Wydarzenia


Ekipa forum
Taras
AutorWiadomość
Taras [odnośnik]10.07.20 23:55
First topic message reminder :

Taras

Z salonu przez drzwi balkonowe można udać się wprost na niewielki taras. Drewniany podest skryty jest przed nadmiernym słońcem koronami wysokich drzew, zapewniając odrobinę cienia, w sam raz do popołudniowej herbatki. O ile drewniane meble są dziełem poprzedniego właściciela, tak panna Burroughs dodała odrobinę swojej ręki w postaci ręcznie szytych, miękkich poduch oraz kilku kocy w wypadku zimnego wieczoru. Czasem gdy pogoda dopisuje czarownica zamienia zestaw wypoczynkowy na stół jadalniany z kilkoma krzesłami, by móc zjeść obiad na powietrzu - zwykle w czyimś towarzystwie.
Nałożone zabezpieczenia: Cave Inicum, Zawierucha, Oczobłysk, Muffliatio, Tenuistis (aportacja)

[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Frances Wroński dnia 05.04.21 22:49, w całości zmieniany 1 raz
Frances Wroński
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7986-frances-burroughs https://www.morsmordre.net/t8010-poczta-frances#228801 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f254-surrey-okolice-redhill-szafirowe-wzgorze https://www.morsmordre.net/t8011-skrytka-bankowa-nr-1937#228805 https://www.morsmordre.net/t8012-frances-burroughs#228806

Re: Taras [odnośnik]27.11.20 2:42
Szafirowe Wzgórze owiane było dziwnym spokojem, jakże niepasującym do czasów, jakie nastały. Omijały je konflikty dziejące się w Londynie, groźne zaklęcia bądź jakiekolwiek zalążki strachu. Eteryczna alchemiczka uwiła sobie bezpieczne gniazdko, zabezpieczone magicznymi pułapkami oraz swego rodzaju protekcją… Tych, z którymi udało jej się w dziwny sposób zaprzyjaźnić. Mimo to ostatnimi tygodniami nadzwyczaj rzadko bywała w swoim domu. Zajęta nową posadą, możliwościami jakie się przed nią otworzyły oraz wprowadzeniem w życie śmiałego planu, panna Burroughs nie miała wiele czasu na odpoczynek. Lawirowała między pracownią mistrza, bibliotekami oraz sprawunkami, próbując złożyć rzeczywistość w całość jedynie czasem mając nadzieję, iż  w końcu nadejdzie dzień, że w końcu uda jej się odrobinę odpocząć.
Dzisiejszy dzień odrobinę jednak różnił się od reszty innych dni. Jak co rano udała się do pracowni mistrza, opuściła ją jednak trochę wcześniej, korzystając z zachęty pracodawcy do odrobiny odpoczynku oraz odświeżenia myśli przed kolejnym dniem, gdy mieli zająć się niezwykle ważny eksperymentem.
Wąską ścieżką wiodącą między niebieskimi kwiatkami wracała właśnie do domu, w głowie układając śmiały plan tego, czym winna się zająć nim z czystym sumieniem będzie mogła poświęcić godzinę bądź dwie na odpoczynek. Lista jednak była długa, a to sprawiało iż powątpiewała w odnalezienie wolnego czasu. Nic po drodze do domu nie zapowiadało żadnego towarzysza, wielkim zdziwieniem więc okazało się dla niej zauważenie sylwetki przy drzwiach jej domu. Nie przypominała sobie, aby była z kimś umówiona. Już z daleka wiedziała, że sylwetka z pewnością nie należy ani do Daniela, ani Cilliana czy chociażby Drew. W pierwszej chwili nie poznała czarodzieja, zapewne przez fakt, iż był ostatnim, którego by się spodziewała.
O wydarzeniach z początku lipca starała się zapomnieć co, wbrew wszelkim pozorom, wcale nie było takim trudnym zadaniem. Alkohol, jaki tamtego dnia wypełnił jej żyły, odebrał jej pamięć o części wydarzeń… A ich druga część przyprawiała o poczucie winy, zalążki ataków paniki oraz masę innych dziwnych emocji. Nie posiadała w sobie na tyle odwagi, aby wysłać list który kilka razy próbowała skreślić. Nie potrafiła odnaleźć słów, które oddałyby to, co pojawiało się w jej głowie. Za każdym razem, słowa brzmiały źle - zbyt żałośnie, zbyt oficjalnie, zbyt dziwnie… I miała nadzieję, że to on, choćby przez fakt, iż wydawał się być bardziej trzeźwy, postanowi zrobić pierwszy krok. Przynajmniej przez pierwsze dwa tygodnie, później przyszło rozczarowanie oraz zwykła, prosta przykrość. Do tej pory o Scalettcie posiadała zdanie bardzo dobre, pewien specyficzny acz pozytywny obraz, który runął w ciągu kolejnych, pozbawionych jakiejkolwiek wiadomości dni. Nie rozumiała jego postępowania. Nigdy nie posiadała większego doświadczenia z płcią przeciwną. Nie znała ich zachowań, nie znała powielanych przez inne kobiety stereotypów a tamto spontaniczne uniesienie było pierwszym, jakie doświadczyła. I to chyba również dolało oliwy do ognia żalu, kierowanego względem przyjaciela Scaletty.
Złość pojawiła się dopiero w momencie, gdy rozpoznała sylwetkę przed jej domem. Sylwetkę znaną i niestety zapamiętaną, gdy nie skrywał jej materiał ubrań a ona sunęła po niej swoimi dłońmi. Po co przyszedł? Nie wiedziała. Tak samo jak nie wiedziała, jak czuła się względem tej, niezapowiedzianej wizyty. Widok mężczyzny cieszył i irytował jednocześnie. Czy faktycznie był w stanie ją skrzywdzić, tak jak jej sugerowano? Na samą o tym myśl poczuła, jak coś nieprzyjemnie przewraca się w jej wnętrznościach, przyprawiając ją o mdłości.
Eteryczna alchemiczka odruchowo poprawiła jasną sukienkę podkreślającą jej figurę oraz złote pukle okalające jej twarz. Zupełnie tak, jakby ten gest miał jej pomóc, dodać pewności siebie w tej konfrontacji, do której zbliżała się z każdym kolejnym krokiem; z każdym stukotem obcasów pantofelków, jakie zdobiły jej stopy.
Panna Burroughs wzięła głęboki wdech gdy przekroczyła przez białą bramkę, przywdziewając na delikatną buzię znaną sobie maskę obojętności, nie pewna czego powinna się spodziewać.
- Michael? - Odezwała się, gdy znalazła się ledwie dwa kroki od drwi do własnego domu. Nie uśmiechnęła się, nie owinęła smukłych dłoni wokół jego karku, nie musnęła ustami jego policzka, jak miała w zwyczaju. Głos dziewczęcia był nienaturalnie chłodny i  podejrzliwy. Zamiast powitania powiodła spojrzeniem po jego sylwetce, na dłużej zatrzymując się przy jego twarzy. Przez chwilę wyszukiwała w niej śladów, po możliwym spotkaniu z Wrońskim, nic takiego jednak nie zauważyła. A to oznaczało, że jeszcze się do niego nie wybrał.
Na Merlina, czemu musiała być dziś sama? Spoglądała na Scalettę uważnie, ostrożnie niczym spłoszona sarna, nie pewna czy powinna uskoczyć czy też nie. Luka w pamięci sprawiała, iż nie była pewna, czy nadal może darzyć go dawnym zaufaniem… Czy może przypadkiem, jeśli podejrzenia są prawdziwe, ten znów jej nie skrzywdzi. Dolna warga zadrżała jej, niebezpiecznie zwiastując kłębiące się w niej uczucia.
- Po co przyszedłeś? - Spytała podejrzliwe, nieufnie obserwując jego postać. Czy powinna się bać? A może jedynie chciał wyjaśnić jej całą sytuację? Tylko czemu tak późno? Zdenerwowanie, rozczarowanie, strach oraz dziwny smutek mieszały się w jej głowie. Coraz mocniej, szybciej z każdą kolejną chwilą gdy przyglądała się jego twarzy. Szybko wyjęła klucze od domu, by nerwowym ruchem spróbować wcisnąć je w niewielką dziurkę, chcąc znaleźć się w bezpiecznych czterech ścianach. Drżące dłonie nie ułatwiały zadania. - Jak… Jak śmiesz… żeby w ogóle… żeby nic… - Wyrzuciła z siebie, nim w ogóle zdążył odpowiedzieć. Szaroniebieskie tęczówki zaszły wodą, panna Burroughs wzięła głęboki oddech próbując się uspokoić, to jednak nie przyniosło zamierzonego skutku. Czy naprawdę mógł ją wtedy skrzywdzić? Co powinna zrobić, jeśli podejrzenia przyjaciela okażą się słuszne? Jak w ogóle mógłby jej to zrobić? Te i wiele innych pytań przetaczały się przez jej głowę gdy duże krople łez poczęły wypływać z jej oczu, by rozpocząć wędrówkę po jasnych policzkach. Niewiedza bolała. Tak cholernie mocno wbijała w nią swoje noże, napędzała myśli zbyt brutalne dla wrażliwej dziewczyny.
- Jeśli… jeśli to… - Zaczęła, szarpiąc mocno za drzwi które jak na złość nie chciały jej ustąpić. Dlaczego teraz? Dlaczego właśnie w tym momencie? - Na Merlina, działaj! - Rzuciła żałośnie, odczuwając silną potrzebę odnalezienia jakiegokolwiek schronienia. Frances otarła wierzchem dłoni skrytej pod rękawiczką swoje oczy, a ciche kliknięcie oznaczało, że drzwi ustąpiły. - Jeśli Ty… Ja... - Chciała ostrzec, zagrozić, zmusić do wyjawienia jej prawdy, nawet jeśli nie była pewna, czy byłaby w stanie mu uwierzyć, głos uwiązł jej jednak w gardle, nie chcąc wydać kolejnych dźwięków.
Zapłakane dziewczę szybko wślizgnęło się za drzwi. Byle dalej, byle oddzielić się od widoku kogoś, kto w każdej kolejnej chwili mógł okazać się oprawcą. Nie wiedziała, czy wyjęła klucze. Nie wiedziała, czy domknęła drzwi, nie potrafiąc skupić myśli. Oparła się jedynie o ścianę, tuż za niewielką komódką, by osunąć się na podłogę czując, jak nogi powoli odmawiają posłuszeństwa. Potoki łez wylewały się z jej oczu, emocje niczym głazy przetaczały się przez jej wrażliwy umysł. Serce zabolało, nieprzyjemny dreszcz przebiegł przez wątłe ciało, a Frances otoczyła ramionami podkurczone nogi, nie potrafiąc nad czymkolwiek zapanować.


Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7986-frances-burroughs https://www.morsmordre.net/t8010-poczta-frances#228801 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f254-surrey-okolice-redhill-szafirowe-wzgorze https://www.morsmordre.net/t8011-skrytka-bankowa-nr-1937#228805 https://www.morsmordre.net/t8012-frances-burroughs#228806
Re: Taras [odnośnik]28.11.20 23:36
Ona tkwiła w wirze obowiązków i emocjonalnym chaosie, on jedynie przygasał cicho w rutynowej bezcelowości. Tu lolek, tam trochę rumu, gdzieś pomiędzy tymi iluzorycznymi ucieczkami od rzeczywistości chwila przebudzenia i powrót do niemoralnych przyzwyczajeń. Tych, co to pozwalały mu przetrwać, przynosząc marne grosze na godne życie i destrukcyjne używki; tych, które w istocie okazywały się być źródłem toksycznego zapętlenia. Niewymuszona izolacja dobijała tylko mocniej, do tego te intelektualne bajdurzenia mugolskich filozofów, które rozumiał z coraz to większą świadomością. Pochrzanione idee naginały etyczne normy bardziej od tych niewinnych kradzieży, on to dostrzegał, ale bynajmniej nie odrzucał ich z obrzydzeniem. Zafascynowany wizją podziałów wczytywał się tylko w haniebne obrazy niszczącego geniuszu; co gorsza, powoli zaczynał wierzyć w ich słuszność. W to, że raz na setki lat rodzi się człowiek o autorytecie większym od reszty ludzkości; że taka jednostka posiada siłę i przywilej podporządkowania. Zielsko mieszało mu w głowie, dobrowolne odosobnienie zapewne też, zatem nazywając go oprawcą pewnie nie była daleka prawdzie. Kto wie, kiedy w końcu samozwańczo podejmie się misji czyszczenia świata z nic nieznaczących pcheł; kto wie, może na jego barkach spoczywała grzeszna przyszłość, zdecydowanie bardziej zepsuta od i tak niemoralnej teraźniejszości. Przyswajał ten cynizm bezwstydnie, z jakimś dziwacznym nieprzejęciem analizował dzisiejszość, a w konsekwencji wątpił już we wszystko. Chyba też z tego powodu dopuścił się takiej ignorancji, chyba też z tego powodu po prostu pozwolił sobie na miesięczny marazm. Czy i z tego powodu pozwolił sobie beztrosko wkroczyć w progi jej bezpiecznego gniazda? Na pewno nie, o tym bowiem zadecydował poruszony nierozsądkiem umysł, bynajmniej nie myśl o jakiejś niechlubnej formie drwiny. Nie był doszczętnym skurwysynem, nie przylazł tu znęcać się nad nią wspomnieniem albo czynem, choć właściwie sam nie wiedział, co go tu zaprowadziło. Tęsknota? Chęć rozwiązania niewiadomego? Szacunek, który nie zezwalał na dłuższy letarg? Cokolwiek to było, nie mogła już uciec, on też nie miał zamiaru. Zwłaszcza, gdy przejawiła mu się w teraz w zrozumiałym rozżaleniu, gdy maska beznamiętności uległa już po chwili.
- Frances? - zaczął podobnie, wciąż w błogim zadowoleniu. Jeszcze moment i otrzeźwieje, już zresztą zdążył przypomnieć sobie okoliczności ostatniego spotkania, jak gdyby rozmył się cały oniryczny obraz zjaranej niepamięci. Wciąż nie uderzyła go jednak niezręczność, spalony mózg odebrał mu chyba ostatki naturalnych impulsów. Oparł się plecami o drzwi, obserwował jej zdystansowane instynkty, wraz z ujrzaną w jej postawie niepewnością automatycznie zniknął uśmieszek i pewność siebie. Dziwne, to przecież on miał przewagę wspomnień, to przecież on pamiętał wszystkie szczegóły, to przecież nie on złamał wtedy barierę, nawet jeśli po wywołanej przez nią inicjatywie nie powstrzymywał jej naturalnych następstw. Ale skąd mógł wiedzieć, że zaufanie wyblakło wraz z minionym czasem? Skąd mógł wiedzieć, że luka w retrospekcji odebrała jej wierność? Domyślność nie była jego mocną stroną, zresztą usilnie tkwił w przekonaniu, że nikogo nie krzywdził, zwłaszcza jej. Czyżby się mylił?
Już rwał się z odpowiedzią na pytanie, już chciał rzucić jakimś banalnym wyjaśnieniem, kiedy pozór jej obojętności zastąpił potok nieskładnych słów i łza wewnętrznego przeżywania. Wtedy jakby momentalnie oprzytomniał, zrozumiał źródło jej wyrachowanej gadki. Kurwa. Żałowała, była zła, na niego i pewnie też na siebie, zresztą czego on się spodziewał? Że wpadnie mu ramiona? Naiwność już ustała, w zamian za nią pojawiły się wyrzuty sumienia. Na co mu było to wszystko?
- Uspokój się - wydusił stanowczo, niby chłodno i bez przejęcia, choć wewnętrznie umierał od ciążącego poczucia winy. Nie chciał, by przez niego płakała. Nie chciał tego emocjonalnego przytłoczenia, w swoim i jej przypadku. Lepszym było kisić się w kawalerce, lepszym było przeklinać kota i duchowo wariować, snując irracjonalne koncepcje. Lepszym było się wtedy powstrzymać, odmówić słodkich czułości, zakwestionować własną potrzebę bliskości, w końcu i tak była ledwie efemerycznym występkiem. Niechże potraktuje go teraz zaklęciem albo wciśnie mu którąś ze swoich trucizn, niechże rzuci się na niego z pięściami, niechże rozładuje narastające napięcie. Miast tego zestresowana walczyła z zamkiem, drżącymi dłońmi próbowała otworzyć drzwi, jakby w murach domu miała znaleźć ukojenie, swoistą obronę przed n i m. Chciał pomóc, szybko jednak zrezygnował, czort wie, jak zinterpretuje jakikolwiek ruch. Pojmował tę gęstą beznadzieję, rozumiał niechęć, ale skąd ten lęk? Dlaczego, do cholery, tak bardzo się bała?
W końcu mechanizm ustąpił, ona schowała się prędko za drzwiami, on namyślał się jeszcze nad tym, czy nie lepiej - jak to miał w zwyczaju - uciec bezwstydnie od problemu. Tak byłoby łatwiej, on niebawem zapomniałby o sprawie, ona nie musiałaby go dłużej oglądać, dziś i w ogóle. Ale nie tym razem, nie teraz, kiedy cierpiała tuż obok. Wszedł do środka, w dłoni ściskał klucz, który zostawiła na zewnątrz, wcisnął go do dziurki po drugiej stronie zamka. Siedziała skulona za komódką, płakała, fatalnie dotknięta niewiedzą, zwyczajnie zagubiona. Przez chwilę milczał, potem podszedł bliżej, kucnął, niepewnie i w postępującym zdezorientowaniu. - Proszę cię, nie płacz już - powiedział z opanowaniem, choć głos ewidentnie mu zadrżał. - Przepraszam, że nie odzywałem się tyle czasu, cholernie cię przepraszam. Wiem, że powinienem był napisać, porozmawiać, jakoś to z tobą wyjaśnić, ale wszystko wydawało się takie chujowe... Sam już nie wiedziałem co mam zrobić, trochę też chyba liczyłem na kontakt z twojej strony, no i gdybym tylko przypuszczał, że tak beznadziejnie to wyjdzie, to... - Dał upust temu słowotokowi, ale niespecjalnie potrafił wykrzesać z siebie coś bardziej sensownego; nie mógł też skończyć napoczętej myśli, miast tego ponownie ucichł, jakby czekał na wyrokującą reakcję kobiety.
No powiedzże coś, Fran.
Michael Scaletta
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
 dazed and kinda lonely
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7515-michael-anthony-scaletta#207763 https://www.morsmordre.net/t7521-volare#208020 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f293-crimson-street-11-2 https://www.morsmordre.net/t7660-skrytka-bankowa-nr-1828#211185 https://www.morsmordre.net/t7522-m-a-scaletta#208023
Re: Taras [odnośnik]29.11.20 13:36
Panna Burroughs siedząc na podłodze swojego przedpokoju straciła panowanie nad emocjami. Długie lata ukrywała swoje uczucia pod maską perfekcji obojętności oraz dobrych manier. Udawała, że zawsze wszystko było w jak najlepszym porządku, manipulując postrzeganiem rzeczywistości tak, by odpowiadało to jej potrzebom. W tym wszystkim zapewne i oszukując samą siebie, przynajmniej w jednej, niewielkiej części.
Teraz jednak, emocje zdawały się przelewać przez maskę, skutkując rozchwianiem oraz zwykłym cierpieniem. Nie wiedziała, co powinna myśleć. Nie miała najmniejszego pojęcia co powinna powiedzieć ani jak uspokoić niebezpiecznie przyspieszony oddech oraz rytm serca. Potoki łez uciekały z szaroniebieskich oczu, a poczucie beznadziejności coraz mocniej przepełniało jej niewielkie ciało. Może faktycznie była tak beznadziejna, jak czasem wytykała jej matka? Może powinna pójść w ślady profesora, zamknąć się w pracowni zupełnie odcinając od innych? Tak zapewne byłoby lepiej, nie była jednak pewna, dla kogo. Miast tego tonęła w nierozumianej rzeczywistości, abstrakcyjnych planach i jeszcze bardziej abstrakcyjnych sytuacjach.
Przez chwilę miała nadzieję, iż sytuacja zaraz minie; że Scaletta nie przekroczy progu jej domu, znikając tak szybko, jak zniknął ostatnim razem; że zostawi ją samą, pozwoli utonąć w uczuciach i zapewne już nigdy nie przyjdzie im zamienić słowa. Nawet jeśli nie była pewna, czy byłoby to odpowiednie rozwiązanie tej, jakże dziwnej oraz nowej sytuacji. Nikt nie napisał poradnika, jak radzić sobie w podobnych kwestiach. A ten, z pewnością w tym momencie by się jej przydał. Los Michael chciał jednak inaczej. Roztrzęsiona nie zauważyła, że pojawił się w środku kamiennego domku samej prezentując obraz zagubienia oraz rozpaczy. Dopiero gdy przykucnął w jej okolicy, Frances uniosła na niego sarnie, przepełnione łzami spojrzenie, całej trzęsąc się od zbyt wielu emocji prześlizgujących się przez jej głowę. Ostrożnie uniosła skrytką w rękawiczce dłoń, by jej wierzchem otrzeć łzy rozmywające wizję.
Kiwnęła delikatnie głową, nie pewna jednak czy będzie w stanie spełnić jego prośbę. Nie potrafiła zapanować nad drżeniem ciała oraz łzami, spróbowała jednak ostrożnie wziąć głębszy oddech, wypełnić płuca powietrzem by chwilę później powolutku je wypuścić. - Ja… - Zaczęła, nie będąc jednak w stanie dokończyć swojej wypowiedzi. Porzuciła więc chęć mówienia by słuchać. Uważnie, każdego słowa jakie padało z jego ust, biorąc głębokie wdechy by spróbować zapanować nad dziwną paniką buszującą po jej umyśle. Skupiała się na dźwiękach, na ruchach jego warg oraz spojrzeniu ciemnych oczu, chcąc odsunąć od siebie natrętne myśli. A gdy skończył mówić wzięła głęboki wdech, uciekając spojrzeniem gdzieś na dół, na swoje ramiona owinięte wokół zgrabnych nóg.
- Jak wyjdzie? - Zaczęła niepewnie, a łzy ciągle spływały po jasnych policzkach. - Mike, ja… Ja prawie nic nie pamiętam… Po tym jak wpadliśmy do stawu… Mam przebłyski z tego co… robiliśmy… - Nie trudno było się domyślić, o czym mówi eteryczne dziewczę, gdyż jej policzki przykryły się rumieńcem zawstydzenia. - Nie wiem jak do tego doszło. I w jakich okolicznościach… To wszystko… To tak dziwnie wyglądało… Bo… - Zacięła się,  wahając się czy powinna wypowiedzieć kolejne słowa. Frances mocniej owinęła ramiona wokół swoich nóg, uparcie unikając spojrzenia na jego twarz. Nie wiedziała, ile powinna powiedzieć, by rozwiązać dziwną sytuację w której przyszło jej się znaleźć. Finalnie wzięła głębszy oddech, a kolejna fala łez opuściła jej oczy. - Kiedyś… Ktoś próbował mnie… siłą, bez mojej zgody… nie udało mu się, ale… - Nieprzyjemny dreszcz przepłynął przez jej ciało, na wspomnienie tamtych wydarzeń. - A Ty tak zniknąłeś… Ja  nie pamiętam… A Moss mówiła, że jesteś zły i… Nie wiem co myśleć, Mike. Z jednej strony… Lubię Cię. I nie miałam Cię za złego, ale z drugiej… Ta niepewność… Ten brak wiedzy… To… To podsuwało mi tak okropne myśli… - Wyrzucała z siebie słowa, nadal nie znajdując odwagi aby unieść spojrzenie do jego twarzy. Nie mogła. Nie po tym, jak paskudne wątpliwości opuściły jej usta. Potrzebowała jednak informacji, zapewnienia, że najgorsze ze scenariuszy nie miały miejsca i to jej opinie okazały się prawdziwe.
- Chciałam napisać, ale nie wiedziałam, co powinno znaleźć się w liście bo… Ja wcześniej… ja nigdy… Przed Tobą nikt mnie nigdy nie pocałował, a co dopiero… no wiesz… - Policzki Frances ponownie zaróżowiły się pod wpływem rumieńca. Ten temat nadal pozostawał dla niej niezwykle niezręczny, nowy oraz jeszcze nie w pełni poznany. Nie wiedziała, jak Scaletta zareaguje na słowa szczerości, w tym momencie jednak, panna Burroughs była przekonana, że bez niej sprawa się nie rozwiąże. Eteryczne dziewczę ostrożnie starło nadmiar łez ze swoich oczu by w końcu, nieśmiało przenieść spojrzenie na buzię towarzyszącego jej mężczyzny. Przez chwilę przyglądała się jego rysom próbując z nich coś wyczytać, by w końcu ciężkie westchnienie opuściło jej usta.
- Mike… Nie skrzywdziłbyś mnie, prawda? - Spytała cichutko, nie odrywając od niego zapłakanego spojrzenia mając nadzieję, że jej słowa go nie urażą. Potrzebowała potwierdzenia. Czegoś, co rozwieje nieprzyjemne myśli.


Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7986-frances-burroughs https://www.morsmordre.net/t8010-poczta-frances#228801 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f254-surrey-okolice-redhill-szafirowe-wzgorze https://www.morsmordre.net/t8011-skrytka-bankowa-nr-1937#228805 https://www.morsmordre.net/t8012-frances-burroughs#228806
Re: Taras [odnośnik]01.12.20 20:03
Tamte machy w mieszkaniu to był błąd. Jego wtargnięcie w pole jej bezpiecznego gniazdka to był błąd. Wydarzenia sprzed miesiąca to był błąd. Wszystko, do cholery, było jednym wielkim nieporozumieniem, wynikiem nieracjonalnych decyzji, następstwem głosu duszy, bynajmniej nie rozumu. Zupełnie nie godziło się to z jego pragmatyzmem, nie godziło się z logiką. Zdawało się, że zupełnie przestał dbać o rozsądek własnych myśli, wszak motał się w nich chaotycznie, popadając w destrukcyjne skrajności zupełnie niepodobne do wykreowanej persony. Zachowywał się chyba z nieznaną mu szczerością serca, jakby zapomniał o przyjętej masce, o tej aktorskiej pozie, którą przyjmował przed wszystkimi; jakby po prostu był sobą. Może nie było w tym wszystkim całkowitej prostolinijności uczuć, może i tak wystarczająco dobrze skrywał prawdę, ale zdawało się, że przestał już panować nad sztucznie ukształtowanym standardem. Pewnie przestał postrzegać to wszystko zero-jedynkowo, pewnie złamało go dziś to zielsko i nieświadomie zapomniał o wytyczonych ramach własnego schematu. Sam wpędził się w ten zgubny wir, sam godził się na te wszystkie cyniczne normy, bo taka rzeczywistość - przynajmniej w teorii - miała być bardziej uporządkowana. Dzisiejszość miała być kategorią najmniej szokującą, bo przecież podlegającą jego kontroli, ale chyba i jemu wymknęła się w końcu z łap, dość niespodziewanie i fatalnym skutkiem. Nie postępował według swoich zasad miesiąc temu, kiedy to upojona wódką Burroughs sprowokowała bezwstydnym pocałunkiem. Odrzucił zasady i dziś, kiedy zdecydował się przyjść tu od tak, gdzieś w głębi próbując odtrącić miraż lipcowych wspomnień, gdzieś w głębi przekonując samego siebie, że nie pamięta i nie chce pamiętać. Teraz ponosił tego konsekwencje; a wystarczyła jej mętna łza, wystarczył jej lodowaty dystans, których ani myślał doświadczać. Nie rozliczał się teraz z obiektywnych grzechów, co najwyżej spoglądał gorzko na tamten występek, który niewart był jej przeżywania. Tym niemniej nie należało niechlubnie nazywać go oprawcą, oskarżać o dopuszczenie się zbrodni innej od niewinnych kradzieży, o których przecież wiedzieć nie mogła. Wszakże który nikczemnik wróciłby do swej ofiary? Który sukinsyn chciałby w tej sytuacji rozmawiać? Który sprawca zdobyłby się na wyraz empatii? A przede wszystkim czy ona w ogóle wierzyła w swe przypuszczenia? Nie zdobyła się przecież na obronę, nie uniosła nawet różdżki, nie wydała od razu wyroku, powalając go zaklęciem - tak jakby wcale nie chciała odgórnie go skazywać. Tak jakby uległa jedynie wizji niepamięci, bynajmniej nie strachu. Być może dlatego nie uciekł z beztroską od problemu, być może dlatego nie chciał zostawiać jej samej - bo sam nie dostrzegał w sobie żadnego piętna, bo sam nie czuł, by nieświadomie ją krzywdził. Widziała go jako ignoranta? Pewnie słusznie, nie sprawowałby się dobrze jako kochanek, tym bardziej jako ukochany. Trudnością było napisać lakoniczny list, trudnością było odezwać się przez tyle czasu, zmotywował się do odwiedzin dopiero po spaleniu lufki z tym ścierwem. Wystarczający dowód na jego lekceważący stosunek; wystarczający argument dla śmiałego stwierdzenia, że nie był najlepszym wyborem jak na pierwsze seksualne uniesienia. Nawet jeśli zadbał wtedy i o nią. Czy teraz też potrafił?
Za murami domku rozgorzała burza, pomiędzy zlepkiem dwóch różnych monologów słychać było grzmoty, w najbliższym oknie niekiedy błysnął piorun. A oni siedzieli razem w wejściu, na podłodze, skupieni, w emocjach, raz po raz wydusiwszy z siebie zastygłe w duszy słowa. Jak już głośno stwierdził, jak to niefortunnie spieprzył to i owo, ona odezwała się w końcu, mówiąc wreszcie z większym sensem. I naturalnością, której nie spodziewał się ujrzeć w jej wszechogarniającym załamaniu. Bowiem sądził, że już mu nie ufa, że doszczętnie go nie znosi (co byłoby prawdopodobnie najrozsądniejszym z jej strony); tymczasem zdobyła się na ujawnienie swoich obaw, wspomniała o traumatycznym wydarzeniu z przeszłości i wyznała, że po prostu nie pamięta. - Czekaj, co? Moss ci coś nagadała? - Nawinie myślał, że się przyjaźnią, a teraz dowiaduje się, że bez skrupułów go wydała. No bo co innego mogła jej powiedzieć? Ostatni wypad do sierocińca tylko zresztą potwierdził jej domysły, to teraz nieskrępowanie dzieliła się jego niemoralnym sekretem. Kurwa. Nie o tym jednak przyszło mu teraz rozmyślać, miast tego słuchał jej wątpliwych stwierdzeń, aż w końcu bezpośrednio usłyszał to pytanie. Westchnął cicho, spojrzał na nią zdezorientowany, ostatecznie podjął się wyjaśnień. Bo rozumiał, że właśnie tych od niego oczekiwała.
- A jak myślisz, Frances? Sądzisz, że siedziałbym tu teraz, gdybym skrzywdził cię wtedy z premedytacją? Chyba sama w to wątpisz, skoro pytasz, a nie oznajmiasz - zaczął ze spokojem, choć w głosie wybrzmiała niekontrolowana pretensja. Dlaczego przez jej lukę w pamięci stał się winowajcą? Tylko dlatego, że nie odzywał się do tej pory? Czemu zatem po ludzku nie spytała? Nie chciała wiedzieć? Po co list, skoro nie potrafiła skondensować myśli? Wystarczyłoby, że wparowałaby mu stanowczo do mieszkania i zażądała szczegółów. Moss na pewno zdradziłaby jej adres. - Dla przypomnienia dodam tylko, że pocałowałaś mnie pierwsza. Tak na wszelki wypadek, gdybyś miała jeszcze jakieś wątpliwości. Albo raczej zarzuty. Bo nie byłaś na tyle pijana, by nie wiedzieć co się dzieje. Chciałaś tego - dodał po chwili, wzrok przenosząc na nieokreślony punkt na ścianie. Wiedział, że zawinił, ale niczym nie zasłużył na tytuł gwałciciela. Zielsko tylko powoli odbierało mu znamienne opanowanie, ale i tego nie winna się obawiać. Co najwyżej wyjdzie wkurwiony z impetem.
Michael Scaletta
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
 dazed and kinda lonely
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7515-michael-anthony-scaletta#207763 https://www.morsmordre.net/t7521-volare#208020 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f293-crimson-street-11-2 https://www.morsmordre.net/t7660-skrytka-bankowa-nr-1828#211185 https://www.morsmordre.net/t7522-m-a-scaletta#208023
Re: Taras [odnośnik]03.12.20 2:45
Nie znała go na tyle dobrze, by dojrzeć to, czego najwidoczniej nie chciał jej ukazać. Nie dostrzegała w nim ignorancji, nie zauważyła lekceważącego podejścia, znając go głównie z bibliotecznych rozmów, krótkiej wizyty w jej pracowni gdy potrzebował pomocy specyficznego eliksiru oraz później, gdy podała mu płynne zaufanie wyciągając z niego kilka, jak zawsze lakonicznych, subtelnych informacji dotyczących jego osoby. W tym wszystkim widziała w nim kogoś zagubionego, acz w pewien sposób sympatycznego. Kogoś, kogo z pewnością nie skreśliłaby z żadnej listy, nie mając ku temu odpowiedniej argumentacji. Brak doświadczenia w relacjach, zwłaszcza tych z mężczyznami, wcale nie ułatwiał jej postrzegania minionych sytuacji. Nie wiedziała jak powinny wyglądać pewne rzeczy; nie wiedziała jakie są wymagane konwenanse oraz po czym poznać, jakie rokowania przynosi dana znajomość. Nie raz nie potrafiła nawet zauważyć flirtów bądź oznak zainteresowania, większości z tych rzeczy doświadczając po raz pierwszy w ostatnich tygodniach. Niewiedza nie pomagała. Podsycała zagubienie wynikłe z braku doświadczenia oraz zwyczajnego braku wszystkich wspomnień; napełniała niepewnościami karmiącymi dziwne podejrzenia, jedynie wzmagając rozbicie eterycznego dziewczęcia.
Szaroniebieskie spojrzenie co raz uciekało od jego twarzy, by później nieśmiało ku niej powrócić by przysłoniętą łzami wizją spróbować odgadnąć to, co stanowiło dla niej największą zagadkę.
Potrzebowała chwili; dwóch oddechów oraz kilkudziesięciu sekund podczas których spoglądała ku niemu niepewnym spojrzeniem, próbując złożyć myśli w jedno. Przypomnieć sobie dokładne słowa siostry, by móc je przytoczyć. Wątpliwość zakradła się gdzieś do jej serca. Może nie powinna wspominać o Phillipie? Może lepiej byłoby, gdyby przemilczała niewielkie wspomnienie o siostrzanej rozmowie? Emocje nie pozwoliły jej zastanowić się nad czymś, co zwykle dokładnie by przeanalizowała.
- Mówiła... - Zaczęła odrobinę nieśmiało, spojrzenie lokując na swoich kolanach, głosem pozbawionym siły przez łzy, nadal spływające po jej policzkach. - Mówiła, żeś kawał cwaniaka... I że nie jesteś kimś przykładnym, kto mógłby mnie dobrze potraktować... - Wyznała, wzruszając delikatnie wątłymi ramionami. Nie sądziła, aby w tej kwestii Moss mogłaby ją jakkolwiek okłamać, nawet jeśli ich więź zdążyła poluźnić się przez ostatnie miesiące, by dopiero niedawno mając okazję się odnowić. Zagubienie widniało na jasnym licu, a Frances nie wiedziała, co powinna jeszcze powiedzieć. Wyjawić swoje wątpliwości, dotyczące tej teorii? A może spytać, czy Philippa mówiła prawdę? Nie wiedziała, zbyt wiele niejasności pojawiało się w tej sprawie powodując, że odrobinę żałowała, iż kiedykolwiek wpadła na pomysł oderwania się od opasłych, alchemicznych ksiąg.
Ciężkie westchnienie opuściło jej pierś na kolejne słowa, jakie wydobyły się z jego ust. Dziewczyna wzięła kilka kolejnych oddechów, chcąc uspokoić się. Jeszcze trochę, chociaż odrobinkę, by móc skupić większą część myśli na wyszukaniu odpowiedniej odpowiedzi. Ponownie otarła wierzchem rękawiczki zapłakaną buzię, ostrożnie lokując spojrzenie w jego twarzy. To co mówił, zdawało się mieć w sobie sporo sensu, nawet jeśli w tym sensie byłaby w stanie odnaleźć elementy potwierdzające paskudne myśli nabiegające do jej umysłu.
- Gdybym tak sądziła, zapewne byłbyś już martwy, Mike... - Odpowiedziała ostrożnie, delikatnie; tak, by nie uznał tego za groźbę. Sama nie była w stanie nic zrobić (nie licząc paskudnych trucizn, rzecz jasna). Nie była dobra w urokach; pojedynki napawały ją przerażeniem, które paraliżowało ruchy. Daleko jej było również do osoby, śmiało wkraczającej z pretensjami do czyjegoś mieszkania. Posiadała jednak silnych przyjaciół, ceniących jej umiejętności... I przeczucie, że gdyby przedstawiła odpowiednio sytuację zapewne nie przyszłoby im teraz rozmawiać. Sam Wroński zapewne również się do niego wybierał. - Wątpiłam, dlatego zadałam to pytanie. By mieć pewność, odgonić te wszystkie myśli... - Wyznała, ponownie umykając spojrzeniem. Naukowa natura domagała się uzyskania odpowiedzi na dręczące ją pytania, zwłaszcza gdy nie była w posiadaniu wszystkich danych, dotyczących danej sytuacji. - Ostatnio tak strasznie dużo się dzieje... Mam głowę zaprzątniętą tyloma rzeczami... Nie możesz mi mieć za złe tych wątpliwości Mike. Po tym co ci powiedziałam... Jak myślałbyś na moim miejscu - W głosie panny Burroughs nie było słychać pretensji, zarzutu bądź wyrzutu. Starała się mówić spokojnie, nieco smutnym tonem głosu wynikłym ze strug łez jakie dzisiejszego dnia opuściły jej oczy. Powoli jednak, łzy przestawały opuszczać zaczerwienione spojrzenie dziewczęcia.
Zaskoczenie przemknęło przez jej twarz, gdy ten wyjaśnił jej jak doszło do wspólnych uniesień... To był moment, w którym musiała przyznać Wren stuprocentową rację - alkohol z pewnością nie był dla niej. I nie powinna więcej z nim zadzierać, biorąc pod uwagę ostanie wydarzenia.
Eteryczna alchemiczka milczała przez chwilę, kilka razy otwierając malinowe usta, by chwilę później zamknąć je, nie wydobywając z nich ani jednego dźwięku.
Warzyła słowa, sortowała myśli próbując w jakiś sposób przyswoić nowe informacje.
- Ja... - Zaczęła, a rumieniec przyozdobił jasną twarz. - Powinnam cię przeprosić? Ty... żałujesz? - Spytała niepewnie, nie mając odwagi by spojrzeć mu prosto w oczy. Podobne zachowania jak wtedy nie były zachowaniami, którymi się odznaczała. Nieznane jej były swobodne uniesienia, chwile pozbawione dokładnego analizowania nawet najmniejszych aspektów. Ostrożnie przeniosła spojrzenie na Scalettę, czy żałował tamtego dnia? Czy miał jej za złe tamto popołudnie podczas którego nieświadomie przekroczyła wszelkie granice?


Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7986-frances-burroughs https://www.morsmordre.net/t8010-poczta-frances#228801 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f254-surrey-okolice-redhill-szafirowe-wzgorze https://www.morsmordre.net/t8011-skrytka-bankowa-nr-1937#228805 https://www.morsmordre.net/t8012-frances-burroughs#228806
Re: Taras [odnośnik]03.12.20 21:08
Siedział tam w ciszy, ogarniał własną irytację, słuchał ze skupieniem rzucanych bez składu słów, wszak co innego mu pozostało? Zmęczony paleniem wzrok spoczął na dłużej gdzieś na zapłakanej twarzy - nie krył w sobie iskierek złości czy entuzjazmu, właściwie to zdawał się być znamiennie neutralny; w istocie jednak przenikliwie badał każdy fragment jej emocji, jakby bezgłośnie wątpił w ich autentyzm. Co za hipokryta, jeśli już osądzać kogoś o nieszczerość, to tylko samego siebie. Spytał o Moss z wyrzutem, w naturalnym zdenerwowaniu, podejrzewając tę portową cwaniarę o najgorszą formę zdrady. Bowiem co innego mogła jej powiedzieć? Frances wcześniej uogólniła, nazwała go złym bez określenia grzechu; teraz jednakże wyznała, co miała tym samym na myśli. Już gotował się do werbalnej obrony przed zarzutami o lepkie łapska, już szykował się do bezwstydnego kłamstewka, kiedy właściwie dostał coś zupełnie innego, tym samym też prawdziwego. Zatem bodaj spryt Burroughs nazwała od razu właściwością niegodziwości? A może to wizja barmanki, co to sama dopuszczała się podobnych manipulacji? Co za pieprzona niesprawiedliwość. Pewnie kobieca solidarność nakazywała gnoić za niepoczynione winy, pewnie wspólna frustracja zezwalała na ruch zjednoczonego zgorszenia. Ale cholera, żeby z byle uniesienia, chwilowej namiętności powstałej za obopólną zgodą, zrobić akt zbrodni? Fatalnym było nazwać go oprawcą, czy choćby oskarżać o czynienie krzywdy. Tyle że jej nie paliły gorące wspomnienia, jej nie dręczył wyrzut wobec własnej samoświadomości. Tak łatwo mogła usprawiedliwić wszystko wódką, napomknąć coś o braku kontroli, o gotującej się od trunku i samotności krwi; tak łatwo mogła najzwyczajniej zapomnieć, wyprzeć samo zbliżenie, jak i jego z pamięci. Ale najwyraźniej nie chciała, najwyraźniej wolała wierzyć w jego niemoralność, niż spojrzeć krytycznie na własne pobudki. Na fakty, które miał wyłożyć przed nią niczym karty; czy wówczas runie cała ta iluzoryczna wizja oszczerstw i niewierności? Aż dziw, że chciała ufać słowu zbrodniarza, że w ogóle pozwoliła wpuścić go w progi swojej bezpiecznej przestrzeni. W myślach zaklinał brak samodyscypliny, podsycany przez odosobniony letarg i rozweselony sikaczem umysł. Trzeba było zaprzestać stanowczo jej inicjatywie, wynieść z parującego bliskością stawu, ułożyć grzecznie do snu, samemu wymknąć się ciepłym wieczorem. Być może nie miałaby teraz pretensji, być może nie musiałby przypominać jej o niczym, bo nikły poryw zgasłby gdzieś w obliczu innych niuansów. Dla niego nie znaczyło to wiele, pewnie dlatego zwlekał też z odwiedzinami, choć retrospektywny obraz nawiedzał go niekiedy, zarzuciwszy palącym wyrzutem. Nie do niej, a do samego siebie - że dopuścił się takiej niestosowności, że z niemalże trzeźwym umysłem uległ sensualności. Wszak dobrze wiedział, że pomimo sympatii do literatury nie łączy ich nic innego; dobrze wiedział, że pochodzą z zupełnie innych światów; dobrze wiedział, że w różnorodnych perspektywach spoglądają na rzeczywistość. Po prostu na nią nie zasługiwał. Po prostu rozumiał, że potrzeba bliskości pojawiła się wraz z opróżnionymi kieliszkami, wraz z brakiem opanowania nad własną myślą, nawet jeśli w jego oczach zdawała się być daleka absolutnej nietrzeźwości. To on winien zachować zdrowy rozsądek, to on - jako odpowiedzialny przyjaciel - powinien skończyć, nim jeszcze dobrze się zaczęło. Miast tego sprawdził się jako niepoprawny kochanek, co bezwstydnie zaciągnął ją do wyra, a potem wymownie milczał przez miesiąc. Ona na pewno nie szukała takich przygód, na pewno nie potrzebowała teraz tych niepewnych łez, jego zirytowanego tonu i lekceważącego stosunku. Z drugiej strony czy nie ona sama wplątała się w ten bieg wydarzeń? Czy nie ona sama wybrała właśnie tego buca? Być może nie winno nazywać się tego wyborem, ale wziąwszy pod uwagę okoliczności, nie potrafił określić tego inaczej. Bo przecież chciała, zarówno słowem, jak i czynem.
- Czyli ledwie wątpliwość dzieliła mnie od śmierci... - stwierdził ironicznie, z tą dziwną złośliwością w głosie. Ten zarzut zabolał go chyba bardziej, niźli powinien. W istocie nie powinny szokować go jej koncepcje, najwyraźniej jednak niedostatecznie jeszcze ocknął się ze zjaranego snu na jawie. - Strasznie głupio byłoby zginąć przez seks. Dobrze, że jednak umrę inaczej - dodał po chwili już w zupełnie innym tonie, jakby żartobliwym, z nikłym uśmiechem na twarzy. Było jeszcze stanowczo za wcześnie, by mówić już o żywości umysłu. - Ofiara nie może przecież ufać winowajcy, Fran - uznał w ramach logicznego toku, spoglądając przy tym na dziewczynę. Gadał tak, jakby zaprzeczał teraz wszystkim swoim słowom, jakby przyznawał się teraz do popełnionych krzywd. A mimo to z oczu dobrze mu patrzyło, siedział przecież przy niej z łagodną mimiką, lecz zdystansowaną postawą. Zupełnie niepodobny był do podejrzanych typów z portu, choć wcale nie był taki niewinny.
- Nie myślałbym, tylko postarał się o fakty. Nawet jeśli wymagałoby to konfrontacji z potencjalnym sprawcą. - No tak, w jego umyśle wszystko było takie proste. Ale na jej miejscu zamiast zamartwiać się skurwysynem, po prostu przemyciłby tu i ówdzie jedną z jej trucizn. Tego mimo wszystko wolał nie podpowiadać, coby to nie wzięła sobie do serca zbytnio jego słów. Aż strach napić się u niej teraz herbaty (biedny Scaletta nie wiedział, że już raz padł ofiarą naćpania eliksirem...). Chwilę milczeli w zadumie, aż ta nie zaczęła bajdurzyć głupio. Przynajmniej już nie płakała.
- Przeprosić? - powtórzył za nią rozbawiony, jakby nie dowierzał w to, co słyszy. - Nie... i nie. - Dosadnie zaprzeczył jej pytaniu, tym samym stanowczo zakwestionował jej przypuszczenie. Nie oczekiwał przeprosin, nie żałował tamtego dnia, nie miał jej już za złe nawet tamtych idei powstałych z niewiedzy i powątpiewania. Chyba nie potrafił się długo wkurwiać, tym bardziej z tą beztroską pozostałością diablego suszu w duszy i rozumie.
To co, seks na zgodę?
Michael Scaletta
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
 dazed and kinda lonely
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7515-michael-anthony-scaletta#207763 https://www.morsmordre.net/t7521-volare#208020 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f293-crimson-street-11-2 https://www.morsmordre.net/t7660-skrytka-bankowa-nr-1828#211185 https://www.morsmordre.net/t7522-m-a-scaletta#208023
Re: Taras [odnośnik]04.12.20 11:59
Czasu nie dało się cofnąć.
Przynajmniej oni zapewne nie posiadali tej możliwości. Eteryczna alchemiczka słyszała o tak pięknym artefakcie, jakim był tajemniczy zmieniacz czasu. Wyczytała o nim w jednej z książek, podejrzewała, że pewnie posiada jakieś ograniczenia, lecz chyba tylko on byłby w stanie zmienić bieg dzisiejszej rozmowy. Błędy zostały popełnione, mleko się rozlało, a im przychodziło teraz mierzyć się z konsekwencjami. Zapewne byłby one mniejsze gdyby on odezwał się wcześniej rezygnując z miesięcznej ciszy, a ona nie zostałaby pożarta przez strach, niepewności oraz całą masę obowiązków, pozwalających odsunąć od siebie natrętne myśli. Oboje popełnili błędy. Lecz czy potrafili je naprawić?
Nie szukała podobnych przygód.
Pozbawiona większego doświadczenia w relacjach damsko-męskich, nazbyt wrażliwa oraz delikatna nie była odpowiednim materiałem na towarzyszkę przygodnych uniesień. Nie odnajdywała się w roli przygodnej kochanki, nie potrafiła odsuwać od siebie emocji, jakie mogły się w niej pojawiać, gdzieś w środku posiadając skrywaną, romantyczną oraz ciepłą duszę. Wychowanie pani Burroughs oraz nieśmiałość również nie sprzyjały podobnym przygodom. W tamtym dniu alkohol odsunął do niej nieśmiałość, podburzył do przekroczenia granic, które do tamtej pory nie dane było jej przekroczyć... Pozostawiając eteryczną alchemiczkę z rozterkami, niewiedzą oraz ogromnym bałaganem w myślach. Wszystko wymagało ułożenia, luki wypełnienia, a sama Frances chwili, by to wszystko przetrawić. I zaakceptować własne chęci, pragnienia oraz działania, których do tej pory nie była, choćby w najmniejszym stopniu, świadoma. Wcześniej nie mając możliwości odkrycia własnej sensualności oraz tych pragnień.
Ostrożnie wypuściła powietrze ze swoich płuc, lokując spojrzenie w twarzy Michaela. ie podobała jej się złośliwość w jego głosie, tak zupełnie nie potrzebna w tym momencie; jedynie komplikująca bieg rozmowy, przynajmniej w jej pojęciu oraz odczuwaniu.
- Daruj sobie ironię, Mike. - Zaczęła, przyglądając mu się badawczo. Coś w tym wszystkim, wydawało jej się odrobinę dziwne, niepasujące i delikatnie abstrakcyjne. Nie była jednak w stanie dokładnie określić, czym to coś było. A może umysł zwyczajnie zaczynał płatać jej figle? Nie wiedziała, przytłoczona całą armią emocji, jakie w ostatnich minutach przetoczyły się przez jej wątłe ciało. - I proszę, nie lekceważ mnie. To nie jest miłe, a ja nie jestem byle jaką panną z portu. - Bo nie była, tego pewność udało jej się odzyskać w ostatnich tygodniach. Była naukowcem, mistrzynią eliksirów terminującą u wybitnego naukowca, kobietą nauki zasługującą na choćby odrobinę szacunku. - W gruncie rzeczy, wiesz o mnie mniej, niż ja o Tobie. Zwłaszcza teraz... - Dodała nieśmiało, delikatnie wzruszając wątłymi ramionami. Przyjaźnili się. Ponoć. Lecz wiele aspektów życia bądź sposobu bycia panny Burroughs pozostawało dla niego tajemnicą. Zwłaszcza po miesięcznej przerwie, w której przecież, tak okrutnie wiele wydarzyło się w jej codzienności. I gdzieś w środku miała ochotę wyrzucić z siebie myśli, zalegające w jej głowie. Nie była jednak pewna, czy mogła to zrobić; czy mogła wypowiedzieć kolejną porcję myśli, jakie pojawiały się w jej głowie. Słowo klucz jakie opuściło jego usta sprawiło, że ponownie delikatny rumieniec przykrył jej buzię. Nie zdążyła jeszcze oswoić się z jego brzmieniem oraz swobodniejszych rozmowach w tych tematach.
Eteryczne dziewczę rozplotło ręce, do tej pory zaplecione wokół jej własnych nóg. Napięte mięśnie powoli rozluźniały się, coraz mniej łez ulatywało z jej oczu, a opanowanie powoli powracało.
Frances usiadła odrobinę wygodniej, odruchowo palcami poprawiając materiał sukienki, by ten nie podwijał się na jej udach. Spojrzeniem odnalazła ciemne tęczówki, po czym ostrożnie wyciągnęła dłoń, w kierunku dłoni Michaela. Nieśmiało, odrobinę niepewnie zacisnęła na niej smukłe palce nie do końca pewna, jakie było znaczenie tego gestu. Przez chwilę, z lekkim wahaniem, wodziła opuszkami palców po szorstkiej, męskiej skórze z zamyśleniem wypisanym na delikatnej buzi. Analizowała. Słowa, przystojne rysy jego twarzy, to, co odbijało się w jego spojrzeniu. Analizowała, próbując dotrzeć do sedna tej całe sytuacji, wyczytać coś, co mogło nie być oczywiste.
- Sprzedaj mi jeszcze jakiś ckliwy tekst, o lwie który zakochał się w jagnięciu i przeciwnościach losu, a możesz być pewien, że śmiertelnie się na Ciebie obrażę. - Zaczęła, a w jej głosie wybrzmiało nieśmiałe rozbawienie. W czasie wypowiadania tych słów, ostrożnie splotła swoje palce z palcami Scaletty. Pewnie, jakby ten gest miał sprawić, że mężczyzna nie umknie jej pod wpływem tego, co chciała mu powiedzieć. - Ja... Nie jestem głupia, Mike. Nie graj ze mną w gierki, nie lubię tego. - Mówiła spokojnie, ostrożnie dobierając słowa, jakie uciekały z malinowych ust. Przesunęła ich splecione dłonie, by ułożyć je na swoich kolanach, chwilę później przykrywając dłoń mężczyzny drugą ze swoich dłoni. - Lubię szczerość, nawet jeśli jest kontrolowana... Powiedz mi, co siedzi Ci w głowie? - Spytała ciepło, mocniej zaciskając palce na jego dłoni, chcąc gestem zachęcić go do wyjawienia tego, co interesowało ją najbardziej - prawdziwych jego myśli. Jak wtedy, gdy podała mu odpowiedni eliksir. - Szczerze, nie musisz się obawiać... - Dodała jeszcze, otulając jego buzię ciepłym spojrzeniem. Kto wie, może tym razem faktycznie obejdzie się bez specyfików? Sama panna Burroughs nie była pewna, co kierowało ją w chęci poznania jego myśli, w tej konkretnej sytuacji. Może to przez szalejącą za oknem burzę?
Łzy przestały spływać po jasnej buzi, pozstawiając na niej jedynie nikłe ślady oraz zaczerwienienie widoczne w szaroniebieskich oczach. Zadała pytanie, które w jej percepcji było niezwykle istotnym. Sama nie była w stanie jeszcze powiedzieć, czy żałowała przeszłych wydarzeń, wybita z rytmu przez prawdę, jaką Michael jej wyjawił. Potrzebowała czasu, by dojść do odpowiednich wniosków, gdy już ułoży sobie wszystko w głowie.
Ciężkie westchnienie opuściło jej usta, gdy przyznał, iż nie żałował spędzonego z nią czasu. Uznała to za swego rodzaju dobrą wiadomość, nie będąc jednak w stanie podać powodu tego też myślenia. Ostrożnie przesunęła się kawałek, by nieśmiało oprzeć swoją głowę o ramię Scaletty. Czuła się zmęczona emocjami, niejasnościami oraz łzami, jakie uleciały dziś z jej ust.
- To... co z tym robimy? - Spytała nieśmiało, przekręcając głowę tak, aby zerknąć na profil jego twarzy. - Udajemy, że nic się nie wydarzyło czy akceptujemy to? Kontynuujemy znajomość, czy dziękujemy sobie za doświadczenia i zapominamy o swoim istnieniu? - Mówiła spokojnie, nie zabierając swoich dłoni z dłoni Michaela ani nie odsuwając się od niego, z wyraźnym zamyśleniem w głosie. I tym razem była przekonana, że te pytania winny ujrzeć światło dziennie. Ustalenie, co dokładnie powinni zrobić z tą sytuacją wydawało jej się czymś rozsądnym. - Czy są jeszcze inne możliwości, które nie przyszły mi do głowy? Jakieś procedury? Wytyczne? - Dopytała z odrobiną ciekawości w delikatnym głosie. Wiedział, że nie miała doświadczenia w podobnych sytuacjach, w końcu sama mu się do tego przyznała ledwie kilka minut wcześniej. Nie wiedziała, jak winno się postępować w podobnych sytuacjach, czy były jakieś ramy oraz konwenanse, których powinno się przestrzegać. Miała więc zamiar polec na obyciu swojego towarzysza, samej chcąc spróbować tylko jednej rzeczy, jeśli przyjdzie im już więcej się zobaczyć... To jednak, musiało poczekać. Jeszcze chwilę, aż padnie finalny werdykt, zamykający całą rozmowę.


Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7986-frances-burroughs https://www.morsmordre.net/t8010-poczta-frances#228801 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f254-surrey-okolice-redhill-szafirowe-wzgorze https://www.morsmordre.net/t8011-skrytka-bankowa-nr-1937#228805 https://www.morsmordre.net/t8012-frances-burroughs#228806
Re: Taras [odnośnik]07.12.20 22:00
Towarzyszyła mu chyba jakaś swoista posępność i nieodgadnione zdezorientowanie, jak gdyby sam do końca nie pojmował tego emocjonalnego chaosu. Ten go przecież niby nie dosięgnął, zdawałoby się bowiem, że z wyrachowaną obojętnością zerka na jej rozedrgane dłonie, rozlicza z przelanych bez sensu i bez powodu łez. Nawet jeśli odnalazła w tych nieobecnych oczach wystarczająco dużo prawdy, nie zdołała poznać przecież duchowego roztargnienia. Tego, którego on sam do końca nie pojmował; tego, nad którym nie do końca potrafił zapanować. Wmawiano mu zawsze, że o ile w ogóle ma serce, to na pewno z kamienia; w istocie było w tym trochę prawdy, w końcu rzadko kiedy zdołał się na jakikolwiek ostatek empatii, zwykle pozostając chłodno zdystansowanym. Taki był i dziś, nawet kiedy wewnętrznie umierał od presji ciążącego wyrzutu: najpierw do samego siebie, za ten okrutny, miesięczny marazm i ignorancję, potem też do niej, za te gorszące słowa wątpliwości, które okazały się dla niego obelgą większą od wulgarnych określeń. Dziwnie czuł się z ciążącym na ramionach, a właściwie przecież fikcyjnym, brzemieniem popełnionego grzechu; chyba katował się już samą ideą popełnionej krzywdy, bo przecież sama niepewna była jego oblicza. Wszakże zdawała się gubić gdzieś w dylemacie dotyczącym subiektywnego osądu; zatem czy pomimo wyrażonej przez nią chęci i zgody nie czuje się teraz ofiarą? Domyślał się przecież, że gorycz tkwiącego w niej głęboko żalu cholernie jej dokucza, zwłaszcza teraz, gdy próbuje rozliczać się z konwenansem i powinnością. Zwłaszcza teraz, gdy wyrzucają z siebie niepodważalne fakty, tu i ówdzie okraszone mniej lub bardziej szczerym komentarzem. Wbrew swojej znamiennej cyniczności nie brakowało mu dotychczas prostolinijności, a co najwyżej otwartego na wyznania serca. Nie był przecież też doszczętnym głupcem, rozumiał konkretne zależności, ze świadomością tego, iż wynikają z jakiejś ustalonej formy egzystencji. Dorastała w tym schemacie i teraz, z tychże właśnie ram, wyłuskała odpowiednią dla siebie perspektywę. Prawidłową chyba jednak głównie w teorii, bowiem ledwie kieliszek wódki zdołał zburzyć wzniosłą iluzję poprawności. Nie była to zatem idea w żadnym stopniu doskonała, skoro odrobina tamtego sikacza wystarczyła, by się jej sprzeciwić. Niemniej nie myślał przecież o niej krytycznie, sam podchodził do kwestii seksualnych uniesień z wyjątkową swobodą, nawet jeśli nieczęsto zaciągał panienki do wyra; tym bardziej nie postrzegał jej jako byle dziewuszyska z portu. W swej nazbyt pragmatycznej myśli odważył się zakwestionować tylko jedno - jej ostateczny stosunek do pojęcia konwenansu i obyczajowości. A właściwie to, ile faktycznie znaczyły te kategorie w obliczu naturalnego głosu krwi. Gdzieś w umyśle rozbrzmiewało też retoryczne pytanie, wedle którego podważał moc koncepcji tradycjonalnej wstrzemięźliwości - bowiem nie tylko o przedłużanie rodowej linii w tym wszystkim chodziło. Zapewne to rozumiała, nawet jeśli normy podpowiadały jej rolę żony, co to siedzi w domu i zajmuje się dziećmi; osobiście jednak uważał, że do jej pracowitości i ambicji lepiej pasuje pozycja niezależnej kochanki. Inną sprawą pozostawała już wrażliwa, niewinna natura, prawdopodobnie zbyt uczuciowa i romantyczna, jak na pełnienie autorytetu pozbawionej skrupułów kobiety fatalnej. A Scaletta to widział, rozumiał i analizował, w pokręconym toku myślowym, w ciszy, nie zdradziwszy się z żadnym wnioskiem. Niczym wprawny obserwator interpretował każdy oddech, westchnienie, słowo i czyn, a ona naiwnie myślała, że jest dla niego nieodgadnionym cieniem. Czy na pewno?
- Nie lekceważę - zaprzeczył momentalnie, jakby ocknął się z dotychczasowej abstrakcji. Cholera, szanował ją przecież, wtedy i teraz, a jego chwile ignorancji bynajmniej nie winny tego wykluczać. Taki już był, niekiedy nielogiczny i zupełnie paradoksalny, ale o tym już chyba wiedziała? Tak jak ponoć poznała też inne prawdy. To zasługa Moss, że przejrzała go na wylot, czy sam, nie wiadomo kiedy i gdzie, ujawnił się ze wszystkim? Nie sprzeczał się z jej tezą, mimo tego szczerze powątpiewał w jej słuszność. Ostatecznie jednak lepiej jej było nie uświadamiać; lepiej było nie wspominać o tym, że skrywa więcej, niźli jej czy Philippie mogło się w ogóle wydawać. I pewnie działało to w drugą stronę, pewnie i on nie podejrzewałby jej o analogiczne niuanse. Trwałby dłużej w tej burzowej zadumie, wsłuchując się w grzmoty na zewnątrz i te emocjonalne przygaszenie, gdyby ciepło drobnych dłoni nie zaskoczyło tak nagle. Nie spodziewał się od niej choćby dotyku, tym bardziej nie przypuszczałby, że dopuści się takiego aktu spoufalenia. Nie po tym wszystkim, kiedy to z rozżaleniem przywoływała palące wspomnienia; kiedy w rozczarowaniu próbowała ignorować retrospekcje. Stracił już wszelką pewność swoich osądów, przecież winna nie znosić go teraz, nie chcieć widzieć i słyszeć, nie ufać. Po co zatem chciała poznać?
- Nie znam takich bajeczek, ale poczekaj chwilę, to dam ci pewnie inny pretekst - uznał z podobnym jej rozbawieniem, poważniejąc zaraz w obliczu kolejnych słów. Te pieprzone gierki to część jego usposobienia, chyba nie potrafił zdradzić jej bezwstydnie swoich przemyśleń. Na pewno nie teraz, gdy w niestabilnym spaleniu postrzegał analogicznie chwiejną dzisiejszość. - Jestem szczery - stwierdził wymijająco, tak jakby łudził się, że byle stanowisko zadowoli jej naturę. - Byłem szczery - dodał od razu, tak dla zabezpieczenia jej początkowych przeświadczeń i wyklarowania własnych postaw. W domyśle chodziło mu o wtedy, ale też o przeszłość jako ogół. - Ja... myślę tylko, że ciągle podejmuję cholernie głupie decyzje. Nie uważałem tego wszystkiego za błąd, bynajmniej nie do tej pory. - Bynajmniej nie do momentu, kiedy zaczęłaś przeze mnie płakać. - Najgorsze jest chyba to, że ciągle je popełniam. - Cholera, czyżby doszczętnie już oszalał, uchyliwszy rąbka tajemnicy własnych refleksji? Niechże w końcu ostatecznie otrzeźwieje, bo jeszcze chwila i znów zrobi coś durnego, albo gorzej - zacznie bajdurzyć głupio o własnych problemach. No ale z drugiej strony wydawała się przecież krystalicznie niewinna, ułożona, godna zaufania. Czyżby uległ jej znowu, tym razem bez naćpanego eliksirem łba?
Czuł na sobie aurę zmęczenia przeżywaniem, szybko jednak nadeszło rozsądne pytanie, na które nie znał odpowiedzi. To znaczy znał, wiedział czego chce, a co powinien traktować jako powinność, choć osobiście nie czuł, by odpowiedzialność mogła spoczywać na jego barkach. Nie wiedział przecież, co miała w głowie, nie znał bowiem jej niewypowiedzianych głośno odczuć.
- Nie wiem. Ty mi powiedz, Frances. - Decyzja należała do niej. Jeśli przesadnie mu się nie spodoba, co najwyżej zaprotestuje, albo zmieni nieco warunki. Ale na pewno nie będzie ich dyktować. Przynajmniej jeszcze nie teraz.
Michael Scaletta
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
 dazed and kinda lonely
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7515-michael-anthony-scaletta#207763 https://www.morsmordre.net/t7521-volare#208020 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f293-crimson-street-11-2 https://www.morsmordre.net/t7660-skrytka-bankowa-nr-1828#211185 https://www.morsmordre.net/t7522-m-a-scaletta#208023
Re: Taras [odnośnik]09.12.20 17:02
Nie była pewna czy wiedziała, co robi. Nie potrafiła określić, co kierowało nią w tej całej sytuacji, czemu w jednej chwili zalewała się w łzami,  a w drugiej splatała ich dłonie w geście, którego ciepło z pewnością nie pasowało do sytuacji. A może jednak pasowało? Może miało sprzyjać wypowiedzeniu na głos myśli, które w innych okolicznościach nie ujrzałyby światła dziennego? Nie była pewna, zagubiona między swoimi myślami, błędnymi podejrzeniami oraz faktami, jakie przedstawił jej Scaletta.
Błędne podejrzenia szybko jednak opuściły analityczny umysł. Miał rację. Gdyby faktycznie wtedy ją skrzywdził, nie byłoby go tutaj. Nie przejąłby się jej łzami, nie próbowałby wypełnić luk, jakie powstały w jej pamięci. To z pewnością nie pasowało do stawianych mu zarzutów, napędzanych słowami siostry i przyjaciela, którym odważyła się, w zagubieniu, opowiedzieć o tamtej sytuacji. Ulotnienie się podejrzeń nie zdejmowało jednak pełni ciężaru z jej ramion. Fakty, jakie jej przedstawił zdawały się mieszać w głowie jeszcze mocniej. Byłoby prościej, gdyby nieistniejącą winę mogła przypisać jego osobie; gdyby nadal była przekonana co do swojej niewinności, dalej odpychając pragnienia, które odpychała od siebie do tej pory. Pragnienia sprzeczne z nikłymi naukami matki, zdające się brukać wybudowaną przez nią fasadę. Pragnienia nie pasujące do ambitnego, młodego naukowca który winien skupiać się na pracy jeśli chciał osiągnąć swoje marzenia... Pragnienia żywe, ostre, nawet jeśli do tej pory pozostawały skrupulatnie odsuwane od świadomości. Frances nie była pewna, co powinna z nimi zrobić, jak poukładać myśli w swojej głowie, jak zaakceptować te wszystkie fakty, jakże odmienne od jej codzienności.
Powiedział, że nie lekceważy, a przyjemne ciepło pojawiło się gdzieś w jej piersi. Brak logiki oraz wszelkie paradoksy jego osoby chwilowo schodziły na bok gdy próbowała uporządkować to, co pojawiało się w jej głowie. I nią w pewien sposób kierował brak logiki, gdy sunęła opuszkami po jego skórze, finalnie zaciskając smukłe palce na jego dłoni. Czy to ona potrzebowała tego gestu? A może uznała, że ośmieli go to do odpowiedzi? Odpowiedzi nieprzyjemnie mieszały się w jej głowie, zagłuszane abstrakcyjnymi faktami.
Uniosła delikatnie kąciki ust w cieniu uśmiechu, jakże kontrastującemu z zapłakanymi oczami, wywołanym przed odpowiedź na jej słowa. Och, doskonale wiedziała, że w każdej chwili mógł dać jej inny pretekst do złości bądź też kolejnych   łez. Zwłaszcza teraz, gdy powoli odkrywali to, co działo się w ich głowach; gdy myśli powoli uciekały na światło dziennie, podświetlane przebłyskami błyskawic, towarzyszącymi szalejącej za drzwiami burzy.
Uważne spojrzenie szaroniebieskich tęczówek utkwiło w buzi towarzyszącego jej mężczyzny, przez chwilę zwyczajnie się mu przyglądając. Szukała czegoś, nie będąc pewna czego, by chwilę później przysunąć się odrobinę do niego i mocniej zacisnąć smukłe palce na jego dłoni.
- Mike... Czemu teraz uważasz to za błąd? - Spytała ostrożnie, acz ciepło, ciekawa co też wpłynęło na zmianę jego zdania. Czyżby to jej zarzuty? A może brak zdecydowania? Nie wiedziała. - I... - Dodała nieśmiało, z odrobiną wahania, uparcie zaciskając palce na jego dłoni. - Czemu tak myślisz? Czemu... czemu sądzisz, że podejmowane przez ciebie decyzje są głupie? Czemu masz wrażenie, że ciągle je popełniasz? - Wyrzuciła z siebie pytania ostrożnie, nie odrywając do niego zaczerwienionego spojrzenia. - Nie chcę być wścibska ale... ale ja ostatnio chyba zaczynam myśleć podobnie w mojej kwestii... I gubię się w rzeczywistości... - Ciche westchnienie ponownie uleciało z jej ust, a delikatne dziewczę ostrożnie przesunęła kciukiem po wierzchu jego dłoni. - Powiedz mi, Mike. - Poprosiła, wlepiając w niego szczenięce spojrzenie zaczerwienionych od płaczu oczu. Powinna była zostać przy książkach, z pewnością. Decyzja o posiadaniu życia po za pracą chyba była błędem.
- Ja... - Zaczęła, nie będąc jednak pewną, jak powinna dokończyć swoją wypowiedź. Zacięła się na chwilę, wbijając spojrzenie szaroniebieskich tęczówek w ich dłonie. Ostrożnie wertowała swoje myśli, zastanawiając się, co powinna powiedzieć dalej. - Ja chyba też nie wiem. Żałuję, że nie pamiętam wszystkiego. I żałuję, że wyskoczyłam z tymi oskarżeniami... - ale nie żałuję, tego co się wydarzyło. Chyba. - Nigdy wcześniej nie przydarzyły mi się podobne sytuacje, muszę jakoś przetrawić to, co mi powiedziałeś, bo... Och, nie wiem jak ująć w słowa to, co siedzi mi w głowie. - Ostrożnie przeniosła spojrzenie wprost w jego oczy. Niepewna, starała się odwdzięczyć za wcześniejszą szczerość, szczerością jaka teraz wypływała z jej ust. - Czuję się trochę zagubiona w tym wszystkim. Przywykłam do dokładnych danych, rozwiązań jakie przynoszą obliczenia... A tu tych danych mi brakuje... Ja... Lubię Cię, Mike. Ale było mi niezmiernie przykro, że się do mnie nie odezwałeś, bo myślałam, że Ty też mnie lubisz. Tak po prostu... i... - Wahanie pojawiło się na jej delikatnej buzi. Nie była pewna, co jeszcze mogła powiedzieć. Nie miała pojęcia jak przekazać to, co siedziało jej w głowie, ani jakie rozwiązanie zaproponować. Nie chciała przypadkiem zranić jego uczuć, nie chciała wyjść na głupią, nie chciała przekroczyć granic które zdawały się dziwnie rozcierać.
I jedynie jeden pomysł, zakrawający o niemal naukowy eksperyment pojawił jej się w głowie. Bo czy to nie powinno wszystkiego rozjaśnić? Wyklarować tego, czego nie potrafiła określić? Eteryczna alchemiczka była niemal pewna, że może to być jakimś rozwiązaniem. Chyba jedynym, jakie przyszło jej teraz do głowy.
- To... W celach naukowych... - Powiedziała cichutko. Rumieniec przyozdobił delikatną buzię, spojrzenie utkwiło w ciemnych tęczówkach, nie chcąc od nich uciec, a smukłe palce mocniej zacisnęły się na jego dłoni. Przysunęła się, powoli, ostrożnie, jakby obawiała się, że któreś z nich może się spłoszyć. Wolną dłoń wplotła w jego włosy, by złączyć ich usta w pocałunku. Scałowywała jego usta z naukowym zaangażowaniem, ciekawa tego, co przyjdzie jej doświadczyć. Czy znów doświadczy stanu przedzawałowego? A może nie poczuje nic? Nie pamiętała, jak to było całować Scalettę podczas ich ostatniego spotkania. I całkiem logicznym wydawało jej się, by nadrobić brakujące dane.


Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7986-frances-burroughs https://www.morsmordre.net/t8010-poczta-frances#228801 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f254-surrey-okolice-redhill-szafirowe-wzgorze https://www.morsmordre.net/t8011-skrytka-bankowa-nr-1937#228805 https://www.morsmordre.net/t8012-frances-burroughs#228806
Re: Taras [odnośnik]14.12.20 19:58
Niepewność uderzała w każdy zakątek zjaranej głowy - nic zresztą dziwnego, ona w podobnej mu postawie odrzucała logikę i konsekwentność działań, zupełnie jakby pośród spektrum kontrastów poszukiwała niejednoznacznej odpowiedzi. W jednej chwili drżącymi rękoma walczyła z zamkiem i łzami, jak gdyby po omacku, w całym wirze niewiadomego lęku, szukała przed nim schronienia. W następnej wylewała swe żale, jedne zrozumiałe, inne powstałe w wyniku bezpodstawnych przypuszczeń. Aż w końcu zdała sobie sprawę z tego, jaką faktyczną formę miała zakrzywiona rzeczywistość; wówczas dotknięta niepodważalnym faktem i potencjalnie szokującą prawdą, mierzyła się z obliczem nowej dzisiejszości, już w pozbawionej strachu staturze, z zadziwiającą bliskością. Sam już nie był pewien, czy w ostatecznym rozrachunku nie lepszym byłaby dla niej inna, odległa od tej sytuacji okoliczność - ta, w której niechlubnie mogłaby nazywać go zbrodniarzem. Wszakże wówczas wina przypisana byłaby jemu, tym samym ona jako ofiara nie musiałaby rozstrzygać żadnych nieścisłości. Jej stanowisko byłoby pewne, pozbawione cholernych niuansów, które to teraz zaburzały spokój duszy, podważały aksjomaty i niepotrzebnie mąciły myśli. Nie winna poddawać ich analizie, za naturalny uznając tamten występek, tamte potrzeby, tamte pragnienia. Zwłaszcza gdy zasłyszała już co nieco uwag Moss; zwłaszcza gdy kalendarz wskazywał na jego miesięczne milczenie; zwłaszcza gdy patrzyła w te nieobecne oczy, wysłuchując tych fatalnie ironicznych przytyk. Aż dziw, że wciąż miała siłę wątpić; aż dziw, że pozwoliła niewypowiedzianej głośno idei buntu zaistnieć w swych analizach. Zupełnie jakby dość miała konwenansu i obyczajowości; zupełnie jakby wiedziała, że nierozsądnie sięga po to, co w świadomości wybrzmiewało jako obiektywnie nieakceptowalne. Chyba nie przejrzała go jednak doszczętnie, skoro dostrzegała w nim tylko te nic nieznaczące porywy normalności. Doceniała szczere przejęcie, widziała cząstkową empatię; dlaczego jednak nie potrafiła ujrzeć odpychającego dystansu, deficytu zaufania, tego popieprzonego systemu wartości? Wystarczyło spojrzeć na to głupawo beztroskie serce, co to otrzeźwiało dopiero na widok namacalnej krzywdy; wystarczyło posłuchać dłużej tej lekceważącej gadki, co to wybrzmiewała bez krzty troskliwości, w niedbalstwie i ignorancji. Nie musiała nadrabiać żadnych danych, by cokolwiek później wyliczać, z podobną alchemii doświadczalną precyzją. Wszakże nawet bez nich winien istnieć w ramach nieodpowiedniej dla niej osoby; nawet bez nich winien malować się jako niepoprawny kochanek, bynajmniej nie jako ukochany. A przecież wiedział, że ona, w swej niewinności i emocjonalnym zaangażowaniu, miała dość konkretny obraz relacji, o ile nie opuściło jej już poczucie konieczności wpisywania się w przyjęte społecznie normy. Chyba się nie mylił?
Na zewnątrz piorun i grzmot, w murach jej domku porównywalnie spięcie frontów, które ucichło chwilowo w obliczu nieoczekiwanego napływu szczerości. Zupełnie jakby efemeryczna prostolinijność pozwoliła uspokoić dotychczasowy chaos, tym samym bynajmniej nie pozbawiając umysłów wątpliwości. Cholera, po co on się wygadał, po co on w ogóle, niby wymijająco, a jednak bez zakłamania, zdradził własne niezadowolenie z zastanego obrotu spraw? Do głowy uderzyły mu tamte machy z lufki, albo przytłaczające osamotnienie; niemniej jednak coś wpływało na niego niedobrze, zaraz zresztą sam się na tym złapał. Wszystko brzmiało jakoś żałośnie i chujowo, zwłaszcza gdy zdał sobie sprawę z tego, że bezwstydnie ignoruje wpadki, nie uczy się na własnych błędach, ba!, chyba nawet z premedytacją popełnia je ponownie.
- Bo wiem, że czujesz się skrzywdzona. - Zapewne nadinterpretował. Przecież sama nie wiedziała, co ma o tym wszystkim myśleć. Przynajmniej dopóki wspomnieniem nie rozwiał jej przypuszczeń. - To nie byle wrażenie, Fran. Robię coś głupiego, a potem zmagam się z konsekwencjami. W tej sytuacji męczy mnie świadomość tego, że ci z tamtą decyzją źle - dodał stanowczo, ale dopiero na jej prośbę. Ważył słowa, jakby byle stwierdzeniem znów miał ją przypadkiem znieważyć. A przecież nie był z niego taki zupełny skurwysyn, nawet jeśli podbierał bez skrępowania te cudze drobniaki; nawet jeśli nieuczciwie kręcił tu i ówdzie, byleby tylko utrzymać te iluzoryczne poczucie własnego bezpieczeństwa. Bodaj teraz pozbył się odpowiedzialności, kiedy to sprytnie wybrał milczenie zamiast wyrokującego wyboru. Pozostawił ostatnie słowo dla niej, odciął się zupełnie od powinności wyrażenia własnego zdania, być może z racji (nie)uzasadnionego poczucia winy, być może z powodu nietrzeźwego łba, który zmęczony był rozstrzyganiem. I dobrze, niech już lepiej będzie cicho, zanim mimochodem znów da upust nielogicznym przemyśleniom. Tak też istniał tam, z powagą i cierpliwością wysłuchując niepewnych oznajmień Burroughs, kiedy to w niezdecydowaniu nie potrafiła rzec jednoznacznie, czego właściwie chce. On już chyba też nie wiedział.
- Patrząc na to z drugiej strony... właśnie to zrobiłem. Późno, ale jednak. - Czy to już o czymś nie świadczy? Gadał tak, jak gdyby szukał na ślepo usprawiedliwienia. Chciał jeszcze napomknąć coś o tym, że liczył na odzew z jej strony, ale powstrzymał się od dalszych wyjaśnień. Wszakże o tym powinna już przecież wiedzieć. I tak w końcu wytrąciła go z zaabsorbowanego skoncentrowania, dopuściwszy się analogicznego zbliżenia, co to przyczyniło się przecież do tych ambiwalentnych uśmiechów i łez, do pierwotnej satysfakcji i następczego rozżalenia. Wszystko ponoć dla empirycznej jednostki, co to miała dopełnić teraz jej naukowy wykaz. Scaletta posiadał cały pakiet dyspozycji, stąd też wspomnienie uderzyło gorącem wraz z intymnie słodkim spoufaleniem. Wtedy w oparach zakwitłej wody stawu, tym razem schowani przed groźną naturą; wtedy w sielankowym upojeniu wódką, teraz w niewyraźnym śladzie łez i nieporozumienia; wówczas pośród melodyjki radyjka i jazgotania zgubionego ptaszyska, tymczasem w sennym bezdźwięku, raz po raz przerywanym przez niepokój burzy. Niby nie zmieniło się nic, całowała przecież równie słodko; w istocie jednak wszystko było inne, zupełnie jakby wtedy - albo teraz, kto by to wiedział - zgasła gdzieś szczerość i rozsądek.
- Nigdy bym nie przypuszczał, że zostanę szczurem doświadczalnym - mruknął cicho, z dyskretnym rozbawieniem i jednoczesnym zagubieniem. Nie ogarniał już niczego.
Michael Scaletta
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
 dazed and kinda lonely
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7515-michael-anthony-scaletta#207763 https://www.morsmordre.net/t7521-volare#208020 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f293-crimson-street-11-2 https://www.morsmordre.net/t7660-skrytka-bankowa-nr-1828#211185 https://www.morsmordre.net/t7522-m-a-scaletta#208023
Re: Taras [odnośnik]15.12.20 22:39
Panna Burroughs wykazywała się niezwykle specyficznym doborem czarodziejów, których określała mianem przyjaciela. Specjalista w zakresie klątw, osoba będąca w stanie sprowadzić wszystko za granice ogarniętej konfliktem Anglii, zbir do wynajęcia, półolbrzym... Te pozycje jedynie otwierały jakże barwną księgę dziwnych znajomości, jakie udało jej się nawiązać w ostatnich miesiącach. Umiejętność wybiórczego postrzegania rzeczywistości zapewne niezwykle przyczyniła się do tych znajomości. Odsuwała od świadomości te części, które zdawały się nie pasować jej do obrazka; przesuwała je gdzieś na granice skupiając się na... w zasadzie nie była w pełni pewna, na czym dokładnie. W tym wypadku zdawało się być podobnie w kwestii Michaela. Ignorowała te niewygodne części, skupiając się na tym, co w nim lubiła; tym co pasowało do jej postrzegania tej relacji oraz pewnej fasady jaką starała się utrzymywać. Pamiętała uwagi, niewielkie poszlaki jakie udało jej się wyłapać gdzieś między słowami, umiejętnie jednak nie zwracała na nie uwagi, twierdząc, że takie podejście z pewnością będzie dla niej lepsze. Czy ta teoria okaże się prawdziwa, mógł pokazać jedynie czas. Wyrzucała z siebie słowa, zadawała pytania mając nadzieję, że wyciągnie coś z tej chwili dziwnej szczerości; że znajdzie poszlaki które naprowadzą ją na... nie była pewna na co, lecz z pewnością było to coś istotnego. Słuchała lakonicznej odpowiedzi, nie będąc pewną, czy powinna wyprostować jego myślenie; udzielić odpowiedzi która mogłaby zdjąć z jego ramion poczucie winy... Ta odpowiedź jednak, zmusiłaby ją do głębszych rozmyślań w tej materii i przyznania się do tego, co uważała za, w pewien sposób, zawstydzające. Aż dziw, że tym czymś były własne pragnienia, do tej pory odsuwane od świadomości.
Później mówiła, starając się wyjaśnić mu w jakikolwiek sposób to, co działo się w jej głowie. Wypowiadała słowa, zapewne pozbawione większego składu, mając nadzieję iż zrozumie to, co siedziało w jej głowie, obnażając się przed nim z myśli, jakie pojawiały się w jej umyśle, na wcześniejszą szczerość odpowiadając również szczerością. I nie mogła nie przyznać mu racji - zrobił to, o czym mówiła. Z miesięcznym opóźnieniem finalnie jednak, przynajmniej w teorii, w tej kwestii nie zawiódł, nawet jeśli zwłoka w jego działaniach nie była czymś przyjemnym.
Pomysł, jaki pojawiał się w jej głowie zdawał się być najlepszym wyjściem, szybko jednak poczuła, że nie było to w pełni idealne rozwiązanie. Dreszcz przebiegł przez jej ciało, rozlewając po nim przyjemne ciepło. Ciepło zachęcające do ponownego przekroczenia granicy; do wsunięcia dłoni pod jego koszulę, by odrzucić ją gdzieś na bok; do przylgnięcia do nagiego ciała by ponownie oddać się niemoralnym przyjemnościom. Czy to nadal była ona? Czy coś dziwnego w ostatnich tygodniach wkradło się do jej umysłu, w dziwny sposób zatruwając myśli? Nie wiedziała i nie mogła skupić się na niczym, póki trwali w słodkiej intymności. Odsunęła się w końcu, zapewne po chwili dłuższej, niż jej mały eksperyment mógł zakładać, szaroniebieskim spojrzeniem omiatając jego twarz.
Uśmiechnęła się delikatnie, słodko i niewinnie, gdy jego głos dotarł do jej uszu. Nie był to pierwszy raz, gdy Michael stał się doświadczalnym szczurem. Ona wiedziała o tym doskonale wszak ledwie kilka miesięcy temu własnoręcznie podała mu napój ze zmieszanym eliksirem, nie miała jednak zamiaru wyprowadzać go z błędu, postanawiając utrzymać tamten mały wybryk alchemiczny w słodkiej tajemnicy która, w tym momencie szczególnie, nie powinna ujrzeć światła dziennego.
- Och, Mike... Chyba lepiej tak, niż zostać nafaszerowanym jakąś niestabilną substancją, nie sądzisz? - Rzuciła z wyraźnym rozbawieniem w głosie. Smukłe palce przesunęły po jego szyi gdy odsuwała swoją dłoń od jego ciała. Eteryczna alchemiczka przełożyła jego ramię tak, by to objęło jej wątłe ciało. Sama ułożyła głowę na jego barku, nieśmiało owijając swoje ręce wokół jego torsu, a ciche westchnienie uleciało z malinowych warg.
- To nie tak, że mi źle z tamtą decyzją, Mike. Nie żałuję tego, co pamiętam, po prostu... Bardzo długo odsuwałam od siebie pewne kwestie uważając je za nieodpowiednie. Fakt, że to ja byłam prowodyrem... Muszę to przyswoić. - Powiedziała cichutko, odrobinę ciaśniej owijając ramiona wokół jego torsu. Trwała tak przez chwilę, wodząc opuszkami palców po jego boku w zastanowieniu, próbując powstrzymać dziwną chęć sięgnięcia po pergamin i wykonania kilku kontrolnych obliczeń prawdopodobieństwa.
- Zostań, Mike. - Poprosiła, delikatnie unosząc głowę by złapać spojrzenie ciemnych oczu. - Pamiętasz, jak rozmawialiśmy o tęsknocie za spokojem? W Twoim towarzystwie potrafię zapomnieć... Nie chcę zrywać kontaktu, Mike. Chcę, żebyś był. Tak po prostu był obok, włóczył się ze mną po bibliotekach i czasem uciekał od rzeczywistości... - Wyznała, a szaroniebieskie spojrzenie zaszkliło się bliżej nienazwaną emocją. Lubiła jego towarzystwo i gdzieś w środku, odrobinę egoistycznie, nie chciała z niego rezygnować. Abstrakcja ostatnich tygodni przekroczyła już poziom, w którym kwestionowało się jej istnienie. Teraz, zwyczajnie, płynęło się z prądem.
- Tylko... czy to, do czego między nami doszło, mogłoby pozostać naszą małą tajemnicą? Bo... - Zacięła się, uciekając spojrzeniem gdzieś w bok. - Bo ja niedługo wychodzę za mąż, Mike... I lepiej dla mnie będzie, jeśli nikt się o tym nie dowie... - Niepewność wkradła się do jej głosu, a przez twarz przesunęła się dziwna melancholia. Wiarygodność była kluczem do spełnienia planu, tajemnica jednak odrobinę ciążyła na jej ramionach, zwłaszcza w chwilach, takich jak ta. Gdzieś w środku chciała się podzielić prawdą, związać ich dziwnym przymierzem kolejnej tajemnicy... Nie była jednak pewna, czy powinna.


Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7986-frances-burroughs https://www.morsmordre.net/t8010-poczta-frances#228801 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f254-surrey-okolice-redhill-szafirowe-wzgorze https://www.morsmordre.net/t8011-skrytka-bankowa-nr-1937#228805 https://www.morsmordre.net/t8012-frances-burroughs#228806
Re: Taras [odnośnik]25.12.20 23:50
Nic już nie wiedział. Niespodziewana bliskość kłopotała myśl, następcza dla niej retrospekcja nieprzyjemnie mąciła w niezrozumiałej teraźniejszości; tak też pewność na jakiejkolwiek płaszczyźnie rozpłynęła się w jakimś nieodgadnionym mroku - zupełnie jakby ślepiec zechciał doszukiwać się w nim światła. A przecież już wszystko zdawało się być klarowne, konflikt powstały z niedopowiedzeń chyba ucichł już wraz z destrukcyjnym grzmotem szalejącej na zewnątrz burzy; lecz kto pomyślałby, że logiczna i - tym razem wyjątkowo szczera - odpowiedź z jego strony, zostanie skonfrontowana z naukowym eksperymentem? Zupełnie jakby empirycznie chciała coś udowodnić, zupełnie jakby ta szokująca intymność miała być wynikiem skrzętnych obliczeń. Być może właśnie to namacalne doświadczenie stanowić miało potwierdzenie dla jej niezgodnych obyczajowo przypuszczeń. Być może tak właśnie chciała przekonać się o swych naturalnych potrzebach, dotychczas uciskanych przez wychowanie i ambicję. Bynajmniej nie ubliżała mu rola podmiotu testowanego, ona dopiero co przecież przyznała się do niespecjalnie pokaźnej wiedzy w tym temacie, a on, jako jednostka neutralnie bierna, wyjątkowo dobrze nadawał się do tych praktyk. Jedyny szkopuł tkwił w braku zrozumienia - jego pragmatyczny łeb lubował się w logice i konsekwencji działań, a deficyt tychże budził w tej sytuacji tylko wątpliwość. Wszakże jeszcze chwilę temu uciekała spłoszona, jakby zawstydzona zaistniałymi faktami, w rozczarowaniu i niewiadomej wylewając łzy goryczy. Nawet jeśli prawda w końcu dotarła do jej świadomości, nie spodziewałby się żadnego aktu spoufalenia - bynajmniej nie po tych niechlubnych oskarżeniach; nie po tym, jak to nadszarpnął cienką nić zaufania, zagrożoną przez miesięczną ciszę, słowa Moss i naturalnie powstałe w umyśle sugestie. Tymczasem cały chaos wydarzeń zniknął gdzieś pośród jego nijakiego stanowiska, prostolinijnego wyrazu samokrytycznej refleksji i zapewne też ludzkiej ciekawości. Dziwił się, że potrzebowała nadrabiać jakiekolwiek dane; dziwił się, że właśnie takim sposobem pragnęła zaspokoić niewypowiedziane głośno pożądania. Zdawało się jednak, że zastałe zastosowanie przyniosło odpowiedź na pytania - zupełnie jak ostatnim razem, kiedy to sprytnie badała działanie swojego wynalazku. Naiwnie sądził, że to pierwszy raz, gdy padł ofiarą jej obserwacji, najwyraźniej jednak byle ruch podlegał jej ocenie i cholera, tym razem akurat jej pomiar był fatalnym w skutkach. Zjarana głowa nie była w stanie myśleć rozsądnie, pewnie dlatego też co rusz dopuszczał się tych dziwacznych paradoksów - raz przepraszał z nietypową dla siebie skruchą, zaraz panoszył się ignorancko, tu i ówdzie rzuciwszy złośliwą frazą, aż w końcu wpadł w wir jej analitycznego sprawdzania i bezwstydnie ją całował, jakby w zapomnieniu o strugach łez i pozie skrzywdzenia. Może to samotność pozwoliła oddalić mu od siebie myśl o tym, jakoby nie winien już więcej się do niej zbliżać; może to nietrzeźwość pozwoliła mu odgonić zdroworozsądkowy instynkt zachowawczy. Coś w każdym razie nieustannie nim manipulowało. I niedobrze, kurwa, niechże ocknie się w końcu i zakwestionuje to wszystko, tak przecież nie powinno być. Nie była bowiem portowym dziewuszyskiem, co to buntowałaby się względem konwenansu; nie była bowiem panną, co to szukała efemerycznej, niezobowiązującej przygody. A jego na więcej, niźli krótkotrwałą, przelotną bliskość, nie było chyba stać.
- Tak... pewnie tak - potwierdził bez przekonania, z obecnym w głosie zdezorientowaniem. Jego obecny stan wskazywał na to, że raczej nie stronił od niestabilnych substancji, ale słodkie zbliżenie lepszym było od lolka z tym ścierwem. Scaletta dobrze o tym wiedział, ale do duszy dobijał się nareszcie jakiś ostatek rozwagi, który podpowiadał mu dystans; moment rezerwy w myśleniu zaburzyła jednak jej kolejna inicjatywa - ciasne objęcie, ciepło ciała, ładne perfumy, piękna, acz naznaczona uprzednim rozpaczaniem, twarz. Nie pozostało mu nic innego, jak trwać w zadumie, słuchać jej oznajmień, oczekiwać na wydłużoną przez sensualną poufność decyzję. Aż w końcu wyznała, czego chce, niespecjalnie jednak doprecyzowując czego konkretnie oczekuje. Widziała w nim przyjaciela czy kochanka? Nie wiedział już, co Frances rozumie jako ucieczkę od rzeczywistości, nawet jeśli wymowna sugestia nasuwała się mu teraz na myśl. I już chciał dopytać o szczegóły, dowiedzieć się dokładnie, bo jednoznaczne domniemanie kłóciło się przecież z jego osądem, lecz nim zdołał wydusić coś siebie, ponownie zaczęła mówić. Prosiła o dyskrecję, z tym jednak nie winien mieć problemu, wszak raczej nie opowiadał na prawo i lewo o swoich prywatnych sprawach, zwykle też się nikomu nie zwierzał. Dopiero dopowiedzenie wybrzmiało dla niego nienormalnie, uderzyło hałaśliwym szokiem niczym minione pioruny albo raniące inkantacje. Momentalnie zabrał łapska, co to sama ułożyła przed chwilą na swym wątłym ciele; machinalnie też stężała jego statura, jakby zasłyszane słowa wybudziły go ze snu na jawie, jakby zasłyszane fakty wybudowały między nimi solidny mur przestrzeni. Znów uderzył go wyrzut, znów poczuł na ramionach kurewsko ciężkie brzemię; wspomnienia paliły jak to letnie, angielskie słońce, już nie w poczuciu dawnej satysfakcji, lecz jako największy z grzechów, jarzmo fatalnego skurwysyństwa. Spał z czyjąś narzeczoną, teraz jeszcze ją całował. Z jego perspektywy, owianej niewiedzą i brakiem domyślności, była to iście popieprzona rzeczywistość.
- Przez ten cały czas miałaś narzeczonego - powiedział, jakby musiał jeszcze przetrawić godzącą w jego wartości prawdę. Bez zawahania się odsunął, tym samym obraz Burroughs zdradzającej przyszłego męża się zintensyfikował, jednocześnie jawiąc jako zupełnie surrealistyczna idea. Ale nic przecież nie było domysłem, a jej klarownym oznajmieniem; nie brał pod uwagę okoliczności, nie gdybał na temat formalności, nie interesowała go kwestia miłości. - I pomimo tego mnie całujesz? Pomimo tego się ze mną przespałaś? Frania, że tobie nie jest wstyd? Kurwa, gdybym tylko wiedział, uwierz mi, w życiu bym na to wszystko nie pozwolił - dodał od razu, nim zdążyła jakkolwiek na to zareagować. - Wydawało mi się, że cię znam, lepiej czy gorzej, nieważne, ale jak widać, tak jak mówiłaś, faktycznie nie wiem o tobie nic. - Zgubił gdzieś logiczny tok myślenia, pewnie w obliczu powagi sytuacji. Teraz już chyba, ze świadomością jej niewierności, lepiej byłoby po prostu dać sobie z tym wszystkim spokój. Wstał z podłogi, jakoś dziwacznie ociężale, skierował się w stronę wyjścia, wyjął fajki z kieszeni. - I niech tak pozostanie. Nie zamierzałem i nie zamierzam dłużej wpierdalać się w czyjś związek, niezależnie od tego, czego ode mnie oczekujesz - rzucił jeszcze, otwierając drzwi. Tuż za progiem, już w duchocie burzowego powietrza, odpalił papierosa. Co za pojebany cyrk.
Michael Scaletta
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
 dazed and kinda lonely
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7515-michael-anthony-scaletta#207763 https://www.morsmordre.net/t7521-volare#208020 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f293-crimson-street-11-2 https://www.morsmordre.net/t7660-skrytka-bankowa-nr-1828#211185 https://www.morsmordre.net/t7522-m-a-scaletta#208023
Re: Taras [odnośnik]30.12.20 14:20
W pojęciu Frances jej zdanie było niezwykle jasne oraz klarowne, niczym odpowiedź na pytanie dotyczące koloru nieba. Nie widziała w swoich słowach dwuznaczności, nie widziała możliwej fatalności w swoich działaniach pewna, że ten sposób był najlepszym, aby mogła przeanalizować to, co działo się w jej głowie. Zapewne gdzieś w środku również naiwnie sądziła, że Michael zrozumie, co miała na myśli. Wyczyta odpowiednie znaczenie jej słów, przyzwyczajona do tego, że jedyny mężczyzna z którym posiadała bliską, przyjazną relację nie raz zdawał się rozumieć ją bez użycia choćby jednego słowa. Brak doświadczenia w podobnych relacjach oraz sytuacjach zapewne miał spory wpływ na to, jak eteryczna alchemiczka postrzegała sytuację.
Szaroniebieskie spojrzenie błysnęło zaskoczeniem, gdy Mike nagle odrzucił jej towarzystwo, zabierając ramię oraz odsuwając się od niej, jakby przypadkiem wylała na niego fiolkę Wiecznego Płomienia. Uważnie wodziła spojrzeniem po jego buzi, nie rozumiejąc oburzenia, jakie się w nim obawiało. Sam przecież raczej nie stanowił osoby, która w jakikolwiek sposób mogłaby ją umoralniać. Zaskoczona alchemiczka otworzyła nawet usta by odpowiedzieć na jego zarzuty, ten jednak nie dopuścił jej do głosu. Ciche westchnienie opuściło jej usta, nieprzyjemne poczucie odrzucenia przetoczyło się przez wątłe ciało wykończone złością, gdy ten najzwyczajniej w świecie wyszedł, nie pozwalając jej nic powiedzieć. Panna Burroughs wzięła dwa, głębokie oddechy, próbując uspokoić kolejny huragan jaki przechodził przez jej umysł. Na Merlina, czy to spotkanie mogło być bardziej nieudane oraz przepełnione sprzecznymi emocjami? Nie wiedziała, jednocześnie odczuwając zmęczenie spowodowane nadmiarem… w zasadzie wszystkiego. Ostrożnie wstała z podłogi, smukłymi palcami poprawiła materiał sukienki by ostrożnie podejść do drzwi, za którymi znalazła odpalającego papierosa Scalettę. Zmarszczyła nosek, gdy zapach tytoniowego dymu do niego doleciał, by chwilę później dłonią rozgonić obłoczek dymu pędzący w jej stronę.
- Niezwykle niegrzecznym jest rzucanie zarzutami, by później nie wysłuchać drugiej osoby.- Zaczęła, zakładając ręce na piersi obdarzając go dziwnie obojętnym spojrzeniem. Poczucie odrzucenia oraz pretensja w jego głosie sprawiły, że postanowiła skryć się za fasadą obojętności, nie chcąc wystawiać się na kolejne odsłonienie emocji. Taka postawa wydawała jej się odrobinę bezpieczniejsza w tym, jakże abstrakcyjnym dniu. Przez chwilę uważnie przyglądała mu się szaroniebieskim spojrzeniem, zastanawiając się, od czego powinna zacząć.
- Wtedy nie miałam narzeczonego. - Zaczęła, niemal doskonale pewna, że Mike będzie wiedział, iż chodzi jej o tamten dzień gdy wylądowali w ogrodowej sadzawce. - A teraz… Mój ojciec był mugolem. Nie pamiętam go zupełnie, zmarł w ich wojnie gdy miałam może z pięć lat. Niestety, noszę jego nazwisko. Nie rozumiem tego, co się dzieje, a w ostatnich tygodniach widziałam rzeczy, których nigdy nie powinnam widzieć… - Panna Burroughs wzięła głębszy oddech, by zapanować nad emocjami, napływającymi do jej umysłu. - Próbowano mnie już zhańbić, przeprowadziłam się dlatego, że do poprzedniego mieszkania się włamano. Gdybym była wtedy w domu… Mojego sąsiada zamordowali. Nie umiem się bronić. Wszelkie pojedynki mnie przerażają, a moja praca ponoć wzbudza nieodpowiednie zainteresowanie… - Po krótce nakreśliła mu sytuację, w jakie przyszło się jej znaleźć. Niezwykle parszywą, na szczęście jednak posiadała swojego rycerza oraz bratnią duszę w jednym. - Mój przyjaciel pochodzi z czystokrwistej rodziny. Zna sporo wpływowych osób, a na jeszcze więcej potrafi wpłynąć. Zależy mu na moim bezpieczeństwie, dlatego też bierzemy ślub. W ten sposób bez podejrzeń mogę zmienić nazwisko na mniej… podejrzane, jednocześnie on obiecał, iż dopilnuje, żeby nic mi się nie stało. To moja jedyna możliwość na zapewnienie sobie bezpieczeństwa, gdyż moja rodzina chyba wolałaby widzieć mnie martwą. - Ciężkie westchnienie opuściło jej pierś gdy pokrótce, dziwnie obojętnym tonem wyjaśniając mu to, co w jej pojęciu powinno być wyjaśnione. - Nic więcej nie mam zamiaru tłumaczyć. To układ, a im więcej osób będzie pewnych, że nie widzę świata po za nim, tym bezpieczniej dla mnie. I mam nadzieję, że to rozumiesz… - I nie zrobisz nic, co mogłoby ściągnąć na mnie kłopoty - chciałoby się dodać, Frances jednak nie była pewna, czy powinna wypowiadać te słowa. Gdzieś w środku nadal czuła, że raczej nie chciałby jej zaszkodzić po dzisiejszym dniu nie była jednak niczego w pełni, stuprocentowo pewna, nawet po tych wszystkich zapewnieniach, jakie padły z jego strony. Na Merlina, czy wszystkie relacje bywały tak skomplikowane? Miała nadzieję, że nie, chwilowo odsuwając od siebie inne rozmyślania, jakie pchały się do jej głowy - nimi zajmie się gdy będzie mogła pozostać sama, niewystawiona na spojrzenia oczu bądź pytania, na które nie umiałaby odpowiedzieć.
- Chciałam się z tobą przyjaźnić, Mike. Nic więcej. Lubię cię, lecz nie nadaję się do pewnego rodzaju relacji i zdaję sobie z tego sprawę. Skoro jednak uważasz, że nie jest to możliwym, nie mam zamiaru do niczego cię zmuszać. - Dodała jeszcze, uważne spojrzenie szaroniebieskich tęczówek lokując w jego buzi. Odrzucenie, nawet w relacji która z założenia miała być czysto przyjacielska nie należało do przyjemnych, a Frances nie wiedziała, czy gorszym było odrzucenie czy to dziwne poczucie zabłądzenia, które towarzyszyło jej od jakiegoś czasu. Oczęta kobiety nadal zdawały się być lekko zaszklone co mogło być pozostałością po emocjach… Albo reakcją na obecne emocje. I jak lubiła towarzystwo, tak nie miała zamiaru naciskać, mimo iż doskonale znane były jej środki, które postawiłyby na jej. Takie posunięcie wydawało jej się być czymś na poziomie niższym od niej samej, nawet jeśli jej moralność, zwłaszcza w kwestii prowadzonych badań, mogła pozostawiać wiele do życzenia. W innych kwestiach było zdecydowanie lepiej… A przynajmniej tak wolała sądzić.


Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7986-frances-burroughs https://www.morsmordre.net/t8010-poczta-frances#228801 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f254-surrey-okolice-redhill-szafirowe-wzgorze https://www.morsmordre.net/t8011-skrytka-bankowa-nr-1937#228805 https://www.morsmordre.net/t8012-frances-burroughs#228806
Re: Taras [odnośnik]17.01.21 21:14
Trudno mówić o klarowności, gdy zachowanie przeczy myślom, i odwrotnie. A tak właśnie rysowała mu się przed oczyma - jako chodzący paradoks, najwyższa jednostka jakiegoś niepojętego niezdecydowania i niejednolitości. Najpierw płakała, w niezrozumiałej dla niego pozie skrzywdzenia, choć ostatecznie przecież sama nie była co do niej przekonana; dziwne zatem, że potencjalna ofiara zawierzała byle zeznaniu oskarżanego. W tym wypadku słusznie, finalnie uwierzyła jego słowu, które - jak rzadko kiedy - wybrzmiewało nijak niezmanipulowaną prawdą, ale kto wie, jak wyglądałaby rzeczywistość w obliczu niesprzyjających mu faktów? Wówczas pewnie stałyby się mitem, a ona, jak to łatwowierne dziecko, uwierzyłaby w nie bez krzty wątpliwości. A jednak skądś pojawiła się ta absurdalna myśl, jak się okazało napędzona przez parę cennych opinii podrzuconych przez Moss i jego ponad miesięczną nieobecność w progu kamiennego domku. Faktycznie, ta złożoność nasuwała jednoznaczne myśli, ale nawet przez chwilę nie chciało mu się podważać logiki tejże koncepcji. Dziwnym też było, że byle kieliszek wódki zdołał na tyle odjąć jej wtedy rozum; że pielęgnowane przez nią dotychczas wartości zupełnie straciły na swej mocy. Tym samym gorzki alkohol przysporzył ją o (nie)fortunną lukę w pamięci: na tyle głęboką, że zostało wypowiedziane głośno podejrzenie o gwałt; na tyle jednak płytką, że przez minione tygodnie nie znalazła w sobie siły na wykrzesanie z niego wiarygodnej wizji wspomnień. Zatem zaklinała go w duchu, bezwstydnie przypisując mu łatkę zbrodni, bo tak przecież było łatwiej; potem zadręczała go własnym łkaniem, co to wzięło się tylko z niewiedzy, i to do tego stopnia, że gdzieś z tyłu głowy Scaletty pojawił się wyrzut sumienia, jakieś nieznajome mu poczucie ciążącego na ramionach brzemienia popełnionego grzechu, wszakże nie o takie następstwo się prosił. Ani myślał jej krzywdzić, tym samym uznał tamten wybryk za nic nieznaczące uniesienie. Pewnie dlatego odetchnął z ulgą, jak w końcu uspokoiła swe rozchwiane idee; zaraz jednak znów wstrzymywał oddech, głównie z szoku i niezrozumienia, bo działo się coś, czego bynajmniej się nie spodziewał. To znaczy ta intymna chwila zbliżenia, tego psychicznego, gdy mniej lub bardziej wylewnie działali w imieniu prostolinijności; później ten cholerny pocałunek, podobny tamtym nietrzeźwym inicjatywom, swoista forma naukowego eksperymentu. Właśnie on zbił go z tropu, właśnie on wywołał w nim jakąś nietypową złość, właściwie to w sprawie, która niespecjalnie go obchodziła. Bowiem uniósł się nie z poczucia niezrozumiałej zazdrości czy odrzucenia, a z poczucia winy. On nie zdradził (czy na pewno?), jej (niebyła) zdrada zupełnie go nie frasowała, istotą bowiem była zdrada (co prawda nieświadoma) jego moralnych autorytetów. Tak jak zagubił się w centrum tej absurdalnej wymiany emocji, tak samo niejednoznaczny pozostawał jego etyczny kodeks. Mógł bezwstydnie podkradać miedziaki, równie bezceremonialnie potrafił kręcić tu i ówdzie, ale cholera, nie chciał, nie chce i nie chciałby nigdy sypiać z czyjąś kobietą. Być może wyobraźnia pozwalała mu większą łatwością znaleźć w tym wszystkim jakiś punkt odniesienia, być może jednak chodziło tylko o rodzaj wzniosłej postawy, z którą pragnął się utożsamiać. A cały ten nieoczywisty splot wydarzeń zdawał się tylko wywołać pożar, którego ogień tlił się w nim na linii całej tej komplikacji; ona z kolei wiła się gdzieś pośród burzowych grzmotów tego dusznego wieczora, gdzieś pośród jej nielogicznych działań i jego zjaranego łba.
- Być może - wzruszył ramionami, stwierdziwszy jakoś od niechcenia. Oczekiwała od niego dobrych manier? Oczekiwała rzeczowej, dojrzałej konwersacji? Cóż, albo go przeceniła, albo niesłusznie mierzyła w granicach własnego standardu. Nie potrzebował poznawać wyjaśnień, nie przypuszczał zresztą, że i w tej kwestii znajdzie się jakieś uzasadnienie. W ciszy wysłuchiwał zatem jej monologu, chyba bardziej z ciekawości, niż z nadzieją na to, iż w ostateczności zakopią wojenny topór. Po tym wszystkim nie było normalnie, przynajmniej z jego perspektywy trącało to fatalną niezręcznością i gromem co rusz wychodzących na wierzch niedopowiedzeń. Historia ze ślubem dla bezpieczeństwa brzmiała zbyt realistycznie jak na wymyślone przed chwilą kłamstewko, ale Scaletta nie dbał chyba o prawdę - wiedział też swoje, doskonale rozumiał, że mało który przyjaciel ożeniłby się z nią na nieokreślony okres czasu, nie oczekując niczego w zamian. Tym bardziej, że Burroughs głupia i brzydka nie była, a status żony wygląda zgoła inaczej od przyjaciółki. Może był zbyt prosty, by spojrzeć na świat z innej perspektywy; być może jednak, w przeciwieństwie do niej, realistycznie postrzegał taki układ, tym samym za naiwne uważając wiarę w to, że świat jest dobry i bezinteresowny. Bo nie jest i nawet jeśli ona go nie kochała, kto wie, czy on jej nie? Wszakże który młody mężczyzna, jak nie ten doszczętnie zakochany, poświęciłby swoje przyszłe, potencjalne życie miłosne dla jakiejś byle aranżacji, dla ledwie platonicznego uczucia? Bynajmniej jednak już się nie wściekał, z jakiegoś powodu potrafił uwierzyć w jej słowa; jedynym, w co teraz wątpił, była przyszłość ich przyjaźni. Czyżby nie runęła ona z impetem dobry miesiąc temu? Sam nie wiedział.
- Dlatego, właśnie dla zwiększenia wiarygodności, całowałaś mnie jeszcze chwilę temu? - podpytał cicho, bez tonu złośliwości. Chciał po prostu szczerze wiedzieć, w końcu w duchu życzył jej powodzenia. A raczej narzeczonemu, coby to Frania szybko połapała się w jego intencji. - Wiem, po prostu to wszystko jest strasznie dziwne - stwierdził, gasząc kiepa o brudny chodnik. - Ty... nie przejmuj się. I uważaj na siebie - dodał na odchodne, spojrzawszy na nią przelotnie z nikłym uśmiechem na twarzy. Zostawił ją tak w tej duchocie, sam ruszył w stronę paskudnej kawalerki. Cholera wie, jak z tym wszystkim będzie.

ztx2
Michael Scaletta
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
 dazed and kinda lonely
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7515-michael-anthony-scaletta#207763 https://www.morsmordre.net/t7521-volare#208020 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f293-crimson-street-11-2 https://www.morsmordre.net/t7660-skrytka-bankowa-nr-1828#211185 https://www.morsmordre.net/t7522-m-a-scaletta#208023
Re: Taras [odnośnik]18.04.21 19:42
24 października '57

Dwadzieścia sześć dorodnych, żółtych pigw leżało w wiklinowym koszyczku, czekając na moment, gdy eteryczna alchemiczka będzie miała chwilę by odpowiednio się nimi zająć. Ostatnie tygodnie jej życia obfitowały w nadmiar obowiązków, wywołany niespodziewaną podróżą poślubną, podczas której zdążyła zapomnieć o istnieniu całego świata. Wśród tych tygodni eteryczna alchemiczka znalazła jedynie kilka niewielkich godzin, podczas których wybrała się na niewielką wycieczkę do lasu, gdzie udało jej się odnaleźć piękne owoce dzikiej pigwy. Granatowy fartuszek w białe kropeczki spoczął na eleganckiej sukni, by smukłe dłonie ledwie chwilę później zawiązały go ciasno wokół wąskiej talii. Tak przygotowana rozpoczęła przygotowania do sporządzania zapasów na kolejne miesiące, które mogły okazać się tymi, bardziej kruchymi niż zawsze. Zima zbliżała się wielkimi krokami, a problemy z zaopatrzeniem sklepów były widoczne nawet w takiej sytuacji, jaka miała miejsce u Wrońskich - gdy dwie pensje dbały o zaopatrzenie niewielkiej spiżarki. Frances wpierw naszykowała czyste słoiki oraz dokładnie wyparzyła je gorącą wodą, dla pewności używając jeszcze odkażającego zaklęcia Purus chcąc mieć pewność, iż w szkle nie pozostało nic szkodliwego. Pani Wroński naszykowała odpowiednie garnki, po czym obmyła owoce z kurzu pod bieżącą wodą. I już, już miała zabrać się za obieranie owoców, gdy do jej uszu doleciało pukanie do drzwi. Niewielki nieśmiałek do tej pory siedzący na jednym z blatów ożywił się znacznie, dając tym samym właścicielce znać, iż przyszli zapowiedziani goście. Nicolas sprawnie wskoczył na jej ramię, by razem mogli otworzyć drzwi.
- Dzień dobry, Findley! - Przywitała dziewczynę z uśmiechem, by chwilę owinąć wątłe ramiona wokół drobnej sylwetki w ciepłym uścisku. - Och, nawet nie wiesz, jak się cieszę, że Cię widzę. - Dodała ciepło, odrobinę ciszej na chwilę mocniej zaciskając swoje ramiona, by kilka uderzeń serca później wypuścić pannę Jones na wolność. Nicolas z zaciekawieniem wysunął główkę zza falbanki fartuszka, a radość wybrzmiała w czarnych oczkach zwierzątka. Eteryczna alchemiczka zaprosiła dziewczynę do środka, prowadząc ją do kuchni. - Robię trochę przetworów na zimę, chcesz może mi pomóc? Musimy obrać pigwy, później je posortować oraz pokroić. - Zaproponowała z uśmiechem wyrysowanym na malinowych ustach, bezwiednie unosząc dłoń by delikatnie poprawić złote pukle. Frances wskazała Findley wolne miejsce przy stole nie chcąc, by jej gość stał w kącie przez całą wizytę. A jeśli jej gość wyraził chęci do pomocy, otrzymał czerwony fartuszek, niewielki nożyk i miskę, do której miały wędrować obrane owoce.  Szafirowe Wzgórze było pełne domowego ciepła, sama jego atmosfera wprowadzała w przyjemny nastrój, przynajmniej w odczuciu jasnowłosej właścicielki domku. - Napijesz się czegoś? I och, opowiadaj co u Ciebie! Mam wrażenie, iż nie widziałyśmy się od wieków. - Dopytała jeszcze, samej łapiąc za żółciutką pigwę oraz niewielki nożyk, z zaciekawieniem spoglądając na delikatną buzię Findley. Swoje rewelacje wolała pozostawić na później, choć złota obrączka w towarzystwie pierścionka zaręczynowego bezustannie zdobiła jej smukłą dłoń.
Frances Wroński
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7986-frances-burroughs https://www.morsmordre.net/t8010-poczta-frances#228801 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f254-surrey-okolice-redhill-szafirowe-wzgorze https://www.morsmordre.net/t8011-skrytka-bankowa-nr-1937#228805 https://www.morsmordre.net/t8012-frances-burroughs#228806

Strona 2 z 3 Previous  1, 2, 3  Next

Taras
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach