Wydarzenia


Ekipa forum
Ulica Henryka Kapryśnego
AutorWiadomość
Ulica Henryka Kapryśnego [odnośnik]10.03.12 23:05
First topic message reminder :

Ulica Henryka Kapryśnego

Otoczona z obu stron uroczymi przyportowymi kamieniczkami ulica otrzymała swą nazwę na cześć Henryka Kapryśnego, jednego z najwybitniejszych siedemnastowiecznych czarodziejów, który zasłynął z licznych zwycięstw podczas wojny czarodziejów z olbrzymami. Dzielny mag bywał częstym gościem jednej z dwóch kamienic, gdzie mieszkała jedna z jego kochanek, a także mieszczącego się tutaj do dziś warsztatu miotlarskiego.
Ulica ta jest cicha i spokojna, rzadko kiedy bywają na niej jakiekolwiek tłumy. Z oddali dostrzec można przepływające Tamizą statki, a gdyby wytężyć wzrok jeszcze bardziej, dostrzegłoby się stąd jeden z urokliwych mostów tejże dzielnicy. Po obu stronach znajdują się liczne drzwi do klatek schodowych, a także mrowie maleńkich balkoników jak zwykle pełnych zielonych kwieci, które cudownie odcinają się na tle bieli ścian. Na samym końcu ulicy umiejscowiono warzywniak ze straganem najświeższych w całym Londynie warzyw, a także niewielki mugolski antykwariat. Wieczorami słychać tu bicie dzwonów pobliskiego kościoła, co jeszcze bardziej dopełnia tę miłą i uroczą atmosferę.
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Ulica Henryka Kapryśnego - Page 12 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Ulica Henryka Kapryśnego [odnośnik]14.12.20 16:07
Egzekucja była dziwaczna, nawet jak na londyńskie standardy; w swojej dziwaczności przyniosła kolejne pokłady niezrozumiałej przyjemności – być może Dolohov wmawiała samej sobie jakieś banały o sprawiedliwości i moralnej równowadze, choć ta zdawała się mieć z moralnością niewiele wspólnego.
Tak samo jak uśmiech, który wpełzł na kształtne wargi po usłyszeniu odpowiedzi Rookwood; Tatiana zmrużyła nieco powieki, krzyżując z nią równie nieodpowiednie spojrzenie, nim nie przeciągnęła się nieco, finalnie krzyżując ręce na piersi. Może gdyby zajęła lepsze miejsce niż szary tył, wyciągnęłaby z ów wydarzenia nieco więcej? Chociażby buźkę Justine, o której wspomniała Sigrun, zapisaną w pamięci na ciut dłużej.
– I co dalej? – spytała wprost, wyraźnie ciekawa tego, cóż spotkało nadpobudliwe dziewczę; a zważywszy na naturę blondynki, możliwości było naprawdę sporo.
Spotkania towarzyskie były chlebem powszednim; mieszały się z obowiązkami – być może to właśnie te niewinne zgromadzenia, czy tego chciała, czy nie, nader prędko zmieniały się w coś na kształt pracy – mimo to miały jeszcze mnóstwo czasu, by rozdać talię nad butelką ruskacza.
Upalne południe nie namawiało do picia wódki, nawet jej samej, o dziwo.
Słowo brat wystarczyło, by po plecach przebiegł drobny dreszcz, nakazujący też migotliwy błysk w oku; schowała na moment skrzące się rozbawienie, pozbyła lisiego uśmieszku rozchichotanej łobuźnicy, w zamian unosząc nieco podbródek ku górze.
– Wystarczająco, jak sądzę – stwierdziła, czując, jak w dole żołądka zalega jej coś na kształt niezdrowej ekscytacji. Spojrzenie, którym lustrowała Sigrun momentalnie stało się jakby bardziej żywe. A więc kolejna praca; kolejny dzień, ten sam syf – dzięki ci Merlinie, że przynajmniej nie musiały bujać się po Nokturnie.
Mimo braku spodziewanej zapłaty kusiło – o dziwo – bardziej; podyktowało większe pokłady skupienia, rozpaliło zwyczajną, choć zdecydowanie nieodpowiednią, ciekawość. Tatiana skinęła głową, na moment zagryzając dolną wargę ust.
– To nawet lepsze niż flaszka i karty, Sig – mruknęła, uśmiechając się kącikiem ust. W raz za wskazaniem dłonią, pomknęła spojrzeniem w dół ulicy – To taki sposób na zacieśnienie naszej relacji? Bardzo ciekawy – stwierdziła, i choć brzmiało to jak żart, mówiła szczerze. Cóż tak zbliżało jak nie właśnie wspólne polowanie na mieszańców; plugawych niedobitków, brudnych rebeliantów i żałosnych przeciwników zbrodniczego reżimu?



will the hunger ever stop?
can we simply starve this s i n?
Tatiana Dolohov
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8945-tatiana-dolohov#267430 https://www.morsmordre.net/t8948-ivan#267594 https://www.morsmordre.net/f312-smiertelny-nokturn-9 https://www.morsmordre.net/t9019-skrytka-bankowa-2104#271324 https://www.morsmordre.net/t8959-t-dolohov#267756
Re: Ulica Henryka Kapryśnego [odnośnik]06.01.21 19:10
Wychowanie Sigrun od zawsze naznaczone było nienawiścią do mugoli i zdrajców krwi; nienawiść tę pan ojciec sączył w serca córki i synów od samego urodzenia, dbając o to, by w ich głowach nigdy nie zalęgła się plugawa myśl o równości czarodziejów i mugoli. Normund Rookwood zwykł powtarzać, że to czarodzieje powinni panować nad światem, Kodeks Tajności zaś to kajdany nałożone przez zdrajców krwi. Cała piątka przesiąkła tą myślą do cna, a Sigrun wyobrażając sobie przyszłość nie widziała w niej miejsca dla niemagicznych. Nie sądziła jednak, że doczeka dnia, gdy pomoc im będzie publicznie karana śmiercią. Uznawała to za sprawiedliwość, którą trudno było większości zrozumieć, w przeszłości wymierzała ją sama, odbierając podobnym jednostkom życie pod osłoną nocy. Teraz miało to miejsce oficjalnie. Publiczne. Za przyzwoleniem Ministerstwa Magii. Wprawiało do Sigrun w radosny, zadowolenie; wszystko to zawdzięczali zaś Czarnemu Panu, co do tego nie miała żadnych wątpliwości. Tylko On miał w sobie taką siłę, by móc cały kraj wrócić na odpowiednią ścieżkę.
- Trafiła do Tower w oczekiwaniu na proces - odparła lekko Sigrun, uśmiechając się przy tym kpiąco, bo nie miała wątpliwości co do tego jak ów proces będzie wyglądał. Tak, czy owak - Tonks dosięgnie sprawiedliwa kara. Za spiskowanie przeciwko Czarnemu Panu, próbę zamachu i przede wszystkim za sam fakt własnego istnienia. - Któż wie? Może podzieli los zdrajców własnej krwi, może dementorzy obdarzą ją swoim pocałunkiem, by wiodła pustą, koszmarną egzystencję w lochach przez następne dziesiątki lat. Na jej miejscu modliłabym się o opcję numer jeden - zaśmiała się perliście, mówiąc o tym tak lekko i pogodnie, jakby rozmawiały o planach na najbliższy wieczór, a nie życiu lub śmierci żywej kobiety.
Zauważyła zmianę na twarzy Tatiany na słowa umiłowany brat. Kącik ust Sigrun uniósł się w uśmieszku, gdy przyglądała się Rosjance zdecydowanie bardziej badawczo.
- Co jeszcze ci powiedział? Jak w ogóle do tego doszło? - dopytywała z ciekawością. Mulciber nigdy nie był zbyt wylewny, a choć sądziła, że darzy ją zaufaniem jako jedną z nielicznych osób, to wciąż miał ogrom tajemnic - tego była pewna.
Rookwood wyprostowała się i zaczęła powoli iść w stronę, którą wcześniej wskazała gestem. Nie powinny były tracić czasu na pogadanki, tylko przejść do działania.
- Cieszę się, że tak mówisz - odpowiedziała enigmatycznie. Nigdy nie stroniła od uciech wszelakich - cielesnych, alkoholowych, używek, hazardu, lecz największą rozkosz odnajdywała w nieco innych zajęciach. Bardziej krwawych, lepiących się od krwi i cudzego krzyku, pełnych czarnej magii. Zastanawiała się, czy podobne pragnienia tkwiły w Tatianie, tak jak w jej starszym bracie. Przekazywano je w genach? Czy może nie miało to żadnego znaczenia, a ciemność wybierała czarodziejów wedle własnego kaprysu?
Po pytaniu Tatiany potrząsnęła głową.
- Raczej na zacieśnianiu twoich więzi z Czarnym Panem - wyjaśniła, spoglądając na Rosjankę z ukosa; tak jak już podkreśliła, to nie było spotkanie towarzyskie, miały tu zadanie do wykonania. Zadanie dla Rycerzy Walpurgii. Widziała w Tatianie pewien potencjał, dlatego zdecydowała się wziąć ją ze sobą, nadzorować to wszystko, zamiast po prostu jej to zlecić, bądź zrobić to samej. - A im bliżej Czarnego Pana się znajdziesz, to tym samym bliżej i mnie. Chciałabyś? - spytała zaczepnie, wyciągając rękę, by pieszczotliwie uszczypnąć czarownicę w okolicach talii, sprawdzając jednocześnie, czy ma tam łaskotki.
Ich spacer nie był długi. Zajął niespełna dziesięć minut, kiedy stanęły przed jedną z kamienic. Na pozór nie wyróżniała się absolutnie niczym. Zbudowana z czerwonej cegły, kryta czarną dachówką wyglądała tak jak większość na tej ulicy.
- Sprawdźmy, czy mają dla nas jakąś niespodziankę - powiedziała cicho Sigrun, wysuwając z rękawa różdżkę z cisu i machnęła nią krótko, mamrocząc pod nosem formułę zaklęcia Carpiene. - Potrafisz przełamywać czary ochronne? - spytała z ciekawością.


She tastes like every

dark thought I've ever had
Sigrun Rookwood
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am

r u i n a t i o n
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
i n s a n e
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5310-sigrun-rookwood https://www.morsmordre.net/t5379-astrid#121534 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f100-harrogate-skala https://www.morsmordre.net/t5380-skrytka-bankowa-nr-1330#121543 https://www.morsmordre.net/t5381-sigrun-n-rookwood#121544
Re: Ulica Henryka Kapryśnego [odnośnik]07.01.21 19:03
Anglia różniła się od ojczystej ziemi diametralnie; od klimatu, przez ludzi, po konwenanse. Trawiony wojną Londyn, parszywe szczury chowające się w ciemnych zakamarkach, wyraźny podział wybrzmiewający nie tylko w przypadkowych słowach, ale na stronach gazet i społecznych orędziach; Dolohov nie potrafiła sobie przypomnieć, czy widziała kiedyś coś podobnego.
Być może w Rosji nie było takich ekscesów, być może dom był bezpieczny od wszelakiego szlamu, nieskalany niegodnymi zrywami, niegodnymi ludźmi, których nie oddzielały szlacheckie tytuły a wiekowa tradycja i krew przelana na zaścielonych śniegiem ziemiach.
Kiedyś nie musiała martwić się zgnilizną, pragnącą splamić to, co znane i swoje; nie myślała nawet o pojęciu tutaj nazywanym czystością krwi. Może to zagrożona obcością bańka wywoływała w niej determinację, której przedtem nie musiała ujawniać.
Obojętność wyparta dziwaczną potrzebą, nieznaną, obcą, nagłą; słowa Sigrun na temat dziwacznej dziewuchy o samobójczych zapędach wywoływały coś na kształt rozdrażnionej pobłażliwości; Tatiana nie miała w sobie kpiny, ni szyderstwa, które wykrzywiały usta Rookwood w złośliwym uśmieszku – grymas na twarzy Rosjanki przypominał bardziej obrzydzenie przeplatające się z nutą zawodu. Czy ci, którzy plamili własną krew, skazując na oszczerstwo pozostałych, nie powinni na dobre zniknąć z czarodziejskiego społeczeństwa?
Wykrzywione w kwaśnej miny usta pierw rozchyliły się nieco, jednak nim uleciało z nich choćby słowo, zamknęła je ponownie, kręcąc głową i jeden kącik ust wznosząc ku górze.
– To dziwna sprawa, Sig. Nawet jak dla mnie. Ginie ci brat, a na jego miejsce przychodzi następny – wypowiedziała, ironicznie, prostolinijnie, w braku finezji skrywając własny ból – Nie wierzę w takie bzdury, ale nie wiem czy inne słowo, niż to pierdolone przeznaczenie, wchodzi w grę – wzruszeniu ramionami towarzyszył cierpki śmiech.
Ramsey był zagadką; mimo rozmów – tych cichych i głośnych – zapewnień, obietnic, wzniosłych chwil, które łamała własnym sarkazmem, bo zadeptać nerwową podniosłość chwili – wciąż był tajemnicą. Przyciągał i odpychał, kusił i przerażał, ambiwalencją powodując niemal ból głowy.
– Nie będę składać ci obietnic ani prawić o tym, jak bardzo oddałam temu...serce gdybyś je jeszcze miała, kącik ust znów drgnął ku górze – Graham zginął, bo czuł że robi coś ważnego. Ramsey robi to nadal. Co innego miałabym robić ja?
Gdzie miałaby zagrzać miejsce? Czemu – komu – poświęcić życie?
Kto, jeśli nie Czarny Pan, miał przynieść odpowiedzi, cel, rany zmienić w siłę?
Każde z nich miało swoje powody – żaden nie był błahy, bowiem tylko głupiec oddawał życie za sprawę bez wystarczającej pobudki.
– O niczym innym nie marzę, Rookwood – cichy pomruk był odpowiedzią, wybiciem z krótkich rozważań, które prowadziła sama ze sobą odrobinę zbyt długo. Posłała jej uśmiech – pytający, równocześnie rzucający nieme wyzwanie – w międzyczasie mimowolnie odsuwając się nieco od łaskoczącego dotyku jej palców. Rozprawiały o życiu, tym codziennym i nieistotnym, wplatając w to złożoność całej sprawy, dzięki której kroczyły obok siebie, jakby zupełnie zapominając o powodzie, jaki zrzeszył je przed ceglanym budynkiem skrywającym w sobie parszywą niespodziankę.
– Trochę – stwierdziła, wzruszając ramionami, w międzyczasie odsuwając się od blondynki nieznacznie. Smukłe palce oplotły wysuniętą z kieszeni różdżkę, a wymamrotanemu carpiene akompaniowały zmrużone powieki.
Nigdziebądź; Dolohov uśmiechnęła się nieznacznie, walcząc z pokusą zacmokania cicho. Ponownie uniesionej różdżce towarzyszył charakterystyczny szept, później było już tylko pewne siebie przeświadczenie, naznaczone dziwaczną ekscytacją.
– Rebelie należy tłumić w zarodku, a skoro temu panu tak bardzo nie w smak goście, myślę, że tym bardziej trzeba z nim pomówić.



will the hunger ever stop?
can we simply starve this s i n?
Tatiana Dolohov
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8945-tatiana-dolohov#267430 https://www.morsmordre.net/t8948-ivan#267594 https://www.morsmordre.net/f312-smiertelny-nokturn-9 https://www.morsmordre.net/t9019-skrytka-bankowa-2104#271324 https://www.morsmordre.net/t8959-t-dolohov#267756
Re: Ulica Henryka Kapryśnego [odnośnik]17.01.21 1:05
Sigrun nie miała pojęcia w jakich barwach malowała się rzeczywistość w odległej Rosji, z której pochodziła Tatiana Dolohov. Miała wokół kilkoro czarodziejów i czarownic o wschodnich korzeniach, lecz sama nie zapuściła się aż tak daleko. Najdalsza podróż jaką kiedykolwiek odbyła to była podróż do Rumunii. Ponad roczny pobyt tam pozostawił w wiedźmie przekonanie, że to bardzo dziwne miejsce. Jako rodowita Angielka nie mogła się tam odnaleźć. Nie podobała jej się ani ta kultura, ani ich jedzenie, ani alkohol. Tęskniła za Anglią i była rada, że do niej powróciła. Cieszyła się, że przyłożyła rękę do tego, by jej kraj stal się czystszym i lepszym miejscem - bo tak było. Wygrywali wojnę. Władza Rycerzy Walpurgii stawała się coraz silniejsza i sięgała dalej i dalej. Ulice Londynu spływały krwią, lecz stan ten nie potrwa wiecznie. Wkrótce zapanuje porządek, a podobne wybryki, jak ten na Connaught Square, nie będą miały już miejsca - bo zdepczą Zakon Feniksa.
- Bardzo dziwna, chociaż właściwie to mogę powiedzieć, że coś o tym wiem - odpowiedziała na ironiczne słowa Tatiany o zaginionym bracie i przeznaczeniu. Zabawne, że o tym mówiła. Sigrun odjęła spojrzenie od jej twarzy, spoglądając gdzieś w dal, na nic konkretnego, trochę niewidząco. Pomyślała o swoim bracie, którego nie widziała od półtorej roku. Christopher wciąż uznawany był za zaginionego, choć niektórzy zaczynali mówić o nim tak jakby już nie żył. Nie wiedzieli tego jeszcze. Nie mieli pewności. Sigrun jeszcze wcześniej wierzyła, że żyje, że wiedziałaby, gdyby było inaczej. Więź pomiędzy bliźniętami była silna. Zawsze to czuła. Przynajmniej wcześniej. Teraz coraz częściej miała wrażenie, że jest całkiem sama, że już nie jest połówką jednego, zgniłego jabłka - a całością samą w sobie. Przerażała ją ta myśl i jednocześnie dawała dziwną satysfakcję.
Nie mogła powiedzieć, by na miejscu Christophera pojawił się ktoś inny, choć w jej życiu zdarzyło się coś podobnego - przed rokiem pojawiła się dziewczyna twierdząca, że jest córką ich ojca. Ich przyrodnią siostrą. Zniknęła jednak równie szybko jak się pojawiła, a Sigrun mimo usilnych starań nie mogła jej odnaleźć. Czasem wciąż o Sybilli myślała.
- Nie opowiadaj mi o tym, Tati. Słowa niewiele są warte. Gadać potrafiło już wielu i na tym tylko gadaniu się skończyło. Czyny, nie słowa, a uwierzę - wyrzekła stanowczym tonem, podnosząc dłoń w powstrzymującym geście, kiedy Rosjanka zapewniała o oddaniu ich wspólnej sprawie serca. Na wiarę w podobne deklaracje było jeszcze stanowczo zbyt wcześnie, poniekąd dlatego, że Dolohov jako sojuszniczka nie do końca jeszcze zdawała sobie sprawę z tego w jak głęboką ciemność brnie. Widać było jednak, że wiedzie ją tam ciekawość, głód wiedzy i może... czegoś więcej? To samo, co sprowadziło Ramseya na szczyt, bo inaczej nie można było tego nazwać. Znajdował się tak blisko Czarnegp Pana i władał tak potężną magią, że jego imię i nazwisko zapisze się na kartach historii magii. Gdyby to ona była na miejscu Tatiany, czułaby może zazdrość, lecz to uczucie potrafiło motywować do działania. Mając takiego brata nie mogła pozwolić, by pozostać w cieniu.
Skinęła głową, z zadowoleniem przyjmując wiadomość, że Dolohov trochę znała się na przełamywaniu zaklęć ochronnych. Dobrze. Była jeszcze bardzo młoda i nie oczekiwała od niej, że zacznie jej tu wymachiwać różdżką niczym doświadczony arcymag. Dawała jej możliwość, by doświadczenie to zaczęła nabywać - dlatego stała z boku, przyglądając się ruchom Tatiany, lecz nie nachalnie. W międzyczasie zdążyła jeszcze wypalić papierosa.
- Obawiam się, że na zduszenie jej w zarodku już jest nieco za późno - przyznała z niezadowoleniem. Mijały miesiące, a Zakon Feniksa wciąż dawał im się we znaki, Harold Longbottom zaś pozostawał nieuchwytny. - Co się jednak odwlecze, to nie uciecze. Uparci są, ale przy tym głupi. Wszyscy przekonają się jak kończy się wspieranie ich - powiedziała Sigrun, z wyraźną groźbą w głosie, czemu towarzyszył niebezpieczny błysk w oku.
Ruszyła przodem, otwierając drzwi odpowiednim zaklęciem, tak, by stało się to kompletnie niesłyszalnie. Przytknęła palec do ust, by dać Tatianie, aby zachowywała się cicho. Uczyniła kilka kroków do przodu pogrążonym w półmroku ciemnym korytarzem. Słyszała głosy w pomieszczeniu na jego końcu, najprawdopodobniej salonie, bo kuchnię zdążyły już minąć.
- Panie Roswell, jakże miło pana widzieć. Nasza wizyta musi być dla pana niespodzianką, chyba nie życzył sobie pan gości... - wyrzekła śmiało Sigrun, nagle wychylając się zza rogu i stając w łukowatym przejściu do salonu, gdzie ujrzała starszego czarodzieja i towarzyszącą mu kobietę w podobnym wieku, najpewniej jego żonę. Mężczyzna natychmiast poderwał różdżkę do góry, na jego twarzy malował się strach i zaskoczenie, zareagował jednak zbyt późno - Sigrun zdążyła rzucić Expelliarmus i wytrącić mu ją z ręki. Kobieta w ogóle nie była uzbrojona. Rzuciła się do ucieczki, próbując uniknąć pedzącego ku niej Esposas, lecz była zbyt wolna.
- Co sądzisz o niegościnności naszego przyjaciela, Tati? - spytała lekkim, pogodnym tonem wiedźma, wchodząc do salonu jak gdyby odwiedzała serdecznych przyjaciół.


She tastes like every

dark thought I've ever had
Sigrun Rookwood
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am

r u i n a t i o n
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
i n s a n e
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5310-sigrun-rookwood https://www.morsmordre.net/t5379-astrid#121534 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f100-harrogate-skala https://www.morsmordre.net/t5380-skrytka-bankowa-nr-1330#121543 https://www.morsmordre.net/t5381-sigrun-n-rookwood#121544
Re: Ulica Henryka Kapryśnego [odnośnik]22.01.21 14:33
Wieczne śniegi, wieczny strumień niekończącej się wódki, wieczny mróz, wieczne bogactwo, wieczna dzikość – wedle interpretacji; wizji Rusi było wiele, niemal tyle ile obcych, tyle ile Brytyjczyków – tych zafascynowanych i wyraźnie uprzedzonych – tyle ile opowieści zasłyszanych między kolejnymi rozmowami. Lubiła ich słuchać – zabawnie, ale naprawdę lubiła – gdy rozprawiali o absurdalnych opowiastkach, gdy prawili o Romanowach, o jajach faberge, niezliczonym złocie, niebotycznych mrozach i królewskich legendach; jedne powieści negowała, na inne żywiołowo przytakiwała głową.
Tyle kłamstw i tyle półprawd; zabawnie było tworzyć daleką rzeczywistość na nowo.
– Ta? W jakim sensie? – mruknęła, pozwalając jednej z brwi poszybować ku górze. Zabawne, że akurat w tych okolicznościach, w skwarze, zmęczeniu i misji przyświecającej ich krokom, zdecydowały się na tę dziwaczną rozmowę o rodzinnych zażyłościach.
Tatiana przywiązała się do Ramseya; przywiązywała coraz bardziej, kryjąc to nie tylko przed innymi, co samą sobą – zupełnie jak ćma lecącą do światła, choć z faktycznym światłem Mulciber miał niewiele wspólnego.
Rodzina bywała zgubna, nawet ta odległa i pozornie obca; zawsze upominała się o swoje.
Drobne skinienie głową było jedyną odpowiedź na słowa Rookwood; później Tatiana obserwowała – wyczuwała – jak zatęchłe domiszcze opuszcza jakaś dziwaczna aura, a zabezpieczające zaklęcie bez najlichszego szmeru odchodzi w niepamięć.
Kiedyś chciała nawet próbować zrozumieć te ich absurdalne czyny; Zakon Feniksa wciąż w zaparte popełniał coraz to głupsze kroki, coraz naiwniej wierzył w swoje – w tym wszystkim poza zwyczajną złością zaczęła odczuwać coś na skraju żalu i obrzydzenia; jak paskudnym trzeba było być, by pluć na własną rasę i spuściznę minionych pokoleń?
Może Brytyjczycy otwarcie szczali na rodzinę i tradycję.
Ruszyła w ślad za blondynką, ostrożnie stawiając kroki, choć wydawało jej się, że wszystko jest już tylko kwestią czasu – bardzo krótkiego – zanim coś takiego jak cisza i ostrożność rozpryśnie w powietrzu.
Widok dwójki starszych czarodziejów był... zdumiewający. Dolohov pierw zmarszczyła nieco brwi, nim nie uniosła – ledwo zauważalnie – kąciku ust w lisim uśmiechu, kiedy Sigrun krótkim machnięciem różdżką ukróciła zrywy rebeliantów.
– Jest mi zwyczajnie przykro, prawie boli mnie serce – nuta teatralności zatańczyła w ciężkim westchnięciu – ale to nie niegościnność mnie martwi, a głupota ludzka – paskudna i obrzydliwa, bo jak inaczej określić takie szczurze zachowanie? – z wyraźnym smutkiem w głosie przeniosła w końcu spojrzenie na rozbrojonego mężczyznę, zaraz potem cmokając wyraźnie – Wie pan, panie Roswell, jak ciężko żyje się bez języka? Nie wie pan? To panu powiem – choć z brakiem tego mięśnia nie miała nic wspólnego, dziwnym trafem było dane oglądać jej pozbawienie takowego; dawno temu, w dawnym miejscu, które teraz było tylko mglistym wspomnieniem – kurewsko ciężko, nawet jeść się nie da, a w pańskim wieku, to poza żarciem i leżeniem w fotelu, człowiek nie powinien mieć innych ambicji. No, tyle że tutaj zachciało bawić wam się w jakiś samozwańczych złoczyńców, zdrajców ojczyzny – kolejny wywód pełen udawanego zawodu, któremu towarzyszyło świśnięcie różdżką w powietrzu i wypowiedziane niemal od niechcenia Malesuritio – za dużo energii w tak podeszłym wieku. Wie pan co, pani zresztą też – zwróciła się w międzyczasie do kobiety, której oczy rozszerzały się niemalże z każdą kolejną upływającą sekundą – szczam na ten wasz kraj, ale nic mnie tak nie wkurwia, jak donosicielstwo. A skoro już wpadłyśmy na kawę, to może powie nam pan, skąd te piękne informacje w pana buzi, które tak świergotliwie wysyła pan w stronę robaczywych zdrajców krwi?



will the hunger ever stop?
can we simply starve this s i n?
Tatiana Dolohov
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8945-tatiana-dolohov#267430 https://www.morsmordre.net/t8948-ivan#267594 https://www.morsmordre.net/f312-smiertelny-nokturn-9 https://www.morsmordre.net/t9019-skrytka-bankowa-2104#271324 https://www.morsmordre.net/t8959-t-dolohov#267756
Re: Ulica Henryka Kapryśnego [odnośnik]01.02.21 18:15
Na pełnych ustach blondynki pojawił się uśmiech nieprzewrotny i tajemniczy, pozbawiony radości i smutku jednocześnie.
- To długa historia do opowiedzenia przy ognistej whisky. Ewentualnie wódce, jeśli wolisz - odpowiedziała, niby dość łagodnym (jak na samą siebie) tonem, lecz sugerującym, że to koniec rozmowy o rodzinie. Na dzień dzisiejszy.
Sigrun nie zamierzała rozwodzić się o zaginionej siostrze (co do której nie miała nawet stuprocentowej pewności, że łączą ich więzy krwi) na środku ulicy Henryka Kapryśnego. Temat drażliwy i wrażliwy zarazem. Nie zwykła dzielić się sekretami, zwierzać, opowiadać o sobie zbyt wiele. Nie wiadomo kto mógłby to usłyszeć i wykorzystać. Do Tatiany miała jednak ciut większe zaufanie - może za sprawą krwi, która w niej płynęła. Siostra Ramseya wydawała jej się dzięki temu bliższa. A może po prostu to jej osobowość sprawiała, że Rookwood czuła jakby znała ją o wiele dłużej, niż w rzeczywistości, pomimo kilkuletniej różnicy wieku?
Zaginiona rzekoma siostra i tak była kimś o kim mówić było Sigrun dużo łatwiej, niż  o bliźniaczym bracie, czy ojcu. Ich historia była tak zagmatwana, skomplikowana i trudna, że czyniła w głowie wiedźmy prawdziwy chaos myśli i emocji. Teraz głównie negatywnych, lecz mimo wszystko - wciąż czuła się ze swoją rodziną silnie związana. Za każdego z braci oddałaby wiele i walczyłaby za nich do ostatniej kropli krwi. Ufała im i wiedziała, że oni ufają jej. Poza tym jednym, którego zdaje się straciła - a kiedyś rękę dałaby sobie za niego uciąć, za to, że będzie przy niej do końca swoich dni.
Przed wejściem do kamienicy potrząsnęła głową, by odegnać od siebie myśli o nich. Musiała skupić się na Roswellu, Tatianie, na tym, co miały razem zrobić. Nie mogła sobie pozwolić na rozproszenie, niedostateczną koncentrację. Po takim czasie było Sigrun o wiele prościej. Uwagę szybko skupiła na sobie dwójka staruszków, a także... słowa Tatiany, których chyba się po niej nie spodziewała. Przynajmniej nie teraz.
Sigrun uśmiechnęła się drapieżnie, obracając cisową różdżkę w palcach.
- Też by mnie bolało, gdybym je miała - mruknęła cicho, rozbawiona, gdy Dolohov odczyniała swoje przedstawienie - robiące jednak wrażenie. - Szczur ma więcej godności, niż ktoś, kto pomaga szlamom, Tati - odpowiedziała jej już głośniej. Pełne obrzydzenia spojrzenie brązowych tęczówek zawiesiła n Roswellu.
- Ejże! - zawołała tak nagle, że pani Roswell aż podskoczyła. - Z tym szczaniem na nasz kraj to może się powstrzymaj, co? Kraj piękny, tylko niektórzy ludzie kurwy - stwierdziła, a ostatnie słowa wybrzmiały niemal sykliwie i jadowicie - jakby to nie była Sigrun, tylko żmija.
- Nie wiem o czym mówicie, wariatki! N-nikomu nic nie przekazywałem - zaczął się tłumaczyć czarodziej, świadom w jakiej sytuacji się znalazł; ze strachem spoglądał na swoją małżonkę.
- Bardzo brzydko jest kłamać - odparła blondynka.
- Przysięgam, zaklinam się na wszystko, nikomu nie pomagałem!
- Nazwisko Sommerson coś ci mówi? - spytała niewinnie, przechylając lekko głowę, jakby przyglądała się z ciekawością interesującemu okazowi magicznego stworzenia.
Roswell pobladł wyraźnie, na pomarszczone, naznaczone czasem czoło wstąpiły krople zimnego potu.
- On kłamie. Kłamie, żeby mnie pogrążyć. Błagam... - Roswell zabrzmiał już niemal rozpaczliwie,
- Tatiano, skoro już o tym mowa, wiesz jak pozbawić kogoś języka? Nie? Pozwól zatem, że zaprezentuję - oświadczyła Sigrun, nieznośnie powolnym gestem podnosząc różdżkę. Staruszka krzyknęła, pan Roswell cofnął się kilka kroków, wpadł na fotel i zachwiał się, po czym runął na ziemię. - Larynx depopulo - wycedziła z mocą Sigrun, a wiązka silnego czaru pomknęła w kierunku mężczyzny.
Zaledwie kilka chwil później mężczyzna zaczął się krztusić. Z kącików pobladłych ust popłynęły strużki krwi.
- Zajmiesz się panią Roswell? - spytała lekko, zwracając spojrzenie ku Dolohov.


She tastes like every

dark thought I've ever had
Sigrun Rookwood
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am

r u i n a t i o n
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
i n s a n e
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5310-sigrun-rookwood https://www.morsmordre.net/t5379-astrid#121534 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f100-harrogate-skala https://www.morsmordre.net/t5380-skrytka-bankowa-nr-1330#121543 https://www.morsmordre.net/t5381-sigrun-n-rookwood#121544
Re: Ulica Henryka Kapryśnego [odnośnik]01.02.21 18:54
Miały jeszcze całą wieczność – na rozmowy o parszywej rodzinie i przesadne milczenie, które mogło wyrazić więcej.
Nawet ona nie byłaby w stanie ot tak zacząć opowiadać o tym, co naprawdę wiązało ją z poszczególnymi członkami rodziny; o zgrozo, do pewnych przywar nie potrafiła przyznać się nawet przed samą sobą, co dopiero dzielić się czymś ze sfery uczuć z kimś obcym, bo mimo sympatii, jaką darzyła Rookwood, wciąż dzieliło je pole niedopowiedzenia.
Teraz jednak nie było to ważne; nie była ważna ani rodzina, ani ckliwe uczucia.
Nie w momencie, kiedy cierpki uśmieszek zatańczył na wargach; wykrzywił je w nieprzyjemny sposób, zmienił teatralny frasunek w coś przypominającego obłąkańczą radość. Trwała tylko krótką chwilę, bo zaraz potem Tatiana roześmiała się głośno.
– Wybacz, kotku. Wiesz, że ciężko mi się rozstać z moim nacjonalizmem – naznaczone wyraźnym rozbawieniem zgłoski zabrzmiały w przestrzeni, zupełnie jak gdyby żartowały sobie między sobą, nie w miejscu zajętym przez sparaliżowane ciała i naznaczone trwogą twarze – Co racja, to racja. Przykra sprawa – kolejne, ciężkie westchnięcie. Mogły dywagować nad obrzydliwymi uczynkami zdrajców krwi, szkalować niegodnych pojmowania magii, ale co by to dało? Pastwiłyby się jeszcze trochę – i choć uwielbiała to robić, bawić się, czasem niczym kot swoją mysią zdobyczą, tak skrzekliwe słowa mężczyzny prędko obróciły wesołość w irytację.
Nie szczędząc sobie wywrócenia oczami, skrzyżowała ręce na piersi, przez moment podpierając jedną ze ścian. Smętne spojrzenie sunęło między Rookwood a krzyczącym Roswellem, raz po raz zerkało także w kierunku dygoczącej kobiety, tak, jak gdyby upewniała się, czy ta nie zrobi za moment czegoś absurdalnie głupiego.
Nie przeszkadzała jej, pozwalając słowom płynąć, a oczom obserwować ten teatrzyk, ożywiła się dopiero kiedy jedno z pytań zawierało jej imię.
– Ta, tyle że noż...em, nożem. Jak przytrzymać, gdzie naciąć by nie wykrwawił się na amen, i co gorsza, nie zapaskudził dywanu. Dziwaczne, ile brzydkich słów potrafią zasłyszeć i zapamiętać uszy małej dziewczynki – och, faktycznie, lepiej. Bez brudzenia rąk. – jedyne słowa komentujące wrzaski; po chwili przekształciły się w ciężki do zrozumienia bełkot wymieszany z łoskotem upadającego o podłogę ciała. Przez ciemne brwi przemknął grymas, zupełnie jak gdyby coś ją obrzydziło, larwa, bądź mysz.
– Pewnie – rzucone lekko, jakby Sigrun spytała jej, czy wyprowadzi psa. Jasne spojrzenie skierowało się w stronę kobiety – wciąż zasiadającej w fotelu, dygoczącej, sparaliżowanej w ruchach, przerażonej.
Wyciągnęła w jej kierunku dłoń, zaraz potem zaciskając palce na wątłym ramieniu, zmuszając panią Roswell do powstania i skierowania kroków w kierunku kuchni.
– No, może zaparzy mi pani kawy? Poplotkujemy, jak to dziewczyny, hm? – słodki, cukierkowy, przelukrowany uśmiech; mrużąc oczy popchnęła ją w kierunku pomieszczenia, celując różdżką w plecy; kilka drobnych iskier, wiązek i później cichego skowytu akompaniowało pomrukowi zadowolenia z ust Dolohov.
Pani Roswell okazała się być o wiele ciekawszym towarzyszem rozmowy; między jednym a drugim błaganiem, cichym szlochem i trudnym do zinterpretowania bełkotem, Dolohov dowiedziała się, jak okropnym człowiekiem okazał się być jej drogi mąż. Smutne, w mniemaniu tej kobieciny wciąż był bohaterem.
Nie musiała zbytnio się wysilać, nawet oszczędziła jej uderzenia dłonią o blat; złota kobieta. Tylko kilka jęków zakłóciło względny spokój, ale na Merlina, Tatiana naprawdę nie mogła się powstrzymać od wzglęnie drobniutkich, czarnomagicznych zaklęć.

zt x2 :pwease:



will the hunger ever stop?
can we simply starve this s i n?
Tatiana Dolohov
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8945-tatiana-dolohov#267430 https://www.morsmordre.net/t8948-ivan#267594 https://www.morsmordre.net/f312-smiertelny-nokturn-9 https://www.morsmordre.net/t9019-skrytka-bankowa-2104#271324 https://www.morsmordre.net/t8959-t-dolohov#267756
Re: Ulica Henryka Kapryśnego [odnośnik]15.02.22 20:45
10.01

-Znów mam te myśli. - szeptał pan Runcorn, bardzo daleki kuzyn nieznany aż do zeszłego roku zatrudniający Vale'a w najściślejszej dyskrecji i po znajomości. Hector kiwał cierpliwie głową. Już od progu zmył z twarzy łagodny uśmiech, ten mężczyzna potrzebował oschłej surowości. Vale ubrał się w luźniejszą niż zwykle koszulę i mniej twarzową marynarkę, tak na wszelki wypadek. Pacjent był w wieku jego ojca, nie mógłby wzbudzić w nim żadnych głębszych emocji. Mało co i mało kto wzbudzało w Hectorze Vale emocje. Nawet po lokajach w Wenus, o złotych lokach i twarzach cherubinów, prześlizgiwał jedynie obojętnym spojrzeniem. Nigdy się na nich nie skusił i nigdy się nie skusi - miał reputację do utrzymania, nawet tam. Łatwiej było bić i dusić kobiety niż patrzeć na mężczyzn z choćby namiastką pożądania.
Powinien się cieszyć, wiedział o tym. Cieszyć, że nie jest taki, jak jego pacjent, że nie rozprasza go spojrzenie każdego przystojnego młodzieńca, że ma to pod kontrolą, zawsze pod kontrolą.
Ale przecież w głębi ducha wiedział, że są podobni. Że on po prostu lepiej to ukrywa.
-Nic nie pomaga. Żona o niczym nie wie, ale nasz nowy kucharz... zwolniłem go ostatnio, pod byle pretekstem. Trafił do nas świeżo po Hogwarcie, nie wie pan... nie wie pan doktor, jaki był... anielski. - możliwe, że Hector wiedział. Spuścił wzrok, by zanotować coś w kajecie.
-Najpierw łudziłem się, że po prostu dobrze gotuje, że to dlatego chcę być w jego towarzystwie. Jadłem dwie kolacje, przytyłem z dziesięć funtów.- westchnął ciężko Runcorn, pocierając twarz dłonią. -Naprawdę, myślałem że dzięki panu i terapii zostawiłem to za sobą, ale... - głos lekko mu się załamał. Niegdyś spotykali się z Hectorem regularnie, co miesiąc, potem coraz rzadziej. Dzisiaj wezwał go nagle, pilnie - i Vale już wiedział, że coś jest nie tak. Domyślał się, co. Tylko jedna sprawa wywoływała w pacjencie taki lęk i poczucie winy.
-...ale? - dopytał cicho Hector, posyłając Runcornowi przenikliwe spojrzenie. Widział drżące dłonie i głębokie rumieńce na policzkach, ale musieli przebrnąć przez ten... wstyd. Terapia nie pomagała na domysłach, pacjent musiał mu powiedzieć, co się stało. Przechodzili już przecież przez to, Runcorn da radę.
Mężczyzna wziął kilka głębszych oddechów, zacisnął mocno usta.
-Pomóc? - upewnił się Vale, powoli sięgając po różdżkę. O ile potrzeba nie była pilna, starał się nie uspokajać pacjentów bez ich zgody - uważał, że przeżywanie autentycznych, surowych, nieokiełznywanych magią emocji jest w terapii ważne. Runcorn oddychał zbyt szybko, by mówić swobodnie i prędko pokiwał głową.
-Paxo. - szepnął, celując w pacjenta. Oddech Runcorna uspokoił się, mężczyzna przymknął oczy i potarł dłońmi skronie.
-Lepiej? Może pan kontynuować? - jeśli trafili na kryzys, to muszą kontynuować - zanim pacjent zamknie się w sobie. Runcorn pokiwał głową i zaczął mówić powoli, drżącym głosem, zupełnie nieprzystającym do poważnego mężczyzny w średnim wieku:
-Moja żona chciała... uznała... że moglibyśmy spróbować postarać się o trzecie dziecko. J...jej koleżanka zaszła w ciążę, i...po co ja poślubiłem młodszą żonę, panie doktorze? - fuknął, przecierając czoło dłonią.
-Urodziła panu dwójkę zdrowych dzieci. - przypomniał mu pragmatycznie Hector, a Runcorn wysili się na blady uśmiech i pokiwał głową.
-Było... ciężej. - wyznał ze wstydem, choć rozmawiali już o problemie tymczasowej impotencji. -Ale potem pomyślałem nagle o kolacji i o nim i od razu... no... - Runcorn ukrył twarz w dłoniach, a Hector opuścił rzęsy i mocniej zacisnął dłoń na piórze. Kajet był dobrą ucieczką. Pacjent na niego nie patrzył, ale Vale i tak pilnował mimiki twarzy. Rozczarowana Beatrice, próby - desperackie, odważne, ryzykowne - wymyślenia czegokolwiek, by ją zadowolić. Bał się myśleć o prawdziwych mężczyznach, ale widywał w Brytyjskim Muzeum greckie rzeźby, a to wystarczyło. Achilles i Patroklus, biodra przy biodrach, splecione nogi, Deimos powstał gdzieś pomiędzy wspominaniem wersów Iliady, wciąż nie była zadowolona, ale spełnił małżeński obowiązek, to wystarczyło. Gdy okazało się, że Deimos to chłopiec, zalała go fala ulgi. Pierwszą zdradę żony przyjął ze wściekłością, ale potem zrozumiał, że mają już męskiego dziedzica i że naprawdę nigdy więcej nie musi odwiedzać jej sypialni.
Pan Runcorn nie miał tego luksusu i potrzebował trzeciego potomka. Co miał mu doradzić Hector? Zaciśnij zęby i myśl o swoim kucharzu? Nie, nie mógł. To nieprzyzwoite, nawet ekstrawaganckie metody psychoterapii tego nie usprawiedliwią. Jako podobnie chory człowiek mógł mu współczuć. Na dnie serca wiedzieć, że nie istnieje żaden lek, żadne cudowne remedium. Próbował przecież, od dawna, od lat. Każdego sposobu. Nic nie wydawało się wykorzenić tego zboczenia całkowicie, antyczne rzeźby i Iliada wciąż budziły w nim takie same emocje, jak w Runcornie jego kucharz, a wcześniej tamten stażysta. Czasem Hector zastanawiał się nad etycznością tej terapii, nad tym, że nigdy nie pomoże w pełni temu pacjentowi i że wiedział o tym z własnego doświadczenia. Potem przypominał sobie, że leczył wielu nieuleczalnie chorych, choć na inne sposoby. Że łagodzenie symptomów było potrzebne i pożyteczne.
-Rozumiem. - westchnął. Nawet pan nie wie, jak dobrze. -I co dalej?
-Zwolniłem go następnego dnia. N.. nie wiedział, on nigdy nie wiedział, że ja. Był taki niewinny. Naiwny. Niepocieszony. Pytał, czy kolacje przestały mi smakować. Nie wiem, co teraz z jego karierą, jak szybko znajdzie pracę, napisałem mu dobre referencje... - mamrotał Runcorn, a Hector kiwał cierpliwie głową.
-Pomógł mu pan, tak jak umarł. Czasem... trzeba się odcinać od szkodliwych osób. Nawet jeśli nie zawiniły... świadomie. - podsumował, choć w gardle czuł gorycz. -Co z kwestią dziecka, czy pana żona jest już zadowolona?
-Nie wiem, dowiemy się za jakiś czas... Muszę jeszcze trochę odwiedzać ją w sypialni... - westchnął Runcorn, niezbyt zachwycony tą perspektywą.
-Przepiszę eliksir słodkiego snu na noce, które spędza pan samotnie. Proszę go zażyć, gdyby wieczorami wracały... szkodliwe myśli i wspomnienia. - obwieścił Hector i wyrwał kartkę z kajetu, aby zanotować dawkowanie. Runcorn używał eliksir regularnie, znał dobrą dawkę na pamięć, ale Vale i tak był służbistą. -Proszę go nie zażywać przed nocami z żoną, tak jak radziłem gdy pracowaliśmy nad tym problemem rok temu. Wtedy spowoduje ospałość i pogorszy sytuację. Na te okazje przepiszę wywar wzmacniający, ale proszę go nie nadużywać. Wreszcie, widzę, że jest pan roztrzęsiony. Od dawna nie był pan w takim stanie - proponuję powrócić do regularnego zażywania mieszanki antydepresyjnej, przez miesiąc. Potem się spotkamy i ocenimy postępy. - doradził, zapisując gorliwie zalecenia i od czasu do czasu podnosząc niewzruszony wzrok na pacjenta. Monolog wydawał się uspokoić Runcorna. Pociągnął nosem, aż nagle utkwił w Hectorze natarczywe spojrzenie. To coś nowego, wcześniej uciekał wzrokiem.
-Doktorze, czy... pan mną gardzi? - wydusił, a Vale przez sekundę wyglądał na zbitego z tropu. Jeśli panem, to i sobą. Opanował nieprofesjonalną myśl i przywołał na usta wyćwiczony, uspokajający, łagodny uśmiech.
-W każdej terapii są wzloty i upadki. Sztuka to się pod nich podnieść. Wierzę, że odzyska pan kontrolę nad swoimi... fantazjami i nie, nie gardzę panem. Jest pan po prostu chory - a ja jestem uzdrowicielem. - przypomniał. Od razu poczuł się jakoś gorzej, ale dzięki temu Runcorn poczuł się lepiej. Pacjent z wdzięcznością uściskał mu rękę, Hector standardowo zapewnił o pełnej dyskrecji, problem był wszak naprawdę poważny. Wymagający Munga, gdyby Runcorn robił coś więcej niż fantazje, ale nie można karać nikogo za myśli, prawda?
Hector miał iść do Wenus, ale po wizycie nogi same poniosły go do Muzeum Brytyjskiego. Chciał zobaczyć swoją ulubioną rzeźbę, chociaż raz.
Potem wrócił do domu, zamknął się w sypialni, wziął głęboki oddech.
Przywołał przed oczy tamtą rzeźbę.
-Commotio. - szepnął, celując we własne zdrowe udo, bo choć nie mógłby karać za fantazje Runcorna, to siebie - już tak. Może i nigdy się nie wyleczy, ale musiał sobie radzić, jak mógł.
Czasami czytał przed snem Iliadę, ale nie dzisiaj, nie dzisiaj.
Zasnął obolały, ale spokojny - wiedząc, że aż do przyszłego miesiąca nie będzie musiał konfrontować się z Runcornem i widzieć w nim własnego, pokracznego odbicia.


~1250
/zt


We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.

Hector Vale
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight

OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t10855-hector-vale https://www.morsmordre.net/t10885-achilles#331700 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f389-walia-wybrzeze-rhyl-rhyl-coast-road-8 https://www.morsmordre.net/t10887-skrytka-bankowa-nr-2379#331777 https://www.morsmordre.net/t10886-hector-vale

Strona 12 z 12 Previous  1, 2, 3 ... 10, 11, 12

Ulica Henryka Kapryśnego
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach