Wydarzenia


Ekipa forum
Panoptikon Azkabanu
AutorWiadomość
Panoptikon Azkabanu [odnośnik]14.03.19 18:35

Panoptikon Azkabanu

Panoptikon jest głównym placem więziennym; przez jego wnętrze jak duchy przepływają dementorowie, których obecność jeszcze mocniej ochładza tempteraturę, doprowadzając niekiedy do -20 stopni. Raz za czas słychać szepty mieszkających w podziemiach istot, których nazw nikt nie wspomina głośno. Główny plac otoczony jest zewsząd celami zwróconymi ku niemu przodem, podczas gdy sam przysłonięty jest zaczarowaną barierą typu salvo hexio, która sprawia, że istoty znajdujące się na placu - dementorzy, aurorzy - nie są dla więźniów widoczni, póki nie zbliżą się do krat. Więźniowie wyczuwają jedynie ich obecność: mroźną, przygaszającą i przerażającą obecność snujących się dementorów.
W celach znajdują się najbardziej niebezpieczni więźniowie, szaleni czarnoksiężnicy, zwyrodnialcy, ludzkie bestie. Do dyspozycji mają wyłącznie łańcuchy, którymi przykuci są do ścian, oraz dziurawe koce, którymi mogą się opatulić, by nie zginąć z zimna. Warunki są zbyt niedogodne nawet dla szczurów, wewnątrz cel nie ma pasożytów. Skroplone oddechy więźniów niekiedy zamieniają się w lód pokrywający fragmenty podłóg i ścian.
Stałe patrole są zbędne. Kiedy więzień ginie, dementorzy stukają w zewnętrzne wejście do tego miejsca, zawiadamiając aurorów, którzy schodzą po ciało.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Panoptikon Azkabanu Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Panoptikon Azkabanu [odnośnik]03.10.20 0:55
20-23 sierpnia

Więzienny powóz, w którym znalazła się Tonks wylądował przed Tower od London. Podróż była szybka, zlecono najkrótszą drogę i choć wszystko działo się błyskawicznie, wszyscy byli dobrze przygotowani na przyjęcie więźnia. Wyszarpano ją z powozu gwałtownie. Nikt nie zastanawiał się nad jej wygodą i bezpieczeństwem, traktując ją jak więźnia najgorszego sortu. Kiedy więc potknęła się o spętane kajdanami nogi, pozwolono jej upaść, głową uderzając o bruk. Rozbite czoło pulsowało tępym bólem, a burgundowa ciecz spłynęła po skroni i lewym oku. Szarpnięciem postawiono ją do pionu — wokół panowała atmosfera radości, strażnicy rozmawiali między sobą, a w ich głosach było słychać rozbawienie. Szydzili z niej, drwili. Zarzekali się też, czego to jej nie uczynią, kiedy znajdzie się w celi.
Ciosy sypały się znikąd. Najpierw w głowę, później w jeden bok, w plecy, a gdy upadła nie mogąc utrzymać się na nogach znów w brzuch. Jej drobne ciało niemalże podskakiwało przy każdym silnym wymierzonym w nią ciosie. Śmiech strażników roznosił się echem dookoła, a ona w końcu straciła przytomność.

Kiedy ją odzyskała, jej ręce, wciąż spętane były skierowane ku górze i dopiero po chwili zrozumiała, że ból jaki czuje w pierwszej kolejności to ból spowodowany ciężarem jej ciała i grawitacją. Opaskę jej zdjęto, zdjęto również zaklęcie uciszające, ale poranione dziąsła, język i podniebienie piekły tak mocno, że nie miała ochoty na szczególne konwersacje. Przynajmniej w pierwszej chwili. Mogąc otworzyć oczy miała szanse ujrzeć przedziwne miejsce. Wokół niej było ciemno, lecz nie dość, by nie dostrzegła szeregów kolumn, które rozchodziły się od placu, na którym stała. I była tam całkiem sama. To dało jej chwilę wytchnienia. Było jednak bardzo zimno, a każdy jej oddech wywoływał parę z ust. Wiedziała, że w pobliżu są dementorzy, czuła ich dość dobrze. Również gęsia skórka na całym ciele podpowiadała jej, że krążyli gdzieś w pobliżu — zaskakująco, nie zbliżając się do niej. Żadnego też nie widziała. Ciemność gęstniała z każdym kolejnym metrem od niej. Justine, choć nie była świadoma swojego wejścia tutaj doskonale zdawała sobie sprawę z tego, gdzie mogła się znajdować. Spotkanie z Haroldem Longbottomem i Edith Bones na wzgórzu dawało jej jasny pogląd na to, jak wyglądał nowy Azkaban. I wiedziała, czego się spodziewać.

Długo była całkiem sama. Minuty zmieniały się w godziny, a ona marzła, przywieszona łańcuchem do sklepienia, którego nie była w stanie dojrzeć. Zmęczenie zaczynało dawać się we znaki, choć próbowała pozostać przytomna, oczy zamykały się same, ale nie potrafiła usnąć, czując ból i dyskomfort w tej pozycji. Drała. Z zimna i z wycieńczenia. Była też zbyt słaba, obolała, sponiewierana. Krew zaschła jej już na twarzy, ale ból, choć tępy, czuła w każdej komórce swojego ciała. Jej krzyki nie niosły żadnej odpowiedzi, ale z czasem w ciszy zaczęła dobrze słyszeć ciche szepty więźniów i dźwięki istot, o których wolałaby nie myśleć. Cały czas towarzyszyła jej ta sama ciemność, cisza, i dotkliwe zimno.

Nie wiedziała ile czasu minęło, gdy ciche szepty podziemnego więzienia wezbrały się, zmieniając w nawoływania, aż w końcu zrozumiała wykrzykiwane słowa. To były obelgi, ale nie widziała kto i do kogo je kierował. Głosów było wiele, słyszała szczęk łańcuchów, ale też krzyk rozpaczy i błagania. W końcu, prosto ku niej kroczył mężczyzna. Trzech mężczyzn, jeden z nich, najwyższy i jednocześnie najstarszy, prowadził. Zatrzymał się kilka jardów od Tonks, ale nie wyglądał na takiego, który zrobiłby to z obawy przed jej ewentualnym, desperackim zamachem. Splecione ręce z tyłu podkreślały tylko jego arogancję i pewność siebie.
— Justine Tonks. Czekaliśmy tu na ciebie od jakiegoś czasu, przygotowaliśmy ci całkiem przyjemny pokój. Wybacz, że nie zostałaś od razu zakwaterowana, ale nasze skrzaty wciąż go sprzątają. Zapach fekaliów może uprzykrzać życie, ale zapewniam cię, że przy panującej tu temperaturze nie jest nieznośny. Zwłoki też nie rozkładają się zbyt szybko. Nazywam się Edward Murphy i jestem naczelnikiem Tower of London.— Skłonił się krótko i zbyt niechlujnie, by było to nawet wyrazem wymuszonej grzeczności. — Nim odprowadzimy cię do pokoju, zechcesz wyjaśnić, co właściwie próbowałaś zrobić na Connaught Square? Ludzie byli przerażeni. Były tam także dzieci. Wydaje się jednak, że nieszczególnie cię to obchodzi, prawda? Zechcesz teraz złożyć zeznania, czy może… odmawiasz?— w jego głosie zabrzmiało coś na kształt nadziei.


| Na odpis maz 48h.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Panoptikon Azkabanu Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Panoptikon Azkabanu [odnośnik]04.10.20 4:18
Nie zdziwiło jej, kiedy to czego się podjęła zawiodło. Nie miała dzisiaj wybitnie szczęścia. Właściwie, to rzadko kiedy zdawało się wędrować przy jej boku. Nie posiadała też dostatecznej siły, żeby wyrwać się z uścisku Goyle. Miała jednak nadzieję, że jego najcenniejszy skarb jeszcze przez kilka dni będzie jej przypominał o niej. Nie ustępowała jednak w próbach oswobodzenia się, cały czas próbując się wyrwać na daremno, kiedy wyprowadzał ją z placu. Nie przestała, kiedy wokół pojawiła się trójka mężczyzn. Jasne spojrzenie zawisło na przypince mężczyzny. A krótkie słowa nie sprawiały, że spodziewała się czegoś lepszego. Czy w rękach rycerzy, czy jego… którzy byli gorsi, miało się dopiero okazać. Zaciskała poranione usta, nie wydając z siebie nawet dźwięku, nadal próbując się wyrwać. A potem, zaraz po tym, jak oberwała silencio, świat spowiła ciemna za sprawą opaski. Ból przyszedł nagle, zwalając ją prawie z nóg. Zduszony okrzyk wyszedł z jej ust, ale przez zaklęcie nie potoczył się żaden dźwięk.Cios przyniósł słabość i ból, który rozlał się po ciele. Zawisła na podtrzymujących ją rękach, zdając sobie sprawę zniszczeń, jakich dokonał. Słuchała uważnie tego, co mówili, choć skupienie nie było łatwe.
A więc Tower.
Musieli lecieć, takie przynajmniej odnosiła wrażenie. Kiedy ruch ustał poczuła szarpnięcie. Nogi zaplątały się i poleciała, uderzając czołem o bruk. Jęknęła bezgłośnie, czując ciepłą krew na twarzy. Zaciskała usta, nie odzywając się. Spoglądając jedynie na twarze, gdy kierowane do niej słowa. Nie pierwszy raz jej grożono, nie pierwszy raz z niej szydzono. Ale tego co działo się później… powinna się spodziewać. Nie miała pojęcia, ilu dokładnie ich było i jak wiele razy jej ciało przyjęło ciosy. Ból wydzierał z ust jęknięcie, ale próbowała z całych sił, najmocniej jak jak mogła je pohamować. Choć z każdą chwilą która mijała, czuła się coraz słabsza. Z każdą chwilą każdy cios był coraz dotkliwszy. Boleśniejszy. Czuła łzy nachodzące do oczu, możliwie, że już od jakiegoś czasu płakała z bólu. Nadal jednak milczała. Omdlenie przyniosło ulgę, zabrało od cierpienia choć na kilka chwil.

Trudno było powiedzieć, jak wiele czasu była nieprzytomna. To miejsce nie posiadało zegara. Powieki były ciężkie, a otworzenie ich zajęło jej zdecydowanie zbyt długo. Jedna ze stron piekła, chyba napuchła, wcale nie ułatwiając uniesienia powiek i otworzenia oczu. Oddychała ciężko, boleśnie, przez nosa, bo poranione usta piekły niemiłosiernie. Trochę jej zajęło, nim otępiony umysł pojął, że zawieszona za ręce, działa na nim całym ciężarem ciała. Głowa nadal pozostawała opuszczona, podniesienie jej, było okrutnie ciężkie. Próbowała i próbowała, aż w końcu udało jej się ja dźwignąć do góry i oprzeć o ręce. Nie posiadała sił, potrzebnych do jej utrzymania w górze samej. Błękitne tęczówki rozwarły się, lustrując miejsce, przesuwając po nim wzrok. Było zimno, zbyt nienaturalnie zimno, to zwiastować mogło tylko jedno. Próbowała wysilić ciało i podeprzeć się jakoś nogami, chociaż palcami, żeby odciążyć ręce. Oddychając ciężko, rozglądała się dalej, a ciepłe powietrze wpadające z jej ust ujawniało się w postaci mgiełki. Nowy Azkaban. Tylko to przychodziło jej do głowy. Nic więcej.
Rozglądała się, szukając słabych punktów, sprawdzając dokładność zapięcia ale jego końca nie widziała. Wszystko, co mogło okazać się konieczne. Ale nie znalazła nic, co mogłoby jej pomóc. Po niecałej godzinie się poddała. Musiała oszczędzać siły. Tak nic wskórać nie była w stanie. Oddychała powoli, przez nos, czując każdą komórkę okaleczonego ciała. Z trudem unosiła je ku górze i w końcu się poddała. Nie podnosiła ich ponownie, skupiając się na własnej głowie, próbując sobie przypomnieć ćwiczenia oklumencji. Przyjąć ból, złagodzić go, nie napędzać swojej własnej głowy. Drżała, zimno było ledwie do wytrzymania. A wiedziała, że zacznie doskwierać jej bardziej. Nadal milczała. Tutaj nie mogła znaleźć pomocy, ani nikogo do niej namówić, przynajmniej nie na razie. Milcząco wsłuchiwała się w otoczenie, w głosy i odgłosy, których… nie była pewna, czy słyszeć w ogóle chciała.
Nie żałowała. Winna była tylko swojej własnej nieskuteczności.
Zrozumiała, że coś się dzieje, kiedy głosy podniosły się. Chociaż trudno było określić ile czasu minęło. Z trudem ponownie uniosła głowę ku górze, opierając o ją ręce. Unoszącą ciążące powieki, przesuwając spojrzeniem po mężczyznach, ogniskując niebieskie tęczówki na tym, który kroczył jako pierwszy.
- Hej, Eddie. - wycharczała, po raz pierwszy od długiego czasu otwierając usta. Mówiła z wysiłkiem a każda zgłoska przynosiła ból, krzywiąc jej usta jednocześnie. - Troll za obsługę. - mruknęła na rewelacje, które jej przedstawił, próbując utrzymywać powieki w górze. Kiedy mężczyzna odezwał się ponownie, mierzyła go błękitnymi tęczówkami długo. Westchnęła przeciągając chwilę. - Bo to ma jakieś znaczenie co powiem?  - spytała charcząc nieprzyjemnie. Widocznie zaciekawiona. Jej głos zdawał się jakby nie należeć do niej. Szczerze wątpiła, by jakiekolwiek składanie zeznań, miało cokolwiek zmienić. Przeciągała chwilę, sprawdzając i badając. I tak nie miała jak się stąd ruszyć.



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Panoptikon Azkabanu 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Panoptikon Azkabanu [odnośnik]04.10.20 23:07
Wokół szumy nie cichły. Nawoływano. Wśród ochrypłych głosów niosły się plugawe przekleństwa. Szczękały łańcuchy. Ktoś zawył. Po chwili nastąpił lament, a potem cisza. Coś bezwładnie osunęło się na ziemię. Zrobiło się zimno, potwornie zimno. Justine czuła, jak zaczynają dopadać ją najgorsze myśli, obawy, strach. Jakby coś niepostrzeżenie zakradało się z tyłu i delikatnie, po plecach, po łopatce i karku pełzło wprost do ucha, by dostać jej się do głowy i splądrować jej myśli; zmienić wspomnienia w najgorsze koszmary. Przeszła niegdyś próbę — wiedziała, że to obecność dementorów wpływała na nią tak paraliżująco, a że była słaba i wycieńczona, trudno było jej odpędzać widma sunących korytarzem niewidzialnych demonów. Jej wewnętrza siła, determinacja i odporność były tym, co wciąż trzymało ją przy życiu i zachowywało zdrowe zmysły; ale jednocześnie tą walką była zmęczona, a coś podpowiadało jej, że to był dopiero początek.
Naczelnik Tower of London był człowiekiem o posępnej, surowej twarzy, która wydawała się być pozbawiona emocji. Była monotonna, bez wyrazu, szara i kompletnie nijaka. Jednak jego oczy wpatrywały się w Tonks uparcie w sposób, który wywoływał niechęć i obrzydzenie. Westchnął głośno i rozejrzał się dookoła, jakby prócz szeregu kolumn rozchodzących się od placu w różne strony, dookoła znajdowały się trybuny, a na nich zgromadzeni widzowie jakiegoś szczególnego przedstawienia.
— Niezmiernie żałuję, że nie będzie ci dane przekazać dalej tak krzywdzącej opinii — odparł, powracając do niej spojrzeniem. Zamilkł na chwilę, uniósł brwi, co jedynie podkreśliło, jak bardzo było mu w tej chwili wszystko jedno, po czym odwrócił się do jednego ze strażników. — Przynieś zatrzymanej trochę wody, z pewnością jest spragniona. — I rzeczywiście była. I byłaby też potwornie głodna, ale mocno pobita czuła tylko ból, nic poza tym. Jeden ze strażników odszedł, znikając w ciemności, gdzieś tam, skąd przyszli we trzech i przez pewną chwilę go nie było.— Oczywiście. Czeka cię sprawiedliwy proces. Wizengamot już nie może się doczekać, aż przed nim zasiądziesz. — Zwrócił się znów do czarownicy, robiąc krok w jej kierunku. — Może zacznijmy naszą rozmowę od wyjaśnienia, w jaki sposób dostałaś się na plac niezauważona. Jesteś mała, ale śmię wątpić, że nikt cię nie rozpoznał. Pytam z ciekawości, to nie ma żadnego związku z procesem.— Przechylił głowę, a lekki zainteresowanie odbijało się w jego ciemnych oczach.
Czarodziej powrócił z misji, a za nim unosiły się w powietrzu cztery wiadra wody, które rozstawiły się w czterech różnych miejscach, dookoła Tonks. On sam wrócił na swoje miejsce i tak jak ten drugi, patrzył na czarownicę z pogardą.
— Rozbierzcie ją — powiedział nagle naczelnik i wycofał się, robiąc im więcej miejsca. Justine miała nogi skute magicznymi kajdanami, stopami dotykała ziemi. Dwóch funkcjonariuszy podeszło do niej z dwóch stron i wykonując rozkaz przełożonego, z cynicznymi uśmiechami, zaczęli rozrywać materiały, które na sobie miała. Wtedy też fiolka z płynnym szczęściem wypadła jej z kieszeni i potłukła się na podłodze tuż przed nią. Materiały rwały się z łatwością, a tam, gdzie nie poradzili sobie siłą, wspomagali się różdżką. Kolejne fragmenty ubioru lądowały na ziemi. Zerwali z niej nie tylko wierzchnie ubranie, ale także wszystko, co miała pod nim, nawet bieliznę. Dotykali ją przy tym w sposób, jaki nie przystoi mężczyznom. Nie hamowali się przed niczym, nawet nie udając, że palce zsuwały się gdzieś przypadkiem. Jedynie naszyjnik został, z czarną perlą, broszą i kryształem. Nie odsunęli się, kiedy woda z jednego wiadra chlusnęła prosto w nią, spływając po jej nagim ciele od góry, aż po koniuszki palców stóp. Wtedy też poczuła, jak naprawdę zimno było w tym miejscu. Skurczyła się. Jej ciało się kurczyło. Ciało pokryte ranami, sińcami i starymi, dawno zagojonymi już bliznami. Ciało pokryte czerwonymi palmami od uderzeń i świeżych, nachalnych dotyków funkcjonariuszy patrolu egzekucyjnego. Gęsia skórka pokryła całe jej ciało.
— Gdzie w tej chwili przebywają członkowie Zakonu Feniksa? Gdzie ukrywa się harold Longbottom?— spytał w końcu naczelnik.


| Na odpis masz 48h. Z twojego ekwipunku zostają odpisane oba eliksiry, które posiadałaś na placu.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Panoptikon Azkabanu Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Panoptikon Azkabanu [odnośnik]05.10.20 3:54
Było ponuro. Ciemno, ponuro i zimno. Zdawała sobie sprawę z obecności dementorów. Ich oddziaływanie było silne, nawet, kiedy nie znajdowała się w pobliżu. Drżała, z zimna, ze strachu, sama już nie wiedziała. Miała wrażenie, że czuła na sobie spojrzenia ślepi ukrytych w mroku, mimo, że ich nie widziała. Przymykała powieki, próbując się skupić, wyciszyć, odepchnąć od siebie nachodzące, negatywne myśli. Nie było to łatwe, kiedy każdy oddech przychodzi z bólem klatki. Widziała śmierć, mnóstwo śmierci, za którą była odpowiedzialna. I krew, mnóstwo krwi, toczącej się w obrazach pod zamkniętymi powiekami. A ona nie była w stanie nic zrobić. Zmęczenie oplatało ją niczym dobry przyjaciel ramionami, szepcząc łagodnie, że może mu się poddać. Że powinna. Pokręciła głową do samej siebie.
- Nie. - wymruczała do swoich myśli, jeszcze kiedy była sama. Nie, nie podda się. Nie może. Zęby zaczynały jej uderzać o siebie. Musiała znaleźć oparcie, siłę, skupić się na czymś, żeby nie oszaleć całkiem. Choć na chwilę miały jej w tym pomóc kroki. Chociaż przechodzący po kręgosłupie dreszcz zapowiadał, że nie czeka ją nic dobrego.
Nie odpowiedziała, nie wdawała się w pyskówkę. Nie mogła mu uwierzyć. Nie mogła z nim się zgodzić. Tak samo, jak nie mogła zdradzić się z tym, że na placu był ktoś jeszcze. Zacisnęła wargi krzyżując spojrzenie z mężczyzną przed nią. Milcząco odprowadziła wzrokiem mężczyznę, któremu wydał polecenie. Beznamiętnie patrzyła jak znika, wątpiąc, że cokolwiek tutaj otrzyma, poza kolejną dawką bólu.
- Sprawiedliwy. - wycharczała oblekając głos w kpinę. Nowy rząd nie znał pojęcia sprawiedliwości. Nie widział go na oczy. Dla nich, sprawiedliwość była płynna, możliwa do naginania według ich woli i potrzeb. Działo się jeszcze gorzej, niż za Grindelwalda, kiedy zabrano im różdżki i wywieziono na podstawie dekretu, który nie istniał. Teraz, jedyne co nieśli, to strach. Patrzyła jak mężczyzna zbliża się o krok. Jej wzrok wyrażał złość, ale gdzieś dalej, na dnie majaczyła obawa. Obawa o to, że nie wiedziała, co tak naprawdę ją czeka. Patrzyła na niego, wdychając i wydychając ból. Czując każdy skrawek ciała. Wszystkie ciosy, które otrzymała. Uniosła usta w czymś na rodzaj pięknego uśmiechu, choć ten takim nie mógł być. Nie, kiedy na jej twarzy nadal tkwiła zaschnięta krew, a kilka miejsc zajmowały sińce. Z trudem dźwignęła głowę, żeby wychylić się nią bardziej w stronę naczelnika
- Mieliście tak dziurawą ochronę, że nawet dziecko dało by radę. - zaczęła. Każde słowo przynosiło jej ból. Poraniona krtań czasem odmawiała posłuszeństwa gubiąc zgłoski.  Jej wzrok przeniósł się na powracającego mężczyznę.
Polecenie mężczyzny sprawiło, że rozwarła oczy w zdumieniu, mimowolnie próbując się cofnąć. Ale nie miała jak uciec, ani dokąd. Szlag. Jeśli nie zabrali Felixa wcześniej, właśnie teraz mieli to zrobić. Szarpała się, próbowała złapać kawałek ręki zębami, jeśli jakaś znalazła się bliżej. Nie prosiła i nie błagała, ale jej usta co jakiś czas wypowiadały ciche “nie” którego moc wzrastała wraz z dłońmi, które znajdowały się na jej ciele. Które sprawiały, że robiło jej się nie dobrze, a oczy szkliły się w upokorzeniu, którego doznawała. I bólu, bo ten wraz z szarpnięciami potęgował tylko to, co i tak już czuła ledwie sobie radząc. Tak wielkiego i tak trudnego do opisania słowami, że sama nie potrafiła nadążyć nad gonitwą myśli. Nie umiała od tego uciec, zamknąć się, oddalić. Musiała tu być, bo nie miała jak wyjść. W końcu szarpnęła się ostatni raz, zakaszlała, kiedy woda spłynęła na nią. Zakrztusiła się. Momentalnie poczuła, jak cholernie zimno jest wokół. Pozbawiona niewielkiej, cienkiej obrony, specjalnie zmoczona zaczynała drżeć jeszcze bardziej. Poruszyła się, niewyraźnie, odrobinę, próbując sprawdzić, czy może jakoś się zakryć, ale nie mogła. Nadal czuła na sobie bezczelne łapska funkcjonariuszy. Kręciło jej się w głowie. Było niedobrze, naprawdę niedobrze. Nigdy wcześniej, nie doznała czegoś takiego. Jej głowa opadała bezwładnie, łzy skapywały z zamkniętych powiek. Brała drżące oddechy w pierś próbując się uspokoić. Nie złamią jej, nie mogła na to pozwolić. Tylko zachować jaźń był cholernie trudne. Nie miała już nic, nie miała wolności, odarli ją nawet z godności. Kiedy kolejne z pytań wypadały z jego ust drgnęła. Najpierw unosząc głowę, żeby na niego spojrzeć, widok rozmazywał się. Z wycieńczenia. Absurdalne dość. Pomyślała odrzucając głowę do tyłu, opierając ją o ręce. Absurdalne pytania. Gdzie w tej chwili byli. W tej chwili, chwili która właśnie była mogli być wszędzie nigdzie. Zaczęła się śmiać. Niekontrolowanie, z jej oczu ciekły łzy, a z ust wydobywał się chropowaty odgłos. Oszalała. Musiała. Oszalała na pewno.
-Kto wie, Edward! - wycharczała. - Kto wie?! KTO WIE?! - krzyknęła raz jeszcze pomiędzy łzami i śmiechem, rozstrojona emocjonalnie na każdą stronę. Tylko zimno było jedno, zimno i ból. Dokuczliwe, okrutne, nieprzejednane.



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Panoptikon Azkabanu 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Panoptikon Azkabanu [odnośnik]06.10.20 13:28
Naczelnik jej nie odpowiedział na zarzut dotyczący dziurawej ochrony, wciąż tylko patrząc na nią bez wyrazu. W jego oczach jednak mogła dostrzec zadowolenie z tego, jak przebiegało to spotkanie. Może właśnie na to liczył? Na jej opór? Tego nie mogła być pewna. Przyglądał jej się tak samo, kiedy rozbierali ją strażnicy. Do naga. Nic sobie nie robiąc z jej wrażliwości, kobiecości, podstawowych praw. Dotykali ją, zrywali z niej szaty, ale trudno było doszukiwać się taniej rozrywki. Czerpali z tego satysfakcję, niemałą, ale nie wyglądali, jakby mieli pod nieobecność naczelnika wykorzystać okazję i gwałcić ją nocami, gdy pozostawała bez nadzoru. Tego nie mogła być jednak pewna, jak tego, co zamierzali z nią zrobić. Woda spływała po niej, rozmazując zaschniętą krew na brodzie. Jej ciało było mokre, ociekało wodą. Zmarznięte. Pod nią zebrała się już kałuża. Strażnicy, którzy rykoszetem zmokli, jednym machnięciem każdej różdżki osuszyli swe ubrania. Mogli to samo zrobić z nią, ale nie zrobili. Zamiast tego, kiedy zaczynała już wysychać, drugie wiadro chlusnęło znów. Jeden jedyny plus był taki, że zwilżone usta zdołały nabrać nieco wody, a spierzchnięte gardło potrzebowało jej w każdej, nawet najmniejszej ilości.
— Odbiorę to jako: nie wiem — odpowiedział naczelnik, unosząc jedną ze szpakowatych, gęstych brwi. — Gdzie znajduje się wasza kryjówka? W jaki sposób i dokąd zabieracie uciekających mieszkańców Londynu?— pytał wciąż, nie wyprowadzony z równowagi jej chaotycznym, obłąkanym śmiechem. — Jeśli nie zgodzisz się ze mną pomówić, zostawimy cię tu samą, z twoimi własnymi myślami. Nie uda ci się stąd uciec. Nie wyswobodzisz się. A jeśli będziesz próbować, dementorzy się do ciebie dobiorą. Radziłbym stać spokojnie i namyślić się dobrze nim spotkamy się znów. — Ruszył z miejsca, powoli obchodząc Tonks dookoła, na dwa kroki od lewitujących wiader. — Nim jeszcze odpowiesz cokolwiek, powiem ci coś. Twoi przyjaciele wiedzą, że zostałaś zatrzymana. Wiedzą, że przetransportowaliśmy cię do Tower i byłbym wielce zawiedziony, gdyby nie próbowali cię odbić.— Stanął za jej plecami i westchnął, a później ruszył dalej. — W chwili, w której weszłaś na plac egzekucyjny podpisałaś nie tylko na siebie wyrok, ale także nich wszystkich. Mam nadzieję, że przybędą cię ratować, Justine. I chcę zostawić cię tu z myślą, że będziemy tu na nich czekać. Kiedy do ciebie dotrą, będą rozbrojeni i skuci. A później pozwolimy wam wzajemnie patrzeć na swoje cierpienie. Na pocałunki dementorów. Ciebie zachowamy żywą do końca. Będziesz egzystować tu ze świadomością, że to ty ich tu sprowadziłaś. Ściągnęłaś na nich karę, śmierć. Odebrałaś im duszę. Nie jesteś w najlepszej sytuacji do negocjacji, ale możesz wybrać, czy umrą szybko, podczas walki, czy będą gnić tu, pozbawieni duszy. Bo wiesz, że przegrają. garstka czarodziejów nie jest w stanie wygrać z całym sztabem patrolu egzekucyjnego. Jesteśmy dobrze przygotowani na ich przyjście. Decyzja należy do ciebie.— Zatrzymał się znów przed nią i tym razem ręce splótł za sobą.

| Na odpis masz 48h.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Panoptikon Azkabanu Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Panoptikon Azkabanu [odnośnik]07.10.20 15:05
Była wcześniej poddawana torturom, pamiętała je jak przez mgłę. Jak zły sen, który trwał zbyt długo. Pamiętała wrażenie topienia się, spływające na niczym próby nabrania oddechu w płuca. Towarzyszące temu wizje śmierci jej matki. Ale wtedy… nie sądziła. Nie wierzyła, że istnieją potwory, odziane w ludzką skórę. Edward Murphy musiał być jednym z nich, a jego podwładni, wcale nie byli lepsi. Z tej samej gliny ulepieni z tej samej, co każdy pieprzony śmierciożerca, każda jedna osoba uważająca, że może więcej tylko przez swój status krwi. A ona widziała, jak krwawią i wiedziała, że ich krew, nie różni się niczym, do tej należącej do niej. Oddychała ciężko, z trudem, każdy oddech, przynosił jej ból. Cierpiała. Zniosła już w życiu wiele bólu. W jakiś sposób się na niego uodporniła - a może bardziej nawykła do niego. Ale ten potęgowały inne uczucia, obrzydzenia, gniewu, całkowitego obnażenia, oberwania z godności. Drżała. Woda spływała po jej ciele, zmoczyła włosy, które przykleiły się do twarzy i ramion. Próbowała skupić rozbiegane myśli. Czy mogła jeszcze coś zrobić. Szkło nie zadziałało, sądziła, że powinno, ale nie zniszczyło jej strun głosowych. Nie odebrało zdolności mówienia, a tego potrzebowała w tej chwili najmocniej. Nie móc mówić. Wypowiadać kolejnych słów. Bo wiedziała, wiedziała dokładnie, że mieli inne sposoby, gorsze, brutalniejsze, które nie wymagały jej zgody, czy chęci współpracy. Próbowała, próbowała i próbowała i kończyła w tym samym miejscu. Nieskuteczna, niewystarczająco dobra. Nawet z pieprzonego szkła nie była w stanie zrobić odpowiedniego użytku. Zadrżała, kiedy kolejne wiadro zlało ją od stóp do głów, łapczywie biorąc powietrze. Trzęsąca się, nadal czując gorejące w niej całej upokorzenie. Wargi zaczynały drżeć, zęby uderzać o siebie. Myśli wirowały. Wirowały. Myśl, Tonks. Coś musi być możliwe do zrobienia. Ale złożenie myśli było trudne, odsunięcie kotłujących się w niej emocji prawie niemożliwe. Uniosła z trudem głowę, spoglądając na mężczyznę stojącego przed nią. Wzrok przesunął się na mężczyzn po bokach, a później uniosła spojrzenie do góry, próbując dostrzec miejsce w którym zaczyna się sufit. Ale nie była w stanie.
- A jeśli się zgodzę? - zapytała wtrącając się w słowo, pozwalając, by ciążąca głowa jej opadła. Utrzymanie jej w górze zabierało jej dużo sił. Przymknęła powieki. Myśl, do cholery, myśl. Nakazała sobie ale jej myśli zaczynały wiele wątków, pomiędzy tymi, których potrzebowała teraz. Rozbiegły się. Zbierały w chaotyczne obrazy. Drżała, niezmiennie, ciągle a może nieprzerwanie. Zacisnęła usta.
Oczywiście, że wiedzą. A przynajmniej, tak właśnie zakładała. Murphy nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, z czego zdawała sobie sprawę ona. Na placu był Vincent. Widziała go. Wierzyła, że nie zrobił nic, co mogłoby spowodować jego aresztowanie. A wiedząc co się stało, na pewno poinformował resztę. I widziała w tym szansę, nadzieję, światło które jeszcze nie pozwalało jej się poddać. Przymknęła oczy i pokręciłą głową. To nie była prawda. Nie mogła. Jeśli przyjdą, jeśli w ogóle przyjdą, to dadzą radę. Podejmowali się już misji niemożliwych. A ona, wcale nie była aż tak cenna. Zgodziła się oddać życie za sprawę. Zamykała oczy, zaciskając je z całej siły, próbując nie pozwolić zaplenić się w jej umyśle słowom wypowiadanym przez mężczyznę.
Żywą. Żywą do końca. Potrzebowali jej, ze względu na informacje i na fakt bycia przynętą. Jeśli pozbawiłaby się życia… mogliby nie podać tej wiadomości do informacji. Ale wtedy ich nie mogliby z niej wyciągnąć. Wygrają. Wygrają. Byli Feniksem. Podnosili się z popiołów. Odradzali się na nowo. Dla niej, zamkniętej, po śmierci nie będzie to opcją. Ale obiecała. Przyrzekła. Musiała znaleźć oparcie, siłę. Dlatego skupiła myśli na jednym. Na przysiędze, którą złożyła.
Kiedy przyjdzie czas, powstanę, by rozgonić mroki i choćby cień pochłonął wszystko co znam, stać będę nieulękły. Nieulękły. Nieulękły. Zadudniło w jej głowie, kiedy brała powietrze przez nos. Oddychając ciężko. Ja, światło w ciemności, iskra pośród bezkresnej nocy, dokonam poświęcenia. - Słowa uciekały, niektóre ginęły, z jej oczu chyba kapały łzy. Ale już wiedziała. Był tylko jeden sposób, tylko jedna droga. Mogła mieć tylko nadzieję, że uda jej się tego dokonać. Jej broda się trzęsła, kiedy wystawiała język, odnajdując rany, które poczyniło szkło. Jeśli trafi dobrze, odpowiednio, mocno wtedy nie będzie mogła wypowiedzieć słowa. Istniało ryzyko. Przypalenie rany mogłaby ją zatamować, tylko czy naprawdę potrzebowali jej żywej? Nie wiedziała. Wzięła oddech przez nos, naciskając próbnie zębami na język. Tylko czy zdoła? Zamknęła oczy, wierna, przyszłość jej nie skusi. Chociaż przez chwilę zdawało jej się, że i ona na nią czeka, ją woła.
A później rozwarła usta najmocniej jak mogła i z całą siłą którą posiadała zaczynała je atakować. Pozbyć się języka, narządu mowy. Raz, po razie. Jeśli była potrzeba. Byle nie zatrzymał jej ból czy za słaba wola.

| próbuję odgryźć sobie język, nie wiem czy rzucać na to, czy nie, więc rzucę



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Panoptikon Azkabanu 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Panoptikon Azkabanu [odnośnik]07.10.20 15:05
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 65
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Panoptikon Azkabanu Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Panoptikon Azkabanu [odnośnik]08.10.20 12:26
Edward Murphy patrzył na uwięzioną kobietę wciąż bez cienia emocji, zupełnie tak, jak maszyna, podchodząc automatycznie do wszystkiego, co się z nią działo. Nie wyglądał tak, jakby czerpał z tego osobistą satysfakcję. Biła jednak od niego nieustępliwość.
— Jeśli się zgodzisz i wyjawisz nam wszystko, co chcemy wiedzieć, uderzymy na nich. Bez podchodów. Stoczymy bitwę i pozwolimy umrzeć tak, jak na to zasłużyli, na polu walki. Broniąc tych wartości, które wyznajecie. Z dala od Azkabanu i dementorów. Jeśli odmówisz, będziesz ich miała wszystkich na sumieniu. Nie my, tylko ty. My wykonamy wyrok, na który skaże ich Wizengamot. Za rebelię. Za przestępstwa. Za bunt. Za terroryzm, sianie chaosu i zamętu. To jest coś czego nie rozumiesz, Justine. By państwo dobrze funkcjonowało musi obowiązywać jakieś prawo. Ktoś musi je egzekwować, a ktoś trzymać społeczeństwo twardą ręką. Inaczej nie ma ładu, żadnego porządku— wyjaśnił jej rzeczowym tonem, nie odrywając od niej spojrzenia. Justine nie była w stanie rozpoznać, czy mówił prawdę. Dał jej chwilę na zastanowienie. Cierpliwie czekał, wokół wciąż panował gwar i szum. Więźniowie, gdziekolwiek byli, lamentowali. Pojedyncze głosy i słowa docierały do Tonks, ale wszystkie pozbawione były sensu, jakby padały kompletnie od rzeczy.
Justine zdecydowała się na radykalny krok. Wymagało to od niej siły, zarówno psychicznej, jak i fizycznej, nieco szczęścia. Zmuszenie się do czegoś podobnego było trudniejsze, niż samo zrobienie, ale adrenalina krążąca w jej żyłach pozwalała jej na więcej. Kiedy już zebrała się w sobie gotowa do popełnienia przerażającego aktu masochizmu naparła szczęką z całej siły na język. Ból, przypominający dotknięcie rozżarzonym żelazem do ust rozlał się po całej jej twarzy, wyciskając z jej oczu najprawdziwsze łzy. Ból szedł dalej, wszystkimi zakończeniami nerwowymi, przeskakując synapsa po synapsie wprawiał w stan najwyższej gotowości każdą komórkę ciała; w końcu wykrzywił jej ciało, wyprężając jak struna. Gorąca krew zalała zimne ciało, usta, brodę, wylała się na nagie piersi, brzuch, skapując na ziemię. Krew płynęła strugą wartką, ale przy pełni świadomości wciąż trzymała ją adrenalina i szalejący ból.
— Rozumiem, że odmawiasz. Dobrze. Niech i tak będzie.— odparł naczelnik więzienia i obrócił się na pięcie w drugą stronę. — Sprowadźcie jej uzdrowiciela zanim się wykrwawi.
Język, który przygryzła gwardzistka nie został całkowicie odgryziony, tylko częściowo. Zwisał jej z ust, trzymając się na fałdach i nadgryzionym wędzidełku. Justine nie była w stanie powiedzieć nic, a każda próba cofnięcia języka przyprawiała ją o potworny ból, gdy jego odgryziona część zatrzymywała się zahaczona o zęby po drugiej stronie.
Naczelnik więzienia wyszedł, wyszli również w pośpiechu dwaj strażnicy. Wraz z nimi, głosy w więzieniu zaczynały cichnąć z każdą chwilą, aż w końcu krwawiącą Justine otoczyła całkowita cisza.
I została sama, a przynajmniej tak sądziła.

| Na odpis 48h. Mistrz Gry nie kontynuuje rozgrywki, ale w razie potrzeby powróci.

Justine żywotność:
15/240 (kara: -60)
- cięte: język -30, podniebienie i gardło -20; rozbita głowa -20
- tłuczone: - całe ciało pokryte sińcami i stłuczeniami, obrażenia wewnętrzne: -100
- wychłodzenie: całe ciało -15
- psychiczne: -40
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Panoptikon Azkabanu Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Panoptikon Azkabanu [odnośnik]08.10.20 22:20
Był w trakcie dość osobliwej konwersacji przy herbacie podlanej słodkim winem z własnej piersiówki, gdy drzwi szpitalnej herbaciarni uchyliły się i prosto pod zajmowany przez Zachary'ego oraz Elvirę stolik przywiodły jedną ze stażystek. Sposób, w jaki nerwowo wykręcała palce, kiedy mówiła o pilnym wezwaniu, sprawił jedynie, że spojrzał na nią spod przymrużonych powiek i kurtuazyjnym gestem przeprosił swojego gościa. Wyszedł na korytarz i stanął twarzą w twarz z kimś, kto zdecydowanie był stróżem prawa. Te kilka informacji, które usłyszał, wywołały na jego obliczu lekki, podszyty ironią uśmiech. Stażystce polecił przyniesienie abai z zajmowanego przez niego gabinetu na czwartym piętrze, a sam wrócił do herbaciarni i przystanąwszy przy stoliku, spojrzał na czarownicę z wyraźną ekscytacją.
Wychodzimy — rzucił krótko i odwrócił się, zrobił ledwie kilka kroków, przystanął. — Załóż coś ciepłego. — Polecił, spoglądając przez ramię, po czym wznowił marsz, nie oglądając się za siebie. Nie mógł powiedzieć, dokąd zmierzali ani w jakim celu. Tego drugiego nie znał, choć zdawał sobie sprawę z tego, jaką pozycję zajmował i dlaczego proszono właśnie o jego usługi. Nie przeszkadzało to ani trochę w tym, by Elvirę zabrał ze sobą. W końcu będzie miał szansę sprawdzić ją, zgodnie z tym, co miało wydarzyć się w piwnicy Mantykory, a nie mogło przez wybryki Sheridana. Na samo wspomnienie o tym zaciskał palce i popadał w zamyślenie.
Przez dobrych kilkanaście minut po opuszczeniu szpitala i wędrowaniu ulicami Londynu, bez uzdrowicielskiej szaty, z abają przewieszoną przez ramię, milczał. Próbował ułożyć własne myśli w to, co wydarzyło się ledwie dzień wcześniej na placu egzekucyjnym, z tym, co usłyszał od strażnika więziennego. Raptem kilka informacji, mających nakreślić cel; nic więcej, na szczęście. Rozpowiadanie na około o tym przyniosłoby jeszcze więcej zbędnych plotek, choć te i tak niosły się z prędkością wyjątkowo celnie wymierzonego zaklęcia. To, dokąd się udawali, dla niego samego nie miało większego znaczenia. Było wystarczająco wcześnie, by we dwoje uwinęli się z pracą i spokojnie rozeszli każde w swoją stronę. Ani przez moment nie przyszło mu na myśl, że Multon musiała wprost umierać z ciekawości, dokąd szli. Utkwił w nieco niższej czarownicy wzrok, przyglądając się jej bladej twarzy przez moment.
Idziemy do Azkabanu — odezwał się cicho. — Nim tam wejdziemy, mam dla ciebie jedną radę. Nie rób nic pochopnie. — Kontynuował, nie mówiąc wprost tego, iż oczekiwał swego rodzaju posłuszeństwa. Zabierał ją ze sobą w geście zaufania, którym ją obdarzył oraz chęci sprawdzenia jej umiejętności; przede wszystkim sprawdzenia. Nie miał jeszcze ku temu okazji, a ta najwyraźniej spadła z nieba.
Moment przekroczenia wrót Tower of London był dość osobliwy dla Shafiqa. Nigdy nie znalazł się w takim miejscu dobrowolnie; raptem kilka wizyt w takich miejscach z dzieciństwa, gdy dziadek uczył go, przemknęły mu przed oczami, ale nie pojawiły się żadne inne uczucia poza lekką nostalgią. Narzucił na plecy trzymaną dotychczas abaję, więziennemu strażnikowi przekazując cel wizyty – Azkaban. Nie wiedział, co dokładnie stało się z oryginalnym więzieniem na ukrytej wyspie, lecz odbudowanie go w samym sercu miasta było czymś, czego się nie spodziewał. Tym niemniej był pod ogromnym wrażeniem, że udało się zrobić to wszystko naprawdę sprawnie i naprawdę głęboko pod ziemią. Wędrówkę na sam dół milczał, jedynie parokrotnie spoglądając na własną parę wydychaną z ust, gdy temperatura spadała coraz bardziej. Wierzchnim okryciem otulił się nieco mocniej, dziękując w myślach temu, że podczas porannej podróży do Londynu zabrał ją ze sobą. Upalne lato, czy nie, dobrze było mieć ze sobą jedną warstwę szat więcej.
Znalazłszy się na samym dole, starał się przypomnieć sobie drogę powrotną. Liczył, że towarzyszący im strażnik nie oszaleje ani nie zostawi, uznając to za mało zabawny żart. Pozwolił zaprowadzić się do miejsca, wysłuchując nagle wzmożonego hałasu, obelg i szczękających łańcuchów. Z dumnie uniesioną głową nie spoglądał w żadne ze źródeł dźwięków. Zatrzymał się dopiero u celu. Wyciągnął różdżkę spod abai i spojrzał prosto na Justine Tonks. To, jak wyglądała w obecnej sytuacji, nie miało dla niego większego znaczenia. Patrzył na buntowniczkę przez chwilę, powoli zmniejszając odległość od niej, aż stanął przy niej, spoglądając prosto na nadgryziony język.
Tu-tu-tu-tu-tu — zacmokał niezwykle wesoło w porównaniu do miejsca, w którym się znajdował. — Nie możesz mówić — podjął jeszcze już obojętnie, nim skupił się na ocenianiu zranień, które więzienni strażnicy zadali jej torturami. Czynił to z niewielkiej odległości, wpierw zauważając największe z siniaków, nieco później skupiając na szczegółach. Potrzebował dobrej, dłuższej chwili na ustalenie wszystkiego, od uszkodzeń języka począwszy, przez rozległe urazy ciała, a na gęsiej skórce i wycieńczeniu skończywszy. Wtedy też przystanął przed Tonks. Wolną ręką chwycił ją za szczękę, z zamiarem ustabilizowania ruchów i przysunął koniec akacjowej różdżki do nadgryzionego języka. Ilość krwi, którą utraciła tym wyskokiem, był w stanie wyobrazić sobie bez większego trudu. — Nie ruszaj się — wymamrotał w stronę Justine, skupiając myśli na poprawnym rzuceniu zaklęcia. — Curatio Vulnera Maxima — powoli zaintonował każdą sylabę inkantacji, lekko obracając nadgarstkiem i trzymaną w dłoni różdżką. Niewielkie gest, którego potrzebował, aby osiągnąć koncentrację niezbędną do uzdrowienia tak delikatnego organu.




Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about

the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Panoptikon Azkabanu MaPFNWM
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5831-zachary-shafiq#137692 https://www.morsmordre.net/t5852-ammun#138411 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f145-wyspa-man-siedziba-rodu-shafiq https://www.morsmordre.net/t5866-skrytka-bankowa-nr-1444#138736 https://www.morsmordre.net/t5865-zachary-shafiq#138732
Re: Panoptikon Azkabanu [odnośnik]08.10.20 22:20
The member 'Zachary Shafiq' has done the following action : Rzut kością


#1 'k100' : 16

--------------------------------

#2 'k8' : 2, 8, 1, 1, 3
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Panoptikon Azkabanu Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Panoptikon Azkabanu [odnośnik]08.10.20 22:50
Trzęsła się cała. Nie panowała już nad dreszczami, które wstrząsły nagim ciałem. Czuła dokładnie pulsujące mięśnie rąk, czuł obolałe ramiona i każdą jedną ranę pulsującą wyraźnie, pośród lodowatej przestrzeni. Słuchała padających z ust mężczyzny słów, by z widocznym wysiłkiem i trudem pokręcić przecząco głową.
- Nie, Murphy. Prawo. Równe, sprawiedliwe dla wszy… stkich. Nie wy… biórcze, nobil… itujące coś, co nie ma żadnego znaczenia, po...zwalają-jące na mordy w bia...ły dzień. - wychrypiała, unosząc na niego błękitne tęczówki. Zmatowiałe, mętne, błądzące. - Nie zli..czę, ile razy próbo… wano mi wmówić, że ukra.. dłam magię która obja… wiła się we mnie sama. Moja ma-ma… tka, czarownica, została za-za… mordowana przez te same, idiotyczne przekonania. Grindelwald od Voldemorta nie różni się wiele. Większe dobro. Czystość krwi. - pokręciła powoli głową. Czasem przerywała wypowiedź, widocznie wykończona, wycieńczona. Biorąc wdech. Zmuszając usta, do kolejnego wysiłku. - Zamordowaliście tysiące istnień, bo stwierdziliście, że wam wolno. Bo nic… nie zna..czą. A tym cza… sem. Każdy z nich. Ka.. żdy. miał lu..dzi, dla których t-t-to coś znaczył. - przerwała milcząc chwilę, biorąc oddechy w obolałe ciało. Pochyliła głowę. Pozwalając by mokre włosy, opadały wokół jej twarzy. Przymknęła oczy, biorąc rozedrgane oddechy. Przygotowywała się. Musiała sięgnąć po szaleństwo. Coś, co pozostawało ostatecznością. Tylko tym. Niczym więcej. Próbowała wcześniej, musiała spróbować jeszcze. Póki miała wolną wolę. Póki nie spróbowano jeszcze jej odebrać ostatniej cząstki siebie - Po nas, przyjdą na-następni. - to było ostatnie, co wypowiedziała. Co padło z jej usta. Zanim przeszła do działania. Do czynu, którego nie sądziła, że bedzie musiała się kiedyś podjąć. Oczywiście, że jego słowa zasiały w niej niepewność, niepokój. Martwiła się. Ale na to, co miało nadejść nie miała wpływu. Wierzyła w siłę Zakonu. Wierzyła w jego umiejętności. Każde z nich było też gotowe na konsekwencje. A nawet bez niej, byli w stanie iść dalej. Byli Feniksem. Odradzali się, nie poddawali, parli do przodu, nawet kiedy trudno było dostrzec choć zalążek nadziei. Zdawała sobie sprawę, że będzie to cholernie boleć. Wiedziała przecież, że język, jest wrażliwym organem. Ale to nie mogło jej odstraszyć, ani zatrzymać. Wzięła kilka oddechów przez nos, przygotowując się do kolejnego bólu, tym razem, miała go sama sobie zadać. Wiedziała też, że mogą to być jej ostatnie chwile. Łzy naszły do jej oczu. Nie chciała umierać, ale była w stanie, jeśli mogła ich ochronić chociaż tak. Wzięła jeszcze jeden oddech, i zacisnęła szczękę, zamykając oczy. Zduszony okrzyk, wydarł się poprzez zamknięte usta, w oczy otworzył się, prawie wychodząc z gałek ocznych. Ból, który przyniosła sobie sama prawie rozsadził jej czaszkę. Z oczu pociekły łzy, wielkimi, słonymi kroplami, ciało wykrzywiło się poruszone bólem, paraliżującym odbierającym na kilka chwil świadomość. Ciepłą krew, poczuła najpierw na brodzie. Zdawała się prawie parzyć zamarznięcie ciało. Sunąć po nim w dół, skapywać na posadzkę pod nią. Oddychała ciężko, zawieszając się na podwiązanych rękach. I tylko one w tej chwili trzymały ją w pionie. Nie podniosła głowy, kiedy mężczyzna odezwał się ponownie. Kręciło jej się w głowie.
Opadła bezwładnie, czy raczej zawisła nie mając siły utrzymać się na miękkich nogach. Słyszała uderzające o kamienne podłożone kroki, które milkły, a wraz z nimi milkły też głosy wokół. Nadal drżała. Ciało poruszane konwulsyjnymi wstrząsami, zarówno krwią, cieknącą z rany, jak i z zimna, które królowało okół.
Oczy zaczynały jej ciążyć coraz mocniej. Coraz bardziej. Coraz trudniej było jej je podnieść, więc w końcu pozwoliła im się zamknąć. Pozwoliła, by zgarnęła ją ciemność.
Coś, kroki, wyciągnęło znów jej świadomość. Rozwarła z trudem wargi, odkrywając, że nie zrobiła tego odpowiednio, całkowicie. Poczuła strach przed tym, żeby poczuć to znów… ponownie… Ale strzępki słów dotarły do niej. Uzdrowiciel. Wyrywała głowę, jeśli musiała. Nie mogła pozwolić na to, by naprawił to, co kosztowało ją tak wiele. Rozwarła usta raz jeszcze, zaciskając zęby na resztce języka ponownie. Z ust potoczył się zduszony okrzyk, z oczy na nowo pociekły łzy. Miała nadzieję, że tym razem zrobiła to skutecznie. Nawet, jeśli miała nie odezwać się więcej ponownie, to była cena, którą gotowa była zapłacić. Nawet, jeśli istniała możliwość, że w takim stanie nie dało się go skleić ponownie, nie chciała pozostawić żadnej możliwość. Mogła mieć tylko nadzieję, że nie zmęczone, obolałe ciało nie zawiedzie.

| do końca ten język tne



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Panoptikon Azkabanu 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Panoptikon Azkabanu [odnośnik]10.10.20 12:43
Desperacja pchnęła ją ku ostateczności. Tortury były tym większe, że nie udało jej się skutecznie zadziałać za pierwszym razem. Ilość krwi, jaka spływała jej z nadgryzionego języka była duża, doprowadzając dziewczynę do skrajnego wyczerpania, omdlenia. Traciła przytomność i odzyskiwała na zmianę. Opadająca w dół głowa uchroniła ją przed zadławieniem się własną juchą. Mocno ukrwiony organ wyrzucał z siebie krew wraz z jej witalnymi siłami.
Opieszałość uzdrowiciela, który został wezwany doprowadziła Tonks niemalże do śmierci. Czarownica czuła potworne zimno, dygotała, cierpiała, egzystując w agonii. Nie  mogła stracić całkiem świadomości, bo ból i poza sprawiały, że powracała do niej. Była zmęczona, obolała i gdzieś w głębi siebie naprawdę pragnęła, by to się już skończyło.

Zachary Shafiq, który przybył na miejsce z Elvirą Multon nie spieszył się, choć doskonale wiedział, że jego nowa pacjentka lada moment może umrzeć — dostał od strażnika jasne rozkazy, prosto od Naczelnika. Justine Tonks miała pozostać żywa. Enigmatyczny rozkaz był jednak bardzo konkretny, uzdrowiciel musiał zapewnić jej stan, który pozwoli jej przetrwać. Dziś, jutro, za tydzień. Otrzymał również informację, że musi pozostać w gotowości na każde wezwanie — i jeśli będzie trzeba, by tak zagospodarował czas, by jego większość mógł zapewnić schwytanej rebeliantce. Widok jaki się przed nim malował po przebyciu był okropny. Czarownica była w opłakanym stanie — zupełnie naga, zmarznięta, bardzo mocno pobita. Włosy wciąż miała wilgotne - w takim zimnie, jak tu, nie mogły wciąż wyschnąć. Spętane ręce były zaczerwienione. Zachary próbował zasklepić ranę, ale czarownica szarpała nieco głową, na tyle na ile była w stanie, nie chcąc dać mu dostępu do swoich ust. Po chwili po raz kolejny, zebrała w sobie siłę, by podjąć bohaterskiej próby zmuszenia się do milczenia. Wysiłek zarówno emocjonalny jak i fizyczny jaki w to włożyła pozwoliły jej odgryźć wiszący język do końca. Ból po raz kolejny rozlał się falą po jej twarzy. Był tak silny, że straciła w końcu przytomność, a jej ciało bezwładnie opadło zawieszając się na łańcuchu przywieszonym do sklepienia. Odgryziony kawałek języka upadł na ziemię, prosto do sporej kałuży krwi, która sięgnęła stóp Zachary'ego. Życie zaczęło bardzo szybko opuszczać dziewczynę.

| Na odpis 48h. Justine, jeśli nie chcesz, nie musisz odpisywać.

Justine żywotność:
5/240 (kara: -70)
- cięte: język -40, podniebienie i gardło -20; rozbita głowa -20
- tłuczone: - całe ciało pokryte sińcami i stłuczeniami, obrażenia wewnętrzne: -100
- wychłodzenie: całe ciało -15
- psychiczne: -40
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Panoptikon Azkabanu Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Panoptikon Azkabanu [odnośnik]10.10.20 20:05
Dawno nie odwiedzała szpitala, więc miłym zaskoczeniem było, gdy powrót na znajome korytarze nie wzbudził w niej niechcianych i gwałtownych emocji. Spodziewała się ich, może nie żalu czy smutku, nigdy nie miała przecież problemów z żałosnymi sentymentami, ale oczekiwała, że przyjdzie jej mierzyć się z przypływem złości trudnym do zahamowania. Może była to kwestia zmęczenia, a może wyższości, jaką czuła teraz silniej niż kiedykolwiek wobec zabieganych uzdrowicieli w limonkowych kitlach. W innym przypadku pewnie tęskniłaby za adrenaliną, za wiecznym wyścigiem z czasem, ale w tym miesiącu miała tego aż nadto, nie było na co narzekać. Przyszła zresztą do szpitala wyglądając, jakby właśnie kończyła dyżur, w naprędce zmienionej szacie, czarnym płaszczu, włosami spiętymi niechlujnie w krzywego warkocza, szarymi sińcami zmęczenia na twarzy.
Podjęła się tego trudu właściwie na polecenie Zachary'ego, jeszcze niepewna, czy chce od niej czegoś konkretnego, czy jedynie porozmawiać. Z ulgą przyjęła zaproszenie do herbaciarni. Tam zaszyła się w kącie i popijała herbatę, udając, że nie wolałaby zamiast niej dostać czystego wina. Chyba przysnęłaby nad stolikiem, gdyby Shafiq nie wrócił nagle, wyglądając i brzmiąc nadzwyczaj poważnie. Z jednej strony była zadowolona, chętnie przyjmowała wyzwania, zwłaszcza niespodziewane, z drugiej... Merlinie, za jakie grzechy. Rozpuścili ją w tym pałacu, zapomniała, jak to jest zrywać się na nogi od jednego krytycznego przypadku do kolejnego.
Wzruszyła ramionami, gdy kazał ubrać się ciepło, bo przecież to nie tak, że mogła skoczyć teraz do mieszkania. Na sobie miała dalej ciężki, czarny płaszcz z nocy i sądziła, że cokolwiek się stanie, tyle musi jej wystarczyć. Był przecież sierpień. Po drodze nie kryła się z ciekawością, szybko zaczęła nagabywać ordynatora pytaniami. Odpowiedź wzbudziła jej czujność i tym bardziej przeklinała własne zmęczenie, chętniej bowiem podjęłaby się tej misji świeżo wypoczęta.
- Do Azkabanu? - potwierdziła z zaskoczeniem i zamilkła, gdy zaraz po tym Zachary dał jej radę. Co mogła zrobić pochopnie w więzieniu? Nie była tak głupia, by dać się ponosić emocjom przy dementorach, zwłaszcza, że nigdy dotąd nie miała z nimi prawdziwej styczności. Całą drogę zastanawiała się nad tym, co dokładnie będą robić - połączyła kropki dość prędko i momentalnie zrobiło jej się gorąco. Czy mogło chodzić o pojmaną poprzedniego dnia szlamę? Oczywiście, z jakiego innego powodu nagle potrzebowaliby tam uzdrowiciela. Z pewnością była torturowana, nie pozwolą umrzeć jej nim nie zdradzi wszystkiego, co wie.
Elvira wsunęła dłonie do kieszeni i zacisnęła palce na różdżce, podekscytowana, lecz czujna. Miała przecież nie dać się ponosić emocjom, a już teraz ciężko było jej ukryć uśmiech. Zwykle w pracy uzdrowiciela chodziło o to, by ratować życie. Dziś jednak mieli przeciągać cierpienie, podle, czyniąc z największego daru największy koszmar. Przypomniała sobie własną wściekłość dzień wcześniej na Connaught, gdy zdała sobie sprawę, że szlama nieomal doprowadziła do terroru, że gdyby jej zaklęcie się powiodło, nawet Elvira mogłaby zginąć.
Zemsta była rozkoszna, a magia lecznicza okrutna, gdy używana z odpowiednią intencją.
Entuzjazm kobiety opadł niejako, gdy znaleźli się już na miejscu. Mrok, wilgoć i dobiegające zewsząd odgłosy kajdan, krzyków, były dokładnie tym, na co zasługiwali zdrajcy, Elvira nie zamierzała udawać, że im współczuje, ale wewnątrz nowego więzienia było naprawdę przeraźliwe zimno, każdy oddech uwalniał z jej ust obłoki pary. Zadrżała i opatuliła się mocniej płaszczem, dbając, by dotrzymać kroku ordynatorowi.
Szlama okazała się tragicznie ranna, ledwo chwytająca świadomości. Pozwoliła Zachary'emu stanąć bliżej, sama zajęła miejsce z boku, z obojętnością przesuwając spojrzeniem po wszystkich obrzękniętych kończynach, siniakach, krwi spływającej po wyziębionym ciele. Shafiq miał rację, ta krwawa masa przy ustach mogła być jedynie resztkami języka. Elvira skrzywiła się brzydko, choć jej odraza bardziej spowodowana była tym żałosnym obrazem, jaki kobieta sobą prezentowała, niż niechęcią do oglądania ran.
Podchodząc bliżej, wdepnęła przypadkiem w rozlaną wszędzie, gęstą krew.
- Takiego brudu to nawet zaklęcie nie zmyje - wycedziła przez zęby, dając krótki upust nienawiści, a potem przystanęła przy Zacharym, wyciągając różdżkę i przyglądając się rannej bardziej rzeczowo, akurat w momencie, gdy język odpadł zupełnie, a sama kobieta straciła wreszcie przytomność. Ta łaska nie miała być jej ofiarowana na długo.
Miała pozostać żywa, tak powiedział naczelnik, musieli się więc pospieszyć, bo inaczej cicho i podstępnie zabije ją hipowolemia. Gdy Shafiq zajął się ranami ciętymi, Elvira skupiła uwagę na stłuczeniach. Współpracując, załatwią sprawę sprawniej i szybciej.
- Episkey Maxima. - powiodła różdżką od brzucha do obojczyków i ramion. - Episkey Maxima. Fractura Texta. - dodała, przy wyjątkowo obrzękłym miejscu na żebrach.


you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
unsteady
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t6546-elvira-multon https://www.morsmordre.net/t6581-kim https://www.morsmordre.net/t12162-elvira-multon#374517 https://www.morsmordre.net/f416-worcestershire-evesham-dom-nad-rzeka-avon https://www.morsmordre.net/t6632-skrytka-bankowa-nr-1656 https://www.morsmordre.net/t6583-elvira-multon
Re: Panoptikon Azkabanu [odnośnik]10.10.20 20:05
The member 'Elvira Multon' has done the following action : Rzut kością


#1 'k100' : 49

--------------------------------

#2 'k100' : 8

--------------------------------

#3 'k100' : 72
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Panoptikon Azkabanu Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Strona 1 z 8 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Next

Panoptikon Azkabanu
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach