Redakcja "Czarownicy"
AutorWiadomość
Redakcja "Czarownicy"
Lokal zajmowany przez redakcję "Czarownicy" nie należy do największych. Składa się z zaledwie kilku pomieszczeń: korytarza, pomieszczenia dla interesantów, gabinetu redaktora naczelnego, sali konferencyjnej i dużego pokoju redakcyjnego, w którym na ogół tętni życie całej redakcji. Główne umeblowanie stanowią tutaj ustawione rzędami biurka, zajmowane przez pracowników; oprócz zaścielających wszystkie powierzchnie fotografii i arkuszy pergaminu, na blatach dostrzec można całą kolekcję prywatnych dekoracji i bibelotów: kolorowych czajniczków do parzenia herbaty, ramek ze zdjęciami i roślin doniczkowych. Na jednym ze stanowisk znalazło się nawet miejsce na niewielkiego kulistego akwarium z magiczną rybką, solidarnie dokarmianą przez większość pracujących tutaj czarodziejów i czarownic. Ściany pomieszczenia obwieszone są okładkami najbardziej poczytnych numerów gazety, między którymi znalazło się też miejsce na plakaty reklamowe najnowszych eliksirów upiększających i popularnych środków do odgnamiania ogródków. W samym pokoju panuje nigdy niecichnący chaos, do którego pracownicy redakcji z czasem przywykli - niemal nikt nie zwraca już uwagi na sowy z listami od czytelników, nieustannie wlatujące i wylatujące przez otwarte na oścież okna, ani na kłótnie, wybuchające od czasu do czasu nad stanowiskami, przy których wydania składane są w całość.
Redakcja znajduje się na piętrze, w jednym ze starych, magicznie powiększonych mieszkań.
Redakcja znajduje się na piętrze, w jednym ze starych, magicznie powiększonych mieszkań.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Od momentu, w którym Steffen zaproponował mu pomoc w zdobyciu pracy w Czarownicy, Thomas rzeczywiście zaczął się nieco… przykładać. Pożyczył zarówno starsze wydania czasopisma od przyjaciela, jak i kilka książek (przede wszystkim słownik, aby móc sprawdzić względnie pisownie tego, co tworzył) o odpowiedniej tematyce. Tanie romansidła, chowane tymczasowo przed młodszym bratem chociaż był pewny, że James nie tknąłby książki nawet patykiem. Choć może powinien przedstawić mu ich zawartość? Może byłby do tego bardziej skłonny?
Wiedząc, że nie mógł spędzać już tyle czasu na bieganiu po mieście, a nie mając lepszego zajęcia w domu, kiedy jego rodzina wychodziła do pracy czy znajdywała lepsze zajęcia niż gnicie z nim na mieszkaniu, po prostu siadał do stołu i przeglądał artykuły, o których Steffen mu napominał. Chociaż wymagało od niego wiele skupienia początkowo, żeby to wszystko na raz przyswoić i zapamiętać, to jednak forma magazynu jakim była Czarownica, okazała się dla niego wręcz idealna - duża ilość różnych informacji na raz pozwalała mu na utrzymanie dłuższej uwagi na czytaniu, choć mimo to chętnie przyjmował obowiązkowy spacer z Marsem. Potrzebował ruchu, spaceru i przejścia się po okolicach, a nawet przyłapał się na tym, że zabierał zwierzaka siostry na znacznie dalsze i dłuższe wyprawy, zerkając z zabieraniem czy nie udałoby mu się zdobyć jakiś dodatkowych informacji i plotek, lub chociaż inspiracji do takowych. Steff również przekazał mu kilka listów, które zostały nadesłane ostatnim czasem do redakcji od samej śmietanki szlacheckiej magicznego świata. Wspominał coś o jakichś listach, które z łam gazety zostały rozesłane do szlachciców i miały dotyczyć tematu, o którym mu wspomniał, ale też nie bardzo był w stanie jeszcze pojąć dokładne działanie tej całej redakcji. Czy oni wymyślali plotki, znajdywali je… czy po prostu mieli od tego ludzi? Choć im dłużej czytał artykuły czy listy, tym bardziej był przekonany, że to wszystko wyglądało na jakąś dziwną fuzję wszystkiego na raz.
W końcu jednak przyszedł dzień, w którym czytanie i próby spisania wstępnego artykułu się opłaciły. To nie tak, że nie potrafił pisać, bo coś skreślić potrafił - czasem bajki, czasem notował historie, a za czasów młodości, kiedy Steffen dopiero pokazywał mu harlekiny różnego typu, sam zaczął grafomańsko zapisywać podobne romansidła. Ale teraz musiał się bardziej przyłożyć do tego, bo skoro miał dostawać za to pieniądze…
Chociaż z tą myślą czuł się całkiem dziwno. Owszem, raczej zawsze był osobą po stronie kreatywnej. Uwielbiał wyzwania wymagające od niego kreatywności, ale i tych w których musiał być bardziej niż mniej ruchliwy. Nienawidził siedzieć wśród wielkich tomiszcz ksiąg i nawet jeśli te wysłane mu przez Octavię były dość opasłe, powoli znajdywał sposoby na to, jak przemóc ogromne nudy związane z zapoznawanie się z tymi bardziej dorosłymi i poważnymi tekstami, to z drugiej strony czuł się całkiem inaczej, widząc jaką miał przed sobą możliwość. Delikatny dreszczyk ekscytacji, podobny jak przy stworzeniu ulotki dla Marcela, towarzyszył mu podczas całego procesu pisania artykułu dla Czarownicy - ta myśl, że ludzie będą czytali coś, co on sam napisał była niesamowita! Z pewnością docenią jego wysiłek, to jakie znalazł plotki czy jak zdecydował się zinterpretować niektóre z listów nadesłanych do redakcji. To wszystko wydawało mu się być idealnym placem zabaw właśnie dla niego samego. Mógł składać, skreślać, budować i przekręcać słowa tak jak uwielbiał to robić od małego i dostawać za to pieniądze!
Aż dziw brał, że nigdy nie wpadł na to wcześniej - że za pisanie podobnych rzeczy można dostawać pieniądze. Z pewnością zabrałby się za to już lata wcześniej, mając wtedy dostęp do wielu szlachcianek i wyżej urodzonych panien, jeszcze za czasów Hogwartu… Ach, musiał chyba zacząć na nowo odnawiać kontakty z różnorodnymi czarodziejami w tym świecie, aby móc zdobywać lepsze plotki i pogłoski na ich temat. Ale to z czasem przyjdzie na to pora.
Teraz stał pod redakcją Czarownicy z na wszelki wypadek zmienionym kolorem włosów na rudy oraz ich lekkiemu skróceniu przy użyciu zaklęcia Capillus, tak na wszelki wypadek gdyby wraz ze styczniem miał zacząć być poszukiwanym… Nigdy nie mógł wiedzieć, kiedy wpakuje się w kłopoty, a jeśli mógł pracować poprzez Steffena, nie musiał się aż tak często osobiście pokazywać w redakcji, prawda?
Wchodząc po schodach i czując jak serce wali mu w piersi i rumieńce wypływają na jego policzki. Cieszył się jak dziecko, tym bardziej widząc jak wiele rzeczy na raz działo się w samym biurze. Wlatujące sowy, rozmawiający ludzie zamyśleni we własnych rozmowach i szybkiej reakcji, stukający coś i piszący, dźwięk przesuwanych krzeseł i rozmów, stukania w blaty. Niektórzy zerknęli na niego, inni nie poświęcili mu nawet sekundy swojej uwagi, ale jemu to nie przeszkadzało. Ten harmider był czymś, do czego absolutnie go przyciągało - tak jak te już dziesięć lat temu do Hogwartu. Nowe osoby, nowe sposoby wypełnienia czasu i to wszystko, co działo się na zamku - jego cicha ekscytacja nowymi możliwościami.
Po chwili został skierowany do gabinetu redaktorki naczelnej - kobiety, która już od wejścia robiła ogromne wrażenie i. Nawet z reguły pewny Thomas poczuł się znacząco onieśmielony. Aktualnie siedząca za nieco zadymionym biurkiem, wydawała się być wyższa nawet od Tomka gdyby wstała, jak zarówno dużo lepiej zbudowana. Przełknął ślinę, zaraz na jej skinienie dłoni zajmując miejsce w jednym z dwóch foteli.
Ściskając papiery w dłoniach, zaraz jej je podał, kiedy wyciągnęła do niego po nie dłoń.
- Griselda jak rozumiem? - rzuciła, najwyraźniej nie dbając aż tak bardzo o prawdziwe dane Thomasa, skupiając wzrok na zapiskach, które jej przyniósł, a skupiały się one wokół przygotowanych kilkunastu plotek jak i ich wariacji, oraz szkicu artykułu na temat szlachty i ich upodobań literackich.
- Tak, zgadza się - odpowiedział, wyczekując jakiejś dalszej reakcji i jakiegoś komentarza ze strony kobiety, która wzrokiem szybko wertowała kartki. Choć na moment przeniosła wzrok na samego chłopaka, nie wydając się być pod wrażeniem jego aparycji. Thomas starał się wyglądać jak najlepiej na ten dzień - jednak stanowczo miał ograniczone możliwości. Ale przecież miał tylko pisać, a nie pokazywać się publicznie!
- Na początek wystarczy. Nad piórem musisz popracować, ale treść jest całkiem całkiem jak na nowicjusza… Jeszcze się tak nie ciesz, na razie to tylko tymczasowe. Jak się nie sprawdzisz to szybko Griselda zniknie z naszej redakcji, zrozumiano? - rzuciła i po chwili machnęła różdżką, a papiery powędrowały same do odpowiednich szuflad i szafek.
- Oczywiście, absolutnie! Nie zawiodę pani - zapewnił, czując jak gardło mu się ściska i ma problemy z mówieniem. Nienawidził tych momentów, gdzie jego pewność siebie gdzieś nagle znikała i zastępowała ją mieszanka radości, ekscytacji, ale i odmowy posłuszeństwa przez głos czy ciało. Dlaczego był tak spięty? Po prostu się cieszył? Chociaż nie do końca rozumiał, dlaczego musiał jeszcze popracować nad swoim charakterem pisma to z pewnością musiał podpytać Steffena o to. Nie chciał zawieść, tym bardziej jeśli mogło to wszystko zapewnić Sheili chociaż odrobinę spokoju… To była praca, która nie była przecież ryzykowna! Nie były to kradzieże czy inne zajęcia, które jego siostra uznawała za głupie i niebezpieczne - to był stary zarobek!
Pozostał jeszcze kilkanaście minut, słuchając uważnie swoich obowiązków i warunków, które musiał spełniać, chociaż większość z nich brzmiała jak coś podobnego do szkoły - terminy i daty, że musiał z nimi zdążać… Ach, połowy z nich nie zapamiętał, ale od czego był przyjaciel, który sam go zachęcił do pisania i dzisiejszej rozmowy z redaktor naczelną magazynu plotkarskiego?
Wraz z dobrymi wieściami, w końcu opuścił redakcję Czarownicy, sprężystym krokiem zaraz ruszając z powrotem w stronę portowych doków i ich mieszkania na poddaszu, nie mogąc się doczekać, aby sprawić niespodziankę rodzeństwu i przekazać Steffenowi jak poszła mu dzisiejsza wizyta.
| Zt.
Thomas Doe
Zawód : Złodziej, grajek
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
but I'm not dead so it's a win
nevermind
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 20
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
20.06
-Co masz dla nas nowego, Cattermole? – piskliwy głos Joy Umbridge rozbrzmiał za jego plecami, gdy już usiłował się wymknąć niepostrzeżenie z redakcji. Przymknął oczy, westchnął w duchu. Pokusa wślizgnięcia się w szczurzą postać zawsze była najsilniejsza w miejscach, w których nie mógł zdradzić się ze swoim darem. W banku, w redakcji, ogółem w pracy, no i na ulicach Doliny Godryka gdy pani Evans patrzyła na niego spode łba (pewnie była zazdrosna o to, że zakumplował się z panną Zadetzky, która z ciężkim, polskim akcentem opowiedziała mu pikantne i chyba zmyślone plotki o mężu pani Evans).
W „Czarownicy”, co prawda, podejrzewali, że jego zdolność do wtapiania się w tłum jest nieco nadnaturalna – bo nikt przy zdrowych zmysłach nie uwierzyłby, że ten kościsty i nieco niezdarny chłopak jest nadludzko zwinny. Nikt jednak o tym nie mówił, nie na głos. Redaktor naczelna uśmiechała się tylko słodko i bez pytania przyjmowała kolejne reportaże, bo po prostu nie chciała wiedzieć. Nie wiedząc, była niewinna. A żaden ze sposobów, który pozwalał Steffowi wchodzić tam, gdzie nie powinien, nie był przecież do końca legalny. Chyba, że metamorfomagia, bo i takie plotki o nim chodziły. Próbował śledzić plotki na własny temat, bo w redakcji plotkowano wiele, choć nikt nie pytał.
Nawet ta wścibska Umbridge wiedziała, żeby nie pytać – choć na pewno zachodziła w głowę, dlaczego naczelna zatrudniła takiego młodzika o twarzy nastolatka. Mężczyznę, co dawała mu odczuć z pogardą – komentując czasem, zwłaszcza gdy pisali o radach na kobiece dolegliwości, że pewne sprawy powinny pozostać tylko dla kobiet.
Niestety, redaktorka z którą pracował zazwyczaj zaszła w ciążę – i teraz do nadzoru jego reportaży i pisarskich wstawek przydzielono Umbridge, która nie znosiła go odkąd napisał tamten fenomenalny artykuł o Francisie Lestrange. Chyba była zazdrosna.
Odwrócił się ze sztucznym uśmiechem.
-Opisałem nowe kreacje lady Parkinson i prognozy na kolejny sezon i zostawiłem notatki na biurku… - zaczął niepewnie, a Joy przerwała mu wzniesieniem oczu do góry.
-Kreacje, których nikt nie widział, czy takie, w których pokazywała się publicznie na Pokątnej? I jakie prognozy, Cattermole? Nie płacimy ci za prognozy, miałeś przedpremierowy dostęp do magazynów, czy coś? Zresztą, nie odpowiadaj, nie chcę wiedzieć – ale jeśli miałeś, to zrób zdjęcie, na litość Morgany i Pani Jeziora, bo te twoje prognozy to ja będę poprawiać i lepiej zrobię to z głowy niż z twoich notatek!
Nie wiedział, co odpowiedzieć.
-Coś jeszcze, czy płacimy ci za nic?
Zerknął odruchowo na zegarek, dusząc cisnące się na język słowa, że płacą mu po prostu za godzinę – i że powinien już iść do domu, po ciężkim dniu pracy w instytucji, która płaciła mu na pełny etat.
-Miałem chwilę, to odpisałem na trochę listów Wilhelminy. Wczoraj. – pochwalił się, albo przypomniał, cokolwiek, byle zatkać jej usta.
-Widziałam, Cattermole. A raczej – tak dołujących listów jeszcze nie widziałam. Co się z tobą dzieje?! – Joy ujęła się pod boki, a Steff zamrugał i cofnął wzrok. Naprawdę było widać, że są dołujące…? Przecież się starał…
-Zresztą, nie odpowiadaj, nie chcę wiedzieć. – Joy wydęła lekko policzki i rzuciła mu spojrzenie, które mógłby wziąć za lekko zatroskane lub zaalarmowane, ale nie wziął, bo nie spodziewał się takich uczuć po Joy.
-Poprawiłam je, za ciebie. Zostań i zerknij. – wydęła lekko wargi, a Steff spojrzał na nią zaskoczony. Przeważnie poprawiano po sobie teksty po prostu, zwłaszcza po tak młodych reporterach jak on (a raczej reporterkach, bo był tu jedynym reporterem) i nikt nawet nie uprzedzał autora przed posłaniem tego do druku. Jeśli Joy oferowała mu, by popatrzył to… czy robiła mu grzeczność?
Niemożliwe. Może chciała go po prostu upokorzyć, czy coś.
-Uhm… - oszołomiony, przytaknął głową i posłusznie usiadł z powrotem za biurkiem. Jej biurkiem, własnego biurka nie miał. Pracował byle kiedy i byle gdzie. Pochylił się nad tekstami, udał, że poprawia włosy opadające na czoło – by nie widziała jego miny, gdy będzie czytał tą rzeźnię i te patriotyczne pierdoły.
-Odpowiedziom brakowało ducha, ducha patriotyzmu. Dodałam go, podoba ci się? I podetnij wreszcie włosy, na miłość Morgany, jak ty w ogóle cokolwiek widzisz? – trajkotała władczo Joy, stojąc nad jego głową.
Literki tańczyły mu przed oczyma. Opuścił dłonie, szybko schował je do kieszeni. Chyba nadal były sine po tamtej próbie zdjęcia klątwy. Wiedział, co to oznacza, ale trudno było mu coś poczuć na myśl o pierwszych oznakach zawodowej choroby. Wziął głębszy wdech i przyjrzał się krótkiej odpowiedzi, do której Joy dodała jakieś frazesy o poświęceniu na froncie. Joy nachyliła się nad jego ramieniem, czytając raczej z nim.
-Ładnie jej odpisałam, prawda? Ucieszyłbyś się, czytając takie słowa o froncie, jako mężczyzna? – skinął głową, bo co innego miał zrobić? -Właściwie, czemu nie ma cię na froncie, Cattermole? Jesteś niezdolny do walki? Zresztą, nie chcę wiedzieć.
Czuł do siebie obrzydzenie. Mógłby być teraz na froncie, takim prawdziwym. Wśród Hipogryfów, czy coś. Zamiast tego tyrał na pełny etat w banku, a potem znosił uwagi Joy i naiwnie liczył, że jego dojścia przydadzą się kiedyś na coś Ministrowi. Już raz okradli bank, ale czy będzie drugi raz? I co właściwie robił nadal w Czarownicy, poza tym, że lubił dodatkową gotówkę i nie wiedział, jak odejść? Może powinien odejść po tamtym artykule o krwi dziewic. Wtedy nabrał do siebie obrzydzenia, że nadal tu jest. Nic dziwnego, że żona go zostawiła. Może powinien po prostu odejść, rzucić się na szaniec podczas walk w Staffordshire, czy coś. Jak Bertie w porcie. Jak sir Brendan i Keat – gdzie właściwie oni byli? Wciąż wierzył, że żyli, ale może przestawał w to wierzyć.
Zamrugał, orientując się, że patrzy jak zahipnotyzowany na tekst o czyimś martwym ukochanym, a Joyce coś mówi.
-Na ten list nie odpisałeś, przyszedł dziś rano. Wzruszająco mi to wyszło, prawda? To, żeby żyła dalej, mimo jego utraty. No, sam oceń, jako mężczyzna. Cattermole? Co z tobą, Cattermole?
Wzdrygnął się i zamrugał prędko, ale za późno.
A potem stało się coś przerażającego.
Joyce go p r z y t u l i ł a, od tyłu, oplatając chude ramiona wokół jego krzesła – a potem cofnęła się, równie speszona jak on. Albo bardziej. Jak tak o tym pomyślał, to nigdy nie widział, żeby kogokolwiek dotykała albo jakkolwiek okazywała komuś sympatię… czy co to właściwie było?
-No nie rozklejaj się Cattermole, przecież widzę, że jesteś nieswój. Wezmę te listy o śmierci, a ty – ty zostaniesz tu jeszcze z godzinę, bo spieprzyłeś z tymi dołującymi, a potrzebujemy materiału. – zawyrokowała suchym, władczym głosem, jakby to przed chwilą wcale nie zaszło. Jakby nie zaoferowała, że zrobi z nim – za niego? – trudniejszą pracę.
-Panno Umbridge… - zaprotestował, zdziwiony. Przynajmniej pamiętał, żeby nazywać ją (starą) panną, nie panią.
-Żadnej dyskusji! Zresztą, dałam ci trudniejszą pracę, nie myśl sobie. Przyszedł jakiś list o chłopaku, który na pewno do dziewczyny nie wróci – odpisz, że nie wróci, ale musisz użyć tej swojej męskiej perspektywy żeby zrozumieć dlaczego, bo ja tego nie pojmuję i nawet nie chcę wiedzieć. I jeszcze jeden, też z dzisiaj, zerknij na niego, bo na mój gust jest zbyt durny. – zakomenderowała i wyszła. -I nawet nie wracaj do domu, dopóki nie będzie zrobione! Wpadnę tu jutro rano i sprawdzę, wiem, że jako dorywczy reporter myślisz, że możesz się obijać, Cattermole, ale nie możesz, bo pali się, rozumiesz, pali się nam czas do terminu, a nowy numer niegotowy! – ucięła, nie dając mu dojść do głosu, a potem wyszła i trzasnęła drzwiami.
Odpisał na list o chłopaku, który nie wróci. Jako mężczyzna faktycznie wiedział dlaczego, ale ledwo powstrzymał się przed dopisaniem, że kobiety też czasem nie wracają – Joyce by go za to zabiła. Właściwie, odpisywanie trochę poprawiło mu humor. Było już ciemno i choć niby chciał wyjść z pracy zanim Umbridge go tu zatrzymała – to zarazem nie chciał wracać do pustego domu. Ale Umbridge nie wiedziała nic o jego życiu, więc na pewno nie wiedziała ani nie przeczuwała i tego, prawda?
On też nie wiedział nic o jej życiu, więc na kolejny list – od samotnej matki z małą córeczką, której wydawało się, że wreszcie poznała dobrego mężczyznę, uzdrowiciela, ale on poszedł pracować w szpitalu polowym – odpisał jakby nigdy nic.
/zt
-Co masz dla nas nowego, Cattermole? – piskliwy głos Joy Umbridge rozbrzmiał za jego plecami, gdy już usiłował się wymknąć niepostrzeżenie z redakcji. Przymknął oczy, westchnął w duchu. Pokusa wślizgnięcia się w szczurzą postać zawsze była najsilniejsza w miejscach, w których nie mógł zdradzić się ze swoim darem. W banku, w redakcji, ogółem w pracy, no i na ulicach Doliny Godryka gdy pani Evans patrzyła na niego spode łba (pewnie była zazdrosna o to, że zakumplował się z panną Zadetzky, która z ciężkim, polskim akcentem opowiedziała mu pikantne i chyba zmyślone plotki o mężu pani Evans).
W „Czarownicy”, co prawda, podejrzewali, że jego zdolność do wtapiania się w tłum jest nieco nadnaturalna – bo nikt przy zdrowych zmysłach nie uwierzyłby, że ten kościsty i nieco niezdarny chłopak jest nadludzko zwinny. Nikt jednak o tym nie mówił, nie na głos. Redaktor naczelna uśmiechała się tylko słodko i bez pytania przyjmowała kolejne reportaże, bo po prostu nie chciała wiedzieć. Nie wiedząc, była niewinna. A żaden ze sposobów, który pozwalał Steffowi wchodzić tam, gdzie nie powinien, nie był przecież do końca legalny. Chyba, że metamorfomagia, bo i takie plotki o nim chodziły. Próbował śledzić plotki na własny temat, bo w redakcji plotkowano wiele, choć nikt nie pytał.
Nawet ta wścibska Umbridge wiedziała, żeby nie pytać – choć na pewno zachodziła w głowę, dlaczego naczelna zatrudniła takiego młodzika o twarzy nastolatka. Mężczyznę, co dawała mu odczuć z pogardą – komentując czasem, zwłaszcza gdy pisali o radach na kobiece dolegliwości, że pewne sprawy powinny pozostać tylko dla kobiet.
Niestety, redaktorka z którą pracował zazwyczaj zaszła w ciążę – i teraz do nadzoru jego reportaży i pisarskich wstawek przydzielono Umbridge, która nie znosiła go odkąd napisał tamten fenomenalny artykuł o Francisie Lestrange. Chyba była zazdrosna.
Odwrócił się ze sztucznym uśmiechem.
-Opisałem nowe kreacje lady Parkinson i prognozy na kolejny sezon i zostawiłem notatki na biurku… - zaczął niepewnie, a Joy przerwała mu wzniesieniem oczu do góry.
-Kreacje, których nikt nie widział, czy takie, w których pokazywała się publicznie na Pokątnej? I jakie prognozy, Cattermole? Nie płacimy ci za prognozy, miałeś przedpremierowy dostęp do magazynów, czy coś? Zresztą, nie odpowiadaj, nie chcę wiedzieć – ale jeśli miałeś, to zrób zdjęcie, na litość Morgany i Pani Jeziora, bo te twoje prognozy to ja będę poprawiać i lepiej zrobię to z głowy niż z twoich notatek!
Nie wiedział, co odpowiedzieć.
-Coś jeszcze, czy płacimy ci za nic?
Zerknął odruchowo na zegarek, dusząc cisnące się na język słowa, że płacą mu po prostu za godzinę – i że powinien już iść do domu, po ciężkim dniu pracy w instytucji, która płaciła mu na pełny etat.
-Miałem chwilę, to odpisałem na trochę listów Wilhelminy. Wczoraj. – pochwalił się, albo przypomniał, cokolwiek, byle zatkać jej usta.
-Widziałam, Cattermole. A raczej – tak dołujących listów jeszcze nie widziałam. Co się z tobą dzieje?! – Joy ujęła się pod boki, a Steff zamrugał i cofnął wzrok. Naprawdę było widać, że są dołujące…? Przecież się starał…
-Zresztą, nie odpowiadaj, nie chcę wiedzieć. – Joy wydęła lekko policzki i rzuciła mu spojrzenie, które mógłby wziąć za lekko zatroskane lub zaalarmowane, ale nie wziął, bo nie spodziewał się takich uczuć po Joy.
-Poprawiłam je, za ciebie. Zostań i zerknij. – wydęła lekko wargi, a Steff spojrzał na nią zaskoczony. Przeważnie poprawiano po sobie teksty po prostu, zwłaszcza po tak młodych reporterach jak on (a raczej reporterkach, bo był tu jedynym reporterem) i nikt nawet nie uprzedzał autora przed posłaniem tego do druku. Jeśli Joy oferowała mu, by popatrzył to… czy robiła mu grzeczność?
Niemożliwe. Może chciała go po prostu upokorzyć, czy coś.
-Uhm… - oszołomiony, przytaknął głową i posłusznie usiadł z powrotem za biurkiem. Jej biurkiem, własnego biurka nie miał. Pracował byle kiedy i byle gdzie. Pochylił się nad tekstami, udał, że poprawia włosy opadające na czoło – by nie widziała jego miny, gdy będzie czytał tą rzeźnię i te patriotyczne pierdoły.
-Odpowiedziom brakowało ducha, ducha patriotyzmu. Dodałam go, podoba ci się? I podetnij wreszcie włosy, na miłość Morgany, jak ty w ogóle cokolwiek widzisz? – trajkotała władczo Joy, stojąc nad jego głową.
Literki tańczyły mu przed oczyma. Opuścił dłonie, szybko schował je do kieszeni. Chyba nadal były sine po tamtej próbie zdjęcia klątwy. Wiedział, co to oznacza, ale trudno było mu coś poczuć na myśl o pierwszych oznakach zawodowej choroby. Wziął głębszy wdech i przyjrzał się krótkiej odpowiedzi, do której Joy dodała jakieś frazesy o poświęceniu na froncie. Joy nachyliła się nad jego ramieniem, czytając raczej z nim.
-Ładnie jej odpisałam, prawda? Ucieszyłbyś się, czytając takie słowa o froncie, jako mężczyzna? – skinął głową, bo co innego miał zrobić? -Właściwie, czemu nie ma cię na froncie, Cattermole? Jesteś niezdolny do walki? Zresztą, nie chcę wiedzieć.
Czuł do siebie obrzydzenie. Mógłby być teraz na froncie, takim prawdziwym. Wśród Hipogryfów, czy coś. Zamiast tego tyrał na pełny etat w banku, a potem znosił uwagi Joy i naiwnie liczył, że jego dojścia przydadzą się kiedyś na coś Ministrowi. Już raz okradli bank, ale czy będzie drugi raz? I co właściwie robił nadal w Czarownicy, poza tym, że lubił dodatkową gotówkę i nie wiedział, jak odejść? Może powinien odejść po tamtym artykule o krwi dziewic. Wtedy nabrał do siebie obrzydzenia, że nadal tu jest. Nic dziwnego, że żona go zostawiła. Może powinien po prostu odejść, rzucić się na szaniec podczas walk w Staffordshire, czy coś. Jak Bertie w porcie. Jak sir Brendan i Keat – gdzie właściwie oni byli? Wciąż wierzył, że żyli, ale może przestawał w to wierzyć.
Zamrugał, orientując się, że patrzy jak zahipnotyzowany na tekst o czyimś martwym ukochanym, a Joyce coś mówi.
-Na ten list nie odpisałeś, przyszedł dziś rano. Wzruszająco mi to wyszło, prawda? To, żeby żyła dalej, mimo jego utraty. No, sam oceń, jako mężczyzna. Cattermole? Co z tobą, Cattermole?
Wzdrygnął się i zamrugał prędko, ale za późno.
A potem stało się coś przerażającego.
Joyce go p r z y t u l i ł a, od tyłu, oplatając chude ramiona wokół jego krzesła – a potem cofnęła się, równie speszona jak on. Albo bardziej. Jak tak o tym pomyślał, to nigdy nie widział, żeby kogokolwiek dotykała albo jakkolwiek okazywała komuś sympatię… czy co to właściwie było?
-No nie rozklejaj się Cattermole, przecież widzę, że jesteś nieswój. Wezmę te listy o śmierci, a ty – ty zostaniesz tu jeszcze z godzinę, bo spieprzyłeś z tymi dołującymi, a potrzebujemy materiału. – zawyrokowała suchym, władczym głosem, jakby to przed chwilą wcale nie zaszło. Jakby nie zaoferowała, że zrobi z nim – za niego? – trudniejszą pracę.
-Panno Umbridge… - zaprotestował, zdziwiony. Przynajmniej pamiętał, żeby nazywać ją (starą) panną, nie panią.
-Żadnej dyskusji! Zresztą, dałam ci trudniejszą pracę, nie myśl sobie. Przyszedł jakiś list o chłopaku, który na pewno do dziewczyny nie wróci – odpisz, że nie wróci, ale musisz użyć tej swojej męskiej perspektywy żeby zrozumieć dlaczego, bo ja tego nie pojmuję i nawet nie chcę wiedzieć. I jeszcze jeden, też z dzisiaj, zerknij na niego, bo na mój gust jest zbyt durny. – zakomenderowała i wyszła. -I nawet nie wracaj do domu, dopóki nie będzie zrobione! Wpadnę tu jutro rano i sprawdzę, wiem, że jako dorywczy reporter myślisz, że możesz się obijać, Cattermole, ale nie możesz, bo pali się, rozumiesz, pali się nam czas do terminu, a nowy numer niegotowy! – ucięła, nie dając mu dojść do głosu, a potem wyszła i trzasnęła drzwiami.
Odpisał na list o chłopaku, który nie wróci. Jako mężczyzna faktycznie wiedział dlaczego, ale ledwo powstrzymał się przed dopisaniem, że kobiety też czasem nie wracają – Joyce by go za to zabiła. Właściwie, odpisywanie trochę poprawiło mu humor. Było już ciemno i choć niby chciał wyjść z pracy zanim Umbridge go tu zatrzymała – to zarazem nie chciał wracać do pustego domu. Ale Umbridge nie wiedziała nic o jego życiu, więc na pewno nie wiedziała ani nie przeczuwała i tego, prawda?
On też nie wiedział nic o jej życiu, więc na kolejny list – od samotnej matki z małą córeczką, której wydawało się, że wreszcie poznała dobrego mężczyznę, uzdrowiciela, ale on poszedł pracować w szpitalu polowym – odpisał jakby nigdy nic.
/zt
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Redakcja "Czarownicy"
Szybka odpowiedź