Wydarzenia


Ekipa forum
Brown's Point
AutorWiadomość
Brown's Point [odnośnik]06.08.20 14:29
First topic message reminder :

Brown's Point

Mugole nie są pewni, kim była Jenny Brown, na której cześć zostało nazwane to miejsce nad brytyjskim wybrzeżem. Specjaliści od magicznej historii nie mają jednak złudzeń: młoda dziewczyna była XVIII-wieczną czarownicą, która zmarła właśnie w tym miejscu z powodu głodu i wychłodzenia, oczekując powrotu swojego ukochanego. Był nim niemagiczny marynarz, który zaginął w trakcie odległej podróży. Przez około sto lat od własnej śmierci nawiedzała to miejsce, odchodząc dopiero, gdy jej odległa krewna przedstawiła jej fragment statku, na którym zginął młody żeglarz. Niektórzy z historyków domniemają, że czarownica nie była w pełni zdrowa psychicznie, co mogą potwierdzać wspomnienia lokalnej ludności dotyczące bardzo niestabilnego ducha Jenny Brown.
Do punktu można dojść dość wąską ścieżką, podziwiając urodę Morecambe Bay. Latem piaszczysto-kamienista plaża zachęca do spacerów po okolicy, a otaczająca drogę roślinność daje poczucie bezpieczeństwa. W okolicy można znaleźć też komin, będący pozostałością po wydobyciu i stopu miedzi na niewielką skalę oraz kamienny, stary dom, niegdyś należący do rodziny Brown.
Choć okolica nie jest zupełnie wyludniona, zadomowiło się tu kilka gatunków   magicznych stworzeń. Niedaleko Brown's Point można się znaleźć dość dużą populację wsiąkiewek. Często widziane są też szczuroszczęty, żywiące się pochodzącymi z zatoki skorupiakami.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Brown's Point - Page 5 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Brown's Point [odnośnik]07.01.23 17:06
Usta rozciągnęły się w uśmiechu, razem z nim brwi uniosły się w widocznym zadowoleniu, poruszyły się łagodnie w górę i dół wracając do swojej wcześniejszej pozycji kiedy z jego ust wypadło potwierdzenie dla jej poczucia humoru. Uśmiech jednak zelżał, a może całkowicie zszedł z jej ust gdy mówiła dalej, kontynuując leczenie. Kiedy pytanie wypadło z jego ust zawahała się ledwie przez sekundę. Czy wszystko było w porządku? Nic nie było w porządku i wątpiła, że jeszcze cokolwiek dla niej będzie. Ale nie zamierzała się uzewnętrzniać, prowadzić wnikliwej wiwisekcji jej własnych uczuć i życia. Rozłożyła więc teatralnie dłonie na boki. - Lekko niedożywiony okaz zdrowia. - skłoniła się, prezentując siebie samą. Nie wiedziała czemu o tym wspomniała. A może, czemu pozwoliła, by temat doszedł aż tutaj. Sama wspomniała przeszczepienie języka. Niespecjalnie, po prostu. Nie była jednak pewna, czy chciała by właśnie to w niej widział. Czy chciała by w jego spojrzeniu pojawiło się współczucie. Może wolała dla kogoś być Justine, tak po prostu. Nie niebezpieczną terrorystką, która siedziała w więzieniu. Ale nie zapytał o więcej, nie zagłębiał się dalej, a ona jakiekolwiek możliwe współczucie odsunęła - jak sądziła - zapewniając, że wszystko jest w porządku.
- Cóż, jeśli zapytają może nie mów po co go zabierasz. To może przysporzyć ci kilku problemów. - mruknęła usłużnie, kącik jej ust mimowolnie uniósł się ku górze. Zaraz zaśmiała się krótko na myśl wspomnianej przez niego - nowej mody. Tak z pewnością zbieranie plakatów groźnych przestępców ma szansę na rozprzestrzenienie się wśród młodzieży.
- Nigdy ich nie zbierałam. - przyznała się bez jakiejkolwiek skruchy. Nie rozumiała kolekcjonowania kart, ale musiała przyznać, że żaby miały świetną czekoladę. Oh, nie pamiętała kiedy ostatnio zjadła czekoladę. Za kawą też tęskniła, nie było jej tyle, co wcześniej. Ściągała z siebie ubrania, pozostawiając jedynie bieliznę, która niewiele skrywała. Ruszając zgodnie z własnym planem do wody. No tak, nie dziwnym było, że Everett słuchał na dobranoc bajek pełnych magii. Ona w mugolskim domu i mugolskim świecie słuchała o czerwonym kapturku, czy śpiącej królewnie.
- Chyba będę. - zgodziła się z początku niezmiennie się oddalając. Odwróciła zaraz głowę. - Ale jeszcze sobie nie zasłużyłeś. - orzekła z ekspercką pewnością, zaraz burząc ten efekt uśmiechem, który rozciągnął jej usta. Nie potrafiła tego wyjaśnić całkowicie. Ale po raz pierwszy od wielu dni, poczuła się naprawdę… wolna. Nieskrępowana swoją własną historią. Czuła je na sobie - jego spojrzenie. Ale naiwnością byłoby z jej strony założyć, że nie spojrzy. A może właśnie wodziła go z rozmysłem. Bez ubrań dokładniej było widać, że jest chuda - a nawet za chuda. Jeszcze nie wróciła do odpowiedniej wagi, choć wyglądała już lepiej niż pół roku temu, kiedy żebra prawie wychodziły jej przez skórę. W wodzie, kiedy ta zakryła już większość blizn na brzuchu - wyglądały okropnie i choć przez większość czasu potrafiła je zaakceptować, chwilami była po prostu kobietą - odwróciła się w jego stronę z rozmysłem rzucając mu wyzwanie. Potrzebowała odetchnąć, czując na barkach ciężar własnych decyzji, pretensji, współczucia i troski. Była zmęczona, fizycznie i psychicznie. W swoim poczuciu niezrozumiana. Chciała to na chwilę odłożyć na bok - a on był po prostu pod ręką. Nie znał jej wcale. W ogóle właściwie. I było w tym coś orzeźwiającego. Skrywając pod wodą wargi, ukrywając uśmiech, zrozumiała że po raz pierwszy od wielu dni uśmiecha się niewymuszenie. Nie dlatego, by ktoś uznał, że wszystko jest w porządku, tylko dlatego, że naprawdę ją coś rozbawiło. Patrzyła jak gorączkowo pozbywa się ubrań, a potem z różdzką w usta zaczyna zmierzać ku niej. Parsknęła krótkim śmiechem.
- Dzięki, Sykes! - odkrzyknęła mu, uśmiechając się nadal. Patrząc jak kroczy przed kamienistą plażę. I poczuła się tak beztroska - choć było to absurdalne w czasach w których wojna ogarnęła wszystko wokół. Wolna, nieskrępowana, otoczona uspokajającym szumem fal. Podpłynęła bliżej, kiedy znalazł się już niedaleko, pozwalając by woda sięgała jej niewiele pod obojczyk.  
- Hm? - zapytała, wędrując za jego spojrzeniem. Uniosła rękę, żeby złapać za zawieszone na szyi amuletu. - Czerwony kryształ, pazur gryfa, muszlę skrępy i amulet skupienia. Znasz się na tym? - zapytała przekrzywiając lekko głowę. Unosząc na niego jasne spojrzenie, puszczając amulety. Kolejne jego słowa sprawiły, że zaśmiała się odrzucając do tyłu głowę. Uniosła ręce, żeby w charakterystycznym geście przesunąć mokre włosy za uszy.
- Oh, na pewno znajdzie się jakaś miła dziewczyna, która pospieszy ci na ratunek z rosołem. - orzekła po wcześniejszym wywróceniu oczami. Nie było aż tak źle jak to malował - wiedzieli to oboje. Patrzyła jak wchodzi głębiej, dostrzegając znak na ramieniu. Kiedy zaczął o nim mówić jedna z jej brwi uniosła się a głowa przekrzywiła trochę. Zaplotła dłonie, uśmiech znów zamajaczył na jej usta.
- Niegrzeczny. - podsumowała z rozbawieniem, którym zdawał się ją zarazić mimo próby utrzymania kamiennej twarzy. Ciężko było uwierzyć w tą historię. Kiedy brakowało mu powagi. Kiedy wyjaśnił sprawę na poważnie skinęła lekko głową. Więc dobrze skojarzyła znak z runami. Jej dłoń uniosła się mimowolnie, opuszki palców dotknęły tatuażu pod linią szczęki. Otworzyła usta na chwilę tracąc rezon, nienawidziała tych znaków, nie chciała ich na sobie, próbowała się ich pozbyć, ale wracały za każdym razem. Straciła na chwilę rezon, ale nim go znalazła uniósł rękę każąc jej poczekać. Uniosła brwi trochę. Chyba nie zdawał sobie sprawy, że nieświadomie dał jej czas na znalezienie tej siebie, którą dziś być chciała. Na powrócenie w rolę, którą czasem grała, a czasem była. Ona wszystkie splatały się ze sobą. Zamknęła usta patrząc na jego działania. Odchyliła się trochę mrużąc oczy, kiedy krople wody opadły na nią, kiedy otrząsał jej nadmiar ruchem głowy.
