Wydarzenia


Ekipa forum
Trybuny
AutorWiadomość
Trybuny [odnośnik]26.08.18 12:56

Trybuny

Wysokie drewniane trybuny mieszczące kilkadziesiąt osób dają doskonały widok na pobliskie boisko Quidditcha, na którym przez cały okres wielkiego święta rozgrywają się mniej lub bardziej amatorskie mecze; byli zawodnicy Zjednoczonych z Puddlemere czasem dają tu popisy swoich umiejętności, zabawiając stęsknioną za pogrzebanymi wspomnieniami widownię.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Trybuny Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Trybuny [odnośnik]30.08.18 10:32
7 sierpnia
Heath miał obiecane, że będzie mógł zobaczyć mecz qudditcha w ostatni dzień festiwalu lata. Problem tylko polegał na tym, że nie był pewien czy być zadowolonym z tego, że to mimo wszystko quidditch czy niekoniecznie, bo w końcu w meczu, nie brali udziału, żadni Macmillanowie. Niby nic takiego, ale gdzieś ukradkiem słyszał, że być może w tym roku wezmą udział w meczu. Nie było powiedziane, że na sto procent tak będzie, ale chłopiec zdążył się już nastawić i stąd to rozczarowanie.
Na początku nawet planował odmówić pójścia na mecz, ale uznał, że to byłoby trochę głupie. W końcu quidditch to quidditch, może chociaż będzie ciekawie?
Na trybuny przybył ze swoim tatą. Zajęli dogodne miejsca, tak by mieć dobry widok na całe boisko i pozostało im tylko czekać, aż Anthony skończy wygłaszać swoją mowę i w powietrzy rozlegnie się pierwszy gwizdek rozpoczynający grę. Heath zastanawiał się jak będzie przebiegać ten towarzyski mecz, w którym drużyny zostały w zasadzie złożone z przypadkowych czarodziejów. Czy w ogóle te zerspoły są tak skomponowane by móc toczyć wyrównany bój? Tego chyba tylko można się dowiedzieć obserwując poczynania graczy w trakcie gry.
Chwilę po rozpoczęciu dotarł do nich Anthony, a ojciec Heatha wykorzystał ten moment by zostawić na chwilę młodego z wujem. W końcu wypadałoby mieć jakieś przekąski, nie? Nie wiadomo przecież ile ten mecz będzie trwać. Głupio byłoby tak siedzieć o głodzie. Mały szkopuł tkwił niestety w tym, że znając życie zbyt szybko do nich nie wróci. Nie ma siły, na pewno spotka paru znajomych z którymi wypadałoby zamienić chociaż parę grzecznościowych słów albo nawet zdań.
-Niezła gadka - zwrócił się w kierunku Anthony'ego szczerząc zęby. Nie żeby jakoś uważnie słuchał tego co wuj mówił, ale co tam, nie musi o tym wiedzieć, nie?
-Jak myślisz, kto ma większe szanse dzisiaj wygrać? - zapytał starszego Macmillana. Na prawdę nie miał pojęcia jak może się rozwinąć dzisiejszy mecz, no i był ciekaw opinii Anthony'ego.
Heath Macmillan
Heath Macmillan
Zawód : n/d
Wiek : 7
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6203-heath-macmillan#151883 https://www.morsmordre.net/t6876-listy-do-heatha#179597 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f143-kornwalia-puddlemere-dwor-macmillanow https://www.morsmordre.net/t6237-heath-macmillan#216112
Re: Trybuny [odnośnik]30.08.18 10:32
The member 'Heath Macmillan' has done the following action : Rzut kością


'Anomalie - DN' :
Trybuny N2btFvL
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Trybuny Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Trybuny [odnośnik]07.09.18 17:18
7 VIII

Jakże radosna atmosfera Festiwalu Lata niezbyt do niej trafiała, choć nie pozostawała do końca obojętna na te wszystkie atrakcje, przez które nie wiedziała, gdzie powinna podziać wzrok. Królujące wokół żywe kolory aż raziły po oczach, jednak potrafiła jakoś obcować z całym tym entuzjazmem ludzi skupionych na zabawie. Rzecz jasna za nic miała te wszystkie romantyczne bzdury, zwłaszcza z wyławiania wianków śmiało sobie kpiła. Tak naprawdę jedynym wydarzeniem, na które czekała, to mecz Quidditcha. Była ciekawa tego, kto zagra, na jakiej pozycji i z jakimi umiejętnościami się zdradzi. Weszła więc na jedną z trybun, nie obawiając się o swoje życie, co niektóre panny, przerażone rozchwianiem konstrukcji oraz piskami, które wydawały stare deski. Już dla samych tych pobladłych twarzy młódek warto było ruszyć tyłek i znaleźć się pomiędzy normalnymi, beztroskimi ludźmi. Szybko dostrzegła kolejną ogromną zaletę, na drugim krańcu trybuny znajdował się nie kto inny jak jej dobry druh Bojczuk. Bez zażenowania ruszyła ku niemu i przystanęła obok.
A więc i tutaj jesteś w stanie pić?
Nie czekała na odpowiedź z jego strony. Śmiało sięgnęła po jego piersiówkę i upiła z niej sporego łyka mocnego trunku, przy czym nawet nie drgnęła jej powieka. Chyba już całkiem wypaliło jej kubki smakowe, a nawet cały przełyk, skoro nie przejęła się gorącem rozchodzącym się po jej gardle. Ale nie była aż tak podła, w zamian wcisnęła mu własną butelkę whisky, aby zapoznał się z jej gustem, choć już doskonale go znał, skoro tyle razy stawiał jej alkohol w portowych przybytkach.
Masakratorzy – powtórzyła po komentatorze niby ze swym zwyczajowym sarkazmem, jednak w tej chwili więcej było w niej rozbawienia zmieszanego z jakąś pobłażliwością, w końcu miała podziwiać starcie mimo wszystko amatorskie, nawet jeśli w grze brało udział kilku zawodowych zawodników. Z zaciekawieniem zerknęła w kierunku dawnej gwiazdy Jastrzębi, mimowolnie go rozpoznając, nawet po tak długim czasie. Cóż, tak barczystej sylwetki po prostu nie można zapomnieć. Szkoda, że nigdy nie miała przyjemności osobiście poznać starszego Wrighta. Zdecydowanie więcej miał w sobie z niedźwiedzia niż lwa. Przecież swoim stylem gry zawsze masakrował przeciwników. – Całkiem niezła nazwa, nie sądzisz? – spytała z chytrym uśmieszkiem.
Kafel znalazł się w powietrzu i z uwagą przyglądała się pierwszej batalii o niego, która rozpoczęła całe spotkanie. Potem w górze znalazły się tłuczki, gdzieś też poleciał znicz, ale nigdy nie miała w sobie wystarczająco cierpliwości, aby próbować go wyśledzić. Ważniejsze było to, że w posiadaniu kafla były Lwy, jednak czuła, że Masakratorzy szybko go odbiorą.
To komu kibicujemy?
Gość
Anonymous
Gość
Re: Trybuny [odnośnik]13.09.18 20:41
Nie mogłem sobie odpuścić meczu Quidditcha, bo po pierwsze była to dobra okazja do łatwego zarobku (albo łatwej straty, chociaż Fortuna w tym miesiącu teoretycznie powinna być po mojej stronie), a po drugie brało w tym udział kilka znajomych mi mordeczek, którym zamierzałem kibicować z całych sił! Zapach morza pieścił moje nozdrza, a skrzypienie desek uszy, bo przypominało mi te cudowne chwile spędzone na statku. Więc bez strachu piąłem się wyżej i wyżej, żeby wszystko dokładnie widzieć. Oparłem się o barierkę i sięgam po piersiówkę, ale zanim zdążę spić chociaż łyka, to ktoś mi ją wyrywa. Już się miałem odwinąć, jak matkę kocham, bo nie będzie mi nikt piersióweczki, pamiątki rodzinnej, kradł tak bezczelnie, ale jak widzę, że to Debra, to się tylko szczerzę w uśmiechu, bo z nią się nie podzielę? W zamian zresztą wciska mi swoją butelkę, więc to z niej pociągam.
- Za powodzenie piję, żeby nikt nie złamał sobie ręki. - mrugam doń jednym okiem, ale zaraz marszczę brwi i wywracam ślepiami - Ta, Masakratorzy... - kręcę z rozbawieniem głową. W sumie to miałem nadzieję, że co najwyżej zmasakrują się sami, albo chociaż temu głupiemu Bottowi ktoś ryja obije, bo gdzieś tam mi mignął wśród zawodników - Czy ja wiem? Zobaczymy czy faktycznie takie z nich kozaki, czy tylko się tak nazywają. - śmieję się, a gdy kafel wystrzelił w powietrze, a zaraz za nim kolejni zawodnicy, to wbijam w nich spojrzenie, klaszcząc w dłonie gdy ten wpada w ręce Lwów. Brawo niebiescy!
- Nie wiem jak ty, ale ja kibicuję Lwom, mają najlepszą szukającą i w ogóle całkiem fajny skład. - kiwam głową, bo widzę jak Sophia śmiga w przestworzach. I Ria. Reszty to nie znałem w sumie. A Masakratorzy? Starsza siostra Lei, która chyba niespecjalnie mnie lubiła, Bott, który, miałem nadzieję, spadnie z miotły i się utopi. I ten zajebiście przystojny Wright ze Zjednoczonych... on miał klasę, nie ma co! Jemu opcjonalnie nawet mógłbym kibicować, ale to wciąż za mało by stanąć po stronie żółtych. Złotych, znaczy. Czy jakiśtam. Przez chwilę obserwuję to, co się wyprawia na boisku, ale w końcu zwracam twarz ku Debbie i delikatnie mrużę oczy. Moje usta wykrzywiają się w lekkim uśmiechu.
- Słuchaj, Debra, cobyśmy się nie nudzili za bardzo, proponuję mały zakład,wchodzisz w to?




Johnatan Bojczuk
Johnatan Bojczuk
Zawód : maluje, kantuje, baluje
Wiek : 25
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
kto kombinuje ten żyje
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5318-johnatan-bojczuk https://www.morsmordre.net/t5328-majtek#119230 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f167-gloucestershire-okolice-bibury https://www.morsmordre.net/t7231-skrytka-bankowa-nr-1332 https://www.morsmordre.net/t5516-johnatan-bojczuk
Re: Trybuny [odnośnik]15.09.18 0:09
Wyłapuje początkowe wzburzenie na twarzy Johnatana, po którym po niecałej sekundzie nie ma śladu, za to pojawia się na niej niewiarygodnie szeroki uśmiech. Już dawno nikt w tak radosny sposób nie zareagował na jej widok i ten jeden fakt, niby nieistotny, sprawia, że czuje dziwne ukłucie w głębi serca. Dość smutne jest to, że na cholernych trybunach odnajduje tylko jedną znajomą twarz, lecz szybko staje się to żałosne, ponieważ ta jedna znajoma twarz należy do kumpla od kufla, od kieliszka, a w ostateczności od piersiówki, na przykład teraz. Naprawdę nie wie, czy powinien tak się cieszyć na perspektywę spędzenia z nią wspólnie czasu, jednak już w ruch poszedł alkohol, więc jakoś w swoim towarzystwie wytrzymają. Rozmawiają, więc przejmująca samotność będąca jej codziennością schodzi na drugi plan, przynajmniej na chwilę.
Najlepszą? – powtórzyła po nim pytająco, nawet bez kpiny, jednak z wyraźnym powątpiewaniem, w ten sposób jasno podważając prawdziwość wysnutej przez niego tezy. Kiedy jednak w sylwetce szukającej Lwów rozpoznaje w końcu szukającą Harpii, której nazwiska za cholerę nie może sobie w tej chwili przypomnieć, wzrusza jedynie ramionami. Własnego zdania na ten temat tak naprawdę nie ma, bo zwyczajnie nie wie, jakie drużyny przodują w lidze i którzy gracze są najlepsi. O wiele lepiej pamięta graczy jeszcze sprzed kilku lat, z których znakomita większość już zrezygnowała ze sportowych karier. – Myślę, że po prostu jesteś wzrokowcem i jak zawsze ciągnie cię do podziwiania kobiecych wdzięków. Czyżbyś poczuł słabość do tych wszystkich Lwic?
W składzie przeciwnej drużyny też są obecne kobiety, lecz tylko trzy i żadna z nich nie jest ruda. To spostrzeżenie nieco ją bawi, bo kierowanie się podobnymi kryteriami przy wyborze drużyny naprawdę pasuje do Bojczuka. Gdyby podczas ich pierwszego spotkania nie postawił jej następnej kolejki, zapewne nigdy nie spojrzałaby na niego bardziej przychylnie. Lubiła jego towarzystwo, ponieważ jawił jej się cały jako pocieszny chaos niosący na sobie zapach morza, ledwo wyczuwalny pod wonią zatęchłych zakątków portu. Swoją osobą wnosił trochę kolorów do barów. W samotności zawsze upijała się na smutno, pogrążając tylko bardziej w rozpaczy. Z nim u boku piła i zaraz wybuchała nietrzeźwym śmiechem. Choć wyniki pozostawał tak sam – tak czy inaczej kończyła upita – to jednak towarzyszyły jej inne uczucia i było jej nieco lżej, kiedy nadchodziła chwila opuszczenia przybytku prostych uciech.
Wchodzę – odparła bez zawahania, wyciągając rękę w stronę swojego konkurenta, nie szczędząc sobie najbardziej zadziornego uśmiechu w swoim wykonaniu. – Stawiam dziesięć galeonów na to, że ten mecz wygrają Masakratorzy.
Nie uściśla wyniku, nie wspomina nic o kwestii złapania znicza, po prostu trzyma rękę i czeka na solidny uścisk dłoni. I uparcie nie odwraca wzroku, choć do gry dołączyły tłuczki, a jeden z nich zostaje z siłą odbity przez pałkarza złocistych, choć ten może być skołowany manewrem wykonanym przez blondynkę. Dzięki okrzykom komentatora wie już, że ta nosi nazwisko Desmond. Nawet przegapia pierwszy w trakcie tego spotkania faul, a raczej próbę wykonania takiego. Ważniejszy wydaje jej się na chwilę obecną zakład.
Żeby było jasne, nie przyjmuję spłaty w naturze – zaznaczyła po chwili namysłu, dobrze wiedząc, że Bojczuk przecież nie śmierdzi groszem. Ale na alkohol zawsze jest w stanie coś wysupłać, wiele razy widziała, jak po przetrzepaniu dna wszystkich kieszeń cudownie odnajdował pomniejsze sumy.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Trybuny [odnośnik]16.09.18 16:10
- Aha, najlepszą. - kiwam głową - To Maxine Desmond, szukająca Harpii. Szczerze powiedziawszy sam wolę Sroki, ale Maxie naprawdę nie ma sobie równych. - zapewniam. To już nawet nie chodziło o to, że pannę Desmond znałem jeszcze z czasów Hogwarckich, a później tych kotłowych, kiedy obydwoje usługiwaliśmy czarodziejom zebranym w sali Dziurawego Kotła, ona naprawdę miała talent i trzeba było być ślepym, żeby tego nie widzieć. Śmieję się na kolejne słowa Debry - w sumie było w tym trochę racji... Chciałbym móc powiedzieć, że z tą się jebałem, z tą się jebałem, a ta mi ciągnęła, ale to by się w sumie mijało z prawdą, bo te wszystkie urocze pannice w większości faktycznie były mi bliskie, tylko w całkiem inny sposób. Sophia to była moja przyjaciółka od małego, z Rią może i się całowaliśmy, podczas tych kilku randek, ale to tyle, później już nie chciała nawet ze mną rozmawiać, niestety. Szkoda, niby się pogodziliśmy zanim opuściłem szkołę, ale myślę, że niesmak i tak pozostał. Milczę jednak na ten temat, uśmiechając się lekko, tajemniczo i puszczam do Debbie oczko.
- Dziesięć galeonów? - otwieram szeroko ślepia, bo skąd ja niby wezmę taką sumę? W mojej sakiewce zostało jeno kilka marnych knutów i może ze trzy sykle, ale złota to tam nie widziałem już od dawna. Niemniej oczy aż mi się zaświeciły na samą myśl, a w nozdrzach poczułem zapach szmalu - Niech będzie, w takim razie ja stawiam dziesięć na Lwy. - kiwam głową. No teraz to już musieli wygrać, bo nigdy się nie wypłacę! Szczególnie, że nie po drodze mi było do żadnej pracy, na statkach mnie nie chcieli (i tak przewalałem całą swoją dolę od razu), a odkąd nastroje takie niepokojące, to i ludzie ostrożniejsi. Ściskam jej wyciągniętą dłoń i unoszę butelkę, coby w ogóle to wszystko przypieczętować jak należy. Ciągnę srogiego łyka, alkohol przepala mi przełyk, ale jestem już przyzwyczajony do mocnych trunków.
- Jesteś tego pewna? Zapewniam, że byś nie pożałowała. - opieram się nonszalancko o barierkę i ponownie puszczam Debbie oczko. Żadna jeszcze nie pożałowała, ani nie skarżyła się głośno. Debra była naprawdę atrakcyjną kobietą, więc nawet gdybym wygrał, to mógłbym się jej odpłacić, huehuehue. Ale nie patrzę już na nią, w zamian odwracając się w kierunku boiska, na którym, miałem wrażenie, panował kompletny chaos.
- DAJESZ SOPHIA, STRZELAJ, STRZELAJ!!!! - wrzeszczę, machając obiema rękami, mocno zaciskając kciuki, ale kiedy kafel nie sięga bramek to wydaję z siebie przeciągły jęk, który jednak zamienia się w śmiech, kiedy Bott dostaje tłuczkiem prosto w twarz.
- HA! DOBRZE CI TAK!!! - krzyczę w jego stronę, chociaż pewnie mnie nie słyszy. Niemniej wsuwam w usta dwa palce, coby go dodatkowo wygwizdać, rozproszyć, cokolwiek.




Johnatan Bojczuk
Johnatan Bojczuk
Zawód : maluje, kantuje, baluje
Wiek : 25
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
kto kombinuje ten żyje
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5318-johnatan-bojczuk https://www.morsmordre.net/t5328-majtek#119230 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f167-gloucestershire-okolice-bibury https://www.morsmordre.net/t7231-skrytka-bankowa-nr-1332 https://www.morsmordre.net/t5516-johnatan-bojczuk
Re: Trybuny [odnośnik]19.09.18 21:02
Nic dziwnego, że lubisz Sroki, skoro sam wyraźnie jesteś taką jedną – rzuciła mu prosto w twarz, chcąc nieco się z nim podrażnić, póki miała ku temu dobrą okazję. Swoimi słowami dał jej taką sposobność. Właśnie tego potrzebowała, niewielkiego teatrzyku, tej gry pozorów, że niby potrafi wszystko wykpić, niczym się nie przejmować. Ale taki lekkoduch jak Bojczuk nie przejmie się żadnym zgryźliwym komentarzem, nawet już do nich przyzwyczajony. Porównanie do sroki pewnie dla niego było swego rodzaju komplementem. Debra wcale by się nie zdziwiła, gdyby nawet jego patronus przeistaczał się w ten rodzaj ptaszyska, aby pofrunąć wysoko i w pierwszej kolejności odnaleźć jakąś błyskotkę. Johnatan był pełen życia – gadatliwy, wiecznie wszystkiego ciekaw i pełen uwielbienia dla cudzych przedmiotów, jeśli tylko były nieco więcej warte. Lubiła go takiego, więc przymykała oko, gdy tylko dostrzegała, że sięga do kieszeni niezbyt trzeźwego marynarza czy też oszukuje jednego z ćwierćinteligentów podczas karcianej gry. Jego rozbawiony śmiech jest czymś miły, więc robi wiele, aby jednak nie rezygnować z tej znajomości, niezobowiązującej, pijackiej, ale jednak pozytywnej. Tylko ten wesoły rozbójnik potrafi być przy niej jedną wielką masą zuchwałości.
Uśmiecha się jeszcze bardziej chytrze, bo przecież z premedytacją rzuciła tak wysoką stawkę. Bez ryzyka nie ma zabawy, tak przynajmniej ludzie gadają. I rzecz jasna Bojczuk podnosi rzuconą mu rękawicę, zakład przypieczętowując uściskiem dłoni i kolejnym łykiem prosto z butelki. A ona pije z jego piersiówki, po czym dokonuje raz jeszcze bezczelnej wymiany, odbierając swój alkoholowy trunek.
Możesz sobie marzyć dalej – odparła z wyraźnym rozbawieniem, również kierując wzrok w stronę boiska. Trudno nie było wsłuchiwać się w te wrzaski wydobywając się tuz obok niej z gardła kompana, jednak to jest dla niej spore urozmaicenie, gdy sama o wiele częściej warczy na wszystkich dookoła. Uważnie przygląda się odbitym tłuczkom pędzącym ku graczom, jednak zaraz bardziej zaciekawił ją kafel, przejęty przez Masakratorów. Pikujący w dół Wright, prawdopodobnie za zniczem, znów przeniósł jej uwagę na inny element meczu. Szukająca Harpii, a w tym spotkaniu Lwów, ruszyła za nim w mgnieniu oka i ledwo uniknęła spotkania z wodą, jednak wiatr zniósł ją w bok i uderzyła o trybuny. Chwilę później tłuczek już leciał w jej stronę i w ostatniej chwili został odbity przez pałkarza niebieskich. Tak wiele się działo, niektórzy grali dość chaotycznie, ale dzięki temu było dość ciekawie. Panna Wright minęła rudowłosą Weasleyównę i podała kafla dalej do innej kobiety w zespole – ta już wróciła na boisko po chwilowym wykluczeniu za faul – potem ta rzuciła w stronę młodego Longbottoma. Ten zdobył się na strzał w stronę obręczy, jednak kafel został odbity przez rudowłosą piękność znajdująca się na obronie. Westchnęła z zawodu i pokręciła głową z dezaprobatą.
DO ROBOTY!!! – ryknęła na całe gardło, w końcu dołączając się do tych donośniejszych głosów dopingujących obie drużyny.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Trybuny [odnośnik]22.09.18 23:50
- Uznam, że to komplement. - mrugam do Debbie jednym okiem. Faktycznie lubiłem błyskotki, a już w szczególności należące do innych, hehe. Takie, które wkrótce przechodziły w moje ręce. Potrafiłem wypatrzeć galeona z odległości kilku metrów i rzucić się po niego jak sroka nurkująca w powietrzu. Kiedy zakład został przypieczętowany, to odbieram od niej swoją piersiówkę, chowając ją za pazuchę.
- Ach, będę marzyć, dopóki marzenia te się nie ziszczą! - śmieję się w głos, chociaż w sumie to nie ma z czego, bo to wcale nie były żarty!
Na boisku rozgorzała prawdziwa walka - walka o kafla, walka z tłuczkami, walka o znicz, który mignął złotym blaskiem (a złoto wypatrzę wszędzie). Pogoda nie sprzyjała zawodnikom, nie sprzyjała także widzom, ale plułbym sobie w brodę, gdybym przegapił to widowisko. Wkrótce Debra dołącza do moich dzikich wrzasków, nawet jeśli kibicujemy innym drużynom.
- Jak na razie to masakrują tylko siebie! - ponownie parskam głośnym śmiechem. Nie jest mi jednak do śmiechu, kiedy kolejne tłuczki mkną w stronę Maxine, kiedy jeden z nich trafia, a szukająca niebieskich zwisa z miotły trzymając jej trzonek jedynie rękami. Wydaję z siebie zduszony okrzyk, zasłaniając usta dłońmi, ale szybko powracam do dopingowania, tym razem samej panny Desmond. Macham rękami i drę się w niebo głosy widząc, że już za moment wraca do gry.
- Niezła jest, co? - szturcham Debre łokciem w bok, ale to tylko taki lekki kuksaniec, nie żaden atak na jej osobę. Ponownie głośno zawyłem (albo może właśnie zaryczałem jak lew?) kiedy jeden ze ścigających ruszył w kierunku bramki. Niestety! Jasnowłosa obrończyni tym razem naprawdę się spisała. Spomiędzy moich warg wydobył się głośny jęk zawodu. Zerknąłem w kierunku Debbie, uśmiechając się do niej lekko i wzruszając ramionami, ale już za moment powróciłem do obserwowania boiska, szczególnie, że chyba obydwoje szukających dostrzegło znicza, bo pomknęli w jego kierunku prawie że równocześnie.
- MAXINE! MAXINE! - krzyczałem, dopingując przyjaciółkę i mocno zaciskając kciuki. Błagam, niech to ona pierwsza złapie znicza, niech ona pierwsza złapie znicza!...




Johnatan Bojczuk
Johnatan Bojczuk
Zawód : maluje, kantuje, baluje
Wiek : 25
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
kto kombinuje ten żyje
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5318-johnatan-bojczuk https://www.morsmordre.net/t5328-majtek#119230 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f167-gloucestershire-okolice-bibury https://www.morsmordre.net/t7231-skrytka-bankowa-nr-1332 https://www.morsmordre.net/t5516-johnatan-bojczuk
Re: Trybuny [odnośnik]29.09.18 19:22
Wywróciła oczami, niby zmęczona gadką o marzeniach, które w jej mniemaniu nigdy się nie ziszczą, lecz wciąż tak naprawdę czuła się całkiem rozbawiona tym ich przekomarzaniem. Pomimo całej sympatii, jaką żywiła do Bojczuka, niebyław stanie wyobrazić sobie, żeby kiedykolwiek doszło między nimi do zbliżenia, które przekraczałoby granicę podpierania się o siebie podczas opuszczania baru wspólnymi siłami. Stanowił idealnego kompana, z którym można wymieniać niewybredne żarty, jak i sporo wypić, bo dobrowolnie stawiał kolejne kolejki, ale na wprawnego kochanka to jej jednak nie wyglądał, nawet jeśli po kilku kieliszkach zaczynał chwalić się swoimi podbojami.
Zbyt wiele nie rozmyślała, choćby dlatego, że nie miało to sensu, jednak przede wszystkim ciekawsze rzeczy działy się na boisku. Z ogromnym zapałem kibicowała Masakratorom, swoimi okrzykami próbując nie tyle dodać im otuchy, co zmusić do działania. Gracze zespołu, na który postawiła aż dziesięć galeonów, niekiedy sprawiali wrażenie zbyt biernych, choć zaciekle posyłali tłuczki w stronę przeciwników.
Łut szczęścia, słyszysz? Łut szczęścia – mruczy pod nosem gniewnie, nie potrafiąc głośno przyznać, że powrót na miotłę panny Desmond to tak naprawdę zasługa jej wytrzymałości, zapewne wypracowanej przez te wszystkie lata kariery sportowej. W głębi duszy jest w stanie uznać zasługi szukającej Lwów, z drugiej zaś żałuje, że rzeczywiście jest tak dobra, ponieważ o wiele przyjemniej byłoby oglądać spektakularny upadek prosto w morską toń. Blondynka ruszyła dalej na swej miotle i wypatrzyła znicza, zaś Wright pognał za nią z zapałem. Szli łeb w łeb, oboje wyciągali ręce po znicz, lecz ten ostatecznie przypadł Maxine. Świetnej Maxine, to musiała przyznać, lecz w tej chwili Debra szczerze jej nie znosiła. Irytacja sięgnęła punktu kulminacyjnego, kiedy zwycięstwo przypadło tym, na których nie stawiała.
Szlag – warknęła pod nosem. – I co, zadowolony z siebie jesteś, Bojczuk? Myślisz, że wygrałeś zakład i nagle jesteś panem i władcą całego świata? – wyrzucała z siebie słowa z niezwykłą prędkością i poczuciem zostania oszukaną przez niego, przez Lwy, Masakratorów, przez cały świat. – Wiedz, że nie jesteś. Galeony dostaniesz, z pewnością, nawet do gardła ci je wepchnę, zobaczysz.
Pociągnęła łyka z butelki i choć było w niej jeszcze trochę alkoholu, chętnie rzuciłaby ja przed siebie, aby ta robiła się o łeb młodszego Wrighta. Czy on naprawdę tego cholernego znicza nie mógł zauważyć wcześniej? I dlaczego do cholery był taki powolny?
Patałachy – burknęła pod nosem.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Trybuny [odnośnik]03.10.18 17:55
- Ta, łut szczęścia... - wywracam oczami. Wiedziałem doskonale, że to żadne szczęście i Debbie pewnie też to wiedziała, ale w życiu by się nie przyznała. Nie dziwota, gdyby to szukający Masakratorów zaprezentował nam taki zgrabny powrót na miotłę, pewnie powiedziałbym to samo. Coraz mocniej zaciskam palce na kciukach, przykładając dłonie do twarzy, a gdy wreszcie złoty znicz lśni w dłoni Maxine to wyrzucam ręce w górę i wyję z zachwytu, bo oto właśnie stałem się człowiekiem bogatszym. Dosłownie i w przenośni pewnie też, jakby się uprzeć. Biję brawo, tupię i wrzeszczę, w ogóle się nie przejmując tym, że od tych moich tupnięć to cała konstrukcja aż drży, a niektórzy przez to krzywo na mnie patrzą, bo się pewnie cykają, że zaraz wylądują w wodzie. Później dochodzi jeszcze do kilku faulów, więc wygwizduję tą ciemnowłosą dziewuchę, co zaatakowała pannę Desmond i krzyczę, żeby zdjęli z boiska tą troglodytkę, ale nikt mnie nie słyszy. Ja za to słyszę słowa Debry i śmieję się w głos.
- Na razie to jestem panem i władcą twoich dziesięciu galeonów, na cały świat przyjdzie jeszcze pora. - odwracam się w jej kierunku i posyłam perliste oczko - Oj no, nie denerwuj się, po prostu wygrali lepsi. - wzruszam ramionami - Ale nie ma tego złego, stawiam kolejkę. Albo co tam! Niech stracę, stawiam całą butelkę! - o! Może to poprawi jej humor, bo mi na bank by poprawiło. I pewnie poprawi, chociaż i tak byłem już w świetnym nastroju - Zbierajmy się stąd zanim wszyscy zaczną się przepychać. - kiwam głową, ale wtem czuję się jakoś... dziwnie. Cała radość nagle ze mnie ulatuje i mam ochotę skakać w morskie fale by mnie zabrały z tego padołu łez i cierpienia. Patrzę na Debrę, a moje spojrzenie i tak wiecznie smutne, staje się jeszcze bardziej żałosne. Umysł wypełnia uczucie pustki i jakiś dziwny przestrach, jak wtedy kiedy zaległem na lądzie myśląc, że morze zabrało mój statek wraz z kapitanem. Szybko zresztą okazuje się co jest przyczyną takiego stanu - gdzieś na nieboskłonie majaczy upiorna sylwetka dementora. Najprawdziwszego, przerażającego dementora! Ludzie zaczynają panikować, gdy pochyla się nad jedną z kobiet na trybunach i sam czuję ukłucie lęku. Łapię Debrę za nadgarstek, bo nie chcę żeby nas rozdzielił ten motłoch przebrzydły, pchający się na niższe kondygnacje. Wkrótce pierwsze świetliste zwierzęta, pierwsze patronusy gnają w kierunku upiora.




Johnatan Bojczuk
Johnatan Bojczuk
Zawód : maluje, kantuje, baluje
Wiek : 25
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
kto kombinuje ten żyje
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5318-johnatan-bojczuk https://www.morsmordre.net/t5328-majtek#119230 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f167-gloucestershire-okolice-bibury https://www.morsmordre.net/t7231-skrytka-bankowa-nr-1332 https://www.morsmordre.net/t5516-johnatan-bojczuk
Re: Trybuny [odnośnik]06.10.18 18:23
Śmiech Bojczuka, po prostu pełen radości i może tylko nieco okraszony satysfakcją, w uszach Debry zabrzmiał niczym pieśń zwycięstwa, zbyt donośna, dumna i ostentacyjna. I nawet brutalne faule już po ostatnim gwizdku nie były w stanie poprawić jej humoru. Przez chwilę miała wielką ochotę zdzielić towarzysza po łbie i to butelką, żeby ta się roztrzaskała z hukiem, ale jakimś cudem powstrzymała się od tak dziecinnego zachowania. Pomimo liczby przeżytych lat wciąż nie nauczyła się przegrywać, wszystkie porażki odbierała jako dowód własnych słabości. Zacisnęła zęby ze złości, naprawdę starając się nie denerwować, jednak złość tak często bywała dla niej drogowskazem, że aż trudno było ją zignorować. Ale Johnatan wykazał się jakimś rozsądkiem i opuścił, podchodząc do całej sprawy tak bardzo ugodowa, jakby zależało mu na tym, aby jego towarzyszka znów zaczęła bawić się dobrze. I, cholera, trudno by było pozostać na to ślepym, a już na pewno niewdzięcznym.
Stawiasz na mój koszt – burknęła pod nosem, jednak to pomogło jej odreagować choć trochę. Wizja wypicia całej butelki w towarzystwie była właściwie całkiem przyjemna, więc nie zamierzała już dłużej się wykłócać. Takich propozycji po prostu się nie odrzuca, bo są zdecydowanie zbyt kuszące. Już chciała odwrócić się i ruszyć, aby opuścić trybunę przed innymi widzami, kiedy poczuła podmuch chłodu. W jednej chwili poczuł się tak mocno zagubiona, a serce, najwidoczniej rozpoznając zagrożenie szybciej niż rozum, poczęło bić w szalonym tempie, jakby miało wyskoczyć z piersi. Spojrzała w niebo, z którego spłynęła postać ponura, rozbudzająca lęk i rozpacz.
Różdżkę uniosła instynktownie, wymierzając ją w sylwetkę dementora obleczonego w ciemną, postrzępioną szatę, gdy ten podleciał w stronę trybuny, aby karmić się szczęśliwymi wspomnieniami ludzi. Ale ręką zbyt mocno jej drżała, gardło miała zbyt ściśnięte, oczy zaś miała tak bardzo nieprzytomne. Wiedziała, że powinna sięgnąć po szczęśliwe wspomnienia, przynajmniej jedno, aby uczynić z niego swą siłę.
Expecto Pa…
Nie potrafiła dokończyć inkantacji tego zaklęcia. Zbyt wiele jej szczęśliwych wspomnień wiązało się z tą jedną dziecięcą twarzą, tak bardzo jej bliską, najdroższą. Te wspomnienia, trzymane w najdalszych zakamarkach umysłu, nagle wypłynęły na powierzchnię świadomości i uderzyły zbyt dotkliwie. Pobladła, struchlała i była już przekonana, że dementor w końcu zainteresuje się nią, lecz świetlista postać patronusa zbliżyła się i odgoniła upiora.
Z opóźnieniem poczuła uścisk wokół swojego nadgarstka. Bezwiednie zaczęła uciekać, oddalać się od niebezpieczeństwa, z którym przecież już tyle lat obcowała. Ale w końcu opuściła trybunę, tak jak inni stanęła na pewnym gruncie i dopiero wtedy zadrżała. Rozdygotane ciało uspokoiła z wielkim trudem, po kilku długich chwilach, słowem nie odzywając się do Bojczuka. Potem, wciąż oszołomiona, spojrzała na niego pustym wzrokiem, nie chcąc nic mówić.
Muszę iść – wydusiła z siebie ciężko i ruszyła przed siebie, chcąc oddalić się od wszystkich i wszystko zostawić za sobą.

| z tematu
Gość
Anonymous
Gość
Re: Trybuny [odnośnik]12.10.18 23:03
Przez chwilę patrzę jak srebrzyste zwierzęta otaczają i odganiają smukłą postać dementora. W tym czasie bezwiednie wzmacniam uścisk wokół nadgarstka Debry i stoimy tak chwilę, obydwoje oszołomieni, aż w końcu ciągnę ją na dół, chociaż głównie dlatego, że uciekający ludzie wciąż mnie potrącają i szturchają - więc chcąc nie chcąc ruszam wraz z tłumem, coraz niżej i niżej po skrzypiących deskach. Morska bryza targa nasze włosy i pieści policzki, zapach wody oraz mokrego drewna, tak miłe memu serce, wierci w nozdrza, ale... o dziwo nie sprawia mi to żadnej przyjemności. Wciąż czuję jakąś dziwaczną, wewnętrzną pustkę, jakiś chłód, strach, chociaż sam już nie wiem przed czym... Upiorna postać zniknęła, ale zostawiła po sobie przerażające wrażenie, panikę, wszechobecny chaos...
Spojrzałem na Debbie dopiero kiedy nasze stopy stanęły na twardym gruncie i uśmiechnąłem się blado, chociaż w tym uśmiechu próżno szukać jakichkolwiek iskierek radości. Nie wiedziałem co powiedzieć ani co zrobić, a gdy Debra odezwała się pierwsza, wbiłem w nią spojrzenie. Kiwnąłem jeno głową, tym krótkim gestem się z nią żegnając, chociaż to miał być taki miły wieczór spędzony razem nad butelką wódki! Ale najwidoczniej każdy z nas potrzebował chwili wytchnienia po tym nieoczekiwanym spotkaniu. Odprowadziłem ją wzrokiem, wbijając spojrzenie w kobiece plecy, aż całkowicie nie zniknęła mi z oczu, kryjąc się gdzieś w rozdygotanym tłumie. Nie odebrałem wygranej, jednak w tym momencie nie było to ważne - jeszcze spotkamy się nieraz w kolejnym parszywym barze. Jeszcze osuszymy niejedną flaszkę. Jeszcze zdążę zapełnić kieszenie należącymi do niej pieniędzmi. Jeszcze się przypomnę... kiedyś, w odpowiednim momencie. Teraz właściwie nie potrzebowałem niczego, chociaż nie, wróć. Potrzebowałem się napić. Na nowo poczuć przyjemne ciepło, rozgrzewające całe ciało, od czubka głowy aż po końcówki palców u stóp. Alkohol rozgrzewał najlepiej, a ponad to pozwalał zapomnieć - spotkanie z dementorem zdecydowanie chciałem puścić w niepamięć, bo wciąż napawało mnie niepokojem. Szkoda, że nie potrafiłem cieszyć się z wygranej mojej drużyny.

/zt




Johnatan Bojczuk
Johnatan Bojczuk
Zawód : maluje, kantuje, baluje
Wiek : 25
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
kto kombinuje ten żyje
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5318-johnatan-bojczuk https://www.morsmordre.net/t5328-majtek#119230 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f167-gloucestershire-okolice-bibury https://www.morsmordre.net/t7231-skrytka-bankowa-nr-1332 https://www.morsmordre.net/t5516-johnatan-bojczuk
Re: Trybuny [odnośnik]02.05.21 16:04
| 12 listopada 1957

Wiedziała, że musiała jeszcze podszkolić się z wyszywania rzeczy czy szycia jakiegokolwiek. Musiała poprosić kogoś o naukę, ale nie zawsze mogła polegać jedynie na Adelaidzie. Uczenie się z kilku różnych źródeł było najlepszą metodą, mogła wtedy dowiedzieć się tego, jak inni ludzie wykonują coś podobnego. Zwłaszcza, że jej opiekunka nie zawsze miała czas na to, aby stać nad nią i pokazywać, co zrobiła nie tak – wymaganie tego od niej było dość nieuprzejme, kiedy w tle kręcili się klienci, których trzeba było wciąż obsługiwać. Szukała więc każdej okazji, nie spodziewając się do końca, że ta przyjdzie do niej z nieco mniej oczekiwanej strony. Cillian Moore podpowiedział jej o swojej znajomej, którą teraz miała okazję spotkać, wiedząc, że ta mogłaby chętnie ją wesprzeć gdyby tylko potrzeba było jej jakiejś pomocy. A może to słowa nad wyraz, ale że Sheila dostała zaproszenie, nie zamierzała narzekać.
Sama nawet podsunęła pomysł, co można by zrobić – w końcu James sam zasugerował zmianę wystroju, co prawda głównie w żartach, sama jednak dość szybko sięgnęła po ten pomysł. Mieszkania dookoła nich stały puste, a niemagiczne osoby, które je opuściły, raczej nie miały wrócić tutaj w najbliższym czasie. Skorzystanie więc z odzieży, pozostawionej i porzuconej, wydawało się całkiem naturalne. Nie do końca jeszcze wiedziała, na co, czy może jednak po prostu przekażą ją tak jak była po drobnych naprawkach, ale zdecydowanie można było coś zrobić. A przy okazji Trixie mogła jej pokazać parę nowych sztuczek, a ona sama mogła poćwiczyć wszystkie ściegi których się dotąd nauczyła. Może nawet uszyją coś z czegoś nowego, ale to póki co były zbytnie rozważania jak na początek wyprawy.
Zabrała ze sobą tyle odzieży ile była w stanie unieść – co było dość łatwiejsze, biorąc pod uwagę, że mogła to wszystko nawet pomniejszyć zaklęciem. Wiedziała jednak, że nie było to jakąś armią ubrań, albo również nie był to sklep, gdzie można było wejść sobie i zabrać wszystko z półek, tak aby mieć tego gromadę. Tyle, ile mogła, więc mogło to być chociaż coś, co mogłoby się przydać, tak aby inni też mogli na tym skorzystać.
Umówione były, dzięki uprzejmości Cilliana, w okolicach domu gdzie rzeczona Trixie Becket miała zajmować się czyimś dzieckiem. Sama Sheila, omotana w ciemnozielony, wełniany płaszcz, zjawiła się na trybunach, ostrożnie przesuwając się pomiędzy ławkami kiedy delikatny wiatr rozwiewał jej lekko włosy. Uniosła dłoń łagodnie, w ramach powitania machając do niej lekko.
- Trixie, prawda? Sheila Doe. – Przedstawiła się, tak aby wiedziała, że to właśnie o niej mowa była. Przesunęła jeszcze pasek od torby, poprawiając ją na swoim ramieniu.


Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
Sheila Doe
Sheila Doe
Zawód : Krawcowa, prace na zlecenie
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
We look up at the same stars and see such different things.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9587-sheila-doe https://www.morsmordre.net/t9600-bluszczyk https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f357-camden-town-iverness-street-10 https://www.morsmordre.net/t9746-skrytka-bankowa-nr-2211 https://www.morsmordre.net/t9604-sheila-doe#291895
Re: Trybuny [odnośnik]04.05.21 1:47
Trixie rzadko kiedy podejmowała się ochoczego obcowania z dziećmi i pewnie tak by zostało, gdyby jej bliska przyjaciółka nie zaniemogła, pozostawiając brzdąca pod niczyją opieką, podczas gdy sama trafiła do lecznicy. Nadchodziła sroga zima, nie trudno było o przypałętanie się okropnego choróbska, dlatego przez ostatnie kilka dni Beckettówna zajmowała się kilkuletnim synkiem kobiety na zmianę z inną znajomą, dawną Gryfonką; w latach nieposkromionej, szkolnej młodości tworzyły razem paczkę najbliższych przyjaciółek, a to zobowiązywało do pomocy nawet po opuszczeniu murów Hogwartu na dobre. Niestety - również to zmusiło ją do spotkania się z Sheilą Doe poza granicami jej pełnego dobrodziejstw warsztatu. W okolice trybun przytargała ze sobą torbę pełną krawieckich przyborów, a także materiałów, jakie mogły wykorzystać przy próbach przeróbki odzieży dla najbardziej potrzebujących mieszkańców Brytanii, najuboższych, najciężej doświadczonych przez wojnę kiełkującą w beznadziejnym Londynie.
Widok zbliżającej się dziewczyny i uniesionej dłoni przywołał na zarumienioną od chłodu twarz szeroki uśmiech. Trix ruszyła w jej kierunku na spotkanie, obładowana podobnie do Sheili; każda z nich dźwigała swój koszmar kilogramów, choć sylwetki miały kruche i niskie, aż nazbyt. Cieszył ją jednak widok bagażu towarzyszącego nieznajomej, to znaczy, że będą miały tego wieczora sporo pracy, że dużo zostanie zrobione.
- Cześć - odezwała się gładko, swobodnie. - Trixie Beckett. Dobrze, że mają tu latarnie, inaczej ciężko byłoby się znaleźć. - Najbliższe okolice stadionu były dobrze oświetlone, dzięki czemu nie musiały odszukiwać się nawzajem pośród wieczornych cieni i krętych uliczek miasteczka, co przy coraz prędzej zachodzącym słońcu mogło zwiastować katastrofę - tym bardziej, że w jednym z domów czekał na nie już młody czarodziej, którym obiecała się zająć. - Położę chłopaka spać i zabierzemy się do pracy, co ty na to? Nie wiem jak dziś u niego z energią, ale najwyżej poproszę cię o rozłożenie materiałów jak będę próbowała go ogarnąć, musimy zobaczyć co mamy i co możemy z tego zrobić - snuła, prowadząc Sheilę w kierunku znajomego adresu. Miała przy sobie klucz, którego jeszcze kilka metrów przed przekroczeniem furtki zaczęła szukać w kieszeniach zimowego płaszcza. - Cillian mówił, że już wcześniej szyłaś, masz jakąś ulubioną rzecz, którą zrobiłaś? - spytała, mocując się z zamkiem, aż otworzyła drzwi i wpuściła czarownicę do środka. W domu panował półmrok, cisza; czyżby miały na tyle szczęścia, że pełniąca wcześniejszą zmianę przyjaciółka ululała dziecko do snu, a to nie zdążyło się obudzić? Trix zdjęła z ramienia pas od torby i położyła ją w przedpokoju, później ściągając z ramion płaszcz, a następnie poprowadziła pannę Doe do salonu. Znała drogę. - Poczekasz tu na mnie, dobrze? Sprawdzę co i jak, zaraz do ciebie wrócę - obiecała z uśmiechem i znikła na schodach prowadzących na piętro, ufna, że nie miała do czynienia ze złodziejką albo awanturniczką innego rodzaju; pan Moore z pewnością nie poleciłby jej nikogo takiego.


and the lust for life
keeps us alive, 'cause we're the masters of our own fate, we're the captains of our own souls, there's no way for us to come away, 'cause boy we're gold, boy we're gold.
Trixie Beckett
Trixie Beckett
Zawód : krawcowa, gospodyni w Warsztacie
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'll ignite the sun just like the spring has come.
flames come alive.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9401-trixie-beckett#285649 https://www.morsmordre.net/t9405-stevie#285909 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f318-dolina-godryka-warsztat https://www.morsmordre.net/t9407-skrytka-bankowa-nr-2175#285917 https://www.morsmordre.net/t9406-trixie-beckett#285911

Strona 1 z 2 1, 2  Next

Trybuny
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach