Wydarzenia


Ekipa forum
Mniejsza sala balowa
AutorWiadomość
Mniejsza sala balowa [odnośnik]03.07.16 23:47
First topic message reminder :

Mniejsza sala balowa

Zdobiona sala znajdująca się w północnym skrzydle posiadłości jest mniejszą salą balową, w której lady Nott organizuje mniejsze uroczystości. Wysokie ściany zdobią obrazy, najczęściej przedstawiające znamienitości czarodziejskiego świata, a ornamenty opływają blichtrem typowym wystawnym balom. Kryształowe żyrandole mienią się w blasku świec, tysiącem barw oświetlając drewniany parkiet, na którym wirują tańczące pary. W kącie sali znajduje się pianino oraz krzesła przeznaczone dla ulubionych muzyków Adelaidy kwartetu smyczkowego. Dla znużonych - pod ścianami znajdują się krzesła obite szmaragdowym aksamitem, a wokół nich lewitują srebrne tace z przeróżnymi przysmakami, zakąskami, słodkościami oraz wyśmienitej jakości alkoholami. Olbrzymie dwuskrzydłe okna dają wspaniały widok na oświetlony, nie tak odległy Londyn i wpuszczają do parnego wnętrza chłodne, orzeźwiające powietrze.


Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Mniejsza sala balowa - Page 10 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Mniejsza sala balowa [odnośnik]03.12.21 20:30
Miała wrażenie, że nie dzieli ich ciężkie od perfum, woni kwiatów i wykwintnych przysmaków przejrzyste powietrze, a rozgrzana, niemal fizyczna masa, magiczne pole magnetyczne, przyciągające ich ku sobie i żarzące się niewypowiedzianym pragnieniem. Męskie spojrzenie, sunące po jej obcisłej sukni, ciążyło na ciele niczym dłoń, nie dając jednak zaspokojenia bliskości, a jedynie podrażniając boleśnie skórę. Mimo to panowała nad chęcią przysunięcia się jeszcze bliżej, a choć dzieliło ich zaledwie kilkanaście cali, to wykonanie dwóch kroków po marmurowej posadzce było równie niemożliwe, co przeskoczenie kanału La Manche.
- Nadobni goście zgromadzeni w Hampton Court z pewnością są zachwycający, nie sposób się z tym nie zgodzić, nigdy wcześniej nie widziałam tak pięknej reprezentacji czarodziei w jednym miejscu, lecz w martwej naturze skrytej pod płatkami śniegu jest coś równie ujmującego. – odparła miękko, skrywając niezadowolenie. Tristan jej odmawiał, metaforycznie, subtelnie – i zarazem zdecydowanie przekreślając szansę na kameralny spacer w półmrokach ogrodu. Martwe, zaklęte w zimowym śnie krzewy stanowiły ledwie namiastkę śmierci, do której podziwiania przywykli, lecz nie one miały być – w śmiałych wyobrażeniach Mericourt – główną atrakcją spaceru. Alkohol dalej musował w żyłach Deirdre, czerwień uszminkowanych warg przybrała na intensywności, a na wpół skryte za maską oczy: jeszcze intensywniejszego blasku. Nie próbowała go przecież namówić do niczego zdrożnego...a może okłamywała samą siebie? – A więc sugeruje lord, bym udała się do ogrodów samotnie? Nie wiem, czy to przystoi, lecz może nie zagubię się wśród labiryntów, żywopłotów i lodowych rzeźb - rzuciła retorycznie, unosząc brodę nieco wyżej, w delikatnie buntowniczym geście. Skazanym na porażkę, nie chciała zgrywać dłużej damy w opałach, wymagającej opieki, była ponad to i nie powinna poddawać się dyktowanym używką i atmosferą Sabatu słabościom. Mimo odmowy łechtanym metaforycznym uznaniem, ona zainteresowała go na dłużej, dużo dłużej od poprzedniczek – taką przynajmniej miała nadzieję. Naiwną?– Nie zgodzę się, sir, na imponujący finał warto czekać i nie jest to naiwnością. Przedłużać przyjemność. Delektować się nią. Jak choćby dziś, gdy oczekujemy wybicia północy. Ten moment to tylko chwila, wspaniała, owszem, lecz czy nie rozkoszniejsze jest właśnie to, co przed? Doskonała muzyka, wyśmienite przekąski i równie miła dla zmysłów konwersacja z nieznajomą, skrytą za maską? – zawiesiła głos, delikatnie sunąc palcami skrytymi w aksamitnej rękawiczce po nóżce kieliszka. Znów upiła łyk alkoholu, zaschło jej w gardle, a ochrypły głos dodawał jej uroku. – Wolę także wierzyć w imponujący finał, nawet jeśli pozornie wydaje się niemożliwy. Los bywa przewrotny – dodała ciszej, spoglądając na pochylonego ku niej Rosiera. Zmniejszył dystans tylko na kilka sekund, na zaledwie dwa urywane oddechy; z boku wyglądał po prostu na słuchacza łaskawie próbującego wychwycić w hałasie balu wypowiedź towarzyszki, lecz to, co widziała w jego spojrzeniu podsycało wypełniający ją ogień do niebezpiecznego poziomu. Teraz naprawdę potrzebowałaby chłodu tarasów okalających Hampton Court.
- Wszystko – powtórzyła spokojnie. – Nie zwykłam rzucać słów na wiatr, sir. Chce się lord o tym przekonać? – nie mrugnęła zalotnie, nie zaśmiała się ponownie w wybuchu flirciarskiego rozbawienia. Wiedziała, kiedy kokieteria powinna wybrzmieć prawie poważnie, a kiedy lepiej powieść na pokuszenie w inny sposób. Niewinna słodycz nie pasowała ani do jej czarnej sukni ani do obrazów, które kryły się za niezrozumiałymi dla kogokolwiek postronnego podtekstami. – Dlaczego więc nie zaspokoić tego głodu teraz? Gdy maski pozostają jeszcze na twarzach? – spróbowała raz jeszcze, dając im ostatnią szansę, wytrzymując jego spojrzenie bez mrugnięcia, wewnętrznie rozżalona, że nie może dojrzeć rysów męskiej twarzy. Chciałaby zobaczyć jak tężeją w wygłodniałym grymasie, jak szczęki zaciskają się, a kąciki ust unoszą w wilczym uśmiechu. Zamiast tego miała przed sobą niemal kamienną maskę – i mężczyznę znów zwiększającego dystans. Nie zdążyła się jednak zirytować, wyciągnięta ku niej dłoń wywołała zaskoczenie, dla odmiany: przyjemne. Nigdy wcześniej nie prosił ją do tańca; gdy mijali się na bankietach i pomniejszych balach, mogła tylko z daleka obserwować, jak bryluje na parkiecie w towarzystwie żony lub innych, zarumienionych towarzystwem nestora szlachcianek.
Bez słowa przyjęła jego dłoń, pozwalając poprowadzić się na parkiet – na swój kolejny debiut, słodko paraliżujący. – Może taki jest mój cel. Niewinność otwiera wiele drzwi i ust, sprawia, że rozmówcy nie uznają mnie za zagrożenie, zdradzają więcej sekretów. Lord nie chciałby mi zdradzić jakiejś tajemnicy? – szepnęła mu do ucha, gdy zaczęli taniec. Krew szumiała w uszach silniej od alkoholu, a zwykłe muśnięcia męskiej dłoni, przytrzymującej i prowadzącej ją w rytmie muzyki, wywołały na odkrytych ramionach gęsią skórkę.- A może po prostu chcę dziś przeżyć coś w pełni prawdziwego – dodała ciszej i swobodnie okręciła się wokół własnej osi, bez większego problemu nadążając za krokami prowadzącego w tańcu mężczyzny, choć nie było w tym oszałamiających zdolności. – Cieszę się, że cię bawię, sir. Mogłabym to zrobić jeszcze lepiej- uśmiechnęła się do niego lekko, z bliska, a usta ledwie układały się w wypowiedziane słowa. Znów to ona była odkryta, a przesłonięta górna część twarzy paradoksalnie obnażała skrzące się w oczach pragnienie jeszcze wyraźniej. Nic poza nim nie zdradzało jednak prawdziwych uczuć, tańczyli z klasą, umiejętnie i spokojnie, niknąc w bawiącym się doskonale tłumie – ale Deirdre czuła, że ich dwoje pragnie zupełnie innej rozrywki.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Mniejsza sala balowa [odnośnik]08.12.21 22:26
Uniósł spojrzenie ku jej ciemnym tęczówkom z powagą, przez chwilę lustrując je uważnym spojrzeniem - akcent, który padł na słowo martwa w pierwszej kolejności wzbudził jego czujność; w odróżnieniu od Deirdre nie znalazł się w tym pałacu po raz pierwszy, widział już nie tylko materiał wirujących w tańcach sukien, roześmiane twarze i błyszczące w blasku świec szkła kielichów wypełnionych szampanem, widział też krew, dokładnie pamiętając, którymi szczelinami drewnianej posadzki płynęła - jego pierwsze myśli błądziły wokół hipotetycznych zdarzeń, które mogły mu umknąć, a do zajęcia się którymi mogła go właśnie wzywać Dierdre; miękkość słów, którymi wkrótce uzupełniła poprzednią wypowiedź, pozwoliła jednak odegnać tę wątpliwość.
- Tylko wtedy, kiedy ma się pewność, że będzie imponujący - powrócił do własnych słów, był wszak koneserem, nie trzeba mu było zachwalać walorów smakowych przystawek; niekiedy gonitwa znaczyła więcej, niż koniec pościgu. - Skąd mam wiedzieć, czy nieznajoma skryta za maską rzeczywiście zna przyszłość? - zapytał prowokacyjnie, podejmując rzuconą rękawicę i grając w grę, której zasady ustalała na bieżąco; głęboko wierzył, że był w stanie pokonać ją i w ten sposób. - Przewrotnym losem kierują kaprysy, to co niemożliwe, to co możliwe, raz pierwsze się wydaje drugim, innym razem drugie pierwszym. Zastanawia mnie, skąd u ciebie tyle pewności siebie, madame - Zadarł nieznacznie brodę, swoim nawykiem, nie spoglądając na nią, a na przechodzącą opodal parę w lisich maskach. Mówiła, że jest w stanie zrobić wszystko, nie oderwał wzroku z tych figur na nią, choć serce zabiło mocniej, a grzeszna wyobraźnia pociągnęła oddech głębiej, nie odpowiedział od razu, przez chwilę smakując się w obrazach nasuniętych tym słodkim snem na jawie. Mówiła absolutnie poważnie - i taką też była jej propozycja, ale tutaj miał swoje obowiązki, którym musiał sprostać. Czy na pewno musiał? Połowa gości była już pijana, czy ktoś zauważy, jeśli zniknie stąd na krótszą lub dłuższą chwilę? - Proszę mi o tym opowiedzieć - oznajmił, utrzymując ton głosu bez drgnienia, dopiero teraz, nieśpiesznie, wracając ku niej spojrzeniem ciemnych źrenic, poszukiwał jej oczu, skrzących w dusznym półmroku noworocznego balu. Jego żona pomagała przy organizacji, zbudowana przez nią atmosfera doskonale harmonizowała się z nastrojami. Kościana maska zdradzała wyłącznie obojętność, przebłyski źrenic wskazywały na rozognione emocje, lecz zasłonięte usta, mięśnie twarze, nie pozwalały na pełne zrozumienie tych sygnałów, przysłaniając je iluzją chłodnej aury. Kute w ozdobie wargi trwały w niewzruszenie zimnym wyrazie - te prawdziwe wyginały się właśnie w wilczym uśmiechu. - Nie zwykłaś rzucać słów na wiatr, madame, a ja nie zwykłem pytać ani czekać na gotowość. Jakie to atrakcje mogą się wydać tak pilne? Bywam znudzony, widziałem już wiele, nie jest mnie łatwo zainteresować - przyznał z zastanowieniem, kierując te słowa tylko do niej, gdy zbliżeni ku sobie kierowali się na parkiet; otoczył ją opiekuńczym ramieniem, dżentelmeńskim i grzecznym gestem ogradzając od pozostałych czarodziejów w tłumie.
- Tutaj trzpiotkom nie zdradza się tajemnic, mają zbyt długie języki - odpowiedział lekko, ton jego głosu nie wybrzmiewał strofująco, zachowując pozory, które nie miały przykuć niczyjego ucha nader mocno. Tutaj słyszały nawet ściany - naturalnie, że musieli uważać. Poprowadził ją w taniec, pośród innych par, skupiając spojrzenie na odsłoniętej skórze jej twarzy. Figlarne słowa szeptane prowokującym tembrem kusiły, jej zapach żarzył się namiętnością. Chciał ją mieć bliżej. Chciał ją dotknąć, nie wykonał jednak gestu przekraczającego granicę przyzwoitości. Mamiła jak błędny ogień unoszący się nad horyzontem rzeczywistości, wzrok znów prześlizgnął się po odsłoniętej linii jej jasnego dekoltu. Czy nie zechciałby zdradzić jej tajemnicy?
- Lubię orient. Klasyczne piękno nie ma sobie równych, ale jestem zdania, że powiew świeżości w sztuce jest konieczny. Jak w dobrze doprawionym daniu, w którym przebija się nuta szafranu lub kardamonu, szczypta pikanterii drażniąca podniebienie niezapomnianym doznaniem. Gdzie moje maniery, nie zanudzam? - Nawet nie wysilił się, by spróbować zagrać zakłopotanie. Przez taniec prowadził ich pewny krok, robił to - jak większość gości - przecież od dziecka, mechanicznie wychwyconym rytmem, który nie wyróżniał go na tle pozostałych gości. - Nigdy nie szukaj prawdziwości pod tym dachem - dodał, z nutą pobłażliwości, ściszonym gestem, wspólny taniec pozwalał na pewną poufałość. - Każdy krok, każdy gest, każdy ruch, jest tutaj wyreżyserowany. Jesteś niepasującym elementem, moja słodka Orchideo i czas to zmienić. Znalazłaś się tu, by świadczyć o jego potędze. Unieś brodę wysoko, nie jesteś teraz nawet figurą w tych roszadach, a powinnaś już rozgrywać własną partię na rozłożonej przez siebie planszy. - Okręcił ją lekko, wysuwając dłoń, by pomóc jej odzyskać równowagę. - Nieistotne - wtrącił mimochodem. - Rozłożysz co innego - oznajmił, nie zapytał, w słowach znów przeznaczonych tylko dla jej uszu.



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Mniejsza sala balowa - Page 10 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Mniejsza sala balowa [odnośnik]09.12.21 11:16
Brakowało jej tego tak bardzo. Rozmowy lepkiej od słodkiej dwuznaczności, spojrzenia ciemnych tęczówek koncentrującego się tylko na niej, napięcia budującego się do nieznośnego poziomu, czyniącego każdy haust dzielonego razem powietrza odurzającym niczym narkotyk, a przede wszystkim - całkowitej uwagi Tristana, którą po raz pierwszy od dawna poświęcał tylko jej. Nie stawianym przed Rycerzom Walpurgii wyzwaniom, nie planom snutym w grupie Śmierciożerców, nie ciążacej na nich odpowiedzialności. Stała przed nim jako czarownica, kobieta, kochanka, spowita blaskiem Sabatu, mogąc w atmosferze blichtru wyższych sfer pozwolić sobie na odrobinę prywatności. Mogło brzmieć to absurdalnie, stali przecież wśród setek ludzi na publicznym wydarzeniu, lecz nawet i te okoliczności niosły w sobie wyjątkową, cenną, dotąd praktycznie nieznaną przyjemność. Do tej pory mogła tylko z dystansu obserwować brylującego na salonach nestora, stać biernie w cieniu, zapomniana i nieistotna, podczas gdy Tristan prowadził swoją żonę w tańcu, odległy boleśniej, niż gdy dzieliły ich dziesiątki mil. Dopiero teraz miała go na wyciągnięcie ręki, blisko, rozkoszując się świadomością, że dzielili cenny czas tylko we dwoje, nawet, jeśli mogła dostąpić tego zaszczytu tylko podczas balu maskowego. - Czasem warto zaufać. Posłuchać instynktu. Podobno w przypadku potężnych czarodziejów bywa niezawodny - odpowiedziała powoli, prawie leniwie, ciągle na wpół uśmiechnięta, z każdym prowokującym słowem, padającym z ust Rosiera, czując zalewającą ją intensywniej falę gorąca, wyrzucającej z jej ciała nagromadzony w ciągu ostatnich tygodni żal, gorycz i tęsknotę. Potrzebowała tego, atencji, flirtu, werbalnej przepychanki, gry wstępnej z prawdziwego zdarzenia, bo choć ceniła krótką, brutalną namiętność, służącą wyciszeniu krwawego napięcia, to umacniała ona tylko poczucie zepchnięcia jeszcze niżej, w zapomnienie, w nieistotność, w bezosobowość, jakby była przedmiotem służącym do chwilowej zabawy, rzuconym potem w kąt, by zająć się czymś (kimś?) prawdziwym. Uwaga Rosiera pozwalała zapomnieć o tym poczuciu, odzyskać siłę - i pewność siebie, o której wspominał z wilczym uśmiechem. Nie mogła go zobaczyć, ale słyszała go w każdej głosce wypowiedzi, w wibracji niskiego, złowieszczego i przyjemnego zarazem głosu.
- Tylko nieskromne, pełne arogancji i naiwnej buty czarownice wychwalają swą pewność siebie słowami. Ja wolę pokazać, skąd bierze się me wysokie mniemanie o posadanych przeze mnie umiejętnościach, sir - odpowiedziała teatralnym szeptem, unosząc do ust rękawiczkę w groteskowym geście podkreślenia swej skromności oraz dobrego wychowania. Była chodzącym przykładem tych cech: wypaczonym w krzywym zwierciadle braku moralności i zahamowań. O tym wiedzieli jednak tylko oni. - Cóż za rzadka sytuacja. Lubię, gdy lord o coś prosi - skwitowała z cichym śmiechem, gdy poprosił - a raczej rozkazał, chwytali się jednak za słówka, tylko w ten sposób mogąc się naprawdę dotknąć - ją o pogłębienie opowieści. Na początku mogło wydawać się, że zignorowała te prośbę, lecz chwilowe milczenie spowodowane było taneczną bliskością. Delikatny dotyk męskiej dłoni na plecach zapierał dech w piersiach tak mocno, jakby naciskał palcami na tchawicę, a opiekuńcze otoczenie ramieniem zrzucało na nią widmo wrzącego ciężaru jego ciała, nie obok, a na sobie, w sobie, wśród miękkiej pościeli i krwawych śladów paznokci rysowanych po umięśnionych bokach. - Opowiedzieć: o czym? O tym, jak miękkość warg przechodzi w wilgoć języka, sunącego po skórze i badającego każdy cal skóry? Jak chłód alkoholu miesza się z gorącym oddechem? Jak drażni szorstki materiał, oddzielający cienką warstwą od spełnienia? Jak odpowiedni dotyk - szeptała prosto do ucha Tristana, gdy jedna z tanecznych póz nakazywała zbliżenie się do partnera w wirującym półkroku, uczynienia z dwóch ciał jedności, osi, wokół której się obkręcali, z gracją i w równym rytmie, którego nie zmyliła nawet całkowicie skupiona na opisywanych obrazach. Właściwie mogłaby się teraz i potknąć, to nie miało znaczenia, liczyła się tylko pozbawiona wyrazu kościana maska - i namiętności, które się pod nią kryły, czuła to, znała go. Pragnienia, potrzeby, wrażliwe miejsca i nieposkromioną wyobraźnię. Widział wiele, to fakt, znów uśmiechnęła się lekko, gdy odsunęli się od siebie w rytm muzyki, znów ledwie muskając swe ciała dłońmi. - Nie widział mnie lord tutaj, w takim wydaniu - odparła już swobodniej, choć dalej tonem bliskim kociemu mruczeniu, a w jej oczach zabłysła niepokojąca iskra. Ukrywali się, przemykali w półmrokach, nie pozwalali sobie na ryzyko, a ono - potrafiło zamącić w głowie i przynieść niespodziewanie mocną rozkosz, jakby adrenalina buzująca w żyłach wzmagała czułość zmysłów. - To, co teraz czujemy - nie jest według ciebie prawdą? - spytała prowokująco, za nic mając sobie jego przestrogi: nie dziś, dziś nie chciała słuchać lekcji, porzucała rolę pokornej prymuski, chciała się bawić, nawet jeśli nieskrępowana radość miała być tylko krótkotrwałą ułudą. - Już nie jestem Orchideą - weszła mu w słowo gładko, mocniej wspierając się na jego dłoni. Owinęła palce odziane w rękawiczkę wokół jego nadgarstka, czując nawet przez materiał rytmiczny galop pulsu. Wiedziała, że to ona była jego przyczyną, ona, Deirdre, nie odegrana z perfekcją rola Orchidei. - A więc nie składajmy oręża. Potrafię nim władać, lecz o tym także powinieneś przekonać się na własnej skórze, sir - podjęła z powagą, poddając się jego prowadzeniu. W tańcu i w życiu, lecz nie w prowokacyjnym zaproszeniu do spędzenia razem kilkunastu minut podczas sylwestrowego wieczoru. Tak intensywna bliskość Tristana czyniła ją nienasyconą, głodną, pewną, że jej ulegnie, że go skusi, że w pewien sposób wyrwie ten debiutancki Sabat dla siebie, dla niego - czyniąc go niezapomnianym, należącym tylko do nich, nie do przemykającej gdzieś obok w tłumie żony. - Rozłożę - potwierdziła cicho, śmiało, nie oburzając się prawie wulgarną metaforą. - A więc podejmie lord wyzwanie? Za kwadrans mogłabym zgubić się w ogrodach, lecz wierzę, że zostałabym odnaleziona... - zadarła głowę i spojrzała mu prosto w oczy, dumnie, z uśmiechem, spragnionym i zadziornym, rozedrgana w niecierpliwości. I nadziei na to, że pokusa doprowadzi do spełnienia najskrytszych marzeń, pozwalających zacząć nowy rok tak, jak na to zasłużyli.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Mniejsza sala balowa [odnośnik]20.12.21 1:27
Maska przysłaniająca całą twarz, usta, oprawę oczu, policzki, przysłaniała też emocje, Deirdre była umiejętną kusicielką, słodycz tańcząca na krańcu jej języka dawała obietnicę rozkoszy, których wyjątkowy smak znał aż zbyt dobrze - była kochanką namiętną i oddaną, usłużną, zawsze dbającą o jego przyjemność. Jej słowa musiały wprawić jego krew w silniejsze wrzenie, rozgrzewały jego ciało obietnicami mamiącej i tak dobrze mu znanej euforii.
- Uczono mnie ufać tylko sobie - odpowiedział nieśpiesznie, kontrując jej słowa, dłoń nieśpiesznie odnalazła linię żeber, gdy pochwycił ją po kolejnej tanecznej figurze, subtelnym, lecz pewnym dotykiem. W tym, co ich łączyło, od dawna nie było już podobnej subtelności, nawet jeśli znajomy zapach jej skóry i drżenie ciała pod jego wpływem rozbudzały niewłaściwą tej chwili i temu miejscu intymność. Wysłuchał jej słów i zadarł nieznacznie brodę, gdy przysłoniła usta w skromnym geście - nigdy nie była skromna, ale zawsze swoje role grała do perfekcji i to właśnie dlatego jej spokojne gesty nijak się miały do wypowiadanych lubieżnych, nęcących słów; oddech zatrzymał się w nozdrzach, dreszcz przeszedł wzdłuż ciała, śladem, który wciąż pamiętał smak jej dotyku z wczoraj. Byli tak blisko i tak daleko od siebie, a ona nęciła, kusiła, by nie odejmować wzroku od materiału ciasno opinającego jej pierś, by nie przestawać myśleć o jego zdarciu. Szept Deirdre przyjemnie drażnił ucho, kiedy prowadził ją w tańcu unikając bliskości innych par, dbając o to, by choćby strzępy tej rozmowy nie mogły do nikogo dotrzeć. Spojrzenie utknęło gdzieś nad jej ramieniem, utrzymując pozorny dystans, dystans sprawiający wrażenie, jak gdyby ich rozmowa była tylko grzecznościową wymianą uprzejmości. Czy w tym miejscu, pod dachem Hampton Court, w ogóle było miejsce na prawdę?
- Nigdy nie przestaniesz być Orchideą - odparł ściszonym głosem, blisko jej ucha, nie spoglądając jednak przy tym na nią, zbyt mocno przeciągnięte spojrzenie mogło przykuć niepotrzebną uwagę. - Zakwitłaś i zwiędniesz jako ona. Przeszłość zawsze będzie kroczyć za tobą jak cień, zawsze powróci i nigdy nie pozwoli o sobie zapomnieć. Będzie sięgać najgłębiej, wbijając się cierniami w rozjątrzone rany, czerpiąc satysfakcję z otwierania ich raz po razie od nowa, karmiąc swoje ogrody bólem. - Potrafiła, wiedział, tym orężem władała lepiej, niż jakakolwiek inna kobieta. Kusiła, przyciągała, a złożona przez nią propozycja, choć niemoralna, wydawała się ekscytująca. Przekrzywił nieznacznie głowę, kiedy niespeszona wulgarnym hasłem podjęła grę i złożyła swoją obietnicę. Zawsze była gotowa. Zawsze była oddana. Interesująco bezpruderyjna. - Lecz ten ogród pełen jest kwiatów i nie kwitną tu tylko orchidee. Ogrody Hampton Court, choć rozkoszne, są dzisiaj tylko barwnym tłem zdarzeń - dodał po chwili, strofująco i bezdusznie, powoli szepcząc słowa. Przez jej ramię, z zastanowieniem, chłonął otoczenie, zastanawiał się, jak wielu czarodziejów ich w tym momencie widziało i ilu z nich zmierzało na spacer do ogrodów posiadłości; jeszcze jakiś czas temu by się nie zawahał, dziś był tu jako lord, nestor, śmierciożerca, żądnego z tych tytułów nie mógł narazić na śmieszność; Deirdre była zaś tylko faworytą - nic w tym dziwnego, że zamiast o polityce, myślała o zabawie. Sabaty w oczach socjety jawiły się jako najważniejsze towarzyskie wydarzenie, mogła nie do końca zdawać sobie sprawę z ich powagi, niewiele o nich przecież wiedziała. Jego krew wrzała mocniej, gdy myślał o spódnicy zadartej między krzewami tutejszych ogrodów, chciał tego, podsycała pragnienie umiejętnie, potrafiła to zrobić, dobrze znała jego, jego ciało, a wulgarne przytaknięcie bezczelnej propozycji jedynie mocniej rozbudziło jego serce. Nie odpowiedział od razu, maska rzucała cień na błysk w oku, skinięciem głowy podziękował za taniec, gdy muzyka ucichła, wysuwając przed siebie dłoń ze złożoną jej - pozostawiając jej otwartą drogę do odejścia. Wyprostował się jak struna, z brodą wciąż uniesioną w górę. Nie drgnąwszy ni pół cala dyskretnie rozejrzał się wokół siebie. Nie mógł pozwolić sobie na to tutaj, ale być może nie musiał też całkiem rezygnować z przyjemności.
- Za godzinę  - zadecydował w końcu, bez pewności, czy rzeczywiście pojawi się w ogrodach; musiał pomówić z jeszcze kilkoma osobistościami, dopełnić sprawę la Manche i zorientować się w ministerialnych nastrojach - środki przeznaczane na Kent wciąż wydawały mu się niewystarczające, a teraz miał niepowtarzalną okazję pomówić o nich niezobowiązująco. Szeptane słowa miały trafić tylko do jej uszu. Nikt nie mógł powiązać przypadkowego spotkania na zewnątrz z tym tańcem. - Wyjdziesz kwadrans wcześniej  - dodał, nie patrząc na nią, by zbyt długie złączenie spojrzeń nie zwróciło niczyjej uwagi.



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Mniejsza sala balowa - Page 10 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Mniejsza sala balowa [odnośnik]23.12.21 20:47
Mogłaby tańczyć z nim tak całą noc, muskać dłońmi jego nadgarstek, dotykać się tak naprawdę tylko prowokującym spojrzeniem, drżeć przy sekundowym otarciu się o biodra, gdy obracali się w tańcu - bo w torturach niespełnionej bliskości było coś do cna masochistycznego, wygłodniałego, budzącego trzymane na krótkiej smyczy demony. Wyniosłe opanowanie raniło obosiecznie, bowiem gdy pozwalała sobie na rozluźnienie, przez szczeliny perfekcji buchał ogień, rozprzestrzeniający się tym mocniej, im dłużej odgrywała beznamiętny dystans. Dziś chciała się go pozbyć, zachłysnąć się tym, co zakazane, a już przedsmak spełnienia otumaniał i sprawiał, że na jej szyję spłynął karmazynowy rumieniec, niknący potem za wysoko zabudowaną suknią. Przez ostatnie miesiące dzielili namiętność w pośpiechu, nierzadko również we wściekłości czy wręcz nienawiści, więc to przemycane w miejscu publicznym napięcie stanowiło najsłodszą odskocznię, obietnicę nie tylko uświęcenia pierwszego Sabatu w sposób, który odpowiadał im najbardziej, ale również pewnej zmiany. A może po prostu dała się zwieść drogiemu szampanowi, władczemu prowadzeniu w tańcu, całemu temu arystokratycznemu blichtrowi, pozwalającymi wytworzyć żałosną nadzieję, że tak będzie dalej; że kolejny rok spędzą bliżej siebie, tak jak na to zasługiwali. Jak ona zasługiwała: wyczuwała przecież rosnące pożądanie szlachcica, nie musiała go dotykać ani widzieć jego twarzy. Pragnienie kryło się w rytmie kroków, w mocniejszych szarpnięciach przy zmianie tanecznych figur, w gorącym oddechu owiewającym szyję, a nawet w słowach, które mogły ją zranić. Mogły i zapewne by to zrobiły, w normalnych okolicznościach poruszyłaby ją bowiem kwestia zaufania, blask obrączki Evandry, kryjącej w sobie czarnomagiczny artefakt, raził ją i doprowadzał do wrzenia wściekłości, ale teraz to ona wirowała z nim w tańcu, sącząc do ucha słodką truciznę żaru. - Czas więc nauczyć się czegoś nowego. Możemy zgłębiać sztukę zaufania wspólnie, sir - szepnęła z chichotem drżącym w tych kilku głoskach, nie roześmiała się jednak, głos był jedynie zapowiedzią zmysłowego rozbawienia. - Nie zamierzam więdnąć. Nie sądzisz, że odkąd cię poznałam, raczej rozkwitam? Rozchylam płatki coraz bardziej? - wymruczała cicho, kiedy muzyka poprowadziła ich bliżej siebie, w elegancki półobrót, pozwalający na sekundę musnąć policzkiem jego żuchwę, skrytą pod chłodną, kościaną maską. Tej nocy nawet surowe strofowanie nie potrafiło wybić ją z rytmu, wystukiwanego przez coraz szybciej bijące serce. Czuła się pełna magii, syta od bodźców i jednocześnie głodna tego jednego, najważniejszego. - Widziałam jedynie pospolite kwiaty, piękne, owszem, lecz możliwe do ujrzenia w każdym ogrodzie, umiarkowanie satysfakcjonujące, zaspokajające w pełni tylko przeciętne estetyczne gusta. A ja czuję, że lord posiada wygórowane wymagania. Mylę się? - pociągnęła kwietny temat, nie pozwalając zazdrości na zgaszenie pragnienia. Mijało ich wiele kobiet, czarownic zadbanych, lśniących od eliksirów upiększających, a gdzieś tam, wśród tłumu, zapewne otoczona wianuszkiem adoratorów, stała też najcudowniejsza z róż o jasnych włosach i niebiańskiej, półwilej aurze. Myśl o Evandrze działała jak bolesna zadra, starała się więc zapomnieć - bo sprawiała, że i Tristan zapominał o swojej żonie, choć na moment.
Powoli dobiegający końca, zwalniające takty melodii zwiastowały zmierzch ich bliskości, wirowali obok siebie po raz ostatni (czy aby na pewno?), odsuwali się od siebie, tracili się nawzajem, aż finalnie dotykali się tylko dłońmi. Muzyka ucichła, szybko zastąpiona przez gwar rozmów, oklasków dla orkiestry, ponownie skrywając ich wymianę zdań w towarzyskiej kakofonii. Deirdre nie odrywała jednak wzroku od oczu Tristana, wyobrażając sobie usta układające się finalnie w krótką dyspozycję. Czekała na nią, zadziwiająco pewna swego, porzucając zdrowy rozsądek, zatopiona w niecierpliwym głodzie, wzmożonym tylko cnotliwym tańcem, jedyną akceptowalną formą bliskości, na jaką mogli sobie pozwolić. Przynajmniej publicznie, półcienie ogrodu zapewniały dyskrecje, tak samo boczne korytarze spowite jedynie blaskiem księżyca, wpadającym przez wysokie, witrażowe okna. Mogli się tam skryć, nie, mieli się tam skryć, nie jak romantyczni kochankowie szepczący miłosne wyznania i wymieniający subtelne pocałunki, a raczej jak spragnione krwi monstra, nie potrafiące w inny sposób zdusić narkotycznego głodu. - Dziękuję, sir, za ten taniec, to dla mnie zaszczyt - wypowiedziała z powagą, a zanim się odsunęła, objęła dwa jego palce swoją dłonią znacznie mniejszą, drobniejszą wobec ręki smokologa. Przesunęła po nich sugestywnie, prawie wulgarnie, w niewidoczny dla postronnych sposób, po czym ukłoniła się lekko, odrobinę nieporadnie, odsuwając dłoń. - Mam nadzieję, że finał tego wyjątkowego wieczoru okaże się dla lorda czystą przyjemnością - dorzuciła jeszcze swobodnie, nie musząc potwierdzać, że za godzinę się spotkają. Ona - była tego pewna, dopiero po odwróceniu się od mężczyzny zerknęła na przyciągający uwagę wszystkich zegar, odliczający do północy. Dla niej ta godzina nagle przestała być tak atrakcyjna; zanim nadejdzie nowy rok, miała choć na moment dać porwać się szczęściu, celebrując ostatnie miesiące tuż przy mężczyźnie, którego z każdym dniem, z każdą emocjonalną szarpaniną, z każdym wyzwaniem i każdą kroplą krwi kochała coraz mocniej.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Mniejsza sala balowa [odnośnik]26.12.21 19:28
Bez słowa uniósł ku niej spojrzenie, badając czerń źrenic, mąciła umysł, próbowała zmusić go do opuszczenia gardy, skutecznie, brak zaufania nie rozmył się od jej słów, został odrzucony w kąt i uznany za nieistotny w tym konkretnym momencie; Deirdre była mu oddana, to jedno wiedział na pewno, oddana tak mocno, jak tylko oddaną być potrafiła - bo taką ją sobie uczynił. Słodki szept drażniący nie tylko ucho, ale całe ciało, wspominał żar, jaki nieustannie między nimi płonął, przywodził namiętność, jakiej nie miał prawa okazać tu i teraz, pośród mijających go ludzi, na tych błyszczących blichtrem lśniących parkietach. Nigdy nie był cierpliwy, a teraz zaczynał się niecierpliwić, podążając za jej gestem i jej słowem zapragnął jej, coraz mocniej tracąc zainteresowaniem tym, co było wokół. Miała rację, odkąd go poznała zmieniła się nie do poznania, z żądnej władzy i wpływów dość bystrej kurwy w to, czym była dzisiaj, na ile była świadoma, że zamiast upragnionej ucieczki od dawnego życia wpędził ją w ciaśniejszą klatkę własnych zasad - i własnych ramion? Miała tyle, na ile jej pozwolił, wychylała się na tyle mocno, na ile jej pozwalał, ale nie miała w sobie już nic z dawnej siebie. To przy nim - zakwitła śmiercią.
- Czarne skrzydła, czarne kwiaty - szepnął ledwie słyszalnie - czarne serca, czarne myśli. - Była jak burzowe niebo nocą, niebezpieczne, ale piękne, była uosobieniem tego, co oznaczał grzech, winnym, złym i zakazanym. Im mocniej otulał jej ten woal, tym mocniej jej pragnął, pragnieniem dawno uschniętego źródła, niepowtrzymanego. Skutecznie odrywała jego myśli przyciągając go ku sobie, w istocie bal pełen był kobiet niewyróżniających się między gośćmi niczym, pozbawionymi rozumu, wrażliwości i oświecenia, nijakich, nudnych, nawet jeśli ślicznych, pustych; Evandra nie była jedną z nich, lecz podążając za obrazem malowanym słowem kochanki myślał teraz o czerni, ciemności ogrodów i ich zakamarkach, które tak dobrze znał sprzed lat, gdy pośród twarzy tańczących na balach pięknych dam nie widział jeszcze tej najpiękniejszej. Myślał o chwili i o rozkoszy chwili, myślał o jej słowach i jej obietnicach, myślał o przyjemności, jaką dać mu potrafiła, rozsądek podrygiwał niepewnie, nikt się przecież nie spostrzeże, jeśli znikną stąd na parę chwil. Gości było przecież tak wielu.
- Nie - zgodził się z nią - nie mylisz się, madame, nudzi mnie pospolitość i brak odwagi. Nudzi mnie zwyczajność i codzienność. Nudzi mnie puste piękno, widziałem go zbyt wiele. Podziwiam to, co trudniejsze do uchwycenia, ciekawi mnie ogień - trudny do powstrzymania, nieprzewidywalny, chaotyczny, tańczący na wietrze - nawet, jeśli jest czarny - a przez to mocniej pochłonięty przez nieskończoną otchłań. Patrzył wciąż w jej oczy, gdy poczuł jej gest wokół swoich palców, coś mocniej zaiskrzyło w źrenicach, nieugaszone pragnienie. Znał te gesty, dotyk, wiedział, dokąd zmierzają jej słowa. Miał je w pamięci, nosił je w sercu. Ostatnim czasem było między nimi trudniej niż zwykle, ale to niczego nie zmieniało, nie u niego. Pragnął jej wciąż tak samo. Ukłonił się w podzięce za taniec, jak nie kłaniał się przed nią nigdy, tuż po tym jak uwolnił ją od swojego dotyku. Taniec był jedynym momentem poufałości, na którą mogli tu sobie pozwolić.
- Dałem się przekonać, że warto na niego poczekać - przyznał, ponownie odnajdując jej spojrzenie własnym. Dobrze wiedział, że nie rzucała słów na wiatr, że spełni wszystko, o czym mówiła, również to, co obiecywała tylko między wierszami; rozkosz, jaką dzielili we dwoje, przypominała tańczący żywioł. - Nawet jeśli wasze słowa wznieciły we mnie jedynie wyższe oczekiwania względem końcowych atrakcji, w tę wyjątkową noc z pewnością nie spotka nas zawód. Życzę tego i tobie, madame - Jej śladem przeniósł wzrok na zegar odmierzający chwile do północy. Za godzinę będzie już po. - Nie będę dłużej zajmował waszego czasu. Z pewnością przyjdzie nam jeszcze na siebie trafić - dodał, skinąwszy głową, nim odszedł, nie oglądając się przez ramię ni razu; zbyt długie spojrzenia, zbyt długi dotyk, zbyt długi taniec, na tych korytarzach toczyło się wiele gier równocześnie, nie zamierzał znaleźć się w promieniu wpływów cudzych figur. Nic, co mogło wzbudzić zbędne plotki, nie mogło się tutaj wydarzyć, wielobarwne maski malowały scenerię maskarady tylko dla tych, którzy nie znali tego świata: znających prawdę było między nimi wielu. Chwycił kieliszek wypełniony białym winem, podchwytując grzecznościowy toast jednego z polityków obejmujący urząd nad Komisją Handlu, mieli pomówić o sytuacji na Kanale i trudności w transakcjach z Europą.

/zt x2



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Mniejsza sala balowa - Page 10 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier

Strona 10 z 10 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10

Mniejsza sala balowa
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach