Wydarzenia


Ekipa forum
Łaźnia
AutorWiadomość
Łaźnia [odnośnik]25.08.17 22:37

Łaźnia

Miejsce odpoczynku i rozluźnienia znajduje się w najdalszej części domu a ozdobione mglistymi czarami szyby osłaniają wnętrze przed zbyt intensywnym światłem słonecznym, sprawiając, że w środku zawsze panuje łagodny półmrok, rozświetlony lewitującymi wzdłuż ścian świecami. Szmaragdowe płytki, z wiodącymi, delikatnymi motywami wodnych kwiatów, zdobią ściany i podłogi przestronnej łaźni. Daleko jej do pałacowych rozmiarów rzymskich basenów, ale z pewnością gwarantuje odpoczywającym tu osobom komfortowe warunki. I spokój, pomieszczenie jest wyciszone, nie gra tutaj magiczna muzyka - słychać jedynie szum morza i fal, uderzających o niedalekie klify.
Pośrodku znajduje się głęboki basen z gorącą wodą, do którego prowadzą wygodne schodki, służące także jako siedziska. Z jednej ze ścian, z marmurowego podwyższenia, tryska fontanna w formie wodospadu, pozwalająca obmyć ciało świeżym, chłodniejszym strumieniem. Umieszczone w boku niecki złote kurki umożliwiają dolanie do wanny wonnych olejków, a zdobiona balustrada bywa pomocna przy wydostaniu się na brzeg - łaźnię bez wątpienia opuszcza się niechętnie, jest idealnym miejscem do relaksu. Niezależnie do warunków pogodowych, powietrze łaźni zawsze wita wchodzących wręcz tropikalnym gorącem.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Łaźnia Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Łaźnia [odnośnik]28.01.18 20:51
| 24/25 czerwca

Noc nigdy wcześniej nie wydawała się jej tak wroga. Zamiast osłaniać przed rażącymi promieniami, wyłuskującymi na światło dzienne niechciane koszmary, nabierające pełni barw, nasycała je gęsta szarością, oblepiającą ją mackami niepokoju. Czerń nie przynosiła chłodnej ulgi, nie obmywała nicością, nie stanowiła zmysłowego preludium do gry namiętności - a przytłaczała, wsuwała się w usta szorstkim całunem, utrudniającym zaczerpnięcie zatęchłego powietrza, pozbawionego wieczornej świeżości. Ciemność była obca, jak nigdy - wroga, a Biała Willa witała Deirdre posępnym półcieniem bielącej się kości, ślepymi oczodołami otworzonych na oścież okiennic, trzeszczących cicho przy nadmorskich podmuchach wiatru. Skrzypienie drewna odbijało się echem w jej głowie, narastające dźwięki nakładały się na siebie; szum fal, ochrypły głos Kaia, brzdęk szklanych drzwi do werandy, szelest peniuaru zsuwającego się z ciała, znane już odgłosy domu, ciche jęki dobiegające zza kotar Wenus. Nieznośna kakofonia, której musiała się natychmiast pozbyć, tak samo jak ciążącej jej maski. Ciężaru martwego ciała Miu, przejmującego po raz ostatni - czy aby na pewno? - kontrolę nad jej własnym, odzywającego się w ciągle boleśnie spiętych mięśniach i pudrze, osypującym się z twarzy. Dopiero gdy przekroczyła próg willi zdała sobie sprawę z tego, jak zdenerwowana była; bolał ją kark, szyja, plecy - i palce, owinięte tak ściśle wokół różdżki, że wbijała paznokcie we wnętrze dłoni, aż do krwi, ściekającej wzdłuż paznokci i drewna jakarandy. Zostawiła Wenus daleko za sobą, zatrzasnęła drzwi do swojej komnaty, wszystko potoczyło się zgodnie z planem, lecz wcale nie poczuła ulgi. Wyzwanie, które stało przed nią w dusznej sypialni Miu oddzielało ją od nieuchronionego, stanowiło ostatnią granicę, jakiej przekroczenie równało się stanięciu twarzą w twarz z czymś znacznie groźniejszym; z misją niemożliwą, samobójczą, z wkroczeniem w czysty koszmar. Od wejścia do Azkabanu dzieliły ją już tylko godziny, umykające w zastraszająco szybkim tempie, przybliżające ją do brzasku, równie bolesnego co noc, wybudzająca z długiego snu najgorsze mary. Napojone aurą Wenus, unosiły łby, węsząc, wydrapując sobie drogę na zewnątrz, drażniąc skórę płomieniem - miała wrażenie, że ciągle dotykają ją niespokojne dłonie Elliota, że Sebastian wodzi palcami po jej biodrze, że wrzący oddech Drake sunie wzdłuż szyi, że Kai wbija palce w kark, szarpiąc ją ku sobie; że wszyscy mężczyźni, którzy przemknęli przez komnaty Miu, powrócili w jednym momencie, w odrażającej klątwie, plugawiąc ją po raz kolejny, w nieskończoność. Robiło się jej niedobrze, dreszcze wstrząsały wychłodzonym ciałem, przemykała pokojami willi wręcz po omacku, nie zapalając świateł, po drodze zrzucając z siebie poszczególne części garderoby. Nie miała ich zbyt wiele, uciekła z Wenus jak najszybciej, narzucając na siebie jedynie ciężki płaszcz Ignotusa, który teraz spływał z ostatnich schodów prowadzących do łaźni. W ślad za nim opadła koronka zwiewnego biustonosza, wysoki pas od pończoch, w końcu bielizna, wyzywająco wycięta; zaledwie strzęp czarnego materiału, owijający się wokół jej smukłej kostki. Tej niespętanej złotą bransoletą - przystanęła na sekundę w progu łaźni, spoglądając w dół, dwa urocze symbole zniewolenia i zależności; ze złością zsunęła finalnie koronkę ze smukłej stopy, stawiając je na ciepłych płytkach łaźni.
Było tu ciszej, spokojniej, letnia wichura nie docierała tak głęboko; machnęła różdżką, by zapalić świece a wraz z zaklęciem z jej końca pomknęły krople krwi, spadające na jasne kafelki. Zmrużyła oczy, mijając lustra, nie chciała na siebie patrzeć, chciała jak najszybciej pozbyć się olejków, jakimi spływało jej ciało, makijażu, zapachu Wenus - i zapachu mężczyzn. Odrzuciła różdżkę na bok, wchodząc do wody. Dopiero stawiając stopy na śliskim podejście zobaczyła, jak bardzo trzęsą się jej nogi, łaskawie zakryte jednak gorącą taflą wody, wkrótce sięgającej jej do pasa. Nie zatrzymała się na środku basenu, ruszyła dalej, pod wyższą ze ścian, ku wodospadowi, spływającego leniwą kaskadą w dół. Szum kropel zagłuszał echa niedawnej przeszłości, unosząca się para łagodziła suche powietrze i Deirdre wzięła głęboki oddech - pierwszy tego wieczoru, spazmatyczny, rozdarty gdzieś na granicy zapowiedzi szlochu i jęku ulgi. Udało się, lecz co dalej? Co spotka ją za kilkanaście godzin? Czy pieczołowicie przygotowany plan miał szanse się powieść? Czy podjęte ryzyko się opłaci? Serce biło coraz szybciej, nerwowo, głucho uderzając w żebra. Zamordowała trzech mężczyzn, więc dlaczego nie tliła się w niej nawet drobna iskra szczęścia, złośliwej satysfakcji, dumy z wymierzonej sprawiedliwości, z okrutnego, potężnego zaklęcia, któremu po raz pierwszy podołała całkiem sama?
Nigdy nie uciekała od myśli, od wewnętrznego głosu, lecz tym razem nie mogła znieść natłoku wątpliwości, strachu wpełzającego po kręgach aż do karku - weszła pod strumień wody, czując, jak ta wypełnia jej usta, zalewa prawie gorącym strumieniem, naciska na spięte ramiona. Pochyliła głowę i otworzyła oczy, makijaż zaczynał powoli spływać z twarzy, czarne smugi rozlewały się pod oczami, puder mieszał się z różem, zamieniając się w krwawe smugi, groteskowo podkreślające policzki. Czuła się brudna, potwornie brudna - przetarła gwałtownie dłońmi twarz, później szyję, nerwowo przesuwając ręce na ciało, wychłodzone, zesztywniałe, lepkie od egzotycznych magicznych olejków, z trudem zmywanych nerwowymi ruchami palców. Woda wpadała jej do oczu, moczyła włosy; wydostała się spod strumienia dopiero po chwili, prychając jak rozzłoszczony kot. Potrzebowała mydeł i różanych wonności, by całkiem zmyć z siebie Miu. Odgarnęła czarne kosmyki z twarzy i odwróciła się w stronę wejścia, lecz nie zrobiła nawet jednego kroku, spostrzegając, że nie znajdowała się w łaźni sama.
Zdrętwiała, w dziwnym, niezrozumiałym odruchu, który powrócił do niej zupełnie niedawno, unosząc ramiona w górę, do piersi, by przykryć swoją nagość. Śmieszny, niedorzeczny gest, żałosny i groteskowy - i wzbudzający dziwne wzruszenie, drżenie nadziei, że potrafiła się jeszcze zawstydzić, że mogła odbudować w sobie poczucie własności, posiadania własnego ciała i chronienia go. Ta myśl zniknęła jednak szybko w chmurze strachu i zdziwienia. Tristan, przyszedł tutaj, stał kilka metrów dalej, widziała go wyraźnie mimo pary wodnej - a czy on widział ją? Drżące ciało, nerwowe, wręcz chorobliwe ruchy dłoni, zmywających z siebie brud wieczoru; czarne smugi makijażu, różowy cień szminki, czerwony ślad po wrzynającym się w talię pasie do pończoch. Po co tu przyszedł, czy coś jednak poszło nie tak? Ta noc składała się z pytań, z potwornej, głębokiej studni bez dna, wybrukowanej wątpliwościami, widocznymi po raz pierwszy w jej równie ciemnych oczach, wbitych prosto w twarz Rosiera.
- Co się stało? - spytała tylko, zbyt spięta, by zdać sobie sprawę, że powtarza kalką powitanie sprzed dwóch miesięcy, że jest podobnie zaskoczona jego obecnością, że także przepełnia ją brud, strach i gorycz, że nie widzi przesłoniętej czarną mgłą przyszłości - pomijając tęsknotę. Dziś nie skręcała się z niej, nie chciała go widzieć, nie w tym stanie, zarówno fizycznym jak i psychicznym. Bała się. I ukrywała to z trudem, zmęczona, przejęta, zdenerwowana. Zaniepokojona nagłą wizytą, jego ostrym spojrzeniem, które zdawało się gniewne - czy coś przegapiła? czy o czymś zapomniała? - i zawstydzona tym, że zobaczył ją taką, nagą - bo wystraszoną. Wiedziała, że opanowała mimikę i zgarbione ciało za późno, mógł stać tu na tyle długo, by widzieć jej drżenie, lśniące na plecach blizny, skórę zaczerwienioną od paznokci, którymi szorowała po ciele, chcąc zdrapać z siebie wspomnienie Wenus. Wspomnienie Miu. Wspomnienie kobiety, jaką nigdy więcej nie chciała być.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Łaźnia [odnośnik]20.03.18 12:08
Płomień świecy chybotał się zdradliwie na wietrze wpadającym do środka przez otwarte okno, kiedy zamykał ostatni dziennik - ziąb bijący przez okno pomagał mu się koncentrować. Był skupiony: jakkolwiek zamierzał ryzykować jutrzejszego dnia własnym życiem, tak nie zamierzał narażać przy tym rezerwatu - oddano go w jego ręce, a Tristan zamierzał skutecznie wyprowadzić go do dawnej chwały zrujnowanej falą anomalii przed dwoma miesiącami. Chciałby to zrobić własnymi rękami, ale musiał się liczyć z tym, że Azkaban może porwać go już na zawsze, niwecząc to dzieło - a rodowa scheda bez wątpienia przejdzie wtedy w inne ręce. Ktokolwiek miałby się stać jego następcą, musiał potrafić trafnie odnaleźć się w pozostawionych przez niego sprawach, a co najistotniejsze, godnie ponieść dalej rodowe dziedzictwo. Krew była w tym wszystkim najważniejsza, scalała jego rodzinę, definiowała to, kim był: nawet udając się na stracenie na rozkaz tego, którego imienia nie miał już odwagi przywołać nawet w myśli, nie chciał zawieść krewnych. Oprawiony w skórę tom odłożył na krawędź biurka, kładąc go na pozostałe, tuż obok pedantycznie uporządkowanej korespondencji, rezerwat był za słaby, żeby znieść kolejny chaos. Właśnie wtedy dostrzegł w oknie nadlatującą Moirę z uwiązanym do szpona listem; pierwszy zwiastun dobrego - cokolwiek wydarzyło się w Wenus, Deirdre żyła i była bezpieczna. Nie drgnął, ptak przebił powietrze jak strzała, zatrzymując się przed nim na biurku - nieśpiesznym ruchem, jakby obawiał się zetknięcia z nieuchronnym - odwiązał wiadomość, przebiegając spojrzeniem wzdłuż niedbale kreślonych liter. Zatrzymał papier pomiędzy palcami, przecierając dłonią brodę nerwowym gestem, ich przygotowania ostatecznie się zakończyły - nadszedł czas zrealizować desperacki plan. Ptak odleciał, Tristan przystawił list pod płomień świecy, dając mu się zająć ogniem - i spopielić na czarny wiór. Żadnych dowodów, nic nie mogło po nich zostać. Zdmuchnął z blatu biurka popioły, zdmuchnął ogień świecy i zlał się w ciemnością pod postaci smolistej, złowieszczej mgły, wraz z którą wylał się przez okno na zewnątrz, pod migoczące srebrnymi gwiazdami niebo i skierował w stronę wyspy majaczącej na nie aż tak odległym brzegu.
Ściany Białej Willi nigdy dotąd nie wyglądały tak upiornie, biel przypominała odcień kości, kość - śmierć, bał się. Bał się jutra, bał się losu śmierci, a jeszcze bardziej bał się porażki - bo śmierć wydawała się niczym w porównaniu z niezadowoleniem Czarnego Pana, które zwiastowało los gorszy od śmierci. I choć bladość skóry zdradzała jego uczucia, to twarz wciąż je kryła - wiedział, że musiał być silny - dowódca nie mógł okazywać słabości. Próbowali dostać się do miejsca, którego jeszcze nikt nigdy nie opuścił żywy, ale przygotowali się do tego najlepiej, jak mogli - i byli silniejsi, niż kiedykolwiek wcześniej. Czarny Pan naprawdę dużo ich nauczył. Nie zapalał świateł, jego różdżka pozostała w kieszeni eleganckiego płaszcza; sunął wzdłuż korytarzy, rozglądając się za śladami jej bytności - dostrzegając wreszcie płaszcz niedbale porzucony na stopniach schodzących w dół łaźni, od której słychać było już szum wody. Był męski?
Ściągnął brew, niepewny interpretacji zaciskając dłoń na różdżce w kieszeni własnego płaszcza. Musiał brać pod uwagę każdą okoliczność, równie dobrze mogli ją złapać i siłą zmusić do wysłania listu, zwabić go tutaj  - i chcieć dorwać. Nic z tych rzeczy, w basenie kąpała się jego kochanka, która przeszła do wody czarną ścieżką usłaną z koronek i delikatnego aksamitu, tak znajomego i tak odległego słodko-gorzkiego wspomnienia Wenus. Zapatrzył się na porozrzucane elementy garderoby zbyt długo, bo choć nie powinien być na nią zły, bo sam ją tam wysłał - to wciąż był. Trudno było przełknąć myśl, że zakładała te szmatki dla kogoś innego, podczas gdy dla niego już od dawna tego nie robiła. Uniósł spojrzenie na nią, lśniącą bielą w strugach lejącej się wody, jak zranione zwierzę otrząsające się ze wstrętnego dotyku obcego człowieka. Taką ją też widział - brudną, zhańbioną, niesłusznie i przymusem, z którym nie mógł walczyć, odebraną jemu. I nie podobał mu się ten widok, choć poczuł ulgę na myśl, że była tutaj sama - i wyraźnie bezpieczna. Wszedł głębiej, nie zauważyła go - i nie zwracał na siebie uwagi - zsunął z ramion wierzchni płaszcz, uprzednio wyciągając zeń swoją różdżkę, przerzucając go przez pobliską półkę. Odwrócił się w jej stronę - wreszcie napotykając jej błyszczący wzrok. Odruch przysłonięcia nagości, podobnie jak spięte, zbyt nerwowe pytanie, wzbudziły w nim jedynie drwiący uśmiech, odnalazł dłonią - na ślepo - kostkę pachnącego różą i balsamem mydła, jedną z wielu ułożonych w zdobionym półmisku, przeciągając wzrokiem wzdłuż czerwonych linii pozostawionych przez zbyt ciasne upięcia zbyt obcisłej bielizny, ignorując rozmyty na twarzy makijaż. Nie taką ją chciał. Nie po to ją tutaj zabrał, ukrył przed światem, spłacając jej niebotyczne długi, żeby wciąż dotykali ją inni, żeby wciąż była cudza, obca, żeby wciąż należała do wszystkich - nie do niego. Lęk, który u niej widział, mógł mieć wiele powodów, a on chciał poznać je wszystkie, począwszy od tych, które interesowały go najbardziej. Jego nadgarstek drgnął, wprawiając w ruch różdżkę, której ruch zapalił kandelabry wznoszące się wzdłuż ścian, księżycowe światło wydawało się zbyt blade, a ona nie musiała udawać, że wie, czym jest wstyd.
- Spójrz na siebie - odparł beznamiętnie, odsuwając się w lekko bok - i odsłaniając jej widok na wiszące na ścianie zwierciadło oprawione w srebrną ramę. Nie odejmując od niej wzroku, rzucił jej mydło - lekko, tak, by miała szanse je złapać. - Umyj się - Kolejna prosta, krótka komenda, powinna doprowadzić się do porządku, noc była już późna, a przed jutrem musieli zdążyć wypocząć. Ale przede wszystkim: musiała zmyć z siebie brud obcych rąk. Nie chciał podchodzić zbyt blisko - nie chciał czuć ich zapachu, nie miał zamiaru szmacić się razem z nią. - Opowiesz mi, co robiła dzisiaj Miu - Ton jego głosu zaostrzył się, zaiskrzyła w nim stanowcza nuta niezadowolenia. Nie pytał, co robiła, nie próbował też wymusić na niej odpowiedzi - po prostu oznajmiał jej, jak będzie wyglądała reszta wieczoru. Chciał wiedzieć. Przywołanie imienia dziwki budziło w nim wstręt, Miu mógł poznać każdy, a Czarny Łabędź rozpościerał skrzydła tylko dla niego - i nie zamierzał tego zmieniać. Był zły, że pogrzebana Miu znów stanęła na nogi, zupełnie jakby odcinał się od myśli, że tak naprawdę żadne z nich nie miało wyjścia - że Miu na ten wieczór, ostatni raz, ożyć musiała. - Chwila po chwili - Nie odejmował od niej spojrzenia, chcąc się upewnić, że dobrze go rozumie. - Sekunda po sekundzie - odłożył różdżkę, zostawiając ją przy półmiskach z mydłami, wonnościami i balsamami, tutaj nie musiał mieć jej przy sobie - nie gubiąc szczegółów - dookreślił, wyraźnie artykułując każdą głoskę i wciąż intensywnie wpatrując się w jej czarne oczy. Chciał znać je wszystkie, wiedzieć kto ją dotknął i jak za to zginał, wiedzieć ilu ją dotknęło, wiedzieć kto stał teraz przed nim - Deirdre czy Miu?



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Łaźnia 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Łaźnia [odnośnik]20.03.18 16:12
Szemrząca kaskada z cichym pluskiem opadała na toń czystej wody - Deirdre czuła drobne kropelki, muskające nagie plecy i ramiona, każdy drobny napływ fal, jakby wizyta w Wenus na nowo uczyniła jej skórę przewrażliwioną na bodźce. Drżała, choć znajdowała się w gorącej kąpieli, w bezpiecznym miejscu, z dala od niechcianych mężczyzn, ze świadomością, że wypełniła powierzone jej zadanie. Drżała, choć patrzyła prosto w oczy człowieka, który uczynił ją swoją, obdarowując długimi tygodniami beztroskiego szczęścia - pierwszymi i być może ostatnimi, jakich kiedykolwiek doświadczyła. Nieskrępowana radość z gwałtownej bliskości, wolność spędzania czasu, niezgłębiona do końca biblioteka, zachwycający - nawet przyprószony śniegiem - ogród; dzięki anomaliom mogła rozkoszować się otoczeniem Białej Willi w pełnym letnim słońcu i w skutej lodem surowości; pokochała to miejsce. Tak, jak swobodę, z jaką w końcu mogła oddychać, doszkalać się, leczyć zabliźnione rany, zarówno te w ciele jak i umyśle. A wszystko to dzięki jego łasce: ciągle nie mogła zdecydować się, czy uważa go za miłosiernego protektora, kierującego się chęcią roztoczenia opieki nad uczennicą, czy też wyrachowanego mężczyznę, powoli zaciskającego obrożę coraz ściślej na jej szyi, chcąc uwiązać ją u swojego boku, zaborczo zamykając w swej władzy absolutnej. Dziś także spoglądała na niego z niewiedzą, wystraszona i spięta, oblizując powoli usta w szczerym, nieopanowanym odruchu. Przyszedł - wiedziony troską czy złością?
Pogardliwy uśmiech, wykrzywiający wargi, stanowił wystarczającą odpowiedź. Zmrużyła oczy, niechętnie przyjmując ostre rozświetlenie łaźni; potrzebowała półmroku, łagodności, by uspokoić rozdygotane serce, przyśpieszające rytm na brzmienie jego niskiego głosu. Wrogiego. A więc nie stało się nic złego, lecz ulga nie zalała jej ciała; przyszedł tu z pobudek osobistych, wściekłych i pełnych gorącego żalu bliskiego pogardzie. Potwierdzanego przez następne ochrypłe słowa, ostre, przecinające powietrze niczym inkantacja torturującego zaklęcia. Zacisnęła zęby, nie podążając za jego rozkazem, nie zamierzała patrzeć w lustro, konfrontować się ze śladami Miu, spływającymi z jej ciała wraz z ciepłą wodą. Wystarczyło, by znosiła jego polecenia, ostre, uprzedmiotawiające, spychające ją do poziomu kogoś brudnego i niegodnego. Upokarzające umyj się wywołało w niej bolesny sprzeciw, wyprostowała się gwałtownie, piorunując go wzrokiem. Jak śmiał - ileż razy powtarzała to we własnych myślach, nie mogąc wyartykułować oburzenia? Mydło uderzyło w taflę wody tuż obok niej, ledwie pohamowała chęć dziecinnego odrzucenia go z powrotem; Rosier budził w niej najgorsze, najbardziej gwałtowne i prymitywne odruchy. Nie zamierzała jednak wychodzić na brzeg i samej zaopatrzyć się w pachnidła, obnażając się przy tym jeszcze bardziej; zwinnie pochwyciła tonącą, różaną kulę, zaciskając na niej mocno dłoń. Już nie osłaniała nagich piersi a cała jej sylwetka promieniowała urażoną wściekłością.
- Dlaczego mnie tak traktujesz? - spytała, przeciągając sycząco głoski, niezbyt panując nad brzmieniem następnych słów. Była zbyt przerażona, by słuchać głosu rozsądku, nakazującego jej zrozumienie i złagodzenie wściekłości Tristana, zadbanie o to, by ochłonął i zrozumiał, że należy w całości do niego - niezależnie od biegu wydarzeń, na jakie nie mieli całkowitego wpływu. Bała się - i reagowała jak nastroszona kotka, nie chcąc położyć po sobie uszu, a stając do z góry przegranej konfrontacji. – Znalazłam się tam z twojego rozkazu. Zrobiłam to, co do mnie należało - i zrobiłabym jeszcze więcej, gdyby taka była Jego lub twoja wola  dodała już chłodniej, bardziej opanowana, jeszcze sekundę wodząc za nim pełnym napięcia wzrokiem, nim odwróciła się, gwałtownie sunąc po ciele pachnącymi wonnymi, różanymi olejkami mydłem. Szybko, mechanicznie, bez kuszących spojrzeń i gestów, wzrok wbijając w spienioną taflę basenu. Mógł teraz widzieć jedynie jej plecy i czarne włosy, lepiące się do barków, do mniej - niż przed miesiącem - wystających łopatek, do słabiej zarysowanych żeber. – Po co chcesz to wiedzieć? Napisałam ci wszystko, co istotne. Zdobyłam włosy. Zostali unieszkodliwieni, na dobre. Nic więcej się nie liczy - wycedziła, starając się brzmieć spokojnie, bez głupiego buntu, lecz jej gwałtowne ruchy zdradzały zdenerwowanie. Ponownie skryła się pod kaskadą wody, pozwalając, by ta zmyła pianę i resztki makijażu, wypełniła usta, łagodnie przeczesała włosy, zamieniając je w wilgotną kurtynę czerni, równo rozpościerającą się na jej plecach w odcieniu kości słoniowej - lecz nagle, przejął ją strach, inny niż wcześniej. Przeczucie, instynkt, może wyuczona ostatnimi tygodniami lekcja, przynosząca finalnie dość marne owoce - sprzeciwiała się najwyższemu śmierciożercy, a co ważniejsze, sprzeciwiała się Tristanowi, ignorując polecenie. Wydane na gruncie prywatnym - i wydane przez niego. Gardziła głupiutkimi buntowniczkami, żenowały ją zachowania emocjonalnie nadwrażliwych panienek, czemu więc poddawała się uczuciom? Posłuchała szybko tych najważniejszych, szacunku lub strachu; widziała, jak odkładał różdżkę, znała go jednak - i jego emocje, zawsze namiętne i mocne, zawsze prowadzące ku zatraceniu - i mógł w ciągu sekundy zmusić ją do posłuszeństwa w inny sposób, kładący cień na ich całej relacji. Zdrętwiała w pół ruchu, oddychając głęboko w strumieniu wody, spod którego ponownie się wysunęła, zerkając kontrolnie - nerwowo - przez ramię na stojącego na brzegu niecki mężczyznę. Gniew, zazdrość, zaborczość; jak miała je odczytać? Karmiąc własne domysły, uwznioślając to, co ich łączyło, budując iluzję odwzajemnionych uczuć - czy uznając za przejaw samczego niezadowolenia z zabawki, którą zabawili się inni, nielubiani koledzy? Postrzegał ją jako podmiot najwyższych emocji czy przedmiot jedynie użyteczny, nadwyrężony przez obce ręce? – Nawet mnie nie dotknęli - poniekąd skłamała; gładko, cicho, pewna, że jej uwierzy, jeszcze raz przesuwając spieniony mydłem po barku, obojczyku i przedramieniu, pozbawiona już widocznych naleciałości Wenus. Dalej nie spoglądała na Tristana, nie umykając wzrokiem, po prostu skupiona na wieczornej ablucji, pokazując, że to, co działo się w Wenus nie było ważne. Nikt nie dotykał jej ciała, nikt nie chwytał jej za kark, ściągając na kolana, nikt nie całował jej ust, wilgotnych teraz od różanych mydlin. –Wypili puchary z eliksirami do dna, od razu usnęli; nie musiałam nawet do końca pozbywać się bielizny - kontynuowała rzeczowo, czując się dziwnie, nienaturalnie; okłamywanie Tristana wywoływało w niej strach, czujny niepokój. Co, jeśli usłyszy od Ignotusa inną wersję, co, jeśli porozmawia z Borgią? Przesunęła się w bok, ciągle brodząc w wodzie sięgającej talii, po czym odłożyła na krawędź basenu mydło. – Tylko jeden z nich nie dopił wina do końca, ale nie zdążył zrobić mi krzywdy. Ignotus go obezwładnił a potem zadźgał. Ja udusiłam kolejnych dwóch - a ostatni zginął szybko, od zaklęcia niewybaczalnego - ciągnęła już ciszej a w jej głosie nie było ani krzty przechwałek, nie werbalizowała dumy z udanej morderczej klątwy, ta rozmyła się gdzieś w upokorzeniu, gniewie i strachu. Powoli odwróciła się ponownie przodem do Tristana, spoglądając na niego śmiało i ze złudnym spokojem, świadoma, że tego wyjątkowego wieczoru nie panuje w pełni nad własną aurą, nad niepokojem i dotknięciem wypisanym w spięciu ciała, zakrytego pachnącą różami pianą. Nie wiedziała, dlaczego się tu znalazł, nie wiedziała, jak interpretować jego wściekłość, a co najważniejsze: nie wiedziała, czy był to ostatni wieczór, jaki spędzą razem, z horyzontem spowitym ciemnymi chmurami grozy i śmierci.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Łaźnia [odnośnik]23.03.18 12:26
Ani nie drgnął, ani nie odjął spojrzenia, słysząc wyartykułowany przez kochankę zarzut; wciąż stał, wsparty o pobliską ścianę, z rękoma nieprzychylnie założonymi na piersi i gniewnym spojrzeniem bezwstydnie lustrującym jej ciało, które przestała osłaniać. Ciało perfekcyjne: bielejąca kością słoniową egzotyczna skóra doskonale komponowała się z wystrojem łaźni, zupełnie jakby od zawsze była jej elementem brakującym - jej obecność tutaj była kojąca, sprawiała, że ta cicha oaza nabierała większego znaczenia, parowała sadystyczną przyjemnością, hedonizmem, rozpustą i lubieżną nonszalancją. Lubił nowe oblicze Białej Willi: zacierające się ślady ojca jedynie podkreślały zmianę epoki, coś dobiegło końca - coś innego właśnie się rozpoczynało. Powoli odnajdywał się w nowej pozycji, pozycji męża, męża wyczekującego dziedzica, lorda, syna zmarłego ojca, śmierciożercy, jednego z pierwszych - gdyby ojciec żył, miałby z czego poczuć dumę - nie spodziewał się tego z całą pewnością. Nie mniejszą rozkosz Tristan odnajdywał w pozycji, jaka oddzielała go od Deirdre, Deirdre wciąż przypominającą dzikie zwierzę, niesforną kotkę - czarną panterę - nie do końca posłuszną, ale rozumiejącą swoją rolę i odnajdującą jego na miejscu pana. Coś w tym łańcuchu pękło, list Ramseya budził niepokój: czy tracił czujność? czy Mulciber miał rację, doskonale przecież zdawał sobie sprawę ze zdolności aktorskich swojej kochanki, wrodzonego daru kokieterii i manipulacji, którego - dotąd był pewien, że nigdy nie odważyłaby się użyć przeciwko niemu. Dotąd, bo teraz już wiedział, że wcale nie mówiła mu tylko prawdy.
Kącik jego ust wygiął się z nutą bardziej niż oczywistej kpiny, nie przejmował się podjętą przez nią ofensywą, nie miała do niej prawa, ale mogła próbować wyrzucić z siebie gniew - miała dzisiaj bardzo wiele okazji do tego, by go zebrać.
- Nie było moją wolą, byś robiła więcej - stwierdził dziwnie lekko, jej słowa mu imponowały - imponowało mu jej oddanie - być może dlatego nie zwątpił w wężowe, gładko wypowiedziane kłamstwo. Przynajmniej - nie w to. W jego słowach wybrzmiała nagana, stanowcza, ale stonowana, bo mimo wszystko dobrze się spisała. Sięgnął dłońmi do kołnierza koszuli, zza którego wysunął jasny fular, nie odejmując spojrzenia od pleców, którymi się ku niemu zwróciła. - Sądziłem, że jesteś dość bystra, by o tym pamiętać. - Rozpiąwszy guziki, zsunął z siebie materiał wierzchniego ubrania. Znudzonym okiem przeciągnął wzdłuż wonności, porzucając myśl o zabraniu jednego z dzbanów wypełnionych olejkami. Odłożywszy ubrania na bok, dołączył do niej, wciąż zwróconej ku niemu plecami, skąpanej w mydlinach - powoli wchodząc do rozgrzanej wody otulającej jego ciało przyjemnym całunem odprężenia. Odchylił głowę lekko w tył, pozwalając wodzie otulić również zmęczone skronie, dając jej czas, którego potrzebowała, by przemyśleć sobie własne słowa. Naiwnie wziął je za prawdę, nie sądził, by zmanipulowana, oddana i posłuszna Deirdre próbowała go w tej kwestii okłamać.
- Dobrze się spisałaś - stwierdził więc ostatecznie, wierzył w nią, wierzył, że jest w stanie sprostać zadaniu, mordując tych ludzi szybciej, niż oni byliby w stanie zdjąć z niej bieliznę. Wszyscy się dobrze spisaliśmy, powtórzył w myślach, bo właśnie w to chciał wierzyć. Nazajutrz czekał ich naprawdę ciężki dzień - dzień, którego mogą nie przeżyć. Z Azkabanu nikt dotąd nie wyszedł o własnych siłach, próbowali dokonać niemożliwego: próbowali porwać się na najpilniej strzeżone najbardziej niebezpieczne miejsce świata. Jeśli istnieje jakakolwiek szansa na to, że opuszczą je w jednym kawałku: to czy istnieje również szansa na to, by pozostali później tymi samymi ludźmi, którymi są dzisiaj? Dementorowie wysysający resztki ciepłych wspomnień, szaleństwo, demencja, chaos: utrata zmysłów wydawała mu się znacznie gorsza od śmierci - czym byłoby życie, we własnej skorupie, ale bez własnej myśli? Przygotowali się do tej wyprawy najlepiej, jak mogli. Wierzył, że mogliby zdziałać więcej, gdyby Cleese nie był tak nieostrożny: ale to nie był błąd popełniony przez nich. Podobnie jak to nie od błędu popełnionego przez nich może zależeć ich jutrzejsza porażka. Słuchanie o śmierci czwórki czarodziejów budziło u niego dziwny spokój, satysfakcję. Kolejne z kilku małych zwycięstw, to triumfy w bitwach składały się wszak na wygraną wojnę. Próbował oszukać - samego siebie - że wierzy w jutrzejszy sukces. Kiedy odwróciła się w jego stronę, był już zanurzony w wodzie - leniwie jak kot przymykając oczy, do czasu.
- Przynajmniej tym razem - dodał bowiem nieco ostrzej, uchwyciwszy jej śmiałe spojrzenie, na moment podejmując niewerbalną walkę na spojrzenia, przeważnie wygrywał ją drapieżnik silniejszy: słabszy musiał ustąpić pola. W jego źrenicach błyszczały wciąż gniew, nieustępliwość i milcząca groźba. Wstał, po czym zbliżył się do niej parę kroków - stanowczych, ale powolnych, w trakcie których wciąż szukał spojrzeniem jej czarnych oczu. Znalazłszy się tuż obok, w spienionej pachnącej różą wodzie, uniósł prawą dłoń, być może nieco zbyt gwałtownie, uchwyciwszy w nią kruczy kosmyk włosów Deirdre. Naciągnął go, obracając w palcach, ale nie szarpnął. Dotknął dłonią jej smukłego, wąskiego ramienia, czule, przenosząc opuszki palców wzdłuż linii obojczyka, pod szyję, finalnie ściskając w męskiej, silnej dłoni jej żuchwę, szarpnąwszy ją bliżej siebie. - Widok Sauveterre'a na ostatnim spotkaniu był zaskakujący - mówił dalej, nie odejmując spojrzenia od czerniejących otchłani jej oczu. Nazywał go swoim przyjacielem, niegdyś, dziś widocznie nic o nim nie wiedział. Przywołane obrazy tych dwojga, siedzących tuż obok, wymieniających się uprzejmościami, budził obrzydzenie i sprzeciw. - Ale wydawałaś się rada z jego towarzystwa - kontynuował, czyżby to ona go tam sprosiła? Ale czy to miało jakiekolwiek znaczenie? Nie, istotniejszy pozostawał fakt, który zataiła. Bezczelnie, arogancko, głupio - naiwnie, sądząc zapewne, że nigdy nie dotrze do prawdy. - Nie ukryłabyś przede mną nic istotnego, Deirdre - przypomniał jej, stwierdził, stanowczość w jego głosie nie pozostawiała miejsca na wątpliwość, była mu przecież wierna. Oddana - czyż nie? Spojrzeniem wciąż badał jej źrenice, nieśpiesznie poluźniając uścisk dłoni - i nie trzymając jej w tej pułapce niewygodnie długo. Przecież jej wierzył - ufał - była jego Czarnym Łabędziem.



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Łaźnia 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Łaźnia [odnośnik]25.03.18 8:40
Zajęta metodycznym doprowadzaniem się do porządku - z podobną jak niegdyś, gdy pojawiała się w Wenus po raz pierwszy, wściekłością, gotowa zdrapać skórę do krwi, do bielącej się między poranionym mięsem kości - nie odwracała się, z dziecięcym przekonaniem, że problem, którego nie widzi, wkrótce rozmyje się w kłębach białej pary, wypełniającej pomieszczenie. Potrzebowała dziś ciszy, by w samotności zmierzyć się z własnym strachem, spętać go na tyle mocno, by nie stanowił zagrożenia, by nie wymknął się spod kontroli w najmniej spodziewanym momencie, niwecząc cały plan. Zdrowe poddenerwowanie działaniami w Wenus opadło, zniknęła ostatnia tama, oddzielająca ją od zasnutego mgłą Azkabanu, który uległ bolesnemu urzeczywistnieniu. W torbie miała różdżki i ubrania ludzi, którzy mieli się tam zjawić, w fiolkach - ich włosy, lecz nawet słodka duma z szybko wykonanego zadania, lśniącego w żywych wspomnieniach szmaragdową łuną, nie była w stanie ukoić rosnącego niepokoju. Z jakim musiała poradzić sobie sama, jak zawsze najlepiej działając w pojedynkę, w zaciszu nowego domu liżąc rany, zwinięta w kłębek przed kominkiem, układając na nowo nieskazitelną maskę nieustraszonej, obojętnej kobiety, która zasłużyła na najważniejsze wywyższenie, na Mroczny Znak, na Jego zaufanie - i jego dumę.
A on przyszedł, niwecząc cały plan, bezpardonowo depcząc spokój, którego potrzebowała, i po raz pierwszy odkąd zamieszkała w Białej Willi, czuła, że jej prywatność została nadszarpnięta. Nie chciała go tu widzieć tego wieczoru, ba, w najśmielszych snach nie spodziewała się, że faktycznie się tu pojawi; nie dzisiaj, nie tej ostatniej nocy, którą powinien spędzić z kobietą, którą kochał, która nosiła pod sercem jego syna, w rodzinnej posiadłości, wśród luksusów, stanowiących jego dziedzictwo. Nie czuła ulgi, satysfakcji, przyjemnego zaskoczenia, jedynie niezgodę, rosnącą z każdą sekundą napiętej ciszy. Znów poskąpił odpowiedzi na zadane pytanie, znów zdawał się ją ignorować, zapewne uznając je za fanaberię a Deirdre zazgrzytała zębami, nie potrafiąc poradzić sobie z natłokiem uczuć. Zamierzała dziś rozpaść się na kawałki, pogodzić z własnymi emocjami, spiłować ich ostre kanty i ułożyć na nowo - rozsypać się, z nadzieją, że dementorzy nie zainteresują się tarczą utkaną z bólu, słabości, upokorzeń i przerażenia - a Rosier odbierał jej tę jedyną możliwość uczynienia się silną, dla ich misji, dla niego. Ostatni raz wsunęła głowę pod kaskadę wody, chcąc zagłuszyć myśli i warkot, czający się już w dole gardła, lecz orzeźwiający strumień nie pomógł, tafla stała się gęsta a sama Dei wrażliwsza, schwytana w momencie bezbronności. Czuła się jak w potrzasku, otoczona przy wodopoju, schwytana i bez możliwości ucieczki, dodatkowo tumaniona zaśpiewem rzadkich pochlebstw. Nie chciała, by zadziałały, ale lepki miód subtelnej pochwały trafiał w odpowiednie miejsca, rozpuszczając kryształki wściekłości. Nie chciał, by robiła więcej, uważał, że dobrze się spisała - wybiórczo powtarzała tę mantrę, zamierając w pół ruchu tylko dlatego, by tym razem ukryć upokarzające wzruszenie, głód dalszych zapewnień, słów kojących rozedrganie. Plusk wody zaanonsował kolejny niespodziewany ruch, sądziła, że spotkają się na zewnątrz, że będzie spoglądał na nią z góry, obrzydzony dawnym zapachem Wenus - ale znalazł się obok niej, wzmagając tylko poczucie dyskomfortu.
Odwróciła się w jego stronę, w milczeniu wytrzymując ostrzejsze spojrzenie. Zgubiła się. Nie tyle romantycznie,  w jego czarnych, roziskrzonych niezrozumiałą wściekłością oczach, co nie potrafiąc uchwycić powodu, dla którego zjawił się tu tego wieczoru. Widocznie nie zamierzał jedynie sprawdzić, czy się jej powiodło, widocznie nie chodziło tylko o zazdrość, udzielenie krótkiej lekcji upokorzenia - inaczej zniknąłby chwilę temu w czarnej mgle. Zamiast tego znajdował się przy niej, nagi, gniewny, z wodą ściekającą z przydługich włosów, mknącą po szyi, zatrzymującą się w obojczykach. Rzadko miała okazję obserwować go takiego, w pełnym świetle śledzić wzrokiem linię wypracowywanych latami pracy w rezerwacie mięśni, szerokich ramion, przyjrzeć mu się dokładnie, nasycić ciałem, które zazwyczaj mogła jedynie czuć tuż przy sobie, na sobie, ciężkie, gorące i coraz częściej nieosiągalne. Fantomowo wciąż czuła nacisk dłoni na nadgarstkach, szelest skórzanego pasa i własną, buzującą w środku diabelską wściekłość, chęć wyrwania się, dotknięcia go - na własnych warunkach. Rozproszyła się, podnosząc wzrok dopiero na jego słowa, znów zaprzeczające poprzedniemu łaskawemu docenieniu, ale uznała to za grę, kolejne szarpnięcie, mające ochronić ją od spoczynku na laurach. Oprzytomnienie, którego nie chciała. Odetchnęła głębiej, rozluźniając zagryzione usta.
- Dlaczego tu przyszedłeś? - spytała prawie natychmiast, w szermierczej odpowiedzi na nieskonkretyzowany zarzut, przynajmniej tym razem, nie wiedziała, o co mu chodzi - i nie chciała wiedzieć, nie dziś, gdy drżała z nadmiaru uczuć, gotowych wylać się z jej ciała krwią lub czarną mazią, obnażając ją przed nim z tego, co chciała ukryć najbardziej. Przymknęła oczy, czując jego dłonie na swoim ciele, nie pamiętała, kiedy ostatni raz dotykał ją tak lekko, nie szarpiąc, nie ciągnąc, nie wykręcając kości ani nie popychając - drgnęła zauważalnie, uchylając powieki w najmniej odpowiednim momencie. Znów to robił, kruszył ziemię pod jej stopami, przywołując najmniej spodziewany temat. Sauveterre? Jej spojrzenie nie wyrażało nic, nie mrugała gwałtownie, nie rumieniła się, nie uciekała wzrokiem; wpatrywała się w niego z tą samą nastroszoną niepewnością, z jaką serwowała mu przed chwilą opowiastkę o Wenus, nie dając po sobie poznać jątrzącego się wewnątrz niepokoju. Dlaczego poruszał temat Apollinare'a - i dlaczego robił to teraz? Uniosła brodę wyżej, nie wyrywając się z uścisku, nie miała niczego do ukrycia.
- Cieszy mnie każdy nowy czarodziej, który swym talentem może przysłużyć się Czarnemu Panu. Black czy Sauveterre, nieistotne: będą przydatni albo zginą - odpowiedziała rzeczowo, chcąc pozbyć się tego tematu, niepasującego, drażniącego. Była zbyt rozbita, by wchodzić na krętą ścieżkę tłumaczeń - i by dostrzec ostrzeżenie w jego ciemnych oczach. Jutro mieli znaleźć się w Azkabanie, to było ważne, nie postać złotowłosego artysty. Uniosła powoli dłoń, walcząc z samą sobą, zanim położyła ją na jego boku, zsuwając w dół, znacząc paznokciem linię mięśni brzucha. - Nie ukryłabym przed tobą niczego istotnego -  odpowiedziała posłusznie, niczym echo, kładąc nacisk na ostatnie słowo; Apollinare nie był istotny, to, co ich łączyło nie było istotne; nie liczyło się nic poza nimi, poza duszną łaźnią, gorącą wodą i rozpaczliwą sprzecznością jej własnego serca, domagającą się uspokojenia. Chciała, żeby zniknął, zostawił ją samą, dając przestrzeń na opanowanie przerażenia - i chciała, żeby to właśnie on ten strach ukoił, wyrwał go z jej piersi, roztopił w szorstkich dłoniach. - Bo ufam ci bardziej niż sobie samej - dodała ciszej, przywołując zdanie, które ich połączyło - i które ciągle sprawiało jej problem. Spuściła głowę w dół, ponownie skupiając wzrok na jego klatce piersiowej, na własnej orientalnej skórze dłoni odcinającej się od szlachetnej bladości jego brzucha. Wspomnienie Apollinare'a powinno ją przerazić i zdekoncentrować, ale tu, w przedsionku koszmaru Azkabanu, nie było ono istotne. - Nie powinieneś tutaj przychodzić - kontynuowała cicho, na granicy szeptu, jednocześnie zaprzeczając samej sobie, błądząc palcami po jego ciele, badając je, lśniące od wody, twarde, śledząc blade ślady po własnych paznokciach. Mokre włosy opadły jej na twarz, część wiła się wokół szyi ścisłym naszyjnikiem. - Oni się tym żywią - tym, co do ciebie czuję. Tym, przed czym uciekam i czego pragnę. Dementorzy wysysający każdą szczęśliwą myśl, każdy detal z obrazu ciała Tristana, tembr jego głosu, bezpieczeństwo, jakie jej podarował, luksusy, którymi otoczył. Nie chciała odświeżać tych uczuć, nie chciała go dotykać, nie chciała dławić się pulsującym strachem - już nie o siebie, a o niego. Wbiła mocno paznokcie w jego biodro, próbując poradzić sobie z tym obnażeniem, nienawidziła go i kochała jednocześnie, sprowadził na nią wszystko, co najgorsze i najpiękniejsze - i nie chciała, by ta więź została kiedykolwiek zerwana, splotła swój los z nim zbyt silnie, poddała się mu całkowicie i nie istniało życie bez niego. Niezależnie, czy miał doprowadzić ją do zguby czy wspaniałej potęgi. Ciągle spoglądając w dół odjęła dłoń od jego ciała i odsunęła się, z zamiarem ponownego odwrócenia się plecami, odejścia, zwiększenia dystansu, dyktowanego zdrowym rozsądkiem. Musiała być silna i skupiona, musiała być niezniszczalna, a bliskość Rosiera czyniła ją dziś przeciwieństwami swych powinności.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Łaźnia [odnośnik]26.03.18 1:19
Nie odpowiedział od razu - chcąc najpierw wysłuchać jej słów do końca. Wężowe usta zdawały się karmić go kolejnymi kłamstwami, w które zapewne, zgrozo, uwierzyłby, gdyby nie znał prawdy: znał talenty Miu, sądził jednak, że Deirdre zostawiła dziwkę daleko za sobą, oddając mu się w pełni - jako ona, nie jako jego dawna Czarna Orchidea, chińska kurtyzana o tysiącu twarzy. Mulciber miał rację, zamknęła mu powieki gorzkim pocałunkiem; przez cały ten czas wydawało mu się, że to on rozdaje w tej relacji karty - a jednak Deirdre najwyraźniej planowała pisać swój własny scenariusz. Nie mógł nawet wiedzieć, jak długo jej się to udawało.
