozornie retoryczne pytanie. – Nie, nie – odpowiedziała szybko, prawie wchodząc mu w słowo. Znów stali twarzą w twarz, znów zebrała siły, by spoglądać na niego bez mieszaniny frustracji i radości. Nie chciała, by cofał swoją zgodę – już sama perspektywa odebrania czegoś, czego jeszcze nie posiadła, rozbudzała w niej ogień sprzeciwu. – Będziesz ze mnie zadowolony – tak samo jak goście, którymi zajmę się jak najlepiej – dodała szybko. – Wykorzystam swoje kontakty, poszerzę wiedzę z zakresu muzyki, sprowadzę do Fantasmagorii najlepszych, najbardziej rozchwytywanych artystów – nic nie będzie mogło równać się z wygrywaną tam magią – obiecała solennie, rzucając mu ostatnie, trudne do rozszyfrowania spojrzenie, po czym odwróciła się gwałtownie, od razu kierując swe kroki w bok, w stronę kufra, w którym trzymała niedawno zakupioną bieliznę. Pochyliła się nad nim i wyciągnęła z niej pierwszą wpadającą w dłonie parę czarnych koronek – wydawały się szorstkie w porównaniu z najdroższym jedwabiem quipao. Ubierając ją, zaczynała się uspokajać, głównie dzięki szybkiemu rozplanowywaniu najbliższych dni. Gdy wyciszała emocje, przekazując stery lodowatej logice, niepokój i niewygoda znikały. Powinna przypomnieć sobie język matki, bez wątpienia; zapoznać się z najnowszymi artykułami o balecie, doszlifować umiejętności konwersacji, zadbać o inny makijaż, by…
Ich myśli podążały identycznymi torami: gdy usłyszała początek opowieści, odwróciła się w stronę Tristana gwałtownie, szczęśliwie już na wpół odziana, z koronką przyzwoicie odcinającą się od ciała, z pończochami przypiętymi do pasa, kryjącymi nagość długich nóg. Znów udało mu się ją zaskoczyć. Bastien Mericourt. Marsylia. W ciągu kilku chwil z dziwki i utrzymanki stała się pracownicą luksusowego baletu; z wzgardzonej starej panny szczęśliwą mężatką a sekundę później zrozpaczoną wdową. Rosier w kilku zdaniach, jak w wyniku prostej inkantacji, zmienił jej całe życie, w końcu podnosząc ją – w pełni – z kolan. Czyniąc na nowo sobą – na jego warunkach.
Wpatrywała się w niego bez słowa, z szeroko otwartymi oczami, jeszcze bardziej zdziwiona niż przed momentem. Nie powiedziała jednak nic, szybko chowając się w jedwabnym materiale, przesłaniającym ją całkowicie. Spłynął w dół jej ciała: pasował jak ulał, podkreślał krągłości, rozcięciem obnażał zgrabną łydkę. Nie zerkała w lustro, czuła, że wygląda więcej niż dobrze – szybko sięgnęła po różdżkę, krótkim gestem doprowadzając rozczochrane włosy do porządku: magia zaplotła je w ścisły kok, elegancki, nie mający w sobie nic z dziwkarskości Miu. Później wsunęła na stopy buty na wysokim obcasie.
- Jak to jest – spytała powoli, gdy już stała się kimś nowym; uśmiechniętą Mericourt o lśniących oczach i karmazynowych ustach. – stworzyć kogoś zupełnie na nowo? Dać komuś nowe życie? Władać nim - całkowicie? – kontynuowała, zmniejszając dzielący ich dystans. Szła pewnie, patrząc mu prosto w oczy, już wyprostowana i obca, doskonale ukrywająca chaos ciągle wibrujących w niej emocji.
Przystanęła tuż przed Tristanem, obcasy pozwoliły im niemalże zrównać się ze sobą wzrostem. Quipao przylgnęło do niej jak druga skóra, jak szmaragdowe łuski, upodabniające ją do kogoś nowego. Przekrzywiła głowę w bok, z zaciekawieniem, lecz bez uśmiechu, mierząc go uważnym spojrzeniem. Prowokowała, dzieliła się goryczą, masochistycznie chciała usłyszeć o jego satysfakcji – sama nie wiedziała, w jaką strunę decydowała się uderzać. Zbyt wiele się zmieniło w zbyt krótkim czasie, by mogła to na spokojnie przemyśleć.
- Praca dla lorda będzie dla mnie prawdziwą przyjemnością, sir – powiedziała miękko, uprzejmie, w pełni profesjonalnie, gładko wchodząc w nową rolę – jedynie z jej czarnych oczu buchał ogień, gotowy spopielić ich oboje. Płomienie, znaczące dla nich więcej od najbardziej rozbudowanych podziękowań. Czuła na swych ustach jego oddech, ale zamiast pochylić się do przodu, odwróciła się zwinnie, pochylając nieco obnażony kark – w uniwersalnej prośbie o zapięcie guzików sukni.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Poddasze [odnośnik]04.12.18 0:06
Uczucia się w niej kotłowały, jedno po drugim, kolejne fale ścierały się ze sobą jak morze, które same stanęło przeciwko sobie w trakcie ponurego sztormu; to drobne, ciche zwycięstwo go satysfakcjonowało, Deirdre nie przypominała zachłyśniętej wolnością, wciąż pamiętała, gdzie było jej miejsce i niewątpliwie zależało jej na tym, by to miejsce utrzymać. Brak większych pieniędzy zadziwi ją zapewne później, ale Tristan wolał trzymać ją na krótkiej smyczy  - nie ufał jej na tyle, by swój uścisk poluźnić - jeszcze nie. Szybkie zaprzeczenie z jej strony zdradzało niepewność, lęk przed zmianą zdania - słusznie - bywał nieprzewidywalny, działał impulsywnie, choć była to przewidywalność na swój chaotyczny sposób bardzo poukładana. Nie zawahałby się nawet chwili przed odebraniem jej tego, co dziś otrzymała - jeśli tylko pozwoli mu uwierzyć, że jego czyn był błędem. Ale wolała zapewniać go o tym, że jego decyzja była słuszna. Że gorliwie wypełni powierzone jej obowiązki, że postara się nie zawieźć: wiedział, że nie kłamała; że Deirdre nieświadomie wciąż z radością przyjmowała rozdawane przez innych role - i tak, jak dzielnie odgrywała rolę grzecznej i pilnej uczennicy, tak jak później odgrywała rolę ministerialnej stażystki i wyuzdanej dziwki, tak teraz odegra rolę przyjaciółki artystów. Potrzebowała tego - tożsamości, w której się spełni i w której będzie najlepsza - bo włoży w nią całą siebie. Nie wątpił, że miała do tego niezwykły talent: nie tylko do łagodzenia charakterów i ostrożnej, dyplomatycznej rozmowy, a nade wszystko do zjednywania sobie najbardziej wybrednych ludzi. Potrafiła też doskonale znosić upokorzenia - co wbrew pozorom było umiejętnością równie rzadką, co niekiedy pożądaną. Skinął głową na znak, że przyjmuje jej słowa - nie zapewniając ją o swoim przekonaniu, wierze czy przychylności; jeśli chciała otrzymać którekolwiek z nich, musiała sobie na to najpierw zapracować.
Wsparłszy się ze spokojem o pobliską ścianę, z rękoma założonymi na piersi, obserwował jej ruchy. Koronkowa bielizna wywołała mimowolne uniesienie kącika ust, grała jak jej zagrał, posłuszna, beznadziejnie wierna i oddana pomimo upodlenia; gdzie w tym wszystkim był sens jej zdrady? Nie był pewien, co sądził o Blacku i tamtej nocy, mając w pamięci jej potarganą spódnicę, rozchełstaną koszulę i skrzące w powietrzu rozerotyzowane emocje; jakaś część jego pychy kazała mu wierzyć, że Deirdre pragnęła go zbyt mocno, by pozwolić sobie narazić się na odrzucenie. Zależało od tego zbyt wiele - jej długi, jej dom, jej życie; wszystko znajdowało się przecież teraz w jego rękach. Co zresztą słusznie zauważyła, w głos wyliczając te zależności, miała rację, stworzył ją całkiem - zabrał z miejsca, które ją obrzydzało, by postawić na drodze ku potędze, zadbawszy o każdy aspekt jej jestestwa - od historii, przez mieszkanie, po przyszłość. Był twórcą - a nie dało się stworzyć więcej, niż rzeczywistość, niż wykreować człowieka; śmiało mógł stanąć w szranki z naturą: oto potrafił tyle samo, co ona. Potworna pycha zmieszana z arogancją odbijały się w jego źrenicach, kiedy zmniejszała dzielący ich dystans, szarpiąc najwrażliwsze struny jego duszy. Pytała jak to jest być władcą - absolutnym - nawet się nie domyślasz, Deirdre, nawet się tego nigdy nie dowiesz. Zadarł lekko brodę, kiedy znalazła się naprzeciw niego, mierząc jej sylwetkę spojrzeniem - strój wyglądał na niej doskonale, kusząco, ale elegancko zarazem; prowokującym spojrzeniem rozpalała najniższe żądze, umiejętnie igrając z męską wrażliwością.
- Cóż większego można zrobić? - odparł na jej słowa pytaniem na pytanie, pytaniem oczywistym, naznaczonym zuchwałą butą. Światotworzenie - to właśnie czynił, bez konieczności unoszenia różdżki choćby na moment; Deirdre szła za nim sama, bo chciała. Kącik jego ust nie opadł, wciąż drgał ku górze, słysząc skierowany ku niemu, karmiący ego zwrot, czując ciepło jej warg, które przysunęła tak blisko jego, na moment zatrzymując bicie jego serca. Właśnie tego od niej oczekiwał: bezwzględnego poddaństwa; pochylony kark przypominał skromny ukłon, a on sam już po chwili pożałował tego zagrania - o ileż przyjemniej byłoby zedrzeć z niej teraz to drogie ubranie, niż wypuścić ją spod własnych skrzydeł. Wciąż czuł rozkosz poranka, potrafił pohamować te instynkty - niechętnie. Sięgnął dłońmi drobnych, złotych guzików, ostrożnie zapinając je wzdłuż jej pleców. Spięte w kok włosy odsłaniały jej smukłą szyję - dawno jej nie widział, otulona jego ciepłym oddechem skóra kusiła zapachem kobiety. Wciąż trzymając materiał szmaragdowej sukni - jak niesforne kocię za skórę na karku - z  niepokojącym spokojem ucałował skórę jej szyi. Nie kontynuował jednak wędrówki wzdłuż jej ciała - zamiast tego wysunął spod połów płaszcza jeszcze jeden pakunek, tym razem delikatnie owleczony szarym papierem. Wręczył jej go - w środku znajdowała się para jedwabnych czarnych rękawiczek sięgających aż do łokci; były delikatne, jak druga skóra, lecz od wewnątrz dokładnie zasłaniały pigment skóry. Nie były azjatyckie, zostały uszyte na europejską modłę, jednak okazały się fragmentem koniecznym: Deirdre potrzebowała czegoś, co zasłoni jej tatuaż. Prócz rękawic - w pakunku znajdowała się długa haftowana chusta do okrycia rąk, typowa już dla strojów chińskich. Miała swoje mankamenty, mogła nie przysłonić wszystkiego dostatecznie.
- Nikt nie może zobaczyć mrocznego znaku - poinstruował ją jeszcze, choć zwłaszcza w kontekście podarku jego słowa musiały wydać się oczywistością. I bez tego jego kochanka zdawała sobie przecież sprawę z niebezpieczeństw, jakie niosło za sobą posiadane przez nich znamię. - Pamiętaj, Deirdre: jeden błąd wystarczy, bym pożałował. Dasz z siebie wszystko - i więcej, jeśli będzie trzeba. I nigdy, ale to nigdy nie pozwolisz, bym tego pożałował. Powtórz nazwisko. - Było ważne - w nim też nie mogła popełnić błędu. Można je sprawdzić, a znalezione informacje potwierdzą wersję posiadaną przez Deirdre.



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Poddasze - Page 2 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Poddasze [odnośnik]04.12.18 15:40
Uważne spojrzenie Rosiera przeszywało ją na wskroś, sprawiając, że czuła się nieswojo; tak, jak wtedy, gdy mierzył ją wzrokiem po raz pierwszy, wyłuskując z barwnej mozaiki wenusjańskich bogini, krążących wokół niego w bawialni. Słowa ciągle były zbędne, nieistotne, zawodzące w komunikowaniu ich prawdziwych pragnień i emocji. Zabawne, manipulowała i zwodziła, biegle posługując się retoryczną żonglerką, lecz przy Tristanie cichła, na dobre porzucając bogaty arsenał werbalnych sztuczek. Ktoś postronny mógłby uznać to za dowód za ograniczenie i stłamszenie jej potencjału, ale wewnętrznie wiedziała, że to znak uzdrowienia, oswojenia, porzucenia masek. Kilka ostatnich ciągle kurczowo przytrzymywała przy twarzy, ale była już tym zmęczona - jedynie resztki zdrowego rozsądku nie pozwalały obnażyć się jej całkowicie, nieświadome, że mężczyzna przejrzał je już dawno temu. Bez słów, samym gestem czy zmrużeniem oczu oczekując od niej konkretnych zachowań, oceniając każde drgnięcie ciała. Ukochane milczenie lekko jej ciążyło, nie odpowiedział na żadne z jej zapewnień, jedynie taksując ją ostrym wzrokiem - szła ku niemu, już ubrana, pewnie, z wysoko podniesionym czołem, ale utrzymanie tej pozy nie było proste. Nie, kiedy zrozumiała, że sama wpełzła do złotej klatki, błagając o klucz - nie do wolności a do jeszcze intensywniejszej zażyłości. Z dystansu pręty wydawały się na tyle szerokie, by umożliwić większą swobodę, ale gdy znalazła się już w środku, szczęśliwa i wystraszona otrzymaną szansą, spostrzegła, że padła ofiarą iluzji.
Było już za późno na odwrót, zresztą, nie zamierzała rezygnować ze swych pragnień. Z potrzeby usamodzielnienia się, zerwania z rolą naiwnej utrzymanki, sprawdzania się na polu zawodowym. Nudziła się, a wtedy przychodziły jej do głowy dziwne pomysły; w tym zgadzała się z Rosierem, choć nie wypowiedziała tego na głos. Schlebiała mu retorycznym pytaniem, ale nie wyczuł - lub nie chciał tego wyczuć - że czaiła się w nim pretensja, groza, bolesne przeświadczenie o zaciskającym się wokół niej powrozie. Masochistyczne podszepty nie ułatwiały okiełznania emocji, uśmiechała się jednak wyzywająco, starając się oszukać samą siebie. Wcale nie popełniłaś błędu, Deirdre. - Jesteś zdolny do jeszcze większych czynów - odparła cicho, wcale nie słodko i pochlebczo, raczej z wybrzmiewającym w głosie lękiem, zdenerwowaniem; wiedziała jak daleko sięgają jego umiejętności, lecz nie mogła powstrzymać naiwnego serca przed przyśpieszeniem rytmu. Czy uważał ją za swoje najlepsze stworzenie, najdoskonalszą kreację czasu, cierpliwości i nauk? Chciałaby zasłużyć na to miano, zamierzała to zrobić - tak samo jak przyczynić się do rozsławienia Fantasmagorii.
Planowała następne godziny, tłumiąc drżenie wywołane przelotnym dotykiem palców, zapinających jej sukienkę - czuły, powolny pocałunek w szyję wywołał dreszcze, wzięła głębszy, bezgłośny oddech. Paradoksalnie bardziej obawiała się jego delikatności, pieszczot lekkich jak podmuch wiatru, niż karnego uniesienia dłoni. Była gotowa na surowe wymagania i wymierzanie sprawiedliwości, na coś obcego, pełnego niemożliwych do pohamowania uczuć - już nie. Dlatego też czuła się w tym momencie tak rozdarta, urażona, poniżona i wyniesiona ponad własne ograniczenia.
Odwróciła się w jego stronę powoli, przyjmując kolejny prezent. Zmysłowym, płynnym gestem wsunęła je na ręce: mroczny znak zniknął pod aksamitnym materiałem. - Elegancka czerń pasuje do zrozpaczonej wdowy - powiedziała cicho, przyglądając się swym smukłym dłoniom. - Czyż nie powinnam nosić przez najbliższy miesiąc koronkowej woalki - z szacunku do mego zmarłego męża? - spytała rzeczowo, choć miękko, z prawdziwym smutkiem przebijającym się przez kolejne wyrazy. - Nie sądziłam, że przyjdzie mi pochować ukochanego jeszcze zanim naprawdę otrzymam ślubną obrączkę - dodała beznamiętnie, przyglądając się pierścieniom, zdobiącym palce. Czy nie powinna nosić oprócz nich obrączki? Doczyta o tym, chciała zaprezentować nową siebie jak najlepiej.
Bez mrugnięcia wysłuchała kolejnych wymagań Rosiera, uderzających prosto w nadwrażliwe ego. Powtarzał się, naciskał, nie wierzył jej, nie ufał - i to bolało ją najbardziej; oddała mu swoje życie a on ciągle podejrzewał ją o najgorsze. - Czy kiedykolwiek żałowałeś, że mnie poznałeś? Że zgodziłeś się na moją prośbę? - spytała cicho, lecz poważnie, z trudem tłumiąc rozgoryczenie i frustrację. Umknęła wzrokiem w bok, to nie był czas na okazywanie nieprofesjonalnych uczuć. Odebrała od niego także chustę, przesuwając po niej odzianą w rękawiczkę dłonią. - Deirdre, Deirdre Mericourt - odparła powoli, oswajając w ustach nowy smak, egzotyczny, ostry, świeży. Przymknęła na moment oczy, ciągle fantomowo czuła na karku nacisk ust Tristana. Rodziła się na nowo, zaczynała życie od początku, została wskrzeszona, wstępując do krainy o jakiej nie śmiała przed laty marzyć. Szczęście mieszało się z ostrożnością; to było zbyt piękne, by mogło trwać wiecznie - ale nie chciała prowokować przykrych wydarzeń. Jeszcze raz, tym razem stojąc przed Rosierem przodem, pochyliła głowę i ramiona w dół, z szacunkiem, w niemym, lecz wiele mówiącym podziękowaniu. - Wprowadzisz mnie, czy mam pojawić się w Fantasmagorii sama? - spytała już swym normalnym, rzeczowym tonem, prostując się i spoglądając na niego bez emocji: czarne oczy przesłoniła kolejna maska, nie dająca już dostępu do kłębiących się wewnątrz uczuć.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Poddasze [odnośnik]06.12.18 13:24
Wodził spojrzeniem po liniach jej ciała, krągłościach bardziej kobiecej sylwetki przysłoniętej materiałem darowanej sukni w barwach głębokiego szmaragdu; wysokiej jakości nić tworzyła doskonały splot materiału, który już z daleka prezentował się perfekcyjnie - była jak egzotyczny okaz wprowadzony do Fantasmagorii, by zabawiać gości, czar orientu, który miał ich obezwładnić i rozkochać - z daleka; choć jej rola była podobna do tej, którą pełniła niegdyś w Wenus, nie była identyczna - chciał jej tylko dla siebie i nigdy nie oddałby jej innemu mężczyźnie. Usta drgnęły, składając w znany jej drapieżny uśmiech, wilczy, nieprzyjemny, nie drwiący, a niepokojący, gdy usłyszał jej dalsze słowa - był, nawet nie zdawała sobie z tego sprawy, do czego tak naprawdę mógł być zdolny; schwytał ją, zniszczył i wyciosał od nowa, mógł ją udoskonalić lub roztrzaskać, mógł wykonać nową, wierniejszą, mógł poddać się żywiołowi, który go zawładnął, zanurzając w mrocznej mocy do cna; nie odpowiedział je na te słowa, milczenie uznając za najtrafniejszy komentarz. W ciszy obserwując kolejne warstwy materiału oplatające jej wątłe, delikatne ciało.
- Nie - podjął w końcu, obchodząc ją wolnym krokiem, jak lew martwą gazelę, nie odejmując oceniającego spojrzenia od jej sylwetki. Żałobny woal zepsułby efekt, przysłoniłby ją jak firaną - to nie wyglądałoby dobrze na lśniącej posadzce Fantasmagorii. - To dla ciebie trudne, ale wiesz, że bym tego nie tolerował. Twoja twarz musi być dostępna, poprosiłem, byś zdjęła woal przed przyjściem do pracy. - Obrączka, tak. Na jej palcu brakowało drugiego pierścienia - wyjął z kieszeni ostatnie puzderko, perłę w koronie tej zabawnej maskarady, prostą niedużą drewniana szkatułkę, wewnątrz której odnalazł złotą obrączkę - elegancką, ale w niczym nie przypominającą tej, którą sam miał na palcu. Jej pierścień z rubinem był wystarczająco śmiały - nie zamierzał celowo sprowadzać na siebie podejrzeń, złoty krążek pozbawiony był kamieni i grawerów, jakichkolwiek zdobień, a jego smukły kształt dobrze oddawał francuską modę klasy średniej. Zbliżył się ku niej tym samym wolnym krokiem i chwycił jej lewą dłoń, patrząc jej w oczy, z porażającą subtelnością zdjął z przymierzoną, dobrze dopasowaną rękawiczkę  - i wsunął obrączkę na jej serdeczny palec. Znał francuskie zwyczaje, były bliskie brytyjskim, obrączka winna znaleźć się na lewej dłoni. Skryta pod eleganckim ubraniem nie zawsze będzie widoczna, ale raz za czas musiała błysnąć - detale budowały perfekcyjne kłamstwo.
