Morsmordre :: Devon :: Okolice
Klif w Blackpool
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Blackpool
Blackpool to niewielka miejscowość na południu Anglii w hrabstwie Devon, położona nieopodal jednej z najpiękniejszych plaż w Wielkiej Brytanii - Blackpool Sands. Większość mieszkańców to mugole, jednakże na obrzeżach miasteczka mieszka również kilka czarodziejskich rodzin. Wokół Blackpool rozciągają się piękne, zielone tereny o żyznej glebie, doskonałej pod uprawę, nie brakuje więc także gospodarstw rolnych.
The member 'Neala Weasley' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 3
'k3' : 3
Nie miał w nawyku naprzykrzania się, czy niedoceniania pań, bo w końcu już nie raz nauczył się po nieodpowiednich słowach do niektórych dam na wsiach ciężko pracujących całe dnie, czy tych w miastach zarabiających na życie w pralniach i szwalniach, że potrafiły zostawić solidny ślad po pozornie drobnej dłoni na jego twarzy, a wolał tego unikać jak najczęściej. W końcu nie miał zamiaru sugerować rudowłosej, że jest ona słaba, że sama by sobie z tym zadaniem nie poradziła, bo jeszcze znalazłbym dość siły w sobie, aby uporać się z nim, a nie miał ochoty być pobitym tak brzydko na oczach wszystkich.
- Może i słowo na wyrost, jednak inne nie przyszło mi na czas do głowy - wyjaśnił, słysząc to zapytanie... a wolał jednak nie zostać źle zrozumiałym. Jednak wciąż bez zrażania się większego, uśmiechnął do panny i chętnie jej pomagając z obowiązkiem niesienia tego, co musiała. Cóż, gdyby tylko poprosiła go o wzięcie większości lub wszystkiego, jak najbardziej by to zrobił, ale nie chciałby jeszcze sugerować, że jest słaba lub coś podobnego. W końcu nie znał gruntu, po jakim stąpał, a wtedy warto było być podwójnie ostrożnym ze słowami i czynami.
Uśmiechnął się jednak nieco rozczulony, widząc jak szybko dziewczyna przebiera nogami, również dotrzymując jej kroku i zaraz odkładając to co nieśli w wybrane miejsce. Och, czyli chyba jednak potrzebowałaby więcej pomocy... z drugiej strony, to nie ręce były jej potrzebne do tańca, do którego Doe chciałby ją zaprosić.
Widząc dygnięcie, zaraz i sam się ukłonił, uśmiechając do niej czarująco jak gdyby był dobrze wychowanym młodym mężczyzną z gołębim sercem do pomocy.
- Ależ nie ma za co! Cała przyjemność pomocy po mojej stronie, i poznania panienki. Ja jestem James. A co do gościny to ona nie byłaby tak samo przyjemna, gdybyś nie pomagała przy niej. Dość tłocznie i dużo pracy, szczególnie teraz wieczorem, prawda? Ale mam nadzieję, że masz również czas zarezerwowany na trochę zabawy i odpoczynku - mówił bez zawahania, jakby szczerze się troszczył o to, czy wszyscy tutaj zgromadzeni zaznają zasłużonego odpoczynku. - W końcu będąc w dobrym stanie i nastroju, lepiej się pomaga innym - dodał, choć niekoniecznie sam wyznawał tę zasadę na codzień. Chyba, że chodziło o pomoc w znajdywaniu nowego domu dla cudzych oszczędności i majątków, wtedy to jak najbardziej mógł się wykazać pomocną dłonią. Wręcz pierwszy pchał się do takich sytuacji.
- Jest całkiem ładne, kilka razy byłem tutaj w wakacje za dziecka... choć można powiedzieć, że bardziej przejezdnie. Mieszkasz gdzieś w okolicach czy też przyjechałaś, żeby pomóc w przygotowaniach? - podjął temat, bo może i dla niej było to zwykła uprzejmość, ale on lubił podejmować rozmowę, nawet na te najprostsze tematy. Zaraz też zauważył, że ktoś do nich machał, a wtedy znów pokłonił się do rudowłosej, wyciągając tym razem do niej otwartą dłoń z elegancką manierą.
Może i było to szczeniackie z jego strony, jednak stanowczo chciał w ten sposób odwrócić uwagę panny od jakiegoś kolegi machającego do nich. Jeszcze tego mu brakowało, aby miał z kimś rywalizować o towarzystwo ładnej kobiety!
- Pozwolisz, Neali, na taniec? Każdy zasługuje na odrobinę odpoczynku, prawda? Jeśli będzie brakowało rąk do pracy przez taką krótką przerwę dla ciebie, chętnie odwdzięczę się dalszą pomocą - zapewnił, zaraz podnosząc się i spoglądając na dziewczynę z szarmanckim uśmiechem. Przecież taki dobrze ułożony i wychowany, do tego wyraźnie o dobrym sercu skoro pomagał bezinteresownie, nie mógł być jakimkolwiek zagrożeniem, a tym bardziej nie mógłby kłamać, prawda?
- Może i słowo na wyrost, jednak inne nie przyszło mi na czas do głowy - wyjaśnił, słysząc to zapytanie... a wolał jednak nie zostać źle zrozumiałym. Jednak wciąż bez zrażania się większego, uśmiechnął do panny i chętnie jej pomagając z obowiązkiem niesienia tego, co musiała. Cóż, gdyby tylko poprosiła go o wzięcie większości lub wszystkiego, jak najbardziej by to zrobił, ale nie chciałby jeszcze sugerować, że jest słaba lub coś podobnego. W końcu nie znał gruntu, po jakim stąpał, a wtedy warto było być podwójnie ostrożnym ze słowami i czynami.
Uśmiechnął się jednak nieco rozczulony, widząc jak szybko dziewczyna przebiera nogami, również dotrzymując jej kroku i zaraz odkładając to co nieśli w wybrane miejsce. Och, czyli chyba jednak potrzebowałaby więcej pomocy... z drugiej strony, to nie ręce były jej potrzebne do tańca, do którego Doe chciałby ją zaprosić.
Widząc dygnięcie, zaraz i sam się ukłonił, uśmiechając do niej czarująco jak gdyby był dobrze wychowanym młodym mężczyzną z gołębim sercem do pomocy.
- Ależ nie ma za co! Cała przyjemność pomocy po mojej stronie, i poznania panienki. Ja jestem James. A co do gościny to ona nie byłaby tak samo przyjemna, gdybyś nie pomagała przy niej. Dość tłocznie i dużo pracy, szczególnie teraz wieczorem, prawda? Ale mam nadzieję, że masz również czas zarezerwowany na trochę zabawy i odpoczynku - mówił bez zawahania, jakby szczerze się troszczył o to, czy wszyscy tutaj zgromadzeni zaznają zasłużonego odpoczynku. - W końcu będąc w dobrym stanie i nastroju, lepiej się pomaga innym - dodał, choć niekoniecznie sam wyznawał tę zasadę na codzień. Chyba, że chodziło o pomoc w znajdywaniu nowego domu dla cudzych oszczędności i majątków, wtedy to jak najbardziej mógł się wykazać pomocną dłonią. Wręcz pierwszy pchał się do takich sytuacji.
- Jest całkiem ładne, kilka razy byłem tutaj w wakacje za dziecka... choć można powiedzieć, że bardziej przejezdnie. Mieszkasz gdzieś w okolicach czy też przyjechałaś, żeby pomóc w przygotowaniach? - podjął temat, bo może i dla niej było to zwykła uprzejmość, ale on lubił podejmować rozmowę, nawet na te najprostsze tematy. Zaraz też zauważył, że ktoś do nich machał, a wtedy znów pokłonił się do rudowłosej, wyciągając tym razem do niej otwartą dłoń z elegancką manierą.
Może i było to szczeniackie z jego strony, jednak stanowczo chciał w ten sposób odwrócić uwagę panny od jakiegoś kolegi machającego do nich. Jeszcze tego mu brakowało, aby miał z kimś rywalizować o towarzystwo ładnej kobiety!
- Pozwolisz, Neali, na taniec? Każdy zasługuje na odrobinę odpoczynku, prawda? Jeśli będzie brakowało rąk do pracy przez taką krótką przerwę dla ciebie, chętnie odwdzięczę się dalszą pomocą - zapewnił, zaraz podnosząc się i spoglądając na dziewczynę z szarmanckim uśmiechem. Przecież taki dobrze ułożony i wychowany, do tego wyraźnie o dobrym sercu skoro pomagał bezinteresownie, nie mógł być jakimkolwiek zagrożeniem, a tym bardziej nie mógłby kłamać, prawda?
Thomas Doe
Zawód : Złodziej, grajek
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
but I'm not dead so it's a win
nevermind
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 20
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Brew mi drgnęła kiedy odpowiedź moich ust doszła, mimowolnie uniosła się do góry, a do niej dołączyły usta, które lekko wydęłam, patrzyłam tak, słuchając padających słów, nadal czując jak oddycham ciężej od wysiłku którego się podjęłam. Zdecydowanie musiałam popracować nad tą kondycją całą mocniej, bo wstyd niesłychany to był.
- Ulga ogromna, że to jedynie ograniczony zasób czasu i słów, nie zaś zarzut w kierunku mojego rozsądku. - przyłożyłam dłoń do piersi, jakbym rzeczywiście ulgę jakąś odczuła, a kącik ust drgnął mi niby to w odpowiedzi, by zaraz zastygł w miejscu, kiedy ta pomoc którą zaoferował jedynie połowiczna się okazała. Blackpool było przeklęte - zaczynał poważnie brać to pod rozwagę. Brew znów się uniosła, ale nie powiedziałam nic więcej, wciągając w pierś powietrze i schylając się, żeby podnieść resztę. Bo byłam sobie w stanie poradzić. Nawet jeśli ktoś próbował mi powiedzieć że nie - wiedziałam całkowicie i lepiej. Zresztą nieważne to było wcale, bo od myśli ból w ręce szybko odciągnął uwagę. Przyspieszyłam stawiając szybciej kroki, bojąc się trochę, że jeśli tego właśnie nie zrobię to wezmę i tych kocy nie doniosę ani trochę i jednak rzeczywiście nie dam sobie rady. A to…. to byłoby całkowicie, okrutnie, okropne. Do tego dopuścić nie zamierzałam, póki cokolwiek w stanie byłam z tym zrobić. Dotarłam na miejsce, choć czarne scenariusze w głowie miałam - cała. Nie upadając po drodze, ani nie upuszczając tego, co niosłam na rękach. Kilka krótkich słów w podzięce, krótkie dygnięcie miało zakończyć właściwie w moim mniemaniu rozmowę. Uśmiechnęłam się krótko, nie spodziewając się w sumie wypowiedzi aż tak rozbudowanej. Słuchałam, już mając odpowiadać, że w sumie połowicznie za co jest i poznanie mnie to też nie jakaś wielka i niesamowita przyjemność, ale uśmiech zamarł mi znów na ustach, kiedy wypowiedział swoje imię w przestrzeń. Mina mi zrzedła. Tak jakby bez wątpienia całkowicie na chwilę, zanim odzyskałam rezon. Bo wszechświat chyba naprawdę lubił sobie ze mnie drwić. A ja nie mogłam się nie zastanowić, czy po całym Devon nie szwendają się same Jamesy no i Walter, bo chyba też gdzieś w okolicach był. W sumie nie byłam pewna. Ale nie obchodzili mnie w ogóle. Ani on, ani James. Ten drugi, nie ten co stał przede mną właśnie.
- Hm..? - wymknęło się z moich ust, kiedy jeszcze zatopiona we własnych myślach byłam, marszcząc na chwilę brwi, uśmiechając się przepraszająco. - Myślę, że byłaby niezmienna, ale dziękuję. - skinęłam krótko głowo, uśmiechając się dalej, ale już bez tej nuty za przepraszanie odpowiedzialnej. - Zawsze jest coś, co można zrobić. - zgodziłam się poniekąd z tym stwierdzeniem, ale to nie fakt wieczorów odpowiedzialnym był za ilość pracy. - Oh. - krótkie słowa wypadły z ust, trochę gubiąc się w padających po sobie słowach. - Uważam że możemy sami wybrać w jaki nastrój się ubieramy. Kwestia odpowiedniego nastawienia. - zawyrokowałam, nie odpowiadając w sumie nic na te zabawy i odpoczynku, ale policzki zaszły mi odrobinę różem. Ostatnia zabawa nie wyszła za dobrze, właściwie katastrofalnie byłoby lepszym określeniem w sumie. Znaczy, nie to że żałowałam, bo wtedy bym skłamała, ale afera okropna wyszła, a ja nie tańczyłam w ogóle. Odpowiadać znów że odpoczywam jak śpię, ale wieczorami jak się uczę też nie brzmiało jakoś imponująco.
- Przyjechałam. Jutro mnie już tu nie będzie. - powiedziałam tylko tyle, nie mówiąc nic więcej o tym ani skąd, ani dokąd dalej miałam jechać i gdzie się pojawiać.
Ruch gdzieś obok przyciągnął mój wzrok ale nieznajomi zdawali się raczej machać nie do mnie, a do niego. Odwróciłam głowę, żeby mu o tym powiedzieć akurat, żeby zobaczyć jak wyciąga do mnie rękę. Rozszerzyłam oczy w zaskoczeniu, mrugając dwa razy. Taniec? TANIEC? Zerknęłam na parkiet, co prawda nie były to żadne rock and rollowe numery, a bardziej nuty dobrze mi znane, ale nie czułam się pewnie niewiele potrafiąc. Zawahanie pojawiło się na mojej twarzy.
- Ja… Hm… - zaczęłam trochę się plątając, czując że nie bardzo wiem do końca co chcę powiedzieć. Zdecydowanie potrzebowałam jakiegoś ratunku, ale zachęcający uśmiech wcale nie pomagał. Spojrzałam na przyniesioną materiałów stertę. - Niby prawda. - zgodziłam się nadal niepewnie wracając do niego spojrzeniem zadzierając lekko brodę. Ale wzrok zaraz uciekł patrząc znów na materiały niepewnie. Trochę mnie rozdzierało to co chciałam z tym co sądziłam, że powinnam. - Nie za dobrze umiem, pięty mam ciężkie, a kroki nieskładne. Nie chciałabym cię podeptać przypadkiem. - stwierdziłam ostatecznie, wracając do niego wzrokiem, żeby uśmiechnąć się przepraszająco.
- Ulga ogromna, że to jedynie ograniczony zasób czasu i słów, nie zaś zarzut w kierunku mojego rozsądku. - przyłożyłam dłoń do piersi, jakbym rzeczywiście ulgę jakąś odczuła, a kącik ust drgnął mi niby to w odpowiedzi, by zaraz zastygł w miejscu, kiedy ta pomoc którą zaoferował jedynie połowiczna się okazała. Blackpool było przeklęte - zaczynał poważnie brać to pod rozwagę. Brew znów się uniosła, ale nie powiedziałam nic więcej, wciągając w pierś powietrze i schylając się, żeby podnieść resztę. Bo byłam sobie w stanie poradzić. Nawet jeśli ktoś próbował mi powiedzieć że nie - wiedziałam całkowicie i lepiej. Zresztą nieważne to było wcale, bo od myśli ból w ręce szybko odciągnął uwagę. Przyspieszyłam stawiając szybciej kroki, bojąc się trochę, że jeśli tego właśnie nie zrobię to wezmę i tych kocy nie doniosę ani trochę i jednak rzeczywiście nie dam sobie rady. A to…. to byłoby całkowicie, okrutnie, okropne. Do tego dopuścić nie zamierzałam, póki cokolwiek w stanie byłam z tym zrobić. Dotarłam na miejsce, choć czarne scenariusze w głowie miałam - cała. Nie upadając po drodze, ani nie upuszczając tego, co niosłam na rękach. Kilka krótkich słów w podzięce, krótkie dygnięcie miało zakończyć właściwie w moim mniemaniu rozmowę. Uśmiechnęłam się krótko, nie spodziewając się w sumie wypowiedzi aż tak rozbudowanej. Słuchałam, już mając odpowiadać, że w sumie połowicznie za co jest i poznanie mnie to też nie jakaś wielka i niesamowita przyjemność, ale uśmiech zamarł mi znów na ustach, kiedy wypowiedział swoje imię w przestrzeń. Mina mi zrzedła. Tak jakby bez wątpienia całkowicie na chwilę, zanim odzyskałam rezon. Bo wszechświat chyba naprawdę lubił sobie ze mnie drwić. A ja nie mogłam się nie zastanowić, czy po całym Devon nie szwendają się same Jamesy no i Walter, bo chyba też gdzieś w okolicach był. W sumie nie byłam pewna. Ale nie obchodzili mnie w ogóle. Ani on, ani James. Ten drugi, nie ten co stał przede mną właśnie.
- Hm..? - wymknęło się z moich ust, kiedy jeszcze zatopiona we własnych myślach byłam, marszcząc na chwilę brwi, uśmiechając się przepraszająco. - Myślę, że byłaby niezmienna, ale dziękuję. - skinęłam krótko głowo, uśmiechając się dalej, ale już bez tej nuty za przepraszanie odpowiedzialnej. - Zawsze jest coś, co można zrobić. - zgodziłam się poniekąd z tym stwierdzeniem, ale to nie fakt wieczorów odpowiedzialnym był za ilość pracy. - Oh. - krótkie słowa wypadły z ust, trochę gubiąc się w padających po sobie słowach. - Uważam że możemy sami wybrać w jaki nastrój się ubieramy. Kwestia odpowiedniego nastawienia. - zawyrokowałam, nie odpowiadając w sumie nic na te zabawy i odpoczynku, ale policzki zaszły mi odrobinę różem. Ostatnia zabawa nie wyszła za dobrze, właściwie katastrofalnie byłoby lepszym określeniem w sumie. Znaczy, nie to że żałowałam, bo wtedy bym skłamała, ale afera okropna wyszła, a ja nie tańczyłam w ogóle. Odpowiadać znów że odpoczywam jak śpię, ale wieczorami jak się uczę też nie brzmiało jakoś imponująco.
- Przyjechałam. Jutro mnie już tu nie będzie. - powiedziałam tylko tyle, nie mówiąc nic więcej o tym ani skąd, ani dokąd dalej miałam jechać i gdzie się pojawiać.
Ruch gdzieś obok przyciągnął mój wzrok ale nieznajomi zdawali się raczej machać nie do mnie, a do niego. Odwróciłam głowę, żeby mu o tym powiedzieć akurat, żeby zobaczyć jak wyciąga do mnie rękę. Rozszerzyłam oczy w zaskoczeniu, mrugając dwa razy. Taniec? TANIEC? Zerknęłam na parkiet, co prawda nie były to żadne rock and rollowe numery, a bardziej nuty dobrze mi znane, ale nie czułam się pewnie niewiele potrafiąc. Zawahanie pojawiło się na mojej twarzy.
- Ja… Hm… - zaczęłam trochę się plątając, czując że nie bardzo wiem do końca co chcę powiedzieć. Zdecydowanie potrzebowałam jakiegoś ratunku, ale zachęcający uśmiech wcale nie pomagał. Spojrzałam na przyniesioną materiałów stertę. - Niby prawda. - zgodziłam się nadal niepewnie wracając do niego spojrzeniem zadzierając lekko brodę. Ale wzrok zaraz uciekł patrząc znów na materiały niepewnie. Trochę mnie rozdzierało to co chciałam z tym co sądziłam, że powinnam. - Nie za dobrze umiem, pięty mam ciężkie, a kroki nieskładne. Nie chciałabym cię podeptać przypadkiem. - stwierdziłam ostatecznie, wracając do niego wzrokiem, żeby uśmiechnąć się przepraszająco.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Thomasa nie trzeba było przekonywać wcale do prawdy, jaka leżała w stwierdzeniu rudowłosej, bo nie mógłby się z nim bardziej zgodzić niż to robił. To była wręcz jego dewiza życiowa, że im częściej powtórzysz kłamstwo, ono stanie się prawdą! Co z tego, że możesz się bać, być niepewnym czy po prostu nie znać odpowiedzi na jakieś pytanie - tak długo jak kierowała tobą wystarczająca pewność siebie, wszystko mogło być łatwiejsze. Może nie na sprawdzianach w Hogwarcie, gdzie to wymagano od ciebie wiedzy i profesorowie byli dość wymagający, jednak jak najbardziej można było stwierdzić, że uczniowie byli bardziej skorzy do uwierzenia w te drobne kłamstwa. Uśmiech lub skrucha, kiedy druga osoba tego wymagała... Wszystko dało się ukryć, dało się skłamać na każdej płaszczyźnie i udawać, że jest w porządku, a ludzie lgnęli też do osób radosnych i uśmiechniętych, nie musząc się martwić czy z taką wszystko w porządku. W końcu by powiedziała, prawda? Jeśli ktoś potrzebował pomocy lub chwili słabości, zawsze to pokazuje.
- Jeśli jutro cię nie będzie, tym bardziej czuję się w obowiązku do zapewnienia tak pięknej towarzyszce nieco miłych wspomnień. I absolutnie nie martw się umiejętnościami, nie moja głowa w tym, aby je podważać czy oceniać. Taniec ma być zabawą, prawda? - powiedział, cofając dłoń, ale tylko i wyłącznie po to, aby zacząć klaskać w rytm muzyki, jakby prezentując jak proste jest, aby dołączyć do tańca. Tym bardziej, że nikt nie wymagał tutaj od nich właściwej etykiety, znajomości tańców balowych.
- I raz, dwa, trzy, cztery, i raz, dwa, trzy, cztery... - kontynuował zaczynajac ten rytm wybijać i stopą, jakby nigdy nic. - Słyszy panienka rytm? Nie ma absolutnie powodu do martwienia się moimi stopami. Proszę, jeden taniec tylko! Chętnie poprowadzę, może nabierze pani w tym pewności przy kolejnej okazji? Bez praktyki przecież nie można być w czymś lepszym, prawda? - zaproponował, wcale nie pozbywając się z twarzy tego uśmiechu, który jedynie dodatkowo zapewniał, ze nic złego nie mogło się stać przy chwilowej przerwie, przy tylko odrobinie odpoczynku na jeden krótki taniec. Zaczął też stawiać pewne kroki, nie mając większego problemu z dopasowywaniem się pod melodię. W końcu za czasów taboru, dość szybko zaczynał się uczyć tańców, na co mógł sobie pozwolić, często i podglądając jak tańczą inni Cyganie czy też ludzie w odwiedzanych przez nich miastach i wioskach. Muzyka towarzyszyła i jemu, i rodzeństwu, kiedy dorastali. Wszyscy na czymś grali, wszyscy potrafiliby poruszyć się z mniejszą czy większą sprawnością w rytm muzyki, mając te podstawy.
- Obiecuję pomóc z pracą po tańcu, wtedy we dwie osoby pójdzie dużo szybciej, prawda? A i nieco się sił zregeneruje przed powrotem do pracy, bo co dodaje więcej sił niż dobrze spędzony czas w dobrym towarzystwie? Miłe wspomnienia i towarzystwo są nieocenionym dobrem w tych trudnych czasach! - dodał, ponownie wyciągając dłoń do Neali, pozwalając jej dołączyć tak naprawdę w każdym momencie jeśli tylko zechciała.
- Jeśli jutro cię nie będzie, tym bardziej czuję się w obowiązku do zapewnienia tak pięknej towarzyszce nieco miłych wspomnień. I absolutnie nie martw się umiejętnościami, nie moja głowa w tym, aby je podważać czy oceniać. Taniec ma być zabawą, prawda? - powiedział, cofając dłoń, ale tylko i wyłącznie po to, aby zacząć klaskać w rytm muzyki, jakby prezentując jak proste jest, aby dołączyć do tańca. Tym bardziej, że nikt nie wymagał tutaj od nich właściwej etykiety, znajomości tańców balowych.
- I raz, dwa, trzy, cztery, i raz, dwa, trzy, cztery... - kontynuował zaczynajac ten rytm wybijać i stopą, jakby nigdy nic. - Słyszy panienka rytm? Nie ma absolutnie powodu do martwienia się moimi stopami. Proszę, jeden taniec tylko! Chętnie poprowadzę, może nabierze pani w tym pewności przy kolejnej okazji? Bez praktyki przecież nie można być w czymś lepszym, prawda? - zaproponował, wcale nie pozbywając się z twarzy tego uśmiechu, który jedynie dodatkowo zapewniał, ze nic złego nie mogło się stać przy chwilowej przerwie, przy tylko odrobinie odpoczynku na jeden krótki taniec. Zaczął też stawiać pewne kroki, nie mając większego problemu z dopasowywaniem się pod melodię. W końcu za czasów taboru, dość szybko zaczynał się uczyć tańców, na co mógł sobie pozwolić, często i podglądając jak tańczą inni Cyganie czy też ludzie w odwiedzanych przez nich miastach i wioskach. Muzyka towarzyszyła i jemu, i rodzeństwu, kiedy dorastali. Wszyscy na czymś grali, wszyscy potrafiliby poruszyć się z mniejszą czy większą sprawnością w rytm muzyki, mając te podstawy.
- Obiecuję pomóc z pracą po tańcu, wtedy we dwie osoby pójdzie dużo szybciej, prawda? A i nieco się sił zregeneruje przed powrotem do pracy, bo co dodaje więcej sił niż dobrze spędzony czas w dobrym towarzystwie? Miłe wspomnienia i towarzystwo są nieocenionym dobrem w tych trudnych czasach! - dodał, ponownie wyciągając dłoń do Neali, pozwalając jej dołączyć tak naprawdę w każdym momencie jeśli tylko zechciała.
Thomas Doe
Zawód : Złodziej, grajek
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
but I'm not dead so it's a win
nevermind
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 20
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Brew mi drgnęła lekko, wokół ust zatańczył niewidoczny uśmiech, kiedy bez słów obeszło się jedno ze stwierdzeń. Może ten James tak nie łapał za słowa i nie mówił na każdym kroku inaczej niż myślałam, że mówić będzie i nie sprzeczał się. Nieważne, nieistotne kompletnie. To i nawet lepiej, łatwiej będzie. Odetchnęłam nawet trochę. Chociaż pewnie, gdybym wiedziała do czego się odnosi w moich słowach chyba bym zamarła z przejęcia. Ale nie wiedziałam, żyć więc mogłam w świadomości, że zrozumiał przesłanie o odpowiednim nastroju. Dużo mówił, to jedno było pewne. Jak cioteczka mówiła, że ja paplam, to jego musiała wziąć i poznać koniecznie. Przesunęłam spojrzeniem po otoczeniu sprawdzając, czy nie ma jej gdzieś obok by później jasne tęczówki znów na nim zawiesić. Wszystko szło dobrze, póki jedno słowo jego ust nie opuściło. Piękna. Tak i co jeszcze? Brwi mi się zmarszczyły mimowolnie i poczułam, jak policzki pieką mnie niebezpiecznie. Obok piękna nawet nie stałam, daleko mi było do urody siostrzyczki Rii czy Mel. I nikomu nie zamierzałam uwierzyć że jest inaczej. No, może Sheili jedynie, ale też sądziłam, że ona przez pryzmat mojej duszy patrzy na mnie najwięcej. Zmarszczyłam te brwi dalej, zarumieniona, ale może weźmie i pomyśli, że to od tego wysiłku te rumieńce.
- Niekoniecznie. - nie zgodziłam się z nim mimo wszystko. Przestąpiłam z nogi na nogę, zaplatając dłonie przed sobą. - Znaczy, przeważnie, ale może mieć też inne znaczenie. - wypowiedziałam, unosząc ręce, żeby poprawić rude włosy i przesunąć je za ramiona. Sięgały mi już do połowy pleców i niby ładnie w dotyku przyjemne. Ale rude niezmiennie. Jednocześnie moja duma i życiowy cierń.
Wybijanie rytmu, naprawdę? Zacisnęłam wargi, a później dolną przygryzłam lekko. Czy wszystkie Jamesy robiły to samo?! Naprawdę, całkowicie, totalnie, nienawidzę cię wszechświecie. Odwróciłam spojrzeniem w stronę grajków, kiedy zadał pytanie, biorąc wdech w płuca. Coś tam niby słyszałam, pewna być całkiem nie mogłam. Wróciłam tęczówkami do niego unosząc lekko brew.
Bez praktyki przecież nie można być w czymś lepszym, prawda?
No i tu mnie miał na całego. To prawdą to było i zaprzeczać temu średnio jak się dało, zwłaszcza, że byłabym wtedy kłamcom okrutnym, skoro właśnie dokładnie taką zasadę wyznawałam. Patrzyłam tak na niego bijąc się z własnymi myślami trochę. No bo z jednej strony zatańczyć chciałam, ale z drugiej z kimś obcym wcale nie czułam się bezpiecznie. Bo co jak się wywrócę, potknę, jakiś straszny los mnie spotka że będę błagać ten sam wszechświat który wyklinam żeby wziął i rozstąpił pode mną podłogę. Wzięłam wdech w płuca. Głęboki i dokładny. Odwagi, rozumie i serce. Brendan mówił, że bał się każdy porażki, ale pięli się w górę tylko ci, co próbowali. Wielkie ślepia zawiesiłam znów na nim zadzierając brodę ku górze. Milczałam w sumie jak nie ja, nadal się zastanawiając, ale decyzja w sumie zdawała się podjęta, zanim w ogóle powiedziałam cokolwiek innego. Wzięłam jeszcze jeden wdech. Może tym razem nic się nie rozpadnie, rozejrzałam się wokół żeby sprawdzić, czy może Waltera w pobliżu nie ma - tak na wszelki wypadek, żeby później unieść rękę. Przez chwilę się wahałam jeszcze trzymając ją w górze.
- Nie odpowiadam za podeptane stopy. - zastrzegłam tak dla pewności jeszcze cofniętą na chwilę dłoń w końcu składając w tej wyciągniętej ku mnie. Spoglądając na nią przez chwilę, by zaraz spojrzenie unieść. - Naprawdę nie za bardzo potrafię. - przypomniałam jeszcze, czując jak serce obija mi się mocniej w klatce. Ciepłe palce objęły moją mniejszą dłoń. To miało się wydarzyć naprawdę.
1 - w pewnym momencie wydaje mi się, że widzę kogoś kto wygląda dokładnie jak Urien
2 - Andy zmierza w naszą stronę, widać że jest w dobrym humorze, trudno powiedzieć czego chce, ale może zdążyć do nas podejść, jeśli nie ruszymy szybko
3 - nagle pojawia się obok nas Daria, śliczna jest, włosy blond ma do ramion, policzki zaróżowione, oczy w kolorze fiołków, wita się ze mną, ale zdecydowanie patrzy tylko w Jamesa stronę
- Niekoniecznie. - nie zgodziłam się z nim mimo wszystko. Przestąpiłam z nogi na nogę, zaplatając dłonie przed sobą. - Znaczy, przeważnie, ale może mieć też inne znaczenie. - wypowiedziałam, unosząc ręce, żeby poprawić rude włosy i przesunąć je za ramiona. Sięgały mi już do połowy pleców i niby ładnie w dotyku przyjemne. Ale rude niezmiennie. Jednocześnie moja duma i życiowy cierń.
Wybijanie rytmu, naprawdę? Zacisnęłam wargi, a później dolną przygryzłam lekko. Czy wszystkie Jamesy robiły to samo?! Naprawdę, całkowicie, totalnie, nienawidzę cię wszechświecie. Odwróciłam spojrzeniem w stronę grajków, kiedy zadał pytanie, biorąc wdech w płuca. Coś tam niby słyszałam, pewna być całkiem nie mogłam. Wróciłam tęczówkami do niego unosząc lekko brew.
Bez praktyki przecież nie można być w czymś lepszym, prawda?
No i tu mnie miał na całego. To prawdą to było i zaprzeczać temu średnio jak się dało, zwłaszcza, że byłabym wtedy kłamcom okrutnym, skoro właśnie dokładnie taką zasadę wyznawałam. Patrzyłam tak na niego bijąc się z własnymi myślami trochę. No bo z jednej strony zatańczyć chciałam, ale z drugiej z kimś obcym wcale nie czułam się bezpiecznie. Bo co jak się wywrócę, potknę, jakiś straszny los mnie spotka że będę błagać ten sam wszechświat który wyklinam żeby wziął i rozstąpił pode mną podłogę. Wzięłam wdech w płuca. Głęboki i dokładny. Odwagi, rozumie i serce. Brendan mówił, że bał się każdy porażki, ale pięli się w górę tylko ci, co próbowali. Wielkie ślepia zawiesiłam znów na nim zadzierając brodę ku górze. Milczałam w sumie jak nie ja, nadal się zastanawiając, ale decyzja w sumie zdawała się podjęta, zanim w ogóle powiedziałam cokolwiek innego. Wzięłam jeszcze jeden wdech. Może tym razem nic się nie rozpadnie, rozejrzałam się wokół żeby sprawdzić, czy może Waltera w pobliżu nie ma - tak na wszelki wypadek, żeby później unieść rękę. Przez chwilę się wahałam jeszcze trzymając ją w górze.
- Nie odpowiadam za podeptane stopy. - zastrzegłam tak dla pewności jeszcze cofniętą na chwilę dłoń w końcu składając w tej wyciągniętej ku mnie. Spoglądając na nią przez chwilę, by zaraz spojrzenie unieść. - Naprawdę nie za bardzo potrafię. - przypomniałam jeszcze, czując jak serce obija mi się mocniej w klatce. Ciepłe palce objęły moją mniejszą dłoń. To miało się wydarzyć naprawdę.
1 - w pewnym momencie wydaje mi się, że widzę kogoś kto wygląda dokładnie jak Urien
2 - Andy zmierza w naszą stronę, widać że jest w dobrym humorze, trudno powiedzieć czego chce, ale może zdążyć do nas podejść, jeśli nie ruszymy szybko
3 - nagle pojawia się obok nas Daria, śliczna jest, włosy blond ma do ramion, policzki zaróżowione, oczy w kolorze fiołków, wita się ze mną, ale zdecydowanie patrzy tylko w Jamesa stronę
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Neala Weasley' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 2
'k3' : 2
Nauczony, że damy niekoniecznie lubią wymądrzanie się i niezgadzanie, unikał tego. Po co miał robić niemiłą atmosferę, kiedy to panny lubiły nieco pokory, nieco adoracji z jego strony? Och, jeszcze by mu brakowało, żeby tak przy wszystkich pannę zdenerwował! Bo w końcu kto wie jak to mogłoby się dla niego skończyć! Skąd miał wiedzieć, że ta zaraz by czymś go nie obrzuciła czy też różdżki nie wyciągnęła? A może próbowałaby go zaatakować? Nie, żeby bał się obrażeń zadanych przez nią, ale po co skupiać na sobie uwagę wszystkich obecnych na sali.
- Może być piękny, oficjalny, elementem sztuki... Ma panienka rację, może mieć różne znaczenia - zgodził się, chociaż niektóre wolałby pominąć. To jak tańczył z Jeanie podczas balu, kiedy to jego randka go porzuciła, a ona... Właściwie nie wiedział, dlaczego wtedy przyszła sama. Niby to się zastanawiała nad tym, aby w ogóle nie przychodzić, ale nie był pewny dzisiaj, czym było to sprowokowane. Może to dziewczyna wtedy była w nim już zakochana? On tego nie widział... Mimo tego jak przyjemnie im się tańczyło, jak przyjemnie spędzili wtedy czas. Tęsknił regularnie za nią, wiedział że drugiej takiej nie znajdzie. Zresztą, nawet gdyby znalazł - co miałby jej do zaoferowania? Kradł i łapał się pracy jakiej tylko mógł, chodził i czarował panie, żyjąc po wynajętych kątach jak bezdomny kundel, który włóczy się od miasta do miasta w poszukiwaniu czegokolwiek do zabicia nudy. Jedyne dwa miejsca, gdzie spędził więcej czasu w życiu to Birmingham i Hogwart, bo w końcu karawany jeździły z miejsca na miejsce. Oczywiście, że czasem myślał o zostaniu gdzieś na stałe... Jednak stanowczo to nie był ten moment.
Nie dawał po sobie poznać, co siedziało w jego głowie, bo dlaczego miałby obarczać czymś takim pannę, której obiecał już na dzisiaj dobre towarzystwo? Tak jak on nie wiedział wiele o jej przeszłości i historii, tak ona nie musiała wiedzieć wiele o nim. Dzisiaj się spotkają, spędzą miło odrobinę czasu lub może nieco więcej i już nigdy więcej się nie zobaczą, tak samo jak z innymi pannami, które były adorowane przez Thomasa. Po co mieli angażować w to wszystko cokolwiek więcej ze swojego życia.
- Nie ma co się panienka przejmować, naprawdę - zapewnił z uśmiechem, zaraz dość pewnie łapiąc jej jedną, jak i po chwili i drugą dłoń, zaczynając ruszać się w rytm wygrywanej muzyki. Może czasem taniec z bardziej doświadczoną osoba był ciekawszy ale te doświadczone osoby gdzieś musiały nabyć umiejętności, prawda? I to nie tak, aby on sam był doskonałym tancerzem, choć gdyby ktoś go pytał to z pewnością by zaczął zachwalać swoje umiejętności, nawet jeśli to dość szybko zostałoby skontrolowane ze stanem faktycznym.
Zauważając, że znów ktoś wyraźnie chciał mu przerwać zachęcanie Neali do tańca, wcale nie zwlekał dużo dłużej, kiedy ta już wyraziła zgodę, ciągnąc ją nieco dalej na parkiet między innych uczestników zabawy.
- O, jak dobrze idzie. I jedna stopa, i druga, i do przodu, i do tyłu - instruował ją z uśmiechem, zachęcając do podążania za jego krokami. Nawet, jeśli były to krzywe próby to wcale się nie zrażał, nawet jeśli został przez rudowłosą zdeptany raz, czy dwa, czy więcej razy, to czego się nie robiło dla towarzystwa ładnej panny.
Pozwalając Neali skupić się pierw na tym jak mogli chodzić, jak panować nad nogami, wciąż trzymając pewnie jej drobne dłonie.
- Ładnie ci idzie, może to jednak naturalny talent do tańców? Tak jak się nieco podskakuje, taki krok to może być - mówił, wciąż nie patrząc na to czy to prawda, czy nie, bo im więcej pewności siebie panna mogła zdobyć w tym momencie, tym mniej by się przejmował potencjalnymi potknięciami czy zadeptaniem. Chociaż widząc jak już powoli dziewczyna przyzwyczaja się do rytmu i tempa, złapał pewniej jej jedną dłoń, uwalniając drugą i zaraz obrócił ją raz i drugi, dość szybko po tym znów nieco bliżej niej stając i układając dopiero co zwolnioną dłoń na jej talii, wcale nie przerywając tańca.
- W porządku jest, nie kręci się panience w głowie? - zapytał z uśmiechem. - Nie pozwoliłbym przecież, żebyś się przewróciła! Jeszcze by się panienka zraziła do tańców i wszystko byłoby moją winą! A to byłoby ogromną szkodą, bo pięknie podczas tańca wyglądasz - kontynuował lanie swojej wody i komplementów, wciąż pamiętając o tym, żeby jego chwyt był pewny w jej talii, na wszelki wypadek jakby nogi miały się jej poplątać, żeby to wtedy uratować ją przed ewentualnym upadkiem.
- Może być piękny, oficjalny, elementem sztuki... Ma panienka rację, może mieć różne znaczenia - zgodził się, chociaż niektóre wolałby pominąć. To jak tańczył z Jeanie podczas balu, kiedy to jego randka go porzuciła, a ona... Właściwie nie wiedział, dlaczego wtedy przyszła sama. Niby to się zastanawiała nad tym, aby w ogóle nie przychodzić, ale nie był pewny dzisiaj, czym było to sprowokowane. Może to dziewczyna wtedy była w nim już zakochana? On tego nie widział... Mimo tego jak przyjemnie im się tańczyło, jak przyjemnie spędzili wtedy czas. Tęsknił regularnie za nią, wiedział że drugiej takiej nie znajdzie. Zresztą, nawet gdyby znalazł - co miałby jej do zaoferowania? Kradł i łapał się pracy jakiej tylko mógł, chodził i czarował panie, żyjąc po wynajętych kątach jak bezdomny kundel, który włóczy się od miasta do miasta w poszukiwaniu czegokolwiek do zabicia nudy. Jedyne dwa miejsca, gdzie spędził więcej czasu w życiu to Birmingham i Hogwart, bo w końcu karawany jeździły z miejsca na miejsce. Oczywiście, że czasem myślał o zostaniu gdzieś na stałe... Jednak stanowczo to nie był ten moment.
Nie dawał po sobie poznać, co siedziało w jego głowie, bo dlaczego miałby obarczać czymś takim pannę, której obiecał już na dzisiaj dobre towarzystwo? Tak jak on nie wiedział wiele o jej przeszłości i historii, tak ona nie musiała wiedzieć wiele o nim. Dzisiaj się spotkają, spędzą miło odrobinę czasu lub może nieco więcej i już nigdy więcej się nie zobaczą, tak samo jak z innymi pannami, które były adorowane przez Thomasa. Po co mieli angażować w to wszystko cokolwiek więcej ze swojego życia.
- Nie ma co się panienka przejmować, naprawdę - zapewnił z uśmiechem, zaraz dość pewnie łapiąc jej jedną, jak i po chwili i drugą dłoń, zaczynając ruszać się w rytm wygrywanej muzyki. Może czasem taniec z bardziej doświadczoną osoba był ciekawszy ale te doświadczone osoby gdzieś musiały nabyć umiejętności, prawda? I to nie tak, aby on sam był doskonałym tancerzem, choć gdyby ktoś go pytał to z pewnością by zaczął zachwalać swoje umiejętności, nawet jeśli to dość szybko zostałoby skontrolowane ze stanem faktycznym.
Zauważając, że znów ktoś wyraźnie chciał mu przerwać zachęcanie Neali do tańca, wcale nie zwlekał dużo dłużej, kiedy ta już wyraziła zgodę, ciągnąc ją nieco dalej na parkiet między innych uczestników zabawy.
- O, jak dobrze idzie. I jedna stopa, i druga, i do przodu, i do tyłu - instruował ją z uśmiechem, zachęcając do podążania za jego krokami. Nawet, jeśli były to krzywe próby to wcale się nie zrażał, nawet jeśli został przez rudowłosą zdeptany raz, czy dwa, czy więcej razy, to czego się nie robiło dla towarzystwa ładnej panny.
Pozwalając Neali skupić się pierw na tym jak mogli chodzić, jak panować nad nogami, wciąż trzymając pewnie jej drobne dłonie.
- Ładnie ci idzie, może to jednak naturalny talent do tańców? Tak jak się nieco podskakuje, taki krok to może być - mówił, wciąż nie patrząc na to czy to prawda, czy nie, bo im więcej pewności siebie panna mogła zdobyć w tym momencie, tym mniej by się przejmował potencjalnymi potknięciami czy zadeptaniem. Chociaż widząc jak już powoli dziewczyna przyzwyczaja się do rytmu i tempa, złapał pewniej jej jedną dłoń, uwalniając drugą i zaraz obrócił ją raz i drugi, dość szybko po tym znów nieco bliżej niej stając i układając dopiero co zwolnioną dłoń na jej talii, wcale nie przerywając tańca.
- W porządku jest, nie kręci się panience w głowie? - zapytał z uśmiechem. - Nie pozwoliłbym przecież, żebyś się przewróciła! Jeszcze by się panienka zraziła do tańców i wszystko byłoby moją winą! A to byłoby ogromną szkodą, bo pięknie podczas tańca wyglądasz - kontynuował lanie swojej wody i komplementów, wciąż pamiętając o tym, żeby jego chwyt był pewny w jej talii, na wszelki wypadek jakby nogi miały się jej poplątać, żeby to wtedy uratować ją przed ewentualnym upadkiem.
Thomas Doe
Zawód : Złodziej, grajek
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
but I'm not dead so it's a win
nevermind
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 20
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Może przez chwilę zdawał się jeden James, do drugiego podobny. Ale kiedy ten jednak inny był, chociaż nie byłam pewna jeszcze dokładnie w czym konkretnie. Częściej się ze mą zgadzał? Tak myślałam, ale to nie ważne było. Może rzeczywiście racji w moich słowach się dopatrzył, a może nie zauważył w nich tego, co w nich było. Nie było co wracać. A zapytać to też raczej tak głupio trochę, więc jedyne co mi pozostawało to wziąć i temat zostawić. Z kolejnym stwierdzeniem nie nie zgodziłam, postanawiając pozostać przy własnym zdaniu.
- Może. – zgodziłam się, unosząc usta w uśmiechu i potakując krótko głową. Miał ich jeszcze więcej niźli te wymienione przez niego, ale większość była stworzona z moich własnych wyobrażeń. To nie tak, że nie umiałam całkowicie tańczyć, ale nie miałam kiedy nauczyć się wszystkiego. Czasem dałam się porwać wujkowi, ale przy nim, kroki nie były ważne. A wcześniej? Dużo wcześniej – w Londynie – tak naprawdę nie było gdzie, bo byłam za młoda trochę. Za młoda byłam, żeby wpaść na pomysł odwiedzenia lokalu. Poza tym, samej wcale nie było aż tak… zabawnie. Z Anne u boku było po prostu raźniej? Zdecydowanie. Ona chociaż potańczyła wtedy trochę. Ale nadrobiłam gdzie indziej no i niby dzisiaj miałam okazję, ale jakaś niepewna w tym byłam trochę, bo łatwiej ze znajomym niż obcym przecież to wiadome było od zawsze. Ale w sumie co mogło stać się najgorsze? Nad tą całą miłością przejęłam kontrolę, nabrać się na nic dać nie zamierzałam. Mogłam więc odetchnąć trochę, prawda? A ten James nawet się sympatyczny wydawał – nie to że tamten nie był, ale upadek mojej dumy widział i to siedziało w głowie mocniej, niż bym chciała.
- Niech więc będzie, już całkowicie przestaję. – zapewniłam, chociaż czy tak przejmować się w ogóle potrafiłam to nie byłam pewna dokładnie. Moja dłoń jednak spoczęła już w tej wyciągniętej do mnie i należącej do niego. Większej zdecydowanie, ciepłej, jak zauważyłam. Trochę się bałam jednak, ale najmocniej to kompromitacji samej. Nie tańczenia, mimo że tańczyć to tak niby tak, ale jednak nie. Bardziej w rytm niż w kroki. Podążyłam wzrokiem za jego gestem, kiedy sięgał po drugą z moich dłoni. Poruszając się niepewnie, najpierw w ślad za nim. Minę musiałam mieć równie niepewną. Wykrzywione usta, uniesione ale i lekko zmarszczone brwi, ale to zaczynało schodzić z twarzy czasem, kiedy trochę pewniej się czuć zaczynałam i rzeczywiście w ogóle skocznej muzyki słuchać. Rumieńce wpełzły mi na policzki, teraz chyba już z podekscytowania bardziej. Zaśmiałam się nerwowo, kiedy pociągnął mnie głębiej na parkiet, chociaż wcale za lepszy pomysł tego nie uznawałam wcale. Robiłam co mówił, chyba uśmiechając się nadal trochę, niepewnie nadal, krzywiąc usta kiedy stopa pomyliła się ze stopą i nadepnęłam na jego but z mocą. - Przepraszam! - wypowiedziałam od razu przejęta, raz, a potem chyba jeszcze kilka za każdym razem z tą samą mocą. Ale powoli - wolniej raczej niż szybko łapałam. Tu krok, tam ruch piętą który widziałam kawałek dalej. Zaśmiałam się lekko, oczy też mi się chyba śmiały, bo na chwilę jakoś mniej przejmowałam się tym deptaniem. Zresztą sam nie kazał mi się nim przejmować.
- Wątpliwe. Podeptałam cię strasznie. - przypomniałam unosząc trochę głos, żeby przebić się przez muzykę nie zaprzestając dość jeszcze koślawych ruchów. Ale w sumie tego, że dłoń moją puści nie spodziewałam się. Odwróciłam się zgodnie w wolą jego dłoni, odrzucając głowę do tyłu, spoglądając w górę na sufit remizy, patrząc jak wszystko wokół rozmywa się trochę. Wolna dłoń zawisła w górze, kiedy skończył się drugi obrót, a jego dłoń znalazła się na tali. - Oh. - opuściło moje usta, kiedy odkryłam że bliżej jest znacznie, zadzierałam trochę brodę, żeby spoglądać w górę nadal nie wiedząc co z tą ręką teraz zrobić powinnam. Zerknęłam na bok odnajdując niby jej położenie - ale czy na pewno. Pokręciłam przecząco głową w odpowiedzi na zadane pytanie, czując przyśpieszony w piersi oddech. Słuchałam w milczeniu uśmiechając się lekko, niepewnie, trochę pokonana tą bliskością nagłą stawiając kroki tak, jak nakazywał mi w sumie on, a nie ja sama. - Raczej awykonalne, droga do celu nie zawsze jest łatwa. Nie tak łatwo się zrażam, przeważnie. - wyjaśniłam i miałam o coś zapytać. Pewna tego byłam, ale kolejne słowa wyszły od niego i moje usta rozwarły mi się lekko i czułam, jak zdradziecka czerwień wślizguje się na twarz wraz z ostatnimi słowami, które wypowiedział. Odchrząknęłam lekko. - Akceptowalnie bym powiedziała, co najwyżej. - odpowiedziałam cała czerwona, rudy nie mógł być piękny. Zwłaszcza że okropnie gryzł się z różem, który zajmował teraz całą moją twarz. - Ale dziękuję. Ty też nie zgorzej? - zaryzykowałam, bo właściwie co miałam powiedzieć? Nie byłam pewna. Odnotowałam, że powinnam zapytać o to Aidana, on mi pewnie powie co, jak i do czego? Musiał wiedzieć w końcu był chłopakiem, prawda?
1 - Neala! - krzyk z początku nie przebija się za mocno, ale po chwili słychać wyraźniej moje imię. Odwracam głowę i widzę cioteczeczkę, która dłoń układa na biodrze i patrzy prosto w naszą stronę
2 Nagle ktoś na nas wpada - nie strasznie gwałtownie, ale też nie lekko jakoś. Przeżyć się da, o ile poziom utrzymam jakoś stabilnie w miarę
3 Walter wjeżdża na koniu (nie no, żartuję, nic się nie dzieje)
- Może. – zgodziłam się, unosząc usta w uśmiechu i potakując krótko głową. Miał ich jeszcze więcej niźli te wymienione przez niego, ale większość była stworzona z moich własnych wyobrażeń. To nie tak, że nie umiałam całkowicie tańczyć, ale nie miałam kiedy nauczyć się wszystkiego. Czasem dałam się porwać wujkowi, ale przy nim, kroki nie były ważne. A wcześniej? Dużo wcześniej – w Londynie – tak naprawdę nie było gdzie, bo byłam za młoda trochę. Za młoda byłam, żeby wpaść na pomysł odwiedzenia lokalu. Poza tym, samej wcale nie było aż tak… zabawnie. Z Anne u boku było po prostu raźniej? Zdecydowanie. Ona chociaż potańczyła wtedy trochę. Ale nadrobiłam gdzie indziej no i niby dzisiaj miałam okazję, ale jakaś niepewna w tym byłam trochę, bo łatwiej ze znajomym niż obcym przecież to wiadome było od zawsze. Ale w sumie co mogło stać się najgorsze? Nad tą całą miłością przejęłam kontrolę, nabrać się na nic dać nie zamierzałam. Mogłam więc odetchnąć trochę, prawda? A ten James nawet się sympatyczny wydawał – nie to że tamten nie był, ale upadek mojej dumy widział i to siedziało w głowie mocniej, niż bym chciała.
- Niech więc będzie, już całkowicie przestaję. – zapewniłam, chociaż czy tak przejmować się w ogóle potrafiłam to nie byłam pewna dokładnie. Moja dłoń jednak spoczęła już w tej wyciągniętej do mnie i należącej do niego. Większej zdecydowanie, ciepłej, jak zauważyłam. Trochę się bałam jednak, ale najmocniej to kompromitacji samej. Nie tańczenia, mimo że tańczyć to tak niby tak, ale jednak nie. Bardziej w rytm niż w kroki. Podążyłam wzrokiem za jego gestem, kiedy sięgał po drugą z moich dłoni. Poruszając się niepewnie, najpierw w ślad za nim. Minę musiałam mieć równie niepewną. Wykrzywione usta, uniesione ale i lekko zmarszczone brwi, ale to zaczynało schodzić z twarzy czasem, kiedy trochę pewniej się czuć zaczynałam i rzeczywiście w ogóle skocznej muzyki słuchać. Rumieńce wpełzły mi na policzki, teraz chyba już z podekscytowania bardziej. Zaśmiałam się nerwowo, kiedy pociągnął mnie głębiej na parkiet, chociaż wcale za lepszy pomysł tego nie uznawałam wcale. Robiłam co mówił, chyba uśmiechając się nadal trochę, niepewnie nadal, krzywiąc usta kiedy stopa pomyliła się ze stopą i nadepnęłam na jego but z mocą. - Przepraszam! - wypowiedziałam od razu przejęta, raz, a potem chyba jeszcze kilka za każdym razem z tą samą mocą. Ale powoli - wolniej raczej niż szybko łapałam. Tu krok, tam ruch piętą który widziałam kawałek dalej. Zaśmiałam się lekko, oczy też mi się chyba śmiały, bo na chwilę jakoś mniej przejmowałam się tym deptaniem. Zresztą sam nie kazał mi się nim przejmować.
- Wątpliwe. Podeptałam cię strasznie. - przypomniałam unosząc trochę głos, żeby przebić się przez muzykę nie zaprzestając dość jeszcze koślawych ruchów. Ale w sumie tego, że dłoń moją puści nie spodziewałam się. Odwróciłam się zgodnie w wolą jego dłoni, odrzucając głowę do tyłu, spoglądając w górę na sufit remizy, patrząc jak wszystko wokół rozmywa się trochę. Wolna dłoń zawisła w górze, kiedy skończył się drugi obrót, a jego dłoń znalazła się na tali. - Oh. - opuściło moje usta, kiedy odkryłam że bliżej jest znacznie, zadzierałam trochę brodę, żeby spoglądać w górę nadal nie wiedząc co z tą ręką teraz zrobić powinnam. Zerknęłam na bok odnajdując niby jej położenie - ale czy na pewno. Pokręciłam przecząco głową w odpowiedzi na zadane pytanie, czując przyśpieszony w piersi oddech. Słuchałam w milczeniu uśmiechając się lekko, niepewnie, trochę pokonana tą bliskością nagłą stawiając kroki tak, jak nakazywał mi w sumie on, a nie ja sama. - Raczej awykonalne, droga do celu nie zawsze jest łatwa. Nie tak łatwo się zrażam, przeważnie. - wyjaśniłam i miałam o coś zapytać. Pewna tego byłam, ale kolejne słowa wyszły od niego i moje usta rozwarły mi się lekko i czułam, jak zdradziecka czerwień wślizguje się na twarz wraz z ostatnimi słowami, które wypowiedział. Odchrząknęłam lekko. - Akceptowalnie bym powiedziała, co najwyżej. - odpowiedziałam cała czerwona, rudy nie mógł być piękny. Zwłaszcza że okropnie gryzł się z różem, który zajmował teraz całą moją twarz. - Ale dziękuję. Ty też nie zgorzej? - zaryzykowałam, bo właściwie co miałam powiedzieć? Nie byłam pewna. Odnotowałam, że powinnam zapytać o to Aidana, on mi pewnie powie co, jak i do czego? Musiał wiedzieć w końcu był chłopakiem, prawda?
1 - Neala! - krzyk z początku nie przebija się za mocno, ale po chwili słychać wyraźniej moje imię. Odwracam głowę i widzę cioteczeczkę, która dłoń układa na biodrze i patrzy prosto w naszą stronę
2 Nagle ktoś na nas wpada - nie strasznie gwałtownie, ale też nie lekko jakoś. Przeżyć się da, o ile poziom utrzymam jakoś stabilnie w miarę
3 Walter wjeżdża na koniu (nie no, żartuję, nic się nie dzieje)
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Uśmiechał się za każdym razem słysząc jak to dziewczyna przeprasza, nie mogąc przecież pokazać, że aż tak częstego deptania po jego stopach to się nie spodziewał. Nawet, kiedy tańczył z Sheilą to ona go tak nie deptała! Może rzeczywiście jakaś taka inna krew cygańska w nich płynęła, co to na umiejętności czy muzykalne, czy taneczne wpływała? Bo przecież Thomas, ani jego rodzeństwo, ani chyba nikt inny w taborze nigdy nie miał większych problemów z nauką takich tańców i poruszania się, z wyczuwaniem rytmu. Może rzeczywiście nie każdy był do tego stworzony? Chociaż to też nie tak, że powiedziałby rudowłosej, że źle jej idzie albo robił jej wyrzuty za podeptane stopy, bo przecież sam wziął to na siebie, wiedząc na co się pisze! Panna go ostrzegała, ale on się uparł i teraz skończy się na bólu, ale co potańczone to jego.
A też nie mógł zaprzeczyć, że obserwowanie jak to dziewczyna jest postawiona w sytuacji, w której wyraźnie nie bywa często, było dla niego satysfakcjonujące. Zawstydzanie panien jest nagrodą samą w sobie, szczególnie kiedy to zawstydzenie pokazują! I może rumieńce były nieco zbyt zbliżone do koloru włosów dziewczyny, ale nie żeby Tomek też jakoś bardziej zwracał na to uwagę. W końcu Neala była ładna, a ładnej buzi nie tak łatwo oszpecić kolorem.
- Nie tak bardzo jakbym się spodziewał, a i jestem pewien, że za każdym razem będzie mniej i mniej deptania. Trochę praktyki i szybko się nauczysz - skłamał z uśmiechem, nie mając powodów do podkopywania wiary dziewczyny w jej umiejętności. - Zresztą, prawie nie poczułem tego deptania! Nie ma co się tak przejmować na zapas! Nie wątpię po tych kocach, że panienka ma mnóstwo siły, ale też i z gracją zostałem podeptany, wiec nie było to takie znowu nie do zniesienia - zapewnił znów, a widząc znów reakcję panny, już widział okienko do działania dla siebie. Jakby mógł się powstrzymać i nie wprowadzać rudowłosej w dalsze zakłopotanie?
Niezależnie, gdzie ta ułożyła rękę, po prostu ją zapewnił skinieniem głowy, że to odpowiednie i właściwe miejsce, nie przerywając wcale tańca, chociaż tym razem trzymał dziewczynę bliżej siebie, może też z nadzieją, że przez to i ta będzie miała mniejsze pole do pomylenia kroków i nie skończy się to aż takiem zadeptaniem go.
- Bardzo mi miło słyszeć takie słowa z ust tak urodziwej panny! Jestem pewien, że panienka nie docenia swojego odbicia. Wiele panien tutaj ma czego zazdrościć, bo ma panienka wielki atut w postaci urody, a jak widzę to tylko jeden z niewielu! Jeszcze popracujemy nad tańcem i z pewnością ta lista jeszcze znacznie się wydłuży. Nie każda panna pomaga w takich miejscach czy łapie się pracy, do tego ma panienka też dużo siły. No i nie można zapomnieć, że panienka ma swoje zdanie, a to się tylko ceni! - zaraz kontynuował zalew słów i komplementów, trzymając dziewczynę pewnie w talii, blisko siebie podczas poruszania się po parkiecie między innymi parami czy samotnymi bawiącymi się.
A też nie mógł zaprzeczyć, że obserwowanie jak to dziewczyna jest postawiona w sytuacji, w której wyraźnie nie bywa często, było dla niego satysfakcjonujące. Zawstydzanie panien jest nagrodą samą w sobie, szczególnie kiedy to zawstydzenie pokazują! I może rumieńce były nieco zbyt zbliżone do koloru włosów dziewczyny, ale nie żeby Tomek też jakoś bardziej zwracał na to uwagę. W końcu Neala była ładna, a ładnej buzi nie tak łatwo oszpecić kolorem.
- Nie tak bardzo jakbym się spodziewał, a i jestem pewien, że za każdym razem będzie mniej i mniej deptania. Trochę praktyki i szybko się nauczysz - skłamał z uśmiechem, nie mając powodów do podkopywania wiary dziewczyny w jej umiejętności. - Zresztą, prawie nie poczułem tego deptania! Nie ma co się tak przejmować na zapas! Nie wątpię po tych kocach, że panienka ma mnóstwo siły, ale też i z gracją zostałem podeptany, wiec nie było to takie znowu nie do zniesienia - zapewnił znów, a widząc znów reakcję panny, już widział okienko do działania dla siebie. Jakby mógł się powstrzymać i nie wprowadzać rudowłosej w dalsze zakłopotanie?
Niezależnie, gdzie ta ułożyła rękę, po prostu ją zapewnił skinieniem głowy, że to odpowiednie i właściwe miejsce, nie przerywając wcale tańca, chociaż tym razem trzymał dziewczynę bliżej siebie, może też z nadzieją, że przez to i ta będzie miała mniejsze pole do pomylenia kroków i nie skończy się to aż takiem zadeptaniem go.
- Bardzo mi miło słyszeć takie słowa z ust tak urodziwej panny! Jestem pewien, że panienka nie docenia swojego odbicia. Wiele panien tutaj ma czego zazdrościć, bo ma panienka wielki atut w postaci urody, a jak widzę to tylko jeden z niewielu! Jeszcze popracujemy nad tańcem i z pewnością ta lista jeszcze znacznie się wydłuży. Nie każda panna pomaga w takich miejscach czy łapie się pracy, do tego ma panienka też dużo siły. No i nie można zapomnieć, że panienka ma swoje zdanie, a to się tylko ceni! - zaraz kontynuował zalew słów i komplementów, trzymając dziewczynę pewnie w talii, blisko siebie podczas poruszania się po parkiecie między innymi parami czy samotnymi bawiącymi się.
Thomas Doe
Zawód : Złodziej, grajek
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
but I'm not dead so it's a win
nevermind
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 20
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Thomas Doe' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 3
'k3' : 3
- Reasumując... - jedno ze słów, którego brzmienie polubiłam nawet, bo brzmiało lepiej niż przeciętne streszczając, czy podsumowując. -... jest dla mnie jeszcze jakaś taneczna nadzieja. - zażartowałam, rozluźniona już nieco bardziej. Spięta ale rozluźniona, dało się tak właściwie? Nie byłam pewna, ale jakoś tak jak się przejmować chociaż trochę przestałam, to jakoś lżej się wzięło i zrobiło. Moje brew drgnęła dopiero kiedy do koców się znów odniósł. Ja i siła? Dobre sobie. Tej mi brakowało, jednak życie w Londynie w którym głównie uczyłam się i gotowałam niewiele z wyrobieniem sobie siły czy kondycji miało cokolwiek wspólnego. I odczuwałam to teraz, kiedy oddech przyspieszał szybciej niż bym chciała, a dłonie pobolewały od wcale nie tak dużych ciężarów. Ale mógł nie wiedzieć, albo się mylić? Może, chyba, nieważne w sumie. - Zawsze tak znosisz wszelakie niedogodności? - zapytałam wiec zamiast tego, na razie przynajmniej pozostawiając tą całą wielkość mojej niewielkiej siły, której przecież nie było na razie wcale. Chociaż miała nadzieję, że z biegiem czasu i ilością wysiłku które wkładam jednak trochę później będę dostawać zadyszki do tej podobnej, którą zaczynałam już mieć teraz. Kilka miesięcy trochę poprawiło mi tą całą kondycję, ale nadal w opłakanym stanie była. Brendan pewnie by wiedział jak wziąć i na to zaradzić, ale ja sama to niewiele pojęcia o tym miałam.
Ta nagła bliskość była dla mnie… zaskakująca. Może nie nowa, nie całkowicie, ale nowa w inny sposób całkiem. Trochę… zawstydzająca. Nie bardzo wiedziałam co robić i jak się zachowywać. Gdzie tą rękę wziąć i położyć, bo gdzieś przecież musiałam prawda? Nie mogłam jej tak w powietrzu brać i trzymać. To już całkiem bez sensu było. Po prostu stawiałam nogi tam, gdzie zdawało mi się, że powinnam i gdzie no on jakby… prowadził? Nie byłam pewna, czy to tak się nazywa. Ale tak w myślach mówiłam. Trochę marszcząc brwi, próbując na te nogi patrzeć, ale teraz było to dużo trudniejsze kiedy był tak blisko. Kiedy po raz kolejny się odezwał uniosłam głowę czując jak róż zajmuje mi policzki całe. Dokładnie całe. Otworzyłam usta, żeby wziąć i zaprzeczyć od razu, a potem zaraz je zamknęłam. Szczerze wątpiłam w tą urodziwość całą, ale kłócić się o to to mogłam z Sheilą ostatecznie - nie z kimś obcym całkiem. Więc słuchałam dalej, czerwieniąc się jeszcze bardziej i bardziej, bo właściwie nikt mnie tak nie komplementował na raz i otwarcie w ciągu jednym i długim i byłam pewna, że całkowicie mnie wziął i przegadał bo przez to wszystko nic mądrego w jakiejś równie mądrej odpowiedzi do głowy mi nie przychodziło. Więc dalej słuchałam, a moje brwi znów się uniosły, kiedy na tą siłę wziął i zwrócił uwagę. Zmarszczyłam brwi zaraz po tym.
- Ekhm… - odchrząknęłam, odsuwając spojrzenie od jego twarzy, rozglądając się na boki po osobach wokół. - Dziękuję? - wypowiedziałam dość niepewnie, łapiąc przelotnie spojrzenie Barbary, która patrzyła widocznie ku nam, nasz wzrok się spotkał na kilka chwil. - Ja… - zaczęłam marszcząc dalej brwi. - Myślę że muszę wrócić do pracy. - zdecydowałam przesuwając tęczówki znów ku jego twarzy. Uśmiechając się trochę przepraszająco, nadal stawiając kroki, w rytm i tak jak mnie prowadził, czując nadal to palące na policzkach ciepło. Wystarczy? Sama nie byłam pewna, ale czułam, że sporo jeszcze do zrobienia zostało a cioteczka nie będzie zadowolona. Albo nie jest, jeśli teraz na mnie patrzy. Bo obiecałam pomagać, a nie się bawić.
Ta nagła bliskość była dla mnie… zaskakująca. Może nie nowa, nie całkowicie, ale nowa w inny sposób całkiem. Trochę… zawstydzająca. Nie bardzo wiedziałam co robić i jak się zachowywać. Gdzie tą rękę wziąć i położyć, bo gdzieś przecież musiałam prawda? Nie mogłam jej tak w powietrzu brać i trzymać. To już całkiem bez sensu było. Po prostu stawiałam nogi tam, gdzie zdawało mi się, że powinnam i gdzie no on jakby… prowadził? Nie byłam pewna, czy to tak się nazywa. Ale tak w myślach mówiłam. Trochę marszcząc brwi, próbując na te nogi patrzeć, ale teraz było to dużo trudniejsze kiedy był tak blisko. Kiedy po raz kolejny się odezwał uniosłam głowę czując jak róż zajmuje mi policzki całe. Dokładnie całe. Otworzyłam usta, żeby wziąć i zaprzeczyć od razu, a potem zaraz je zamknęłam. Szczerze wątpiłam w tą urodziwość całą, ale kłócić się o to to mogłam z Sheilą ostatecznie - nie z kimś obcym całkiem. Więc słuchałam dalej, czerwieniąc się jeszcze bardziej i bardziej, bo właściwie nikt mnie tak nie komplementował na raz i otwarcie w ciągu jednym i długim i byłam pewna, że całkowicie mnie wziął i przegadał bo przez to wszystko nic mądrego w jakiejś równie mądrej odpowiedzi do głowy mi nie przychodziło. Więc dalej słuchałam, a moje brwi znów się uniosły, kiedy na tą siłę wziął i zwrócił uwagę. Zmarszczyłam brwi zaraz po tym.
- Ekhm… - odchrząknęłam, odsuwając spojrzenie od jego twarzy, rozglądając się na boki po osobach wokół. - Dziękuję? - wypowiedziałam dość niepewnie, łapiąc przelotnie spojrzenie Barbary, która patrzyła widocznie ku nam, nasz wzrok się spotkał na kilka chwil. - Ja… - zaczęłam marszcząc dalej brwi. - Myślę że muszę wrócić do pracy. - zdecydowałam przesuwając tęczówki znów ku jego twarzy. Uśmiechając się trochę przepraszająco, nadal stawiając kroki, w rytm i tak jak mnie prowadził, czując nadal to palące na policzkach ciepło. Wystarczy? Sama nie byłam pewna, ale czułam, że sporo jeszcze do zrobienia zostało a cioteczka nie będzie zadowolona. Albo nie jest, jeśli teraz na mnie patrzy. Bo obiecałam pomagać, a nie się bawić.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
- Niedogodności miną, a uśmiech pomaga je znosić, nie sądzi panienka? Można się pomartwić później - odpowiedział zgodnie z prawdą, zgodnie z tym jaką zasadę w życiu wyznawał, bo i dlaczego miałby oszukiwać i kłamać w tym momencie? Czasem było mu ciężko, czasem nie miał już sił, a jednocześnie nie mógł sobie pozwolić na chwile słabości. Nie mógł przecież płakać, kiedy mieszkali w taborze, a przynajmniej nie tak otwarcie przy rodzeństwie! Jak miałby zapewnić Jamesa i Sheilę o tym, że wszystko będzie dobrze, jeśli mówiąc o tym jedynie by płakał? Sheila przeżyła to wystarczająco ciężko, nie chcąc na początku przebywania w taborze nigdzie się od nich oddalać, a James wierzył w jego bajki. Oczywiście, że potrzebowali od niego zapewnienia, że wszystko będzie dobrze. Dokładnie tak jak Thomas potrzebował tego zapewnienia, a nie mógł go nawet znaleźć u mamy.
Obserwował jak dziewczyna reaguje, bawiąc się w tym momencie doskonale. Cóż, na pewno jakoś mniej żałował przyjechania do tego miejsca, widząc z jak urokliwą panną mógł spędzić nieco czasu. A to jak łatwo było ją zawstydzać, jedynie sprawiało, że dostarczało mu to tak wiele frajdy!
No i jakie było prawdopodobieństwo, że znów zaciągnie się na jakąś pracę charytatywną w te rejony? Albo po prostu na potańcówkę... Świat był mały, ale nie aż tak, żeby na każdym kroku spotykać przypadkowe panny, z którymi kiedyś tam się zatańczyło, prawda? No i dziewczyna sama stwierdziła, że jest tutaj przyjezdną, że jutro jej tu nie będzie... Może mieszkała w tym hrabstwie gdzieś, a może jeszcze dalej? W obu wypadkach, raczej nie miał się o co bać.
- Cała przyjemność po mojej stronie - odpowiedział spokojnie, widząc że już nie ma aż takiej potrzeby, żeby zalewać dziewczynę jeszcze bardziej komplementami. Cóż, już wyraźnie i tak nie wiedziała co miała począć... A do tego chciała znów uciekać do pracy. No, ale przynajmniej z nim zatańczyła, a jak już obiecał to wypadało jej pomóc przy pracy, prawda?
- Och... no rozumiem, no dobrze, ale jeszcze tylko moment - poprosił z uśmiechem, a już po chwili znów zdjął rękę z jej boku i uniósł jej dłoń do góry, znów dwa razy nią zakręcając, nie martwiąc się o kroki, bo ta wyraźnie miała mniejsze pole do zdeptanie go. Kiedy znów przyciągnął ją do siebie po tych kilku kręciołkach, uśmiechnął się do niej spokojnie i nachylił, krótko i szybko cmokając ją w policzek, odsuwając dość szybko jak gdyby nic się nie stało.
- Bardzo dziękuję za taniec, Neali. Więc tak jak obiecałem, chętnie pomogę w obowiązkach, skoro tak cię od nich odciągnąłem - przypomniał i już po chwili, wciąż trzymając rudowłosą za dłoń, po prostu ruszył z nią w kierunku miejsca, do którego wcześniej przynieśli koce. W końcu byłoby nieodpowiednie zostawić ją w takim stanie samą na parkiecie. Kto wie czy oprócz umiejętności mowy nie odebrał jej umiejętności zachowania równowagi czy prostego chodzenia, a jeszcze by ktoś ją stratował i jakieś nieszczęście by miało miejsce!
Obserwował jak dziewczyna reaguje, bawiąc się w tym momencie doskonale. Cóż, na pewno jakoś mniej żałował przyjechania do tego miejsca, widząc z jak urokliwą panną mógł spędzić nieco czasu. A to jak łatwo było ją zawstydzać, jedynie sprawiało, że dostarczało mu to tak wiele frajdy!
No i jakie było prawdopodobieństwo, że znów zaciągnie się na jakąś pracę charytatywną w te rejony? Albo po prostu na potańcówkę... Świat był mały, ale nie aż tak, żeby na każdym kroku spotykać przypadkowe panny, z którymi kiedyś tam się zatańczyło, prawda? No i dziewczyna sama stwierdziła, że jest tutaj przyjezdną, że jutro jej tu nie będzie... Może mieszkała w tym hrabstwie gdzieś, a może jeszcze dalej? W obu wypadkach, raczej nie miał się o co bać.
- Cała przyjemność po mojej stronie - odpowiedział spokojnie, widząc że już nie ma aż takiej potrzeby, żeby zalewać dziewczynę jeszcze bardziej komplementami. Cóż, już wyraźnie i tak nie wiedziała co miała począć... A do tego chciała znów uciekać do pracy. No, ale przynajmniej z nim zatańczyła, a jak już obiecał to wypadało jej pomóc przy pracy, prawda?
- Och... no rozumiem, no dobrze, ale jeszcze tylko moment - poprosił z uśmiechem, a już po chwili znów zdjął rękę z jej boku i uniósł jej dłoń do góry, znów dwa razy nią zakręcając, nie martwiąc się o kroki, bo ta wyraźnie miała mniejsze pole do zdeptanie go. Kiedy znów przyciągnął ją do siebie po tych kilku kręciołkach, uśmiechnął się do niej spokojnie i nachylił, krótko i szybko cmokając ją w policzek, odsuwając dość szybko jak gdyby nic się nie stało.
- Bardzo dziękuję za taniec, Neali. Więc tak jak obiecałem, chętnie pomogę w obowiązkach, skoro tak cię od nich odciągnąłem - przypomniał i już po chwili, wciąż trzymając rudowłosą za dłoń, po prostu ruszył z nią w kierunku miejsca, do którego wcześniej przynieśli koce. W końcu byłoby nieodpowiednie zostawić ją w takim stanie samą na parkiecie. Kto wie czy oprócz umiejętności mowy nie odebrał jej umiejętności zachowania równowagi czy prostego chodzenia, a jeszcze by ktoś ją stratował i jakieś nieszczęście by miało miejsce!
Thomas Doe
Zawód : Złodziej, grajek
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
but I'm not dead so it's a win
nevermind
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 20
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- Można też próbować działać tak, żeby nie było nic do znoszenia. - odpowiedziałam, marszcząc odrobinę nos. Jednocześnie nie zaprzeczając wypowiedzianej tezie, ale też i wspominając o alternatywie do niej. Bo do jednego problemu, czasem - a nawet często - dało się znaleźć więcej niż tylko jedno rozwiązanie. Wszystko zależało od sposobu w jaki postanowiło się dany problem rozwiązać i jak się nim zająć. Tylko tyle, albo aż.
Trochę mnie zawstydzały te wypowiadany głośno komplementy. Może nawet nie trochę, a bardzo. Moje policzki zachodziły czerwienią, czułam ciepło dokładnie, jak sunie w górę po mojej szyi. I nic, kompletnie nic nie byłam w stanie z tym zrobić. I naprawdę, ale to naprawdę, chciałabym wiedzieć i co i jak. Znaczy wiedziałam co i wiedziałam jak, ale największym problemem to było jak nad tym wziąć i zapanować i czy w ogóle byłam w stanie. Bo na ten moment, nie potrafiłam w ogóle. Co jeśli, całe życie miałam tego tak nie potrafić wcale - ale to wcale. Czy nie byłoby to tragedią okrutną. Straszliwym wręcz ciężarem, który nieść musiałam na ramionach moich niewielkich takich.
Myśli odpływały jednak dalej, wraz z kolejnymi krokami i obrotami. Zmartwienia odsuwały się, robiąc miejsce na trochę… radości? Beztroski może nawet. W sumie podobało mi się. Co jakiś czas zaśmiałam się, kiedy zachwiałam się trochę stawiając krok nie ten co być powinien, czy gdy znów wirowałam spoglądając gdzieś w górę. Oddech przyspieszył mi niebezpiecznie. A policzki czerwienią zabarwiły się teraz z wysiłku który włożyłam i braku kondycji którą się mogłam pochwalić. No, gdyby to było możliwe, to na jedną czerwień nachodziłaby druga, tą którą wywoływały jego słowa. Naprawdę, nie przestawał a ja nie wiedziałam za bardzo co robić. Dziękować, za słowa w które nie do końca wierzę? Chyba tak, bo nawet jeśli ja nie wierzyłam, to on miły próbował być, prawda? Kolejne słowa skomentowałam jedynie skinieniem głowy.
- Moment. - zgodziłam się z uśmiechem na ustach. Moment, przecież nie znaczył wiele, nic się nie stanie, jeśli za moment wezmę się do pracy prawda? Zaśmiałam się krótko, kiedy znów obrócił mnie, unosząc swoją rękę - którą trzymał moją - do góry. Zamrugałam kilka razy, kiedy przyciągnął mnie do siebie ponownie, unosząc do góry twarz, żeby spojrzeć mu w oczy. Uśmiech nadal rozciągał mi się na wargach. Ale tego, co stało się później kompletnie się nie spodziewałam. Zamarłam, kiedy jego twarz zbliżała się do mojej, zapominając, że powinnam się cofnąć, wyrwać, odsunąć. Ale nie byłam w stanie kompletnie zaskoczona szybkością gestu. Wypowiadane słowa do mnie nie docierały. Bo właściwie jeszcze to co się stało do mnie nie dotarło do końca. Pozwoliła się pociągnąć, czując dudnienie w uszach - chyba z tego szoku, który nadal przeżywałam. Kiedy zatrzymał się i ja stanęłam. Otworzyłam usta i zamknęłam je, powoli odzyskując rezon swój cały. Wyszarpnęłam rękę z jego dłoni, a na mojej twarzy odbijała się już tylko złość. Jak mógł? Jak śmiał w ogóle? A gdyby zrobił coś o wiele straszliwszego, coś co powinno być jedyne i niepowtarzalne. Gdyby ukradł to jak zwykły złodziej. Podeszłam kilka kroków zadzierając nos, a później uniosłam nogę, żeby z całej siły - a tej nie było wiele, złość dodawała jej trochę z pewnością. - nadepnąć - a może bardziej wskoczyć - na palce.
- Wstydź się. - uniosłam nogę raz jeszcze, żeby ponowić cios. - Niedopuszczalne! Całkowicie niegrzeczne! - kontynuowałam, cofając się o dwa kroki do tyłu. Mój podniesiony głos zwrócił ku nam uwagę, ale złość - kiedy w końcu minął szok - przejmowała nade mną całkowitą kontrolę. - Taniec nie jest zaproszeniem. Uśmiech też nie. Niebywałe! - pokręciłam głową, unosząc ręce do twarzy. Coś musiało być ze mną nie tak. Albo z nimi wszystkimi. Nie byłam już pewna. Wzięłam powietrze w usta opuszczając dłonie, otworzyłam usta, ale zaraz zamknęłam je, żeby unieść podbródek wyżej, krzyżując spojrzenie z chłopakiem. - Żegnam. - wypowiedziałam, odwracając się na pięcie. Zniknąć. Wolałam ja.
| zt?
Trochę mnie zawstydzały te wypowiadany głośno komplementy. Może nawet nie trochę, a bardzo. Moje policzki zachodziły czerwienią, czułam ciepło dokładnie, jak sunie w górę po mojej szyi. I nic, kompletnie nic nie byłam w stanie z tym zrobić. I naprawdę, ale to naprawdę, chciałabym wiedzieć i co i jak. Znaczy wiedziałam co i wiedziałam jak, ale największym problemem to było jak nad tym wziąć i zapanować i czy w ogóle byłam w stanie. Bo na ten moment, nie potrafiłam w ogóle. Co jeśli, całe życie miałam tego tak nie potrafić wcale - ale to wcale. Czy nie byłoby to tragedią okrutną. Straszliwym wręcz ciężarem, który nieść musiałam na ramionach moich niewielkich takich.
Myśli odpływały jednak dalej, wraz z kolejnymi krokami i obrotami. Zmartwienia odsuwały się, robiąc miejsce na trochę… radości? Beztroski może nawet. W sumie podobało mi się. Co jakiś czas zaśmiałam się, kiedy zachwiałam się trochę stawiając krok nie ten co być powinien, czy gdy znów wirowałam spoglądając gdzieś w górę. Oddech przyspieszył mi niebezpiecznie. A policzki czerwienią zabarwiły się teraz z wysiłku który włożyłam i braku kondycji którą się mogłam pochwalić. No, gdyby to było możliwe, to na jedną czerwień nachodziłaby druga, tą którą wywoływały jego słowa. Naprawdę, nie przestawał a ja nie wiedziałam za bardzo co robić. Dziękować, za słowa w które nie do końca wierzę? Chyba tak, bo nawet jeśli ja nie wierzyłam, to on miły próbował być, prawda? Kolejne słowa skomentowałam jedynie skinieniem głowy.
- Moment. - zgodziłam się z uśmiechem na ustach. Moment, przecież nie znaczył wiele, nic się nie stanie, jeśli za moment wezmę się do pracy prawda? Zaśmiałam się krótko, kiedy znów obrócił mnie, unosząc swoją rękę - którą trzymał moją - do góry. Zamrugałam kilka razy, kiedy przyciągnął mnie do siebie ponownie, unosząc do góry twarz, żeby spojrzeć mu w oczy. Uśmiech nadal rozciągał mi się na wargach. Ale tego, co stało się później kompletnie się nie spodziewałam. Zamarłam, kiedy jego twarz zbliżała się do mojej, zapominając, że powinnam się cofnąć, wyrwać, odsunąć. Ale nie byłam w stanie kompletnie zaskoczona szybkością gestu. Wypowiadane słowa do mnie nie docierały. Bo właściwie jeszcze to co się stało do mnie nie dotarło do końca. Pozwoliła się pociągnąć, czując dudnienie w uszach - chyba z tego szoku, który nadal przeżywałam. Kiedy zatrzymał się i ja stanęłam. Otworzyłam usta i zamknęłam je, powoli odzyskując rezon swój cały. Wyszarpnęłam rękę z jego dłoni, a na mojej twarzy odbijała się już tylko złość. Jak mógł? Jak śmiał w ogóle? A gdyby zrobił coś o wiele straszliwszego, coś co powinno być jedyne i niepowtarzalne. Gdyby ukradł to jak zwykły złodziej. Podeszłam kilka kroków zadzierając nos, a później uniosłam nogę, żeby z całej siły - a tej nie było wiele, złość dodawała jej trochę z pewnością. - nadepnąć - a może bardziej wskoczyć - na palce.
- Wstydź się. - uniosłam nogę raz jeszcze, żeby ponowić cios. - Niedopuszczalne! Całkowicie niegrzeczne! - kontynuowałam, cofając się o dwa kroki do tyłu. Mój podniesiony głos zwrócił ku nam uwagę, ale złość - kiedy w końcu minął szok - przejmowała nade mną całkowitą kontrolę. - Taniec nie jest zaproszeniem. Uśmiech też nie. Niebywałe! - pokręciłam głową, unosząc ręce do twarzy. Coś musiało być ze mną nie tak. Albo z nimi wszystkimi. Nie byłam już pewna. Wzięłam powietrze w usta opuszczając dłonie, otworzyłam usta, ale zaraz zamknęłam je, żeby unieść podbródek wyżej, krzyżując spojrzenie z chłopakiem. - Żegnam. - wypowiedziałam, odwracając się na pięcie. Zniknąć. Wolałam ja.
| zt?
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Nie miał zamiaru się z nią kłócić, bo i po co? Jedynie się uśmiechnął, kiwając głową. Cóż, jak można było inaczej reagować na te niedogodności, które los mu rzucił pod nogi? Nawet nie w kwestii tego, co sam na siebie i rodzinę sprowadził - ale chociażby ich dzieciństwa. Na wiele rzeczy nie miał wpływu - tak jak wojna. Zresztą, słyszał niejednokrotnie, że piekło miało być wybrukowane dobrymi chęciami. Cokolwiek to dokładnie miało znaczyć, stanowczo brzmiało niepokojąco - jakby ludzie z dobrymi zamiarami mieli kończyć w piekle jako kocie łby na drodze! Lub coś tego rodzaju... chyba.
Taniec zresztą był dużo znacznie przyjemniejszy niż próby jakiejś dywagacji i dyskusji na temat tego, jak powinni żyć. Byli sobie nieznajomi i tyle ich mało łączyć - ten jeden taniec, tego dzisiejszego wieczoru. Przynajmniej w mniemaniu Tomka, który może tylko odrobinę pozwolił sobie na nieco za dużo. Chociaż gdyby tylko wiedział, że spędził nieco czasu z Lady, może by się tak nie zachował - bo w końcu Jeanie mu wbijała do głowy, że szlachta poza murami szkoły była dla niego nieosiągalna i najlepiej by zrobił, gdyby nie zbliżał się do niej na odległość dwóch metrów. Chociaż na pewno najlepiej by zrobił, gdyby nawet wtedy się do nikogo nie zbliżał...
Był pewny, że mu się upiekło - że dziewczyna absolutnie nie zareaguje, że zbyt oszołomiona zarówno komplementami, jak i jego zachowaniem, po prostu nie zrobi niczego z jego tak prostym i przecież niewinnym gestem. Przecież nie miał na myśli niczego złego! Ot, zwykły pocałunek, czy raczej buziak, bo i pocałunkiem było to ciężko nazwać. Przynajmniej w jego opinii nie było to niczym złym, nawet jeśli ktoś mógł uznać to za nieodpowiednie to przecież to była tylko nieszkodliwa zabawa, prawda?
Zdziwił się, widząc nagle taki wybuch dziewczyny, a jej skakanie po jego palcach był pewny, że jeszcze odczuje przez przynajmniej następne kilka kolejnych dni. Skrzywił się, odsuwając nieco w tył. Nie rozumiał, ale skoro panna wyraźnie już zaspokoiła swoją rządzę zemsty takim deptaniem go to uznał to za dobry sygnał - nie musiał ani bardziej się wysilać, ani specjalnie udawać, jak to chętnie pomoże z dodatkową pracą. Chociaż wciąż nie rozumiał, dlaczego w jego stronę były posyłane takie spojrzenia, jakby zrobił coś najbardziej w świecie niedopuszczalnego.
Cóż. Bo zrobił. Dopiero po dłuższej chwili, kiedy dołączył do grupy, z którą bawił się się wcześniej, dowiedział się o tym, z kim tak naprawdę miał przyjemność tańczyć. Z lady Weasley i stanowczo aż go zmroziło. Nie interesował się w zagwozdkach politycznych w tej całej wojnie, który szlachcic z którym trzymał, ale z pewnością za wrogów nie chciał mieć żadnych z nich - no a tuta po takim potraktowaniu lady nie mógłby się spodziewać niczego oprócz najgorszego! Co jakby to do kogoś innego z jej rodziny dotarło? Z drugiej strony... zawsze mógł to zrzucić na Jamesa, skoro już i tak się za niego przedstawił.
Planując powoli jak z tej sytuacji wybrnąć, skupił się na zabawie już w nieco gorszym nastroju. Musiał działać szybko, kiedy tylko się rano obudzi.
| zt
Taniec zresztą był dużo znacznie przyjemniejszy niż próby jakiejś dywagacji i dyskusji na temat tego, jak powinni żyć. Byli sobie nieznajomi i tyle ich mało łączyć - ten jeden taniec, tego dzisiejszego wieczoru. Przynajmniej w mniemaniu Tomka, który może tylko odrobinę pozwolił sobie na nieco za dużo. Chociaż gdyby tylko wiedział, że spędził nieco czasu z Lady, może by się tak nie zachował - bo w końcu Jeanie mu wbijała do głowy, że szlachta poza murami szkoły była dla niego nieosiągalna i najlepiej by zrobił, gdyby nie zbliżał się do niej na odległość dwóch metrów. Chociaż na pewno najlepiej by zrobił, gdyby nawet wtedy się do nikogo nie zbliżał...
Był pewny, że mu się upiekło - że dziewczyna absolutnie nie zareaguje, że zbyt oszołomiona zarówno komplementami, jak i jego zachowaniem, po prostu nie zrobi niczego z jego tak prostym i przecież niewinnym gestem. Przecież nie miał na myśli niczego złego! Ot, zwykły pocałunek, czy raczej buziak, bo i pocałunkiem było to ciężko nazwać. Przynajmniej w jego opinii nie było to niczym złym, nawet jeśli ktoś mógł uznać to za nieodpowiednie to przecież to była tylko nieszkodliwa zabawa, prawda?
Zdziwił się, widząc nagle taki wybuch dziewczyny, a jej skakanie po jego palcach był pewny, że jeszcze odczuje przez przynajmniej następne kilka kolejnych dni. Skrzywił się, odsuwając nieco w tył. Nie rozumiał, ale skoro panna wyraźnie już zaspokoiła swoją rządzę zemsty takim deptaniem go to uznał to za dobry sygnał - nie musiał ani bardziej się wysilać, ani specjalnie udawać, jak to chętnie pomoże z dodatkową pracą. Chociaż wciąż nie rozumiał, dlaczego w jego stronę były posyłane takie spojrzenia, jakby zrobił coś najbardziej w świecie niedopuszczalnego.
Cóż. Bo zrobił. Dopiero po dłuższej chwili, kiedy dołączył do grupy, z którą bawił się się wcześniej, dowiedział się o tym, z kim tak naprawdę miał przyjemność tańczyć. Z lady Weasley i stanowczo aż go zmroziło. Nie interesował się w zagwozdkach politycznych w tej całej wojnie, który szlachcic z którym trzymał, ale z pewnością za wrogów nie chciał mieć żadnych z nich - no a tuta po takim potraktowaniu lady nie mógłby się spodziewać niczego oprócz najgorszego! Co jakby to do kogoś innego z jej rodziny dotarło? Z drugiej strony... zawsze mógł to zrzucić na Jamesa, skoro już i tak się za niego przedstawił.
Planując powoli jak z tej sytuacji wybrnąć, skupił się na zabawie już w nieco gorszym nastroju. Musiał działać szybko, kiedy tylko się rano obudzi.
| zt
Thomas Doe
Zawód : Złodziej, grajek
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
but I'm not dead so it's a win
nevermind
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 20
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
8 XII 1957
Zaledwie trzy dni temu stała się tragedia dla tych ludzi, których właśnie planował odwiedzić. Stevie mógł łapać się wszystkiego, tworzyć świstokliki, zapewniać zaplecze naukowe dla Zakonu Feniksa, ale to ludzka dłoń, wyciągnięta w geście pomocy, była najważniejsza i najbardziej istotna. Już dawno postanowił, że może poświęcić dla nich swoje życie, i tak niewiele znaczyło, przynajmniej w jego mniemaniu. Chociaż twarz wciąż miał wesołą, emanując ciepłem i dobrocią wobec bliskich i dzieciaków z Doliny Godryka, tak smutek rozrywał serce, a gorycz schodziła w dół po języku, mieszając się z treścią w żołądku. Stevie zjawił się w Blackpool pod wskazanym adresem, ubrany w wełniany sweter od Trixie, na który narzucił jeszcze płaszcz. Pukanie do drzwi odbiło się ciszą, która trwała długo, może nawet nieco zbyt długo. Stał jednak spokojnie, nigdzie nie uciekał, oczekiwał na otwarcie drzwi i pod żadnym pozorem nie chciał wyglądać podejrzenie, po to, aby nikogo nie przestraszyć. Ręce trzymał na wierzchu, nie w kieszeniach, widocznie pokazując, że nie ma w nich różdżki, gdy to zamek w drzwiach przekręcił się, coś zaszeleściło i w końcu te otworzyły się, a stała w nich kobieta, którą spotkał w Yorkshire. - Pani Poppy - przywitał się z nią od progu, a ona rzuciła mu się w ramiona, zapraszając do środka. Była to przestrzeń mała, ale gościnna, bo już od progu pod nos podstawiano mu ciastka i herbatę, których zresztą nie odmawiał. Obiecał, że ich odwiedzi, więc jakże by mógł słowa danego nie otrzymać. - Jak się czujecie? - zwrócił się do męża kobiety, gdy jego szwagier, akurat klepał go po ramieniu. - Żyjemy... - powiedział spokojnie, ale z wyraźną wdzięcznością skierowaną w stronę numerologa. - Szwagier był tam sprawdzić teren, nic się nie ostało - posmutniał, ale nie wydawał się być tym faktem przesadnie zdziwiony. W końcu potężny pożar rozpętany przez szmalcowników mógł strawić wszystko. Ci czarodzieje ponieśli konsekwencje swoich działań, swoich DOBRYCH działań, gdy to chowali mugoli, mugolaków i wszystkich tych, którzy pomocy potrzebowali. Teraz oni dostali wsparcie od rodziny, ale przecież nie każdy miał to szczęście. - Jesteście dobrymi ludźmi - powiedział uśmiechając się pogodnie do małżeństwa, gdy odezwał się brat kobiety. - Ja też im to powtarzam, za każdym razem! - duma go rozpierała, widać było, że są to ludzie, którym bliskie są losy bardziej pokrzywdzonych i nawet gdy znaleźli się w sytuacji niemal bez wyjścia, dbali o innych. - Pamiętajcie, że wciąż działa Zakon Feniksa, który niesie pomoc. Gdybyście jej potrzebowali, wciąż możecie się zwrócić do nas - musieli wiedzieć, że nie są na tym świecie sami, że mogą pomagać, że mogą działać, wtedy gdy już oczywiście staną na nogi. Małżeństwo kiwało głowami, ale kto mógł wiedzieć, jakie były ich powódki. Czy to szczerość serca i krystaliczna dobroć przemawiała przez kobietę, a może rządzą zemsty za wyrządzone krzywdy, biła teraz z mężczyzny? Przyjechał tam jedynie po to, aby spędzić tam chwilę, przy okazji kierując się do opuszczonego schroniska, aby sprawdzić, czy wszystko z nim w porządku, ale rozmowa kleiła się dobrze... O wiele lepiej niż mógł pomyśleć. Rozmowy z ludźmi we własnym wieku, gdy wokół biegło tyle młodych i pełnych życia dzieciaków, nastrajały go, o dziwo wyjątkowo pozytywnie, pozwalając zapomnieć na chwilę o trosce o nich i oddać się kontemplacji nad rzeczami dawnymi i obecnymi. Upijał łyki herbaty, rozprawiał o sytuacji politycznej, a przede wszystkim o kryjówkach i rodzinach, które udało im się uratować, za każdy razem widocznie okazując podziw, aby podnieść małżeństwo na duchu i wskazać, że jest to właściwa ścieżka, której podążanie może pomóc wszystkim, chociaż kara, jaka ich spotkała, była tragiczna i rażąco niesprawiedliwa. Ale taki był już świat...
zt
Zaledwie trzy dni temu stała się tragedia dla tych ludzi, których właśnie planował odwiedzić. Stevie mógł łapać się wszystkiego, tworzyć świstokliki, zapewniać zaplecze naukowe dla Zakonu Feniksa, ale to ludzka dłoń, wyciągnięta w geście pomocy, była najważniejsza i najbardziej istotna. Już dawno postanowił, że może poświęcić dla nich swoje życie, i tak niewiele znaczyło, przynajmniej w jego mniemaniu. Chociaż twarz wciąż miał wesołą, emanując ciepłem i dobrocią wobec bliskich i dzieciaków z Doliny Godryka, tak smutek rozrywał serce, a gorycz schodziła w dół po języku, mieszając się z treścią w żołądku. Stevie zjawił się w Blackpool pod wskazanym adresem, ubrany w wełniany sweter od Trixie, na który narzucił jeszcze płaszcz. Pukanie do drzwi odbiło się ciszą, która trwała długo, może nawet nieco zbyt długo. Stał jednak spokojnie, nigdzie nie uciekał, oczekiwał na otwarcie drzwi i pod żadnym pozorem nie chciał wyglądać podejrzenie, po to, aby nikogo nie przestraszyć. Ręce trzymał na wierzchu, nie w kieszeniach, widocznie pokazując, że nie ma w nich różdżki, gdy to zamek w drzwiach przekręcił się, coś zaszeleściło i w końcu te otworzyły się, a stała w nich kobieta, którą spotkał w Yorkshire. - Pani Poppy - przywitał się z nią od progu, a ona rzuciła mu się w ramiona, zapraszając do środka. Była to przestrzeń mała, ale gościnna, bo już od progu pod nos podstawiano mu ciastka i herbatę, których zresztą nie odmawiał. Obiecał, że ich odwiedzi, więc jakże by mógł słowa danego nie otrzymać. - Jak się czujecie? - zwrócił się do męża kobiety, gdy jego szwagier, akurat klepał go po ramieniu. - Żyjemy... - powiedział spokojnie, ale z wyraźną wdzięcznością skierowaną w stronę numerologa. - Szwagier był tam sprawdzić teren, nic się nie ostało - posmutniał, ale nie wydawał się być tym faktem przesadnie zdziwiony. W końcu potężny pożar rozpętany przez szmalcowników mógł strawić wszystko. Ci czarodzieje ponieśli konsekwencje swoich działań, swoich DOBRYCH działań, gdy to chowali mugoli, mugolaków i wszystkich tych, którzy pomocy potrzebowali. Teraz oni dostali wsparcie od rodziny, ale przecież nie każdy miał to szczęście. - Jesteście dobrymi ludźmi - powiedział uśmiechając się pogodnie do małżeństwa, gdy odezwał się brat kobiety. - Ja też im to powtarzam, za każdym razem! - duma go rozpierała, widać było, że są to ludzie, którym bliskie są losy bardziej pokrzywdzonych i nawet gdy znaleźli się w sytuacji niemal bez wyjścia, dbali o innych. - Pamiętajcie, że wciąż działa Zakon Feniksa, który niesie pomoc. Gdybyście jej potrzebowali, wciąż możecie się zwrócić do nas - musieli wiedzieć, że nie są na tym świecie sami, że mogą pomagać, że mogą działać, wtedy gdy już oczywiście staną na nogi. Małżeństwo kiwało głowami, ale kto mógł wiedzieć, jakie były ich powódki. Czy to szczerość serca i krystaliczna dobroć przemawiała przez kobietę, a może rządzą zemsty za wyrządzone krzywdy, biła teraz z mężczyzny? Przyjechał tam jedynie po to, aby spędzić tam chwilę, przy okazji kierując się do opuszczonego schroniska, aby sprawdzić, czy wszystko z nim w porządku, ale rozmowa kleiła się dobrze... O wiele lepiej niż mógł pomyśleć. Rozmowy z ludźmi we własnym wieku, gdy wokół biegło tyle młodych i pełnych życia dzieciaków, nastrajały go, o dziwo wyjątkowo pozytywnie, pozwalając zapomnieć na chwilę o trosce o nich i oddać się kontemplacji nad rzeczami dawnymi i obecnymi. Upijał łyki herbaty, rozprawiał o sytuacji politycznej, a przede wszystkim o kryjówkach i rodzinach, które udało im się uratować, za każdy razem widocznie okazując podziw, aby podnieść małżeństwo na duchu i wskazać, że jest to właściwa ścieżka, której podążanie może pomóc wszystkim, chociaż kara, jaka ich spotkała, była tragiczna i rażąco niesprawiedliwa. Ale taki był już świat...
zt
Am I going crazy? Would I even know? Am I right back where I started forty years ago?
Wanna guess the ending? If it ever does... I swear to God that all I've ever wanted was
A little bit of everything, all of the time, a bit of everything, all of the time
Apathy's a tragedy, and boredom is a crime. I'm finished playing, and I'm staying inside.
Klif w Blackpool
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Devon :: Okolice