- Black - powtórzył po niej nazwisko, bezgłośnie, uświadomiwszy sobie, że to właśnie z nim znalazła się tamtego dnia na zebraniu - kolejny dawny znajomy? Wciąż sypiała z każdym, kto gotów był dać jej garść galeonów? A może - teraz oddawała się za czarnomagiczne woluminy? Tristan nie lubił - ani nie zamierzał - dzielić się swoimi zabawkami, Deirdre należała do niego - czy tak mu się tylko wydawało? Była jego kochanką, dał jej tak wiele, tymczasem ona nie tylko go nie szanowała - a najwyraźniej próbowała ograć w grę, do której sam napisał zasady. Zdrada bolała, a Deirdre nie była kimś, o kogo godność miałby zamiar walczyć. Nie mówiła prawdy, ukryła przed nim Suavetterre'a, a skoro ukryła jego, mogła ukryć każdego. I wszystko: a to mu się nie podobało, oczekiwał od niej wierności - i bezgranicznego oddania. Zbyt wiele dla niej poświęcił - a przecież nie był już szczeniakiem, który zakochuje się w oczach prostytutki. Wyraz jego twarzy nijak się nie zmienił, kiedy po raz kolejny wywołała słowa wypowiedziane tamtego dnia w Wenus, czy to nimi go omamiła? Nimi - i jemu podobnymi? Patrzył w milczeniu, z gniewem zaklętym w kasztanowych oczach, gdy przenosił spojrzenie wzdłuż jej ust i szyi, po piersi, bardziej krągłe niż dotąd. Włosy owinięte wokół jej szyi przypominały węże, cała była wężem: wodzącym na pokuszenie i zakłamanym - czy wyczuła zagrożenie, że zdobyła się na podobne wyznanie? Czy naprawdę dotąd był tak głupi i lekkomyślny, że teraz sądziła, że wystarczy czuły dotyk i jeszcze czulsze słówka, by uśpić jego czujność? Poczuł wstyd - i zażenowanie - co nie przeszkodziło mu w przymrużeniu z zadowoleniem oczu, kiedy czuł delikatny dotyk jej smukłych palców na swoim ciele - poruszył się, lekko, niespokojnie, dopiero, gdy wbiła paznokcie, jednak nie zareagował - i pozwolił jej się wycofać.
Samemu ponownie przewrócił się na plecy, na krótko zbyt głęboko, tak, by otuliła go leniwie kołysząca się woda, przez chwile pozwalając mu się wsłuchiwać jedynie w odbijający się od niej szum własnej krwi. Zbyt silny.
- To mój dom - oświadczył głucho, dając słowom wybrzmieć; być może w swoim idiotycznym - cóż, nie pierwszym takim - planie Deirdre po prostu zapomniała, kim był. Mógł tutaj przychodzić wtedy, kiedy miał na to ochotę i tak naprawdę nic jej do tego. - Twoje pytanie jest impertynenckie, jesteś tutaj tylko gościem - kontynuował, wyraźnie zaznaczając rozmyte granice. Najwyraźniej o nich zapomniała. - Wyjątkowo zresztą niewdzięcznym, ale nie jesteś przecież niewdzięczna po raz pierwszy, więc tak naprawdę nie powinno mnie to dziwić - czy nie mógł się tego spodziewać? Czy nie był za stary, by sądzić, że ta dziewczyna zmądrzeje? Nie patrzył na nią, nie miał po co, zamiast tego wpatrywał się w sufit, zamglony oparami unoszącymi się od ciepłej, pachnącej różanym olejkiem wody - milcząc przez dłuższą chwilę. Ton jego głosu był spokojny, jakby rozważał kilka wyjść z patowej sytuacji - w istocie tak było.
- Jak sądzisz, Deirdre - mówił dalej - co bym zrobił, gdybyś nie mówiła prawdy? - Nie była całkiem głupia, ale nigdy nie miał jej za bystrzejszą od siebie. Nie zrozumiała aluzji wcześniej, więc zapewne nie pojmie jej również teraz - dziwne, będąc z Sauvatterrem tak blisko winna znać również jego przyjaciół, chociaż z nazwiska. W swoim zmyślnym planie, jak zwykle, dostrzegała wyłącznie siebie, zapominając, że na planszy ma również przeciwników. - Pozwoliłbym ci na to? - Tak, tak uważała: że niczego się nie dowie, że nie zauważy, narażając go na zwyczajną śmieszność. Nie podzielał tej opinii, dostrzegał inne rozwiązania. - Może bym cię stąd wyrzucił - trudno stwierdzić, czy mówił bardziej do niej, czy bardziej do siebie - nie potrzebował protegowanej, która nie zamierzała go szanować. Powtarzające się u niej zachowania trudno było wyplewić, ale traktując zwierzę odpowiednio konsekwentnie - było to możliwe. Nie w każdym przypadku, czasem agresja okazywała się zbyt silna i jedynym rozwiązaniem było uśpienie. - Nie - mówił dalej, leniwie, nijak, pozornie bez emocji: coś rozjaśniło się w jego oku, jakby dostrzegł trzecią drogę. - Widzieć cię potem w ramionach Sauvetterre'a, Blacka, czy innego wypłosza byłoby dla mnie zbyt upokarzające - A przecież był dziedzicem Rosierów, arystokratą chowanym na księcia, dbał o swoją reputację. - Nie możesz się więcej kurwić - to jedno wiedział na pewno, nie po tym, kiedy znalazła się pod jego dachem. Znalazła się, pomimo tego, że dzielił ją w przeszłości z całym Londynem: nie wiedząc dotąd, że być może dzieli ją z nim wciąż. Absurdalne. Śmieszne. Niedorzeczne. Ostateczną odpowiedź pozostawił więc w domyśle, mogła być tylko jedna - zabiłby ją. Nie patrząc na konsekwencje, mogły być okrutne, ale zapewne nie okrutniejsze od tego, co zgotowałby jej - a może zabiłby ją tylko częściowo, zostawiając użyteczną dla sprawy, którą dzielili, ale pozbawioną wszystkiego innego - był bogaty, miał wyrobioną reputację, mógł otworzyć wiele drzwi - i równie wiele mógł ich zamknąć, czy to nie taki układ wepchnął ją prosto w bezlitosne sidła Wenus? - Być może wydaje ci się, że nie jestem już w stanie odebrać ci tego, co ode mnie otrzymałaś - Nie miał na myśli domu, bezpiecznego kąta, chwili spokoju, miał na myśli jej pewność siebie, wiarę we własne możliwości, zepchnięcia z wyżyn hierarchii tych, którzy służyli jemu najlepiej. - Ale jestem. Wystarczy, że mnie sprowokujesz.
Tak, mój Czarny Łabędziu, jeśli tego właśnie chcesz, możemy rozdać karty od nowa - ale na kolejne rozdanie znów zmienimy zasady gry. Będzie trudniej. A gra potrwa dłużej.



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Łaźnia 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Łaźnia [odnośnik]26.03.18 18:04
Wstrzymywała oddech, oczekując reakcji na z trudem wyszeptane wyznanie, prawie kuląc się pod ciężarem zwiększającej się między nimi przestrzeni, dystansu budowanego szarpanymi sekundami bez jego odpowiedzi. Jakiejkolwiek, nie liczyła przecież na nic, przegrywając z potrzebą obnażenia się po raz ostatni. Sprawiedliwie, dla siebie i dla niego, nie rozumiejąc do końca, co sprowadziło go tej nocy do Białej Willi. Odpowiedź jednak nie nadchodziła, wilgotna dłoń nie pochwyciła jej nadgarstka, spomiędzy warg nie wyrwał się żaden dźwięk, pozwolił jej się odsunąć – i z każdym krokiem, który przybliżał ją do krawędzi wypełnionego wodą basenu, serce biło w piersi coraz wolniej. Dostała to, czego chciała, nie mącił jej w głowie gwałtowną bliskością, lecz – który to już raz, Deirdre? – szybko pożałowała swoich pragnień. Wolałaby usłyszeć pogardliwy śmiech lub znów zostać zmuszoną do patrzenia mu w oczy, rozkoszujące się jej zawstydzeniem, niż otrzymać jedynie plusk wody i kolejne słowa, których się nie spodziewała.
Zatrzymała się w pół kroku, z kolanem nieco uniesionym już ponad taflę wody, ze stopą postawioną na śliskim schodku. Nawet impertynencka kurwa powinna znać swoje granice. Echo przeszłości znów wypełniało zaparowane pomieszczenie a gorąca mgła utrudniała oddychanie, gardło zacisnęło się, uniemożliwiając zaczerpnięcie powietrza; aż skuliła się pod beznamiętnymi oskarżeniami, barki ugięły się; ile jeszcze upokorzeń miała znieść tego wieczoru? Myśli, krążące wokół Azkabanu, nieco wyblakły, przesłonięte niezrozumieniem. Nie potrafiła pojąć, co go tutaj sprowadziło – i co sprowokowało do traktowania jej w ten sposób, ponownego obrzucenia obelgami, insynuowania niewierności, wmawiania grzechów, których nie popełniła. A wszystko to sekundę po tym, gdy odważyła się powiedzieć mu coś ważnego, trudnego, wymagającego od niej każdego okruchu odwagi, zbudowanego z wyżebranej od niego łaski, z urojeń o łączącej ich nierozerwalnej więzi. Niemalże fizycznie czuła, jak jej serce się zmniejsza, zastyga w bolesnym skurczu, zwinięte i zbite, ciążąc w klatce piersiowej. Potrzebowała go dziś tak, jak nigdy wcześniej – a on kontynuował lodowatą tyradę, raz za razem czyniąc ją jeszcze mniejszą, zapadniętą w sobie, oddychającą tylko dzięki chwytaniu się naturalnego uczucia sprzeciwu.
Zbyt długo, zduszona w objęciach strachu i obrzydzenia, wybierała najbardziej upadlające rozwiązanie, zbyt często zamierała bez ruchu, zagryzała wargi, znosząc więcej, w milczeniu, spetryfikowana niepokojem, licząca tylko na szybki koniec tortur, zbyt długo z uśmiechem przyjmowała upokorzenia. To on nauczył ją odwagi, walki o swoje, wiary w to, że jest wartościowa i może więcej. Nie zamierzała przyjmować ciosów i dać się spetryfikować, nie zamierzała też ponownie uciekać – zresztą, nie miała na to czasu, tego wieczoru byli ostatnimi ludźmi na ziemi. Wyprostowała plecy i odwróciła się gwałtownie, aż woda bryzgnęła wokół jej bioder, i prawie poślizgnęła się na śliskiej podłodze basenu przy zrobieniu pierwszego kroku w przód, w jego stronę.
- To twój dom – powtórzyła, rada, że wybrała te słowa jako pierwsze; głos zadrżał jej niemalże żałośnie, pierwszy raz nie zapanowała nad nim w nawet najmniejszym stopniu. – I zaprosiłeś mnie do niego – z jakiegoś powodu – kontynuowała, wracając na środek niecki tą samą drogą, z dłońmi zaciśniętymi w pięści, skrytymi pod powierzchnią wody. – Nie dlatego, że uznałeś mnie za niewdzięczną i kłamliwą, nie dlatego, że mną pogardzasz, nie dlatego, że brzydzisz się tym, kim byłam – ciągnęła, w końcu spokojniej, choć wątłe barki drżały a mięśnie ramion napinały się przy każdym słowie. Nie rozumiała, o co mu chodziło – i nienawidziła niewiedzy, nienawidziła poruszania się po omacku, a jeszcze mocniej nienawidziła w tym momencie samej siebie – przełykającej dławiącą dumę, próbującą nie ulec panice, wracającą do niego. Nie rozumiała, dlaczego robił jej to teraz, dzisiaj, w momencie jej największej słabości, gdy obydwoje stali przed przesłoniętym czernią lustrem, musząc przejść na drugą stronę, prosto do wnętrza koszmaru. Nie rozumiała, dlaczego jej groził i co wywołało w nim nagłą chęć wypominania jej kłamstw. Nieistniejących, nigdy go nie okłamała, nie śmiałaby – nawet jeśli nie wierzył w jej szacunek, z pewnością wiedział, że się go bała. A skoro uznawał ją za plugawą manipulantkę, dbającą tylko o siebie, powinien wyciągnąć podobny wniosek: nie zrobiłaby tego. Black, Sauveterre, od niego się zaczęło – czy dowiedział się o tym, że się widzieli? Jeśli tak – co z tego, w żaden sposób nie zawiodła jego zaufania, Apollinare należał do reliktów przeszłości, do jakiej nie chciała wracać – i co ważniejsze, którą sama przekreśliła. Nie potrafiła podążyć za jego tokiem myślenia, spięta i wepchnięta na szafot bez nakreślenia zbrodni, które rzekomo popełniła. Niesprawiedliwość na chwilę znów odebrała jej głos; przystanęła tuż przy nim, wpatrując się z góry w zaciętą twarz, w ciemne, lśniące niepokojąco oczy – i ledwie powstrzymała się przed zaciśnięciem dłoni na jego barkach, wciągnięcia go pod wodę, zadania mu takiego samego bólu, jakim obdarzał ją. – Szafujesz oskarżeniami, o których nie mam pojęcia – wyartykułowała przez zaciśnięte zęby, nie wiedząc, czy bardziej stara się powstrzymać syk czy dziwne gorąco, pulsujące w skroni, napływające popod powieki, łaskoczące w gardło. – O co konkretnie mnie oskarżasz? – zmrużyła oczy, powstrzymując się od spytania dlaczego teraz. Wzięła głęboki, słyszalny oddech, nie odrywając spojrzenia od jego twarzy, wszystko wrzeszczało w niej o ucieczce, zniknięciu za trzaskającymi drzwiami – lecz inny, coraz silniejszy głos, zagłuszał panikę. Może robi to dlatego, by cię ochronić, może chce rozerwać na nowo głębokie rany,  może chce, by cierpienie uczyniło cię silniejszą, odporniejszą na to, co przyniesie jutro. Zamrugała gwałtownie, zagryzając wargi. -  Odkąd tu jestem, odkąd jestem sobą i jestem twoja, nie okazałam ci braku szacunku i nie zrobiłam niczego wbrew twej woli – powiedziała w końcu cicho, gorzko, czując w końcu, że wbijane we wnętrza dłoni paznokcie przecinają skórę aż do krwi, rozlewającą się prawie niewidocznie w gorącej wodzie.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Łaźnia [odnośnik]28.03.18 1:05
Przymknął oczy, przysłaniając swój widok kurtyną wszechogarniającej czerni; ciepła woda otulała go jak ramiona najwierniejszej kochanki, znacznie wierniejszej od Deirdre. Czuł kołysanie wody wzniecone jej gwałtownymi krokami, czuł, czuł, kiedy stanęła, jak i wtedy, kiedy odwróciła się w jego stronę - nagle, jak porywisty wicher. Woda przyjemnie łaskotała, uspokajała, koiła myśli, pozwalała złagodzić zbyt mocno wrzącą krew w żyłach, oderwany myślami od wszystkiego, co czekało ich jutro: uciekał, tak naprawdę wcale nie godząc się z perspektywą śmierci. Szaleńcza podróż do Azkabanu, choć niepozbawiona perspektywy powrotu, dla wszystkich jawiła się jako samobójcza, a Tristan nie chciał umierać: i nie chciał o tym myśleć. Zewsząd atakował go ból, dotkliwy, psychiczny, od którego szukał ratunku. Znajdował go - nie dotykali jej. Tylko z zewnątrz wydawał się spokojny, zwłaszcza teraz, kiedy powieki przysłaniały gniew wciąż skrzący w źrenicach. Jego usta nie drgnęły, choć czuł, że znajdowała się coraz bliżej, aż w końcu tuż obok, wyraźnie czuł ciepło jej nagiego ciała, silniejsze uderzenie fal wzniecane jej bliskością - choć sprawiał wrażenie, jakby wcale go to nie interesowało. Nie był pewien, jak interpretować żałosne drżenie jej głosu - bała się? Czego, kogo? Jego - czy tego, że wydadzą się jej kłamstwa? Była wytrawną manipulantką, przez lata doskonaliła się w spełnianiu męskich pragnień - mogła z nim zrobić wszystko, póki nie przejrzał na oczy. Być może powinien za to podziękować Mulciberowi, ale przyznanie się do szczeniackiego zachowania wydawało się zbyt zawstydzające - nie mógł uwierzyć, że naprawdę sobie na to pozwolił. Dał się oszukać zwykłej kurwie.
- Nie zaprosiłem cię tutaj również dlatego, że tak nie jest, Deirdre - odparł na jej słowa lekceważąco, ostro, karcąco wypowiadając jej imię, jak imię suki, która dopiero co sprawiła zawód swojemu właścicielowi; wreszcie otworzył oczy, przenosząc ich spojrzenie na jej twarz, od podbródka, przez nos po kształtne łuki brwi, przeniósł je niżej, bezpruderyjnie przyglądając się jej orientalnemu, kuszącemu ciału, ciału, którego pragnął i ciału, które znał na wylot, ciału, które przysłoniło mu widok na świat na tak wiele lat. Miała rację, zaprosił ją tutaj z konkretnego powodu, innego niż te, które sama wskazała - ale on nie zapominał. Deirdre wykazała się w stosunku do niego niewdzięcznością, której wciąż nie odpracowała. Co gorsza, teraz już wiedział, że go okłamywała, choć nie mógł wiedzieć, jak często to robiła - zawsze brzydził się każdą ręką, która ją dotykała, a która nie była jego ręką. Był zaborczy, tak go wychowano: to, co należało do niego, nie należało do nikogo innego. Deirdre już od dawna była jego ulubioną zabawką - i wierzył, że była dość bystra, by rozumieć, z czym się to wiązało. Jego usta drgnęły w kpiącym, aroganckim wyrazie, dopiero wówczas, gdy przyznała się do bezmyślności.
- O to, że nie mówisz mi całej prawdy - Nigdy nie gustował w półśrodkach, półprawda tak samo nigdy go nie interesowała. Należała do niego i nie powinna trzymać przed nim tajemnic, żadnych. Chciał zawładnąć jej światem, zawładnąć nią, uwiązać na łańcuchu, a do tego musiał znać całą prawdę, nie tylko tą, o którą będzie dopytywał. Spojrzał przy tym prosto w jej oczy, znów gniewnie, choć teraz jego wzrok nabiegł czymś bardziej złowrogim, podłym, podejrzliwym. Arogancko wstrętnym. - Jak często ci się to zdarza, jeśli nawet nie wiesz, co mam na myśli? - Nie zamierzał ani nie chciał jej naprowadzać na właściwy trop, robiąc to dałby jej jedynie podłoże do kolejnych, mniej lub bardziej wyrafinowanych kłamstw. Konsekwentnie odbierał z jej życia moc sprawczą, przywłaszczając ją sobie samemu: poczucie, że może wiedzieć wszystko miało być istotną częścią tego wieczoru. Sam ją tego nauczył: poczucia własnej wartości, siły, z jaką potrafiła z nim w tym momencie rozmawiać - i wierzył, że w każdej chwili rzeczywiście jest władny jej tę moc odebrać. Zapytał o Sauveterre'a wprost, nie usłyszawszy odpowiedzi, na jaką liczył, choć tak naprawdę wcale nie powinien musieć o to pytać - Deirdre sama winna do niego przypełznąć i wszystko wyznać zanim on zainteresował się tym sam. Zapewne miał ją każdy spośród rycerzy siedzących przy tamtym stole, ale nie sądził, by każdy z nich posiadł także jej serce i umysł - jak Sauvetterre. Wciąż je posiadał, skoro gotowa była go tak zajadle bronić?
- Nie zrobiłaś - Choć urwał, jakby się z nią zgadzał, to ton, który obrał, bynajmniej tak nie brzmiał - wciąż wydawał się pusty i beznamiętny, jakby zamyślony. - Czy może też zapomniałaś mi powiedzieć, że zrobiłaś? - Jeśli pomijała istotne szczegóły w takiej sprawie, mogła je ominąć w każdej, a on musiał w nią zwątpić: zwątpić, by ofiarować kolejną lekcję pokory, której wciąż nie była w stanie pojąć. Nie mogła przed nim zatajać szczegółów ze swojego życia, bez tego nie był w stanie chwycić wszystkich sznurków tej marionetki - a nie zamierzał pozwolić jej się wymknąć z rąk. Miał przed sobą przeciwnika, którego być może zlekceważył, na krótko pozwolił mu rozdawać karty - ale zreflektował się w porę i nigdy nie popełniał tego samego błędu dwa razy. Fakt, że nie okazała mu nigdy braku szacunku nijak jej nie ratował, nie była przecież aż tak głupia, żeby próbować - nie szanować mogła go jedynie w duchu, burząc wszystko, co dla niej wypracował. - Szkoda - stwierdził dziwnie lekko, choć wciąż z żalem, usiłując uchwycić spojrzenie jej czarnych oczu. Wielka szkoda, Deirdre, że dotąd nas to wszystko doprowadziło.



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Łaźnia 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Łaźnia [odnośnik]28.03.18 16:11
- I nie zaprosiłeś mnie tu również po to, by wysłuchiwać nudnej historii mojego życia - odparła natychmiast w podobnym tonie, nie mogąc powstrzymać lodowatego rozgoryczenia. Rozżalenia, wściekłości i wstydu: wstydu za to, że mu zaufała, za każde obnażenie się z uczuciami, za mimowolne pęknięcia na fasadzie kłamliwego dystansu. Ofiarowywała mu szczerość, jako pierwszemu, od dawna jeśli nie od zawsze, wierność, bez masek, pozbywając się resztek ostrożności - a on oskarżał ją o łgarstwa, budując pomiędzy nimi ścianę. Wolała go szczerze wściekłego, konkretnego; za to go pokochała - za nieposkromione emocje, pozwalające jej nie tylko uczyć się z nich czerpać, ale i go rozumieć. Przewidywać nastroje, wiedzieć, czego oczekiwał. Niezależnie od przyjętej interpretacji: tej, której się obawiała - zaciągnął ją tu jako prywatną kurwę, gwarantując ją sobie na wyłączność, przychodząc kiedy tylko chciał i używając ją jako odskoczni od problemów i nudy małżeńskiego życia - i tej, której pragnęła - chciał ją ochronić, zagwarantować dom, miejsce, w jakim mogła się rozwijać, przynosząc mu dumę ze zdolnej wychowanki, przyczyniając się do sukcesu Czarnego Pana - nie chciał jej przeszłości. Nie chciał słyszeć o tym, kim była. Stworzył ją na nowo, paląc przeszłość, a zabawa popiołami wydawała się mało interesująca wobec igrania z czystym, nowo wznieconym ogniem, hartującym ją w jego rękach. – By pytać o wspomnienia z dzieciństwa, imiona przyjaciół. O to, czy uczyłam się w domu, w Chinach, w Japonii - a może tu, w Hogwarcie, w Gryffindorze. Co lubię a za czym nie przepadam, jak pracowało mi się w Ministerstwie - kontynuowała zacięcie, nie mogąc pojąć jego zaślepienia. Nie chciał tego. Im mniej o niej wiedział, tym lepiej: dla nich obojga. Dla niej, chroniącej choć odrobinę siebie przed jego wpływem, rozumiejącej, że brak zainteresowania rysuje pomiędzy nimi wyraźną granicę, przekreślającą zarazem złudną nadzieję na coś więcej - i dla niego, widzącego w niej jedynie przedmiot, ciosany według swej woli, ostry i niezawodny, pozbawiony skaz i przebarwień z przeszłości. – I jak wyglądało moje narzeczeństwo i dlaczego to ja je zakończyłam, bez skrupułów i rozpaczy - zakończyła, nieruchoma jak posąg, czując jedynie coraz mocniejszy ból rozcinanej własnymi paznokciami skóry. W tym momencie nienawidziła go najbardziej na świecie, bardziej, niż siebie samej, bardziej niż mar z dawnego życia - traktował ją protekcjonalnie, pogardliwie, obrzucając bezsensownymi wyrzutami. I robił to właśnie teraz, w najcięższą noc, skupiając się na czymś, co nie miało najmniejszego znaczenia. Jutro mogli zginąć.
Może dlatego nie próbowała zaplanować następnych poczynań, przypomnieć sobie sygnałów ostrzegawczych w zachowaniu Sauveterre'a, mogących świadczyć o tym, że zamierza opowiedzieć Rosierowi własną, nieprawdziwą wersję historii. To nie było istotne, znała Tristana na tyle dobrze, by wiedzieć, że niezależnie, co usłyszał, ułożył dźwięki w własną wersję symfonii. Uwielbiał niszczyć - i uwielbiał kreować, dostosowywać świat do swoich ram, do własnej wizji, w której najwidoczniej ujrzał ją jako kłamliwą kurwę, ślepy na oddanie, które nieraz mu udowodniła.
- Znam swoje miejsce, Tristanie - dodała spokojniej a jej czarne spojrzenie pozostało gładkie, bez najmniejszego wyrzutu, jedynie z nutką dobrze tłumionej niewygody z powodu tak upokarzającego stwierdzenia; nie wzbudzała jego zainteresowania, jej historia nie spędzała mu snu z powiek: była tu po to, by go zadowolić, tak, jak tego oczekiwał. I zgodziła się na taką rolę. -  Gdybyś zapytał, odpowiedziałabym ci. Nie sądziłam, że interesuje cię moja prawda - odparła, odgarniając wilgotne włosy na plecy; woda, która z nich skapywała prosto na piersi, zdążyła wystygnąć, przejmując ją zimnym dreszczem. Mówiła to bez wyrzutów, mówiła z pokorą, panując już nad głosem - obydwoje tego nie chcieli, nie chcieli wskrzeszania kogoś, kim kiedyś była. – Ale skoro nalegasz, proszę, nie mam nic do ukrycia. Poznałam Sauveterre w Ministerstwie. Po jakimś czasie zostaliśmy narzeczeństwem. Potem - zerwałam zaręczyny, łamiąc mu serce, on wrócił do Francji. A teraz znów znalazł się w Londynie, o czym nie wiedziałam, dopóki przypadkiem nie wpadłam na niego w galerii - wyartykułowała beznamiętnie; nie wzbudzało to w niej już większych emocji, wyjaśniła z Apollinare'm wszystko, co chciała, a napięcie, jakie przyniósł jego powrót do Londynu, rozmywało się w na nowo podjętym porozumieniu. Nigdy nie potrafił wykrzesać w niej takich emocji, które teraz przejmowały jej ciało dreszczami. Przestała przejmować się ohydną atmosferą Wenus, teraz czuła się tylko poturbowana i niezrozumiana, walcząca o coś, co nie miało prawa istnieć. – O tym, że dołączył do Rycerzy, zorientowałam się dopiero na spotkaniu. Wcześniej widziałam go jeszcze raz, tuż po wybuchu anomalii. Spędziłam z nim noc; sądziłam, że tak zdławię tęsknotę, ale...to była pomyłka - kontynuowała tym samym wypranym z emocji tonem; nie była wtedy tutaj, nie była wtedy z nim - choć on był z nią, w jej myślach, w pragnieniach, w zamkniętych mocno powiekach, spod których ciekły łzy; w tęsknocie, przeszywającej całe ciało na wskroś. Nie musiała dodawać za kim tęskniła, musiał widzieć to w jej oczach, nawet przesłoniętych parą wodną i inną mgłą: wycofania i cierpienia. – To, co nas łączyło, nie jest już istotne. I, z perspektywy czasu wiem, że nigdy nie było - Tamta miłość tylko ją uwrażliwiła, zahamowała, gwałtownie ściągnęła ze ścieżki, którą powinna od zawsze podążać. Straciła dwa lata, które mogła poświęcić sobie, i chociaż wspominała z pewnym sentymentem wspólne życie, to nie potrafiła teraz odczuć w pełni tamtego spokoju, bezpieczeństwa, partnerstwa. Stała się kimś zupełnie innym, dawna Deirdre wzbudzała w niej jedynie politowanie - silniejsze od tego, które czuła teraz, stojąc przy nim nago, ignorowana i besztana za coś, czego nie uczyniła. Zrobiła krok w tył, zaciskając na chwilę usta, coś dziwnego drapało ją w gardle, zapowiedź wrzasku lub szlochu, jaką zdławiła, wypowiadając ostatnie słowa. Ciszej, robiąc kolejny krok w tył, opuszczając luźno ramiona wzdłuż ciała, bez próby obrony ani przeprowadzenia ataku.
- Skoro ufasz mi tak bardzo, by przyprowadzić mnie przed Jego oblicze i ręczyć za mnie własną reputacją i życiem; skoro wierzysz mi na tyle, by jutro polegać na mnie w Azkabanie; skoro zasypiasz przy mnie, nie bojąc się, że w nocy poderżnę ci gardło, jak możesz stale uznawać mnie za kogoś, kto cię z premedytacją oszukuje? - spytała po prostu bezradnie: nie rozumiała go. Sugerował jej zdradę, kłamstwo, manipulację; nie dopuszczała się ich od długich miesięcy, od momentu, w którym spotkali się poza Wenus a on - nauczył ją pierwszego, prostego czarnomagicznego zaklęcia. Powinna uznać to za komplement, roześmiać się perliście, z dumą, wprowadzić jeszcze większe zamieszanie, zaakcentować swoją sprawczość - ale nie chciała tego. Całe ciało bolało ją od napięcia, ustępującego tylko na moment pod naciskiem gorącej wody. Ciężar Wenus przygniatał ją, perspektywa Azkabanu przerażała, a Rosier przynosił jej jedynie cierpienie. Zdawkowe szkoda zapadło jej w pamięć, przecinając trzymające ją w całości macki. Znała wiele odcieni męskiego szaleństwa, z których najwyraźniej wybijała się męska zaborczość, pragnienie oznaczenia terenu, upewnienia się, że nikt nawet nie spojrzy na zdobytą ziemię, ale pasowało to raczej do żon, do wybranek, o które walczyli latami, w końcu oznaczając je jako swoje. Machinalnie przesunęła prawą dłonią po palcach lewej, przywykła już do obrączki zdobionej rubinem, teraz ułożonej tuż przy łóżku. Nie chciała zabierać jej do Wenus, nie była tam sobą - a teraz czuła, że już nigdy nie założy pierścienia ponownie. Przeniosła wzrok z twarzy Rosiera w bok, by później odwrócić się. Powiedziała wszystko, co mogła - była już zmęczona, przerażona, chciała zostać sama, wgryźć się w knykcie aż do krwi, by stłumić wrzask strachu i szloch; już nie czuła potrzeby powtarzania planu, coś zmroziło szybciej bijące serce. Znów nie miała już nic do stracenia - może jutro odnajdzie w tym słabą pociechę, stając na wprost dementorów, pewna, że nie doszukają się w niej nawet drobiny szczęścia, jakim wydawały się jej ostatnie tygodnie.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Łaźnia [odnośnik]29.03.18 11:47
Wciąż nie reagował, zacięte słowa Deirdre zdawały się nie mieć znaczenia - nie ona decydowała, po co ją właściwie tutaj sprowadził. Nawet, jeśli miała rację, nigdy nie pytał o drobiazgi z jej przeszłości, nie uważając, ze miały jakiekolwiek znaczenie, to Sauvetterre był w tej historii kimś innym, kimś, kogo personalia winna mu zdradzić dużo wcześniej, kimś, kogo przed nim - po co? - zaciekle ukrywała, a to wzbudzało czujność. I obawy. Zdradził zainteresowanie dopiero, kiedy przepełnione goryczą słowa zahaczyły o temat dawnego narzeczonego, Deirdre musiała mieć wcześniej jakieś życie, choć nigdy nie doszukiwał się w nim normalności: wydawało się być zarezerwowana dla czarodziejów innych niż ona. Nie przerywał jej, wzniecona w niej złość doskonale komponowała się z tym, co zaplanował dla niej tego wieczoru: chciał dojrzeć w niej te uczucia, zagubienie wtrącające w przepaść rozpaczy, gniew, żal, bezradność, moc pejoratywnych doznań, które kwitły tak samo w nim samym, kiedy z listu poznał prawdę od człowieka, który o Deirdre wiedział więcej, niż on sam. Należała do niego - takie sytuacje nie powinny się zdarzać, wystawiała go na śmieszność, choć zapewne nawet nie zdawała sobie z tego sprawy. Gorycz, z jaką mówiła, brzmiała przekonująco, choć Tristan nie zapominał, że również jej smak Deirdre potrafiłaby udać perfekcyjnie - w odgrywaniu ról nie miała sobie równych, a on musiał wyważyć rozsądek i czujność z tym, co czuł on sam. Pragnął jej, pragnął jej oddanej i wiernej, posłusznej, przepełnionej wdzięcznością, pragnął jej całej, na własność, na wieczność, dla siebie. Oskarżał ją o to, co w rzeczy samej uczyniła: zatajenie przed nim prawdy, którą była mu winna. Niepokoiło go, że była do tego zdolna - ale wszak odnalazła się w gąszczu niedopowiedzeń i chwyciła się tematu Sauveterre'a, nie Blacka, o którym także wspomniał, nie Wenus, o którym rozmawiali na początku, czy w innych kwestiach była z nim szczera, czy jednak była dość bystra, by rozwikłać zagadkę, podążając za powiązaniami byłego narzeczonego? Twierdziła, że zna swoje miejsce - czy mógł jej zaufać? Czy nie byłby głupcem, ufając jej?
Wyprostował się, wyrywając z objęć kojąco ciepłych fal - zamiast tego przesunął kilka kroków, jedynie pozornie podążając za nią, w rzeczywistości kierując się ku brzegowi, o który wsparł się plecami, zahaczając o suchy marmur basenu łokciami, z nieco większą uwagą - i zdecydowanie większym zainteresowaniem - wsłuchując się w kolejne wypowiadane przez nią słowa. W milczeniu, nie przerywał jej, chcąc pozwolić jej wyartykułować każde słowo, któremu chciała dać wybrzmieć: w nadziei, że podejmie tym razem dobrą decyzję, zatrzymując spojrzenie na jej bielejących, zroszonych wodą piersiach.
Nie wiedział nawet, jak świeża była to sprawa: jeśli poznali się jeszcze w Ministerstwie, to przez długie lata mogli nie mieć ze sobą kontaktu - to wiele w tej opowieści zmieniało. Tristan tego nie wiedział, wiedzieć nie mógł, patrzył na nią bez wyrazu, nie reagując na żadne z jej słów. Spotkali się przypadkiem, tak twierdziła, a on nie miał powodów, by sądzić, że było inaczej - żadnych, za wyjątkiem naturalnie nasuwających się na myśl podejrzeń. Spała z nim, czy gdyby próbowała go okłamać, mówiłaby o sprawach tak intymnych? Tylko, jeżeli próbowałaby zatuszować coś znacznie większego, a tego nie byłaby w stanie ukrywać zbyt długo. Nie podobało mu się to, krew w żyłach zawrzała, uniósł spojrzenie ku jej oczom - ostrzegawczo - nie dość, że odeszła od niego, by paść w ramiona starca, to jeszcze po drodze zwiedziła sypialnię byłego narzeczonego.
- Miało cię już pół Londynu, a ty się dalej kurwisz - mruknął niemal od niechcenia, z odrazą, ale i zawodem, krzywiąc usta, wplatając w jej słowa tylko to krótkie stwierdzenie, nie potrafił zachować go w sobie: zdradziła go wtedy całą sobą. Zdławić tęsknotę, upokarzające wyznanie okraszone słodyczą triumfu było mu prościej przyjąć - tę potyczkę z Sauveterrem wygrał - przynajmniej jeżeli Deirdre mówiła prawdę. Mogła nie uważać się wtedy za jego, ale wciąż jego była: nigdy nie pogodził się z jej zerwanym w tamtym czasie łańcuchem - pies, który kierując się głupotą zbiegnie z ogrodu, wciąż należy do właściciela. - Nazywasz to pomyłką - dobrze - czy nie jesteś przy mnie zbyt długo, by pozwalać sobie na podobne pomyłki? - Zawsze wymagał od niej dużo, jako od uczennicy, jako od protegowanej, jako od kochanki, wymagał od niej kierowania się rozumem, nie chwilową zachcianką, która tamtej nocy wepchnęła ją w ramiona Francuza, wbrew jemu, na przekór niemu, na złość jemu. Palce dłoni zacisnęły się w pięści, kumulując gniew, chwilę później się rozprostowały, szukając ujścia; wciąż patrzył jej prosto w oczy, dostrzegając kryształowy błysk pierwszej łzy. Nie zareagował.
Podobnie, jak na jej późniejsze słowa, rad, że nie dostrzegała, jak mocno się w tej reakcji obnażył: tak, zaprowadził ją przed oblicze Czarnego Pana i wierzył, że ze wszystkich sił służy ich wspólnemu panu, nie bał się z jej strony fizycznego sztyletu wbitego w plecy; w to szaleństwo wtrącały go emocje, które względem niej odczuwał, zaborczość, wściekłość, zajadłość rzucające cień na przywiązanie, którego ani nie potrafił ani nie chciał przerywać. Była dziwką, a on pokochał dziwkę - zawsze szukał w uczuciach siły, nie słabości, ale jeśli jej wyrachowanie okazałoby się wystarczająco silną i mocną tarczą, to jedynie rozbiłby się o skałę jak jedna z tysiąca fal. Nie było o tym mowy.
- Należysz do mnie - przypomniał jej, a może sobie, odrywając umysł do zbyt szybko przelatujących myśli. - Twoja przeszłość też należy do mnie, Deirdre - kontynuował, pewniej, bo przecież wiedział, co robił: nawet, jeśli miała zamiar nim manipulować, to on nie miał zamiaru poddać się temu łatwo - i wciąż grali w grę, którą wciąż mógł wygrać. I miał zamiar to zrobić. - To, co zapomniane, twoje słabości, nietrafione wybory, nic nie znaczące nawyki z dzieciństwa, mało rozwijające nauki, nie są istotne - Dał jej więcej, dał jej coś lepszego, miała rację, nie miał ochoty o tym słuchać, bo stworzył ją na nowo, wyciosał w najtwardszym surowcu, w diamencie, odsłaniając jej błysk dzień po dniu. Pomógł jej rozkwitnąć jako Czarnej Orchidei, stworzył ją jako Czarnego Łabędzia. - Ale kiedy przeszłość zaczyna cię dopadać, muszę o niej wiedzieć. - Dlatego wszak wiedział o jej ojcu, rodzinie, o zaciągniętych długach i dawnym protektorze, dlatego musiał wiedzieć o Sauveterze, niezależnie od tego, co myślała o tym ona. Historia zatoczyła koło, porzucony Apolinaire wrócił, winna była go poinformować. Od razu. - W przyszłości nie będziesz zwlekać - powiadomił ją, ostro, karcąco, nie zamierzając pytań, czy ma chęć to uczynić - to był jej psi obowiązek, bo dziś to on władał jej sercem, duszą i ciałem i nie zamierzał porzucać swojego prywatnego dominium. - Nigdy nie było ważne - powtórzył po niej, szukając blizn, otwartych ran, słabości, w które mógłby uderzyć błędny rycerz, który powrócił do Anglii. Musiał się nimi zająć, zabezpieczyć, upewnić, że nie jest narażona na atak. - Dlaczego? - Zgnieść, rozedrzeć, torturować, zobaczyć, jak bardzo boli: wspomnienia były niebezpieczne tylko wtedy, kiedy wciąż były żywe. - Miałaś za niego wyjść - Być żoną, być może dzisiaj matką, mieć dom, taki prawdziwy, wieść normalne życie normalnego czarodzieja, pełne stabilności, którą doceniała. Nie żałowała?
- Nigdy bym nie pomyślał, że mnie oszukujesz, gdybyś sama nie sprawiła, że pojawiły się we mnie wątpliwości - dodał w zamyśleniu, odciągając spojrzenie od niej, wynurzającej się już z wody, przenosząc je przed siebie, w leniwie unoszące się wraz z wonnościami opary. Przerzucenie winy na nią nasuwało się na myśl jak oczywistość, nawet jeżeli sam wiedział, że to nie jest prawda, że rzeczywista przyczyna kryła się w jego czarnym sercu. Nie zamierzał pozwolić jej odejść - tak jak nie zamierzał jej zatrzymywać. - W płaszczu mam papierosy - rzucił więc, przekrzywiając głowę w jej stronę, z wolna wychodzącej z kąpieliska. - Przynieś mi jednego - podejdź z nim, zbliż się, wróć.



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Łaźnia 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Łaźnia [odnośnik]29.03.18 14:50
Znów przystanęła gwałtownie w wodzie, zahamowana jego głosem, szorstkim i ociekającym pogardą, obrzydliwym i gniewnym. Tylko on potrafił na nowo wzbudzić w niej wstręt, który czuła do samej siebie podczas pierwszych tygodni w Wenus; nasycić zohydzeniem do własnego ciała, podeptać pewność siebie, zgnieść dumę z tego, że przetrwała, i zamienić ją w gorący węgiel, parzący dół brzucha aż do odrzucającego zapachu palonego mięsa. Oblał ją zimny pot - a może to tylko spływająca z ciała woda objęła ją bolesnym szronem, sięgającym aż do poszarpanego serca. Żądał prawdy, a gdy ją otrzymał, karał ją za to, odrzucając jeszcze wyraźniej. Jak miała się w tym odnaleźć, jak znieść to, na co ją skazywał, wypiętrzając jedynie zwierzęcy strach przed tym, co miało nadejść wraz z następnym wieczorem? Zagryzła wnętrze ust do krwi, poczuła jej rdzawy smak na języku, ale nie odwróciła się, by w żaden sposób nie dać po sobie poznać, jak potwornie zabolało ją to jedno zdanie, zapadając w pamięć, rysując na smolistej powierzchni kręgi, trujące, toksyczne, przypominające najgorsze koszmary. W innych okolicznościach wymierzyłaby mu policzek, rozwścieczona pytając o to, po co w takim razie trzyma ją u swego boku, ale tej nocy nic nie było takie, jak powinno. Jedynie cierpienia znosiła w znajomy sposób, w milczeniu, oddalając się od niego w kierunku wyjścia z basenu - w rytm jego słów.
- Nie byłeś wtedy przy mnie - sprostowała te następne odruchowo, ostrzej, jakby cios, który wymierzył jej przed momentem, wybudził ją z letargu usłanego niewygodnymi pościelami żalu i psychicznego cierpienia. Wściekłość nie trafiała jednak na podatny grunt, mieniący się minerałami dumy i pewności siebie, a sypała się rozżarzonym popiołem na podłoże mokre, grząskie, lepkie, gaszące jakikolwiek silniejszy wybuch emocji. Odwróciła się na sekundę przez ramię a kiełkujący żal o to, że jej wtedy nie zatrzymał, zdusiła w zarodku, lecz słabe przebłyski skrywanych emocji migotały w jej czarnych oczach; ogniki świecy przesłoniętej lampionem, rzucające nierówne cienie na wypowiadaną prawdę. Należała do niego - i dlatego w milczeniu znosiła następne słowa, zniknął gdzieś pełen goryczy słowotok, skrzywdził ją i wycofywała się coraz bardziej, odepchnięta i wzgardzona, w nieskończoność odtwarzająca pogardliwe oświadczenie. Nie przywykła do ostrych przytyków do kurwienia się, za każdym razem, zamiast blaknąć, zadawało jej więcej ran - a mimo to ciągle trwała przy nim, wiążąc przerażone serce u jego boku: nabiegające żywszą krwią za każdym razem, gdy znajdował się blisko, gdy patrzył na nią tym ostrym, wymagającym wzrokiem, gdy szarpał ją za włosy, by nasycić się nią jeszcze bardziej. Tęskniła za tymi żałosnymi dowodami na istnienie czegoś, czego obawiała się najbardziej - a co mogło zostać odebrane jej na zawsze już jutro; o ile nie dokonało się dzisiaj. Przerażona i zdezorientowana, z trudem zbierała myśli, starając się nadążyć za jego ofensywnym tokiem rozumowania.
- Dlatego ci o tym nie mówiłam - odparła spokojnie, bez poirytowania, zbyt zmęczona i obolała po tej niefizycznej szarpaninie, by móc odpowiedzieć na jego brak rozsądku ogniem, wskazać nieścisłości, które popełniał, obnażyć braki w logicznym rozumowaniu, skazującym ją na rolę niewdzięcznej dziwki. – Sauveterre jest tym wszystkim, nietrafionym, zapomnianym nawykiem, nieistotną przeszłością - Jak długo mogła mu to tłumaczyć? Z każdym wypowiedzianym słowem czuła się coraz gorzej, kajała się przed nim jak przyłapana na największym grzechu uczennica - a przecież nie zrobiła nic złego. Czy tak miało to wyglądać? Czy będzie wpędzał ją w poczucie winy przy każdym, nawet przypadkowym, dotknięciu wolności, karząc ją za to, że nie spowiadała się mu z każdego detalu? Sprzeciw szarpnął postronkami jej mięśni, pewniej postawiła stopy na kolejnych schodkach, wynurzając się z wody, tym razem całkowicie. Czarne włosy zakryły połowę pleców, a złota bransoleta ocierała nieprzyjemnie kostkę przy każdym kroku. Dyskomfort równie męczący, co prowadzenie rozmowy o jej cnotliwym narzeczeństwie - tutaj, kilka lat później, stojąc nago w przesyconej aromatem róż łaźni, w domu szanowanego lorda, pogruchotana oskarżeniami i dystansem, przerażona wizją samobójczej misji, posyłającej ją do Azkabanu, z mężczyzną, którego pokochała tak mocno - i tak wbrew sobie - że dawna słabość do Sauveterre wydawała się z perspektywy czasu dziewiczym zauroczeniem. – Nie byłam z nim naprawdę szczęśliwa - odpowiedziała po prostu, zdziwiona, że dopiero teraz te słowa przychodziły jej z naturalną łatwością, szczere i proste. Kochał ją do szaleństwa, dbał o nią, wspierał, głaszcząc i pieszcząc, lecz dopiero niedawno poznała smak czegoś więcej od zadowolenia, od zwykłej, przyziemnej radości z tego, że ma własny dom, ciche mieszkanie i błękitnookiego artystę, gotowego całować jej dłonie i stopy. – I nie byłam przy nim w pełni sobą - Zawsze chciała więcej, mocniej; metodyczne porządkowanie przestrzeni wokół siebie miało uchronić ją przed wewnętrznym chaosem, powstrzymać buzujący ogień, poskromić pragnienia. Perfekcjonizm i pedantyzm - dać rozpalonemu umysłowi zajęcie, umożliwić wtłoczenie w ramy społeczeństwa, zaspokojenie podstawowych potrzeb. Miała być wdzięczną żoną, dobrą przyjaciółką, powierniczką i matką ich dzieci; miała, ale podjęła ryzyko, przekreślając to, co dobre i przewidywalne. Straciła wiele, ktoś wydarł z rąk życie, pozbawiając ją godności, lecz - znów - gdy spoglądała na przeszłość z tego miejsca, czuła jedynie spokój. Każdy błąd doprowadził ją finalnie do potęgi, do Czarnego Pana, do mrocznej magii pulsującej na lewym przedramieniu - i do Rosiera, który pozwolił jej osiągnąć to, o czym zawsze marzyła, ośmielając ją, wzmacniając, ciosając ze zbędnych słabości. Ufała mu bardziej niż samej sobie - i odkąd ich ciała znaczył Mroczny Znak, nie traciła tej wiary, nawet jeśli tego wieczoru wystawiał ją na bolesną próbę. Mimo wszystko potrafiła oddzielić uczucia od rozsądku, swoje zapatrzenie w Tristana, z nadzieją i oddaniem, od śmierciożerczej pokory. To, że mieszał obydwa światy, czarnomagiczne sacrum i ich prywatne profanum, namiętne, brudne i bliskie tortur, nie pozwalało jej na samodzielność, na chłodną ocenę, lecz nie mogła tego zmienić. Zrobiła wszystko, by wyrwać się spod jego jarzma, w końcu godząc się z tym, kim się stała, kim stała się u jego boku. Do dzisiejszego wieczora – szczęśliwa, ciągle będąc sobą, silną i rozumiejącą swoją rolę. Nawet wtedy, gdy zrównał ją z ziemią i opluł jej uczucia, gdy pokazał, jak niewiele znaczy jej szczerość i oddanie; zawsze żądał więcej. Nawet nie zorientowała się, że stoi w miejscu, wpatrując się w dół drzwi łaźni, w przytrzaśniętą nimi koronkową bieliznę.
- Nie spytałeś - powiedziała tylko cicho, być może nawet niesłyszalnie przez pozostającego ciągle w wodzie mężczyznę. Nie dała mu żadnych powodów; gdyby Sauveterre stanowił rzeczywisty problem, wolałaby uprzedzić lawinę nieporozumień, lecz nie sądziła, że powrót Francuza w jakikolwiek sposób odbije się na relacji, na której tak mocno jej zależało. Ciągle nie mogła uwierzyć w zazdrość Tristana, zamiast pełnej uczuć zaborczości widząc chęć ukarania jej, złośliwego i podłego sprowadzenia na nią kolejnej porcji cierpienia. Zamilkła ponownie, zastanawiając się, czy spytać o to, skąd wie - ale nie było to istotne, dowie się tego później, o ile jakiekolwiek później miało szansę nadejść. Myśli ponownie powróciły do Azkabanu, lecz abstrakcyjny strach przed tym, co nieznane, musiał ustąpić temu prymitywnemu, związanemu z chwilą obecną. Mogła zniknąć za drzwiami - a potem jeszcze dalej, pozwolić zaleczyć rany, uspokoić rozdygotane serce, ale nie było to możliwe; czekało na nich wyzwanie, musieli współpracować a to, co wysączało się właśnie wraz z krwią z rozrytego serca nie powinno mieć wpływu na ich poczynania. Zresztą, czy nie obiecał jej, że nie da jej odejść? Dlaczego więc ranił ją w ten sposób, odrzucając? Przełknęła słowa buntu, cisnące się na drżące usta. Potrzebowała go, nawet jeśli z trudem utrzymywała własną gorycz w ryzach, urażona i wystraszona jak zastraszone szczenię, rozważające, czy karzącą dłoń należy ugryźć aż do krwi - czy polizać, skomląc przeprosiny.
Spięte ciało buntowało się przed rzuconym rozkazem, prostą komendą, jaką nonszalancko wydawał jeszcze za czasów Wenus. Uklęknij, rozbierz się, odwróć; podaj mi kielich, cygaro, lustro z rozsypanym wróżkowym pyłem; reagowała na to niemal instynktownie, ciągle odwrócona idąc w kierunku płaszcza. Zsunął się z półki, pochyliła się nad nim na sekundę, wykorzystując szukanie papierośnicy na opanowanie drżenia dłoni. Zacisnęła palce wokół metalu, prostując się i wyciągając z niego białą bibułkę. Mogłaby zgnieść ją wraz z zawartością na proch, rzucić mu je w twarz, wyrzucić z siebie złość i upokorzenie, jakie kumulowało się falami odkąd postawiła stopy w dawnych komnatach, ale nie zrobiła tego, nieśpiesznie powracając do wody, z twarzą zakrytą włosami. Z ulgą przyjęła ciepłą wodę, zdążyła zmarznąć, emocje wypaliły ją do cna. Podeszła do niego, z wzrokiem utkwionym gdzieś obok, niżej, z pokorą i wycofaniem, zatrzymując spojrzenie na jego palcach, w które wsunęła papierosa - przystając w pewnej odległości, jakby jego rozgrzane kąpielą ciało parzyło - i jakby usłuchała jego słów, odsuwając się od niego, odnajdując nowe miejsce, na które ją wypchnął, skazując na powolną, wewnętrzną agonię.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Łaźnia [odnośnik]30.03.18 21:11
Miała rację, nie było go przy niej. Mógł ją wyrwać z objęć Wenus wcześniej, być może, ale w tym momencie zdawało się to nie mieć większego znaczenia - nie był przy niej nie bez powodu i nie z własnej decyzji, nie był przy niej, bo utkała dziurawą sieć intryg, sądząc, że ta będzie bezpieczniejsza od jego protekcji. Być może by była, ale nie zamierzał się na nią godzić, ani w tamtym momencie, ani później, ani nawet teraz, kiedy wracała ku tamtym dniom wspomnieniami wciąż budzącymi wrzenie krwi. Ostry ton jej głosu nie umknął jego uwadze, a Tristan nie zwykł przyjmować uderzeń bez parowania:
- Odeszłaś - odparł, wodząc spojrzeniem za jej wynurzającym się z wody ciałem, błyszczącej skórze o orientalnym odcieniu, naprawdę sądziła, że jest w stanie odebrać mu coś tak doskonałego? Pragnął jej, jej ciała, jej pasji, jej ognia, ognia, który tlił się w niej zawsze, a który dopiero on wyzwolił. - Do niego? - Wiedział, że nie, misterna sieć żałosnej intrygi Deirdre oplatała starca prowadzącego sklep, chyba, że i w tym względzie kłamała: że starzec okazał się młodzieńcem, a zamiast sklepu prowadził galerię sztuki, ale historia zbyt mocno nie trzymała się sensu, Sauvetere nie miał dzieci, o których wspominała, a sama Deirdre manipulowała zbyt umiejętnie, by przymknąć oko na takie drobiazgi. Prawdopodobnie mówiła - tym razem - prawdę, prawdopodobnie, bo nie mógł wiedzieć tego na pewno. Sauvettere był jedynie mdłym, niestabilnym cieniem przeszłości, który padł na nią w chwili przepełnionej tęsknotą i samotnością, tęsknotą za nim, czyż nie? Nie potrzebował werbalnego zapewnienia, wychwytywał słówka i gesty, z których kreował rzeczywistość nie tylko najbardziej prawdopodobną, ale i tą, którą widzieć najbardziej chciał. Nigdy nie wybaczył jej tamtego odejścia - pozwolił jej popełnić błąd i z rozwagą wystrzegać się kolejnego, ale nigdy nie zaufa jej już tak, jak przed tamtym zdarzeniem i nie mogła o tym zapominać. Jego głos brzmiał ostro, głośno, mdłym echem jeszcze przez chwilę odbijając się od pustych ścian przestrzennej komnaty wypełnionej wonnym basenem. Kącik jego ust drgnął, kiedy dostrzegł zsuwający się z szafki materiał jego ciężkiego płaszcza - i pochylającą się nad nim Deirdre, bezwstydnie i lubieżnie, choć przypadkowo, eksponującą wdzięki nagiego ciała, drgnął, lekko, z niecierpliwiącym się zadowoleniem, własnie dlatego ostatni dzień życia chciał spędzić tutaj.
- Nie słuchasz mnie - upomniał ją, unosząc wzrok ku jej oczom, kiedy odwróciła się w jego kierunku, bez wstydu i bez zażenowania, nie kryjąc się nijak w tym, że na nią patrzył i śledził każde drgnięcie jej zgrabnego ciała, przecież właśnie po to ją tutaj sprowadził. Zadarł jedynie brodę, bezceremonialnie unosząc wzrok wyżej - ku jej twarzy. Z twarzy zniknęło zadowolenie, pozostał ostry, bezlitosny wyraz zawodu: nie miał bynajmniej nastroju do żartów, Deirdre popełniła błąd i musiała ponieść zasłużoną karę. - Sauvettere jest przeszłością - powtórzył po niej, usiłując złapać spojrzenie jej oczu, uchwycić je na dłużej, by dostrzec ewentualne czające się w źrenicach wątpliwości, nie widział ich, ale maski Deirdre były wykonane bardzo starannie, zbyt starannie, by był w stanie dostrzec w nich szramę. - Ale ta przeszłość wróciła, Deirdre - powtórzył po sobie, bo najwyraźniej wciąż to wypierała: nie negował tego, że jej dawny narzeczony rzeczywiście istniał tylko w dawnych dniach, ale jeżeli powrócił, stał się zagrożeniem. Musiał być pewien, że była na to zagrożenie przygotowana - tak jak na każde inne. - Wróciła - powtórzył jeszcze raz, być może chcąc się upewnić, że jego słowa - tym razem - dotarły do niej w pełni. To było ważne, kiedy zamierzchłe dni zlewały się z dzisiejszymi, nie mogła ukrywać przed nim żadnych zdarzeń - nie odkąd należała do niego. Zdążyła już udowodnić, że sama nie jest w stanie sobie z nimi poradzić, a on nie zamierzał ryzykować, nie w ten sposób. Dalsze słowa przyjął ze spokojem, odwracając spojrzenie znów w górę, za oparami unoszącymi się ku sklepieniu, odchylając głowę w odprężeniu lekko w tył. Puścił je mimo uszu, nie była z nim szczęśliwa, nie była sobą, oczywiście że nie - nie mógł mieć co do tego najmniejszych wątpliwości. - Nigdy nie byłaś sobą - poprawił ją więc, nie patrząc już na nią, utkwiwszy wzrok w jakimś martwym punkcie wysoko ponad sobą. - Przyzwyczajona do ogrywania ról zgodnie z zachciankami swoich gości, dzień po dniu, perfekcyjnie tańcząc do każdej melodii - Jego głos był monotonny, cichy, ale w pustej sali doskonale słyszalny. Rozdrapywanie starych ran zawsze było najstraszniejszą karą, a na tą sobie zasłużyła. - Wcześniej, równie perfekcyjna co nudna księgowa w ministerstwie - nie interesowała go jej posada, mogła być sekretarką, asystentką lub nisko postawioną urzędniczką, być może jeszcze stażystką, to wszystko nie miało ani znaczenia ani sensu, Deirdre otoczona stabilnością nie była sobą. Wbrew temu, co jej się wydawało, potrzebowała entropii, która obnażyła jej prawdziwe pragnienia, nie tylko władzy i potęgi, ale i zwierzęcego łaknienia krwi i rozpusty. Przeniósł spojrzenie na nią, zapobiegliwie zamierzając uciszyć ewentualny sprzeciw srogim wyrazem. - Jaka byłaś w szkole, Deirdre? Taka sama, przygotowana do niepasującej ci roli uczennicy? - Zamilkł, na krótko. - Jaka byłaś przy nim, w roli narzeczonej? - Wyrywała się ze schematów właściwych społeczeństwu, musiała wyrywać się z nich zawsze - i zawsze bez odwagi, by sięgnąć po to, czego w głębi ducha pragnęła, nawet, jeśli z tych pragnień nie zdawała sobie wcześniej sprawy. Taką ją widział. Przy nim była nimfą chaosu, ukierunkował ją i ociosał, ale praca najdoskonalszego rzeźbiarza byłaby niczym, gdyby rzeźbił w lichym materiale. - Jaka jesteś przy mnie? - Zapytał więc w końcu, tym razem jednak wyraźnie wyczekując odpowiedzi. Przy nim była tym, czego chciał on, tym, czym być chciała i tym, czym być musiała. - Nie toleruję nieszczerości, Deirdre - zaznaczył wyraźnie, odebrawszy od niej przyniesionego papierosa, rozpalił go, ocierając końcówkę o osuszoną skórę dłoni - zaciągnął się nikotyną, wypuszczając z ust kłąb gęstego szarego dymu, w bok. Chwilę później utkwił spojrzenie na jej twarzy, butnie, arogancko, z wrodzoną sobie nonszalancją, jakby przyglądał się upartej klaczy lub zawziętej suce, kontemplując taktykę złamania jej charakteru. Temperament był w cenie, zawsze, ale odpowiednio ukierunkowany i nigdy zwrócony przeciwko niemu. - Ubolewam nad tym, lecz nie posiadam daru jasnowidzenia. O sprawach związanych z twoją przeszłością przeważnie dowiesz się szybciej niż ja. Nie zamierzam pytać, w przyszłości sama mi o tym powiesz, bez zbędnej zwłoki. - Nakreślił więc zasady, które winna dodać do tych, które dotąd znała. Nie pytał: fakt, nie miał o co, nie spodziewał się, że umyka to kwestia tak istotna, niegdyś nazywał Sauvettere'a przyjacielem. - Zanim dowiem się sam - podkreślił, znów zamierzał odnaleźć jej spojrzenie, ale ona nie zamierzała na niego patrzeć. Wyciągnął przed siebie lewą, wolną dłoń, sięgając po jej nagą szyję, ledwie muskając ją opuszkami palców, następnie przesunął dłoń pod jej podbródek, niedelikatnie zaciskając dłoń wokół jej krtani - niedelikatnym gestem zmuszając ją, by na niego spojrzała, utkwiwszy wzrok w czerni jej źrenic z niemym pytaniem o to, czy nastała między nimi jasność.



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Łaźnia 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Łaźnia [odnośnik]31.03.18 13:33
Zazdrość. Było tylko jedne wytłumaczenie jego działań, chaotycznych i dyktowanych emocjami, rozkołysanych wściekłością, wypalającą się powoli do lśniących krwistą czerwienią węgli. Musiał usłyszeć o Apollinarze wcześniej, zdołał ochłonąć, pojawiając się w Białej Willi odgrodzony od niej murem niezadowolenia, nie na tyle mocnym, by wyrzucić ją daleko poza cudowny ogród, jaki dla niej tu stworzył. Pojawił się tu z troską o sprawę, o to, jak potoczyły się wydarzenia w Wenus, lecz nawet przekonanie o jego poświęceniu idei nie tłumaczyło całego ciągu zachowań, jakie zdążył jej zaprezentować. Z bolesnych czynów, z szarpania nią i pomiatania jak krnąbrnym dzieckiem albo raczej nieposłusznym zwierzęciem, wymagającym kopnięć i uderzeń, by ruszać się w odpowiedni sposób, przeszedł do słów – raniących jeszcze bardziej. Nigdy nie sądziła, że zdoła to przyznać przed samą sobą ale wolała, gdy zaciskał dłonie na jej posiniaczonych nadgarstkach, gdy wykręcał ręce, gdy niedelikatnie, zostawiając fioletowe smugi, poprawiał jej przedramię przy wypowiadaniu czarnomagicznych klątw. Potrafiła radzić sobie z fizycznym bólem, do perfekcji opanowując dysocjację – słuchanie lepkich od pogardy słów przynosiło inne, odleglejsze cierpienie. Nie przejmowała się opiniami innych, a od dłuższego czasu Rosier został jedynym, którego szanowała na tyle, by pozwolić mu sięgnąć głębiej. Lecz czy i on nie odsłonił przypadkiem czegoś, co do tej pory stanowiło jedynie abstrakcyjną pożywkę dla toksycznego uczucia; złudny przebłysk, w którego wątłym świetle zbierała siły na to, by znieść kolejne upokorzenia? Nie chciał, by wracała do Wenus, nie chciał, by dotykał ją ktoś jeszcze, nie chciał powrotu Apollinare’a do jej życia – stało się to nazbyt wyraźne i po raz pierwszy Deirdre pozwoliła sobie nazwać te uczucia, umieścić je w kontekście Rosiera, powiązać je ze sobą. Co nie przyniosło jej ulgi ani triumfu, powracała do ciepłej wody nieco zamyślona, ciągle spięta, nie zauważając wygłodniałego spojrzenia, którym przesuwał po pokrytym gęsią skórką ciele. Czuł zazdrość – i ta świadomość, zamiast wprawić ją w zachwyt, lecząc wcześniej zadane uderzenia, przeraziła ją jeszcze bardziej, uczyniła perspektywę Azkabanu nieznośną, przesuwając też to, co możliwe – i, dla niej, straszne – dla rozwścieczonego Tristana.
- Dobrze wiesz, że nie odeszłam do kogoś, nie odeszłam do innego mężczyzny – sprostowała, mówiąc już silniej i spokojniej, starając się odkryć w sobie na nowo pokłady pewności siebie, wyczerpane jednak zmiennymi emocjami i strachem. Odeszła dla siebie, by wyrwać smycz z męskiej ręki, by odzyskać niepodległość, by wyrwać się spod jego wpływów, by przestać go kochać – ale zrobiła to za późno. Wzdrygnęła się wewnętrznie, poruszanie tego tematu ją drażniło, pamiętała jego gniew, roztrzaskany kielich, porozcinaną szkłem skórę. Ból i rozkosz, rzucenie jej na kolana po to, by potem przyjąć ją w domu swojego ojca, w najpiękniejszym miejscu, jakie widziała w życiu.  – a po to, by móc sama o sobie stanowić – dokończyła ciszej, czując wstyd. Przed samą sobą, popełniła niewybaczalny błąd, którego konsekwencje będzie ponosić dalej, zapewne do końca życia. Konsekwencje, które przynosiły jej tyle samo cierpienia, co satysfakcji; tyle samo strachu, co triumfu. Dziś jednak nie odczuwała tych drugich, nie potrafiła wskrzesić w sobie dalszego buntu, zareagować tak, jak powinna – wysyczeć mu prosto w twarz, że nie ma prawa zwracać się do niej w ten sposób, rozjątrzać dawnych ran, poniżać, kpić i żądać absolutnej władzy nad jej życiem. Wykazałaby się głupotą, posiadł ją i posiadł te prawa, odebrał jej sprawczość i robił  z nią, co tylko zechciał. I nie potrafiła się temu sprzeciwiać, przełykając gorzkie upokorzenia, na które znowu ją skazywał, wypominając przeszłość.
- Wróciła – powtórzyła niczym echo, powoli powracając do sił, do próby ocalenia własnej godności, rozmywającej się w gęstej od zapachu róż mgle, unoszącej się nad lśniącą powierzchnią basenu. – Ale nie czuję się przez nią zagrożona – wyjaśniła. Już nie, Sauveterre zamieszał jej światem, nie znosiła niespodzianek, ale zdołała się z nim skonfrontować wystarczająco wiele razy, by czuć, że to nic nie zmienia. Myślała o nim, był w pewien sposób dla niej ważny, ale nie wpływał na jej zachowania, i na uczucia, intensyfikując tylko różnicę między tym, co kiedyś wydawało się jej miłością – a co kiedyś zabijało ją każdej sekundy spędzanej tuż przy boku Rosiera. – Ty też nie powinieneś– dodała śmiało, w zamierzeniu mając brzmieć uspokajająco, lecz dopiero później zdała sobie sprawę z tego, że mogło zostać to odebrane w zupełnie inny sposób. Wystraszyła się, lecz nie zaczęła się tłumaczyć: irytowała ją męska ignorancja, omijanie jej spojrzeniem, obdarzaniem uwagą  tylko wtedy, gdy była przed nim całkiem naga, nieprzesłonięta wodą; czy nie interpretowała zazdrości zbyt mocno? Czy jego niezadowolenie wynikało nie z uczuć a z materialnej zaborczości, z niechęci do dzielenia się wyjątkową własnością? Dlaczego jednak pytał – pytał o nią, z przeszłości, nonszalancko, ale jednak wykazując po raz pierwszy zainteresowanie tym, kim była. Na swój sposób, przekonany o tym, że zna ją najlepiej, ale nauczyła się dostrzegać nawet drobne przebłyski, cieszyć się każdym strzępem uwagi, jaki jej poświęcał.
- Najlepsza – odpowiedziała po prostu, bez dumy, bez kpiny, rzeczowo; zawsze była najlepsza, w tym co robiła, a przynajmniej taka starała się być. Była najbardziej wyuzdaną z dziwek, najgrzeczniejszą z uczennic, najwierniejszą z narzeczonych i najbardziej pracowitą z urzędniczek -  w każdej roli tak samo oddanie wypełniając swoje obowiązki, wiązana perfekcjonizmem, na uwięzi strachu o przekraczanie granic regulaminów i wytycznych, powtarzając bez końca wzorce narzucone przez społeczeństwo. Pragnąc potęgi i jednocześnie dławiąc swój dziki potencjał, którego nie potrafiła wykorzystać do swoich celów, zamknęła go więc głęboko w sobie; dopiero Rosier wyrwał go za krat, pozwalając jej odetchnąć pełną piersią, pokazując, że nie musi ukrywać swych pragnień. Budowane latami wewnętrzne granice roztrzaskał w pył, wznosząc te sygnowane własnymi, męskimi wytycznymi. – I taka też chcę być przy tobie – dodała, w końcu utrzymując jego spojrzenie, harde i zarazem wycofane; nie chciała opuścić gardy, i tak przyjmowała ciosy w milczeniu, lecz nie kłamała, znała swoje miejsce, zarówno w hierarchii, jak w ich dwuosobowej grze o dominację, którą od wielu miesięcy przegrywała z kretesem. – Dla ciebie – dodała bezgłośnie, hamując wewnętrzny opór: dziś tylko ją krzywdził, czynił te ostatnie godziny nieznośnymi, a i tak pozwalała mu nad sobą zapanować. Spoglądała na niego uważnie, na usta obejmujące koniec żarzącego się papierosa, ostrą linię szczęki, włosy opadające na czoło i oczy, ciemne i chmurne, rozżarzone wewnętrzną lawą, wywołujące w niej natychmiastową chęć pognania w skrajności: ucieczkę jak najdalej bądź znalezienie się jeszcze bliżej. Strach, upokorzenie i pożądanie; czuła tylko to, splecione w węzeł napiętych mięśni, reagujących odruchowo na jego gest uniesienia dłoni. Mrugnięcie, nerwowy ruch głowy, jakby zamierzała uniknąć wymierzonego policzka – wstyd spłynął na nią potwornym gorącem, gdy zdała sobie sprawę z tej widocznej, także w spojrzeniu, słabości. Nieadekwatnej, Rosier ledwie musnął palcami jej szyję, by później mocniej zacisnąć palce wokół gardła, ponownie zmuszając ją do wytrzymania jego spojrzenia. Nie znosiła tego, protekcjonalnego chwytania jej za szyję, brodę, żuchwę, tylko po to, by unieruchomić i zmusić do wytrzymania intensywnego wzroku. Jej wargi zadrżały, na sekundę obnażając część białych kłów, zaczerwienionych od ścieranej wcześniej szminki. Wymagał, żądał, odnosząc się do przyszłości tak pewnie, że na sekundę prawie zapomniała o tym, że tej przyszłości może nie być, że stoją tu przy sobie nago po raz ostatni, że ten stanowczy dotyk może być wkrótce jedynym echem ciepła w lodowatych wnętrzach Azkaabnu. Podniosła lewą rękę i oplotła lodowatymi palcami jego przedramię, poparzone i oznaczone Mrocznym Znakiem; jak wtedy, gdy próbowała od niego uciec, czując jeszcze smak dymu we własnych spragnionych ustach. Znamię przy znamieniu; nie próbowała odciągnąć jego ręki, by rozluźnił uścisk, wręcz przeciwnie, chciała, by zrobił to mocniej – by mogła przestać bać się tego, co znajdowało się przed nimi i poczuć, że stawią temu czoła razem. – To się już więcej nie powtórzysir; wychrypiała, pod palcami czując jego puls; wilgotne, gorące usta nie zamknęły się od razu, ostatnie słowo – uniżone, oddające mu cześć i przynoszące jej upokorzenie – zaistniało tylko w domyśle, zbyt wyraźnym jednak, zbyt widocznym w wilgotnym od emocji spojrzeniu, by mógł je przegapić. Chłodna dłoń opadła w dół, przestała czuć pod opuszkami palców twarde mięśnie; odwróciła też głowę, próbując wysunąć się z uścisku jego ręki, zawstydzona i obolała, a czarne włosy przesłoniły twarz, zakrywając także część jego dłoni.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Łaźnia [odnośnik]31.03.18 21:38
Wiedział, jak ważnym było sprawienie, by w głowie Deirdre nie pojawiły się kolejne wątpliwości; nieśmiało i wstydliwie wypowiadane przez nią słowa winny wzbudzić w nim odrazę, początkowy spokój, pewność, zdawały się zmuszać go do przypomnienia  jej – po raz kolejny – jak bardzo pomyliła się tamtego dnia; nie musiał, dołączone ciche tchnienie żalu udowadniało, że tę sprawę mieli zakończoną. Nie mówiła prawdy, w jej opowieści przewinął się starzec, którego chciała wziąć w swoje sidła: nie mając pojęcia, czy przewrotny los nie sprawi, że stanie się na odwrót. To on nauczył ją pewności siebie, ale przecież tak samo on zawsze przypominał jej o konieczności zachowania ostrożności.
- Racja – odparł, kpiąco, tonem przesyconym pobłażliwą ironią, teatralnie przyznając się do umknięcia tego faktu z jego pamięci. – Jak mogłem zapomnieć – kontynuował, patrząc jej prosto w oczy; ostrzegawczo i gniewnie, zajadle i namiętnie, z upomnieniem, bo nawet, jeśli pogodziła się z porażką i odegnała od siebie podobnie idiotyczne myśli, to wciąż pewnego dnia mogło jej przyjść do głowy do nich powrócić. Nie chciał tego. I nie zamierzał na to pozwolić. – Mężczyzna, o którym mi mówiłaś, był tylko drobnym uchybieniem w twoim przemyślanym planie dążenia do niezależności, który ostatecznie sprowadził się do chęci przejścia spod mojej protekcji pod protekcję kogoś słabszego ode mnie. Plan był doskonały, mogłem pozwolić ci go zrealizować i przyjrzeć się, jak mierzysz się z konsekwencjami własnej głupoty – być może pomogłoby to nieco przewartościować twoje myślenie, gdybyś, kolejny raz, kurwiąc się sięgnęła bruku. – Wciąż patrzył jej w oczy, nie przestając mocno trzymać jej unieruchomionej szczęki. – Przeszłość nic nie znaczy, zapomnij o niej – przypomniał jej, bo przecież i o tym zapomnieć powinna, o swoim dziecięcym buncie przeciwko stwórcy, po którym powinna pozostać jej dzisiaj już tylko gorzka lekcja. Motywacje nie miały większego znaczenia, zawiodła go wtedy, nie tylko samym buntem, odejściem, sądząc, że odejść mogła, ale i nieprzemyślanym działaniem, które mogło ją zniszczyć – zbyt długo nad nią pracował, żeby jej na to pozwolić. Ale o tym wszystkim Deirdre wiedziała i to wszystko wyrażała każda ekspresja jego twarzy i każdy błysk w ciemnym oku błyszczącym od ognia świec odbijanego w przyjemnie miękkiej, pachnącej wodzie. Nie, jego słowa nie były przebaczeniem – były jedynie ostrzeżeniem, karcącym, ostrym i ostatecznym. Przyglądał jej się z uwagą, bacznie, niedelikatnie, kiedy wciąż odrzucała Sauveterre’a, czy mówiła prawdę? Czy naprawdę nie czuła w sercu sentymentu, który drugi raz pozwoli jej rozpostrzeć skrzydła i roztrzaskać klatkę, w której ją zamknął, wyfrunąć do niego? Nie znała przecież innej definicji wolności, całe życie błąkała się od jednych męskich sideł w inne, a on nie zamierzał uczyć jej, że istnieje inne rozwiązanie: należała teraz do niego. I wiedział, że aby tak pozostało, nie mogła poczuć się zbyt pewnie, na jej śmiałe słowa jego twarz stężała, wzrok się zaostrzył, źrenice bardziej przenikliwie zaczęły wpatrywać się w jej twarz, odchodząc od czerni oczu, ku ustom ubrudzonym rozmazaną szminką.
- Nie czuję się zagrożony, Deirdre – odpowiedział jej więc, z zionącym chłodem, kpiną wciąż utrzymującą się w jego głosie, pobłażliwie, jakby mówił do dziecka – lub zwierzęcia, które i tak jego słów nie rozumiał. – Byłaś najlepszą uczennicą – najlepsza, zawsze najlepsza – Będę jedynie bardzo zawiedziony, jeśli po raz drugi popełnisz ten sam błąd, bo nie lubię tracić czasu. Postarasz się, żeby ten, który poświęciłem tobie, stracony nie był. – Nie zapytał, stwierdził, wiedział, że miała się najlepiej od dawna – że dostała od niego dużo – wierzył też, że mimo tego, co pokazywała w ostatnim czasie, Deirdre zdawała sobie z tego sprawę. Nie wybaczyłby jej po raz drugi, zamieniłby jej życie w piekło, a na końcu zabił, nie bacząc na konsekwencje – z tego też musiała zdawać sobie sprawę. – Oddałaś mu swoje ciało – nie, żebym był zaskoczony – Widocznie dziwka z dziwki tak łatwo nie wyjdzie, zaciągnął się papierosem, wydmuchując w bok gęsty kłąb gryzącego dymu. – Ale co z nim, Orchideo? – Nie używał już od dawna miana, które nadał jej w Wenus, teraz też nie sięgnął po nie bez powodu. – Zapłacił sowicie? – Wiedział, że nie, nie mówiłaby o nim w taki sposób, gdyby był tylko klientem, ale skoro już i tak o tym rozmawiali, miał zamiar przypomnieć jej, kim była. – Nawet nie zapłacił, prawda? – dodał więc po chwili, uważnie badając jej twarz spojrzeniem, z drwiąco uniesionym kącikiem ust w wilczym uśmiechu. – On też uważa, że to przeszłość? – Napięcie, jakie narosło między nimi tamtego dnia, na spotkaniu rycerzy, było wyraźnie wyczuwalne. Być może dlatego, że był nadwrażliwy na każdy wykonany przez nią gest, na każdy gest wykonany w stosunku do niej, być może dlatego, że był tamtego dnia jak zdychający pies na pustyni, jak wody łaknący jej ciała, ale tego nie dostrzegał, gnany zaborczością. - Jest jak kotwica, cień tego, kim byłaś, ciebie słabej i ograniczonej – jest twoim wrogiem, twoją słabością i kimś, kogo winnaś omijać; ustawienie go w takiej roli było bezpieczne: i potrzebne. – Nie chcesz wrócić do tamtej wersji siebie – W jego głosie wybrzmiała nuta autentycznej troski. – Nie chcesz po raz drugi popełnić błędu  - Nie chcesz stąd odejść, nie chcesz mnie zawieść, nie chcesz wszystkiego stracić, nie chcesz zginąć. Nie wątpił, że mówiła prawdę: zawsze była tą najlepszą, dającą z siebie wszystko, przy nim też dawała z siebie wszystko, do tego potrzebny był odpowiedni charakter, kształtowana latami niezłomność i plastyczność, od urodzenia Deirdre była perfekcyjnym materiałem, który czekał na uzdolnionego rzeźbiarza: właśnie go napotkała i jeśli chce dożyć pełni blasku swojej chwały, nie powinna się z nim rozstawać, uniósł się, wyraźniej górując nad nią wzrostem – siłą zadzierając jej brodę ku sobie.
- Więc bądź – odpowiedział krótko, wciąż ostro, bo w tym banalnym i krótkim stwierdzeniu czaiło się znacznie więcej. Ostrzegał ją: że najlepszą nie była, wystawiając go na podobne próby, pozostawiając między nimi  gąszcz niedomówień, że musiała postarać się bardziej, przecież dopiero co wypomniał jej poprzednio popełnione błędy – za które wciąż się nie zrehabilitowała. Dał jej tak wiele: a co ona dała jemu?  Pouczał, bo jeśli obok czaiły się pokusy, to musiała stawić im czoła, przezwyciężyć je, odsunąć się od nich, być ostrożną, nie pyskować i uważać na słowa, nie, Deirdre, nie jesteś dla mnie najlepsza, przecząco, z zawodem wymalowanym na twarzy pokręcił głową na znak niezadowolenia. Jej wyznanie było satysfakcjonujące, ale nie chciał tej satysfakcji dzielić z nią – nie zasłużyła na to.
Przeniósł wzrok na jej dłoń, chwytającą jego przedramię, przeciągając spojrzeniem wzdłuż linii tatuażu, który nie został wykonany czarnym tuszem, wąż wynurzający się spomiędzy szczęk nagiej czaszki, symbol jej siły – to również zawdzięczała jemu. Powrócił spojrzeniem ku jej twarzy, wyczekująco, jeszcze nim padło wyznanie, które wzbiło wyżej uniesiony w drwiącym uśmiechu kącik ust – palcami mogła wyczuć, że jego puls jest szybszy – i przyśpiesza, zwabiony jej nagością otuloną welonem oparów i muślinem wilgoci pozostawionej przez obecną wilgoć, krągłością nagich piersi, których dzisiaj nikt nie widział, demonicznie czarnym okiem, siłą, jakiej raz kolejny dawał pokaz, podkreślając własną sprawczość i wreszcie uległością, z jaką zakończone zostało jej wyznanie, szacunkiem przebijającym się przez pełne oddania – niedopowiedziane – sir. Nie pozwolił jej na samotną chwilę zawstydzenia, zacisnął dłoń mocniej, szarpiąc ją w swoją stronę bez delikatności, jak nieposłuszną klacz na uwięzi.  
- Obawiam się, że nie dosłyszałem – upomniał ją, z nonszalancką lekkością. – Powtórz, głośniej – W jego głosie najpewniej już dawno nie brzmiał rozkaz tak wyraźnie, przeważnie okraszony był obojętnością dającą iluzję wyboru – dziś Deirdre wyboru już dokonała, karmiąc go nieszczerością. W oczach iskrzył gniew, drwiąco uniesiony kącik ust opadł, twarz zastygła w nieodgadniętym, ostrzegawczym wyrazie. Czuł strach przed jutrzejszym dniem, a ten tylko potęgował oschłość i nerwowość, reakcje, które mogły być ich ostatnimi. Chciał ją zostawić po sobie taką – posłuszną.



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Łaźnia 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier

Strona 1 z 3 1, 2, 3  Next

Łaźnia
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach