Wydarzenia


Ekipa forum
Cela nr 2
AutorWiadomość
Cela nr 2 [odnośnik]08.04.19 18:07
First topic message reminder :

Cela nr 2


I tej celi mieszczącej się w Tower of London nikt nie nazwałby luksusową. W korytarzu jest jedną z pierwszych od wejścia i przez długi czas była bardzo nielubiana z powodu tego, jak blisko znajdowała się od zastępczej kwatery Departamentu Przestrzegania Prawa. Nie różni się od innych ciemna klitka bez okien z jednym wąskim łóżkiem i siennikiem usypanym po drugiej stronie pomieszczenia. Od posadzki bije chłód, który wnika w skórę. Kurz osadził się na wszystkich, łącznie z kratami za którymi zamyka się tych, co złamali prawo. Co jakiś czas da się dosłyszeć odgłosy wydawane przez szczury.  
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Cela nr 2 - Page 3 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Cela nr 2 [odnośnik]06.04.21 23:14
Raz, dwa, trzy, cztery...
W kącie celi stała szklanka - do połowy pusta - z wodą. Oszczędzał ją, bo wiedział, że drugiej pewnie dzisiaj nie dostanie. Jego żołądek skręcał się z bólu, jedzenia nie dostał ani razu, w końcu miał tu być tylko na chwilę - naprawdę? Po dobie zaczął mieć wątpliwości, czy ktoś o nim nie zapomniał, a z każdą kolejną chwilą tracił wiarę w to, czy w ogóle zamierzano go wypuścić. Nocy nie przespał, rwał sobie włosy z głowy, odpędzając szczura od obgryzienia własnych stóp. Im bliżej rana, tym mocniej uzmysławiał sobie, że tylko zdrowy umysł miał szansę pomóc mu tutaj przetrwać. Rano zabrali jego współlokatora - na przesłuchanie. Nie wiedział po czym, był mrukliwy. Wrzucili go z powrotem jakiś czas temu - leżał w kącie - skatowany i nieprzytomny, prowadziła do niego krwista smuga. Ostatnie parę godzin spędził wpatrując się tępo w jego nieprzytomne ciało. Próbował rzucić na niego okiem, ale przecież nie potrafił go zbadać - a stan, w którym się znajdował, daleko wykraczał ponad zwykłe kontuzje. To samo zrobią jemu? Za co? Za nic?
Pięć, sześć, siedem, osiem...
Musiał się czymś zająć, zająć głowę, ciało, nie potrafił siedzieć bezczynnie, to go zabijało. Nieposkromione myśli rwały się wtedy przez ocean wątpliwości i pędziły w obcym, zbyt strasznym kierunku. Tańczył nad przepaścią, nie mając nawet pewności, czy jeszcze stal nad krawędzią, czy już leciał w dół. Niewiedza - niewiedza była w tym wszystkim najgorsza, potraktowano go jak najgorszego zbója, a przecież naprawdę nie zrobił nic. Nie miał może najczystszego sumienia w mieście, ale parę włamań i kilka kradzieży nie robiły z niego jeszcze mordercy - a nic nie wskazywało na to, by ktokolwiek z nich o tym wiedział. A może jednak?
Dziewięć, dziesięć, jedenaście, dwanaście, napięte mięśnie brzucha ciągnęły ciało do góry, kiedy wisiał na kolanach zahaczonych o kraty oddzielające go od wolności; miał smukłe, drobne nogi, był w stanie się o nie zahaczyć. I ciało, które mimo głodu radziło sobie z wysiłkiem - musiał zachować formę, musiał wyjść na swój występ. To dziś czy jutro? Chyba stracił rachubę, dzienne światło tu nie dochodziło. Brakowało okien. Odróżniał pory dnia po reakcjach strażników więziennych, może mniej może bardziej trafnie. Po przeczuciu. Po głodzie.
Trzynaście, czternaście, piętnaście, szesnaście, w oddali dostrzegł sylwetkę, która wyraźnie kierowała się w jego stronę. Przełożył dłonie z karku na kraty, uwieszając się na stalowych prętach; trwało to ledwie chwilę, gdyby strażnik więzienny znalazł go w podobnej pozycji z bliska, pewnie wyrwałby mu nogi ze stawów - wygiął się daleko w tył, sięgając dłońmi twardej kamiennej ziemi i wysunął stopy zza krat, na ułamek sekundy stając na rękach; potrafił z tej pozycji płynnie, lekko przejść na nogi, ale teraz był osłabiony głodem - kiedy je opuszczał, opadły ciężko, z łoskotem, który poniósł się echem po korytarzach. Został na ziemi, podciągając pod brodę jedną nogę, na której niedbale wsparł łokieć. Drugą dłonią - wsparł się od boku, spoglądając na odkrytą tożsamość tajemniczego jegomościa - nie był pewien, kogo się tutaj spodziewał. Ratunku z Zakonu Feniksa? Wątpliwe. Kogoś od pana Carringtona? Chyba prędzej, strażnik więzienny nie ukrywałby twarzy. Ale to, co zobaczył - i co usłyszał - przeszło jego najśmielsze oczekiwania.
Co gorsza, nie miał jak od tego uciec - odwrócić się na pięcie i odejść. Nie chciał z nim wcale rozmawiać.
- Może i mówiłeś - wzruszył niedbale ramieniem. - A co zrobiłeś, żeby mi pomóc? - Nic. Palcem nie kiwnął, bo nie. Bo ubzdurał sobie, że ma na to lepszy pomysł. Pieprzony gnojek, co on tu w ogóle robił? I tak mu przecież nie powie. - Pieprz się - rzucił w jego stronę, poirytowany, by ledwie moment później gwałtownie podciągnąć się na kratach w górę, bliżej niego. - Czekaj, wyciągnij mnie stąd - poprosił, nagle, bez zawahania, z nadzieją i szczerą naiwną wiarą dźwięczącą w jego głosie; jasne oczy matki otworzyły się szerzej, poszukując jego spojrzenia. Innego wyjścia przecież i tak już nie miał. A może jednak - jego ojciec przyszedł tu dla niego? - Nic nie zrobiłem - wytłumaczył na tym samym wydechu. - Nie mam czasu tu zostać - mówił to też urzędnikom, ale z jakiegoś powodu nieszczególnie ich to interesowało. Był niewyspany, brudny i głodny. I zaraz miał występ.


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 20
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Cela nr 2 [odnośnik]06.04.21 23:58
Zatrzymał spojrzenie na więźniu, na Marceliusie, na synu na dłużej - ale dopiero, gdy wyrzucił z siebie skumulowaną złość. Ten dzień, tydzień, miesiąc, nie mógł być chyba gorszy. Miał tyle obowiązków, miał problemy z własną psychiką, miał dziecko w drodze, a teraz jeszcze jego pierworodny...
..."na tydzień przed pełnią październikową, zacisną się kajdany..." - wspomnienie Mathildy, powiązane z widokiem więziennych krat i obecnością Marceliusa, przywiodło nagle Sallowowi na myśl jej zagadkowe słowa wypowiedziane miesiąc temu. Wziął je wtedy za nonsensowne majaki osłabionej kobiety, ale...
...kiedy będzie ta pełnia...?
Wziął szybki, urywany oddech, nieobecnym spojrzeniem omiatając wygibasy syna. Skąd on w ogóle potrafił takie rzeczy...?
Prędko oderwał od niego wzrok, tak jakby bał się przyznać przed samym sobą, że akrobatyka zrobiła na nim jakiekolwiek wrażenie. I wtedy zobaczył jego matką w kącie.
Cofnął się o krok, spoglądając na zakrwawioną postać ze zgrozą. Zamiast męskiej sylwetki obróconej twarzą do ściany zobaczył coś zgoła innego - smugę krwi na posadzce, jelita wijące się na ziemi. Znowu poczuł tamten smród, tak jakby wykradzione wspomnienie stało się rzeczywistością - a może ta cela zawsze tak cuchnęła? Zacisnął usta, dławiąc odruch wymiotny i pośpiesznie zamrugał.
Krew pozostała, jelita zniknęły.
To nie była Layla.
Marcelius już się odzywał, a Cornelius utkwił pusty wzrok w kratach, w posadzce, byle nie na twarzy syna. Obawiał się, że tym razem dostrzeże na niej, w niej jego matkę. To do Layli był bardziej podobny, z przystojną twarzą i miodowymi włosami. W celi straciły chyba swój blask, ale wolał nie sprawdzać.
Wolał nie przyznawać się do błędu. Ani przed nim, ani przed samym sobą. Nigdy nie powinien był legilimentować członka rodziny, to.... to niosło za sobą jakieś ryzyko. Nie wiedział jakie, nikt nigdy tego nie zbadał, to wszystko wina tych przeklętych międzynarodowych konwencji i ograniczeń, jakie narzucali na siebie sami czarodzieje, na szczęście Czarny Pan i Minister Malfoy mieli zgoła odmienny pogląd na sprawę i pod ich światłymi rządami badania nad legilimencją wreszcie rozkwitną, ale to i tak nie zdołało ochronić jego samego przed koszmarnym obrazem wywleczonych na ziemię jelit, powracających jak wyrzut sumienia i wcale nie czuł się jak ofiara dla dobra nauki, bo nigdy się nikomu do tego nie przyzna i...
...Powstrzymał galop rozpędzonych myśli, chwytając się jedynej najtrzeźwiejszej. Ilekroć Cornelius Sallow nie wiedział, co robić, tylekroć chęć chronienia własnej skóry pomagała mu odzyskać zdrowy rozsądek. A teraz instynkt samozachowawczy krzyczał, że postać w kącie to jednak nie Layla, a ktoś obcy. Ktoś, kto może ich podsłuchać. Sallow nie znał się na anatomii, nie miał zamiaru sprawdzać, czy więzień jest nieprzytomny ani prosić o cokolwiek Marceliusa.
-Czekaj. - uciął słowotok syna i wyciągnął różdżkę, kierując ją na więźnia z beztroską godną kogoś, kto od dawna nie przejmował się cudzym losem. -Clamario. - wyszeptał, zniżając głos z przyzwoitości. Prawdę mówiąc, nie zależało mu jednak na tym, czy Marcelius go usłyszy. Byle nikt inny ich nie słyszał.
A tego anonimowego skazańca i tak obejrzą kiedyś medycy. Albo i nie.
-Opowiedz mi teraz po kolei, jak tu trafiłeś i co zrobiłeś. - przerwał Marceliusowi sucho i rzeczowo, pozornie głuchy na wyzwiska i prośby.
Cornelius Sallow
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda

OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Cela nr 2 - Page 3 Tumblr_p5310i9EoI1v05izqo1_500
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8992-cornelius-sallow https://www.morsmordre.net/t9022-gaius https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f146-chelsea-mallord-street-31 https://www.morsmordre.net/t9021-skrytka-bankowa-nr-2119#271390 https://www.morsmordre.net/t9123-cornelius-sallow#275155
Re: Cela nr 2 [odnośnik]06.04.21 23:58
The member 'Cornelius Sallow' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 53
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Cela nr 2 - Page 3 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Cela nr 2 [odnośnik]07.04.21 0:56
Odnajdując zainteresowanie ojca, odnalazł też nadzieję - że może jednak mu pomoże, był tu przecież jakąś szychą, pracował w Ministerstwie Magii, na pewno mógł otworzyć te lub inne drzwi, sypnąć groszem tu lub tam, gdyby tylko... chciał. Krótka inkantacja, która ucięła jego słowa, zaskoczyła go na tyle, że rzeczywiście ucichł i nie zareagował w żaden sposób - nie zdążył, z niedowierzaniem rozchylając usta, kiedy różdżka ojca wymierzyła zaklęcie w skatowanego więźnia. Błękitne oczy otworzyły się szerzej, pięści mocniej zacisnęły się na stalowych kratach, sprawiając, że jego knykcie pobielały. Przez chwilę wpatrywał się we więźnia - nie poruszył się nawet - nic dziwnego, nie był przecież nawet przytomny. Trudno stwierdzić, jak długo miał być jeszcze w ogóle żywy. Czy wciąż był żywy.
- Czy ty zwariowałeś?! - zwrócił się do ojca ze złością, odchodząc od krat, by podejść bliżej mężczyzny. Przez chwilę przyglądał mu się z odległości, by ostrożnie - nie bez zawahania - przykucnąć przy nim i sięgnąć dłonią jego ramienia, odwrócić jego głowę w swoją stronę. Jeśli rzeczywiście ogłuchł, mógł go zbyt łatwo wystraszyć. Ale - przynajmniej na razie - nic nie wskazywało na to, by przytomność miała mu powrócić. Przeciwnie, sięgnął dłonią piersi, sprawdzając bicie serca, po czym chwycił przegub jego dłoni, szukając pulsu. Słaby, ale był. Jego spojrzenie przebiegło, z twarzy więźnia na twarz ojca. Nie wiedział, za co ten człowiek tu siedział - czy jego ojciec wiedział? To do niego tutaj przyszedł? - Głupio pytam, przecież wiem, że jesteś świrem. - Próbował wedrzeć mu się do głowy, tak po prostu, szukając wspomnienia matki, choć nie był wart ni jednego jej spojrzenia. Nie miał prawa na nią patrzeć, nie był tego godzien. - Co mógłby usłyszeć? On tu umiera! - zwrócił się do niego, szczerze przejęty. - Każ im kogoś do niego sprowadzić. Magomedyka, on potrzebuje pomocy. Potrzebuje jej natychmiast - mówił dalej, nie wstając znad ogłuszonego mężczyzny. Czy ktokolwiek w ogóle zorientuje się, że padł ofiarą tego zaklęcia zamiast uznać, że od kolejnych uderzeń na stałe utracił słuch? Ściągnął jasną brew, nienawistnie sięgając wzrokiem pozbawionego skrupułów ojca - pewność, z jaką się tutaj poruszał zdradzała, że nie był tu wcale przypadkową personą.
- Po co tu przyszedłeś? - zapytał, ostrożnie, odpowiadając pytaniem na pytanie. W niego też zacznie ciskać zaklęciami? Nie miał swojej różdżki. I w zasadzie to nie wiedział, czy kiedykolwiek jeszcze ją odzyska. Gniew, gniew kłębił się w nim silnym żywiołem. Wprawiał w drżenie serce, pulsował w żyle na skroni, krążył w krwiobiegu jak wężowy jad. Przecież mówił, że nic nie zrobił, ale jeśli ta wersja zdarzeń mu nie pasowała, mógł mu przedstawić inną. - Nasrałem na biurko komendantowi magicznej policji - oznajmił bez zająknięcia, ostrym spojrzeniem wpatrując się w twarz ojca. - Naplułem mu też do kawy i podpisałem się pełnym imieniem i nazwiskiem na drzwiach jego gabinetu. Nie spodobało mu się, więc przysłał mnie tutaj, żebym nabrał ogłady. Niestety spotykam tu samych chamów - dodał równie hardo, zadzierając lekko podbródek, jego ojciec mógł nosić eleganckie stroje i mieć galeony w kieszeniach, ale nie zmieniało to faktu, że był zwyczajnym sukinsynem.
- Pomóż mi - powtórzył nagląco, niemal żądając od niego przejścia do działania. Zamierzał go tu zostawić - tu - otoczonego zewsząd sadystycznymi katami, pozbawionego różdżki, godności, przyszłości, jego, jedynego syna? - Nie mogę tu zostać - powtórzył jak echo, musiał zdążyć wrócić na Arenę. Jeszcze dzisiaj, przecież go tu nie zostawi?


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 20
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Cela nr 2 [odnośnik]07.04.21 16:47
Czy ty zwariowałeś? - pytanie, kotłujące się natarczywie pod czaszką od wczoraj, odkąd Sallow usłyszał zjadliwe słowa Celine, wybrzmiało wreszcie w powietrzu. Cornelius nie miał odwagi sam go zwerbalizować, ani na głos, ani w myślach - choć wiedział przecież, że myśli samobójcze miewają tylko wariaci.
(Tak, właśnie te myśli, oraz niemożność opędzenia się od powabnego obrazu Celine Lovegood niepokoiły go najbardziej. W swojej pasji do legilimencji oraz nonszalancji, z jaką ogłuszał nieznajomych, nie widział i nigdy nie zobaczy nic nienormalnego - do takiej normalności przyzwyczajał się wszak latami.)
Teraz nie było zaś ucieczki od strasznego podejrzenia - zwerbalizował je nie kto inny, jak jego własny syn. Maska na moment opadła, a Cornelius wzdrygnął się jakby Marcelius go spoliczkował. Rozbieganym spojrzeniem spoglądał to na więźnia (więźnia, nie Laylę, nie Celine!), to na syna. Aż cofnął się o krok.
-S...kąd wiesz, omal nie uleciało z rozchylonych bezwiednie ust. Nie powinien się przyznawać, ale był Sallowem-legilimentą o krwi Crabbe'ów, m u s i a ł wiedzieć, co go zdradziło. Zanim zdążył zaprzeczyć, przywdziać pozory normalności, Marcelius stwierdził zresztą kategorycznie. Wie, że jestem... "świrem"? Ja sam nie wiem...nie wiedziałem... Merlinie, powinienem komuś zapłacić za bardzo dyskretną konsultację w Mungu, a nie siedzieć t u t a j...
To upiorne, był wariatem od niecałych dwudziestu czterech godzin, a jego porzucony syn już o tym wiedział. W spostrzegawczości smarkacza było coś imponującego, ale Corneliusa bardziej zaniepokoił fakt, że to on sam stracił rezon.
Nie, nie mógł porzucić roli. Musiał wślizgnąć się w znajomy kostium masek i kłamstw - to zawsze przywracało go do rzeczywistości, a raczej pozwalało dowolnie kreować ową rzeczywistość. To mu przypomni, kim jest. Kim nie jest.
Pokiwał nieobecnie głową, bo młody mówił z sensem - trzeba tu było magomedyka. Magipsychiatry. Tak, to mu pomoże. Jemu, Corneliusowi.
Zamrugał, przypominając sobie o więźniu. Nie dbał o niego, ale smarkaczowi wydawało się na nim zależeć, a przy jego histerii niczego się nie dowie.
-To twój znajomy...? - upewnił się trochę nieobecnie - bo kto walczyłby tak zaciekle o zdrowie nieznajomego? Zdrowie, nie życie. -Nie martw się i nie przesadzaj, nikt tu nie bije tak, żeby zabić. - żachnął się ze szczerym oburzeniem zanim przemyślał własne słowa (a zawsze myślał przecież o własnych słowach, to Marcelius albo Celine Lovegood wytrącili go dziś z rytmu). Przynajmniej wierzył we własną propagandę. A może to fakt, a nie propaganda? Już nie pamiętał. Bez sensu bić więźniów, jeśli zamierza się ich przesłuchać...
Bić.
Więźniów.
Z solidnym opóźnieniem, do Corneliusa dotarło, że jego syn oraz ten skatowany mężczyzna są w jednej i tej samej celi.
-Co zrobił...? - wyszeptał, marszcząc brwi, choć usta same rwały się do krzyku, CO TY ZROBIŁEŚ GÓWNIARZU, ale nie, to musi być jakaś straszna pomyłka, może ten skatowany pisał choćby antyrządowe napisy na portowych murach (te wiersze z września - obrzydliwe!!!), a Marceliusa nie mieliby przecież po co przesłuchiwać, prawda, prawda...?
Wziął głęboki wdech, uświadamiając sobie, że w ten sposób do niczego nie dojdą. Od gówniarza aż pulsował gniew, który w przedziwny sposób udzielał się jemu samemu. Musiał się opanować. Rozluźnił mięśnie twarzy, tak jak wtedy gdy ktokolwiek mówił przy nim o szmalcownikach (od śmierci Layli jakoś trudno było mu o nich słuchać), zmusił się do przybrania zatroskanej miny i wygięcia ust w smutnym i odpowiednio bladym uśmiechu, a potem przemówił* - łagodnym tonem. Tak, jakby przed Marceliusem stał inny człowiek, a nie rozgniewany wariat.
-Naprawdę myślisz, że zostawią go tu w tym stanie? Zaraz ktoś przyśle tu medyka, sam ich o to poproszę. Tylko niech to Clamario i ta rozmowa zostaną między nami, synu, wszyscy w trójkę mielibyśmy spore problemy gdyby strażnicy dowiedzieli się o jakichkolwiek... względach dla ciebie. Prawo musi być wszak sprawiedliwe dla każdego, czyż nie? - perswadował łagodnie, choć słuchającemu trudno byłoby określić czy w przymilnych słowach czai się obietnica, prośba, czy groźba. Sam Cornelius się zresztą nie zdecydował - świadomość, że Marcelius wie zdecydowanie zbyt wiele docierała do niego stopniowo, a instynkt rodzicielski walczył w sumieniu z tym samozachowawczym. Możliwe, że ten drugi wygra - Sallow dbał wszak o własną skórę już przez czterdzieści cztery lata, a o syna tylko przez jakieś cztery.
-Przyszedłem, bo dowiedziałem się, że tu jesteś. Mówiłem ci żeby nie zbliżać się do Komisji Rejestracji, dlaczego mnie nie posłuchałeś? - cokolwiek nie mówiłoby mu sumienie, nadal grał dobrego ojca, a pretensji dźwięczącej w głosie nawet nie musiał udawać.
Skrzywił się lekko, gdy syn sprzedał mu opowieść o bezczeszczeniu gabinetu Arnolda Montague - ironiczną, obrzydliwą, tak niepoważną, że aż burzącą krew w żyłach. I nieprawdziwą, miał nadzieję. Sam fakt, że poczuł ukłucie wątpliwości, nieprzyjemnie ubódł jego dumę.
-Widzisz stan swojego współwięźnia i jeszcze sobie żartujesz? - skwitował, odwołując się do tej nadmiernej empatii Marceliusa i wygodnie zapominając, że kilka minut temu sam wyglądał na nieporuszonego jego stanem. -Marceliusie, sam widzisz, że nie można kpić z prawa, mam nadzieję, że masz na tyle wyobraźni by zaniepokoić się tym, co może spotkać ciebie za nierozsądne wybryki. Wybryki, mam nadzieję, bo z nich łatwiej się wybronić niż z celowego fałszerstwa, obrazy rządu, cokolwiek zrobiłeś. Nie mogę ci pomóc jeśli nie wiem, co narobiłeś. - przypomniał, wbijając w syna natarczywe spojrzenie. -Próbowałeś się zarejestrować jako Marcelius Carrington i... co, co się stało? - tyle sobie dopowiedział, reszty nie umiał wyłowić z chaotycznych plotek urzędniczki, o resztę bał się kogokolwiek pytać. Nie powinien przecież wypytywać o obcego człowieka, nawet gwiazdę cyrku.


*perswazja III
Cornelius Sallow
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda

OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Cela nr 2 - Page 3 Tumblr_p5310i9EoI1v05izqo1_500
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8992-cornelius-sallow https://www.morsmordre.net/t9022-gaius https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f146-chelsea-mallord-street-31 https://www.morsmordre.net/t9021-skrytka-bankowa-nr-2119#271390 https://www.morsmordre.net/t9123-cornelius-sallow#275155
Re: Cela nr 2 [odnośnik]11.04.21 16:39
Nieświadom tragicznych rozważań własnego ojca pozostał pochylony nad nieprzytomnym więźniem, czując narastający gniew wobec rodziciela; jak mógł nie szanować ludzi w ten sposób? Jak mógł, znęcać się nad człowiekiem tak bardzo pozbawionym już człowieczeństwa przez rząd? Jak mógł, uczestniczyć w tym upokorzeniu, potraktować go jak psa - tylko dlatego, że mógł? Dlaczego mógł, dlaczego nikt nie reagował, dlaczego nikt nic nie zrobił? Ten człowiek wciąż oddychał, ale ciągnąca się ku niemu krwawa smuga wyglądała potwornie. Nawet, jeśli miał przeżyć: co zrobił, by zaznać takiego traktowania? Był mordercą, gwałcicielem? Nie, dla takich nie było już tutaj miejsca, ci zajmowali dziś najwyższe zaszczyty - pewnie był ledwie podejrzanym o sprzeciw wobec rządu. W emocjach nie dostrzegł jego zawahania, jego wątpliwości, załamania w oku. Usłyszał dopiero pytanie - czy to był jego znajomy? Zawahał się, zastanawiając się, czy kłamstwo mogło mu dzisiaj pomóc. Nie wiedział, jak daleko sięgały wpływy ojca - czy mógłby wyciągnąć stąd i jego? Chociaż przywołać uzdrowiciela?
- Zamknęli nas razem  - odpowiedział więc, szukając wzroku ojca, kłamstwo wymknęło się z ust lekko, walcząc o resztki godności obcego człowieka. - Ze mną też to zrobią? - Tego naprawdę nie wiedział, niezależnie od tego, kim był nieprzytomny mężczyzna, ale chyba łudził się na jakikolwiek ludzki odruch ze strony ojca, na współczucie, przecież stanął tu przed nim - i nie zrobił tego wcale bez powodu. Chyba? - Co? - wymknęło się z jego ust tępo, gdy bezdusznie podsumował działalność tutejszych służb, palce wsunęły się pod złote włosy, odgarniając je z czoła, z twarzy, sięgając skroni, gdzie tętno nieznośnie przyśpieszyło, pulsowało nierównym rytmem, niosło ból. - Więc po co to robią?  - Dla rozrywki? Sadystycznej przyjemności? Dla zasady? Dla zastraszenia? I to jest w którymś momencie normalne? Jak on mógł mówić o tym tak spokojnie, jak o naturalnym porządku rzeczy, który przecież był tak obcy, tak upiorny. - Nic nie zrobił, jest niewinny - dodał butnie, chyba naprawdę już w to wierząc; absurd gonił absurd, a on jeszcze nie zdążył oswoić się z pierwszym. Odbierana po kawałku wolność wznosiła sprzeciw, szczerzyła zęby, nie dostrzegając młota, który te zęby jeden po drugim wybijał. - Wezwij magomedyka już teraz. Niech go stąd zabiorą, wtedy na pewno nic nie usłyszy - Czy mógł nauczyć się grać w tę grę? Nie dostrzegał, jak dobrym nauczycielem był jego ojciec.
Zamiast tego spoglądał na niego gniewnie - z ogniem w oczach - kiedy ten próbował się uspokoić, nie podsycając dłużej żaru Marcela; nie uspokoiło to jednak wcale młodszego Sallowa. Chaotyczna zmiana nastrojów nie dodawała mu wiarygodności, niezależnie od tego, jak przekonująca wydawała się jego mowa. A jednak, w słowach ojca było coś, co zmusiło go, by choć spróbował zastanowić się nad swoją sytuacją. Pojmano go do Tower za nic, nie powiedziano, jak długo będą go tutaj trzymać, a po prawdzie nie miał pewności, czy ktoś jeszcze o nim pamiętał. Mógł tu umrzeć - sczeznąć najstraszniejszych ze strasznych śmiercią, śmiercią głodową. Czy ojciec mógł mu pomóc? Mówił rozsądnie,  czy szczerze, tego wiedzieć nie mógł.
- Jakie znowu prawo? - warknął, odnosząc się tylko do jego ostatnich słów. - Tu już od dawna nikt nie szanuje żadnego prawa - obruszył się, niechętnie wstając znad więźnia, by, po krótkiej chwili zawahania, podejść bliżej krat; zacisnął na ich stalowych prętach zmęczone dłonie, równając twarz z twarzą ojca. Jego była zmęczona, wysuszona, był silny i zdrowy, młody, ale brak posiłków i cień strachu doskwierały mu bardzo mocno. - I już od dawna prawo niektórych traktuje łaskawiej - wycedził ojcu w twarz nienawistnie, nie mając już wątpliwości, w której z grup znalazł się jego rodziciel. - Wiedzą? - zapytał butnie. - Że masz dziecko z mugolką? - Ściągnął gniewnie brew, szukając na jego twarzy emocji, jakich, może rozdrażnienia? Chciał go sprowokować? Sam nie był pewien, przecież nie sądził, że wzbudzi w nim w ten sposób jakiekolwiek wyrzuty sumienia.
- Mówiłem ci, że potrzebuję zarejestrowanej różdżki - przypomniał, mocniej zaciskając palce na prętach krat. - Mogłeś mi pomóc - Co sądzi o jego pomysłach wyjazdu - ojciec już przecież wiedział.
Umilkł na krótki moment, gdy ojciec sprowadził go na ziemię, odciągając uwagę do skatowanego współwięźnia, oczy otworzyły się szerzej, źrenice błysnęły - czy lękiem? - zaraz jednak znów zaszły gniewem, bo wiedział, że gorzej już nie będzie.
- Mówiłeś, że przesadzam - powtórzył kpiąco, odwracając spojrzenie ku mężczyźnie jeszcze raz; to było takie frustrujące, że mogli z nimi zrobić wszystko, wszystko co chcieli. I z samym Marcelem też mogli, kpina tego nie zmieni. Ale  ojciec - ojciec chyba mógł i wyglądało na to, że był w tym momencie jego ostatnią deską ratunku. Pan Carrington przecież nawet nie wiedział, że Marcel tu był. Nierozsądne wybryki, prychnął ze złością. Nie zastanawiał się nad tym, skąd jego ojciec znał częściową prawdę. - Nic nie zrobiłem - powtórzył ostro, unosząc ku niemu spojrzenie z powrotem. Prawda była tak naprawdę brutalniejsza dla nich obojga, bo jeśli dotrą do prawdy, dotrą do całej prawdy. Spojrzał przez jego ramię na więzienny korytarz, upewniając się, że rzeczywiście byli tutaj sami, nie licząc nieprzytomnego i głuchego już współwięźnia. - Pan Carrington podał mnie jako swojego syna z urodzenia. Ale oni zaczęli grzebać w mojej przeszłości, szukać wyników moich egzaminów, dokumentacji szkolnej...  - Nie znajdą jej, bo nie zdawał OWUTEM-ów. Ale jeśli dobrze dokopią, dotrą do SUM-ów, gdzie jego imię figurowało pod innym nazwiskiem. Trochę zresztą pogubili się w rocznikach, w tym bałaganie prawda zajmie dużo czasu, a oni mieli zapewne dużo pracy. - Ten gość coś chrzanił o tym, że pewnie nie zdałem egzaminów i nie mam prawa posługiwać się różdżką. To bzdura, mam zdane SUM-y. Ale nie oddali mi różdżki i kazali mi tu poczekać, aż dotrą do wszystkiego, co ich interesuje, czyli do mojego urodzenia. Do ciebie i do mamy - Jeśli nie moją, to ratuj przynajmniej swoją dupę, tato. Kwestię obrazy urzędnika, którą mu ponoć przypisano, przemilczał celowo, szczerość miała swoje granice. - Pomożesz? - zapytał, chyba wciąż zbyt ufnie. Ale był nie tylko zagubiony, był zmęczony, głodny, brudny i przerażony. Na twardej i zimnej podłodze nie dało się usnąć. - Proszę... tato - Nie zostawiaj mnie tu? Nie pozwól im zrobić ze mną tego co robią tu z więźniami? Ściągnął jasną brew, w jasnych tęczówkach błysnęło coś zrozpaczonego, przełamującego wcześniejszą zasłonę gniewu. Bał się. Bał się tu zostać, bał się tu być, bał się tu umrzeć. W zamknięciu - jak cyrkowy jaguar w klatce. - Słyszałem, że tak robią. Zabierają ludziom różdżki, że nigdy ich już nie zwracają, że czarodzieje przepadają już potem bez wieści - Chyba każdy już o tym słyszał. - Nie pozwól im... - poprosił, gdy jego głos zadrżał, złamał się żałośnie gdzieś w pół wypowiadanego słowa.


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 20
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Cela nr 2 [odnośnik]13.04.21 17:29
Zamknęli ich razem? Podczas rejestracji? Cornelius odruchowo spojrzał na więźnia - po raz pierwszy przytomniej, nie jak na halucynację Layli ani jak na intruza, ale z ciekawością. Co ten człowiek mógł przeskrobać? Czy zbiliby go tak mocno za mugolskie nazwisko? (Jeśli tak, to może dobrze, że Marcelius nie został jednak tym Mallardem, że Layla bywała straszna strasznie przekonująca). Może to krewny kogoś z terrorystów? Ale wtedy nie siedziałby w celi z młodym cyrkowcem. Cornelius mógłby też wierzyć, że krewni przestępców z Zakonu Feniksa nie udawaliby się do Komisji Rejestracji, ale po inteligentnym wyskoku własnego syna (powinien stąd wyjechać, wyjechać, wyjechać!) stracił trochę wiary w zdrowy rozsądek ludzkości.
-Nie powinieneś zdradzać, że go znasz. - doradził prędko, bezbarwnym głosem, tak jakby był kimś, kto zwyczajnie tłumaczy dziecku podstawy numerologii. Tyle, że zniknął z życia syna zanim miał okazję pomóc mu z jakimkolwiek zagadnieniem naukowym. -Nawet mnie, rozumiesz? - dodał ciszej, z nerwowym naciskiem. Czy Marcelius zrozumie...? Że nikomu nie można ufać, nawet więzom krwi...? Ten świat był brutalny, nie było w nim miejsca na sentymenty. W imię kariery trzeba czasem było odwrócić się od matki własnego dziecka. W imię sprawiedliwości (o dziwo, rozumianej wtedy w ten idealistyczny sposób, jeszcze), zepsuć zemstę własnym rodzicom i wbić im nóż w plecy na procesie Jade. W imię przetrwania powinno się teraz odwrócić od własnego syna, ale tego jednego Sallow nie potrafił zrobić. Może dlatego, że coś w żarliwym głosie Marceliusa przypominało mu o Solasie - jedynej osobie, dla której Cornelius był w stanie wybrać cokolwiek innego, niż własny interes. Tylko, co to dało? Solas i tak był zimnym trupem, może było mu obojętne, czy Sykes trafiła do więzienia czy nie, a popsucie relacji z rodzicami zabolało (szczególnie finansowo) bardziej, niż Cornelius się spodziewał.
-Robią to po to, by wydobyć z ludzi informacje. - skrzywił się lekko, z wyraźną pogardą. Amatorzy. -Gdyby to zależało ode mnie, nigdy by tego nie robili. - zapewnił, całkowicie szczerze. Bo wyszkolilibyśmy w Ministerstwie armię legilimentów, która wyciąga informacje w o wiele bardziej elegancki sposób. Może te marzenia nie były zresztą nierealne do spełnienia? Za rządów Longbottoma legilimenci musieli ukrywać swoje zdolności i upodobania jak szczury, ale obecnie budowany świat był nowy, wspaniały. Niedoskonały, ale przecież wszystko naprawią. Niedługo te brutalne metody odejdą do przeszłości, a z Tower może znikną nawet gryzonie. W odbudowanym budynku Ministerstwa nie było w końcu żadnej zmruszałej cegły, żadnej myszy, żadnego słabego punktu. Minister naprawdę się wykosztował.
-Wezwę magomedyka, potem. Nic mu nie będzie jeszcze przez kilka minut. Nic nie wolno robić pochopnie. - odparł, lekko rozkojarzony. Nie miał pojęcia, czy więzień faktycznie tyle wytrzyma, ale kłamstwo przyszło mu gładko. Podobnie, jak młodszemu Sallowowi. Zresztą, czy Marcelius właśnie próbował coś na nim wymusić?
Spojrzał na blondyna z mimowolnym uznaniem.
-Nowe prawo, synu. Jeszcze nie jest doskonałe. Każdą zmianę na lepsze poprzedza rewolucja. Nawet mugolskie zmiany. - wycedził, zniżając głos do szeptu i uśmiechając się nieco fanatycznie. Znał się na historii magii, a dzięki Layli znał się nawet na historii mugoli, czy Marcelius naprawdę myślał, że rozmawia z ignorantem? -Znana nam forma demokracji wyrosła na gilotynach Rewolucji Francuskiej. Rzeź, którą zorganizowali wtedy mugole była o wiele brutalniejsza niż jakiekolwiek... nasze metody. Świat będzie lepszy i sprawiedliwy, Marceliusie, po prostu trzeba przetrwać okres przejściowy, a twój instynkt samozachowawczy pozostawia sporo do życzenia. Ostrzegałem, co może cię czekać w Komisji, nie posłuchałeś mnie, a teraz wylądowałeś w więzieniu. Dlatego słuchaj proszę moich rad, żeby nie skończyć jak twój kolega z celi. - szeptał, niczym człowiek, który naprawdę wierzy w swoje słowa. Propaganda, w którą samemu nie było się w stanie wierzyć, pozostawiała w końcu wiele do życzenia. Wbił w syna natarczywe spojrzenie, to łagodne, to stanowcze, jakby chciał za wszelką cenę - prośbą czy groźbą - zdobyć w tej relacji dominację, ustanowić ojcowski autorytet.
Aż Marcelius rzucił mu prawdą w twarz. Ukryte dziecko z mugolką. Na sekundę wypadł z roli, mimowolnie skrzywił się lekko.
-Nikt nie może wiedzieć. - odparł, nieroztropnie, za szybko. -Już za późno, Marceliusie. - dodał głosem, który nagle się załamał - tak jakby syn faktycznie wzbudził w nim wyrzuty sumienia. -Proponowałem Layli, że wychowam cię jak czarodzieja, nikt by wtedy nie wiedział, ale ona tak bardzo nie chciała, a teraz... jest już za późno. Mój błąd, jej błąd, ale nie będziesz płacił za nasze błędy, wyciągnę cię jakoś z tego, tylko nie możesz robić głupstw. Prawda ci już nie pomoże, łatwiej otrzymać pomoc od... obiektywnego urzędnika. - odchrząknął nerwowo, samemu już nie wiedząc, czy gra, czy przeprasza. Słowa, nieplanowane, popłynęły potokiem pokracznej prawdy, zmienianej powoli w piękne kłamstwo. Nawet spontaniczny, był przecież mistrzem słów. Potrafił naprawić każde niezgrabne zdanie, naprawi więc i ten węzeł gordyjski.
Wziął głęboki wdech, uważnie słuchając Marceliusa i próbując ułożyć jakiś plan.
-Bękart Carringtona, to sprawia, że masz czystą krew? Czy półkrwi, z rodowodem? - upewnił się konkretnie. -To niezły plan. - przyznał z wahaniem, mógłby z tym... pracować. Słuchał opowieści własnego dziecka, mimowolnie traktując go jak kolejną propagandową zagadkę. Bękart polityka i mugolki odejdzie w zapomnienie, faktycznie można z niego stworzyć gwiazdę cyrku o niekontrowersyjnym rodowodzie.
Mógłby tam być bezpieczny.
-Nie martw się kopiami SUMów, załatwię to... - wymamrotał nagle, nie zamierzając się przyznawać Marceliusowi do tego, że nikt ich nie sprawdzi, bo spłonęły. -W Hogwarcie nie będą ich szukać, jeśli to ci powiedzieli.
Dłonie lekko mu zadrżały, gdy Marcelius nazwał go tatą. Mimowolnie zacisnął palce na kratach, tak jakby chciał przez nie sięgnąć do tego przestraszonego dziecka, mimowolnie odczuł też jego strach. Nie potrzebował mu wchodzić do głowy, żeby wszystko wiedzieć, wszystko poczuć. Nie teraz.
-Pomogę ci, sy... Marceliusie Carrington. Tylko przysięgnij mi, że już nigdy nie zlekceważysz żadnej mojej dobrej rady. - zapewnił, poprosił, wbrew sobie postanawiając uwierzyć w słowa, słowa, słowa. Tylko one mogły ich dziś związać, bez świadka nie było mowy o żadnej magicznej przysiędze, a Cornelius jak nikt wiedział o tym, jakie słowa potrafią być kruche.
Może przynajmniej Marcelius o tym nie wiedział, może ten młody idealista naprawdę złoży mu szczerą obietnicę.


Słowa palą,

więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.

Cornelius Sallow
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda

OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Cela nr 2 - Page 3 Tumblr_p5310i9EoI1v05izqo1_500
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8992-cornelius-sallow https://www.morsmordre.net/t9022-gaius https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f146-chelsea-mallord-street-31 https://www.morsmordre.net/t9021-skrytka-bankowa-nr-2119#271390 https://www.morsmordre.net/t9123-cornelius-sallow#275155
Re: Cela nr 2 [odnośnik]18.04.21 21:32
Nie miał pojęcia, ja ojciec mógł zareagować na jego małe kłamstwo, czy zmartwi się o jego druha, wątpliwe, czy uzna, że ten sam los spotka i jego - prędzej - z pewnością jednak nie spodziewał się tego, co dostał. Jego dłoń opadła, wypuszczając pręty krat, a spojrzenie nie odrywało się od ojcowskiej twarzy, bo paradoksalnie miał wrażenie, że pierwszy raz - rzeczywiście - ojca w nim dostrzegł. Spojrzenie, które parę chwil temu przysłoniło się przerażeniem, szkliste, zmęczone, błądziło od jego źrenic do ust, przez profil, trawiąc sens słów, które wypowiadał. Mądrej i słusznej rady - nie powinien mu ufać. Grymas nie zdradzał ni zadowolenia ni złości, ni zawodu ni zaskoczenia, ot istniał pozorem beznamiętności. Nie dbał o to, czy mógł w ten sposób zaszkodzić sobie, ale z wolna zaczynał rozumieć - że tak naprawdę mógł też zaszkodzić jemu, nieznajomemu obitemu do nieprzytomności. Spojrzał jeszcze raz na leżącego mężczyznę, nie mówiąc jednak nic więcej. Przyjął z ulgą stwierdzenie, że jego ojciec nie popierał tej nonsensownej przemocy - nikt o zdrowych zmysłach by przecież nie popierał - nie szukając za jego słowami drugiego dna. Przecież nie mógł być zupełnym świrem, mama go kochała. Kiedyś, dawno temu. Czy ludzie zmieniali się aż tak?
- On nie wygląda dobrze - upierał się, bo skoro już i tak to powiedział - mógł mówić dalej. Bo wyglądało na to, że ten człowiek nie miał wiele do stracenia. Potrafił rozpoznać potrzebującego, urazy i kontuzje, wypadki, były naturalnym krajobrazem cyrku, również jego pracy. - Pochopnie? On może zginąć! Kiedy go wykończą, wezmą się za mnie - Może? Nie na pewno? Nie myślał o tym tak naprawdę, nie myślał o tym, co może stać się z nim za godzinę, rozpaczliwie szukał struny, która szarpnięta pozwoli zagrać melodię do tańca, którego pragnął. Cierpienie tego człowieka rozdzierało mu serce, a buntownicza postawa pozwoliła mu założyć, niekoniecznie trafnie, że człowiek ten siedział tu tylko za niewinność. Ale gniewny grymas prędko powrócił na jego twarz, kiedy jego ojciec zaczął mówić o nowym ładzie, nowym porządku. Nowym prawie. Od kiedy bezprawie można było nazwać prawem? Opadł na kraty bokiem, wspierając się o nie ramieniem, ze spojrzeniem utkwionym na krwistej plamie wsłuchując się w słowa ojca. Niewiele wiedział o historii i niewiele wiedział o świecie, który tak naprawdę dopiero zaczynał poznawać. Nie wiedział też, jak skończyła się francuska rewolucja.
- Co czekałoby mnie bez tej Komisji? Bez dokumentów w Londynie? - zapytał, nie odejmując spojrzenia od krwi. Chyba znał odpowiedź. Ojcowskie rady miały go uchronić przed losem tego człowieka, czy na pewno? Nie jestem tchórzem jak ty, tato. Pewnie mógłby przeżyć to wygodnie, miał teraz całkiem wygodną tożsamość, pan Carrington był bezpieczną ostoją, a cyrkowa komuna sama w sobie interesowała raczej niewielu. Sęk w tym, że nie zamierzał, chciał przeżyć życie tak, by móc spojrzeć sobie w oczy w lustrze. - Co w tym jest sprawiedliwego? Twoim zdaniem śmierć mamy była sprawiedliwa? - O to im chodzi, o wyrżnięcie mugoli, zepchnięcie ich na margines społeczeństwa. Gniewne iskry błysnęły w jego ozach, nie mógł mówić poważnie. - Aż nadejdzie kolejna rzeź? Kolejna rewolucja? - zapytał, unosząc spojrzenie na ojca. Tak to miało wyglądać? W ten sposób historia zataczała koło? Czy tym miał być Zakon Feniksa - grupą kolejnych bandytów, którzy zamierzali ściąć kolejne głowy, budując niepewną przyszłość? Nie wiedział, ale wiedział, że był teraz ostatnią i jedyną nadzieją. W nic innego wierzyć się już nie dało. Czy posiadał instynkt samozachowawczy, nie, potrafił chodzić po linie. I wiedział, że choć najtrudniejszy był pierwszy krok, każdy kolejny był już prostszy. I choć każdy mógł potencjalnie doprowadzić do śmierci - żyć nudą nie widział sensu. Chciał żyć naprawdę, pełną piersią, czuć. Czuć coś innego niż strach na ulicy, coś innego niż wieczny żal za tych, którzy tracili życie. Ale słuchał. Słuchał tak jakby jego słowa naprawdę mogły pozwolić mu przetrwać. Wytrzymał jego spojrzenie, jego rozpierzchło się pod jego naporem. Gdzie byłeś całe moje życie, tato?
Proponował, że go wychowa, w jaki sposób? Chciał go zabrać ze sobą, od mamy? Początkowy sprzeciw prędko ustąpił wątpliwościom, mama nigdy by się na to nie zgodziła, a on nie miałby z ojcem lepszego życia. Ale wydawało mu się, że tak byłoby lepiej dla niej - bez obciążenia, które musiała ukrywać. Był jej wdzięczny za całą dobroć, którą mu ofiarowała. I kochał ją na tyle, by potrafić to zrozumieć - i tylko dlatego nie zanegował jego słów, a gniew ustępujący z jego twarzy wskazywał na to, że w jakiś sposób zgadzał się z jego słowami. Jej błąd, być może. Gdyby nie to, byłaby dzisiaj żywa. Mogłaby stąd odejść wcześniej, wiedział, dlaczego została. Że została dla niego. Pewnie czekała, na niego. A on nie przychodził. To jego wina, spojrzenie przez chwilę mogło wydać się bardziej szkliste, kiedy patrzył na niego z czymś innym w spojrzeniu - z nadzieją. Wyciągnie go? Mógł? Nie chcę tu umrzeć, tato.
- Półkrwi - odpowiedział niemrawo. Niechętnie. Dość już miał spowiadania się z tego, kim był. Dość miał tych upokorzeń. - Czystą krew sprawdzają dokładniej - Tak mu się wydawało, nie wiedział. - Pan Carrington nie ma mugoli wśród przodków - Czuł się z tym trochę jak zdrajca, zdrajca własnej matki. - Moja matka też nie - wypowiedział te słowa ponuro, ale lekko, bo do nich przywykł, choć nie powinien. Nie chciał wcale być wygodny. Niezły plan, nie jego, na Arenie mu tak kazano. Nie był z tego ani trochę zadowolony. Pokręcił głową.
- Sądziłem, że będą szukać tych dokumentów w Hogwarcie, więc powiedziałem im, że uczono mnie na Arenie, prywatnie - wyznał szczerze. Nie miał w tym momencie innego wyjścia, niż zawierzyć się ojcu: wsadzili go tutaj za nic i za nic mógł tu zostać na zawsze. Stalowe kraty odgradzały go od rzeczywistości, którą znał. Miał dzisiaj występ, powinien się na nim zjawić. - Ale nie wiem, czy mi uwierzyli. Wypiłem... eliksir, który miał pomóc ich przekonać - Pokręcił głową, już dawno nie był pod jego wpływem. Nie pamiętał nazwy, ale ponoć sprawiał, że jego język miał być wężowy. - Powinni - Ale zawsze istniała szansa, że ta magia nie zadziałała tak, jak powinna, prawda? Nie znał się na alchemii wcale. Przezornie zostawił pusta fiolkę w ministerialnej toalecie, dopiero teraz dotarło do niego, ile miał szczęścia, że jej przy nim nie znaleźli. Obrzucił ojca uważnym spojrzeniem, wodząc nim ku dłoni zaciśniętej na kratach, ku spojrzeniu, gubiąc się we własnym zagubieniu. Czy widział w jego spojrzeniu coś innego? Coś więcej? - Pan Carrington nie wie, że tu dzisiaj jestem, ale potwierdzi wszystko, co im powiedziałem. Potrzebuje mnie na Arenie. Będzie pewnie wdzięczny za... pomoc - Brzydził się w tym momencie sam sobą.
Przysięgnij, jakie miał wyjście? Żadne.
- Nie - odparł ze zrezygnowaniem, zbierając myśli, chyba jeszcze chwilę bijąc się z tym, co miał na myśli, mówiąc nie.  - Nie zlekceważę - dodał po chwili, bez entuzjazmu, przypominał teraz raczej złamane zwierzę, zaszczute dziecko, niż gniewnego buntownika. Nawet jeśli wypowiadane słowa niewiele dla niego tak naprawdę znaczyły. Nie mógł czuć się zobowiązany wobec ojca, który ignorował jego istnienie przez piętnaście lat życia. Ale wpatrywał się w niego z przerażeniem, błagalnie, bo teraz - był jego jedyną nadzieją.


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 20
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Cela nr 2 [odnośnik]20.04.21 16:53
-Im dłużej będziesz ze mną dyskutował, tym później ten człowiek dostanie pomoc. - uciął zimnym głosem Cornelius, bo Marcelius zdawał się nie rozumieć, że politycy nie są wszechmocni. -Gdybym pobiegł od razu, to byłoby podejrzane, dla mnie, dla ciebie, dla niego. - wyjaśnił niechętnie, wplatając w swe słowa ponurą rezygnację. Marcelius nie wiedział, ile naprawdę mógł zdziałać tutaj Sallow, Cornelius przedstawił mu odrobinę wyretuszowaną wersję swojej pracy, umniejszył własne wpływy. I dobrze, niech młody nie wie, niech się nie przejmuje i niech sobie nie wiadomo czego nie wyobraża. Może i mógł mu pomóc wcześniej, ale wtedy ściągnąłby uwagę do nich obojga. Własną bezczynność, wynikającą z tchórzliwego instynktu samozachowawczego, maskował zresztą przed samym sobą znacznie szlachetniejszymi pobudkami.
Gdyby ktokolwiek powiązał go z Marceliusem, nie mógłby mu skutecznie pomagać, nieprawdaż (nie, żeby planował mu pomagać, planował mu pomóc i raz, a skutecznie, wysłać go za granicę)? A teraz przyda mu się wsparcie kogoś obiektywnego.
-Znam się na anatomii, jeszcze chwilę wytrzyma. - skłamał (albo i nie? Oglądał wspomnienia ludzi, którzy znali się na anatomii, oglądał wspomnienia cudzej śmierci, oglądał nawet śmierć Layli, do cholery), starając się nawet nie mrugnąć, ale jakoś nie mógł się zmusić do zerknięcia na więźnia. Zrobiło mu się niekomfortowo, a smród krwi i brudu wciąż drażnił mu nozdrza. Naprawdę nie znosił przemocy, chyba, że czystego Clamario.
-Nie dramatyzuj. - uciął drżącym głosem, gdy Marcelius porównał siebie samego do tego więźnia. Wezmą się też za mnie? Coś w tych słowach rozdarło na pół serce Corneliusa, a Sallow nienawidził się tak czuć - bezzasadnie winny, niekontrolowanie przestraszony, zupełnie zagubiony. Odezwał się więc za szybko i za ostro, usiłując zagłuszyć własny niepokój prędkimi zapewnieniami. -Nie wiesz, za co on tu siedzi, nawet się do niego nie porównuj. Zrobiłeś głupotę z tą różdzką, ale to tyle, oszustwo, a on może być gwałcicielem, mordercą, albo co gorsza podejrzanym o sprzyjanie Zakonowi Feniksa. - szeptał prędko, usiłując przekonać Marceliusa oraz samego siebie, że Ministerstwo nie zabija przecież prawie niewinnych ludzi. Wspominając o Zakonie, mimowolnie wykrzywił usta w pogardliwym grymasie - zdjął już przecież maskę, nie musiał się hamować.
Marcelius wreszcie zaczął słuchać, a Cornelius - wstrząśnięty, nie panujący w pełni nad sobą, oderwany od myśli samobójczych i obsesyjnych myśli o pięknej Celine - poczuł, że może mówić. O sprawiedliwości, o historii, o rewolucji, o demokracji. Wszystkiego nauczy Marceliusa, przyśpieszony kurs w celi.
Tyle, że nie mógł mówić, bo syn nagle wspomniał o Layli. Może po fakcie Sallow zastanowi się, czy smarkacz mógł być tak sprytny, że zrobił to celowo - że chciał go złamać, zagrać mu na nerwach, zmanipulować, przejrzeć.
Jeśli tak, to uzna że powinien mu pogratulować, bo się udało. Cornelius zbyt długo tłumił w sobie niepokój na myśl o Bezksiężycowej Nocy, niezrozumiałe tępe uczucie gdy dostał list o jej śmierci, a potem szok wywołany obejrzeniem jej ostatnich chwil. Aż zaczął widzieć Laylę w szalonej baletnicy i w zakrwawionym więźniu i na dźwięk słów syna tama pękła. Sallow chwycił dłońmi za kraty i spuścił głowę, mgliście zdając sobie sprawę, jak bardzo pieką go oczy.
-Myślałem... Chciałem myśleć, że Layla uciekła, że już dawno wyjechaliście. Zawsze była taka zaradna. Wyjątkowa. - wyznał tylko w odpowiedzi, po raz pierwszy przyznając się do błędu przed sobą, przed Marceliusem. Powinien był im pomóc, pod koniec marca, przecież powinien był. Nikt by się nie zorientował, mógłby nawet zmienić jej wspomnienia, wmówić, że gdzieś w Europie czeka kochająca rodzina. Bał się wtedy Ministerstwa i o własną pozycję, ale przecież o wiele bardziej bał się konfrontacji z nią, z Marceliusem, o tyleż wygodniej było udawać przed sobą, że sobie poradzą. Łatwiej było zresztą się nimi nie przejmować, gdy się ich nie widziało - gdy syn był jedynie mglistym wspomnieniem, a nie człowiekiem z krwi i kości, charyzmatycznym i nawet inteligentnym jak jego ojciec i z urodą swojej matki. Łatwiej było nie wiedzieć, że Layla do śmierci pozostała sama, że nigdy sobie nikogo nie znalazła. Głos mu się załamał, po policzku spłynęła pojedyncza łza.
Zamrugał, wyrwany z rozpaczy i odrętwienia, gdy gwałtownie uświadomił sobie własną słabość. Nagliła zresztą konieczność zajęcia się sprawami praktycznymi - może i Layli nie mógł pomóc, ale przynajmniej nie zostawi tak jej syna, swojego syna. Carrington, to ryzykowne, nigdy by się na to nie zgodził, ale smarkacz był uparty i fałszywe nazwisko jest lepsze, niż nic.
-Półkrwi. Właściwie nie skłamałeś. - wymamrotał odruchowo, a potem przewrócił oczyma, czując irracjonalną zazdrość o przodków pana Carringtona. -Pamiętaj, że masz czystszą krew, niż ci cyrkowcy. - parsknął, dopiero po sekundzie orientując się, jak to zabrzmi dla syna mugolki. -W sensie, dobrze, że wybrałeś sobie taki rodowód, zamglony, rozmyty. Twoja mama na pewno zresztą miała czarodziejów wśród przodków, choć tego nie da się udowodnić, bo cała była... wyjątkowa, a nasi przodkowie to druidzi o pradawnych tradycjach... - składania ofiar z mugoli, ale ten fakt może pominie, Marcelius był przecież jakiś podminowany -Celtowie i Normanowie, cały rodowód czarodziejskiej elity. - kontynuował, choć nie był pewny, czy to roztropne mówić o tym Marceliusowi. Tyle, że - co jeśli już nigdy się nie zobaczą? -Bądź Carringtonem i mów każdemu, że jesteś Carringtonem. - westchnął, aprobując jego plan. -Ale - wreszcie podniósł na syna oczy, iskrzące, rozgorączkowane. -Pamiętaj, kim jesteś. - jesteś lepszy od nich wszystkich, synu chciał powiedzieć, ale Marcelius dojdzie do tego sam jeśli jest w nim choć trochę pewności siebie Sallowów. Cornelius przesunął jedynie rękę, muskając palcami ramię syna, żegnając się z Marceliusem Sallow tym przelotnym dotykiem.
Dzisiaj stworzą Marceliusa Carrington.
Wziął głębszy wdech, uspokajając się, próbując okiełznać wzruszenie. Powinien powiedzieć Marceliusowi jeszcze o jednym, ale na szczęście nie było potrzeby. Dzieciak był wyraźnie przerażony, nie dotknęła go normańska skaza krwi. Nie był Solasem. Nigdy nie będzie.
Pokręcił z politowaniem głową, słysząc tłumaczenia Marceliusa.
-W Hogwarcie nie szukaliby żadnych dokumentów, po pierwsze by się im nie chciało, a po drugie dyrektor ich tam nie wpuści. - na razie, bo miał zamiar to naprawić. -I chyba nie muszę ci mówić, że zażywanie używek i eliksirów nieznajomego pochodzenia to czysty idiotyzm? - Przygryzł lekko wargę. -Odkręcę to jakoś. I postaram się żeby Carringtonon się o tym dowiedział, najlepiej jak on się za tobą oficjalnie wstawi, a ja pociągnę za odpowiednie sznurki. - rzucił sucho, nie wdając się w zbędne szczegóły, bo dopiero układał w głowie plan. Wolał nie pisać do Carringtona osobiście, nie jako Sallow, ale na pewno mógł kogoś wykorzystać do swoich celów. Choćby jakiegoś stażystę, ale tamta skora do flirtów urzędniczka w Biurze Rejestracji, ona wydawała się lubić cyrk. Łagodna zachęta do poinformowania Carringtona, ciche przyzwolenie od kogoś wyższego rangą - to powinno wystarczyć. Najwyżej Cornelius zapłaci upokarzającą cenę i zaprosi ją na kawę, ugh.
-Dobra decyzja, Marceliusie. - pochwalił go łagodnie, słysząc zapewnienia. Poważna decyzja. Znów chwycił za różdżkę, tym razem opuszczoną i mocniej zacisnął na niej palce. -Ale muszę mieć pewność, sam rozumiesz. Obiecaj mi, że nigdy nie zrobisz już nic tak lekkomyślnego, że nigdy nie zbliżysz się do Ministerstwa Magii, że nigdy nie będziesz próbował oszukiwać ani zażywać podejrzanych substancji, że nigdy nie przedstawisz się nikomu nazwiskiem Sallow i że posłuchasz mojego planu gdy sytuacja zrobi się zbyt gorąca. Zostań w tym cyrku, skoro już się uparłeś - ale nie mogę ci obiecać, że zagranica nie będzie bezpieczniejsza. - zarządził, a uważnie obserwując syna, przywołał własną magię. Legilimencja pozwalała wykryć kłamstwa i właśnie to zamierzał zrobić. Tym razem bez przytykania różdżki do skroni, możliwe, że Marcelius nawet się nie zorientuje - o ile nie powiąże skupionego spojrzenia ojca z lekką migreną.

To wszystko, co miał do powiedzenia i sprawdzenia - po upewnieniu się, że syn szczerze chciał spełnić jego żądania, wyszedł pośpiesznie aby sprzątać po Marceliusie ten cały bałagan.

Zakrwawionego więźnia wkrótce wyniesiono - na kolejne przesłuchanie, nie do medyka, ale o tym Marcelius nie mógł już wiedzieć. Cornelius nie miał zamiaru zostawiać jakichkolwiek świadków ich rozmowy i mimochodem zasugerował strażnikom skuteczniejsze metody kolejnego przesłuchania, przesłuchania, którego mężczyzna już nie przeżył.

rzut

/zt Cornelius?
Cornelius Sallow
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda

OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Cela nr 2 - Page 3 Tumblr_p5310i9EoI1v05izqo1_500
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8992-cornelius-sallow https://www.morsmordre.net/t9022-gaius https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f146-chelsea-mallord-street-31 https://www.morsmordre.net/t9021-skrytka-bankowa-nr-2119#271390 https://www.morsmordre.net/t9123-cornelius-sallow#275155
Re: Cela nr 2 [odnośnik]20.04.21 20:50
Odwrócił wzrok w bok, gniewnie, z niezadowoleniem zamykając usta; czy ojciec mówił prawdę, czy tylko blefował, nie wiedział, ale chyba nie chciał tego sprawdzać. Nie miał pojęcia, jaki wpływ mógł mieć jego ojciec na to miejsce, nie wyznawał się wcale na Ministerialnych strukturach - wyobrażał sobie, że jak ktoś już tam był, to mógł wszystko. I głęboko wierzył, że jego ojciec był w stanie pomóc temu człowiekowi - jeśli nie mocą pozycji, to zwykłą ludzką przyzwoitością, jaką okazałby mu teraz każdy. Nikt nie mógł popierać tej nonsensownej przemocy. Podejrzane, niech mu będzie, umilkł - posłusznie, jeśli tylko to miało pomóc temu człowiekowi, nie zamierzał ryzykować jego życiem. Jeśli tylko była szansa.
- Nie widziałeś go z bliska! - skontrował jeszcze słowa ojca, z przekonaniem, nie sądził, że jego ojciec kłamie specjalnie, ale sam potrafił ocenić stan tego człowieka; na Arenie umiejętność udzielenia pierwszej pomocy była istotna, sporo zresztą wiedział o ludzkim ciele - pracował nim. I wiedział, potrafił ocenić, że miał rację. Gwałciciel, morderca, członek Zakonu Feniksa, czyżby? Obejrzał się przez ramię, z większą uwagą przyglądając się jego twarzy. Może i nie był w stanie mu pomóc  - ale był w stanie zapamiętać jego twarz na tyle, by opowiedzieć o niej dalej, by, jeśli tak się zdarzy, pamięć o nim nie zginęła. Czy Zakon Feniksa rzeczywiście mógł go szukać? Słyszał głos ojca, dostrzegał grymas, z jakim o nim mówił. Był człowiekiem Ministerstwa Magii, nie mógł mieć do tego żadnych złudzeń. A jednak, coś mimowolnie zakuło go w tym momencie w sercu. Należał do Zakonu Feniksa. Nie dziś, ale za jakiś czas - czy jego krew będzie brudzić w ten sposób więzienne posadzki?
Czy w ten sposób umrze, bezimienny, zapomniany, niedostrzeżony?  Nie chciał umierać.
Nie spodziewał się też, że ojciec jakkolwiek zareaguje na słowa o matce, chyba stracił wiarę, że cokolwiek dla niego znaczyła; nazwał go konsekwencją jego błędów, pomyłką, wpadką, tym tylko. A on - on matkę kochał, bo jej jednej zależało na nim zawsze, od zawsze. A jednak - jego słowa sprawił, że coś go sparaliżowało, wpatrywał się w twarz ojca, a jego zmęczona - stopniowo bladła, traciła barw, usta wykrzywiały się w coraz mniej zadowolonym grymasie. Wszyscy myśleli, że wyjechała. Wszyscy myśleli, że jej w tym pomógł  - już dawno temu. Ale za tę całą dobroć, którą mu ofiarowała w życiu, nie pomógł jej nawet w tym. To ojciec pierwszy powiedział na głos, że to jego wina - ale sam i bez tego dobrze o tym wiedział. Wyjątkowa. Nazwał ją wyjątkową. Kochał ją? Dlaczego odszedł? Oczywiście, że była wyjątkowa - jedyna, niepowtarzalna, wspaniała. A teraz już martwa. Też za nią tęsknił? Też żałował? Jego matka nie miała nikogo bliskiego poza nimi, i najpewniej tylko ich dwoje w życiu kochała - choć o ojcu mówiła już potem tak niewiele. Dostrzegł łzę na jego policzku - tato? Usta rozchyliły się bezwiednie, kiedy w spojrzeniu zatańczyło coś szklistego, a serce zabiło zbyt szybko, tak dudniąco, że czuł je aż przy krtani. Czy żałował?
- Czekała na mnie - wymamrotał, bo to też było prawdą, nie odezwał się do niej przez pół roku, wierząc, że w ten sposób ją chronił. Czy wierzył w to naprawdę, czy tylko sobie to wmawiał? Słuchał pana Carringtona, podświadomie zmagając się z ciężarem olbrzymich wyrzutów sumienia. Popełnił błędy. I żałował. Jak on? - Przepraszam - wymamrotał, mówiąc to do ojca, bo do matki już nie mógł, mówiąc to do ojca, bo do lustra było zbyt trudno. Po ich poprzednim spotkaniu nie sądził, że kiedykolwiek nawiąże z nim porozumienie - w tym momencie wydawało mu się, że czuli to samo.
Pokręcił głową, nie skłamał, zatuszował tylko mugolskiego przodka, zatuszował własną matkę. I wcale nie czuł się z tym lepiej. Ściągnął brew, kiedy zaczął snuć historie o czystości krwi, nie dbał o to. Nie dbał o własną czystość, o cudzą, jeśli miał być dumny z urodzenia, to tylko z tego, jak wspaniałą i wyjątkową kobietą była jego matka. Mugolka, może, bardziej wartościowa od większości czarodziejów, których w życiu poznał. Celtowie, Normanowie, druidzi, poważnie? Nie czuł wcale dumy z przodków po mieczu, kimkolwiek byli, wciąż wiedział o nich niewiele, ale przeszłość zdawała mu się bez znaczenia. Żył chwilą - myśląc zazwyczaj tylko o tym, co działo się tu i teraz. Zakurzone księgi opowiadające historie dziadków, jak stare by nie były, nie mogły mieć wpływu na jego postępowanie dzisiaj - w to przynajmniej wierzył, zbyt młody, by rozumieć z tego więcej. Ale w tym momencie - był dzieckiem zamkniętym w więzieniu za nic, który stał naprzeciw jedynego człowieka, który mógł mu pomóc. Nie poruszył się, kiedy sięgnął jego ramienia, nie będąc pewnym własnych emocji w tym momencie; trochę był mu wdzięczny, trochę czuł żal, trochę pragnął ojcowskiej więzi, a trochę czuł bunt przeciwko jego słowom. Nieprzyzwyczajony do jego bliskości, nie powiedział nic. Jego nowe nazwisko chroniło tak samo ojca i syna.
Nie jestem, tato. Nie jestem od nikogo lepszy. Od innych lepszym mogę się dopiero stać - czynem, a nie urodzeniem. Krew w żyłach u każdego płynie tak samo, a on - on był synem mugolki. I wiekowej rodziny, o której nie miał pojęcia, a która była mu od matki znacznie dalsza. Ale ojciec czuł dumę - a on zaczynał rozumieć, że przegadywanie się z nim w tym momencie do niczego nie mogło go zaprowadzić. Że jeśli czuł dumę z nazwiska, że jeśli uważał go za część swojej schedy, mógł go ochronić. Może dlatego - skinął na jego słowa głową, nie wypowiadając przy tym ani słowa.
I słuchał go dalej: ufnie, nie miał powodów, by nie wierzyć w jego zapewnienia odnośnie dokumentów, z pewnością orientował się w tym lepiej od samego Marceliusa.
- To nie było... - zaczął ze znudzeniem, ale urwał, gdy ojciec podjął dalsze słowa; nie zażywał żadnych nielegalnych substancji, musiał mieć ciało w formie - a takie mu szkodziły. Eliksir zdobył pokątnie, ale dostał zapewnienia jego skuteczności. Nie próbował się jednak tłumaczyć, kornie znosząc tę tyradę. Innego wyjścia nie miał. Jego spojrzenie błysnęło nadzieją, kiedy obiecał porozmawiać z panem Carringtonem - wiedział, że dyrektor to dla niego zrobi. Musiał się tylko dowiedzieć- że gnił w więzieniu, a nie zniknął tak jak poprzednio. Ale o poprzednim zniknięciu powiedzieć ojcu nie mógł.
- Zrobi to - zapewnił ojca, tego jednego będąc całkiem pewien. Chciał podziękować, ale głos ugrzązł mu w gardle - miał wrażenie, że ojciec był mu winien znacznie więcej, niż tylko to. Bez zrozumienia spoglądał na jego twarz, kiedy oświadczył, że chce mieć pewność - nie rozumiał, co miał na myśli, ani jaki miał być sens składanej obietnicy.
- Wiesz, że musiałem - oszukiwać, zabili jego matkę, mogli zabić jego; sprzeciw jednak szybko rozmył się gdzieś w bezradności, nie zamierzał robić tego więcej, nie zamierzał zbliżać się więcej do Ministerstwa Magii. Nie miał po co, nie robił tego po to, by zakpić z systemu - tylko żeby przetrwać. Przeżyć. - Obiecuję - mruknął, przewracając oczami. Nielegalne substancje, poważnie? Nie zażywał nic takiego. Nie zamierzał przedstawiać się nazwiskiem ojca, nie robił tego od kwietnia. Czy posłucha jego planu? Nie, tato, nigdzie się stąd nie ruszam - to wiedział na pewno. Jeśli uda mu się stąd wyjść, nie zniknie za granicę. Zostanie. Nieważne, co będzie. Gdyby ojciec mu zagroził, może pomyślałby inaczej - ale nie był świadom, że zdawał sobie sprawę z jego wewnętrznego oporu. Obietnica w większości była prawdziwa, po części tylko zanegowana; ze skonfundowaniem, nie wiedział, czego mógł od niego chcieć jego ojciec.
Patrzył, jak odchodził; znikał gdzieś w ciemnościach korytarzy, znów zostawiając go tu samego - przerażonego i zagubionego.
- Pamiętaj o nim! - krzyknął za nim, nie przejmując się echem niesionym przez wąskie korytarze; obiecał, obiecał, że przywoła magomedyka. Ale ojciec nawet się nie odwrócił - czy to zrobi? Zrobił, wkrótce go zabrali. Niepokojąco. Nie wyglądali na medyków, zabrali go do niego? Nie byli delikatni. Wbił spojrzenie w podłogę usmarowaną smugą krwi, podchodząc bliżej krat, by spróbować dostrzec, dokąd go zabierali. Ciągnęli go za sobą jak tucznika, bez szacunku.
Chyba bał się coraz bardziej. Naprawdę nie lubił być sam.

nie rzucam na ukrycie zawahania bo nie mam szans przerzucić rzutu cornela

zt podkówka


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 20
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502

Strona 3 z 3 Previous  1, 2, 3

Cela nr 2
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach