Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Irlandia
Sowi Bór
Wypuść swoją sowę i rzuć kością k6:
1: Twoja sowa wraca z wyjątkowo otyłą myszą, którą z zadowoleniem rzuca ci pod nogi. Po chwili zaczyna się do niej dobierać, zamierzając ją zjeść. Mysz jest jednak zbyt duża. Sowa rozdziobuje ją. Krwawo i niezbyt estetycznie.
2: Twoja sowa zawiesiła się w powietrzu nieopodal pobliskich gałązek sosen, na których zwisały szyszki - być może należące do tych, które osławiły spekulacje sowologów. Twoja sowa zaczyna z zadowoleniem latać obok szyszki tak długo, aż w końcu - przypadkiem - strąci ją z drzewa. Możesz zabrać szyszkę do domu, twoja sowa będzie ci za to długo wdzięczna.
3: Wygląda na to, że twoja sowa znalazła swoją drugą połówkę; dostrzegasz ją wysoko na niebie kręcącą spirale wokół innej sowy. Jeśli jesteś w tym miejscu z inną postacią, która również zabrała ze sobą swojego pupila, a sowy są różnej płci, te przypadły sobie do gustu. Jeśli nie, druga z sów pochodzi z pobliskiego lasu, a ty nie potrafisz jej rozpoznać. Samica wkrótce złoży jaja, a ty zostaniesz z małymi sowami.
4: Dostrzegasz swoją sowę budującą gniazdo. Wygląda na to, że jest jej tutaj dobrze i zapragnęła zostać tu już na zawsze. Jeśli zależy ci, aby ją zatrzymać, musisz ją przekonać, by wróciła z tobą do domu (rzut na ONMS, ST 50; możesz rzucać do skutku, może ci też pomóc inna osoba). Jeśli ci się nie uda, niestety straciłeś swojego powiernika poczty.
5: Twoja sowa zniknęła i wróciła po chwili, pachnąc lasem, musiała nawdychać się aromatu szyszek, bo niezależnie od jej usposobienia naszło ją na pieszczoty. Niezależnie od posiadanych przez ciebie zabezpieczeń - lub ich braku - próbuje zacisnąć szpony na twoim ramieniu, a jeśli to nie poskutkuje, to na przedramionach i zaczyna się do ciebie łasić jak spragniony bliskości kot.
6: Sowa odfrunęła między drzewa, a kiedy po dłuższym czasie powróciła, miała do nóżki uwiązany liścik. Jeśli zdecydowałeś się go odwiązać i obejrzeć, twoim oczom ukazało się kaligrafowane pismo mówiące sowy nie są tym, czym się wydają.
Słysząc propozycje dziewczyny uśmiechnął się szeroko kiwając energicznie głową. - Pewnie! Może nawet nad jakieś jezioro? Przyniósłbym kocę, przygotowałbym swoje popisowe danie... - Rzucił nie wyjaśniając jednak, że tymże daniem były najzwyklejsze kanapki. Jakby... też były smaczne i nie da się ich zepsuć. Ale kiedyś się nauczy i przyrządzi Paprotce coś z prawdziwego zdarzenia. Pamięta jak mama zawsze wyganiała tatę z kuchni, zresztą dzieciaki też bo zamiast jej pomagać to głównie wszyscy podjadali. - Może pomniejszyłabyś harfę i przyniosłabyś ją ze sobą? Dawno nie słyszałem jak grasz. - A grała cudownie. Gdyby zamknął teraz oczy mógłby zobaczyć smukłe palce poruszające się po strunach i usłyszeć przyjemne dźwięki, które łącząc się ze sobą tworzyły wyjątkową i przyjemną dla ucha melodię.
Zatrzymał się. Zamiast w dalszym ciągu się uśmiechać zacisnął usta w wąską linię, a na jego twarzy pojawił się poważny, niepodobny do niego wyraz twarzy. Spojrzał na nią próbując odnaleźć właściwe słowa, szukając odpowiedzi w piwno-zielonych tęczówkach. - Tęsknie za tym jak kiedyś było. Beztrosko. - Zaczął nieśmiało zerkając to na nią to na ziemię między nimi. Nie wiedział jak myśli ubrać w słowa, jak powinien mówić o tym co czuje. Głos utykał mu w krtani. Stała tak blisko. Zaledwie na wyciągnięcie ręki. Gdyby poczynił dwa kroki w jej stronę byłby w stanie znów poczuć jej ciepło tak kontrastujące z zimnym wiatrem, który zewsząd ich teraz otulał. Podszedł bliżej. Jednak zaledwie o krok czując, że nawet ta odległość jest zbyt wielka, że chciałby znów móc zacisnąć wokół niższej i drobniejszej sylwetki dziewczyny swe ramiona. Tym razem nie wypuściłby jej tak szybko. Trwaliby tak nie robiąc sobie nic z zimna, czy z trosk - tych, które dzielili i tych, które były ich osobistym ciężarem. Powiedziałby jej, że wszystko będzie dobrze, że wszystko wróci do normy. Nie mógł jednak tego wiedzieć, a nie chciał jej okłamywać. Szczególnie nie jej. - Tęsknie za tobą. - Wyznał tym razem pewnie wpatrując się w delikatne rysy jej twarzy, pełne usta, długie rzęsy rzucające cień na lekko zaróżowione policzki. Wyciągnął dłoń w kierunku jednego z nich bezwiednie muskając go opuszkami palców. Gdy jego wzrok znów jednak wrócił do jej oczu, w których mógł dostrzec swe odbicie poczuł się jak przyłapany na gorącym uczynku. Niechętnie zabrał rękę kładąc ją wzdłuż swego ciała, a dłoń zaciskając na materiale rogu grubej, flanelowej koszuli. - Zmarzłaś. Powinniśmy niedługo wracać, ale może możemy zostać tu jeszcze chwilę?
turn the life around
an unfree world is to become
so absolutely free that your very existence is an act of rebellion.
- Bardzo dobrze wiesz, o co pytam – rzuciła w rozbawieniu, podnosząc lekko jego dłoń, aby pozwolić sobie okręcić się sobie dookoła, tak jakby przez chwilę tańczyli. Wiedziała, że nie jest to normalne działanie…ale potrzebowali lekkiego rozładowania atmosfery, skupienia się na czymś nowym, rozważaniu o smutnych sprawach, rozważaniu, że teraz byli tu we dwójkę i nikt nie zamierzał ich straszyć. Zaśmiała się lekko, pozwalając sobie i jemu na spojrzenie poza tę smutną sytuację. Chciała tak bardzo, aby nie musiał się martwić, żeby pozwolił sobie na uśmiech. Dla niej, tu i teraz. Bo było po co się uśmiechnąć.
- Gdzie tylko ci pasuje! Może ja też przygotuję coś do jedzenia? I może w końcu nauczę się pływać? – Nie to, że nie wierzyła w możliwości Aidana w kulinariach ale…trochę się jednak obawiała. Jej przyjaciel nigdy nie prezentował chęci do rozwijania umiejętności kulinariów. Sama rozmyślała nad tym, że w tym momencie tęskniła za tym, żeby po prostu zjeść z nim nawet najprostsze danie. – Oczywiście, że przyniosę ze sobą harfę. Miałbyś jakieś życzenia odnośnie utworów, które mogłabym zagrać? – Wiedziała, że miał swoje ulubione, ale lubiła go zawsze o to pytać. Może wymyślił coś nowego? Może mogłaby mu zagrać coś nowego? Wszystko, byleby tylko mogła zobaczyć jego delikatny uśmiech.
Beztrosko.
Też za tym tęskniła, zwłaszcza, że potrzebowała czasem tej normalności. Tych zasad, które podpowiadały jej, jak żyć, gdzie nie musiała myśleć kto jest przeciwnikiem a kto jest sojusznikiem. Martwiła się jak zwykle ale co mogła zrobić? Tęskniła mocno do prostoty i do wszystkiego innego, co mogłoby jej pomóc. Tak bardzo tęskniła. Nie mogła jednak już do tego wrócić – oczywiście utrzymywała zasady taboru tak mocno, jak mogła, zwłaszcza że w tym warunkach nie było to najłatwiejsze, ale nawet w momencie, kiedy tylko spotka się z rodziną, nie będzie to pełny obraz jej wszystkich możliwości i nie będzie możliwe tak jak to było wcześniej.
- Wiem…ja też tęsknię. I chciałabym aby…aby rzeczy się nigdy nie stały. Zdecydowanie te dla mnie, tak jak i te dla ciebie. – Westchnęła lekko, teraz zdecydowanie przyciskając siebie do stojącego obok niej Aidana. Wiedziała, że w tym momencie cieszyła się jego towarzystwem tylko dlatego, że jej rodzina nie wydała jej za mąż, bo nie zdążyła. Mimo to, nie mogła od tak odsunąć w tym momencie całego bólu który przeszła, całej tej rzezi. Ostrożnie położyła czoło na jego ramieniu, wzdychając głośno i czując, że chociaż spotkanie jej nie przytłoczyło, to zbliżali się do końca, co na pewno było przykre.
Tęsknię za tobą.
- Ja z tobą też. Ale potem myślę, że obok siebie masz tutaj jakiś mnie fragment. – Delikatnie pociągnęła apaszkę, uśmiechając się lekko, sama też kładąc mu dłoń zaraz na jego sercu. – I tutaj. Pamiętaj, nigdy cię nie zostawię, zwłaszcza, jeżeli będziesz potrzebować mojego wsparcia. Jeżeli tylko będziesz potrzebować mnie, albo mojej pomocy…po prostu daj znać. – Uśmiechnęła się, przytulając go jeszcze raz, delikatnie kładąc ostatni pocałunek na jego policzku. Trwali tak chwilę, ciesząc się swoim towarzystwem, ciepłem, obecnością i spokojem. Tego, czego im brakowało w życiu, nawet jeżeli byli otoczeni przez przyjaznych im ludzi.
Musiała wrócić do siebie, ale to spotkanie przyniosło jej takiej pogody ducha, że na pewno zostanie z nią jeszcze przez długi czas.
ztx2
Vane przybył do Carnacon o zmierzchu, kiedy ostatnie promienie słońca ledwo przebijały się przez nagie gałęzie starych buków otaczających mały domek Blackwoodów na skraju miasteczka. Mgła unosiła się nisko nad ziemią, cicha i ciężka, jakby sama natura wstrzymywała oddech przed tym, co miało nadejść. Kamienna, niczym niewyróżniająca się chatka w tradycyjnym stylu, ukryta pośród zasp śniegu i starych dębów, miała w sobie coś niemal mistycznego — była miejscem starym, przesyconym historią i tajemnicą. Jayden poprawił płaszcz, czując chłód przenikający go do kości, ale nie był to tylko chłód zimowego powietrza. Wiedział, że to, co zamierzał zrobić tej nocy, niosło ze sobą ryzyko.
Marigold Blackwood czekała w jadalni.
Jayden został wpuszczony przez starszą kobietę, która przyglądała mu się uważnie, jakby oceniając, czy jego obecność nie zakłóci kruchej równowagi tego domu. Wiedziała, kim był, jednak to nie oznaczało, że się nie bała. Kiedy wpuściła go dalej, czarodziej bez problemu dostrzegł dziewczynkę siedzącą na drewnianym krześle przy niewielkim stole. Światło kominka migotało na jej twarzy, ukazując zaledwie część jej profilu. Obok niej znajdował się mężczyzna. Pan Blackwood.
- Profesorze - powiedziała cicho Marigols, odkładając książkę i wstając z miejsca.
Vane podszedł bliżej, zerkając jeszcze przez okno na ciemniejący ogród i witając się ze znajdującymi się w środku mieszkańcami. - Dziękuję, że zgodziłaś się ze mną spotkać. Ty i państwo.
- Nie zostawił nam pan wiele wyboru - odpowiedziała starsza kobieta spokojnie, choć w jej głosie dało się wyczuć napięcie. Jako babcia o mugolskiej krwi miała pełne prawo do obaw i braku zaufania. Tak samo jak jej mąż, który wpatrywał się uważnie w wysokiego czarodzieja. - Co się dzieje?
Jayden milczał przez chwilę. Przyglądał się jej, jakby chciał upewnić się, że dziewczynka, jak i jej niewielka rodzina byli gotowi usłyszeć prawdę. W końcu jednak podjął temat, dla którego się tam zjawił. - Znasz mnie, Marigold. Byłem twoim nauczycielem. Wiesz, że nie przychodzę tu bez powodu. - Trzynastoletnia Puchonka skinęła głową, ale w jej oczach czaiła się niepewność. - Sytuacja jest bardziej skomplikowana, niż wydaje się większości czarodziejów. Hogwart legł w gruzach, a Ministerstwo przymyka oczy na to, co dzieje się wokół nas. Nauczanie poza odpowiednimi zasadami stało się niebezpieczne, ale nie zamierzam was zostawiać. Znam wasz potencjał i chcę, abyście uczyli się dalej.
Marigold zmarszczyła brwi, prostując się w fotelu, jednak to jej dziadek zabrał głos, wpatrując się w astronoma. - Czy pan... tworzy komplet?
Jayden skinął głową, a jego spojrzenie stało się bardziej przenikliwe. - Tak. Ale to nie jest zwykła nauka. To nie są zajęcia, które kończą się po dzwonku. To opór. To nauczanie, które może nas wszystkich kosztować życie, jeśli zostaniemy odkryci. - Tak jak się spodziewał, cisza w pokoju wydawała się niemal namacalna. Tylko trzaskający ogień w kominku przypominał, że czas wciąż płynął. Widać było, jak splecione dłonie pani Blackwood próbują przestać się trząść, a zamknięte oczy jej męża powstrzymują łzy.
- Dlaczego ja? - zapytała w końcu Marigold, jej głos był cichy, lecz pełen emocji.
- Bo ci ufam. Bo widziałem, jak stawiasz pytania, kiedy inni milczeli. Bo wiem, że masz odwagę, której wielu brakuje. - Zamilkł na moment, pozwalając, by jego słowa wybrzmiały. - Ale musisz zrozumieć. To, co robię... nie jest bezpieczne. Jeśli dołączysz, nie będzie odwrotu. Twoje imię znajdzie się na mojej liście. Tylko ci, którym w pełni ufam, mogą stać się częścią tego kręgu.
Marigold wstała z krzesła. Jej twarz była teraz wyraźnie widoczna — blada, poważna, z mocno zaciśniętymi ustami. - To nie tak, że się nie boję, ale... - zawahała się, patrząc po dziadkach. - Boję się cały czas. - Dziewczynka spuściła wzrok, zaciskając pięści. Przez chwilę wydawało się, że odmówi. Że ciężar decyzji okaże się zbyt duży. Ale potem podniosła głowę i spojrzała mu prosto w oczy. - Zgadzam się.
Vane bez słowa wyciągnął spod płaszcza niewielki medalion — pozornie zwykły, okrągły kawałek kamienia z wyrytymi, niemal niewidocznymi symbolami. - To Proteusz. Znasz jego działanie, dlatego proszę — nie noś go na widoku.
Marigold wzięła medalion ostrożnie, jakby ważył więcej, niż wskazywał jego rozmiar. Zaraz też uniosła spojrzenie dużych, zielonych oczu na czarodzieja. - Co teraz?
- Teraz czekasz. I ufasz mi. A kiedy nadejdzie moment... będziesz gotowa. - Zanim Jayden odszedł, rzucił ostatnie spojrzenie na starą chatkę Blackwoodów. Mgła znów zaczęła gęstnieć, a cisza Carnacon wydawała się bardziej złowieszcza niż wcześniej. Wiedział, że postawił ją na drodze, z której nie było odwrotu. Ale wiedział też, że bez takich jak Marigold, walka o przyszłość byłaby już przegrana.
but we can rebuild... we have to
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Irlandia