- Yhym. Nieźle odpręża. - potwierdziła spokojnie lekko się uśmiechając, stawiając niespiesznie kroki w jego stronę. - To numer więźnia, Jareth. Nie umiem go usunąć. Może znasz kogoś kto chciałaby spróbować? - kolejne kilka centymetrów bliżej niego. Jasne tęczówki nie wyrażały zbyt wiele. - Mogę ci opowiedzieć co robią tam niegrzecznym terrorystom, ale to nie bajka na dobranoc. - orzekła, mówiła trochę ciszej niż wcześniej po raz pierwszy odwracając wzrok na bok. Czoło przecięła zmarszczka. Nie na długo zaledwie na chwilę niezmiennie się zbliżając. - No i to strasznie zabija nastrój. - mruknęła z marudną manierą. Uniosła lewą rękę, kiedy znalazła się dostatecznie blisko. Była właściwie zaraz przed nim. Wsunęła palec serdeczny w pierścionek na rzemieniu przesuwając ją w jego prawą stronę, załączając palce, zmrużyła lekko oczy przekrzywiając głowę. Podłużne blizny na jej ręce były widoczne. Razem z tą która zaczynała się w okolicy obojczyka i ginęła gdzieś pod wodą. Nie lubiła ich. Nie lubiła żadnej z nich. W większości były dowodem jej porażek. A do tego szpeciły ciało. Potem odwróciła dłoń w stronę jego twarzy. - Możemy pytać dalej, ale czuję że z tym jest podobnie. - przeniosła na niego niebieskie tęczówki. Ona zapyta o niego. A potem on o jej blizny - odwdzięczy się tym samym i zejdą do rejonów ciężkich, a beztroska, którą właśnie się zachłysnęła ucieknie całkiem, zasłonięta szarością przeszłości i zdarzeń, których nie musieli wiedzieć o sobie. Z jej winy oczywiście, ciekawości, która wsunęła na usta pierwsze pytanie. Zsunęła pierścionek z palca pozwalając mu opaść swobodnie na wcześniejsze miejsce. Nie opuściła jednak dłoni, układając ją na ramieniu Jaretha. Przypomniał jej się Skamander. Rozmowa na cmentarzu, pierścionek na rzemieniu i Gabrielle. Nie chciała do tego wracać. Do przeszłości, uczuć, tego co nie było dla niej. Wspięła się trochę na palce wysuwając nad wodę. - Dlatego podryfujmy. Zaproponowałbym ci wyścig, ale boje się że jeśli przegrasz twojego ego może utopić się całkiem. - uśmiech pełen przekory i odrobinę prześmiewczy zatańczył na jej ustach. - Wyrosłeś całkiem proporcjonalnie. - dodała jeszcze z zadowoleniem, ręka przesunęła się na jego klatkę. Opadła na palce i przesunęła trochę w bok. - Pomogę ci, wystarczy się tylko odbić i dać ponieść fali. - obiecała nie ściągając uśmiechu w jasnym spojrzeniu zalśniły się iskierki.



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Brown's Point - Page 5 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Brown's Point [odnośnik]14.01.23 20:36
Prychnąłem tylko pod nosem, gdy zaznaczyła, że nie zasłużyłem sobie na poznanie wspomnianej przez nią bajki. No jak mogła tak mówić? Czy nie podzieliłem się właśnie kanapką? Co jeszcze miałem uczynić, by zyskać jej wdzięczność? Żarty jednak na bok; nie spodziewałem się, by w jakiejkolwiek przyszłości, bliskiej lub dalekiej, nadarzyła się okazja do rozprawiania na takie tematy, lepiej było więc skupić się nie tyle na doborze słów, co podążającym ich śladem uśmiechu. Niewymuszonym, lekkim. Lubiłem, gdy byłem w stanie wywołać u moich kompanów taki efekt – rozluźnienia i swobody. Choć może nie powinienem przypisywać sobie całych (jakichkolwiek?) zasług, wszak Tonks od samego początku zachowywała się dość bezpośrednio, bez wymuszonego dystansu, nawet i w obecności potencjalnych agresorów. Lecz o ile wtedy zapewne ukrywała pod tą maską stałą czujność – podejrzewam, że odkąd ustalono cenę za jej głowę, spała z jednym okiem otwartym i ręką na różdżce – o tyle teraz mogła po prostu być, bawić się ze mną w leniwe odbijanie piłeczki, zmyć z siebie trudy niedawnego patrolu. Z początku nie wiedziałem, co o tym myśleć. O tak nagłym pomyśle, by zsunąć z siebie odzienie i rzucić się w morskie fale. Na poły przemawiał przeze mnie mimowolny szok wywołany przez napad, na poły – pielęgnowany od kilku ładnych lat rozsądek. Za młodu, kiedy byłem odpowiedzialny tylko za siebie, martwić musiałem się wyłącznie o swoją skórę, z łatwością podejmowałem lekkomyślne decyzje. Korzystałem z życia pełnymi garściami, dając upust wrodzonemu pragnieniu swobody, stale krążącej w mym krwiobiegu dzikości. Odkąd jednak dowiedziałem się – a raczej podjąłem decyzję – że zostałem ojcem, zdobyłem się na tytaniczny wysiłek ograniczenia ryzyka. Nie wyeliminowania, to byłoby niewykonalne. Kiedy więc pokonałem już pierwszą falę oporu, dobijającej się do mnie ostrożności – nie sam, bo przy wsparciu bezwzględnie prowokującej mnie czarownicy, jej nagich pleców, uderzających w czułe punkty słów – z narastającą ekscytacją podążałem śladem Tonks w przybrzeżne głębiny. Nie przeszkadzało mi również to, że byliśmy sobie niemalże obcy, powiązani jedynie mglistą, odległą historią, kilkoma przeciągłymi spojrzeniami i rywalizacją z boiska. Brak relacji oznaczał w tym wypadku wolność. Cokolwiek miało się teraz wydarzyć, dobrego czy złego, nie powinno zaważyć na naszym kolejnym spotkaniu, bo i nie podejrzewałem, by do takowego doszło.
Czy ty się ze mnie śmiejesz? – zawołałem do wyraźnie rozbawionej blondynki, gdy po zmrużeniu oczu, próbowałem ratować je przed królującym na niebie słońcem, ujrzałem na jej twarzy coś, co do złudzenia przypominać mogło uśmiech. Nie czułem urazy, wprost przeciwnie; udzielała mi się ta lekkość, poza tym, Tonks zapewne śmiała się do mnie, nie ze mnie. A przynajmniej tak chciałem myśleć. Jedyne co mi doskwierało, to fakt, że musiałem rozstać się z różdżką, bez niej czułem się kompletnie bezbronny. I nagi. Jeszcze bardziej niż bez ubrań.
Zacmokałem cicho, mimowolnie pochylając w kierunku prezentowanych przez towarzyszkę amuletów. Większość z nich rozpoznawałem bez większego trudu, może i specjalizowałem się w talizmanach przetapianych z metali, lecz słyszałem, co uzyskać można dzięki odpowiednio oporządzonemu pazurowi gryfa, który zamknie się w bursztynie. Zmarszczyłem jednak brwi, z zadumą przyglądając się zawieszonej na rzemieniu muszli. Albo nigdy nie miałem z takim składnikiem do czynienia, albo pamięć już miałem dziurawą. – Trochę znam. Na runach, talizmanach. Po szkole uznałem, że najwyższa pora wziąć w sprawy w swoje ręce, nauczyć czegoś interesującego, a nie pchać za ministerialne biurko... – przyznałem cicho, mrukliwie, nie podchwytując spojrzenia rozmówczyni, zamiast tego wciąż obserwując lśniące w słońcu ozdoby. – Tylko powiedz mi, jaki efekt zapewnia ta muszla? – Ciekawość była zbyt silna, by ją zignorować. – Tak czy inaczej... przezorny zawsze ubezpieczony. – Dopiero wtedy przeniosłem wzrok wyżej, zajrzałem w głąb okolonych błękitem źrenic, a na usta przywróciłem niewymuszony uśmiech. Nie widziałem jeszcze nikogo, kto nosiłby przy sobie aż tyle różnych świecuszek, z drugiej strony – czy naprawdę powinienem się dziwić? Kto jak kto, ale rebeliantka, przedstawicielka mniejszości, na którą polować musiała niemalże armia zwolenników nowego porządku, musiała dmuchać na zimne. – Ehe, miła dziewczyna... – Tym razem to ja parsknąłem, kręcąc przy tym głową. Jeśli ktoś miał mi przybyć z pomocą, najpewniej byłaby to Jocunda. Bohaterka z kart czekoladowych żab, tylko teraz ratująca młodszego brata przed katarem. Bo przecież kto inny? Evelyn spojrzałaby na mnie tylko z politowaniem, byłem tego pewien. Drgnąłem lekko, gdy obmyła nas nieco wyższa fala; zaraz jednak dla odmiany poczułem wspinające się po karku słońce, ciekawe jak szybko miałem złapać kolor.
Pozwoliłem sobie na krótką grę; niekiedy wystawiałem palce poza granicę prawa, świadkiem mojego buntu wobec reguł były zwykle opary diablego ziela, lecz do przemytu, który mógłby mnie wpakować za kratki, było mi niezwykle daleko. Pomysł ten rozbawił mnie jednak na tyle, że nie byłem w stanie odegrać swojej roli w przekonujący sposób. A szkoda, chciałem sprawdzić reakcję Tonks na podobną rewelację. Byłaby zdziwiona? Tego po mnie oczekiwała? Zapytałem o jej tatuaż, tak dobrze widoczny zwłaszcza teraz, gdy mokre włosy przykleiły się szyi, przestały przesłaniać szczękę, nim jednak odpowiedziałaby, zdecydowałem się na wzięcie nura. Może powinienem podejrzewać, jakie słowa padną z kobiecych ust, co tak naprawdę oznaczały te numery, mimo to byłem zaskoczony. W pewnym stopniu. Przede wszystkim jednak – żałowałem, że poruszyłem ten temat. Nigdy nie byłem mistrzem taktu, ale przypominać o takich przeżyciach, i to jeszcze w chwili, w której niejako stawaliśmy się cieszyć wolnością wbrew panującemu wszędzie wokół chaosowi... Przygryzłem wewnętrzną stronę policzka. – Chyba nie znam – odparłem tylko, cicho i bez większych emocji, bo nie sądziłem, by chciała usłyszeć przeprosiny. Miałem w sobie na tyle rozsądku, i dobrej woli, by nie paplać bez sensu, nie porywać się na ryzykowne, albo zwyczajnie nieśmiesznie żarty. Czasem byłem garborogiem w składzie porcelany, zdarzało mi się nastąpić komuś na odcisk, ale zwykle nie robiłem tego celowo. Żałowałem atmosfery, którą wprowadziłem. I nie zdziwiłbym się, gdyby Justine zmieniła zdanie, uznała, że czas wracać na brzeg. Lecz zamiast tego podeszła blisko, jeszcze bliżej, z tej odległości widziałem każdy detal pobladłej twarzy, i wsunęła palec w pierścień, który nosiłem przy sobie w formie masochistycznej pamiątki. Zamarłem w bezruchu, bez choćby śladu oporu poddając się jej ruchom, splatając ze sobą nasze palce. – Jest podobnie – przyznałem bezbarwnym tonem głosu, próbując zignorować gorycz, która rozlała się po języku na wspomnienie Norwegii, składanych wtedy obietnic. – W takim razie dość pytań. I jeśli mam wybór, to wolę bajki na dobranoc. – Przechyliłem głowę na bok, chciałem przywołać w ten sposób utraconą gdzieś po drodze lekkość. Wolałbym słuchać o stukaniu obcasami niż torturach. Wolałbym również widzieć jak się uśmiecha, a nie ucieka przede mną wzrokiem. – Dobra, dobra. Nie zasłaniaj się moim ego. Po prostu nie chce ci się męczyć – odparłem zaczepnie, błyskając przy tym odsłoniętymi w kolejnym uśmiechu zębami. Nie zdążyłem powiedzieć nic więcej, a Tonks znów przełamała barierę dotyku, odnajdując dłonią moją pierś. Co też chciała w ten sposób osiągnąć? Kontynuowała tradycję niegroźnych prowokacji, zabawy w kotka i myszkę? – Już się dobrze przyjrzałaś? – Uniosłem brew, próbując wyczytać coś z jej oczu, z zabarwionego przekorą spojrzenia. Znaczy, na ile wyrosłem. – W takim razie do dzieła... Słyszałaś o wydrach? Kiedy dryfują, trzymają się za ręce... łapy... żeby zbyt daleko od siebie nie odpłynąć – rzuciłem jeszcze, niby jako nijak nie związaną z naszą sytuacją ciekawostkę. Lecz może chciała wyciągnąć z niej jakieś inne znaczenie; tym razem to ja testowałem ją.
Już w chwilę później kładłem się na wodzie na plecach, przymykając przy tym oczy, by nie spoglądać w oślepiającą tarczę słońca.


nature always wins
Everett Sykes
Everett Sykes
Zawód : wagabunda
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I'm a free animal, free animal
My heart pitter-patters to the broken sound
You're the only one that can calm me down
OPCM : 12+1
UROKI : 6
ALCHEMIA : 16 +4
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10 +3
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9528-everett-sykes#289810 https://www.morsmordre.net/t9569-freya#291015 https://www.morsmordre.net/t12306-everett-sykes#378173 https://www.morsmordre.net/f356-lancashire-forest-of-bowland-gawra https://www.morsmordre.net/t9570-skrytka-bankowa-nr-2189#291016 https://www.morsmordre.net/t9530-jareth-everett-sykes#289896
Re: Brown's Point [odnośnik]16.01.23 12:24
Brakowało jej tego. Wolności, swobody, beztroski, chwili w której mogła po prostu być choć na chwilę nie skupiona na czym innym, nie czująca na ramionach ciężaru, który bezwzględnie przyciskał ją ku ziemi. Chwili w której mogła być sobą - choć tak naprawdę, sama już nie wiedziała, kim tak naprawdę była. Która z tych twarzy była właściwa. Która z nich tak naprawdę należała do niej a którą jedynie odgrywała mechanicznie chowając się za nią, odsuwając na bok emocje, nie dopuszczając demonów czekających za rogiem. Nie była pewna, jak długo tak będzie w stanie, może chwilę, może rok, nim kolejny cios znów sprowadzi ją na kolana, wepchnie w przepaść rozpaczy nad którą stała już od dawna. Przypominała jej klif z którego kiedyś skoczyła. Ile żyć miała jeszcze dostać? Nie była pewna, ale nagle, niespodziewanie, na krótki wyrywek czasu, o tym nie myślała. Nie wybierała kolejnych kroków, nie planowała kolejnych akcji, na chwilę była. Bawiła się, kusiła, drażniła sprawdzając granicę. Ryzykowała i zapraszała, nie zastanawiała się, czy powinna. Nie myślała nad tym, czy było to odpowiednie. W tym jednym konkretnym momencie zdawało się naturalnie potrzebne. Może refleksja nadejdzie później, a może znów zachłyśnie się smakiem wolności przy nieznajomych całkiem. Bo nie był niczym więcej niż tym. Wspomnieniem majaczącym gdzieś na granicy pamięci. Spojrzeniem, które na nie zawiesił i kaflem, który świsnął mu nad uchem, kiedy złapała go uśmiech, niebieskimi tęczówkami przytrzymując na dłużej.
Czuła jego spojrzenie na sobie, na plecach, ramionach, ale nie zaburzało ono rytmu jej kroków, nie wlewało w ciało niepokoju. Wcześniej, jeszcze zanim to wszystko się zaczęło w jakiś sposób lubiła inny wzrok. Wzrok na jej ciele, na skórze, niewypowiedziany zachwyt, szczęście, a może radość. Dziś w większości czuła zaskoczenie, tak wyraźnie, jakby rozprowadzano je w powietrzu. Nie lubiła współczucia, nie chciała litości, nie mogła patrzeć w oczy bliskim, którym było jej szkoda. Nie umiała już tego znieść. Nie potrafiła przyjąć wyciąganych do niej dłoni bojąc się pretensji, żalu, wyrzutów, które usłyszała już nie raz. Wolała pozostać oschła i niewzruszona, przynajmniej zewnętrznie. Przynajmniej na chwilę. Dlatego tutaj, teraz, czuła się wolna. Nie mógł jej nic wyrzucić - jeszcze jej nie znał, jeszcze go nie skrzywdziła. Nie mógł żałować, nie było czego. A ona miała pozostać niczym więcej jak wspomnieniem, może niepewnie mylonym z snem. Cofała się w wodzie, rozciągając usta w uśmiechu. Tak lekkim, jakby na kilka krótkich chwil zostawiła ciężar, który niosła na brzegu.
- Nie śmiałabym! - odkrzyknęła, układając rękę w okolicy serca w czymś na pozór uroczystego zapewnienia, chociaż jej usta zostały skierowane ku górze, a oczy rozbłysły obserwując jego kolejne poczynania. Kiedy znalazł się obok, a jej palce znalazły się na rzemieniu uniesionym ku górze, kiedy on patrzył na amulety, ona uniosła spojrzenie na niego. Na brwi okalające oczy i tęczówki w których odbijało się słońce. Trochę się znał? Jej brwi mimowolnie się uniosły, ale nie ze względu na wypowiedzianą historię. Na coś innego, czego na razie nie wypowiedziała na głos.
- Podarowało mi ją morze w nagrodę za pokonanie morskiego smoka. Ponoć…. - odpowiedziała poważnie, krzyżując z nim spojrzenie kiedy uniósł tęczówki. Nachyliła się trochę, jakby chciała zdradzić prawdziwy sekret. - ...wabi mężczyzn ku zgubie. - szepnęła z tą samą powagą, nie odsuwając niebieskiego spojrzenia na bok. Uniosła rękę, żeby łagodnie uderzyć nią w jego nos. - I działa. - dodała przekornie, dopiero teraz rozciągając usta w uśmiechu. Jej brwi uniosły się ku górze na parsknięcie. Przekrzywiła odrobinę głowę.
- Nie znasz żadnej? Takiej od rosołu, ojojania, spódnic i domowych ciast? - brzmiała jakby nie wierzyła. Spoglądając na niego z lekko uniesionymi brwiami. Jakoś nie chciało jej się uwierzyć.
Ale całą atmosferę sielanki, a może wolności trafił szlag. Zawsze przychodził zupełnie nieproszony. Uratowała ją tylko chwila o którą poprosił. Moment w którym mogła się zebrać, zawalczyć o przeciągnięcie tej chwili, zamiast poddanie jej ponuremu nastrojowi. To nie tak, że nie potrafiła opowiedzieć o Azkabanie, mogła, ale spojrzenie ludzi którzy wiedzieli, to, które dawali jej wyglądało inaczej. A na jego widok, coś ją nieprzyjemnie ściskało. Dlatego w kilka uderzeń serca wybrała, a kiedy znów pojawił się nad wodą ruszyła ku niemu. Domyślała się, co oznaczać może pierścień na rzemieniu, zwłaszcza po tym, który widziała wcześniej. Ten teraz zdawał się musieć mieć podobne znaczenie. Nie takie samo, ale prowadziło w jedną stronę. Wsunęła palec w niego, wrednie, nieprzyjemnie naruszając granicę, której nie powinna. Powietrze zgęstniało już chwilę temu, kontrastowało z nim słońce. Wysunęła w kierunku jego twarzy rękę, patrząc na niego. Drgnęła, nie spodziewając się, że splecie ich palce razem, jej brwi drgnęły lekko. Padające stwierdzenie było jedynie potwierdzeniem jej własnych przypuszczeń. Przesunęła spojrzenie na dłonie, a kiedy wybrał bajki nad pytania o przeszłość odsunęła rękę, zsunęła z palca pierścionek. Kącik jej ust drgnął lekko.
- Skoro tak mówisz… - odpowiedziała mu pochylając lekko głowę, żeby spojrzeć na niego z politowaniem czającym się też w głowie. Niech więc będzie, że to ona obawiała się zmęczenia, nie on przegranej. Przesunęła spojrzenie niżej, razem z ręką, którą bezwstydnie tam położyła.
- Może. - odpowiedziała unosząc swoją brew w bliźniaczym geście. Kącik jej wargi drgnął ku górze. Uniosła trochę brodę. Ale nie odsunęła dłoni. Zamiast tego przesunęła rękę w dół, odciągając wewnętrzną część dłoni, pozostawiając same palce. Które przesunęły się pod wodą leniwie w dół, znacząc lekko drogę paznokciami, odsuwając się od ciała tym dalej im niżej znajdowała się ręka, aż w końcu zabrała ją całą. Nie spuściła z niego spojrzenia. Już miała potaknąć głową wraz z uśmiechem majaczącym na jej ustach na sama myśl, powziętego planu, kiedy pomiędzy nich wypadła informacja o wydrach. Jej brwi uniosły się ku górze w oczekiwaniu na kontynuację. Nie znała się jakoś wybitnie na zwierzętach. Miała jedynie podstawową wiedzę. Brwi pomknęły wyżej, kiedy mówił o trzymaniu się za ręce... znaczy łapy. Jej wargi rozciągnęły się mocniej.
- Urocze. - mruknęła pochylając odrobinę głowę. - Boisz się dryfowania w samotności, czy chcesz złapać mnie za rękę? - zapytała przekrzywiając lekko głowę. Patrząc, jak kładzie się na plecach, ale sama nie zrobiła tego samego. Nie widział, bo miał zamknięte oczy, ale jej uśmiech poszerzył się jeszcze bardziej, kiedy zrobiła krok bliżej.
- Jareth… - zaczęła, unosząc drugą z dłoni, przerwa pomiędzy słowami nie trwała długo. Ręce położyła na jego brzuchu. - …weź wdech. - oznajmiła rozbawionym głosem, wybijając się z dna i napierając na niego od góry, zmuszając jego ciało, żeby znalazło się pod wodą. Nieprzygotowany, nie miał nawet jak zareagować. Nie czekała jednak długo, rzucając się w wodę, żeby odpłynąć poza zasięg jego rąk. Kawałek, odpowiedni dystans, by pozostać bezpieczną. Tam stanęła czekając. A kiedy wynurzył się nie potrafiła powstrzymać śmiechu, który wydarł się z jej gardła samoistnie, niewymuszenie. Tak szczery i wolny, prawdziwy - nie pamiętała, kiedy ostatnio naprawdę się śmiała. Nie była pewna, czemu tak ją to bawiło. Łzy rozbawienia pojawiły się w oczach gdy przed oczami miała jego zaskoczoną twarz, kiedy, złapała się za brzuch łapiąc oddech. - Nie po-podchodź. - zastrzegła od razu, wyciągając przed siebie ręce, łapiąc spazmatycznie oddech. Cofając się. - Ostrzegam cię, że jestem uzbrojoną, niebezpieczną terrorystką. - dodała jeszcze robiąc kolejny krok w tył. Spojrzała w bok, na plażę, a potem za siebie jakby oceniając, która droga ucieczki była odpowiedniejszą.



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Brown's Point - Page 5 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Brown's Point [odnośnik]01.02.23 13:41
Nie śmiałaby stroić sobie ze mnie żartów, jasne. Prawie w to uwierzyłem. Inna sprawa, że taki obrót spraw w ogóle mi nie przeszkadzał. Miałem do siebie dystans, również – a może głównie? – dzięki posiadaniu licznego rodzeństwa, które raz po raz naruszało granicę komfortu, celowo lub też zupełnym przypadkiem. – Szkoda – odparłem więc w formie niewinnej zaczepki, z czymś na kształt żalu, nie będąc jednak pewnym, czy Tonks zdoła mnie w ogóle usłyszeć; woda chlupała na prawo i lewo, gdy tak walczyłem z falami, wytrwale zmierzałem w kierunku wabiącej słowem i gestem syreny. Wbrew temu, co przeszła, jak wiele musiała znieść od początku trwania tej głupiej wojny, nie brakowało jej pewności siebie. Nawet jeśli ciało nosiło ślady niedożywienia, wymierzonej przeciwko niej przemocy.
Coś nie tak? – Nie rozumiałem, dlaczego spogląda na mnie z tą nową, niedookreśloną emocją; wydawało mi się również, że kątem oka dojrzałem mikroruch kobiecych brwi, lecz przecież większość swej uwagi poświęcałem połyskującym w blasku czerwcowego słońca amuletom, równie dobrze mogło mi się to jedynie przewidzieć. – Morskiego smoka? – powtórzyłem po niej powoli, gdy wytłumaczyła, skąd wzięła tę tajemniczą muszlę; próbowałem zyskać pewność, czy na pewno dobrze ją usłyszałem, czy raczej szum uderzających o brzeg fal i igrającego z nami wiatru wypaczył brzmienie wypowiedzianych przez Tonks zgłosek. Teraz już stałem wyprostowany, zaprzestałem przyglądania się intrygującym mnie amuletom, zamiast tego spoglądałem prosto w jej oczy, badawczo, podejrzliwie. Blefowała? Chciała wpuścić mnie w maliny? A może postanowiła zdradzić jedną ze swych bajek? Nim jednak zdołałbym z niej cokolwiek wyczytać, zawiesiła głos i nachyliła się ku mnie, by jeszcze wzmocnić wywołany efekt, podsycić wykazane przeze mnie zaciekawienie. Bezwiednie pochyliłem ku czarownicy głowę, by nie uronić choćby słowa z dalszej części historii. Ponoć... co? Towarzyszyło mi nie tylko napięcie wynikające z chęci poznania tajemnicy, ale i to związane z bliskością kobiety, zdradliwe, wspinające się wzdłuż kręgosłupa, kręg po kręgu. Przełknąłem ślinę, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Dopiero pacnięcie w nos przerwało czar, sprowadziło na ziemię. – Coś mało zgubna ta twoja zguba. Musisz się bardziej postarać, syrenko – mruknąłem tylko; w kąciku mych ust zamajaczył cień uśmiechu. Ale dałem się podejść. Wciąż nie wiedziałem również, czy muszla charakteryzuje się jakimikolwiek magicznymi właściwościami, no, tak poza posiadaniem wartości sentymentalnej.
Znam. Moją starszą siostrę. Ale nie jestem pewien, czy uraczy mnie ciepłym wywarem, czy raczej zdzieli ścierą przez łeb i powie, żebym się nie mazał. Różnie z nią bywa. – Uśmiech poszerzył się, teraz sięgając również oczu. Jocunda była aniołem, nie raz i nie dwa ratowała mnie z opresji, ale nie sposób odmówić jej charakterku. Cóż, gdyby nie on, pewnie nie zawzięłaby się i nie przeleciała nad Atlantykiem.
Śmiech jednak zaraz ugrzązł mi w gardle, rozbawienie wynikające z wyobrażenia sobie mnie samego w roli przemytnika rozmyło się na wietrze, ulatując z jego silniejszym powiewem gdzieś w siną dal. Nie spodziewałem się takiej odpowiedzi, nonszalancji wynikającej nie tyle z tonu głosu, co raczej doboru słów, którą najpewniej próbowała zamaskować ból, a jeśli nie ból, to inne emocje nijak nie pasujące do niedawnej atmosfery, lekkiej i przyjemnej. Przekroczyła granicę, wsuwając palec w zdobiącą rzemień obrączkę; ja przekroczyłem kolejną, splatając ze sobą nasze dłonie. Czy o to właśnie chodziło? O posypywanie solą wciąż niezasklepionych ran? Odpowiadanie dyskomfortem na dyskomfort? Nie chciałem podążać tą drogą. Szukałem wytchnienia, oddechu, smaku dawnej beztroski. Dlatego właśnie wybierałem bajki, nie zaś wgląd we wspomnienia zamknięcia w Azkabanie. Podobno traciło się tam rozum, odchodziło od zmysłów...
Tak właśnie mówię. – Bo przecież moje musiało być na wierzchu; nie zraziło mnie bijące od niej politowanie. Nie bałem się przegranej, chociaż wolałbym jej uniknąć, naturalnie. Czy naprawdę myślała, że jest taką dobrą pływaczką? Że dałbym się przegonić mimo różnicy wzrostu, która w tym wypadku powinna działać na mą korzyść...? Znów doszło do zmiany nastroju; oboje postaraliśmy się, by zostawić ból za sobą, zamiast tego wróciliśmy do tematu poruszonego jeszcze przed moim wskoczeniem do morza. Sam temat byłby jednak niczym więcej jak tylko niegroźną zaczepką, dopiero ten kobiecy dotyk – bezwstydny, wędrujący niżej i niżej, a przez to rozbudzający naturalne pragnienia – zmusił mnie do zachowania ciszy, skierował myśli na zgoła odmienne tory. Nie odwracałem wzroku, traktując zachowanie Tonks niejako w formie wyzwania. Które z nas pierwsze przypomni sobie o istnieniu przyzwoitości, zmiesza się, straci rezon. Jednak im głębiej schodziła, tym bardziej się ode mnie odsuwała; szelmutka.
Myślę, że sama możesz odpowiedzieć sobie na to pytanie – odpowiedziałem tylko; musiałem odchrząknąć, by pozbyć się tej chrypki niewiadomego pochodzenia. Która na pewno nie miała nic wspólnego z dopiero co zakończonym pokazem kokieterii. Zaufałem jej – kładąc na plecach, przymykając oczy. Myślałem, że będziemy dryfować, tak jak zaproponowała. Dotyk poczułem jednak nie na dłoni, a brzuchu. Zaraz później dołączył do niego ucisk, z którym zwykle poradziłbym sobie bez większego problemu, teraz jednak wzięła mnie z zaskoczenia, wykorzystując chwilę słabości. Szarpnąłem się w reakcji na wodę bezlitośnie atakującą nos i usta, machnąłem rękami, byle jak najszybciej wrócić do pionu, odkaszlnąć, wziąć głęboki oddech. Na gacie Merlina, co to miało znaczyć? Odzyskałem grunt pod nogami i przetarłem oczy, próbując odzyskać w ten sposób ostrość widzenia; od strony brzegu dobiegał do mnie nieco przytłumiony śmiech. Jej śmiech. Od razu ruszyłem w kierunku Tonks, na tyle szybko, na ile byłem w stanie biorąc pod uwagę okoliczności. – Dobre sobie – prychnąłem w reakcji na wygłaszane między kolejnymi napadami rechotu ostrzeżenia; groźna terrorystka, jasne, raczej duży dzieciak. – Uważaj, żebyś nie udusiła się od tego śmiechu – dodałem niby to ostro, z nadąsaniem, choć tak naprawdę i moje usta wyginał uśmiech. Daleko mi było do prawdziwej złości. – Co, nagle już nie jesteś taka odważna? – Próbowałem do niej dopaść; gdybym tylko dostał czarownicę w swoje ręce, bez trudu przeniósłbym na głębiny, odpowiedział pięknym za nadobne... wpierw jednak musiałbym ją dogonić. A to nie było już takie proste. Po chwili daremnych wysiłków ruszyłem więc na brzeg, ku porzuconym tam ubraniom, udając, że zarzuciłem pomysł pościgu i nie zamierzałem się mścić. – Wyłaź, zaraz naprawdę się rozchorujesz i nie będzie miał kto ratować świata – rzuciłem głośno, machnąłem przy tym ręką.


nature always wins
Everett Sykes
Everett Sykes
Zawód : wagabunda
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I'm a free animal, free animal
My heart pitter-patters to the broken sound
You're the only one that can calm me down
OPCM : 12+1
UROKI : 6
ALCHEMIA : 16 +4
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10 +3
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9528-everett-sykes#289810 https://www.morsmordre.net/t9569-freya#291015 https://www.morsmordre.net/t12306-everett-sykes#378173 https://www.morsmordre.net/f356-lancashire-forest-of-bowland-gawra https://www.morsmordre.net/t9570-skrytka-bankowa-nr-2189#291016 https://www.morsmordre.net/t9530-jareth-everett-sykes#289896
Re: Brown's Point [odnośnik]02.02.23 13:21
Usłużnie skłamałam, wykalkulowanie odgrywając prawie że urażoną za to stwierdzenie, że jakby nie miała w zamiarze ani myśli nawet jednej by zażartować z niego. Choć uśmiech na ustach i dopracowanie gestów zdradzały ją całkowicie.
- Szkoda? - powtórzyła po nim, gdy przytłumione słowo dopadło do niej. Jej głowa przesunęła się na lewo a spojrzenie nie odsunęło od niego, kiedy zbliżał się coraz bardziej. Nie ruszyła się, nie uciekła, nie odsunęła spokojnie obserwując ruch jego ręki, patrząc jak palce unoszą zaczepione na jej szyi amulety. Ale nie poświęcając im więcej uwagi - tę skupiła na nim, na jego twarzy, na padających słowach. Runy kojarzyły jej się z Vincentem. Drgnęła lekko kiedy wypuścił z nich pytanie, nie pozwalając by mina jej zrzedła. Zmrużyła lekko oczy kiedy zauważył. Coś nie tak? Wszystko właśnie takie było - nie takie. Zwłaszcza ona. By jeszcze mocniej odciąć od siebie wszystko frywolnie spędzała czas w morzu, odsuwając na bok powrót do domu i im dłużej to trwało tym bardziej wiedziała, że Hannah miała rację. Ale co chwilę znajdowała wymówkę, by przesunąć rozmowę w czasie - na dalej, na później, na kiedyś.
- Potrafisz je robić? - zapytała więc zamiast tego, nie odpowiadając na pytanie wcale. Zwyczajnie dlatego, że nie wiedziała co powiedzieć. Nie chciała mówić o tym, co przemknęło przez jej głowę, a nie wymyśliła niczego, co byłoby lepsze niż pytanie w temacie, który zdawał się go interesować.
- Smoka. - potwierdziła. - Morskiego. - dodała jeszcze rozciągając usta w krótkim uśmiechu. - Był całkiem imponujących rozmiarów. - powiedziała zgodnie z prawdą. Nie musiała kłamać, wspomnienie bestii, którą pokonali nadal majaczyła w jej wspomnieniach wraz ze smakiem, kiedy okazało się, że jest on jadalny. Porzuciła myśli o nim, przesunęła się do snucia historii, kompletnie zmyślonej, nierealnej, ale krótka pauza wraz z gestem przysunęła jego głowę bliżej. Blisko, tak jak chciała. Droczyła się z nim, kusiła go całkowicie świadomie i bez żadnej skruchy. Jasne, niebieskie spojrzenie skrzyżowało się z jego tęczówkami. Na chwilę stających czas, napięte wyczekiwanie, znała ich smak zbyt dobrze. Zburzyła je, niewinnym gestem, krótkim pacnięciem.
- Wszystko działa jak należy. - nie zgodziła się z nim, rozciągając w zadowoleniu usta w uśmiechu. - Gdybym nie była uprzejma ciągnęłabym cię już na dno. - oznajmiła swobodnie z pewnością brzmiącą w wypowiadanym zdaniu. Łaskawie zaznaczając, jak wiele jej właśnie zawdzięczał. Oczywiście, że muszla nie posiadała żadnych właściwości tego typu. Nie słyszała o takiej. Przez chwilę zastanawiała się, czy nie zostawić go z tą niepełną - a może bardziej właściwym byłoby - nieprawdziwą informacją. Wywróciła jednak lekko oczami. - Z tego co słyszałam, wspomaga zaklęcia z białej magii. - oznajmiła więc w końcu zaplatając dłonie na piersi kiedy parsknął dalej z powątpiewaniem pytając o to, czy naprawdę biedakowi nikt nie był w stanie przyrządzić rosołu.
- Jesteś już chyba za stary żeby się mazać. - oznajmiła wzruszając lekko ramionami. - Więc staje po jej stronie. - wybrała, choć nikt jej nie zapraszał do tego wyimaginowanego konfliktu. Milcząco obserwowała uśmiech, który poszerzał się na jej ustach na samo jej wspomnienie. Czy robiła tak samo, gdy myślała o swoich braciach albo Kerstin? Czy jeszcze w ogóle potrafiła? Splamiła wszystkie dobre łączące ich wspomnienia swoim własnym zachowaniem. Swoimi pretensjami. Swoją złością. Swoim żalem.
Stało się. Atmosfera siadła, opadła z łoskotem, roztrzaskała się w ułamku jedynie krótkiej chwili. Czy mogli tego uniknąć? Sama nie wiedziała. Czasem jedno słowo starczało by przekreślić wszystko prawda? A oni, się nie zatrzymali. Ani on, kiedy pytał o tatuaż. Ani ona - kiedy wsuwała palec w obrączke na jego szyi chociaż wiedziała. Zerknęła na ich splecione ręce. Odnajdując słowa, wyrzucając propozycję, nakazując niejako wybór. A gdy wybrał, w tych kwestiach cofnęła się za linię wyznaczoną wcześniej. Próbując powrócić do miejsca, które jeszcze mogło udać nam się odnaleźć. Może. Chyba.
Naznaczone pewnością słowa, chęć zaznaczenia swojego zdania przywołały na jej usta pobłażliwy uśmiech.
- Więc naaaapewno właśnie tak jest. - zgodziła się przeciągając samogłoskę w drugim ze słów, wywracając do tego oczami, nic nie robiąc sobie z tego, że właśnie założył jej porażkę. Wielu ją zakładało patrząc na nią - niewielu mogło pochwalić się zwycięstwem, choć może akurat pływanie, nie należało do dobrze opanowanych przez nią umiejętności - zdecydowanie lepiej radziła sobie z magią.
Nieszkodliwy, nienachalny temat dorastania - czy może wyrastania zawirował obok nich, wraz z jej bezwstydnie ułożoną na jego piersi dłonią, która razem z krótkim słowem sunęła w dół. Uniosła spojrzenie odszukując jego wzrok, rozchylając odrobinę usta, świadomie dźwigając kącik ust ku górze. Przez kilka bić serca otaczał ich jedynie szum fal, cichy obserwator niemego starcia na spojrzenia. Mimowolnie wstrzymała oddech w oczekiwaniu na ruch. Obstawiając w głowie na dwie strony. Powoli sunąc dłonią w dół, nieśpiesznie odciągając palce, by w końcu odsunąć rękę. Ułożyć ją z boku ciała nie odejmując od niego spojrzenia. Powietrze zgęstniało, zrobiło się ciepłe - a może po prostu takie było, pierwsze dni czerwca zalały anglię słońcem. Poruszała się tylko wokół woda. Aż w końcu ruszyli się też oni jeszcze, wracając do miejsca w którym byli chwilę wcześniej. Dźwignęła kącik ust wyżej, kiedy pozwolił jej by sama wybrała odpowiedź. Cóż, czy wybór obu byłby przestępstwem? Jej wargi rozciągnęły się w zadowoleniu. Lubiła decydować, ale nie odpowiedziała mu na głos, patrząc jak poddaje się wodzie zgodnie z jej poleceniem. Biedak, nie był w stanie przewidzieć, że tylko na to czekała. Usta rozciągnęły się jeszcze bardziej, do uśmiechu zapraszając też spojrzenie, gdy jej dłoń znów lądowała na jego torsie. Na chwilę, nie więcej, kilka słów i działanie którego się podjęła potem odsuwając się naprędce. Nie potrafiła postrzymać śmiechu, który wypadł z jej ust. Nie chciała nawet. Po raz pierwszy od dawna czując się choć na chwilę dziwnie lekka. Trzymała ręką brzuch pochylając się lekko. Oczy zasły jej łzami rozbawienia. Wyciągając ręce przed siebie, cofała się, kiedy zaskoczony Jareth ruszył w jej stronę.
- Prawda? - zapytała pokazując mu rząd białych zębów. Zaśmiała się znów, na chwilę odrzucając głowę, stawiając kolejny krok w tył, nieuważnie, na chwilę tracąc równowagę. Odzyskała ją w kilku wyrównujących krokach do tyłu. - Jakbyś mógł zobaczyć własną minę, byś mnie zrozumiał. - odcięła się wskazując na niego palcem. Rozbawienie majaczył na jej twarzy niezmiennie. Ale widocznie starała się utrzymać dystans od niego. Na prowokację padając z jego ust uniosła wyżej brodę i zaplotła dłonie na piersi.
- Jestem super odważna. - odskoczyła do tyłu, kiedy on rzucił się w przód, wypuszczając krótki śmiech. Bo przez chwilę znalazł się niebezpiecznie blisko. - Ale, panie Sykes… - uniosła palec, jakby chciała podzielić się z nim ważną informacją, choć wszystko obejmowało rozbawienie i trudno było szukać w tej chwili powagi. - …znam swoje słabości. I tak się składa, że… - cofnęła się znów. - …wyrwanie się z uścisku większego i z pewnością silniejszego mężczyzny to jedna z nich. - orzekła zatrzymując się kiedy zauważyła że rusza na brzeg. Zmarszczyła odrobinę brwi. - Wygrałam! - krzyknęła za nim, choć nie do końca jasnym było w co grali i w jakiej dziedzinie się mierzyli. Zadowolenie wykwitło na jej twarzy kiedy przesuwała się w wodzie, dotykając tafli wody rękami. Głowa przesunęła się w kierunku Syksa na padające polecenie a brwi powędrowały do góry. Na dworze było ciepło - co nie zdarzało się często w Anglii. Woda pozostawała przyjemnie ochładzająca - tak jak zakładała. Choć jeszcze nie na tyle uprzejma, by można było przebywać w niej godzinami. Jej wargi nabrały już ciemniejszego odcieniu, ale jeszcze nie dygotała. Za to padające polecenie było zaskoczeniem. Wraz z ruchem brwi na twarzy zatrzymała się, spoglądając w jego kierunku. Wydawał jej polecenia? Niedoczekanie.
- Ale maaaamo! - zaprotestowała jak ośmiolatka, której przedwcześnie przerywa się zabawę. - Jeszcze nie dryfowałam. - poskarżyła się marudnym głosem nie ruszając się nawet o krok. - Załatwisz mi rosół od siostry? - zapytała jasne tęczówki przesuwając w jego stronę. Miał rację, ale nie chciała jeszcze wychodzić. Przez chwilę czuła się wolna jak dawnej. Przymknęła powieki wzdychając, odnajdując grunt. Ruszając w kierunku brzegu, bez werwy czy chęci. Posłuchała kogoś, mimo że podświadomie zawsze się buntowała. Może wiedziała, że nie mogła uciec. Ktoś, tak jak mówił, musiał ratować świat. To wybrała, temu się poświęciła. Wiedziała, że powoli powinna ruszać dalej. Nie chciała opuszczać tej plaży, wracać do domu, pracy, codzienności.
Ale przeszłość nie mogła przecież już wrócić.
- Naprawdę wracamy? - spytała go, stawiając kolejny krok w kierunku brzegu. My, choć każde z nich znalazło się tutaj z innej przyczyny, przywędrowało pewnie z innej strony, ale od jakiegoś czasu towarzystwo kogoś niosło ze sobą niewypowiedziany odpoczynek, zamiast winy i ciążącego współczucia. - Hm... ja jeszcze zostanę. - orzekła zatrzymując się w pół kroku. Nie wyjdzie, bo tak powiedział. Nie wyjdzie, żeby przeciągnąć chwilę i wchłonąć uczucia. Przecież nie pochoruje się w kilka minut. Zaplotła dłonie na piersi, robiąc krok w tył.
Zostańmy jeszcze chwilę.



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Brown's Point - Page 5 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Brown's Point [odnośnik]14.02.23 13:30
Potrafię – przytaknąłem bez cienia zawahania. W moim głosie na próżno byłoby jednak szukać przesadnej dumy; nie lubiłem się przechwalać, bo i nie było czym. Na naukę fachu poświęciłem wiele długich lat, podejrzewałem, że każdy, kto odnalazłby w sobie wystarczająco dużo siły i samozaparcia, potrafiłby osiągnąć podobny poziom wprawy. Jeśli nie wyższy. Czasem wpadałem w pułapkę rutyny, w kółko powtarzałem znajome, sprawdzone rozwiązania, zamiast eksperymentować i przesuwać granice posiadanej wiedzy. – A co, chciałabyś dołożyć coś nowego do swojej kolekcji? Pamiętaj tylko, że nie ma sensu nosić kilku jednocześnie, wzajemnie zakłócają swoje działanie. – Bo przecież musiałem o tym wspomnieć – bezwiednie, odruchowo, z przyzwyczajenia – chociaż nie zrobiła nic, co mogłoby sugerować, że nie zna zasad rządzących działaniem talizmanów. Musiałem przy tym przyznać, że prawie skutecznie odwróciła moją uwagę, utrzymując ją na torach znajomego rzemiosła. Prawie, bo mimo wszystko zauważyłem, że moje przelane w słowa zaciekawienie zostało pozostawione bez odpowiedzi. Najwidoczniej nie chciała zdradzać się ze swymi myślami.
Smoka. Morskiego. – No tak, w sumie czym ja się dziwiłem? Normalna sprawa. Spotykało się takie na każdym kroku. Niewiarygodne, że nie dostrzegliśmy jeszcze żadnego tutaj, w zatoce Morecambe. – Dziwne, że nie uciekł przed tobą w popłochu. Ale to gratuluję ubicia tej bestii. Powinnaś zacząć posługiwać się jakimś fikuśnym przydomkiem... Justine Tonks, Pogromczyni Smoków! – Nie wierzyłem jej. Nie z powodu mikrej postury czarownicy, w końcu ustaliliśmy już, że w niewielkim ciele może drzemać największy z talentów, a z racji równego niemalże zeru prawdopodobieństwa spotkania takiego akurat gada. Gdzie i kiedy miałoby do tego dojść? Czy naprawdę nie dotarłyby do mnie żadne plotki? Ile bym dał, by stanąć z taką wspaniałą, a przy tym onieśmielającą istotą twarzą w twarz, pyskiem w pysk. Inna sprawa, że najpewniej skończyłbym marnie, a tym samym osierocił nie tylko Jarvisa, ale i garboroga Wilfreda. – W takim razie dziękuję, że mnie oszczędziłaś... Justine Litościwa? – zaproponowałem nową wersję tytułu, kiedy już odnalazła dłonią mój nos, wybudziła z rzuconego podstępnie czaru. Bawiła się ze mną, badając reakcje na poszczególne zachowania i gesty, nie miałem względem tego najmniejszych wątpliwości, lecz postępowała w sposób na tyle niewinny – przynajmniej tak myślałem – że nie czułem się jak wtedy, w Norwegii, złapany w sidła zakłamanej wiedźmy. I chwała za to Merlinowi, inaczej zapewne wyleciałbym z tej wody niczym oparzony. – Naprawdę? Ciekawe. – W zadumie podrapałem się po pokrytym zarostem policzku, odnotowując w pamięci efekt magii zaklętej w tajemniczej muszli. Czy było takich więcej? Zastanawiające, jak wiele mogłem się jeszcze nauczyć.
Zaraz jednak nasza wymiana zdań zboczyła na temat potencjalnego przeziębienia, a także idącego z nim w parze rosołu. Że co? Że byłem za stary? – Łał – podsumowałem z niedowierzaniem, a brwi podjechały mi do góry, niejako rozbrojony tym, jak szybko doszło do nawiązania sojuszu między Tonks, a Jocundą, o której pewnie słyszała, ale której nie miała szansy osobiście poznać. – No nie wierzę. Kobiety się przeciwko mnie zmawiają. – To by wiele wyjaśniało, tak w gruncie rzeczy. Te wszystkie niepowodzenia związane z kontaktami z płcią przeciwną. Byłem ofiarą zakrojonego na mniejszą lub większą skalę spisku! Podszyty rozbawieniem uśmiech bez przerwy błądził po moich ustach, zupełnie jak gdyby został do nich przytwierdzony Zaklęciem Trwałego Przylepca. Jednak wystarczyło jedno nieopatrznie zadane pytanie, jeden nieostrożny ruch, by obrócić w niwecz dotychczasową lekkość. Swoboda, z którą przerzucaliśmy się kolejnymi uwagami, zgasła jak płomień stłumiony bliskością gasidła. Wciąż jednak nie traciłem nadziei. Od słowa do słowa, próbowaliśmy rozpalić tamto przyjemne napięcie na nowo. Spychając Azkaban i Norwegię gdzieś na bok, z dala od naszej uwagi. Mogłem się założyć, że te wspomnienia nigdy nie znikną, co najwyżej wyblakną i pokryją się kurzem, na pewno jednak powinniśmy nauczyć się z nimi żyć. W taki czy inny sposób.
Z tego powodu włożyłem w swoją wypowiedź więcej stanowczości oraz przekory, usilnie dążąc ku temu, co było; jak gdyby samo zrobienie dobrej miny do złej gry mogło zatrzeć złe wrażenie, zmyć z języka posmak goryczy. I wcale nie zdziwiła mnie reakcja Justine; wywrócenie oczami, wymowne przeciągnięcie początku wypowiedzi. Przecież nie przyznałaby mi racji, no nie? Za żadne skarby świata. Nie myślałem o tym długo, skutecznie odwróciła uwagę dłonią – mokrą, chłodną, drobną – którą bez skrępowania przytknęła do mojej klatki piersiowej, a później przeniosła niżej, i jeszcze niżej... Nawet nie drgnąłem, obejmując czarownicę zabarwionym niedookreśloną emocją wzrokiem. Jak daleko była w stanie się posunąć? Jak wiele granic już przekroczyła, odkąd wkroczyła w dorosłość i porzuciła rządzące społeczeństwem zasady?
Bezwiednie poprawiłem opierającą się o skórę obrączkę, mokry rzemień, nim przystałbym na propozycję Tonks, by spróbować podryfować. Zapomnieć o wszystkim wokół, zamknąć oczy, pozwolić falom to wznosić się, to opadać, w rytm obranej przez morze melodii. Było w tym coś kuszącego, choć nadal, gdzieś z tyłu głowy, pamiętałem o czekających na mnie obowiązkach i potencjalnym zagrożeniu, które mogło czaić się opodal, między drzewami albo za domem należącym niegdyś do Brownów. Położyłem się więc na wodzie, nie przeczuwając nawet nadciągającej tragedii.
Ta, na pewno – prychnąłem niemalże niczym rozjuszony kocur, gdy swoje napady śmiechu – musiałem przyznać, w pewnym stopniu zaraźliwego – zrzuciła na karb mojej miny. A jaką miałem robić, gdy dopuściła się tej przeokropnej zbrodni? Najpierw uśpiła czujność, a później dopuściła, by woda gwałtem wlała mi się do nosa i ust. Przystanąłem jedynie na chwilę, by spróbować wytrzepać zalegającą w uszach ciecz, przerwa ta nie trwała jednak długo. Im szerzej się uśmiechała, im bardziej była z siebie zadowolona, tym mocniej chciałem dorwać ją w swe ręce. Nie żeby zrobić jej jakąś krzywdę, oczywiście, że nie. Ale powinna posmakować swego lekarstwa, podryfować, zanurzyć wbrew woli. Musiała jednak wiedzieć, co chodzi mi po głowie, bo stale trzymała się na bezpieczny dystans, poza zasięgiem łap, raz po raz zataczając to ze śmiechu, to z powodu nierówności podłoża. – Jesteś, a uciekasz przed bezbronnym, osłabionym niedawnym atakiem facetem! – sapnąłem, znów rzucając się do przodu, nadaremno. Odskoczyła na bok, nim zdołałbym ją choćby musnąć palcem. Ciągle roześmiana, szczerze rozbawiona czy to moim zaskoczeniem, czy nieudolnym pościgiem. Może to i lepiej. Że zapomniała o całym świecie. – Ach, bo to była jakaś gra? – zdziwiłem się na pokaz, idąc już w stronę brzegu; sam nie wiedziałem jeszcze, co zrobię zaraz, czy wysuszę się i ubiorę, czy raczej spróbuję wykorzystać okazję, wyczekać aż Tonks znajdzie się po prostu bliżej, a wtedy przypuścić kolejny atak. Sięgnąłem po koszulę, powoli, leniwie, jednocześnie spoglądając w kierunku wciąż taplającej się w wodzie czarownicy. Chciałem sprawdzić, co robi, jak zareagowała na to polecenie. Spodziewałem się oporu – nie mieliśmy ze sobą do czynienia szczególnie dużo, ale zdążyłem się już przekonać, że bywała uparta jak osioł – lecz nie tytułu, którym zostałem ochrzczony. – Mamo? No serio, ze wszystkich określeń, jakich mogłaś użyć... – Załamałem ręce, próbując zamaskować pełen niedowierzania uśmiech. To było tak absurdalne, że aż zabawne. – Nie dryfowałaś na własne życzenie, młoda damo. – Pogroziłem jej palcem, próbując odegrać nową rolę możliwie jak najlepiej. – Z rosołem to sama wiesz, może być trudno. – Sama dopiero co mówiła, że byłem za stary na mazanie się, a Jocunda nie powinna się nade mną rozczulać. I widziałem, że Justine nawet posłuchała, przynajmniej z początku, robiąc jeden krok do przodu, a później drugi; niechętnie, jak nadąsana dziewczynka, której rodzice psują najlepszą z możliwych zasad swoim nudnym rozsądkiem. Czy naprawdę wracamy? My? Już nie osobno, a razem. Nie musiałem jednak czekać długo, a obudził się w niej bunt. Przystanęła na płyciźnie, dla podkreślenia efektu splatając na piersi ramiona, dałbym też uciąć sobie rękę, że zadarła przy tym podbródek do góry, wyzywająco, zaczepnie.
Westchnąłem, odrzucając koszulę na kamienie brzegu.
No to kładź się, śmiało. Chciałaś dryfować, prawda? – Udawałem kapitulację, znów mocząc stopy w wodzie, a później i łydki, całe nogi. Wzdłuż kręgosłupa przebiegł dreszcz wywołany kolejnym podmuchem wiatru. Nim jednak zdołałbym podejść bliżej – albo raczej ona przede mną umknąć – nabrałem wody w dłonie. Może nie byłem w stanie dopaść do niej, była na to zbyt czujna, ale zawsze zostawało ochlapywanie na odległość. Niewiele później zanurzyłem całe ramiona, by siłą wymachu wzburzyć pobliskie fale, skierować je w stronę Tonks. – I co, nadal chcesz tu zostać dłużej? – zagaiłem z zadyszką, kiedy już przypuściłem kilka podobnych ataków.


nature always wins
Everett Sykes
Everett Sykes
Zawód : wagabunda
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I'm a free animal, free animal
My heart pitter-patters to the broken sound
You're the only one that can calm me down
OPCM : 12+1
UROKI : 6
ALCHEMIA : 16 +4
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10 +3
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9528-everett-sykes#289810 https://www.morsmordre.net/t9569-freya#291015 https://www.morsmordre.net/t12306-everett-sykes#378173 https://www.morsmordre.net/f356-lancashire-forest-of-bowland-gawra https://www.morsmordre.net/t9570-skrytka-bankowa-nr-2189#291016 https://www.morsmordre.net/t9530-jareth-everett-sykes#289896
Re: Brown's Point [odnośnik]16.02.23 22:53
Spodziewała się tej odpowiedzi. Trudno było oczekiwać innej, kiedy z zapałem i widocznym zainteresowaniem - a może i bez pytania zajął się tym bardziej niż nią samą. Kącik jej ust uniósł się ku górze. A uśmiech rozciągnął się na kolejno padające słowa. Brwi uniosły się w prawie niedowierzającym geście, zaraz opadły kiedy zmrużyła lekko oczy.
- Zaskocz mnie. - wyzwała go w końcu odpowiadając i nie na zawieszone między nimi pytanie. Przekrzywiła odrobinę głowę. - Sam wybierz taki, który twoim zdaniem będzie najlepszy. Przyjmujesz zlecenie? - zapytała unosząc odrobinę brodę. Talizmany… artefakty. Niektóre nosiła z przyzwyczajenia. Była sceptyczna co do ich prawdziwej mocy, ale zawsze je zabierała, były właśnie tym - nośnikiem może wiary, a może mocy.
Wiedziała, że jej nie wierzy. Cóż, historia nie mogła brzmieć na prawdziwą, kiedy w ten sposób go ją przedstawiła prawie przywłaszczając sobie fakt jego pokonania, kiedy w końcu - nie zrobiła tego sama. Uśmiechała się jednak lekko, kiedy składał jej gratulacje, by pokazać rząd zębów, kiedy nazwał ją Pogromczynią smoków. Zgięła się w pół, żeby skłonić się jak jeden z wyimaginowanych rycerzy.
- Znaj mą litość puchu marny. - odpowiedziała mu z manierą machnąwszy ręką, odwracając głowę dumnie w bok, jakby już samo jej spojrzenie mogło być największą nagrodą. Bawiła się, kusiła, nęciła, testowała. Może nie powinna. Na pewno nie powinna, kiedy nadal nie zabrała się do rozmowy z Vincentem. Ale początek czerwca był ciężki, lżejszy wcale nie będzie. Chciała oddechu, potrzebowała go prawie desperacko zaczynając dusić się pod tym, co przygniatało ją zewsząd. A on… on nic nie wiedział. Dołączył i został. Na chwilę, na ułamek w życiu niewiele warty. Nic więcej. Tyle jej wystarczy. Potem sama znów poniesienie wszystko. Zerknęła ku niemu po wypowiedzianej informacji unosząc lekko jedną z brwi. Patrząc jak drapie się po brodzie. Odrzuciła przyjęta pozę, znała to spojrzenie, które rozpatrywało już inne możliwości, przyczyny i skutki.
- Nie płacz Jareth, podzielę się z tobą swoją porcją. - zaproponowała wspaniałomyślnie zbliżając się, przekraczając granicę, a potem razem wyłożyli się na prostej drodze wtykając palce pomiędzy zamykane drzwi. Nic dziwnego, że miału spuchnąć trochę. Podnieśli się jednak, próbując wrócić do siebie sprzed kilku chwil. Wystarczyło tylko… założyć właściwą maskę, czyż nie? A Azkaban zdawał się odległym cierpieniem w porównaniu z tym, które nadal żarzyło się pustką wewnątrz niej samej. Dlatego posunęła się dalej, może z głupoty, może z przekory, a może potrzeby by zepsuć wszystko co było wokół niej. Może zwyczajnie kiedyś lubiła flirt, naginanie zasad, brak wielkich słów i obietnic. Krótkie chwile, ulotne momenty, nie znaczące nic więcej. Więcej, nie potrze… nie powinna mieć. Wzrok przesunął się z sunących w dół palcy, na jego oczy, twarz, patrząc, szukając, czekając, rzucając wyzwanie i łapiąc momenty. Ale on stał. Stał prawie niewzruszony, prawie - a może aż za? Co znaczyło spojrzenie, którym na nią patrzył? Co o niej sądził? I… czy obchodziło ją to?
Nie bardzo. Za chwilę zniknie. Znikną oboje, wrócą do swojego życia.
- Na pewno! - potwierdziła kiedy śmiech wypadł przez jej usta wcześniej, kiedy uniosła rękę żeby zetrzeć łzę która wchłonęła nagle. To było takie lekkie. Takie wolne. Pozbawione ciężarów. Swobodne. Chwilowe. Ulotne. - Taktycznie się wycofuje! - odkrzyknęła mu, odskakując w bok. - To znacząca różnica. - orzekła z powagą unosząc brodę. Nie była przecież tchórzem. Usta wyginał jej nieskrępowany uśmiech.
- Oczywiście, że tak. I przegrałeś z kretesem. Było zdecydować się na wyścig. - poradziła całkowicie teatralnie dumna z siebie, prezentując znów rząd białych zębów. Uśmiech, który tym razem zahaczał nawet o oczy. Które wędrowały za nim, kiedy wychodził na brzeg po przegranej walce.
- …to jest najlepsze, Justine. Wiem, wiem, nie musiałeś tego mówić. - dokończyła za niego prostując się dumnie i lekceważąco machając ręką na pochwałę niby od niego, ale tą sprawioną samą sobie. Kolejnych słów nie spodziewała się całkiem. Dlatego jej brwi uniosły się w zaskoczeniu a kilka sekund później parsknęła śmiechem zwijając się w pół. - Jesteś uroczą mamą. - wypadło gdzieś spomiędzy ust kiedy zanosiła się śmiechem. Ale przez sielankę zaczynał przebijać się rozsądek. Rozsądek, który wędrował z realnością, powagą, ciężarem, który został na brzegu a do którego zbliżała się z każdym krokiem czując, jak coś mocno buntuje się w środku niej w końcu włażąc na zewnątrz. Nieodpowiednie, dziecinne, nieproszone. Zostaje. Postanowiła. Jeszcze trochę, chwilę, zanim wróci na brzeg i wróci do życia. Cofnęła się, sądząc, że Everett nie wróci do niej kontynuując to, co zaczął. Jej brew drgnęła, kiedy odrzucił koszulę na brzeg. Nienachalne zaskoczenie dołączyło do unoszonej drugiej z brwi.
- Chciałam. - potwierdziła widocznie zadowolona, ale i zdziwiona, że wracał do wody. Nie ułożyła się na wodzie patrząc jednak trochę podejrzliwie. Zmrużyła oczy. A kiedy woda zalała ją kroplami z niebo w pierwszej chwili otworzyła w oburzeniu wargi. By nie pozostać długo dłużną i sama przepuściła atak zaczynając się śmiać. Zdyszała się trochę tym machaniem rękami. Ale oczy rozświetlały iskry a wargi obejmował uśmiech. A kiedy pytanie pojawiło się między nimi odchyliła głowę do tyłu, zadzierając ją mocno, spoglądając w niebo, łapiąc oddech.
- Mogłabym nie ruszać się stąd w ogóle. - odpowiedziała ku niebu. Ale to nie było opcją. Za długo była już w jednym miejscu. Tyle musiało jej wystarczyć na kolejne dni, może miesiące. Poza wodą, nadal czekała walka. Opuściła głowę spoglądając na Jaretha. Jej wargi uniosły się, ale nie pozostając w górze na dłóżej. Krótko, trochę jakby już tęskniła za tym, czego mieć naprawdę nie mogła by chwilę później znaleźć się już na brzegu osuszając się zaklęciem i wciągając spodnie. Ubrana odrzuciła włosy do tyłu spoglądając na Jaretha. Uniosła ręce do talizmanów wyciągając z nich muszlę. Rzuciła ją w jego stronę.
- Widziałam że skręca cię, żeby przyjrzeć jej się bliżej. Jest twoja. - powiedziała, unosząc kącik ust ku górze. Nie dała mu nic wtrącić. - Zachowuj się i trzymaj z dala od problemów. - powiedziała, choć sama była największym z nich. Zrobiła kilka kroków tyłem naprzód, by unieść rękę chwilę przed tym, jak zniknęła nie czekając na to co ma do powiedzenia.
Nic innego nie mogło paść, nie powinno, nie było potrzebne.
Krótka anomalia od codzienności.
Nie więcej i nie mniej.

| ztx2 :pwease:

Przekazuję Everetowi: muszla magicznej skrępy (+1 do opcm)



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Brown's Point - Page 5 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks

Strona 5 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5

Brown's Point
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach