Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Lancashire
Brown's Point
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Brown's Point
Mugole nie są pewni, kim była Jenny Brown, na której cześć zostało nazwane to miejsce nad brytyjskim wybrzeżem. Specjaliści od magicznej historii nie mają jednak złudzeń: młoda dziewczyna była czarownicą, która zmarła w XVIII wieku właśnie w tym miejscu z powodu głodu i wychłodzenia, oczekując powrotu swojego ukochanego. Był nim niemagiczny marynarz, który zaginął w trakcie odległej podróży. Przez około sto lat od własnej śmierci nawiedzała to miejsce, odchodząc dopiero, gdy jej odległa krewna przedstawiła jej fragment statku, na którym zginął młody żeglarz. Niektórzy z historyków domniemają, że czarownica nie była w pełni zdrowa psychicznie, co mogą potwierdzać wspomnienia lokalnej ludności dotyczące bardzo niestabilnego ducha Jenny Brown.
Do punktu można dojść dość wąską ścieżką, podziwiając urodę Morecambe Bay. Latem piaszczysto-kamienista plaża zachęca do spacerów po okolicy, a otaczająca drogę roślinność daje poczucie bezpieczeństwa. W okolicy można znaleźć też komin, będący pozostałością po wydobyciu i stopu miedzi na niewielką skalę oraz kamienny, stary dom, niegdyś należący do rodziny Brown.
Choć okolica nie jest zupełnie wyludniona, zadomowiło się tu kilka gatunków magicznych stworzeń. Niedaleko Brown's Point można się znaleźć dość dużą populację wsiąkiewek. Często widziane są też szczuroszczęty, żywiące się pochodzącymi z zatoki skorupiakami.
Do punktu można dojść dość wąską ścieżką, podziwiając urodę Morecambe Bay. Latem piaszczysto-kamienista plaża zachęca do spacerów po okolicy, a otaczająca drogę roślinność daje poczucie bezpieczeństwa. W okolicy można znaleźć też komin, będący pozostałością po wydobyciu i stopu miedzi na niewielką skalę oraz kamienny, stary dom, niegdyś należący do rodziny Brown.
Choć okolica nie jest zupełnie wyludniona, zadomowiło się tu kilka gatunków magicznych stworzeń. Niedaleko Brown's Point można się znaleźć dość dużą populację wsiąkiewek. Często widziane są też szczuroszczęty, żywiące się pochodzącymi z zatoki skorupiakami.
Usta rozciągnęły się w uśmiechu, razem z nim brwi uniosły się w widocznym zadowoleniu, poruszyły się łagodnie w górę i dół wracając do swojej wcześniejszej pozycji kiedy z jego ust wypadło potwierdzenie dla jej poczucia humoru. Uśmiech jednak zelżał, a może całkowicie zszedł z jej ust gdy mówiła dalej, kontynuując leczenie. Kiedy pytanie wypadło z jego ust zawahała się ledwie przez sekundę. Czy wszystko było w porządku? Nic nie było w porządku i wątpiła, że jeszcze cokolwiek dla niej będzie. Ale nie zamierzała się uzewnętrzniać, prowadzić wnikliwej wiwisekcji jej własnych uczuć i życia. Rozłożyła więc teatralnie dłonie na boki. - Lekko niedożywiony okaz zdrowia. - skłoniła się, prezentując siebie samą. Nie wiedziała czemu o tym wspomniała. A może, czemu pozwoliła, by temat doszedł aż tutaj. Sama wspomniała przeszczepienie języka. Niespecjalnie, po prostu. Nie była jednak pewna, czy chciała by właśnie to w niej widział. Czy chciała by w jego spojrzeniu pojawiło się współczucie. Może wolała dla kogoś być Justine, tak po prostu. Nie niebezpieczną terrorystką, która siedziała w więzieniu. Ale nie zapytał o więcej, nie zagłębiał się dalej, a ona jakiekolwiek możliwe współczucie odsunęła - jak sądziła - zapewniając, że wszystko jest w porządku.
- Cóż, jeśli zapytają może nie mów po co go zabierasz. To może przysporzyć ci kilku problemów. - mruknęła usłużnie, kącik jej ust mimowolnie uniósł się ku górze. Zaraz zaśmiała się krótko na myśl wspomnianej przez niego - nowej mody. Tak z pewnością zbieranie plakatów groźnych przestępców ma szansę na rozprzestrzenienie się wśród młodzieży.
- Nigdy ich nie zbierałam. - przyznała się bez jakiejkolwiek skruchy. Nie rozumiała kolekcjonowania kart, ale musiała przyznać, że żaby miały świetną czekoladę. Oh, nie pamiętała kiedy ostatnio zjadła czekoladę. Za kawą też tęskniła, nie było jej tyle, co wcześniej. Ściągała z siebie ubrania, pozostawiając jedynie bieliznę, która niewiele skrywała. Ruszając zgodnie z własnym planem do wody. No tak, nie dziwnym było, że Everett słuchał na dobranoc bajek pełnych magii. Ona w mugolskim domu i mugolskim świecie słuchała o czerwonym kapturku, czy śpiącej królewnie.
- Chyba będę. - zgodziła się z początku niezmiennie się oddalając. Odwróciła zaraz głowę. - Ale jeszcze sobie nie zasłużyłeś. - orzekła z ekspercką pewnością, zaraz burząc ten efekt uśmiechem, który rozciągnął jej usta. Nie potrafiła tego wyjaśnić całkowicie. Ale po raz pierwszy od wielu dni, poczuła się naprawdę… wolna. Nieskrępowana swoją własną historią. Czuła je na sobie - jego spojrzenie. Ale naiwnością byłoby z jej strony założyć, że nie spojrzy. A może właśnie wodziła go z rozmysłem. Bez ubrań dokładniej było widać, że jest chuda - a nawet za chuda. Jeszcze nie wróciła do odpowiedniej wagi, choć wyglądała już lepiej niż pół roku temu, kiedy żebra prawie wychodziły jej przez skórę. W wodzie, kiedy ta zakryła już większość blizn na brzuchu - wyglądały okropnie i choć przez większość czasu potrafiła je zaakceptować, chwilami była po prostu kobietą - odwróciła się w jego stronę z rozmysłem rzucając mu wyzwanie. Potrzebowała odetchnąć, czując na barkach ciężar własnych decyzji, pretensji, współczucia i troski. Była zmęczona, fizycznie i psychicznie. W swoim poczuciu niezrozumiana. Chciała to na chwilę odłożyć na bok - a on był po prostu pod ręką. Nie znał jej wcale. W ogóle właściwie. I było w tym coś orzeźwiającego. Skrywając pod wodą wargi, ukrywając uśmiech, zrozumiała że po raz pierwszy od wielu dni uśmiecha się niewymuszenie. Nie dlatego, by ktoś uznał, że wszystko jest w porządku, tylko dlatego, że naprawdę ją coś rozbawiło. Patrzyła jak gorączkowo pozbywa się ubrań, a potem z różdzką w usta zaczyna zmierzać ku niej. Parsknęła krótkim śmiechem.
- Dzięki, Sykes! - odkrzyknęła mu, uśmiechając się nadal. Patrząc jak kroczy przed kamienistą plażę. I poczuła się tak beztroska - choć było to absurdalne w czasach w których wojna ogarnęła wszystko wokół. Wolna, nieskrępowana, otoczona uspokajającym szumem fal. Podpłynęła bliżej, kiedy znalazł się już niedaleko, pozwalając by woda sięgała jej niewiele pod obojczyk.
- Hm? - zapytała, wędrując za jego spojrzeniem. Uniosła rękę, żeby złapać za zawieszone na szyi amuletu. - Czerwony kryształ, pazur gryfa, muszlę skrępy i amulet skupienia. Znasz się na tym? - zapytała przekrzywiając lekko głowę. Unosząc na niego jasne spojrzenie, puszczając amulety. Kolejne jego słowa sprawiły, że zaśmiała się odrzucając do tyłu głowę. Uniosła ręce, żeby w charakterystycznym geście przesunąć mokre włosy za uszy.
- Oh, na pewno znajdzie się jakaś miła dziewczyna, która pospieszy ci na ratunek z rosołem. - orzekła po wcześniejszym wywróceniu oczami. Nie było aż tak źle jak to malował - wiedzieli to oboje. Patrzyła jak wchodzi głębiej, dostrzegając znak na ramieniu. Kiedy zaczął o nim mówić jedna z jej brwi uniosła się a głowa przekrzywiła trochę. Zaplotła dłonie, uśmiech znów zamajaczył na jej usta.
- Niegrzeczny. - podsumowała z rozbawieniem, którym zdawał się ją zarazić mimo próby utrzymania kamiennej twarzy. Ciężko było uwierzyć w tą historię. Kiedy brakowało mu powagi. Kiedy wyjaśnił sprawę na poważnie skinęła lekko głową. Więc dobrze skojarzyła znak z runami. Jej dłoń uniosła się mimowolnie, opuszki palców dotknęły tatuażu pod linią szczęki. Otworzyła usta na chwilę tracąc rezon, nienawidziała tych znaków, nie chciała ich na sobie, próbowała się ich pozbyć, ale wracały za każdym razem. Straciła na chwilę rezon, ale nim go znalazła uniósł rękę każąc jej poczekać. Uniosła brwi trochę. Chyba nie zdawał sobie sprawy, że nieświadomie dał jej czas na znalezienie tej siebie, którą dziś być chciała. Na powrócenie w rolę, którą czasem grała, a czasem była. Ona wszystkie splatały się ze sobą. Zamknęła usta patrząc na jego działania. Odchyliła się trochę mrużąc oczy, kiedy krople wody opadły na nią, kiedy otrząsał jej nadmiar ruchem głowy.
- Yhym. Nieźle odpręża. - potwierdziła spokojnie lekko się uśmiechając, stawiając niespiesznie kroki w jego stronę. - To numer więźnia, Jareth. Nie umiem go usunąć. Może znasz kogoś kto chciałaby spróbować? - kolejne kilka centymetrów bliżej niego. Jasne tęczówki nie wyrażały zbyt wiele. - Mogę ci opowiedzieć co robią tam niegrzecznym terrorystom, ale to nie bajka na dobranoc. - orzekła, mówiła trochę ciszej niż wcześniej po raz pierwszy odwracając wzrok na bok. Czoło przecięła zmarszczka. Nie na długo zaledwie na chwilę niezmiennie się zbliżając. - No i to strasznie zabija nastrój. - mruknęła z marudną manierą. Uniosła lewą rękę, kiedy znalazła się dostatecznie blisko. Była właściwie zaraz przed nim. Wsunęła palec serdeczny w pierścionek na rzemieniu przesuwając ją w jego prawą stronę, załączając palce, zmrużyła lekko oczy przekrzywiając głowę. Podłużne blizny na jej ręce były widoczne. Razem z tą która zaczynała się w okolicy obojczyka i ginęła gdzieś pod wodą. Nie lubiła ich. Nie lubiła żadnej z nich. W większości były dowodem jej porażek. A do tego szpeciły ciało. Potem odwróciła dłoń w stronę jego twarzy. - Możemy pytać dalej, ale czuję że z tym jest podobnie. - przeniosła na niego niebieskie tęczówki. Ona zapyta o niego. A potem on o jej blizny - odwdzięczy się tym samym i zejdą do rejonów ciężkich, a beztroska, którą właśnie się zachłysnęła ucieknie całkiem, zasłonięta szarością przeszłości i zdarzeń, których nie musieli wiedzieć o sobie. Z jej winy oczywiście, ciekawości, która wsunęła na usta pierwsze pytanie. Zsunęła pierścionek z palca pozwalając mu opaść swobodnie na wcześniejsze miejsce. Nie opuściła jednak dłoni, układając ją na ramieniu Jaretha. Przypomniał jej się Skamander. Rozmowa na cmentarzu, pierścionek na rzemieniu i Gabrielle. Nie chciała do tego wracać. Do przeszłości, uczuć, tego co nie było dla niej. Wspięła się trochę na palce wysuwając nad wodę. - Dlatego podryfujmy. Zaproponowałbym ci wyścig, ale boje się że jeśli przegrasz twojego ego może utopić się całkiem. - uśmiech pełen przekory i odrobinę prześmiewczy zatańczył na jej ustach. - Wyrosłeś całkiem proporcjonalnie. - dodała jeszcze z zadowoleniem, ręka przesunęła się na jego klatkę. Opadła na palce i przesunęła trochę w bok. - Pomogę ci, wystarczy się tylko odbić i dać ponieść fali. - obiecała nie ściągając uśmiechu w jasnym spojrzeniu zalśniły się iskierki.
- Cóż, jeśli zapytają może nie mów po co go zabierasz. To może przysporzyć ci kilku problemów. - mruknęła usłużnie, kącik jej ust mimowolnie uniósł się ku górze. Zaraz zaśmiała się krótko na myśl wspomnianej przez niego - nowej mody. Tak z pewnością zbieranie plakatów groźnych przestępców ma szansę na rozprzestrzenienie się wśród młodzieży.
- Nigdy ich nie zbierałam. - przyznała się bez jakiejkolwiek skruchy. Nie rozumiała kolekcjonowania kart, ale musiała przyznać, że żaby miały świetną czekoladę. Oh, nie pamiętała kiedy ostatnio zjadła czekoladę. Za kawą też tęskniła, nie było jej tyle, co wcześniej. Ściągała z siebie ubrania, pozostawiając jedynie bieliznę, która niewiele skrywała. Ruszając zgodnie z własnym planem do wody. No tak, nie dziwnym było, że Everett słuchał na dobranoc bajek pełnych magii. Ona w mugolskim domu i mugolskim świecie słuchała o czerwonym kapturku, czy śpiącej królewnie.
- Chyba będę. - zgodziła się z początku niezmiennie się oddalając. Odwróciła zaraz głowę. - Ale jeszcze sobie nie zasłużyłeś. - orzekła z ekspercką pewnością, zaraz burząc ten efekt uśmiechem, który rozciągnął jej usta. Nie potrafiła tego wyjaśnić całkowicie. Ale po raz pierwszy od wielu dni, poczuła się naprawdę… wolna. Nieskrępowana swoją własną historią. Czuła je na sobie - jego spojrzenie. Ale naiwnością byłoby z jej strony założyć, że nie spojrzy. A może właśnie wodziła go z rozmysłem. Bez ubrań dokładniej było widać, że jest chuda - a nawet za chuda. Jeszcze nie wróciła do odpowiedniej wagi, choć wyglądała już lepiej niż pół roku temu, kiedy żebra prawie wychodziły jej przez skórę. W wodzie, kiedy ta zakryła już większość blizn na brzuchu - wyglądały okropnie i choć przez większość czasu potrafiła je zaakceptować, chwilami była po prostu kobietą - odwróciła się w jego stronę z rozmysłem rzucając mu wyzwanie. Potrzebowała odetchnąć, czując na barkach ciężar własnych decyzji, pretensji, współczucia i troski. Była zmęczona, fizycznie i psychicznie. W swoim poczuciu niezrozumiana. Chciała to na chwilę odłożyć na bok - a on był po prostu pod ręką. Nie znał jej wcale. W ogóle właściwie. I było w tym coś orzeźwiającego. Skrywając pod wodą wargi, ukrywając uśmiech, zrozumiała że po raz pierwszy od wielu dni uśmiecha się niewymuszenie. Nie dlatego, by ktoś uznał, że wszystko jest w porządku, tylko dlatego, że naprawdę ją coś rozbawiło. Patrzyła jak gorączkowo pozbywa się ubrań, a potem z różdzką w usta zaczyna zmierzać ku niej. Parsknęła krótkim śmiechem.
- Dzięki, Sykes! - odkrzyknęła mu, uśmiechając się nadal. Patrząc jak kroczy przed kamienistą plażę. I poczuła się tak beztroska - choć było to absurdalne w czasach w których wojna ogarnęła wszystko wokół. Wolna, nieskrępowana, otoczona uspokajającym szumem fal. Podpłynęła bliżej, kiedy znalazł się już niedaleko, pozwalając by woda sięgała jej niewiele pod obojczyk.
- Hm? - zapytała, wędrując za jego spojrzeniem. Uniosła rękę, żeby złapać za zawieszone na szyi amuletu. - Czerwony kryształ, pazur gryfa, muszlę skrępy i amulet skupienia. Znasz się na tym? - zapytała przekrzywiając lekko głowę. Unosząc na niego jasne spojrzenie, puszczając amulety. Kolejne jego słowa sprawiły, że zaśmiała się odrzucając do tyłu głowę. Uniosła ręce, żeby w charakterystycznym geście przesunąć mokre włosy za uszy.
- Oh, na pewno znajdzie się jakaś miła dziewczyna, która pospieszy ci na ratunek z rosołem. - orzekła po wcześniejszym wywróceniu oczami. Nie było aż tak źle jak to malował - wiedzieli to oboje. Patrzyła jak wchodzi głębiej, dostrzegając znak na ramieniu. Kiedy zaczął o nim mówić jedna z jej brwi uniosła się a głowa przekrzywiła trochę. Zaplotła dłonie, uśmiech znów zamajaczył na jej usta.
- Niegrzeczny. - podsumowała z rozbawieniem, którym zdawał się ją zarazić mimo próby utrzymania kamiennej twarzy. Ciężko było uwierzyć w tą historię. Kiedy brakowało mu powagi. Kiedy wyjaśnił sprawę na poważnie skinęła lekko głową. Więc dobrze skojarzyła znak z runami. Jej dłoń uniosła się mimowolnie, opuszki palców dotknęły tatuażu pod linią szczęki. Otworzyła usta na chwilę tracąc rezon, nienawidziała tych znaków, nie chciała ich na sobie, próbowała się ich pozbyć, ale wracały za każdym razem. Straciła na chwilę rezon, ale nim go znalazła uniósł rękę każąc jej poczekać. Uniosła brwi trochę. Chyba nie zdawał sobie sprawy, że nieświadomie dał jej czas na znalezienie tej siebie, którą dziś być chciała. Na powrócenie w rolę, którą czasem grała, a czasem była. Ona wszystkie splatały się ze sobą. Zamknęła usta patrząc na jego działania. Odchyliła się trochę mrużąc oczy, kiedy krople wody opadły na nią, kiedy otrząsał jej nadmiar ruchem głowy.
- Yhym. Nieźle odpręża. - potwierdziła spokojnie lekko się uśmiechając, stawiając niespiesznie kroki w jego stronę. - To numer więźnia, Jareth. Nie umiem go usunąć. Może znasz kogoś kto chciałaby spróbować? - kolejne kilka centymetrów bliżej niego. Jasne tęczówki nie wyrażały zbyt wiele. - Mogę ci opowiedzieć co robią tam niegrzecznym terrorystom, ale to nie bajka na dobranoc. - orzekła, mówiła trochę ciszej niż wcześniej po raz pierwszy odwracając wzrok na bok. Czoło przecięła zmarszczka. Nie na długo zaledwie na chwilę niezmiennie się zbliżając. - No i to strasznie zabija nastrój. - mruknęła z marudną manierą. Uniosła lewą rękę, kiedy znalazła się dostatecznie blisko. Była właściwie zaraz przed nim. Wsunęła palec serdeczny w pierścionek na rzemieniu przesuwając ją w jego prawą stronę, załączając palce, zmrużyła lekko oczy przekrzywiając głowę. Podłużne blizny na jej ręce były widoczne. Razem z tą która zaczynała się w okolicy obojczyka i ginęła gdzieś pod wodą. Nie lubiła ich. Nie lubiła żadnej z nich. W większości były dowodem jej porażek. A do tego szpeciły ciało. Potem odwróciła dłoń w stronę jego twarzy. - Możemy pytać dalej, ale czuję że z tym jest podobnie. - przeniosła na niego niebieskie tęczówki. Ona zapyta o niego. A potem on o jej blizny - odwdzięczy się tym samym i zejdą do rejonów ciężkich, a beztroska, którą właśnie się zachłysnęła ucieknie całkiem, zasłonięta szarością przeszłości i zdarzeń, których nie musieli wiedzieć o sobie. Z jej winy oczywiście, ciekawości, która wsunęła na usta pierwsze pytanie. Zsunęła pierścionek z palca pozwalając mu opaść swobodnie na wcześniejsze miejsce. Nie opuściła jednak dłoni, układając ją na ramieniu Jaretha. Przypomniał jej się Skamander. Rozmowa na cmentarzu, pierścionek na rzemieniu i Gabrielle. Nie chciała do tego wracać. Do przeszłości, uczuć, tego co nie było dla niej. Wspięła się trochę na palce wysuwając nad wodę. - Dlatego podryfujmy. Zaproponowałbym ci wyścig, ale boje się że jeśli przegrasz twojego ego może utopić się całkiem. - uśmiech pełen przekory i odrobinę prześmiewczy zatańczył na jej ustach. - Wyrosłeś całkiem proporcjonalnie. - dodała jeszcze z zadowoleniem, ręka przesunęła się na jego klatkę. Opadła na palce i przesunęła trochę w bok. - Pomogę ci, wystarczy się tylko odbić i dać ponieść fali. - obiecała nie ściągając uśmiechu w jasnym spojrzeniu zalśniły się iskierki.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Prychnąłem tylko pod nosem, gdy zaznaczyła, że nie zasłużyłem sobie na poznanie wspomnianej przez nią bajki. No jak mogła tak mówić? Czy nie podzieliłem się właśnie kanapką? Co jeszcze miałem uczynić, by zyskać jej wdzięczność? Żarty jednak na bok; nie spodziewałem się, by w jakiejkolwiek przyszłości, bliskiej lub dalekiej, nadarzyła się okazja do rozprawiania na takie tematy, lepiej było więc skupić się nie tyle na doborze słów, co podążającym ich śladem uśmiechu. Niewymuszonym, lekkim. Lubiłem, gdy byłem w stanie wywołać u moich kompanów taki efekt – rozluźnienia i swobody. Choć może nie powinienem przypisywać sobie całych (jakichkolwiek?) zasług, wszak Tonks od samego początku zachowywała się dość bezpośrednio, bez wymuszonego dystansu, nawet i w obecności potencjalnych agresorów. Lecz o ile wtedy zapewne ukrywała pod tą maską stałą czujność – podejrzewam, że odkąd ustalono cenę za jej głowę, spała z jednym okiem otwartym i ręką na różdżce – o tyle teraz mogła po prostu być, bawić się ze mną w leniwe odbijanie piłeczki, zmyć z siebie trudy niedawnego patrolu. Z początku nie wiedziałem, co o tym myśleć. O tak nagłym pomyśle, by zsunąć z siebie odzienie i rzucić się w morskie fale. Na poły przemawiał przeze mnie mimowolny szok wywołany przez napad, na poły – pielęgnowany od kilku ładnych lat rozsądek. Za młodu, kiedy byłem odpowiedzialny tylko za siebie, martwić musiałem się wyłącznie o swoją skórę, z łatwością podejmowałem lekkomyślne decyzje. Korzystałem z życia pełnymi garściami, dając upust wrodzonemu pragnieniu swobody, stale krążącej w mym krwiobiegu dzikości. Odkąd jednak dowiedziałem się – a raczej podjąłem decyzję – że zostałem ojcem, zdobyłem się na tytaniczny wysiłek ograniczenia ryzyka. Nie wyeliminowania, to byłoby niewykonalne. Kiedy więc pokonałem już pierwszą falę oporu, dobijającej się do mnie ostrożności – nie sam, bo przy wsparciu bezwzględnie prowokującej mnie czarownicy, jej nagich pleców, uderzających w czułe punkty słów – z narastającą ekscytacją podążałem śladem Tonks w przybrzeżne głębiny. Nie przeszkadzało mi również to, że byliśmy sobie niemalże obcy, powiązani jedynie mglistą, odległą historią, kilkoma przeciągłymi spojrzeniami i rywalizacją z boiska. Brak relacji oznaczał w tym wypadku wolność. Cokolwiek miało się teraz wydarzyć, dobrego czy złego, nie powinno zaważyć na naszym kolejnym spotkaniu, bo i nie podejrzewałem, by do takowego doszło.
– Czy ty się ze mnie śmiejesz? – zawołałem do wyraźnie rozbawionej blondynki, gdy po zmrużeniu oczu, próbowałem ratować je przed królującym na niebie słońcem, ujrzałem na jej twarzy coś, co do złudzenia przypominać mogło uśmiech. Nie czułem urazy, wprost przeciwnie; udzielała mi się ta lekkość, poza tym, Tonks zapewne śmiała się do mnie, nie ze mnie. A przynajmniej tak chciałem myśleć. Jedyne co mi doskwierało, to fakt, że musiałem rozstać się z różdżką, bez niej czułem się kompletnie bezbronny. I nagi. Jeszcze bardziej niż bez ubrań.
Zacmokałem cicho, mimowolnie pochylając w kierunku prezentowanych przez towarzyszkę amuletów. Większość z nich rozpoznawałem bez większego trudu, może i specjalizowałem się w talizmanach przetapianych z metali, lecz słyszałem, co uzyskać można dzięki odpowiednio oporządzonemu pazurowi gryfa, który zamknie się w bursztynie. Zmarszczyłem jednak brwi, z zadumą przyglądając się zawieszonej na rzemieniu muszli. Albo nigdy nie miałem z takim składnikiem do czynienia, albo pamięć już miałem dziurawą. – Trochę znam. Na runach, talizmanach. Po szkole uznałem, że najwyższa pora wziąć w sprawy w swoje ręce, nauczyć czegoś interesującego, a nie pchać za ministerialne biurko... – przyznałem cicho, mrukliwie, nie podchwytując spojrzenia rozmówczyni, zamiast tego wciąż obserwując lśniące w słońcu ozdoby. – Tylko powiedz mi, jaki efekt zapewnia ta muszla? – Ciekawość była zbyt silna, by ją zignorować. – Tak czy inaczej... przezorny zawsze ubezpieczony. – Dopiero wtedy przeniosłem wzrok wyżej, zajrzałem w głąb okolonych błękitem źrenic, a na usta przywróciłem niewymuszony uśmiech. Nie widziałem jeszcze nikogo, kto nosiłby przy sobie aż tyle różnych świecuszek, z drugiej strony – czy naprawdę powinienem się dziwić? Kto jak kto, ale rebeliantka, przedstawicielka mniejszości, na którą polować musiała niemalże armia zwolenników nowego porządku, musiała dmuchać na zimne. – Ehe, miła dziewczyna... – Tym razem to ja parsknąłem, kręcąc przy tym głową. Jeśli ktoś miał mi przybyć z pomocą, najpewniej byłaby to Jocunda. Bohaterka z kart czekoladowych żab, tylko teraz ratująca młodszego brata przed katarem. Bo przecież kto inny? Evelyn spojrzałaby na mnie tylko z politowaniem, byłem tego pewien. Drgnąłem lekko, gdy obmyła nas nieco wyższa fala; zaraz jednak dla odmiany poczułem wspinające się po karku słońce, ciekawe jak szybko miałem złapać kolor.
Pozwoliłem sobie na krótką grę; niekiedy wystawiałem palce poza granicę prawa, świadkiem mojego buntu wobec reguł były zwykle opary diablego ziela, lecz do przemytu, który mógłby mnie wpakować za kratki, było mi niezwykle daleko. Pomysł ten rozbawił mnie jednak na tyle, że nie byłem w stanie odegrać swojej roli w przekonujący sposób. A szkoda, chciałem sprawdzić reakcję Tonks na podobną rewelację. Byłaby zdziwiona? Tego po mnie oczekiwała? Zapytałem o jej tatuaż, tak dobrze widoczny zwłaszcza teraz, gdy mokre włosy przykleiły się szyi, przestały przesłaniać szczękę, nim jednak odpowiedziałaby, zdecydowałem się na wzięcie nura. Może powinienem podejrzewać, jakie słowa padną z kobiecych ust, co tak naprawdę oznaczały te numery, mimo to byłem zaskoczony. W pewnym stopniu. Przede wszystkim jednak – żałowałem, że poruszyłem ten temat. Nigdy nie byłem mistrzem taktu, ale przypominać o takich przeżyciach, i to jeszcze w chwili, w której niejako stawaliśmy się cieszyć wolnością wbrew panującemu wszędzie wokół chaosowi... Przygryzłem wewnętrzną stronę policzka. – Chyba nie znam – odparłem tylko, cicho i bez większych emocji, bo nie sądziłem, by chciała usłyszeć przeprosiny. Miałem w sobie na tyle rozsądku, i dobrej woli, by nie paplać bez sensu, nie porywać się na ryzykowne, albo zwyczajnie nieśmiesznie żarty. Czasem byłem garborogiem w składzie porcelany, zdarzało mi się nastąpić komuś na odcisk, ale zwykle nie robiłem tego celowo. Żałowałem atmosfery, którą wprowadziłem. I nie zdziwiłbym się, gdyby Justine zmieniła zdanie, uznała, że czas wracać na brzeg. Lecz zamiast tego podeszła blisko, jeszcze bliżej, z tej odległości widziałem każdy detal pobladłej twarzy, i wsunęła palec w pierścień, który nosiłem przy sobie w formie masochistycznej pamiątki. Zamarłem w bezruchu, bez choćby śladu oporu poddając się jej ruchom, splatając ze sobą nasze palce. – Jest podobnie – przyznałem bezbarwnym tonem głosu, próbując zignorować gorycz, która rozlała się po języku na wspomnienie Norwegii, składanych wtedy obietnic. – W takim razie dość pytań. I jeśli mam wybór, to wolę bajki na dobranoc. – Przechyliłem głowę na bok, chciałem przywołać w ten sposób utraconą gdzieś po drodze lekkość. Wolałbym słuchać o stukaniu obcasami niż torturach. Wolałbym również widzieć jak się uśmiecha, a nie ucieka przede mną wzrokiem. – Dobra, dobra. Nie zasłaniaj się moim ego. Po prostu nie chce ci się męczyć – odparłem zaczepnie, błyskając przy tym odsłoniętymi w kolejnym uśmiechu zębami. Nie zdążyłem powiedzieć nic więcej, a Tonks znów przełamała barierę dotyku, odnajdując dłonią moją pierś. Co też chciała w ten sposób osiągnąć? Kontynuowała tradycję niegroźnych prowokacji, zabawy w kotka i myszkę? – Już się dobrze przyjrzałaś? – Uniosłem brew, próbując wyczytać coś z jej oczu, z zabarwionego przekorą spojrzenia. Znaczy, na ile wyrosłem. – W takim razie do dzieła... Słyszałaś o wydrach? Kiedy dryfują, trzymają się za ręce... łapy... żeby zbyt daleko od siebie nie odpłynąć – rzuciłem jeszcze, niby jako nijak nie związaną z naszą sytuacją ciekawostkę. Lecz może chciała wyciągnąć z niej jakieś inne znaczenie; tym razem to ja testowałem ją.
Już w chwilę później kładłem się na wodzie na plecach, przymykając przy tym oczy, by nie spoglądać w oślepiającą tarczę słońca.
– Czy ty się ze mnie śmiejesz? – zawołałem do wyraźnie rozbawionej blondynki, gdy po zmrużeniu oczu, próbowałem ratować je przed królującym na niebie słońcem, ujrzałem na jej twarzy coś, co do złudzenia przypominać mogło uśmiech. Nie czułem urazy, wprost przeciwnie; udzielała mi się ta lekkość, poza tym, Tonks zapewne śmiała się do mnie, nie ze mnie. A przynajmniej tak chciałem myśleć. Jedyne co mi doskwierało, to fakt, że musiałem rozstać się z różdżką, bez niej czułem się kompletnie bezbronny. I nagi. Jeszcze bardziej niż bez ubrań.
Zacmokałem cicho, mimowolnie pochylając w kierunku prezentowanych przez towarzyszkę amuletów. Większość z nich rozpoznawałem bez większego trudu, może i specjalizowałem się w talizmanach przetapianych z metali, lecz słyszałem, co uzyskać można dzięki odpowiednio oporządzonemu pazurowi gryfa, który zamknie się w bursztynie. Zmarszczyłem jednak brwi, z zadumą przyglądając się zawieszonej na rzemieniu muszli. Albo nigdy nie miałem z takim składnikiem do czynienia, albo pamięć już miałem dziurawą. – Trochę znam. Na runach, talizmanach. Po szkole uznałem, że najwyższa pora wziąć w sprawy w swoje ręce, nauczyć czegoś interesującego, a nie pchać za ministerialne biurko... – przyznałem cicho, mrukliwie, nie podchwytując spojrzenia rozmówczyni, zamiast tego wciąż obserwując lśniące w słońcu ozdoby. – Tylko powiedz mi, jaki efekt zapewnia ta muszla? – Ciekawość była zbyt silna, by ją zignorować. – Tak czy inaczej... przezorny zawsze ubezpieczony. – Dopiero wtedy przeniosłem wzrok wyżej, zajrzałem w głąb okolonych błękitem źrenic, a na usta przywróciłem niewymuszony uśmiech. Nie widziałem jeszcze nikogo, kto nosiłby przy sobie aż tyle różnych świecuszek, z drugiej strony – czy naprawdę powinienem się dziwić? Kto jak kto, ale rebeliantka, przedstawicielka mniejszości, na którą polować musiała niemalże armia zwolenników nowego porządku, musiała dmuchać na zimne. – Ehe, miła dziewczyna... – Tym razem to ja parsknąłem, kręcąc przy tym głową. Jeśli ktoś miał mi przybyć z pomocą, najpewniej byłaby to Jocunda. Bohaterka z kart czekoladowych żab, tylko teraz ratująca młodszego brata przed katarem. Bo przecież kto inny? Evelyn spojrzałaby na mnie tylko z politowaniem, byłem tego pewien. Drgnąłem lekko, gdy obmyła nas nieco wyższa fala; zaraz jednak dla odmiany poczułem wspinające się po karku słońce, ciekawe jak szybko miałem złapać kolor.
Pozwoliłem sobie na krótką grę; niekiedy wystawiałem palce poza granicę prawa, świadkiem mojego buntu wobec reguł były zwykle opary diablego ziela, lecz do przemytu, który mógłby mnie wpakować za kratki, było mi niezwykle daleko. Pomysł ten rozbawił mnie jednak na tyle, że nie byłem w stanie odegrać swojej roli w przekonujący sposób. A szkoda, chciałem sprawdzić reakcję Tonks na podobną rewelację. Byłaby zdziwiona? Tego po mnie oczekiwała? Zapytałem o jej tatuaż, tak dobrze widoczny zwłaszcza teraz, gdy mokre włosy przykleiły się szyi, przestały przesłaniać szczękę, nim jednak odpowiedziałaby, zdecydowałem się na wzięcie nura. Może powinienem podejrzewać, jakie słowa padną z kobiecych ust, co tak naprawdę oznaczały te numery, mimo to byłem zaskoczony. W pewnym stopniu. Przede wszystkim jednak – żałowałem, że poruszyłem ten temat. Nigdy nie byłem mistrzem taktu, ale przypominać o takich przeżyciach, i to jeszcze w chwili, w której niejako stawaliśmy się cieszyć wolnością wbrew panującemu wszędzie wokół chaosowi... Przygryzłem wewnętrzną stronę policzka. – Chyba nie znam – odparłem tylko, cicho i bez większych emocji, bo nie sądziłem, by chciała usłyszeć przeprosiny. Miałem w sobie na tyle rozsądku, i dobrej woli, by nie paplać bez sensu, nie porywać się na ryzykowne, albo zwyczajnie nieśmiesznie żarty. Czasem byłem garborogiem w składzie porcelany, zdarzało mi się nastąpić komuś na odcisk, ale zwykle nie robiłem tego celowo. Żałowałem atmosfery, którą wprowadziłem. I nie zdziwiłbym się, gdyby Justine zmieniła zdanie, uznała, że czas wracać na brzeg. Lecz zamiast tego podeszła blisko, jeszcze bliżej, z tej odległości widziałem każdy detal pobladłej twarzy, i wsunęła palec w pierścień, który nosiłem przy sobie w formie masochistycznej pamiątki. Zamarłem w bezruchu, bez choćby śladu oporu poddając się jej ruchom, splatając ze sobą nasze palce. – Jest podobnie – przyznałem bezbarwnym tonem głosu, próbując zignorować gorycz, która rozlała się po języku na wspomnienie Norwegii, składanych wtedy obietnic. – W takim razie dość pytań. I jeśli mam wybór, to wolę bajki na dobranoc. – Przechyliłem głowę na bok, chciałem przywołać w ten sposób utraconą gdzieś po drodze lekkość. Wolałbym słuchać o stukaniu obcasami niż torturach. Wolałbym również widzieć jak się uśmiecha, a nie ucieka przede mną wzrokiem. – Dobra, dobra. Nie zasłaniaj się moim ego. Po prostu nie chce ci się męczyć – odparłem zaczepnie, błyskając przy tym odsłoniętymi w kolejnym uśmiechu zębami. Nie zdążyłem powiedzieć nic więcej, a Tonks znów przełamała barierę dotyku, odnajdując dłonią moją pierś. Co też chciała w ten sposób osiągnąć? Kontynuowała tradycję niegroźnych prowokacji, zabawy w kotka i myszkę? – Już się dobrze przyjrzałaś? – Uniosłem brew, próbując wyczytać coś z jej oczu, z zabarwionego przekorą spojrzenia. Znaczy, na ile wyrosłem. – W takim razie do dzieła... Słyszałaś o wydrach? Kiedy dryfują, trzymają się za ręce... łapy... żeby zbyt daleko od siebie nie odpłynąć – rzuciłem jeszcze, niby jako nijak nie związaną z naszą sytuacją ciekawostkę. Lecz może chciała wyciągnąć z niej jakieś inne znaczenie; tym razem to ja testowałem ją.
Już w chwilę później kładłem się na wodzie na plecach, przymykając przy tym oczy, by nie spoglądać w oślepiającą tarczę słońca.
nature always wins
Everett Sykes
Zawód : wagabunda
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I'm a free animal, free animal
My heart pitter-patters to the broken sound
You're the only one that can calm me down
My heart pitter-patters to the broken sound
You're the only one that can calm me down
OPCM : 12+1
UROKI : 6
ALCHEMIA : 16 +4
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10 +3
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Brakowało jej tego. Wolności, swobody, beztroski, chwili w której mogła po prostu być choć na chwilę nie skupiona na czym innym, nie czująca na ramionach ciężaru, który bezwzględnie przyciskał ją ku ziemi. Chwili w której mogła być sobą - choć tak naprawdę, sama już nie wiedziała, kim tak naprawdę była. Która z tych twarzy była właściwa. Która z nich tak naprawdę należała do niej a którą jedynie odgrywała mechanicznie chowając się za nią, odsuwając na bok emocje, nie dopuszczając demonów czekających za rogiem. Nie była pewna, jak długo tak będzie w stanie, może chwilę, może rok, nim kolejny cios znów sprowadzi ją na kolana, wepchnie w przepaść rozpaczy nad którą stała już od dawna. Przypominała jej klif z którego kiedyś skoczyła. Ile żyć miała jeszcze dostać? Nie była pewna, ale nagle, niespodziewanie, na krótki wyrywek czasu, o tym nie myślała. Nie wybierała kolejnych kroków, nie planowała kolejnych akcji, na chwilę była. Bawiła się, kusiła, drażniła sprawdzając granicę. Ryzykowała i zapraszała, nie zastanawiała się, czy powinna. Nie myślała nad tym, czy było to odpowiednie. W tym jednym konkretnym momencie zdawało się naturalnie potrzebne. Może refleksja nadejdzie później, a może znów zachłyśnie się smakiem wolności przy nieznajomych całkiem. Bo nie był niczym więcej niż tym. Wspomnieniem majaczącym gdzieś na granicy pamięci. Spojrzeniem, które na nie zawiesił i kaflem, który świsnął mu nad uchem, kiedy złapała go uśmiech, niebieskimi tęczówkami przytrzymując na dłużej.
Czuła jego spojrzenie na sobie, na plecach, ramionach, ale nie zaburzało ono rytmu jej kroków, nie wlewało w ciało niepokoju. Wcześniej, jeszcze zanim to wszystko się zaczęło w jakiś sposób lubiła inny wzrok. Wzrok na jej ciele, na skórze, niewypowiedziany zachwyt, szczęście, a może radość. Dziś w większości czuła zaskoczenie, tak wyraźnie, jakby rozprowadzano je w powietrzu. Nie lubiła współczucia, nie chciała litości, nie mogła patrzeć w oczy bliskim, którym było jej szkoda. Nie umiała już tego znieść. Nie potrafiła przyjąć wyciąganych do niej dłoni bojąc się pretensji, żalu, wyrzutów, które usłyszała już nie raz. Wolała pozostać oschła i niewzruszona, przynajmniej zewnętrznie. Przynajmniej na chwilę. Dlatego tutaj, teraz, czuła się wolna. Nie mógł jej nic wyrzucić - jeszcze jej nie znał, jeszcze go nie skrzywdziła. Nie mógł żałować, nie było czego. A ona miała pozostać niczym więcej jak wspomnieniem, może niepewnie mylonym z snem. Cofała się w wodzie, rozciągając usta w uśmiechu. Tak lekkim, jakby na kilka krótkich chwil zostawiła ciężar, który niosła na brzegu.
- Nie śmiałabym! - odkrzyknęła, układając rękę w okolicy serca w czymś na pozór uroczystego zapewnienia, chociaż jej usta zostały skierowane ku górze, a oczy rozbłysły obserwując jego kolejne poczynania. Kiedy znalazł się obok, a jej palce znalazły się na rzemieniu uniesionym ku górze, kiedy on patrzył na amulety, ona uniosła spojrzenie na niego. Na brwi okalające oczy i tęczówki w których odbijało się słońce. Trochę się znał? Jej brwi mimowolnie się uniosły, ale nie ze względu na wypowiedzianą historię. Na coś innego, czego na razie nie wypowiedziała na głos.
- Podarowało mi ją morze w nagrodę za pokonanie morskiego smoka. Ponoć…. - odpowiedziała poważnie, krzyżując z nim spojrzenie kiedy uniósł tęczówki. Nachyliła się trochę, jakby chciała zdradzić prawdziwy sekret. - ...wabi mężczyzn ku zgubie. - szepnęła z tą samą powagą, nie odsuwając niebieskiego spojrzenia na bok. Uniosła rękę, żeby łagodnie uderzyć nią w jego nos. - I działa. - dodała przekornie, dopiero teraz rozciągając usta w uśmiechu. Jej brwi uniosły się ku górze na parsknięcie. Przekrzywiła odrobinę głowę.
- Nie znasz żadnej? Takiej od rosołu, ojojania, spódnic i domowych ciast? - brzmiała jakby nie wierzyła. Spoglądając na niego z lekko uniesionymi brwiami. Jakoś nie chciało jej się uwierzyć.
Ale całą atmosferę sielanki, a może wolności trafił szlag. Zawsze przychodził zupełnie nieproszony. Uratowała ją tylko chwila o którą poprosił. Moment w którym mogła się zebrać, zawalczyć o przeciągnięcie tej chwili, zamiast poddanie jej ponuremu nastrojowi. To nie tak, że nie potrafiła opowiedzieć o Azkabanie, mogła, ale spojrzenie ludzi którzy wiedzieli, to, które dawali jej wyglądało inaczej. A na jego widok, coś ją nieprzyjemnie ściskało. Dlatego w kilka uderzeń serca wybrała, a kiedy znów pojawił się nad wodą ruszyła ku niemu. Domyślała się, co oznaczać może pierścień na rzemieniu, zwłaszcza po tym, który widziała wcześniej. Ten teraz zdawał się musieć mieć podobne znaczenie. Nie takie samo, ale prowadziło w jedną stronę. Wsunęła palec w niego, wrednie, nieprzyjemnie naruszając granicę, której nie powinna. Powietrze zgęstniało już chwilę temu, kontrastowało z nim słońce. Wysunęła w kierunku jego twarzy rękę, patrząc na niego. Drgnęła, nie spodziewając się, że splecie ich palce razem, jej brwi drgnęły lekko. Padające stwierdzenie było jedynie potwierdzeniem jej własnych przypuszczeń. Przesunęła spojrzenie na dłonie, a kiedy wybrał bajki nad pytania o przeszłość odsunęła rękę, zsunęła z palca pierścionek. Kącik jej ust drgnął lekko.
- Skoro tak mówisz… - odpowiedziała mu pochylając lekko głowę, żeby spojrzeć na niego z politowaniem czającym się też w głowie. Niech więc będzie, że to ona obawiała się zmęczenia, nie on przegranej. Przesunęła spojrzenie niżej, razem z ręką, którą bezwstydnie tam położyła.
- Może. - odpowiedziała unosząc swoją brew w bliźniaczym geście. Kącik jej wargi drgnął ku górze. Uniosła trochę brodę. Ale nie odsunęła dłoni. Zamiast tego przesunęła rękę w dół, odciągając wewnętrzną część dłoni, pozostawiając same palce. Które przesunęły się pod wodą leniwie w dół, znacząc lekko drogę paznokciami, odsuwając się od ciała tym dalej im niżej znajdowała się ręka, aż w końcu zabrała ją całą. Nie spuściła z niego spojrzenia. Już miała potaknąć głową wraz z uśmiechem majaczącym na jej ustach na sama myśl, powziętego planu, kiedy pomiędzy nich wypadła informacja o wydrach. Jej brwi uniosły się ku górze w oczekiwaniu na kontynuację. Nie znała się jakoś wybitnie na zwierzętach. Miała jedynie podstawową wiedzę. Brwi pomknęły wyżej, kiedy mówił o trzymaniu się za ręce... znaczy łapy. Jej wargi rozciągnęły się mocniej.
- Urocze. - mruknęła pochylając odrobinę głowę. - Boisz się dryfowania w samotności, czy chcesz złapać mnie za rękę? - zapytała przekrzywiając lekko głowę. Patrząc, jak kładzie się na plecach, ale sama nie zrobiła tego samego. Nie widział, bo miał zamknięte oczy, ale jej uśmiech poszerzył się jeszcze bardziej, kiedy zrobiła krok bliżej.
- Jareth… - zaczęła, unosząc drugą z dłoni, przerwa pomiędzy słowami nie trwała długo. Ręce położyła na jego brzuchu. - …weź wdech. - oznajmiła rozbawionym głosem, wybijając się z dna i napierając na niego od góry, zmuszając jego ciało, żeby znalazło się pod wodą. Nieprzygotowany, nie miał nawet jak zareagować. Nie czekała jednak długo, rzucając się w wodę, żeby odpłynąć poza zasięg jego rąk. Kawałek, odpowiedni dystans, by pozostać bezpieczną. Tam stanęła czekając. A kiedy wynurzył się nie potrafiła powstrzymać śmiechu, który wydarł się z jej gardła samoistnie, niewymuszenie. Tak szczery i wolny, prawdziwy - nie pamiętała, kiedy ostatnio naprawdę się śmiała. Nie była pewna, czemu tak ją to bawiło. Łzy rozbawienia pojawiły się w oczach gdy przed oczami miała jego zaskoczoną twarz, kiedy, złapała się za brzuch łapiąc oddech. - Nie po-podchodź. - zastrzegła od razu, wyciągając przed siebie ręce, łapiąc spazmatycznie oddech. Cofając się. - Ostrzegam cię, że jestem uzbrojoną, niebezpieczną terrorystką. - dodała jeszcze robiąc kolejny krok w tył. Spojrzała w bok, na plażę, a potem za siebie jakby oceniając, która droga ucieczki była odpowiedniejszą.
Czuła jego spojrzenie na sobie, na plecach, ramionach, ale nie zaburzało ono rytmu jej kroków, nie wlewało w ciało niepokoju. Wcześniej, jeszcze zanim to wszystko się zaczęło w jakiś sposób lubiła inny wzrok. Wzrok na jej ciele, na skórze, niewypowiedziany zachwyt, szczęście, a może radość. Dziś w większości czuła zaskoczenie, tak wyraźnie, jakby rozprowadzano je w powietrzu. Nie lubiła współczucia, nie chciała litości, nie mogła patrzeć w oczy bliskim, którym było jej szkoda. Nie umiała już tego znieść. Nie potrafiła przyjąć wyciąganych do niej dłoni bojąc się pretensji, żalu, wyrzutów, które usłyszała już nie raz. Wolała pozostać oschła i niewzruszona, przynajmniej zewnętrznie. Przynajmniej na chwilę. Dlatego tutaj, teraz, czuła się wolna. Nie mógł jej nic wyrzucić - jeszcze jej nie znał, jeszcze go nie skrzywdziła. Nie mógł żałować, nie było czego. A ona miała pozostać niczym więcej jak wspomnieniem, może niepewnie mylonym z snem. Cofała się w wodzie, rozciągając usta w uśmiechu. Tak lekkim, jakby na kilka krótkich chwil zostawiła ciężar, który niosła na brzegu.
- Nie śmiałabym! - odkrzyknęła, układając rękę w okolicy serca w czymś na pozór uroczystego zapewnienia, chociaż jej usta zostały skierowane ku górze, a oczy rozbłysły obserwując jego kolejne poczynania. Kiedy znalazł się obok, a jej palce znalazły się na rzemieniu uniesionym ku górze, kiedy on patrzył na amulety, ona uniosła spojrzenie na niego. Na brwi okalające oczy i tęczówki w których odbijało się słońce. Trochę się znał? Jej brwi mimowolnie się uniosły, ale nie ze względu na wypowiedzianą historię. Na coś innego, czego na razie nie wypowiedziała na głos.
- Podarowało mi ją morze w nagrodę za pokonanie morskiego smoka. Ponoć…. - odpowiedziała poważnie, krzyżując z nim spojrzenie kiedy uniósł tęczówki. Nachyliła się trochę, jakby chciała zdradzić prawdziwy sekret. - ...wabi mężczyzn ku zgubie. - szepnęła z tą samą powagą, nie odsuwając niebieskiego spojrzenia na bok. Uniosła rękę, żeby łagodnie uderzyć nią w jego nos. - I działa. - dodała przekornie, dopiero teraz rozciągając usta w uśmiechu. Jej brwi uniosły się ku górze na parsknięcie. Przekrzywiła odrobinę głowę.
- Nie znasz żadnej? Takiej od rosołu, ojojania, spódnic i domowych ciast? - brzmiała jakby nie wierzyła. Spoglądając na niego z lekko uniesionymi brwiami. Jakoś nie chciało jej się uwierzyć.
Ale całą atmosferę sielanki, a może wolności trafił szlag. Zawsze przychodził zupełnie nieproszony. Uratowała ją tylko chwila o którą poprosił. Moment w którym mogła się zebrać, zawalczyć o przeciągnięcie tej chwili, zamiast poddanie jej ponuremu nastrojowi. To nie tak, że nie potrafiła opowiedzieć o Azkabanie, mogła, ale spojrzenie ludzi którzy wiedzieli, to, które dawali jej wyglądało inaczej. A na jego widok, coś ją nieprzyjemnie ściskało. Dlatego w kilka uderzeń serca wybrała, a kiedy znów pojawił się nad wodą ruszyła ku niemu. Domyślała się, co oznaczać może pierścień na rzemieniu, zwłaszcza po tym, który widziała wcześniej. Ten teraz zdawał się musieć mieć podobne znaczenie. Nie takie samo, ale prowadziło w jedną stronę. Wsunęła palec w niego, wrednie, nieprzyjemnie naruszając granicę, której nie powinna. Powietrze zgęstniało już chwilę temu, kontrastowało z nim słońce. Wysunęła w kierunku jego twarzy rękę, patrząc na niego. Drgnęła, nie spodziewając się, że splecie ich palce razem, jej brwi drgnęły lekko. Padające stwierdzenie było jedynie potwierdzeniem jej własnych przypuszczeń. Przesunęła spojrzenie na dłonie, a kiedy wybrał bajki nad pytania o przeszłość odsunęła rękę, zsunęła z palca pierścionek. Kącik jej ust drgnął lekko.
- Skoro tak mówisz… - odpowiedziała mu pochylając lekko głowę, żeby spojrzeć na niego z politowaniem czającym się też w głowie. Niech więc będzie, że to ona obawiała się zmęczenia, nie on przegranej. Przesunęła spojrzenie niżej, razem z ręką, którą bezwstydnie tam położyła.
- Może. - odpowiedziała unosząc swoją brew w bliźniaczym geście. Kącik jej wargi drgnął ku górze. Uniosła trochę brodę. Ale nie odsunęła dłoni. Zamiast tego przesunęła rękę w dół, odciągając wewnętrzną część dłoni, pozostawiając same palce. Które przesunęły się pod wodą leniwie w dół, znacząc lekko drogę paznokciami, odsuwając się od ciała tym dalej im niżej znajdowała się ręka, aż w końcu zabrała ją całą. Nie spuściła z niego spojrzenia. Już miała potaknąć głową wraz z uśmiechem majaczącym na jej ustach na sama myśl, powziętego planu, kiedy pomiędzy nich wypadła informacja o wydrach. Jej brwi uniosły się ku górze w oczekiwaniu na kontynuację. Nie znała się jakoś wybitnie na zwierzętach. Miała jedynie podstawową wiedzę. Brwi pomknęły wyżej, kiedy mówił o trzymaniu się za ręce... znaczy łapy. Jej wargi rozciągnęły się mocniej.
- Urocze. - mruknęła pochylając odrobinę głowę. - Boisz się dryfowania w samotności, czy chcesz złapać mnie za rękę? - zapytała przekrzywiając lekko głowę. Patrząc, jak kładzie się na plecach, ale sama nie zrobiła tego samego. Nie widział, bo miał zamknięte oczy, ale jej uśmiech poszerzył się jeszcze bardziej, kiedy zrobiła krok bliżej.
- Jareth… - zaczęła, unosząc drugą z dłoni, przerwa pomiędzy słowami nie trwała długo. Ręce położyła na jego brzuchu. - …weź wdech. - oznajmiła rozbawionym głosem, wybijając się z dna i napierając na niego od góry, zmuszając jego ciało, żeby znalazło się pod wodą. Nieprzygotowany, nie miał nawet jak zareagować. Nie czekała jednak długo, rzucając się w wodę, żeby odpłynąć poza zasięg jego rąk. Kawałek, odpowiedni dystans, by pozostać bezpieczną. Tam stanęła czekając. A kiedy wynurzył się nie potrafiła powstrzymać śmiechu, który wydarł się z jej gardła samoistnie, niewymuszenie. Tak szczery i wolny, prawdziwy - nie pamiętała, kiedy ostatnio naprawdę się śmiała. Nie była pewna, czemu tak ją to bawiło. Łzy rozbawienia pojawiły się w oczach gdy przed oczami miała jego zaskoczoną twarz, kiedy, złapała się za brzuch łapiąc oddech. - Nie po-podchodź. - zastrzegła od razu, wyciągając przed siebie ręce, łapiąc spazmatycznie oddech. Cofając się. - Ostrzegam cię, że jestem uzbrojoną, niebezpieczną terrorystką. - dodała jeszcze robiąc kolejny krok w tył. Spojrzała w bok, na plażę, a potem za siebie jakby oceniając, która droga ucieczki była odpowiedniejszą.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Nie śmiałaby stroić sobie ze mnie żartów, jasne. Prawie w to uwierzyłem. Inna sprawa, że taki obrót spraw w ogóle mi nie przeszkadzał. Miałem do siebie dystans, również – a może głównie? – dzięki posiadaniu licznego rodzeństwa, które raz po raz naruszało granicę komfortu, celowo lub też zupełnym przypadkiem. – Szkoda – odparłem więc w formie niewinnej zaczepki, z czymś na kształt żalu, nie będąc jednak pewnym, czy Tonks zdoła mnie w ogóle usłyszeć; woda chlupała na prawo i lewo, gdy tak walczyłem z falami, wytrwale zmierzałem w kierunku wabiącej słowem i gestem syreny. Wbrew temu, co przeszła, jak wiele musiała znieść od początku trwania tej głupiej wojny, nie brakowało jej pewności siebie. Nawet jeśli ciało nosiło ślady niedożywienia, wymierzonej przeciwko niej przemocy.
– Coś nie tak? – Nie rozumiałem, dlaczego spogląda na mnie z tą nową, niedookreśloną emocją; wydawało mi się również, że kątem oka dojrzałem mikroruch kobiecych brwi, lecz przecież większość swej uwagi poświęcałem połyskującym w blasku czerwcowego słońca amuletom, równie dobrze mogło mi się to jedynie przewidzieć. – Morskiego smoka? – powtórzyłem po niej powoli, gdy wytłumaczyła, skąd wzięła tę tajemniczą muszlę; próbowałem zyskać pewność, czy na pewno dobrze ją usłyszałem, czy raczej szum uderzających o brzeg fal i igrającego z nami wiatru wypaczył brzmienie wypowiedzianych przez Tonks zgłosek. Teraz już stałem wyprostowany, zaprzestałem przyglądania się intrygującym mnie amuletom, zamiast tego spoglądałem prosto w jej oczy, badawczo, podejrzliwie. Blefowała? Chciała wpuścić mnie w maliny? A może postanowiła zdradzić jedną ze swych bajek? Nim jednak zdołałbym z niej cokolwiek wyczytać, zawiesiła głos i nachyliła się ku mnie, by jeszcze wzmocnić wywołany efekt, podsycić wykazane przeze mnie zaciekawienie. Bezwiednie pochyliłem ku czarownicy głowę, by nie uronić choćby słowa z dalszej części historii. Ponoć... co? Towarzyszyło mi nie tylko napięcie wynikające z chęci poznania tajemnicy, ale i to związane z bliskością kobiety, zdradliwe, wspinające się wzdłuż kręgosłupa, kręg po kręgu. Przełknąłem ślinę, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Dopiero pacnięcie w nos przerwało czar, sprowadziło na ziemię. – Coś mało zgubna ta twoja zguba. Musisz się bardziej postarać, syrenko – mruknąłem tylko; w kąciku mych ust zamajaczył cień uśmiechu. Ale dałem się podejść. Wciąż nie wiedziałem również, czy muszla charakteryzuje się jakimikolwiek magicznymi właściwościami, no, tak poza posiadaniem wartości sentymentalnej.
– Znam. Moją starszą siostrę. Ale nie jestem pewien, czy uraczy mnie ciepłym wywarem, czy raczej zdzieli ścierą przez łeb i powie, żebym się nie mazał. Różnie z nią bywa. – Uśmiech poszerzył się, teraz sięgając również oczu. Jocunda była aniołem, nie raz i nie dwa ratowała mnie z opresji, ale nie sposób odmówić jej charakterku. Cóż, gdyby nie on, pewnie nie zawzięłaby się i nie przeleciała nad Atlantykiem.
Śmiech jednak zaraz ugrzązł mi w gardle, rozbawienie wynikające z wyobrażenia sobie mnie samego w roli przemytnika rozmyło się na wietrze, ulatując z jego silniejszym powiewem gdzieś w siną dal. Nie spodziewałem się takiej odpowiedzi, nonszalancji wynikającej nie tyle z tonu głosu, co raczej doboru słów, którą najpewniej próbowała zamaskować ból, a jeśli nie ból, to inne emocje nijak nie pasujące do niedawnej atmosfery, lekkiej i przyjemnej. Przekroczyła granicę, wsuwając palec w zdobiącą rzemień obrączkę; ja przekroczyłem kolejną, splatając ze sobą nasze dłonie. Czy o to właśnie chodziło? O posypywanie solą wciąż niezasklepionych ran? Odpowiadanie dyskomfortem na dyskomfort? Nie chciałem podążać tą drogą. Szukałem wytchnienia, oddechu, smaku dawnej beztroski. Dlatego właśnie wybierałem bajki, nie zaś wgląd we wspomnienia zamknięcia w Azkabanie. Podobno traciło się tam rozum, odchodziło od zmysłów...
– Tak właśnie mówię. – Bo przecież moje musiało być na wierzchu; nie zraziło mnie bijące od niej politowanie. Nie bałem się przegranej, chociaż wolałbym jej uniknąć, naturalnie. Czy naprawdę myślała, że jest taką dobrą pływaczką? Że dałbym się przegonić mimo różnicy wzrostu, która w tym wypadku powinna działać na mą korzyść...? Znów doszło do zmiany nastroju; oboje postaraliśmy się, by zostawić ból za sobą, zamiast tego wróciliśmy do tematu poruszonego jeszcze przed moim wskoczeniem do morza. Sam temat byłby jednak niczym więcej jak tylko niegroźną zaczepką, dopiero ten kobiecy dotyk – bezwstydny, wędrujący niżej i niżej, a przez to rozbudzający naturalne pragnienia – zmusił mnie do zachowania ciszy, skierował myśli na zgoła odmienne tory. Nie odwracałem wzroku, traktując zachowanie Tonks niejako w formie wyzwania. Które z nas pierwsze przypomni sobie o istnieniu przyzwoitości, zmiesza się, straci rezon. Jednak im głębiej schodziła, tym bardziej się ode mnie odsuwała; szelmutka.
– Myślę, że sama możesz odpowiedzieć sobie na to pytanie – odpowiedziałem tylko; musiałem odchrząknąć, by pozbyć się tej chrypki niewiadomego pochodzenia. Która na pewno nie miała nic wspólnego z dopiero co zakończonym pokazem kokieterii. Zaufałem jej – kładąc na plecach, przymykając oczy. Myślałem, że będziemy dryfować, tak jak zaproponowała. Dotyk poczułem jednak nie na dłoni, a brzuchu. Zaraz później dołączył do niego ucisk, z którym zwykle poradziłbym sobie bez większego problemu, teraz jednak wzięła mnie z zaskoczenia, wykorzystując chwilę słabości. Szarpnąłem się w reakcji na wodę bezlitośnie atakującą nos i usta, machnąłem rękami, byle jak najszybciej wrócić do pionu, odkaszlnąć, wziąć głęboki oddech. Na gacie Merlina, co to miało znaczyć? Odzyskałem grunt pod nogami i przetarłem oczy, próbując odzyskać w ten sposób ostrość widzenia; od strony brzegu dobiegał do mnie nieco przytłumiony śmiech. Jej śmiech. Od razu ruszyłem w kierunku Tonks, na tyle szybko, na ile byłem w stanie biorąc pod uwagę okoliczności. – Dobre sobie – prychnąłem w reakcji na wygłaszane między kolejnymi napadami rechotu ostrzeżenia; groźna terrorystka, jasne, raczej duży dzieciak. – Uważaj, żebyś nie udusiła się od tego śmiechu – dodałem niby to ostro, z nadąsaniem, choć tak naprawdę i moje usta wyginał uśmiech. Daleko mi było do prawdziwej złości. – Co, nagle już nie jesteś taka odważna? – Próbowałem do niej dopaść; gdybym tylko dostał czarownicę w swoje ręce, bez trudu przeniósłbym na głębiny, odpowiedział pięknym za nadobne... wpierw jednak musiałbym ją dogonić. A to nie było już takie proste. Po chwili daremnych wysiłków ruszyłem więc na brzeg, ku porzuconym tam ubraniom, udając, że zarzuciłem pomysł pościgu i nie zamierzałem się mścić. – Wyłaź, zaraz naprawdę się rozchorujesz i nie będzie miał kto ratować świata – rzuciłem głośno, machnąłem przy tym ręką.
– Coś nie tak? – Nie rozumiałem, dlaczego spogląda na mnie z tą nową, niedookreśloną emocją; wydawało mi się również, że kątem oka dojrzałem mikroruch kobiecych brwi, lecz przecież większość swej uwagi poświęcałem połyskującym w blasku czerwcowego słońca amuletom, równie dobrze mogło mi się to jedynie przewidzieć. – Morskiego smoka? – powtórzyłem po niej powoli, gdy wytłumaczyła, skąd wzięła tę tajemniczą muszlę; próbowałem zyskać pewność, czy na pewno dobrze ją usłyszałem, czy raczej szum uderzających o brzeg fal i igrającego z nami wiatru wypaczył brzmienie wypowiedzianych przez Tonks zgłosek. Teraz już stałem wyprostowany, zaprzestałem przyglądania się intrygującym mnie amuletom, zamiast tego spoglądałem prosto w jej oczy, badawczo, podejrzliwie. Blefowała? Chciała wpuścić mnie w maliny? A może postanowiła zdradzić jedną ze swych bajek? Nim jednak zdołałbym z niej cokolwiek wyczytać, zawiesiła głos i nachyliła się ku mnie, by jeszcze wzmocnić wywołany efekt, podsycić wykazane przeze mnie zaciekawienie. Bezwiednie pochyliłem ku czarownicy głowę, by nie uronić choćby słowa z dalszej części historii. Ponoć... co? Towarzyszyło mi nie tylko napięcie wynikające z chęci poznania tajemnicy, ale i to związane z bliskością kobiety, zdradliwe, wspinające się wzdłuż kręgosłupa, kręg po kręgu. Przełknąłem ślinę, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Dopiero pacnięcie w nos przerwało czar, sprowadziło na ziemię. – Coś mało zgubna ta twoja zguba. Musisz się bardziej postarać, syrenko – mruknąłem tylko; w kąciku mych ust zamajaczył cień uśmiechu. Ale dałem się podejść. Wciąż nie wiedziałem również, czy muszla charakteryzuje się jakimikolwiek magicznymi właściwościami, no, tak poza posiadaniem wartości sentymentalnej.
– Znam. Moją starszą siostrę. Ale nie jestem pewien, czy uraczy mnie ciepłym wywarem, czy raczej zdzieli ścierą przez łeb i powie, żebym się nie mazał. Różnie z nią bywa. – Uśmiech poszerzył się, teraz sięgając również oczu. Jocunda była aniołem, nie raz i nie dwa ratowała mnie z opresji, ale nie sposób odmówić jej charakterku. Cóż, gdyby nie on, pewnie nie zawzięłaby się i nie przeleciała nad Atlantykiem.
Śmiech jednak zaraz ugrzązł mi w gardle, rozbawienie wynikające z wyobrażenia sobie mnie samego w roli przemytnika rozmyło się na wietrze, ulatując z jego silniejszym powiewem gdzieś w siną dal. Nie spodziewałem się takiej odpowiedzi, nonszalancji wynikającej nie tyle z tonu głosu, co raczej doboru słów, którą najpewniej próbowała zamaskować ból, a jeśli nie ból, to inne emocje nijak nie pasujące do niedawnej atmosfery, lekkiej i przyjemnej. Przekroczyła granicę, wsuwając palec w zdobiącą rzemień obrączkę; ja przekroczyłem kolejną, splatając ze sobą nasze dłonie. Czy o to właśnie chodziło? O posypywanie solą wciąż niezasklepionych ran? Odpowiadanie dyskomfortem na dyskomfort? Nie chciałem podążać tą drogą. Szukałem wytchnienia, oddechu, smaku dawnej beztroski. Dlatego właśnie wybierałem bajki, nie zaś wgląd we wspomnienia zamknięcia w Azkabanie. Podobno traciło się tam rozum, odchodziło od zmysłów...
– Tak właśnie mówię. – Bo przecież moje musiało być na wierzchu; nie zraziło mnie bijące od niej politowanie. Nie bałem się przegranej, chociaż wolałbym jej uniknąć, naturalnie. Czy naprawdę myślała, że jest taką dobrą pływaczką? Że dałbym się przegonić mimo różnicy wzrostu, która w tym wypadku powinna działać na mą korzyść...? Znów doszło do zmiany nastroju; oboje postaraliśmy się, by zostawić ból za sobą, zamiast tego wróciliśmy do tematu poruszonego jeszcze przed moim wskoczeniem do morza. Sam temat byłby jednak niczym więcej jak tylko niegroźną zaczepką, dopiero ten kobiecy dotyk – bezwstydny, wędrujący niżej i niżej, a przez to rozbudzający naturalne pragnienia – zmusił mnie do zachowania ciszy, skierował myśli na zgoła odmienne tory. Nie odwracałem wzroku, traktując zachowanie Tonks niejako w formie wyzwania. Które z nas pierwsze przypomni sobie o istnieniu przyzwoitości, zmiesza się, straci rezon. Jednak im głębiej schodziła, tym bardziej się ode mnie odsuwała; szelmutka.
– Myślę, że sama możesz odpowiedzieć sobie na to pytanie – odpowiedziałem tylko; musiałem odchrząknąć, by pozbyć się tej chrypki niewiadomego pochodzenia. Która na pewno nie miała nic wspólnego z dopiero co zakończonym pokazem kokieterii. Zaufałem jej – kładąc na plecach, przymykając oczy. Myślałem, że będziemy dryfować, tak jak zaproponowała. Dotyk poczułem jednak nie na dłoni, a brzuchu. Zaraz później dołączył do niego ucisk, z którym zwykle poradziłbym sobie bez większego problemu, teraz jednak wzięła mnie z zaskoczenia, wykorzystując chwilę słabości. Szarpnąłem się w reakcji na wodę bezlitośnie atakującą nos i usta, machnąłem rękami, byle jak najszybciej wrócić do pionu, odkaszlnąć, wziąć głęboki oddech. Na gacie Merlina, co to miało znaczyć? Odzyskałem grunt pod nogami i przetarłem oczy, próbując odzyskać w ten sposób ostrość widzenia; od strony brzegu dobiegał do mnie nieco przytłumiony śmiech. Jej śmiech. Od razu ruszyłem w kierunku Tonks, na tyle szybko, na ile byłem w stanie biorąc pod uwagę okoliczności. – Dobre sobie – prychnąłem w reakcji na wygłaszane między kolejnymi napadami rechotu ostrzeżenia; groźna terrorystka, jasne, raczej duży dzieciak. – Uważaj, żebyś nie udusiła się od tego śmiechu – dodałem niby to ostro, z nadąsaniem, choć tak naprawdę i moje usta wyginał uśmiech. Daleko mi było do prawdziwej złości. – Co, nagle już nie jesteś taka odważna? – Próbowałem do niej dopaść; gdybym tylko dostał czarownicę w swoje ręce, bez trudu przeniósłbym na głębiny, odpowiedział pięknym za nadobne... wpierw jednak musiałbym ją dogonić. A to nie było już takie proste. Po chwili daremnych wysiłków ruszyłem więc na brzeg, ku porzuconym tam ubraniom, udając, że zarzuciłem pomysł pościgu i nie zamierzałem się mścić. – Wyłaź, zaraz naprawdę się rozchorujesz i nie będzie miał kto ratować świata – rzuciłem głośno, machnąłem przy tym ręką.
nature always wins
Everett Sykes
Zawód : wagabunda
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I'm a free animal, free animal
My heart pitter-patters to the broken sound
You're the only one that can calm me down
My heart pitter-patters to the broken sound
You're the only one that can calm me down
OPCM : 12+1
UROKI : 6
ALCHEMIA : 16 +4
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10 +3
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Usłużnie skłamałam, wykalkulowanie odgrywając prawie że urażoną za to stwierdzenie, że jakby nie miała w zamiarze ani myśli nawet jednej by zażartować z niego. Choć uśmiech na ustach i dopracowanie gestów zdradzały ją całkowicie.
- Szkoda? - powtórzyła po nim, gdy przytłumione słowo dopadło do niej. Jej głowa przesunęła się na lewo a spojrzenie nie odsunęło od niego, kiedy zbliżał się coraz bardziej. Nie ruszyła się, nie uciekła, nie odsunęła spokojnie obserwując ruch jego ręki, patrząc jak palce unoszą zaczepione na jej szyi amulety. Ale nie poświęcając im więcej uwagi - tę skupiła na nim, na jego twarzy, na padających słowach. Runy kojarzyły jej się z Vincentem. Drgnęła lekko kiedy wypuścił z nich pytanie, nie pozwalając by mina jej zrzedła. Zmrużyła lekko oczy kiedy zauważył. Coś nie tak? Wszystko właśnie takie było - nie takie. Zwłaszcza ona. By jeszcze mocniej odciąć od siebie wszystko frywolnie spędzała czas w morzu, odsuwając na bok powrót do domu i im dłużej to trwało tym bardziej wiedziała, że Hannah miała rację. Ale co chwilę znajdowała wymówkę, by przesunąć rozmowę w czasie - na dalej, na później, na kiedyś.
- Potrafisz je robić? - zapytała więc zamiast tego, nie odpowiadając na pytanie wcale. Zwyczajnie dlatego, że nie wiedziała co powiedzieć. Nie chciała mówić o tym, co przemknęło przez jej głowę, a nie wymyśliła niczego, co byłoby lepsze niż pytanie w temacie, który zdawał się go interesować.
- Smoka. - potwierdziła. - Morskiego. - dodała jeszcze rozciągając usta w krótkim uśmiechu. - Był całkiem imponujących rozmiarów. - powiedziała zgodnie z prawdą. Nie musiała kłamać, wspomnienie bestii, którą pokonali nadal majaczyła w jej wspomnieniach wraz ze smakiem, kiedy okazało się, że jest on jadalny. Porzuciła myśli o nim, przesunęła się do snucia historii, kompletnie zmyślonej, nierealnej, ale krótka pauza wraz z gestem przysunęła jego głowę bliżej. Blisko, tak jak chciała. Droczyła się z nim, kusiła go całkowicie świadomie i bez żadnej skruchy. Jasne, niebieskie spojrzenie skrzyżowało się z jego tęczówkami. Na chwilę stających czas, napięte wyczekiwanie, znała ich smak zbyt dobrze. Zburzyła je, niewinnym gestem, krótkim pacnięciem.
- Wszystko działa jak należy. - nie zgodziła się z nim, rozciągając w zadowoleniu usta w uśmiechu. - Gdybym nie była uprzejma ciągnęłabym cię już na dno. - oznajmiła swobodnie z pewnością brzmiącą w wypowiadanym zdaniu. Łaskawie zaznaczając, jak wiele jej właśnie zawdzięczał. Oczywiście, że muszla nie posiadała żadnych właściwości tego typu. Nie słyszała o takiej. Przez chwilę zastanawiała się, czy nie zostawić go z tą niepełną - a może bardziej właściwym byłoby - nieprawdziwą informacją. Wywróciła jednak lekko oczami. - Z tego co słyszałam, wspomaga zaklęcia z białej magii. - oznajmiła więc w końcu zaplatając dłonie na piersi kiedy parsknął dalej z powątpiewaniem pytając o to, czy naprawdę biedakowi nikt nie był w stanie przyrządzić rosołu.
- Jesteś już chyba za stary żeby się mazać. - oznajmiła wzruszając lekko ramionami. - Więc staje po jej stronie. - wybrała, choć nikt jej nie zapraszał do tego wyimaginowanego konfliktu. Milcząco obserwowała uśmiech, który poszerzał się na jej ustach na samo jej wspomnienie. Czy robiła tak samo, gdy myślała o swoich braciach albo Kerstin? Czy jeszcze w ogóle potrafiła? Splamiła wszystkie dobre łączące ich wspomnienia swoim własnym zachowaniem. Swoimi pretensjami. Swoją złością. Swoim żalem.
Stało się. Atmosfera siadła, opadła z łoskotem, roztrzaskała się w ułamku jedynie krótkiej chwili. Czy mogli tego uniknąć? Sama nie wiedziała. Czasem jedno słowo starczało by przekreślić wszystko prawda? A oni, się nie zatrzymali. Ani on, kiedy pytał o tatuaż. Ani ona - kiedy wsuwała palec w obrączke na jego szyi chociaż wiedziała. Zerknęła na ich splecione ręce. Odnajdując słowa, wyrzucając propozycję, nakazując niejako wybór. A gdy wybrał, w tych kwestiach cofnęła się za linię wyznaczoną wcześniej. Próbując powrócić do miejsca, które jeszcze mogło udać nam się odnaleźć. Może. Chyba.
Naznaczone pewnością słowa, chęć zaznaczenia swojego zdania przywołały na jej usta pobłażliwy uśmiech.
- Więc naaaapewno właśnie tak jest. - zgodziła się przeciągając samogłoskę w drugim ze słów, wywracając do tego oczami, nic nie robiąc sobie z tego, że właśnie założył jej porażkę. Wielu ją zakładało patrząc na nią - niewielu mogło pochwalić się zwycięstwem, choć może akurat pływanie, nie należało do dobrze opanowanych przez nią umiejętności - zdecydowanie lepiej radziła sobie z magią.
Nieszkodliwy, nienachalny temat dorastania - czy może wyrastania zawirował obok nich, wraz z jej bezwstydnie ułożoną na jego piersi dłonią, która razem z krótkim słowem sunęła w dół. Uniosła spojrzenie odszukując jego wzrok, rozchylając odrobinę usta, świadomie dźwigając kącik ust ku górze. Przez kilka bić serca otaczał ich jedynie szum fal, cichy obserwator niemego starcia na spojrzenia. Mimowolnie wstrzymała oddech w oczekiwaniu na ruch. Obstawiając w głowie na dwie strony. Powoli sunąc dłonią w dół, nieśpiesznie odciągając palce, by w końcu odsunąć rękę. Ułożyć ją z boku ciała nie odejmując od niego spojrzenia. Powietrze zgęstniało, zrobiło się ciepłe - a może po prostu takie było, pierwsze dni czerwca zalały anglię słońcem. Poruszała się tylko wokół woda. Aż w końcu ruszyli się też oni jeszcze, wracając do miejsca w którym byli chwilę wcześniej. Dźwignęła kącik ust wyżej, kiedy pozwolił jej by sama wybrała odpowiedź. Cóż, czy wybór obu byłby przestępstwem? Jej wargi rozciągnęły się w zadowoleniu. Lubiła decydować, ale nie odpowiedziała mu na głos, patrząc jak poddaje się wodzie zgodnie z jej poleceniem. Biedak, nie był w stanie przewidzieć, że tylko na to czekała. Usta rozciągnęły się jeszcze bardziej, do uśmiechu zapraszając też spojrzenie, gdy jej dłoń znów lądowała na jego torsie. Na chwilę, nie więcej, kilka słów i działanie którego się podjęła potem odsuwając się naprędce. Nie potrafiła postrzymać śmiechu, który wypadł z jej ust. Nie chciała nawet. Po raz pierwszy od dawna czując się choć na chwilę dziwnie lekka. Trzymała ręką brzuch pochylając się lekko. Oczy zasły jej łzami rozbawienia. Wyciągając ręce przed siebie, cofała się, kiedy zaskoczony Jareth ruszył w jej stronę.
- Prawda? - zapytała pokazując mu rząd białych zębów. Zaśmiała się znów, na chwilę odrzucając głowę, stawiając kolejny krok w tył, nieuważnie, na chwilę tracąc równowagę. Odzyskała ją w kilku wyrównujących krokach do tyłu. - Jakbyś mógł zobaczyć własną minę, byś mnie zrozumiał. - odcięła się wskazując na niego palcem. Rozbawienie majaczył na jej twarzy niezmiennie. Ale widocznie starała się utrzymać dystans od niego. Na prowokację padając z jego ust uniosła wyżej brodę i zaplotła dłonie na piersi.
- Jestem super odważna. - odskoczyła do tyłu, kiedy on rzucił się w przód, wypuszczając krótki śmiech. Bo przez chwilę znalazł się niebezpiecznie blisko. - Ale, panie Sykes… - uniosła palec, jakby chciała podzielić się z nim ważną informacją, choć wszystko obejmowało rozbawienie i trudno było szukać w tej chwili powagi. - …znam swoje słabości. I tak się składa, że… - cofnęła się znów. - …wyrwanie się z uścisku większego i z pewnością silniejszego mężczyzny to jedna z nich. - orzekła zatrzymując się kiedy zauważyła że rusza na brzeg. Zmarszczyła odrobinę brwi. - Wygrałam! - krzyknęła za nim, choć nie do końca jasnym było w co grali i w jakiej dziedzinie się mierzyli. Zadowolenie wykwitło na jej twarzy kiedy przesuwała się w wodzie, dotykając tafli wody rękami. Głowa przesunęła się w kierunku Syksa na padające polecenie a brwi powędrowały do góry. Na dworze było ciepło - co nie zdarzało się często w Anglii. Woda pozostawała przyjemnie ochładzająca - tak jak zakładała. Choć jeszcze nie na tyle uprzejma, by można było przebywać w niej godzinami. Jej wargi nabrały już ciemniejszego odcieniu, ale jeszcze nie dygotała. Za to padające polecenie było zaskoczeniem. Wraz z ruchem brwi na twarzy zatrzymała się, spoglądając w jego kierunku. Wydawał jej polecenia? Niedoczekanie.
- Ale maaaamo! - zaprotestowała jak ośmiolatka, której przedwcześnie przerywa się zabawę. - Jeszcze nie dryfowałam. - poskarżyła się marudnym głosem nie ruszając się nawet o krok. - Załatwisz mi rosół od siostry? - zapytała jasne tęczówki przesuwając w jego stronę. Miał rację, ale nie chciała jeszcze wychodzić. Przez chwilę czuła się wolna jak dawnej. Przymknęła powieki wzdychając, odnajdując grunt. Ruszając w kierunku brzegu, bez werwy czy chęci. Posłuchała kogoś, mimo że podświadomie zawsze się buntowała. Może wiedziała, że nie mogła uciec. Ktoś, tak jak mówił, musiał ratować świat. To wybrała, temu się poświęciła. Wiedziała, że powoli powinna ruszać dalej. Nie chciała opuszczać tej plaży, wracać do domu, pracy, codzienności.
Ale przeszłość nie mogła przecież już wrócić.
- Naprawdę wracamy? - spytała go, stawiając kolejny krok w kierunku brzegu. My, choć każde z nich znalazło się tutaj z innej przyczyny, przywędrowało pewnie z innej strony, ale od jakiegoś czasu towarzystwo kogoś niosło ze sobą niewypowiedziany odpoczynek, zamiast winy i ciążącego współczucia. - Hm... ja jeszcze zostanę. - orzekła zatrzymując się w pół kroku. Nie wyjdzie, bo tak powiedział. Nie wyjdzie, żeby przeciągnąć chwilę i wchłonąć uczucia. Przecież nie pochoruje się w kilka minut. Zaplotła dłonie na piersi, robiąc krok w tył.
Zostańmy jeszcze chwilę.
- Szkoda? - powtórzyła po nim, gdy przytłumione słowo dopadło do niej. Jej głowa przesunęła się na lewo a spojrzenie nie odsunęło od niego, kiedy zbliżał się coraz bardziej. Nie ruszyła się, nie uciekła, nie odsunęła spokojnie obserwując ruch jego ręki, patrząc jak palce unoszą zaczepione na jej szyi amulety. Ale nie poświęcając im więcej uwagi - tę skupiła na nim, na jego twarzy, na padających słowach. Runy kojarzyły jej się z Vincentem. Drgnęła lekko kiedy wypuścił z nich pytanie, nie pozwalając by mina jej zrzedła. Zmrużyła lekko oczy kiedy zauważył. Coś nie tak? Wszystko właśnie takie było - nie takie. Zwłaszcza ona. By jeszcze mocniej odciąć od siebie wszystko frywolnie spędzała czas w morzu, odsuwając na bok powrót do domu i im dłużej to trwało tym bardziej wiedziała, że Hannah miała rację. Ale co chwilę znajdowała wymówkę, by przesunąć rozmowę w czasie - na dalej, na później, na kiedyś.
- Potrafisz je robić? - zapytała więc zamiast tego, nie odpowiadając na pytanie wcale. Zwyczajnie dlatego, że nie wiedziała co powiedzieć. Nie chciała mówić o tym, co przemknęło przez jej głowę, a nie wymyśliła niczego, co byłoby lepsze niż pytanie w temacie, który zdawał się go interesować.
- Smoka. - potwierdziła. - Morskiego. - dodała jeszcze rozciągając usta w krótkim uśmiechu. - Był całkiem imponujących rozmiarów. - powiedziała zgodnie z prawdą. Nie musiała kłamać, wspomnienie bestii, którą pokonali nadal majaczyła w jej wspomnieniach wraz ze smakiem, kiedy okazało się, że jest on jadalny. Porzuciła myśli o nim, przesunęła się do snucia historii, kompletnie zmyślonej, nierealnej, ale krótka pauza wraz z gestem przysunęła jego głowę bliżej. Blisko, tak jak chciała. Droczyła się z nim, kusiła go całkowicie świadomie i bez żadnej skruchy. Jasne, niebieskie spojrzenie skrzyżowało się z jego tęczówkami. Na chwilę stających czas, napięte wyczekiwanie, znała ich smak zbyt dobrze. Zburzyła je, niewinnym gestem, krótkim pacnięciem.
- Wszystko działa jak należy. - nie zgodziła się z nim, rozciągając w zadowoleniu usta w uśmiechu. - Gdybym nie była uprzejma ciągnęłabym cię już na dno. - oznajmiła swobodnie z pewnością brzmiącą w wypowiadanym zdaniu. Łaskawie zaznaczając, jak wiele jej właśnie zawdzięczał. Oczywiście, że muszla nie posiadała żadnych właściwości tego typu. Nie słyszała o takiej. Przez chwilę zastanawiała się, czy nie zostawić go z tą niepełną - a może bardziej właściwym byłoby - nieprawdziwą informacją. Wywróciła jednak lekko oczami. - Z tego co słyszałam, wspomaga zaklęcia z białej magii. - oznajmiła więc w końcu zaplatając dłonie na piersi kiedy parsknął dalej z powątpiewaniem pytając o to, czy naprawdę biedakowi nikt nie był w stanie przyrządzić rosołu.
- Jesteś już chyba za stary żeby się mazać. - oznajmiła wzruszając lekko ramionami. - Więc staje po jej stronie. - wybrała, choć nikt jej nie zapraszał do tego wyimaginowanego konfliktu. Milcząco obserwowała uśmiech, który poszerzał się na jej ustach na samo jej wspomnienie. Czy robiła tak samo, gdy myślała o swoich braciach albo Kerstin? Czy jeszcze w ogóle potrafiła? Splamiła wszystkie dobre łączące ich wspomnienia swoim własnym zachowaniem. Swoimi pretensjami. Swoją złością. Swoim żalem.
Stało się. Atmosfera siadła, opadła z łoskotem, roztrzaskała się w ułamku jedynie krótkiej chwili. Czy mogli tego uniknąć? Sama nie wiedziała. Czasem jedno słowo starczało by przekreślić wszystko prawda? A oni, się nie zatrzymali. Ani on, kiedy pytał o tatuaż. Ani ona - kiedy wsuwała palec w obrączke na jego szyi chociaż wiedziała. Zerknęła na ich splecione ręce. Odnajdując słowa, wyrzucając propozycję, nakazując niejako wybór. A gdy wybrał, w tych kwestiach cofnęła się za linię wyznaczoną wcześniej. Próbując powrócić do miejsca, które jeszcze mogło udać nam się odnaleźć. Może. Chyba.
Naznaczone pewnością słowa, chęć zaznaczenia swojego zdania przywołały na jej usta pobłażliwy uśmiech.
- Więc naaaapewno właśnie tak jest. - zgodziła się przeciągając samogłoskę w drugim ze słów, wywracając do tego oczami, nic nie robiąc sobie z tego, że właśnie założył jej porażkę. Wielu ją zakładało patrząc na nią - niewielu mogło pochwalić się zwycięstwem, choć może akurat pływanie, nie należało do dobrze opanowanych przez nią umiejętności - zdecydowanie lepiej radziła sobie z magią.
Nieszkodliwy, nienachalny temat dorastania - czy może wyrastania zawirował obok nich, wraz z jej bezwstydnie ułożoną na jego piersi dłonią, która razem z krótkim słowem sunęła w dół. Uniosła spojrzenie odszukując jego wzrok, rozchylając odrobinę usta, świadomie dźwigając kącik ust ku górze. Przez kilka bić serca otaczał ich jedynie szum fal, cichy obserwator niemego starcia na spojrzenia. Mimowolnie wstrzymała oddech w oczekiwaniu na ruch. Obstawiając w głowie na dwie strony. Powoli sunąc dłonią w dół, nieśpiesznie odciągając palce, by w końcu odsunąć rękę. Ułożyć ją z boku ciała nie odejmując od niego spojrzenia. Powietrze zgęstniało, zrobiło się ciepłe - a może po prostu takie było, pierwsze dni czerwca zalały anglię słońcem. Poruszała się tylko wokół woda. Aż w końcu ruszyli się też oni jeszcze, wracając do miejsca w którym byli chwilę wcześniej. Dźwignęła kącik ust wyżej, kiedy pozwolił jej by sama wybrała odpowiedź. Cóż, czy wybór obu byłby przestępstwem? Jej wargi rozciągnęły się w zadowoleniu. Lubiła decydować, ale nie odpowiedziała mu na głos, patrząc jak poddaje się wodzie zgodnie z jej poleceniem. Biedak, nie był w stanie przewidzieć, że tylko na to czekała. Usta rozciągnęły się jeszcze bardziej, do uśmiechu zapraszając też spojrzenie, gdy jej dłoń znów lądowała na jego torsie. Na chwilę, nie więcej, kilka słów i działanie którego się podjęła potem odsuwając się naprędce. Nie potrafiła postrzymać śmiechu, który wypadł z jej ust. Nie chciała nawet. Po raz pierwszy od dawna czując się choć na chwilę dziwnie lekka. Trzymała ręką brzuch pochylając się lekko. Oczy zasły jej łzami rozbawienia. Wyciągając ręce przed siebie, cofała się, kiedy zaskoczony Jareth ruszył w jej stronę.
- Prawda? - zapytała pokazując mu rząd białych zębów. Zaśmiała się znów, na chwilę odrzucając głowę, stawiając kolejny krok w tył, nieuważnie, na chwilę tracąc równowagę. Odzyskała ją w kilku wyrównujących krokach do tyłu. - Jakbyś mógł zobaczyć własną minę, byś mnie zrozumiał. - odcięła się wskazując na niego palcem. Rozbawienie majaczył na jej twarzy niezmiennie. Ale widocznie starała się utrzymać dystans od niego. Na prowokację padając z jego ust uniosła wyżej brodę i zaplotła dłonie na piersi.
- Jestem super odważna. - odskoczyła do tyłu, kiedy on rzucił się w przód, wypuszczając krótki śmiech. Bo przez chwilę znalazł się niebezpiecznie blisko. - Ale, panie Sykes… - uniosła palec, jakby chciała podzielić się z nim ważną informacją, choć wszystko obejmowało rozbawienie i trudno było szukać w tej chwili powagi. - …znam swoje słabości. I tak się składa, że… - cofnęła się znów. - …wyrwanie się z uścisku większego i z pewnością silniejszego mężczyzny to jedna z nich. - orzekła zatrzymując się kiedy zauważyła że rusza na brzeg. Zmarszczyła odrobinę brwi. - Wygrałam! - krzyknęła za nim, choć nie do końca jasnym było w co grali i w jakiej dziedzinie się mierzyli. Zadowolenie wykwitło na jej twarzy kiedy przesuwała się w wodzie, dotykając tafli wody rękami. Głowa przesunęła się w kierunku Syksa na padające polecenie a brwi powędrowały do góry. Na dworze było ciepło - co nie zdarzało się często w Anglii. Woda pozostawała przyjemnie ochładzająca - tak jak zakładała. Choć jeszcze nie na tyle uprzejma, by można było przebywać w niej godzinami. Jej wargi nabrały już ciemniejszego odcieniu, ale jeszcze nie dygotała. Za to padające polecenie było zaskoczeniem. Wraz z ruchem brwi na twarzy zatrzymała się, spoglądając w jego kierunku. Wydawał jej polecenia? Niedoczekanie.
- Ale maaaamo! - zaprotestowała jak ośmiolatka, której przedwcześnie przerywa się zabawę. - Jeszcze nie dryfowałam. - poskarżyła się marudnym głosem nie ruszając się nawet o krok. - Załatwisz mi rosół od siostry? - zapytała jasne tęczówki przesuwając w jego stronę. Miał rację, ale nie chciała jeszcze wychodzić. Przez chwilę czuła się wolna jak dawnej. Przymknęła powieki wzdychając, odnajdując grunt. Ruszając w kierunku brzegu, bez werwy czy chęci. Posłuchała kogoś, mimo że podświadomie zawsze się buntowała. Może wiedziała, że nie mogła uciec. Ktoś, tak jak mówił, musiał ratować świat. To wybrała, temu się poświęciła. Wiedziała, że powoli powinna ruszać dalej. Nie chciała opuszczać tej plaży, wracać do domu, pracy, codzienności.
Ale przeszłość nie mogła przecież już wrócić.
- Naprawdę wracamy? - spytała go, stawiając kolejny krok w kierunku brzegu. My, choć każde z nich znalazło się tutaj z innej przyczyny, przywędrowało pewnie z innej strony, ale od jakiegoś czasu towarzystwo kogoś niosło ze sobą niewypowiedziany odpoczynek, zamiast winy i ciążącego współczucia. - Hm... ja jeszcze zostanę. - orzekła zatrzymując się w pół kroku. Nie wyjdzie, bo tak powiedział. Nie wyjdzie, żeby przeciągnąć chwilę i wchłonąć uczucia. Przecież nie pochoruje się w kilka minut. Zaplotła dłonie na piersi, robiąc krok w tył.
Zostańmy jeszcze chwilę.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
– Potrafię – przytaknąłem bez cienia zawahania. W moim głosie na próżno byłoby jednak szukać przesadnej dumy; nie lubiłem się przechwalać, bo i nie było czym. Na naukę fachu poświęciłem wiele długich lat, podejrzewałem, że każdy, kto odnalazłby w sobie wystarczająco dużo siły i samozaparcia, potrafiłby osiągnąć podobny poziom wprawy. Jeśli nie wyższy. Czasem wpadałem w pułapkę rutyny, w kółko powtarzałem znajome, sprawdzone rozwiązania, zamiast eksperymentować i przesuwać granice posiadanej wiedzy. – A co, chciałabyś dołożyć coś nowego do swojej kolekcji? Pamiętaj tylko, że nie ma sensu nosić kilku jednocześnie, wzajemnie zakłócają swoje działanie. – Bo przecież musiałem o tym wspomnieć – bezwiednie, odruchowo, z przyzwyczajenia – chociaż nie zrobiła nic, co mogłoby sugerować, że nie zna zasad rządzących działaniem talizmanów. Musiałem przy tym przyznać, że prawie skutecznie odwróciła moją uwagę, utrzymując ją na torach znajomego rzemiosła. Prawie, bo mimo wszystko zauważyłem, że moje przelane w słowa zaciekawienie zostało pozostawione bez odpowiedzi. Najwidoczniej nie chciała zdradzać się ze swymi myślami.
– Smoka. Morskiego. – No tak, w sumie czym ja się dziwiłem? Normalna sprawa. Spotykało się takie na każdym kroku. Niewiarygodne, że nie dostrzegliśmy jeszcze żadnego tutaj, w zatoce Morecambe. – Dziwne, że nie uciekł przed tobą w popłochu. Ale to gratuluję ubicia tej bestii. Powinnaś zacząć posługiwać się jakimś fikuśnym przydomkiem... Justine Tonks, Pogromczyni Smoków! – Nie wierzyłem jej. Nie z powodu mikrej postury czarownicy, w końcu ustaliliśmy już, że w niewielkim ciele może drzemać największy z talentów, a z racji równego niemalże zeru prawdopodobieństwa spotkania takiego akurat gada. Gdzie i kiedy miałoby do tego dojść? Czy naprawdę nie dotarłyby do mnie żadne plotki? Ile bym dał, by stanąć z taką wspaniałą, a przy tym onieśmielającą istotą twarzą w twarz, pyskiem w pysk. Inna sprawa, że najpewniej skończyłbym marnie, a tym samym osierocił nie tylko Jarvisa, ale i garboroga Wilfreda. – W takim razie dziękuję, że mnie oszczędziłaś... Justine Litościwa? – zaproponowałem nową wersję tytułu, kiedy już odnalazła dłonią mój nos, wybudziła z rzuconego podstępnie czaru. Bawiła się ze mną, badając reakcje na poszczególne zachowania i gesty, nie miałem względem tego najmniejszych wątpliwości, lecz postępowała w sposób na tyle niewinny – przynajmniej tak myślałem – że nie czułem się jak wtedy, w Norwegii, złapany w sidła zakłamanej wiedźmy. I chwała za to Merlinowi, inaczej zapewne wyleciałbym z tej wody niczym oparzony. – Naprawdę? Ciekawe. – W zadumie podrapałem się po pokrytym zarostem policzku, odnotowując w pamięci efekt magii zaklętej w tajemniczej muszli. Czy było takich więcej? Zastanawiające, jak wiele mogłem się jeszcze nauczyć.
Zaraz jednak nasza wymiana zdań zboczyła na temat potencjalnego przeziębienia, a także idącego z nim w parze rosołu. Że co? Że byłem za stary? – Łał – podsumowałem z niedowierzaniem, a brwi podjechały mi do góry, niejako rozbrojony tym, jak szybko doszło do nawiązania sojuszu między Tonks, a Jocundą, o której pewnie słyszała, ale której nie miała szansy osobiście poznać. – No nie wierzę. Kobiety się przeciwko mnie zmawiają. – To by wiele wyjaśniało, tak w gruncie rzeczy. Te wszystkie niepowodzenia związane z kontaktami z płcią przeciwną. Byłem ofiarą zakrojonego na mniejszą lub większą skalę spisku! Podszyty rozbawieniem uśmiech bez przerwy błądził po moich ustach, zupełnie jak gdyby został do nich przytwierdzony Zaklęciem Trwałego Przylepca. Jednak wystarczyło jedno nieopatrznie zadane pytanie, jeden nieostrożny ruch, by obrócić w niwecz dotychczasową lekkość. Swoboda, z którą przerzucaliśmy się kolejnymi uwagami, zgasła jak płomień stłumiony bliskością gasidła. Wciąż jednak nie traciłem nadziei. Od słowa do słowa, próbowaliśmy rozpalić tamto przyjemne napięcie na nowo. Spychając Azkaban i Norwegię gdzieś na bok, z dala od naszej uwagi. Mogłem się założyć, że te wspomnienia nigdy nie znikną, co najwyżej wyblakną i pokryją się kurzem, na pewno jednak powinniśmy nauczyć się z nimi żyć. W taki czy inny sposób.
Z tego powodu włożyłem w swoją wypowiedź więcej stanowczości oraz przekory, usilnie dążąc ku temu, co było; jak gdyby samo zrobienie dobrej miny do złej gry mogło zatrzeć złe wrażenie, zmyć z języka posmak goryczy. I wcale nie zdziwiła mnie reakcja Justine; wywrócenie oczami, wymowne przeciągnięcie początku wypowiedzi. Przecież nie przyznałaby mi racji, no nie? Za żadne skarby świata. Nie myślałem o tym długo, skutecznie odwróciła uwagę dłonią – mokrą, chłodną, drobną – którą bez skrępowania przytknęła do mojej klatki piersiowej, a później przeniosła niżej, i jeszcze niżej... Nawet nie drgnąłem, obejmując czarownicę zabarwionym niedookreśloną emocją wzrokiem. Jak daleko była w stanie się posunąć? Jak wiele granic już przekroczyła, odkąd wkroczyła w dorosłość i porzuciła rządzące społeczeństwem zasady?
Bezwiednie poprawiłem opierającą się o skórę obrączkę, mokry rzemień, nim przystałbym na propozycję Tonks, by spróbować podryfować. Zapomnieć o wszystkim wokół, zamknąć oczy, pozwolić falom to wznosić się, to opadać, w rytm obranej przez morze melodii. Było w tym coś kuszącego, choć nadal, gdzieś z tyłu głowy, pamiętałem o czekających na mnie obowiązkach i potencjalnym zagrożeniu, które mogło czaić się opodal, między drzewami albo za domem należącym niegdyś do Brownów. Położyłem się więc na wodzie, nie przeczuwając nawet nadciągającej tragedii.
– Ta, na pewno – prychnąłem niemalże niczym rozjuszony kocur, gdy swoje napady śmiechu – musiałem przyznać, w pewnym stopniu zaraźliwego – zrzuciła na karb mojej miny. A jaką miałem robić, gdy dopuściła się tej przeokropnej zbrodni? Najpierw uśpiła czujność, a później dopuściła, by woda gwałtem wlała mi się do nosa i ust. Przystanąłem jedynie na chwilę, by spróbować wytrzepać zalegającą w uszach ciecz, przerwa ta nie trwała jednak długo. Im szerzej się uśmiechała, im bardziej była z siebie zadowolona, tym mocniej chciałem dorwać ją w swe ręce. Nie żeby zrobić jej jakąś krzywdę, oczywiście, że nie. Ale powinna posmakować swego lekarstwa, podryfować, zanurzyć wbrew woli. Musiała jednak wiedzieć, co chodzi mi po głowie, bo stale trzymała się na bezpieczny dystans, poza zasięgiem łap, raz po raz zataczając to ze śmiechu, to z powodu nierówności podłoża. – Jesteś, a uciekasz przed bezbronnym, osłabionym niedawnym atakiem facetem! – sapnąłem, znów rzucając się do przodu, nadaremno. Odskoczyła na bok, nim zdołałbym ją choćby musnąć palcem. Ciągle roześmiana, szczerze rozbawiona czy to moim zaskoczeniem, czy nieudolnym pościgiem. Może to i lepiej. Że zapomniała o całym świecie. – Ach, bo to była jakaś gra? – zdziwiłem się na pokaz, idąc już w stronę brzegu; sam nie wiedziałem jeszcze, co zrobię zaraz, czy wysuszę się i ubiorę, czy raczej spróbuję wykorzystać okazję, wyczekać aż Tonks znajdzie się po prostu bliżej, a wtedy przypuścić kolejny atak. Sięgnąłem po koszulę, powoli, leniwie, jednocześnie spoglądając w kierunku wciąż taplającej się w wodzie czarownicy. Chciałem sprawdzić, co robi, jak zareagowała na to polecenie. Spodziewałem się oporu – nie mieliśmy ze sobą do czynienia szczególnie dużo, ale zdążyłem się już przekonać, że bywała uparta jak osioł – lecz nie tytułu, którym zostałem ochrzczony. – Mamo? No serio, ze wszystkich określeń, jakich mogłaś użyć... – Załamałem ręce, próbując zamaskować pełen niedowierzania uśmiech. To było tak absurdalne, że aż zabawne. – Nie dryfowałaś na własne życzenie, młoda damo. – Pogroziłem jej palcem, próbując odegrać nową rolę możliwie jak najlepiej. – Z rosołem to sama wiesz, może być trudno. – Sama dopiero co mówiła, że byłem za stary na mazanie się, a Jocunda nie powinna się nade mną rozczulać. I widziałem, że Justine nawet posłuchała, przynajmniej z początku, robiąc jeden krok do przodu, a później drugi; niechętnie, jak nadąsana dziewczynka, której rodzice psują najlepszą z możliwych zasad swoim nudnym rozsądkiem. Czy naprawdę wracamy? My? Już nie osobno, a razem. Nie musiałem jednak czekać długo, a obudził się w niej bunt. Przystanęła na płyciźnie, dla podkreślenia efektu splatając na piersi ramiona, dałbym też uciąć sobie rękę, że zadarła przy tym podbródek do góry, wyzywająco, zaczepnie.
Westchnąłem, odrzucając koszulę na kamienie brzegu.
– No to kładź się, śmiało. Chciałaś dryfować, prawda? – Udawałem kapitulację, znów mocząc stopy w wodzie, a później i łydki, całe nogi. Wzdłuż kręgosłupa przebiegł dreszcz wywołany kolejnym podmuchem wiatru. Nim jednak zdołałbym podejść bliżej – albo raczej ona przede mną umknąć – nabrałem wody w dłonie. Może nie byłem w stanie dopaść do niej, była na to zbyt czujna, ale zawsze zostawało ochlapywanie na odległość. Niewiele później zanurzyłem całe ramiona, by siłą wymachu wzburzyć pobliskie fale, skierować je w stronę Tonks. – I co, nadal chcesz tu zostać dłużej? – zagaiłem z zadyszką, kiedy już przypuściłem kilka podobnych ataków.
– Smoka. Morskiego. – No tak, w sumie czym ja się dziwiłem? Normalna sprawa. Spotykało się takie na każdym kroku. Niewiarygodne, że nie dostrzegliśmy jeszcze żadnego tutaj, w zatoce Morecambe. – Dziwne, że nie uciekł przed tobą w popłochu. Ale to gratuluję ubicia tej bestii. Powinnaś zacząć posługiwać się jakimś fikuśnym przydomkiem... Justine Tonks, Pogromczyni Smoków! – Nie wierzyłem jej. Nie z powodu mikrej postury czarownicy, w końcu ustaliliśmy już, że w niewielkim ciele może drzemać największy z talentów, a z racji równego niemalże zeru prawdopodobieństwa spotkania takiego akurat gada. Gdzie i kiedy miałoby do tego dojść? Czy naprawdę nie dotarłyby do mnie żadne plotki? Ile bym dał, by stanąć z taką wspaniałą, a przy tym onieśmielającą istotą twarzą w twarz, pyskiem w pysk. Inna sprawa, że najpewniej skończyłbym marnie, a tym samym osierocił nie tylko Jarvisa, ale i garboroga Wilfreda. – W takim razie dziękuję, że mnie oszczędziłaś... Justine Litościwa? – zaproponowałem nową wersję tytułu, kiedy już odnalazła dłonią mój nos, wybudziła z rzuconego podstępnie czaru. Bawiła się ze mną, badając reakcje na poszczególne zachowania i gesty, nie miałem względem tego najmniejszych wątpliwości, lecz postępowała w sposób na tyle niewinny – przynajmniej tak myślałem – że nie czułem się jak wtedy, w Norwegii, złapany w sidła zakłamanej wiedźmy. I chwała za to Merlinowi, inaczej zapewne wyleciałbym z tej wody niczym oparzony. – Naprawdę? Ciekawe. – W zadumie podrapałem się po pokrytym zarostem policzku, odnotowując w pamięci efekt magii zaklętej w tajemniczej muszli. Czy było takich więcej? Zastanawiające, jak wiele mogłem się jeszcze nauczyć.
Zaraz jednak nasza wymiana zdań zboczyła na temat potencjalnego przeziębienia, a także idącego z nim w parze rosołu. Że co? Że byłem za stary? – Łał – podsumowałem z niedowierzaniem, a brwi podjechały mi do góry, niejako rozbrojony tym, jak szybko doszło do nawiązania sojuszu między Tonks, a Jocundą, o której pewnie słyszała, ale której nie miała szansy osobiście poznać. – No nie wierzę. Kobiety się przeciwko mnie zmawiają. – To by wiele wyjaśniało, tak w gruncie rzeczy. Te wszystkie niepowodzenia związane z kontaktami z płcią przeciwną. Byłem ofiarą zakrojonego na mniejszą lub większą skalę spisku! Podszyty rozbawieniem uśmiech bez przerwy błądził po moich ustach, zupełnie jak gdyby został do nich przytwierdzony Zaklęciem Trwałego Przylepca. Jednak wystarczyło jedno nieopatrznie zadane pytanie, jeden nieostrożny ruch, by obrócić w niwecz dotychczasową lekkość. Swoboda, z którą przerzucaliśmy się kolejnymi uwagami, zgasła jak płomień stłumiony bliskością gasidła. Wciąż jednak nie traciłem nadziei. Od słowa do słowa, próbowaliśmy rozpalić tamto przyjemne napięcie na nowo. Spychając Azkaban i Norwegię gdzieś na bok, z dala od naszej uwagi. Mogłem się założyć, że te wspomnienia nigdy nie znikną, co najwyżej wyblakną i pokryją się kurzem, na pewno jednak powinniśmy nauczyć się z nimi żyć. W taki czy inny sposób.
Z tego powodu włożyłem w swoją wypowiedź więcej stanowczości oraz przekory, usilnie dążąc ku temu, co było; jak gdyby samo zrobienie dobrej miny do złej gry mogło zatrzeć złe wrażenie, zmyć z języka posmak goryczy. I wcale nie zdziwiła mnie reakcja Justine; wywrócenie oczami, wymowne przeciągnięcie początku wypowiedzi. Przecież nie przyznałaby mi racji, no nie? Za żadne skarby świata. Nie myślałem o tym długo, skutecznie odwróciła uwagę dłonią – mokrą, chłodną, drobną – którą bez skrępowania przytknęła do mojej klatki piersiowej, a później przeniosła niżej, i jeszcze niżej... Nawet nie drgnąłem, obejmując czarownicę zabarwionym niedookreśloną emocją wzrokiem. Jak daleko była w stanie się posunąć? Jak wiele granic już przekroczyła, odkąd wkroczyła w dorosłość i porzuciła rządzące społeczeństwem zasady?
Bezwiednie poprawiłem opierającą się o skórę obrączkę, mokry rzemień, nim przystałbym na propozycję Tonks, by spróbować podryfować. Zapomnieć o wszystkim wokół, zamknąć oczy, pozwolić falom to wznosić się, to opadać, w rytm obranej przez morze melodii. Było w tym coś kuszącego, choć nadal, gdzieś z tyłu głowy, pamiętałem o czekających na mnie obowiązkach i potencjalnym zagrożeniu, które mogło czaić się opodal, między drzewami albo za domem należącym niegdyś do Brownów. Położyłem się więc na wodzie, nie przeczuwając nawet nadciągającej tragedii.
– Ta, na pewno – prychnąłem niemalże niczym rozjuszony kocur, gdy swoje napady śmiechu – musiałem przyznać, w pewnym stopniu zaraźliwego – zrzuciła na karb mojej miny. A jaką miałem robić, gdy dopuściła się tej przeokropnej zbrodni? Najpierw uśpiła czujność, a później dopuściła, by woda gwałtem wlała mi się do nosa i ust. Przystanąłem jedynie na chwilę, by spróbować wytrzepać zalegającą w uszach ciecz, przerwa ta nie trwała jednak długo. Im szerzej się uśmiechała, im bardziej była z siebie zadowolona, tym mocniej chciałem dorwać ją w swe ręce. Nie żeby zrobić jej jakąś krzywdę, oczywiście, że nie. Ale powinna posmakować swego lekarstwa, podryfować, zanurzyć wbrew woli. Musiała jednak wiedzieć, co chodzi mi po głowie, bo stale trzymała się na bezpieczny dystans, poza zasięgiem łap, raz po raz zataczając to ze śmiechu, to z powodu nierówności podłoża. – Jesteś, a uciekasz przed bezbronnym, osłabionym niedawnym atakiem facetem! – sapnąłem, znów rzucając się do przodu, nadaremno. Odskoczyła na bok, nim zdołałbym ją choćby musnąć palcem. Ciągle roześmiana, szczerze rozbawiona czy to moim zaskoczeniem, czy nieudolnym pościgiem. Może to i lepiej. Że zapomniała o całym świecie. – Ach, bo to była jakaś gra? – zdziwiłem się na pokaz, idąc już w stronę brzegu; sam nie wiedziałem jeszcze, co zrobię zaraz, czy wysuszę się i ubiorę, czy raczej spróbuję wykorzystać okazję, wyczekać aż Tonks znajdzie się po prostu bliżej, a wtedy przypuścić kolejny atak. Sięgnąłem po koszulę, powoli, leniwie, jednocześnie spoglądając w kierunku wciąż taplającej się w wodzie czarownicy. Chciałem sprawdzić, co robi, jak zareagowała na to polecenie. Spodziewałem się oporu – nie mieliśmy ze sobą do czynienia szczególnie dużo, ale zdążyłem się już przekonać, że bywała uparta jak osioł – lecz nie tytułu, którym zostałem ochrzczony. – Mamo? No serio, ze wszystkich określeń, jakich mogłaś użyć... – Załamałem ręce, próbując zamaskować pełen niedowierzania uśmiech. To było tak absurdalne, że aż zabawne. – Nie dryfowałaś na własne życzenie, młoda damo. – Pogroziłem jej palcem, próbując odegrać nową rolę możliwie jak najlepiej. – Z rosołem to sama wiesz, może być trudno. – Sama dopiero co mówiła, że byłem za stary na mazanie się, a Jocunda nie powinna się nade mną rozczulać. I widziałem, że Justine nawet posłuchała, przynajmniej z początku, robiąc jeden krok do przodu, a później drugi; niechętnie, jak nadąsana dziewczynka, której rodzice psują najlepszą z możliwych zasad swoim nudnym rozsądkiem. Czy naprawdę wracamy? My? Już nie osobno, a razem. Nie musiałem jednak czekać długo, a obudził się w niej bunt. Przystanęła na płyciźnie, dla podkreślenia efektu splatając na piersi ramiona, dałbym też uciąć sobie rękę, że zadarła przy tym podbródek do góry, wyzywająco, zaczepnie.
Westchnąłem, odrzucając koszulę na kamienie brzegu.
– No to kładź się, śmiało. Chciałaś dryfować, prawda? – Udawałem kapitulację, znów mocząc stopy w wodzie, a później i łydki, całe nogi. Wzdłuż kręgosłupa przebiegł dreszcz wywołany kolejnym podmuchem wiatru. Nim jednak zdołałbym podejść bliżej – albo raczej ona przede mną umknąć – nabrałem wody w dłonie. Może nie byłem w stanie dopaść do niej, była na to zbyt czujna, ale zawsze zostawało ochlapywanie na odległość. Niewiele później zanurzyłem całe ramiona, by siłą wymachu wzburzyć pobliskie fale, skierować je w stronę Tonks. – I co, nadal chcesz tu zostać dłużej? – zagaiłem z zadyszką, kiedy już przypuściłem kilka podobnych ataków.
nature always wins
Everett Sykes
Zawód : wagabunda
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I'm a free animal, free animal
My heart pitter-patters to the broken sound
You're the only one that can calm me down
My heart pitter-patters to the broken sound
You're the only one that can calm me down
OPCM : 12+1
UROKI : 6
ALCHEMIA : 16 +4
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10 +3
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Spodziewała się tej odpowiedzi. Trudno było oczekiwać innej, kiedy z zapałem i widocznym zainteresowaniem - a może i bez pytania zajął się tym bardziej niż nią samą. Kącik jej ust uniósł się ku górze. A uśmiech rozciągnął się na kolejno padające słowa. Brwi uniosły się w prawie niedowierzającym geście, zaraz opadły kiedy zmrużyła lekko oczy.
- Zaskocz mnie. - wyzwała go w końcu odpowiadając i nie na zawieszone między nimi pytanie. Przekrzywiła odrobinę głowę. - Sam wybierz taki, który twoim zdaniem będzie najlepszy. Przyjmujesz zlecenie? - zapytała unosząc odrobinę brodę. Talizmany… artefakty. Niektóre nosiła z przyzwyczajenia. Była sceptyczna co do ich prawdziwej mocy, ale zawsze je zabierała, były właśnie tym - nośnikiem może wiary, a może mocy.
Wiedziała, że jej nie wierzy. Cóż, historia nie mogła brzmieć na prawdziwą, kiedy w ten sposób go ją przedstawiła prawie przywłaszczając sobie fakt jego pokonania, kiedy w końcu - nie zrobiła tego sama. Uśmiechała się jednak lekko, kiedy składał jej gratulacje, by pokazać rząd zębów, kiedy nazwał ją Pogromczynią smoków. Zgięła się w pół, żeby skłonić się jak jeden z wyimaginowanych rycerzy.
- Znaj mą litość puchu marny. - odpowiedziała mu z manierą machnąwszy ręką, odwracając głowę dumnie w bok, jakby już samo jej spojrzenie mogło być największą nagrodą. Bawiła się, kusiła, nęciła, testowała. Może nie powinna. Na pewno nie powinna, kiedy nadal nie zabrała się do rozmowy z Vincentem. Ale początek czerwca był ciężki, lżejszy wcale nie będzie. Chciała oddechu, potrzebowała go prawie desperacko zaczynając dusić się pod tym, co przygniatało ją zewsząd. A on… on nic nie wiedział. Dołączył i został. Na chwilę, na ułamek w życiu niewiele warty. Nic więcej. Tyle jej wystarczy. Potem sama znów poniesienie wszystko. Zerknęła ku niemu po wypowiedzianej informacji unosząc lekko jedną z brwi. Patrząc jak drapie się po brodzie. Odrzuciła przyjęta pozę, znała to spojrzenie, które rozpatrywało już inne możliwości, przyczyny i skutki.
- Nie płacz Jareth, podzielę się z tobą swoją porcją. - zaproponowała wspaniałomyślnie zbliżając się, przekraczając granicę, a potem razem wyłożyli się na prostej drodze wtykając palce pomiędzy zamykane drzwi. Nic dziwnego, że miału spuchnąć trochę. Podnieśli się jednak, próbując wrócić do siebie sprzed kilku chwil. Wystarczyło tylko… założyć właściwą maskę, czyż nie? A Azkaban zdawał się odległym cierpieniem w porównaniu z tym, które nadal żarzyło się pustką wewnątrz niej samej. Dlatego posunęła się dalej, może z głupoty, może z przekory, a może potrzeby by zepsuć wszystko co było wokół niej. Może zwyczajnie kiedyś lubiła flirt, naginanie zasad, brak wielkich słów i obietnic. Krótkie chwile, ulotne momenty, nie znaczące nic więcej. Więcej, nie potrze… nie powinna mieć. Wzrok przesunął się z sunących w dół palcy, na jego oczy, twarz, patrząc, szukając, czekając, rzucając wyzwanie i łapiąc momenty. Ale on stał. Stał prawie niewzruszony, prawie - a może aż za? Co znaczyło spojrzenie, którym na nią patrzył? Co o niej sądził? I… czy obchodziło ją to?
Nie bardzo. Za chwilę zniknie. Znikną oboje, wrócą do swojego życia.
- Na pewno! - potwierdziła kiedy śmiech wypadł przez jej usta wcześniej, kiedy uniosła rękę żeby zetrzeć łzę która wchłonęła nagle. To było takie lekkie. Takie wolne. Pozbawione ciężarów. Swobodne. Chwilowe. Ulotne. - Taktycznie się wycofuje! - odkrzyknęła mu, odskakując w bok. - To znacząca różnica. - orzekła z powagą unosząc brodę. Nie była przecież tchórzem. Usta wyginał jej nieskrępowany uśmiech.
- Oczywiście, że tak. I przegrałeś z kretesem. Było zdecydować się na wyścig. - poradziła całkowicie teatralnie dumna z siebie, prezentując znów rząd białych zębów. Uśmiech, który tym razem zahaczał nawet o oczy. Które wędrowały za nim, kiedy wychodził na brzeg po przegranej walce.
- …to jest najlepsze, Justine. Wiem, wiem, nie musiałeś tego mówić. - dokończyła za niego prostując się dumnie i lekceważąco machając ręką na pochwałę niby od niego, ale tą sprawioną samą sobie. Kolejnych słów nie spodziewała się całkiem. Dlatego jej brwi uniosły się w zaskoczeniu a kilka sekund później parsknęła śmiechem zwijając się w pół. - Jesteś uroczą mamą. - wypadło gdzieś spomiędzy ust kiedy zanosiła się śmiechem. Ale przez sielankę zaczynał przebijać się rozsądek. Rozsądek, który wędrował z realnością, powagą, ciężarem, który został na brzegu a do którego zbliżała się z każdym krokiem czując, jak coś mocno buntuje się w środku niej w końcu włażąc na zewnątrz. Nieodpowiednie, dziecinne, nieproszone. Zostaje. Postanowiła. Jeszcze trochę, chwilę, zanim wróci na brzeg i wróci do życia. Cofnęła się, sądząc, że Everett nie wróci do niej kontynuując to, co zaczął. Jej brew drgnęła, kiedy odrzucił koszulę na brzeg. Nienachalne zaskoczenie dołączyło do unoszonej drugiej z brwi.
- Chciałam. - potwierdziła widocznie zadowolona, ale i zdziwiona, że wracał do wody. Nie ułożyła się na wodzie patrząc jednak trochę podejrzliwie. Zmrużyła oczy. A kiedy woda zalała ją kroplami z niebo w pierwszej chwili otworzyła w oburzeniu wargi. By nie pozostać długo dłużną i sama przepuściła atak zaczynając się śmiać. Zdyszała się trochę tym machaniem rękami. Ale oczy rozświetlały iskry a wargi obejmował uśmiech. A kiedy pytanie pojawiło się między nimi odchyliła głowę do tyłu, zadzierając ją mocno, spoglądając w niebo, łapiąc oddech.
- Mogłabym nie ruszać się stąd w ogóle. - odpowiedziała ku niebu. Ale to nie było opcją. Za długo była już w jednym miejscu. Tyle musiało jej wystarczyć na kolejne dni, może miesiące. Poza wodą, nadal czekała walka. Opuściła głowę spoglądając na Jaretha. Jej wargi uniosły się, ale nie pozostając w górze na dłóżej. Krótko, trochę jakby już tęskniła za tym, czego mieć naprawdę nie mogła by chwilę później znaleźć się już na brzegu osuszając się zaklęciem i wciągając spodnie. Ubrana odrzuciła włosy do tyłu spoglądając na Jaretha. Uniosła ręce do talizmanów wyciągając z nich muszlę. Rzuciła ją w jego stronę.
- Widziałam że skręca cię, żeby przyjrzeć jej się bliżej. Jest twoja. - powiedziała, unosząc kącik ust ku górze. Nie dała mu nic wtrącić. - Zachowuj się i trzymaj z dala od problemów. - powiedziała, choć sama była największym z nich. Zrobiła kilka kroków tyłem naprzód, by unieść rękę chwilę przed tym, jak zniknęła nie czekając na to co ma do powiedzenia.
Nic innego nie mogło paść, nie powinno, nie było potrzebne.
Krótka anomalia od codzienności.
Nie więcej i nie mniej.
| ztx2
Przekazuję Everetowi: muszla magicznej skrępy (+1 do opcm)
- Zaskocz mnie. - wyzwała go w końcu odpowiadając i nie na zawieszone między nimi pytanie. Przekrzywiła odrobinę głowę. - Sam wybierz taki, który twoim zdaniem będzie najlepszy. Przyjmujesz zlecenie? - zapytała unosząc odrobinę brodę. Talizmany… artefakty. Niektóre nosiła z przyzwyczajenia. Była sceptyczna co do ich prawdziwej mocy, ale zawsze je zabierała, były właśnie tym - nośnikiem może wiary, a może mocy.
Wiedziała, że jej nie wierzy. Cóż, historia nie mogła brzmieć na prawdziwą, kiedy w ten sposób go ją przedstawiła prawie przywłaszczając sobie fakt jego pokonania, kiedy w końcu - nie zrobiła tego sama. Uśmiechała się jednak lekko, kiedy składał jej gratulacje, by pokazać rząd zębów, kiedy nazwał ją Pogromczynią smoków. Zgięła się w pół, żeby skłonić się jak jeden z wyimaginowanych rycerzy.
- Znaj mą litość puchu marny. - odpowiedziała mu z manierą machnąwszy ręką, odwracając głowę dumnie w bok, jakby już samo jej spojrzenie mogło być największą nagrodą. Bawiła się, kusiła, nęciła, testowała. Może nie powinna. Na pewno nie powinna, kiedy nadal nie zabrała się do rozmowy z Vincentem. Ale początek czerwca był ciężki, lżejszy wcale nie będzie. Chciała oddechu, potrzebowała go prawie desperacko zaczynając dusić się pod tym, co przygniatało ją zewsząd. A on… on nic nie wiedział. Dołączył i został. Na chwilę, na ułamek w życiu niewiele warty. Nic więcej. Tyle jej wystarczy. Potem sama znów poniesienie wszystko. Zerknęła ku niemu po wypowiedzianej informacji unosząc lekko jedną z brwi. Patrząc jak drapie się po brodzie. Odrzuciła przyjęta pozę, znała to spojrzenie, które rozpatrywało już inne możliwości, przyczyny i skutki.
- Nie płacz Jareth, podzielę się z tobą swoją porcją. - zaproponowała wspaniałomyślnie zbliżając się, przekraczając granicę, a potem razem wyłożyli się na prostej drodze wtykając palce pomiędzy zamykane drzwi. Nic dziwnego, że miału spuchnąć trochę. Podnieśli się jednak, próbując wrócić do siebie sprzed kilku chwil. Wystarczyło tylko… założyć właściwą maskę, czyż nie? A Azkaban zdawał się odległym cierpieniem w porównaniu z tym, które nadal żarzyło się pustką wewnątrz niej samej. Dlatego posunęła się dalej, może z głupoty, może z przekory, a może potrzeby by zepsuć wszystko co było wokół niej. Może zwyczajnie kiedyś lubiła flirt, naginanie zasad, brak wielkich słów i obietnic. Krótkie chwile, ulotne momenty, nie znaczące nic więcej. Więcej, nie potrze… nie powinna mieć. Wzrok przesunął się z sunących w dół palcy, na jego oczy, twarz, patrząc, szukając, czekając, rzucając wyzwanie i łapiąc momenty. Ale on stał. Stał prawie niewzruszony, prawie - a może aż za? Co znaczyło spojrzenie, którym na nią patrzył? Co o niej sądził? I… czy obchodziło ją to?
Nie bardzo. Za chwilę zniknie. Znikną oboje, wrócą do swojego życia.
- Na pewno! - potwierdziła kiedy śmiech wypadł przez jej usta wcześniej, kiedy uniosła rękę żeby zetrzeć łzę która wchłonęła nagle. To było takie lekkie. Takie wolne. Pozbawione ciężarów. Swobodne. Chwilowe. Ulotne. - Taktycznie się wycofuje! - odkrzyknęła mu, odskakując w bok. - To znacząca różnica. - orzekła z powagą unosząc brodę. Nie była przecież tchórzem. Usta wyginał jej nieskrępowany uśmiech.
- Oczywiście, że tak. I przegrałeś z kretesem. Było zdecydować się na wyścig. - poradziła całkowicie teatralnie dumna z siebie, prezentując znów rząd białych zębów. Uśmiech, który tym razem zahaczał nawet o oczy. Które wędrowały za nim, kiedy wychodził na brzeg po przegranej walce.
- …to jest najlepsze, Justine. Wiem, wiem, nie musiałeś tego mówić. - dokończyła za niego prostując się dumnie i lekceważąco machając ręką na pochwałę niby od niego, ale tą sprawioną samą sobie. Kolejnych słów nie spodziewała się całkiem. Dlatego jej brwi uniosły się w zaskoczeniu a kilka sekund później parsknęła śmiechem zwijając się w pół. - Jesteś uroczą mamą. - wypadło gdzieś spomiędzy ust kiedy zanosiła się śmiechem. Ale przez sielankę zaczynał przebijać się rozsądek. Rozsądek, który wędrował z realnością, powagą, ciężarem, który został na brzegu a do którego zbliżała się z każdym krokiem czując, jak coś mocno buntuje się w środku niej w końcu włażąc na zewnątrz. Nieodpowiednie, dziecinne, nieproszone. Zostaje. Postanowiła. Jeszcze trochę, chwilę, zanim wróci na brzeg i wróci do życia. Cofnęła się, sądząc, że Everett nie wróci do niej kontynuując to, co zaczął. Jej brew drgnęła, kiedy odrzucił koszulę na brzeg. Nienachalne zaskoczenie dołączyło do unoszonej drugiej z brwi.
- Chciałam. - potwierdziła widocznie zadowolona, ale i zdziwiona, że wracał do wody. Nie ułożyła się na wodzie patrząc jednak trochę podejrzliwie. Zmrużyła oczy. A kiedy woda zalała ją kroplami z niebo w pierwszej chwili otworzyła w oburzeniu wargi. By nie pozostać długo dłużną i sama przepuściła atak zaczynając się śmiać. Zdyszała się trochę tym machaniem rękami. Ale oczy rozświetlały iskry a wargi obejmował uśmiech. A kiedy pytanie pojawiło się między nimi odchyliła głowę do tyłu, zadzierając ją mocno, spoglądając w niebo, łapiąc oddech.
- Mogłabym nie ruszać się stąd w ogóle. - odpowiedziała ku niebu. Ale to nie było opcją. Za długo była już w jednym miejscu. Tyle musiało jej wystarczyć na kolejne dni, może miesiące. Poza wodą, nadal czekała walka. Opuściła głowę spoglądając na Jaretha. Jej wargi uniosły się, ale nie pozostając w górze na dłóżej. Krótko, trochę jakby już tęskniła za tym, czego mieć naprawdę nie mogła by chwilę później znaleźć się już na brzegu osuszając się zaklęciem i wciągając spodnie. Ubrana odrzuciła włosy do tyłu spoglądając na Jaretha. Uniosła ręce do talizmanów wyciągając z nich muszlę. Rzuciła ją w jego stronę.
- Widziałam że skręca cię, żeby przyjrzeć jej się bliżej. Jest twoja. - powiedziała, unosząc kącik ust ku górze. Nie dała mu nic wtrącić. - Zachowuj się i trzymaj z dala od problemów. - powiedziała, choć sama była największym z nich. Zrobiła kilka kroków tyłem naprzód, by unieść rękę chwilę przed tym, jak zniknęła nie czekając na to co ma do powiedzenia.
Nic innego nie mogło paść, nie powinno, nie było potrzebne.
Krótka anomalia od codzienności.
Nie więcej i nie mniej.
| ztx2
Przekazuję Everetowi: muszla magicznej skrępy (+1 do opcm)
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
|26 października
Południe było wyjątkowo mgliste, a bliskość wybrzeża zdawała się to wrażenie potęgować. Kobieta pogratulowała sobie przezorności wybrania dość charakterystycznego dla hrabstwa miejsca. Grafitowa spódnica była prosta i sięgała połowy łydki odsłaniając czarne trzewiki. Jasna koszula miała luźne rękawy zbiegające się przy mankietach ściśle przywierających do nadgarstków. Włosy miała spięte w schludny kok i nakryte kapeluszem z bażancim piórkiem.
Przybyła w typowy dla siebie sposób nieco przed czasem by odpowiednio popracować nad własnym nastawieniem. Szczerze mówiąc pomysł zaproponowania tego zlecenia Laserianowi był dość... dziki. Po przemyśleniu tego dokładniej sam mężczyzna sprawiał podobne wrażenie więc może stąd też właśnie do niego zaadresowała sowę. Potrzebowała w końcu kogoś względnie szalonego by nie przerażała go wizja konfrontacji z istotami z plotek, a do tego na tyle trzeźwego by tej konfrontacji poddał się dobrowolnie. To mogło zatem zadziałać. Dumała jeszcze konkretnie nad planem działania. Wymyśliła kilka możliwości. Kiedy kartkowała w myślach szczegóły spostrzegła ruch.
- Panie Laserian - odbiła się biodrem od lewitującej miotły na której nieznacznie się podpierała. Mając na uwadze ostatnią niezręczność wyciągnęła lewą dłoń i w typowy dla siebie, biznesowy sposób, powitała czarodzieja uściskiem - Zanim przejdziemy do szczegółów chciałabym poruszyć kwestię wynagrodzenia. Wspomniał Pan, że w zamian za pomoc oczekiwałby Pan wyników. Nie chciałam się o to przepychać korespondencyjnie, lecz prawda jest taka, że nie planuję ich utajniać. Są to moje prywatne badania i jeżeli odkryję coś co będzie wstanie uspokoić ludzi lub da podstawę do dalszych badań bardziej doświadczonym naukowcom to zostanie to odpowiednio opublikowane. W takim wypadku mogę zaproponować potencjalnie wcześniejszy dostęp do surowych wyników. Biorąc to pod uwagę, jeżeli czuje Pan, że to nie jest wystarczające mogę zaoferować dodatkowo uczciwe wynagrodzenie pieniężne - wyjaśniła na wstępie nie chcąc by mężczyzna przed nią poczuł się oszukany. W końcu chciał wyników, które mogą i tak się okazać powszechnie dostępne. Merlin jeden wie po co. Trochę wątpiła w to, że w ogóle będzie potrafił je zrozumieć, jednak kim była by zabraniać ludziom pogoni za wiedzą? Kimkolwiek by byli. Jeżeli można było to chciała zwyczajnie uniknąć nieporozumień.
- Przechodząc zaś do samej sprawy... Problematykę którą dość ogólnie wspomniałam w korespondencji badam już od pewnego czasu samodzielnie. Nie będę ukrywała, ze mam informacje dotyczące tego co przyciąga te stworzenia i będę chciała je wykorzystać do próby faktycznego wywołania takiegoż. Sama zaś kwestię występowania i lęgnięcia się tych stworzeń w kraterach jest niepotwierdzona. Planowałam więc zbadać kratery oraz wywołać cień. Nie chcę jednak mieszać tych dwóch akcji ponieważ obawiam się, że potencjalne konsekwencje mogłyby nas przerosnąć - miała za mało informacji na temat tego jak wyglądały wahania magiczne w pobliżu kraterów by dodatkowo właśnie na nich próbować je przyciągnąć - Konkretyzując: albo w pierwszej kolejności odchodzimy na ubocze skupiając się na próbie wywołania tej istoty, a potem idziemy zbadać sytuację przy jednym z kraterów powstałych w Lancashire, albo czynimy odwrotnie. Jeżeli nie starczy nam dnia będę musiała Pana kłopotać również dnia kolejnego. Co Pan się zaopatruje...? - Spojrzała na niego pytająco badając przy tym jego nastawienie bystrym spojrzeniem. Jeżeli nie miał uwag lub opinii naturalnie zamierzała samodzielnie rozporządzać pracą. - Jeżeli ma Pan jakieś pytania ogólne lub uwagi to również proszę się nie krępować - zachęciła cierpliwie zamierzając wysłuchać wszystkiego co druga strona zamierzała powiedzieć.
Południe było wyjątkowo mgliste, a bliskość wybrzeża zdawała się to wrażenie potęgować. Kobieta pogratulowała sobie przezorności wybrania dość charakterystycznego dla hrabstwa miejsca. Grafitowa spódnica była prosta i sięgała połowy łydki odsłaniając czarne trzewiki. Jasna koszula miała luźne rękawy zbiegające się przy mankietach ściśle przywierających do nadgarstków. Włosy miała spięte w schludny kok i nakryte kapeluszem z bażancim piórkiem.
Przybyła w typowy dla siebie sposób nieco przed czasem by odpowiednio popracować nad własnym nastawieniem. Szczerze mówiąc pomysł zaproponowania tego zlecenia Laserianowi był dość... dziki. Po przemyśleniu tego dokładniej sam mężczyzna sprawiał podobne wrażenie więc może stąd też właśnie do niego zaadresowała sowę. Potrzebowała w końcu kogoś względnie szalonego by nie przerażała go wizja konfrontacji z istotami z plotek, a do tego na tyle trzeźwego by tej konfrontacji poddał się dobrowolnie. To mogło zatem zadziałać. Dumała jeszcze konkretnie nad planem działania. Wymyśliła kilka możliwości. Kiedy kartkowała w myślach szczegóły spostrzegła ruch.
- Panie Laserian - odbiła się biodrem od lewitującej miotły na której nieznacznie się podpierała. Mając na uwadze ostatnią niezręczność wyciągnęła lewą dłoń i w typowy dla siebie, biznesowy sposób, powitała czarodzieja uściskiem - Zanim przejdziemy do szczegółów chciałabym poruszyć kwestię wynagrodzenia. Wspomniał Pan, że w zamian za pomoc oczekiwałby Pan wyników. Nie chciałam się o to przepychać korespondencyjnie, lecz prawda jest taka, że nie planuję ich utajniać. Są to moje prywatne badania i jeżeli odkryję coś co będzie wstanie uspokoić ludzi lub da podstawę do dalszych badań bardziej doświadczonym naukowcom to zostanie to odpowiednio opublikowane. W takim wypadku mogę zaproponować potencjalnie wcześniejszy dostęp do surowych wyników. Biorąc to pod uwagę, jeżeli czuje Pan, że to nie jest wystarczające mogę zaoferować dodatkowo uczciwe wynagrodzenie pieniężne - wyjaśniła na wstępie nie chcąc by mężczyzna przed nią poczuł się oszukany. W końcu chciał wyników, które mogą i tak się okazać powszechnie dostępne. Merlin jeden wie po co. Trochę wątpiła w to, że w ogóle będzie potrafił je zrozumieć, jednak kim była by zabraniać ludziom pogoni za wiedzą? Kimkolwiek by byli. Jeżeli można było to chciała zwyczajnie uniknąć nieporozumień.
- Przechodząc zaś do samej sprawy... Problematykę którą dość ogólnie wspomniałam w korespondencji badam już od pewnego czasu samodzielnie. Nie będę ukrywała, ze mam informacje dotyczące tego co przyciąga te stworzenia i będę chciała je wykorzystać do próby faktycznego wywołania takiegoż. Sama zaś kwestię występowania i lęgnięcia się tych stworzeń w kraterach jest niepotwierdzona. Planowałam więc zbadać kratery oraz wywołać cień. Nie chcę jednak mieszać tych dwóch akcji ponieważ obawiam się, że potencjalne konsekwencje mogłyby nas przerosnąć - miała za mało informacji na temat tego jak wyglądały wahania magiczne w pobliżu kraterów by dodatkowo właśnie na nich próbować je przyciągnąć - Konkretyzując: albo w pierwszej kolejności odchodzimy na ubocze skupiając się na próbie wywołania tej istoty, a potem idziemy zbadać sytuację przy jednym z kraterów powstałych w Lancashire, albo czynimy odwrotnie. Jeżeli nie starczy nam dnia będę musiała Pana kłopotać również dnia kolejnego. Co Pan się zaopatruje...? - Spojrzała na niego pytająco badając przy tym jego nastawienie bystrym spojrzeniem. Jeżeli nie miał uwag lub opinii naturalnie zamierzała samodzielnie rozporządzać pracą. - Jeżeli ma Pan jakieś pytania ogólne lub uwagi to również proszę się nie krępować - zachęciła cierpliwie zamierzając wysłuchać wszystkiego co druga strona zamierzała powiedzieć.
Wzdłuż wybrzeża szedł powoli, z miotłą przewieszoną przez ramię; nie lubił się spóźniać, ale czasu miał dość, żeby się tego nie obawiać. Nie znał okolicy, odnalezienie miejsca, o którym pisała, choć charakterystycznego, musiało zająć mu chwilę.
Nie przypominał mocno siebie sprzed trzech miesięcy. Otoczony spokojem, na przymusowym ministerialnym urlopie, pod opieką ciotki, dochodził do siebie szybko - nie miał wszak innego wyjścia, niż skupić się tylko na swoim leczeniu. Nie brał czynnego udziału w działaniach w ostatnim czasie. Choć zgolona na łyso czaszka wciąż pozbawiała go charakterystycznych rudych włosów, skóra była w pełni zagojona. Sinizna twarzy mocno zelżała, cienie pod oczami pozostały, lecz nie tak szare i nie tak głębokie, twarz nie była już poraniona niezręcznym goleniem. Wychudzona sylwetka szybko nabierała dawnej masy i odzyskiwała sprawność, ale przede wszystkim - on odzyskiwał dawne siły. O ubiorze nie dało się powiedzieć więcej nadto, że był schludny - czyste dla odmiany spodnie nie zwracały uwagi materiałem, podobnie jak poszarzała koszula widoczna spod ciemnego lekko przetartego prochowca. Kaleka dłoń - jeszcze bez protezy, która mocno obciążała ciało - pozostała w kieszeni. Powitał ją uściskiem wyciągniętej dłoni, z niezręcznością tego gestu, bo nie przywykł podobnym witać kobiet. Pod listem podpisał się prawdziwym inicjałem, nie miał powodów w dalszym ciągu ukrywać swojej tożsamości.
- To moje drugie imię, większość zwraca się do mnie imieniem Brendan. Proszę wybaczyć środki ostrożności, nie byłem w formie. - Raczej to zauważyła. Szybko przeszła do konkretów, a on zadumał się nad jej słowami, przyglądając się falom morskiej wody. - Chciałbym pozostać przy pierwotnym zamyśle - odparł, nie potrzebował zapłaty pieniężnej - choć pieniędzy rzeczywiście ostatnio nie miał w nadmiarze - potrzebował tego, do czego Riana mogła dojść. I potrzebował tego na wyłączność. - Mam kilka informacji o stworzeniach, które chce pani badać, pani Vane. Niektóre z nich są bardzo niepokojące - wynika z nich, że niektórzy czarodzieje są w stanie tę siłę kontrolować już teraz. Jeśli opublikuje pani te badania, da im pani narzędzie, które będą w stanie wykorzystać w sposób daleki od pani zamiaru. Jest pani gotowa podjąć takie ryzyko? Wziąć za nie własną odpowiedzialność? Mam kontakt z... bardziej doświadczonymi naukowcami. - Prima z pewnością była starsza od niej. - I z ludźmi, którzy z tą siłą walczyli. Mogę panią z nimi poznać. Ale chcę te badania na wyłączność. Nie dla siebie, dla swoich ludzi. Dla ludzi, którzy potrafią zrobić to, co należy, doprowadzić do spokoju, o którym pani mówi. - Podpisał się pod listem własnym nazwiskiem, a mimo to zechciała go tutaj zaprosić - jedyne nazwisko ze skorowidzu czystości krwi ochrzczone mianem zdrajców krwi znane było każdemu.
- Co spostrzegła pani do tej pory? - spytał, mówiła, że badała je już od dawna. Milczał, gdy zakreślała możliwą metodykę pracy, ale czy najpierw pobrudzi się kraterem, czy będzie próbował przeżyć stojąc naprzeciwko tego demona - było mu w zasadzie całkiem obojętne. Przejawiała rozsądek, dostrzegając trudności obu zadań. Kiwnął głową. - Wszystko jedno - rzucił, pozostawiając jej dowolność kolejności. - Chce je pani zwabić czymś innym, niż silną magią? - Mówili, że to je przyciągało. Moc. Siłą. Energia magiczna. Obawiał się, co mogło to właściwie oznaczać. Żywiły się tym? Polowały na to?
Nie przypominał mocno siebie sprzed trzech miesięcy. Otoczony spokojem, na przymusowym ministerialnym urlopie, pod opieką ciotki, dochodził do siebie szybko - nie miał wszak innego wyjścia, niż skupić się tylko na swoim leczeniu. Nie brał czynnego udziału w działaniach w ostatnim czasie. Choć zgolona na łyso czaszka wciąż pozbawiała go charakterystycznych rudych włosów, skóra była w pełni zagojona. Sinizna twarzy mocno zelżała, cienie pod oczami pozostały, lecz nie tak szare i nie tak głębokie, twarz nie była już poraniona niezręcznym goleniem. Wychudzona sylwetka szybko nabierała dawnej masy i odzyskiwała sprawność, ale przede wszystkim - on odzyskiwał dawne siły. O ubiorze nie dało się powiedzieć więcej nadto, że był schludny - czyste dla odmiany spodnie nie zwracały uwagi materiałem, podobnie jak poszarzała koszula widoczna spod ciemnego lekko przetartego prochowca. Kaleka dłoń - jeszcze bez protezy, która mocno obciążała ciało - pozostała w kieszeni. Powitał ją uściskiem wyciągniętej dłoni, z niezręcznością tego gestu, bo nie przywykł podobnym witać kobiet. Pod listem podpisał się prawdziwym inicjałem, nie miał powodów w dalszym ciągu ukrywać swojej tożsamości.
- To moje drugie imię, większość zwraca się do mnie imieniem Brendan. Proszę wybaczyć środki ostrożności, nie byłem w formie. - Raczej to zauważyła. Szybko przeszła do konkretów, a on zadumał się nad jej słowami, przyglądając się falom morskiej wody. - Chciałbym pozostać przy pierwotnym zamyśle - odparł, nie potrzebował zapłaty pieniężnej - choć pieniędzy rzeczywiście ostatnio nie miał w nadmiarze - potrzebował tego, do czego Riana mogła dojść. I potrzebował tego na wyłączność. - Mam kilka informacji o stworzeniach, które chce pani badać, pani Vane. Niektóre z nich są bardzo niepokojące - wynika z nich, że niektórzy czarodzieje są w stanie tę siłę kontrolować już teraz. Jeśli opublikuje pani te badania, da im pani narzędzie, które będą w stanie wykorzystać w sposób daleki od pani zamiaru. Jest pani gotowa podjąć takie ryzyko? Wziąć za nie własną odpowiedzialność? Mam kontakt z... bardziej doświadczonymi naukowcami. - Prima z pewnością była starsza od niej. - I z ludźmi, którzy z tą siłą walczyli. Mogę panią z nimi poznać. Ale chcę te badania na wyłączność. Nie dla siebie, dla swoich ludzi. Dla ludzi, którzy potrafią zrobić to, co należy, doprowadzić do spokoju, o którym pani mówi. - Podpisał się pod listem własnym nazwiskiem, a mimo to zechciała go tutaj zaprosić - jedyne nazwisko ze skorowidzu czystości krwi ochrzczone mianem zdrajców krwi znane było każdemu.
- Co spostrzegła pani do tej pory? - spytał, mówiła, że badała je już od dawna. Milczał, gdy zakreślała możliwą metodykę pracy, ale czy najpierw pobrudzi się kraterem, czy będzie próbował przeżyć stojąc naprzeciwko tego demona - było mu w zasadzie całkiem obojętne. Przejawiała rozsądek, dostrzegając trudności obu zadań. Kiwnął głową. - Wszystko jedno - rzucił, pozostawiając jej dowolność kolejności. - Chce je pani zwabić czymś innym, niż silną magią? - Mówili, że to je przyciągało. Moc. Siłą. Energia magiczna. Obawiał się, co mogło to właściwie oznaczać. Żywiły się tym? Polowały na to?
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Na gładkim czole pojawiła się zmarszczka, a ona po raz trzeci, tym razem wyjątkowo powoli otaksowała sylwetkę mężczyzny od stóp do głów jakby był dziwną butelką wyeksponowaną w galerii waz - niepasującą do niczego. Miała pewną świadomość. Nie chodziło tylko o tą społeczną, lecz również prywatną. Pomyślała o dziewczęcych wyznaniach swojej przyjaciółki, które odbijały się malinową nalewką w krtani. Nie pasował. Zdecydowanie. Może i drugie wrażenie wydawało się korzystniejsze tak jednak to ciągle nie nakładało się na złożonego, najwyraźniej już pod wpływem alkoholu, szkolnego wspomnienia Romy - Hm, osobliwe... - mruknęła pod nosem bardziej sama do siebie niż komentując wyjaśnienia. Nie zgłębiała się w to jednak. Nie była tu prywatnie - Pozostańmy zatem przy środkach ostrożności, Panie Laserian, tak będzie rozsądniej - dodała z pod oceniającego spojrzenia.
- Jeżeli ma Pan kontakt z bardziej doświadczonymi naukowcami to co tak właściwie Pan w tym momencie tu ze mną robi marnując mój i swój czas...? - Skoro zależało mu na wynikach nie rozsądnie byłoby pójść do tych doświadczonych naukowców? Podniosła jedną z brwi wyżej wprost wyrażając niezadowolenie po tym, jak została obrażona. Zrobiła pauzę na tyle długą by mężczyzna przed nią przemyślał swoje zachowanie, a przy tym odpowiednio krótką by nie pozwolić mu wtrącić słowa - Ma Pan tupet, Panie Laserian - podsumowała otwarcie. Nie chodziło tu tylko o to, że jej duma naukowca została podważona to jeszcze zasugerowano jej naiwność. Co było dość zabawne biorąc pod uwagę, że człowiek który ani nie złożył projektu badań, nie łożył ani knuta na honorarium związane z projektem śmiał pouczać ją i mieć oczekiwania co do tego, jak miała postępować z wynikami. Kto tu był naiwny? Na jej ustach zakołysał się nieco prześmiewczy grymas wyrażający niedowierzanie. Wygładził się po tym, jak dostosowała swój temperament - Jestem Naukowcem i gdybym nie była wstanie dźwignąć wiążącej się z tym odpowiedzialności to po prostu bym nim nie była. Nie jestem naiwna. Proszę więc mnie nie obrażać w ten sposób i to jeszcze tak naokoło pod płaszczykiem dobrych rad czy pouczeń - zaczęła. Mówiła w sposób stonowany, lecz w szarych oczach chmurzyło się niezadowolenie - To są moje prywatne badania. Jeżeli martwi się Pan co może zostać upublicznione to warto zapytać się jaki mają cel. Nie jest nim jednak szukanie militarnego zastosowania w cienistych istotach więc bez względu na to dla której strony konfliktu takie informacje byłyby użyteczne, żadna ich nie otrzyma. Dodatkowo przypominam, że badania mają wyłączność kiedy zostaną zlecone odpowiednio doświadczonemu naukowcowi na podstawie odpowiedniej umowy. Takiej umowy między nami nie ma. Nie mam też takiej umowy z Pańskimi ludźmi. Badania są moje i to trochę bezczelne oczekiwać w połowie by stały się czyjąś wyłącznością lub, że wyniki po prostu schowam do szuflady. Podjęłam się ich ponieważ chcę uspokojenia opinii publicznej. Jeżeli są sposoby na to by unikać lub sprawnie się bronić przed tymi istotami to ludzie powinni wiedzieć. W tym czasie ludzie którzy potrafią zrobić to co należy by doprowadzić sprawę do końca mogą kontynuować swoje douczanie się - kpiła bo ile to miesięcy minęło od pierwszej plotki. Kto wie, być może czarodzieje, którzy potrafili doprowadzić sprawę do końca byli za bardzo zajęci popijaniem herbaty z bardziej doświadczonymi naukowcami? Może brakowało jej perspektywy? Kto wie? - Sęk w tym, że nie potrzebuję znosić Pańskiej niegrzeczności bez względu na to czy była przypadkowa, czy też umyślna. Planowane badanie przeprowadzę w Pana asyście lub nie. Badania są moją prywatną własnością, odpowiadam za nie i to jakie informacje publicznie zależą od mojego sumienia. Od Pana zależy czy jest Pan wstanie zaakceptować fakty oraz to czy towarzysząc mi Pan coś na tym zyska, czy nie. Jeżeli przeprosi Pan, Panie Laserian, za swoje przemyślane lub nie zachowanie, możemy kontynuować, a ja odpowiem na pytanie na temat mojego stanu wiedzy i obecnych spostrzeżeń. Jeżeli nie - możemy się rozstać tu i teraz, a pan produktywniej spędzi czas zadając pytania bardziej doświadczonym ludziom, którzy potrafią doprowadzić sprawy do końca - podsumowała z pewnością siebie. Jeżeli oczekiwano od niej przysługi nie zamierzała znosić protekcjonalnego i pobłażania drugiej strony. Bo o przysługę ją Brendan wyraźnie chciał prosić - by prowadząc badania działała na rzecz jego sprawy. Sposób zakomunikowania tego był jednak nieodpowiedni. Ten most się spalił i zawalił. Vane choć pamiętliwa nie była specjalnie konfliktowa. Miała w końcu interes w tym by współpraca została zawiązana. Rzuciła więc na te zgliszcza mostu deskę i teraz to, czy auror zamierzał po niej skakać zależało od niego. Ona stała i cierpliwie czekała będąc otwartą właściwie na wszystko - przeprosiny, odmowę lub inne wnioski i zażalenia.
- Jeżeli ma Pan kontakt z bardziej doświadczonymi naukowcami to co tak właściwie Pan w tym momencie tu ze mną robi marnując mój i swój czas...? - Skoro zależało mu na wynikach nie rozsądnie byłoby pójść do tych doświadczonych naukowców? Podniosła jedną z brwi wyżej wprost wyrażając niezadowolenie po tym, jak została obrażona. Zrobiła pauzę na tyle długą by mężczyzna przed nią przemyślał swoje zachowanie, a przy tym odpowiednio krótką by nie pozwolić mu wtrącić słowa - Ma Pan tupet, Panie Laserian - podsumowała otwarcie. Nie chodziło tu tylko o to, że jej duma naukowca została podważona to jeszcze zasugerowano jej naiwność. Co było dość zabawne biorąc pod uwagę, że człowiek który ani nie złożył projektu badań, nie łożył ani knuta na honorarium związane z projektem śmiał pouczać ją i mieć oczekiwania co do tego, jak miała postępować z wynikami. Kto tu był naiwny? Na jej ustach zakołysał się nieco prześmiewczy grymas wyrażający niedowierzanie. Wygładził się po tym, jak dostosowała swój temperament - Jestem Naukowcem i gdybym nie była wstanie dźwignąć wiążącej się z tym odpowiedzialności to po prostu bym nim nie była. Nie jestem naiwna. Proszę więc mnie nie obrażać w ten sposób i to jeszcze tak naokoło pod płaszczykiem dobrych rad czy pouczeń - zaczęła. Mówiła w sposób stonowany, lecz w szarych oczach chmurzyło się niezadowolenie - To są moje prywatne badania. Jeżeli martwi się Pan co może zostać upublicznione to warto zapytać się jaki mają cel. Nie jest nim jednak szukanie militarnego zastosowania w cienistych istotach więc bez względu na to dla której strony konfliktu takie informacje byłyby użyteczne, żadna ich nie otrzyma. Dodatkowo przypominam, że badania mają wyłączność kiedy zostaną zlecone odpowiednio doświadczonemu naukowcowi na podstawie odpowiedniej umowy. Takiej umowy między nami nie ma. Nie mam też takiej umowy z Pańskimi ludźmi. Badania są moje i to trochę bezczelne oczekiwać w połowie by stały się czyjąś wyłącznością lub, że wyniki po prostu schowam do szuflady. Podjęłam się ich ponieważ chcę uspokojenia opinii publicznej. Jeżeli są sposoby na to by unikać lub sprawnie się bronić przed tymi istotami to ludzie powinni wiedzieć. W tym czasie ludzie którzy potrafią zrobić to co należy by doprowadzić sprawę do końca mogą kontynuować swoje douczanie się - kpiła bo ile to miesięcy minęło od pierwszej plotki. Kto wie, być może czarodzieje, którzy potrafili doprowadzić sprawę do końca byli za bardzo zajęci popijaniem herbaty z bardziej doświadczonymi naukowcami? Może brakowało jej perspektywy? Kto wie? - Sęk w tym, że nie potrzebuję znosić Pańskiej niegrzeczności bez względu na to czy była przypadkowa, czy też umyślna. Planowane badanie przeprowadzę w Pana asyście lub nie. Badania są moją prywatną własnością, odpowiadam za nie i to jakie informacje publicznie zależą od mojego sumienia. Od Pana zależy czy jest Pan wstanie zaakceptować fakty oraz to czy towarzysząc mi Pan coś na tym zyska, czy nie. Jeżeli przeprosi Pan, Panie Laserian, za swoje przemyślane lub nie zachowanie, możemy kontynuować, a ja odpowiem na pytanie na temat mojego stanu wiedzy i obecnych spostrzeżeń. Jeżeli nie - możemy się rozstać tu i teraz, a pan produktywniej spędzi czas zadając pytania bardziej doświadczonym ludziom, którzy potrafią doprowadzić sprawy do końca - podsumowała z pewnością siebie. Jeżeli oczekiwano od niej przysługi nie zamierzała znosić protekcjonalnego i pobłażania drugiej strony. Bo o przysługę ją Brendan wyraźnie chciał prosić - by prowadząc badania działała na rzecz jego sprawy. Sposób zakomunikowania tego był jednak nieodpowiedni. Ten most się spalił i zawalił. Vane choć pamiętliwa nie była specjalnie konfliktowa. Miała w końcu interes w tym by współpraca została zawiązana. Rzuciła więc na te zgliszcza mostu deskę i teraz to, czy auror zamierzał po niej skakać zależało od niego. Ona stała i cierpliwie czekała będąc otwartą właściwie na wszystko - przeprosiny, odmowę lub inne wnioski i zażalenia.
Uniósł lekko brew, gdy przyglądała mu się w konsternacji, przypominała mu ekscentrycznych naukowców z Departamentu Tajemnic, których czasem trzeba było pociągnąć za język przy bardziej skomplikowanych sprawach, mieli swój świat, na który nigdy nie zwracał większej uwagi, więc dziś uczynił podobnie, kiwając głową ze zrozumieniem na osobliwość jego osoby. Jej słowa nie spotkały się z większym zrozumieniem, to ona zaczęła mówić o doświadczonych naukowcach, nie on. Uraził ją tym, że pociągnął temat? Być może - bo nie dość, że była ekscentrycznym naukowcem, to była jeszcze kobietą. On z kolei nie słynął nigdy z delikatnego ani miękkiego języka. Czy miał tupet, być może, droga interesowała go mniej niż cel - twarz nie wyrażała większych emocji, ni to złości, ni tez zrozumienia.
- Doświadczenie to nie wszystko, zwłaszcza w sytuacji tak złożonej - odpowiedział szczerze, niesprowokowany, choć też bez oczekiwanej skruchy. Nie rozmawiali o tajemnicach, które zdolny był rozwiązać jeden człowiek, prawdopodobnie, nie znał się na tym, co robiła, niewiele rozumiał z wywodów Primy podczas spotkania Zakonu Feniksa, ale wierzył, że we dwie mogły osiągnąć więcej niż w pojedynkę. Dał jej się wygadać, ani jej nie pouczał, ani nie dawał jej rad, ale życie nauczyło go, ze w pewnych sytuacjach kobiet nie należało wyprowadzać z błędu - a z pewnością nie wtedy, gdy spojrzenie było tak chmurne jak teraz.
- I w jaki sposób zamierza się pani upewnić, że badania nie zostaną zastosowane militarnie? - zapytał, gdy skończyła swój wywód. - Cieni nie potrafi kontrolować nikt prócz najpotężniejszych stronników Lorda Voldemorta - Wątpił, by była tego świadoma wcześniej, niewielu miało odwagę się z nimi mierzyć. Ich ludzie to robili, dlatego o tym wiedział. - Ile oni sami o nich wiedzą, tego nie wie nikt. Na czym bazują, tego też nikt nie wie. A pani? Pani wie? Czy przekazując im te informacje w ciemno - bezpośrednio, lub też przekazując wszystkim, bez różnicy - może mieć pani świadomość, że nie udzieli im pani odpowiedzi na pytania, które zadają i oni, które pozwolą im osiągnąć inny... nieprzewidziany wcześniej cel? Jest pani naukowcem, godzi się pani na to ryzyko. Ja jestem aurorem i nie przyłożę ręki do tego, by wzmocnić ten cień kosztem ludzkiego życia. Nie mamy umowy. Ale możemy ją zawrzeć. - To dlatego tu przyszedł i dlatego o tym mówił. Nie miał prawa mieć względem niej żadnych oczekiwań i ich nie miał, ale miał nadzieje, których nie zamierzał porzucać przez humory. - Jeśli te cienie mają słabość, którą można wykorzystać, którą będzie się dało wykorzystać, po drugiej stronie znajdzie się ktoś, komu będzie zależało, żeby tę słabość wyeliminować. Nikogo nie uspokoją badania, pani Vane, które odsłonią wrażliwe punkty tych istot tylko po to, by ktoś - dzięki nim - uczynił te istoty niezniszczalnymi. My, ja i moi ludzie, chętnie douczymy się tego, co jest nam pani w stanie powiedzieć. Po to, żeby móc przed cieniem ochronić siebie i innych. - Nie chciała militarnego zastosowania, lecz przecież sama o nim mówiła. Założył ręce na piersi, podpierając się na miotle i przyjrzał się jej z uwagą, gdy nazwała jego słowa niegrzecznością. Nie do końca rozumiał swoje faux pas, ale nie zamierzał go negować dla świętego spokoju - z ciotką przeważnie odnosiło właściwy efekt.
- Zamierza to pani zrobić sama? - zapytał z powątpiewaniem, wiedział, że nie da rady. Słyszał, co mówili o cieniu Zakonnicy. - Jeśli zależy pani na asyście czarodzieja, który podoła temu zagrożeniu, a nie na asyście kogoś, kogo cień będzie rozszarpywał w trakcie pani ucieczki, nie znajdzie pani osoby niesprzyjającej jednemu ani drugiemu stronnictwu - stwierdził, to oni mieli największe, najrozleglejsze, najbardziej wszechstronne przygotowanie.
Westchnął, przyglądając się jej przez chwilę w milczeniu. Bez wyrazu. Przeprosi?
- Za co mam przeprosić? - zapytał bez zrozumienia, na jego twarzy nie malowało się ani oburzenie, ani zdziwienie, ani skrucha, ani też niedowierzanie. Nie rozumiał i szukał informacji.
- Doświadczenie to nie wszystko, zwłaszcza w sytuacji tak złożonej - odpowiedział szczerze, niesprowokowany, choć też bez oczekiwanej skruchy. Nie rozmawiali o tajemnicach, które zdolny był rozwiązać jeden człowiek, prawdopodobnie, nie znał się na tym, co robiła, niewiele rozumiał z wywodów Primy podczas spotkania Zakonu Feniksa, ale wierzył, że we dwie mogły osiągnąć więcej niż w pojedynkę. Dał jej się wygadać, ani jej nie pouczał, ani nie dawał jej rad, ale życie nauczyło go, ze w pewnych sytuacjach kobiet nie należało wyprowadzać z błędu - a z pewnością nie wtedy, gdy spojrzenie było tak chmurne jak teraz.
- I w jaki sposób zamierza się pani upewnić, że badania nie zostaną zastosowane militarnie? - zapytał, gdy skończyła swój wywód. - Cieni nie potrafi kontrolować nikt prócz najpotężniejszych stronników Lorda Voldemorta - Wątpił, by była tego świadoma wcześniej, niewielu miało odwagę się z nimi mierzyć. Ich ludzie to robili, dlatego o tym wiedział. - Ile oni sami o nich wiedzą, tego nie wie nikt. Na czym bazują, tego też nikt nie wie. A pani? Pani wie? Czy przekazując im te informacje w ciemno - bezpośrednio, lub też przekazując wszystkim, bez różnicy - może mieć pani świadomość, że nie udzieli im pani odpowiedzi na pytania, które zadają i oni, które pozwolą im osiągnąć inny... nieprzewidziany wcześniej cel? Jest pani naukowcem, godzi się pani na to ryzyko. Ja jestem aurorem i nie przyłożę ręki do tego, by wzmocnić ten cień kosztem ludzkiego życia. Nie mamy umowy. Ale możemy ją zawrzeć. - To dlatego tu przyszedł i dlatego o tym mówił. Nie miał prawa mieć względem niej żadnych oczekiwań i ich nie miał, ale miał nadzieje, których nie zamierzał porzucać przez humory. - Jeśli te cienie mają słabość, którą można wykorzystać, którą będzie się dało wykorzystać, po drugiej stronie znajdzie się ktoś, komu będzie zależało, żeby tę słabość wyeliminować. Nikogo nie uspokoją badania, pani Vane, które odsłonią wrażliwe punkty tych istot tylko po to, by ktoś - dzięki nim - uczynił te istoty niezniszczalnymi. My, ja i moi ludzie, chętnie douczymy się tego, co jest nam pani w stanie powiedzieć. Po to, żeby móc przed cieniem ochronić siebie i innych. - Nie chciała militarnego zastosowania, lecz przecież sama o nim mówiła. Założył ręce na piersi, podpierając się na miotle i przyjrzał się jej z uwagą, gdy nazwała jego słowa niegrzecznością. Nie do końca rozumiał swoje faux pas, ale nie zamierzał go negować dla świętego spokoju - z ciotką przeważnie odnosiło właściwy efekt.
- Zamierza to pani zrobić sama? - zapytał z powątpiewaniem, wiedział, że nie da rady. Słyszał, co mówili o cieniu Zakonnicy. - Jeśli zależy pani na asyście czarodzieja, który podoła temu zagrożeniu, a nie na asyście kogoś, kogo cień będzie rozszarpywał w trakcie pani ucieczki, nie znajdzie pani osoby niesprzyjającej jednemu ani drugiemu stronnictwu - stwierdził, to oni mieli największe, najrozleglejsze, najbardziej wszechstronne przygotowanie.
Westchnął, przyglądając się jej przez chwilę w milczeniu. Bez wyrazu. Przeprosi?
- Za co mam przeprosić? - zapytał bez zrozumienia, na jego twarzy nie malowało się ani oburzenie, ani zdziwienie, ani skrucha, ani też niedowierzanie. Nie rozumiał i szukał informacji.
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
- Proszę nie próbować naciągać mnie na tę tanią retorykę - była zniesmaczona. Nie można było dać żadnej gwarancji. Tym była nauka i tym była odpowiedzialność naukowca. Ważyć i mieszać ze sobą ideały, sumienie i powołanie było trudną sztuką. Akonit jest bazą do eliksiru łagodzącego likantropię, lecz również może być podstawą kilku, nawet śmiertelnych, trucizn. - Zdaję sobie sprawę z dualizmu natury tej dziedziny. Znam swoją odpowiedzialność jako naukowiec. Umiem wyciągać wnioski i wskazywać konsekwencje. Proszę mnie nie pouczać - marszczyła brwi bo nie podobała jej się nachalna retoryka i traktowanie jej jakby nie miała żadnego kompasu moralnego. Mężczyzna w jej odczuciu bardzo starał się przejaskrawiać i pogłębiać podziały tak, by nie było wątpliwości co do tego co miało być dobre, a co miało być złe do tego stopnia, że było to aż niesmaczne. W końcu na podstawie jej badań ktoś mógł wymyślić złe rzeczy. O dziwno nikt nie byłby wstanie wymyśleć niczego dobrego, prawda? Miała ochotę wywrócić oczami.
- Bzdura - fuknęła jak kotka która ktoś próbował spryskać wodą. To nie tak, że nie miała alternatyw. Gdy coś planowała zawsze miała plan C, D, B i Z. Wszystko było jednak kwestią optymalizacji. Mogła bez pomocy Brendana kontynuować, lecz niewątpliwie znalezienie zastępstwa wszystko by wydłużyło. Wzięła głębszy wdech. Czuła, że balansowała miedzy kłótnia, a dyskusją. W ten sposób może niczego nie osiągnąć. W pierwszym kroku postanowiła rozwiązać supeł niechęci wobec aurora który się zawiązał. Bez tego ciężko będzie jej w ogóle go tolerować.
- W zasadzie chce mnie Pan prosić abym nie upierała się przy upowszechnianiu wyciągniętych wniosków z badań, a postanowił Pan zakwestionować moje kompetencje. Widzi mnie Pan drugio raz na oczy, co Pan o mnie wie? Co Pan wie o moich badaniach? Mojej pracy? Nie interesuje mnie to, czy to było zamierzone czy nie. Nie zamierzam ustąpić wobec takiego podejścia. Do tego to już trzeci miesiąc mojej pracy nad projektem, a Pan oczekuje, że tak po prostu wepchnę wszystko co wiem i zgromadziłam bo Pan wie że lepiej to się przyda Pańskim ludziom - tym doświadczonym i umiejącym doprowadzić sprawę do końca. Jest Pan bezwstydny w swoich żądaniach. Do tego jest Pan śmiesznie autorytarny, jak na kogoś kto przyszedł tu w roli kogoś mającego pracować pod czyjąś jurysdykcją. Powinien Pan mnie przeprosić za swoje nastawienie wobec mnie - nie interesowało ją to, czy czuł się faktycznie winny czy nie. Chodziło o zasady. Może to było nieco dziecinne, lecz wychowując dwóch braci i będąc wychowywaną wśród trzech jako jedyna dziewczynka nie wiele uwagi przykładała do szczerości skruchy. Liczyło się to, że druga strona była wstanie ugiąć się i prychnąć puste słowo. Chyba była złośliwa.
- Myślę, że znalazłam też rozwiązanie dla sytuacji. Wspomniał Pan, że taką umowę możemy zawrzeć - klasnęła w dłonie - Fantastycznie. 100 galeonów. To trzeci miesiąc jak prowadzę badania. Honorarium płatne przed przekazaniem końcowych wniosków na podstawie których będą się Pańscy ludzie mogli douczać. Jeżeli w przeciągu trzech miesięcy od momentu przekazania wniosków końcowych problem nie będzie rozwiązany, opublikuję to co chcę tak, jakby badania były moją własnością. Pasuje Panu...? - uwagi, skargi...? Sama musiała przyznać przed sobą, że rozwiązanie nie było najgorsze. Denerwowała ją opieszałość w rozwiązaniu problemu. Jeżeli buntownicy pracowali nad rozwiązaniem i mogła je przyśpieszyć nie było to takie złe. Jeżeli nadal byliby leniwi - i tak osiągnęłaby cel publikując efekty. Dodatkowo mając wizję zarobku, a więc tego, że Brendan miałby być jej szefem - łatwiej byłoby jej pobłażać temu bucowatemu nastawieniu. Klienci którzy płacą zazwyczaj są marudni i oczekują efektów.
- Bzdura - fuknęła jak kotka która ktoś próbował spryskać wodą. To nie tak, że nie miała alternatyw. Gdy coś planowała zawsze miała plan C, D, B i Z. Wszystko było jednak kwestią optymalizacji. Mogła bez pomocy Brendana kontynuować, lecz niewątpliwie znalezienie zastępstwa wszystko by wydłużyło. Wzięła głębszy wdech. Czuła, że balansowała miedzy kłótnia, a dyskusją. W ten sposób może niczego nie osiągnąć. W pierwszym kroku postanowiła rozwiązać supeł niechęci wobec aurora który się zawiązał. Bez tego ciężko będzie jej w ogóle go tolerować.
- W zasadzie chce mnie Pan prosić abym nie upierała się przy upowszechnianiu wyciągniętych wniosków z badań, a postanowił Pan zakwestionować moje kompetencje. Widzi mnie Pan drugio raz na oczy, co Pan o mnie wie? Co Pan wie o moich badaniach? Mojej pracy? Nie interesuje mnie to, czy to było zamierzone czy nie. Nie zamierzam ustąpić wobec takiego podejścia. Do tego to już trzeci miesiąc mojej pracy nad projektem, a Pan oczekuje, że tak po prostu wepchnę wszystko co wiem i zgromadziłam bo Pan wie że lepiej to się przyda Pańskim ludziom - tym doświadczonym i umiejącym doprowadzić sprawę do końca. Jest Pan bezwstydny w swoich żądaniach. Do tego jest Pan śmiesznie autorytarny, jak na kogoś kto przyszedł tu w roli kogoś mającego pracować pod czyjąś jurysdykcją. Powinien Pan mnie przeprosić za swoje nastawienie wobec mnie - nie interesowało ją to, czy czuł się faktycznie winny czy nie. Chodziło o zasady. Może to było nieco dziecinne, lecz wychowując dwóch braci i będąc wychowywaną wśród trzech jako jedyna dziewczynka nie wiele uwagi przykładała do szczerości skruchy. Liczyło się to, że druga strona była wstanie ugiąć się i prychnąć puste słowo. Chyba była złośliwa.
- Myślę, że znalazłam też rozwiązanie dla sytuacji. Wspomniał Pan, że taką umowę możemy zawrzeć - klasnęła w dłonie - Fantastycznie. 100 galeonów. To trzeci miesiąc jak prowadzę badania. Honorarium płatne przed przekazaniem końcowych wniosków na podstawie których będą się Pańscy ludzie mogli douczać. Jeżeli w przeciągu trzech miesięcy od momentu przekazania wniosków końcowych problem nie będzie rozwiązany, opublikuję to co chcę tak, jakby badania były moją własnością. Pasuje Panu...? - uwagi, skargi...? Sama musiała przyznać przed sobą, że rozwiązanie nie było najgorsze. Denerwowała ją opieszałość w rozwiązaniu problemu. Jeżeli buntownicy pracowali nad rozwiązaniem i mogła je przyśpieszyć nie było to takie złe. Jeżeli nadal byliby leniwi - i tak osiągnęłaby cel publikując efekty. Dodatkowo mając wizję zarobku, a więc tego, że Brendan miałby być jej szefem - łatwiej byłoby jej pobłażać temu bucowatemu nastawieniu. Klienci którzy płacą zazwyczaj są marudni i oczekują efektów.
- Na c... - jaką retorykę? Pokręcił głową przecząco, nie powinien szukać w tym logiki. To, że kobieta pozostawała kompletnie nieświadoma sytuacji w kraju zdradzało jasno jej obruszenie i pewnie nie powinno go to dziwić - jajogłowi rzadko opuszczali swoje laboratoria i pewnie właśnie dlatego byli tak niebezpieczni, nieprzemyślane działania prowadziły do nieprzemyślanych efektów, na które - to jasne - pozwolić sobie nie mógł. Podobna gwałtowna emocjonalność była jednak nowością równie zaskakującą, co uścisk dłoni kobiety - wysłuchiwał ją z delikatnie uniesioną brwią, czując, że wtrącanie jej się w słowo nie było najlepszym pomysłem. Otworzył oczy szerzej dopiero, gdy narzuciła mu swoją rzekomą jurysdykcję - zgodził się jej pomóc, nie uwiązać na smyczy, ale nie przeszło mu przez myśl, że ostatnim razem rzeczywiście zaprezentował się jak pies do wynajęcia. Aluzje do doświadczenia i prowadzenia spraw do końca nieszczególnie go ruszały. Przeprosić - za nastawienie? To śmieszne, powinna podziękować, że tłumaczył jej, jak działał świat. W swoim nastawieniu nie widział niczego złego, a ostatnie, co robił, to podważał jej kompetencje. Gdyby nie pokładał w nich żadnych nadziei - nieszczególnie zresztą uzasadnionych, bieganie z miejsca na miejsce i obserwowanie jej podczas składania świstoklików nie przedstawiło jej jako filozofki stulecia - nie przyszedłby tu przecież tego dnia. - Bezwstydny? - powtórzył za nią z niedowierzaniem, ale wziął głęboki oddech, nim odpowiedział. Jeśli istniał choć cień szansy na to, że jej eksperymenty mogły przynieść cokolwiek przydatnego, potrzebował ich pomimo tych babskich kaprysów. Autorytarny? On? Nigdy nie postrzegał się jako autorytarnego, po prostu ktoś musiał podjąć rozsądne decyzje.
- Niech będzie - rzucił ze zrezygnowaniem, bez cienia nawet sztucznej skruchy. - Przepraszam - westchnął z niezadowoleniem, ewidentnie dla świętego spokoju, nie ze szczerej chęci poprawy.
Ale ona wreszcie zaczęła mówić z sensem, składając rozsądne propozycje - choć uważał, że mogłaby zrobić to wyłącznie z wewnętrznych przekonań, to wiedział, że złoto zdecydowaną większość motywowało lepiej, niż obietnice. Nie była to sytuacja idealna, nie do końca wygodna, ale ostatecznie pozwoli im osiągnąć przynajmniej częściowy cel. Był to dla niego akceptowalny układ.
- Pół roku. Potrzebujemy pół roku, nie trzech miesięcy - odpowiedział kategorycznie, nie negocjując ceny - nie przyszedł na to spotkanie z myślą o zarobku, obrócenie tych ról nie miało dla niego większego znaczenia, zależało mu na samych badaniach i był w stanie zorganizować takie pieniądze. Nie znał się na tym, nie wiedział, ile czasu mogło być im konieczne, zdawał sobie sprawę z tego, że Riana też się nad tym nie znała - w końcu miała się dopiero z tym spotkać. Ale potrzebowali rozsądnego czasu. Dostatecznego, by - jeśli rozwiązanie problemu okaże się niemożliwe - zyskać nad wrogiem przewagę czasową, która nie zakłóci ich planów. Inaczej tylko zmarnuje pieniądze - a środkami musieli szastać ostrożniej, niż druga strona. Rzucona przez nią kwota nie była niska. Minister wyznaczył ten cel na teraz, ale myśląc o ofensywie nie mogli zapominać o zabezpieczaniu tyłów. - Płacę za kota w worku, nie wiedząc nawet, czy ten kot jest żywy, a co dopiero czy potrafi polować - przypomniał wprost. W raporcie równie dobrze mogły znaleźć się tylko takie informacje, które dawno już mieli. Oni i wróg. Riana była ryzykiem, czy wartym czegokolwiek, jeszcze nie wiedział. Wolał ryzykownie zainwestować niż podjąć ryzyko dopuszczenia do oddania tej przewagi Rycerzom Walpurgii. Wydawała się pewna wartości swoich badań, ale on miał na to tylko słowo rozkapryszonej kobiety. A w ciemno - płacił głównie za czas.
- Niech będzie - rzucił ze zrezygnowaniem, bez cienia nawet sztucznej skruchy. - Przepraszam - westchnął z niezadowoleniem, ewidentnie dla świętego spokoju, nie ze szczerej chęci poprawy.
Ale ona wreszcie zaczęła mówić z sensem, składając rozsądne propozycje - choć uważał, że mogłaby zrobić to wyłącznie z wewnętrznych przekonań, to wiedział, że złoto zdecydowaną większość motywowało lepiej, niż obietnice. Nie była to sytuacja idealna, nie do końca wygodna, ale ostatecznie pozwoli im osiągnąć przynajmniej częściowy cel. Był to dla niego akceptowalny układ.
- Pół roku. Potrzebujemy pół roku, nie trzech miesięcy - odpowiedział kategorycznie, nie negocjując ceny - nie przyszedł na to spotkanie z myślą o zarobku, obrócenie tych ról nie miało dla niego większego znaczenia, zależało mu na samych badaniach i był w stanie zorganizować takie pieniądze. Nie znał się na tym, nie wiedział, ile czasu mogło być im konieczne, zdawał sobie sprawę z tego, że Riana też się nad tym nie znała - w końcu miała się dopiero z tym spotkać. Ale potrzebowali rozsądnego czasu. Dostatecznego, by - jeśli rozwiązanie problemu okaże się niemożliwe - zyskać nad wrogiem przewagę czasową, która nie zakłóci ich planów. Inaczej tylko zmarnuje pieniądze - a środkami musieli szastać ostrożniej, niż druga strona. Rzucona przez nią kwota nie była niska. Minister wyznaczył ten cel na teraz, ale myśląc o ofensywie nie mogli zapominać o zabezpieczaniu tyłów. - Płacę za kota w worku, nie wiedząc nawet, czy ten kot jest żywy, a co dopiero czy potrafi polować - przypomniał wprost. W raporcie równie dobrze mogły znaleźć się tylko takie informacje, które dawno już mieli. Oni i wróg. Riana była ryzykiem, czy wartym czegokolwiek, jeszcze nie wiedział. Wolał ryzykownie zainwestować niż podjąć ryzyko dopuszczenia do oddania tej przewagi Rycerzom Walpurgii. Wydawała się pewna wartości swoich badań, ale on miał na to tylko słowo rozkapryszonej kobiety. A w ciemno - płacił głównie za czas.
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Ktoś stojący obok prawdopodobnie pomyślałaby, że otaczająca ich mgła zawiera jakieś niebezpieczne dla zdrowia opary skoro co chwila, w sposób niekontrolowany, naprzemiennie się zapowietrzali, wstrzymywali powietrze i wzdychali.
Ciemne brwi nagięły się skośnie kiedy mężczyzna z niedowierzaniem powtarzał epitety, których postanowiła mu już nie definiować. Pomagało to w podtrzymaniu wrażenia, że rozmowa wciąż była prowadzona na poważnie.
- Bardzo dobrze, dziękuję - niechętne krzywizny niezadowolenia zostały wygładzone zupełnie tak, jakby ktoś przestawił jakiś przełącznik w czarownicy. Na ustach zagościł zaś delikatny, trudny do zdefiniowania uśmiech.
- Stoi Pan w tym momencie na przeciwko sprzedawcy kotów w workach i wyjątkowo bystro zauważa Pan, że nie wie Pan, czy kot będzie w cętki. Czego Pan ode mnie oczekuje? Mam wynagrodzić Pana spostrzegawczość upustem? - uzmysłowiła równie bezpośrednio - Naukowcy nie sprzedają dóbr, a usługi. To Pan wyszedł z propozycją zawiązania umowy na wyłączność najwyraźniej robiąc to pierwszy raz, nie wiedząc nic o rynku i najwyraźniej nie wiedząc co kupuje - czy człowiek ten przed przyjściem tutaj najadł się szaleju? Nie wykluczała takiej możliwości. Oparła ręce na biodrach po tym jak wciągnęła głęboko powietrze i je wypuściła wpatrując się w ziemię pod nogami. Od patrzenia na tego człowieka odnosiła wrażenie, że traci siłę i zdrowy rozsądek - Faktem jest, że Pana pomoc pomogłaby mi szybciej osiągnąć efekty, lecz nie jest niezastąpiona. Pan mając kontakty wśród bardziej doświadczonych naukowców też jednak wciąż tu stoi i próbuje dojść ze mną do porozumienia więc być może czas również jest dla Pana cenny - to było jej założenie - Faktem jest też to, że moje badania mają za cel rozpowszechnienie wiedzy wśród ludzi o tych istotach by załagodzić niepokoje, które tylko narastają. Jestem skłonna niechętnie ulec i zgodzić się na półroczne, warunkowe zawieszenie publikacji. Jestem nawet wstanie w tym czasie aktywnie współpracować w rozwiązaniu problemu tych istot jeżeli jest to w ogóle możliwe i osiągalne - sama być może nie byłaby wstanie tego zrobić w takim czasie. Jeżeli jednak opieszałość drugiej strony będzie się przeciągać wciąż nie wiązałoby to jej rąk. Wciąż miałaby miejsce do tego by kontynuować swoją naukową krucjatę. Podkreśliła niechęć do zgody chcąc też pokazać, że jest też skora do ustępstw - Poświeciłam temu jednak już nieco energii. Zbieram informacje od sierpnia i to nie tylko z pola walki, lecz również od ofiar, szpitali. Mam dostęp do magicznych zbiorów londyńskiej biblioteki w tym działu ksiąg zakazanych jako zawodowy naukowiec. Moje nazwisko, jak podejrzewam, bez większych problemów jest wstanie otworzyć dostęp do skrywanych zbiorów w Hogwarcie. Przynajmniej tych, które przetrwały. Mam głębokie zrozumienie magii - Vane coś znaczyło, a słynny, zasłużony i wciąż żyjący naukowiec był jej krewnym. - Więc jeżeli chce Pan mojej zebranej wiedzy oraz tej którą zdobędę i nie odpowiada Panu moja cena to rozsądnym jest by dał mi Pan jakąś kontrpropozycję. "Produkt", który chce Pan nabyć dalej pozostanie niewiadomy więc proszę się o to nie próbować spierać. Nauka nie ma konkretnej formy. - to on wyszedł z propozycją zawiązania umowy. Nawet jeżeli zrobił to bezmyślnie to nie mógł jej winić, że się tego uchwyciła zachęcając do tego by poszedł za ciosem. Miała wrażenie, że dopinguje do utraty tchu mężczyznę do tego by staną na tej śmiesznej kładce, którą mu zaproponowała, lecz nie może go jednocześnie popychać. Chciała wykrzesać z niego jakąś inicjatywę. Jeżeli nie odpowiadała mu cena to zamierzała czekać na inną propozycję. Oddanie tych wysiłków tak po prostu, zwłaszcza po konfrontacji z mężczyzną nie wchodziło w grę. Musiała coś zyskać więcej by nie czuć straty - Dodam, że jestem wstanie przyjąć wynagrodzenie pod postacią ingrediencji - astronomicznych lub alchemicznych. Biorąc pod uwagę mój stan zdrowia chętnie przyjmę wynagrodzenie również w formie eliksiu wzmacniającego krew lub tych wspomagających kurację ran otwartych. Jestem całkiem otwarta więc jeżeli ma Pan inne pomysły na moje wynagrodzenie - wysłucham ich.
Ciemne brwi nagięły się skośnie kiedy mężczyzna z niedowierzaniem powtarzał epitety, których postanowiła mu już nie definiować. Pomagało to w podtrzymaniu wrażenia, że rozmowa wciąż była prowadzona na poważnie.
- Bardzo dobrze, dziękuję - niechętne krzywizny niezadowolenia zostały wygładzone zupełnie tak, jakby ktoś przestawił jakiś przełącznik w czarownicy. Na ustach zagościł zaś delikatny, trudny do zdefiniowania uśmiech.
- Stoi Pan w tym momencie na przeciwko sprzedawcy kotów w workach i wyjątkowo bystro zauważa Pan, że nie wie Pan, czy kot będzie w cętki. Czego Pan ode mnie oczekuje? Mam wynagrodzić Pana spostrzegawczość upustem? - uzmysłowiła równie bezpośrednio - Naukowcy nie sprzedają dóbr, a usługi. To Pan wyszedł z propozycją zawiązania umowy na wyłączność najwyraźniej robiąc to pierwszy raz, nie wiedząc nic o rynku i najwyraźniej nie wiedząc co kupuje - czy człowiek ten przed przyjściem tutaj najadł się szaleju? Nie wykluczała takiej możliwości. Oparła ręce na biodrach po tym jak wciągnęła głęboko powietrze i je wypuściła wpatrując się w ziemię pod nogami. Od patrzenia na tego człowieka odnosiła wrażenie, że traci siłę i zdrowy rozsądek - Faktem jest, że Pana pomoc pomogłaby mi szybciej osiągnąć efekty, lecz nie jest niezastąpiona. Pan mając kontakty wśród bardziej doświadczonych naukowców też jednak wciąż tu stoi i próbuje dojść ze mną do porozumienia więc być może czas również jest dla Pana cenny - to było jej założenie - Faktem jest też to, że moje badania mają za cel rozpowszechnienie wiedzy wśród ludzi o tych istotach by załagodzić niepokoje, które tylko narastają. Jestem skłonna niechętnie ulec i zgodzić się na półroczne, warunkowe zawieszenie publikacji. Jestem nawet wstanie w tym czasie aktywnie współpracować w rozwiązaniu problemu tych istot jeżeli jest to w ogóle możliwe i osiągalne - sama być może nie byłaby wstanie tego zrobić w takim czasie. Jeżeli jednak opieszałość drugiej strony będzie się przeciągać wciąż nie wiązałoby to jej rąk. Wciąż miałaby miejsce do tego by kontynuować swoją naukową krucjatę. Podkreśliła niechęć do zgody chcąc też pokazać, że jest też skora do ustępstw - Poświeciłam temu jednak już nieco energii. Zbieram informacje od sierpnia i to nie tylko z pola walki, lecz również od ofiar, szpitali. Mam dostęp do magicznych zbiorów londyńskiej biblioteki w tym działu ksiąg zakazanych jako zawodowy naukowiec. Moje nazwisko, jak podejrzewam, bez większych problemów jest wstanie otworzyć dostęp do skrywanych zbiorów w Hogwarcie. Przynajmniej tych, które przetrwały. Mam głębokie zrozumienie magii - Vane coś znaczyło, a słynny, zasłużony i wciąż żyjący naukowiec był jej krewnym. - Więc jeżeli chce Pan mojej zebranej wiedzy oraz tej którą zdobędę i nie odpowiada Panu moja cena to rozsądnym jest by dał mi Pan jakąś kontrpropozycję. "Produkt", który chce Pan nabyć dalej pozostanie niewiadomy więc proszę się o to nie próbować spierać. Nauka nie ma konkretnej formy. - to on wyszedł z propozycją zawiązania umowy. Nawet jeżeli zrobił to bezmyślnie to nie mógł jej winić, że się tego uchwyciła zachęcając do tego by poszedł za ciosem. Miała wrażenie, że dopinguje do utraty tchu mężczyznę do tego by staną na tej śmiesznej kładce, którą mu zaproponowała, lecz nie może go jednocześnie popychać. Chciała wykrzesać z niego jakąś inicjatywę. Jeżeli nie odpowiadała mu cena to zamierzała czekać na inną propozycję. Oddanie tych wysiłków tak po prostu, zwłaszcza po konfrontacji z mężczyzną nie wchodziło w grę. Musiała coś zyskać więcej by nie czuć straty - Dodam, że jestem wstanie przyjąć wynagrodzenie pod postacią ingrediencji - astronomicznych lub alchemicznych. Biorąc pod uwagę mój stan zdrowia chętnie przyjmę wynagrodzenie również w formie eliksiu wzmacniającego krew lub tych wspomagających kurację ran otwartych. Jestem całkiem otwarta więc jeżeli ma Pan inne pomysły na moje wynagrodzenie - wysłucham ich.
Wyglądało to trochę, jakby ktoś zdjął z niej w jednej chwili czarnomagiczną klątwę - rysy jej twarzy rozpogodziły się nagle, jak za dotknięciem magicznej różdżki. Nie do końca rozumiał jej uśmiech, był względem niego podejrzliwy, ale zachował tę podejrzliwość dla siebie. Zdusił też ironiczne proszę, przypominając sobie, że mimo wszystko od dłuższego już czasu był dorosły.
Prawdą było, że robił to po raz pierwszy - jeśli kiedykolwiek w przeszłości potrzebował podobnego wsparcia, nie leżało ono w jego gestii. Ministerstwo Magii nie szczędziło funduszy na konieczne cele. Ale dziś Ministerstwo Magii pieniędzy nie miało, dziś zdecydował się otwarcie wyjść przed nią jako członek Zakonu Feniksa, wierząc, że ona - a przede wszystkim jej praca - mogła stanowić dla nich cenną wartość.
- Nie zaszkodzi - upust, nie opływał w bogactwa. - Szukam pomocy wszędzie tam, gdzie mogę, pani Vane, niezależnie od tego, jak utalentowani czarodzieje pozostają sprzymierzeni ze mną i z moim stronnictwem. Wszędzie tam, gdzie istnieje choć cień szansy na przełom. Jeśli jest w stanie go pani dokonać, zamiast snuć obietnice o potencjalnych korzyściach siedzenia w książkach, proszę nam to pokazać. Proszę nam w tym pomóc. Czas jest cenny nie tylko dla mnie i dla pani, czas jest cenny dla ludzkości, którą ten cień może zgładzić. - Być może brzmiało to nazbyt podniośle, ale prawdziwie, cień się rozprzestrzeniał. Od pierwszych tajemniczych obserwacji minął szmat czasu, początkowo brano je za majaki szaleńców. Dziś atakowały. Pojedynczych czarodziejów - wkrótce mogły zacząć gładzić całe miasta. Należało to szaleństwo zatrzymać zanim będzie za późno, ale rozmawiali o mrocznym żywiole, a nie kurzu, który wystarczyło zetrzeć szmatką do czysta. Choć otoczyła słowa wyjątkowo irytującą gadką, ostatecznie zgodziła się na przedłużony termin - ale ona proponowała coś więcej. Nie wiedział, ile była warta, ale jeśli jej umiejętności zasługiwały na choćby połowę jej ego, istniała szansa, której nie zamierzał zmarnować. Opowiadała o zasobach, które miała do dyspozycji - i były to zasoby interesujące, zaczynała mówić z sensem, prezentując konkrety - dotąd to co słyszał leżało raczej w sferze fantazji. Nie mieli takiej osoby w swoich szeregach. - Nie negowałem zapłaty w galeonach - odparł, prostując źle zrozumiane słowa. - Mówiąc o kocie w worku negowałem sens zapłaty za wyłączność trwającą ledwie kilkanaście tygodni nad badaniami, które być może nic nie wniosą. Trzy miesiące to nic wobec tego, co się dzieje. Nie rozmawiamy o sile, którą można zmieść z planszy pstryknięciem palca. Będziemy próbować. Ale nie wiemy, co się zdarzy. Nie pozwolimy, żeby wróg nas uprzedził i rzucił nam kłody pod nogi zanim osiągniemy cel - podkreślił, nie rozplątując ramion z piersi. - Zdaję sobie sprawę z tego, że rezultat nie jest pewny. Dlatego - jeśli mam za to zapłacić - zostaniemy przy półrocznym okresie. Sto galeonów i pół roku od dnia przekazania badań - podkreślił, sądząc, że co do tego mieli już zgodność.
- Jeśli zechce pani współpracować z nami, z moim stronnictwem, bliżej, jesteśmy w stanie dać więcej. Otworzyć te drzwi, które dla pani pozostają teraz zamknięte - nasze zasięgi sięgają dalej, niż się wydaje. Zadbamy o pani sprzęt i na miarę możliwości podziemnych sił dostarczymy środki, które okażą się niezbędne. Podzielimy się własną wiedzą - mamy ją rozległą - a ta wspomoże rozpoczęte badania. Skontaktujemy panią z naszą uzdolnioną astronomką, zapewnimy też stałą ochronę czarodziejów, którzy chronić potrafią. - Tego jednego był pewien - razem mogli osiągnąć więcej, niż osobno. - Pani stan zdrowia przestanie być pani problemem. W razie potrzeby upewnimy się, że uzdrowiciel w Plymouth znajdzie dla pani czas - Coraz trudniej było uzyskać pomoc, gdy nie było się półżywym półmartwym czarodziejem ściągniętym z frontu. - Pomożemy z eliksirami wzmacniającymi. - Był pewien, że dla Primy to nic. - Być może uda nam się zorganizować dla pani również potrzebne komponenty. Ale jeśli te badania powstaną przy współudziale naszej wiedzy, zostaną udostępnione publicznie nie za pół roku, a wtedy, kiedy wydamy na to zgodę. Być może wcześniej. Być może później. Dopiero wtedy, kiedy okaże się to bezpieczne dla naszej sprawy. Będzie pani mogła... negocjować. - Ostatnie słowa dodał, bo wydawało mu się, że to lubiła.
Prawdą było, że robił to po raz pierwszy - jeśli kiedykolwiek w przeszłości potrzebował podobnego wsparcia, nie leżało ono w jego gestii. Ministerstwo Magii nie szczędziło funduszy na konieczne cele. Ale dziś Ministerstwo Magii pieniędzy nie miało, dziś zdecydował się otwarcie wyjść przed nią jako członek Zakonu Feniksa, wierząc, że ona - a przede wszystkim jej praca - mogła stanowić dla nich cenną wartość.
- Nie zaszkodzi - upust, nie opływał w bogactwa. - Szukam pomocy wszędzie tam, gdzie mogę, pani Vane, niezależnie od tego, jak utalentowani czarodzieje pozostają sprzymierzeni ze mną i z moim stronnictwem. Wszędzie tam, gdzie istnieje choć cień szansy na przełom. Jeśli jest w stanie go pani dokonać, zamiast snuć obietnice o potencjalnych korzyściach siedzenia w książkach, proszę nam to pokazać. Proszę nam w tym pomóc. Czas jest cenny nie tylko dla mnie i dla pani, czas jest cenny dla ludzkości, którą ten cień może zgładzić. - Być może brzmiało to nazbyt podniośle, ale prawdziwie, cień się rozprzestrzeniał. Od pierwszych tajemniczych obserwacji minął szmat czasu, początkowo brano je za majaki szaleńców. Dziś atakowały. Pojedynczych czarodziejów - wkrótce mogły zacząć gładzić całe miasta. Należało to szaleństwo zatrzymać zanim będzie za późno, ale rozmawiali o mrocznym żywiole, a nie kurzu, który wystarczyło zetrzeć szmatką do czysta. Choć otoczyła słowa wyjątkowo irytującą gadką, ostatecznie zgodziła się na przedłużony termin - ale ona proponowała coś więcej. Nie wiedział, ile była warta, ale jeśli jej umiejętności zasługiwały na choćby połowę jej ego, istniała szansa, której nie zamierzał zmarnować. Opowiadała o zasobach, które miała do dyspozycji - i były to zasoby interesujące, zaczynała mówić z sensem, prezentując konkrety - dotąd to co słyszał leżało raczej w sferze fantazji. Nie mieli takiej osoby w swoich szeregach. - Nie negowałem zapłaty w galeonach - odparł, prostując źle zrozumiane słowa. - Mówiąc o kocie w worku negowałem sens zapłaty za wyłączność trwającą ledwie kilkanaście tygodni nad badaniami, które być może nic nie wniosą. Trzy miesiące to nic wobec tego, co się dzieje. Nie rozmawiamy o sile, którą można zmieść z planszy pstryknięciem palca. Będziemy próbować. Ale nie wiemy, co się zdarzy. Nie pozwolimy, żeby wróg nas uprzedził i rzucił nam kłody pod nogi zanim osiągniemy cel - podkreślił, nie rozplątując ramion z piersi. - Zdaję sobie sprawę z tego, że rezultat nie jest pewny. Dlatego - jeśli mam za to zapłacić - zostaniemy przy półrocznym okresie. Sto galeonów i pół roku od dnia przekazania badań - podkreślił, sądząc, że co do tego mieli już zgodność.
- Jeśli zechce pani współpracować z nami, z moim stronnictwem, bliżej, jesteśmy w stanie dać więcej. Otworzyć te drzwi, które dla pani pozostają teraz zamknięte - nasze zasięgi sięgają dalej, niż się wydaje. Zadbamy o pani sprzęt i na miarę możliwości podziemnych sił dostarczymy środki, które okażą się niezbędne. Podzielimy się własną wiedzą - mamy ją rozległą - a ta wspomoże rozpoczęte badania. Skontaktujemy panią z naszą uzdolnioną astronomką, zapewnimy też stałą ochronę czarodziejów, którzy chronić potrafią. - Tego jednego był pewien - razem mogli osiągnąć więcej, niż osobno. - Pani stan zdrowia przestanie być pani problemem. W razie potrzeby upewnimy się, że uzdrowiciel w Plymouth znajdzie dla pani czas - Coraz trudniej było uzyskać pomoc, gdy nie było się półżywym półmartwym czarodziejem ściągniętym z frontu. - Pomożemy z eliksirami wzmacniającymi. - Był pewien, że dla Primy to nic. - Być może uda nam się zorganizować dla pani również potrzebne komponenty. Ale jeśli te badania powstaną przy współudziale naszej wiedzy, zostaną udostępnione publicznie nie za pół roku, a wtedy, kiedy wydamy na to zgodę. Być może wcześniej. Być może później. Dopiero wtedy, kiedy okaże się to bezpieczne dla naszej sprawy. Będzie pani mogła... negocjować. - Ostatnie słowa dodał, bo wydawało mu się, że to lubiła.
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Brown's Point
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Lancashire