- Parę razy - odparł beznamiętnie, opuszczając spojrzenie na jej smukłą dłoń, której nie oswobodził jeszcze z uścisku. Parę razy żałował, to prawda, wtedy, kiedy uciekła po raz pierwszy i wtedy, kiedy zdradziła po raz drugi, ale przecież wiedziała, że źle zrobiła, a swoich błędów nie zamierzała popełnić po raz drugi. - Ale już nigdy nie pozwolisz, by to się powtórzyło - dodał, nie uspokajająco i nie dobrotliwie, a z groźbą pobrzmiewającą między głoskami, unosząc spojrzenie znów ku jej oczom - nawlekając rękawiczkę z powrotem na jej rękę. Nie zamierzał pytać ją o to samo, byłaby głupia, gdyby nie żałowała tego nigdy - gdyby się nie bała - ale nie zamierzał jej prowokować, by nad tym myślała; okazał jej łaskę, dobroć i zaufanie, tego powinna się trzymać. - Już nigdy nie popełnisz błędu - dodał, wypuszczając jej dłoń, nie pozbawiając spojrzenia surowości.
Cofnął się, z satysfakcją, choć bez słowa przyjmując jej ukłon. Jej reakcje spełniały jego oczekiwania, była mu wdzięczna i zachowywała się rozsądnie, bez niewłaściwej w tej sytuacji arogancji, której się obawiał, kiedy bez zapowiedzi pojawiła się w jego gabinecie. Przepełniała ją pokora, wdzięczność, wszystkie te cechy, które ukazywała przed nim tak rzadko.
- Pójdziesz sama - oświadczył, nie proponował, nie zamierzał się z nią wybrać, nad ranem byłoby to przynajmniej podejrzane. Byłoby to podejrzane w ogóle, gdyby zjawił się tam razem z nią. Nie zamierzał pojawiać się w Fantasmagorii w najbliższym czasie - znajdzie się pod opieka jego zaufanego człowieka, który z pewnością sam kompetentnie oceni kompetencje, zaangażowanie i możliwości Deirdre. Igrał z ogniem, im rzadziej będą widywani na  miejscu razem, tym lepiej. - Przedstawisz się i poprosisz o rozmowę z Olivierem Bannisterem. Będzie cię oczekiwał, to on opowie ci o szczegółach. Zaprezentuj się jak najlepiej, to wymagający człowiek, a ja nie zamierzam bronić cię na siłę. - Powinna dać z siebie wszystko  - jak zwykle miała to w zwyczaju czynić. - Powodzenia - dodał krótko na odchodne, nim rozmył się we mgle, która pozwoliła mu opuścić wyspę Sheppey; kiedy tylko dotrze do rezerwatu, wyśle do Fantasmagorii żądanie raportu z jej dzisiejszej aktywności.

/zt x2



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Poddasze - Page 2 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Poddasze [odnośnik]20.08.19 18:24
6 stycznia
Pierwszy dzień w pracy zawsze był najtrudniejszy - zwłaszcza, jeśli pracowało się w domach bogatych ludzi, którzy miewali swoje ekscentryczne nawyki. Była młoda, ale miała już pewne doświadczenie; poprzednia zatrudniająca ją rodzina zubożała po utracie żywiciela na szczycie w Stonehege w listopadzie. Nie odeszła sama - to byłoby haniebne! - tym bardziej nie została wyrzucona, brak skazy na reputacji pozwolił jej zyskać przychylność lorda Rosiera, który poszukiwał podobnej pomocy. Dyskretnej, cichej i dobrze opłaconej, nie wnikała w pobudki, mama zawsze powtarzała, że o innych ludziach rozmawiają wyłącznie ci, którzy nie mają nic do powiedzenia o sobie samym. Fakt, że jej praca miała się odbywać poza dworem Rosierów, w rezydencji na niemal pustelniczej wyspie Sheppey, w rezydencji należącej do niejakich Mericourtów, nie obudziła w niej ani podejrzeń ani tym bardziej pytań, które mogłyby wzbudzić wątpliwości u jej nowego chlebodawcy. Płacił dobrze - a jej rodzina chowała pięcioro dzieci, z których ona była najstarsza. Mały Willy potrzebował pieniędzy na podręczniki do Hogwartu - fakt, że mogła mu je zagwarantować, sprawiał, że próg Białej Willi po raz pierwszy przestąpiła z uśmiechem na ustach, rozpromieniającym okrągłą rumianą buzię. Została poinformowana, że jedyną mieszkanką tego miejsca jest brzemienna wdowa, która w ostatnim czasie nie czuła się dobrze. Dzieciństwo spędzone wśród młodszego rodzeństwa było jej głównym atutem, potrafiła pomóc nie tylko w okresie ciąży - ale i wczesnego, najtrudniejszego dla kobiety wczesnego macierzyństwa.
Ubrana w prostą czarną i skromną sukienkę z białym kołnierzykiem, ze złocistymi włosami splecionymi w ciasny kok, przechadzała się po głównym korytarzu, z zachwytem chłonąc wnętrza i bogactwa niedostępnego dla niej świata. Potrafiła docenić wyczucie dobrego smaku, w poprzednim domu była pod wrażeniem obrazów rzeźb i antyków, tutaj nie było ich aż tak wiele, ale nadmorski krajobraz nadawał temu domowi specyficznej romantycznej aury. Jako pierwsze pomieszczenie zwiedziła kuchnię, to ona miała być przecież jej królestwem - choć poinformowano ją, że większość posiłków dostarczać będzie skrzatka, gdy pojawi się dziecko ta kwestia okaże się bardziej problematyczna - magiczna istota nie spędzała w tym domu całego swojego czasu. Wiedziała też już wcześniej, że będzie tutaj sama ze swoją panią, ale dopiero teraz zaczęło to do niej docierać w pełni: i odczuwała dumę na myśl, jak wielką obciążono ją odpowiedzialnością. Nigdy dotąd nie prowadziła domu sama, zawsze była pod batutą bardziej doświadczonej gospodyni, która dyrygowała całym sztabem służby. Trochę się tego obawiała - ale najgorsze, co mogła zrobić, to przedwcześnie źle nastroić się na przyszłość. Będzie dobrze - powtarzała sobie w duchu, zapominając fartuszka, kiedy wyruszyła w wędrówkę na poszukiwanie swojej pani. Słońce wstało, powinna podać śniadanie.
Drzwi do sypialni na skromnym poddaszu były uchylone, wpierw delikatnie zapukała, potem wemknęła się do środka, dostrzegając kobietę śpiącą na łóżku. W ubraniu, jej pracodawca nie kłamał, mówiąc, że miała cięższy okres - być może wróciła z dalekiej podróży lub choroba albo kobiecy stan nie pozwoliły jej przygotować się do snu. Azjatyckie rysy twarzy zaskakiwały, podobnie jak młody wiek - z okoliczności sprawy sądziła, że będzie miała do czynienia raczej ze starszą matroną. Niepewnie podeszła bliżej, starając się ją obudzić krótkim słowem - lecz jej ciało nijak nie zareagowało. Wycofała się zatem do drzwi, zamykając je za sobą - dając kobiecie czas na odetchnienie, wykorzystując tę chwilę na dalszy zwiad posiadłości. Chętnie przeszłaby się po plaży lub ogrodach, nawet zaśnieżone wyglądały pięknie - ale niekończąca się ulewa i burzowe chmury szeptały, że rozsądniej będzie zostać pod dachem.
W końcu jednak nadeszło południe - na kuchennym blacie pojawił się przygotowany obiad, srebrna zastawa udekorowana była ciepłą porcelanową filiżanką cebulowej zupy, misą muli i sałatką de chevre chaud i deser - beza ozdobiona bitą śmietaną i owocami; znała nazwy tych wszystkich potraw, w poprzednim domu serwowano podobną kuchnię. Mericourtowie, jak wnioskowała z nazwiska, pochodzić musieli z Francji. Pośpiesznie zagotowała herbatę, wszystko razem składając na srebrnej tacy pod przykryciem i pomknęła raz jeszcze na poddasze.
Pani Deirdre wciąż spała, ale tym razem nie mogła odpuścić: była w ciąży, więc musiała o siebie dbać za dwóch, a jej pracodawca wyraźnie zastrzegł, że musi tego pilnować. Trudno jednak było wyzbyć się skrępowania i bezpardonowo przebudzić nieznajomą kobietę - do tego własną panią. Bezszelestnie ułożyła tacę na pobliskim stoliku, stając tuż przy łóżku, z dłońmi skromnie złączonymi na podołku.
- Pani Deirdre? Jest już południe... - Nie podnosząc głosu spodziewała się, że nie była nazbyt przekonująca, powtórzywszy frazę jeszcze kilkakrotnie, obeszła jej legowisko i podeszła do okien, wyglądając przez nie na falujące pod lodowymi krami morze - po czym odsłoniła kotary, wpuszczając do wnętrza więcej światła. Niewiele, burzowe chmury okrutnie przysłaniały słońce. Krótko później podchyliła jedno z okien, wpuszczając do wnętrza mróz: wchodząc do pokoju wyraźnie wyczuła zaduch, jakby nikt nie wietrzył tych pomieszczeń od miesięcy.


I show not your face but your heart's desire
Ain Eingarp
Ain Eingarp
Zawód : Wielość
Wiek : nieskończoność
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
I show not your face but your heart's desire.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Poddasze - Page 2 3baJg9W
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f47-sowia-poczta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f55-mieszkania http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Poddasze [odnośnik]20.08.19 18:45
Nie spała tak dobrze od ponad trzech miesięcy.
Wygodne, szerokie łoże, miękkie poduszki, ciepła kołdra. Absolutna cisza, pozbawiona jakichkolwiek wywołujących niepokój czy obrzydzenie dźwięków. Świeże powietrze, czyste, nadmorskie, lekkie, bez ciężkiej woni portowej zniglizny, z słabo wyczuwalnym aromatem róż i domu. Bo przecież czuła całą sobą, każdym, nawet uśpionym, zmysłem, że do domu wróciła, że znów znajduje się w Białej Willi, choć nie zdążyła się nią nacieszyć. Chwile tuż po zmaterializowaniu się w mroku posiadłości rozmywały się, postrzępione ostrymi cięciami uczuć: wyraźnie pamiętała tylko szorstkie usta Tristana muskające rozgorączkowane czoło, w geście opiekuńczości surowej i groźnej, w niemym przypieczętowaniu losu. Później opadła w ciemność, lecz nie tą straszną, mroźną i pozbawioną konturów, a w miękką jamę nieprzytoności, bezpieczną, gdzie mogła zwinąć się w kłębek i w końcu odpocząć. Wyrzucić z siebie te wszystkie emocje, pozwolić im się rozpłynąć. Spała długo i mocno - tak jak spała tylko tutaj, gdzie nie musiała trzymać pod poduszką różdżki - tracąc zupełnie poczucie czasu i przestrzeni.
Melodyjne powitanie kobiety nie odniosło żadnego skutku, dopiero gwałtowne rozsunięcie zakurzonej kotary przebiło powieki Deirdre ostrym światłem południa; odblaski wody i łuna śniegu zwielokrotniła tylko żar promieni, brutalnie wyciągających Mericourt z rozgrzanych objęć snu. Uniosła się od razu do siadu, szeroko otwartymi oczami badając przestrzeń wokół siebie, a pościel zsunęła się w dół, odsłaniając czarną, brudną szatę: nie przebrała się wczoraj, nie umyła, po prostu zasnęła, przekonana o tym, że jest bezpieczna.
Myliła się, w pomieszczeniu znajdował się ktoś obcy: przemęczona wczorajszą walką oraz kolejną gwałtowną zmianą w życiu, działała wolniej; intensywne mruganie pozwoliło w końcu wydobyć z jasności kontury znajomych mebli i...kobiecej sylwetki. To na niej Deirdre zogniskowała wzrok, intensywny, koci, drapieżny i przede wszystkim lodowato podejrzliwy: wbity w wielkie, błękitne oczy, doskonale pasującej do krągłej, tryskającej zdrowiem buzi. Złotowłosej czarownicy, młodej, energicznej, witalnej, pełnej wręcz tożsamego z tym za oknem - blasku. Zauważała każdy detal, oceniająco i bezpardonowo przesuwając po blondynce spojrzeniem, a każda sekunda odbierała jej dech. Tak, powinna to przewidzieć; w feerii pięknych słów Rosier dyskretnie ominął ważny aspekt; pod jej nieobecność sprowadził do Białej Willi inną kobietę? Kochankę, przypominającą nieco Evandrę, z jej niewinnym powabem i czarem dnia, białej magii i różanego piękna? Szczęki Mericourt zacisnęły się, tak samo dłonie, zwijające się na kołdrze w pięści. - Co tu robisz? - spytała tonem tak mroźnym, że chwiejna pogoda za oknem wydawała się zapowiedzią upału. Słońce wpadające przez okno ciągle ją raziło, tylko mocniej wpędzając w narastającą frustrację; nie sądziła, że tak szybko przekona się ponownie o manipulacjach Rosiera. Widziała przecież zarumienioną buzię Virgini: sądziła, że było to jednorazowym zaspokojeniem żądzy? Naprawdę była aż tak głupia? Gniew skierowała odruchowo - wyuczona a raczej wytresowana - do siebie, krew odpłynęla z jej twarzy, rozespanie ustąpiło miejsca zwierzęcej niemal czujności. Na razie oceniała przeciwnika wchodzącego na jej teren, próbującego przejąć najlepsze zarośla do polowań - i najsilniejszego przewodnika stada. Nie ruszała się, po prostu obserwując; dopiero po dłuższej chwili, zsunęła się z łóżka, nie odejmując jednak tak samo intenswnego spojrzenia z ślicznej twarzy złotowłosej. Bose i brudne stopy stanęły na podłodze, rozczochrane włosy, w niektórych miejscach sklejone krwią z rozdartej wargi Rosiera opadły na prawą część twarzy. - On cię tu sprowadził? - dopytała tym samym tonem, a jej myśli zaczynały biec coraz szybciej. To nie mogła być kuzynka ani krewna, nie wyglądała na Rosierównę; ani z rysów twarz ani z ubioru, wydawała się jednak pewna siebie i radosna, a w tym samym czasie bardzo przejęta. Kochanka, nowa para smukłych nóg i chętnych bioder; jej zastępczyni. Stojąc naprzeciw blondynki, Deirdre nie musiała patrzeć w lustro, by poczuć się źle; ociężała, zaniedbana, z szarą skórą, przesycona stęchlizną portowej karczmy, z podkrążonymi oczami. Nic dziwnego, że znalazł zastępstwo, lecz w takim razie - po co ją tutaj przyciągnął? Chciał torturować ją intensywniej, na własnych warunkach,z możliwością codziennego przyglądania się jej cierpieniu? Nie było to irracjonalne, ba, im dłużej wpatrywała się w różowe usta kobiety, tym większa spływała na nią pewność - a wraz z nią gorejąca zazdrość, na razie tłumiąca śpiącą jeszcze nienawiść wobec Tristana.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Poddasze [odnośnik]20.08.19 19:18
Kąciki jej ust powoli uniosły się ku górze, kiedy dostrzegła, że pani zaczyna się poruszać; opadająca pościel, nogi powoli zsuwające się z łóżka, wczorajsze włosy - wyglądała naprawdę źle, ale Agatha miała misję - wiedziała, że jest tu po to, żeby nie dopuścić, by pani Deirdre znalazła się w podobnym stanie raz jeszcze. Wiedziała, że ciąża nie służyła wszystkim kobietom - jej matka rodziła wielokrotnie, za każdym razem inaczej. Jej entuzjazm jednak prędko oklapł, gdy poczuła bijący od pani chłód; stojąc pod odsłoniętymi oknami poczuła się mała i nic nie znacząca, miażdżona intensywnością jej spojrzenia i spowita chłodem mroźniejszym niż ten za oknem. Jej ciało przeszedł dreszcz, usta rozchyliły się bezwiednie, trochę ze strachu, a trochę z beznadziejnej bezradności - odebrało jej mowę. Spłoszona i wytrącona z pantałyku nie odezwała się, póki nie padło kolejne pytanie, tak dziwne i niewłaściwe. Zaczęła mieć wątpliwości, czy człowiek, który wpuścił ją do tego domu, miał do tego prawo: zdążyła już pojąć, że nie był to jego dom, czy uczynił to wbrew jej woli? Nie, to nieprawda, władny był przecież przepuścić ją przez zaklęcia ochronne, ale czy żył z panią w niezgodzie?
- Ja... - wydukała niepewnie, zamykając w końcu usta, po czym potrząsając lekko głową, by zebrać myśli. Nie mogła zachowywać się jak głupia trzpiotka, obarczono ją dużą odpowiedzialnością i miała zamiar tej odpowiedzialności podołać. W pełni. Wiedziała, że da sobie radę. - Przepraszam - wtrąciła zaraz, niepewne, z czego właściwie powinna się tłumaczyć. - Jest już późno, pani, zegary wybiły południe. Nie budziłam na śniadanie, ale nadszedł już czas obiadu. Przyniosłam posiłek - Szybkim ruchem dopadła pozostawionej na stoliku srebrnej tacy, nerwowo podnosząc go ku górze; zbyt szybko, kilka kropel zupy wylało się poza misę, była pod przykryciem, ale Agatha i tak potrafiła to wyczuć. Rozlała także herbatę. Nerwowym ruchem przeszła bliżej Deirdre, kładąc tacę na stoliku śniadaniowym stawianym do łóżka - i tak ułożyła obiad na prześcieradle. - Spałaś długo, pani, nie wstawaj, póki się nie posilisz. Nagły ruch może wywołać słabość - poprosiła niepewnie, mówiąc zdecydowanie zbyt szybko, nerwowo zbijając kilka głosek w jedną. Pierwszego dnia powinna zaprezentować się jak najlepiej - a jej już wszystko szło nie tak, jak iść powinno. - On... - ugryzła się w język, nie powinna bez szacunku powtarzać po kobiecie obcego zaimka - sprowadził mnie lord Rosier, pani - oznajmiła bez przekonania, stając obok łóżka - prosto i znów ze splecionymi na podołku dłońmi. Tym ruchem uświadomiła sobie, że zapomniała założyć fartuszka - czy naprawdę wszystko miało dzisiaj pójść nie tak, jak powinno? Poczuła potworny gorąc, a jej dłonie zaczynały się pocić, nie potrafiła nad tym zapanować. To była dobra praca, naprawdę jej na niej zależało - i naprawdę nie chciała jej stracić.
- Nazywam się Agatha Anderton - nie pytała o to, ale przecież Agatha sama wiedziała, że pierwszego dnia powinna się przede wszystkim przedstawić. Przemawiał przez nią brak śmiałości, czuła się nieswojo, pod ostrzałem jej lodowatych pytań, intensywnego spojrzenia a nade wszystko zagubiona w sytuacji, której nie potrafiła pojąć. - Sądziłam, że... że pani wie, że tu będę - próbowała się usprawiedliwić, być może źle zrobiła, nachodząc ją w łóżku, być może powinna poczekać na dole, w kuchni, nim w stanie i doprowadzi się do porządku. Uciekła wzrokiem w bok, zawstydzona tak swoim zachowaniem, jak i faktem, że widziała ją dziś w podobnym stanie. Weź się w garść, Agatho, zawalcz o swoje - każdy błąd można było naprawić staraniami. - Czy - zacięła się, nie potrafiąc wydobyć z siebie głosu - w tej kobiecie było coś złowrogo niebezpiecznego. Kiedy patrzyła na nią w podobny sposób, czuła się, jakby stała naprzeciw pantery - wygłodniałej, niebezpiecznej i co najdziwniejsze gotowej do skoku. Nie pojmowała przyczyny tej wrogości. - Czy powinnam przygotować kąpiel? Świeże ubrania? Wyglądasz, pani... na zmęczoną - Znów ugryzła się w język, w jej myślach zabrzmiało to znacznie grzeczniej, niż gdy wypowiedziała te słowa na głos. Jej błękitne oczy otworzyły się szeroko, gdy, niezachwiana i nieustępliwa, odważnie wciąż stała przy jej łóżku. Struchlała ze strachu, ale nie cofnęła się nawet o krok.


I show not your face but your heart's desire
Ain Eingarp
Ain Eingarp
Zawód : Wielość
Wiek : nieskończoność
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
I show not your face but your heart's desire.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Poddasze - Page 2 3baJg9W
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f47-sowia-poczta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f55-mieszkania http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Strona 2 z 4 Previous  1, 2, 3, 4  Next

Poddasze
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach