Wydarzenia


Ekipa forum
Korytarz na piętrze
AutorWiadomość
Korytarz na piętrze [odnośnik]09.05.20 8:14

Korytarz na piętrze

Z marmurowych schodów prowadzących od parteru na piętro wychodzi się do przestronnego korytarza ze sporymi oknami na obu końcach. Przy jednym z wychodzących na okoliczne wzgórza ustawione jest drobne biurko. Co ciekawe kwiaty w stojącym na nim wazonie nigdy nie były wymieniane. Gdy przekwitną, odradzają się na nowo, a zapach, który roznoszą, odświeża umysły oraz pozwala pracować w skupieniu nawet długie godziny.

[bylobrzydkobedzieladnie]


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP


Ostatnio zmieniony przez Jayden Vane dnia 08.12.20 18:34, w całości zmieniany 2 razy
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Korytarz na piętrze [odnośnik]09.05.20 19:37
roselyn & jayden11 kwietnia, 1:13 rano
Trzynaście wyć wilków dochodziło z oddali, wnikając do sypialni gospodarzy Upper Cottage przez otwarte okno. Wtórował im blask księżyca, który układał się na powiewających na delikatnym powiewie zasłonach, gdy nocne powietrze dostawało się do wnętrza pomieszczenia wraz z dźwiękami miłośników luny. Często słychać było serenady ów zwierząt w okolicy i chociaż w niektórych wywoływały one lęk, w Jaydenie umacniały jedynie poczucie ukrytej siły. Wewnętrznej determinacji. Tak jak w przywoływanym przez siebie patronusie, w postaciach wilków profesor dostrzegał coś znacznie więcej niż jedynie kły mordercy. Dla niego ich wycia oznaczały obecność strażników silniejszych od niego. Czy to jednak oznaczało, że powinien był całkowicie bierny. Nie chciał być bierny. Wiedział już do czego doprowadzało go niedostrzeganie rzeczywistości w całości i nie chciał nawet myśleć o tym, co działo się przy całkowitym zaniechaniu. Teraz bardziej niż kiedykolwiek miał coś, kogoś, kogo chciał chronić i żadne wymówki, odwracanie wzroku nie wchodziło w grę. Zresztą nigdy nie należał do ludzi, uginających się pod presją — to jedno o sobie wiedział i w sobie cenił. Nie chciał jednak wystawiać tej części siebie na okrutną próbę, bo gdyby w podejmowane przez niego decyzje wchodziło życie najbliższych, zmieniałoby się naprawdę wszystko. Instynktownie wzrok astronoma powędrował od okna ku stojącemu w centralnej części pomieszczenia łóżku i zatrzymał się na znajomym kształcie. Pomona już dawno spała z twarzą wtuloną w jego poduszkę, jednak Jayden nie był w stanie zmrużyć oczu. I to nie dlatego że specjalnie się martwił, ale od dłuższego czasu miał głowę przepełnioną myślami, co zwyczajnie uniemożliwiało mu spokojny sen. O przyszłość, o dobro mieszkańców tego domu, o badania z Sheltą, o pomyślny przebieg porodu oraz bezpieczeństwo nie tylko dziecka, lecz również i jego matki. A teraz jeszcze w końcu Maeve odnalazła Roselyn i małą Melanie... Część tej burzy powinna się w nim uspokoić, lecz nic takiego nie zaszło. Nie odetchnął z ulgą, chociaż wiedział już co się działo z jego przyjaciółką i jej córeczką. Dlaczego? Dlaczego nie potrafił powstrzymać tej burzy, zamiast po prostu położyć się obok żony, objąć ją ramieniem i poczuć jak przyjemnie jest zasypiać u jej boku... W końcu kto mógł wiedzieć, ile takich momentów im jeszcze pozostało? Dlaczego więc się tym nie cieszył? Czy to z nim było coś nie tak, czy może problem leżał gdzieś indziej? Siedząc na wygodnym fotelu w kącie sypialni, wpatrywał się w zarys kobiecego ciała znajdującego się pod białą pościelą i próbował dojść do ładu z mnożącymi się tematami. Może połowę w ogóle powinien był wyrzucić i się nimi nie przejmować? Jak chociażby ów badania nad siecią kominkową... Ryzykował nie tylko swoim nazwiskiem, ale teraz również nazwiskiem Pomony oraz ich nienarodzonego dziecka. Narażał wszystkich biorących w nich udział, a w tym także ich rodziny... Merlinie, kiedy wykazał się taką krótkowzrocznością i ignorancją? Kiedy to się stało? A teraz musiał podjąć decyzję, która mogła ich wyratować lub zniszczyć. Nie mógł sobie pozwolić już na błędy, jednak tam, gdzie szło ryzyko, szła również odpowiedzialność. Wiedział, że najłatwiej było po prostu odsunąć zaangażowanych w projekt i samemu wziąć na siebie winę za niepowodzenie, jednak mogło to oznaczać silną odpowiedź z Ministerstwa Magii. A może tylko wyolbrzymiał wszystko i tak naprawdę nie miało mieć to żadnych skutków ubocznych? Jayden pochylił się, ukrywając twarz w dłoniach, by po chwili wpleść palce we włosy i wbić spojrzenie w podłogę. Co powinien był zrobić? Co miał, do cholery, zrobić?
Nie zdążył jednak poważniej zagłębić się w tę kwestię, gdy do jego uszu doszedł przeraźliwy jęk i zaraz ze ściany obok wypłynęła świetlista zjawa grubej kobiety w staromodnych szatach. Vane podskoczył zaskoczony i chciał coś powiedzieć, ale duch uniósł dłoń i wskazało na wciąż twardo śpiącą Pomonę. Zaraz też przefrunęła przez drzwi sypialni, ewidentnie sugerujący, by astronom ruszył za nią. Nieco skołowany Jay wstał jednak i ruszył na korytarz, zamykając za sobą starannie wejście pokoju i stając twarzą w twarz z widmem. - Mój drogi prapraprapraprawnuku! - zajęczała z miejsca, gdy tylko znaleźli się sami. Nie czekała nawet, żeby czarodziej coś powiedział. Zbeształa go tylko trzymaną w dłoni chusteczką, lecz jedyne co poczuł to nieprzyjemny dreszcz na ramieniu. - Drogi chłopcze! Cóż za skandal! Twoje porządki wyrządziły mi straszliwą krzywdę! Moja kolia! Kolia od twojego praprapraprapradziada! Zawieruszyła się! Znajdź ją szybko! Nie opuszczę tego domu doputy dopóki nie zaniesiesz jej na mój grób! Szybko! - zajęczała ponownie, a kolejny raz widmowy materiał chusteczki tym razem przepłynął przez policzek Jaydena. Skołowany wciąż tą cudaczną sytuacją astronom pokiwał głową, czując, że duch jego przodkini wcale nie zamierzał żartować. W końcu zjawy potrafiły być wyjątkowo marudne, a ostatnie czego chciał to babuni latającej mu po domu.
- Dobrze. Znajdę, ale proszę... Daj mi chwilę. Ciszy - odezwał się w końcu, mając wrażenie, że zmarła kobieta obudziła już wszystkich mieszkańców. Czy gdzieś widział tę biżuterię, o której mówiła? Chyba musiał przeszukać kolejne pomieszczenia,bo nic mu nie przychodziło do głowy... Gdyby tylko miał jakąś pomoc... Cóż. Jego prapraprapraprababka nie wyglądała na chętną. To miała być długa noc.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Korytarz na piętrze [odnośnik]16.05.20 0:23
Moment zaśnięcia rozmył się w jej pamięci. Pamiętała jak żegnała się z Jaydenem na werandzie, że stanowczo zbyt długo leżała w wannie, próbując ujarzmić burzę w jej myślach. Miała zamiar rozpakować ich rzeczy, ale chyba po drodze zasnęła, zakopując się w świeżej pościeli, nie przejmując się nawet ręcznikiem, który wciąż miała na głowie. Po raz pierwszy od wielu dni czuła się bezpieczna, a jej sen był spokojny, nienaruszony odgłosami barowej hulanki. Nieskażony przeszywającym do kości wrażeniem, że nadciąga coś niedobrego. Przez kilka krótkich godzin mogła poczuć się jakby była w swoim własnym łóżku i obserwowała pęknięcia na starym suficie jej sypialni. Wtedy również nie sypiała zbyt dobrze, błądząc w przedziwnych snach, każdej nocy analizując załamania starej kwiecistej tapety, czekając aż w końcu nadejdzie zmęczenie. Dzisiaj to dopadło ją szybko. Z zaskoczenia. Potrzebowała kilku godzin niezachwianego spokoju. Wiedziała, że jeśli spuści z oczu Melanie nic się nie stanie, że jest bezpieczna pod opieką Jaydena. To dawało jej spokój. Mogła odpocząć, skorzystać z chwili tylko dla siebie. Była zmęczona, obolała. Fizycznie i psychicznie. Musiały istnieć jakieś granice, po których przekroczeniu po prostu nie będzie czego po niej zbierać. Czasami miała wrażenie, że wciąż je narusza, a jednak wciąż była. Niechlujnie złożona z popękanych kawałeczków. Czasami nie czuła się już nawet sobą. Pozostawało jej jedynie to co mogła pokazać światu. Tą osobą, która chciała być dla swoich bliskich - ciepłą, życzliwą i odważną. Zdolną do twardego stąpania po ziemi, rozsądku. Taką, która ma w sobie siłę za siebie i za innych. Taką potrzebowała teraz być.
Obudziło ją wycie wilków. Wsłuchiwała się go w ciemnicy, stawiając sobie pytania podobne do tych, które zadawał sobie Jayden. Jak ochronić to co dla nich najdroższe? Dałaby wiele za to, żeby odpowiedź była prosta. Nie wiedziała nawet co dalej. Osnuły ją pesymistyczne wizję, przyszłość malująca się w najciemniejszych barwach. Straciła tak wiele elementów, które do tej pory składały się na całość jej życia. W tej chwili nie potrafiła uwierzyć w to, że jest w stanie zrobić to wszystko jeszcze raz. Tak wiele było poza kontrolą, a jednak chciała odnaleźć odpowiedź na pytanie gdzie popełniła błąd. Nie tylko w niedalekiej przeszłości, ale wiele lat temu. Co mogła zrobić by w tym momencie być mniej odrętwiałą, bardziej stabilną. Być skałą, a nie przesypującym się przez palce chaosem.
Słysząc odgłosy kroków w korytarzu, dłoń mimowolnie drgnęła w poszukiwaniu różdżki. Chwilę później przyszła nieśmiała pewność, że tutaj nie musi się niczego bać. Niezdarnie zsunęła się z łóżka, a po drodze do drzwi opatuliła się szczelnie ciepłym szlafrokiem. Kilka kroków później niepewnie wyglądała zza drzwi sypialni gościnnej, próbując odnaleźć źródło hałasów. Widok, który zastała mógł być wyjęty wprost z hogwartowych wspomnień - jasna zjawa, unosząca się ponad ziemię i wymęczona sylwetka Jaydena, który zdawał się poszukiwać czegoś pilnie. Usta samoistnie wygięły się w łagodnym uśmiechu - Nie wspominałeś, że macie innych lokatorów - mruknęła, wychodząc na korytarz. Sen już dawno ją opuścił. Zdawało się, że go również. - Co się stało? - zapytała, ostrożnie postępując kilka kroków w jego kierunku. Pamiętała, że obiecała mu, że porozmawiają. Zresztą, chyba nie chciała być sama. Zbyt wiele czasu spędziła wyobcowana w gospodzie. Zbyt wiele czasu spędziła bez żadnych wieści o nim, tłumacząc się niczym więcej niż własnym poczuciem racji i dumy. Wciąż czuła się niespokojna, chociaż wiedziała, że ich to nie zniszczyło. Jednak otaczał ją jego nowy świat, a dziwnie bolesna była świadomość, że te kilka miesięcy sprawiło, że przestała być jego częścią. Wiedziała, że sama to sobie zgotowała, bo pozwoliła żeby powstały między nimi ściany, że chowała za nimi sekrety, a nieraz samą siebie. I to doprowadziło ich do tego, że ten dom wydawał się być obcy, jak i to, że miał żonę, zakładał rodzinę.



what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts

my dearest friend


Roselyn Wright
Roselyn Wright
Zawód : Uzdrowiciel w leśnej lecznicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
the healer has the
b l o o d i e s t
hands.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
when will enough be enough?
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6412-roselyn-wright https://www.morsmordre.net/t6516-furia#166169 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f415-szkocja-highlands-knieja https://www.morsmordre.net/t6553-skrytka-bankowa-nr-1612#167244 https://www.morsmordre.net/t6551-r-wright#282514
Re: Korytarz na piętrze [odnośnik]28.05.20 14:45
Ciężko było mu w jakikolwiek sposób zrozumieć motywację tych, którzy podsycali wojenny konflikt i zaburzali w ten egoistyczny sposób życie wielu innych ludzi. Garstka chciała ścierać się na arenie o władzę, aż w końcu przetoczyła się na cały kraj, rosnąc o pokaźniejsze rozmiary oraz wciągając w swoje działania postronnych. Samozwańczy Lord Voldemort i jego poplecznicy siali zamęt, a niesławny Zakon Feniksa obwieścił się buntownikami i strażnikami ostatniego bastionu dobra. Oczywiste było, że Wielka Brytania wymuszała na czarodziejach stanięcie po którejś ze stron konfliktu i chociaż wydawało się to w większości zdarzeń logiczne, nic nie było aż takie proste, żeby uznać jednych za dobrych, a drugich zaś za złych. A przynajmniej nie dla profesora, który przypatrywał się starciom już od dłuższego czasu. Nie pamiętał oczywiście tego, że niegdyś sam znajdował się wśród bojowników, ale czy wpłynęłoby to na jego decyzję w jakikolwiek sposób? Odchodząc z Zakonu powoływał się na logikę i wciąż to robił. Ciągle przy niej trwał i nie zamierzał odpuszczać. Gdy nawiedzały go rozmyślania związane z aktualną sytuacją w państwie, starał się je analizować pod kątem czegoś większego, ale nie znajdował wytłumaczenia. Prócz ambicji. Wciąż pamiętał konfrontację z Pomoną zaraz po tragedii w Stonehenge i jej oburzenie, gdy stwierdził, że całą winą nie należało obarczać zwolenników idei czystej krwi. Szok wypisany na twarzy czarownicy w momencie, w którym to usłyszała był dla niego zaskakujący. Sądził, że oboje myśleli w podobny sposób, bo przecież byli nauczycielami, osobami, na których polegało tak wielu i nie powinni byli unosić się emocjami. Nie powinni byli opierać swoich decyzji o coś tak chwiejnego, a jednak widział to w niej to, czego nie chciał. Każdy miał swoje zdanie, lecz ważnych decyzji nie należało podejmować w zaślepieniu, a patrząc dokoła Vane'owi zdawało się, że właśnie to się działo. I Pomona nie była jedyną. Wraz z pojawieniem zaistniałej sytuacji co innego zaprzątało głowę zielarki i Jayden dostrzegał to, jak się zmieniła. Uspokoiła się na bojowym, politycznym poziomie i co prawda wariowała na innych, ale dobrze było chociażby w tym punkcie dostrzegać poprawę. Analizowanie jednak tego wszystkiego bywało męczące.
Pojawienie się ducha tej nocy nie było więc aż tak niepotrzebną sytuacją - skutecznie wyrwało go z rozmyślań, od których potrzebował się uwolnić. Chociażby na krótki moment. Wiedział, że potrzebował odpoczynku, ale ciężko było na siebie narzucić przymusowe zapomnienie. Szczególnie gdy wiązało się to niejako z bezpieczeństwem najbliższych. Coś tak niespodziewanego jak wylatująca ze ściany prababka krzycząca i besztająca działało natychmiastowo. Dlatego też Vane nie chcąc budzić nie tylko Pomony, ale też i innych domowników ruszył na poszukiwania zagubionej kolii, przeglądając pudła na piętrze, które jeszcze nie znalazły swojego odpowiedniego miejsca. Wiedział, że Roselyn i Melanie potrzebowały odpoczynku, a harmider, którego narobiła błąkająca się dusza, mógł je w każdej chwili obudzić. Początkowo tak zajęty całą sytuacją nie zauważył, że było już za późno. Kobieca sylwetka powoli wyłaniała się zza drzwi jednej z sypialni, podczas gdy pochylony nad pakunkami astronom próbował znaleźć wspomnianą zgubę. Zapewne Pomona wiedziałaby gdzie jest, ale nie mógł tak po prostu do niej podejść, obudzić... Pewnie znów by się rozpłakała. Nie. Wolał nie ryzykować. Musiał poradzić sobie sam! Na dźwięk znajomego głosu znieruchomiał jakby przyłapany na jakimś przewinieniu i dopiero po chwili zerknął przez ramię. - O, Rose - wyrwało mu się spomiędzy warg, gdy natrafił na nią wzrokiem. Stała w szlafroku, który kolorami przypominał krukońskie barwy a nieułożone włosy wyglądały odrobinę jak wtedy, gdy zasnęła podczas jego opowieści o gwiazdach. Jayden kończył wtedy szkołę i wymknęli się wspólnie na błonia, mając w planach przegadać całą noc. Okazało się jednak, że panna Wright szybko odpłynęła i Vane nawet o tym nie wiedział. Teraz jednak znajdowali się zupełnie gdzie indziej i wiele lat później. Profesor szybko się otrząsnął z początkowego zaskoczenia i wrócił do przerwanego zajęcia. - Muszę znaleźć kolię prababci, bo nie da mi spokoju - odparł, wskazując ruchem głowy wiszącą obok niego zjawę. Z tyłu słyszał jak duch prychnął pod nosem, ale koniec końców stwierdził, że poczeka w swojej dawnej sypialni, aż Jayden przyniesie jej zagubioną biżuterię. - I też nie wiedziałem, ale najwidoczniej sprzątanie ją wybudziło - Uśmiechnął się pod nosem, szukając w kolejnym pakunku czegoś, co wyglądało podobnie jak naszyjnik. Zwrócony do kobiety plecami nie wiedział, że potrzebowała jego towarzystwa. Czekała ich rozmowa, ale przed nią miała przede wszystkim odpocząć. - Wybacz, że cię obudziliśmy. Idź spać.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Korytarz na piętrze [odnośnik]01.06.20 22:31
Nie tylko go męczyły polityczno-moralne rozważania. Te na chwilę okryły się tragedią ostatnich dni. Przyszła rozpacz i bezradność, odsuwając na bok to co błąkało się po jej głowie w trakcie ostatnich miesięcy. Jednak te wciąż żyły w wydarzeniach feralnej nocy. Można nazwać to reakcją łańcuchową, efektem domino. Każde zdarzenie było czegoś powodem i czegoś konsekwencją. Ostatnie miesiące prowadziły do nocy trzydziestego pierwszego marca, a ta miała mieć swoje reperkusje.
Zawsze była tylko obserwatorem. Nigdy nie wychodziła poza szereg, bo chociaż polityka rządów magicznej Wielkiej Brytanii dotyczyła jej tak samo jak każdego innego obywatela, zwykła po prostu pilnować swoich spraw. Coś się zmieniło. Ponad pół roku, gdy pierwszy raz usłyszała o Zakonie Feniksa. Jakże mało wtedy wiedziała. Społeczeństwo rozerwały wewnętrzne konflikty, odwieczna dyskusja na temat czystości krwi, związanych z nią przywilejów czy też ich braków. W tej materii zawsze miała swoje zdanie. Niezmienne od najmłodszych lat. Z dorosłością przyszły poglądy polityczne. W oczach Roselyn rządy arystokracji powinny skończyć się już dawno temu. Taka była kolej rzeczy. Powinni się rozwijać, a nie cofać. Teraz w swojej arogancji robili wielki krok w tył. Wracali do mrocznych wieków, gdy jedynym argumentem była przemoc. Nie. Nigdy nie życzyła sobie być tego częścią. Nosić czyjąś krew na rękach. Zawsze wierzyła, że nie trzeba było odpowiadać agresją na agresję. Teraz nie wiedziała czy jest tego tak bardzo pewna. Nic nie było już czarne i białe. Było złe większe, mniejsze. Dobro też miało swoje rozmiary. Świat rozlał się odcieniami szarości. Śmierć. Odbieranie komuś życia. Zawsze było złe. Ale co gdy świat oszalał, a ludzie razem z nim. Co jeśli to zło czasami było koniecznością? Mniejszym złem, by powstrzymać te większe. Bała się tej myśli. Obrzydzenie budziło, że narodziła się w jej własnej głowie.
Czasami dopuszczała do siebie zupełnie pokręcone wizję. Co by było gdyby mogła uratować kogoś, jednego z nich. Wiedząc, że jeśli to zrobi, ten ktoś znów zabije. Znów wymierzy różdżkę w stronę mugolaka, odbierze mu dorobek całego życia i przeleje krew. Uratowanie go byłoby dobre czy złe? Nienawidziła o tym myśleć. Nienawidziła, próbować stawiać się przed takim wyborem. W tym momencie potrafiła gardzić tak bardzo, że potrafiła złorzeczyć w ten najgorszy sposób. Była wściekła, rozgoryczona. Sfrustrowana tym, że musiała opuścić swój dom i nie mogła w żaden sposób z tym walczyć. Czuła, że jej serce nasiąka trucizną. Nie chciała taka być. Nigdy w najgorszych koszmarach nie potrafiła nienawidzić tak bardzo. Ale tak wiele złych rzeczy przydarzało się dobrym ludziom. Nie było już sprawiedliwości. Zaczęła dopuszczać do siebie myśli, że może trzeba było o nią zawalczyć.
Łatwiej było jej jednak znosić to wszystko, gdy tak naprawdę nie musiała stawać przed tymi najgorszymi wyborami, bo ona tylko leczyła. W Oazie starała się łagodzić ból tych, którzy przeżywali piekło. To nie mogło być w żaden sposób złe, prawda? Nie musiała odpowiadać śmiercią za śmierć, nie musiała podejmować takich wyborów. Ale wiedziała, że to stało się ich częścią. Nie było wcale ratowania świata dobrem. Ale może to tylko było domeną idealistów? Nie mogła poradzić sobie z tym co czuła. Tym, że powoli przestawała już wierzyć w rzeczy, w które wierzyła całe życie. Nie lubiła tej nowej części siebie. Skłonnej do myślenia w ten sposób. Ale nie mogła. Nie potrafiła tego odrzucić, bo świat był szalony i on wariowała razem z nim.
Żałowała, że nie mogła z nim porozmawiać szczerze. Co by powiedział, gdyby usłyszał jakie obrzydlistwa rodziły się w jej głowie? To przerażało, ale chciała wiedzieć. Chciała, żeby pomógł jej zrozumieć samą siebie. Bo skoro ona nie mogła, to kto inny mógłby jej w tym pomóc? Znał ją lepiej niż ktokolwiek. Nawet jeśli trzymała tak wiele rzeczy tylko dla siebie.
- Nie. Chyba już nie dam rady - odparła, starannie omijając prababkę Jaydena. - Pomogę ci, to brzmi lepiej niż patrzenie się w sufit. Tak naprawdę obudziły mnie wilki, wy tylko wyciągnęliście mnie z łóżka.
- Zresztą mieliśmy porozmawiać - wzruszyła ramionami, zerkając w jego stronę - możemy to zrobić teraz. Jeśli tylko chcesz rozmawiać teraz. O tym wszystkim - powiedziała, marszcząc lekko brwi. Chyba nie do końca wiedziała od czego zacząć. O co zapytać najpierw. Wszystko wydawało się tak samo ważne. Nie chciała też naciskać, ani go poganiać. - Na przykład o tym jak to się stało, że tu mieszkacie. Z żoną - uśmiechnęła się. Tak abstrakcyjnie to brzmiało. Kilka miesięcy milczenia, a już nie znała w ogóle jego życia. Ułożył je, a ona to wszystko przegapiła. Chciała to jakoś nadrobić. Żeby już nie brzmiało to dziwnie, a zupełnie naturalnie.



what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts

my dearest friend


Roselyn Wright
Roselyn Wright
Zawód : Uzdrowiciel w leśnej lecznicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
the healer has the
b l o o d i e s t
hands.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
when will enough be enough?
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6412-roselyn-wright https://www.morsmordre.net/t6516-furia#166169 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f415-szkocja-highlands-knieja https://www.morsmordre.net/t6553-skrytka-bankowa-nr-1612#167244 https://www.morsmordre.net/t6551-r-wright#282514
Re: Korytarz na piętrze [odnośnik]08.06.20 22:22
Kiedyś wszystko wydawało się prostsze. Tkane w czarno-białych barwach nie sprawiało problemów w rozeznaniu. To świat wypaczył to dziecięce spojrzenie na rzeczywistość, odbierając swoją brutalnością niewinność i nieomylność. Pewność do co dokonywanych wyborów. Przekonanie, że to, co się czyniło, było właściwe. Ufność we własne myśli, które wcześniej zdawały się być tak jasno przejrzyste. Zasmakowanie owocu poznania było wybudzeniem się, wypadnięciem z mydlanej bańki chroniącej przed realistycznością i ciężko było później określić czy było to zbawienie, czy przekleństwo. Początkowo Vane czuł się tak samo zagubiony, zachłyśnięty prawdziwym obliczem świata, jednak to gwałtowne wyszarpnięcie go z letargu i wydarzenia po tym następujące zahartowały go na tyle, że nie upadł pod ich ciężarem. Przystosował się, odnajdując nie tylko drogę w tym chaosie, ale również i samego siebie. Niegdyś nierozgarniętego naukowca, aktualnie starającego się odnaleźć miejsce dla swojej rodziny mężczyznę. Mogłoby się wydawać, że i on utraci grunt pod nogami, gdy życie rzucało w niego tyloma zmianami, wystawiało go co chwilę na próby, biczowało trudnościami, jednak nic takiego się nie stało. Zupełnie jakby właśnie to było mu potrzebne - stłaszenie jego dawnej części, by w bólach zrodziła się nowa, ważniejsze, silniejsza i trwalsza. Ciężko było odnaleźć kogoś, kto w równie dosłowny sposób zabił w sobie chłopca i zbudził mężczyznę, ale tak właśnie się stało. I tym mocniej, pewniej Jayden trwał przy swoich przekonaniach, być może nie koloryzując życia tylko na biel i czerń, ale nie przeszkadzało mu to w trzymaniu się własnego zdania. Kiedyś pewnie uśmiechnąłby się, nie chcąc wchodzić z nikim w zatargi, jeśli uderzano w jego wartości, teraz było inaczej. Bo rozumiał, jak ważna była dla własnej tożsamości stabilność w rozeznaniu swojego wnętrza. Bez tego człowiek był chwiejny, poddańczy, nieumiejący odnaleźć siebie. A profesor nie zamierzał się już gubić. Nigdy więcej. Dla astronoma nie było więc niepewności - życie dalej było najważniejszą wartością i nie miał wątpliwości co do tego, co zrobiłby, znajdując kogoś, kto był odpowiedzialny za krzywdę innych. Mógł się nie zgadzać z ich postępowaniem, mógł wręcz potępiać to, czego się dopuszczali, mógł czuć gniew na samą myśl o ich czynach, jednak... Nie. Nie potrafiłby po prostu pozwolić komukolwiek umrzeć, w jakikolwiek sposób. Niosąc w sobie równocześnie świadomość własnego czynu. Być może w oczach innych oznaczało to słabość, lecz Jayden nie czuł się słaby. Nie uważał, że wiara we własne przekonania była minusem, wręcz przeciwnie. Dawała motywację, okazywała się często kluczem do zwycięstwa. I nie. Nie uważał, że jakiekolwiek zło powinno było być usprawiedliwiane. Szczerze więc przeraziłby się, znając myśli i wątpliwości swojej przyjaciółki, lecz nie mógł dziwić się temu, że w ogóle je posiadała. Zdziwiłby się, jeśli w ogóle by się nie wahała. Kto w końcu w tych czasach nie kwestionował swojego zdrowia psychicznego i podejścia do rzeczywistości? A jednak cel nie uświęcał środków. Evey podrzuciła mu kiedyś książkę o mugolskiej wojnie, która rozgrywała się mniej więcej w tym samym czasie co ich Wielka Wojna Czarodziejów. Jeden z okupantów powiedział wprost, że nie interesowało go prawo a sprawiedliwość - mówił to, zabijając miliony. A skoro ktoś odbierał sprawiedliwość w ten sposób, jak łatwo było podjąć złą decyzję. Pomylić dobro ze złem. Usprawiedliwiać swoje grzechy w ten ohydny sposób. Mimo to gdyby wiedział, nie odsunąłby się. Wyciągnąłby rękę ku niej, starając się pomóc poukładać chaos w kobiecej głowie i pokazać, że to nie był koniec. To nie była ostateczność. Że nie była z tą walką sama. Że bez względu na wszystko mogła do niego przyjść i mu zaufać. Chciałby wiedzieć, nawet jeżeli prawda przerażała.
Zresztą mieliśmy porozmawiać. Na przykład o tym jak to się stało, że tu mieszkacie. Z żoną.
- To długa historia - mruknął, uśmiechając się jednym kącikiem ust, jednak nie musiał patrzeć na Roselyn, żeby wiedzieć, że chciała wiedzieć. Nie. Powinna wiedzieć. Nie chciał przed nią niczego ukrywać, bo na to nie zasługiwała i czy mógłby nazywać się jej przyjacielem, jeśli zawahałby się w tej kwestii? A mimo to nie odezwał się od razu, tylko pozwolił, by przyklękła obok niego i razem z nim zaczęła wyjmować rzeczy z kufra. Pozwolił na chwilę ciszy, która nie wydawała mu się gęsta czy nieprzyjemna. Przypominała moment pakowania swoich rzeczy z dormitorium przed wyjazdem do domu. - Odkąd Pandora i Mia zginęły, wiele się pozmieniało - zaczął cicho, ale nie przerywał. Tak samo jak nie odrywał rąk od przekładanych rzeczy w pierwszym kufrze. Mieli ich chyba z osiem, więc nie powinni byli się obijać. Dobrze jednak, że mogli równocześnie rozmawiać, chociaż to głównie Jayden miał się produkować. Co prawda Roselyn znała część prawdy, którą zamierzał przed nią wyłożyć, jednak astronom nie mówił jej nigdy nic o Sprout. O tym, że mu pomogła lub że się pokłócili. Musiała poznać wszystko, więc nie było innej opcji jak opowiedzenie uzdrowicielce całości. Vane wziął krótki wdech, zanim kontynuował, ale nie wahał się. - Nie potrafiłem się pozbierać. Wziąłem wolne w pracy, bo nie byłem w stanie prowadzić zajęć. Mieszkałem wtedy z Pomoną, bo mimo że nasze mieszkania dzieliło piętro, nie mogłem wrócić do miejsca, gdzie żyła Pandora. Samo bycie w tych pokojach... To było dla mnie za dużo. Więc... Mieszkaliśmy jakiś czas razem, powoli dochodziłem do siebie, później wróciłem do pracy i wszystko zdawało się wracać na dawne tory. Ale wtedy wydarzyło się Stonehenge. - Dłoń czarodzieja powędrowała do jego włosów, jak zawsze gdy odczuwał zakłopotanie. Sama jego gestykulacja potrafiła zdradzić tak wiele ludziom, którzy go znali, bo Roselyn nie musiała dopytywać, by wiedzieć, że te wspomnienia były dla Jaya kłopotliwe. Trwało to jednak przez chwilę, bo profesor nie robił przystanków. - Pokłóciliśmy się o to, co zaszło z Pom i tak znalazłem się u ciebie - przerwał, posyłając przyjaciółce przepraszające spojrzenie. Nie powiedział jej wtedy, dlaczego szukał u niej schronienia, ale potrzebował towarzystwa kogoś, komu ufał. I kogoś, od kogo biło jeszcze to ciepło, którym mógł się ogrzać. Nawet odrobinę. Na samo wspomnienie tamtych momentów twarz astronoma instynktownie się rozjaśniła, a w oczach pojawiły się szczęśliwe ogniki. - Znów nigdzie nie czułem się dobrze, ale razem z Melanie dałyście mi poczuć, że jednak ktoś na mnie czekał. Nigdy tego nie powiedziałem, ale ocaliłyście mi wtedy życie. Nie zapomniałem o tym... Ani o tym, że postawiłem cię w okropnej sytuacji. - Jayden wyzbył się wcześniejszej wesołości, ale nie musiał dodawać, co takiego miał na myśli. Ich społeczeństwo nie patrzyło pobłażliwie na pomieszkującą parę bez względu na to, jaka relacja ich łączyła. Wybaczali rodzinie i małżeństwom, lecz nikomu innemu mieszkać ze sobą nie wypadało. To i tak było za mało... Przeprosiny za to, co zrobił i wydawało się, jakby czarodziej chciał coś powiedzieć, ale zawahał się. Ów moment zawieszenia nie trwał zbyt długo, bo za oknem znów rozległo się wycie wilków, a Jay wrócił do swojej opowieści. - Pogodziliśmy się, a w grudniu... Cóż. Nasza relacja zupełnie się zmieniła. W nocy gdy płonęła Pokątna, wracałem od niej. I gdy cię zobaczyłem, chciałem ci powiedzieć, ale wszystko się zmieniło. Kompletnie wszystko. W jednym momencie wydawało mi się, że stoję na szczycie świata, a później byłem na samym dnie. Dlatego nawet dobrze dla ciebie, że mnie wtedy nie widziałaś. W lutym dowiedziałem się, że Pomona jest w ciąży, później stwierdziliśmy, że nie możemy żyć i wychowywać dziecka z sąsiadami zaglądającymi nam przez okna i osądzającymi nas, za to, co zrobiliśmy. I tak trafiliśmy tutaj - do domu moich pradziadków. Pobraliśmy się w marcu z daleka od wszystkiego i wszystkich, jednak tylko mieszkańcy tego domu znają prawdę. Reszta będzie żyć z informacją o tym, że nasz ślub odbył się w grudniu. Wystarczająco wycierpiała z mojego powodu. - Zmarszczone brwi wyraźnie wyostrzyły prostą linię między nimi, a usztywniona żuchwa pracowała przy każdym oddechu. To wciąż nim poruszało. I nieważne czy miał minąć rok, czy dekada - jego emocje trwały. Dobrze więc było dla niego i Roselyn, że musiał się czymś zająć w trakcie tej rozmowy. Potrzebował tego uwolnienia się powracających uczuć, a szukając tiary, odciągał swój umysł chociaż odrobinę od głównego wątku. Nie wiedział, ile czasu minęło, nim znów przemówił. Tym razem jednak nieco spokojniej, jednak wciąż wyczuwalne było ów wcześniej obudzone wzruszenie i coś jeszcze... - Nie zrozum mnie źle. Kocham ją i nie oświadczyłem się tylko z powodu ciąży. Chciałem to zrobić w grudniu, ale już się przekonaliśmy, że życie steruje losem po swojemu, prawda? - Coś, co graniczyło blisko ze smutkiem i pewnym żalem. Czy jednak nie oznaczało to - w pewien ironiczny sposób - że oboje mieli jeszcze więcej ze sobą wspólnego niż wcześniej?


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Korytarz na piętrze [odnośnik]13.06.20 0:12
Chciałaby, żeby wszystkiemu dałoby się nadać pasującą mu kategorię. Co było złe, a co było dobre. Żeby nie istniały zatarte granice między tymi dwoma pojęciami. Z wiekiem zaczęła dostrzegać, że linia przestała już być tak bardzo wyraźna jak kiedyś. Wszystko się poplątało.
Zawsze pragnęła być po prostu dobrym człowiekiem. Jak banalnie by to nie brzmiało. Po prostu dobrym, kierującym się zasadami. Takim, który nie upraszcza niczego tylko dlatego, że tak jest łatwiej. Nie dąży po trupach do celu, dba o innych. Wyznaje wartości i według nich żyje.  Nigdy nie zdawała sobie jednak sprawy z tego, że to będzie stanowić taki ciężar. Że to może być trudne, bo czasami ciężko było dostrzec czym było dobro, a czym zło. Bo przecież bycie przeciwko złu, nie zawsze czyniło kogoś dobrą osobą. Zaczęła myśleć, że to oni, ludzie, wymyślili sobie te dwa koncepty, by tłumaczyć sobie własne zachowania, pragnienia, dążenia. Że sami ustalali sobie zasady, by czuć się lepiej z samymi sobą. Bo przecież większość ludzi po prostu chciała być dobrą. Stać po stronie prawości, odpowiednich wyborów. Wtedy można było narzucać własne reguły, tworzyć własne definicję. A przecież to wszystko powinno być uniwersalnego dla każdego z nich. Czuła, że sama zaczyna popadać w te szaleństwo. Pozostawiać swoje wybory własnemu sumienia, rozpoczynać ustanawiać własne standardy. Kłócić się z samą sobą, bo przecież już nic nie było takie jak kiedyś. Wszystko musiało się zmienić i Rose również nie powinna zostać taka sama.
Co jednak gdy już sama nie wiedziała kim jest? Czuła jakby straciła własną tożsamość już dawno temu. To nie była kwestia jednego wydarzenia, tylko całego ich ciągu. Nieodpowiedzialnych decyzji, złych wyborów, noszenia ciężaru przeznaczonego dla dwójki. Nie. Nigdy nie żałowała tego, że dała życie Melanie. Nie cofnęłaby czasu, nie wyrwałaby tej kartki z przeszłości. Tak już po prostu było. Chciałaby usunąć tylko gniew. Dokładnie ten sam, który zawsze za nią podążał. Gniew, który  sprawiał że czuła się winna. Bo za każdym razem obserwowała tych, którzy  kończyli kurs uzdrowicielski razem z nią, a po tych wszystkich latach osiągali lepsze wyniki niż Rose. Wtedy czuła, że coś straciła. Nigdy nie wymieniłaby córki za sukces, czasami jednak czuła żal, że gdy inni uczyli się, zostawali po godzinach w Mungu, ona musiała sama radzić sobie z trudami macierzyństwa. Gniew odwiedzał ją, gdy nocą słyszała płacz Melanie i chociaż była zmęczona, to wiedziała że nikt inny nie utuli córki do snu. Do wściekłości doprowadzały krzywe spojrzenia, niepotrzebne komentarze i aluzję. Poświęciła tak wiele temu, aby być matką. Nie żałowała tego, bo niczego w świecie nie kochała bardziej niż Melanie. Dlatego gniew był jej poczuciem winy, dlatego starała się być taką matką na jaką zasługiwała jej córka. Dyktowała temu wszystko, aż w końcu wiele lat później, miała wrażenie że nie pozostało w niej już nic więcej poza tym. Nie do końca już znała samą siebie. Nie potrafiła już znaleźć dla siebie odpowiedniej ścieżki i zaczęła wątpić w to co wierzyła. Że być może te wartości, które były jej tak bliskie, były niczym więcej niż zwykłą mrzonką. Sposobem w jakim kiedyś chciała widzieć świat, a on przecież wcale taki nie był. Był jak najgorszy koszmar, z którego nie potrafiła się obudzić. Trzeba było wyhodować sobie twardą skórę, bronić siebie i najbliższych za wszelką cenę; walczyć o swoje miejsce w świecie. Czasami jednak bała się co jej to przyniesie. Bała się, że nie rządzi nią już rozsądek, a własny żal i gniew. Że to teraz dyktuje jej zasady, a czuła to wszystko znacznie mocniej niż kiedyś. Bo ktoś zagrażał jej i jej rodzinie. Ktoś chciał zaprowadzić w jej świecie okrutny porządek. Przerażało ją to, że gdyby tylko potrafiła. Gdyby wtedy ktoś przyszedł do jej domu, by skrzywdzić Melanie nie tylko by się broniła.
Nie podobał jej się ten nowy element. Myśli, które sączyły zepsuciem. Że przestawała być kimś kim kiedyś chciała być. Wtedy spoglądała na Jaydena. Zawsze wiernego swoim ideałom. Osobę, która nigdy nie chciała zbaczać ze swojej ścieżki. Zrozumiałby? Zrozumiałby te wszystkie złe rzeczy, które dzieją się w jej głowie? Że ona już nie potrafiła wierzyć. Że zaczęła podważać i kwestionować. I zaczęła dochodzić do wniosków, tak różnych od zdania osoby, którą znał. Zaakceptowałby ją dokładnie taką jaką się stała? Chciałaby to zbadać, dostać swoją odpowiedź, ale nie mogła. Bo każda próba nie byłaby w pełni szczera. Zawsze było coś co musiała przed nim ukryć. Tajemnica okrywała cieniem najważniejsze elementy prawdy. Nienawidziła utrzymywać tego przed nim w sekrecie. Brukać ich więź brakiem szczerości. Nie mogła doznać oczyszczenia. Chociaż nie chciała tego, to musiała kryć się za własnymi murami. Może tak było lepiej? Nie potrzebował tego. Zakładał dom, rodzinę. W strasznych, przerażających czasach. Wystarczający ciężar nosił już na swoich barkach. Może lepiej było nie dokładać mu tego własnego. Przecież wiedziała, że nie bałby się go nosić. Może lepiej było trzymać w sobie to co należało do niej. Bo to był jej ciężar i ona powinna się z nim uporać.
To długa historia.
- W sam raz na długi wieczór - uśmiechnęła się miękko, klękając tuż obok niego. Zaczęła opróżniać kufer w poszukiwaniu kolii, jednak jej uwaga skupiała na jego słowach. Słowach, które rozbrzmiewały całą feerią przeróżnych emocji; od straty po uczucie odnalezienia swojego miejsca u boku innego człowieka.
Nie chciała mu przerywać, ale gdy wspomniał o sytuacji sprzed kilku miesięcy, musiała się wtrącić. - Nigdy nie miałam ci tego za złe, Jay. Kto już ma o mnie opinię, raczej jej nie zmieni. - odparła, spoglądając na niego uważnie. Owszem. To budziło zgorszony wzrok sąsiadów i lubieżne uśmiechy mężczyzn. Ludzie rzucali słowami, bo wydawało im się  mogą ją oceniać swoją moralnością. Przestała się już ich bać. Nie musiała być czysta w ich oczach. Nie miała zamiaru próbować się wybielić. I nie miała zamiaru chronić siebie przed ich spojrzeniami kosztem przyjaciela. Nie poświęciła wtedy niczego co miałoby dla niej wartość.
Jednak nie ta część jego opowieści była najważniejsza. Nie przerywała mu już więcej, nawet gdy zapanowała między nimi cisza. Dopiero gdy ostatnie słowa uciekły z jego usta, zwróciła wzrok w jego stronę.
- Żałuję, że nie mogłam być wtedy z tobą. Pogratulować ci i życzyć, żebyście byli szczęśliwi. Troszkę na to za późno, prawda? - zmarszczyła lekko brwi, ale jej usta wciąż wygięte były w uśmiechu. - Będziesz dobrym ojcem i dobrym mężem. Cieszę się, że ją odnalazłeś. Zasługujesz na to, żeby być szczęśliwym i mam nadzieję, że taki będziesz - powiedziała, mimowolnie sięgając dłonią po jego dłoń, próbując przypieczętować swoje słowa tym krótkim gestem. Czuła tą niemiłą gorycz w jego słowach. Taką, którą wyczuć mogła tylko ona. Bo właśnie tak powinno być. To powinna dostać, ale… nie zasługiwała? Nie była warta poświęcenia? Zbyt trudna do pokochania?
Już dawno przestała zadawać sobie te pytania. Nie miały już sensu. One umarły wraz z jej miłością. Pozostał tylko niezmywalny smak goryczy, gdy patrzyła na szczęście innych. Przypominając sobie o rzeczach, które jej się wydawały, rzeczach, których nie dostała.
Jednak cieszyła się jego szczęściem bez zazdrości, bo gdy mówiła, że na nie zasługiwał - tak właśnie uważała.
Musiała na niego spojrzeć inaczej niż kiedyś. Bo w jakiś sposób nie przypominał już chłopca, którego znała. Ten nowy mężczyzna nie wydawał się być jednak obcy. Był inny, dopełniony o gamę tak wiele nowych doświadczeń i uczuć. Wiedziała, że mężczyźni nie mówią o uczuciach tak jak kobiety. Wystarczyło jednak proste kocham ją; stwierdzenie bez barwnych metafor, by wiedziała że właśnie tak jest. Jakże trudno było jej wyobrazić go sobie w tej sytuacji, a jednak to się działo. - Wiem, że nie jestem obecnie w sytuacji, w której mogłabym ci cokolwiek zaoferować. Ale jeśli będziecie potrzebować jakiejkolwiek pomocy, to wystarczy, że tylko to powiesz. Wiem, że na początku może być trudno. Ciąża to ciężki czas, a wszystko co jest poza Killarney… Sam wiesz jak jest, Jay. Ale możesz na mnie liczyć. Chciałabym, żebyś to wiedział, nawet jeśli przez naszą kłótnie być może nie czułeś tego w ostatnich miesiącach. Wszystko się wali i pali, ale zawsze będziesz moim przyjacielem. Nawet jeśli czasami się nie zgadzamy czy padają przykre słowa. Tak już jest. Chciałabym, żeby w twoim życiu znalazło się też miejsce dla nas. Oczywiście, jeśli nadal tego chcesz.



what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts

my dearest friend


Roselyn Wright
Roselyn Wright
Zawód : Uzdrowiciel w leśnej lecznicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
the healer has the
b l o o d i e s t
hands.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
when will enough be enough?
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6412-roselyn-wright https://www.morsmordre.net/t6516-furia#166169 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f415-szkocja-highlands-knieja https://www.morsmordre.net/t6553-skrytka-bankowa-nr-1612#167244 https://www.morsmordre.net/t6551-r-wright#282514
Re: Korytarz na piętrze [odnośnik]13.06.20 22:16
Nigdy nie spodziewał się, że będą kiedykolwiek w podobnej sytuacji. Roselyn i on. Przewidywanie tego było nawet zbyt silnym słowem, bo przecież jego sylwetka nie pasowała do podobnej wizji przyszłości. A przynajmniej nie do ich własnych wersji zahibernowanych do niedawna w pamięci dwójki czarodziejów. Kiedyś to właśnie Wright wydawała się być tą, która spełni wszystkie kroki, które teraz stawiał aktualnie Jayden. Sylwetka astronoma nie pasowała do sylwetki typowego przedstawiciela męskiej braci. Nigdy nie dotykały go sprawy natury damsko-męskiej, a przynajmniej nie w kwestiach tak dobrze znanych jego rówieśnikom; nigdy nie planował zakładania rodziny; nigdy nie kwestionował swojej odmienności od reszty mężczyzn. To nie miało dla niego znaczenia. W przeciwieństwie do Roselyn. Od zawsze jej tego życzył - szczęśliwego i spełnionego życia razem z ukochanymi ludźmi. Koniec końców wiedział, że to jej było pisane. Musiało być, bo nie wyobrażał sobie innego scenariusza, gdzie byłaby całkiem sama. Śmiało mógł powiedzieć, że byli wtedy wciąż niedoświadczonymi, niewinnymi dziećmi wierzącymi aż za bardzo w spełnienie marzeń. W końcu z perspektywy z tamtego okresu nic nie wskazywało na to, co się miało wydarzyć - lub Vane pozostawał równie ślepy na wszystkie sygnały alarmowe co Wright. Czy przewidzieliby to wszystko? Czy byliby w stanie się obronić przed tym oraz innymi, bolesnymi wydarzeniami? Być może, ale to i tak nie miało znaczenia. Byli tu i teraz i powinni byli się właśnie na teraźniejszości oraz przyszłości skupić. Oboje.
Wciąż go zaskakiwała. Gdy zobaczył ją za drzwiami tego paskudnego pubu w Albury, nie był w stanie ukryć swojego zaskoczenia. Ale nie dlatego, że tam była. Uciekła, znalazła schronienie, co prawda nieco kontrowersyjne, ale nie miało to większego znaczenia. Od zawsze była silna. Silniejsza od niego. Patrząca na świat w realistycznych barwach w przeciwieństwie do swojego kompletnie odrealnionego od życia przyjaciela. Nigdy się nad tym wcześniej nie zastanawiał, ale musieli stanowić ciekawy duet. Wtedy, w Hogwarcie gdy najczęściej uczniowie trzymali się razem a uczennice razem, oni łamali ten schemat. Cóż, właściwie to los sam ich pchał ku sobie, gdy władowywali się w kolejne dziwne, przypadkowe sytuacje tak długo, aż stali się przyjaciółmi. I chociaż dzieliły ich roczniki i domy, niekiedy nieprzyjemne komentarze rzucane w ich kierunku - których wcześniej Jayden nie rozumiał - przetrwali wszystko. Utworzyli na tyle silną więź, która ciągnęła się jeszcze w dorosłym życiu i trwała aż do bieżącego dnia. I trwać miała nadal, bo nie zamierzał pozwolić na to, by cokolwiek ich rozdzieliło. Udowodnili już, że nawet po kryzysie byli w stanie się podnieść. I chociaż wiele się pozmieniało, mieli to przejść. Wierzył w to.
Uśmiechnął się blado, słysząc jej słowa o tym, że nie miał wpływu na osąd innych. - Przestań. - Ciche, acz wyraźne słowo wydobyło się z ust czarodzieja. Może i miała rację, jednak jego obecność wcale nie pomagała. Teraz gdy i te same słowa oraz opinie były skierowane w niego i Pomonę, zdawał sobie sprawę z nich pełniej. Wzbudzały w astronomie wyraźny protest, gniew oraz złość za to, że ludzie osądzali ich, nic o nich nie wiedząc. Przecież nie robili nic złego. Roselyn. Pomona. On. Nic co zasługiwało na karę. Nie byli w końcu przestępcami. Nie było nic niewłaściwego czy naiwnego w pragnieniu bycia po prostu kimś dobrym. Kimś, kto zasługiwał na to miano zaufanego, podejmującego właściwe decyzje. Gdyby słyszał myśli przyjaciółki, uspokoiłby burzę, która szalała w jej myślach, ukoił nerwy, sprowadził na ziemię. Z powrotem do domu zaufania oraz wsparcia, który wspólnie kiedyś utworzyli jako dzieci. Przez dłuższą chwilę po jego opowieści panowała cisza, jednak wtedy Roselyn się odezwała. A on słuchał. Czy było za późno na jej słowa? - Nie. Nie jest za późno - odpowiedział jej, przenosząc na nią spojrzenie niebieskich oczu. Dotyk kobiecej dłoni na jego wywołało falę przyjemnego ciepła, za którym tak tęsknił. Nawet nie wiedziała, jak bardzo. I chociaż chciał się odezwać, zareagować na następną wypowiedź czarownicy, nie potrafił. Nie umiał odnaleźć odpowiednich słów, bo jeszcze nikt mu tego nie powiedział. Nie w ten sposób. Będziesz dobrym ojcem. Dobrym mężem. Miał być? Bał się, że nie podobał. Że jego starania spełzną na niczym, bo przecież odczuł skutki swojego zaniedbania. Jak wtedy podczas walki w Hogwarcie. Jak wtedy na Pokątnej. Jak wtedy z Pomoną. Jak wtedy z Roselyn... Poczuł, jak coś złapało go za gardło i musiał porządnie odchrząknąć, żeby wrócić do siebie i nie poddać się wzbierającemu w nim wzruszeniu. Często kwestionował swoją aktualną pozycję i kompetencję, chociaż nigdy nie miał problemu z tożsamością. A przynajmniej nie przed całą swoją zmianą, bo chociaż teraz był pewniejszy siebie, nie oznaczało to, że przestał uczyć się tego, kim był. Wcześniej również wierzył w swoje ideały, decyzje, lecz różniły się one diametralnie od tego, co miał aktualnie. Rodzina, przyszłość, odpowiedzialność. Strach. Chciałabym, żeby w twoim życiu znalazło się też miejsce dla nas. - Wiesz... - zawahał się na moment, wpatrując się w dno pierwszego kufra i nie odrywając od niego wzroku. - Zawsze byliśmy razem. Ty i ja. Wiedziałem, że cię kocham. Zawsze to wiedziałem. Ale wtedy nie rozumiałem, co przechodziłaś po wiadomości o ciąży. Jak nie byłaś żoną Skamandera. Byłem tam, widziałem, ale nie rozumiałem. Nie tak naprawdę - urwał, odszukując w końcu kobiecych oczu. - Dlatego chcę cię przeprosić. Za to, że byłem ślepy i nie ochroniłem cię w porę przed tym wszystkim. Że nie wspierałem cię tak, jak na to zasługiwałaś. Ale chcę, żebyś wiedziała, że tu zawsze będzie wasz dom. I zawsze będę chciał, żebyście do niego wracały w trudnych i radosnych chwilach. - Zamilkł, pozwalając na to, by jego słowa zawisły między nimi przez dłuższy moment i zanim zaczął kontynuować, przeszedł do kolejnego kufra, by szukać zagubionej kolii. - Wiem, że to nie jest normalne, ale proszę, postaraj się wykorzystać ten czas, który u nas spędzisz. Żebyś odpoczęła i zastanowiła się, czego potrzebujesz, czego pragniesz. Ty jako Roselyn Wright. Nie jako matka, uzdrowicielka, przyjaciółka. Pamiętam, jak kiedyś potrafiliśmy całymi godzinami rozmyślać o naszych marzeniach. Teraz jesteś zagubiona i nie zaprzeczaj. Znam cię i wiem, kiedy coś ukrywasz. Lub kłamiesz. Postaraj się wyciszyć... I jeśli nie chcesz robić tego dla siebie samej, zrób to ze względu na Melanie. Potrzebuje swojej matki, ale nie w niezdecydowanej wersji. Potrzebuje lwicy, która nauczy ją jak żyć i się nie poddawać. Potrzebuje tego, co ukrywasz w sobie, ale zapomniałaś. Ale nie bój się tam zajrzeć z powrotem. Masz mnie. Zawsze będę obok, jeśli będziesz tego potrzebowała. Teraz mogę dać ci właśnie trochę czasu. Zajmę się Melanie, dom jest bezpieczny. Okolica również. Wykorzystaj to. Proszę. - Czy miała go posłuchać? Nie miał pojęcia, ale wierzył, że jakaś część Roselyn przyznawała mu rację. Liczył na to, że przyjaciółka przynajmniej zastanowi się nad jego słowami i spróbuje podjąć się wyzwania, które przed nią postawił. Bo przecież tego potrzebowała. Potrzebowała dawnej siebie. Potrzebowała tej Gryfonki, którą pamiętał. A skoro o wspomnieniach mowa... - Co czułaś, gdy dowiedziałaś się, że jesteś w ciąży? - spytał po dłuższej przerwie. To w pewnym sensie było tak... Zabawnie dziwne, że oboje mogli nazywać się rodzicami. Spodziewali się tego kiedykolwiek? Wiedział, że nie. Nigdy.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Korytarz na piętrze [odnośnik]03.07.20 0:45
//Ona również nie widziała się w takiej sytuacji. Kiedyś zupełnie inaczej widziała swoją przyszłość i chciała mieć to wszystko czego doznała w dzieciństwie. Rodzinę. Składającą się na dwoje kochających się ludzi, skupionych na wychowaniu dzieci. Potem przyszła dorosłość. Potem zaczęła pragnąć bycia uzdrowicielką. Nie, nie zwykłą uzdrowicielką. Wybitną. Taką, która uleczy choroby, na które nie znają lekarstwa. Taką, która będzie łagodzić ból i ratować życie. Lub też, że zostanie medykiem polowym i będzie strzec życia tych, którzy narażają się najbardziej. Kiedyś wydawało jej się, że można mieć to wszystko. Rodzinę i spełnianie własnych ambicji. Ale to były tylko marzenia, potem dopadło ją życie. Dokładnie takie jakim było. Wypierało młodzieńcze pragnienia, obnażało rzeczywistość. Z czasem doszło do niej, że nie będzie już ani niezrównaną uzdrowicielką, ani już nigdy nie założy rodziny. Bo tak to już było. Ciężko było oddaniem nadrobić brak rodzinnych koneksji. Macierzyństwo wymagało od niej czasu, który inni medycy poświęcali na naukę, a stare panny wychowujące nieślubne dzieci pozostawały starymi pannami. Wiedziała, że już nigdy nie dostanie tego czego chciała kiedyś, ale tamte marzenia były tylko pragnieniami dziewczyny, która myślała, że da się żyć marzeniami i wszystko ułoży się po jej myśli. Z czasem jej wizja przyszłości zaczęła wyglądać zupełnie inaczej, bardziej realnie; pragnęła już innych rzeczy. Znacznie mniejszych. Jej oczekiwanie nie były już tak śmiałe. Rzeczywistość zabiła marzycielkę.
Chociaż nie uważała, żeby czegokolwiek mu brakowało, to nie wyobrażała go sobie w rodzinnych sceneriach. Z czasem zaczęła myśleć, że skończą na tym samym wózku. Dwójka starych, samotnych ludzi, którzy wcale nie byli tacy samotni. Ona cierpiąca na syndrom opuszczonego gniazda, a on wciąż z pasją rozprawiający o astronomii. Teraz przyszło jej zrewidować tą wizje. Z wyimaginowanej werandy zniknęła sylwetka staruszka, a pozostała już tylko ta Rose. Chyba jednak bała się tej samotności. Mimo to, cieszyła się jego szczęściem, bo zasługiwał na więcej niż przejście przez życie z głową w gwiazdach. Istniały w życiu sfery, których nie dało się wypełnić przyjaźnią. Rzeczy, których nie potrafiły dać książki.
- Nie musiałeś mnie przed niczym chronić, Jay. Ja się przed tym nie ochroniłam - odparła, spoglądając w oczy przyjaciela. Nie chciała, żeby po tych wszystkich latach czuł się winny za rzeczy, których nie zrobił. Rose nie miała mu tego za złe. Rozumiał świat w taki sposób w jaki go widział. Nie mógł jej obronić przed nią samą. Anthony pozostawił po sobie swoje ślady, ale Jayden nie mógł z tym nic zrobić. Prawdopodobnie nawet by mu na to nie pozwoliła. Bo wtedy wydawało jej się, że wszystko jest w porządku. Że tak ma być. Możliwe, że tylko własny opór względem wpływu jej rodziny uchronił ją przed małżeństwem. Czy byłoby jej wtedy lepiej? Gdyby wiązało ich nazwisko i przysięga? Była pewna, że wszystko wyglądałoby tak samo jak teraz. Tylko, że jej życie nie byłoby już jej. Teraz żyla we wstydzie, ale w tym małżeństwie zaznałaby jeszcze większego.
Jayden nie miał za co przepraszać. Nie postąpił źle. Nie miał na to żadnego wpływu - Wszystkie decyzję, które podjęłam są moje i moje są konsekwencje. Nigdy nie chciałam wciągać w to innych. To co się stało, stało się między mną, a nim. Może myślisz, że wtedy to było za mało, ale dla mnie to było wystarczająco. Było mi źle, ale dzięki tobie nie byłam taka samotna. Zawsze mogłam liczyć na twoją pomoc. Nie traktowałeś mnie jak jakieś pokiereszowane zwierze, które trzeba jak najszybciej wyleczyć. Mój ojciec nie wierzył, że poradzę sobie sama. W mojej sytuacji. Ty nigdy nie dawałeś mi tego odczuć. Dzięki temu było mi łatwiej i zawsze będę o tym pamiętać. Nie miej sobie niczego za złe.
Kryjąc się za poszukiwaniami kolii, uważnie słuchała jego słów. Nie lubiła myśleć o tym jak skuteczne były uniki, które wykonywała przez ostatnie miesiące. Kłamanie nie leżało w jej naturze. Próbowała uciekać od prawdy, przemykać na granicy prawdomówności, by uniknąć jawnych kłamstw. Mimo to nie udało jej się uchronić przed wnikliwym spojrzeniem przyjaciela. Wiedział, że coś przed nim ukrywała. Wiedział, że Rose ma tajemnice.
I miał rację. Była zagubiona. Niezdecydowana. Sama nie do końca znała już samą siebie. Tego też nie potrafiła przed nim ukryć. Nie chciała wciąż w to brnąć, wciąż odpychać go od siebie. Pozwalać by wciąż rzucał grochem o ścianę. - Czasami myślę, że niewiele pozostało mnie we mnie. Poza matką, poza uzdrowicielką. Czuję, że już nie ma czasu na poszukiwania. Chyba już jestem kim jestem. Łatwo było mieć szpony, gdy biegaliśmy po szkolnych korytarzach. Wtedy łatwiej mi było wierzyć i marzyć. Teraz już nie mam na to miejsca - powiedziała, a blady uśmiech wpłynął na jej usta; jeden z tych, które nie sięgają oczu. - Już nie potrafię być taka jak kiedyś. Odpocznę. Spróbuję złapać oddech, stanąć na nogi. Poskładać się do kupy. Dla Melanie i dla siebie
Oderwała się na chwilę od poszukiwań, próbując zebrać myśli. Słyszała te opowieści z ust innych matek, wypełnione słowami o cudzie życia i szczęściu. Mogła je powtórzyć, jednak wiedziała, że nie szukał frazesów. - Wiesz… Byłam wtedy młoda. Chociaż może nie tak młoda jak inne dziewczyny, które biorą ślub niedługo po Hogwarcie i zaraz potem rodzą dzieci. Ale tak się wtedy czułam. Byłam na kursie, miałam plany. Zresztą… Oboje mieliśmy. Nie chciałam mieć jeszcze dzieci i jak dowiedziałam się o ciąży, byłam przerażona. Nie wiedziałam co powiem ojcu, Anthony’emu. Jak poradzę sobie z kursem. Wtedy nawet nie wierzyłam, że uda mi się go skończyć. Myślałam, że będę musiała wszystko rzucić. Bałam się tych wszystkich zmian, ale potem… nie wiem jak to wytłumaczyć, ale po prostu poczułam, że dam sobie z tym wszystkim radę - zmarszczyła krótko nos, czując że nie wyznała całej prawdy, że chce przemknąć przez wspomnienia bez narażanie się na mówienie o swoich zawodach, tamtej naiwności - że my damy sobie z tym radę - poprawiła się. - A gdy już poczułam tą pewność, zdałam sobie sprawę, że będę miała dziecko. Nie myślałam o ciężarze, a zaczęłam o niej. Myślałam o tym jaka będzie. Do kogo będzie podobna, jak będzie wyglądać nasze życie. I to sprawiało, że czułam się szczęśliwa - zakończył, wdzięcznym uśmiechem. Tym razem znacznie weselszym, gwałtownie uciętym przez donośne chrząknięcie zjawy. Skwitowała je przelotnym spojrzeniem. Jak widać prababka Jaydena liczyła każdą chwilę z wieczności. Zanurkowała w toń w rodzinnych pamiątek, w końcu czując pod palcami upragniony metaliczny dotyk srebra, zaburzony nieregularnymi kształtami ozdobnych kamieni - Mam! - powiedziała jeszcze zanim ich oczom ukazała się zaginiona kolia.
- To ta? - zapytała najpierw Jaydena, ale po chwili przesunęła się, prezentując biżuterię przed duchem pani Vane.



what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts

my dearest friend


Roselyn Wright
Roselyn Wright
Zawód : Uzdrowiciel w leśnej lecznicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
the healer has the
b l o o d i e s t
hands.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
when will enough be enough?
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6412-roselyn-wright https://www.morsmordre.net/t6516-furia#166169 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f415-szkocja-highlands-knieja https://www.morsmordre.net/t6553-skrytka-bankowa-nr-1612#167244 https://www.morsmordre.net/t6551-r-wright#282514
Re: Korytarz na piętrze [odnośnik]04.07.20 10:58
Ich wersje przyszłości różniły się od tego, co mieli teraz, jednak czy ktokolwiek mógł ich za to obwiniać? Czy to coś dziwnego życzyć sobie spokoju, rodziny oraz miłości? Każdy normalny człowiek właśnie tego, by pragnął, nawet nie przyznając się na głos. Jayden łaknął od zawsze trwania przy swoich bliskich i może nie sądził, że z żoną będzie wyczekiwał ich dziecka, ale jego miejsce było właśnie przy ludziach, których kochał. To nie miało się zmienić i nie wyobrażał sobie siebie w innym miejscu - dlatego patrząc na to, co sobie wymarzył, osiągnął to. Może pokrętną drogą, burząc po drodze tradycje, ale nie wypierał się tego. Drugi raz zapewne postąpiłby wbrew wszystkim, mogąc poddać się uczuciom i cieszyć się bliskością ukochanej osoby. Tak, razem z tymi wszystkimi nieporozumieniami po drodze, które wybuchły między nimi nagle i gwałtownie. Profesor właśnie wtedy zdał sobie sprawę, że chociaż żył między wieloma ludźmi, tak naprawdę przywykł do istnienia w pojedynkę. Pomimo jego otwartości oraz chęci zrozumienia, pełnej pozytywnej energii znajdowały się mury na tym świecie, których nie był w stanie przejść jedynie dobrym nastawieniem. Każda porażka i gorzkie słowa bolały, gdy Pomona rzucała nimi mu prosto w twarz, ale równocześnie odsłaniały jego słabości oraz niedojrzałość. Jego tkwienie w dzieciństwie, które trwało zdecydowanie zbyt długo. Tak było łatwiej - żyć jako pojedyncze, duże dziecko. Inni poczuwali się do zajmowania się nim, jednak gdy astronom dostał pierwszą brutalną lekcją prosto w twarz, pojął, że dłużej tak nie mogło być. Bliscy mu ludzie umierali, znikali na zawsze, podczas gdy on wolał bujać w obłokach, zamiast zejść czasem na ziemię i trzymać się gruntu, by nie stracić świeżego spojrzenia na świat. I to nie była jedna z opcji. Musiał to zrobić, bo właśnie tego wymagał od niego dorosły realizm, a on nie chciał być już w tyle. Vane nie chciał być dzieckiem, które przechodziło z rąk do rąk i na które należało uważać, bo jeśli chciał być kimś silny, sam musiał opiekować się innymi. A przecież był profesorem, był przyjacielem, był mężczyzną. Teraz mężem i przyszłym ojcem. Dawne czasy się skończyły i po dawnym astronomie nie został ślad. Jego twarz mogła być dokładnie taka sama jak wcześniej - być może naruszona paroma ostrzejszymi liniami - ale nie musiał być prowadzony przez nikogo za rękę. Przecież sam podjął decyzję o zabraniu Pomony z Hogsmeade, sam zdecydował się na utrzymanie jej przy sobie nawet pomimo tego, jak bardzo negatywnie ludzie mieli na nich patrzeć. Oczywiście nie był żadnych bohaterem przez same te działania, ale zaczął robić coś konkretnego. Coś, z czego później mógł być tylko i wyłącznie dumny. Nie chciał, żeby jego dziecko miało ojca słabeusza, wielkiego nieobecnego, który wzrok miał wbity cały czas w kosmos. Patrząc na doświadczenia Melanie, dostrzegał, że figura ojcowska może być wytrwałym, zaprawionym w boju czarodziejem, ale czy to oznaczało, że był lepszy?
- Mimo wszystko przepraszam - powtórzył swoje słowa, bo właśnie to było dla niego ważne. Może wtedy był nieświadomy, tak samo jak i ona pewnych kwestii, ale to go nie zwalniało. Dla oczyszczenia własnego ducha musiał to powiedzieć, bo dostrzegał własną niekompetencję, a brak wiedzy oraz zrzucanie na brak świadomości nie usprawiedliwiało go. Ale rozumiał Roselyn doskonale. Kiedyś to się wydawało takie proste - podążanie za głosem serca, zawierzając gwiazdom, które nigdy nie kłamały i nie oszukiwały. Nie zwodziły, a jednak, jak Jayden mógł się przekonać, nawet to, co się czuło, nie zawsze było przyjmowane przez innych jako coś dobrego. Wciąż pamiętał gorzkie słowa i złość płynącą od Pomony, gdy spotkali się na Sylwestrze po wybuchach na Ulicy Pokątnej. Próba powstrzymania agresorów wydawała się bardziej niż słuszna według astronoma, jednak po powrocie do, zdawać by się mogło, najlepiej znającej go osoby, ta pewność została kompletnie zrównana z ziemią. Czy Roselyn doznawała tego samego uczucia, stając przed rodziną i mówiąc o swoich decyzjach? Czy i oni potraktowali ją w ten sam sposób - widząc jej zachowanie tylko w negatywnym świetle? Łatwo było mieć szpony, gdy biegaliśmy po szkolnych korytarzach. Profesor zaśmiał się krótko, a po korytarzu rozszedł się szczery dźwięk rozbawienia. - Wtedy zielarstwo wydawało się najtrudniejsze - odparł, przenosząc rozweselone spojrzenie na moment na swoją towarzyszkę. - A teraz moją żoną jest profesor zielarstwa. Koszmar - parsknął cicho, nie mogąc przez chwilę powstrzymać chichotu. Jego głos jednak szybko rozmył się w nocnych ciemnościach, gdy tuż obok znów pojawiła się zjawa jego przodkini najwyraźniej wyraźnie niezadowolona z ich śmieszków. Słuchał jednak uważnie słów przyjaciółki, gdy odpowiadała na jego pytanie. Uniesienie kącików ust było wyraźne, gdy opowiadała o tym z takim zawzięciem i wracała niejako wspomnieniami do tamtych chwil. Jayden mógł wyklinać Skamandera, za to, jak się zachowywał, ale nie mógł go nienawidzić, bo dał Roselyn Melanie. Bo przecież widział, jak bardzo czarownica zmieniła się, posiadając córkę i mając dla kogo żyć. Chciał jej coś odpowiedzieć, ale jego myśli jednak zostały przerwane w chwili, w której Wright wyciągnęła kolię.
- Oh, tak! - zawołała też zaraz zjawa, podpływając bliżej ku dwójce czarodziejów. - Złóżcie ją do mojego grobowca i będę ukontentowana! - dodała, machając bladymi dłońmi w starych rękawiczkach, jakby chciała pospieszyć zarówno Rose jak i Jaydena. A przecież był środek nocy i znalezienie cmentarza graniczyło z cudem - Vane wiedział mniej więcej, gdzie leżały groby jego przodków, ale teraz nie zamierzał iść na ślepo.
- Zajmę się tym rano. Obiecuję - powiedział, stając przed duchem, a transparentna kobieta westchnęła wyraźnie niezadowolona, ale koniec końców się zgodziła i rozpłynęła w powietrzu. Tylko to zrób, chłopcze! Bo jak nie... Ostatnie słowa zjawy Jay przyjął z głębokim westchnieniem, ale dopiero wtedy profesor mógł odwrócić się do czarownicy, która wyratowała go z samotnego przeszukiwania kufrów. Odebrał od niej kolię i uśmiechnął się pokrzepiająco. - Dzięki. Pewnie zajęłoby mi to całą noc... Ale teraz prześpij się. Zobaczymy się rano - powiedział, uśmiechając się krótko do przyjaciółki i kierując się w stronę schodów. Nie zszedł po nich, gdy odwrócił się jeszcze, chociaż twarz i sylwetka Roselyn ginęły już w ciemnościach, pamiętał, gdzie stała. Przez chwilę panowała między nimi cisza, którą przerwał astronom. - Dobrze było porozmawiać. - I zszedł już na dół, pamiętając, że musiał ułożyć kolię zaraz obok łóżka, żeby po obudzeniu odszukać tego mauzoleum. I chociaż myślał, że dość szybko zaśnie, kolejne myśli o tym, co powiedziała mu Rose, sprawiły, że nie zmrużył oka.

|zt


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Korytarz na piętrze [odnośnik]10.08.20 23:25
Zwieńczyła słowa przyjaciela, krótkim uśmiechem. Jeśli potrzebował powiedzieć przepraszam, nie mogła mu tego odebrać. Chciała jedynie, aby wiedział, że nie miała mu tego za złe. Że po latach nie pielęgnowała do niego żadnego żalu, ani nawet nie odczuwała go wtedy. Nie mogła obwiniać wszystkich wokół za własne decyzję, za to że kilka lat temu dała się pochłonąć fantazjom. Pragnęła decydować o sobie, a gdy konsekwencje jej decyzji okazywały się mieć opłakane skutki, nie mogła się ich wypierać czy obarczać nimi innych. To była część bycia dorosłą osobą. Odpowiedzialną nie tylko za siebie, ale też za innych. Nosiła w sobie urazę do Anthony’ego, jednak wiedziała, że w pewnym sensie nie jest bez winy. Nie względem niego, względem siebie. Pozwoliła sobie na bycie ogłupioną pierwszą, dorosłą miłością. To co się stało mogła zatrzymać tylko ona. Po latach, chociaż wciąż rozżalona tamtymi wydarzeniami, nie cofnęłaby czasu. Wiele rzeczy zrobiłaby inaczej, ale nie usunęłaby Melanie ze swojego życia. Zaakceptowała to, że życie nie było takie jak sobie wymarzyła kilkanaście lat temu. Oczywiście, że czuła zawód, ale wiedziała że tych czeka ją jeszcze wiele. Musiała wyhodować grubszą skórę i stąpać po ziemi twardo i pewnie, by więcej nie popełnić tych samych błędów. Każde doświadczenie budowało osobę, którą się stała. Czasami żałowała, że gdzieś po drodze zacierał się obraz dziewczyny, którą niegdyś była. Dobrze było czasami zatopić się jednak w tym wspomnieniu u boku przyjaciela, poczuć się wygodniej w nowej skórze, bo w środku wciąż jeszcze istniała. Wydawała polecenia zza ciężkiej kurtyny, czasami głupie i sentymentalne. Zmieniali się. To była nierozerwalna część ich życia. Jayden wkraczał w zupełnie nowy świat, widziała że i on musiał się zmienić, że to już się działo. Patrząc z perspektywy ich przyjaźni nie bała się tego, bo wiedziała, że skoro wytrwali razem do tej pory, to przetrwają jeszcze nie jedno. Bała się jedynie tego co mogą zrobić z nimi kłamstwa.
Chociaż bezpieczne mury jego domostwa zdawać się mogły idealnym miejscem ucieczki, wiedziała, że mimo wszystko nie ma tutaj dla niej miejsca. Wiedziała, że gdyby poprosiłaby o to Vane’a, on by się nie zawahał. Był człowiekiem, który dawał od siebie tak wiele innym, samolubnym jednak byłoby po prostu brać. Wiedziała to teraz, obserwując czarodzieja w jego domu, we wspólnym łóżku czekała jego żona, a już niedługo korytarze Kilbourne miały wypełnić się dziecięcymi odgłosami. Tutaj mieli mieć prywatność, położyć podwaliny pod nową rodzinę. Ona tego nie dostała, ale Jayden na to zasługiwał.
- Nie dla wszystkich - odparła, unosząc brwi w wyrazie lekkiego rozbawienie. Słowa pani Vane odebrały chwilę prywatności. Opatuliła się szczelniej szlafrokiem, przysłuchując się ich wymianie zdań. Dopiero gdy Jay wspomniał o tym, że powinna iść spać, poczuła jak bardzo jest zmęczona.
- Też tak myślę. Dawno tego nie robiliśmy - uśmiechnęła się do przyjaciela, ruszając w stronę sypialni. Mieli jeszcze czas. Jutro, a może nawet kilkanaście następnych dni.

|zt



what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts

my dearest friend


Roselyn Wright
Roselyn Wright
Zawód : Uzdrowiciel w leśnej lecznicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
the healer has the
b l o o d i e s t
hands.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
when will enough be enough?
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6412-roselyn-wright https://www.morsmordre.net/t6516-furia#166169 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f415-szkocja-highlands-knieja https://www.morsmordre.net/t6553-skrytka-bankowa-nr-1612#167244 https://www.morsmordre.net/t6551-r-wright#282514
Re: Korytarz na piętrze [odnośnik]07.03.21 15:37
teoria panmagiczna10 grudnia
Lubił to miejsce. Było w nim coś, co przyzwalało na łatwiejsze poszerzanie horyzontów. Być może było to spowodowane sporych rozmiarów oknem tuż przed biurkiem - wychodziło na widoki wzniesień, łąk irlandzkich okolic Upper Cottage - i wpadającym przezeń światłem. Dla wielu ta dziwnie zagospodarowana przestrzeń mogła wydawać się nie mieć nic z prywatności - wszak narzucała otwartość z każdej ze stron - jednak nie kolidowało to w żaden sposób ze sposobem pracy Jaydena. Nie miał nic do ukrycia, nie chciał nic ukrywać. Był w swoim domu i chciał się nim cieszyć. Jego własny gabinet, chociaż oczywiście przestronny i powoli zaczynający przypominać pomieszczenie przeznaczone dla astronoma, wciąż nie potrafił był dotrzeć do mężczyzny w taki sposób, by poczuł się w nim odpowiednio. Vane spędzając coraz więcej czasu w domu, wolał pracować przy biurku na korytarzu lub w kuchni przy sporym stole, gdzie mógł równocześnie mieć obok chłopców. Czy to w swoim koszu, czy w wózku, czy w kołysce, czy lewitując wokół ojca - bez znaczenia. Teraz również trójka chłopców miała swój kocyk, na którym spędzali czas, podczas gdy ich ojciec pochylał się nad kolejnym etapem pracy wieńczącej badania i książkę... Powstała ona niesamowicie szybko - cóż, rozdziały same się pisały, chociaż nie obyło się bez kryzysów. Na szczęście Jayden był już spokojniejszy, odkąd choroba Samuela przestała go zadręczać, a w Upper Cottage zaczęła pojawiać się jego mama. Zostawała jedynie na godziny nocne z chłopcami, gdy profesor miał zajęcia w Hogwarcie, by później wrócić do siebie do domu. Oczywiście proponowała mu pomoc za dnia, być może przy sprzątaniu, zajęciu się domem, ale odmawiał za każdym razem. Kochał swoich rodziców i wiedział, że chcieli dla niego jak najlepiej, ale nie zamierzał się od nikogo uzależniać. Wiedział, gdzie i kiedy potrzebował wsparcia - o więcej nie chciał prosić. To wszak były jego dzieci, jego dom. Nie Roselyn. Nie jego rodziców. Nie nikogo innego. Jedyna osoba, z którą mógł to współdzielić, nie żyła.
Głośny, rozbawiony śmiech wyrwał go z rozmyślań i wzrok od papierów przeniósł się na trójkę dzieci leżących na podłodze na grubym kocu i miętolących w chwytnych dłoniach maślane bułeczki, które dał im wcześniej. Perlisty głosik jednego, później drugiego i ostatniego chłopca rozniósł się po korytarzu. - Jak to wygląda? - Vane podniósł gruby plik zapisanych przez siebie stronic i pokazując je wymownie synom. Ci sprężyli się w tym typowo niemowlęcym geście spięcia ciałka w podekscytowaniu, próbując coś wygruchać w nieartykułowanych dźwiękach. - Czeka nas jeszcze trochę pracy - wyjaśnił, dotykając jeszcze stópek każdego z synków obleczonych w dziecięce buciki. Kolejne rozbawienie sprawiło, że sam się uśmiechnął i wrócił do czytania. Miał wszak przed sobą plik spisanych przez siebie stron, mających być jego książką. Cóż... Będących nią, ale zanim się to wydarzyło, musiał wszak posprawdzać czy nie było wśród nich większych błędów. Logicznych, spójnych - nie był specem od języka, ale jako profesor nasprawdzał się setek prac i musiał w jakimś stopniu operować gramatyką angielską. Napisał też niezliczoną ilość pomniejszych prac, kilka większych - był w stanie jakoś zweryfikować to, co widział. Do tego na świeżo sprawdzało się siebie zupełnie inaczej. Oczywiście, że jego praca miała przejść jeszcze kolejną weryfikację przed samą publikacją, dlatego nie obawiał się aż tak, jednak musiał być pewien, że nic istotnego nie zostało przekręcone, pominięte czy niezweryfikowane. Zaczął nad ranem i chociaż trwało to kilka długich godzin z oczywistymi przerwami, nie spieszył się. Nie musiał się spieszyć, chociaż ciężko było się pozbyć myśli, że to już... Że był blisko. Wiadome było, że napięcie wzrastało samoistnie, lecz podobnie i motywacja. Było łatwiej mu się skupić, czerpać przyjemność z własnej pracy i osiągnięć, które był w stanie zdobyć przy współpracy z innymi, bardziej doświadczonymi od siebie badaczami. Kai. Vincent. Roselyn. Asbjorn. To nie tylko on trwał na ów pergaminie - oni również tam byli. Podobnie jak i niemowlęta trwające u boku ojca.

|literatura tworzenie
zt

[bylobrzydkobedzieladnie]


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP


Ostatnio zmieniony przez Jayden Vane dnia 07.03.21 15:48, w całości zmieniany 1 raz
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Korytarz na piętrze [odnośnik]07.03.21 15:37
The member 'Jayden Vane' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 4
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Korytarz na piętrze Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Korytarz na piętrze [odnośnik]15.09.21 20:43
2 stycznia 1958

« Osiągnięcie celu jest punktem startowym do osiągnięcia kolejnego. »
Cronus Malfoy pozdrawiał zebranych na pierwszej stronie Walczącego Maga leżącego na biurku przed Jaydenem. Profesor wpatrywał się w nieistniejący punkt tytulatury najnowszego wydania gazety już od dobrych dwudziestu minut, nie będąc w stanie do końca zrozumieć, co się działo z ich systemem. Pogarszał się z każdym kolejnym miesiącem i nic nie wskazywało na to, aby ta spirala absurdu miała się zatrzymać. Prowokatorzy i odpowiedzialni za ten cały spektakl jedynie upewniali się w fakcie swojego bezbłędnego myślenia, wprowadzając równocześnie resztę społeczeństwa w błąd. Próbowano przekonać ludzi nauką — zakłamaną, bez podstaw, bez prawdziwości w swym przesłaniu. Wyciągano eugenikę na pierwszy plan, kierując się nie dobrem ogółu, a dobrem jedynie części określonej klasy. Bo to, że ludność brytyjska była podzielona na kasty, było wiadome i jedynie głupiec tego nie dostrzegał. Jayden był częścią tej odpowiednio sytuowanej. Niezagrożonej. Posiadał wszak nazwisko, dobrze renomowaną rodzinną historię, status, wykształcenie. Według opinii Walczącego Maga był wzorem obywatela z trójką synów czystej krwi, którzy mieli kontynuować jego dziedzictwo. Wyedukowani na podobieństwo ojca mogli wspierać jedyną, słuszną stronę. Niestety władza nie przewidziała postawy buntu w postaci profesora astronomii oraz chęci przeciwstawienia się systemowi. Systemowi, który ciągle się pogarszał, nie dając nic w zamian. Dając jedynie wyselekcjonowanej gromadce, odrzucając tak wiele innych, istotnych obywateli. Dlaczego w ogóle sięgano po tak makabryczne środki? Społeczność czarodziejska nie była aż tak ogromna jak przeważające siły mugoli. Obie kultury zderzały się na linii historycznej, ale nigdy nie doszło do tak gwałtownej eksterminacji, przejęcia miasta oraz wytępienia jego mieszkańców. Część londyńczyków zdołała zbiec, jednak znaczna grupa nie była w stanie tego zrobić. Nie mogli też po prostu się obronić — nic wszak nie równało się z możliwościami, jakimi operowali czarodzieje oraz czarownice. Broń niemagiczna była słabsza i zawsze miała taka być. Jednak czy ta agresja nie była również czymś, przed czym Ministerstwo Magii z Rycerzami Walpurgii i Czarnym Panem na czele uciekali? Czy nie było to wprost przyznanie się do poczucia zagrożenia ze strony — według władzy — słabszej ludności? A skoro czarodzieje uważali się za lepszych, doskonalszych, nie powinni byli czuć lęku przed gorszymi. Czy nie była to pokrętna logika? Lub właściwie jej brak? A teraz ten bezsens odbijał się również na niczemu winnych dzieciach. Wyrzucanych z Hogwartu. Gwałtem krzywdzonych. Zmuszanych do nauki czarnej magii. Czy tego już nie było? Czy to już nie upadło? Dlaczego na powrót wracało? Dlaczego cień Grindelwalda wciąż pozostawał między korytarzami szkoły — wydawać by się mogło — wyzbytej z jego postaci? Czy to nigdy nie miało się skończyć? I teraz jeszcze to... Walczący Mag z zapowiedzią reformy, ale również przesłaniem, że Dippet się kończył. Dippet słabł. Nie był w stanie stanąć między własnymi uczniami a Ministerstwem Magii, co sprawiało, że Jayden kolejny już raz umacniał się w przekonaniu, iż dyrektor Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie był już jedynie starcem bez siły do walki. Chronił Zakon Feniksa w lasach, a nie obronił dzieci, centaurów i innych stworzeń żyjących między zakazanymi drzewami.
A teraz był tu i teraz pochylony nad własnymi urwanymi myślami oraz chaotycznymi notatkami. Vane wyciągnął się w tył na krześle, odetchnąwszy ciężko i splatając dłonie na karku. Wiedział, że nie miało to być proste zadanie. Wiedział, że być może miało się to w ogóle nie udać, zważywszy na ilość wyzwań, jakie przed nim stanęły w ostatnim czasie. I na możliwe kolejne, najprawdopodobniej rzeczywiste problemy na dalszej drodze. Wiedział też jednak to, iż jego koncepcja była zbyt ważna, aby z niej tak po prostu zrezygnował. Czytając Walczącego Maga oraz mając w głowie pojawienie się ministerialnych osobistości w murach zamku, dostrzegał nie zagrożenie, a prawdziwy koniec pewnej ery. Nie mógł tak po prostu stać bezczynnie i czekać na rozwój. To już się działo. To już się stało. To nie miało być powstrzymane, a przynajmniej nie w tym aktualnym momencie. Jedyne co mógł zrobić to właśnie to, do czego się zabierał. Nie miał pojęcia, jak finalnie można było się do tego zabrać, dlatego zamierzał zrobić to intuicyjnie. Nie wiedział, jak miał również prezentować się krok po kroku projekt, jednak zdawał sobie sprawę, że bez względu na wszystko, musiał mieć plan wstępny. Myśl, która pojawiła się w nim jeszcze w starym roku, pracowała w profesorskiej głowie intensywnie, by w końcu ujrzeć światło dzienne w momencie, w którym miarka całkowicie się przebrała. Teraz był na to najlepszy moment, bo później... Później miało być za późno.
Był zdany w stu procentach na siebie. Wiedział, że nie mógł skierować się do nikogo innego. Kompromitacja, dyskredytacja, brak zaufania oraz możliwe konsekwencje mnożyły się wówczas, gdy powierników tajemnicy było więcej. Jak zaklęcie Fideliusa — sekret przestawał być sekretem, kiedy łączyło się go z coraz większą grupą osób. Mógł bazować jedynie na własnych pomysłach, innowacji i doświadczeniu. Od czegoś musiał zacząć, dlatego też w końcu nachylił się nad pustym pergaminem, i biorąc pióro do ręki, zaczął spisywać najpotrzebniejsze rzeczy. Które według niego takie właśnie były. Pierwsze i najważniejsze okazywało się oczywiście miejsce. Musiało spełniać podstawowe funkcje, dlatego Vane podkreślił je parokrotnie, wiedząc zresztą, że przecież miał to pamiętać. Być może w dziwnym ferworze ekscytacji, a może też frustracji pozwolił sobie przelać je na grubsze linie. Tuż obok tego zapisał sobie również krótkie bezpieczeństwo. Kolejnym pewnikiem było oznaczenie osoby zamierzającej prowadzić projekt. To jednak odchodziło ze zmartwień — sam był wszak za to odpowiedzialny i nikt więcej. Nikt inny nie mógł być. Nie ufał... Ciągnięcie się za brakiem zaufania oraz bezpieczeństwem było nałożenie odpowiednich zaklęć zabezpieczających na wybraną lokalizację. Wiedział, że nie mógł szczędzić starań związanych z tym punktem. Na wypadek gdyby coś jednak przełamało czary, musiał przydać się plan ewakuacji. Mógł stworzyć odpowiednie świstokliki, by przenieść niewielką grupę z daleka od zagrożenia. Być może w procesie miała pojawić się jeszcze inna myśl, ale na ten moment to musiało wystarczyć. Wszystko miało kręcić się bardziej wokół edukacji domowa, nie zaś prywatnej szkoły, jednak i edukacja domowa potrzebowała podstawy programowej. To był bliższy Jaydenowi temat — wszak i do teraz dostawał prośby od rodziców, aby dawać lekcje w zaciszu domowego ogniska. Wiedział, czym różniła się podobna edukacja od tej uprawionej w murach szkoły. Podstawa programowa ciągnęła jednak za sobą również kwestię nauczanych przedmiotów — jakie, dlaczego i jak miały być prowadzone. Wiedział, że jako jedyny możliwy nauczyciel nie był w stanie wykładać czegoś, czego natury nie znał lub nie rozumiał. Pomimo jednak trzydziestoletniego życia poznał wiele dziedzin, które na pewno miały się przydać. Oczywiście nie wiedział nic o zielarstwie, anatomii czy eliksirach, ale posiadał wiedzę na inne tematy. Oznaczało to również, że sam miał się dokształcać nawet w podstawowych sprawach i bez ustanku podnosić swoje kwalifikacje na tym podłożu. Astronomia, numerologia, obrona przed czarną magią, uroki miały stanowić podłoże całego nauczania. Opieka nad magicznymi stworzeniami, transmutacja, historia magii, literatura, a może nawet ekonomia i savoir-vivre mogły egzystować na ten moment w jego mniemaniu na podstawach. Poziom nauczania lub poziom, od którego wychodził, łączył się także z kwestią wieku dzieci, jakie miał przyjąć pod swoje skrzydła. Merlinie... Dzieci... Żałował, że mógł zrobić tak mało. Wszak nie było możliwości, by powstało ich więcej. Był sam i nie był w stanie się powielić, nieważne jak bardzo by tego pragnął. Nawet nie wiedział, kiedy opuścił pióro i oparł głowę na dłoniach, czując przejmujące emocje. Barki zaczęły delikatnie mu drżeć, a niewidzialna pięść zacieśniła się na gardle. Czy rejestrował się również dlatego? By odgonić od siebie podejrzenia? Czy miało to w jakikolwiek sposób pomóc realizacji tego planu? Merlinie... Miał nadzieję, że tak. Miał nadzieję, że to wszystko, co się działo, miało spłonąć i pozwolić sobie narodzić czemuś, czego jeszcze nie było. Czemuś, co miało przetrwać najgorsze bez względu na wszystko.

zt


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Korytarz na piętrze
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach