Wydarzenia


Ekipa forum
Plaża odpocznienia
AutorWiadomość
Plaża odpocznienia [odnośnik]17.07.17 2:07
First topic message reminder :

Plaża odpocznienia

Nie wszystkim znane są magiczne, relaksujące właściwości rośliny znanej jako fluszek napęczniały. Każdy taki błękitny, mokry i wypełniony półprzezroczystą, nieco mętną substancją dysk, wydziela błękitnawą, lepką maź, która ma właściwości kojące i pozwala pozbyć się natarczywych bóli stawów oraz zmiękcza skórę stóp, które zmęczone są chodzeniem w obcisłych, eleganckich butach, delikatnie łaskocząc i chłodząc. Schorowani czarodzieje przychodzą tu, by boso spacerować po niemal fluorescencyjnych łebkach tajemniczych, oceanicznych roślin i doznać ulgi. Najmocniejsze właściwości stwierdza się wczesnymi, letnimi i zimowymi wieczorami, gdy fluszki lśnią bardzo jasną, migoczącą poświatą. Fluszki owszem, można zabrać do domu, ale odłączone od stada tracą swoje magiczne właściwości, stając się suchymi, bezwartościowymi kulami.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Plaża odpocznienia - Page 3 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Plaża odpocznienia [odnośnik]14.08.19 23:31
Niestety żyli w takich smutnych czasach, kiedy to nienawistne poglądy spotykały się z aprobatą i przyklaskiwaniem, a osoby tolerancyjne nie mogły przyznawać się do tego głośno, by nie ściągnąć kłopotów na siebie lub na swoje rodziny. Nie mogła pozwolić sobie na reakcję nawet wtedy, gdy zwolniono jedną z jej współpracowniczek tylko dlatego, że była mugolaczką, używając pretekstu przyłapania jej na rzekomej kradzieży składników, w którą Charlie ani trochę nie wierzyła. Nie mogła stanąć w obronie tej czarownicy, bo sama też zostałaby oskarżona o coś podobnego i zwolniona, w dodatku problemy mogliby mieć jej rodzice. Jej matka była regularnym gościem oddziału magipsychiatrycznego, więc jeśli pracował tam ktoś zły, mógłby z łatwością zaszkodzić jej w ramach zemsty za poczynania Charlie. Jednak mimo tego ryzyka pracowała tam wiernie i z oddaniem przez wzgląd na wszystkich dobrych ludzi, którzy potrzebowali eliksirów, a także dobrych uzdrowicieli i alchemików. I wiedziała, że chyba nigdzie nie byłaby teraz w stu procentach bezpieczna.
Myśl o widywaniu się z Anthonym rzadziej wzbudziła w niej smutek. I tak nie spotykali się bardzo często, ale wiedziała, że nie powinni być widziani w swoim towarzystwie w miejscach publicznych, i to nie tylko dlatego że był zaręczony.
- Wiem, ale... przecież mogę nadal odwiedzać cię po kryjomu w Kornwalii, tak jak teraz. W miejscach takich jak to, gdzie prawie nikt nie zagląda – powiedziała cicho. Nie chciała rezygnować z tej znajomości, zależało jej na niej. Na nim. Chciała utrzymywać z nim kontakt, bo bez względu na to co zrobił lubiła go. Wierzyła w to, że był dobry, o czym świadczyły jego wyrzuty sumienia. Żałowała, że nie potrafi mu pomóc w inny sposób niż tylko odwiedzaniem go i warzeniem mikstur, ale brzemię, które dźwigał, musiał przepracować sam. To, co wydarzyło się w Stonehenge było naprawdę tragiczne, ale pragnęła wierzyć, że kiedy wsparł Skamandera nie wiedział, jak poważne będzie to miało skutki. Magia bywała bardzo potężnym narzędziem, a niektóre zajęcia miały straszliwe efekty, mrożące krew w żyłach. O ile drugi Anthony wydawał jej się postacią dość niejednoznaczną moralnie (w końcu porzucił jej kuzynkę wraz z nieślubnym dzieckiem i zdawał się nie mieć z tego powodu żadnych wyrzutów sumienia, a na dodatek znał legilimencję), tak w dobroć Macmillana wierzyła, bo czuła ją w tym, jaki był dla niej. Miała nadzieję, że nigdy tego nie zatraci i nie pozwoli, by niesione przez wojnę zło zniszczyło w nim to, co najlepsze. Liczyła też na to, że ich znajomość przetrwa i nawet jeśli nie będą mogli widywać się często, czasem im się to uda. Odwiedzała Kornwalię regularnie, miała tu rodziców i dużo innej rodziny, więc jej fakt wyprawiania się tu nie powinien budzić podejrzeń.
Charlie interesowała się polityką tylko na tyle, na ile musiała, by zrozumieć obecne wydarzenia i rolę Zakonu oraz jej samej w tym wszystkim. Zgniły i pełen obłudy świat ministerstwa jednak jej nie interesował, nie chciała mieć z tą instytucją nic wspólnego, ale rozumiała, że czas na światopoglądową neutralność minął i nie można było chować głowy w piasek i udawać, że problem nie istnieje. Istniał i to bardzo poważny.
Oczywiście jak każdy miała takie osoby, za którymi nie przepadała, jednak nie zwykła uprzedzać się do ludzi za sam fakt noszonego przez nich nazwiska lub statusu krwi. Na jej niechęć należało sobie zapracować, sympatią z kolei obdarzała łatwo, bo była osobą, która wolała lubić ludzi i unikała zwad i konfliktów, które bardzo ją męczyły i stresowały. Zwykle też nielubianym osobom schodziła z drogi i unikała ich oraz wszelkich konfrontacji. Nie miała dość silnego i nieustępliwego charakteru, by z podniesioną głową wychodzić im na przeciw i szukać okazji do starcia. Każda napotykana nieznana osoba zaczynała u niej z czystą kartą, choć jeśli była to osoba zła, pełna negatywnych emocji i nienawistna, Charlie od niej stroniła. Wolała otaczać się porządnymi ludźmi o dobrych sercach, pytanie tylko, ile osób w jej otoczeniu tylko takie udawało? Zakonnikom jednak ufała, rodzinie także. Nie dopuszczała do siebie myśli, że ktoś w jej rodzinie mógłby zbłądzić.
Chciała wierzyć, że Vera wróci, ale rozsądek podpowiadał jej, że musi liczyć się z tym, że Vera nie wraca dlatego, że nie żyła. Tylko coś naprawdę poważnego mogłoby ją powstrzymać przed pojawieniem się z powrotem w ich domu, wiedziała o tym. Vera, którą znała, poruszyłaby niebo i ziemię, żeby wrócić, gdyby tylko była w stanie to zrobić. To, że nie wracała, stanowiło złą wróżbę.
- Chciałabym, żeby tak było – szepnęła. – Jeśli masz zamiar to robić, bądź ostrożny. Naprawdę lepiej nie przyciągać zbędnej uwagi, a obawiam się, że ty ją teraz przyciągasz.
Pragnęła informacji o siostrze, ale nie kosztem narażania jej lub reszty rodziny, gdyby ktoś się tym nadmiernie zainteresował. Zarumieniła się jednak, kiedy lekko objął ją ramieniem, najwyraźniej zauważając że robiło jej się coraz zimniej, mróz był w końcu znaczący jak na angielskie warunki. Po chwili jednak kawałek ją odprowadził, a kiedy nadszedł czas rozstania, podziękowała mu za spotkanie i wyraziła nadzieję, że w nadchodzących tygodniach uda im się jeszcze kiedyś zobaczyć.
- I uważaj na siebie, dobrze? – rzuciła jeszcze. Pewnie nie raz mu to mówiła, ale niestety ta prośba chyba jeszcze długo nie miała przestać być aktualna, skoro Macmillan miał talent do przyciągania kłopotów. Potem uśmiechnęła się do niego ostatni raz i obróciła się w miejscu, by zniknąć i aportować się z powrotem w okolicy domu rodziców. W jej głowie pełno było jednak myśli o minionym spotkaniu i osobie Anthony’ego Macmillana.

| zt.




Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Charlene Leighton
Charlene Leighton
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Chciałoby się uciec,
ale nie przed wszystkim się da.
OPCM : 7 +4
UROKI : 0
ALCHEMIA : 35 +6
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 20
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t5367-charlene-leighton https://www.morsmordre.net/t5375-listy-do-charlie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5388-skrytka-bankowa-nr-1338 https://www.morsmordre.net/t5387-charlene-leighton
Re: Plaża odpocznienia [odnośnik]25.09.19 0:32
| 26.03

Po rozmowie z panem Rineheartem spędziła kilka dni w ciele kota. Nie cały czas; musiała przecież odnaleźć w sobie siłę, by napisać list do Munga z prośbą o urlop, a następnie pojawić się w Kornwalii u swoich rodziców, by opowiedzieć im o Verze osobiście.
Vera nie żyła. Nie było jej, odeszła. Wkraczała do rodzinnego domu z ciężkim sercem i z jeszcze cięższym wyrzekła te straszliwe słowa, niemal mechanicznie powtarzając to, co usłyszała od aurora. Vera zmarła w październiku, zabita przez anomalię, i dopiero po odwilży została odnaleziona.
Tak, jak się tego obawiała, matka doznała silnego załamania. Na szczęście miała jeszcze zapas eliksirów uspokajających i antydepresyjnych, bo Charlie nie była pewna, czy w obecnym stanie dałaby radę uwarzyć je poprawnie. Mały domek na obrzeżach Tinworth drugi raz przeżywał wielką żałobę, która zmieniała to miejsce na zawsze, jeszcze bardziej odzierając z dawnej beztroski i atmosfery przeżytego tu szczęśliwego dzieciństwa. Czuła się, jakby to było w jakimś innym życiu. Jakby jakaś inna Charlie stawiała tu pierwsze kroki i snuła pierwsze marzenia.
Po tej trudnej rozmowie nie wróciła do Londynu, została w Kornwalii. Nie martwiła się o koty, przed opuszczeniem domu znalazła w sobie dość sił, by pójść do zaprzyjaźnionej sąsiadki i poprosić ją, by codziennie karmiła zwierzęta. Niedługo miał odbyć się pogrzeb Very, i tylko ojciec miał dość przytomności umysłu, by załatwić wszystkie formalności. Jej matka niemal cały czas spała, spowita oparami otumaniających mikstur. Charlie też uciekała, tyle że nie w eliksiry, było przecież coś lepszego – ciało kota. Po tym, jak spędziła kilka godzin u boku mamy, trzymając ją za dłoń, przemieniła się w burą kotkę i wykradła się z domu rodziców przez klapkę w drzwiach zrobioną dla kotów matki. Godzinami mogła włóczyć się po wydmach i plażach, zakradać się nawet do lasu, który znajdował się dalej wgłąb lądu. I tak robiła. Stawiała krok za krokiem, łapę za łapą i parła do przodu, starając się zagłuszyć tęsknotę i skupić na doznaniach kociego ciała. Na czystym instynkcie. Ludzkie emocje były obecnie tak przytłaczające, że nie chciała być człowiekiem. Bycie kotem wydawało się w tym momencie łatwiejsze, choć egoistyczne. Wkrótce miała poczuć silne wyrzuty sumienia i miesiącami wyrzucać sobie, że zamiast czuwać przy łożu matki i ściskać jej rękę, błąkała się po Kornwalii jako zwierzę.
Nie czuć. Nie myśleć. Tylko instynkt, tylko kocie zmysły, doznania niedostępne dla ludzkiego wcielenia. Oczywiście nadal pozostawała sobą, ale silne emocje były stępione na tyle, że znoszenie i zagłuszanie ich było łatwiejsze. Traciła też poczucie czasu i nie wiedziała, ile rzeczywiście go minęło. Tu wspiąć się na drzewo, tam zapolować na mysz, gdy zgłodniała. Później też poczuje obrzydzenie do siebie, że do tego stopnia dała się ponieść instynktowi, ale była już bardzo głodna i w tamtym momencie dość daleko od domu. Nie chciała też zmieniać się w siebie i prosić o gościnę w którymś z domostw; nawet nie była już w Tinworth, a w innej kornwalijskiej wiosce.
Na dzień przed planowanym pogrzebem Very, po dwóch lub nawet już trzech dniach spędzonych cały czas w kocim ciele pojawiła się na plaży odpocznienia, tej samej, gdzie niewiele ponad dwa miesiące temu spotkała się z Anthonym. Był wtedy mroźny styczeń, teraz już marzec, dwa dni po nastaniu kalendarzowej wiosny, wraz z którą przyszło też faktyczne ocieplenie. Śnieg był wspomnieniem, świat budził się do życia po miesiącach anomalii i późniejszej zimie.
Piach był wilgotny i chłodny, ale dość przyjemny. Stąpając po nim kocimi łapkami zostawiała na nim ślady. Cztery kończyny same zawiodły ją w stronę pnia, na którym wtedy siedziała z Macmillanem. Wtedy jeszcze wierzyła w to, że Vera żyje i może się odnaleźć. Teraz została tej nadziei pozbawiona, ale przynajmniej zyskała pewność. Już nie musiała miesiącami trwać w trwodze i martwić się o los siostry. Będzie mogła ją pochować, opłakać i przeżyć żałobę, co wielu ludziom nie będzie dane, bo nie wszystkich zaginieni bliscy się odnajdą. Niektórzy będą musieli znosić niepewność i strach całymi latami.
Wskoczyła na pień i umościła się na nim w tym samym miejscu, co kiedyś. Tyle że teraz nie była drobną blondynką z długim warkoczem, a burą kotką z białym podgardlem pod szyją i równie białymi skarpetkami na łapkach. Zielone oczy miały jednak identyczny kolor, z tą tylko różnicą, że źrenica nie była okrągła, a pionowa jak u każdego innego kota. Podwinęła łapki pod siebie i owinęła się ogonem, a potem utkwiła spojrzenie w morzu. Mogła tak siedzieć godzinami, przekonana że nikt tu nie przyjdzie, bo i po co? To miejsce nie było szczególnie popularne, nadal było za zimno na plażowanie i nurzanie bosych stóp w galaretowatych kępach fluszków.
Niemniej jednak to miejsce budziło miłe, ciepłe skojarzenia. Coś ją tu przyciągnęło, sprawiło że chciała odpocząć właśnie tutaj. Potrzebowała tego, zanim w końcu wróci do domu. Musiała wrócić, by być przy mamie i pomóc jej przygotować się do jutrzejszego pogrzebu, a potem przeżyć go razem z bliskimi, co pewnie będzie równie trudne jak pogrzeb Helen. Kto by pomyślał, że tak szybko będą żegnać kolejnego członka rodziny, i to tak młodego?

[bylobrzydkobedzieladnie]




Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?


Ostatnio zmieniony przez Charlene Leighton dnia 20.12.19 20:50, w całości zmieniany 1 raz
Charlene Leighton
Charlene Leighton
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Chciałoby się uciec,
ale nie przed wszystkim się da.
OPCM : 7 +4
UROKI : 0
ALCHEMIA : 35 +6
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 20
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t5367-charlene-leighton https://www.morsmordre.net/t5375-listy-do-charlie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5388-skrytka-bankowa-nr-1338 https://www.morsmordre.net/t5387-charlene-leighton
Re: Plaża odpocznienia [odnośnik]29.09.19 20:53

26.03.57

Do ślubu niewiele pozostało. Przejmował się, choć głupio było mu przyznać to przed samym sobą. To nie tak, że się bał. Czuł się jednak dziwnie, jak gdyby nie wierząc w to, że przecież kilka miesięcy temu się zaręczył. Był pewien tego, że chciał poślubić pannę Weasley, że była tą „jedyną”, ale wciąż nie wierzył w to, że ona chciała poślubić jego. W końcu nadal miał na dłoniach krew dwudziestki osób, a w dodatku nadal był alkoholikiem (choć nie chciał się do tego przyznać). Co było gorsze – sam nie potrafił sobie na to odpowiedzieć. W głowie miał wiele dręczących go pytań. A co jeżeli okaże się złym mężem? A co jeżeli zawiedzie pannę Weasley? A co jak ona się rozczaruje jego osobą?
Innym problemem, który go obecnie dręczył, choć w mniejszym stopniu niż dwa powyższe, było to, że minął kolejny rok, a on miał wrażenie, że stracił swoją młodość. Miał trzydzieści jeden lat na karku. Dziesięć lat spędzonych na rozpaczaniu, które wciąż odczuwał, choć słabiej niż dotychczas. Teraz doszło do tego dziwne poczucie winy, że próbował z nim zerwać. Nie mógł przecież ciągle rozpaczać nad dawną ukochaną, kiedy przy boku miał Rię. Ale nadal pozostawało w jego głowie jedno pytanie: co na to wszystko powiedziałaby właśnie ta dawna miłość? Czy aby na pewno byłaby szczęśliwa z tym, że on znalazł choć odrobinę szczęścia w swoim życiu? Nie wiedział, ale całe to rozmyślanie doprowadziło go na plażę, którą pokazała mu panna Leighton, a właściwie Charlie. Całe to rozmyślanie doprowadziło do tego, że sięgnął po kolejny łyk whisky. Nikt nie mógł go tutaj dostrzec, prawda? Ani jego, ani jego problemu, ani jego myśli.
Pałętał się po plaży, pociągając następny solidny łyk ze swojej bezdennej piersiówki. Choć pogoda była lepsza, wciąż odczuwał delikatny chłód. Przyjemny, szczególnie kiedy brało się pod uwagę bliskość wody i to, że znad niej nadchodził wiatr. Na pniu, który dobrze zapadł mu w pamięć, zauważył burego kota. Uśmiechnął się delikatnie. Przynajmniej zwierzęta korzystały ze swojego życia. Uniósł piersiówkę w stronę kociska, jak gdyby chciał wznieść toast. „Niech żyje wolność i spokój ducha!”, zawołał w głębi siebie. Ile zazdrościł takiemu kotu, ten przecież nie przejmował się niczym poza swoim brzuchem i wygodą. Nie zamierzał przerywać odpoczynku zwierzęciu, nie wiedząc nawet, że w rzeczywistości nie było ono prawdziwym kotem, a dobrze mu znaną Charlene. Nie wiedząc tym bardziej co ją dręczyło. Niech odpoczywa, tyle ile tylko może.
Zatrzymał się na chwilę przed wodą i fluszkami. Wpatrywał się w nie długo, przypominając sobie jak je opisała wcześniej panna Leighton. Westchnął głęboko, czując jak wszystkie żałosne emocje rozrywają go od wewnątrz. Nie powinien się upijać, doskonale o tym wiedział. Przecież był w stanie powstrzymać się od tego przez te kilka miesięcy do Nowego Roku. Dlaczego więc znowu wracał do dawnego nawyku? Czy naprawdę nie potrafił nad sobą zapanować?

[bylobrzydkobedzieladnie]


Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати


Ostatnio zmieniony przez Anthony Macmillan dnia 27.12.19 8:09, w całości zmieniany 1 raz
Anthony Macmillan
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Plaża odpocznienia - Page 3 4d6424bb796c4f2e713915b83cd7690217932357
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5779-anthony-macmillan https://www.morsmordre.net/t5786-bato https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f143-kornwalia-puddlemere-dwor-macmillanow https://www.morsmordre.net/t5790-skrytka-bankowa-nr-1421 https://www.morsmordre.net/t5806-anthony-macmillan
Re: Plaża odpocznienia [odnośnik]30.09.19 2:15
Charlie była samotna. Odkąd zaginęła Vera, jej samotność stała się jeszcze bardziej dojmująca. Gdy dowiedziała się, że umarła, stała się wręcz do zniesienia. Trudno było zaakceptować myśl, że odtąd będzie szła przez życie zupełnie sama, już bez ukochanej siostry, z którą zawsze tak świetnie się uzupełniały i w każdej sytuacji mogły na sobie polegać. Czuła się, jakby kilka dni temu wydarto jej coś bardzo ważnego, jakąś integralną część jestestwa, nawet jeśli tak na dobrą sprawę Vera umarła już pięć miesięcy temu. Pięć miesięcy, przez które nikt nie znał jej losów i cała rodzina żyła fałszywą nadzieją na szczęśliwy powrót zaginionej.
Nie wiedziała, jak sobie z tym poradzić. Właśnie dlatego biegała na czterech łapach po Kornwalii, myśląc że to dobre wyjście z sytuacji. Bo jakie mogło być inne? Praca, podpowiadał umysł, ale aktualnie czuła się tak rozbita, że nie miała sił nawet na to. Może za kilka dni, może dopiero w kwietniu. Wzięła urlop do końca miesiąca, co zostało jej wybaczone, bo przecież wcześniej często pracowała ponad normę i niewielu alchemików mogło jej dorównać ilością nadgodzin. Od października przepracowywała boleść po zaginięciu Very, topiąc ją w gorliwej pracy, ale po wieści o jej śmierci musiała na pewien czas uciec ze świata. Zamienić dwie nogi na cztery i zostać kotem, przynajmniej na pewien czas. Niezbyt długi, bo przecież nie chciała, by i ją uznano za zaginioną. Nie wyobrażała sobie też dłuższego żywienia się myszami.
Musiała wrócić do świata przed jutrem, przed pogrzebem, by odprowadzić siostrę na wieczny spoczynek, a także być wsparciem dla rodziców. Z trzech córek właśnie została im już tylko jedna, z czwórki dzieci już tylko dwoje.
Nie spodziewała się akurat jego pojawienia na plaży, choć może podświadomie tego pragnęła, skoro łapy przygnały ją w miejsce, w którym ostatni raz była właśnie z nim. Z Anthonym Macmillanem, mężczyzną, do którego chyba czuła coś więcej niż powinna, i nie pomagały myśli, że był zaręczony i wkrótce miał się ożenić. Mimo całej rozpaczy, którą odczuwała, trudno było zignorować mocniejsze bicie serca w kociej piersi, kiedy zielone oczy rozpoznały go w nadchodzącej męskiej sylwetce.
To naprawdę był on.
Zdumiewające, że z tylu mieszkańców Kornwalii musiał się tu napatoczyć akurat ten jeden! Może rzeczywiście to było coś więcej, jakieś przeznaczenie, które raz po raz splatało ich drogi. Dlaczego dzisiaj? Dlaczego teraz? Była kotem, nie mógł wiedzieć, że to ona. Tym razem w żaden sposób nie prosiła go o spotkanie ani nie uprzedzała, że tu będzie. Nie miałaby do tego głowy, więc był to czysty zbieg okoliczności. Dlaczego tu przyszedł? Czy też było coś, co go trapiło? Stonehenge, czy może coś innego? Czemu z tylu różnych miejsc wybrał to, które to ona mu pokazała, i w którym teraz rzeczywiście się znajdowała, nawet jeśli nie mógł tego wiedzieć?
Oczami burej kotki nie przestawała go obserwować, gdy podchodził do rosnących przy linii wody fluszków. To ona opowiedziała mu kiedyś o ich działaniu. Czy pamiętał jej słowa? Nie łudziła się, że odwzajemniał jej uczucia. Była inna, którą kochał i powinien kochać, jego przyszła żona. Charlie była tylko miłą, pomocną alchemiczką, która miała prawdziwy talent do wpadania na niego w dziwnych miejscach. Nikim więcej, wbrew temu czego mogło pragnąć serce, bardziej chaotyczne niż zwykle, bo rozbite utratą ukochanej osoby.
Zanim zdążyła dobrze to przemyśleć zeskoczyła z pnia, na którym siedziała i wciąż w kociej postaci ruszyła w jego stronę, przejęta nagłą potrzebą bliskości. Jej udręczone stratą i samotnością serce potrzebowało obecności, choć wiedziała, że nie powinna. Że nawet jeśli była tylko kotem, nie powinna ulegać pokusom, którymi sama sobie sprawiała ból. Ale czasem serce było silniejsze od rozumu, co było tak zaskakujące dla niej jako osoby, która przecież dotychczas prawie zawsze kierowała się rozumem. Była osobą rozsądną, unikającą porywów serca przez całe życie, skupioną na nauce i pracy.
Ale pojawił się w jej życiu niejaki Anthony Macmillan i zasiewał w niej mętlik za każdym razem, gdy przyszło jej go widzieć. I w końcu zaczęła przyłapywać się na tym, że wręcz pragnie spotykać go na swojej drodze. Czyż nie wypatrywała go nawet na sylwestrze w Dolinie Godryka i spotkaniu Zakonu? Nie miała prawa go pragnąć, mężczyzny zajętego i wywodzącego się z innej klasy społecznej, niedostępnego dla takich zwykłych, wiejskich gęsi bez rodowodu jak ona. Co by na to powiedziała Vera? Zdała sobie sprawę, że nigdy nie zdążyła powiedzieć jej o tym, co czuła i nigdy już tego nie zrobi. Nigdy nie zwierzy się siostrze z niczego ani nie usłyszy od niej żadnej rady. Odtąd musiała iść przez życie samotnie. To nagłe poczucie ścisnęło jej serce do tego stopnia, że z kociego pyszczka wyrwało się żałosne miauknięcie. Ale zielone oczy spojrzały w górę, na jego twarz, odnosząc wrażenie, że nie tylko ona tu cierpiała.
Co trapiło Anthony’ego Macmillana?
Przysiadła na piachu zaledwie kilka kroków od niego, patrząc wzrokiem dziwnie mądrym jak na kota i zarazem bardzo smutnym. A kocie ciało skrycie liczyło na to, że Macmillan podejdzie i ją pogłaska. Tak, pragnęła teraz głaskania. Mimo ludzkich rozterek była teraz kotem i odczuwała też pewne kocie potrzeby.




Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Charlene Leighton
Charlene Leighton
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Chciałoby się uciec,
ale nie przed wszystkim się da.
OPCM : 7 +4
UROKI : 0
ALCHEMIA : 35 +6
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 20
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t5367-charlene-leighton https://www.morsmordre.net/t5375-listy-do-charlie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5388-skrytka-bankowa-nr-1338 https://www.morsmordre.net/t5387-charlene-leighton
Re: Plaża odpocznienia [odnośnik]06.10.19 18:34
Fluszki wydawały się być wyjątkowo interesujące, biorąc pod uwagę to, co wcześniej wspominała mu o nich panna Leighton, jednak nie tak bardzo jak jego własna piersiówka. Po kilku minutach wpatrywania się w rośliny, zwyczajnie nie potrafił powstrzymać się od pociągnięcia całkiem wielkiego łyku prosto ze swojego kwiecistego i bezdennego źródła whisky. Potrzebował się „odprężyć” w jakikolwiek sposób. Dzisiaj natomiast miał idealne warunki na to, żeby mógł się upić, żeby nikt go nie podglądał, żeby nikt mu nie mówił, aby ograniczył alkohol (poza własnym sumieniem). Nikt nie mógł mu nic zarzucić, był tego przekonany. Żadnych świadków! Zanim w ogóle wróci do domu, to wytrzeźwieje (przynajmniej trochę). Taką miał nadzieję, bo nie chciał znowu narażać się na pogardliwe spojrzenie własnej matki. Gdyby tylko wiedział, że nie był tak do końca sam.
Jego uwagę zwróciło miauknięcie kota. Pierwszy raz zauważył go kątem oka na pniu, potem kiedy przełykał whisky po raz drugi. Nie spodziewał się jednak, że ten tak po prostu wybrał sobie jego na swoje towarzystwo. Futrzak nie spuszczał z niego swojego wzroku. Przysiągłby, że nawet trochę go oceniał, a tak przynajmniej mu się wydawało. To zresztą odrobinę go wystraszyło i zmusiło do chwilowego oderwania się od szyjki piersiówki. Spoglądał na kota, nie wiedząc jak do końca zareagować, ani jak się zachować. Spojrzenie zwierzęcia było zbyt wnikliwe. Gdyby tylko wiedział kto tak naprawdę krył się pod skórą tego małego spojrzenia… spłonąłby żywcem ze wstydu. Wystarczył tylko jeden taki przypadek, kiedy upił się przed kobietą. Drugiego razu nie chciał ponawiać, a jednak – nieświadomie powoli do tego dochodził. Spłonąłby ze wstydu tym bardziej, gdyby wiedział jakie okoliczności sprowadziły ją akurat w to miejsce i gdyby wiedział o wszystkim tym, o czym nie miał szansy się póty co dowiedzieć.
Spoglądał nieprzerwanie na kota, który nie odpuszczał i nie zamierzał odejść, żeby robić swoje kocie rzeczy. Napięcie było tak wielkie, że Anthony zwyczajnie się poddał i schował piersiówkę, następnie przykucnął, ale w tym samym miejscu w którym stał. Wyciągnął dłoń w stronę futrzaka i niepewnie wykonał gest, który miał wskazywać na to, żeby zwierzę do niego przyszło. Nie chciał wykonywać zbyt gwałtownych ruchów. Zwierzęta tego nie lubiły. Z drugiej strony kusiło go, żeby pogłaskać kota, który wydawał się mu interesującym towarzystwem.
Kici-kici – wybąkał delikatnie pijanym tonem, a za tym pstryknął kilka razy, mając nadzieję, że kot do niego podejdzie. Może i był w nieodpowiednim stanie, ale mimo wszystko lubił zwierzęta. – Kto cię tutaj zostawił – dodał wyraźnie oburzony, nie rozumiejąc kto mógł tak po prostu pozostawić tak ładnego kota na pastwę losu.


Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Plaża odpocznienia - Page 3 4d6424bb796c4f2e713915b83cd7690217932357
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5779-anthony-macmillan https://www.morsmordre.net/t5786-bato https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f143-kornwalia-puddlemere-dwor-macmillanow https://www.morsmordre.net/t5790-skrytka-bankowa-nr-1421 https://www.morsmordre.net/t5806-anthony-macmillan
Re: Plaża odpocznienia [odnośnik]06.10.19 21:42
Właściwie pierwszy raz widziała Macmillana pijącego. Podczas ich poprzednich spotkań się wstrzymywał, nie była więc zbytnio świadoma jego alkoholowego problemu. Teraz jednak nie mógł wiedzieć, że wcale nie był tu sam i że siedzący na plaży kot nie był prawdziwym zwierzęciem.
Czyżby jednak oboje trafili tu, próbując sobie poradzić z jakimś problemem? Ludzie mieli różne sposoby radzenia sobie z nim, i choć akurat Charlie nie korzystała z takowego, słyszała że dużo czarodziejów zagląda do kieliszka, kiedy czują się nieszczęśliwi. Że alkohol przynosi im ulgę i pomaga oderwać się od rzeczywistości. Jej ojciec też od kilku dni więcej pił, choć na co dzień raczej stronił od mocniejszych trunków. Ona sama wybrała inną metodę ucieczki od przeżywanego smutku – zmieniła się w kota i przemierzała Kornwalię na czterech łapach, szukając ukojenia w mniej skomplikowanym umyśle zwierzęcia, w którym emocjonalność nie była tak dokuczliwa jak w ciele ludzkim. Chociaż kto wie, co by teraz robiła, gdyby nie była animagiem i nie mogła wymknąć się z domu w innym wcieleniu? Najprawdopodobniej leżałaby na łóżku patrząc się w sufit, ze zmysłami przytępionymi mieszanką antydepresyjną, którą w dużych ilościach piła jej matka. Żadne z Leightonów nie potrafiło pogodzić się z odejściem Very, ale każde przeżywało swój ból inaczej.
Jaki problem miał Anthony? Czy nadal przeżywał Stonehenge, czy może chodziło o coś innego? Nie widziała go od stycznia, już dwa miesiące, więc wiele mogło się zdarzyć. Często jednak rozmyślała o nim i jego samopoczuciu, regularnie przyłapując się na tym, że tęskniła i chciała go zobaczyć. Nawet myślała, czy nie wybrać się do Macmillanów pod jakimś pretekstem, byle tylko ujrzeć go choć przez chwilę, ale wtedy spadła na nią wieść o śmierci Very i te plany nie wypaliły. Choć jak widać przeznaczenie i tak miało wobec nich własny plan, skoro postanowiło po raz kolejny spleść ich ścieżki.
Była nieszczęśliwa, ale jego widok na plaży, tej samej którą niegdyś mu pokazała, wlał w jej serduszko odrobinę ukojenia. W nagłym pragnieniu bliskości zmniejszyła dystans, przybliżając się. Wyglądała jak typowy kot dachowiec, nie wyróżniający się niczym na tle setek tysięcy podobnych burych kotów, poza tym że pod szyją jej sierść była śnieżnobiała. Była zwykła, nijaka i pospolita zarówno w tym ludzkim ciele, jak i w zwierzęcym, ale miało to swoje zalety.
Przysiadła na piasku nieopodal, miaucząc. Zielone oczy wpatrywały się w sylwetkę Macmillana, i gdyby teraz była sobą, na pewno byłaby już mocno czerwona na twarzy. Ale póki co była nadal kotem. Jeszcze?
Anthony po chwili schował piersiówkę, a potem przykucnął, wyciągając rękę i wykonując gest, jaki wykonywało się, gdy chciało się przywołać do siebie kota. Po chwili wahania wstała i powoli ruszyła w jego stronę. Irracjonalnie, ale tego pragnęło jej serce i koci instynkt. Zbliżyła się do jego dłoni, ocierając się łebkiem o jego palce, zdając sobie sprawę, że jest to prawdopodobnie jedyny moment, kiedy mogą być ze sobą tak blisko. Gdy jej sierść musnęły palce mężczyzny, do którego czuła coś więcej, czego nie potrafiła jeszcze dokładnie określić, przez kocie ciałko przeszedł dreszcz. I przez krótką sekundę poczuła, jak wypełnia ją szczęście. Przez tą jedną sekundę nie myślała nawet o Verze, kocie zmysły nie mogły nie zareagować na tak przyjemny dotyk.
Ale zdawała sobie też sprawę, że to niewłaściwe. Że nie powinna tego robić. Po chwili odsunęła się kawałek, ale kocie ciało najwyraźniej nie mogło już znieść takiej ilości rozterek. Ciało kotki zaczęło się zmieniać, rosnąć i po chwili na piasku może metr od Macmillana klęczała młoda kobieta z bladą, nieco niezdrowo poszarzałą twarzą, cieniami pod oczami i w ciemnej sukience wiszącej na chudym ciele zdecydowanie zbyt luźno. Od czasu zniknięcia siostry chudła ze stresu, ale przez ostatnie kilka dni zmizerniała jeszcze bardziej. Nie miała też żadnego ciepłego okrycia, bo opuściła dom rodziców jako kotka, a koty nie potrzebują płaszcza.
Charlie nie wyglądała na tak pogodną i pełną życia jak w dniu, kiedy się poznali. W czerwcu nadal miała siostrę, a wojna nadal wydawała się czymś odległym. Teraz przed Macmillanem znajdowała się osoba wyraźnie przygnębiona i smutna. W dodatku bardzo zawstydzona, ale czuła, że musiała się ujawnić.
- Anthony – odezwała się cicho. Jej głos był lekko zachrypnięty, bo od paru dni była kotem i nie używała go. W dodatku było jej zimno, ale wstała, obejmując się lekko ramionami i nie przestając na niego patrzeć. Dwójka nieszczęśliwych ludzi, którzy znowu spotkali się dziwnym przypadkiem.




Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Charlene Leighton
Charlene Leighton
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Chciałoby się uciec,
ale nie przed wszystkim się da.
OPCM : 7 +4
UROKI : 0
ALCHEMIA : 35 +6
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 20
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t5367-charlene-leighton https://www.morsmordre.net/t5375-listy-do-charlie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5388-skrytka-bankowa-nr-1338 https://www.morsmordre.net/t5387-charlene-leighton
Re: Plaża odpocznienia [odnośnik]23.10.19 14:05
Nigdy, przenigdy nie przypuszczałby, że pod skórą kota znajduje się tak naprawdę panna Leighton. Kto by w końcu coś takiego przypuszczał? Każda osoba przyjęłaby to jako wielkie zaskoczenie i to niewiarygodnego poziomu. W końcu Anthony nigdy nie widział przemiany Charlene w kota. Po drugie dlatego, że nie oczekiwał jej na tej plaży w ogóle.
Zwierzę wydawało się być jednak autentyczne, a Macmillan jeszcze niewiadomy tego, kogo tak naprawdę tutaj spotkał. Do głowy by mu nawet to nie przyszło, że miał do czynienia z animagiem, a nie prawdziwym kotem. Tak też wpatrywali się w siebie wzajemnie. Anthony nie zamierzał cofać wystawionej ręki, licząc na to, że sierściuch podejdzie. Potrzebował odrobinę towarzystwa kogoś, kto zwyczajnie nie zamierzałby się wymądrzać. Zwierzęta w takich sytuacjach wydawały się być najlepsze. Kot podszedł i dał się pogłaskać, co wyraźnie zadowoliło Macmillana. Zaraz jednak odszedł, czego można było spodziewać po kotach - przyjdą, dostaną to, co chcą i pójdą dalej. Jednak to, co wydarzyło się kilkanaście sekund później wyraźnie go zaskoczyło.
Kiedy kot zaczął zamieniać się w człowieka, Macmillan w pierwszej chwili wybałuszył oczy ze zdziwienia. Chwilę później pomyślał, że pewnie za dużo wypił, skoro wydawało mu się, że coś takiego w ogóle się stało. W końcu takie sytuacje dotychczas mu się nie zdarzyły. Zwierzę po kilku mrugnięciach wcale nie wróciło do swojej formy, przybrało natomiast postać panny Leighton. Macmillan tym bardziej zaskoczony swoimi, jak mu się zdawało, omamami, zaczął zastanawiać się nad tym czy aby nie pomylił swoich lekarstw z czymś innym (choć tu pozostawało pytanie: z czym?). A może to alkohol pomieszany z eliksirami sprawił, że miał teraz przywidzenia? Mrugał dość szybko, próbując wymusić na własnych oczach zrozumienie zaistniałej sytuacji i usunięcie omamów sprzed oczu. Czarownica jednak wciąz wydawała się być prawdziwa. Potem sama się odezwała, a jej głos wydawał się być prawdziwy.
- Chyba jednak muszę rzucić alkohol - mruknął pod nosem wyraźnie zagubiony, wciąż nie akceptując prawdziwości przyjaciółki.
Czuł się wyjątkowo niezręcznie, bo w końcu nie spodziewał się, żeby kot zamienił się własnie w Charlene. Nie chciał też prawić głupich komentarzy, bo czarownica wydawała się być czymś śmiertelnie zmartwiona. Tylko dlaczego ukrywała się pod skórą kota? I w ogóle czy na pewno była prawdziwa?
- Charlene? - odezwał się dopiero po chwili, wciąż wyraźnie zaskoczony i niepewny czy aby na pewno rozmawia z prawdziwą osobą.


Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Plaża odpocznienia - Page 3 4d6424bb796c4f2e713915b83cd7690217932357
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5779-anthony-macmillan https://www.morsmordre.net/t5786-bato https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f143-kornwalia-puddlemere-dwor-macmillanow https://www.morsmordre.net/t5790-skrytka-bankowa-nr-1421 https://www.morsmordre.net/t5806-anthony-macmillan
Re: Plaża odpocznienia [odnośnik]23.10.19 15:14
Charlie raczej nie chwaliła się swoją umiejętnością wszem i wobec, zwłaszcza w tych czasach. Niewielu wiedziało o tym, że potrafiła stać się kotem, a Macmillana nie było w Zakonie wtedy, kiedy na spotkaniu wyznała współzakonnikom prawdę o tej dodatkowej umiejętności. Było to w czasach, kiedy wojna nie wydawała się tak realna i groźna, jak wydawała się teraz. Wszystko się zmieniało, a po zaginięciu Very, przewrocie oraz innych negatywnych zdarzeniach ostatnich miesięcy alchemiczka naprawdę zaczęła się bać. Niepokoiła ją też radykalizacja Zakonu, ale sama wolała trzymać się z dala od walki, pozostawić ją tym, którzy się na tym znali. Umiejętność animagii mogła się jednak przydać do ucieczki, jeśli kiedyś pechowo trafi w jakąś niebezpieczną sytuację. Ucieczka – to na pewno wychodziło jej lepiej niż odważne wychodzenie na przeciw niebezpieczeństwu.
Ale teraz nie myślała o Zakonie, a tylko o tym, kto znajdował się wraz z nią na plaży. Choć sama kiedyś pokazała Macmillanowi to miejsce, nie spodziewała się go ujrzeć akurat tutaj, dzisiaj. Mogła tylko się zastanawiać, dlaczego z całej Kornwalii wybrał właśnie tę konkretną plażę, na której kiedyś rozmawiali. Zdawała sobie jednak sprawę, że on nie czuł do niej tego, co ona do niego. Nie mógł, skoro wkrótce miał się ożenić. To jej zaczynało zależeć, to ona polubiła go nawet bardziej niż powinna wbrew zdrowemu rozsądkowi. To jej serduszko mocno biło w kociej piersi, kiedy jego dłoń dotknęła jej futerka. Ta chwila mogłaby trwać znacznie dłużej, ale wiedziała, że jej ciało jest na krawędzi przemiany, że tych emocji nagle zrobiło się za dużo jak na umysł kota. Poza tym pokusa, by stanąć naprzeciwko niego jako Charlene, a nie kot, była zbyt silna. Chciała z nim porozmawiać.
Odsunęła się i pozwoliła, by przemiana się dokonała i znowu stała się sobą. Już nie kotką, a Charlene Leighton we własnej osobie. I dopiero po chwili, patrząc na jego reakcję zdała sobie sprawę z tego, że on nie wiedział. Że to, co widział, uznał za majaki spowodowane alkoholem, którym się odurzał, by uciec od jakichś trosk. Nawet dla czarodziejów widok zwierzęcia zmieniającego się w człowieka nie był czymś codziennym, bo animagów nie było wielu.
Ale Macmillan nie miał teraz omamów, to co zobaczył wydarzyło się naprawdę. Kot zmienił się w Charlie, mizerniejszą niż wtedy, gdy widzieli się poprzednio, ale jak najbardziej prawdziwą.
- To naprawdę ja – powiedziała do niego, próbując na niezdrowo bladą twarz przywołać uśmiech. – Jestem animagiem. I nie spodziewałam się, że też tu dzisiaj będziesz – dodała cicho, przyglądając mu się niepewnie. Na dłuższą chwilę umilkła, po prostu na niego patrząc. Już nie z poziomu ziemi, a ze swojego normalnego wzrostu, co umożliwiało jej wyraźne widzenie twarzy, która pojawiała się w jej myślach częściej niż by wypadało.
- Vera nie żyje – oznajmiła po chwili, a jej głos był dziwnie pusty i naznaczony głębokim smutkiem. Już nie miała siostry. Była nieszczęśliwa, rozbita i osamotniona, przytłoczona stratą. Co prawda Vera była wcześniej przez pięć miesięcy zaginiona, ale dowiedzenie się o jej śmierci było tak bardzo ostateczne i nieodwracalne. Bo teraz już wiedziała, że siostra nigdy nie wróci, nie stanie w progu, odrzucając na plecy grzywę pszenicznych włosów, nigdy już nie porozmawiają, nie będą dla siebie wsparciem. To odeszło na zawsze.
- Przybyłam do Kornwalii, by... by powiedzieć rodzicom. A później... nie mogłam znieść swojej i ich rozpaczy. Zmieniłam się w kota – szepnęła, czując wyrzuty sumienia z tego powodu. Powinna być przy mamie. Trzymać ją za rękę, pocieszać ją i cierpliwie podawać jej eliksiry uspokajające i antydepresyjne. Ale wtedy sama też pewnie zaczęłaby je pić, a przemiana w kota wydawała się lepsza. Mogła sama uciec od nadmiaru ciężkiej atmosfery w rodzinnym domu, tak jak kiedyś, gdy zmarła Helen, a ona wyjechała do Londynu i wybrała samorealizację zamiast wspierać mamę każdego dnia przez cały okres trwania jej depresji. Ucieczki – może rzeczywiście w tym była najlepsza. W uciekaniu nie tylko od niebezpieczeństw, ale też od zbyt trudnych, wyniszczających emocji. I w tej chwili naprawdę siebie za to nienawidziła, że postąpiła tak egoistycznie zamiast być dobrym wsparciem dla mamy i wtedy, i teraz. Po śmierci Helen i zaginięciu Very też uciekała – w pracę. Ukochana alchemia była najlepszą odskocznią od smutków, ale teraz nie była w stanie nawet stanąć nad kociołkiem, dlatego biegała po Kornwalii na czterech łapach aż do momentu napotkania na swojej drodze jego.




Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Charlene Leighton
Charlene Leighton
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Chciałoby się uciec,
ale nie przed wszystkim się da.
OPCM : 7 +4
UROKI : 0
ALCHEMIA : 35 +6
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 20
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t5367-charlene-leighton https://www.morsmordre.net/t5375-listy-do-charlie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5388-skrytka-bankowa-nr-1338 https://www.morsmordre.net/t5387-charlene-leighton
Re: Plaża odpocznienia [odnośnik]11.11.19 13:38
Zaskoczenie nie znikało z jego twarzy. Nie spodziewał się takiego zwrotu. W głowie jednak zaczęły pojawiać mu się obsesyjne pytania. Co gdyby nie była to Charlene; co jeżeli byłby to ktoś z czarnoksiężników? I wśród nich, na pewno, był jakiś animag. Jego reakcja na takie zdarzenie musiała być znacznie ograniczona. Wciąż więc spoglądał na czarownicę z wybałuszonymi oczami. Miał wrażenie, że nigdy tak szybko nie otrzeźwiał, jak w przeciągu tej jednej minuty. Wiedział jedno: od tego momentu powinien uważać. Animagowie kryli w sobie potężną broń zaskoczenia, która dawała im chwilową przewagę.
Uspokoił się, choć jedynie odrobinę i na krótko, gdy Charlene upewniła go, że to naprawdę ona. Nie wiedział, co odpowiedzieć na jej słowa. Po prosty mu ich brakowało. Był wyraźnie zagubiony tym faktem, że w ogóle się na nią natknął i to w kociej formie. Ona z kolei nie dawała mu ani chwili na posegregowanie swoich myśli, na ochłonięcie. Dopiero przed chwilą dowiedział się o tym, że była animagiem. Teraz poinformowała go o śmierci swojej siostry.
Nic dziwnego, że tym bardziej wyraził swoje zaskoczenie na twarzy. Nie potrafił tego przyjąć normalnie. Pierwsze, o czym pomyślał było to, że umysł płatał mu figle i mieszał słowa, które ona wypowiada. Może zaklęcie niewybaczalne, którym oberwał kilka miesięcy temu doprowadzało go ponownie do drobnej psychozy. Ale jej mimika sugerowała, że naprawdę poinformowała go o śmierci. Spoglądał na pannę Leighton, jak gdyby ta mówiła po francusku, a nie angielsku. Wciąż niedowierzał. Przecież sam obiecywał, że pomoże jej odnaleźć siostrę. Skąd jej się wzięła ta myśl o śmierci Very? Brzmiała jednak tak pewnie i smutno, że nie wiedział już co myśleć. Może ona sobie to uroiła?
J-jak to? – zapytał niepewnie. Nie rozumiał. Kto miałby zabić pannę Leighton? A co jeżeli to byli czarnoksiężnicy? A co jeżeli była żywa, a ktoś się pomylił i poinformował czarownicę o tragicznym zdarzeniu. – Poczekaj, powoli. Skąd o tym w ogóle wiesz? – pytał dalej, próbując na siłę stwierdzić, że może Charlene po prostu sama zaczęła wierzyć w śmierć siostry przez to, że nie miała z nią kontaktu i nikt nic nie wiedział. – Powiedziałaś im już czy dopiero masz im powiedzieć? – dopytywał, ale szybko jego wątpliwości zostały rozwiane. I on ostatecznie spochmurniał nie wiedząc jak się zachować.
Był zmartwiony, bo nie spodziewał się takiego obrotu sytuacji. Nie oczekiwał w ogóle takiego spotkania, a co dopiero takich informacji. A jednak, panna Leighton była na tyle śmiertelnie poważna, że zaczynał jej wierzyć, że naprawdę straciła siostrę i że jej słowa nie były urojeniem spowodowanym smutkiem i brakiem kontaktu z Verą; że wcale sobie tego nie wymyśliła. Widział jak bardzo była nieszczęśliwa, ale on (mimo wszystko) chciał wierzyć, że może była to jakaś chora pomyłka. Wyciągnął piersiówkę z płaszcza i podetknął ją czarownicy pod nos.
Wypij trochę – stwierdził – i opowiedz mi wszystko powoli. – Miał nadzieję, że może ulży jej,  jeżeli będzie mogła komuś o tym wszystkim powiedzieć. Nie wiedział jak ją uspokoić, ale chciał, żeby ochłonęła.


Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Plaża odpocznienia - Page 3 4d6424bb796c4f2e713915b83cd7690217932357
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5779-anthony-macmillan https://www.morsmordre.net/t5786-bato https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f143-kornwalia-puddlemere-dwor-macmillanow https://www.morsmordre.net/t5790-skrytka-bankowa-nr-1421 https://www.morsmordre.net/t5806-anthony-macmillan
Re: Plaża odpocznienia [odnośnik]11.11.19 22:54
Ucząc się animagii Charlie nie wiedziała, że kiedyś w przyszłości może okazać się dla niej tak cennym atutem. Nauczyła się tego bo chciała, zawsze miała w sobie wiele sympatii do świata zwierząt, zwłaszcza kotów. Oczywiście nie mogła wybrać formy patronusa ani animaga, ale kocie sentymenty najwyraźniej były w niej tak silne, że jej patronus przybrał właśnie taką formę, i również jako animag była kotką. Nie musiało tak być, mogło się okazać, że po opanowaniu przemiany zmieniałaby się na przykład w żabę. Lub motyla. Ale była kotem, choć ostatnio bywały momenty, gdy żałowała, że jej animagiczna postać nie potrafi latać. Ze skrzydłami na pewno łatwiej byłoby uciekać przed niebezpieczeństwem, a Charlie była z tych, którzy woleli uciekać od zagrożenia zamiast wychodzić mu na przeciw. Dlatego właśnie w czasach wojny animagia mogła okazać się czymś, co pewnego dnia ocali jej życie, tym bardziej że jej umiejętności obronne były bardzo przeciętne i nawet patronusa opanowała przecież dopiero niedawno.
Ale Vera umiała się świetnie bronić, a i tak umarła. Może gdyby nie była tak odważna i skłonna do ryzyka, to nadal byłaby z nimi?
Nie szukała dziś Macmillana, w każdym razie nie świadomie, bo podświadomie to może inna sprawa. Kocie łapy przyniosły ją w to miejsce, najwyraźniej tak miało być. W gruncie rzeczy pragnęła teraz czyjegoś towarzystwa. Choć czuła się samotna już od dnia zaginięcia Very, po jej śmierci samotność wydawała się znacznie bardziej ciężka, gorzka i... ostateczna. Wcześniej osładzała ją nadzieja na to, że może jej siostra wciąż żyje, ale teraz pozbawiono ją nawet tego. Odebrano jej kogoś bardzo dla niej ważnego, bez kogo życie już nigdy nie miało być takie samo jak przedtem.
Utrata Very ciążyła jej tak bardzo, że nie umiała tego przemilczeć. Może nie powinna go tym obarczać, ale przecież i tak by się o tym dowiedział, jak nie teraz to na najbliższym spotkaniu Zakonu. Strata Very nie była tylko jej stratą, ale i kolejnym nazwiskiem na coraz dłuższej liście zmarłych Zakonników. Być może też najzwyczajniej w świecie chciała z kimś o tym porozmawiać, z kimś nie będącym jej rodzicami ani aurorem przynoszącym straszliwe wieści. A może też chciała wytłumaczyć swój stan tak odbiegający od normy, bo jak na siebie wyglądała bardzo niechlujnie, zaś na jej twarzy malował się głęboki smutek.
- Pan Rineheart powiedział mi kilka dni temu – szepnęła. Chciałaby, żeby to była nieprawda, zwykłe urojenia przepracowanego i zbyt dużo zamartwiającego się umysłu. Ale wiedziała, że pan Kieran by nie skłamał w takiej sprawie. – Już wiedzą – dodała. – Jutro pogrzeb. Dołączy do Helen na cmentarzyku w Tinworth.
Te słowa dławiły ją w gardle. Tak trudno było przyjąć do wiadomości to, że straciła już obydwie siostry. Jedynym pocieszeniem było to, że Vera była już z Helen i gdziekolwiek się znajdowały, być może były tam razem i już nie groziło im żadne cierpienie, żadna wojna. Pragnęła w to wierzyć, że były razem, że może towarzyszyli im też dziadkowie, w tym dziadek Thaddeus, ojciec ich ojca, który także zapłacił najwyższą cenę za pasję do łamania klątw, którą lata temu zaszczepił w Verze.
Kiedy Anthony podał jej piersiówkę, nie odmówiła, a przyjęła ją i pociągnęła łyk alkoholu, który podrażnił jej gardło. Jej przełyk zapiekł, ale zaraz po pieczeniu rozlała się w niej także fala ciepła. Po chwili oddała piersiówkę Macmillanowi.
- Pan Rineheart przyszedł do mnie i powiedział, że... że znaleziono ciało z różdżką Very. Przyniósł mi też pierścionek i naszyjnik, to... to były jej rzeczy, rozpoznałam je – wyjaśniła, decydując się to z siebie wyrzucić, być może to alkohol wlał w nią odrobinę odwagi. Wciąż pamiętała widok znajomych przedmiotów, które widziała przy siostrze kiedy żegnały się tamtego dnia, i żadna z nich nie mogła wiedzieć, że to ich ostatnie pożegnanie. Gdy znowu zobaczyła pierścionek i naszyjnik, były już bez swojej właścicielki, która odeszła i nie wróci. – Podobno... umarła już w październiku, ale nikt nie znalazł jej ciała dopóki nie stopniały śniegi.
Ta myśl także bardzo jej ciążyła. To, że Vera pięć miesięcy leżała sama gdzieś w lesie, porzucona i zapomniana, przykryta śniegiem który obficie spadł w grudniu i trzymał aż do początku wiosny. Nikt nie powinien tak kończyć, a już na pewno nie tak dobra osoba, jaką była jej siostra. Myśląc o ciele Very miesiącami leżącym pod śniegiem znowu się rozpłakała i uspokoiła się dopiero po dłuższej chwili.
- Przepraszam, Anthony – odezwała się głosem drżącym jeszcze bardziej niż przed atakiem płaczu. – W-wiem że masz własne problemy. Nie powinnam dokładać ci jeszcze swoich. Ale... Tak trudno przyjąć do wiadomości, że ona nie wróci. Jeszcze niedawno mogłam mieć przynajmniej nadzieję...
Pociągnęła piegowatym nosem i spojrzała na Macmillana, po czym uciekła wzrokiem w stronę morza, nad którym w przeszłości tak wiele godzin przesiadywała z Verą. Latem razem pluskały się wśród fal i zbierały muszelki, lub siadały na kocach na piasku z kanapkami zrobionymi przez mamę i rozmawiały. Pamiętała wszystkie jej drobne przyzwyczajenia i nawyki, pragnęła każdą z tych rzeczy powiązanych z siostrą ocalić od zapomnienia. Patrząc na falującą, szarawą wodę przypominała sobie jak w niej pływały w staromodnych kostiumach kąpielowych, jak Vera patykiem kreśliła w piasku runy, jak odrzucała na plecy warkocz w podobnym odcieniu pszenicznego złota jak ten należący do Charlie, albo jak kiedyś któryś z kuzynów Wrightów uczył je obie latania. To były takie szczęśliwe, piękne czasy, które niestety już nie powrócą. Nie będzie już wspólnych chwil, życie skończyło pisać historię Very i urwało ją tak nagle i tragicznie.




Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Charlene Leighton
Charlene Leighton
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Chciałoby się uciec,
ale nie przed wszystkim się da.
OPCM : 7 +4
UROKI : 0
ALCHEMIA : 35 +6
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 20
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t5367-charlene-leighton https://www.morsmordre.net/t5375-listy-do-charlie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5388-skrytka-bankowa-nr-1338 https://www.morsmordre.net/t5387-charlene-leighton
Re: Plaża odpocznienia [odnośnik]14.12.19 11:15
„Pan Rineheart powiedział”. Dobrze kojarzył kim był pan Rineheart. I nawet pomimo drobnej niechęci względem tego człowieka (która bazowała na tym, co przeżywał Vincent), musiał mimo wszystko zaakceptować to, że śmierć siostry Charlene była prawdą. Wskazywały na to także elementy, które później wspomniała czarownica. Właśnie po wspomnieniu tego jednego nazwiska, a później i przedmiotów, które zostały znalezione (a które według tego, co powiedziała czarownica należały do Very), przestał się łudzić, że to może fałszywa informacja. Te słowa poza tym bardziej go otrzeźwiły, choć nadal był (rzecz jasna) pijany. Mimowolnie spojrzał w piasek, bojąc się skrzyżowania spojrzeń z przyjaciółką. Nie wiedział jak zareagować na to wszystko. Czuł jednocześnie smutek, który na pewno nie był tak wielki jak ten, który odczuwała czarownica, a z drugiej strony po prostu akceptował to, że każdy Zakonnik ryzykował swoim życiem. Najbardziej żal było mu po prostu panny Leighton i jej rodziców, którzy pewnie przechodzili właśnie przez najgorsze dni swojego życia. Alkohol z kolei bardziej wzmacniał jego uczucia.
Dopiero po chwili, kiedy zebrał swoje myśli i przypuszczenia, co do cudzych odczuć, odważył się podnieść głowę i spojrzeć na Charlene. Widział, że było jej ciężko, a nawet, że samo słowo „ciężko” nie opisywało wystarczająco dobrze tego, przez co przechodziła. Odebrał od niej swoją piersiówkę i kontynuował baczną obserwację jej zachowania. Było mu naprawdę żal patrzeć na jej smutek, ale zdawał sobie sprawę z tego, że jeżeli będzie ona w stanie wyrzucić z siebie wszystkie kłębiące się emocje, to może będzie jej lżej na duszy. W żadnym razie nie obarczała go swoimi problemami. Chciał pomóc, przynajmniej na tyle na ile potrafił. Może powinien jakoś doradzić, ale nie potrafił. Temat śmierci, choć nie był mu obcy, pozostawał mimo wszystko sferą, której nie dało się łatwo pomóc. Każda osoba, niestety, musiała jakoś przez to przejść.
Przykro mi – odpowiedział jej. – Rozumiem, że jest tobie bardzo ciężko… i twoim rodzicom też. – Stwierdził, dopiero po chwili zdając sobie sprawę z tego, że może lepiej by było, gdyby zamilczał.
Widząc jak bardzo drży, zapewne z żalu lub/i strachu, postanowił ją przytulić. Życia Very nie dało się wrócić. Rozumiał, że Charlene nie potrafiła teraz zapanować nad swoimi emocjami, ale nie chciał, żeby marnowała swoje zdrowie psychiczne i nerwy z tego powodu. Kiedy zaczęła go przepraszać, zaczął ją natychmiast uciszać. Nie miała za co. Nie dokładała mu problemów. Obydwoje byli w Zakonie, obydwoje dużo przeszli w swoim życiu, musieli się wspierać. Poza tym, panna Leighton była dobrą osobą, którą zdołał bardzo polubić, właśnie dzięki jej wyjątkowo delikatnemu zachowaniu i wrażliwości na cudze zło. Nie było więc mowy o tym, żeby „zawracała mu głowę” lub „dokładała problemów”.
Nie wiem co ci powiedzieć – przyznał nieśmiało. – Dasz jutro radę? Mogę jutro przyjść, żeby cię wesprzeć – zaproponował, ponownie zdając sobie sprawę, że mogło to zabrzmieć co najmniej głupio lub dziwnie. Bał się jednak o to jak Charlene mogłaby sobie poradzić na pogrzebie. Na pewno miałaby wokół siebie rodzinę… ale każdy członek jej rodziny przeżywał tę tragedię zapewne równie mocno, co ona.


Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Plaża odpocznienia - Page 3 4d6424bb796c4f2e713915b83cd7690217932357
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5779-anthony-macmillan https://www.morsmordre.net/t5786-bato https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f143-kornwalia-puddlemere-dwor-macmillanow https://www.morsmordre.net/t5790-skrytka-bankowa-nr-1421 https://www.morsmordre.net/t5806-anthony-macmillan
Re: Plaża odpocznienia [odnośnik]15.12.19 1:05
Chciałaby, żeby to była nieprawda, ale racjonalnie myślący umysł musiał pogodzić się z faktami i namacalnymi dowodami. Niestety było mało prawdopodobne, by to jakaś inna kobieta miała przy sobie i różdżkę Very i jej biżuterię, którą miała na sobie w dniu zniknięcia. Pan Rineheart może i był człowiekiem szorstkim w obyciu, ale czuła, że nie miałby potrzeby jej okłamywać i przekazał jej fakty takimi, jakie były, bez upiększania i niedomówień. I tak naprawdę od dłuższego czasu liczyła się z tym, że tak to może się skończyć, bo skoro po ustaniu anomalii Vera nie wróciła, to prawdopodobieństwo nieprzyjemnych wieści znacząco wzrastało.
I w końcu nadeszły, a Charlie musiała zmierzyć się ze światem, w którym Very Leighton nie było i w którym jej matka opłakiwała już dwoje martwych dzieci. Vera dołączyła do długiej listy ofiar anomalii i miała zostać zapomniana, ale na pewno nie przez Charlie, która obiecała sobie, że odtąd musi przeżywać życie i świat za nie dwie, skoro Vera już nie mogła.
Anthony zobaczył ją dziś wyjątkowo nieszczęśliwą, wręcz przygniecioną ciężarem poznanej kilka dni temu wieści. Smutną i postępującą nie do końca rozsądnie, wałęsającą się jako kot po kornwalijskich plażach zamiast robić to, co zawsze. Ale utrata najbliższej osoby wywracała codzienność do góry nogami i nawet warzenie mikstur nie mogłoby teraz ukoić rozpaczy.
Dodatkowym czynnikiem wprowadzającym emocjonalny zamęt było to, że ze wszystkich ludzi na świecie podczas swojej kociej wędrówki po Kornwalii napotkała akurat tego mężczyznę, do którego, co niedawno zaczęła sobie uświadamiać, zaczęła żywić coś więcej niż przyjaźń.
A kiedy mężczyzna, w którym była (najprawdopodobniej) zakochana, objął ją, jej umysł doświadczył całej gamy splątanych emocji, których sama nie potrafiła nazwać. Jednocześnie czuła smutek i żal po utracie siostry, ale i szczęście, że w tym smutnym dniu choć przez chwilę mogła poczuć jego bliskość. Na krótki moment pozwoliła sobie do niego przylgnąć, ulegając skrytemu pragnieniu swego serca. Oprócz zapachu morza stale obecnego na plaży poczuła także charakterystyczną dla Macmillana woń whisky, ale zupełnie jej to nie przeszkadzało. Cieszyła się, że po prostu był, nawet jeśli wiedziała że w ostatecznym rachunku to sprawi, że jej serce zostanie złamane boleśniej. Anthony już wkrótce miał poślubić inną, ale teraz nie chciała o tym myśleć, jej umysł i tak był przeładowany emocjami. Naprawdę się cieszyła, że Macmillan nie posiadał zdolności legilimencji i nie mógł wniknąć w to, co działo się w jej głowie, bo z pewnością by się tym chaosem przeraził.
- Dziękuję – wyszeptała po prostu. Była mu wdzięczna za towarzystwo, obecność i zrozumienie. Za to, że po prostu był, nawet jeśli doskonale wiedziała, że najlepiej i najrozsądniej dla niej byłoby nie żywić wobec niego takich uczuć, tyle że serce w tym przypadku wcale nie chciało usłuchać rozumu. – Jeśli nie byłoby to dla ciebie problemem... możesz przyjść. My, Leightonowie, cenimy waszą rodzinę. Nie wiem, czy miałeś okazję poznać Verę, ale... to nie ma znaczenia. Przyjdź, jeśli tylko zechcesz, chociaż na chwilę – dodała cicho. Nigdy nie zdążyła opowiedzieć Verze czegoś więcej o Anthonym i ich zaskakujących spotkaniach. Nigdy więc już się jej nie zwierzy i nie poprosi o jakieś rady, nigdy też nie dowie się, czy Vera by go polubiła, choć chciała myśleć, że tak.
Sama nie była pewna, jak poradzi sobie na pogrzebie, ale wiedziała, że musi być silna, by stanowić oparcie dla mamy. Tak silna, jak byłaby Vera, gdyby to Charlie miała być jutro pochowana. Vera na pewno nie błąkałaby się bez celu i nie zalewała łzami, a podejmowałaby konkretne działania, by pomóc bliskim. Vera była twarda i konkretna.
Nie chciała też wywierać na Anthonym żadnej presji, to, czy przyjdzie czy nie, było całkowicie dobrowolne. Rozumiała to, że miał własne życie, a Vera była dla niego obcą osobą.
Przez kilka minut po prostu milczała, stopniowo się uspokajając. Otarła z policzków resztki łez i dopiero po chwili się odezwała.
- Chyba niedługo będę musiała wrócić do domu. Nie mogę dłużej uciekać od rzeczywistości w ciało zwierzęcia, czas zmierzyć się z tym, co czeka na mnie w domu. Mama... źle to znosi i potrzebuje wsparcia. – Czuła wyrzuty sumienia, że od tego uciekała przed ostatnie dni, że postąpiła tak egoistycznie. Rzadko była egoistką, o wiele częściej poświęcała się dla innych kosztem samej siebie. Ale jak się okazywało, jakieś momenty egoizmu zdarzały się i jej, za co później karało ją sumienie. Za to, że chciała skraść jak najwięcej kolejnych cennych sekund chwil sam na sam z Anthonym pewnie też ją ukarze, ale... nie spieszyło jej się do natychmiastowego rozstania, dlatego przeciągała ten moment, zamiast po prostu odwrócić się na pięcie i odejść.




Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Charlene Leighton
Charlene Leighton
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Chciałoby się uciec,
ale nie przed wszystkim się da.
OPCM : 7 +4
UROKI : 0
ALCHEMIA : 35 +6
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 20
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t5367-charlene-leighton https://www.morsmordre.net/t5375-listy-do-charlie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5388-skrytka-bankowa-nr-1338 https://www.morsmordre.net/t5387-charlene-leighton
Re: Plaża odpocznienia [odnośnik]27.12.19 20:15
Próbował ją uspokoić, na tyle na ile tylko potrafił. Klepał ją łagodnie po plecach, mając nadzieję, że choć trochę jej w ten sposób pomaga. Naprawdę nie wiedział i nie był świadom tego, że wywoływał w niej dwie skrajne emocje. Nie to było jego celem! Najważniejsze było dla niego to, żeby Charlene nie czuła się wyjątkowo źle w tak koszmarnym dla niej czasie. Nie potrafił zdjąć z niej poczucia straty, niestety. To musiała sama przeżyć, pogodzić się z tym lub nie. Chciał jej po prostu ulżyć, pomóc choć trochę przejść przez ten wyjątkowo okropny okres. Zrobić to, co kiedyś starali się dla niego zrobić bliscy. A przede wszystkim – chciał, żeby wiedziała, że nie musiała dławić wszystkich negatywnych uczuć w sobie; że miała kogoś, komu mogła się wyżalić.
Przyjemność po mojej stronie – odpowiedział jej, cofając się o krok, żeby móc znowu przyglądać się jej reakcjom. Trzymał ją za ramiona i delikatnie nią potrząsnął, żeby nie czuła się dłużna dziękować mu za cokolwiek. Chciał też w ten sposób trochę ją otrzeźwić i wytrząsnąć z niej negatywne uczucia. To był jego obowiązek jako przyjaciela, żeby ją wesprzeć. – Nie będzie to dla mnie problemem – dodał. – I my cenimy wasze poparcie – przyznał szczerze. Szczególnie w takim czasie jak ten, kiedy większość Anglii była przeciwko nim, takie wsparcie magicznych rodzin było im naprawdę przydatne i służyło jako naprawdę cenne wsparcie. – Niestety nie miałem – przyznał z żalem.
Martwił się o stan Charlene. Na pewno będzie ciężej następnego dnia, w dzień pogrzebu. Czy panna Leighton będzie w stanie przetrwać najgorszy możliwy dzień tego roku? Nie miał pojęcia. Miał nadzieję, że tak. Choćby dla swojej siostry, która na pewno nie chciałaby, żeby ta się zadręczała.
Oczywiście – odpowiedział na jej słowa dotyczące powrotu do domu. Nie chciał jednak pozwolić, żeby wróciła do niego sama. Pani Leighton także potrzebowała wsparcia, ale jej najbliższych, w tym i Charlene. Choćby dla niej czarownica musiała być silna. Martwił się zresztą, żeby czarownica znowu nie zamieniła się w kota (podziwiał jej umiejętności animagiczne, ale jednak nie mógł pozwolić na kolejne wałęsanie się po plaży!) – Ucieczka to nie rozwiązanie – dodał z gorzkim uśmiechem na twarzy, przypominając sobie przy tym kilka lat własnej ucieczki-podróży w głąb Europy. Prędzej czy później będzie musiała zmierzyć się ze swoimi emocjami. A żeby było bardziej ironicznie, myślał tak on, który zmierzał się z nimi od lat. – Odprowadzę cię, jeżeli nie masz nic przeciwko – dodał, chcąc być pewnym tego, że ta na pewno uda się do domu.
Podstawił ramię, na którym mogła się oprzeć, jeżeli tylko chciała. A sam zaczął powoli iść, nie śpiesząc się. Dawał tym samym czas pannie Leighton na zebranie myśli i przygotowanie się na spotkanie z rodzicami. W międzyczasie jednak przypomniał sobie o jednym:
Charlene – zaczął – wybacz, że pytam o to teraz, ale czy mogłabyś mi pomóc z eliksirem? Wciąż nie potrafię ich zażywać. – Dodał niepewnie. Jedną z fiolek trzymał w kieszeni, ale nie chciał być nachalny. – Jeżeli chcesz, to weź jedną, dla mamy.

|Eliksir to eliksir uspokajający stat. 26


Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Plaża odpocznienia - Page 3 4d6424bb796c4f2e713915b83cd7690217932357
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5779-anthony-macmillan https://www.morsmordre.net/t5786-bato https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f143-kornwalia-puddlemere-dwor-macmillanow https://www.morsmordre.net/t5790-skrytka-bankowa-nr-1421 https://www.morsmordre.net/t5806-anthony-macmillan
Re: Plaża odpocznienia [odnośnik]27.12.19 22:02
Jego bliskość z jednej strony cieszyła ją, zwłaszcza tą schowaną głęboko w środku cząstkę, która pragnęła być blisko swojego obiektu uczuć, a z drugiej czuła się nieco zakłopotana, towarzyszyło jej też poczucie winy. Z dwóch powodów: po pierwsze, właśnie umarła jej siostra i powinna ją opłakiwać, a nie się zakochiwać. Po drugie, Anthony był zaręczony, a Charlie nie chciałaby stawać na drodze szczęściu jego i Rii. Ślub z Rią gwarantował mu zachowanie dobrych relacji z rodziną, a także nazwiska. Nie musiał niczego się wyrzekać, tak jak musiałby to zrobić dla Charlie. Niemniej jednak nie potrafiła się nie cieszyć z tego, że był obok i ją pocieszał.
Stan zauroczenia nadal był dla niej czymś nowym i bardzo dziwnym, w końcu nie przeżyła tego wcześniej. Większość jej koleżanek zakochiwała się już w szkole, ona nigdy, i czasem zastanawiała się, czy nie była jakaś upośledzona w tej materii, skoro nigdy do nikogo nie wzdychała.
Naprawdę, całe szczęście że Anthony nie czytał jej w myślach! I że nie widział, jak czasem na niego zerkała ukradkiem, jak na ostatnim spotkaniu Zakonu czy kilka dni temu na pożegnaniu profesor Bagshot. Kto by pomyślał, że minęło tylko kilka dni? Wtedy, w Oazie, nie wiedziała jeszcze, że już następnego dnia wszelkie resztki nadziei na odnalezienie się Very żywej zostaną jej odebrane, a sześć dni po „pogrzebie” starej profesor będzie musiała patrzeć na pogrzeb własnej siostry. Niby to tylko kilka dni, a jednak Charlie czuła się, jakby niedawne wydarzenia w Oazie rozegrały się znacznie dawniej.
Uśmiechnęła się lekko, naprawdę wdzięczna mu za wszystko, i za wsparcie i za chęć pożegnania Very w jej ostatniej drodze, mimo że praktycznie się nie znali. Ale wiedziała, że Macmillan był przyzwoitym facetem, mimo że wcale nie musiał interesować się jedną z wielu czarodziejskich rodzin żyjących na ziemiach jego rodu. Dla Leightonów jednak ważna była przychylność Macmillanów. Ojciec i dziadek w dzieciństwie opowiadali jej wiele historii o dziejach rodziny i o tym, jak przed wiekami pierwsi Leightonowie przybyli do Kornwalii uchodząc z ziem wrogich niższym stanom Averych. To tutaj znaleźli sobie nowy, lepszy dom i zostali po dziś dzień, pozostawali też lojalni Macmillanom, w końcu także wyznawali tolerancyjne wartości.
- Myślę, że moi rodzice się ucieszą – powiedziała cicho, podniesiona na duchu jego wsparciem. Poprawił jej humor, na tyle na ile było to możliwe w obecnej sytuacji, bo nadal było jej daleko do tej dawnej, wesołej Charlie. Jego obecność zawsze była jej miła, może dlatego tak łatwo wzbudził w niej uczucia, jakich przed nim nie wzbudził nikt inny.
Zamyśliła się na chwilę.
- Masz rację, to nie jest rozwiązanie, a już na pewno nie w tym przypadku. Żałuję, że to zrobiłam i chyba czas, abym przyjęła na siebie to, co czeka na mnie w domu. – Taką już była osobą, że często wybierała ucieczkę zamiast zmierzenie się z czymś z podniesioną głową. Ale gdy w grę wchodziła rodzina, musiała się przemóc i okazać bliskim możliwie jak najwięcej wsparcia. W końcu nie tylko ona rozpaczała po odejściu Very, jej matka też. – I chętnie, jeśli masz czas. Przejdźmy się – zgodziła się, bo to oznaczało kolejne chwile spędzone z nim. I raczej nie groziło, że ktoś ich zobaczy i Ria albo rodzice Anthony’ego dowiedzą się, że przechadzał się z inną kobietą na miesiąc przed swoim ślubem.
Uchwyciła się podsuniętego jej ramienia, nie potrafiąc sobie odmówić tej drobnej bliskości. To było niczym kocimiętka, kusiło, było swego rodzaju przyjemnością obarczoną poczuciem winy.
Ale Anthony nagle sobie o czymś przypomniał.
- Jasne – zgodziła się. – I wiesz, jak chcesz, to mogę cię nauczyć dawkowania. Może już nie dziś, ale... kiedyś? Tak, żebyś mógł sam zażywać eliksiry – zaproponowała. W sytuacji zagrożenia mógł potrzebować zażyć jakiegoś leczniczego specyfiku. – I uwarzyłam je dla ciebie, mama ma w domu własne, które dla niej zrobiłam – zapewniła, po czym pomogła mu zażyć eliksir uspokajający, odmierzając dla niego dawkę.
Jednocześnie ten głęboko schowany i zaraz szybko stłamszony głosik gdzieś z tyłu głowy pomyślał przelotnie, jak łatwo byłoby mu podać amortencję pod pretekstem napojenia go leczniczym eliksirem. Ale na szczęście takie działanie nie leżało w łagodnej i prostolinijnej naturze Charlie, więc Macmillan nie musiał się bać. Sama Charlie poczuła zaś wyrzuty sumienia, że głosik w jej głowie w ogóle coś takiego szepnął, ale nigdy, przenigdy by tego nie zrobiła. Ani jemu, ani nikomu. Zarumieniła się lekko, ale zaraz się uśmiechnęła, widząc jak Macmillan przełknął uspokajającą miksturę i zaczął odczuwać towarzyszące jej rozluźnienie. Miała nadzieję, że niedługo uzdrowiciel uzna go za wyleczonego i dalsza terapia nie będzie już konieczna.
Pozwoliła, by odprowadził ją w pobliże domu, jak kiedyś. Potem pożegnała się z nim i zebrała się w sobie, by ruszyć na spotkanie ze zrozpaczonymi rodzicami. Musiała koniecznie przeprosić ich za tą swoją parudniową nieobecność i być silna, bo tylko wtedy będzie mogła być dla nich wsparciem jakiego potrzebowali. A potrzebowali go sporo, skoro jutro pogrzeb Very.

| zt. x 2, podaję Anthony'emu eliksir




Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Charlene Leighton
Charlene Leighton
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Chciałoby się uciec,
ale nie przed wszystkim się da.
OPCM : 7 +4
UROKI : 0
ALCHEMIA : 35 +6
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 20
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t5367-charlene-leighton https://www.morsmordre.net/t5375-listy-do-charlie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5388-skrytka-bankowa-nr-1338 https://www.morsmordre.net/t5387-charlene-leighton
Re: Plaża odpocznienia [odnośnik]01.05.20 22:25
| 10 kwietnia

Doskonale pamiętał dzień, w którym był tutaj po raz ostatni. Hannah musiała wiedzieć, że pamiętał – bo to właśnie ona go wtedy znalazła, gdy uciekając przed palącym wstydem po widowiskowej przegranej Jastrzębi, dotarł na kornwalijską plażę. Położoną niespecjalnie daleko od stadionu w Puddlemere; choć sama konstrukcja pętli i trybun nie była stąd widoczna, to czasami – przy odpowiedniej pogodzie – wiatr niósł ku morzu echo brzmiących ponad boiskiem okrzyków, przemieszanych ze wzmocnionym magicznie głosem komentatora. Tamtego dnia, podobnie jak teraz, było jednak cicho: obie drużyny i kibicujący im czarodzieje zdążyli się rozproszyć, a Billy został sam – na własne życzenie, choć nie zwykł przecież odnajdywać siły w samotności. Nienawidził jej, tak samo jak nienawidził bić się samodzielnie z problemami, ale wtedy miał wrażenie, że nie zniesie przepełnionych litością spojrzeń, przypominających mu o tym, o czym już wiedział: że porażka jego drużyny była tym razem głównie jego porażką – bo to on pozwolił drugiej szukającej rozproszyć się na tyle, że zdołała schwytać znicz przed nim – i to w momencie, w którym Zjednoczeni przegrywali stu czterdziestoma punktami, a Jastrzębie zdawali się mieć zwycięstwo w kieszeni.
Dzisiaj, w obliczu nowej, splamionej wojną rzeczywistości, odnosił wrażenie, że to wszystko miało miejsce dziesiątki lat temu – w świecie, w którym ilość punktów zdobytych w ligowych rozgrywkach miała jeszcze jakąś wartość, a on mógł pozwolić sobie na przeżywanie związanych z przegranym meczem emocji. Teraz, kiedy lądował na kamienistej plaży, te wspomnienia wydawały mu się jednocześnie niezwykle żywe i dziwnie wyblakłe; pamiętał chłód wody i lepki dotyk wyrzuconych przez fale roślin, po których chodzili boso razem z Hannah, na własnej skórze sprawdzając ich lecznicze właściwości. Pamiętał, jak żartowała, że być może wyleczą jego zmiażdżoną dumę – i jak cudownie było się roześmiać, pozwalając, by przygniatająca jego klatkę piersiową gorycz porażki uleciała razem z oddalającymi się falami. Pamiętał też, jak się pośliznęła, wpadając do płytkiej wody przy brzegu i ciągnąc go za sobą (a może było na odwrót?), i jak ciężkie były przesiąknięte wodą ubrania; choć jednak próbował, za nic nie potrafił przypomnieć sobie jej słów, które sprawiły wtedy, że sobie odpuścił, przestając obwiniać się o całe zło świata. Dzisiaj siedzący na jego klatce piersiowej potwór powrócił, utrudniając mu oddychanie; nie odegnał go nawet długi lot na miotle – ani widok kojarzącego mu się z domem morza, nie odczuł też różnicy, gdy czekając na pojawienie się Hannah, zdecydował się ściągnąć buty i skarpetki. Dreszcz chłodu przebiegł po jego skórze, powstrzymując go przed zanurzeniem stóp w wodzie; przystanął tuż przed granicą, przed którą zatrzymywały się fale, łagodnie obmywające lekko opadający brzeg.
Gdyby wystarczająco mocno się postarał, byłby pewnie w stanie uwierzyć, że nic się nie zmieniło, a od ich ostatniego spotkania minęły dni, a nie długie miesiące. Tutaj, na kornwalijskiej plaży, łatwo było poddać się tej iluzji – tej samej zresztą, która przez niemal rok pozwalała mu na pozostanie poza krajem, przekonując, że skoro go tam nie było, to czas dla wszystkich innych również stał w miejscu; że zmiany, których nie widział, nie były prawdziwe, tak samo jak nieprawdziwe były nierealnie brzmiące doniesienia o Voldemorcie przejmującym władzę i Londynie zamkniętym dla mugoli. Znajdując się daleko, poza zasięgiem, łatwo było przekonać samego siebie, że to wszystko go nie dotyczyło – z tym, że była to największa bzdura, jaką udało mu się do tej pory stworzyć we własnym umyśle.
Bo oczywiście, że go to dotyczyło.
Pojawienie się Hannah w pierwszej kolejności usłyszał, i nie musiał się odwracać, żeby wiedzieć, że to była ona; jej obecność zdradził chrzęst kamieni pod butami, tożsamość – fakt, że jego ramiona nie spięły się gwałtownie, zamiast tego rozluźniając się w znajomy sposób. Jedynie gardło wciąż ściskała niewidzialna dłoń, gdy w myślach przewijały się nakreślone jej dłonią słowa listu. Pełne cichego żalu i zasłużonego wyrzutu; choć nie wysłała mu wyjca, potrafił bez problemu przywołać w wyobraźni jej głos, wypowiadający te same zdania, i te – paradoksalnie – zdawały się uderzać w niego jeszcze mocniej.
Zaczekał, aż zbliży się na tyle, by nie musiał podnosić głosu, po raz pierwszy od powrotu do Anglii mając wrażenie, że wrócił naprawdę. – M-m-myślisz, że są w st-t-tanie wyleczyć też z-zła-łamane obietnice? – zapytał, jeszcze nie podnosząc spojrzenia, zamiast tego wbijając je w przejrzyste, zaścielające brzeg dyski – podobno magiczne. Dopiero później odwrócił się, odszukując wzrokiem jej twarz – i w żaden sposób nie potrafiąc powstrzymać uśmiechu, który mimowolnie wdarł się na jego usta. Godryku, tak bardzo mu jej brakowało. – H-ha-hannah. – Wypowiedziane po sekundowej pauzie imię w jego ustach zabrzmiało jednocześnie jak powitanie, pytanie i prośba; wyciągnął dłonie z kieszeni, unosząc je jednak tylko odrobinę – zatrzymując tuż przy udach, niepewny, czy mógł objąć ją na powitanie – czy przy podobnej próbie nie zderzyłyby się ze spodziewaną złością i chłodem, przenikającym skuteczniej niż ten wspinający się właśnie po jego palcach i kostkach bosych stóp.




I wish that I could say
I am a light that never goes out
but I flicker
from time to time

William Moore
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5432-william-moore https://www.morsmordre.net/t5459-bursztyn https://www.morsmordre.net/t12096-william-moore https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5461-skrytka-bankowa-nr-1345 https://www.morsmordre.net/t5460-billy-moore

Strona 3 z 8 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Next

Plaża odpocznienia
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach