Wydarzenia


Ekipa forum
future nostalgia, 1951
AutorWiadomość
future nostalgia, 1951 [odnośnik]21.09.20 20:52
Regularne odgłosy uderzania o ścianę w synestetycznym dyskomforcie prześlizgiwały się przed oczyma Deirdre barwnymi falami; każde stuknięcie rozpostarte przypływem intensywnych, fluorescencyjnych kolorów, których tak nie lubiła, lecz w tym stanie - nawet się jej podobały, ba, wzbudzały pewien rodzaj trudnego do zdefiniowania uczucia, które normalni ludzie opisaliby jako rozbawienie. Miu nie znała jednak takiego pojęcia, wesołość wydawała się równie obca co poczucie własnej wartości, już dawno zgniecione gdzieś pod przepoconymi pościelami Wenus lub utopione w rozlewanym hojnie niedorzecznie drogim alkoholu, który kosztował prawie tyle, ile spędzona z Czarną Orchideą minuta. Znała tylko brak, pustkę, a emocje tylko odgrywała, tańcząc zgodnie z wyjęczaną muzyką gości: każdy tutaj grał, nieczysto, brutalnie, dla własnych celów, często niezgodnie z zasadami, o ile jakiekolwiek tu obowiązywały oprócz dekalogu pieniądza. Złoto zamykało usta każdemu, kobietom często dosłownie, mężczyznom - w metaforyczny sposób, sięgający mackami niemoralności daleko poza budynek burdelu, choć wtedy to raczej oczy przymykano na nielegalne procedery, mające swój słodki finał w dusznych komnatach cieszącej się dobrą sławą restauracji.
Jak teraz: wiedziała, że to, co ją spotkało, także biorąc pod uwagę ignorowany regulamin przybytku Lestrange, nosiło wszelkie znamiona nielegalności, ale nie potrafiła zebrać myśli na tyle, by donieść o tym pilnującym porządku niewymownym. Oddychała inaczej, chodziła inaczej, chwiejnie, w końcu znajdując wyjście z labiryntu korytarzy: prawie wypadła na zaułek za, a właściwie pośrodku Wenus, tajemniczy dziedziniec, o którym wiedziały wyłącznie pracownice. To tutaj mogły zaczerpnąć świeżego powietrza, rozprostować kości albo spojrzeć w niebo, zamknięte w klatce budynku wibrującego odgłosami.
Ewentualnie: próbować wytrzeźwieć po niespodziewanym skonsumowaniu narkotyku dyskretnie dosypanego do wina. Nie spodziewała się tego, nie po tym artystycznym, romantycznym idiocie, który odwiedzał ją już któryś raz, obsypując komplementami, nazywając muzą i błagając o to, by mógł całować jej stopy. Straciła przez to czujność, uważała spotkania z nim za przyjemną odmianę po innych gościach budzących mdłości, a teraz...cóż, otrzymała lekcję. Nieprzyjemną, prawie bolesną, bo choć świat wokół wirował w frenetycznym kołowrotku, to wcale nie czuła się na tej karuzeli dobrze. Serce waliło jak szalone, oblewał ją zimny pot, dłonie drżały a świat - uporządkowany, logicznie posegregowany, oschły i odległy, podporządkowany odciętej od własnych emocji Deirdre - napastował ją setką wykluczających się bodźców. W środku było ich za wiele, musiała uciec, musiała wyjść; nogi poniosły ją same na zewnątrz, wąskimi korytarzykami prowadzącymi do drzwi na dziedziniec.
W końcu - powietrze. Czyste, nieprzesycone piżmem, opium i alkoholem.
Usiadła na ostatnim schodku i pochyliła się do przodu, chowając głowę między kolanami, a czarne włosy przesłoniły całkowicie nogi, spływając także po bruku. Rozczochrane, w niczym nie przypominającej misternej konstrukcji japońskiego koka, która zachwycała spragnionych orientu Anglików. Właściwie Miu zostawiła dawno za sobą, gdzieś w momencie, w którym w panice niezdrowo szybko bijącego serca wychodziła z sypialni, pozostawiając praktycznie nieprzytomnego Fawleya na łóżku - szła przed siebie, czując, że się dusi. Tu, w chłodzie wieczora, histeria powoli mijała, ale Deirdre dalej oddychała spazmatycznie za zasłoną czarnych włosów, absolutnie nieprzejęta tym, że ma na sobie tylko pas od pończoch, niekompletną biżuterię i założony na lewą stronę czarny peniuar wystylizowany na kimono. Co się z nią działo? Co ten idiota jej dosypał? I kiedy wróci rozum? Starała się myśleć logicznie, ale gdy tylko próbowała pochwycić strzępek nitki rozsądnego toku przyczynowo-skutkowego, ten wymykał się jej i rwał, pozostawiając ją w kolorowym chaosie.
Wzięła kolejny głęboki, świszczący oddech, zaciskając powieki, ale im mocniej je zamykała, tym wyraźniejsze były barwne fale przepływające przed oczami - a dźwięk dobiegający zapewne z jednej z wenusjańskich sypialni na piętrze stawał się nie do zniesienia. Wkrótce jednak to nie ten bodziec podrażnił rozkołysany narkotykiem umysł dziewczyny - kątem oka, spomiędzy kurtyny włosów, dostrzegła w półmroku dziwny, nęcący ognik. Natychmiast poderwała głowę, irracjonalnie wystraszona, tak, jakby co najmniej zobaczyła pod ścianą dziedzińca smoka - z jej gardła wydarł się niepowstrzymany, ochrypły jęk, nad którym nie panowała. Końcówka papierosa trzymanego w ustach przez więcej niż znajomego mężczyznę wydawała się magicznym ogniem, zalążkiem opisywanej w księgach pożogi, ślepiem pradawnego stwora, które mrugała do niej z ciemności. Prawie zerwałaby się na równe - bose - nogi, ale strach szybko, w przyprawiającym o mdłości pędzie, rozmazał przed oczami finalny odgłos końca zmiany - i regularnego stukotu łóżka o niewyciszoną ze strony zaułka ścianę - zapierając dech w obnażonych piersiach Miu. Z zachwytu i zdziwienia. Tym razem widziała karmazynową wstęgę o szmaragdowych końcach, sunącą pomiędzy nią a ognikiem. Fascynujące.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: future nostalgia, 1951 [odnośnik]24.09.20 7:40
Seks powoli zaczyna mnie nudzić.
Ktoś powie, że to brak wyobraźni albo odpowiedniego ciała, że trzeba mi młodej, ciasnej cipki i już: tylko tyle, aż tyle, trysnę szczęściem i znowu będę spełniony.
Nie, to tak nie działa. Obserwuję te mechanizmy, uczę się na nich, ba, sam je prowokuję, wyzwalam i nimi kieruję. Ciało jest materiałem niebywale plastycznym, ale również znanym, niezależnie czy skóra ma fakturę jedwabiu, czy na łydce odrastają kłujące włoski. Doskwiera mi przesyt, diagnozuję sam siebie, jak rasowy hipochondryk po przeczytaniu kilkunastu różnych artykułów z kilkunastu różnych źródeł. Wiem najlepiej, co się ze mną dzieje; zapach pościeli, na której ktoś uprawiał miłość niegdyś sprawiała, że pociągałem nosem, chcąc wywęszyć więcej: zapach ich potu, ile mieli lat, jak długo nosili bieliznę, a teraz, cóż, zero entuzjazmu. Korytarz to tylko korytarz, rzędy drzwi po obu stronach, głuche jęki oraz równomierne skrzypienie drewnianych mebli. Jebana lista zakupów albo rachunek w restauracji - gdzie są ludzie, gdzie emocje? Szczerze wierzę, że jest pewna granica poznania, nieprzekraczalna, po której nie ma już nic, ale to niemożliwe, bym nie mając lat trzydziestu zdołał do niej sięgnąć. Nie zrobiłem jeszcze tylu rzeczy. Nigdy nie udało mi się puścić więcej niż pięciu kaczek pod rząd. Nie przeszedłem stu metrów na obcasach. Nigdy się nie zakochałem, nie tak naprawdę, by miało to choć szansę na przetrwanie. Nigdy nie stanąłem za sterem statku. Bo wiecie, odkrycie tego stanu... to wcale nie jest sukces, przynajmniej nie dla mnie. Istnienie czegoś poza świadomością kręci mnie jak kiedyś porno na żywo, ale nie to, które podglądam przez dziurki od klucza, a to na żywo, dziejące się na ulicach. Wolę to, co trzyma się pod, nawet jeśli pierwsza warstwa to ledwie cieniutkie pazłotko, które można drasnąć paznokciem i się rozrywa. Wszystkie drobne gesty pozwalają mi widzieć, co się stanie, gdy ta parka zatrzaśnie za sobą drzwi do mieszkania. Pożądliwość rozsadzana przez pełzające lenistwo, wilgoć przeżerająca się przez materiał i zdziczały wzrok, erotyczne zapasy - na to naprawdę lubię patrzeć i sobie wyobrażać. Muszę tylko przestać je rozumieć, bo inaczej cały ich urok pójdzie się jebać i każde jedne zaczną wyglądać tak samo, nieważne w jakiej konfiguracji. Zblazowany kutas - chyba dosłownie, bo moje libido też przez to cierpi. Wrażeń ostatnio dostarczam sobie wstrzemięźliwością, obejmującą zarówno kobiety, jak i używki - poza papierosami. Celebracja trzeźwości i wyniesienie swego ciała na ołtarze, gdyby teraz mi się zmarło, dostaliby mnie czystego, niczym tego bożego baranka. Wynurzam się przewietrzyć głowę i pomyśleć, co dalej, bo znowu mam kryzys tożsamości, popychający mnie na nieznane wody. Nie używek, a, dosłownie, ku morzom i oceanom, jak najdalej od ojczystej Anglii. Rzygam już tym napompowanym patriotyzmem, o który lubimy wycierać sobie gębę; Witek Gombrowicz zrobi z niej kiedyś lepszy użytek.
Spalam jednego papierosa a Londyn z tej pespektywy wydaje mi się bardziej pociągający niż wszystkie moje tutki razem wzięte. Widzę dokładnie to, co chcę widzieć, panoramę przeciągającego się miasta, pełnego szumowin i ludzi godnych, którzy mieszkają ze sobą po sąsiedzku. Fascynujące.
Dopalam fajkę i zgniatam ją o szerokie obramowanie bramy - wyrzucam, jak zwykle - do kosza. Pod stopami jest wystarczająco dużo brudy, a niedopałki są dość obrzydliwe. Otwarta paczka petków nie minimalizuje jednak tego pragnienia, więc biorę jeszcze jednego, docieram do mojej szczytowej formy, w której czterdzieści sztuk dziennie to bułka z masłem. Capię pewnie okrutnie, ale jakoś muszę sobie rekompensować straty moralne, problemy z erekcją i tak dalej, choć nie wierzę, by akurat fajury mi w tym pomogły. Fachowo to się chyba nazywa przebodźcowanie, ale co z tego, że operuję wydumaną nazwą, a nie mam zielonego pojęcia, z jakiej strony wgryźć się w problem? Petuję na ziemię, żar spada tuż obok mojego buta, a ja myślę, czy może ból byłby w stanie mi pomóc? Chyba nie tędy droga, lecz zostawiam tą kwestię otwartą; razem z nią pojawia się towarzystwo, nieco rozchwiana sylwetka ważki i to po niej poznaję, że coś jest nie tak. Gaszę fajkę i spaloną może w jednej czwartej zatykam sobie za ucho, zbliżając się do Deirdre. Coś się tam dzieje, oddałbym sporo za wizje w jej głowie, lecz nie dokończyłem jeszcze swojego oczyszczenia.
Później to ja będę się bawić.
Widzę wszystko w jej oczach, te rozszerzone źrenice powiększone do nienaturalnych rozmiarów, oblizywanie ust inne niż markowy znak rozpusty, kompulsywne drgnięcia ramion: to na zewnątrz, podczas, gdy w środku może właśnie przeżywać najlepszą noc swojego życia.
-Pierwszy raz, co? - pytam lekko, ponownie odpalając papierosa. Lekko prześlizguję wzrokiem po jej ciele - jak już mówiłem, ostatnio mało mnie interesują - by zatrzymać się na jej obliczu, nieco zniekształconym przez warstwę makijażu i narkotyczny odlot - skup się na tym, co czujesz, a wszystko stanie się głębsze. Zobacz - mówię, zdejmując z ramion płaszcz i narzucając go na kobietę. Właściwie: ubierając go w nią tak, by rękawy musnęły skórę, by ciężar opadania materiału odczuła na swoich ramionach, by poły palta okręciły się jej wokół nóg - możesz mi o tym opowiedzieć? - werbalizacja pomaga, a ja jestem dobrym słuchaczem. Podaję jej papierosa i dosiadam się na schodki, pamiętając, by to ona mówiła.


Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Morgan Szalbierz
Morgan Szalbierz
Zawód : staram się
Wiek : 32
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler
I Tend The Light
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Duch
future nostalgia, 1951 0a8b1-img_1302
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7974-francis-m-lestrange https://www.morsmordre.net/t8044-don-juan https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t7980-skrytka-bankowa-nr-1928 https://www.morsmordre.net/t8093-fransua-lestrange
Re: future nostalgia, 1951 [odnośnik]07.10.20 16:29
Nie miała pojęcia, o jakim pierwszym razie mówił ten...człowiek, zwierz, ta istota z zupełnie innego wymiaru, która łaskawie zstąpiła z nieboskłonu na brudną ziemię dziedzińca ukrytego gdzieś w czeluściach magicznego Londynu. Mogła się tylko dziwić, otwierając szeroko kocie oczy, tak, by zmieściły się w nich rozszerzone źrenice. Jeszcze mocno kontrastujące z tęczówką o barwie złocistego, ciemnego mahoniu, jeszcze nieskalane mroczną magią, jeszcze ludzkie, choć w tej sytuacji raczej sprowadzające ją do roli naćpanego zwierzątka, wpatrzonego w nadbiegające śmiercionośne zaklęcie. To miało chyba inną barwę łuny od tej wyłaniającej z półmroku przystojną twarz...ach, tak, rozpoznawała go; coś w drżących, niepoukładanych myślach metalicznie kliknęło, pozwalając rozkołysanemu mózgowi Miu na pełne ulgi zrozumienie, że dymiąca wizja smoka niewiele ma wspólnego z rzeczywistością. Zbliżający się do niej czarodziej nie miał łusek, ostrych pazurów, ale już kły...Tak, miał kły, ostre, nierówne, jak stalaktyty wiszące z czerwonej tkanki podniebienia. Wzdrygnęła się ponownie, mocno, tak, że spięcie mięśni prawie zsunęło ją z tego skruszonego schodka. Nie, to się nie dzieje naprawdę, pieprzony Francis Lestrange miał setki wad, ale brak dostępu do magicznego stomatologa nie był jedną z nich. Pamiętała dokładnie pierwszą ich rozmowę - i jego uśmiech, inny, dziwny, zupełnie odmienny od lepkiego grymasu, jakiego się spodziewała, pierwszy raz przekraczając próg Wenus.
Właśnie, pierwszy raz - czy pierwszy z ostatnich? Stalaktyty w smoczej paszczy zalśniły od odpalanego znów papierosa, a zęby Deirdre, jakby w instynktownej odpowiedzi tego samego gatunku, zazgrzytały o siebie głośno. - Nie miałam tu pierwszego razu - wychrypiała prawie bezgłośnie - i równie bezsensownie, serce już prześlizgiwało się do gardła, tak, jakby chciało się z niego wydostać razem z palącą żółcią. - Chyba mi czegoś dosssypał - dodała tym samym, na wpół mechanicznym, na wpół osłabłym głosem, przeciągając głoski w przeraźliwie intensywnym syku, tak, jakby nabrzmiałę usta nie do końca chciały układać się w zazwyczaj perfekcyjnie artykułowane słowa. Straciła kontrolę, może nie zupełnie, ale w sposób tak znaczny, że nawet patrzenie na ściągającego z siebie nakrycie mężczyznę sprawiało fizyczny ból. Bynajmniej z powodu jakichkolwiek defektów arystokratycznej sylwetki, po prostu działo się za dużo; ruch powietrza, złowieszczy szelest materiału, odurzający zapach zbyt intensywnych perfum, tytoniu, męskiego potu i jakiejś specyficznej, kwaśnej woni, jaką Wenus przesiąknęło do cna. - Nie chcę - syknęła znów niechętnie, odnosząc się zarówno do troskliwego okrycia nagości, jak i do prób zacementowania jej w tu i teraz. - Gryzie - poskarżyła się z autentycznym niepokojem (bo faktycznie materiał  g r y z ł, drapał, jakby utkano go z agresywnych pająków) w głosie, gdy strącała z ramion drogi płaszcz, kosztujący pewnie tyle, ile dwa dni spędzone w towarzystwie Miu. Początkującej, jeszcze niepewnej, ale już dającej wielkie nadzieje. Odkąd się tu pojawiła minęło kilkanaście tygodni, czas sprzyjał roznoszeniu się renomy, a nowy, egzotyczny nabytek nie sprawiał żadnych problemów. Do dziś, do momentu, w którym naćpana upatrywała w swoim bezpośrednim szefie i poniekąd właścicielu, koszmarnego stwora o wykrzywionych kłach i ogniu ziejącym z dość przyjemnej dla oka paszczy. - Dlaczego taki jesteś? - spytała urywanym, dychawicznym szeptem, z mieszaniną zgrozy i niezdrowej fascynacji przyglądając się podawanemu papierosowi. Nie ujęła go w rękę, nie wzięła, zgodnie z obowiązkami pracownicy, w usta: po prostu patrzyła na jaśniejący w półmroku filtr, z rozmazaną, trzeszczącą wibracją Francisa w tle. Prawa, bosa stopa zaczęła nerwowo uderzać o schodek niżej, w jakimś nieregularnym, niezdrowym rytmie, a smukła łydka napinała się tak mocno, że pod skórą w odcieniu kości słoniowej raz po raz ukazywały się mięśnie.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: future nostalgia, 1951 [odnośnik]11.10.20 21:19
Siadam obok niej wcale nie zgrabnie, a ciężko, klapiąc na zimny, kamienny stopień. Wcale nie reprezentacyjny: podwórko wygląda wręcz brzydko, oddarte z luksusu drugiej strony Wenus. Tam bogactwo, tu slumsy, nikomu nie chciało się zawracać głowy wewnętrznym dziedzińcem do użytku publicznego. Nie, no właśnie - jest prywatny i dlatego raczej niezadbany. Mury dookoła są szare, pokruszone, można nawet policzyć ile dachówek brakuje na dachach sąsiednich kamienic, moim zdaniem to też ma swój urok. Idealny, by spędzić tu piętnaście minut na szybkim papierosie, spojrzeć w rumieniące się niebo albo splunąć prosto w pyzatą tarczę księżyca. Przejrzeć się w brudnawej kałuży. Chyba w całym Wenus to miejsce jako jedyne nie kupuje złudzeń i makijażu, stojąc na jebanej granicy. Dobrej i złej części Londynu, a przede wszystkim, dziewcząt, które tu przychodzą i wychodzą oraz tych, które są w środku. To nigdy nie są te same kobiety - tracą osobowość albo zachowawczo chowają ją na później, najczęściej w dziecięcych sypialniach, zawiniętych w pieluszki. Mógłbym mieć personel, o jaki bym się nie troszczył, lecz to już zakrawałoby o czysty handel, a w takim wypadku, czym bym się różnił od sklepikarza, krojącego tuszę?
Nie, wolę to, głowę otwartą dla nich wszystkich i ten zapyziały dziedziniec, który przypomina - i im i mi, że życie jest kurwa ciężkie. Osuwam się na wystający stopień i aż się wzdrygam, czując chłód, mimo że mam na sobie kilka warstw i szyję owiniętą szalem. Jesteśmy prawie równi wzrostem, bo nieprzystojnie się garbię, ona zaś, czujna, ważka, ruchliwa po dawce narkotyku krążącego w żyłach, nie może usiedzieć na miejscu. Pełno jej, rzadko kiedy obserwuję tak gwałtowne reakcje na pierwszą wycieczkę, pewnie dlatego, że sam nie przepuszczam okazji, by się skuć. Ale, ale - skończyłem z tym przecież, na, powiedzmy - pół roku - dlatego idealnie trafiła na Franca z sercem na dłoni.
A mogła na Franca ze źrenicami jak reklamy na Piccadilly, ale on by ją co najwyżej przytulił.
-Było ci z nim dobrze? - pytam nieoczekiwanie, wycierając ubłocone buciory o pasek jej peniuaru, sunący po ziemi. Nie mam żadnego prawa do jej intymności poza dwucyfrowym numerem tej jednej londyńskiej kamienicy, ale przecież ledwie rozmawiamy - ja byłem dużo za młody na swój - zdradzam jej, bo szybki start w dorosłość, gdy się miało jeszcze mleczne zęby to jednak przesada. Poważnie - późno mi wypadły, siódemki siedziały uparcie do końca czwartej klasy - kto? - pytam, prześlizgując się spojrzeniem po jej rozmytej twarzy. Ciężko stwierdzić, czym się poczęstowała. jak dla mnie wygląda to na miks środków z dwóch różnych grup, których łączyć ze sobą się nie zaleca - nieważne, przeprosi cię za to - i chuja mnie obchodzi, czy to pierdolony wilk z Wall Street, czy nestor Nottów, w Wenus wszyscy są moimi gośćmi, więc muszą przestrzegać moich zasad. A że nie toleruję przemocy wobec pracownic, wiedzą doskonale. Myślą, że jak sypną złotem, to im się należy, ale moralnie przerasta mnie spychanie moich dziewczyn do roli nieprzytomnych laleczek i zwyczajnie nie ma na to mojej zgody. Są tacy, co lubią worki na spermę i są takie, które godzą się na nieme sesje, lecz nie pozwolę na wykorzystywanie tutek, które tkwią w baśniowym, narkotycznym świecie. Wzdrygam się, pewnie z zimna, chociaż myśli mam obleśne. Płaszcz upada na ziemię, ponoszę go więc i opatulam nim swoje kolana - jeśli się zdecyduje, będzie mogła wsunąć pod pelerynę nogi.
-Każdy dotyk cię drażni? - dopytuję, ciekaw, co ma ją w swoim władaniu. Jak to działa. Czego nie może znieść, jakie bodźce stają się katalizatorami ostrej niechęci, a co ją stymuluje - spróbuj objąć się ramionami i opisz, jak się czujesz - dodaję, wstrzymując dłoń, która już chętnie by opadła na jej chude ramię - proszę - to żaden obowiązek, nie pozostajemy w tym momencie w stosunku służbowym. Czy raczej, do pewnego stopnia, moje powinności względem niej całkiem nie wygasły.
-Jaki? - pytam zdezorientowany, pogubiony w pytaniu Deirdre. Może wyśpiewa mi zaraz swoje tajemnice, zdradzi się z antypatią, zadurzeniem albo pogardą do mej osoby. Skromnej, w gruncie rzeczy, czuję się, jakbym w najlepszym wypadku posiadał to, co na grzbiecie, tamten wełniany płaszcz i połowę paczki szlugów. No dalej, powiesz mi, ile jestem wart?


Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Morgan Szalbierz
Morgan Szalbierz
Zawód : staram się
Wiek : 32
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler
I Tend The Light
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Duch
future nostalgia, 1951 0a8b1-img_1302
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7974-francis-m-lestrange https://www.morsmordre.net/t8044-don-juan https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t7980-skrytka-bankowa-nr-1928 https://www.morsmordre.net/t8093-fransua-lestrange
Re: future nostalgia, 1951 [odnośnik]16.10.20 12:40
- Co? – padło z jej ust nagle, gwałtownie, niczym soczyste splunięcie, niszczące obraz profesjonalistki (i perfekcjonistki), w każdym calu zadbanej i kulturalnej. O ile ktoś nie zapłacił Miu za przybranie maski zdegenerowanej uchodźczyni z Dalekiego Wschodu: wyobraźnia i pragnienia klientów Wenus nigdy nie przestawały ją zadziwiać, na dobre pozbywając się z umysłu Dei przekonania o tym, że natura ludzka to łatwe do przewidzenia i logicznego ułożenia materie. Zaskakiwały ją fetysze, ale również charaktery, problemy, pragnienia, emocje, tak obce, tak intensywne, tak obrzydliwe, że czasem o większe mdłości przyprawiały ją szeptane ochrypłym szeptem wprost do ucha życiowe żale niż nawet najbardziej ciężkie i spocone ciało przygniatające ją do materaca. W tym wypadku, nokturnową porą, gdzieś na krawędzi luksusu i parszywej biedy, wspomnienia zohydzenia rozmywały się, roztrzaskiwały niczym szkiełka kalejdoskopu, wirującego przed rozszerzonymi źrenicami czarownicy zdecydowanie zbyt szybko, by mogła zobaczyć jakikolwiek sensowny obraz. – Z kim? – powtórzyła, tym razem werbalnie bliższa krótkiego szczeknięcia, zadowolonego i pełnego ulgi: jak szczeniak, który pochwycił poszarpany koniec liny i na moment zrozumiał, o co chodzi w tej szaleńczej zabawie. Znacznie przyjemniejszej niż aportowanie nigdy nierzuconej nagrody. – Nie. Bolało. Bardzo – odparła krótko, nagle zaprzestając nerwowych ruchów, jakby spetryfikowana doświadczeniem sprzed lat. Nie tak wielu, wciąż była młoda, ciągle też pamiętała dotyk delikatnych dłoni narzeczonego na swym policzku; przymknęła oczy i przekrzywiła głowę, narkotyk przenosił ją w czasie i miejscu, koił i drażnił jednocześnie. Skrzywiła się, pamiętała zapach świec, własne pragnienie, niewinność, lęk, ale i poczucie obowiązku. Musiała to zrobić, dla niego, ba, chciała to zrobić, bo przecież go kochała. Idiotyczne. Naiwne. Żałosne. Znów zrobiło się jej niedobrze. – Żałuję. Powinnam zaczekać do ślubu – wyszeptała, ale bez płaczliwej nostalgii, raczej jak wyciągająca wnioski z popełnionego na egzaminie błędu uczennica. Lub jak uzewnętrzniająca się przed alfonsem ulicznica, przekraczająca wszelkie zawodowe bariery. – Co to znaczy za młody – powtórzyła głucho, otwierając gwałtownie oczy i wciągając ze świstem powietrze. – Przychodzą tu piętnastoletni chłopcy, wiesz? – dodała na powrót chrzęszcząco, zsuwając się nagle o jeden schodek niżej, na dobre rozdzierając koronkowy peniuar i brudząc pokryte gęsią skórką ciało. Nie obchodziło ją to, musiała odsunąć się od historii i od tej smoczej paszczy. – Za co? To mój obowiązzzek –I znów to syczenie, brzęczenie, stukot zębów, ślizg języka po spierzchniętych ustach wywołujący dźwięk bliski przesuwaniu paznokciami po papierze ściernym. Uniosła nagle dłonie do uszu, zatykając je, zadziwiona szelestem włosów. I potwornie głośnym, głębokim oddechem siedzącego tuż nad nią Francisa. Tak musiały działać magiczne miechy, tak oddychały olbrzymy, tak zaciągały się powietrzem prawdziwe, mityczne smoki, by później oddech zamienić w potworny płomień. Skuliła się i odwróciła bokiem, wystraszona, ale masochistycznie ciekawa, opierając brodę na kolanie mężczyzny. – Ty mnie drażnisz – odparła wprost, po raz pierwszy w czasie trwania ich niedwuznacznej znajomości tak szczerze, bezpardonowo, lecz bez wrogości. Narkotyk zniszczył wszelkie bariery, wypalił Miu, a Deirdre: wywrócił na nice, tak, że przez niedorzecznie rozszerzone źrenice wyciekła z niej własna osobowość, zastąpiona kotłowaniną niedorzeczności. – Zwłaszcza twoje zębiska – kontynuowała z tą samą mieszaniną lęku, odrazy i rozbawienia, wyciągając przed siebie dłoń, by w prawie dziecięcym, prowokującym geście wepchnąć dwa palce dłoni pomiędzy te potworne, wielkie kły. Zastukała w nie, nieporuszona ślina, lecz wyraźnie wystraszona parzącego palce oddechu. Zapowiedzi ognia. Bała się go, napięte mięśnie aż bolały, gotowe, by w każdej chwili uskoczyć przed falą płomieni, ale mimo wszystko…nie potrafiła się powstrzymać. Nie była sobą, zachowawczą, lodowatą, przejętą, traktującą pracę w Wenus jak urzędnicze zadanie do perfekcyjnego wykonania; tamy puściły, narkotyczne opary przesłoniły rozsądek, pozwalając Deirdre na beztroskie macanie swego nemezis i wpychanie serdecznego palca aż do ostatniego zęba w tej niedorzecznie szerokiej szczęce. – Nie podobasz mi się. Masz w sobie coś paskudnego. Złego. Lepkiego. Pod tymi łuskami - wyartykułowała z bolesną precyzją, lecz jeśli chodzi o sens: całkowicie bełkotliwie. W końcu przestała bawić się w domorosłą stomatolożkę, ale nie odjęła ręki od Francisa, teraz sunąc wilgotnymi palcami wzdłuż lekkiego zarostu i ostrej linii żuchwy, zadziwiona i przejęta: nie tak wyobrażała sobie smoczą poczwarkę, hybrydę mężczyzny i zwierzęcia, do tego odzianego w drogie materiały i przycupniętego na schodku tuż za drzwiami luksusowego domu publicznego. Los lubił płatać figle. A sproszkowane szczęście – znacznie zaburzać prostotę światopoglądu.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: future nostalgia, 1951 [odnośnik]17.10.20 10:21
Przebywamy w odseparowanych światach i kurwa, jakkolwiek to nieprofesjonalne i mało empatyczne, ale zazdroszczę jej odcięcia grawitacyjnej nitki. Tu nie trzyma jej absolutnie nic, co najwyżej wątłe próby osadzenia się w rzeczywistości, w której obrazy się nie rozpływają, a dźwięki nie wsiąkają w pory w skórze jak miniaturowe tornada. Gdyby przestała się tak szarpać, byłoby jej lepie, myślę, ale swoje złote rady zgniatam byle jak i upycham w kieszeni na piersi. Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić, szczególnie, że sama nie zafundowała sobie tej przejażdżki po własnej percepcji. Umiejętnie poszerzana posiada same plusy, nie wetuję przy tym szkodliwości narkotyków, tylko...
Zmniejszam skalę problemu. Krótkowzroczność sprawdza się dobrze, mimo że to rozwiązanie doraźne. Styknie na kolejną dekadę, później pewnie na dobre skamienieję, więc na co mam tracić swoje zdrowie?
Fascynuje mnie jej dziwna artykulacja, mówi uroczo, prawie sepleniąc, jakby nagromadziła w ustach zbyt dużo flegmy. Język wysuwa się spomiędzy pełnych warg jak miniaturowy wąż, zupełnie nie kontroluje oblizywania skóry i przełykania śliny, robi to straszliwie często. Jak na moje standardy, gniecie mnie z ciekawości, czym się tak naćpała, co teraz przyśpiesza jej serce i dlaczego wpatruje się we mnie w taki sposób. Jakbym był zarazem jedzeniem i potworem, który wypełznął prosto spod jej dziecięcego łóżka. Zapinam guziki marynarki, dając dłoniom zajęcie, a także: dbając o swój komfort, spadający wraz z temperaturą. Nie podobają mi się jej bose stopy, prawie świecące w półmroku, tak samo jak odsłonięte chude ramiona z sinym łańcuchem tuż przy szyi. Ktoś ją gryzł niedawno i mocno, a ja wiem kto, bo wszelkie praktyki żerujące na cielesności z perspektywą pozostawienia śladów, dokumentuję.
-Zmarzniesz - zauważam przytomnie, jej ręce już zdobi gęsia skórka, naturalna reakcja ciała na wystawienie go na biczowanie powietrzem listopadowego wieczora. Najbardziej martwią mnie nogi, rozmawiam z nią, patrząc na nie i... - to dla twojego dobra - wyjaśniam, owijając stopy Deirdre własnym płaszczem. Ciasno, rękawy związuje w supeł, tak, że tworzy się piękne zawiniątko nie przepuszczające lodowatych podmuchów wiatru. Pięknie. Kiwam głową zadowolony ze swego pomysłu, mniej z jej odpowiedzi. Żadna z ripost nie jest u właściwa, podwójnie, bo jestem kurwa alfonsem, który sprzedaje ją na godziny. Przykro mi, że bolało, mogłaś zrobić to tutaj, przynajmniej teraz spałabyś na złocie.
-Dlaczego? - pytam jednak, czując, jak mój język rozplątał się samoistnie. Tego nigdy nie rozumiem, nam, chłopcom, nigdy nie każą czekać. Mamy brać to, co chcemy i kiedy chcemy. Bo jesteśmy mężczyznami. Przesrane mają kobiety: wybiegam już zdecydowanie dalej niż w pole jedynie fizycznych przyjemności i eksploracji ciała, chociaż w pewnym spektrum do tego to zmierza. Przesrane, że decyzja rodziny obliguje do miłości, że poznajesz tylko jednego partnera - i znowu, nie ze względu na intensywność czy odmienność doznań, a dlatego, że nie masz absolutnie żadnego pojęcia, czy tak to powinno wyglądać.
Najczęściej: nie.
Moje perspektywy są jednak krzywe, patrzę na swoją klasę, a wzrok winnym spuścić niżej.
-Dlaczego? - powtarzam cicho, odgarniając włosy, które opadły mi na czoło - myślisz, że wtedy to więcej znaczy? - pytam - a co by było, gdyby to nie był on? - mogłaby stracić dziewictwo tutaj, a wtedy to naprawdę nie miałaby czego wspominać. Licytacje tego typu zawsze prowadzę zakulisowo i jeszcze nigdy deflorowana panna nie trafiła w łapy skrajnego obrzydliwca, aczkolwiek... pewne kaprysy muszę zaakceptować, jak na przykład lorda Croucha, który odwiedza nas raz w miesiącu, właściwie tylko po to. Całonocna sesja z dziewicą do lat osiemnastu i groźby, że w przeciwnym razie puści nas z torbami. Dziad gówno może, ale jest stary i poszedłem mu na rękę. Raz, drugi i trzeci, licząc, że rachityczny ropuch w końcu się przekręci, a ten nic, czwarty rok na chodzie, przychodzi regularnie i żąda swoich dziewic. Przysięgam, że czekam aż zabije mu magiczny dzwon, ale chyba się rozpędziłem.
-To znaczy, że zbyt wcześnie widziałem pewne rzeczy i zbyt wcześnie ich doświadczyłem - wyjaśniam enigmatycznie, o ile pierwsze zetknięcia się z seksualnością w wieku lat kilku nie są niczym zdrożnym, o ile to twoje własne ciało, tak, cóż, pod tym kątem widzę dużo wad tego, że uświadomiony zostałem zbyt prędko. Pierwsze porno na żywo, dziesięć lat, pierwsze obciąganie, trzynaście - wiem. Może oni są gotowi. Ojcowie ich tu przyprowadzają. Ja odkrywałem... na własną rękę. Uzależnienie od masturbacji nie jest doświadczeniem, którego życzyłbym komukolwiek - brawo, Franc, chyba pierwszy raz się do tego przyznałeś. Więc jednak uzależnienie?.
Zapomni o tym. Patrz, na jej oczy, źrenica prawie stapia się z tęczówką, ustami mlaszcze jak dwudniowe szczenię, które na ślepo szuka matki, by przyssać się do jej piersi. Ten wieczór sklei się Deirdre w jedno długie ujęcie o wyjątkowo intensywnych barwach oraz dźwiękach wyciągniętych z kontekstu. Mastershot ubierający naszą relację, chcę oglądać go z jej perspektywy.
-Branie do buzi? - kpię, nie mogąc wyjść z podziwu dla obowiązkowości tej dziewczyny. Są takie, które całkiem to lubią, są takie, które po prostu przywykły, a ona z kolei, nie wydaje się ani przyzwyczajona, ani chętna, a wręcz chorobliwie ambitna, pilna, drobiazgowa - owszem, ale nie musisz wkładać tam wszystkiego - ponownie: są takie, które wolą się znieczulić. Mam to pod kontrolą, bo Wenus nie jest siedliskiem ćpunów - i mówię to ja, naczelny ananas i amator substancji rozmaitych - ale są też takie, które nie chcą sobie robić wody z mózgu. Skoro ja to szanuję i nie urządzam szuranych czwartków co dwa tygodnie na zmianę z owocowymi, to tak ma kurwa być. I niech choć w tym względzie decydują o sobie. Nagle mam ją na kolanie, a właściwie: jej brodę, a sama Dei układa się pod dziwnym kątem, jakaś napięta i bardziej szczera, niż naga.
-Moje co? - zdążę się zdziwić, więcej czując zaskoczenia z wyboru wad, niż tym, że okazuję się dla niej materiałem drażliwym. Po chwili jednak czuję w ustach dwa palce, z jednej strony mam odruch wymiotny po tak głębokiej penetracji gardła, z drugiej: przemożną ochotę, by pochwycić je delikatnie i wyssać z orientalnych olejków i dotrzeć do jej faktycznego zapachu. Ostatecznie nie robię nic, tylko rozwieram szerzej usta, by dokonała swych oględzin. Sprawdza, czy nie mam ubytków, czy może raczej pod jakim naciskiem zęby przetną skórę? - coś z nimi nie tak? - pytam raz jeszcze, kontrolnie. Może to narkotyczne majaki, a może zwyczajnie wali mi z japy. Przyznam, że raz na jakiś czas robię sobie dzień dziecka, tj. nie myję zębów przed pójściem spać, ale... Przechwytuję jej dłoń, eksplorującą mą szczękę, sunącą po brodzie, pokrytej mchem kilkudniowego, niezbyt staranie przyciętego zarostu i wycieram ją o przód własnej szaty. Stróżki śliny zostawiam na materiale, ręka Deirdre jest czysta, a ona, nieświadomie, wyjmuje ze mnie wszystko to, co tak bardzo starałem się schować.
-Pracuję nad tym - zapewniam ją, puszczając jej dłoń. Kolejne nadużycie, od tego pora zacząć: i do niego nie dopuścić. Narkotyki takie są, nic między nami nie jest teraz naprawdę.


Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Morgan Szalbierz
Morgan Szalbierz
Zawód : staram się
Wiek : 32
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler
I Tend The Light
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Duch
future nostalgia, 1951 0a8b1-img_1302
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7974-francis-m-lestrange https://www.morsmordre.net/t8044-don-juan https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t7980-skrytka-bankowa-nr-1928 https://www.morsmordre.net/t8093-fransua-lestrange
Re: future nostalgia, 1951 [odnośnik]20.10.20 8:56
Troskliwe stwierdzenie wychłodzonego faktu właściwie nie dotarło do umysłu Deirdre – nie czuła zimna, tak, jak nie czułaby zapewne nawet przypalania żywym ogniem. Najwyższej jakości narkotyk, dosypany w irracjonalnej, niedopasowanej do zbyt chudego ciała dziewczyny, odciął ją od świata fizycznego niezwykle skutecznie. Ciągle czuła – mocniej, wyraźniej, prawie nie do zniesienia intensywnie – ale wyłącznie to, co podsuwała otumaniona wyobraźnia. Bała się siedzącej tuż obok hybrydy jaszczurki z arystokratą, to wiedziała na pewno, być może była to forma projekcji rzeczywistych lęków o to, że zawiedzie, że zostanie wyrzucona z miejsca, w którym w końcu zarabiała porządne pieniądze, że nie będzie w stanie spełniać się jako dobra córka wspierająca rodzinę – lub że alfons po prostu się nią znudzi i na zakończenie współpracy odda ją zgrai skrajnie obłąkanych arystokratów, rozdzierających ją żywcem. Słyszała takie historie, mroczne plotki, serwowane przez doświadczone kapłanki miłości zapewne tylko po to, by zasiać w tej przesadnie poważnej i obowiązkowej Azjatce lęk, ale ona tłumiła go skutecznie. Przetrwała w kanibalistycznych kręgach polityki, patrzyła na czarodziejów spijających krew bliskich przyjaciół, by po ich trupach wspiąć się na szczyt. Miała podobną ambicję, jeśli już się czymś zajmowała, pragnęła osiągnąć perfekcję. Na razie wiele brakowało temu zbyt szczupłemu ciału o wpojonych zachowawczych, cnotliwych odruchach, ale uczyła się szybko. I zyskiwała coraz więcej przyjaciół, a przez to złota, którym opłacano spełnianie przeróżnych pragnień. Fawley jednak nie dopłacił za to, by pozbawić ją przytomności, a ta trzeźwa, rozsądna i twardo stąpająca po ziemi część Deirdre – teraz znokautowana nadmiarem srebrzystego proszku – później złamie swoje zasady, dziękując chińskim bóstwom za to, że i wątpliwego dżentelmena narkotyk zupełnie wyłączył z działania. Czy chciał ją stąd wynieść, wykorzystać poza cennikiem, skrzywdzić w inny sposób? O nim też krążyły legendy, ale szczęśliwie w tej krótkiej, baśniowej chwili, Miu myślała tylko o tym, że serce zaraz urośnie do rozmiarów przebijających klatkę piersiową. A siedzący obok jaszczur – już wiąże jej nogi, by potem zatopić w niej kły.
Jęknęła z niezadowoleniem i lękiem, gdy arystokrata, władca tego miejsca, czarodziej z najwyższych możliwych sfer troskliwie oplatał jej stopy drogim materiałem. – Puść – wycharczała, próbując wyswobodzić nogi, przez co tylko bardziej zaplątała je w rękawy, a sama obtarła pośladki niemal do krwi, zsuwając się po osypujących się kamiennych stopkach jeszcze jeden w dół. Wychłodzoną, prawie fioletową dłonią sięgnęła w dół, do kostki, gotowa wyszarpać się z potrzasku albo odgryźć własną nogę tak, jakby była zwierzęciem złapanym przez kłusownika, jednak rozkołysanemu narkotykiem umysłowi nie trzeba było wiele, by przeskoczył na kolejny kamyk na rwącej rzece urywanej konwersacji. Zastygła w pół ruchu i szczękając zębami zerknęła przez ramię na Francisa.
- Co dlaczego? – powtórzyła głupkowato, ale trzeci raz wypowiedziane słowo nie sprawiło, że zapiał kur a sproszkowane oszołomienie magicznie zniknęło z jej napęczniałych żył, widocznych doskonale na wygiętej szyi. – To dowód miłości, musiałam to zrobić – odparła tak, jakby tłumaczyła trzydziestolatkowi dlaczego rzucana przez niego książka spada na ziemię a nie odlatuje w przeciwnym kierunku. W sumie: może właśnie to robiła? Znajdowali się na całkiem przeciwnych końcach spektrum niemoralnej przedsiębiorczości. Nie mogli się porozumieć. Nie mieli ku temu powodu. Przynajmniej do czasu.  – Bo miałabym teraz męża, a nie tkwiła tutaj z jasssszczurką – skwitowała sycząco, prawie pogodnie i zupełnie absurdalnie; posiadanie męża było dla każdej czarownicy oczywistością, nie istniały inne drogi, inne sposoby na to, by zaistnieć, czy politycznie czy w ogóle, jako wartościowy dla społeczeństwa człowiek. – To teraz nic nie znaczy. Dla mnie. Dla nich: znaczy wszystko – dziwnie machnęła a właściwie wierzgnęła głową w kierunku górującego nad nim budynku Wenus, aż czarne włosy zupełnie rozsypały się na plecy, smagając Francisa po nogach. – Przerażające – kontynuowała uparcie, tym razem wpadając w trans,
- Zbyt wcześnie? Czyli kiedy? Zanim wyklułeś się z jaja? Jak sssalamandra? – zaserwowała kolejne poważne pytanie, wibrujące podejrzliwością.  – Uzależnienie? Od czego? – spytała zdezorientowana; czy to dziwne, obce, prawie medyczne słowo na m było nowym rodzajem narkotyku? A może to jakieś specjalne, szokujące mordercze działanie jaszczurek, smoków albo innych oślizgłych bestii o wielkich kłach i lśniących łuskach? Te powoli odpadały z jego szczęki, nie mogła oderwać od tego procederu wzroku. Rozmytego narkotykiem, ale jednocześnie przerażająco skupionego; gdyby spojrzenie mogło ogniskować światło, arystokratyczny nos Lestrange’a już dawno zacząłby płonąć, choć wciąż panowała nad nimi noc. – Nie lubię – mruknęła tylko bez większego ładu i składu, gdy wspomniał o buzi[/b], jak zahipnotyzowana śledząc jaszczurzy pysk, szybko zamieniając mętny od spalonych neuronów wzrok na własne palce, wścibskie, ciekawskie i pozbawione zahamowań. Darowanemu alfonsowi nie powinno zaglądać się w zęby, ale naćpana wersja Deirdre nie przestrzegała nawet ludowych prawideł. – Kły. Zęby. Brzydkie. Straszne. Miękkie w dotyku, jak sierść kota na zimę – mamrotała dalej, całość zmysłów koncentrując na nim. Nie na spętanych stopach, nie na chłodzie, a na tym dziwnym, pokracznym, trochę strasznym a trochę śmiesznym stworzeniu, napełniającym ją zarazem odrazą, wesołością i lękiem. Z niezadowoleniem przyjęła pochwycenie za nadgarstek, znów próbowała się szarpnąć, ale nic z tego, narkotyk zamieniał ją w pozbawioną refleksu i siły istotę namiętnie zadającą bezsensowne pytania. Tylu nie zadała mu nawet w czasie ich pierwszej rozmowy, gdy ustalali techniczne detale, a Francis instruował ją w zakresie sztuki życia na Wenus, zdziwiony, gdy spytała, czy mają tu jakąś bibliotekę z wyczerpującą bibliografią, by mogła się lepiej przygotować do pierwszego dnia w pracy. Tamten pierwszy tydzień rozmył się już, tak, jakby pracowała tu już co najmniej całe życie; minęło niewiele czasu, ale wiele się wydarzyło. – Dlaczego to robisz? – rzuciła jeszcze raz, z pretensją, dalej szczękając zębami, mając raczej na myśli wytarcie palców z jaszczurzego ładu, choć otwarte pytanie mogło zahaczać i o głębsze sprawy. O to, dlaczego był zły i lepki. I dlaczego postanowił sprawdzić, czy na Wenus istnieje życie.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins


Ostatnio zmieniony przez Deirdre Mericourt dnia 04.11.20 15:30, w całości zmieniany 1 raz
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: future nostalgia, 1951 [odnośnik]01.11.20 18:51
Dziwnie mi, kiedy znajduję się w odwrocie, będąc ledwie moralnym wsparciem dla niemożliwie obciążonej dziewczyny. Wychodzę na to podwórko otoczone z trzech stron klocowatymi kamienicami po haust świeżego - ekhm, względnie - powietrza, a co mam? Młódkę na sumieniu, bo przecież każda taka sytuacja mnie dojeżdża. I pokazuje, że nawet w domu publicznym o najlepszej renomie, wypadki się zdarzają. Statystyki mamy wspaniałe, ale i ten skrawek, procent, czy jego ułamek potrafi wytrącić mnie z równowagi, jakbym był pieprzonym perfekcjonistą.
A, nie ukrywajmy, nie jestem.
Martwię się, bo chociaż Deirdre szybuje sobie teraz w najlepsze, to kiedyś trzeba będzie zejść na ziemię. I boję się tego lądowania, że skończy boleśnie, połamie sobie to i owo, poharata - nie tyle kolana, ile nadwątloną psychikę. Staram się na nią nie patrzeć, pozwolić jej dojść, do tego stanu rozkołysania również należy się przyzwyczaić. Załapać rytm, w jakim wszechświat się buja: zasugerowałbym jej to, usadzając w miejscu, ale umyka przed moimi dłońmi, jakbym robił jej wielką... no właśnie, nawet nie krzywdę, a przykrość. Dziwnie się dąsa, brakuje mi na nią pomysłu, więc kończę wiązać precel i solennie obiecuję sobie, że więcej już jej nie tknę. No bo niby jak, skoro rwie się do ucieczki, siedzi już pode mną, niby łasząc się do moich nóg, z drugiej, jak ognia unikając dłoni. To nie moja działka, jebać, myślę, wyjmując z kieszeni srebrną papierośnicę, w której oprócz fajek trzymam jeszcze jedwabne woreczki z substancjami rozmaitymi. Wśród nich: czysty wróżkowy pyłek w krysztale.
-Wiesz, to niedobrze rozmawiać, kiedy jesteśmy w innych miejscach - wyjaśniam, wytrząsając niewielką grudkę na najczystszy z parapetów i zabierając się za jej kruszenie. Zalaminowana wizytówka daje radę, ale i tak kawałek kryształu wystrzeliwuje spod karty i leci w siną dal. Klnę pod nosem, ale teraz mogę już co najwyżej pomachać kwadransowi przyjemności. Skruszony towar sprawnie rozdzielam na dwa, zgarniam i formuję dość cienkie kreski, ot, takie studenckie. Jej dużo nie trzeba, a ja nie powinienem w ogóle... Ale ponownie, walić albo raczej, wciągać, zatykam prawą dziurkę i jadę z koksem, zadowolony z siebie, jak nie wiem. I tak długo się trzymałem, prawda? Robiąc to, co robię i mogąc dosłownie spać na workach z szuraniem i tak należy mi się medal za wstrzemięźliwość - druga dla ciebie - proponuję Deirdre, tak będzie łatwiej. Kreska zaraz wejdzie, tyle dobrego, że nie trzeba czekać tej kurewskiej godziny, nim zaczniesz czuć bardziej. Wystarczy chwilka. Chwileczka. Chwilunia.
-Zrobisz sobie krzywdę - zauważam, wciąż trzeźwo, obserwując, jak Deirdre zmaga się z grawitacją. Sunie ciałem po pękających schodkach, a one zaraz odznaczą się na jej pośladkach i w zgięciach pod kolanami, może i na ten babiniec przyszedł czas? Szkoda, zaniedbany zachowuje atmosferę azylu, bo tam, w środku, wszystko musi być przecież piękne.
-Dowód? Nie - zaprzeczam, jeśli któryś z tych fircyków żąda dowodu, to znak, by przed ślubem nie zadzierać sukni. I najlepiej, żeby za takiego nie wychodzić, niestety wiele mam z takimi delikwentami wspólnego i... chyba nie mógłbym spojrzeć w oczy sobie z przeszłości - dowodem miłości jest zrozumienie - wymądrzam się, bo kurwa, mimo że się staram, to braknie mi empatii. Za knut, usiłuję się trząść, ale zero, nic, null. J a mówię o szlachetnym zrozumieniu, podczas gdy sam pojąć nie potrafię fundamentów, rządzących naszymi powinnościami i obowiązkami. Moje są inne, mojej klasy - są inne. Wstydź się, Franc.
-Może byś miała, a może nie - odpowiadam filozoficznie - może rzuciłabyś dla niego pracę, wychowywała jego dzieci i zadowalała go w sypialni. Może byłabyś szczęśliwa. Nie wiesz tego - kiepski ze mnie pocieszyciel; choć straszliwie mnie korci, nie dopytuję też o tą przeciągłą jaszczurkę. Jedynie uprzejmie unoszę brew, różnie mnie nazywają. Zła reputacja alfonsa u jego dziwek to żadna anomalia, a tutaj, proszę, kilka metrów nad ziemią i atmosfera się oczyszcza. Tak samo jak moje śluzówki.
-Na te parę godzin, tak. Pamiętaj o sobie, Deirdre, bo tu łatwo się otumanić - wdychając palone opium, przyjmując robioną za zamówienie biżuterię lub: narkotyzując się wbrew swej woli i dołączając do tripa swego bezpośredniego przełożonego - wcale nie wyklułem się z jaja - zaperzam się, nozdrza lekko mi drgają, a policzki - czerwienią się. Musi mieć ostrą pizdę, skoro faktycznie jawię się jej jako człekokształtny stwór - od samogwałtu - macham ręką, to określenie jest wyjątkowo niesympatyczne, nie lubię go, nie używam, lecz może w ten sposób - zrozumie. Teraz winienem się zawstydzić, jeszcze bardziej oblać rumieńcem, tylko że znam te problemy z seksualnością nie tylko z autopsji. Regularnie przychodzą tu mężczyźni w sile wieku, którym po prostu nie staje - oskarżają o to kobiety, ale przychodzą wciąż i wciąż, żeby próbować. Dzieci - w większości sztuk jedno, co mi daje jasny pogląd na ich sytuację. Sam też tak robiłem, tylko wiedziałem, kiedy przestać.
-Do buzi? Trzeba przywyknąć, hm? - ile już tu jesteś, Deirdre? Czasami łatwiej i lepiej obciągnąć, niż wpuścić takiego do środka. Wszystkiego się jeszcze nauczysz, jak żonglować czasem i sprzedawać się na najkorzystniejszych warunkach.
-Ale ja przecież... - paplam, po czym zaraz zamykam usta i zasłaniam je rękami. Niech na nie nie patrzy - to może powiedz, co ci się we mnie podoba? - pytam, by odwrócić jej uwagę. Dłonią nadal osłaniam usta, by nie błysnąć przypadkiem złowrogim kłem. I nie kłapnąć paszczą, by pożreć ją za to pytanie, na które nie znam przecież odpowiedzi.
-Wiesz, chyba po prostu nie pasowałem nigdzie indziej - mruczę, nie patrząc na nią, a na łańcuch ulicznych lamp. Jarzą się coraz mocniej, jedna po drugiej, a ja dopatruję się w tym jakiegoś złożonego rytmu. Oho, wiem co to znaczy - zaraz mnie sieknie. Błagam, byle szybciej, bo już chyba nie mam siły. Na siebie, na nią - spoglądam tęsknie na parapet, czy Deirdre może coś tam zostawiła, bo jeśli tak, to poprawię. Na drugą nogę.


Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Morgan Szalbierz
Morgan Szalbierz
Zawód : staram się
Wiek : 32
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler
I Tend The Light
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Duch
future nostalgia, 1951 0a8b1-img_1302
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7974-francis-m-lestrange https://www.morsmordre.net/t8044-don-juan https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t7980-skrytka-bankowa-nr-1928 https://www.morsmordre.net/t8093-fransua-lestrange
Re: future nostalgia, 1951 [odnośnik]05.11.20 12:13
Spierzchnięte, popękane w kącikach wargi Deirdre znów zaczęły się o siebie ocierać, z nieprzyjemnym chrzęstem towarzyszącym wywrotce na żwirowej ścieżce. Rzecz jasna nieprzyjemne dźwięki słyszała tylko ona, rozedrgana, wprowadzona w stan wyższej, ćpuńskiej konieczności, który wymagał od niej skrajnych rozwiązań oraz sięgania po nielogiczne zachowania. Na trzeźwo mogłaby jakoś wykorzystać tą nieoficjalną rozmowę z szefem, pokierować ją na głębsze wody, wydobyć z sir Lestrange cenne informacje, przydatne do ewentualnych szantaży lub zakulisowych rozgrywek; ba, może udałoby się jej coś ugrać dla siebie? Niestety, lord Fawley podstępnie wysypał ścieżkę awansu sproszkowanym szkłem, a Miu skupiała się na fakcie przebywania tuż obok hybrydy smoka i jaszczurki, a nie na ewentualnych manipulacyjnych taktykach osiągnięcia jakichś niekoniecznie materialnych korzyści.
- T-ty powinieneś być w przestworzach. Albo jaskiniach. Albo na bagnach. Nad morzem. W wilgoci, algach i piasku - wyjąkała spomiędzy zaciśniętych zębów i powoli czerwieniejących od podrażnień warg, ciągle jak zahipnotyzowana wpatrując się w tajemniczą istotę. Raz mieniąca się blaskiem tysięcy łusek, raz: dziwnie pobladłą, zmarnowaną, lepką od potu. Zawsze - skupioną na odczynaniu tajemniczych uroków na parapecie, z sypiącym się śniegiem lub pyłem. Intrygujące, dziwne, w podświadomy sposób prawie kuszące. Wargi przestały wygrywać rzępolącą melodię a Deirdre wstrzymała oddech, obserwując gwałtownie prostującego się mężczyznę. Nie, nie powinna tego robić: jakaś resztka rozsądku usadziła ją na miejscu. - Nie chcę. Niedobre - pokręciła głową, czując, że ma ochotę na coś zupełnie innego. Tłustego, sytego, satysfakcjonującego. Aż jęknęła z rozmarzeniem, wyobrażając sobie wystawną ucztę, suto zastawiony stół uginający się pod ciężarem niedorzecznie kalorycznych potraw, półmiski pełne mięs z chrupiącą skórką. Zaburczało jej w brzuchu, donośnie, aż się skuliła, bynajmniej z powodu wstydu takim odgłosem - głód ścisnął ją za splot słoneczny, utrudniając przybranie sensownej pozycji. W jakiej i tak się nie znajdowała, skulona, zawinięta we własne ramiona, rozczochrana, z rozszalałym wzrokiem, a bez żadnego, najmniejszego kontaktu z rzeczywistością. - Zrozumienie czego? - powtórzyła znów, setny już raz, głupkowato, sekundę później zapominając, że chciała dojść do jądra problemu. Wspomnienia mieszały się z szarością dziedzińca, a specyficzny zapach Francisa, wyczuwalny nawet spod gradowych chmur drogiej wody kolońskiej, łączył się w jedną, dziwaczną woń z echem historii. Innych rąk, innego ciała, innego mężczyzny, który dbał o nią w nieco podobny sposób, równie często otumaniony narkotykami usypanymi na deserze złożonym z śmietanki towarzyskiej, co bezradny wobec konserwatywnej niewinności swej narzeczonej. Było-minęło, kurtyna zapadła, brawa dawno ucichły, a w spalonym teatrze unosił się tylko drażniący popiół. Osiadający teraz na jej przedramionach, na których skupiła ćpuńską uwagę, znów tracąc wątek. Zaczęła się drapać, nerwowo, by pozbyć się szarego nalotu, oddychała coraz szybciej, sunąc paznokciami po delikatnej skórze. - Nie chcę dzieci, nie chcę być szczęśliwa - wymamrotała tylko z irytacją, próbując dostać się przez wierzchnią warstwę swego ciała do tkanki, kości, ścięgien. Przerwała festiwal samookaleczania tylko w chwili, gdy Francis użył obrazoburczego słowa. Samogwałt. Aż się skuliła, oburzona, wystraszona i tak zawstydzona, jakby pierwszy raz ujrzała męskie przyrodzenie w pełni nabrzmiałej chwały. Struchlała, zerknęła na Lestrange'a z oburzeniem i lękiem, przełykając głośno ślinę. - To nie w-wypada - wyjąkała, Miu zawsze dziewica, niepokalana i czysta, wzrokiem łani śledząca nerwowe, niecierpliwe oczekiwanie Francisa na...Na komplementy? Na reprymendę? Na skorzystanie z wykwintnych resztek? Machnęła nerwowo dłonią w stronę parapetu, śledząc powstającego czarodzieja, poruszającego się niczym smok czołgający się do wodopoju, pełnego magmy albo lawy. - Nigdy do tego nie przywyknę. Jest mi ciągle niedobrze - poskarżyła się prawie płaczliwie, ale żałosna rozpacz trwała zaledwie kilka chwil; znów wzięła głęboki, śliski oddech i również podniosła się ze schodków, zwinnie i zaskakująco szybko dopadając do boku Francisa. Wcisnęła się w niego, wtuliła w ramię, biodro i udo, zadzierając głowę i opierając ją na barku. - Cały jesteś brzydki. Dwulicowy. Lepki. Ciągle pośrodku, ciągle chwiejący się pomiędzy tym, co przyzwoite, a opłacalne; pomiędzy tym, co się od ciebie wymaga, a tym, czego naprawdę pragniesz. Brzydki Francis, bardzo brzydki i niedobry - wyszeptała, a raczej wyrzuciła z siebie nagły słowotok, ciągle na wpół na nim uwieszona, zerkając przez ramię na rozsypane narkotyki, migoczące filuternie w półmroku niczym kokieteryjne gwiazdki na skradzionym nieboskłonie. - Masz piękne oczy. Idealną szczękę. Włosy, których mogłaby ci pozazdrościć niejedna dziwka. Ale jesteś zbyt chłopięcy, zbyt pomiędzy - zdradziła, powracając skupieniem do swojego przedramienia, które zaczęła rozdrapywać. Narkotyk dalej szumiał w głowie, ale nieco inaczej, szerzej, rozdrabniając uwagę na jeszcze trudniej dostrzegalne strzępy, uniemożliwiając odczuwanie przerażenia - czy nie obraziła właśnie swego pracodawcy? O ile cokolwiek do niego docierało zza firanki utkanej z srebrzystych kryształków przyjemności, której resztki zaczynały gasnąć na brudnym parapecie.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: future nostalgia, 1951 [odnośnik]22.11.20 21:24
Towarzystwo mam przednie: inni mężczyźni płacą za nią bajońskie sumy, by z nimi udawała, a ja łapię ją niekoniecznie trzeźwą, ale za to tak prawdziwą, jak nigdy. Plecie głupstwa, rysuje widziadła, zapada się wraz ze mną w gąbkę komfortowego przeżywania, wzmocnionego ociupinką ulubionego smakołyku niegrzecznych chłopców.
Wróżkowy pyłek im świeższy, tym lepszy, więc zdarza mi się sprowadzać kolonie małych, skrzydlatych przyjaciół. Elfki płci żeńskiej dostarczają lepszych owoców, są też figlarne i chętnie pozwalają mi, bym otrzepywał je ze skrzących się dobroci. Ostrożnie, wskazującym palcem, by nie zrobić im krzywdy, choć te diablice miewają różne kinki. Pranie przez mężczyznę dziesięciokrotnie większego od nich, jest w ścisłej czołówce. O reszcie wam nie powiem, obiecałem.
-Słuchaj, o czym ty właściwie mówisz? - oboje już jesteśmy na haju, tylko czemu Deirde wybiera te nieprzystępne, kolczaste i obślizgłe okolice? Wzdrygam się teatralnie, rozkosz dociera aż do chmur, więc to w nich wiję swoje gniazdko, czekając już tylko na otaczające mnie ciepło. Rozpływa się powoli, leniwie, najpierw wspinając się po jednej nodze, udzie i dalej, obejmując tylko prawą stronę mego ciała, lewą zostawiając niedopieszczoną. Marszczę brwi, a bruzda pomiędzy nimi znacznie się pogłębia - chyba mam dziurę w czole, ale to nic, zostawię to sobie na później. Deirde chcę już teraz, gorąc sięga po mnie i zawłaszcza zupełnie, libido wystrzeliwuje w kosmos i wiem, że gdyby teraz otarła się o mnie, to byłbym gotowy.
A dwie minuty później musiałbym przepraszać.
Porcja pyłu kręci mną na tyle, że ten aspekt mi gdzieś umyka, jestem przecież sprawny, pociągam nosem, normalnie młody Zeus.
-Och skarbie, nie wiesz, co tracisz -uśmiecham się do niej szeroko, kciukiem przejeżdżając po parapecie i zbierając z niego ostatnie drobinki białego proszku. Całą tą resztę wcieram w dziąsło, bo to nie są tanie rzeczy - a tak naprawdę, to dziś planuję doskoczyć do jednego z Blacków rozsianych po niebie - Regulus, Alphard, Syriusz - jeden pies, ale ja będę wysoko. I ona mogłaby ze mną, pełna doznań, najedzona aż po korek gęstymi emocjami o konsystencji rozgotowanego makaronu. Samo wieczorne powietrze karmi ekstazą, podobną do wypoczynku, gdy jest już po wszystkim i otwiera się okna, żeby zapewnić należytą cyrkulację w dusznym pokoju. Serce przyśpiesza tempa i daję głowę, że dudni tak donośnie, jak dzwon w tym kościele na placu, który byłoby słychać aż tutaj, gdyby nie nasze sprytne zaklęcia. Zapytam jej o to - albo nie, prędko zmieniam zdanie, równie szybko wracając do niej, spod oprószonego smakołykami parapetu. Z nią jest lepiej, cieplej, wygodniej. Nasze boki dopasowują się do siebie, nasze biodra wchłaniają się na naszych oczach i sądzę, że to niesamowite.
-Siebie. Trzeba rozumieć siebie i swoje potrzeby i dopiero z nimi potrzeby partnera. Inaczej to wszystko jest bezcelowe, rozumiesz? Orgazm - kurwa, o czym to ja? Łapię zwiechę, dotykam swoich włosów, aż w końcu dociera, co i jak - orgazm to właściwie wcale nie jest ważny. I seks też. Nie jest najważniejszy. To trzeba zrozumieć - elokwencja to mechaniczny poziom czwarty, a po takim hardym ćpańsku, to poproszę jeszcze dodatkowe punkty za styl. Mityczny kierowca Błędnego Rycerzu wstaje i zaczyna klaskać, a ja z wrażenia aż kłaniam się niewidzialnej widowni, pokrzepiony tym wystąpieniem - ej, jak ty się czujesz? - coś się skrzaczyło, czemu nie jest nam tak samo dobrze? Chcę, żeby było nam tak samo dobrze, specjalnie dla Deirdre walę swoją trzeźwość, waląc wróżkowy pył prosto z blaszanego parapetu, służącego za klub dyskusyjny rodzinie pewnych gołębi - ale nie musisz przecież. To jest właśnie piękne wiesz. Nic kurwa, nic nie musimy, za to możemy absolutnie wszystko - przede mną rozpościera się totalnie wspaniała wizja świata, i merlinie, jak ja za nim tęskniłem. Dopiero tutaj faktycznie można żyć, na luzie i z prawdziwą rozkoszą, nie zaprzątając sobie głowy, właściwie niczym - skup się teraz i spróbuj - nachylam się do niej i chichoczę, bo jej długie włosy łaskoczą mnie w policzki - spróbuj pomyśleć o czymś nieprzyjemnym - jakie to trudne - sformułowanie tego. Nie wiem, co znaczy to słowo, jest tylko brzmieniem, nie potrafię uchwycić go namacalnie - nie możesz - dzielę się z nią w końcu tą tajemnicą, triumfalnie i zwycięsko, bo to ja mam rację. A świat jest piękny.
-Ale czemu? Wszyscy to robimy - komentuję leniwie, grzebiąc w paczce papierosów, by z trudem wydobyć jedną fajkę i umieścić ją między wargami. Pocieram końcówkę, głowę opierając na moment o ramię Deirdre. Dziesięć sekund odpoczynku starczy, pierwszy buch, serotonina zalicza dołek i krzyczy, by poprawić oceny. No dobra, nie opieram się i człapię tam dalej, żeby załadować w drugą dziurkę. Mugolskie banknoty są niehigieniczne, ale skuteczne, jebać plastikowe słomki. I tych, co robią z moich pań puste dziury, no wzdrygam się, patrząc za smukłymi nogami Deirdre, sinymi już w kostkach, jak zbliżają się do mnie; koncentracja ucieka, jakby gonił ją potwór spod łóżka, szlag - to minie, nie martw się tym - jakbym miał o tym pojęcie, w życiu nikomu nie obciągałem, raczej. Ale dziweczki mi opowiadają, no i tam przecież gra też widok i cała reszta. Obejmuję ją w końcu dość niezręcznie, ale jednak nie potrafię po prostu odepchnąć dziewczyny, kiedy sama do mnie lgnie, skarżąc się. Współczuję ją, że się trzęsie, że chce jej się wymiotować, że jej zimno, to oddaję jej to współczucie w stałym stanie skupienia, mało zważając na to, co mówi. Pojedyncze słowa bez treści, brzydkie rzeczowniki i obślizgłe przymiotniki, co brzmi jak skomplikowana gra językowa. Wolałbym się całować, lecz trzymam ją tylko kurczowo, chroniąc przed upadkiem na brudną, zimną ziemię. Ideał na bruku, szkoda, ale przecież mi daleko do perfekcji - jej też, ma rozmazaną szminkę i wzrok nieobecny, w tej chwili jesteśmy siebie warci. Na trzeźwo, waga po jej stronie pozostałaby w dole, zero wątpliwości - chodźmy stąd - mruczę, z tych komplementów również łapiąc sens tylko najogólniejszy. Chwytam ją za rękę i delikatnie prowadzę ku zejściu do naszych komnat przyjemności - odprowadzę cię, musisz wrócić do domu. Nie możesz tu spać. Ktoś o ciebie zadba? Gdy wstaniesz, pewnie się źle poczujesz. Pij dużo wody i elektrolitów. I w sumie, weź to, tak na wszelki wypadek - z moich prywatnych zapasów odmierzam jej dosłownie działeczkę, tyle o ile, żeby sensownie zaczęła dzień. Bez bólu głowy, za to z energią wystarczającą do popołudnia. Wtedy drzemka, wieczorem spanko i git. Przejdzie zjazd. A ja... ja wrócę tutaj, po drodze jeszcze zahaczę o jednego i drugiego znajomego, zobaczymy, co kto ma i pofuramy całościowo. Jej w to nie wciągam, patrzę za to, czy na pewno otworzy drzwi swego mieszkania. Do środka nie wchodzę, bo jakbym wszedł, to już bym tam został.

ztx2 notme


Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Morgan Szalbierz
Morgan Szalbierz
Zawód : staram się
Wiek : 32
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler
I Tend The Light
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Duch
future nostalgia, 1951 0a8b1-img_1302
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7974-francis-m-lestrange https://www.morsmordre.net/t8044-don-juan https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t7980-skrytka-bankowa-nr-1928 https://www.morsmordre.net/t8093-fransua-lestrange
future nostalgia, 1951
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach