Wydarzenia


Ekipa forum
Loggia
AutorWiadomość
Loggia [odnośnik]05.07.21 22:00
First topic message reminder :

Loggia

★★★★
Z części restauracyjnej można wyjść bezpośrednio na loggię, z której roztacza się widok na bogatszą część magicznego portu oraz różane ogrody przy samej Fantasmagorii - latem dając doskonały widok na plenerowe występy. Mieści się na niej tylko jeden oddzielony od pozostałych stolik, któremu dyskrecję zapewnia kwiecista roślinność pielęgnowana w wysokich donicach. Zaklęcia chronią to miejsce przed pogodą, magiczną barierą strzegąc je zarówno przed zbyt niskimi, jak i zbyt wysokimi temperaturami, zatrzymując deszcze, śniegi i wiatry. Aranżacja balkonu nie odbiega od tego, co znajduje się wewnątrz restauracji.
Wstęp wyłącznie dla postaci krwi czystej.
[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:22, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Loggia - Page 2 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Loggia [odnośnik]26.06.22 5:40
Zachował na tyle przezorności (świadomość tego, że musi uważać przy Deirdre na każde słowo i krok przychodziła łatwo po tym, gdy zademonstrowała mu działanie czarnej magii, a własny ból otrzeźwiał szybciej niż wcześniejsze tortury innych, których był świadkiem) by nie okazać jawnie zaskoczenia słowami pani Londynu. Nie, żeby zaskoczyło go to, że nie potrzebowała jego dumy - te słowa zbył uprzejmym, pokornym uśmiechem, tych się spodziewał. Zaskoczyło go to, czego ona się nie spodziewała. Był specjalistą od wystąpień publicznych i propagandy, przybył tu po to, by omówić z nią dalsze kroki, by zaoferować jej swoją ekspertyzę - jako pracownik Ministerstwa, jako sługa Śmierciożerców i Czarnego Pana - a ona... kazała mu skończyć zanim jeszcze zaczęli? Łudziła się, że może usunąć się w cień, zrezygnować z miana osoby publicznej? To - naiwność, z jaką obstawała przy tym, że nic się nie zmieniło - zaskoczyło go najmocniej. On już pierwszego kwietnia zrozumiał, że zmieniło się wszystko, że sukces Deirdre, Mulcibera i Macnaira jest przykładem nowego porządku świata. Otrzymali zaszczyty na równi z lordem nestorem Rosier, nie po nim. Pierwsi czarodzieje czystej, nie błękitnej, krwi, którzy objęli w posiadanie własne hrabstwa i miasta. Kawalerowie i Dama Orderu Merlina. Deirdre miała tydzień na oswojenie się z myślą, że stworzyła na nowo historię.
"Wolałabym zrezygnować z miana osoby publicznej?"
Nie skomentował tych słów chichotem, nie skomentował ich nijak - utrzymał pokerową twarz, pamiętając, jaka kara mogłaby go spotkać za złośliwość. Szczęka wciąż pulsowała bólem. A on nie miał nawet ochoty na złośliwości - był zbyt zdziwiony.
Nie rozumiał. Kobieta, która odmawiała teraz zaszczytów, ukrywając coś pod maską chłodu, nie była Deirdre, którą znał. Żadną z jej wersji, bo pogodził się już przecież z myślą, że od zerwania ich zaręczyn zmieniła się nie do poznania. Polityczna naiwność (przemieszana z czymś, co wziąłby nawet za nieśmiałość, gdyby nie jej pokerowa twarz - nie wykluczał jednak nawet tej możliwości, choć z niedowierzaniem; przed laty na własnym przykładzie pokazał przecież Deirdre, że w polityce niepewność najlepiej maskować wyniosłością) nie pasowała jednak ani do dawnej, ambitnej narzeczonej, z którą dzielił się marzeniami o politycznym szczycie, ani do potężnej czarownicy, która na jego oczach rzucała Imperiusy i zastraszała mugolskich polityków. Powinna sięgnąć po całą chwałę równie łapczywie, jak zrobiłby to on - zasłużyła na to, choćby z tego względu, że nawet on, Cornelius Sallow, którego serce niegdyś złamała, podziwiał szczerze (!) jej zasługi. A wraz z nim podziwiała je - powinna podziwiać - cała Anglia.
Cierpliwie odczekał aż skończy mówić, umilkł gdy kazała mu przerwać, siedział w ciszy (choć wiele go to kosztowało) gdy go obserwowała i powoli zapalała papierosa. Cierpliwość się opłacała, w końcu zadała mu pytanie, prosiła o radę.
Pozwolił sobie na ciche westchnięcie, niby naturalne, ale wystudiowane. Zauważył, w jaki sposób zerkała na jego szczękę, więc lekko dotknął siniaka opuszkami palców, nie ukrywając grymasu bólu. To chciałaś zobaczyć? Proszę bardzo.
Był człowiekiem dumnym, ale dla odpowiednich osób potrafił schować dumę do kieszeni. Na przykład dla Pani Londynu. Nie była już tylko służebnicą Czarnego Pana, znalazła się w ścisłych elitach - czy to rozumiała?
-Chcesz usłyszeć moją radę czy to, co chcesz usłyszeć, Deirdre? Mogę odejść lub powiedzieć ci wiele pięknych słów. Każdy, kto ma odrobinę rozsądku i zobaczy demonstrację czarnej magii powie ci wiele pięknych słów, a jestem pewien, że od tygodnia każdy kogo spotkasz mówi ci je tak po prostu, ze względu na twoją nową pozycję i odznaczenia. - zaczął, ostrożnie, łagodnie, ale konkretnie. -To się nie zmieni. Im wyżej jesteś, tym trudniej o szczerość. Mogę dołączyć do grona potakiwaczy, jeśli taka jest twoja wola. - zaproponował, bez śladu kpiny. Obydwoje wiedzieli, że widział jak rzucała Imperio, że nie musiał nawet dołączać do pochlebstw z własnej woli. -Pewnie kilka kolejnych nauczek, a będę mówił coraz mniej. Lęk to potężny środek perswazji. - rzucił na pozór pokornie, ale chyba ostrzegawczo. -Ale obydwoje wiemy, że służę Czarnemu Panu dzięki temu, że potrafię czytać myśli jednostek i nastroje gawiedzi, oraz mówić dużo i dobierać odpowiednie słowa. Służę także Tobie, Deirdre. Jako Śmierciożerczyni i jako pani Londynu. - skłonił lekko głowę, bez śladu ironii. -Moja rodzina od wieków służy lordom Avery, a oni - pomimo przypisywanego im... temperamentu - umiejętnie rozdumuchiwanego lub łagodzonego przez plotki Sallowów -cenią nas za szczere porady. To chciałbym ci zaoferować, jeśli mnie przyjmiesz. Szczerość, służbę, a jeśli zechcesz - rodzaj przyjaźni. Zawsze dobrze współpracowaliśmy, a sprawy leżące w kręgu mojej ekspertyzy mogą odjąć pracy tobie. - zaproponował, kładąc dłonie na stole i splatając palce w piramidkę. Widzisz, nie sięgam nawet po różdżkę, nie czytam ci w myślach. Odwzajemnił jej spojrzenie, łagodniej, ale prosto w oczy, nie jak zwierzyna płosząca się przed drapieżnikiem, a jak wilk cofający się przed alfą stada.
-Po pierwsze - zaczął, jeśli pozwoliła mu mówić. -obawiam się, że źle mnie zrozumiałaś. Nie będziesz i nigdy nie miałaś być przykładem propagandowych działań. To propaganda powinna działać dla ciebie. - wyjaśnił cierpliwie, z lekkim naciskiem na kluczowe słowa. Może dla laika niuans między tym, czy ktoś był obiektem czy klientem propagandy była subtelna, ale dla niego - kolosalna. -Możemy stworzyć własną prawdę, Deirdre. Dla ciebie. Cokolwiek zechcesz, utkam historię ze wszystkiego, a o rzeczach niemożliwych uprzedzę zawczasu. A, jeśli chcesz znać moją opinię, nie tyle możemy, co powinniśmy. Jak najszybciej. Opinia publiczna już jest ciebie ciekawa, jeśli nie będziesz kontrolować narracji o sobie, to gawiedź sama dopowie sobie resztę, plotkami, pogłoskami, zmyślonymi historiami - a tego nie chcemy. Ich pomysły będą głupsze niż twoje i moje. Psu trzeba rzucić kość, by nie pogryzł z głodu ręki swojego pana. - a psami byli oczywiście Londyńczycy.
-Od pierwszego kwietnia jesteś osobą publiczną. Pierwszą kobietą od lat, która zdobyła Order Merlina. Młodą, piękną, zagadkową. - przedstawił jej chłodne fakty, bez śladu pochlebstwa. -Pierwszą osobą w Anglii, która objęła panowanie nad naszą stolicą. Czarownicą, która pomogła oczyścić tą stolicę. Ludzie będą ciebie ciekawi, już są. To rzeczywistość - i decyzja nie moja, nie Ministerstwa, nie Twoja, a Czarnego Pana. - obydwoje wiedzieli, dlaczego Cronus Malfoy jest Ministrem Magii, nie musieli się okłamywać, że to decyzja Ministerstwa. -Prawdę mówiąc, nie sądziłem, że będziesz nią zaskoczona? - rzucił lekko, z udawanym zdziwieniem, ostrożnie próbując zagrać na jej ambicji i ośmielić ją do przyjęcia nowej roli. To akurat powinno być rolą przyjaciela, nie doradcy, ale czy naprawdę nie miała przez ostatni tydzień nikogo bliskiego? Czy naprawdę była zaskoczona tymi honorami? Nie mieściło mu się w to głowie - to ona była Śmierciożerczynią, to ona była blisko Czarnego Pana, do dzisiaj sądził chyba, że wiedziała o nadchodzących honorach albo przynajmniej się ich spodziewała. -Nie powierzyłby stolicy osobie, która nie jest do tego idealna. - dodał łagodniej, odnajdując w sobie iskrę empatii. -A moją rolą jest przekonanie całej Anglii do tego, że jesteś odpowiednią osobą na odpowiednim miejscu. - kobietą o migdałowych oczach na miejscu zarezerwowanym dla lordów; nie będzie to łatwe, ale Cornelius Sallow uwielbiał przecież wyzwania.




Słowa palą,

więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.

Cornelius Sallow
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda

OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Loggia - Page 2 Tumblr_p5310i9EoI1v05izqo1_500
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8992-cornelius-sallow https://www.morsmordre.net/t9022-gaius https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f146-chelsea-mallord-street-31 https://www.morsmordre.net/t9021-skrytka-bankowa-nr-2119#271390 https://www.morsmordre.net/t9123-cornelius-sallow#275155
Re: Loggia [odnośnik]26.06.22 15:49
Krótkie westchnienie, które wyrwało się z ust Corneliusa, zirytowało ją bardziej niźli jakikolwiek komentarz. To nic, że głębszy oddech nie niósł ze sobą kpiny, pogardy czy zniecierpliwienia; coś w tym niewerbalnym przekazie zmierziło ją do głębi. Nie pokazała tego po sobie, wiedząc, że zachowałaby się więcej niż absurdalnie, zmarszczyła tylko brwi jeszcze bardziej, nadając swojej twarzy na kilka sekund grymas bardziej gadzi niż koci. Złudne wrażenie szybko przeminęło, wyprostowała się na wygodnym krześle, zaciągnęła papierosem i postanowiła posłuchać, co Sallow ma do powiedzenia. Wiedziała, że posiadał głęboką wiedzę na tematy propagandy i polityki, ufała mu też niemal bezgranicznie, lecz nie jako byłemu narzeczonemu, a poplecznikowi Czarnego Pana, zaufanemu na tyle, by wprowadzić go w tajemnice największej wagi. Nie mógł działać na szkodę Rycerzy Walpurgii, a więc rady padające z ust Corneliusa musiały być podyktowane najszczerszymi intencjami czynienia dobra. Dobra opłacalnego nie tyle Deirdre, co porządkowi, któremu tak wiernie służyli.
- Daruj sobie retoryczną ekwilibrystykę, dobrze wiesz, że nie potrzebuję czczego przytakiwania, a jeśli chciałabym posłuchać przygłupich klakierów, nie spotkałabym się akurat z tobą - prawie weszła mu w słowo, gdy tak celnie przemawiał. Celnie i bezsensownie, znał ją chyba na tyle dobrze, by wiedzieć, że nie uciekała od odpowiedzialności i niewygody; zniosłaby wiele dla większego dobra. Zirytowało ją - ponownie - przypuszczenie, że pragnie tylko świętego spokoju oraz pochlebstw; nie po to się spotkali. Energicznie strzepnęła popiół z papierosa do bogato inkustrowanej popielnicy, a długie, czerwone paznokcie mignęły tak szybko, że mogły przypominać krople krwi spadające na brzeg naczynia. Szkoda, że ta nie należała do Corneliusa; zawiesiła na moment wzrok na unoszącym się znad stołu cieniutkim kosmyku dymu, dając rozmówcy wyrzucić z siebie dziesiątki słów. Pełnych znaczenia, wprawnych, perfekcyjnie rozegranych; nie znajdował się jednak w saloniku pełnym dyplomatów ani na konferencji prasowej Ministerstwa. Od nagromadzenia dwuznacznych, łagodnych i wprawnych metafor oraz sugestii zaczynała boleć ją głowa.
- Możemy przejść do konkretów? - zasugerowała dość ostro, przeciągając się lekko i dyskretnie, ale znacząco, a quipao ściślej oblekło jej ramiona, pierś i talię. - Opowieści o historii Sallowów i twojejmu oddaniu mnie możesz zostawić dla swej małżonki - dorzuciła nie bez ironii, zaciągając się ponownie. Słowa, słowa, słowa. Kiedyś wierzyła w nie niemal ślepo, teraz, nauczona doświadczeniem: podchodziła do nich z pewną podejrzliwością. Sama władała nimi równie sprawnie, ale gdy nie musiała, pozbywała się maski retorycznej królowej, woląc tą...erotyczną? Nie, tą racjonalną. - Dobrze, uznajmy więc, że przyjmuję twoją przyjaźń. Co dalej? Czego ode mnie potrzebujesz? - powróciła do nieco łagodniejszego tonu, drugą dłonią sięgając w końcu po zbawienny kieliszek wina. Oby odpędził migrenę. Biedna Valerie, czy ona również cierpi na notoryczne bóle głowy, ilekroć Sallow nakręci się i zasypie ją setkami słów? Wychyliła trunek może zbyt szybko, nie było jej wygodnie w tej rozmowie, bynajmniej z powodu personaliów mistrza propagandy. Chodziło tylko o treść, o zagrożenie czające się w prawdzie, nawet tej pieczołowicie przygotowanej na publiczne okazanie. - Tak często wspominasz o nauczkach i lęku, że zaczynam podejrzewac, że po prostu to lubisz, Corneliusie - pozwoliła sobie na jeszcze jeden ostatni, dwuznaczny, prawie mruczący komentarz, ogniskując czujne spojrzenie na jego oczach. Życie bywało przewrotne; niegdyś to on w zaciszu ich domu pozwalał sobie na podobne sugestie. Było, minęło, tamta Deirdre umarła, rozszarpana na strzępy przez wygłodniałych klientów Wenus, ciągle pragnących więcej: jeszcze jedna z wersji historii, jaką musiała mieć w zanadrzu.
Czy powinna wtajemniczyć Sallowa w prawdę o sobie? Poprowadzić go grząskimi, brudnymi ścieżkami upokorzenia? Przyznać się do konsekwencji zerwania zaręczyn? Obnażyć najplugawszy czas egzystencji? Wszystko w niej wzbraniało się przed prawdą, im więcej osób znało sekret, tym większe ryzyko jego upublicznienia, a choć ufała Corneliusowi, to...wolała pozostać ostrożna. Głównie z powodu ego, dopiero niedawno powstającego z popiołów.
- To jaką narrację proponujesz? - spytała ostrożnie, przechodząc do konkretów. Usiadła porządniej, odłożyła kieliszek, dopaliła papierosa, trochę zbyt szybko wciągając dym do płuc. Musiała być skupiona; zmiażdżyła filtr palcami i wrzuciła go do popielniczki, po czym zaplotła dłonie na podołku, słuchając uważnie Sallowa. Mówił sensownie, porzucił ozdobniki i wyrazy uznania, śledziła jego tok myślenia uważnie, choć bez przyjemności. Tak wiele kłamstw, tak wielka odpowiedzialność, tak frustrujące ryzyko. - Nie jestem już młoda - wtrąciła krótko, te czasy dawno minęły, zbliżała się do trzydziestki, była wdową, matroną i madame - a nie niewinną mademoiselle. - Czego więc społeczeństwo jest ciekawe? Co muszą wiedzieć? - kontynuowała serię pytań, chcąc wybadać, ile może bezpiecznie zdradzić. - Czy propaganda nie może skupić się na Mulciberze i Macnairze? To mężczyźni. Utalentowany badacz i tajemniczy czarnoksiężnik; obydwaj przychylni dla oka, obydwaj kawalerowie - zasugerowała, uderzając w ostatni, obosieczny argument; wolałaby czytać w Czarownicy czy Proroku o historii i perypetiach Drew i Ramseya niż spodziewać się artykułów na swój temat. Zachowałaby się inaczej, gdyby mogła być szczera - lecz sukces, który osiągnęła, zbudowała na kłamstwie. Solidnym, zabezpieczonym przez Tristana. Ponownie powróciła do niego myślami, wolałaby, by tu był. Ta żałosna myśl nieco ją zirytowała, powinna poradzić sobie sama, tworzyła własną historię, ale... z Rosierem czuła się bezpieczniej. Pewna, że wybierze najlepsze chroniące ją i ich dzieci rozwiązanie. Wierzyła przecież w swą siłę i w to, że uczyni Londyn miejscem godnym podziwu, obawiała się tylko przesadnej wnikliwości. Nie mogła zawieść Czarnego Pana, a cienie rzucane na nieposzlakowaną opinię namiestniczki stolicy były sporym zagrożeniem.
- Wiem, że na to zasłużyłam, wiem też, że spełnię swe obowiązki, ale... - zawiesiła głos, musząc zdecydować, czy dopuści Corneliusa choć do ułamka utrzymywanej tajemnicy. Nie podjęła jeszcze tej decyzji. Zawahała się, widocznie, zacisnęła dłonie na krawędziach podłokietnika fotela i zacisnęła na moment usta ni to w grymasie niezdowolenia, ni to obojętności.- Więc czego potrzebujesz, by ich przekonać? Co musisz wiedzieć? - powtórzyła, mało płynnie zmieniając temat. Kątem oka widziała wychylającego się zza balustrady kelnera, dyskretnie sprawdzającego, czy podczas prywatnego spotkania czarodzieje nie potrzebują czegokolwiek; władczo machnęła dłonią, przyzywając go, gotowa złożyć zamówienie na talerz przystawek, głównie egzotycznych owoców. Tych morskich wolała nie próbować, nie przy Corneliusie.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Loggia [odnośnik]29.06.22 4:14
Coś było nie tak, a Cornelius zdawał sobie sprawę, że stąpa po kruchym lodzie. W normalnych sytuacjach, ilekroć czuł się niepewnie (ale na tyle pewnie, by wsunąć rękę do kieszeni), sięgał po różdżkę aby poznać emocje swojego rozmówcy. Teraz, po pierwsze, wolał nie ryzykować, a po drugie - nie musiał. Legilimencja nie powiedziałaby mu nic, czego nie wiedział: Deirdre wydawała się zirytowana. Przez sekundę wyglądała niemalże jak spoglądający na ofiarę drapieżny wąż, ale nawet pomijając to przelotne wrażenie znał ją na tyle dobrze, by dostrzec, że za maską obojętności skrywa niezadowolenie. Dlaczego? Choć z pokorą przyjął Bucco, wiedząc, że powinien był ugryźć się w język w Bury St. Edmunds, to nie mógł oprzeć się wrażeniu, że może za humorem Deirdre kryje się coś jeszcze, że może wyżyła się nie tylko po to aby podkreślić autorytet. Nie mógłby jej zresztą za to winić, rozumiał. Ilekroć samemu czuł się niepewny lub zestresowany, lubił się odprężyć w cudzych wspomnieniach - jeśli ból lub poczucie kontroli dawało jej podobną satysfakcję, nie miał prawa jej oceniać. Zastanawiał się jedynie, co ją drażniło lub stresowało - i dlaczego. Przecież w teorii spełniły się wszystkie jej marzenia - ba, zdobyte honory przerosły pewnie jej oczekiwania. A Deirdre, którą znał, znosiła wiele dla większego dobra, ale zarazem nie miewała tremy. Nie podejrzewałby jej o niechęć do publicznych wystąpień.
-A ty wiesz, że nie potrzebuję pokazów czarnej magii by szanować Ciebie i Czarnego Pana, szczególnie publicznie. Bywam... zbyt wyniosły, ale nie jestem głupcem. - odparł, gdy orzekła, że nie potrzebuje przyklaskiwaczy. Gdyby nie Bucco, może by nawet nie pytał o to, czy potrzebowała szczerości - ale zasady ich relacji się dzisiaj zmieniły, nie tylko przez nauczkę, ale głównie przez jej nowe tytuły i zaszczyty.
Wolał się upewnić, nie lubił bólu ani niepotrzebnych lekcji - obrazą jego inteligencji byłoby sądzić, że nie wystarczy jedna. Deirdre wydawała się zaskoczona tym, że się przejął, albo po prostu chciała mu dopiec - ale zignorował jej docinek, podobnie jak docinek o Valerie, obydwa będące na tyle nie na miejscu (nie, gdy nie łączyły ich już namiętności), że zrzucił te słowa na karb jej humoru. Musiała wiedzieć, że nikt nigdy nie śmiałby użyć na nim czarnej magii - jeśli chciała kogoś, kto otrząśnie się po jej lekcji od razu, wybrałaby pewnie inną osobę. Lękał się szczerze i miał wrażenie, że właśnie to chciała zobaczyć - nie zamierzał więc kryć się z tym, że od dzisiaj ma zamiar dbać i o jej dobry nastrój i o własną skórę.
-Dałaś mi cenną lekcję, Deirdre - odpowiedział łagodniej, być może szczerze się z tym zgadzając, a być może wierząc, że właśnie to chce usłyszeć -ale wolę zapobiegać kolejnym niż kajać się zawczasu. Upewnić się, czego potrzebujesz. Skoro konkretów, przejdźmy zatem do konkretów. - wyjaśnił pojednawczo w odpowiedzi na jej kolejne docinki, notując w głowie, że dalsze pochlebstwa są zbędne. Albo ich nie potrzebowała, albo nie chciała - mógłby ją nimi zasypać, ale równie łatwo mógł zamilknąć. Słowa, słowa, słowa, to tylko instrument i instrument, potrafił być oratorem, potrafił być konkretny, nie byłby profesjonalistą gdyby nie potrafił zmieniać stylu rozmowy niczym kameleon.
-Cieszę się zatem z naszej przyjaźni. - wzniósł lekko kieliszek wina, a Deirdre mogło się wydawać, że w jego głosie pobrzmiała prawdziwa ulga albo wdzięczność, że mówił odrobinę cieplej. Ale może to tylko kolejna gra Sallowów?
Spytała, co potrzebował wiedzieć - celowo odwlekł odrobinę odpowiedź, pozwalając jej się wygadać, najpierw gdy niemal weszła mu w słowo, a potem gdy zbierała myśli przy winie.
-Pytasz, czego potrzebuję i co społeczeństwo powinno wiedzieć, ale to nieodpowiednie pytania. - wyjaśnił, a jego oczy zalśniły niemalże radośnie. Nie wytykał jej błędu, mówił z cichym entuzjazmem, tak jakby wtajemniczał ją w jakiś sekret. Uwielbiał to. -Prawdziwym pytaniem jest to, co chcesz żebyśmy wiedzieli, jaki idealny obraz chcesz namalować - pamiętaj, że to Ty jesteś panią sytuacji, swojej biografii. Powiesz, mi ile chcesz - kilka haseł, stelaż, całą wizję, ja dopowiem resztę i skonsultujemy wszystko razem. - nie był pewien, ile pracy Deirdre chce włożyć w kreowanie nowej siebie (lub prezentowanie prawdziwej siebie publiczności - samemu nie znał dziur w jej biografii, z prawdziwej swoim zdaniem Deirdre też mógł stworzyć pociągający obraz). Chętnie ją we wszystkim wyręczy, ale zauważył, że rozmowę zaczęła od mylnego założenia, że to ona będzie na usługach propagandy (a nie odwrotnie), a teraz pytała o potrzeby jego i społeczeństwa. Chciał uświadomić jej, że priorytety były inne - to ona była panią sytuacji, zarówno ze względu na swoje zasługi i pozycję, a także z powodu pragmatycznego faktu, że role wybrane przez innych zawsze odgrywało się gorzej i mniej wiarygodnie. Przynajmniej tak sądził Cornelius, od lat grający role, w których obsadzał samego siebie - i całkowicie nieświadom, że znana mu od jesieni Madame Mericourt, tak inna od Deirdre Tsagairt, również jest fikcją i kreacją ułożoną przez kogoś innego.
Dał się nabrać tak pięknie, że może zacząłby ją podziwiać - ale na razie zakładał, że jest mniej doświadczona w teatrze propagandy i cierpliwie ją do niego wprowadzał.
-Kolejnym pytaniem, które powinnaś zadać sobie równolegle jest, kto - lub co - może zachwiać Twoją pozycją, kto zna jakieś niewygodne fakty, kto wie zbyt wiele i może ci zaszkodzić. Przeważnie takie osoby ucisza się na różne sposoby, Biuro Dezinformacji zajmuje się obecnie tuszowaniem niewygodnych... czynów urzędników państwowych i tak dalej - można też płacić komuś pieniądze co miesiąc i zniknąć, a potem już nawet nie płacić -ale Ty jesteś ważniejsza od pracowników Ministerstwa, a ja mam jeszcze jeden sprawdzony sposób. Mogę po prostu sprawić, że zapomną. Wymaga to wysiłku, potrzebuję trochę czasu, ale jest skuteczne. - uśmiechnął się promiennie, optymistycznie, oferując jej coś, czego nie oferował często i lekko - całkowitą zmianę dawnych wspomnień za pomocą legilimencji. Potrafił to robić, choć kosztowało go o wiele więcej energii niż zwykłe czytanie wspomnień - skutecznie usuwał też wspomnienia o morderstwie Kruegera, ale bardzo świeże. Nie wiedział, jak daleko musiałby sięgnąć aby zatuszować cokolwiek z przeszłości Deirdre, ale da radę - a poza tym, jak wiele mogła mieć sekretów? W jego wyobraźni, może najwyżej kilka osób było świadkami czegoś niewygodnego - tego, jak używała czarnej magii, czy coś podobnego. Nie słyszał o niej przez ostatnie kilka lat, musiała być dyskretna sama z siebie, a Deirdre, którą znał wcześniej miała nieskazitelny życiorys i zawsze przestrzegała prawa. Inaczej nie chciałby przecież jej poślubić. Paradoksalnie, w jego wyobraźni to sekrety Mulcibera i Macnaira mogły sięgać głębiej - o Deirdre najwyraźniej myślał naprawdę dobrze, w najśmielszych przypuszczeniach nie sądząc, że z niewygodnych sytuacji mogliby ją rozpoznać klienci Wenus. Więcej osób niż mogliby znaleźć, a co dopiero wejść do głowy. Nie chodził tam, nie licząc niedawnego biznesowego spotkania z jednym arystokratą, przed zaręczynami - brzydził się prostytutek, lubił tylko wchodzić im do głowy, ale od tego miał tańsze dziwki.
-Z namiestnikami Mulciberem i Macnairem też porozmawiam, ich społeczeństwo też jest ciekawe, ale nie zastąpią Ciebie. - zapewnił w odpowiedzi na jej pytanie, dziwnie gorączkowe, wciąż niezrozumiałe. Dlaczego tak łatwo chciała oddać komuś swój blask? -Jesteś panią Londynu, stolicy kultury. Gwarantuję ci, że choć kury domowe z Yorkshire będą ciekawe przystojnych namiestników nowych hrabstw, to do ich wyobraźni bardziej przemawia Londyn niż Warwickshire i Suffolk. - ile myśli sami poświęcali tym hrabstwom zanim postanowili je zbrojnie zdobyć? Przed wojną - zero. -Poza tym, sytuacja w Warwickshire i Suffolk wciąż jest niestabilna - nie wątpię, że dzięki nowym rządom rozbłysną, ale Londyn już jest oczyszczoną i bezpieczną stolicą. Sukcesem, którego potrzebujemy - a Ty jesteś jego panią. - wyjaśnił czysto pragmatycznie. Może za kilka miesięcy lub lat takie Warwickshire stanie się ikoną i symbolem dla Anglików, ale na razie wciąż nie wykorzenili stamtąd wszystkich mugoli, a Londyn już był symbolem, już podnosił na duchu.  -To, że jesteś kobietą, że swoim zdaniem nie jesteś już młoda, to jak wyglądasz i jak się ubierasz, to, że miałaś męża - o dzieciach nie wiedział - to nieistotne. - dodał łagodniej, chyba wyczuwając jej wątpliwości, kontrast pomiędzy nią i Macnairem i Mulciberem. -Stworzymy z tego wszystkiego atuty, z twojego stylu może nawet nową modę. Potrzebuję tylko odpowiedniej historii, wszyscy na pewno będą ciekawi Twojego doświadczenia w kulturze, lat we Francji, niestety pewnie śmierci męża. Kochałaś go na tyle, by wpleść go w swoją biografię, czy wolisz usunąć go w cień? - kolejne pragmatyczne pytanie. Sam wybrałby drugą opcję, ale miłość bywała zagadkowa.


Słowa palą,

więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.

Cornelius Sallow
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda

OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Loggia - Page 2 Tumblr_p5310i9EoI1v05izqo1_500
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8992-cornelius-sallow https://www.morsmordre.net/t9022-gaius https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f146-chelsea-mallord-street-31 https://www.morsmordre.net/t9021-skrytka-bankowa-nr-2119#271390 https://www.morsmordre.net/t9123-cornelius-sallow#275155
Re: Loggia [odnośnik]29.06.22 20:39
Uniosła lekko lewą dłoń, niecierpliwie, w raczej uspokajającym niż surowo uciszającym geście. Nie miała czasu na prywatne rozgrywki, lekcja została Corneliusowi udzielona, przyswajał wiedzę szybko i sprawnie, wierzyła więc, że ledwie cień siniaka na żuchwie mężczyzny wystarczy, by naprowadzić ich relację ponownie na słuszne tory. Już na dłużej, jeśli nie na zawsze; nie życzyła sobie ojcowskich sugestii, komentarzy odnośnie wyglądu czy powątpiewania w jej zdolności. Mogłaby jeszcze wyraźniej podkreślić swą przewagę, ale nie potrzebowała tego, po prostu dotrzymywała słowa. - Nie musisz być dla mnie taki miły. Nie lubię przesadnej słodyczy - powiedziała z mocą i lekkim westchnieniem, mając nadzieję, że kto jak kto, ale zaufany rzecznik Ministerstwa Magii potrafi odnaleźć balans pomiędzy skrajnościami. Drażniły ją pochlebstwa, nie pojmowała dlaczego, była łasa na uznanie, ale ostatnio jakiekolwiek komplementy dotyczące swej pozycji przyjmowała z trudnością. Na zewnątrz skromna aczkolwiek pewna siebie, w środku: gotowa syczeć i prychać. Zachowanie absurdalne, syciła się przecież szacunkiem, cieszyła przywilejami, na jakie ciężko zapracowała, irytowały ją jednak opinie...Corneliusa? Czarodziejów płci męskiej ogółem? Każdego, kto nie był Tristanem?
Musiała odłożyć to na bok, nagliły ich inne sprawy, mogące okazać się za kilka miesięcy niezwykle problematyczne. Niezależnie od stopnia przyjaźni, łączącej ją z głównym propagandzistą Nowej, Czystej Anglii. Zamilkła, poświęcając całą uwagę kelnerowi, podszedł do ich stolika nieśpiesznie, dyskretnie, przynosząc pozłacane półmiski pełne świeżych owoców oraz słodkich przekąsek: croissantów, bułeczek, makaroników i bogato zdobionych muffinek. Zaoferował się także z nalaniem kolejnej porcji wina zarówno madame Mericourt, jak i jej rozmówcy. Później: zniknął, nie oglądając się za siebie. Deirdre za to w zamyśleniu śledziła sylwetkę chłopaka, tak, jakby postura kelnera interesowała ją bardziej niż celne przemyślenia, którymi dzielił się z nią Sallow. Tak nie było, grała na czas, na tyle, na ile mogła. Nie z powodu uprzejmości, musiała zachować się rozsądnie, bo chociaż tuż przed nią siedział sojusznik, ba, przyjaciel, wiedziała, że nie może mu w pełni zaufać. Nikomu nie mogła.
- Tak jak ci już powiedziałam - odezwała się po chwili ciszy, w której sięgnęła po różany makaronik, odgryzając połowę ciasteczka; okruszki posypały się na przód sukni, ale niezbyt się tym przejęła. - wolałabym nie odmalowywać żadnego obrazu. Skoro mam nad tym władzę: chcę pozostać dziełem nieznanym. Tajemniczym. Jeśli przez to pomijanym - jestem na to gotowa - uniosła głowę znad przekąski, oblizując powoli usta, w zastanowieniu, nieświadomie kokieteryjnie. Naprawdę nie chciała splendoru i sławy: a przynajmniej nie chciał tego jej rozsądek. Niskie motywacje popychały w stronę należnej rozpoznawalności, siania postrachu lub uwielbienia wśród obywateli, sięgnięcia po to, na co zapracowała, ale...miała zbyt wiele do stracenia. - Dlaczego nie możemy tego zrobić? Tajemnicza madame Mericourt, niewiele o niej wiadomo, czarownica pracowita, oddana sprawie, pełna miłości do sztuki - to chyba wystarczy? - spróbowała raz jeszcze, być może naiwnie, przeforsować swój pogląd na popularność. A raczej jej brak; ciągle żyła przekonaniem, że pojawienie się na łamach gazet i językach tłumu będzie tylko zagrożeniem, nie potencjalną kopalnią zysków i wpływów. Wolała być ostrożna, zbyt wiele osób mogłoby zagrozić pozycji namiestniczki Londynu.
O tym samym zdawał się myśleć Cornelius, kiwnęła lekko głową, ni to z uznaniem ni to z czystego pragnienia podtrzymania jego uwagi, po czym sięgnęła ponownie po wino. Upiła kilka łyków, odkładając kieliszek na słowa o zmuszeniu niebezpiecznych person do utraty pamięci. Szkło stuknęło o blat stolika a Deirdre -
zaśmiała się nagle cicho, perliście, tak słodko i zmysłowo, że na kilka sekund Cornelius mógł zrozumieć, co w Mericourt widzieli inni mężczyźni - ten chichot słyszał po raz pierwszy, tak nie śmiała się czarownica, jaką znał kiedyś; Deirdre sztywna, zachowawcza i obojętna. Teraz: szybko jednak spoważniała, docierali do sedna problemu, jego centrum, którego nie mogła obnażyć.
- Wątpię, że byłbyś w stanie pozbawić pamięci kilkudziesięciu magów - skwitowała rozbawiona, tylko pozornie, bo pod wesołością skrywala się...rezygnacja? Irytacja? Lęk? Personalia stworzone przez Rosiera wydawały się niemożliwe do podważenia, wierzyła mu, lecz do tej pory nie stawiano jej w świetle reflektorów. Pojedyncze przypadki rozpoznania zdarzały się rzadko, mogła policzyć je na palcach jednej ręki, w większości wystarczyło dobre odegranie zdumienia i nieporozumienia; skośnookie piękności zlewały się w jedno, szlachcice nie chcieli zazwyczaj zdradzić swych wyskoków, szybko więc łagodziła ewentualny problem. Niestety, była świadoma, że dobra passa nie mogła trwać w nieskończoność; że finalnie pojawi się gość Wenus, który zapragnie coś na Miu ugrać. Dla galeonów, dla władzy, a najprawdopodobniej - dla połechtania męskiego ego. To jego wpływu bała się najbardziej, widziała, do czego zdolni są spragnieni władzy absolutnej czarodzieje. Cóż, będzie musiała sobie z tym poradzić sama.
- Dziękuję za propozycję, ale to nie będzie potrzebne - powróciła gładko do tematu legilimencji, świadoma, że poprzedni wybuch wesołości zasieje w Corneliusie podejrzliwość. Ciągle miał ją za tamtą niewinną, sztywną, nudną dziewczynę? - Moja pozycja w Londynie jest właściwie służbą. Służbą naszemu krajowi, czarodziejskiej społeczności, magicznej kulturze. Nie muszę zaspokajać ciekawości nikogo, tak długo, jak będę dobrze wykonywała swoje obowiązki - weszła mu w słowo, frazesy godne poklasku, ale obydwoje wiedzieli, że tłum szybko zdrapywał pozłotkę, chcąc dotrzeć do mięsa, wbić w nie paznokcie, zaciągnąć się zapachem tego co brudne, ukryte, ludzkie. Wadliwe. Budzące prymitywne namiętności. Czy mogła ukryć to głębiej, zakopać na dobre, pogrzebać żywcem Miu, urządzić jej ostateczny pogrzeb? Ilu ludzi musiałaby wtedy zabić? Ilu szlachciców pozbawić głów? Przetrzebienie arystokracji nie wchodziło w grę, a szkoda - wydawało się jedynym sensownym, ostatecznym rozwiązaniem.
- Wolałabym nie skupiać się na mojej przeszłości, a na tym, kim stałam się po zaślubinach, już jako pani Mericourt - odezwała się w końcu, powracając do raczenia się trunkiem, jakby w białym winie mogła utopić niezadowolenie, zaniepokojenie i dyskomfort. Typowe dla wspominania zmarłego małżonka - mężczyzny, który nigdy nie istniał. - Powiedzmy, że...mam pewne sekrety. Nie mogą wyjść na światło dzienne. Nigdy - podniosła wzrok znad kieliszka, a spojrzenie miała po raz pierwszy podczas tej rozmowy tak spokojne: i mordercze zarazem, poważne, nie drapieżne, ostateczne. Chciała, by Sallow pojął wagę sytuacji. - Przedstawmy mnie więc jako czarownicę wypełniającą swe obowiązki wobec rodziny i kraju. Jako żonę swego ukochanego męża, który zginął podczas anomalii, w ataku sprowokowanym przez mugoli - rzuciła pierwsze puzzle historii, właściwie nie wiedząc, co dodać jeszcze. Pierwszy raz tak konkretnie mówiła o Bastienie, o jego śmierci; do tej pory wspominała o niej delikatnie, metaforycznie; równie dobrze mógł umrzeć na śmiertelną chorobę, ze starości lub bohatersko - ale w odmalowywanym piórem Corneliusa obrazie musiała zdecydować się na jedną z opcji. - Był wspaniałym czarodziejem, utalentowanym artystą, opiekuńczym marszandem. Czułym i oddanym mężem. Oczywiście, że kochałam Bastiena. Całym sercem - dodała jeszcze, nagle zaciekawiona reakcją byłego narzeczonego. Bacznie śledziła jego twarz i spojrzenie; czy skrzywi się słysząc tyle pochlebstw padających z ust zazwyczaj oschłej Deirdre; pochlebstw skierowanych w stronę czarodzieja, któremu powiodło sie doprowadzenie jej do ołtarza?


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Loggia [odnośnik]10.07.22 10:06
Najchętniej uniósłby brew, ale boląca żuchwa zachęcała do uważania na własną mimikę twarzy. Kobiety bywały nieprzewidywalne, cenił zawsze Deirdre za jej spokój kontrastujący z innymi przedstawicielkami płci pięknej, ale dzisiaj zachowywała się… niezrozumiale?
-Jak sobie życzysz. - obiecał już mniej przymilnie, skoro nie życzyła sobie nadmiernej uprzejmości to przecież spełni jej życzenie - choć trochę ubodło go to, że tym razem przecież nie grał, tym razem jego pochlebstwa były szczere. -Im wyższa Twoja pozycja, tym słodsi będą dla Ciebie inni. - przypomniał jeszcze - mogła znaleźć szczerość (lub jej pozory) u niego, ale będzie musiała przyzwyczaić się do rzeszy pochlebców. Na przykład ten kelner, który tak prędko uwijał się przy stolikach, udając, że nie dostrzega jej spojrzenia - podlizywał się jej już, czy przytomnie uznał, że strach przysłuży się mu lepiej? Gdy nalewał im wina, ręka nawet mu nie drgnęła - ale potem uparcie nie oglądał się za siebie. Cornelius chętnie sprawdziłby jego emocje, dla czystej zabawy, ale dzisiaj i on postanowił mieć się na baczności, żadnych rozproszeń, rozrywka poczeka. Musiał się skupić na Deirdre, bo choć miał wrażenie, że zaczynali się wzajemnie rozumieć, to co jakiś czas trafiał na ścianę - tak jakby Mericourt była świadoma własnej pozycji, ale zarazem wypierała tą świadomość, udawała, że konsekwencje nie zaistnieją dopóki będzie omijać temat. -Możesz pozostać tajemnicza - zgodził się z bladym uśmiechem uznania, taka oprawa opowieści była wymagająca, ale całkiem ciekawa, mógł z tym pracować -ale nie będziesz pomijana, wątpię byś kiedykolwiek była, nawet jeśli usuniesz się w cień. Mogę porozmawiać z redaktorami gazet, ale nie nikt nie może wpłynąć na wyobraźnię tłumów ani udawać, że nie zmieniłaś historii. Londyn to nie pomniejsze miasto ani dalekie hrabstwo, będąc jego namiestniczką - już stałaś się symbolem. - tłumaczył cierpliwie, chyba drugi raz, choć łagodniejszymi słowami. Nie lubiła pochlebstw, zapamiętał - mówił zatem konkretnie, nie owijając w bawełnę. Nie mogą udawać, że nic się nie stało. -Ale ta historia… wystarczy, na początek. Uzupełnię dziury, utrzymasz tajemnicę lakonicznymi słowami i oddaniem pracy… - lakonicznymi, ale nie żadnymi, publiczne okazje będą od niej wymagać publicznych wypowiedzi, a każda wypowiedź zdradzi publice coś więcej o niej samej. Wypełni plamy na wyimaginowanym obrazie, nad którym będą pracować na bieżąco. -Publiczny wizerunek to nie coś, co ustali się raz - wymaga utrzymania, pracy, dostosowywania do okazji. Zaczniemy od tajemnicy, ciężka praca połączy się ładnie z miłością do sztuki - będziesz gotowa zdradzić, co rozbudziło w Tobie tą miłość, gdzie nabyłaś doświadczenia? Nie wszystko, ale dajmy spragnionej publice choćby kroplę. - zasugerował z uśmiechem i niekrytą ciekawością. Pamiętał, że ceniła piękno i kulturę gdy się poznali, ale nie przypominał sobie, by wychodziło to wtedy poza sferę zainteresowań - obydwoje byli wtedy pochłonięci innego rodzaju polityką. Życie zaskakiwało, to obejmując opiekę nad kulturą Deirdre zdobyła polityczny szczyt.
Nie oczekiwał od niej prawdziwej odpowiedzi, rzecz jasna - chciał tylko przećwiczyć tą, która stanie się częścią jej oficjalnej historii.
Przeszli do kwestii zagrożeń, z którymi przecież też sobie poradzą i…
…odłożył powoli kieliszek wina, zanim zdążył wziąć kolejny łyk - zaskoczony, marszcząc leciutko brwi, z namysłem maskującym zdziwienie. Spodziewałby się szyderstwa, ale nie słyszał w śmiechu Deirdre zimnej kpiny - słyszał coś innego, nie śmiała się wcześniej - nigdy - tak perliście, nie przy nim, nie do niego. Zatem do kogo, gdzie nauczyła się tego rodzaju zmysłowej kokieterii, nie przystającej ani do Ministerstwa Magii ani do obecnej okazji? Słowa, które nadeszły gdy spoważniała, były jeszcze bardziej zaskakujące choć w teorii spodziewał się, że Deirdre mogła wspiąć się na szczyt po trupach. W praktyce nie był chyba na takie wyznanie przygotowany, a poza tym trupy powinny być martwe - kilkudziesięciu magów, kilkudziesięciu świadków, kto, jak, dlaczego?
-Kilku…dziesięciu. - powtórzył powoli. -Faktycznie, moja propozycja nie byłaby tu… najskuteczniejsza ani najszybsza. - westchnął. Choć nie niemożliwa, nie, gdyby ktoś ich złapał i gdybym miał na to kilka tyg…miesięcy - dopowiedział sobie w myślach, z typową dla siebie arogancją. Deirdre nie dała mu dokończyć, mówiła dalej, z zaskakującą beztroską jak na kogoś, kto właśnie przyznał, że czuje się… zagrożony (?) przez kilkudziesięciu czarodziejów.
-Chwila, Deirdre. - poprosił, zaniepokojony. -Możesz wmawiać samej sobie co chcesz, aby służyło ci się lepiej, ale w oczach innych jesteś na szczycie. Jak arystokracja, choć jesteś ciekawsza, bo objęłaś tą pracę sama. A wrogowie nie śpią - jeśli posunęli się do oczerniania lady Black, do podburzania ludu na Connaught Square, to każdy może być celem plotek. Plotek, które w razie czego zwalczę, rozmyję, wyśmieje, zwalczymy, zajmę się Tobą osobiście i masz pełne wsparcie Biura Informacji - jej pozycja, jej służba, władza Śmierciożerców, to wszystko było nieskończenie ważniejsze od ulotek rozrzucanych w porcie i jednej akcji charytatywnej organizowanej przez niezwiązaną z Rycerzami szlachciankę bez pomocy Ministerstwa i Corneliusa (odkąd Silke przekazała mu jeden z oszczerczych plakatów zaniepokoił się jednak tym, że biedota może wymyślić coś takiego - i postanowił wzmożyć czujność) -ale prościej byłoby nie dopuścić do ich powstania. Kilkudziesięciu magów, czy ktoś z nich może wiedzieć coś… kompromitującego, może się skusić na pójście do gazet lub kolaborację z wrogami? Powiesiliśmy w jesieni jakiegoś chłopaka dystrybuującego Proroka Codziennego, choć osłabiliśmy i zdławiliśmy kontrpropagandę to w jakimś stopniu dalej działa. - ostrzegł, wciąż wierząc, że ci magowie to coś, z czym sobie poradzą - może ktoś, czyja rodzina zginęła na wojnie, może ktoś oszukany na pieniądze, może ktoś kto był świadkiem używania czarnej magii, musiał zgadywać, bo prawdę mówiąc nie miał pojęcia co i jak robiła Deirdre aby znaleźć się w gronie najbliższych sług Czarnego Pana. -Ale nie martw się - od miesięcy tuszujemy wszystkie… niewygodne informacje o osobach związanych z Ministerstwem, z Rycerzami. Skutecznie. - dodał optymistyczniej, to tym zajmowało się Biuro Informacji odkąd nie trzeba już było ukrywać magii przed mugolami. Pracy tam nie brakowało, ale uniknęli większych skandali. -Każdy ma sekrety. Pamiętaj, że kreujemy tu idealną rzeczywistość - nie szukam prawdy, a tylko potencjalnych pułapek. - powiedział ciszej, tym razem chyba nie w kontekście samej pracy, ale tak jakby próbował ją pocieszyć, jak do przyjaciółki - nieudolnie, nigdy nie byli w końcu tylko i aż przyjaciółmi, ale się starał. Wciąż zajęty propagandowymi zmartwieniami, drgnął lekko na dźwięk imienia Bastiena - mimowolnie wyobrażając sobie rywala, czarodzieja, który naprawdę skradł jej serce. Szybko upomniał się w myślach - nie powinien o nim myśleć jak o rywalu, nie teraz, gdy nie łączyło ich nic, a on był zaręczony. Nie powinien w ogóle myśleć o prawdzie, powinien myśleć o wykreowanym Bastienie, o historii, nad którą wspólnie pracowali. -Wspaniały… opis - pełen frazesów -a jakiś fakt, anegdota ze wspólnego życia z pewnością by go urozmaicił. - zauważył trzeźwo i dyplomatycznie Cornelius, orientując się, że Deirdre opisała Bastiena samymi przymiotnikami - nadal nie wiedział kim był, poza tym, że jakimś marszandem. -Anegdota, która stawia ciebie w dobrym świetle - inaczej ktoś dopowie sobie, że był lepszym marszandem, albo że zawdzięczasz karierę jemu. Skoro go kochałaś, niech oczywiście będzie doceniony w Twojej historii, ale zastanów się nad balansem - ile zawdzięczasz jemu, a ile sobie. Historia uczennicy przerastającej mentora to zawsze dobry motyw. - zasugerował, z własnego doświadczenia. Ty, Deirdre, przerosłaś mnie - nadal pracował w Ministerstwie, a ona siedziała w prowadzonym przez siebie lokalu, objąwszy pieczę nad samą stolicą.


Słowa palą,

więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.

Cornelius Sallow
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda

OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Loggia - Page 2 Tumblr_p5310i9EoI1v05izqo1_500
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8992-cornelius-sallow https://www.morsmordre.net/t9022-gaius https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f146-chelsea-mallord-street-31 https://www.morsmordre.net/t9021-skrytka-bankowa-nr-2119#271390 https://www.morsmordre.net/t9123-cornelius-sallow#275155
Re: Loggia [odnośnik]13.07.22 20:03
Nie zgadzała się w pełni ze stwierdzeniem padającym z ust Corneliusa, na im wyższych poziomach hierarchii - tej czarnoksięskiej i tej ogólnej, spolecznej - się znajdowała, tym więcej goryczy osiadało na jej ustach. Słodkie pochlebstwa posypano lukrem tylko z wierzchu, praktycznie każdy komplement czy oferta przyjaźni skrywały drugie dno, a otwierająca je zapadnia prowadziła prosto w piekielny ogień. Wystarczyła chwila nieuwagi, by wpadła w pułapkę; przeżyła jednak zbyt wiele, by dać się skusić pozornej sympatii lub wielkim obietnicom. Towarzyskie sympatie przyjmowała uprzejmie, acz bez wielkiego uczucia, wszędzie wietrząc jeśli nie podstęp, to na pewno działanie obliczone na zysk. Czyjś zysk, nie jej; o własny rozwój musiała dbać sama, nikt nigdy nie zaofiarował jej prawdziwej wielkości. Prawie nikt; zaskakujące, że to mężczyzna nie cieszący się opinią wiernego, szczerego czy hojnego, rzucił jej do stóp cały świat. A raczej - rzucił do swych stóp samą Miu, a potem nauczył ją wszystkiego, co pozwoliło wspiąć się na sam szczyt. Doskonale pamiętała trudności towarzyszące każdej lekcji, przywoływała bez trudu smak upokorzenia, bólu, zagubienia i panicznego strachu, ale gdy spoglądała na te bodźce z dystansu łaskawego czasu, dostrzegała w tej tresurze czułość. I nie tylko, lubiła się łudzić, że także coś więcej. Coś, co pozwalało mieć nadzieję, co motywowało ją do działania, co sprawiało, że znosiła każdy nowy trud stawiany na jej drodze.
Nigdy nie sądziłaby, że będzie nim nazywać dyskusję o swym publicznym wizerunku. Czyż nie tego chciała? Zostać Ministrą Magii, stać na czele magicznej Wielkiej Brytanii, rządzić sprawiedliwie i surowo, zawsze w świetle reflektorów? O tym ostatnim aspekcie myślała najmniej, wiedziała, że z tą polityczną rolą wiąże się wiele zobowiązań natury wręcz wystawienniczej, ale w naiwnych marzeniach nie dochodziła do prozy codzienności. Zatrzymywała się na dekretach, komisjach; na sposobach na wzmocnienie pozycji Anglii, a nie rozjaśnionych fleszami bankietach oraz wścibskich dziennikarzach oraz reprezentantach opozycji, chcących podważyć nieskazitelną opinię minister.
Ale - nie znajdowała się przecież w marzeniach, a w swym prawdziwym życiu, nie zasiadała też na tym najważniejszym fotelu, miała pod swoją pieczą tylko Londyn. Musiała ochłonąć, rozegrać tę rozmowę mądrze, wykorzystując doświadczenie i spryt Sallowa. Schrupała ciasteczko do końca, upiła hojny łyk wina - i spojrzała na Corneliusa w niejednoznaczny sposób, ni to rozbawiony, ni rozgoryczony. - Wiem, że mogę zostać uznana za symbol, ale stanowczo nalegam, by nie kontynuować tej narracji. Ani w oficjalnych, ani w tych mniej... politycznych przekazach - zawiesiła głos, wiedziała, że rzecznik Ministerstwa Magii miał pewną kontrolę nad całymi mediami wydawanymi w Anglii. - Rozumiem potrzebę podkreślania męstwa - znów urwała, kąciki ust nieco zadrżały; ach, jakże w niesmak większości musiała być jej nominacja, zwłaszcza w świetle artykułu Mulcibera - ale w kontekście madame Mericourt skupmy się na pokorze. Pracowitości. Skupieniu na obowiązkach. Służbie magicznemu społeczeństwu a zwłaszcza obywatelom Londynu - ciągnęła, orientując sie, że łatwiej przychodzi jej wypowiadanie się o sobie w trzeciej osobie, ustawienie madame jako postaci z powieści. - Od zawsze kochała piękno i sztukę. Głównie jednak jako obserwatorka, nie aktywna twórczyni. Wiedziała, że powinna szanować ciężką pracę i dzieła innych czarodziejów. Czerpała satysfakcję, motywację i siłę z historii magów uwiecznianą na płótnach, stronicach ksiąg a przede wszystkim - w wieloznacznej estetyce muzyki - kontynuowała, przedstawiając to, co chciała udostępnić szerszej publice. Słodkie kłamstwo, nie interesowała się sztuką, wolała suche dokumenty, reportaże, rzeczowość nauki. - Można wspomnieć, że działała w dyplomacji, w artystycznym jej aspekcie - postukała paznokciami o brzeg kieliszka - rozkwitła jednak dopiero po zaślubinach z Bastienem. To on pozwolił jej w siebie uwierzyć, prowadząc ją ku sukcesowi. Bez męskiego wsparcia, protekcji oraz mądrości, nie stałaby się czarownicą, jaką jest teraz - dawna Deirdre nigdy nie wypowiedziałaby tych słów, obecna: serwowała je z autentyczną (czy aby na pewno?) wiarą. Wiedziała, komu zawdzięczała swój sukces. Zbyt cenny, by móc go zaprzepaścić przez...kilkudziesięciu wichrzycieli.
Reakcja Corneliusa nie umknęła jej uwadze, nie zareagowała jednak w żaden sposób. Spoważniała, choć rozsiadła się na krześle wygodniej, nonszalancko, nieco opuszczając się na oparciu, poły sukni rozchyliły się odrobinę, obnażając bladą skórę nagiej nogi, ale wydawała się tego nie zauważać, zatopiona w myślach. Nie ufała Sallowowi na tyle, by zdradzić swój największy sekret. Już nie, jeszcze nie; nieistotne, nie chciała przyznać się do tego, kim była. Miu umarła. Bezpowrotnie. I nawet ryzyko jej publicznego zmartwychwstania nie było w stanie przekonać ją do sięgnięcia po pomoc dawnego narzeczonego. - Oczywiście, że mogą rozsiać plotki. Bardzo krzywdzące. Wierzę jednak, że sięgną po absurdalne argumenty, takie, które ty i twoi współpracownicy obalicie bez żadnego problemu - odpowiedziała w końcu po długiej chwili napiętej ciszy. - Zduszenie ich w zarodku byłoby oczywiście lepszą opcją, dlatego możesz mieć pewność, że w granicach swych możliwości, będę lobbować za dofinansowaniem twych działań - ciągnęła znacząco, mogła więcej i zamierzała z tego skorzystać. By chronić siebie, ale także opinię o Śmierciożercach, o Rycerzach Walpurgii, o sługach Czarnego Pana. To jednak on zaproponował jej stanowisko, podejrzewała, że tak było; a On wiedział o wszystkim. Musiał więc być pewien, że sobie poradzi. Z pomocą Corneliusa i bez niej. - Powiedzmy, że potencjalną pułapką będzie jakiekolwiek zagłębianie się w moją przeszłość. Propaganda powinna skupić się na ostatnim roku działań madame Mericourt, maksymalnie dwóch - przestrzegła, zaplatając dłonie na piersi. Straciła apetyt, wino szumiało w skroniach coraz mocniej, nie sięgała więc po kolejny kieliszek, wiedząc, że złagodzi niepokój, ale jednocześnie wystawi ją na większe ryzyko obnażenia swych lęków. - Ależ Corneliusie, ależ to chyba oczywiste, że swój sukces zawdzięczam Bastienowi. Nie czytałeś ostatniego artykułu o różnicy płci...? - zdziwiła się w teatralnej uprzejmości, ciekawa, jakie stanowisko zajmie Sallow. Udławi się ciasteczkiem, widząc, jak się zmieniła? Opowie się po stronie silnych wiedźm? Rozpocznie pieśni pochwalne pod adresem Mulcibera? - Chcę kontynuować jego pracę. Anegdoty? Wątpię, by jakakolwiek z nich nadawała się dla publiki. Mam opowiedzieć ci, jak kochał się ze mną na balkonie francuskiego hotelu, nie mogąc powstrzymać się od dotknięcia mnie? - zmrużyła oczy, żartowała, skrajnie i kontrowersyjnie, może go prowokując, może chcąc uciec od tego tematu na dobre.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Loggia [odnośnik]22.07.22 2:02
-Pokora, pracowitość, służba. - powtórzył powoli, smakując każde słowo. Wyprostował się odruchowo na krześle, oczy rozbłysły na sekundę, jak zawsze gdy się czymś ekscytował. Zwykle idealnie kontrolował swoją mimikę, ale Deirdre mogła czytać go łatwiej niż inni - gdy był w niej zakochany, próbował w końcu być szczery, przyjmując nieco swobodniejsze maski niż zwykle. -Piękny slogan, piękna oś narracji. Doskonale zgrywa się też z naszą polityką, a nawet artykułem w "Horyzontach". - uśmiechnął się, rad, że znaleźli porozumienie. Słuchał uważnie dalszej części historii, dopijając wino i splatając palce w piramidkę. -Doskonale. Przemyślę jeszcze tą część przed zaślubinami z Bastienem i dam ci znać. Niektórzy mogą pamiętać cię z Ministerstwa - w Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów zajmowała się dyplomacją, ale jej pasja do sztuki nie błyszczała jeszcze tak jasno jak w ułożonej teraz opowieści -ale ci będą pamiętać także mnie i zaufają mojej narracji. Nie będę mówił o nas, Bastien będzie głównym bohaterem - pamiętał doskonale, że sobie tego nie życzyła, a teraz i jemu byłoby to nie na rękę, nie gdy właśnie rozgłosił swoje nowe zaręczyny - -ale jeśli spyta o Ciebie ktokolwiek ze starych znajomych, zawsze pasjonowała cię kultura. - zaproponował, przekuwając ich dawną relację na ich korzyść. Nie sądził, by ktokolwiek śmiał pytać, ale niektórzy urzędnicy ich pamiętali, a jeśli tak - to on, były narzeczony, znał przecież Deirdre najlepiej; nikt nie zakwestionuje jego narracji o jej oddaniu sztuce i pracy, nawet w czasie prywatnym. Deirdre zawsze zresztą ceniła kulturę, bardziej niż Cornelius, po prostu uwypuklali teraz jej... kwalifikacje, przedstawiając obecną rolę jako pasję i powołanie.
Nie spodziewał się po niej odwołań do męskiej protekcji, ale nie zamierzał ich kwestionować. Wpisywały się w narrację o potędze czarodziejów, a pośrednio podłechtały także jego. Wiedział, że to nieznajomego Bastiena przedstawia jako swojego dobroczyńcę, wiedział, że prawdziwym twórcą jej sukcesu był Czarny Pan, któremu wiernie służyła; wiedział, że ich własne drogi się rozminęły - ale wspólnych lat nie uważał za stracone, już nie. To on zaczął uczyć Deirdre kłamstw i manipulacji politycznej dyplomacji, to on dzielił się z nią ambicjami, nawet jeśli sama pchnęła je dalej - to czuł się w jakiś sposób dumny.
-Ale, jak mówisz, będziemy unikać przeszłości. Francja, w nadmiarze, znudziłaby zresztą Brytyjczyków. - granica między egzotyką, kulturą i ksenofobią była w końcu cienka. Deirdre i tak wyglądała obco, nie ma po co zagłębiać się w jej lata spędzone u boku (coraz bardziej irytującego, lecz propagandowo użytecznego) Bastiena.
Nadal nie miał pojęcia, z jakimi plotkami powinien walczyć, ale najwyraźniej nie uznała za istotne, by się tym podzielić. Absurdalne zanotował w pamięci, mimowolnie zastanawiając się, jakie ziarna prawdy chciała pogrzebać - ale faktycznie, do tego powrócą w chwili zagrożenia.
-Cieszy mnie poparcie dla propagandy - będę mieć oczy i uszy szeroko otwarte, a pióro w gotowości. Gdybyś sama znalazła jakiekolwiek zalążki plotek, daj mi natychmiast znać. Środki podjęte zawczasu mogą zadziałać cuda. - poprosił, mając w rękawie całą gamę środków zapomnienia, od zastraszeń po legilimeincję.
Może nawet po coś więcej. Pierwszego człowieka rozkazał zabić dla Valerie, w tym roku zaczął zabijać już sam, przy Deirdre. Potrafiłby pewnie zabić także dla niej, Deirdre była wszak wspólną sprawą - a dla tej przekroczył już wszelkie moralne granice. Nigdy nie wierzył w żadne ideały, nie robił tego dla lepszego świata i nie robiłby tego, gdyby nie odnalazł w służbie Czarnemu Panu korzyści - ale za każdy do niedawna obrzydliwy czyn spotykała go przecież nagroda. Zaszczyty, dopuszczenie do grona Rycerzy Walpurgii, wygody, medale. Nadal nie lubił brudzić własnych rąk, nigdy nie odnajdzie w przemocy przyjemności, ale nagrody były zbyt słodkie by się im oprzeć.
-Bastien nie żyje, a ty jesteś namiestniczką Londynu. Cieszę się, że podobał ci się artykuł - powątpiewał w to by naprawdę tak było, nie wierzył chyba, że mogła aż tak się zmienić albo aż tak kogoś kochać, ale grał w jej grę. -Horyzonty Magii potrzebują n a s z e j propagandy, głosów takich jak Ramseya. Ta gazeta stawała się niebezpieczna, publikując kontrowersyjne tezy profesora Vane - między wierszami recenzji jego książki Cornelius wyczytał, że Vane rozważa iż mugole mogli lub mogą mieć dostęp do magii, hipoteza gorsząca w obecnych czasach -a Mulciber sprowadził ją na właściwe tory. - z naukowcami było negocjować ciężej niż nawet z plotkarami z "Czarownicy", byli nieznośnie wręcz oddani prawdzie, ale Cornelius miał teraz punkt zaczepienia. Nie obchodziła go prawdziwość tez Mulcibera (choć bardzo mu się podobały), dla propagandy były genialne.
Pomimo obolałej szczęki wrócił mu szampański humor, choć do czasu. Uniósł lekko brwi i zacisnął usta, słysząc o balkonie. Naprawdę? Na wspólnych wakacjach w Marsylii też kochali się często, choć nie na balkonie.
Sięgnął po kieliszek wina, ale był już pusty.
-Anegdoty mogą być równie dobrze krótkimi historiami nadającymi się dla publiki, jak moment, w którym zaraził cię miłością do baletu, pierwsza sztuka, którą razem widzieliście  - ale na razie to zostawmy. Mam z czym pracować, Deirdre, dziękuję za twój czas. - i lekcje, zarówno te zademonstrowane, jak i niewypowiedziane. Zmieniła się, była zagadką, reagowała na sukces inaczej niż się spodziewał. -Jestem do dyspozycji, jeśli będziesz - chciała porozmawiać, potrzebowała kogoś, kto życzy ci dobrze, jeśli przyjmiesz aferę przyjaźni, chciał powiedzieć, ale okazywanie afektu i troski nie przychodziło mu łatwo. Gubił się w słowach, jeśli miały przekroczyć intymność kogoś tak dumnego jak Deirdre, łatwiej byłoby mu znaleźć pochlebstwo dla kogoś, na kim mu nie zależało. -jeśli będziesz mnie potrzebowała. - dokończył zręcznie. Omówili wszystko, na czym mu zależało - teraz czekało go sporo pracy, nie tylko nad jej biografią, ale i nad innymi propagandowymi konsekwencjami pierwszokwietniowej uroczystości.

/zt x 2 :pwease:


Słowa palą,

więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.

Cornelius Sallow
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda

OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Loggia - Page 2 Tumblr_p5310i9EoI1v05izqo1_500
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8992-cornelius-sallow https://www.morsmordre.net/t9022-gaius https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f146-chelsea-mallord-street-31 https://www.morsmordre.net/t9021-skrytka-bankowa-nr-2119#271390 https://www.morsmordre.net/t9123-cornelius-sallow#275155

Strona 2 z 2 Previous  1, 2

Loggia
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach