Wydarzenia


Ekipa forum
Dunbar Castle
AutorWiadomość
Dunbar Castle [odnośnik]14.10.18 22:57
First topic message reminder :

Dunbar Castle

Zamek od wieków dumnie wznosił się na Szkockim klifie - jednak z biegiem lat coraz bardziej popadał w ruinę. Niegdyś, ponad wieki temu, należał do Zygfryda van Clarka - lorda z już wymarłej linii, który zginął zamknięty we własnej pułapce. Legenda głosiła, że zamek nie bez przyczyny powstał w tym miejscu - stał się skarbcem dla czegoś, co Zygfryd odnalazł przed laty. Ponoć jego podziemia kryły coś szczególnie cennego: a legenda mówiła, że właściwą drogę odnajdzie ten, kto podąży za symbolem. Jakim - to wiedzieli już jednak tylko nieliczni. Wprawne oko śmiałka, który wkroczy do wdzierających się wgłąb klifu na wpół zrujnowanej plątaniny komnat i korytarzy zamku dojrzy piękne zdobienia przedstawiające zwierzęta i rośliny, wśród nich także charakterystyczne dla Szkocji przedstawienia jednorożców.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Dunbar Castle - Page 3 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Dunbar Castle [odnośnik]05.02.22 18:51
Wpatrywałem się w nią ze złośliwym uśmieszkiem błąkającym się po wargach, gdyż doskonale zdawałem sobie sprawę z ułudy tamtego dnia. Nie miałem za grosz wątpliwości, że to pewna, nieznana mi magia sprawiła, iż nasze drogi zeszły się, a aura złączyła w gorącym, acz wyśnionym uczuciu. Nierealność tamtych chwil była aż nadto wyraźna; nigdy nie byłem zbyt wylewny i podobne zdanie miałem o kobiecie, która bez całej tej szopki sprawiała wrażenie zamkniętej w sobie, może nawet stroniącej od drugiego człowieka. Właściwie było to całkiem zabawne, że podejrzewała mnie o dawaniu tamtemu wiary, pokładaniu nadziei w prawdziwości minionych zdarzeń. Naprawdę wyglądałem na równie naiwnego? Niedoświadczonego przez życie? -Twarde i klarowne wyjaśnienie sytuacji. To lubię- zaśmiałem się pod nosem wciąż trzymając różdżkę na wysokości jej twarzy. -Nie marnuje się wtedy czasu, który jak wiemy jest bardzo kosztowny- to prawda, upływających minut nie dało się cofnąć, a przynajmniej nie w sposób trwały. Traktowałem go z szacunkiem, dlatego unikałem spóźnień tudzież zajmowania innych osób błahostkami. Starałem się nie trwonić go na picie, spędzanie bezwartościowych chwil w mieszkaniu na Nokturnie lub wypraw nie mających ekonomicznego przełożenia. -Głupi jednak udawać, że to nie miało miejsca, choć coraz większe odnoszę wrażenie, iż dla Ciebie byłaby to idealna opcja- skwitowałem puszczając jej złośliwie „oczko”.
Nie uwierzyła, to dobry znak. Najwyraźniej nie była na tyle naiwna. -Masz mnie, a zatem zdobędę się na szczerość. Wyobraź sobie, że pracuję. Tak właśnie teraz wykonuję zlecenie i niekoniecznie spodziewałem się towarzystwa. W obecnych czasach lepiej mieć oczy dookoła głowy i podchodzić z rezerwą do napotkanych osób, szczególnie kiedy ma się okazje na nie wpaść w dość opuszczonych miejscach- pokręciłem głową w niedowierzaniu, że była zdziwiona moją reakcję. Na co liczyła? Powitanie i kubek gorącej czekolady? -Może kryjesz się tu, bo razem z mugolskim szlamem wyrzucili cię za granice Londynu?- zasugerowałem unosząc pytająco brew. Właściwie to miałoby sens, gdyż wątpiłem w przyjemność zwiedzania tegoż miejsca. Trąciło tu wilgocią, a całość już dawno zapomniała lata swej świetności. Czego można by tu było szukać? Najwyraźniej nie spacerów, co sama podkreśliła.
-Spokój- machnąłem ręką i roześmiałem się pod nosem. -Nieszczególnie mnie to interesuje, lecz skoro znasz te kąty- w mej głowie pojawiła się myśl, może nieco naiwna i nader ryzykowna, ale nie mogłem nie spróbować. Krzątałbym się w poszukiwaniu właściwego punktu dłuższy czas zważywszy na wątpliwej jakości mapę, a ona mogłaby mnie do niego doprowadzić. Do tego potwierdziłoby to jej wersję i przy odrobinie szczęścia może zapomniałbym o tym małym napadzie złości. -Zaprowadź mnie tam gdzie chce się dostać, to oddam Ci różdżkę i przyjmę przeprosiny za ten wątpliwy atak- zaproponowałem wpatrując się w jej twarz z pełną powagą, choć w mych oczach dostrzegalne były złośliwe iskierki. -Muszę dostać się do lochów, podobno są tam jakieś klątwy- nawiązałem do swego zdania, te nie mogło już dłużej czekać wszak zależało mi na szybkim załatwieniu sprawy i lukratywnym zysku.
Zdawałem sobie sprawę, że z natury byłem dość nieprzyjemny w odbiorze, jednak nieszczególnie mi to wadziło. Taki miałem styl bycia już od bardzo dawna i choć wówczas czasami musiałem ugryźć się w język, to czyniłem to tylko wtedy, kiedy zachodziła taka konieczność. Kobieta mogła mi się przydać, dlatego nie zamierzałem dłużej wieszać na niej psidwaków – decyzja należała do niej.
Tarcza rozbłysnęła przede mną i uchroniła przed kolejną, nędzną próbą ataku. Pokręciłem głową wzdychając nieco głębiej, naprawdę dalej sądziła, że miała cokolwiek do powiedzenia, że żartowałem w kwestii drewna tudzież zapomnienia? Oczywiście to drugie miało ironiczny fundament, natomiast z różdżką mówiłem całkiem poważnie. Doskonale zdawałem sobie sprawę z przywiązania czarodzieja do takowej, więc ja dla swojej naprawdę byłem gotów zrobić wiele. -Trzeci raz tego nie zaproponuję- rzuciłem ignorując już kwestię polany i pocałunków. Gdyby jej się nie podobało, to już wtedy wycofałaby się, a nie usilnie brnęła do powtórki. Kobiety miały to do siebie, że lubiły ubliżać swego rodzaju umiejętnościom tylko po to, aby ukłuć męskie ego. Mogła próbować, acz byłem naprawdę mocnym zawodnikiem i ciężko było zaleźć mi za skórę, a tym bardziej sprawić przykrość. -Bez sztuczek, bo skończy się podobnie- dodałem wskazując dłonią wąskie schody, które prawdopodobnie prowadziły do wspomnianych lochów. -Mała, drewniana skrzynka. Dookoła niej może być sporo przeszkód i zabezpieczeń, ale to już moja działka. Doprowadź mnie tam, gdzie czułaś największe skupiska magii- nakazałem, w moim głosie na próżno było szukać możliwości sprzeciwu. Informacji miałem niewiele, dlatego zaproponowałem, aby właśnie te pomieszczenia pokazała mi jako pierwsze. Kto wie, może nadziała się już na jakieś klątwy? Podobno było ich tam całkiem sporo, chyba że informator lubił dramatyzować.




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Dunbar Castle [odnośnik]16.02.22 22:11
Zmarszczyła brwi i rozchyliła lekko usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale zdążyła się w tym czasie rozmyślić, nie chcąc wdawać się w dyskusje. Dla niej sprawa była prosta, choć dała się wpleść w tę całą otoczkę i ulec natłokowi sprzecznych myśli, które faktycznie zdążyły ją przytłoczyć i wprawić w niemałe zdezorientowanie. Prędko jednak zacisnęła wargi, gdy tylko mężczyzna charakterystycznie mrugnął okiem. Och, litości… Bliska była przewrócenia oczami w wyrazie politowania, skutecznie się temu jednak opierając. – Było, minęło, nie ma sensu drążyć tematu – fuknęła, splatając ręce na piersiach i posyłając mężczyźnie buńczuczne spojrzenie stalowoniebieskich oczu.
- Wykonujesz zlecenie? Tutaj? Dobre sobie. Tak się składa, że ostatni, który podobno czegoś tu szukał… – urwała i zaraz zlustrowała mężczyznę czujnym wzrokiem. Kim, na Merlina, był? Złodziejem, który okradał tego typu miejsca z drogocennych przedmiotów dla zysku? Co prawda w opowieściach ojca często przewijały się historie o skarbach, skrywanych w wielu okolicznych ruinach, ale zawsze była też druga strona medalu, wszelakie klątwy i pułapki. Zawsze sądziła, że ojciec snuje jedynie własne fantazje, próbując zainteresować ją i jej brata, ale teraz z niechęcią zaczynała wierzyć, że faktycznie było w tym dużo więcej prawdy. Spotkali tu kiedyś mężczyznę, to było jeszcze za życia ojca, gdy przychodzili w to miejsce razem. Nieznajomy również ubzdurał sobie, że jest w tym miejscu coś do zdobycia, wzięła go wtedy za marzyciela, ba, nawet za wariata, choć przecież kilka tygodni później wszędzie wisiały plakaty zdobione jego podobizną z informacją o zaginięciu, ale przecież wypadki się zdarzają, a ludzie zawsze znikali, w tego typu miejscach przeważnie spadali z klifów wprost do bijącego falami morza. Łamali karki, a ich ciała odnajdowali wiele tygodni później, o ile wody postanowiły je zwrócić. Ot, cała historia. W całym tym zagmatwaniu nie zdążyła nawet zastanowić się, czy choćby przetrawić reszty słów mężczyzny, ale dotarły do niej te, na których dźwięk jej oczy błysnęły z oburzenia. – Nikt mnie nigdzie nie wyrzucił – odparowała poprzez zaciśnięte zęby, a jej głos mienił się naturalnym akcentem, pochodzącym właśnie z tych ziem, po których teraz stąpali. Szkoci sami w sobie nie trawili Anglii, a Evelyn nie była wyjątkiem, problem stanowiła jednak sama obraza, wzięcie jej za szlamę, które ubodło ją do żywego, aż zacisnęła usta, próbując pohamować własną zachłanność w chęci odwdzięczenia się pięknym za nadobne. Była jednak pewna, że irytacja i przerzucanie się złośliwościami nie przyczyni się do niczego dobrego. Wyprostowała się, rozprostowując wyraźnie spięte łopatki. – Prowadzę hodowlę, a dzięki temu, że tu – jak już zdążyłeś zauważyć – nie przewija się zbyt wielu ludzi, roślinność postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce i objąć mury, czy raczej ich pozostałości. Jak tam – bez odwracania się, wskazała dłonią niemal na oślep kierunek, na lewą stronę, gdzie część ściany pokrywała zielona mieszanina paproci i mchu, które dzięki chroniącym je od zimna murom nie przemarzły. – Moje zwierzęta je lubią, a tak się składa, że w tej jakości rosną w jaskiniach, bądź tego typu ruinach, choć nigdy nie zapuszczam się zbyt głęboko. Na zewnątrz idzie znaleźć za to najlepsze korzonki. Ot, całe moje skarby, za to jeszcze nie mordują – frustracja mieszała się w jej głosie z rezygnacją. Teraz było za późno, ale nic nie straciła, przecież wcześniej również by jej nie uwierzył. Nie miała zamiaru wspominać, że wolała ruiny od grot i jaskiń, które uznawała za o wiele bardziej niebezpieczne, w końcu kiedyś w jednej znalazła brata pod wilkołaczą postacią i nigdy potem już się do nich nie zapuszczała, nawet jeżeli byłoby to korzystniejsze.
Parsknęła niewymuszonym, krótkim śmiechem, jakby wypluwając z siebie całą tę niedorzeczność, której to właśnie dane jej było słuchać.  – Ja? Zaprowadzić ciebie? Na Merlina, przecież to jawny… - Zatrzymała się, poważniejąc momentalnie i nie kończąc wywodu o jawnym, krzyczącym idiotyzmie tego pomysłu. Ojciec tyle razy jej powtarzał, żeby pod żadnym pozorem nie schodziła na dół, nie zapuszczała się do podziemi, a teraz miałaby tego dokonać? Ojciec zapewne właśnie przewracał się w grobie, czy w jakimkolwiek innym miejscu, gdzie spoczywało jego ciało. – Nie żartujesz – powiedziała mało odkrywczo, za to z oburzeniem, wyrzucając jednocześnie ręce do góry bez większego zastanowienia. – No jasne, że nie żartujesz. Chcesz nas zwyczajnie pozabijać, świetnie, po prostu świetnie – naburmuszyła się, a w umyśle toczyła stek przekleństw, których nie zamierzała wywlec na zewnątrz. Teraz była bardziej niż pewna, że ma do czynienia z jakimś szaleńcem, nikt w pełni rozumu by się tu nie porwał na przeszukiwanie ruin, a z pewnością nie tutejsi. Zazgrzytała zębami, nie dość, że ma się nadstawiać dla poszukiwań igły w stogu siana, to jeszcze miałaby go później przeprosić? Niedoczekanie.
Spojrzała na swoje dłonie, które już jedynie lekko podrygiwały. Ten widok był niczym dobry znak, który świadczył o tym, że utrzymywała kontrolę, uspokoiła, czy raczej uśpiła czujną bestię pod skórą w trakcie wymiany zdań. Co by się nie działo, wolałaby pozostać świadoma, czy tu – na górze, czy na dole, o ile w ogóle tam dotrą bez połamania karków. Decyzja musiała zostać podjęta prędko, na tyle szybko, by nie zdążyła do niej dojść myśl, że zgadza się na bezmyślną propozycję, jaka została jej złożona. Miał w końcu jej własność i zamierzała ją odzyskać. – Przestań gderać, pójdę z tobą, nawet jeżeli nie darzę cię nawet krztą zaufania – mruknęła, odwracając się w kierunku schodów, jednak zanim zaczęła po nich brnąć w dół, rzuciła jeszcze krótkie spojrzenie przez ramię w kierunku mężczyzny. – Jeżeli masz już dwie różdżki, to mógłbyś skorzystać choć z jednej, wcześniej nie miałeś z tym problemu. Nie jestem kugucharem, nie widzę w ciemnościach, ty pewnie również – przewróciła oczami i mruknęła do siebie pod nosem coś mało wybrednego o zorientowaniu mężczyzn na przyziemne sytuacje i pożyteczne rozwiązania. Puściła za to mimo uszu wzmianki o klątwach, które strzegły ową skrzynię, nie była na tyle głupia, by po dostrzeżeniu jakiegokolwiek przedmiotu, próbować od razu do niego podchodzić. Tam będzie radził sobie sam, ona wolała trzymać się od tego wszystkiego możliwie jak najdalej.
Bez zawahania ruszyła, starając się stąpać ostrożnie po rozpadających się elementach, które niegdyś zapewne były uznawane za jedne z niezniszczalnych części zamku. Cóż, czas pokazał, że nawet najlepszy kamień potrafi się kruszyć. Wilgoć, która zwiększała się wraz z każdym krokiem w dół wcale nie ułatwiała poruszania się, wręcz sprzyjała przyczepności, co Evelyn zauważyła już po pierwszych kilkunastu schodach, a to jeszcze nie była nawet połowa drogi w dół. Jej stopa poślizgnęła się na stopniu, co wytrąciło kobiecie powietrze z płuc w niemym zaskoczeniu. Złapała prędko równowagę, prychnęła pod nosem i prędko podwinęła wyżej niesprzyjająco długą, bordową spódnicę, ujmując ją w jedną dłoń tak, by druga mogła być w pełni wolna i dawać szansę na ewentualną asekurację.  Kręte schody wprawiały w dezorientację, a ich ilość przyprawiała o irytację, ale wreszcie stanęła na poziomie, nie mając pod sobą kolejnego spadku, a jedynie płaski, mokry teren. No tak, lochy z pewnością w znacznym stopniu zostały zalane, więc nie dość, że do tej pory już było nieprzyjemnie, to teraz jeszcze mokro. Cudownie, wycieczka marzeń… pomyślała z parszywym rozbawieniem, bo już nic innego jej nie pozostało niż obracanie wszystkiego w okazję do humorystycznego podejścia.  Byli na rozwidleniu, mogli iść równie dobrze prosto, jak i na oba boki. Ją osobiście ciągnęło ku lewemu korytarzowi, ale czy nie miała za sobą sponsora tejże wycieczki, który mógł mieć odmienne zdanie? Nie chciała zostać zawrócona kolejnym zaklęciem wymierzonym w plecy, więc gwałtownie obróciła się ku mężczyźnie – Osobiście proponuję w lewo, ale może masz lepsze propozycje. Jeżeli nie chcesz się ze mną zgodzić, to masz aż całe dwie możliwości – wskazała kierunek brodą i uniosła z jawną prowokacją brew, obserwując mężczyznę w czczym rozbawieniu. Chyba już nie musiała sobie szczędzić i mogła powrócić do bycia sobą, przynajmniej nie marnowała energii. Podjęła próbę rozluźnienia własnych, pospinanych mięśni, które już wystarczająco dokuczały jej po pełni, a co dopiero po zmuszaniu ich do nadmiernej czujności w nastawieniu na obronę przed atakiem. Nadwyrężała się od początku tego spotkania. Teraz już i tak co miało być, to będzie.


I survived because the fire inside me burned brighter than the fire around me
Evelyn Despenser
Evelyn Despenser
Zawód : hodowca aetonanów, opiekun magicznych zwierząt
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
try to find a chain that i won't break
a price i wouldn't pay for what i want
OPCM : 11 +2
UROKI : 5 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Wilkołak
Dunbar Castle - Page 3 G7XUCqO
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9065-evelyn-despender https://www.morsmordre.net/t9070-wloczykij#273545 https://www.morsmordre.net/t12156-evelyn-despenser#374148 https://www.morsmordre.net/f168-szkocja-balmaha-farma-despenser https://www.morsmordre.net/t9075-skrytka-bankowa-2130 https://www.morsmordre.net/t9076-evelyn-despender#273691
Re: Dunbar Castle [odnośnik]23.03.22 23:13
Czyżby chciała mnie nastraszyć powołując się na tragiczny finał zapuszczania się w te rejony przez innych poszukiwaczy? Niedoczekanie. Znałem tę granicę, balansowałem na niej od ponad dekady i choć w ostatnim czasie znacznie rzadziej podróżowałem odkrywając nowe miejsca, to byłem pewien, iż akurat tego nie można było zapomnieć. Po dziś dzień bywam aż nadto ostrożny, często rzucam zaklęcia tropiące wszelkie klątwy tudzież nałożone zabezpieczenia, choć nie istnieje knut ryzyka, że faktycznie ktoś pokwapił się na równie wielkie poświęcenie. Odwracam się za siebie, badam wszelką możliwość znajdowania się we wskazanym miejscu osób trzecich i tym samym niepowołanych – to zostaje we krwi, w pamięci niczym cholerna mantra. Jeśli myślała, że jej słowa wzbudzą we mnie jakiekolwiek poczucie zagrożenia, to była w ogromnym błędzie. Rzecz jasna na własne nieszczęście. Ponadto była w kiepskim położeniu, mogła łgać jak psidwak, dlatego nawet nie marnowałem chwili na wstępną analizę. Uniosłem nieco wyżej brew, kiedy z zaciętością w głosie przyznała, iż nikt jej nie wyrzucił. Blefowała? Nie znałem jej, nie widziałem w stolicy, a zatem podobne obawy mogły się pojawić. Wbrew pozorom nie chciałem wpadać w paranoje wszak nie wszyscy czarodzieje pojawiali się w Londynie, tak samo jak na wojennym froncie. Wielu starało się żyć normlanie w nowym, lepszym świecie i choć u każdego, który o takowy walczył mogło takie zachowanie wywołać irytację, to ja unikałem przedwczesnych osądów. Nie wszyscy byli gotów wymierzyć różdżką we wroga. Strach był słabością, barierą możliwą do przełamania, ale tylko dla tych najwytrwalszych. -Czyli nie jesteś szlamą i bez problemu pokażesz mi potwierdzenie rejestracji różdżki?- spytałem próbując pohamować ironiczny ton, ale wątpiłem, aby się to na coś zdało. Nie przybyłem tu w poszukiwaniu brudnej krwi, miałem inne, znacznie ważniejsze zadanie. Choć upiec dwie pieczenie na jednym ogniu zawsze brzmiało kusząco.
-Jeszcze?- spytałem dociekliwie. -Czyli sugerujesz, że obecna polityka nie jest słuszna?- bardziej stwierdziłem za nią, niżeli zadałem kolejne pytanie. Mimo wszystko ciekaw byłem odpowiedzi, gdyż istniała szansa, że skryła się w tej swojej hodowli, a jej zwierzątka, o których notabene niewiele powiedziała, w jakiś sposób wspierają rebelię.
Im więcej mówiła, tym bardziej byłem rad zmuszeniem jej do tej wędrówki. Istniały marne szanse na ucieczkę, choć wciąż mogła mnie zaskoczyć, ale wtem pozostałaby bez różdżki. Każdy czarodziej znał jej wartość, szczególnie kiedy była tą pierwszą, odebraną jeszcze przed pierwszym przekroczeniem progów magicznej szkoły. Uciekałem od sentymentów, nigdy nie przywiązywałem do nich szczególnej wagi, lecz akurat wężowe drewno było mi bardzo bliskie. Nie rozpaczałbym nad stratą, ale każde kolejne nie byłoby już tym samym. Inaczej sprawa miała się z piersiówką. Czyżbym jeszcze dzisiaj nawet z niej nie upił? Moja biedna, jeszcze pomyśli, że o niej zapomniałem.
-Jesteś strasznie pesymistyczna. Jak zginiesz to zajmę się twoimi zwierzątkami, masz moje słowo. Będą jeść kawior i zapijać go brandy, szybko się do mnie przekonają- rzuciłem zastanawiając się, czy długo jeszcze będzie powstrzymywać się przed nieuniknionym. Trochę ciemności, a już taka panika? -Wiem, że liczyłaś na świetlistą polanę i szampana, ale muszę cię zawieść- mruknąłem nawiązując do ostatniego spotkania. W zasadzie do tej pory mnie ono bawiło, albowiem nie mogłem zrozumieć, jakim cudem do tego doszło. Wypiłem za dużo ognistej? Może po niej ktoś polał mi Pięść Hagrida, bo nic innego nie było za barem? -Wtedy zadziałało powiedzenie; im więcej wypijesz tym będzie ładniejsza, ale dzisiaj nie masz już taryfy ulgowej, więc ładuj swoje zacne cztery litery do tego lochu. Jak to prawią na salonach, kobiety mają pierwszeństwo- rzuciłem rozkładając bezradnie, choć iście teatralnie, ramiona, po czym wskazałem dłonią schody.
Machnąłem ręką na kolejne słowa, po czym w końcu ruszyłem za dziewczyną w kierunku stromych schodów. Schowałem jej różdżkę, aby móc sięgnąć po pergamin otrzymany od zleceniodawcy – miał rzekomo ułatwić mi zadanie, ale już po wstępnej analizie wiedziałem, że nie wyciągnę z niego za wiele informacji. Mapa niewiele mówiła, autor nie znał tego miejsca i grał durnia, albo po prostu był niezwykle oszczędny w rysunkach. Ręka też mu wyraźne szwankowała; bohomazy przedstawiające mury, a może schody nachodziły na siebie, podobnie jak liczne wejścia. Szkoda, iż do tej pory widziałem tylko jedno. Gdybym nie upewnił się, że byłem we właściwych ruinach, to miałbym co do tego ogromne wątpliwości.
-Lumos- rzekłem zgodnie z życzeniem posyłając jej kpiący uśmiech. Uwaga była słuszna, nawet moje czujne oko nic nie dostrzegało w egipskich ciemnościach, ale nigdy bym jej tego nie przyznał. Zwykle wykonywałem zlecenia w samotności lub w towarzystwie kogoś, kto mógł posługiwać się magią. -Jak oberwiesz jaką klątwą daj znać. Zabezpieczę lochy, żeby żaden amator przygód na ciebie nie natrafił- zaśmiałem się pod nosem zdając sobie sprawę, że przemilczała kwestię przekleństw. Nie była w stanie jej wyczuć od razu, chyba że taka była specyfika nałożonych znaków, ale nie powstrzymało mnie to przed kąśliwym komentarzem. Straszenie jeszcze nikomu nie zaszkodziło.
Im niżej byliśmy, tym większy zapach wilgoci wypełniał moje nozdrza. Temperatura zdawała się spadać, a w gołych murach na próżno było szukać roślinności z wyższych pięter. Mijały kolejne minuty, pod stopami czułem coraz węższe stopnie, lecz mimo to wciąż schodom nie było widać końca. -Uważaj- mruknąłem, kiedy kobieta o mało co nie poślizgnęła się na śliskich kamieniach. -Gorszy od zaklęć leczniczych jestem tylko w pilnowaniu mikstur w kociołkach- skwitowałem zgodnie z prawdą. Od dawna już chciałem nauczyć się podstaw, ale zawsze brakowało ku temu czasu.
Kiedy w końcu znaleźliśmy się – szczerze na to liczyłem – na samym dole rozejrzałem się po pomieszczeniu z wyraźną dezaprobatą. Wszędzie roiło się od pajęczyn, kości oraz rozścielonej po ścianach pleśni. Na domiar złego gdzieniegdzie znajdowały się wnęki o bliżej nieokreślonym płynie. Pozostało mi założyć, że była to po prostu woda. -Cudowny początek- uśmiechnąłem się szelmowsko i zarazem sztucznie, bo odwykłem od smrodu rodem z rynsztoku.
Nim odpowiedziałem zerknąłem ponownie na mapę, którą kilkukrotnie obróciłem nim podjąłem decyzję. Starałem się ułożyć ją we właściwej pozycji określając przy tym nasze położenie, ale nie było to łatwe. Miałem spore wątpliwości. Zrozumiałem już jaki był powód rzekomo prostego zlecenia, gdyż nie zdziwiłbym się gdyby mężczyzna zjawił się tu osobiście i odpuścił zaraz po znalezieniu się w tych parszywych lochach. Jeśli wciąż sądził, że oddam mu cacko za zaproponowaną stawkę to był w ogromnym błędzie.
-W lewo- niechętnie, ale przyznałem rację. Miała całkiem niezłą orientację w terenie lub po prostu dobrze trafiła. Szansa na to była połowiczna, a zatem nie pokwapiłem się na słowo gratulacji. Przekroczywszy wąskie przejście ruszyłem przed siebie zachowując pełną czujność. Manewrowałem różdżką od prawej do lewej pragnąc dojrzeć jakiekolwiek znaki, które mogły zaprowadzić nas do celu tudzież chociażby na niego naprowadzić. -Patrz- momentalnie stanąłem w miejscu i dotknąłem palcami ściany, gdzie znajdowało się nietypowe wyżłobienie. Zbliżywszy ku niemu kraniec wężowego drewna dostrzegłem inny surowiec, prawdopodobnie metal wkuty w samym środku. Był wielkości dłoni, przez jego środek przebiegała wąska, podłużna linia. W dolnym rogu znajdowały się wypalone dwie runy, ale ich połączenie nie miało żadnego sensu. Pokrywały się z tymi, które widniały na mapie. -Idziemy dobrą drogą, to jest pewne- przerwałem chcąc zebrać myśli. -Problem w tym, że nie ma żadnej adnotacji odnośnie symboli. Są to runy, ale nakreślone obok siebie nie mają żadnego znaczenia, a przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo- zachowałem pewny ton. Moja wiedza na temat starożytnego pisma była rozległa, rzadko mogło mnie cokolwiek zaskoczyć, ale mimo to istniał cień szansy. Niezwłocznie odsunąłem się i rzuciłem zaklęcie wykrywające klątwy; mgła się nie pojawiła. -To musi być coś innego. Spójrz- stwierdziłem, po czym pokazałem jej mapę, jaką oświetliłem światłem z różdżki. -Może to jakiś klucz albo jedynie cholerny drogowskaz- może dostrzeże to, czego do tej pory mi się nie udało?




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Dunbar Castle [odnośnik]06.04.22 20:26
Nie miała zamiaru się bać, nie drżała, nie okazywała tego, co właśnie działo się w jej umyśle. Miała przed sobą obcego czarodzieja, który choć jej groził, zabrał różdżkę, a nawet niejednokrotnie obraził, to jednak wciąż był jedynie kimś obcym, kto jej nie znał, nie wiedział nic o niej, jej rodzinie. Nie miał nic, prócz szczątkowych informacji, których mu udzielała, a w które i tak nie chciał wierzyć, a skoro nie chciał, to po co miała się tłumaczyć? Mogła oszczędzić sobie strzępienia języka i podejść do tego zdrowiej, uspokajając nerwy, które przecież nie pomagały, a wręcz ją tu doprowadziły. Mleko i tak zostało rozlane, więc kiedy usłyszała pytanie o potwierdzenie rejestracji, nawet nie zamierzała wymyślać czczej wymówki, zamiast tego na usta niebieskookiej wpełzł krzywy uśmiech. – Chętnie wydrapałabym ci oczy za tę próbę zniewagi, ale nie jestem tak głupia, by teraz tego próbować.  Niemniej jednak pragnę poinformować, że znajdujesz się obecnie na ziemiach należących do Szkocji i tu twój papierek ma nikłe znaczenie. Odezwij się, gdy to się zmieni, wtedy z chęcią pomacham ci nim przed twarzą, może nawet oprawię w ramkę dla efektu wizualnego. – Nie trzeba było geniuszu, by zauważyć, że kobieta, łagodnie mówiąc, nie przepadała za Anglią, jako całością, krajem. Niechęć odziedziczyła razem z krwią, była Szkotką z krwi i kości, reagowała buntem zawsze, gdy próbowano zmusić ją do ugięcia karku, jak choćby właśnie rejestracje różdżek, gdy sama nawet nie zamierzała stawiać stopy na terenie stolicy Anglii.
Zbił ją z pantałyku, skutecznie, trzeba było przyznać. - Co? – Zmarszczyła brwi, zaraz jednak westchnęła ciężko, kręcąc głową. Była poirytowana, jakby szykowała się do wytłumaczenia dziecku dlaczego niebo jest niebieskie, a trawa zielona. – Nie. Uważam, że jest… - zastanowiła się chwilę, szukając odpowiedniego określenia, które byłoby proste do zrozumienia -  wciąż tak łaskawa, że aż za mało skuteczna. Zastanawiałeś się nad tym? – uniosła pytająco jedną z brwi, choć nawet nie chciała wymieniać się ewentualnymi spostrzeżeniami, miała swoje zdanie i nie potrzebowała znać innego. Istniał problem, który wciąż nie został rozwiązany,  wszystko stało w miejscu, a jedyne co się zmieniało, to ilość trupów wokół. Tak to miało wyglądać? Może to absurdalne, ale pragnęła lepszego świata w którym mogłaby żyć spokojnie, bez wiecznego zastanawiania się co będzie jutro, za tydzień, czy za miesiąc.
Pesymistyczna? Obruszyła się, miała się za realistkę, a że świat kształtował się tak, a nie inaczej… - Wybujały gust, aczkolwiek prędzej by padły niż byś na nich zarobił w takim razie, ale to już byłby twój problem – przewróciła oczami, bo już spodziewała się dalszej tyrady, bezsensownego podjudzania i wypominania zamierzchłej przeszłości, której tak się uczepił. Nawet nie była zaskoczona, zaczynało ją to bawić, bo wyglądało na to, że naprawdę sądził, iż te przytyki ją dotkną. – Ugh, jakie miałeś szczęście, że u ciebie zadziałało, mam nadzieję, że dzisiejsze spotkanie z rzeczywistością wywołało niemałe zniesmaczenie, może jeśli popatrzysz jeszcze trochę, to przy odrobinie szczęścia wypali ci oczy – usta zadrżały jej pod wpływem rozbawienia, które oplatało wypływające z ust słowa. Od razu pomyślała o tym, że wcześniej mówiła iż chciałaby mu te oczy wydrapać, a tu istniała szansa, która wykluczała brudzenie sobie rąk, kuszące.
Światło rozbłysło za jej plecami, a ona cicho odetchnęła, jakby ciężar spadł jej z ramion. Naprawdę brała go za zuchwalca i głupca, który mógłby chcieć podróżować w ciemnościach, choćby w imię złośliwej reakcji na jej słowa. Skoro jednak miała już za sobą swoją żywą latarnię, to też nie wahała się dłużej przed zejściem w dół. – Jeżeli już robisz sobie ze mnie tarcze, to chociaż rób to dobrze. Szkoda byłoby potknąć się o moje zwłoki i oberwać rykoszetem – mruknęła z przekąsem, bo milczenie mogłoby zostać aż nazbyt pozytywnie odebrane, zresztą gderanie miała we krwi.
Pod nosem rzuciła kilka typowo szkockich przekleństw, nazbyt niezrozumiałych z powodu akcentu, by móc je rozszyfrować, choć raczej nie było wątpliwości, że nie mają przyjaznego znaczenia. Nie spodziewała się żadnej wyprawy do lochów, ba, miała wziąć tylko swoje korzonki, trochę mchu i wracać do domu, więc to było bardziej niż oczywiste, że jej strój był jednym z ostatnich, które nadawałyby się do poruszania po tym miejscu. Starała się jednak nie popełnić ponownie tego samego błędu, a co za tym idzie musiała uporać się z równowagą i przede wszystkim obszerną, ciężką spódnicą, którą właśnie poskramiała obiema dłońmi.
Znajdując się na dole, mogła spokojnie odetchnąć, tylko tyle i aż tyle, by uspokoić skołatane nerwy. Nie przeszkadzał jej zapach, nawet jeżeli woń była intensywna i nieprzyjemna, to szło do tego przywyknąć, tym bardziej spodziewając się wcześniej, że fiołkami pachnieć nie będzie.- Tak myślałam, że tego typu miejsca wyjątkowo ci się podobają – skwitowała i poczęła się rozglądać, gdy tylko zauważyła, że obsługa mapy zaczęła mężczyznę przerastać, wyglądało na to, że jednak trochę mu to zajmie, więc nie zamierzała stać jak kołek. Podniosła jedną z kości i bez zastanowienia rzuciła ją głąb tunelu, który wcześniej obrała jako ten prawidłowy. Chciała wystraszyć nietoperze dla których takie miejsce byłoby idealną kryjówką i nie myliła się, bo prędko przyszło jej zaobserwować niemałą chmarę, która zaczęła uciekać w stronę z której przyszli. Przygarbiła się, schodząc im z drogi, aż ostatni opuścił pomieszczenie. Nie miała zamiaru tłumaczyć, że chodziło jej o włosy w które taki rzezimieszek mógłby chcieć się wplątać w takcie tej jakże osobliwej wycieczki.
Nie odezwała się słowem, ale odczuła swego rodzaju satysfakcję, zupełnie jakby utarła mu nosa, choć przecież nie to było jej zamiarem, ot chciała uwinąć się jak najprędzej, bo to spotkanie nie należało do najprzyjemniejszych, co chyba było oczywiste dla obu stron. Jej wybór nie był przypadkowy, choć może powinna jednak milczeć i dłużej przyglądać się temu nieporadnemu rozeznawaniu się w mapie. Ruszyła więc wybranym korytarzem, rozglądając się na tyle uważnie, na ile miała możliwość, ale i tak nie wiedziała czego konkretnie ma szukać, więc było to dość bezcelowe. Nie oglądała się na mężczyznę, wiedziała przecież, że i tak podąży w tę samą stronę.
Przystanęła, zwracając swoje spojrzenie ku wyżłobieniu w ścianie. Zmarszczyła brwi i przechyliła głowę, jakby próbowała się bardziej przyjrzeć, zrozumieć to, co miała właśnie przed oczami. Oderwała się dopiero, gdy doszło do niej, że mężczyzna nie zna ich znaczenia. – Chcesz mi powiedzieć, że nie sprawdziłeś tego wcześniej, a miałeś to na mapie? – Zapytała bez cienia złośliwości, jakby zapomniała na chwilę o tym, że przecież nawet nie chciała tu być, a jej prędki powrót na powierzchnię właśnie się oddalał. Nie ruszała się z miejsca, nawet się nie wzdrygając, kiedy zaklęcie zostało niezapowiedzianie posłane w przestrzeń w przestrzeń, jedynie zaczęła rozglądać się szerzej, jakby chciała znaleźć coś, cokolwiek co mogli przeoczyć, a co by podpowiedziało rozwiązanie.
Niechętnie zbliżyła się i rzuciła okiem na mapę. Nie widziała tam jednak nic, co miałoby dla niej jakiś większy sens, a może właśnie to miało zwodzić poszukiwaczy? Zatrzymać ich w miejscu, zawrócić albo zmusić do dalszego podążania plątaniną korytarzy, wyczerpując zmysły, osłabiając orientację. Była prostą kobietą, zazwyczaj więc szukała najprostszych rozwiązań, choć czasem nie najrozsądniejszych. Nie wspominając o tym, że rysunki, oszczędnie mówiąc, nie były ani trochę precyzyjne. Przerzuciła kilkukrotnie wzrokiem od mapy po ścianę i z powrotem, aż w końcu prychnęła. – Co mam ci powiedzieć? – spytała wreszcie, powracając spojrzeniem do mężczyzny. – Jedyne, co tu widzę to podobieństwo do Beltane, gdy zakryć tę część i… Tę – zagryzła wargę w skupieniu, gdy przykładała palce do znaków, zakrywając zbędne fragmenty, nie dotykając jednak papieru. Z dwóch udało jej się złożyć jeden symbol, choć odwrócony – To nawet zabawne, po co ktoś miałby tu umieszczać znak święta ognia? Bez sensu – machnęła lekceważąco dłonią i podeszła do ściany, stukając w nią paznokciami, jakby ta zaraz miała sama jej podpowiedzieć jak znaleźć to, czego szukali, nawet jeżeli kruczowłosa nie miała pojęcia czym to może być. Nie mogli teraz stać w miejscu. – Albo to coś jest w ścianie lub bezpośrednio za nią, skoro masz podążać za tym czymś – myślała na głos, nawet jeżeli było to nierozważne, bo przecież nie chciała, by sufit zawalił jej się na głowę, szczególnie teraz, gdy nie miała nawet możliwości się osłonić. Z drugiej strony - skoro trzeba było podążać za symbolem, a znajdował się on właśnie w tym miejscu, to czemu nie wziąć sobie tego dosłownie do serca?
Splątała ręce na piersi, nic więcej tu nie wymyślą. - Wysadzasz, wracamy, czy idziemy dalej? – Wydusiła z siebie to pytanie, choć nie była pewna, czy chciała w tym momencie znać odpowiedź, w końcu z trzech tylko jedna była dla niej znacząca, choć najmniej prawdopodobna.


I survived because the fire inside me burned brighter than the fire around me
Evelyn Despenser
Evelyn Despenser
Zawód : hodowca aetonanów, opiekun magicznych zwierząt
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
try to find a chain that i won't break
a price i wouldn't pay for what i want
OPCM : 11 +2
UROKI : 5 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Wilkołak
Dunbar Castle - Page 3 G7XUCqO
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9065-evelyn-despender https://www.morsmordre.net/t9070-wloczykij#273545 https://www.morsmordre.net/t12156-evelyn-despenser#374148 https://www.morsmordre.net/f168-szkocja-balmaha-farma-despenser https://www.morsmordre.net/t9075-skrytka-bankowa-2130 https://www.morsmordre.net/t9076-evelyn-despender#273691
Re: Dunbar Castle [odnośnik]15.04.22 11:11
Przyglądałem się jej kpiąco, kiedy z równą zniewagą wspomniała o nieistotnym papierze. Miała rację, ale przecież otwarcie nie mogłem jej tego przyznać. -Zawsze mogę zaciągnąć cię do Londynu siłą- odparłem z kpiącym uśmiechem. Nie zależało mi na tym, nie po to tutaj się zjawiłem wszak to wykonanie zadania było dla mnie priorytetem. Samej kobiety byłem ciekaw, najwyraźniej lubiła znajdować się w nieodpowiednim miejscu i czasie. -Kwestią czasu jest, aż w Szkocji będzie panować podobne prawo- zwieńczyłem temat, ale najwyraźniej sama brała to pod uwagę.
-Mało skuteczna?- uniosłem brew nieco podejrzliwie. -Dlatego, że nie pochłonęła jeszcze ciebie?- zaśmiałem się pod nosem. Zareagowała nad wyraz spokojnie, z jej twarzy nie wybadałem żadnej złości, ani zniewagi wobec sprawy, dlatego miałem coraz mniejsze wątpliwości, co do jej pochodzenia. W Szkocji ukrywało się obecnie gro promugolskich czarodziejów, ale zwykle w ich reakcji dało się odczuć swego rodzaju niepokój – wyjątkiem byli wprawni aktorzy, choć musieli być naprawdę dobrzy, aby oszukać moje oko. -Może przedstawiałbyś mi swoją wizję, jestem ciekaw- odparłem tym samym jawnie obnażając swe polityczne zaangażowanie w konkretną stronę sporu. Unikałem gierek, nie zamierzałem wchodzić w różne kręgi pod przykrywką, dlatego nie stanowiło dla mnie żadnego problemu głośne opowiedzenie się za obecnym Ministerstwem Magii. -Jeśli wolisz mogę spróbować nakarmić je mugolami, choć wtedy na pewno nie wyjdzie z tego nic dobrego- rzuciłem z kpiącym uśmiechem. Rzecz jasna jedynie się droczyłem, albowiem nie byłbym w stanie uczynić tego zwierzętom. Nie były niczemu winne, nawet jeśli były zmuszone przebywać pod opieką niemagicznych – należało je wyzwolić, podobnie jak wszystkie ziemie.
-Czyli hodujesz je na sprzedaż?- pozornie zainteresowałem się tematem, bowiem jeśli tak było mogła mieć naprawdę pokaźnych rozmiarów sakwę z galeonami. Nie kusiło mnie splądrowanie jej gospodarstwa, ale zrodził pomysł nawiązania współpracy, która zaowocuje korzyściami dla obu stron. Ja mogłem dobrze zarobić na transakcji, zaś ona mieć stałych klientów, jakich w obecnych czasach by nie brakowało zważywszy na utrudnione źródło dostaw. Tajemnicą nie było, że brakowało dosłownie wszystkiego.
-Twoje niedoczekanie. Nie sprawiłbym ci równie wielkiej satysfakcji. No już raz dwa- mruknąłem wbijając jej kraniec wężowego drewna w plecy. Chciałem żeby się pospieszyła, gdyż i tak zmarnowaliśmy już wystarczająco dużo czasu na słowne przepychanki. -Cóż za przestroga, czyżbyś obawiała się o mój los?- pytanie zawisło w powietrzu i nie spotkało się z żadną odpowiedzią. Byłem nader bardzo skupiony na wąskich schodkach i przypuszczałem, iż dziewczyna również. Były niebezpieczne, a ogromna wilgoć niczego nie ułatwiała.
Zmierzyłem ją wzrokiem od stóp do głów, kiedy poważyła mój profesjonalizm. Dawno nie wyruszyłem na żadne poszukiwania, ale lata nauki i podróży pozostawała w pamięci, podobnie jak elementy, które przed takową trzeba było zweryfikować. Takowym była w tym przypadku mapa, jaką studiowałem w miarę możliwości oraz posiadanej wiedzy. Nie mogąc ujrzeć miejsca na własne oczy ciężko było mi wywnioskować cokolwiek z symboli, jakie w ogólnym zestawieniu nie miały większego sensu. Przyjąłem, że stanowiły drogowskazy, ale finalnie okazało się, że ich obrysy wyryte zostały w wąskim metalu. -Masz mnie za idiotę?- ściągnąłem brwi i pokręciłem głową. No tak, pewnie będzie chciała się odgryźć. -Oczywiście, że ją analizowałem, ale jak widzisz na własne, piękne oczy nie jest nader pomocna, nie wspominając o samym sposobie jej stworzenia. Przypomina rysunek pięcioletniego dziecka, któremu przyśniły się ruiny zamku i przelał tę wizję na pergamin- westchnąłem zdając sobie sprawę, że najwyraźniej dla kobiety wszystko musiało być czarne albo białe.
Wsłuchałem się w jej słowa i przesunąłem dłonią wzdłuż brody, kiedy wspomniała o święcie ognia. Czyżby to był jakiś szkocki zwyczaj? Korzenia mojego rodu sięgały szkockich terenów, ale wychowany w Londynie i nie ukształtowany pod kątem własnej historii po prostu o tym nie wiedziałem. -Albo jest to wskazówka- kontynuowałem jej myśl.
Ponownie zlustrowałem zapiski, a następnie ścianę. Nachyliłem się do wykutego metalu i dokładnie przyjrzałem prostopadłej linii, która była nieregularna, jakby wyżłobiona krańcem różdżki. Czyżby w tym był sęk zabezpieczenia? Uniosłem wężowe drewno, po czym prostym zaklęciem rozpaliłem jej kraniec i przyłożyłem do wyżłobienia. Wolnym ruchem przesunąłem nią w dół, w trakcie czego serce zaczęło bić nieco szybciej przywodząc wspomnienie adrenaliny, jaka zwykle towarzyszyła mi w trakcie rozwiązywania podobnych zagadek. W pewien sposób brakowało mi tego. Z napięciem oczekiwałem na zakończenie krótkiej podróży drewna i kiedy tak się stało… nic się nie wydarzyło. Warknąłem gniewnie pod nosem i rzuciłem jej przelotne spojrzenie omijając wyraz twarzy, zapewne przesiąknięty satysfakcją.
-Chcesz być pogrzebana żywcem?- wysadzenie tego miejsca było najgorszym z możliwych rozwiązań, tunel był zbyt wąski. Nie było sensu ślęczeć w egipskich ciemnościach i wiedziałem, że z nową wiedzą musiałem wrócić do Londynu, aby połączyć kropki.
-Idziemy- rzuciłem zaraz po tym, gdy nakreśliłem szybkie notatki odnośnie znaleziska. Nim jednak powróciliśmy na górę musiałem zbadać korytarze do końca, aby mieć pewność, że nic nie pominąłem. Tak też uczyniliśmy, lecz nic poza dwoma przekleństwami nałożonymi na wąskie przejście oraz bliźniaczym, wkutym w ścianę metalu, lecz z innymi runami nie odnaleźliśmy. Wiedziałem, iż była to zmyłka. Najwyraźniej ktoś dał przejście niczym na tacy, a nader ciekawscy i przypadkowi czarodzieje mieli spłonąć w przekleństwie kręgu.
Rodion prawdopodobnie nie spodziewał się, że zlecona przez niego misja będzie równie wymagająca i czasochłonna, w końcu w liście przedstawił to niczym niedzielny spacer nad Tamizą. Będę zmuszony poinformować go o efektach, a raczej ich braku, po czym wynegocjować nową stawkę i odebrać pierwszą transzę za zdjęte klątwy.
Różdżkę oddałem kobiecie dopiero, gdy wyszliśmy na wąski klif, po czym sam zmieniłem się w kłąb dymu i powróciłem na Śmiertelny Nokturn by przeanalizować zebrane materiały.

/zt x2




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Dunbar Castle [odnośnik]15.04.22 12:49
9 luty 1958'
Zaskoczenie Rodiona oraz jego zgoda na podniesienie stawki oraz dalsze działania sprawiły, że nie zwlekałem z decyzją o ponownym udaniu się na szkockie tereny. Nie spodziewałem się, iż ruiny mogą kryć za sobą równie wielką tajemnicę i szczerze liczyłem na pierwszeństwo w złamaniu dość nietypowego szyfru. Te miały to do siebie, że pisano je dobrowolnie, im bardziej skomplikowanie i symbolicznie, tym zapewniały lepszy efekt. Korzystanie ze starożytnych pism było na porządku dziennym, ale rzadko z równie wielką ignorancją odnoszono się do ich właściwych znaczeń. Być może takie było założenie, fundament zbudowania zabezpieczenia, ale pozostawało to jedynie w kręgu moich spekulacji, póki nie wcielę hipotezy w życie.
Zjawiłem się na pobliskim klifie około południa i na moment skupiłem wzrok na horyzoncie. Pobłyskująca od promieni morska toń wydawała się nieskończenie długa, budziła wewnętrzny spokój i poczucie harmonii – było to idealne miejsce dla osób pragnących wyciszenia. Początkowo zastanawiałem się na cholerę budować zamek w równie odległym miejscu, w otoczeniu jedynie przyrody, nie miastowego zgiełku zapewniającego bliskość wszelkich dóbr, lecz im dłużej wsłuchiwałem się w szum uderzającym o skałę fal, tym bardziej rozumiałem. Było to miejsce zgoła inne od nokturnowskiego rynsztoka, tłumnej ulicy pokątnej, czy harmidru pod Ministerstwem Magii. Skupiony i wolny od wszelkiego rozproszenia umysł mógł przynosić więcej korzyści w kontekście nauki, przyswajania nowej wiedzy oraz pracy. Uśmiechnąłem się pod nosem dając się na moment ponieść skromnym wyobrażeniom, lecz zaraz po tym skarciłem się w myślach. Przyszedłem tutaj w zupełnie innym celu, a mijające minuty nie zbliżały mnie do jego osiągnięcia. Musiałem czym prędzej przekroczyć progi ruin, poczuć paskudną woń wilgoci i udać się w kierunku wąskich, stromych schodów, które otworzą przede mną pokaźnych rozmiarów lochy. W towarzystwie było weselej, nawet jeśli rozmowa nie opiewała o żadne merytoryczne dyskusje, a jedynie dziecinne przekomarzania. Właśnie ten element zmienił się najbardziej odkąd wróciłem na angielskie ziemie. Przestałem pracować w osamotnieniu, wyleczyłem w sobie patologiczną potrzebę indywidualności w każdej sytuacji i choć nie zaniechałem jej w pełni, to zrozumiałem że obecność drugiego, zaufanego czarodzieja mogła przynieść o wiele więcej korzyści niżeli złości i poirytowania. Byłem głupcem, który sądził, że pozjadał wszystkie rozumy, że jego umiejętności oraz możliwości przekraczały wiedzę innych. Czas i miesiące upływające na kształtowaniu samego siebie miesiące dały jednoznaczne wnioski – wciąż byli lepsi ode mnie w wielu dziedzinach i ich pomoc znacznie zmniejszały drogę, jaką musiałem pokonać w osiągnięciu założonych celów. Nie żałowałem tego, postrzegałem jako swego rodzaju lekcję, z której wyciągnąłem stosowne wnioski. Któż bowiem nie popełniał błędów? Nie istniały jednostki idealne, każdemu zdarzało się potknąć i tylko przyznanie się przed sobą do porażki mogło przynieść pożądane efekty. Ramsey miał rację, świat otworzył się przede mną otworem w chwili przekroczenia progów Białej Wywerny.
Zgodnie z planem pokonałem wąskie schody i znalazłem się w przestronnym pomieszczeniu. Droga w prawo zakończyła się ślepym zaułkiem, co miałem zaznaczone na mapie i faktycznie tak też było w rzeczywistości. Nie marnowałem już minut, aby ponownie upewnić się co do stanu faktycznego – zbadałem to dzień wcześniej i nie zakładałem, żeby cokolwiek mogło ulec zmianie.
Minąłem przejście z łukowatym sklepieniem i podążyłem na wprost, aby po chwili zatrzymać się przed metalową pieczęcią. Sięgnąłem po własne notatki oraz prowizoryczną mapę i zacząłem weryfikować wyciągnięte nocą wnioski. Obróciwszy głowę w prawo winienem dostrzec promień światła, podobnie jak miało to miejsce wczoraj, lecz nic takiego się nie stało. Przygryzłem nieco mocniej dolną wargę w zastanowieniu. Czyżbym się pomylił? Czyżby zmęczenie dało o sobie znać i coś pominąłem? Chwyciłem w dłoń piersiówkę i odkręciłem kurek, musiałem napić się czegoś mocniejszego, aby nie zaczęła targać mną irytacja. Jeśli cała praca poszła na nic, to przyjdzie mi wszystko analizować od samych podstaw, cholernych fundamentów i co za tym szło stracić kolejne dni na zwiedzaniu ruin.
Nie poddawałem się, było na to jeszcze za wcześnie, a więc zbliżyłem różdżkę do wykutych run i oniemiałem. To nie były te same znaki, byłem pewien. Pieprzony Kenaz i Ingwaz zniknęły, a w ich miejscu pokazały się Berkano oraz Jera, które wcześniej już gdzieś tutaj widziałem. Przewertowałem notatnik i momentalnie uniosłem wzrok w kierunku dalszej części korytarza. Rozrysowałem bliźniaczą pieczęć, znajdowała się ona na samym końcu i po drodze chroniona była klątwami, z jakimi na szczęście przyszło mi się już uporać. Wiedziałem, że należało udać się tam czym prędzej i tak też zrobiłem zabierając wcześniej wszystkie rzeczy z kamiennej posadzki.
W głowie huczało mi od napływających myśli; możliwych rozwiązań i zabezpieczeń. Co jeśli faktycznie korytarze się zmieniały? Nie tworzyły one swego rodzaju labiryntu, wręcz przeciwnie były względnie proste i trudno było się w nich zgubić, choć pozory początkowo mogły mylić. Jakie miały zastosowanie? Po jakie licho, ktoś tak bardzo starał się namieszać?
Światło bijące z wężowego drewna skupiłem na ścianie wzdłuż której wodziłem wzrokiem. Szukałem jakiś wskazówek, ale nic nowego nie przyszło mi odkryć. Kiedy w końcu dotarłem do pieczęci przyjrzałem się jej dokładnie i faktycznie właściwie runy znajdowały się w jej dolnym, prawym rogu. Pozostawało pytanie dlaczego i czy na pewno to one były tymi, które potrzebowałem do rozwiązania zagadki? Mapa na to wskazywała, to właśnie one były nakreślone w zupełnie innych pozycjach niżeli w rzeczywistości. Nie miałem żadnego innego punktu zaczepienia, podobnie jak wiązki światła, która stanowiła fundament moich nocnych rozważań. Zerknąłem w prawą stronę, nie dochodziło stamtąd nic poza egipską ciemnością, więc powiodłem wzrokiem w lewo i kiedy minąłem wzrokiem własną różdżkę stanąłem jak wryty. Może tak naprawdę nie chodziło o promienie słońca, a światło bijące z drewna? Kucnąłem przed wkutym metalem i wcisnąłem jego kraniec w podłużne wyżłobienie, aby przenalizować pozycję run oraz sam sens znalezionego przeze mnie rozwiązania. Znak znajdował się wyraźnie po prawej stronie, co by oznaczało że właściwy kierunek byłby w lewo, nie w prawo jak miałem w założeniach. Oblizałem nerwowo wargę i wziąłem głęboki oddech starając się znaleźć powody obalające moją teorię, gdyż jeśli podejmę ryzyko to nie będzie już odwrotu. Nie wiedziałem jaki rodzaj magii chronił to miejsce, a tym bardziej jakie negatywne konsekwencje mogą wyniknąć z niepowodzenia. Wtem jeszcze na myśl przyszły mi słowa Evelyn i jej wspomnienie odnośnie święta ognia zwanego Beltane. Na szybko nie zdołałem odnaleźć o nim dużej ilości informacji, ale też nie czułem ku temu wielkiej potrzeby. Wątpiłem w jakikolwiek związek z tym miejscem, choć im dłużej wówczas nad tym myślałem, tym jej spostrzeżenie nabierało sensu. Skoro runy składały się na symbol, to nie mógł być to przypadek, tym bardziej że zmieniły swoje miejsce. Nie było już odwrotu, musiałem spróbować.
Zacisnąwszy nieco mocniej rękojeść różdżki w dłoni rozpaliłem jej kraniec i wolnym ruchem przeciągnąłem wzdłuż prostopadłego wyżłobienia dociskając drewno na samym końcu linii. Pewnym ruchem spróbowałem obrócić je w lewą stronę i ku mojej satysfakcji usłyszałem charakterystyczny klik – z metalowej płytki wysunęło się okrągłe pokrętło, które możnym można było dobrowolnie manewrować. Oczywiście wyżłobienie znajdowało się w jego centralnym punkcie i rozciągało po całej długości. Kontynuowałem procedurę wraz z zapiskami; sześć razy w lewo z finałem na dziewiątej, następnie pozycja wyjściowa i sześć razy do pozycji dwunastej, lecz w drugą stronę. Serce biło mi w piersi jak opętane, adrenalina sięgnęła zenitu, kiedy to obie runy rozbłysły nikłym, czerwonym blaskiem. Wpatrywałem się w pieczęć, jakbym był w jakimś trasie, pod wpływem cholernego przekleństwa. Nie pamiętałem kiedy ostatni raz drżały mi dłonie, napięcie z każdą chwilą rosło. Momentalnie korytarzem zatrząsnęło, z sufitu poleciał kurz. Rozejrzałem się w obie strony licząc, że nie było to żadne kolejne zabezpieczenie. Początkowo nawet zignorowałem pieczenie palców, w których dzierżyłem wężowe drewno i dopiero, gdy powróciłem do nich wzrokiem dostrzegłem płomień, jaki zdawał się trawić ją w całości. Oniemiały wpuściłem ją z dłoni.
Było to jednak złudzenie, być może celowa iluzja. Kolejny wstrząs spowodował, że już nie tylko pył, ale i kamienie zaczęły sypać się na posadzkę, a wraz z nimi ze ściany wysuwały się pokaźnych rozmiarów drzwi. Nie przypominały już gołej ściany. Liczne, złote zdobienia mieniły się w gasnących płomieniach, które złożyły się na runę święta ognia. Nie minęła chwila, a skarbiec stanął przede mną otworem; przestronny i budzący podziw w swej okazałości. Nim wszedłem do środka upewniłem się, że pozostawał wolny od klątw oraz znanych mi zabezpieczeń.
Skarbów było nader wiele, podobnie jak rodzinnych pamiątek mających zapewne wartość jedynie sentymentalną. Znajdowały się tam też zdobione meble i obrazy, dlatego postanowiłem ściągnąć tu swego zleceniodawcę, aby wybrał to na czym mu zależało. Dla upewnienia go w słusznym celu podróży zabrałem jedynie pierścień z wyrytym, charakterystycznym symbolem, a następnie opuściłem miejsce bogate w historię.

/zt




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Dunbar Castle [odnośnik]23.05.23 17:13
Chociaż podziemia starego zamczyska zdecydowanie nie należały do jego ulubionych miejsc, to w momencie, kiedy różdżka rozgrzała się pod jego palcami, a srebrzysta mgiełka ukształtowała się w kształt bernardyna, zapomniał zupełnie o wiszącym nad jego głową ciężarze. Odetchnął swobodniej, czując, jak wypełnia go charakterystyczne ciepło, przemieszane z przekonaniem, że wszystko się uda. Udało, patronus zrobił dokładnie jedno okrążenie wokół nich, po czym – nienakierowany przez niego w żaden sposób – skierował się ku świstoklikowi, jakby doskonale wiedział, co powinien zrobić. Obserwował go przez chwilę, z różdżką wciąż uniesioną, nie potrafiąc oderwać wzroku od świetlistej energii – i dopiero kiedy ostatnie jej strzępy rozwiały się w powietrzu, a obok niego rozbrzmiał głos Floreana, przypomniał sobie o obecności drugiego Zakonnika.
Uśmiechnął się, opuszczając dłoń i odwracając się w jego kierunku, kiedy ten poklepał go po plecach. – Oj tak – potwierdził, choć wcześniej nie zdawał sobie z tego sprawy. Jego mięśnie ramion, do tej pory spięte, rozluźniły się. Naprawdę to zrobili – nawet jeśli nie do końca był pewien, czym było owo to. Nie miało to znaczenia, ufał Zakonowi Feniksa. – T-t-tak, chodźmy – przytaknął, odwracając się w stronę wąskiego korytarzyka, zakończonego drzwiami z zagadką. Przesunął się pomiędzy zakurzonymi ścianami, tym razem z jakiegoś powodu nie obawiając się już, że za moment zaczną się do siebie przysuwać, żeby ich zmiażdżyć. Cała droga powrotna wydawała mu się zresztą znacznie krótsza niż ta, którą pokonali, szukając kamiennego kręgu, mimo że co najmniej raz zdarzyło im się źle skręcić, przez co musieli wracać się do punktu wyjścia. Ostatecznie – kamienne jaskółki okazały się doskonałym drogowskazem, skutecznie doprowadzając ich do niedługiego, przerzuconego ponad fosą mostu. Zatrzymał się tuż przed nim, oglądając się za siebie, na zamek; wciągnął do płuc świeże powietrze, ciesząc się, że nie musi już zagłębiać się pomiędzy grube, kamienne mury. – Lecisz p-p-prosto do Londynu? – zagadnął przyjacielsko, łapiąc w dłoń miotłę, którą tu zostawił, nim weszli do środka. Obejrzał się na czarodzieja, zastanawiając się, czy przyjdzie im pokonać jeszcze kawałek drogi razem – czy może przyszedł czas na to, żeby się rozdzielić.

| zt...




I wish that I could say
I am a light that never goes out
but I flicker
from time to time

William Moore
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5432-william-moore https://www.morsmordre.net/t5459-bursztyn https://www.morsmordre.net/t12096-william-moore https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5461-skrytka-bankowa-nr-1345 https://www.morsmordre.net/t5460-billy-moore

Strona 3 z 3 Previous  1, 2, 3

Dunbar Castle
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach