Wydarzenia


Ekipa forum
Sala numer trzy
AutorWiadomość
Sala numer trzy [odnośnik]09.12.15 17:06
First topic message reminder :

Sala numer trzy

To chyba jedna z najprzestronniejszych i najładniejszych sal nie tylko na tym piętrze, ale i całym szpitalu. Do pomieszczenia wpada duża ilość światła, przez co nie wydaje się ono tak ponure jak pozostałe części Munga. Zazwyczaj sala pęka w szwach i ciężko znaleźć tu jakiekolwiek wolne łóżko - trafiają tutaj stali bywalcy oddziału na dłuższe leczenia lub podczas kolejnych, rutynowych pobytów. Dla komfortu i prywatności pacjentów zamocowano przy każdym łóżku zwiewne, białe kotary, natomiast na końcu sali stoi duży doniczkowy kwiatek - wszak odrobina zieleniny jeszcze nikomu nie zaszkodziła.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Sala numer trzy - Page 14 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Sala numer trzy [odnośnik]10.07.19 15:58
Siedząc na łóżku i słysząc przerażony głos Roselyn, widząc jej twarz, nie mógł nie pochylić głowy w akcie zarówno winy, ale również i wstydu. Jeszcze nie wiedziała... Nie mogła wiedzieć, że to on odpowiadał po części za ten wybuch. Że to z jego winy część z tych ludzi była ranna. Nie miał pojęcia, że wieści roznosiły się tak szybko. To prawda — gdy go zabierano do szpitala, wielu innych rannych przenoszono, jednak gdy pojawił się w Mungu, zobaczył dopiero, jak wielu ich było. Na korytarzu słyszał nie tylko o zniszczeniach cukierni, ale również lodziarni. Czy coś jeszcze wybuchło? Nie mógł sobie przypomnieć, ale ostatnim obrazem, jaki widział, zanim zabrali go ratownicy, była stojąca w ogniu Pokątna. Coś, co było absolutnym zaprzeczeniem tego, do czego wszyscy czarodzieje byli przyzwyczajeni. Pokątna miała być najwspanialszą ulicą w magicznym świecie, a została rozszarpana przez języki potężnych płomieni. Przez ludzi, którzy pragnęli widzieć rzeczywistość w odcieniach krwawej czerwieni i żółci. Udało im się to, a przekaz był jasny. Czy to już był ten moment? Kiedy ostatnie z symboli miały upaść? Co jeszcze zostało? Co jeszcze mogli im odebrać? Nawet nie wiedział, że zaciskał palce na prześcieradle łóżka, gdy jego myśli pognały do Hogwartu pełnego uśmiechniętych uczniów, zapachu okolicznego lasu i zawodzenia duchów. Czy to tam miał być zadany ostateczny cios? Otrząsnął się dość szybko, widząc przesuwającą się w jego kierunku sylwetkę, na którą podniósł spojrzenie i natrafił na zaniepokojone sarnie oczy Roselyn. - Przepraszam, Rose. Wiem, że miałem wymienić twojego brata, ale... - urwał, zaciskając powieki i starając się pokonać ból, który zamiast łagodnieć, wzmagał się. Łapanie oddechu również było cięższe niż się spodziewał. Czy to adrenalina wciąż działała w jego żyłach, zanim usiadł na łóżko? Odetchnął dopiero wtedy, gdy nagły skurcz puścił, chociaż za rogiem wyczuwał, jak czai się kolejny. - Zawsze mogło być gorzej - stęknął, wykrzywiając usta w krzywym uśmiechu, chcąc dodać przyjaciółce otuchy. - Byłem w cukierni, gdy to się stało. Uwierz mi. Mogło być o wiele gorzej - wyszeptał ostatnie słowa, pozwalając na to, by Roselyn zaczęła go oglądać. Nie widziała wszystkiego, ale gdy unosiła poły płaszcza, by sprawdzić obrażenia na klatce piersiowej, Jayden wyraźnie słyszał jak pracowało jej serce. A może to jego własne zagłuszało wszystko inne? Gdy się odsunęła i poprosiła, by się rozebrał, zaczął powoli to robić, chociaż nie było to takie proste. Płaszcz praktycznie już sam zsuwał się z jego ramion, jednak marynarka była gorsza. Nie wspominając o przyklejonej do zakrwawionego i spoconego ciała. Rozpięcie guzików trwało chwilę; to odrywanie wtopionego w rany materiału bolało najmocniej. Astronom zaciskał zęby za każdym razem, gdy próbował się uwolnić. - Nie mogę unieść lewej ręki. Możesz... - urwał, patrząc na przyjaciółkę i próbując powstrzymać wzbierające w oczach łzy bólu. Musiała tylko pociągnąć koszulę za prawy rękaw, żeby zsunąć ją do końca. Kiedyś czytał o czarodziejach, którzy walczyli pomimo ran. Jeśli ból przychodził do nich z takim opóźnieniem, z jakim przyszedł do Jaydena, już się temu nie dziwił. To nie walka bolała najmocniej; to momenty po niej.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Sala numer trzy [odnośnik]11.07.19 10:55
Strach był potężną bronią. Lord Voldemort i jego poplecznicy wiedzieli jak wykorzystać go by siać terror i zamęt. Zdążyła to pojąć w ciągu ostatnich miesięcy. Raz decydowali się na śmiałość jakim było wystąpienie czarnoksiążnika na szczycie w Stonehenge, a raz kąsali z ukrycia. Dokładnie tak jak dzisiaj. Wymierzyli kolejny cios w ich stronę, aby zdusić jakikolwiek opór. Aby przejął ich strach. O najbliższych, o samych siebie. To było bardzo skuteczne narzędzie i zdawała sobie sprawę z tego, że dzisiejsze ich działania będą niosły za sobą reperkusję. Strachem można było uczyć. Tej nocy Rycerze Walpurgii dali im bardzo ważną lekcję. Nie tylko dla Zakonu Feniksa, ale także dla większości społeczeństwa. Każdy kto będzie sympatyzował z nimi czy też wspierał czarodziei o mugolskiej krwi, zostanie napiętnowany, a jego opór będzie zduszony. Ludzkim było się bać. Ludzkim było bać się tak bardzo, żeby odwrócić się od tych, którzy będą cierpieć, by chronić tych których kocha się najbardziej. Ludzkim było czuć nienawiść w czasach ucisku i nie tylko do tych, którzy trzymali w ręce bat, ale też do tych których sprowadzali na nas jego uderzenie. Przemoc rodziła przemoc, a nienawiść rodziła nienawiść. Nienawiść do tego co obce, nienawiść do tego co Śmierciożercy czynili innym od nas samych. Uczyli, że innym jest czarodziei bez magicznego rodowodu i to nie oni, a przyjaźń z nim sprowadza cierpienie. Bała się, że przyjdą takie czasy, a były one coraz bliżej już za chwilę miały nadejść, podczas gdy ona nie była na nie przygotowana. I dobrze. Bo w jej naturze nie leżało odwracanie wzroku od cierpienia innych, nauczyła się współczucia i empatii, było to zakorzenione głęboko w jej psychice i czyniło ją dokładnie tym kim jest teraz. Nie sięgnęła po karierę uzdrowicielską dla prestiżu. Czuła pewnego rodzaju powołanie, którego nigdy nie kwestionowała. Chciała pomagać, bo było dobre uczucie. Chciała pomagać, bo czuła że jest w stanie zaoferować to od siebie dla świata.
Pokręciła energicznie głową, gdy zaczął ją przepraszać. - Nie przepraszaj, Jay. Melanie jest bezpieczna. Nie martw się tym teraz - przerwała mu. W innych okolicznościach jego słowa pewnie rozczuliłby ją. Był tutaj przed nią, poturbowany i zraniony, a jednak wciąż przejmował się losem innych. To była jedna z cech, które bardzo w nim ceniła. Słysząc to naszła ją ponura myśl, że właśnie to może go kiedyś zabić.
Wzięła głęboki oddech, wypuszczając powietrze z płuc zanim przemówiła kolejny raz. Starała się kontrolować emocje i nie dać się im ponieść, chociaż głos nieposłusznie zdradzał przejęcie. - Zaatakowali cię? - zapytała, wpatrując się w niego uważnie. - Co tam się stało? Słyszałam już tyle wersji, że sama nie wiem, która z nich jest prawdziwa. - powiedziała, nie patrząc już w jego twarz, a przyglądając się uważnie jego obrażeniom.
Ciężko było jej patrzeć na to jak ból rozlewa się po jego twarzy. Bolało również i ją, a uczucie to odbiło się w ciemnych, iskrzących oczach. - Oczywiście - odpowiedziała, zbliżając się i delikatnie ujęła jego lewą rękę, obawiając się że to również wywoła przykre uczucie. Namoczyła materiał, by odkleił się od zastygniętych ran i powoli zsunęła koszulę z ramienia, aż w końcu odrzuciła ją na bok. - Zostawiłeś ubrania u mnie, po dyżurze przyniosę ci coś na zmianę - mruknęła, ujmując różdżkę w dłoń. - Najpierw muszę oczyścić rany - ostrzegła go, zaciskając wolną dłoń na tej jego. - Purus.



what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts

my dearest friend


Roselyn Wright
Roselyn Wright
Zawód : Uzdrowiciel w leśnej lecznicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
the healer has the
b l o o d i e s t
hands.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
when will enough be enough?
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6412-roselyn-wright https://www.morsmordre.net/t6516-furia#166169 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f415-szkocja-highlands-knieja https://www.morsmordre.net/t6553-skrytka-bankowa-nr-1612#167244 https://www.morsmordre.net/t6551-r-wright#282514
Re: Sala numer trzy [odnośnik]11.07.19 10:55
The member 'Roselyn Wright' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 42
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Sala numer trzy - Page 14 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Sala numer trzy [odnośnik]11.07.19 12:18
Nigdy nie wątpił w to, że to Roselyn była silniejsza z ich dwójki. On mógł być mężczyzną, mógł być fizycznie bardziej wytrzymały, powinien był być tą częścią duetu, która brała na siebie znacznie poważniejsze brzemię, lecz wcale tak nie było. Gryfonka z powołania i z Hogwartu nie bała się podejmować odważnych kroków, które miały zachować jej bliskich od zguby; nie zostawiała również potrzebujących pomocy samym sobie, dlatego też wybranie zawodu uzdrowiciela nie było żadnym zaskoczeniem. Dla niego. Przecież znał ją od lat i widział, jak wiele się poświęcała, żeby osiągnąć to, czego tak pragnęła. Potrafiła siedzieć godzinami nad książkami, podczas gdy inni skandowali imiona graczy quidditcha podczas meczu lub zajadali się kolejnymi dobrociami na Wielkiej Sali. Często sam towarzyszył jej w bibliotece czy przy stołach, niezbyt przejmując się tym, że jako Krukon powinien był zajmować miejsce gdzieś indziej, a nie u boku członkini domu Lwa. Co zabawniejsze jednak to nie nauka ich zbliżyła i gdyby nie przypadkowe zdarzenia mające w sobie wiele ze śmieszności, nie szukałby jej tej nocy w szpitalu Świętego Munga. Nie miałby do kogo się zwrócić o pomoc. Nie miałby również oparcia, gdy go potrzebował. Niegdyś ścisłe grono przyjaciół zaczynało się rozpadać i zostawała już tylko garstka ludzi, którym ufał. Od Cyrusa nie posiadał żadnych informacji od dłuższego czasu, jednak wiedział, że przyjaciel wyjechał za granicę w celach badawczych, Evey zniknęła, a rodzina nie potrafiła zrozumieć tego, że Jayden starał się od nich izolować. Wciąż odwiedzał rodziców, utrzymując z nimi silną więź, lecz to z resztą Vane'ów starał się ograniczać kontakt. Po ostatnim zjeździe wyraźnie się zmienił i wiedział, że chociaż bliscy byli wyjątkowymi ludźmi, to również gdzie indziej miał rodzinę. Widząc niepokój na twarzy Roselyn, mógł być pewien, że ta kobieta stanowiła dla niego jeden z filarów, który nie miał się zatrząść w posadach.
Uprzedziła jego pytanie o to, czy Melanie była bezpieczna i pozwolił sobie na krótki oddech ulgi. Chociaż ból nie ustępował, rysy jego twarzy złagodniały w tym momencie, a początkowe zatroskanie zniknęło. - To dobra wiadomość - odparł, uśmiechając się przez sekundę, jednak zaraz syknął nieprzyjemnie, gdy poczuł silną pulsację w ramieniu. - Ała - rzucił, ale szybko zaczął mówić dalej. - Wasz dom był bezpieczny. Poza promieniem rażenia wybuchu - dodał, obserwując twarz przyjaciółki. Będąc w pracy, miała ograniczone możliwości dotarcia do informacji, a ten fakt mógł przynajmniej po części złagodzić jej zamartwianie się. Chciał przynieść jej chociażby odrobinę ulgi i odciążyć brzemię zatroskania. Zaatakowali cię? Podniósł spojrzenie i natrafił na dobrze znane sobie oczy. Wiele razy się o niego martwiła, wiele razy widział grymas niepokoju, gdy robił coś głupiego, ale to było coś kompletnie innego. Nie byli już w Zakazanym Lesie czy nie słuchali śpiewu syren. To było coś kompletnie innego. - Nie wiem, co się działo przy lodziarni, ale... - urwał, łapiąc oddech przy ściąganiu ubrania z rany. - Szedłem do was, gdy zaczęła się dziwna wichura. Początkowo nie zrozumiałem, skąd się tam wzięła, ale reszta była odpowiedzią. Ktoś musiał rzucać zaklęcie, a nawałnica była anomalią. Deportowałem się do wnętrza cukierni, ale... Nie byłem tam sam. Trójka osób, z czego przynajmniej jedna znała czarną magię. Nie widzieli mnie, ale potem przeniósł się ktoś jeszcze i zaczęli walczyć. To był kompletny chaos, gdy ktoś rzucił fiolką w środek cukierni. Chciałem ją zatrzymać, ale nie udało mi się i... - nie dokończył, tylko spiął się cały przed ściągnięciem ostatniego skrawka materiału z jego ciała. Chociaż Roselyn robiła co mogła, by zmniejszyć ból do minimum, ostre szczypanie i pieczenie nie ustępowało. Cichy jęk wydobył się z jego ust, gdy zsunęła z jego ramienia koszulę. - To wszystko moja wina - zaczął na powrót, opuszczając głowę na pierś. - Gdyby mi się udało... Nie doszłoby do tego. - Poczuł, jak Wright ułożyła rękę na jego dłoni, którą sam zaciskał na granicy łóżka. Podniósł na nią spojrzenie i zobaczył jej skupioną była na chwilę przed rzuceniem zaklęcia. Nie patrzyła na niego, tylko usilnie starała się mu pomóc. Zacisnął szczękę, wiedząc, że oczyszczanie częściej było bardziej bolesne niż samo leczenie — coś tam pamiętał z tego, o czym opowiadał mu tata. Z jej dłonią na swojej było jednak łatwiej znieść to wszystko, chociaż nawet nie zarejestrował chwili, w której ukrył twarz w zagłębieniu jej szyi, starając się nie wydać z siebie żadnego dźwięku. Paliło mocniej niż wybuch, mimo to wiedział, że było to nieuniknione. Było to częścią całego procesu uzdrawiania. Gdy wszystkie rany były już odkażone, jego klatka piersiowa wciąż unosiła się i opadała — Jay wciąż miał problem z oddechem, jednak przynajmniej oczyszczenie ran było już za nimi. - To nie było przyjemne - mruknął cicho, nie podnosząc jeszcze głowy z jej ramienia. Odetchnął kilka razy, zanim się wyprostował i spojrzał na twarz Roselyn. - Jeśli robisz to przyjaciołom, nie chciałbym być twoim wrogiem - zaśmiał się, jednak szybko skrzywił, czując ból w płucach.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Sala numer trzy [odnośnik]12.07.19 13:07
Nie czuła się wcale na pozycji siły. Właściwie po wydarzeniach dzisiejszej nocy czuła się znacznie bardziej bezbronna niż do tej pory. Radziła sobie sama przez te wszystkie lata, a raczej tkwiła w głębokiej iluzji tego, że jest niezależna. Prawdą było jednak, że przecież wcale nie była sama. Miała ojca i brata, którzy zawsze jej pomagali. Miała Jaydena i oddaną kuzynkę, na których zawsze mogła liczyć. Tak naprawdę nigdy nie była sama, a zawsze mogła oprzeć się o innych, skorzystać z ich wsparcia. Tymczasem na jej drodze stanęła przeszkodą, której nie była w stanie pokonać. To było ponad jej siły i umiejętności. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że nie potrafi zapewnić bezpieczeństwa córce, jak bardzo by tego pragnęła. Jej udział w ostatniej sesji klubu pojedynków pokazał jej jak mają się jej zdolności obronne, gdy zaledwie proste Protego łamało się pod naporem silniejszego zaklęcia. Dlatego bała się, że mogą przyjść i do jej domu. Odkryć tajemnice. Dotrzeć do słabego ogniwa i wykorzystać to. Jej szansę w takim starciu były nikłe. Cóż wtedy przyszłoby jej z jej biegłości? Z tego, że latami pochylała kark nad ciężkimi tomiszczami traktującymi o magii leczniczej i anatomii ciała ludzkiego. Cóż z tego, gdy przyszło jej żyć w czasach wojny kiedy nie mogła ochronić siebie, ani własnej córki.
Mogła uciec. Jakąś częścią chciała to zrobić. Wyjechać. Daleko stąd. Nawet nie do rodzinnego miasteczka, a daleko za ocean. Tam gdzie nie było wojny. Tam gdzie mogłaby się poczuć bezpiecznie. Jak mogłaby jednak tam być? Żyjąc od listu do listu, truchlejąc ze strachu za każdym razem przed zerwaniem laku i zastanawiając się jakie wieści przynoszą. Nie potrafiłaby. Oszalałaby z rozpaczy i poczucia winy, wiedząc że coś stało się komuś bliskiemu, a jej tam nie było.
Oni tego chcieli. Chcieliby czuli tak wielki strach, że opuściliby pozycję. Poddali się nadchodzącej nowej władzy, bez cienia oporu. Jak długo zajęłoby im jednak pójście o krok dalej? Od czarodzieja czystej krwi, po czarodzieja półkrwi, tego którego rodowód od lat zanieczyszczony był brudnym smakiem krwi mugoli? Do kobiety, która nosiła nazwisko zakonników, która wychowywała ich dzieci. Nigdy nie będzie tu dla niej bezpiecznie. To była wielka wojna między wojownikami, a jednak rozgrywała się w głowach małych ludzi. Nie mogli się ugiąć. Nie mogli pozwolić na tolerancję zła, bo w świecie, który oni zaakceptowali, będą później żyć ich dzieci.
Pokiwała głową, a cień ulgi przemknął po jej oczach. - Tak słyszałam, próbowałam się czegoś dowiedzieć, ale nikt nie potrafił mi podać konkretów - odparła niewyraźnie.
Przez kilka krótkich oddechów milczała, wpatrując się intensywnie w twarz przyjaciela. Miała ochotę krzyknąć i zapytać po jaką cholerę się tam przeniósł. Znała jednak odpowiedź. Tak samo dobrze jak znała Jaydena. Jak wielką hipokrytką byłaby teraz, gdyby pozwoliła sobie dać upust własnej złości? Zagryzła policzek od środka jeszcze przez chwilę, pozstawiając go bez słowa. - Czy któryś z nich widział twoją twarz? - zapytała, a jej spojrzenie nabrało powagi, naciskało na szczerą i przemyślaną odpowiedź. - Czy ktokolwiek wiedział, że byłeś tam dzisiejszej nocy, że chciałeś im przeszkodzić? - zapytała ponownie, a jej głos zmiękł naznaczony ledwie słyszalnym tonem desperacji.
Zacisnęła szczęki widząc jak przyjmuje na siebie ból i ciaśniej objęła jego dłoń jakby w jakikolwiek miało mu to pomóc. Nie mogła mu tego oszczędzić. - Nie żartuj tak - odpowiedziała, mu kręcąc głową. Może w innych okolicznościach nie zareagowałaby tak poważnie. Jednak dzisiaj buzowało w niej zbyt wiele emocji. Bała się, że ręka jej zadrży i zamiast uleczyć, uczyni mu jeszcze większą krzywdę. Jednocześnie nie chciała odsyłać go do innego uzdrowiciela - a jeśli on popełniłby błąd? Wszyscy byli dzisiaj zmęczeni, a uzdrawianie było sztuką trudną, wymagającą skupienia i dyscypliny. Wolała sama zająć się Jaydenem, jednocześnie obawiając się że emocje wezmą nad nią górę. Fakt, że widziała jak cierpi i niezwykle trudno było na to patrzeć.
Wzięła głęboki, nieco drżący oddech, zanim wypowiedziała kolejną inkantację - Subsisto Dolorem Maxima - szepnęła wyraźnie, z właściwą intonacją, czyniąc wypracowany ruch dłonią. - Cauma Sanavi Maxima - zawtórowała, starając się nie odrywać wzroku od kształtów jakie magia rysowała na jego skórze.



what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts

my dearest friend


Roselyn Wright
Roselyn Wright
Zawód : Uzdrowiciel w leśnej lecznicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
the healer has the
b l o o d i e s t
hands.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
when will enough be enough?
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6412-roselyn-wright https://www.morsmordre.net/t6516-furia#166169 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f415-szkocja-highlands-knieja https://www.morsmordre.net/t6553-skrytka-bankowa-nr-1612#167244 https://www.morsmordre.net/t6551-r-wright#282514
Re: Sala numer trzy [odnośnik]12.07.19 13:07
The member 'Roselyn Wright' has done the following action : Rzut kością


#1 'k100' : 56

--------------------------------

#2 'k100' : 27
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Sala numer trzy - Page 14 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Sala numer trzy [odnośnik]12.07.19 22:53
Nie musiała czuć się silna. Ci, którzy tak względem siebie uważali, nie byli bohaterami ani ludźmi odważnymi, choć się za takich mieli. To nie własne uczucia czyniły wielkimi, lecz działania, podjęte decyzje i to w nich Jayden dopatrywał się wartości, jaką niosła ze swoim istnieniem Roselyn. Wiedział, że nigdy by się nie przyznała do bycia pewnym motorem i filarem, chociażby dla niego, jednak tak właśnie było. Gdyby nie była ważna, nie przyszedłby do niej. I nie robił tego pierwszy raz. Gdy potrzebował pomocy, zawsze odnajdywał do niej drogę, wierząc w to, że mógł jej zaufać i zrobiłby to za każdym razem bez zawahania się. Od dwunastego roku życia to robił, dlaczego miałby zmienić swoje nawyki? Była jego przyjaciółką, starała się mu pomóc i nie była to jednostronna relacja. Vane, chociaż w pewnym momencie ich życia poszedł zupełnie inną drogą, czekał. Czekał i był gotowy na wyciągnięcie do niej ręki, gdy tylko tego potrzebowała. I nie musiała nawet o to prosić — czytali ze swoich twarzy i reakcji niczym ze znanej na pamięć książki; znali własne potrzeby szybciej niż inni. Dlatego teraz, przebywając na tej sali, Jayden wyczuwał, że coś było nie tak. Roselyn nie była zdenerwowana jedynie przez to, co wydarzyło się na Pokątnej i chociaż była to straszna tragedia, dziwny stan Wright utrzymywał się już od pewnego czasu. Mieli wkrótce o tym porozmawiać, lecz aktualnie nie był to czas ani miejsce. - Nie. Nie widzieli mnie - odpowiedział po chwili ciszy, która zapadła po jej słowach i usilnego wpatrywania się w oczy uzdrowicielki. Znali się zbyt długo, żeby się oszukiwać, a wyraźne łaknienie otrzymania tej informacji było wypisane na twarzy kobiety. Martwiła się o niego, to zrozumiałe i on w odwrotnej sytuacji odchodziłby od zmysłów, jednak jej twardy ton kazał mu się na chwilę zatrzymać. Nie zamierzał jej wspominać w tym momencie, że dotarcie do niego nie byłoby zbyt trudne, jeśli ktoś chciałby się o to postarać. Ale po co miałby to robić? Nawet jeśli widzieliby jego twarz, nie robiłoby to żadnej różnicy. Odwrócił spojrzenie, chcąc uciec przed wzrokiem kobiety i równocześnie nie kazać jej doszukiwać się kolejnych wyrzutów wymalowanych w jego mimice. - Zresztą, jakie to ma teraz znaczenie? Cukiernia padła. Jedyne co mi się udało to odwlec ten moment w czasie. Nic więcej - urwał, pozwalając na kolejne sekundy milczenia, które miało tym razem w sobie coś ciężkiego; coś, czego nigdy wcześniej między nimi nie było. Napięcie było wyczuwalne praktycznie w materialnym wymiarze, a Jaydenowi ciężko było chociażby przełknąć ślinę bez posmaku gęstości w ustach. To kolejne słowa Roselyn wybudziły go z marazmu. Czy ktokolwiek wiedział, że byłeś tam dzisiejszej nocy, że chciałeś im przeszkodzić? - Co? Nie... Przeniosłem się tam przypadkowo. Nie chciałem... Nie wiedziałem, że ktoś tam był i chciał zniszczyć cukiernię. Nie planowałem z nikim walczyć, Rose - odparł trochę sucho, zbyt twardo i stanowczo, marszcząc brwi, ale zaraz zrozumiał, że to nie była żadna nagana, tylko troska. Westchnął, wypuszczając całe powietrze z płuc, aż cały zadrżał. Przez moment trwał w zawieszeniu, aż w końcu pozwolił, by rysy twarzy złagodniały, a oddech się uspokoił po dwóch dobrze rzuconych zaklęciach. Ból przeminął, podobnie jak oparzenia. Ciekawiło go tylko czy miały mu pozostać blizny, ale czy i to było jakieś istotne w tym momencie? Poczuł się źle, że tak się uniósł, ale nic nie powiedział. - Chciałem uciec przed śniegiem, a najbliższym budynkiem była cukiernia - zaczął ponownie już ciszej, jednak wyraźnie zrezygnowanym głosem. - Rozpoznałem ją. Kobietę, która była wśród nich. Początkowo nie mogłem sobie przypomnieć skąd, lecz szybko wróciło do mnie jej nazwisko. Antonia Borgin. Znasz ją? - Podniósł ponownie spojrzenie na Roselyn. W tym pytaniu było jednak też ostrzeżenie. Musieli wiedzieć, komu nie wolno było ufać. Dla własnego i ogólnego dobra.

|obrażenia: 127/232 (30 - szarpane, 70 - cięte, 5 -osłabienie)


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Sala numer trzy [odnośnik]13.07.19 19:25
To prawda. Nie chodziło jej teraz tylko o to co stało się na ulicy Pokątnej, ale o to jaką rolę w tym odegrał Jayden. Gwardziści Zakonu Feniksa przestrzegali ich przed konsekwencjami jakie mogą wiązać się ze wsparciem Zakonu, tym że będą w niebezpieczeństwie. Tak też martwiła się tym, że któryś z atakujących cukiernię czarnoksiężników mógł rozpoznać twarz Jaydena. Co jeśli ktoś z nich dostrzegłby go? Nie mogła mu tego wytłumaczyć. Nie mogła wyjaśnić skąd zainteresowanie tą konkretną kwestią, chociaż przecież stała się tak wielka tragedia, a sam Jayden zachował się tak jak przystało na odpowiedzialnego obywatela. Bała się jednak, że właśnie to mogłoby sprowadzić na niego wielkie niebezpieczeństwo. Słyszała o napisie na ścianie cukierni, tak więc… Co jeśli chcieliby dać tą nauczkę Jayowi? Po prostu. Za stawanie im na drodzę. Obawiała się o niego, bo był kimś ważnym w jej życiu, towarzyszył jej od wielu lat, byli przyjaciółmi od czasów młodości i w tym momencie to przysłoniło wszystko inne. Naiwnie i z wielką dozą hipokryzji chciała, aby jej bliscy byli bezpieczni.
- To dobrze - odparła lakonicznie. Widziała jak odwraca wzrok i w odpowiedzi na to zacisnęła wargi. Naprawdę chciałaby móc mu wyjaśnić, dlaczego naciska, dlaczego ta informacja jest dla niej tak ważna. Zdawała sobie sprawę z tego, że i tak był w ciężkiej sytuacji, a ona wcale mu nie pomagała. Dlatego też słysząc ton jego głosu, jej spojrzenie straciło odrobinę powagi, przybierając łagodniejszy wyraz. - Wiem, Jay, wiem - powiedziała cicho - nie myśl, proszę, że to twoja wina. Zrobiłeś to co uważałeś za słuszne i starałeś się zapobiec temu co się stało. Nie ty jesteś tu winny tylko ci, którzy zniszczyli cukierni. Oni ponoszą odpowiedzialność za swoje czyny, nie ty.
Nie wiedziała czy jej słowa odniosą zamierzony skutek, zdawała sobie sprawę z tego, że w naturze Jaydena leżało obwinianie się za zło tego świata, chociaż nie miał na to wpływu. Źli ludzie byli po prostu złymi ludźmi. Być może coś w przeszłości wpłynęło na to kim byli teraz, a może po prostu urodzili się tacy. Nie chciała w tym momencie rozprawiać nad naturą zła, jednak nie mogła pozwolić, aby zżerało go poczucie winy za niegodziwości innych. Oboje chcieli ulepszać świat na swój własny sposób. Ona jako uzdrowicielka, on jako pedagog. Niektóre rzeczy były jednak poza ich zasięgiem, nie mieli na nie wpływu. Podjął próbę, ale nie udało mu się. Stawka była wysoka, jednak w jej oczach nie zawinił w żaden sposób. Miał więcej odwagi niż ci, którzy nie zareagowali w ogóle. To był Jayden, którego znała i szanowała. Nawet mimo to, że w tym momencie zdawała sobie sprawę, że przez to wkroczył na bardzo niebezpieczną ścieżkę.
Gdy wspomniał o Antonii Borgin, na chwilę skupiła się na tym, aby odszukać w pamięci to nazwisko. Nie pamiętała, aby padło na ostatnim spotkaniu wśród znanych innym zakonnikom nazwisk rycerzy. - Nie - odpowiedziała w końcu, zgodnie z prawdą. - Nigdy o niej nie słyszałam. Nazwisko brzmi znajomo, ale na pewno jej nigdy nie poznałam.
Oparzenia powoli zrastały się w ciemne blizny. Ciało Vane’a rozluźniło się wskutek Substito Dolorem. Tylko tak na chwilę mogła złagodzić jego ból. - Curatio Vulnera Horribilis



what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts

my dearest friend


Roselyn Wright
Roselyn Wright
Zawód : Uzdrowiciel w leśnej lecznicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
the healer has the
b l o o d i e s t
hands.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
when will enough be enough?
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6412-roselyn-wright https://www.morsmordre.net/t6516-furia#166169 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f415-szkocja-highlands-knieja https://www.morsmordre.net/t6553-skrytka-bankowa-nr-1612#167244 https://www.morsmordre.net/t6551-r-wright#282514
Re: Sala numer trzy [odnośnik]13.07.19 19:25
The member 'Roselyn Wright' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 66
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Sala numer trzy - Page 14 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Sala numer trzy [odnośnik]14.07.19 22:07
Musieli mieć oczy dokoła głowy, a najświeższe wydarzenia dowodziły na to, że przeciwnicy promugolskiej polityki poczynali sobie coraz śmielej, a Ministerstwo Magii już nie chroniło swoich obywateli i nie starało się tego nawet tuszować. Sytuacja ze Stonehenge nabrała jedynie barw i wprost rozbrzmiała w odpowiednich kręgach — teraz to konserwatyści byli u władzy, a obsadzając swoim człowiekiem najważniejsze stanowisko w państwie mieli kontrolę nad każdym, nawet najmniejszym ruchem służb. Jayden mógł należeć do tych, którzy nie musieli obawiać się większych represji w miejscu pracy, jednak i Hogwart nie został oszczędzony, gdy wcześniej musiał radzić sobie z Grindelwaldem i jego szaleństwami. Sądził, że to wariactwo skończy się wraz ze zniknięciem czarnoksiężnika, ale mylił się. Teraz było jeszcze gorzej, bo rozprzestrzeniało się na większy obszar i atakowało na szerszą skalę. Nie spodziewał się, że kiedykolwiek uzna, iż pozbycie się takiego zła, otworzy drogę poważniejszemu zagrożeniu. Ironiczne. Zupełnie jakby Gellert wiedział o tym i zaśmiał się im prosto w twarz, bo mimo tego, że Jay po feralnej nocy z końca kwietnia nigdy już nie widział byłego dyrektora, wciąż czuł jego obecność. Czy kiedykolwiek miało się to skończyć? Czy kiedykolwiek miało być po prostu dobrze? Właśnie dlatego trwające chwile spędzane z najbliższymi były jeszcze bardziej istotne i znaczące, a profesor nie zamierzał ich marnować. To nie wojna odebrała mu drogie kuzynki, jednak zmusiła je do wyjścia poza linię i podjęcia ryzyka. Tak samo było z Roselyn, która jako uzdrowiciel, niosła pomoc każdemu, lecz równocześnie swoją odwagą, chęcią zmian, mogła wiele ryzykować. Gdyby było inaczej, już dawno nie byłoby jej w Anglii, a jednak została, chociaż miała małą córeczkę, którą chciała chronić ze wszystkich sił. Została i walczyła. Czemu on miałby mniej poświęcać w walce za swoje przekonania? W walce przeciwko komuś, kto krzywdził niewinnych ludzi, by tylko dowieść swoich racji?
Oni ponoszą odpowiedzialność za swoje czyny, nie ty.
- Ale my pozwoliliśmy na to, żeby podjęli się tych kroków - zaprzeczył, kręcąc głową. - To my pozwoliliśmy im na tę władzę. Byliśmy ślepi na znaki budzącego się wulkanu, a teraz musimy się z nim mierzyć. Gdybyśmy patrzyli szerzej, a nie napuszczali się jeden na drugiego, być może byłaby szansa, żeby to przewidzieć. Ale woleliśmy patrzeć nie w tę stronę co trzeba - dodał już ciszej, uśmiechając się blado z wyraźną rezygnacją. Nie. Nie mógł się zgodzić tym razem z przyjaciółką. Cokolwiek by powiedziała, cokolwiek by próbowała mu udowodnić, zbyt dużo widział. Nie wiedział nawet jak wiele. - Nie jesteśmy bez winy - dodał po krótkiej chwili milczenia. - Dlatego nie mogę tak po prostu się usprawiedliwiać. Wystarczająco długo nie zwracałem na to uwagi. - Wiedziała, o czym mówił. Znała go niemal całe życie i widziała, że coś się w nim zmieniło po śmierci Mii i Pandory. Że pomimo tego, że poruszał się w ten sam sposób, mówił i wyglądał tak samo, pewna jego część została bezpowrotnie utracona, a z tej pustki zaczął się wyłaniać ktoś nowy. Nieznany. Ktoś, kto zareagował mocniejszym ściśnięciem palców na granicy łóżka i bynajmniej nie z powodu bólu. Borgin. - Możesz kojarzyć z nazwy sklepu, który prowadzi jej rodzina z Burke'ami. Kiedyś pomogła mi w tłumaczeniu tekstu - Ponowny smutny uśmiech pojawił się na jego twarz na krótką chwilę. - Kto by się spodziewał, co? - zawiesił głos, oddychając i słuchając już jedynie wypowiedzianych zaklęć z ust Wright. Jej magia działała i każde kolejne machnięcie różdżką kończyło się powodzeniem. Po znieczuleniu nie czuł zbyt wiele, jednak w jakiś sposób jego ciało reagowało na przyspieszone gojenie. Serce uspokoiło swój rytm, oddech znów był równy, mięśnie przestawały drżeć — zdrowiał za sprawą wprawnego uzdrowiciela. Uzdrowiciela, którego od jakiegoś czasu obserwował. Oboje unikali swoich spojrzeń jakiś czas, jednak to nie przegoniło myśli z głowy Jaydena. Wypadek w cukierni pognał go w odmienne peryferia własnych przemyśleń, ale nie oznaczało to, że miał zrezygnować z ich wyjawienia. Milczał jeszcze trochę, aż w końcu przerwał ciszę. - Widziałaś się z nim? - spytał w pewnym momencie. Podniósł na nią spojrzenie, chcąc wyłapać jej uwagę. Wiedział, że to pytanie musiało być dla niej zaskoczeniem, ale nie zamierzał dać się zbyć. Nie teraz. Zanim zaprzeczyła, kontynuował. - Myślisz, że tego nie widzę, Rose? Jak udajesz, że wszystko jest w porządku? Jak próbujesz ukryć zmęczenie? Że nie słyszę, jak płaczesz przez sen? Nie rozmawiamy o tym. Nie rozmawiamy o nim. Praktycznie w ogóle nie rozmawiamy o tobie, tylko starasz się przekładać uwagę na mnie. Szedłem w to, ale patrz, co się dzieje — ataki na ulicy, ludzie zostają sami bez pomocy i ochrony. Nikt nie czuje się bezpiecznie - nie przestawał, zasypując ją kolejnymi słowami, mając nadzieję, że tym razem to coś zmieni. Nie mówili o Stonehenge i udziale Skamandera. Nie mówili o tym, że nie zajmował się córką ani nie interesował się bezpieczeństwem Melanie oraz Roselyn. Cierpienie, które przeżywała jego przyjaciółka musiało być niewysłowione i chociaż tego nie rozumiał, nie znaczyło to, że nie miał starać się pomóc. - Hej, spójrz na mnie - powiedział, łapiąc jej twarz w obie dłonie i każąc kobiecie spojrzeć wprost na siebie. Zbyt długo już tego unikali. - Nie chcę, żeby coś ci się stało. Nie chcę, żebyś była sama. Nie chcę, żebyś popełniła jakieś głupstwo. Nie chcę, żebyś dała się przygnieść ciężarem tego wszystkiego. Bo wiesz, że zawsze przyjdę, żeby go z ciebie zabrać. Wiesz o tym, prawda? Dlaczego więc nie powiesz, co się dzieje, Rose? - wyszeptał, łącząc ich czoła. Gdyby wiedział, jak wiele od niej wymagał, być może by się wycofał, jednak nie pamiętał. Nie wiedział. Nie miał pojęcia.

|obrażenia: 192/232 (30 - szarpane, 5 - cięte, 5 -osłabienie)


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Sala numer trzy [odnośnik]20.07.19 14:15
Zwolennicy konserwatywnych poglądów mieli swoich reprezentantów w ministerstwie. Ministrem Magii był człowiek, który został wskazany przez Lorda Voldemorta oraz zaakceptowany przez resztę sprzyjającego mu arystokratycznego środowiska. Szczerze wątpiła, aby realna władza była teraz w rękach Malfoya. To czarnoksiężnik, który objawił im się na szczycie w Stonehendge pociągał za sznurki, to on dzierżył władzę nad obecnym rządem. Co z tego, że lwia część społeczeństwa była temu przeciwna. Co z tego, że po konflikcie z Grindewaldem ludzie mieli dość już wojen, walk. Demokracja była tylko iluzją. To, że ministerstwo reprezentowało obywateli było jednym wielkim kłamstwem. Jaką siłę przebicia mieli oni? Zwykli obywatele, których największą potyczką jak do tej pory była ich własna codzienność; problemy natury doczesnej, z którymi ścierali się każdego dnia. Każdy z nich miał jednak wybór. Mogli stać bezczynnie, poddać się nowej władzy. Lub też sprzeciwić się jej. Nie pozwolić by ci, którzy nakręcali spiralę nienawiści i przemocy wpłynęli również na nich. Być może była tylko idealistką, ale wierzyła że każdy mógł odegrać w tym jakąś rolę. Mniejszą czy większą. Każdy, chociaż najmniejszy opór miał znaczenie. To oznaczało, że wciąż istnieje nadzieja, że jest o co walczyć. Że wojna i przemoc nie zniszczyła ich doszczętnie. Nadzieja była najważniejsza, bo bez niej wszystko inne nie miało sensu. Czy podjęłaby każdy do tej pory zrobiony krok, gdyby nie wierzyła, że istnieje najmniejsza szansa na lepsze jutro? Czy nie lepiej byłoby po prostu odpuścić?
W noc taką jak dziś łatwo było poddać się strachowi. Przestać wierzyć we wszystkie ideały. Stać się realistą i w końcu dojść do wniosku, że są zgubieni. Jednak… Byli też ci, którzy stanęli w obronie cukierni. Jednostki, które sprawiały, że wciąż było warto mieć nadzieję. Nie powiodło się im. To prawda. Jednak byli tam. Chcieli stawić temu czoła. Zatrzymać to. Wśród nich byli ludzie, którzy nie godzili się na niesprawiedliwość i prześladowania. To miało znaczenie. Zaledwie symboliczne. Jednak czy to nie symbole rozgrzewały serca do przewrotów?
Nie jesteśmy bez winy
- Nie - przytaknęła, patrząc na niego. W jego słowach kryła się prawda, której wielu nie chciało zaakceptować. Być może można było zapobiec temu wcześniej. Nie dopuścić ich do władzy, działać u podstaw. Wyleczyć zakażenie zanim zatruje własne ciało, miast walczyć cały czas z jego postępującymi objawami. Było jednak już na to za późno. Trawiła ich choroba. - Popełniliśmy wiele błędów. Wszyscy. Czasami otwarcie, czasami zaledwie i aż poprzez naszą bierność. Musimy z tym żyć. Wybaczać sobie. Starać się nie popełnić ich kolejny raz. Jesteśmy tylko ludźmi. Nie możesz jednak nosić na barkach ciężaru całego świata, Jay. Nie możesz brać odpowiedzialności za wszystkich. To cię zniszczy - powiedziała łagodnie, czując jednak że przegrywa tę walkę. Nie wiedziała jak uleczyć przyjaciela, chociaż cierpliwie szeptała inkantacje, które sprawiały, że jego rany zrastały się. Rany Jaydena były jednak głębsze niż te widzialne tylko na pierwszy rzut oka. Dostrzegała je, gdy miała szansę przyjrzeć mu się na co dzień, widziała je w jego słowach. Starała się mu pomóc, starała się umożliwić mu osiągnięcie równowagi, którą utracił w ciągu ostatnich miesięcy. Pogodzenie się z własną stratą, wewnętrznymi konfliktami. Widziała to w jego oczach. Właśnie dzisiaj. I czuła się bezsilna jako przyjaciółka. Nie wiedziała jak go uleczyć, uratować przed poczuciem winy. Chciała zrobić dla niego więcej niż prosić o to, aby nie obwiniał się dzisiejszymi wydarzeniami, śmiercią kuzynek. Przerażało ją to, że nie potrafiła go przed tym uratować.
Parsknęła cichym ponurym śmiechem w odpowiedzi na jego uśmiech. - Prawdopodobnie nikt. Mijamy takich ludzi każdego dnia, nawet nie zdając sobie sprawy z tego co dzieje się w ich głowach. Wydają się nam tacy jak my, a okazuje się… - nie dokończyła zdania, patrząc na przyjaciela - no cóż. Nie są tacy. - ucięła niezdarnie. Chciałaby mu powiedzieć o tym, że w Mungu również pracuje jeden z nich. Że odkąd dowiedziała się o tym, nie może przestać patrzeć na ręce każdemu nieznajomemu, którego napotykała. Że najzwyczajniej boi się, wariuje. Jednak nie mogła, bo musiałaby mu wtedy wyznać skąd posiada tę informację. Z każdym kolejnym dniem rosła lista tajemnic, których nie mogła mu wyznać. Nie chciała kłamać, nie mu. Dlatego też wybierała milczenie, które z kolei rodziło niekończącą się frustrację. Niewypowiedziane słowa, który tworzyły barierę między nią a światem.
Rany goiły się dobrze, naruszona tkanka powoli zrastała się tworząc sieć jasnych, różowych blizn, które z pewnością przypominać mu będą o tej nocy jeszcze przez dłuższy czas.
- [s]Curatio Vulnera Horribilis - wyszeptała inkantację jeszcze raz, aby zaleczyć pozostałe rany.
- To wywar wzmacniający. Wypij go proszę - powiedziała, podając mu fiolkę eliksiru uwarzonego przez mungowskiego alchemika [/s] - powinieneś poczuć się po nim lepiej. Proszę cię, żebyś został jednak kilka godzin na obserwacji.
Zapadła między nimi długa cisza. Skupiła się na swoich zajęciach, gdy jedno pytanie całkowicie ją zaburzyło. - Tak, ale...
Chciała dodać jeszcze, żeby nie zaprzątał sobie tym teraz głowy, ale nie dał sobie przerwać. Słowa wciąż płynęły z jego ust. Mówił o rzeczach, o których ona nie chciała rozmawiać. Sądziła, że udaje jej się trzymać to wszystko w sobie, ukrywać swoje zmartwienia, a jednak Jayden widział to. Częścią siebie chciała mu wszystko powiedzieć. Zdjąć ciężar w serca i poprzez to uleczyć także i siebie. Wiedziała jednak, że w ten sposób rozbije starannie ułożony szkielet osoby, którą była dzisiaj. I nic więcej nie będzie utrzymywać jej stabilności.
Zagryzła dolną wargę, czując jej drżenie. Chciała dać mu swoją odpowiedź. Starannie wypracowaną. Dokładnie taką jaką udzielała każdemu kto zadawał podobne pytania. Tak szybką, by nie zdradzić się drżeniem głosu, zwątpieniem. Jednak nie potrafiła skłamać, gdy jego dłonie zmusiły ją do spojrzenia na niego. - Wiem to. Naprawdę wiem. Ale musisz mi zaufać, Jay. Nawet gdy mówię że wszystko jest w porządku, a sądzisz że tak nie jest. Pozwól mi nie mówić prawdy, bo tylko to trzyma mnie przy zdrowych zmysłach. Nie chcę. Nie mogę się rozsypać. Ciąży na mnie zbyt wielka odpowiedzialność, by sobie na to pozwolić.



what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts

my dearest friend


Roselyn Wright
Roselyn Wright
Zawód : Uzdrowiciel w leśnej lecznicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
the healer has the
b l o o d i e s t
hands.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
when will enough be enough?
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6412-roselyn-wright https://www.morsmordre.net/t6516-furia#166169 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f415-szkocja-highlands-knieja https://www.morsmordre.net/t6553-skrytka-bankowa-nr-1612#167244 https://www.morsmordre.net/t6551-r-wright#282514
Re: Sala numer trzy [odnośnik]20.07.19 14:15
The member 'Roselyn Wright' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 64
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Sala numer trzy - Page 14 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Sala numer trzy [odnośnik]20.07.19 17:07
Od lat w ich świecie nie było sprawiedliwości. Zupełnie jakby zapomniano o jej istnieniu na rzecz władzy i potęgi. Nikogo nie interesowało ogólne dobro; chodziło tylko o wybranych, jednostki, które mogły mieć dostęp do bezpieczeństwa, spokoju ducha, dostęp do tego, co należało się wszystkim z samego faktu bycia istotami ludzkimi. Dlaczego więc tak nie było? Dlaczego każdy człowiek nie miał zapewnionych filarów, na którym powinna zostać budowana ludzkość? Co takiego szło nie tak, że gubili po drodze morale, łaknąc jedynie egoistycznego samozadowolenia? Dlaczego jedni cierpieli za spełniane życzenia innych? Dlaczego istniały te nierówności? Dlaczego zarysowywane były różnice, wykraczające poza ludzkie odruchy? Pytania ciągnęły się bez końca, a Jay nie potrafił ich od siebie odepchnąć, terroryzując się bez przerwy bolesnymi świadczeniami na temat panującej rzeczywistości. Czy była to kara za te trzydzieści lat spędzonych w letargu zapomnienia? W mydlanej bańce wyimaginowanego, wykrzywionego odbicia świata, w którym przyszło mu żyć? Nawałnica przemyśleń w końcu dotarła do niego i uderzyła bezlitośnie, sprawiając równocześnie ból, lecz równocześnie dziwną przyjemność każdemu, kto stanął na jej drodze. Odczuwał to samo, bo czy nie równało się to z faktem, że istniał? Że współuczestniczył w tym, co działo się dokoła? W społeczności, którą tworzyły setki takich samych czarodziejów i czarownic jak on? Problemem jednak było to, że wcale nie znajdowali się w tym samym położeniu i tak długo, jak mieli egzystować w podzielonym społeczeństwie, tak długo miało nie być sprawiedliwości. Wydarzenia szalejące bez ustanku po Wielkiej Brytanii, który sam również padł ofiarą, były potwierdzeniem oddalenia się od jakiejkolwiek zgody.
Jay zaczął się poważnie zastanawiać, czy osiągnięcie spokoju będzie w ogóle możliwe w miejscu, w jakim się aktualnie znajdowali. Może miał nastać dopiero wtedy, gdy jedna i druga strona całkowicie się wyniszczy, a po aktualnie żyjących czarodziejach dawno nie będzie śladu. Teraz mógł patrzeć na swoich najbliższych, na których mu zależało i nie chciał dla nich takiej przyszłości. Nie chciał, żeby rodzice musieli odchodzić wśród wojen i płaczu; nie chciał, żeby na twarzach Pomony i Roselyn do końca trwały grymasy zatroskania; nie chciał, żeby kolejne pokolenia znosiły niepewność i strach związany z przyszłymi dniami. Bolało go to, gdy myślał o tym, co musiała przechodzić Wright, patrząc na swoją córkę. Jak bardzo bała się o niewinną istotę, która niczym nie zawiniła, a zapewne miała nieść na barkach ciężar konfliktu wywołanego na długo przed jej narodzinami. Nie zdawał sobie sprawy, że sam wkrótce miał zjednać się z sytuacją przyjaciółki, chociaż i wcześniej znał strach rodzicielski przed bezpieczeństwem swojego dziecka. Jayden nigdy nie traktował swoich uczniów jak jedynie kolejne głowy do nauki; poświęcał im czas, chciał, żeby czerpali jak najwięcej z pobytu w Hogwarcie, by niczyja ręka nie zdołała się podnieść w ich stronę. Dlatego nie potrafił też zwyczajnie przestać. Nie umiał nie nieść tej odpowiedzialności, o której mówiła Roselyn. Nie możesz jednak nosić na barkach ciężaru całego świata, Jay.
- Masz rację. Muszę jednak spróbować. - Mogła mówić co chciała, lecz nie wyzbył się swojej naiwności w tej kwestii. Wiedział o tym. Wiedział, że być może nie miał wytrzymać i zapaść się pod ciężarem globu, który postanowił nieść. Być może miało to być przesądzone w jego przypadku, ale nie zamierzał pozwalać sobie na tłumaczenia. Zdawał sobie sprawę z faktu, że uzdrowicielka znała go zbyt dobrze, żeby o tym nie wiedzieć. Jej słowa próbowały uspokoić jego niespokojne serce, ale nie mógł wysłuchać tych słów. Chciałby, żeby nie było to konieczne, lecz oboje prowadzili na swój sposób walkę i nie mogli, nie potrafili rezygnować. Gdyby to ona była na jego miejscu, sytuacja byłaby identyczna i to on próbowałby się poskromić kobiece zapędy. Tak się jednak nie stało i to nie on milczał w kwestiach ciążących na jego sercu. Nie potrafił odczytać tego, co kryło się w zakamarkach umysłu Roselyn. Widział jedynie część, lecz nie całość. Skrywała coś usilnie przed jego uważnym wzrokiem i Jay nie wiedział, co to takiego było. Nie mówiła mu o swojej pracy i braku zaufania do innych. Nie wiedział, co powiedzieć ani co zrobić. Chciał jej pomóc we wszystkim, ale skoro nie znał prawdy, mógł w ogóle próbować? Słuchał jej instrukcji podczas leczenia, jednak to nie była rozmowa. To nie była rozmowa, jak jedna z tych, które prowadzili kiedyś tak często i z takim ożywieniem. To nie byli oni i to sprawiało, że astronom czuł się jeszcze bardziej rozbity i złakniony powrotu tego, co mieli.
Gdy poprosiła, żeby jej zaufał, odsunął się. Uwolnił kobiecą twarz ze swoich rąk, ostatni raz pozwalając sobie na czułe smagnięcie gładkiego policzka zewnętrzną stroną dłoni. - I kto tu bierze na swoje barki za dużo, hm? - mruknął, uśmiechając się blado i wstając z łóżka. W jego głosie wyraźnie wybrzmiewała rezygnacja, bo nie zamierzał już prosić. Nie zamierzał równocześnie w żaden sposób naciskać. Prosiła o zaufanie, równocześnie zamykając się przed nim i nie chcąc, żeby rozmawiali o czymkolwiek związanym z jej osobą. A skoro właśnie tego chciała, nie mógł dalej tu przebywać. Nie robił sobie więc nic z jej otwartego buntu, gdy podniósł się ze szpitalnego łóżka i wskazał różdżką wiszący niedaleko, bezpański płaszcz. - To niesprawiedliwe - rzucił, nie patrząc już na przyjaciółkę tylko naciągając nieco za duże odzienie na gołe ciało. - Nikt nie chce mi nic powiedzieć, a gdy już otwieracie usta, żałuję, że spytałem. Nie mogę zostać - Nie mogę. Nie chcę, majaczyło w umyśle profesora, lecz nie wypowiedział końca na głos. Nie chciał stawać się ewidentnym cierpieniem w oczach Roselyn, a skoro walczyła sama ze sobą oznaczało to tylko, że powinien był jej nie kusić. Zniknąć z oczu tak jak prosiła. To bolało, bo prosiła go o coś, co nie leżało w jego naturze. Prosiła go o wyparcie się części ich relacji, do czego nie chciał dopuścić. Dlaczego tak bardzo łaknęła jego zaufania, które posiadała od lat, a sama nie mogła obdarować go tym samym?
Pozwól mi nie mówić prawdy, bo tylko to trzyma mnie przy zdrowych zmysłach.
- Boisz się prawdy — jakim więc sposobem jeszcze ze sobą wytrzymujesz? Melanie mówisz to samo? - spytał chłodno, patrząc kobiecie prosto w oczy, nie mogąc tak po prostu udawać. Musiał to zrobić, zanim postawi krok w kierunku wyjścia. Przed tym jednak jak opuścił salę, przystanął tuż za przyjaciółką i przekręcił głowę, by kątem oka widzieć stojącą tak blisko niego, odwróconą plecami sylwetkę. Chciał jej powiedzieć tak wiele rzeczy. Chciał dotknąć jej ramienia i przeprosić. Chciał po prostu dać jej znać, że cokolwiek się działo, mogła do niego przyjść. Chciał, ale tego nie zrobił. Zamiast tego pozwolił, by cisza unosiła się między nimi, a jego wzrok unosił się gdzieś przez ramię. Dopiero gdy minęła godzina, dwie i kolejne usłyszał swój cichy głos. - Co się z nami stało? Kiedyś mówiliśmy sobie o wszystkim, a teraz... Trafiam na dziwną ścianę, której nie potrafię przejść, bo mi na to nie pozwalasz. Nie wiem, przed czym mnie chronisz, Rose, ale to naprawdę jest tego warte? - spytał, nie oczekując wcale odpowiedzi. Wiedział, że nie miała mu odpowiedzieć. Nie miała też pójść za nim, gdy szedł korytarzami Świętego Munga, marząc jedynie o tym, by znaleźć się na świeżym powietrzu.

|zt


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Sala numer trzy [odnośnik]30.07.19 16:49
Dostrzegła to w jego oczach, zanim jeszcze przemówił. Zawód, rezygnację. Wiedziała, że nie zrozumiał. Może wymagała od niego zbyt wiele? Zbyt wiele, bo doskonale wiedziała jakim człowiekiem jest i jak postrzega świat. Prosiła go o to, aby odwrócił wzrok. Zrobił coś co jest wbrew jego naturze. Prosiła go, aby kłamał razem z nią. Mogła się spodziewać po nim czegoś innego niż oporu? Kiedyś nie mieli przed sobą tajemnic. Nie ukrywała przed nim niczego, niczego co miało jakąś większą wagę. Teraz jednak jedno kłamstwo rodziło kolejne, aż w końcu ich sieć zaczęła tworzyć między nimi barierę. Jak mogła oszukiwać się, że nie będzie w stanie dojrzeć oszustw przez cienkie nici, które oddzielał ich od siebie. Mogła unikać prawdy, rozmów, wyznań. Mogła zmieniać temat, skupiać na czymś innym, a jednak oboje doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że coś jest nie tak. Najgorsze było to, że nie mogła tego zmienić. Nie mogła zdradzić mu tajemnic, które nie należały do niej. Nie mogła z egoistycznej chęci zatrzymania przy sobie przyjaciela, wciągać go w coś w czymś nie chciał mieć udziału. Dlatego też nie mogła zniszczyć oddzielającej, chociaż chciała naprawić to co się między nimi zepsuło. Wszakże każdego dnia się tym zajmowała. Uzdrawiała ludzi, leczyła rany, nie potrafiła naprawić własnego życia.
Rozumiała to wszystko. Dlaczego jednak jego reakcja zabolała tak bardzo? Chyba chciała, żeby on zrozumiał także i ją. Bez słów. Bez wyjaśnień. Pozwolił, żeby wszystko było jak do tej pory, nawet jeśli była to tylko iluzja. Potrzebowała tej iluzji, by móc funkcjonować. Przecież nie chodziło tylko o Zakon. Wiedziała, że problem znajduje się gdzieś pomiędzy tajemnicami, a tym jaką osobą się stała na przestrzeni lat. Kimś kto odgradza się od świata, buduje mury, nie pozwalając by ktoś stanął obok niej i pomógł jej z problemami mniej doczesnymi. Nie chodziło przecież o zaopiekowanie się córką, małą pożyczkę czy przysługę. Chodziło o to, że ona nie chciała rozmawiać o kwestiach, które rozpatrywała jako bolesne. Nie chciała nazywać uczuć, które nosiła w sobie. Nie chciała rozdzierać ran, analizować. Czuła, że jeśli ktoś spróbowałby ją pocieszyć, kompletnie by się rozkleiła. Ludzie, bliscy, zbyt często patrzyli na nią ze współczuciem. Nie chciała tego. Nie chciała być postrzegana jak jakieś biedne, ranne zwierzę. Starała się być silna, niezłomna, bo jeśli pozwoliłaby się na słabość, stałaby się tym kim bała się być. Być może faktycznie brała na barki za dużo, ciężar był zbyt ciężki by mogła go unieść samotnie, ale jak sam powiedział… Musiała jednak spróbować.
Chciała go zatrzymać. Powiedzieć, żeby został tu i że porozmawiają o wszystkim później. Że wszystko rozwiążą jeszcze zanim wstanie kolejny dzień. Wiedziała jednak, że byłoby to kolejne białe kłamstwo. Miał ich dość. Dlatego też nie zatrzymała go. Pozwoliła złościć się na siebie, bo teraz kompletnie nie wiedziała jak naprawić tą sytuację. Co powiedzieć, aby oboje znaleźli spokój.
Otworzyła usta, aby spróbować powiedzieć cokolwiek. Przebić się przez chwilę ciszy, która między nimi zapadła.
Jakim więc sposobem jeszcze ze sobą wytrzymujesz? Melanie mówisz to samo?
To jednak zabolało. Zacisnęła wargi w ciasną linię, dusząc w sobie słowa. Znowu. Jak zawsze. Tym razem jednak jej oczy pociemniały, nabierając odcienia chłodu, oporu, dystansu. - Jak widać muszę - odparła mu ostro, odwracając się do niego plecami. - Ale ty nie musisz wytrzymywać ze mną.
Chciała do niego przyjść. Chciała, ale nie potrafiła tego zrobić, bo bała się tego zbyt bardzo. Bała się braku akceptacji. Jak ktoś miał to zrobić skoro ona nie akceptowała nawet samej siebie? I teraz gdy pierwszy raz od dłuższego czasu, powiedziała coś co miało w sobie więcej prawdy niż pozory, które utrzymywała, natrafiła na ścianę. Swoją ścianę. Jego ścianę. Nie ważne. Poczuła się odrzucona w momencie, gdy tak desperacko potrzebowała być zrozumianą, zaakceptowaną, dokładnie taką jaka była.
Czuła jego obecność za plecami, ale uparcie milczała. Podobnie jak on. Powinna poczuć się w tej grze jak ryba w wodzie, a jednak raz po raz zaciskała gniewnie usta, by nie powiedzieć czegoś czego będzie żałować. Jedynie odgłos zamykanych z gniewem buteleczek, przesuwanych przedmiotów, przecinał ciszę, która między nimi zapadła.
- Kiedyś się akceptowaliśmy - odpowiedziała cicho, pod nosem, nie będąc pewną czy w ogóle ją usłyszał. Potem był tylko dźwięk, oddalających się kroków. I została sama. Jak zawsze.
|zt



what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts

my dearest friend


Roselyn Wright
Roselyn Wright
Zawód : Uzdrowiciel w leśnej lecznicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
the healer has the
b l o o d i e s t
hands.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
when will enough be enough?
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6412-roselyn-wright https://www.morsmordre.net/t6516-furia#166169 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f415-szkocja-highlands-knieja https://www.morsmordre.net/t6553-skrytka-bankowa-nr-1612#167244 https://www.morsmordre.net/t6551-r-wright#282514
Re: Sala numer trzy [odnośnik]31.07.19 9:59

19 grudnia

wykonywanie zawodu

Burza wciąż trwała. Nieprzerwanie od kilkunastu dni. Zdawało jej się, że przyzwyczaiła się do tego zjawiska, jednak raz po raz łapała się na tym, że serce bije jej odrobinę mocniej za każdym razem, gdy uderzał grzmot. Przyzwyczaiła się też do faktu, że nie mogła teleportować się do pracy. Miała na to kilka miesięcy. Mimo wszystko tęskniła za możliwością przeniesienia się do Świętego Munga bez przedzierania się przez uporczywą nawałnicę.
Mungowski fartuch wisiał przygotowany do rozpoczęcia dyżuru. Jak zawsze przyszła kilkanaście minut przed czasem, by przygotować się do pracy. Poprawiła rozszarpany przez wiatr i wilgoć kok, ubrała szpitalny kitel. Szybko wypiła gorącą herbatę, która rozgrzewała zziębnięte wnętrze. Przejrzała listy pacjentów, mimowolnie szukając na niej znajomych nazwisk. Zamieniła kilka słów z innymi uzdrowicielami, aby dowiedzieć się jak minął ostatni dyżur i na co ma się przygotować. Na oddziale spędziła zaledwie kilka dłuższych chwil. Dzisiejszy dzień był dziwnie spokojny. Nikt nie odważył powiedzieć tego na głos, aby nie zapeszyć. Młody stażysta podszedł do niej, nieśmiało wyznając, że kazano mu się do niej zwrócić.
Nie przepadała za tym. Nie żeby irytowało ją coś w samej obecności kogoś kto chciał nauczyć się sztuki leczenia. Bardziej drażnił ją fakt, że ktoś snuł się za nią jak cień, obserwując każdy jej ruch, analizując, oceniając. Zdawała sobie jednak sprawę, że to było częścią jej zadań. Nie tylko uczyć, a pomagać innym niedoszłym uzdrowicielem, poznac tajniki ich zawodu.Przyjęła go więc ciepło, nakazując by ruszył za nią. Przedstawił się jako Gregory, a nazwisko dość szybko umknęło jej z głowy. To był jego pierwszy raz na oddziale urazów pozaklęciowych. Korzystając z względnego spokoju jaki panował na oddziale urazów pozaklęciowych pokazała mu wszystkie pomieszczenia socjalne i zapoznała z tym jak wygląda praca na oddziale, jego codzienny rytuał. Pokazała mu pracownię alchemika, miejsce gdzie znajdowały się gabinety, sale szpitalne, szybko zapoznała ze sposobem dokumentacji. - Zwykle zajmujemy się ofiarami pojedynków, niefortunnie rzuconych uroków, czasami pojawiają się pacjenci, którzy sami ucierpieli podczas rzucania zaklęć. Czasami to przypadki powodowane własną lekkomyślnością, niechlujnością. Wyniki potyczek. Ostatnimi czasy również zajmujemy się pacjentami, którzy ucierpieli wskutek anomalii. Jak sam rozumiesz, anomalie wciąż nie zostały do końca zbadane i ciężko zakwalifikować je do konkretnej dziedziny. Dlatego też zajmujemy się również pacjentami, którzy ucierpieli na skutek zaklęć, które zostały zdeformowane przez anomalię czy też skutki jej wpływu. - powiedziała, ruszając w stronę sal chorych. - Gdzie odbywałeś już staż, Gregory?
Na oddziale zatruć eliksiralnych i roślinnych.
Uśmiechnęła się do niego miękko, kiwając głową. - Więc jak już zapewne wiesz w diagnostyce chorych na tym oddziale jedną z najważniejszych umiejętności jest rozpoznanie trucizny czy też innego czynnika, który wpłynął na zatrucie organizmu. W pewnym sensie działamy podobnie. Tylko, że w naszym wypadku skupiamy się na leczeniu efektów zaklęć. Wymaga to od nas znajomości zaklęć, uroków. Nie ich rzucania, a rozpoznawania ich skutków i szybkiej reakcji. Niektóre czarnomagiczne inkantację potrafią przemieścić organy lub też wywołać ich transmutację. Ich efektów nie widać na pierwszy rzut oka i łatwo pomylić ich symptomy z chorobami wewnętrznymi czy też innymi schorzeniami. Musimy skupiać się również na tym czego nie widać. Bywa, że pacjenci nie są z nami do końca szczerzy w obawie przed powiadomieniem władz… - ciągnęła powoli, szukając w umyślę najważniejszych informacji, które będą przydatne stażycie w jego pierwszym dniu. Gregory szedł blisko niej, szybko notując informację w swoim notatniku. Złapała go lekko za łokieć, gdy o mało nie wpadł na łóżko.
Przepraszam - bąknął pod nosem, znów poświęcając się notatkom. Wyglądał bardzo młodo, jakby dopiero co opuścił mury Hogwartu. Nie przerywał jej. Notował uwagi, a ona ciągnęła swój wywód, póki nie przerwało jej niebywałe wydarzenia, które się właśnie rozgrywały.
Kilka głośnych przekleństw rozniosło się po szpitalnej sali, a jedna z uzdrowicielek zawołała Roselyn.
Dwóch mężczyzn obrzucało się obelgami. Z tego co zrozumiała, powodem kłótni była różnica zdań. Jeden z mężczyzn kibicował Zjednoczonym z Pudlemore, a drugi Armatom z Chudley. Pokojowa dyskusja zakończyła się, gdy sięgnęli po różdżki. Obaj wyglądali fatalnie, jednak nie przeszkadzało im to w rzuceniu się po oddziale i wykrzykiwaniem obraźliwych komentarzy.
Na sekundę zawiesiła wzrok na Gregorym, który wyglądał na szczerze przerażonego. Z pewnością nie miał do czynienia z takimi sytuacjami na oddziale zatruć eliksiralnych i roślinnych. Pociągnęła go za sobą, nakazując by obserwował jej poczynania. Fan Armat z Chudley odszedł z innym uzdrowicielem, a jej na szczęście trafił się kibic Zjednoczonych. Przedstawiła się.
… Wright? - zapytał, pacjent słysząc znane dla fanów quidditcha nazwisko.
Roselyn pokiwała głową, uśmiechając się półgębkiem. Mężczyzna nie mógł być bardziej zachwycony. Zanim jednak zdążył coś powiedzieć Roselyn nakazała mu się położyć i zdjąć kompletnie już zniszczoną koszulę. Widziała głębokie rany przez jej dziury.
- Co się stało? - zapytała, wpatrując się w jego twarz.
- Ano droga uzdrowicielko, posprzeczaliśmy się troszeczkę. Otóż, mój szwagier uważa, że ten sezon będzie należał do Armat z Chudley… Wyśmiałem go więc. Bo każdy głupi wie, że tysiąc osiemset dziewięćdziesiątego drugiego Armaty nie zakwalifikowały się nawet do finałów - powiedział, jednak wysokie uniesione brwi uzdrowicielki sprawiły, że zamilkł. Nie do końca o takie informację jej chodziło. Jednak owszem, nie sądziła, żeby Armaty miały chociaż najmniejsze szanse z Zjednoczonymi. Zachowała to jednak dla siebie, żeby nie podjudzać mężczyzny. Nazywał Henry i jak zdążyła dowiedzieć się wcześniej inna uzdrowicielka miał pięćdziesiąt dziewięć lat. - Trochę żeśmy się pokłócili i zaczęliśmy się obrzucać urokami. Najpierw rzuciłem upiorogacka, a potem.. - wzruszył ramionami, a z jego ust wydostał się chrapliwy śmiech. - Ostatnie co pamiętam to Commotio.
Roselyn pokiwała energicznie głową. Tors mężczyzny pokrywała sieć czerwonych linii, układających się w charakterystyczne oparzenia po porażeniu. Roselyn spojrzała na stażystę. - Jakie zaklęcie by pan zostosował, Gregory? - zapytała.
Cauma Sanavi - odparł niedoszły uzdrowiciel.
- To dobrze rzucony urok. O silnej mocy. Samo Cauma Sanavi nie wystarczy - pokręciła głową. - Musisz je wzmocnić.
- Cauma Sanavi Maxima - szepnęła, przesuwając różdżką po klatce piersiowej pacjenta, a zaklęcie regenerujące tkanki zaczęło działać. Nici zaczęły bladnąć, przechodząc w cielisty kolor. Po dłuższej chwili stały się ledwie widoczne. - Blizny z pewnością utrzymają się przynajmniej miesiąc. Jeśli będzie pan systematycznie używał pasty na oparzenia powinny zniknąć wcześniej i po wypadku nie będzie żadnego śladu - powiedziała kierując te słowa do pacjenta. Twarz Henry'ego złagodniała. Ból przeminął.
Nakazała stażyście przynieść z pracowni alchemika eliksir wzmacniający, a sama zajęła się przebadaniem mężczyzny i sprawdzenie czy ładunki elektryczne nie spowodowały niebezpiecznych urazów. Wszakże tak jak sama powiedziała kilkanaście minut wcześniej - nie wszystkie urazy były widoczne na pierwszy rzut oka. Po wszystkim nakazała mężczyźnie zostać na oddziale. - Co z moim szwagrem? - zapytał jeszcze zanim opuściła jego łóżko. - Poinformuję pana jak tylko czegoś się dowiem. - odpowiedziała.
Przeszła w drugi koniec sali, zaglądając za parawan. Drugi mężczyzna, szwagier Henry’ego leżał na łóżku. Pokrywały je plamy krwi. - Lamino - powiedziała druga uzdrowicielka. - Będzie cały. Mieli więcej szczęścia niż rozumu. - Roselyn uśmiechnęła się pod nosem, kręcąc głową.
- Poszło sprawnie. Mogło być gorzej - mruknęła do stażysty, który znów notował coś w swoim notatniku. Po chwili uniósł wzrok - Głupota. Na moje ten sezon należał będzie do Harpii. - powiedział z poważną miną. Roselyn zaśmiała się cicho i pokiwała głową. - Chodź zaraz zacznie się obchód. Poinformuj proszę, pana Ossgooda, że z jego szwagrem wszystko w porządku. - Gregory na chwilę opuścił jej towarzystwo, a potem wrócił po kilku minutach, by znów stanąć obok niej. Ruszył za nią w stronę łóżek i wrócił do swoich zapisek. Nie odezwał się do niej już więcej, chyba że zadała mu jakieś pytanie.



what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts

my dearest friend


Roselyn Wright
Roselyn Wright
Zawód : Uzdrowiciel w leśnej lecznicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
the healer has the
b l o o d i e s t
hands.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
when will enough be enough?
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6412-roselyn-wright https://www.morsmordre.net/t6516-furia#166169 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f415-szkocja-highlands-knieja https://www.morsmordre.net/t6553-skrytka-bankowa-nr-1612#167244 https://www.morsmordre.net/t6551-r-wright#282514

Strona 14 z 15 Previous  1 ... 8 ... 13, 14, 15  Next

Sala numer trzy
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach