Wydarzenia


Ekipa forum
Ruiny Mer-Akha, Walia
AutorWiadomość
Ruiny Mer-Akha, Walia [odnośnik]17.07.17 1:41
First topic message reminder :

Ruiny Mer-Arkha

Mer-Arkha było ongiś, jeszcze przed ustanowieniem Walii Walią, miastem goblińskim  - jedną z ich najpotężniejszych twierdz, owianą chwałą i mrożącymi krew w żyłach legendami, opowiadającymi tak o męstwie oraz odwadze, jak i braku litości, pragmatyzmie i krwawych, pozbawionych litości podbojach. Mer-Arkha zostało jednak zrównane z ziemią tysiące lat temu przez przodków najdawniejszych rodów celtyckiego pochodzenia - kładąc kres goblińskiej ekspansji w tym rejonie. Pozostałości po mieście wydają się być żywą lekcją historii - choć nieliczne, to te, które pozostały, wydają się zachowane w doskonałym stanie. Nic dziwnego, gobliny uchodzą za doskonałych budowniczych - ani wojna ani wiatr nie zetrą ich konstrukcji w pył. Oprócz trzech nadkruszonych domów ujrzeć można fragment niegdyś ogromnego muru obronnego, studni oraz wysokich miejskich schodów, a także niedużą część sali tronowej, włączając w to sam - podniszczony, ale zachowany - imponujący kamienny tron, na którym zasiadał w tamtym czasie gobliński król, Gambra Waleczny. Fakt, że ruiny znajdują się raczej dalej od cywilizacji niż bliżej i zarośnięte są wysokimi drzewami, nie powstrzymuje mugoli przed dotarciem tutaj - czasem przewijają się pojedynczy turyści, którzy mnożą teorie spiskowe odnośnie tego, czym właściwie te ruiny są - zwykle stawiając na pozaziemską cywilizację.

Jeśli posiadasz przynajmniej III poziom biegłości historia magii, możesz służyć za przewodnika czarodziejów po tym miejscu i opowiedzieć więcej o dawnej wojnie oraz związanych z nią legendach.

W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 12.03.19 13:37, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Ruiny Mer-Akha, Walia - Page 12 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Ruiny Mer-Akha, Walia [odnośnik]24.03.19 21:25
Co poradzić - kiedy trzeba było, spinał się jak mógł, skupiał na sprawie i starał się zachowywać profesjonalnie. Kiedy wchodzili na obszar objęty anomalią, czy kiedy robili cokolwiek związanego z Zakonem, liczył się efekt, a Bertie skupiał się na działaniu. Zaraz potem jednak, zazwyczaj po swojemu odreagowywał. Kiedy najsilniejsze emocje ustępowały, znów oddychał z ulgą, zastanawiał się nad tym co stało się chwilę temu, czemu się nie powiodło, lub po prostu cieszył się z powodzenia, wracał do zwykłego, codziennego siebie który nie myśli za wiele o rzeczach podniosłych, a uśmiecha się paplając o zwykłych bzdurach. I potyka. Dużo potyka.
Podziękował za pomoc, a jakże. Atmosfera powoli robiła się lżejsza, przyjemniejsza. Byli o krok w dobrą stronę, jeden mały krok ku temu by w Anglii zapanował spokój. Może i niewielki i mało znaczący - on jednak zamierzał się nim cieszyć.
- Ależ ja mówię najzupełniej w świecie poważnie! - zapewnił, unosząc obie ręce jakby w obronnym geście. Czy mógłby przecież myśleć inaczej? Marcelka właśnie towarzyszyła mu w naprawie anomalii i w gruncie rzeczy sporą część zadania wykonała sama.
- Możemy. - zgodził się zaraz. Miał ciągle masę pracy, jednak potrzebował czasem tej chwili której nie poświęcałby cukierni i zakonowi. Lubił latać - a jeszcze bardziej lubił wszelkiego rodzaju zawody. Nieważne, że był co najmniej średni w lataniu i że w sumie to nie rozwijał jakichś zawrotnych prędkości - nie mógł sobie odmówić konkurencji, kiedy ta została rzucona i na pewno nie mógł odmówić przekomarzanek kiedy te zostały zapoczątkowane.
- No, zastanowię się, może pozwolę ci wygrać żebyś mnie jeszcze bardziej polubiła. - stwierdził jakby po chwili namysłu, jeszcze wahając się nad tą niecierpiącą zwłoki kwestią. Wsiadł zaraz na swoją miotłę, by chwilkę po pannie Figg odbić się od ziemi i ruszyć ku górze w wyznaczonym przez nią kierunku. Nie miał pojęcia, że to jeden z ostatnich przyjemnych dni - a kiedy wraz z listopadem nadejdzie olbrzymia, niewątpliwie magiczna burza, zapewne będzie się cieszył że skorzystał z tej chwili.


zt x 2 <3



Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Ruiny Mer-Akha, Walia - Page 12 Giphy
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3352-bertie-bott https://www.morsmordre.net/t3460-jerry#60106 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f304-west-country-dolina-godryka-24 https://www.morsmordre.net/t3537-skrytka-bankowa-nr-844 https://www.morsmordre.net/t3389-bertie-bott
Re: Ruiny Mer-Akha, Walia [odnośnik]19.09.19 0:53
Mogło się wydawać, że wszystko wróciło do normy. Wraz z końcem grudnia ustały anomalie. Burze śnieżne zastąpił lekki puch sypiący się z nieba, pozbawiona chaosu magia znowu stała się bezpieczna, a podróże dzięki teleportacji o wiele wygodniejsze. Świat na chwile wrócił na swoje dawne tory, ale nic nie zmieni tego co już zdążyło się wydarzyć. Ludziom ciężko będzie zapomnieć o skutkach wojny, niesfornej magii i tym co zdążyli przeżyć przez ostatnie kilka miesięcy. W Anglii pierwszy raz od bardzo długiego czasu nastąpiła cisza, ale Lucinda była pewna, że jest to jedynie cisza przed burzą, na którą należało się po prostu przygotować. Liczyć na najlepsze, ale być gotowym na najgorsze; nie bez powodu tak często powtarzała ów słowa.
Fakt, że wszystko choć na chwile ucichło sprawiło, że blondynka wróciła do dawnych obowiązków. Z jednej strony chciała odnaleźć resztę swojego dawnego życia, które w ciągu jedynie roku zmieniło się w tak diametralny sposób. Z drugiej strony jednak wiedziała, że zatopienie się w zleconej jej pracy pozwolić oderwać myśli od wszystkiego co aktualnie ją gnębi. Merlin jej świadkiem, że było tego naprawdę wiele. Nigdy nie spodziewała się, że w tak krótkim czasie - bo w końcu w perspektywie całego życia to jedynie ułamek – człowiek jest w stanie tak bardzo zmienić własne życie. Dostosować się do tak ekstremalnej sytuacji jaką bez wątpienia była wojna. Prawdą jest jednak, że komfortem w takiej sytuacji jest znalezienie czasu dla samego siebie. Gdyby nie sporadyczny powrót do dawnych przyzwyczajeń prawdopodobnie już dawno by popadła w obłęd. O to w końcu w ostatnim czasie też wcale nie jest trudno.
Zlecenie, które dostała wcale nie należało do nadzwyczajnych, ale chyba zaczęła już przywykać do tego, że ostatnie miesiące spowolniły każdy możliwy rynek. Ludziom nie w głowie teraz poszukiwania artefaktów, handel nimi czy zdejmowanie klątw z przeklętych przedmiotów. Częściej można było natrafić na naprawdę ekstremalne przypadki i blondynka wcale się temu nie dziwiła. Czarna magia i klątwy stały się aż nadto popularne, a co za tym również szło… łatwo dostępne. Problem, którym miała się zająć zlecił jej pewien historyk, którego Lucinda poznała kilka miesięcy wcześniej. Już wtedy wspomniał jej o swojej pasji do starych zamków, posiadłości i ruin. Nie widziała w tym nic nadzwyczajnego, w końcu w rękach historyka takie rzeczy uchodziły za prawdziwy skarb. Z tego co udało jej się dowiedzieć przekleństwo dotyczyło ruin Mer-Akha w Walii. Było to stare miasto goblińskiego pochodzenia, którego ruiny do dzisiaj przyciągały rzesze turystów z magicznego i niemagicznego świata. Pod ruinami zamku miało znajdować się pomieszczenie, do którego nie szło się dostać w żaden sposób. Na początku podejrzewano, że to kwestia goblińskich konstrukcji, które dawniej budowane były w sposób właściwie nie do sforsowania, ale zdaniem uznanego w świecie czarodziei historyka stała za tym bardzo silna klątwa. Lucinda nie wiedziała czy to ciekawość historyka do poznania każdego z zakątków tego startego już z ziemi świata skłoniła go do zlecenia jej tego zadania czy też za drzwiami miało być coś o wiele cenniejszego – szczerze mówiąc wcale ją to nie interesowało. Liczył się tylko fakt, że dostała zadanie, które wymagało od niej trochę więcej zaangażowania niż wszystkie, które w ostatnim czasie przyszło jej wykonywać.
Blondynka słyszała o tym miejscu naprawdę wiele legend. Niektóre mroziły krew w żyłach, inne brzmiały tak nieprawdopodobnie, że nawet ona nie była skłonna w nie wierzyć. Wcale nie bała się zwiedzać ruin w samotności. Przyzwyczaiła się już do tego, że wszędzie chodzi sama. Jako kobieta nigdy nie miała być traktowana w tym zawodzie całkowicie poważnie. Na tą myśl westchnęła i zrobiła krok w głąb ogarniętego mrokiem zamku. Lumos. Różdżka blondynki rozżarzyła się delikatnie podświetlając jej zejście po stromych i krętych schodach. Musiała zdać się na własną intuicję. Znając goblinów i ich zamiłowanie do komplikowania wszystkiego to mogła być ciężka przeprawa.


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Panna
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Ruiny Mer-Akha, Walia - Page 12 Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539
Re: Ruiny Mer-Akha, Walia [odnośnik]08.10.19 11:20
13 marca

Dla niego nie było anomalii. Dziwnym trafem całkowicie ominął zamierzchłe zdarzenia, powracając na czysty, nieskażony teren. Mógł jedynie domyślać się jak ogromne spustoszenie wytwarzały niezidentyfikowane, niespotykane zjawiska. Minęło kilka miesięcy, lecz echo dawnych wydarzeń pozostawało żywe wśród miastowej, zabieganej społeczności. Przesiadując w najróżniejszych miejscach o mieszanej reputacji, nasłuchiwał wyolbrzymionych sprawozdań, traktujących skutki zaistniałego dziwu. Orientował się, że manipulowały pogodą, wpływały bezpośrednio na nastrój, zdrowie i samopoczucie czarodzieja; stwarzały niekontrolowane, ciężkie do opanowania sytuacje. Pozostawiały po sobie, trudne do usunięcia sprzeczności, którym miał okazje przyjrzeć się podczas niedawnego, nieplanowanego spotkania. Zdumiewające, przerażające, a w jakimś stopniu fascynujące. Wyczuwał ogromny wpływ czarnej, pradawnej magii, której powstrzymanie wymagało znamienitych umiejętności, a także poświęcenia. Podziwiał nieznanych śmiałków, którzy ciężką pracą, sposobem i zaangażowaniem odnaleźli metodę na zatrzymanie przeciwności. Anglia była spokojna, wyciszona, uspokojona. Delikatne płatki pruszącego śniegu, spływały z rozwarstwionego nieba nie powodując żadnych uszkodzeń. Po raz pierwszy sroga, nieprzyjemna, odmrażająca kończyny zima, oznaczała stabilizację. Wierzono w jej nieskazitelną, nienaruszoną biel. Ale czy utrata czujności, nie była tutaj niewskazana? Czyż nie powinni szykować się na kolejny, gwałtowniejszy krok?
Mężczyzna wydawał się przezorny. Nauczony zdobytym doświadczeniem nie bagatelizował żadnych informacji, przesłanek, czy mikroskopijnych znaków. Nagły powrót do smaganego wojną kraju, niósł za sobą szereg trudnych decyzji i niechcianych konsekwencji. Nie było łatwo. Jednym z głównych celów odleglej podróży było naprawienie, polepszenie, a może odnowienie relacji rodzinnych. Przyznanie do błędu, wyparcie koszmarnego poczucia winy, wyrzutów sumienia i zaniechanej odpowiedzialności. Wytłumaczenie pobudek, które kierowały nim kilkanaście lat temu – udowodnienie, że podjęte działania były nieuniknione i efektywne. Lecz świat okazał się bardziej skomplikowany i wymagający. Ginęli niewinni, cierpieli najbliżsi; a on na to pozwalał. Czuł odpowiedzialność, bierność, pewnie poczucie winy, choć żadne wydarzenia nie były z nim bezpośrednio związane. Konfrontując się z gorzkimi słowami wypowiedzianymi przez napotkanych znajomych, coraz częściej żałował swojej decyzji. Płynąca w żyłach krew rodziny Rineheart, wystukiwała rytm angażujący w bezwzględną walkę. Mimo różnicy charakterów, działań i temperamentów, był gotowy bronić słusznych idei. Stawić czoło niebezpieczeństwu, którego nie znał, nie poczuł, nie doznał. Był zdezorientowany; postanowił działać. Lecz sprawą pierwszorzędną okazały się obowiązki zawodowe, które pewnego, marcowego dnia wezwały mężczyznę do całkowitej gotowości.
Zlecenie, które otrzymał nie było przedstawione zbyt szczegółowo. Dostarczone z drugiej ręki, dotyczyło pewnego, niegdyś plugawego miejsca, o którym znamienite legendy, krążyły wśród czarodziejskiego świata. Ruiny Mer-Akha, dawnej, goblińskiej metropolii nie wydawały się zatrważającym, niedostępnym terenem; tabuny turystów niemalże codziennie prześlizgiwały się wąskimi, kamiennymi uliczkami, podziwiając statyczne, niezniszczalne budowle. Gwarne wizyty, oczekujący handlarze, wyciągający od nieświadomych zwiedzających bajońskie sumy pieniędzy - wciskając w łapczywe ręce nieznane przedmioty; mówiąc, że były to żywe pamiątki po goblińskich przodkach. Siedząc przy małym, drewnianym stoliku, popijając rozgrzewający napar, ciemnowłosy z uniesioną brwią zaczytywał się w drobne pismo kreślone na pożółkniętym pergaminie. Zdziwiony oszczędnością treści, próbował wydobyć najważniejsze informacje: data, cel misji, współtowarzysze, główny zleceniodawca, sposób przygotowania i przede wszystkim zapłata. Przez pewnie czas, przechadzał się po niewielkim, zakurzonym pokoju, rozważając podjęcie misji. Potrzebował nowego wyzwania, kształcenia umiejętności i zaprezentowania nowym zleceniodawcom. Dopijając ostatni łyk, wrzucając skrawek do gasnącego paleniska, obrócił się niezgrabnie, teleportując ku wyznaczonemu. Miejsce oddalone od cywilizacji nie przypomniało dawnego miasta. Mimo niezniszczalnych konstrukcji, tylko nieliczne budowle zachowały swą dawną świetność. Ogromne drzewa oddzielały zrujnowane tereny od wścibskiej i ciekawskiej ludności, która za wszelką cenę pragnęła wtargnąć i poznać pojedyncze fragmenty. Ciężki śnieg przykrywał powierzchnię, który wraz z ponurym, pochmurnym niebem tworzył tajemniczą otoczkę. W powietrzu można było wyczuć woń startego pyłu, starości, zadomowionej wilgoci, która od środka dewastowała silne pozostałości. Rineheart krótko rozeznając się w terenie, niemalże od razu skierował krok w stronę zamkowych podziemi. Zimno, które owiało zziębnięte ciało, powodowało nieprzyjemne, paraliżujące dreszcze. Skupiony, lekko zgarbiony, powolnie przesuwał się do przodu, gdzieś od strony północnego wejścia. Różdżka rozjarzyła się szybkim lumos, kiedy po raz pierwszy potknął się o wystający kamień. Westchnął ciężko, gdy podobieństwo podziemnych korytarzy, prowadziła go do kolejnej, identycznej alejki. Oglądał każdy skrawek nieregularnych ścian, starał się uważnie podchodzić do zadania – nie wiedział jak skomplikowane pułapki przygotowały niegdyś podstępne kreatury. Nie odmierzał czasu; dlatego też bardzo szybko zatracił się w wymagającym spacerze. Od pewnego momentu towarzyszył mu niezidentyfikowany, głuchy dźwięk. Zatrzymywał się na chwilę, aby jeszcze dokładniej zbadać pozostawioną za sobą, ciemną i pustą przestrzeń. Zmarszczył brwi w chwilowym niezadowoleniu. Czy istniała możliwość, że nie był tu sam? Z każdym kolejnym krokiem, wydawało mu się, że coś, lub ktoś zbliża się z wyliczoną regularnością. Ponownie przystanął, tym razem w konkretnym, zamierzonym celu. Podszedł do ściany, aby jak najlepiej ukryć swoją sylwetkę. Wygasił różdżkę, trzymając jak najbliżej klatki piersiowej. Naciągnął grafitowy kaptur, zakrywając bladą, zmęczoną twarz. I kiedy rozświetlony płomyk, dudniący krok zbliżał się w jego stronę, wystrzelił z miejsca; wycelował bronią w nieznajomego przybysza, wypowiadając głośne, stanowcze: - Stój!



My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7723-vincent-rineheart https://www.morsmordre.net/t7772-elidor#215947 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f310-irlandia-wschodnie-przedmiescia-bray-akacjowa-ostoja https://www.morsmordre.net/t7773-skrytka-bankowa-nr-1857#215948 https://www.morsmordre.net/t7776-vincent-rineheart#216049
Re: Ruiny Mer-Akha, Walia [odnośnik]22.10.19 21:49
Lucindzie ciężko było już sobie wyobrazić inny świat. Wszystko przepełnione było wojną, naznaczone cierpieniem i wysłane złymi decyzjami. Jeszcze rok temu widziała jedynie czubek ukrytej pod taflą wody góry lodowej. Teraz zbliżała się do jej końca, a przynajmniej takie miała wrażenie. Mogłaby zazdrościć niewiedzy i tego, że niektórych ludzi wojna po prostu nie dotknęła. Wiedziała jednak, że nie był to powód do zazdrości. Jeżeli tak było, a w myślach Lucindy była to grupa raczej nielicznych ludzi, to musiało dotknąć ich coś znacznie gorszego. Chyba żadne szczęście, żadne pozytywne zdarzenie nie było w stanie wyrzucić z głowy tego co aktualnie działo się na ulicach całej Wielkiej Brytanii.
A jednak jeden Merlin jej świadkiem, że ludzie potrzebują zapomnieć. Nikt nie jest w stanie przez cały czas jak na szpilkach oczekiwać najgorszego. Może właśnie ta potrzeba zapomnienia skłoniła blondynkę do powrotu na dawne szlaki. Czasy się zmieniły, ale przecież te wszystkie ukryte artefakty nadal pozostawały ukryte, a nałożone klątwy czekały na to by ktoś je złamał. Zdecydowała. Akurat dzisiaj miała podejść do tego z nastawieniem, które kiedyś nie opuszczało jej nawet na krok. Nie było zagadki nie do rozwiązania, przejścia do otworzenia, nie istniały granice, których nie dało się przesunąć. W takich chwilach jak ta nie potrzebowała wiele.
Choć o samym zleceniu nie wiedziała zbyt wiele to jednak przygotowana była na każdą ewentualność. Ciekawi wszystkiego turyści i chętni do obejrzenia dawnych ziem mieszkańcy byli tym czego mogła się tutaj spodziewać. Nie myślała jednak o innych poszukiwaczach. W końcu gdyby ktoś chciał tu dotrzeć to zrobiłby to już dawno. Lucindzie nawet przez myśl wcześniej nie przeszło by się tu wybrać. Miejsce było aż nadto dostępne. Ludzie odwiedzali je chmarami i wszystko co można było tutaj znaleźć prawdopodobnie odkryte było dawno, dawno temu. Stąd też jej zaskoczona minia, kiedy okazało się, że ruiny kryją jednak coś niezbadanego. Myśl, że wiedziała o tym tylko ona napawała ją spokojem, który niebezpiecznie wpłynął na jej czujność. Szlachcianka zdała sobie jednak sprawę, kiedy było już za późno. Najpierw usłyszała podniesiony głos, a dopiero po chwili zobaczyła skierowaną w swoją stronę różdżkę. Zatrzymała się od razu jakby dotknięta zaklęciem i uniosła dłonie w obronnym geście. – Spokojnie – zaczęła szeptem zastanawiając się nad zamiarami stojącego przed nią czarodzieja. I choć pozornie sama starała się zachować spokój to jednak w głowie zaczęła szukać alternatywy ucieczki. Czy mijała po drodze jakieś rozwidlenie? Czy gdyby pobiegła do przodu to zniknęłaby mu z pola widzenia zanim ten zdążyłby ją dogonić? Kiedyś od razu przeszłaby do rozmowy nie martwiąc się o konsekwencję, ale teraz? Nikomu nie mogła ufać, ani stojącemu przed nią czarodziejowi, ani swojemu zleceniodawcy, który równie dobrze mógł chcieć zastawić na nią pułapkę. – Rozumiem, że pominiemy fakt, iż kierowanie różdżki w każdego napotkanego człowieka może być uznawane za niegrzeczne? – zapytała zaciskając mocniej dłoń na swojej różdżce i przyjrzała się zakapturzonej postaci. Cóż, nie wyglądał najlepiej. – Jeżeli to twój dom to wybacz, nie chciałam tak wchodzić bez pukania. – dodała i cofnęła się o krok.


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Panna
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Ruiny Mer-Akha, Walia - Page 12 Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539
Re: Ruiny Mer-Akha, Walia [odnośnik]28.10.19 17:07
Nie dostrzegał całkowitej tragedii, która ogarnęła równoległą rzeczywistość. Widział jedynie drobne symptomy, zadziwiające zmiany występujące w samym środku ponurego miasta. Najbardziej oddziaływały na ludzi. Rozkojarzonych, rozbieganych, starających wtopić w gęsty, monotonny tłum. Byli przestraszeni, a przede wszystkim niepewni. Ogrom jednostek, które w ostatnim czasie skonfrontowały się z jego obliczem, kilkukrotnie dawały do zrozumienia, że trafił w sam środek mrocznego apogeum. Karciły za całkowity brak taktu, przerażającą samolubność i bezmyślność. Dla nich wymagał zbyt wiele. Pragnął jedynie zrozumienia, wybaczenia i drobnej nuty zaufania. Przychodził z czystymi intencjami nie mając pojęcia kto stał po drugiej stronie. Słyszał o nich, słyszał o nim. Bezwzględnym, potężnym czarodzieju, siejącym postrach i coś w rodzaju niewidzialnego terroru. Czy był tego warty? Czy faktycznie i uzasadnione były wszechobecne obawy? Co takiego reprezentował, kogo zrzeszał, co tak naprawdę wydarzyło się przez ostatnie miesiące. Nie wiedział, nie miał pewności czy rewolucyjne informacje są mu w ogóle potrzebne. Jedyną obawą, która towarzyszyła planowaniu codzienności, był fakt, iż bez poszczególnych kwestii nie naprawi swoich błędów, nie wykona planu, nie uzyska odkupienia, a tym bardziej rozgrzeszenia. Kiedy wszyscy próbowali powrócić do upragnionej normalności; zapomnieć o krytycznych sytuacjach i wyprzeć z pamięci niedawną tragedię, mężczyzna dopiero w nie wkraczał. Poznawał, rozgrzebywał, wypytywał. Starał postawić się w ich sytuacji, poczuć te same doznania – wziąć odpowiedzialność, która odciągnie od codziennych, negatywnych przemyśleń. Narzucił sobie okres próbny, w którym musiał coś udowodnić. Nie tylko innym, ale i samemu sobie.
Faktycznie, brak informacji na temat zlecania pozostawał nieco niepokojący. Ze zmarszczonymi brwiami, kilkukrotnie przypatrywał się rozbielonej kartce, sprawdzając czy na pewno nie pominął istotnej kwestii. Misja, która została mu zlecona, wyglądała na średniozaawansowaną, jednakże zazwyczaj nie była kierowana tylko do jednego Łamacza. Przynajmniej do tego, który nie miał styczności z miejscem docelowym. Tak było w tym przypadku; ciemnowłosy po raz pierwszy materializował się na zrujnowanych terenach. Nigdy wcześniej nie miał styczności z goblińską spuścizną. Nigdy dotąd nie pracował w tak zaludnionym miejscu – bez zabezpieczenia, właściwych warunków, konkretnych wymogów. Dlatego też im bardziej zagłębiał się w mistyczną całość, podekscytowanie, jak i nieokreślone poruszenie wtargnęło wprost w mikroelementy ciała, wnikając jeszcze bardziej intensywnie niż strużki lodowatego powietrza. Rozświetlona nikłym światłem ciemność, zniekształcała otaczające obrazy. Zimne ściany, przy których przesuwał się do przodu nie ułatwiały poruszania. Każdy dźwięk wydawał się intensywniejszy, głośniejszy, o wiele bardziej niebezpieczny. Słyszał swój przyspieszony oddech, szelest materiału, stukot podeszw, brodzących w rozsypanym kamieniu. Nie wyczuwał nic niepokojącego; żadnej wibrującej aury, która mogłaby wskazywać na obecność klątwy czy niezidentyfikowanej magii. Mimo tego pozostawał czujny. Natężony odgłos rozbrzmiał gdzieś z prawej strony wąskiego rozwidlenia. Gdy w szybkim momencie ustawił prowizoryczną zasadzkę, nie sądził, że będzie miał do czynienia właśnie z nią. Zaskoczył i naskoczył gwałtownie, kiedy nieznajoma postać automatycznie zatrzymała się przed sylwetką gotową do ataku. Obszerność kaptura nie obejmowała całości wizerunku, lecz szybko potwierdził, że była to kobieta. Wyciągniętą różdżkę trzymał pewnie, stanowczo, nie ufając przeciwnikowi. Zauważył jej obronny gest, wyłapał szepczące uspokojenie; uniósł głowę znacząco, aby objąć większość nieznajomej aparycji. Zamarł. Nie do końca dowierzał, czyżby osłabiony w ciemności wzrok płatał mu figle? Sylwetka, która właśnie w tej samej chwili patrzyła na niego z podejrzliwością i nieufnością, była znajoma. Bardzo dobrze znajoma, gdyż podzielała nie tylko wykonywany zawód, a także wiele wspólnych rozmów, sensacji czy problemów. Mężczyzna wpatrywał się w profil intensywnie, lustrująco – przypominając pojedyncze wspomnienia; dopasowując odpowiednio twarz i inne elementy. Nie mógł się mylić. Nie tym razem. Gdy odezwała się p oraz kolejny, wybiła go z chwilowej konsternacji. Zamrugał kilkukrotnie oczami, a uwaga na temat różdżki skierowała go ku spokojniej, eleganckiej odpowiedzi: - Musisz wybaczyć moje nieokiełznane maniery. Nie chciałem cię przestraszyć. – w tym momencie schował różdżkę do rękawa, a wolną dłonią ściągnął kaptur, aby ukazać swoją tożsamość. Nie zabrakło delikatnego uśmiechu, gdy dopełniał wypowiedź: - Lady Selwyn. – niespotykane, zagadkowe i nietypowe spotkanie. Ile to już lat? Zaryzykował. Czy dobrze ją pamiętał? Czy ona pamiętała go? Przecież się zmienił – podobno znacznie. Czy była w stanie mu zaufać? Czy dobrze zrobił, że tak szybko się przed nią obnażył? – Ależ proszę… - zrobił lekki krok w lewą stronę, aby otworzyć przestrzeń. – Czuj się jak u siebie. Uwielbiam goblińskie budownictwo. Herbaty? – czekał na reakcje, gdyż sam powstrzymywał się od gromkiego śmiechu. Co się z Tobą stało Vincencie? Czyżby próbował rozładować atmosferę?



My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7723-vincent-rineheart https://www.morsmordre.net/t7772-elidor#215947 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f310-irlandia-wschodnie-przedmiescia-bray-akacjowa-ostoja https://www.morsmordre.net/t7773-skrytka-bankowa-nr-1857#215948 https://www.morsmordre.net/t7776-vincent-rineheart#216049
Re: Ruiny Mer-Akha, Walia [odnośnik]03.11.19 16:47
Lucinda już od najmłodszych lat widziała w poszukiwaniach coś przyciągającego. Nie mogła oprzeć się uczuciu, że był to cel w jej życiu, który pragnęła osiągnąć. Już jako dziecko czuła się wolna jedynie wtedy gdy mogła odkrywać i poznawać. Wiele osób w jej otoczeniu stawiało na tak ambitnych planach krzyżyk. W końcu była szlachcianką. Arystokratką wychowaną by błyszczeć na salonach, przyszłą żoną wielkich lordów, Panią domu, która do końca życia miała oglądać jedynie cztery ściany posiadłości. Ona od początku nie pasowała do tego schematu i każdy kto poznał ją choć trochę wiedział, że jeśli przyjdzie jej pójść tą ścieżką to prędzej czy później straci rozum. Świat nie był dla niej łaskawy, ludzie kładli jej pod nogi kłody, które z trudem przeskakiwała, ale nigdy tak naprawdę się nie poddała. Nadstawiała drugi policzek gdy była taka potrzeba. Szła w zaparte choć niejednokrotnie kusiło ją by po prostu odpuścić. Aktualnie znajdowała się w takim momencie swojego życia, że przestała myśleć o swoim szczęściu lub nieszczęściu, a skupiła się na dobrze innych. Potrafiła zrezygnować z wielu rzeczy, poświęcić się w imię czegoś większego, ale nie potrafiła zrezygnować z tego co od zawsze było jej celem. Nie potrafiła zrezygnować z tego co sprawiało, że na jeden moment nie musiała się na niczym innym skupiać.
Nie istniały trudniejsze lub łatwiejsze poszukiwania. Zawsze liczyło się jedynie przygotowanie. W dzisiejszą podróż włożyła tyle ile uważała za konieczne. Nie mogła przygotować się na czyhającą za rogiem postać. To było ryzyko, które podejmowała za każdym razem. W końcu nie pierwszy raz ktoś wyciąga różdżkę w jej stronę. Wolała załatwić sprawę na spokojnie choć patrząc na to wszystko co aktualnie dzieje się w świecie magii nie mogła liczyć na właśnie takie zakończenie. Przyglądała się ukrytej w cieniu postaci chcąc dojrzeć choć zarys twarzy. Co skrywał kaptur? Czy stojąca przed nią postać bała się zdemaskowania? Zanim zdążyła odpowiedzieć sobie na te pytania usłyszała męski głos zwracający się do niej jej własnym nazwiskiem. Sam głos mężczyzny choć bardzo specyficzny nie przywiódł jej tych wszystkich wspomnień. Na jej twarzy malowało się zaskoczenie, które uderzyło w nią ze zdwojoną siłą gdy kaptur stojącego przed nią czarodzieja opadł odkrywając jego twarz.  
Blondynka potrzebowała kilku sekund by znowu zacząć oddychać. Twarz dawnego przyjaciela była ostatnim co spodziewała się ujrzeć w podziemiach goblińskiego miasta. Minęło tyle lat, że tak naprawdę nie wierzyła, iż kiedykolwiek uda im się spotkać ponownie. A jednak stał przed nią niczym mara, w której obecność uwierzyć po prostu nie mogła. Blondynka zaśmiała się nerwowo chcąc tym samym pokazać, że zjawa nie zrobiła na niej wrażenia. – Zwykle lepiej wam iść na łatwiznę. Jest wiele osób, których obecności tutaj mogłabym się spodziewać, ale nie Vince więc znikaj zanim o tę herbatę naprawdę poproszę. – łatwiej jej było widzieć w tym goblińskie zabezpieczenie, albo niesfornego ducha niż prawdziwą obecność Rinehearta. Są ludzie, którzy swoją obecnością zostawiają ślad, którego brak ciężko jest zrekompensować. Zwykle jest to po prostu niemożliwe. Wracając do tych wszystkich wspomnień, które razem dzielili żałowała, że nie zrobiła więcej. Ich ostatnie spotkanie w jej głowie było tym ostatecznym i nie chciała dawać sobie nadziei na inne zakończenie.
Szlachcianka prawdziwie poruszona widokiem przeszłości ciągle mu się przyglądała. Wyglądał tak jakby czas dał mu o sobie znać, ale w ten dobry sposób. Gdyby nie dobrze znany jej wzrok prawdopodobnie miałaby trudność z rozpoznaniem mężczyzny. – Tyle czasu minęło… - dodała unosząc kącik ust w uśmiechu. Jeżeli chcieli zagrać jej na emocjach to im się udało.


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Panna
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Ruiny Mer-Akha, Walia - Page 12 Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539
Re: Ruiny Mer-Akha, Walia [odnośnik]11.11.19 16:32
Zazdrościł osobom, które od najmłodszych lat wyczuwały swoje powołanie. Odnajdywały mikroskopijne zalążki pasji, zakorzenione w rozgrzanym wnętrzu na kolejne, owocne lata. Wystarczyło zdobyć odpowiednią aprobatę dorosłych wychowawców, aby następnie rozpocząć prawdziwą karierę; kształcić umiejętności, zgłębiać niepoznane dziedziny, trenować praktykę, być dopingowanym. Dążyć do doskonałości. Zupełnie inaczej rozkładały się losy zagubionych we wszechświecie. Błądzili po krętych korytarzach propozycji, kuszeni lub popychani przez wewnętrzne jednostki. Często postawieni przed faktem dokonanym, z którego nie mogli się wypisać. Oficjalne, skrupulatne i dokładne wytyczne krążyły po gęstej czasoprzestrzeni czekając, aż hipotetyczny dziedzic obejmie stanowisko. A co w przypadku, gdy bezwzględny sprzeciw pokrzyżuje wyidealizowane plany? Co jeśli wyczekiwany potencjał napotka blokadę, niechęć, niezrozumienie? Wtedy pojawiają się dwie opcje: niezgodność lub akceptacja. W ich przypadku decyzją nieodwracalną stał się wybór bezwzględnego buntu. Licząc się z potężnymi konsekwencjami, postanowili wziąć sprawy w swoje ręce. Przeobrazili się w jednostki wyklęte, przeklęte, niepotrzebne. Walczyli z przeciwnościami, starając się znaleźć i obrać właściwą drogę: stać się rozczarowaniem szlacheckiej rodziny; uciec w najdalszy zakątek świata, chcąc całkowicie odgrodzić od siebie rujnującą przeszłości. I choć nie było łatwo, musieli przetrwać, często zrzucając podstawowe, osobiste potrzeby na drugi, nieważny plan. Dopasowani, podporządkowani, pracujący nad nową reputacją, jednakże piekielnie ambitni. Odnaleźli ścieżkę, która okazała się tą umiłowaną. Mogli swobodnie poszerzać wiedzę, umysł, horyzonty. Bez większych obaw żyć na nowo.
Każda z misji pozostawiała pewną dozę niepewności. Zlecenia, które wpadały w jego ręce, często nie spełniały podrzędnych kryteriów. W pewnym stopniu odzwyczaił się od niepoprawnej organizacji, nauczony niedawnymi, odległymi wyprawami poza granice macierzystej ziemi. Odpowiednia ilość ludzi, dokładny harmonogram, rozpisanie planu i strategii działania. Przedstawienie problemu, z którym przychodziło im się zmierzyć – poziomu trudności, skomplikowania klątwy i innych przeciwności. A teraz? Wchodził w nieznane nie zważając na czyhające niebezpieczeństwa. Nie miał pojęcia z jakim zjawiskiem przyjdzie się mu zmierzyć. Ruiny, po których krążył po omacku przerażały swą obszernością. Przemierzając kręte, niskie korytarze kompletnie utracił rachubę czasu. Niepewność pojawiała się na każdym kroku, wnikając w otaczającą rzeczywistość. Zimno, z którym przyszło mu się zmierzyć stało się nieprzeszkadzającym przyzwyczajeniem. Dopiero po chwili, gdy atmosfera zaczęła się zagęszczać, serce wykonało kilka niekontrolowanych, gwałtownych ruchów. Przygotowany na wszelkie niedogodności, wyciągający wnioski z poprzednich spotkań, czekał na potencjalnego przeciwnika. Nie potrafił określić położenia, osobowości, a przede wszystkim intencji. Mógł reprezentować zagubionego przyjaciela, który w podobnym kontekście próbuje zmierzyć się z niezrozumiałą misją. Przeciwnie, zaatakować od razu, wymierzając jeden, właściwy cios w postaci czerwonego promienia. Za wcześnie. Nie był jeszcze gotowy na śmierć.
Nie miał całkowitej pewności, czy dobrze zidentyfikował tajemniczą tożsamość. Niesprzyjająca aura, zatrważająca ciemność, złudnie układała rozproszone cienie na zadziwionej, lecz łagodnej twarzy. Charakterystyczny ton pozostawał niezmienny. Znajoma nuta zezwoliła na nieświadome ryzyko. Ile czasu minęło? Kiedy wiedzieli się po raz ostatni? Jak wiedzie się jej los, czy najgorsze problemy zdążyły odejść w niewidzialny eter? Jak się czuła? Chyba zmizerniała. Tak dużo pytań cisnęło się na spierzchnięte wargi, kiedy podświadomie opuszczał niewielką kryjówkę. Z pokorą odsłonił swoje oblicze; łagodnie, świadomie, pewnie. Uniósł niepewny wzrok, wnikając w zielone tęczówki. Powstrzymywał się, aby nie zareagować z nietaktownym rozbawieniem dlatego też, uniósł ręce w geście poddania i jeszcze raz przystąpił do przeprosin. Przecież dobrze wiesz kim jestem, nie musisz się obawiać. – Wybacz! – rzucił krótko, kręcąc głową z niedowierzaniem. -Nietypowe przywitania, chyba od niedawna to moja specjalność. – dodał z dozą wytłumaczenia. Ale, czy nie miał racji? Odnawianie kontaktów z przeszłości, zdążyło przysporzyć wiele niefortunnych sytuacji. Poznania nieistniejących miejsc, usłyszenia wyrzutów, emocji, ciężkich i gorzkich słów. Oberwania najróżniejszymi zaklęciami, które do dnia dzisiejszego widnieją na ciele w postaci brunatnych siniaków. Był przygotowany – na wszystko. – Proś o co tylko masz ochotę, ale najpierw wydostańmy się z tego paskudnego miejsca. – stwierdził lekko zdziwiony swobodą tej konwersacji. Rozpoczęta dość niewinnie, oszczędziła wybuchu najskrajniejszych emocji. Czyżby mistyczna atmosfera historycznego budynku, powstrzymywała ostre wyrzuty? A może jednak odmienność intencji sprawiła, że potrafili ze sobą rozmawiać? Jak dawni znajomi, współpracownicy, przyjaciele. Pamiętał momenty, w których znaleźli nić porozumienia. Odnaleźli podobieństwo – niedopasowanie do najbliższego grona. Rozmowy o wyrzeczeniu, poświęceniu i niezrozumieniu. Konfrontowaniu dwóch odmiennych światów: arystokracji z szarą codziennością. Rozmawiali krótko. Wspólne epizody najczęściej kończyły się trudnymi, wymagającymi obowiązkami. Brakowało czasu, przestrzeni i miejsca. Ale może uda nam się to nadrobić, prawda Lucindo? Czuł na sobie jej wzrok, dogłębny, analizujący, przeszywający. Szukający podobieństw, najmniejszych mankamentów, Bez słowa poddał się nowej potrzebie poznania, a gdy wypowiedziała znaczące słowa, westchnął krótko mówiąc: – To prawda. Nie spodziewałem się, że przeminął tak szybko. – tracąc rachubę czasu, zatracił klasyczny podział. Na odległej obczyźnie czas stawał się sprzymierzeńcem. Tutaj całkowitym, groźnym przeciwnikiem. Podczas gdy oboje oddawali się nostalgii, dziwny dźwięk po raz kolejny wybudził wyczuloną czujność. Mężczyzna zmarszczył brwi i rzucił do towarzyszki: – Słyszałaś? – czułaś?



My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7723-vincent-rineheart https://www.morsmordre.net/t7772-elidor#215947 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f310-irlandia-wschodnie-przedmiescia-bray-akacjowa-ostoja https://www.morsmordre.net/t7773-skrytka-bankowa-nr-1857#215948 https://www.morsmordre.net/t7776-vincent-rineheart#216049
Re: Ruiny Mer-Akha, Walia [odnośnik]14.11.19 15:22
Lucinda zdążyła przywyknąć do zmian. Nie można przecież oczekiwać, że wszystko zawsze będzie takie same lub takie jakie byśmy chcieli, żeby było. Miejsca nie były już takie same, ludzie pojawiali się w jej życiu by po chwili zniknąć bez słowa wyjaśnienia. W życiu szlachcianki nie było miejsca na stagnację i tak naprawdę wcale z utęsknieniem jej nie wyglądała. Teraz jak nigdy te wszystkie zmiany można było zauważyć. Oczywiście czasami przykro było patrzeć jak coś przepada bezpowrotnie, ale byłaby największą hipokrytką gdyby wylewała ku temu żale. Ile razy jej zdarzyło się zniknąć? Rzucić wszystko i ruszyć na szlak. Często była to chęć podróży, zawodowa potrzeba szukania unikalnych artefaktów, ale czasami było to po prostu ucieczka. Niejednokrotnie uciekała od szlacheckich obowiązków, od przyszłości, która wisiała nad nią niczym kat, ale także przed popełnionymi błędami, które przecież były częścią życia każdego człowieka. Blondynka doskonale wiedziała jak to tracić bliskie osoby. Wiele razy zmuszona była pożegnać się z ludźmi, którzy znaczyli dla niej naprawdę wiele. Wojna trwała wystarczająco długo by Lucinda na własnej skórze poznała jej skutki. Niezliczone blizny, umykanie śmierci na ostatnim wdechu, rany, które choć fizycznie się zagoiły to psychicznie wyrządziły nienaprawialne szkody. Krwawiła i doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Może to wszystko wystarczyło by jej uzmysłowić, iż nie można odrzucać ludzi nawet jeśli ci zawodzili. Może to też był powód, dla którego ciężko było jej uwierzyć, iż stojący przed nią mężczyzna jest tym za kogo się podawał. To czego miała naprawdę dość to towarzyszące jej często rozczarowania. Nie chciała tego i tym razem. – Vince? – zapytała jeszcze raz jakby to wszystko do niej jeszcze nie dotarło. Zmienił się. Czas obszedł się z nim tak jak z każdym. Jego spojrzenie, postawa i rysujący się delikatnie na twarzy uśmiech były tym co doskonale znała. Nie mogła się mylić, nie tym razem i nie jeśli chodziło niego. Już bez słowa podeszła do mężczyzny i bezceremonialnie przytuliła go do siebie. Był ostatnią osobą, której się tutaj spodziewała. Czas leciał nieubłagalnie i nawet jeśli czasem wracała myślami do jego twarzy to nie podejrzewała, że uda im się spotkać ponownie. – Na stu tańczących chochlików, nie mogę uwierzyć, że cię widzę. – dodała odsuwając się od niego delikatnie by jeszcze raz spojrzeć mu w oczy i uśmiechnęła się szeroko. – Co tu robisz, Vince? To nie może być przypadek. – odparła, ale zanim zdążyła usłyszeć odpowiedź do jej uszu także dotarł niepokojący dźwięk.
Blondynka wiedziona własnym zmysłem odwróciła się w stronę, z której dobiegał dźwięk. Skinęła mężczyźnie głową gdy zapytał czy do niej także to dotarło. Zrobiła krok w głąb ciemnego korytarza jakby oczekując, że zobaczy źródło niepokojących odgłosów.- Myślisz, że to kroki? – zbyt ciężkie by mogły należeć do człowieka, ale też zbyt regularne jak na coś przypadkowego. To brzmiało jak marsz. Szlachcianka zatrzymała się i spojrzała na przyjaciela. – Pójdziesz ze mną? – zapytała wiedząc, że skoro doszła tak daleko to musi swoje zadanie skończyć, ale z drugiej strony nie widzieli się tyle czasu, że najchętniej zostawiłaby goblińskie ruiny za sobą. Nie chciała by znów zniknął.


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Panna
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Ruiny Mer-Akha, Walia - Page 12 Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539
Re: Ruiny Mer-Akha, Walia [odnośnik]27.11.19 13:53
On również przywyknął do zmian. Przynajmniej tak mu się wydawało. Bo co innego może powiedzieć osoba, która od jedenastu lat, w odstępach kilku miesięcy zmieniała swoje położenie, otoczenie, przynależność? A może nie o takie zmiany chodziło? Czyż każdy nie posiada szeregu przyzwyczajeń, nawyków, których ciężko jest się wyzbyć? Czy nie tworzą idealnego wyobrażenia świata przedstawionego dając złudne przeświadczenie o bezwzględnym bezpieczeństwie? Dużo łatwiej przywyknąć do cyklicznych, krótkotrwałych odstępstw, sprawnie wchodzących w zwykłą codzienność. Zupełnie inny kaliber stanowiły rewolucyjne przeobrażenia pozostawiające świat w odmienionym, niepoznanym układzie. Tak jak teraz. Rozpoczynają rewolucję, na którą nikt nie jest w stanie przygotować się właściwie. Najczęściej uwidaczniają się trzy, główne reakcje na ogrom skomplikowanych sytuacji: przyzwyczajenie, walka, ucieczka. Każdy wariant niesie za sobą szereg konsekwencji i trudnych, rygorystycznych decyzji. Wymaga podjęcia pewnego ryzyka – wystawienia na osąd krytycznego społeczeństwa, grupy, w której spędziło się większość dotychczasowego życia. Z ogromnym podziwem traktował postepowanie towarzyszki, która bezwzględnie dążyła do celu. Nie zważając na specyfikę i wymagania stawiane przez rodzinę, mknęła w odkrywaniu i realizacji pasji. W tym jednym aspekcie byli do siebie podobni – walczyli z utartymi, wieloletnimi schematami. Sprzeciwiali wyższości, która bardzo szybko wydała jednoznaczny wybór. Mężczyzna w odwecie ulotnił się na dobre, a ona? Pozostała w trudnym szlacheckim środowisku, które nie odpuszczało i nie zwalniało tempa. Zupełnie inaczej pojmował stratę. Miał wrażenie, że nie byłby w stanie pogodzić się z nią w pełni. Tak jak w przypadku matki – bolesna, niezabliźniona rana trawiła niespokojne wnętrze. Nigdy nie wybaczył; nie pożegnał na dobre. A co w sytuacji, w której utrata najbliższych byłaby na porządku dziennym? Gdyby miał w tym udział, był tego świadkiem? Jakie reakcje pojawiłyby się jako pierwsze? Jakie emocje, odczucia, zachowania? Zdawał sobie z tego sprawę, dlatego postanowił wrócić- walczyć. Wspomóc i ochronić najbliższe jednostki czując odpowiedzialność i poczucie winy na wzgląd swojej wieloletniej bierności. I chociaż na każdym kroku uporczywie go od tego odwodzili ukrywając część informacji, nie poddawał się i trwał. Chciał przetrwać. Dlatego też widok znajomej, przyjaznej, pokrzepiającej duszę twarzy, dodał odwagi i strużki nieopisanej pewności. Będzie dobrze, prawda?
Los uwielbiał płatać figle, zestawiając jednostki w najmniej spodziewanych momentach. Niemalże przenigdy nie zwraca uwagi na przejścia, ów postaci, perypetie czy okres czasu, w którym nie mieli okazji odbyć normalnej rozmowy. Tak było właśnie teraz, gdy chłód zimowego popołudnia coraz mocniej wnikał w statyczne kończyny. Dyskomfort spotęgowany wilgotnymi, niskimi, kamiennymi ścianami, do których każde z nich przywierało choć jedną, nieosłoniętą kończyną. Ciemność również nie sprzyjała właściwemu określeniu tożsamości – zaburzała kształty, zniekształcała sylwetkę, sprzyjała omyłce. Widząc jej reakcje, uniósł lewą brew w lekkim zdziwieniu, zmieszanym z subtelnym rozbawieniem. Dziwne prawda? Nie spodziewałaś się mnie tutaj lady Selwyn? – To ja, cały i zdrowy. prawie odrzucił szybko, gdy jej wzrok wnikał w rozjaśnione mikroelementy ciała. Ona też wydawała się nie skażona przez upływający czas. Wyobraźnia malowała w głowie trwały obraz, uwidaczniając odpowiednie cechy – błyszczące, zielone oczy, bladą cerę, niewysoki wzrost, czy charakterystyczne blond włosy, które kiedyś były chyba trochę dłuższe? Wyglądała na niepewną, zmartwioną, może trochę zmęczoną? Reagowała z dziwnym wycofaniem, dozą nieufności. Co takiego przytrafiło się po drodze, że brak Ci pewności? Nawet entuzjazm, którym go obdarzyła wydawał się nieco inny. Zaskoczył niespodziewanym atakiem, gdy wątła postać zacisnęła na nim swoje ramiona. Ciemnowłosy otworzył oczy w szerokim zdumieniu, dodając niekontrolowany atak śmiechu. Pogładził kobietę po okrytych płaszczem plechach; dotknął swobodnych kosmyków, chcąc upewnić się, że trwająca chwila nie jest kolejną, perfidną halucynacją, prowokacją, pomyłką. – Nie wierzę w przypadki, dlatego to zdecydowanie nie jest przypadek. – potwierdził zdumiony, kręcąc głową  w niedowierzaniu. Pozwolił wyswobodzić się z uścisku, lecz jeszcze na sekundę przytrzymał ją za ramiona: – Niesamowite… Nic się nie zmieniłaś. – wydobył z nutą nostalgii, zawieszając wzrok na dłużej, intensywniej i pewniej. On też wracał pamięcią do wspólnych wspomnień. Długich rozmów, wymiany przemyśleń, doświadczeń, dywagacji na temat przyszłości. Kiedy to było? Zmieniając trochę szyk wypowiedzi dopiero po chwili zarejestrował dalszą część pytania. Co tu robił? Zdecydowanie to samo pytanie mógł zadać towarzyszce i nie omieszkał tego wykorzystać. – Dostałem zlecenie. – zaczął, zastanawiając się nad słowami. W myślach jeszcze raz analizował listowne wezwanie. – Zlecenie złamania klątwy gdzieś w tych ruinach. – spojrzał na kobietę doszukując się pojednawczej reakcji. Czy ona też stawiła się tu w tym celu? – Jestem jednak trochę zdziwiony, bo zlecenie było dość niekompletne. – nie zdążył wysłuchać odpowiedzi, gdy fala dźwięku uderzyła z wzmożoną intensywnością. Dłoń z różdżką powędrowała do góry i wycelowała w stronę, z której dochodziły niesystematyczne drgania. – Brzmią jak nadchodzące tabuny… – zmniejszył odległość między nimi i zrównał sylwetki. Zmarszczył brwi chcąc wytężyć wszystkie zmysły. Nie odwracając się w jej stronę odpowiedział krótkie: – Chodźmy! – i jak nakazywała etykieta ruszył przed siebie jako pierwszy. Nie bagatelizował jej umiejętności, sprawności, ani mocy, jednakże chciał kontrolować sytuacje, przyjąć pierwszy atak – ochronić jeśli będzie taka potrzeba. Byli partnerami, walczyli równo z demonami, które skrywały te przeklęte ruiny.



My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7723-vincent-rineheart https://www.morsmordre.net/t7772-elidor#215947 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f310-irlandia-wschodnie-przedmiescia-bray-akacjowa-ostoja https://www.morsmordre.net/t7773-skrytka-bankowa-nr-1857#215948 https://www.morsmordre.net/t7776-vincent-rineheart#216049
Re: Ruiny Mer-Akha, Walia [odnośnik]09.12.19 21:37
Dla kogoś kto większość swojego życia spędził na szlaku w poszukiwaniu przeklętych artefaktów przypadek był abstrakcją, której nie dopuszczała do świadomości. Oczywiście zawsze musiała być gotowa na to co niespodziewane i nieprzewidywalne, ale nie nazwałaby tego przypadkiem. Finalnie tak jak Vince ich istnieniu nie oddawała wiary. Doskonale wiedziała, że nic nie dzieje się bez przyczyny, wszystko prowadzi do jakichś rezultatów nawet jeśli te nie są widoczne od razu. Lucinda wierzyła za to w przekorność losu. Ten zawsze stawia przed nami to czego zwyczajnie się nie spodziewamy. Czasami ze złośliwością rzuca nam kłody pod nogi, a czasami tak jak teraz bawi się abstrakcyjnością pokazując nam twarze ludzi, których tak dawno nie widzieliśmy. Których baliśmy się już nigdy nie spotkać.
Widząc znajomą twarz mężczyzny zaczęła się zastanawiać co skłoniło go do powrotu. Spotkali się kilka lat temu i już wtedy wywnioskowała, że wcale nie śpieszy mu się do domu, do Londynu, do tego co zdążył tu zostawić. Wtedy wcale go nie oceniała. W końcu sama wybrała podobną ścieżkę. Jak najdłuższa podróż, jak najkrótszy postój. Starała się unikać swoich bliskich. Wiecznie niezadowolona matka, ojciec, który z wychowywaniem dzieci miał niewiele wspólnego i wtrącający się do wszystkiego krewni. Miała swoje życie, które szczerze uwielbiała nawet jeśli często jego kosztem było zdrowie. Oczywiście z perspektywy czasu szlachcianka wcale nie żałowała swojego powrotu. Działo się tak wiele. Nie wyobrażała sobie teraz by zniknąć, zostawić to wszystko i zapaść się pod ziemię jak wcześniej miała w zwyczaju. Zasypywanie mężczyzny pytaniami nie było teraz na miejscu. Oczywiście ciekawość kobiety w pewnym momencie się upomni, ale teraz cieszyła się, że go widzi. Tutaj, niemalże w domu. W końcu tak wiele ludzi zdążyła już stracić. Tak wielu postanowiło się od niej odwrócić. Przyjaciele, którzy stanowili istotną część jej życia teraz albo walczyli po przeciwnej stronie barykady, albo postawili na życie daleko od wojny, którą aktualnie żyła cała Wielka Brytania. Nawet nie spodziewała się, że tak bardzo potrzebowała spotkać kogoś z czasów, kiedy wszystko było jeszcze normalne. Może nawet i proste. W końcu daleko jej już było do dziewczyny z jego wspomnień. Prawdopodobnie oboje przeszli drogę, po której przestali poznawać samych siebie.
Czując otaczające ją silne ramiona odetchnęła. Jego śmiech był zbyt znajomy by mogła go pomylić. – Ale… wróciłeś? Tak na stałe? – zapytała szczerze ciekawa odpowiedzi. Może dostał zlecenie właśnie w Walii i wcale nie miał zamiaru zawitać do Londynu. Może pośpieszyła się myśląc, że będą mieli szansę by o wszystkim sobie opowiedzieć. Skupiła spojrzenie na jego twarzy gdy przez chwilę przytrzymał ją za ramiona. – Parę zmarszczek i mniej rozczochrane włosy – zaśmiała się szczerze. W szkole prowadziła prawdziwą walkę wewnętrzną. Buntowała się przeciw szlachcie. Buntowała się przeciw zasadom. Była prawdziwym wojownikiem. Teraz jej rozterki całkowicie zmieniły swoją płaszczyznę. To wszystko było jak dawne życie, o którym zdążyła już zapomnieć.
Słysząc, że mężczyzna dostał to samo zlecenie co ona uniosła kącik ust w znaczącym uśmiechu. - Wracamy do rywalizacji? – zapytała unosząc brew. Ciężko było to nazwać rywalizacją, ale zawsze było to urozmaicenie, którego finalnie każdy poszukiwacz potrzebował.
Blondynka nie zdążyła dopytać o niekompletne zlecenie, bo dochodzący do nich dźwięk zaczął przypominać marsz wojska, a nie pojedyncze kroki. W ciszy ruszyła za mężczyzną unosząc tylko różdżkę by ta dała im trochę światła. Była zdziwiona obecnością innych ludzi w tym miejscu. Mugole? Owszem było to możliwe, ale nie w tej części ruin. Ta nie była dostępna dla zwiedzających. Idąc korytarzem starała się chłonąć jak najwięcej. Wszystkie jej zmysły pracowały na najwyższych obrotach. Z każdym krokiem zbliżali się do źródła niecichnących dźwięków. Kiedy doszli do rozwidlenia Lucindę coś tknęło. Dźwięk był zbyt wyraźny. Już nie znajdował się nad nimi, a tak jakby kroczył obok nich. Momentalnie złapała mężczyznę za rękę i pociągnęła w swoją stronę by we dwoje mogli schować się za filarem. Nie chcąc wydawać jakichkolwiek dźwięków położyła palec na ustach dając mężczyźnie do zrozumienia, że coś usłyszała. Stali blisko siebie, ale blondynka i tak miała wrażenie, że przechodzące obok nich postacie mogą ich zauważyć. Może właśnie ten fakt sprawił, że postanowiła wychylić się i sprawdzić z czym mają do czynienia. Już wcześniej na swojej ścieżce spotykała duchy, ale na pewno nie w takich ilościach i nie były to duchy goblinów. Widząc przechodzący pochód zadrżała. – Poczekajmy – szepnęła. Miała nadzieje, że duchy jak uwięzione w pętli pójdą dalej, a oni będą mogli zająć się zleceniem. Blondynka przeniosła spojrzenie na mężczyznę czekając aż dźwięki ucichną.


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Panna
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Ruiny Mer-Akha, Walia - Page 12 Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539
Re: Ruiny Mer-Akha, Walia [odnośnik]30.12.19 0:38
Wiara w nieprzewidywalność i zmienność losu wydawała się właściwą postawą. Choć do ostatnich chwil starał się nie tłumaczyć postępu pewnych sytuacji poprzez nieokreśloną zbieżność wydarzeń, coraz częściej doznawał nieoczekiwanego zaskoczenia. Objawy ukazywały się przez niestandardowe rozwiązania, odmienne podejście, czy nieplanowane spotkania w najbardziej nieoczywistych miejscach na całym, ziemskim padole. Pewne sprawy pozostawały rozgrzebane; bez możliwości wyjścia. I jak tu nie wierzyć w przypadki? Należało przywyknąć i przygotować się na najbardziej nierzeczywiste postępy. Ich praca również nie należała do powtarzalnej monotonii. Przygotowani na każde okoliczności musieli myśleć nieszablonowo; być o jeden krok do przodu. Incydenty, z którymi przychodziło im się mierzyć, potrafiły zatrwożyć, zaskoczyć swym skomplikowaniem; choć początkowo poziom misji określany był jako średnio-zaawansowany. Zadania wymagały różnorodnych, czasami niestandardowych umiejętności, wykraczających poza opanowany kanon. W niektórych momentach pomocna okazywała się wiedza z podstaw astronomii, zielarstwa, czy anatomii. Wszystko mogło się zdarzyć i wszystko okazywało się możliwe. Bywało trudno, ale czy takie wyzwania nie okazują się najciekawsze?
On sam nie potrafił jednogłośnie stwierdzić co skłoniło go do powrotu. Owszem, założony plan uwzględniał wytyczne, które przywiodły go do macierzystych terenów, lecz to konkretne bodźce zadziałały jak przyciągający katalizator. Niepokojące wieści z magicznego świata dotarły poza obszerne granice. Niezbyt wylewne wiadomości przynoszone przez nieznane sowy, wzbudziły niepodważalny niepokój. Bardzo długo zastanawiał się nad podjęciem najwłaściwszej decyzji. Robił to dla jedynej, ukochanej i wyrozumiałej osoby, będącej w samym środku niegodziwej wojny. Zapragnął zadośćuczynienia, tworząc swą własną ścieżkę pokuty. Utwierdzał w przekonaniu, że okaże się potrzebnym wybawcą. Zdobędzie zaufanie; udowodni wszystkim swe zamiary i słuszność czynów z przeszłości. Zwalczy krążące, nieodstępujące demony, pragnące ściągnąć na samo dno. Pozna nieokreślonego przeciwnika, z którym zmaga się większość jego doczesności – rodzina, przyjaciele, znajomi. Walczyli i ginęli wyrażając jedną słuszną ideę. Podświadomie pragnął ją wyrażać – na własny sposób.
On również cieszył się na jej widok. Niespodziewane spotkanie w dość parszywym miejscu. Spontaniczna, nieagresywna reakcja uruchamiająca wiarę w ludzi, dopełniona utęsknionym, dawno niewidzianym uśmiechem. Tak wiele chciał jej powiedzieć, opowiedzieć, przekazać. Podzielić myśli, przedyskutować obawy, zadać różne, czasem niewygodne pytania. Ty też tego chciałaś, prawda? Miejsce, które kiedyś okazywało się azylem, zmieniło się nie do poznania. Jednostki, dawnej najbardziej zaufane obierały inne strony; eksponowały parszywe cechy charakteru odstraszające przyjaznego przeciwnika. Zmieniłaś się. Zmienili się, musieli to zrobić, aby właściwe wtopić i przystosować się do nowych warunków życia. Musieli zacząć znajomość niemalże od nowa.
Odsunął się od niej, delikatnie opuszczając ramiona wzdłuż ciała. Starał się nie wyrządzić krzywdy w zbyt ciasnym pomieszczeniu. Westchnął ciężko, gdyż olbrzymi głaz nieopisanej tęsknoty miażdżył jego serce: – Oby jak najdłużej. – odrzekł niepewnie, nie wiedząc jak potoczą dalsze dni niespodziewanego pobytu. Nie dał jej zapewnienia, ale nie pokusił się również na zaprzeczenie. Był szczery, gdyż przewrotność spraw, potrafi płatać figle. – Jestem w Londynie, dlatego też gdy tylko rozprawimy się z tym plugastwem, zapraszam na wspomnianą herbatę. – uzupełnił, aby dodać jej nieco więcej otuchy i upragnionej swobody. Będą mieli wiele okazji, aby uzupełnić stracone lata. Uśmiechną się na kolejną wzmiankę. Nie potrafił porównać dawnej znajomej z czasów nastoletnich z obecną tu, odważną i bystrą wojowniczką, walczącą o sprawiedliwość i swoje racje. Był pod wrażeniem, po raz kolejny spotykając na swojej drodze silny i niestandardowy obraz kobiety. Imponujące. Czasy się zmieniają, nieprawdaż?
Skinął głową na pytanie o powrót do misji. Przyjął wyzwanie, czując jak poziom adrenaliny subtelnie wzrasta. Potrzebował dodatkowych katalizatorów, by jeszcze prężniej skupić się na zadaniu. Wydawało mu się, że są na podobnym poziomie – posiadają tą samą, nieliczną ilość informacji nie pozwalającą na pewne i do końca przemyślane ruchy. Nie wiedział do kogo należał ów niepokojący i dudniący dźwięk. Nie zdążył nawet odpowiednio zebrać myśli, stojąc przed ewidentnym rozwidleniem, gdy gwałtowny ruch, przesunął go za sklepienie filara. Zdążył wyrzucić tylko krótkie, przyćmione: – Zaraz! -  by w duchu dziękować jej za szybką reakcję. Oddychał ciężko, gdy aura zmieniła swe oblicze. Dziwny niepokój wdarł się w kamienne mury, a temperatura spadła o kilka stopni. Orkiestra potężnych kroków zbliżała się niebywale szybko, rytmicznie, wojskowo. Metal ocierał się o siebie, powodując nieprzyjemny zgrzyt. Kątem oka uchwycił mistyczne sylwetki, wstrzymując powietrze w zziębniętych płucach. Kim byli, a może czym byli? Czy była to prawdziwa wizja, a może paskudna halucynacja? Dokąd zmierzali? Dlaczego nie przypominali goblinów, czy to oni okazali się ich oprawcami? – Wiesz co to może być? – rzucił z nadzieją, gdy przerażenie zaczynało wpełzać na zdezorientowaną twarz. Minęło kilka długich i mozolnych minut, gdy dźwięk korowodu zniknął na dobre. Mężczyzna wypuścił powietrze, czując jak drobne strużki potu spływają mu po czole. – Myślisz, że to koniec? Że już sobie poszli? Możemy iść dalej? – zapytał dla pewności, jednakże pragnął zaryzykować. Jako pierwszy wydobył się na wąski korytarz, wyciągając różdżkę naprzeciw. Okręcił się wokół własnej osi, sprawdzając przestrzeń nieopodal. Zmarszczył brwi w niemym skupieniu. – Wydaje mi się, że jesteśmy bezpieczni, ale… – zatrzymał, robiąc krok do przodu. – Wyczuwam przed nami coś, co emanuje potężną magią. Wydaje mi się, że drży. – spojrzał w ciemną materię, chcąc ulokować roziskrzone tęczówki na jej twarzy. – Chyba jesteśmy blisko.



My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7723-vincent-rineheart https://www.morsmordre.net/t7772-elidor#215947 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f310-irlandia-wschodnie-przedmiescia-bray-akacjowa-ostoja https://www.morsmordre.net/t7773-skrytka-bankowa-nr-1857#215948 https://www.morsmordre.net/t7776-vincent-rineheart#216049
Re: Ruiny Mer-Akha, Walia [odnośnik]13.01.20 14:15
Blondynka doskonale rozumiała potrzebę zmiany. Byli ludzie, którym patrzenie na krzywdę przychodziło z wielkim trudem, ale byli także ci, którzy tę krzywdę zadawali. Wojna zmusza do wybrania strony i choć zwykle powinien to być bardzo prosty wybór to aktualne marginalizowanie utrudniało objęcie odpowiedniego stanowiska. Wszystko miało być albo czarne, albo białe. Szlachcianka nigdy nie potrafiła przyjąć podobnego stanowiska czy chodziło o jej arystokratyczne korzenie, swoją pracę, a nawet wojnę. Świat mienił się kolorami. Każdego dnia przynosił inne doświadczenia. Te wpływały na postrzeganie świata w sposób diametralny i choć dla niej finalny wybór strony był jeden możliwy to nie oceniała ludzi jako dobrych albo złych. Każdy nosił na barkach własne doświadczenia. Czasem dobre, czasem koszmarne. Dla jednych los był łaskawy, a innych zmusił do bycia niełaskawymi. Każdy nosił w sobie tyle samo dobra co zła, a wojna nie powinna być głównym sędzią ludzkiego życia. Nie powinna, a jednak była.
Lucinda nie miała w zamiarze oceniania jego zachowania. Na pewno miał swoje powody by zostawić wszystko za sobą. Potrafiła też zrozumieć jego rodzinę, która prócz ulgi na pewno poczuła też spowodowany milczeniem gniew i żal. Stawiając się jednak w ich sytuacji cieszyłaby się mając swoich zaginionych bliskich przy sobie. Już niejednokrotnie o tym myślała. Na przestrzeni tego roku wielu bliskich jej członków rodziny i przyjaciół wyjechało lub przepadło bez wieści. Miała w sobie zbyt wiele nadziei by powiedzieć sobie wprost, iż mogą już nigdy nie wrócić. Prawda zawsze była okrutna. Bolała. Często bycie w złym miejscu i w złym czasie potrafiło przesądzić o wszystkim. Merlin jej świadkiem, że nie było złości ani żalu widząc młodego Rinehearta po takim czasie. Potrzeba powiedzenia mu wszystkiego zasłaniała jakiekolwiek negatywne emocje. Chciała poznać go na nowo, bo to co przeżyli, to jakie doświadczenia mieli nauczyło ich nowego postrzegania świata. Była tego ciekawa.
Lucinda była dobrym obserwatorem. Patrzyła na ludzi, obserwowała ich reakcje. To głównie dlatego wolała słuchać niż mówić. Dzielenie się własnymi problemami i doświadczeniami zmuszało ją do konfrontowania się z samą sobą, a to jednak prowadziło do nieprzespanych nocy. Nie można było jej się dziwić. Była człowiekiem, który stawia wszystko na jedną kartę, a to niesie ze sobą masę popełnionych błędów, za które później należało słono zapłacić. Czasami kierowała się głupią zasadą mówiącą o tym, że to co niewypowiedziane nie istnieje. Dlatego wolała skupić się na ludziach niż na samej sobie. Choć brała to za swoją wadę to jednak dzięki temu wiele się nauczyła. Słysząc ciężkie westchnięcie z ust Vincenta uniosła kącik ust w pokrzepiającym uśmiechu. – Oby już na dobre – odparła chociaż zdawała sobie też sprawę, że w tym byli do siebie bardzo podobni. W momencie gdy zobaczą, że świat w końcu przestaje płonąć, a ludzie nie potrzebują piersi, która ich ochroni to zwiną się gdzieś gdzie świat ich powieje. To była kwestia duszy i raz posmakowanej wolności. To zew, którego nie dało się zignorować. Ona na pewno nie potrafiła.
- Po takim czasie? Myślę, że herbata może nam nie wystarczyć – odparła zanim wszystkie zmory świata obudziły się do życia. Z jednej strony doskonale wiedziała co teraz mógł czuć. Choć cały kontekst różnił się diametralnie to jedna rzecz była niezmienna. Co by nie zrobił to by i tak było niewystarczająco. Ciągła ocena, ciągle analizowane błędy. Popełnianie ich nie powinno największą zbrodnią świata, a dla niektórych rodzin właśnie taką była. – Najpierw zróbmy co trzeba. – sama się sobie dziwiła. Znali się tyle lat. W szkole wiedzieli o sobie niemalże wszystko i dawna ona bez wahania rzuciłaby wszystko widząc znajomą jej twarz, ale teraz wszystko się zmieniło. Poczucie obowiązku, którego smak znała wcześniej jedynie po części.
Kiedy zatrzymali się przy filarze blondynka zaczęła się zastanawiać czy złożony z duchów pochód przemierza korytarze ruin codziennie czy trafili w ten wyjątkowy czas. To nie był przypadek, że akurat dzisiaj oboje postanowili skupić się na powierzonemu zadaniu. Może ukryta tu magia była o wiele bardziej skomplikowana niż można było podejrzewać. Lucinda nie chciała wchodzić w konfrontacje z duchami dlatego wolała się nie wychylać. Były sytuacje, w których walka była nieunikniona, ale były też takie, które z góry należało wziąć za przegrane. Blondynka bywała szalona, ale umiała swoje szaleństwo kontrolować. – Dziwne – zaczęła szeptem nasłuchując oddalających się od nich kroków. – Nigdzie nie znalazłam wzmianek o lokatorach ruin. Jeśli pojawiałby się tutaj każdego dnia to ktoś na pewno by to zauważył. – odparła. Nie widziała nigdy tylu duchów razem. Wolała się nie dowiedzieć do czego są zdolni.
Kiedy dźwięki ucichły blondynka zrobiła krok w stronę mężczyzny. – Lepiej się pośpieszmy. Wolałabym nie stanąć z nimi twarzą w twarz. Gobliny to przebiegłe, małe… - zawahała się woląc nie obrażać właścicieli terytorium, na którym aktualnie się znajdują. – Pomyśl tylko jakie muszą być martwe gobliny. – dodała tylko ze wzruszeniem ramion i uśmiechnęła się delikatnie.
Słowa mężczyzny sprawiły, że krew zaczęła jej płynąć w żyłach jeszcze szybciej. Znała ten skok adrenaliny. Byli już blisko celu. Tylko kilka kroków dzieliło ich przed rozwiązaniem. Blondyna ruszyła przed siebie i zatrzymując się na przeciwległej ścianie zaczęła się jej przyglądać. Nie różniła się niczym od tych, które już mijali, ale jednak Lucinda tak jak Vince potrafiła wyczuć, że jest w niej coś magicznego. Szlachcianka wyciągnęła różdżkę i przykładając jej koniec do pulsującej magią ściany rzuciła. – Dissendium – promień zaklęcia rozlał się po ścianie na chwile ją oświetlając. Po kilku sekundach cegły zaczęły rozsuwać się przed nimi okazując ciężkie, drewniane drzwi. To było to czego szukali. Zostało im zdjąć tylko z nich klątwę. – Widzisz to? – zapytała pokazując palcem jedną z namalowanych na drewnie run. – Rozpoznajesz ją? – dodała spoglądając z zaciekawieniem na mężczyznę. Nawet nie wiedział ile radości jej sprawił swoim niespodziewanym spotkaniem.


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Panna
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Ruiny Mer-Akha, Walia - Page 12 Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539
Re: Ruiny Mer-Akha, Walia [odnośnik]28.01.20 14:47
Działanie tylko w jedną stronę, ograniczało odpowiedni punkt widzenia. Jednostki dostrzegały jedynie pojedyncze, uznawalne racje. On, stał pomiędzy nie posiadając odpowiedniej wiedzy, aby przejść na właściwą stronę. Nie potrafił z łatwością zidentyfikować zwolenników, a także przeciwników. Nie znał bezwzględnego oprawcy, który tak okrutnie wstrząsnął całym, otaczającym światem. Nie nazwałby się również całkowicie neutralnym. Chciał zagłębiać odpowiednie informacje. Interesował się kwestią polityczną. Obracał w środowisku, w którym bycie biernym podglądaczem, nie wchodziło w grę. Starał się dostosować. Wybrać mniejsze zło – środowisko, w którym będzie całkowicie bezpieczny. Gdyby stanął przed wyborem, zapewne nie wiedziałby czym powinien się kierować. Przynależnością, korzyściami, ambicją, nowymi umiejętnościami? Rodziną, przyjaciółmi, emocjami, silnymi relacjami między pojedynczymi obowiązkami? Co okazałby się bardziej złudne, zgubne, zatrważające? Całkowita zdrada wpajanych od dziecka wartości, śmierć z ręki najbliższych, zatracenie zmysłów na rzecz niespotęgowanej wiedzy? Czy oblicze wojny zmieniało człowieka? Czy on również stanie się jej marionetką?
Nie wszyscy reagowali aż tak nieprzychylnie. Szlachcianka była jedną z niewielu osób, które odetchnęły z ulgą na wieść o jego powrocie oraz zachowanym żywocie. Był jej za to niezmiernie wdzięczy. Dodawała niewypowiedzianej otuchy. Uśmiech oraz otwarta postawa radowała zmrożone serce. Mimo ciągłych niepowodzeń, gorzkich słów, rozżalonych reakcji, miał prawdziwe oparcie. Mógł liczyć na zagubioną, waleczną, empatyczną jednostkę, która sama borykała się z wieloma problemami. Wyczuwał takową energię; potrafił wyłapać rozdzierające utrapienia, niepewne spojrzenie, utracone nadzieje. W tym momencie pragnął przynieść ukojenie. Znaleźć rozwiązanie, którego sam nigdy się nie dopuścił. Wysłuchać, pocieszyć, zrozumieć. Złączyć na nowo intensywne troski, głębokie przemyślenia, liczne prawdy. Wypytać o zamierzchłe losy pędzącego żywota. Dać do zrozumienia, że jest ważna i może na niego liczyć.
On nauczył się obcować z ludźmi w między czasie. Mnogość charakterów, które napotkał na swojej drodze, nauczyły go elastyczności, zmiennego podejścia i dużo większej tolerancji pewnych, krytycznych zachowań. Musiał przystosować się do różnorodnego otoczenia, nieoczekiwanych reakcji. Stawiać kompromisy, słuchać, być powściągliwym i posłusznym. Wyczekiwać momentu, w którym dzielenie swoimi przemyśleniami okazywało się najbardziej korzystne. Istotną kwestię stanowiło zbadanie środowiska, w którym przebywał w danym momencie. Zbyt szybkie pokładanie wiary w nowo poznanych ludzi, bywało niebezpieczne. Kilkukrotnie przejechał się na niegodziwych zamiarach i nie chciał tego powtarzać. – Spokojnie, herbatę zastąpimy czymś mocniejszym. – rzucił jeszcze w ostatniej chwili, gdy sytuacja zaczęła wymykać się spod kontroli. Zmierzać w zupełnie innym kierunku, ukazywać ukryte niebezpieczeństwa. Musieli porzucić prywatne niesnaski na rzecz ciężkiej, angażującej ciało oraz umysł pracy. Chwilowe zjawisko spowodowało widoczne zdumienie. Brwi zmarszczyły się w niedowierzaniu, czy byli świadkiem wizji na jawie, a może parszywej halucynacji? Czy jest możliwe, aby zasięg klątwy sięgał tak daleko? Czym były ów istoty? Czy widok ludzkiej postaci, wyczucie metalicznego zapachu krwi, mogłyby zaatakować? Spojrzał na towarzyszkę starając się wybadać jej reakcje. Czy była tak samo zaskoczona? – Myślisz, że mogą być to skutki klątwy? – zapytał przyciszonym głosem, wychylając się zza złudnie bezpiecznego azylu. Dziwna, tajemnicza, chłodna aura znikała wraz z głuchymi krokami walecznego oddziału. Czy dzisiejszego dnia będą świadkiem innych, niewiarygodnych zjawisk? – Zastanawiam się czy gdybyśmy stanęli im na drodze, mogliby nas zaatakować. – hipotetycznie, szacunkowo, jednakże bez podejmowanego ryzyka. Gdyby okazywali się naprawdę niebezpieczni, czy tabun mugoli zwiedzałby najciemniejsze zakamarki intrygujących ruin? Wychodząc na sam środek rozejrzał się dookoła. Rozświetlił czubek głogowej różdżki wyczuwając mikroelementy parszywej magii. Byli naprawdę blisko. – Nigdy nie spotkałem tylu goblinów… – stwierdził robiąc niepewny krok do przodu. Bał się każdego elementu, nie chciał dotykać podłoża, po którym stąpały miniaturowe zjawy. Nie miał jednak wyjścia. – I chyba nigdy więcej nie chciałbym ich spotkać. W żadnej postaci. -  posłał w jej stronę krzywy, zniechęcony uśmiech, reagując na rozbawienie blondynki. Idąc w zaparte, jeszcze przez jakiś czas błądzili wzdłuż kamiennego korytarza. Adrenalina wnikała w cienkie, niebieskawe żyły. Serce przyspieszało nieznacznie, a stres wykręcał wnętrzności. Zbliżali się do celu, musieli rozwiązać zagadkę. Stanął za szlachcianką, która uważnie przyglądała się ścianie. Czyżby faktycznie skrywała odpowiedź? Wychylił się nieznacznie mrużąc oczy w pełnym skupieniu. Wypukłości, inny kolor, dziwne znaki. Czy były to runy? Promień zaklęcia rozświetlił sklepienie; drewniane drzwi ukazały się ich obliczu gwałtownie, niespodziewanie, intrygująco. Mężczyzna rozszerzył powieki, mówiąc instynktownie: – Niebywałe! – zawsze zachwycał go ten moment. Pełen tajemnicy, magii, nieoczekiwanych wydarzeń. Szybko powrócił do rzeczywistości: – Musimy uważać żeby przypadkiem czegoś nie aktywować. – rzucił, gdy kobieta wskazywała placem charakterystyczny element. Ciemnowłosy zbliżył się do wyszczerbionego kamienia. Kształt był regularny, lecz niepełny. Przypomniał odwrócony, zatarty rąb. Znał te runę. – Wygląda jak Ingwaz. Pamiętam, że była związana z odpoczynkiem, zamarciem, stagnacją? – nie był pewien, lecz to podpowiadała mu intuicja. – Myślisz, że jest to związane z naszymi maszerującymi przyjaciółmi? Czy jest możliwe, że to oni są uwięzieni? – oczy rozbłysły nikłym światłem. Błękit zatrzymał się na jej twarzy: – Nie mogą zaznać spokoju… Czy może mieć to związek z jakąś odmianą klątwy krwi? – zapytał szukając potwierdzenia. Był podekscytowany, zafascynowany. Objawy były zbliżone, lecz nie do końca adekwatne. Mógł się mylić, nie chciał kolejnych, zgubnych konsekwencji. Wiedział, że jeśli dobrze zidentyfikują klątwę, będą mogli ściągnąć ją na dobre. Razem.



My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7723-vincent-rineheart https://www.morsmordre.net/t7772-elidor#215947 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f310-irlandia-wschodnie-przedmiescia-bray-akacjowa-ostoja https://www.morsmordre.net/t7773-skrytka-bankowa-nr-1857#215948 https://www.morsmordre.net/t7776-vincent-rineheart#216049
Re: Ruiny Mer-Akha, Walia [odnośnik]06.02.20 18:06
W wielu przypadkach to wojna rozwiewała wątpliwości. Doświadczenie jej na własnej skórze, zderzenie ideałów z rzeczywistością, która finalnie okazała się być nam całkowicie obca i zimna. Tak przynajmniej było w przypadku blondynki. Chodziło jej o ludzi, o to co znali, o bezpieczeństwo, którego już od dawna nie czuła. Nie należała to największych indywidualistek tego świata. Postawiła na swoim wtedy gdy wybrała własną ścieżkę. Zostanie łamaczem klątw, a przede wszystkim poszukiwaczem artefaktów było w niesmak wszystkim prócz niej samej. Od tamtej pory jej indywidualność zamiast rosnąć to malała. Poświęciłaby się dla ludzi, dla bliskich. Tak przynajmniej teraz jej się wydawało.
Blondynka znała się na ludziach. Czasem wydawało jej się, że własnym zachowaniem zdradzają o wiele więcej niż słowami. Intuicja podpowiadała jej, że to właśnie indywidualiści częściej wybierali drugą stronę frontu jakkolwiek absurdalnie by to brzmiało. Łatwiej było popaść w fanatyzm, przygryźć zęby i przemilczeć niektóre kwestie mając na wyciągnięcie ręki władzę. Niektórzy potrzebowali jej do życia, do bycia spełnionym, do szczęścia.  Z jednej strony było jej przykro patrzeć na to jak ludzie z łatwością poświęcają swoje życie dla dostania czegoś co finalnie po prostu ich zniszczy. Z drugiej strony potrafiła to zrozumieć. Wiedziała jak to jest czuć się wielkim. Wiedziała jak to jest pracować na najwyższych obrotach tylko po to by osiągnąć własny cel.
Lucinda zdawała sobie sprawę jak bardzo oboje się zmienili. Mogliby wspominać dawne czasy by na chwilę znowu poczuć się jak dzieci, ale finalnie i tak musieli poznać się od nowa. Nie chodziło jedynie o cechy charakteru, ale doświadczenie, które zdążyli w ciągu tych kilku lat nabyć. Jej blizny mogły opowiedzieć wiele historii i była pewna, że jak każdy w tym świecie on też nosi ciężar swoich. Na słowa mężczyzny blondynka uśmiechnęła się jedynie delikatnie. W ostatnim czasie ognista stała się powiernikiem w wielu sprawach. Nie były to jednak powody do świętowania. Już dawno opuściły ją resztki szlacheckiego manieryzmu. Były oczywiście aspekty, których ze swojego zachowanie nie mogła wyrzucić; były w krwi płynącej w jej żyłach. Wszystko inne zatarło się przez lata trwania na własnych szlakach.
Szlachcianka widziała w swoim życiu już wiele. Wiele klątw zdjęła, wiele było do zdjęcia niemożliwych. To co ujrzeli w ruinach było inne. Z jednej strony można było wyczuć magię. Tą brudną, ciężką i czarną. Z drugiej strony patrzyła na duchy jak na namalowane. Wyglądało to tak jakby oglądali kadr z filmu. Coś co wyryło się w tym miejscu już na zawsze. – Nie wiem czy istnieje klątwa, która byłaby w stanie zatrzymać tyle duchów w jednym miejscu – odparła niepewna tego czego właśnie byli świadkiem. – Czytałam o tym miejscu dużo i nie spotkałam też żadnej wzmianki o jakieś masakrze. Z drugiej strony była to pewnego rodzaju forteca. Nie wiem jak wygląda to u goblinów, ale kiedyś na szlaku natknęłam się na rytualne przyrzeczenia. Słyszałeś o tym? Wojownicy przysięgają używając do tego własnej krwi, że będę chronić swoich ziem czy żywi czy umarli. Mi to wyglądało na pętle czasu. Tak jakby te duchy zatrzymały się w tej pętli maszerując po ruinach w kółko i w kółko. To dziwne. – dodała pamiętając dalekie podróże, do których chętnie by wróciła. Świat nie kończył się na Londynie. – Lepiej nie sprawdzać czy byliby w stanie, ale… z drugiej strony zawsze mogliśmy wejść i w drogę, a potem gnać gdzie pieprz rośnie. Adrenalina jeszcze nikomu nie zaszkodziła. – dodała unosząc kącik ust w lekko zadziornym uśmiechu. Były rzeczy, które nigdy się nie zmieniały.
Kiedyś zastanawiała się jak to jest tkwić przez lata przywiązanym do jednego miejsca. Znała duchy, które żyły swoim życiem już po śmierci, ale były przecież też te złe i mściwe. Niemożność rozładowania tej całej nienawiści była czymś niewyobrażalnym.
Blondynka wpatrywała się w runę chcąc nadać jej symbolicznego znaczenia. Vince miał rację. Ingwaz był runą mówiącą o stagnacji i zamarciu. – Możliwe – odpowiedziała mu marszcząc brwi lekko zdezorientowana. – Może to było dodatkowe zabezpieczenie? Ciekawscy już na sam dźwięk maszerujących goblinów wzięłoby nogi zapas, a jeśli nie to widok załatwiłby resztę. Zdziwiona jestem tylko, że nigdzie nie było o tym wspomniane. – dodała przejeżdżając palcem po wrytej w ścianie runie. – Ale poczekaj… ingwaz nie występuje sam, prawda? Gdzieś tu musi być… - odparła rozglądając się po odkrytym przejściu. – Eisaz! – zauważyła znajome jej wgłębienie w ścianie. – Oznacza stagnację, egoizm, a czasem nawet i śmierć. Wygląda mi to na mocniejszą klątwę krwi, Vince. Powinniśmy ją ściągnąć zanim otworzymy drzwi – dodała i nie czekając dłużej wyciągnęła różdżkę z kieszeni płaszcza. Finite Incantatem.
Na początku nic się nie stało. Runy się nie rozświetliły tak jak miały w zwyczaju, a drzwi nie stanęły przed nimi otworem. Dopiero po chwili zrozumiała, że klątwa była o wiele bardziej wymagająca niż się tego spodziewała. – Spróbuję jeszcze raz – odparła i rzuciła ponownie Finite Incantatem tym razem skupiając się na tym całą swoją magię. Łamanie klątw w końcu nigdy nie należało do najprostszych. Tym razem runy rozświetliły się i wypaliły zostawiając na drzwiach jedynie znak i dawnej obecności. Biorąc to za znak Lucinda sięgnęła do wystającej w drzwiach klamki, ale mężczyzna ją ubiegł. Taki po prostu był.
Blondynka rozpaliła różdżkę zaklęciem Lumos i ruszyła tuż za mężczyzną. Pomieszczenie pełne pokrytych kurze ksiąg, papierów i antyków było widocznie tym co było tak chronione. – Znajdźmy to czego potrzebujemy i znikajmy – odparła zadowolona z rezultatów ich współpracy. Tego się nie traci, prawda?

z.t x2


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Panna
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Ruiny Mer-Akha, Walia - Page 12 Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539
Re: Ruiny Mer-Akha, Walia [odnośnik]11.04.20 21:35
| stąd

Jego umysł magnetyzował, zawartość, którą werbalizował, przyciągała nienaturalnie mocno, aż tak, że Yana, ilekroć dzielił się z nią kolejnymi teoriami i punktami wiodącymi po prawach rządzącymi światem, słuchała go uważnie, chłonęła każde słowo, powtarzała je w pamięci tak długo, aż wyryły skomplikowany wzór na surowym kamieniu. Rzadko obdarzała ludzi swoją uwagą, a jeśli już, to prędko weryfikowała, czy straciła właśnie cenny czas, czy jednak cokolwiek zyskała.
Przy Calderze tylko zyskiwała.
Mitologiczny Narcyz tak właśnie zginął. Umarł z tęsknoty za własnym odbiciem. Od niego wszystko się zaczęło. Hera zaklęła lustro wody i skradła jego duszę – przechodzenie nad wystającymi spod ziemi korzeniami w tych butach, przystosowanych do wielkomiejskiego zgiełku, było wybitnie niewygodne, ale na szczęście nadeszła jej z pomocą dłoń, którą pewnie pochwyciła, podobnie jak spojrzenie posyłane przez wypełnione żywym srebrem tęczówki. Spójrz na mnie. – Ostatnią rzeczą, jaką ofiary Meduzy widziały przed śmiercią, musiało być ich własne odbicie w jej oczach. Odbicie zesztywniałe od przerażenia. – puściła jego dłoń i kontynuowała ich podróż, bo chociaż bardzo chciała jeszcze przez chwilę wydzierać rzeczywistości obraz jego twarzy, nie mieli czasu na dłuższe przerwy. Badania tym razem nie mogły trwać następne lata. – To marnotrawstwo, Cal. Twój intelekt przetrwałby stulecia, mógłbyś służyć innym swoją wiedzą i ambicjami, ale bez nadmiernego dzielenia się nimi. – kącik jej ust delikatnie uniósł się ku górze. – Jeśli zmieniłbyś zdanie, ale horkruks zaklęty byłby już w lustrze, skradłabym ci je. – wiedziała, gdzie mogłaby je schować. Pokój Życzeń wydawał się do tego idealny, w odpowiedniej konfiguracji pełen wnęk i miejsc, do których rzadko kto byłby w stanie się dostać, jeśli tylko nie operował odpowiednio zaawansowanymi formułami zaklęć. – Gdyby to mnie zaproponowano podróż do Fontanny Młodości, o ile legenda o niej zawiera jakiekolwiek ziarno prawdy, zgodziłabym się z miejsca. Jest zbyt wiele rzeczy, które wciąż pozostają ukryte, a które wypadałoby w końcu odebrać jako swoje.
Ich rozmowy przypominały te, które prowadzili jeszcze w swoim późniejszym dzieciństwie, gdy ich świadomości wykształcały się powoli, poszarpane linie umysły wygładzały się, a w twarzach rodziły się zalążki wczesnej dorosłości. Wymieniali się faktami, głośno oceniali rzeczywistość, obgadywali ją bezczelnie, nadawali twarde struktury naukowego porządku wydartego wszechobecnemu chaosowi. Dziś, choć starsi, o ciałach już ukształtowanych w całości, kontynuowali ten obrządek i było w tym coś świętego. Zgadzała się z nim i chociaż mówił o rzeczach dla mniej oczywistych, z ulgą przyjmowała tworzone w jego głowie teorie, bo dawały jej pewność wiarygodności i potwierdzały fakty. Kiwała głową powoli, na końcowych wnioskach nieco energiczniej, czując tłoczący się do krwi szał wiedzy, rozkosz płynącą z idei mających sens zakotwiczony we świecie.
Każde z nich musi związać się z energią miejsca, wchłonąć ją, zaadoptować do siebie, lub też odwrotnie – kamień musi zostać zaakceptowany przez dane miejsce i żyłę magii pod nim płynącą. – patrzyła na niego, gdy tworzył, szył ze słów kolejne zdania i znów czuła to nieznośne łaskotanie w okolicy łona, drażniące zmysły pociągnięcia drobnych sznurków. Odwróciła wzrok, bo wiedziała, że to ją rozproszy, że to pragnienie zacznie rozsadzać ją od środka. Mieli zadanie do wykonania. – Lustro samo w sobie magiczne nie będzie, potrzebuję jego zwykłej struktury, która zostanie dopiero zmieniona przez magię w najbardziej surowej formie. Żywioły do tego dążą, łączenie musi nastąpić na możliwie najbardziej neutralnym gruncie, najbliższym naturze.
Wzajemnie się wypełniali, nie pozostawiali pustych luk, nie pozwalali na pozostawienie choć jednej nory, z której mógłby wyjrzeć pasożyt, blokada zaprzepaszczająca płynność prac. Rozmowę na krótką chwilę przerwał dyskomfort związany z przejściem z cieplejszego świata zewnętrznego do chłodnej chaty, której dodatkowo temperaturę obniżał ogarniający ich cień. Zaczęła przechadzać się wzdłuż oszklonych ścian, pilnując się, by następny jej krok nie był tym fałszywym – wielowymiarowość lustrzanego domu była zdradliwa.
Miedź, tak… – mruknęła do siebie, dotykając kilku ram z rzędu, oglądając je na tyle dokładnie, na ile pozwalały jej rozbiegane zmysły. – Czytałam o tym. O tym, że miedź jest bardzo elastyczna pod wpływem przepływu magii, dobrze ją zbiera i rozdziela, kumuluje i uwalnia. Będzie idealna. Zdobienia mogą tworzyć kanały przepustowe, jeśli nie będą zbyt wyszukane, mogą dobrze spełnić swoją rolę.
Zatrzymała się przed jedną z wysokich ram. Nie byłoby w niej nic wyjątkowego, gdyby nie linie tłoczone wprawnym dłutem, tworzące łagodne zakręty i pętle, skupiające się w sześciu punktach osadzonych na delikatnie połyskującej złotem miedzi – cztery w rogach i dwa na dłuższych bokach wysokiego dzieła.
Cal? – przyklęknęła przy lustrze i delikatnie pogładziła żłobienia opuszkami palców, badała je tak przez chwilę, dopóki Calder nie podszedł bliżej. Przeniosła wzrok na jego oczy, próbując odnaleźć nić porozumienia. – Podoba mi się. Wysokie, duże, zmieści osobę, rama nie jest zbyt szeroka ani bogata. Sądzisz, że tworzyłyby dobre… Wrota?

[bylobrzydkobedzieladnie]


we're all killers
we've all killed parts of ourselves

to survive



Ostatnio zmieniony przez Yana Dolohov dnia 13.09.20 18:15, w całości zmieniany 1 raz
Yana Dolohov
Yana Dolohov
Zawód : badaczka, numerolog
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
ty mi ciągle
z dna pamięci
wypływasz jak

t o p i e l e c

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7237-yana-dolohov#194477 https://www.morsmordre.net/t7240-hieronim https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f274-smiertelny-nokturn-2 https://www.morsmordre.net/t7794-skrytka-bankowa-nr-1773#217747 https://www.morsmordre.net/t7714-yana-dolohov

Strona 12 z 16 Previous  1 ... 7 ... 11, 12, 13, 14, 15, 16  Next

Ruiny Mer-Akha, Walia
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach