Pomnik pocałunków
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Pomnik pocałunków
Nazwany tak nieco ironicznie. W zamiarze bowiem postawiono go ku pamięci wszystkim tym, których spotkał przykry los - skazanie na pocałunek dementora. Pomnik postawiła grupa walcząca z wykorzystywaniem dementorów jako strażników w Azkabanie uznając to za niehumanitarne. Niezbyt szczęśliwy wygląd pomnika nie spełnił jednak swojej roli. Trudno bowiem uwierzyć, by ktoś skazany na pocałunek dementora czuł się komfortowo z myślą, że na pamiątkę jego śmierci ktoś postawi właśnie rzeźbę przedstawiającą... dementora. Inicjatywa szybko spotkała się z prześmiewczymi opiniami, a sylwetka zakapturzonej postaci wciąż zdobi Londyn przypominając każdemu o nieudanej próbie upamiętnienia zbrodniarzy.
Dopiero teraz zdał sobie sprawę jak bardzo za tym wszystkim tęsknił. Nie tylko za towarzystwem ukochanej Eve, ale i za zwykłą rozmową – za śmiechem, za głupimi i niezbyt wyszukanymi żartami – za normalnością, której teraz ze świecą szukać. Cieszył się, że na nią tutaj trafił.
– No widzisz jaki prosty ze mnie chłopaczyna? Za dobrze mnie znasz. – roześmiał się szczerze, teraz czując się trochę swobodniej niż na początku spotkania. – Ale nie bądź wobec mnie taka krytyczna. Nie skręt, a dwa! Nie jestem taki łatwy. – dodał jeszcze, udając urażonego, bo jak śmiała tak krytycznie go ocenić? Ha!
Za chwilę zapadła cisza, której jednak nie zamierzał przerywać. Nie przeszkadzała mu. Przyglądał się bacznie jej plecom – była tak blisko, że miał ją właściwie na wyciągnięcie ręki, a mimo wszystko nadal nie mógł powiedzieć, że należy do niego. Zabawne, że tak bardzo za nią latał! On! Ostatnio Nora Fletcher wspominała, że nie każda dziewczyna będzie na niego czekać – teraz to on czekał na Eve, choć nie miał już nadziei na ułożenie sobie z nią życia.
Padło pytanie o wojnę, a on – teraz trochę zbity z tropu, bo nasunął ten temat tylko po to, żeby wybrnąć z niezręcznej sytuacji – zawiesił się. Czy koniec wojny rzeczywiście mógł wszystko naprawić? Rodzice powtarzali, że tak. Chyba trochę w to wierzył, bo gdyby rebelianci wreszcie postanowili skapitulować, to Ministerstwo już dawno uspokoiłoby napiętą sytuację.
Ogólnie rzecz biorąc miał na to raczej wyjebane, więc ostatecznie wzruszył ramionami i odpowiedział:
– Oby. Może nie będzie normalnie, ale z pewnością będzie lepiej.
Nie dbał o to. Dla niektórych koniec wojny oznaczał koniec życia, w jego życiu – tak jak i w życiu Eve - raczej nic się nie zmieni. Dalej będzie tkwił w zawszonym Londynie, dalej biegając z towarem i ryzykując ukochaną wolność. Na razie mu to pasowało. Jak będzie później? Chuj wie.
Eve miała rację. Do takiej rozmowy nie można się przygotować – zawsze coś będzie nie tak. Kiedy wcześniej wyobrażał sobie ich potencjalne spotkanie, to w głowie miał mnóstwo tematów, które chciałby z nią poruszyć. Teraz rozmawiali o wszystkim i o niczym i chociaż w żadnym stopniu mu to nie przeszkadzało, to czuł pewien niedosyt. Pragnął wyjaśnień, a nie potrafił o nie poprosić. Może to i lepiej? Chyba lepiej spędzić ten czas na zabawie niż niepotrzebnych kłótniach. Szkoda psuć chwilę.
Wspomnienie nagrzanego słońcem Liverpoolu i wygrywanej przez Connora melodii wywołało szereg kolejnych przyjemnych wspomnień. Godziny spędzone na dachach budynków, butelki wypitego alkoholu, długie rozmowy i nieliczne pocałunki, za którymi tak bardzo tęsknił. Zadziwiające jak dawno się to wszystko wydarzyło! Teraz było… inaczej. Nie wygrywał już swoich ulubionych melodii, nie zachwycał jej muzyką i nie pamiętał nawet gdzie rzucił swoją zakurzoną i wysłużoną gitarę. Muzyka uciekła wraz z Eve!
Teraz też o to nie dbał. Skupił się na tej krótkiej miłej chwili – na rzucaniu śnieżkami, unikaniu ich i wsłuchiwaniu się w dźwięczny śmiech Eve Doe. Kto wie – być może dzisiaj słyszał go po raz ostatni? Chciał dobrze zapamiętać tę chwilę.
– Nic na mnie nie znajdziesz. Jestem czysty jak Nokturnowski wróżkowy pył. – zapewnił ją. Nokturnowski wróżkowy pył nie był najlepszej jakości, podobnie zresztą jak sam Connor – stąd te głupie ćpuńskie porównanie, którego Eve miała prawo nie zrozumieć.
– Co zamierzasz teraz zrobić? – zapytał, gdy formował kolejną śnieżkę. – Kontynuujesz ucieczkę? – dodał, jednak spodziewał się odpowiedzi. Gdzieś w głębi duszy liczył, że może zatrzyma się w Londynie na dłużej, że uda im się utrzymać jakikolwiek kontakt, choć nie miał na to zbyt wielkich nadziei.
– No widzisz jaki prosty ze mnie chłopaczyna? Za dobrze mnie znasz. – roześmiał się szczerze, teraz czując się trochę swobodniej niż na początku spotkania. – Ale nie bądź wobec mnie taka krytyczna. Nie skręt, a dwa! Nie jestem taki łatwy. – dodał jeszcze, udając urażonego, bo jak śmiała tak krytycznie go ocenić? Ha!
Za chwilę zapadła cisza, której jednak nie zamierzał przerywać. Nie przeszkadzała mu. Przyglądał się bacznie jej plecom – była tak blisko, że miał ją właściwie na wyciągnięcie ręki, a mimo wszystko nadal nie mógł powiedzieć, że należy do niego. Zabawne, że tak bardzo za nią latał! On! Ostatnio Nora Fletcher wspominała, że nie każda dziewczyna będzie na niego czekać – teraz to on czekał na Eve, choć nie miał już nadziei na ułożenie sobie z nią życia.
Padło pytanie o wojnę, a on – teraz trochę zbity z tropu, bo nasunął ten temat tylko po to, żeby wybrnąć z niezręcznej sytuacji – zawiesił się. Czy koniec wojny rzeczywiście mógł wszystko naprawić? Rodzice powtarzali, że tak. Chyba trochę w to wierzył, bo gdyby rebelianci wreszcie postanowili skapitulować, to Ministerstwo już dawno uspokoiłoby napiętą sytuację.
Ogólnie rzecz biorąc miał na to raczej wyjebane, więc ostatecznie wzruszył ramionami i odpowiedział:
– Oby. Może nie będzie normalnie, ale z pewnością będzie lepiej.
Nie dbał o to. Dla niektórych koniec wojny oznaczał koniec życia, w jego życiu – tak jak i w życiu Eve - raczej nic się nie zmieni. Dalej będzie tkwił w zawszonym Londynie, dalej biegając z towarem i ryzykując ukochaną wolność. Na razie mu to pasowało. Jak będzie później? Chuj wie.
Eve miała rację. Do takiej rozmowy nie można się przygotować – zawsze coś będzie nie tak. Kiedy wcześniej wyobrażał sobie ich potencjalne spotkanie, to w głowie miał mnóstwo tematów, które chciałby z nią poruszyć. Teraz rozmawiali o wszystkim i o niczym i chociaż w żadnym stopniu mu to nie przeszkadzało, to czuł pewien niedosyt. Pragnął wyjaśnień, a nie potrafił o nie poprosić. Może to i lepiej? Chyba lepiej spędzić ten czas na zabawie niż niepotrzebnych kłótniach. Szkoda psuć chwilę.
Wspomnienie nagrzanego słońcem Liverpoolu i wygrywanej przez Connora melodii wywołało szereg kolejnych przyjemnych wspomnień. Godziny spędzone na dachach budynków, butelki wypitego alkoholu, długie rozmowy i nieliczne pocałunki, za którymi tak bardzo tęsknił. Zadziwiające jak dawno się to wszystko wydarzyło! Teraz było… inaczej. Nie wygrywał już swoich ulubionych melodii, nie zachwycał jej muzyką i nie pamiętał nawet gdzie rzucił swoją zakurzoną i wysłużoną gitarę. Muzyka uciekła wraz z Eve!
Teraz też o to nie dbał. Skupił się na tej krótkiej miłej chwili – na rzucaniu śnieżkami, unikaniu ich i wsłuchiwaniu się w dźwięczny śmiech Eve Doe. Kto wie – być może dzisiaj słyszał go po raz ostatni? Chciał dobrze zapamiętać tę chwilę.
– Nic na mnie nie znajdziesz. Jestem czysty jak Nokturnowski wróżkowy pył. – zapewnił ją. Nokturnowski wróżkowy pył nie był najlepszej jakości, podobnie zresztą jak sam Connor – stąd te głupie ćpuńskie porównanie, którego Eve miała prawo nie zrozumieć.
– Co zamierzasz teraz zrobić? – zapytał, gdy formował kolejną śnieżkę. – Kontynuujesz ucieczkę? – dodał, jednak spodziewał się odpowiedzi. Gdzieś w głębi duszy liczył, że może zatrzyma się w Londynie na dłużej, że uda im się utrzymać jakikolwiek kontakt, choć nie miał na to zbyt wielkich nadziei.
Connor Multon
Zawód : diler
Wiek : 21
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Ze wszystkich rzeczy ja najbardziej pragnę życia
To dlatego, że je mogę skończyć nawet dzisiaj
To dlatego, że je mogę skończyć nawet dzisiaj
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przekrzywiła nieco głowę, obserwując go, jak reagował i zachowywał się po czasie. Nic się nie zmienił, ostatni rok nie odebrał mu wiele, może trochę więcej wesołości zaczynało pojawiać się w całej jego sylwetce. Nadal był przystojny i wciąż miał nieco trudny charakter, który uwielbiało się albo nienawidziło. Ona zdecydowanie należała do grona tych uwielbiających.
- Być może.- uśmiechnęła się, kiedy wspomniał, że za dobrze go znała. Była z tym ostrożna; dotąd była pewna, że znała wystarczająco innego chłopaka, ale ostatnie tygodnie wskazały jej błąd i przesadną pewność w tej kwestii.- Masz rację, dwa robią wielką różnicę. Wybacz mi, proszę.- zachichotała miękko, przysłaniając dłonią usta. Potrzebowała takich chwil, które niosły ze sobą beztroskę na którą coraz mniej było ją stać. Mogła śmiać się w towarzystwie, uśmiechać uroczo lub wychodzić przed szereg z pogodnością, ale zawsze zdradzały ją w fałszu mankamenty. Drobne skazy, ponurość w oczach, którą jednak dostrzegało małe grono osób, jakie dało się zliczyć na palcach jednej ręki.
Wiedziała, że jest obserwowana, kiedy stawiała każdy krok. Przywykła do tego, nie kuliła ramion przed przesadną uwagą, gdy nie groziło jej nic ze strony konkretnej osoby. Dziś nie chciała domyślać się, dlaczego spojrzenie Connora wędruje tak po jej ciele, co nim kierowało i za czym mógł tęsknić. To była już przeszłość, a ona nigdy nie mogła być jego.
- Lepiej.- powtórzyła po nim, poważniej niż kilka minut temu. Ciemne tęczówki zatrzymały się na nim, usta rozchyliły lekko, kiedy chciała zadać pytanie, ale zrezygnowała. Dla kogo miało być lepiej? Kto zacznie znów żyć swą codzienną rutyną, nieco inną niż wcześniej, ale znów rutyną. Nie była dość naiwna, by szukać w tym siebie. Cokolwiek się stanie, ktokolwiek wygra konflikt trawiący Anglię, pozycja takich jak Ona, nie zmieni się. Cyganów przepędzali wszyscy, traktowali, jak szkodniki w okolicy. Mugole czy czarodzieje, nie miało to żadnego znaczenia. Od paru dni zastanawiała się, kiedy wygonieni zostaną z domu, który zajęli, bo ktoś dopatrzy się, że nie powinno ich tam być. Przywykła do tego, chociaż nadal uważała, że to niesprawiedliwe.
Zamrugała powoli, odpędzając ponure myśli. Nie chciała teraz tego roztrząsać, a cieszyć się towarzystwem chłopaka, który w pewnym okresie był tak ważną osobą w życiu. To dzięki niemu poczuła trochę spokoju i stabilności, zaznając schematyczności dnia, bez strachu o każdą godzinę. Była mu za to wdzięczna, co powiedziała nie raz jeszcze tam w Liverpoolu.
Nie sądziła, że najlepszą zabawę odnajdzie z nim, rzucając się śnieżkami i zaczynając się znów śmiać beztrosko. Zimno nie dokuczało, nawet kiedy śnieg wdzierał się pod kurtkę.
- Wiem, jaki z Ciebie przypadek i pewnie znajdę więcej, niż się spodziewam.- prychnęła, unosząc odrobinę brew. Faktycznie nie do końca rozumiała to porównanie, jej wiedza o używkach zaczynała się i kończyła na tym, co kiedyś powiedział jej sam Connor i tym ile spróbowali, wylegując się na dachach budynków w świetle zachodzącego słońca.- Tu i teraz, pokonać Cię w bitwie na śnieżki.- odparła na pozór poważnie.- Nie chcę już uciekać. Mam dość strachu i zostawiania za sobą wszystkiego.- tym razem powaga była prawdziwa, brzmiała w głosie mocniej.- Poza tym mam rodzinę i chcę się Ich trzymać, więc będę tam, gdzie oni.- cóż nie do końca była to jej rodzina, ludzie z którymi wiązała ją krew nie żyli, ale Doe byli dla niej równie ważni.
- Być może.- uśmiechnęła się, kiedy wspomniał, że za dobrze go znała. Była z tym ostrożna; dotąd była pewna, że znała wystarczająco innego chłopaka, ale ostatnie tygodnie wskazały jej błąd i przesadną pewność w tej kwestii.- Masz rację, dwa robią wielką różnicę. Wybacz mi, proszę.- zachichotała miękko, przysłaniając dłonią usta. Potrzebowała takich chwil, które niosły ze sobą beztroskę na którą coraz mniej było ją stać. Mogła śmiać się w towarzystwie, uśmiechać uroczo lub wychodzić przed szereg z pogodnością, ale zawsze zdradzały ją w fałszu mankamenty. Drobne skazy, ponurość w oczach, którą jednak dostrzegało małe grono osób, jakie dało się zliczyć na palcach jednej ręki.
Wiedziała, że jest obserwowana, kiedy stawiała każdy krok. Przywykła do tego, nie kuliła ramion przed przesadną uwagą, gdy nie groziło jej nic ze strony konkretnej osoby. Dziś nie chciała domyślać się, dlaczego spojrzenie Connora wędruje tak po jej ciele, co nim kierowało i za czym mógł tęsknić. To była już przeszłość, a ona nigdy nie mogła być jego.
- Lepiej.- powtórzyła po nim, poważniej niż kilka minut temu. Ciemne tęczówki zatrzymały się na nim, usta rozchyliły lekko, kiedy chciała zadać pytanie, ale zrezygnowała. Dla kogo miało być lepiej? Kto zacznie znów żyć swą codzienną rutyną, nieco inną niż wcześniej, ale znów rutyną. Nie była dość naiwna, by szukać w tym siebie. Cokolwiek się stanie, ktokolwiek wygra konflikt trawiący Anglię, pozycja takich jak Ona, nie zmieni się. Cyganów przepędzali wszyscy, traktowali, jak szkodniki w okolicy. Mugole czy czarodzieje, nie miało to żadnego znaczenia. Od paru dni zastanawiała się, kiedy wygonieni zostaną z domu, który zajęli, bo ktoś dopatrzy się, że nie powinno ich tam być. Przywykła do tego, chociaż nadal uważała, że to niesprawiedliwe.
Zamrugała powoli, odpędzając ponure myśli. Nie chciała teraz tego roztrząsać, a cieszyć się towarzystwem chłopaka, który w pewnym okresie był tak ważną osobą w życiu. To dzięki niemu poczuła trochę spokoju i stabilności, zaznając schematyczności dnia, bez strachu o każdą godzinę. Była mu za to wdzięczna, co powiedziała nie raz jeszcze tam w Liverpoolu.
Nie sądziła, że najlepszą zabawę odnajdzie z nim, rzucając się śnieżkami i zaczynając się znów śmiać beztrosko. Zimno nie dokuczało, nawet kiedy śnieg wdzierał się pod kurtkę.
- Wiem, jaki z Ciebie przypadek i pewnie znajdę więcej, niż się spodziewam.- prychnęła, unosząc odrobinę brew. Faktycznie nie do końca rozumiała to porównanie, jej wiedza o używkach zaczynała się i kończyła na tym, co kiedyś powiedział jej sam Connor i tym ile spróbowali, wylegując się na dachach budynków w świetle zachodzącego słońca.- Tu i teraz, pokonać Cię w bitwie na śnieżki.- odparła na pozór poważnie.- Nie chcę już uciekać. Mam dość strachu i zostawiania za sobą wszystkiego.- tym razem powaga była prawdziwa, brzmiała w głosie mocniej.- Poza tym mam rodzinę i chcę się Ich trzymać, więc będę tam, gdzie oni.- cóż nie do końca była to jej rodzina, ludzie z którymi wiązała ją krew nie żyli, ale Doe byli dla niej równie ważni.
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Strona 2 z 2 • 1, 2
Pomnik pocałunków
Szybka odpowiedź