Wydarzenia


Ekipa forum
Tyły domu
AutorWiadomość
Tyły domu [odnośnik]18.10.20 10:22

Tyły domu

Theach Fáel nie posiada typowego ogrodu — wokół domu rośliny rosną, jak chcą i nikt nie planuje zapanować nad dziką naturą. Na tyłach jednak znajduje się mały trawiasty kawałek, na którym zazwyczaj stoi jeden stoliczek. Gdy pojawia się więcej osób, odpowiednie zaklęcia powiela siedzenia do ilości przybyłych gości i w ten sposób nigdy nie zabraknie dla nikogo krzesła. Jest to idealne miejsce do podziwiania Macgillycuddy’s Reeks — pasma górskiego z najwyższym irlandzkim szczytem.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Tyły domu [odnośnik]19.10.20 19:49
michael & jayden11 września
Stał oparty ramieniem o framugę drzwi wchodzących do pokoju dzieci, obserwując śpiącą jak gdyby nigdy nic czwórkę. Trójka niemowląt owiniętych szczelnie kocykami i wtulona w poduszkę obok sześcioletnia dziewczynka tworzyła razem wyjątkowy widok, a swoim spokojem w ogóle nie dawała po sobie poznać, jakby jeszcze kilkadziesiąt minut wcześniej przyczyniła się do wzrostu ciśnienia mężczyzny. Niewesoła gromadka jakby wyczuła, że ten dzień był dniem ojcowskiej opieki i wraz z przeniesieniem się Roselyn do lecznicy w Dolinie Godryka, zaczął się chaos. Krzyki, płacze, zdarzyło się również kopnięcie jednego z małych telluriów profesora. Nawet duch jego przodkini odleciał na wyspę, nie mogąc znieść tego hałasu, a obrazy musiały gorzko żałować, że nie były w stanie wynieść się gdzieś poza własne ramy. Mimo że sytuacja mogła wydawać się beznadziejna, astronom pozostawał opanowany - pozostawione pod jego opieką dzieci były zdecydowanie mniejsze niż te, które uczył na co dzień w Hogwarcie, ich reakcje wcale się nie różniły. Niektórzy jedenastolatkowie czy nawet siedemnastolatkowie potrafili rwać sobie włosy z głowy, gdy nie dostawali tego, czego chcieli lub coś szło nie po ich myśli. Nakręcanie się i przejmowanie ich nastroju wcale nie pomagała w opanowaniu zdarzenia, ale Vane zawsze miał jakąś wyrazistą cierpliwość do dzieci. I chociaż bał się początkowo opieki nad tak małymi istotami, jakimi byli teraz jego synowie, zrozumiał, że przypominało to po prostu kolejną asymilację z czymś nieznanym, acz fascynującym. Dostrzeganie ich coraz dzielniej otwierających się oczu każdego dnia napełniało Jaydena nieznanym ciepłem oraz motywacją wobec podjętych postanowień. Do tego było to największą nagrodą po przepracowanym dniu, gdy wymęczony wracał ze szkoły i słyszał tupot bucików biegnącej mu na powitanie Melanie, która ciągnęła go za rękę, by pokazać, jakie zmiany zaszły u braci. Spędzali wtedy wspólnie całe wieczory lub większość dnia, gdy akurat profesor miał dzień nocnych zajęć. Ale nie można było zaprzeczyć, że wydawał się spokojniejszy, odkąd tylko wrócił do regularnej pracy. Uleciała frustracja, gniew przygasł, chociaż ból nie zniknął, ale tlił się we wnętrzu mężczyzny. Nieustannie i być może już do końca...
A jednak nie było go w nim dzisiaj. Jakby nie istniał, gdy znajdował się między dziećmi i mógł spędzać z nimi czas. Nawet wtedy, gdy szalały i nie dawały odpocząć. Koniec końców jednak kryzys został zażegnany - Melanie uparła się, by współdzielić pokój z chłopcami, a Jayden nie miał serca jej odmawiać. Zdawało się, że pomimo szaleństwa i trudności, jakie sprowadziły ją do Irlandii, nie miała w sobie żalu za to wszystko, co się działo. Że opuściła dom i musiała zamieszkać z daleka od Londynu, okolicy oraz ludzi, których tak dobrze znała. Była równie silna jak jej matka i, chociaż Vane'owi ciężko było to przyznać, harda jak swój ojciec. Patrząc na twarz małej Wright, widział tego dnia złość Anthonyego i w pierwszej chwili poczuł nieprzyjemny chłód przebiegającego po plecach dreszczu, jednak szybko się opanował. Nie powinien był czuć się zaskoczony, że Skamander przebijał się w dziewczynce - to było nieuniknione. Był i miał już pozostać częścią składającą się na Melanie. Obserwując spokojne, śpiące dziecko zastawiał się wciąż nad tamtym momentem. Czy i on miał też kiedyś widzieć odbicie Pomony w swoich synach? Tak wyraźne i gwałtowne?
- Już jest. - Jeden z obrazów przerwał ciszę, przyciągając równocześnie spojrzenie profesora. - Powiemy ci, jeśli się obudzą - dodał i skinął głową w kierunku czarodzieja. Vane odpowiedział mu tym samym i zanim opuścił dziecięcy pokój, rzucił ostatnie długie spojrzenie ku drobnym ciałkom. Wymęczonym wcześniejszymi złościami, ale jednak już spokojnym. Zamknąwszy za sobą drzwi, przeszedł w stronę holu, w którym czekał już jego gość.
- Michael - powitał przyjaciela krótkim skinieniem głowy i ciepłym uśmiechem. Żaden z nich raczej nie należał do przesadnie wylewnych, dlatego skąpe powitanie musiało wystarczyć. Nie oznaczało to jednak, że obaj nie wyczuwali w nim dużej dawki wzajemnego szacunku. Od ich ostatniego spotkania minęły prawie dwa miesiące, dlatego czując w uścisku byłego aurora spięcie Vane przypisał je do niepewności związanej nie tylko ze słowami listu oraz sprawą, którą chciał poruszyć, ale również i wizytą w jego domu. Astronom miał jednak nadzieję, że w momencie opuszczania tych progów, Tonks miał znajdować się w zupełnie innym niż obecnie nastroju. Nie czekając dłużej, poprowadził swojego gościa przez dom, mijając potężne schody i przechodząc szerokim korytarzem do wyjścia po drugiej stronie. Drewniane, dwuskrzydłowe odrzwia były otwarte na oścież i wychodziły na trawiaste pola sięgające aż do wzgórz widniejących na horyzoncie. To właśnie tam, niedaleko wyjścia z Upper Cottage stał już niewielkich rozmiarów stolik, jednak dwa krzesła obok przypominały bardziej fotele aniżeli typowe ogrodowe siedzenia. Jay dziękował magii Maeve, która zwinnie przetransmutowała stare meble w coś wygodniejszego. - Mam nadzieję, że wybaczysz mi fakt, że spotykamy się u mnie. Jednak mam swoje obowiązki i czuję się zdecydowanie lepiej, będąc na miejscu. Roselyn ma nocny dyżur, a dzieci śpią. To musi nam wystarczyć za prywatność. Nie uważasz? - dodał, siadając na jednym z foteli i poszerzając grymas uśmiechu tkwiący już wcześniej na ustach. Nieważne jak bardzo był spięty i opanowany ostatnim razem, ewidentnie widać było u niego większy spokój oraz rozluźnienie. - Czego się napijesz? Pradziadkowie zostawili dom z piwnicą wypełnioną zapasami irlandzkiego wina, a teraz... Cóż... To dość cenny towar - zagadnął, przeczuwając, że Michael nie zjawił się tam, by siedzieć przy nawet najpyszniejszej herbacie na świecie. Vane nie był głupcem - wieść o pojmaniu siostry dawnego aurora szybko pojawiła się w gazetach. Początkowo przebiegło mu przez myśli, że właśnie po to mężczyzna do niego napisał, lecz było to niemożliwe. Treść listu wyraźnie wspominała o czymś, co dręczyło Tonksa od czasu przekazania mu obowiązków opieki nad chłopcami. A więc co to takiego mogło być?


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Tyły domu [odnośnik]27.10.20 1:32
11 września

Od dwudziestego pierwszego sierpnia dni zlewały się w jeden, długi ciąg otumanienia, przemieszanego z determinacją i złością i strachem. Tonks czuł się już lepiej, dużo lepiej niż wtedy, gdy otrzymał wieści. Porozmawiał z Gwardzistami, formułowali plan. Choć zżerała go niecierpliwość, będą działać. Miał po co żyć, na co czekać, co robić. Tyle, że wraz z bezczynnością (nieodłączną częścią przeklętej cierpliwości), nadchodziły niechciane myśli. Niechciane, ale może potrzebne? Gdy tylko choćby przystanął, od razu wyobrażał sobie katowaną i przesłuchiwaną Justine. Czasem nawiedzał go widok martwej twarzy siostry, a w pustych oczach widział niemy wyrzut. Dlaczego czekacie tak długo?
Równie często - zazwyczaj tuż przed snem - przypominał sobie zapłakaną Hannah, przygważdżaną do podłogi wilczymi pazurami. Potem budził się z koszmarów, w których nie umierały obie.
Poczucie winy towarzyszyło mu codziennie, czasem wywołane bezczynnością (tym bowiem zdawało mu się czekanie na umówiony moment odbijania Justine), a równie często świadomością własnej potwornej natury. Nie mógł się już oszukiwać, że poza pełnią nie czuje pod skórą złowrogiej bestii. Nie wiedział, czy wewnętrzny wilk karmił się jego słabością czy samą wojną, ale czuł, że to wszystko zabrnęło za daleko. W dzień zaginięcia Just przekroczył granicę, co odebrało mu nadzieję na normalność. Na to, że inni nie muszą wiedzieć, że sam może być czasem normalnym mężczyzną, bratem, przyjacielem.
Opiekunem cudzych dzieci.
Świadomość, że powinien uprzedzić Jaydena dobijała się do jego sumienia już od lipca. Wtedy jeszcze mógł się łudzić, że to tylko kwestia jednej nocy w miesiącu. Gdy zgadzał się na prośbę Vane'a, nigdy nie stracił jeszcze kontroli. Wydawało mu się, że wyznania mogą poczekać.
Jak na ironię, zaledwie kilka dni później ból wyzwolił w nim bestię. Zaklęcie Niewybaczalne przebudziło w nim coś, czego się nie spodziewał, coś karmiące się fizycznym bólem. Wtedy z trudem zdołał zapanować nad sobą, ale w sierpniu pokonał go ból emocjonalny - ciężar bezradności i straty, wzmożony niedawną pełnią. Podobno najpotężniejszą bronią była miłość i to właśnie więzy krwi obróciły się przeciw Michaelowi, wyzwalając w nim coś najgorszego. A skoro zdołał przemienić się przy Hannah, to nikt nie był przy nim bezpieczny.
W teorii nic już się nie zdarzyło. Przerażony tamtym wybuchem, zepchnął wilczy warkot na dno podświadomości, pilnował się, tłumił w sobie agresję. Był spokojny, przerażająco wręcz zrezygnowany. Ale co jeśli to kwestia czasu? Wątpliwości zżerały go od środka, wpędzając go w spiralę lęku przed tym, że tamto kiedyś się powtórzy. Chwila szczerości z Vanem nie mogła już zwlekać, sprawę należało postawić otwarcie i konkretnie. Dlatego Tonks napisał do niego gdy tylko zdołał pomyśleć o kimś innym gdy uwięziona siostra, gdy plan szturmu na Tower zaczął się krystalizować, gdy do jego świadomości już od tygodnia dobijały się wyrzuty sumienia związane z profesorem astronomii i jego dziećmi. I z Pomoną. Merlinie, co jeśli Pomonę też spotkał taki los jak Just, ale pojmano ją bez świadków?
Pojawił się na progu Upper Cottage z zapuszczonym zarostem i głębokimi cieniami pod oczyma. Był blady i wyglądał jak ktoś, kto od dawna nie przespał całej nocy - co zresztą było prawdą. Nie zdołał nawet odwzajemnić ciepłego uśmiechu profesora, tylko kiwnął mu lekko głową. Gdzieś w brzuchu ściskały go kleszcza żalu i wstydu, a przygotowane wcześniej słowa wcale nie sprawiały, że czuł się pewniej.
W najlepszym razie, Jayden widział już Rejestr Wilkołaków i nie zrozumiał pełni niebezpieczeństwa. W najgorszym - nie wiedział nic i dowie się z bolesnym opóźnieniem. Tonks był gotów ponieść konsekwencje, ale utrata kogoś bliskiego zawsze bolała - a dziś liczył się z utratą przyjaciela.
Jak otumaniony, ruszył za gospodarzem i poczekał, aż ten usiądzie w fotelu. Jayden zaskoczył go jednak (naturalną przecież) propozycją czegoś do picia. Przygryzł lekko wargę i pokręcił głową. Szkoda otwierać wino, przecież zaraz może go tu nie być.
-Nie, poczekaj. - przerwał mu szybko. -Poczekajmy z piciem, najpierw chcę ci coś powiedzieć - rozumiejąc, że wcale nie muszę być potem mile widzianym gościem w twoim domu. - obwieścił, powracając do sprawy swojego enigmatycznego listu. Nie usiadł, nerwowo przestępował z nogi na nogę - poczekał jednak na Jaydena, jeśli ten chciał zająć miejsce w fotelu.
-Nigdy nie pomyślałem, czy wiesz, a w lipcu... nie chciałem rozmawiać o tym przy wszystkich. Ale tobie powinienem powiedzieć wcześniej, głupio założyłem, że może widziałeś Rejestr... - zaczął, bardziej chaotycznie niż na spotkaniu Zakonu czy przed lustrem. Wziął głębszy wdech, weź się w garść.
-Jestem wilkołakiem, od dwóch lat. I nie radzę z tym sobie, gdy dowiedziałem się o aresztowaniu Justine... straciłem kontrolę. Po raz pierwszy, ale o raz za dużo. - zaczął znowu, rzeczowo, zduszając w sobie wszelkie emocje. -A ty poprosiłeś mnie o opiekę nad twoimi dziećmi, Jayden. - dodał, dopiero wtedy spoglądając wprost na profesora. Dopiero wtedy głos lekko mu się załamał. Nie dodał nic więcej, ale wbił w Jaydena wymowne spojrzenie. Nie możesz mnie o to prosić, Jay. Nie kogoś...nie coś takiego. -Nie wiem, czy zdawałeś sobie sprawę, komu oferujesz przyjaźń i zaufanie. - a o ile sama przyjaźń byłaby pewnie możliwa, to rodzina i dzieci zmieniały całe to równanie.



Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
Tyły domu 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: Tyły domu [odnośnik]28.10.20 14:30
Nie znał strachu drzemiącego w Michaelu. Nie wiedział też, czego konkretnie tyczyła się wizyta w Upper Cottage i nagła potrzeba rozmowy. Nie oznaczało to jednak, że Vane zamierzał mężczyźnie odmawiać ze względu własnej niewiadomej. Wręcz przeciwnie. Brak niektórych informacji mających zdradzać sens pojawienia się w Irlandii był objawem rozsądku - szczególnie w tych czasach, gdy sowy ginęły w ferworze wojny lub były przechwytywane. Pomijając jednak ów aspekt, niektóre tematy zwyczajnie nie były odpowiednie na listowną korespondencję nawet podczas pokoju. Dlatego astronom nie miał żadnych większych obaw związanych z pojawieniem się mężczyzny w swoim domu, jednak nie można było tego samego powiedzieć o wątpliwościach związanych z samym celem wizyty. Bo czego tak naprawdę mogła dotyczyć? Rozmów o Justine? Być może, jednak był to temat dość świeży, a Michael nosił się z czymś od lipca. Należał do Zakonu Feniksa? Oczywiste było, że ów opcja była wielce prawdopodobna - siostra dawnego aurora do niego należała, dawny Minister Magii. Do tego czarodziej był mugolakiem i na pewno chciał walczyć o swoje miejsce w świecie przepełnionym magią. Jeśli nie był częścią bojówek Longbottoma podczas lipcowego spotkania, mógł być teraz - nie wyglądał wszak na kogoś, kto porzuciłby swoją rodzinę, ale nie był też głupi. W pojedynkę nie szarżowałby na Tower, a kto jeśli nie Zakon Feniksa miałby interes, żeby w się tam udać? A może chodziło jeszcze o coś innego? Cokolwiek to miało jednak być, Vane nie zamierzał odmawiać. Muszę powiedzieć ci o czymś bardzo ważnym - zbierałem się w sobie już od spotkania osiemnastego lipca, ale przy wszystkich brakło mi odwagi. Później zresztą też. Chętnie zobaczyłbym twoje dzieci, ale to nie będzie dobry pomysł, zanim nie porozmawiamy. Ciężko było nie wyczuć powagi pisanych słów. Mimo że ich znajomość była stosunkowo krótka w swoim rozłożeniu czasowym, Jayden doskonale zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństwa zamykania się na nowych ludzi, zamykania się na rzeczywistość. Nie chciał tworzyć jej niewłaściwego obrazu, a odcinając się zupełnie, od tego, co było, nie mógł mówić o sobie jako o trzeźwo myślącym. Nie chciał zresztą odlatywać - zbyt długo żył w swoim urojonym wymiarze i płacił zbyt dużą cenę za swoją niefrasobliwość. Jednak nie oznaczało to, że miał się odcinać od tego, co działo się w przeszłości. Całe swoje życie otaczał się właśnie przyjaciółmi, lecz również i poznawaniem innych - niekiedy nic z tego nie wynikało, lecz nierzadko można było doświadczyć niesamowitości ludzkich relacji oraz interakcji. Jak miało się potoczyć to, co powoli postępowało między nim a Michaelem?
Wyglądał źle. Czy gorzej niż mógł to sobie wyobrazić astronom? Nie. Przecież sam znajdował się w podobnym stanie już jakiś czas i chociaż życie zaczynało w jakimś stopniu ruszać naprzód, nie oznaczało to, że ból przeminął. Tonks trwał w tym stadium pół miesiąca, Vane cztery razy dłużej. I chociaż ich sytuacje się różniły, tak naprawdę plasowały się na tym samym poziomie - ani jeden ani drugi nie wiedział, co działo się z osobami im bliskimi. Krzywda czy chwila wytchnienia? Jayden nie zamierzał poganiać swojego gościa, ale nie zamierzał też odwlekać wypłynięcia przyczyny, dla której zjawił się dawny auror. Dlatego też zrezygnował z propozycji i wbił spojrzenie w wyraźnie zestresowanego mężczyznę naprzeciwko. Nie zmuszał go do zajęcia miejsca - sam wszak preferował myślenie oraz mówienie o ważnych rzeczach w ruchu. Jakby miało to rozładować buzujące w środku emocje... A te w przypadku Michaela dość szybko wybuchły. Słowa zaczęły torpedować profesora, podobnie jak fakty. W jego twarzy można było wyczytać zmiany - odbijały się na niej procesy myślenia, łączenia wspomnień, przypominania sobie, zrozumienia. Ale nie odzywał się, słuchając uważnie każdego słowa i tak samo w skupieniu obserwując swojego rozmówcę. Wszystko jednak zmieniło się gwałtownie na moment przed zamilknięciem Tonksa.
Nie wiem, czy zdawałeś sobie sprawę, komu oferujesz przyjaźń i zaufanie.
Spięcie, które rozeszło się po ciele astronoma, było bardziej niż widoczne. Po ostatnich słowach mężczyzny można było dostrzec tę gwałtowną zmianę zachodzącą w profesorze - nie tylko w samym wyrazie twarzy, lecz również i po postawie. Ramiona, dłonie, klatka piersiowa - Vane'a zalewała fala napięcia, a dawny auror mógł to swoim sprawnym, doświadczonym okiem wychwycić bez problemu. Ostrości męskiej twarzy uwydatniły się silniej, a zarys żuchwy idealnie oddzielał się prostą linią od usztywnionej szyi. Brwi zmarszczyły się, spojrzenie ściemniało, nabierając niemalże czarnego odbicia uważnych oczu. Jeśli w Tonksie szalał wewnętrzny wilk, ten Jaydena nastroszył się w gniewnej posturze. - Nie obrażaj mojej inteligencji, Michael - odparł twardo i sucho, a chłód, który po raz pierwszy wybrzmiał z ust czarodzieja, uderzał niczym bicz. Nie przypominał też normalnego głosu profesora, jednak to nie była normalna sytuacja. I chociaż emocje w nim wezbrały, co widać było po spięciu ciała, nie wstał - patrzył bez przerwy wprost w mężczyznę przed sobą, nie odwracając spojrzenia ani na moment. Chciał, żeby to usłyszał i zrozumiał. Musiał to usłyszeć. - Odejście Pomony zmieniło moje postrzeganie zaufania. Nie jest dla mnie niczym błahym, a w lipcu ujawniłem i powierzyłem wam najistotniejszą część mojego życia, nosząc w sobie to nowe znaczenie. Wiem już, że całkowite zaufanie to budowanie na piasku, lecz nie zamierzam się bać zmian. Jeśli mimo wszystko masz mnie za człowieka lekkomyślnego, niezdającego sobie sprawy z własnych działań i konsekwencji, opuść ten dom i zapomnij o tym, co się tu wydarzyło. Jeśli jednak masz mnie za przyjaciela, zostań i ciesz się moją gościnnością. Czuj się swobodnie, bezpiecznie, będziesz tu zawsze mile widziany. Nigdy jednak nie podważaj moich decyzji w stosunku do tego, kogo obdarzam zaufaniem.
Gdy skończył, przez moment wpatrywał się jeszcze w Michaela, ale po chwili odwrócił wzrok i wstał niespiesznie z miękkiego fotela, by przejść się kawałek dalej w głąb dzikiego ogrodu. Płynnym ruchem poprawił przy okazji marynarkę, której rękawy nadgięły się, gdy oparł się o stolik. Nawet gdy nie był związany z prowadzeniem zajęć, garnitury towarzyszyły mu na każdym kroku - ponownie kreśląc wyraźną granicę wizualną między profesorem a towarzyszącym mu dawnym aurorem. I chociaż na pierwszy rzut oka różniło ich wszystko, we wnętrzu byli bardziej podobni, niż można było przypuszczać. Skrzywdzeni, cierpiący, na swój sposób wyobcowani. Teraz znajdujący się tuż obok siebie w dziwnym milczeniu. Jayden przystanął parę metrów dalej, zwróciwszy się twarzą ku Macgillycuddy’s Reeks i po prostu obserwował piękno rozciągających się gór. Wiedział, że Tonks koniec końców znajdzie się u jego boku - nieważne, co kotłowało się we wnętrzu drugiego mężczyzny. Obaj prowadzili własne batalie, próbując odnaleźć się w aktualnej rzeczywistości - czy słusznie, tego mogli się dowiedzieć dopiero na samym końcu. Mogli jednak poczuć odciążenie zdejmowanych z nich ciężarów w chwilach takich jak ta - gdy wszystko zależało od nich samych i od nikogo więcej. Jayden doskonale o tym wiedział i jeśli jego towarzysz nie zdawał sobie z tego sprawy, zadaniem astronoma było uświadomienie nieświadomego. Musiał jednak wpierw odetchnąć, by zniwelować wcześniejsze spięcie i dopiero wtedy ruszył naprzód. - Świat jest tak twardy, że moi synowie muszą mieć dwóch ojców, żeby się nimi opiekowali - odezwał się w końcu spokojniej, gdy poczuł obecność czarodzieja u swojego boku. Nie przeniósł jednak na niego uwagi, ciesząc się jeszcze widokiem szczytów. Irlandzkich, pięknych - tych samych, które zdobywali i podziwiali jego przodkowie. A wkrótce jego potomkowie. Żeby tak było, musieli jednak dożyć chwili, by być w stanie to zrobić. - Dlatego każdy z nich ma ojca chrzestnego. - Vane dopiero wtedy przeniósł spojrzenie na Michaela, szukając wzroku przyjaciela. Trwało to tylko krótki moment, gdy profesor znów wrócił do podziwiania obrazu rysującego się przed sobą, a na jego twarzy na powrót zaczął wykwitać wcześniejszy, gwałtownie przerwany spokój. - Pytałeś, czy wiedziałem. Wiedziałem. Lub w zasadzie się domyślałem. Zasłyszane plotki docierają w szczególności do Hogwartu.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Tyły domu [odnośnik]05.11.20 19:16
Bacznie obserwował Jaydena, odruchowo zwracając uwagę na każdą zmianę mimiki i mowy ciała. Lata spędzone w pracy wyostrzyły w nim spostrzegawczość, przydatną i na przesłuchaniach i w terenie. Teraz jednak, choć jeszcze nie był tego świadom, nie zachowywał się już jak śledczy. Raczej jak czujne, nieco spłoszone zwierzę w obecności potencjalnego myśliwego. Spiął lekko mięśnie, jakby gotując się do wyjścia albo do pośpiesznych tłumaczeń. W uszach dźwięczały mu przecież zszokowane słowa Kerstin, pamiętał przerażone spojrzenie Hannah.
Złość, bo chyba ją właśnie wyczuł w Jaydenie, była czymś nowym. Wewnętrzny wilk szarpnął się na łańcuchu, chcąc odpowiedzieć agresją na zbliżający się wybuch, ale Michael mocno zacisnął szczękę i spuścił wzrok. Przecież po to tu przyszedł, zagrać w otwarte karty - i ponieść konsekwencje.
Pomimo zduszanego strachu i usilnie budowanego dystansu, stopniowo zaczęły do niego docierać słowa profesora. Podniósł spojrzenie, wyraźnie zdziwiony i poruszony.
Jeśli masz mnie za przyjaciela, zostań. Czuj się bezpiecznie.
Nie pamiętał, kiedy ostatnio czuł się bezpiecznie. Chyba nie od dwudziestego pierwszego sierpnia. Zamrugał, przełknął ślinę, coś ścisnęło go w gardle.
-Dziękuję. - wydusił krótko, konkretnie. Powoli skinął głową, nie zamierzając już nic kwestionować. Jayden wyraził swoje stanowisko - dojść do porządku z tym, że ktoś nie lęka się jego wewnętrznego wilka, Michael musiał dojść już sam. Powoli i ostrożnie, gdy już odważy się trochę oswoić własną przypadłość.
-To... wiele dla mnie znaczy. - przyznał cicho. Odstraszył od siebie Hannah, przez krótki moment bała się go nawet Kerstin, nie spodziewał się znaleźć akceptacji właśnie tutaj, w domu ojca trójki niemowląt. Znów pokiwał głową na wzmiankę o dwóch ojcach, wzruszenie nadal ściskało go za gardło. Nigdy nie będzie ojcem - tak przynajmniej sądził - a dzieci Jaydena budziły w nim nieznane wcześniej poczucie odpowiedzialności, nadając jego działaniom cel inny niż wojna i zemsta.
Napotkał wzrok przyjaciela, uśmiechnął się blado. Na wzmiankę o plotkach, po jego twarzy przebiegło nawet ulotne rozbawienie.
-Tak myślałem, że wszyscy wiedzieli. Niektórzy współpracownicy nie dawali mi o tym zapomnieć, ty... zawsze miałeś więcej taktu, stąd moje wahanie. - przyznał.
Wreszcie usiadł w fotelu, instynkt ucieczki go opuścił. Mógł zostać. Był tu mile widziany. Nadal i naprawdę.
-Chętnie napiję się irlandzkiego wina. - odpowiedział wreszcie na propozycję Vane'a, której nie śmiał wcześniej przyjąć. Potrzebował chyba czegoś mocniejszego. Potrzebował też perspektywy.
-Jak sobie radzisz? - spytał nagle. Współczuł Vane'owi odkąd dowiedział się o zaginięciu Pomony, ale wtedy jego rozpacz i strach odczuwał jedynie przez pryzmat empatii. Teraz czuł to samo, może nawet intensywniej. Jayden w końcu nie rozwalił własnego przedpokoju po zniknięciu żony. Chyba. -Nie wiem... nie wiem jak się uspokoić, szczególnie że nie mam dzieci, które by tego ode mnie wymagały. - przyznał cicho. -W teorii liczyłem się z tym, że mogą złapać Justine, była na plakatach, wiedziałem o jej działaniach. Ale wiadomość i tak wstrząsnęła mną jak nic w moim życiu. - nie rozumiał tej emocjonalnej reakcji, nie rozumiał dlaczego wilcza natura wzięła wtedy górę, nie rozumiał nic z tego, co przeżywał od końca sierpnia - a może nawet od początku wojny. Uparcie wypierał zarówno emocje, jak i swoje wilcze ja, nieświadom jeszcze, że po zniknięciu Justine szukał w dzikości zatracenia, zapomnienia i ulgi. W końcu likantropia kojarzyła mu się tylko z cierpieniem, a nie z ucieczką.



Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
Tyły domu 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: Tyły domu [odnośnik]08.11.20 22:15
Niekiedy Jayden łapał się na tym, że rozmowa z dorosłymi nie różniła się za wiele od tej z dziećmi. I wcale nie chodziło o to, że jedni byli bardziej podobni do drugich, lecz dlatego, że pomimo oczywistych różnic, aktualne problemy obu grup były wielce do siebie zbliżone. Przebywając tak blisko gromadki uczniów, którzy pozostali w Hogwarcie na wakacje z wiadomych przyczyn, czarodziej po raz kolejny zaskoczył się dojrzałością nastoletnich dusz. Odkrywał wszak na nowo emocjonalność tych, których uważano za zbyt słabych, by cokolwiek rozumieć, a przecież było zupełnie inaczej. To najmłodsi dawali od siebie najwięcej siły. Owszem, było wiele smutku, nawet łez, wykrzyczanych w złości haseł pełnych nienawiści, lecz później przychodziła fala przemyśleń. Przemyśleń, które znajdowały ucieczkę oraz słuchacza - Vane od zawsze potrafił altruistycznie wstawić się w sytuację drugiej osoby, lecz teraz faktycznie nie musiał sobie tego wyobrażać. Był jednym z nich - pozbawionych domu i bliskich. Czuł to, co czuli oni. Wsiąknął w sytuację, przynosząc pewnej nocy trójkę małych zawiniątek, które stały się niejako częścią osieroconych młodych czarodziejów. Nie sądził też, że obecność jego własnych dzieci pomoże czternastce uczniów, którymi się zajmował przez dwa miesiące - zupełnie jakby skupienie uwagi na noworodkach, delikatnych i cudownie poruszających wypleniło strach rzeczywistości oraz niepewność przyszłości. Czy właśnie tak to działało? Że zajmowanie się młodszymi, słabszymi od siebie odsuwało znaczną część trosk? Że dostrzegało się, że cierpienie innych oraz własna bezczynność były największym utrapieniem? Obserwacja reakcji uczniów na nowe, niewielkie życie sprawiła, że Jayden zrozumiał, iż nieważne, w jakim wieku się było, zawsze chciało się bronić tych niewinnych.
Patrząc na Michaela, widział jednego ze swoich uczniów w początkowym stadium rozpadu. Zagubionego, szukającego wsparcia. Być może miał już swój wybuch złości i smutku, a teraz przyszły przemyślenia oraz poszukiwania tego, kto miał ich wysłuchać. Znów padło na niego, chociaż prawda była taka, że astronom nie wiedział dlaczego. Dawny pracownik Ministerstwa Magii na pewno miał długoletnich druhów, którym mógł się zwierzyć ze swoich zmartwień, poszukiwać u nich rady. Owszem, na jego barki zostały nałożone nowe zobowiązania przez samego profesora, jednak w jaki sposób zmieniało to ich relację, by niegdysiejszy łowca czarnoksiężników szukał zrozumienia u nauczyciela? Jayden nie zamierzał odmawiać, ale nie mógł i nie chciał traktować Tonksa w sposób zbliżony do tego, jakim traktował swoich podopiecznych i to z kilku powodów. Nie tylko dlatego, że miał do czynienia z dorosłym - to była najmniejsza z obiekcji. Dzieci nie posiadały tytułu aurora ani jego doświadczenia. Nie miały ponad trzydziestu lat i wiedzy, jaką posiadała jednostka obok astronoma. Nie można było od nich wymagać trzeźwego podejścia, które winno było przebijać się ponad stalową zbroję niezachwiania. Oczywiście, że każdy miał prawo do bycia w kryzysie, lecz czy przedstawiciele pracy aurorskiej nie byli praktycznie wykuwani i produkowani do walki z każdym przeciwnikiem? Patrząc na Michaela i słuchając jego słów, Jayden z jednej strony rozumiał mężczyznę, z drugiej kwestionował to, jakim cudem Tonks znalazł się w zawodzie, który jeszcze do niedawna wykonywał. Zdawało mu się, że czarodziej był wyjątkowo ciepłą, wrażliwą na innych osobą. Nie wyobrażał go sobie w twardych warunkach u boku ludzi pokroju Skamandera - lodowatego, wyprutego z emocji, okrutnego... Odciętego od rzeczywistości, zafiksowanego na jednym punkcie widniejącym pod szyldem czarnoksiężnik i ślepo za nim goniącego. Jayden w swoich przemyśleniach nie odbierał zasług Michaelowi ani jego umiejętności - po prostu zastanawiał się, jak jedna decyzja mogła wpłynąć na dalsze życie mężczyzny, którego poprosił o opiekę nad jednym ze swoich dzieci... - Nie dziękuj. To twoja przyszłość jest naznaczona wyzwaniami - odparł szczerze, nie czując się w żaden sposób kimś, wobec kogo winno się czuć wdzięczność. Losy jego towarzysza były naznaczone niepoczytalnymi epizodami, podczas których nie miał nad sobą kontroli. Kto chciałby nie pamiętać części swojego życia? Tak niebezpiecznej... Ironicznie sam Jayden nie zdawał sobie sprawy, że i on został poddany zaklęciu zapomnienia. To nie był jednak koniec drogi i Tonks musiał to wiedzieć. Zawsze miałeś więcej taktu. - To nie takt - przyznał bez chwili zawahania, podążając śladem mężczyzny i również zajmując poprzednie miejsce w fotelu. - Sam wyrabiam sobie opinie o ludziach, nie chcę, żeby ktoś inny na nie wpływał poza osobą, której to dotyczy. - Umilkł, by machnąć różdżką i przywołać wspomniane wcześniej wino, które miało posłużyć jako zmącenie zmysłów. Być może również i rozluźnienie po stresogennych chwilach, które przeżywał sam gość Upper Cottage. Jay podejrzewał, że na tym krótkim wyznaniu wizyta nie miała się zakończyć, ale nie popędzał do dalszej rozmowy - wszystko miało przyjść naturalnie i nie musiał czekać zbyt długo, żeby przełamać kolejną ścianę. Jak sobie radzisz, brzmiało niczym prośba o pomoc w znalezieniu odpowiedniej drogi do poradzenia sobie z bólem. Prawda jednak była taka, że... - Nie wiem. Dostosowuję się do tego, co mam, bo tylko to mam. I nie traktuję dzieci jako wymówki. Ty też nie powinieneś. - Owszem, obecność dzieci niwelowała wiele zachowań, lecz tak naprawdę bez nich Jayden nie popadłby w furię czy apatię. Przeżywał emocje tak samo silnie, tak samo boleśnie dotykało go odejście Pomony oraz świadomość tego, co mogło się z nią dziać... Słuchał w ciszy dalszych słów czarodzieja, zanim ponownie zabrał głos. - Ktoś mi ostatnio powiedział, że mimo że wiemy, co jest nam najcenniejsze, nigdy nie będziemy emocjonalnie gotowi na tego utratę - wspomniał słowa Hannah, która w ich krótkiej, acz bardzo emocjonalnej i zaskakująco szczerej wymianie zdań nie bała się wygłosić własnych prawd. A Jayden nie mógł się z nią nie zgadzać. - W końcu wiem, że chłopcy są dla mnie najważniejsi, ale sama myśl o ich stracie... - Zamknął oczy i pokręcił głową, nie będąc nawet w stanie się z tym zmierzyć w samej kwestii domysłów. Wyobrażanie sobie faktu utraty dzieci, ich krzywdy sprawiało, że wiele negatywnych uczuć budziło się w profesorze i też takich, o które nigdy by się nie posądzał. W tym momencie jednak nie mówili o nim a o Michaelu, dlatego wbił spojrzenie w siedzącego Tonksa. - Początkowo wypierałem jej odejście, wierząc w to, że kiedy otworzę oczy, będzie leżała obok mnie. Wciąż potrafię zatracić się w tych marzeniach, jednak nie pozwalam sobie na nie zbyt długo. Mam teraźniejszość do opieki, przyszłość do stworzenia. Nie mogę pozwolić, żeby przeszłość mnie stłamsiła.  - Zerknął w tym samym momencie ku oknu na piętrze, gdzie znajdował się dziecięcy pokój. - Może wydaje ci się to okrutne, jednak zawsze jest wybór. A ja wybrałem bycie ojcem dla swoich dzieci. Jaką rolę ty wybierzesz dla siebie, to zależy tylko od ciebie. Czy pozwolisz na to, by desperacja cię oślepiła, czy podejmiesz trudną, być może równie bolesną decyzję... - Dopiero wówczas odrobina czerwonego, wytrawnego wina spłynęła po nieco wyschniętym gardle profesora.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Tyły domu [odnośnik]12.11.20 6:37
Nie wiedział jeszcze, że Jayden widział w nim poniekąd ucznia - choć podświadomie, to przecież właśnie dlatego przyszedł do profesora. Aurorzy uczyli się tłumić w sobie emocje, kierować się rozsądkiem, niekiedy przesadną podejrzliwością. Ich szefem i niegdysiejszym mentorem był wszak Rineheart, człowiek, który potrafił odtrącić za słabość własnego syna. O problemach osobistych najlepszego przyjaciela z pracy, Cedrica, Tonks nie wiedział do dzisiaj. Skamander... cóż, sam Vane potrafił scharakteryzować go najlepiej. Z Brendanem Weasleyem ledwo się dało swobodnie pogadać. Wszyscy zapewne oddaliby za siebie życie (no, Anthony być może oceniłby najpierw, czy to opłacalne). W walce. A nie o to dzisiaj Michaelowi chodziło.
Zaczynał się gubić w tej wojnie. Agresja i żądza zemsty ogarniały go coraz mocniej, a przemianę przy Hannah wziął za ostrzeżenie przed samym sobą. Nie rozważał nawet rozmawiania o tym z kolegami aurorami. Po pierwsze, wstydził się. A po drugie, wszyscy byli szkoleni tak samo. Delikatni idealiści nie zaliczali pierwszego roku kursu. Tonks wiedział już, co doradziłby mu auror po fachu, co sam powinien sobie doradzić. Odetnij się od wszystkich i wszystkiego, szczególnie jeśli jesteś dla nich zagrożeniem. Skup się na celu. Skup się na wojnie. Skup się na pracy. Pamiętaj, że niebezpieczeństwa należy eliminować, a ofiary mogą być konieczne.
Sam stawał się dla siebie i innych niebezpieczeństwem, być może nawet niezbędną ofiarą.
Jayden był... inny. Miał rodzinę, własne dzieci. Troszczył się o kogoś żywego i czującego, o coś innego niż walka. Zdawał się nie walczyć nawet z samym sobą - choć w lipcu wyglądał na zrozpaczonego, to zarazem emanował z niego przedziwny spokój. Jakby potrafił zdławić własne sprzeczne emocje - albo może właśnie ich nie dławił? Może umiał je kontrolować, dopuścić do siebie? Michael wiedział też, że Vane nie troszczy się jedynie o własną rodzinę, że ma uczniów. Jak to robił? Jaki był jego model siły i męskości? Podejście Jaydena zdawało się działać lepiej od tego Tonksa, albo przynajmniej przynosić więcej spokoju i ciepła (choć czy to po emocjach, czy owocach, powinien oceniać czyjeś zachowania?). Był w stanie oferować gościnę wilkołakowi, okazywać ludziom zaufanie, pielęgnować przyjaźnie w tych strasznych czasach. Może i nie zmagał się z klątwą likantropii, może i nie miał mugolskiej krwi, ale Michael nie był przecież ślepy na wyzwania, jakimi to jego naznaczył los. Zaginęła mu żona, poszukiwana listem gończym. Został sam z trójką dzieci. Hogwart przestawał być ostoją bezpieczeństwa.
A jednak potrafił w tym wszystkim pozostać sobą. I odważyć się na to, by nie być sam. Może to właśnie to, podświadomie, najbardziej interesowało Tonksa. Rozum i sumienie podpowiadały mu, że po epizodzie z utratą kontroli powinien zaszyć się gdzieś na pustelni, ruszyć na samotną vendettę. Ale serce się na to nie zgadzało. Odciął się już raz od wszystkich, przez pierwsze miesiące po ugryzieniu. Pozbawiony celu i korzeni, stoczył się wtedy prawie na samo dno. Przyjaciele, współpracownicy, rodzina, Zakon - to wszystko pomagało mu utrzymać równowagę przez ostatni rok. Miałby ich znowu od siebie odrzucić, z powodu jednego potknięcia?
Słuchał uważnie Jaydena, nie spuszczając z niego badawczego wzroku.
Sam sobie wyrabiam opinię o ludziach.
-Kiedyś próbowałem wyrobić sobie opinię zanim kogoś spetryfikowałem. - odezwał się nagle, upijając wcześniej łyk wina i spoglądając gdzieś w przestrzeń. -Owocem litości są trzy trupy i moja blizna po zębach i pazurach. Wiem, że to nie współczucie tobą kieruje, ale skąd wiesz, kiedy możesz sobie pozwolić na luksus oceny? Czy jest słuszna? - westchnął, obracając kieliszek w dłoni. Nie był głupi, wiedział, że działał ostatnio coraz bardziej pochopnie, zwłaszcza na widok policjantów Ministerstwa. Nie był na tyle ślepy, by nie skojarzyć okropieństw wojny ze spotęgowaniem wilczej agresji. Pierwszy raz stracił w końcu kontrolę na widok mugolskich trupów, a drugi - na wieść o aresztowaniu Justine. Nie wiedział tylko, co go tak zaślepiało - źle przeżywany żal czy oszałamiająca żądza zemsty.
-Gdy zaprosiłeś nas do siebie w lipcu, widziałem w tobie nadal widzę -niepewność i rozpacz po zniknięciu Pomony. Ale widziałem też, dominujące nad nimi, miłość i rozwagę i spokój. Szczególnie, gdy patrzyłeś na dzieci. - zauważył cicho. -Nie wiem... jak to priorytetyzujesz? Odsuwasz na bok te paraliżujące uczucia by zrobić miejsce dla produktywnych? - dla niego produktywny był tylko gniew, ale ten zaczynał kończyć się zgubnie.
Drgnął lekko na dźwięk słów o stracie. W teorii był gotowy na tarapaty Justine, jej twarz była przecież na wszystkich plakatach, ale... nie był. W dodatku tego dnia utracił także Hannah, a przynajmniej jej towarzystwo i ciepło oraz normalność w jej spojrzeniu. Już nigdy nie spojrzy na niego tak jak wcześniej i bolało to bardziej, niż się spodziewał.
-Nie wiem, co boli bardziej. Walka, czy próba pogodzenia się ze stratą. - szepnął, wiedząc, że będzie musiał zmierzyć się z obydwoma podejściami. Nie odda im Justine, wydrze ją z Tower łapami i pazurami, jeśli będzie musiał. Wiedział zaś, że musiał pogodzić się z utratą Hannah i że ta rana będzie rozdrapywana podczas planowania odbicia Just, podczas wizyt w Oazie, a nawet we własnej kuchni i naznaczonym śladami wilczych pazurów przedpokoju. Jakaś jego część chciała rzucić się przed panną Wright na kolana, błagać o wybaczenie, obiecać, że to się nie powtórzy, żebrać o nie tylko przyjaźń - ale nie mógł, nie mógł tego zrobić. Była zbyt empatyczna, zbyt dobra, by odtrącić taki gest, a on nie mógł jej unieszczęśliwiać, ani - co gorsza - narażać. Dość, że już Kerstin przebywała w jego wybuchowym towarzystwie, że codziennie drżał o jej bezpieczeństwo.
Pokiwał powoli głową.
-Masz rację. - wychrypiał. Mieli teraźniejszość. Przeszłość go stłamsi, nie powinien myśleć o chwilach, w których Hannah i Just były w Somerset. Musiał działać, musiał wybrać... ale czy w ogóle miał wybór? Widział się jako żołnierza i brata Gwardzistki, nikogo więcej - choć bycie ojcem chrzestnym dzieci Jaya nieco komplikowało te proste role.
-Skąd wiedziałeś, co wybrać? - zapytał z naiwnością kogoś, kto nie miał własnego potomstwa.



Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
Tyły domu 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: Tyły domu [odnośnik]12.11.20 21:58
Astronom nie byłby w stanie uważać się za przyjaciela kogokolwiek, nie mając dostępu czy wiedzy o sprawach związanych z każdym poziomem życia potencjalne jednostki - głównie osobistym. Owszem, każdy posiadał swoje tajemnice, lecz czy właśnie nie dzieliło się ich najczęściej z przyjacielem? Kimś, na kim można byłoby się oprzeć? Kimś, kto był w stanie wysłuchać, gdy cały świat odtrącał? Kimś, kto nie okłamywał i nie bał się skarcić? Dla Jaydena bliskie więzi były podstawą egzystencji między ludźmi. Długoletnia przyjaźń z Roselyn nawiązana jeszcze w czasach Hogwartu była przesączona prywatnością - taką, która dla wielu była nieprzyzwoita i uznana za grzeszną. Znajomość z Pomoną przechodząca z zawodowej w towarzyszącą, by na końcu stać się małżeńską również. Profesor wciąż miał wspomnienia Maeve, która zawierzyła mu, wyruszając z nim na anomalie, co było otwartym sprzeciwieniem się jej pracodawcom. Raz za razem dopuszczały go do siebie, nie bojąc się, że miał je kiedykolwiek zostawić czy się ich wyprzeć. Nie musieli zgadzać się we wszystkim, ale... Czy nie było w tym czegoś wyjątkowego? By łączyć się pomimo przeciwności? Każda ta relacja niosła ze sobą wiele intymności, osobistych przeżyć oraz ufania we własne intencje. Poznania drugiej strony i wyrażenia zgody na wspólną przyszłość. Tak samo było z Calebem, Cyrusem, Evey. Taka była droga przyjaźni i chociaż ludzie, z którymi związał się ów emocjami odeszli, nie oznaczało, że nić również.
Czy właśnie dlatego Tonks odnalazł Jaydena na tym pustkowiu? By skierować swe kroki ku pustelni i usłyszeć słowa kogoś patrzącego nieskażonym okiem na rzeczywistość? By spróbować złapać za nogi to, co wydawało się być poza okręgiem życia dawnego aurora? Vane nie wiedział wszystkiego, nie znał wszystkich sekretów powiązanych z osobą czarodzieja i najprawdopodobniej nigdy nie miało się tak stać - czy jednak miał się wycofać z udzielenia werbalnej pomocy komuś, kto tak rozpaczliwie o nią żebrał? Widział w mężczyźnie obok niezdecydowanie i w pewnym momencie poczuł wobec niego żal. Żal spowodowany brakiem perspektywy, zderzeniem z murem i nie tym, który stawiał przed Michaelem świat, lecz tym, który utworzył on sam. Dokładnie ten sam, który wybrzmiewał z listu mającego już zawsze pozostać w rozdartym sercu astronoma. Jak miałoby wyglądać  dorastanie tych dzieci? Miałyby żyć pod kamieniem razem z nią? A tak, jak najgorszy scenariusz się ziści, a ty je wychowasz na swój obraz i podobieństwo, być może będą miały szansę przeżyć, a nawet być może jakoś funkcjonować w społeczeństwie "czystej krwi". Okrutne słowa przesądzone zafałszowanym przekonaniem o własnej racji wciąz wywoływały w profesorze nieprzyjemny dreszcz. Skamander był zatwardziałym człowiekiem, jednak idealnym w wizji tych, którzy widzieli w nim narzędzie. Jego ograniczone pole postrzegania relacji oraz brak jakiegokolwiek spojrzenia na emocje uniemożliwiały zrozumienie elementarności związku między ludźmi. Nie pojąłby, że Vane wolałby trudne życie z żoną u boku, niż najlepsze bez niej. Był przeciwieństwem aurorskiej zasady, by odciąć się od wszystkich i wszystkiego. Jayden nie dostrzegał w tym odpowiedzialności, a jedynie czyste tchórzostwo. Strach przed utratą kontroli. Przed zdaniem sobie sprawy, że zbliżenie się do kogoś nie było słabością, ale siłą. I to podziały krzywdziły najboleśniej. Aktualne czasy i zdarzenia nie sięgały jedynie określonych osób. Wszak odejście Pomony nie wpływało jedynie na Jaydena - rozprzestrzeniało się i nałożyło piętno na ich chłopców, na relację profesora z Roselyn, a co za tym szło, mogło również wpłynąć na jego więź z Melanie. Jedna decyzja ciągnęła za sobą całe mnóstwo innych, a konflikt nie zatrzymywał się jedynie na polu bitwy oraz biorących w nich udziału żołnierzach. To szło dalej i wchodziło do domów tych, którzy chcieli trzymać się z dala od rozlewu krwi i tyczyło się również nieświadomych całej sytuacji. Wszak jego dzieci nic nie wiedziały, nie miały prawa wiedzieć, czy rozumieć, a jednak chaos naznaczył ich wraz z urodzeniem. Samuel, Arden, Cassian nie mieli nigdy być kompletni - bez ich matki patrzącej na dorastanie, uczestniczącej w kolejnych stadiach ich życia, ocierającej łzy. Po prostu obecnej.
Ale skąd wiesz, kiedy możesz sobie pozwolić na luksus oceny?
Vane odetchnął niezauważenie, słuchając słów Michaela. Na wspomnienie o nieboszczykach widać było, że przez twarz młodszego mężczyzny przemknął niepokój. Nigdy wszak nie odebrał życia, lecz widział śmierć. Nie spodobała mu się również błahość w tonie dawnego aurora, zupełnie jakby ów sytuacja była niczym. Była? Odpowiedź na zadane pytanie nasuwała mu się na usta, jednak nie mógł powiedzieć Nie wiem. Po prostu... Nie tego oczekiwał jego rozmówca i nie wyjaśniłoby to mu niczego. Zamiast jednak podać definicję własnego rozumienia, astronom zmienił podejście i wbił spojrzenie w Tonksa. - Czym się zajmujesz, Michael? Jaki jest twój cel? - spytał, niejako ignorując pozostające bez odpowiedzi pytanie. Czekając na reakcję, temat się zmienił, a dziwne zaskoczenie owładnęło Jaydenem. Czy naprawdę wyglądał na spokojnego? A może inni chcieli widzieć w nim ten spokój? Może przypisywali mu pewne cechy, by poczuć się silniejszymi? Cokolwiek to było, on sam nie czuł się spokojny... Mimo to musiał dać sobie moment na zamyślenie i pewnego rodzaju... Rozczarowanie? Bo czy nie odczuwał od dawnego aurora tego samego zagubienia oraz zamglenia jak w przypadku Roselyn? Gdy prosiła go o zaufanie, nie wiedząc już, czym ono było? - Czyż jesteście aż tak zaślepieni, że nie dostrzegacie tego, co słuszne? - powiedział cicho, ale był pewien, że Michael mógł go usłyszeć. Przetarł zmęczoną twarz i podniósł spojrzenie - ponownie odszukując wzrokiem swojego towarzysza. - Nie kalkuluję życia w ten sposób. Wiem, że kocham moich synów i zrobię dla nich wszystko, by byli bezpieczni. To właśnie na tym buduję dalsze życie. Na niczym innym, bo cokolwiek zaczyna się od gniewu, kończy się wstydem.
Umilkli obaj, a Jayden w poranionej sylwetce aurora dostrzegł samego siebie sprzed miesięcy. Był już raz na pustkowiu. Duchowym i fizycznym oddzieleniu od innych tuż po wiadomości o śmierci Pandory i Mii. Zagrzebał się w sobie, wykuł wokół mur dystansu, pozwalając jedynie cierpliwym dłoniom Pomony rozbierać kolejne kamienie tworzące ścianę między nim a światem. Robiła to, cierpliwie czekając i wierząc, że zwieńczenie nie będzie bezowocne. Ocaliła go wtedy i dobrze o tym wiedział - zakochała się w jego zniszczonych oczach, przykrych słowach i cierpieniu wypisanym w każdym ruchu. Swoim ciepłem, swoją dobrocią zwróciła go światu, przywiązując równocześnie mężczyznę do własnej postaci. W nocy tuż przed porankiem bożonarodzeniowym gdy pakowali prezenty dla uczniów, ośmielił się pocałować ją po raz pierwszy. Nie dostrzegał wyczarowanej nad ich głowami jemioły ani całkowicie nieświadomego spojrzenia kobiety. Jego ciało wiedziało wcześniej, że ją kochał w ten inny sposób; to umysł musiał pojąć, co się działo z reakcjami, nad którymi nie panował. Uciekła wtedy, jednak gdy spotkali się ponownie, początkowa niepewność zakończyła się porankiem we własnych objęciach. Wracając wspomnieniami do tamtych dni, Jayden z pobłażaniem dla samego siebie, lecz również i wyjątkową czułością, odwzorowywał obrazy i emocje, które nim wtedy zawładnęły. Jak nieśmiały i nieporadny był. To były dobre, silne wspomnienia. Dobre wspomnienia mężczyzny o chłopcu, którym był.  - Nie mówię, by całkiem odrzucić przeszłość, bo wspomnienia są dla nas siłą, ale nie możemy się w niej zatracić. Rozumiesz, co mam na myśli? - Nie trwało długo, nim usłyszał kolejne pytanie. Tak wiele pytań skierowanych ku niemu - dlaczego? Skąd wiedziałeś, co wybrać? - Codziennie dokonuję tego wyboru - odparł, nie kryjąc się ze szczerością. - Codziennie powstrzymuję się przed wyjściem poza drzwi i szukania jej. Obiecałem jej, że gdziekolwiek będzie, zawsze ją znajdę i znów będziemy w domu. Znam jednak moją żonę. Nigdy nie wybaczyłaby mi tego, gdybym zostawił nasze dzieci i wybrał ją. Nigdy nie pogodzę się z jej odejściem ani nie wybaczę sobie tego, że jej wtedy nie zatrzymałem, ale wiem, czego by pragnęła. - Tego był pewien i to też przebijało się przez jego ton. - Kocham ją, ale nie usprawiedliwię tego, że odeszła, by nas chronić. Wybory, które podejmujemy, nie należą tylko do nas, Michael. Przestań kalkulować i stań twarzą w twarz ze swoją odpowiedzialnością. Jesteśmy odpowiedzialni nie tylko za to, co robimy, także za to, czego nie robimy. - Czyli też za to, że nigdy nie zobaczysz swoich dorosłych synów, Pom.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Tyły domu [odnośnik]16.11.20 4:48
Miotał się, choć doskonale wiedział, co powinien uczynić - udać się na pustelnię, zaszyć się w głuszy niczym dzikie zwierzę, przeczekać burzę. Może nawet zniknąć na zawsze, z przerwą na ruszenie na pomoc Just. Znał samego siebie i wiedział, że przed niczym się nie zawaha by ją odbić. Wiedział, że w razie potrzeby postawi na szali i własne życie. Może właśnie dlatego, przygotowując się na ewentualność końca, uparcie szukał innego punktu widzenia, który mógłby usłyszeć od kogoś, kto patrzy w gwiazdy, a nie na pokryte krwią chodniki? Podświadomie nie chciał przecież spędzić ostatnich dni w samotności. Nie chciał nawet spędzić życia w samotności, choć powinien być samotnym wilkiem. Już to przerabiał, a miesiące spędzone w (splądrowanej teraz pewnie przez Lupina) leśniczówce odebrały mu siłę i ducha. Chciał być wśród swojego stada, choć wiązało się to z ryzykiem. Podobnie jak Vane, wolał chyba trud pracy nad sobą i nad własnym losem, niż z pozoru bezpieczniejszą izolację.
Czym się zajmujesz?
-Wojną. - odpowiedział momentalnie, przy przyjacielu pozwalając sobie na luksus bezpośredniej prawdy. Spojrzał prędko na Jaydena, zastanawiając się na ile go to zszokuje - ale nie zamierzał ukrywać swoich przekonań.
-Jestem żołnierzem, tym są aurorzy. Dotychczas walczyłem z czarnoksiężnikami, teraz rozpełźli się na całą Anglię, wyrżnęli Londyn. - wyjaśnił prostolinijnie. Zaślepieni? Uniósł lekko brew. -Pragnę pokoju, ale nie będę nadstawiał drugiego policzka, ale wiem, że niektórzy nie poradzą sobie bez... pomocy. Wszyscy podejmujemy własne wybory - ja poza siostrami nie mam rodziny, mam tylko to. I tak, bywam zaślepiony stając naprzeciw ludzi, którzy dokonali... innych wyborów. Zawahałem się już raz w życiu, zostałem wilkołakiem i przeze mnie zginęła wtedy dwójka dobrych ludzi. A w Anglii grasują... - westchnął nagle, nerwowo obracając kieliszek. Nikomu poza Kerstin jeszcze o tym nie mówił. -W lipcu, parę dni po wizycie u ciebie, natknąłem się w Surrey na kobietę, która z zimną krwią zamordowała całą rodzinę mugoli. Ojca, matkę, trójkę dzieci. - pozwolił by liczba synów Vane'a wybrzmiała w powietrzu. -Przybyłem za późno, nie zdołałem jej - ukarać, rozerwać na strzępy, zhańbić -zatrzymać. Wiem, że kolejne zwycięstwo nie zmyje ich krwi z niczyich rąk - bo na jego dłoniach też była, bo nie zdążył -ale zawsze można się łudzić. - uśmiechnął się jakoś smutno, bo chętniej wykrzywiłby twarz w grymasie rozpaczy.
-Ty zrobisz wszystko dla synów, a ja dla Justine. Prawdopodobnie zrobiłbym wszystko również dla tamtych mugoli. - Merlinie, pozwolił wilkołakowi przejąć kontrolę aby kupić kilka minut dla tamtej rannej kobiety. -Różni nas tylko to, że tobą kieruje miłość, a ja... ja najpierw łaknąłem spokoju sprawiedliwości, ale czasami czuję już tylko szał. - zakończył cicho, jakby ze wspomnianym przez astronoma wstydem.
Wsłuchał się w słowa Jaydena o Pomonie i nagle zamrugał, spuścił wzrok. Niemal namacalnie czuł rozpacz astronoma po odejściu żony, ale zarazem miłość. Szacunek. Przenikliwą znajomość drugiej duszy, pozwalają mu zrozumieć, czego chciałaby Pomona. Michael zbyt często bywał ślepy - na oddanie Astrid, na młodzieńcze zauroczenie Cory wyrażone ostatnio w niepokojącym liście, na niepokój Kerstin, na zbyt lekkomyślną odwagę Hannah. -Skąd wiesz, czego by chciała Pomona? - spytał cicho, mając nadzieję, że nie narusza przy tym żadnych granic. -Jak... nauczyłeś się patrzeć? Rozumieć drugą istotę? - bo choć do perfekcji nauczył się rozszyfrowywać przestępców, to bliscy pozostawali czasem dla niego enigmą. Czy to zawodowa paranoja utrudniała mu zrozumienie prostych, choć intensywnych emocji? Czy to tłumiąc swojego wewnętrznego wilka, odgrodził się zarazem od świata?




Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
Tyły domu 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: Tyły domu [odnośnik]20.11.20 11:21
Nie odzywał się. Słuchał. Zawsze wydawało mu się, że właśnie to powinien był robić - więcej słuchać aniżeli mówić. Mówienie przeszkadzało w myśleniu oraz zrozumieniu drugiej strony. Zrozumieniu czy po prostu zwyczajnym usłyszeniu - nie zawsze wszak można było wykrzesać w sobie na tyle altruizmu i empatii, by być w stanie postawić się w dokładnie tym samym miejscu, co inni ludzie. Jay łapał się na tym, że aktualnie było to trudniejsze niż kiedyś. Czy to ze względu na to, że sam się zmienił, czy może druga strona zaczęła być bardziej chaotyczna, niekonsekwentna, wymykająca się logice? A może jedno i drugie? Może czas transformacji profesora astronomii przypadł na ten sam okres, co całej reszty? Być może sens tkwił zupełnie gdzie indziej. Tam, gdzie nie sięgał ludzki wzrok, a zaczynała natura różnic i deformacji. Wszystko ulegało zniekształceniu i odkształceniu - nikt nie pozostawał bierny, jednak dlaczego niektórzy tak mocno zgubili drogę? Pom. Roselyn. Michael. Ich imiona były jedynie pierwszymi, które były mu bliższe w mniejszym i większym stopniu. Rodzina, którą chciał tworzyć, rozsypała się, nie posiadając odpowiednio silnych fundamentów, ale nie oznaczało to, że jego dzieci pozostały same. Zamierzał wszak ich strzec i nie pozwolić, żeby cokolwiek je jeszcze bardziej skrzywdziło. Utracili matkę, utracili być może również i bliską kobietę, jaką była Wright, mieli utracić zapewne jeszcze wiele innych osób w całym swoim ziemskim bytowaniu. Mieli być jednak tak silni, jak silny był ich ojciec i opiekun - mając ów świadomość ciążącego na nim obowiązku, błogosławieństwa oraz przyszłości Jayden nie zamierzał szukać sobie wymówek, by trzymać się z dala od poszerzania wiedzy. Jeśli oznaczało to również odcinanie się od tych, którzy mogli zaszkodzić jego synom - niech i tak będzie.
Nie wiedział, co miał dokładnie powiedzieć na temat siedzącego naprzeciw mężczyzny. Na razie po prostu słuchał. Vane zresztą dostrzegał, jak bardzo była potrzebna jego cisza dla drugiej strony. Niekiedy ktoś czekał na odpowiedź, zderzał się z ciszą i sam sobie odpowiadał to, czego pragnął. Tak się teraz nie działo i im dalej w to szli, tym Jayden obawiał się, że nie był w stanie w żaden sposób pomóc czy doradzić czarodziejowi obok. Mówił, a jego słowa rozpraszały się o twardy mur czyjegoś wąskiego postrzegania. Czy nie spotkał się z tym już wcześniej? Przy Pomonie? Przy Roselyn? Czy nie zdawało mu się, że wciąż tkwił w tym samym miejscu i przyciągał w kółko tych samych ludzi? Jaką więc rolę miał odegrać w tym wszystkim? Być może był to znak, by odpuścić i nie wymagać. By skupić się na najbliższych i pozwolić tym zagubionym po prostu odejść? Być może właśnie tak kończyły się marzenia kogoś, kto chciał uratować wszystkich? Zbyt dużo pytań, na które nikt nie mógł odpowiedzieć i za dużo własnego obciążenia, by przejmować jeszcze dodatkowo obce. A Michael tego właśnie od niego wymagał.
Skąd wiesz, czego by chciała Pomona? Jak nauczyłeś się patrzeć? Rozumieć drugą istotę?
- Jeśli tego nie rozumiesz, jak możesz zrozumieć cokolwiek, co mówię? - Słowa pojawiły się między nimi w dziwnym spokoju, lecz również i na oddechu niewidzialnego westchnięcia. Pytał, jak zrozumieć drugiego człowieka, lecz nie słuchał. Czy Michael nigdy nikogo nie znał, skoro o to pytał? Nie miał przyjaciół, by dostrzec ich zachowania? Nie dostrzegał ich u swych sióstr? Nie rozumiał ich? Nie poznał nikogo w sposób tak dojmujący i przejmujący, by przewidzieć ruchy? By wykrzesać w sobie korelację? Być może Vane z samej swojej natury zrozumienia oczekiwał go od innych, ale nie sądził, że konflikt wypłynie tak gwałtownie - między nim a całą resztą. Jak bardzo skrzywiony musiał być dawny auror, skoro przyznawał się właśnie do tego, że nie znał nawet swojej rodziny? Zrozumienie... Może właśnie tego brakowało w całym świecie i tłumaczyłoby to, co się działo. Wszak bez niego nie dało się koegzystować z innymi. Nie dało się porozmawiać. Nie dało dojść do porozumienia. Nie dało się szukać rady, bo nie rozumiało, nie chciano rozumieć drugiej strony. - Moje słowa są bez znaczenia - dodał jedynie na sam koniec profesor, upijając drobny łyk wina, które pojawiło się między nimi już wcześniej, lecz teraz zamiast łagodzącego efektu, pozostawiało na języku cierpkość smaku.
- Mój drogi Jaydenie. Gdzie jest mamka tych dzieci? Gdzie Andora? Wróciła już z tego szpitala? - Uwagę siedzących w ogrodzie mężczyzn przyciągnęła nagle zjawa pięknej niegdyś kobiety koło czterdziestki ubranej w dawne suknie. Pojawiła się za ich plecami, wypływając ze ściany budynku i zawisając nad ziemią niedaleko gospodarza. - Obudziły się. - Jej spojrzenie wbiło się jednak szybko w gościa, którego nie znała i zapewne bardzo chętnie wyprosiłaby ze swojej posesji. Praprababka początkowo zdawała się być uciążliwym duchem dawno zmarłej przodkini astronoma, lecz wraz z pojawieniem się małych synów swojego potomka, zaczęła wykazywać silny instynkt opiekuna. Vane podejrzewał, że sama mianowała się stróżem Upper Cottage, ale nie zamierzał jej w żaden sposób przeganiać - szczególnie że złagodniała, odkąd pojawili się tam z Pomoną po raz pierwszy.
- Już ci mówiłem, babciu. To nie Andora. Roselyn. I nie jest moją żoną ani twoją krewną - zakomunikował Jay, wstając z fotela i posyłając Michaelowi porozumiewawcze spojrzenie. - Już do nich idę. Popilnujesz ich dla mnie na moment? - spytał, odnajdując wzrokiem błękitnawe oczy ducha. Zjawa zdawała się zignorować pierwszą część wypowiedzi nauczyciela, tylko odpowiedziała coś o dzieciach i zniknęła, pozostawiając dwójkę żywych samym sobie. Vane odetchnął i przejechał dłonią przez włosy, by zaraz poprawić nią marynarkę. Zamiast od razu zniknąć w drzwiach domu, odwrócił się jeszcze do dawnego aurora i chociaż wcześniej poważna, teraz twarz profesora była pełna spokoju i ciepła. Delikatny uśmiech na nowo wyrysował się w jego rysy. - Zostań na kolacji, Michael. Dzisiaj nie musisz się martwić pełnią. Uwierz mi, jestem astronomem. - Odwracając się i kierując ku dziecięcemu pokoju, pełne smutku myśli powróciły, martwiąc kolejny raz profesorski umysł. Trzymając w ramionach i karmiąc Cassiana, zastanawiał się, ile jeszcze mogło to trwać. Ślepota i konflikt... Cóż było wszak naganne w wojnie? Czy to, że z jej powodu ginęli ludzie, którzy i tak kiedyś by umarli, a ci, którzy ocaleją, będą żyć w pokoju? Jego dzieci na szczątkach, trupach innych? Nie przyjmował tego. Wyrzucanie ów tłumaczenia było cechą tchórzy wybielających swoje czyny. Chęć wyrządzania krzywdy, mściwość i okrucieństwo, bezwzględność, żądza panowania – oto co zasługiwało w wojnie na potępienie. Ale czy ktokolwiek to rozumiał? Czy ktokolwiek w ogóle jeszcze chciał? Pom, gdzie jesteś?

|zt


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Tyły domu [odnośnik]27.11.20 4:05
Obnażył się dzisiaj jeszcze bardziej niż zamierzał, zdradzając się nie tylko z wilkołaczymi problemami, ale i z rozterkami egzystencjonalnymi, z niepewnością, z radykalnym podejściem do wojny, z gniewem. A Vane nic nie mówił, nie oceniał. Słuchał. Czy Mike przyszedł tu dla profesora, dla bezpieczeństwa jego dzieci, czy dla siebie?
Wiedział, gdzie leżą priorytety Jaydena - że astronom ma pełne prawo go stąd wyrzucić albo ograniczyć kontakty. Na razie nic takiego się nie działo, a Michael podjął ryzyko z pełną świadomością, choć jego słowa płynęły dość spontanicznie. Byli bliskimi znajomymi, ale w lipcu Vane ofiarował mu coś więcej - zaufanie i przyjaźń. A te należało budować na szczerości, choćby trudnej. Do Tonksa powoli docierało, że ukrywał się zbyt długo - choćby przed rodzeństwem czy Hannah. Tuż po przemianie odciął się od wszystkich, boleśnie i niepotrzebnie. A przed Hannah pozorował normalność, zatajał prawdziwą grozę swojej natury, nieświadomie doprowadzając do sytuacji, w której lekkomyślnie pobiegła za nim tuż po pełni, po aresztowaniu Just. Nieszczerość była bolesna, niebezpieczna, rodziła nieprzewidziane konsekwencje.
A on był przecież aurorem i pomimo dynamicznej natury swojej pracy, lubił widzieć świat w czerni i bieli, lubił porządek. A mimo to, najwyraźniej nie rozumiał. Upił łyk wina, uśmiechnął się z jakimś wielkim smutkiem.
-Zawsze sprawiało mi to problem. - przyznał cicho. -Rozumiałem przestępców, umiałem ich rozpracowywać, przesłuchiwać. Sprawiało mi to satysfakcję. - wzruszył lekko ramionami, zastanawiając się, jak to o nim świadczyło. Czy pomagała mu łatwość, z jaką wczuwał się w psychikę przesłuchiwanych? A może raczej pragnienie kontroli, władzy, zdominowania oskarżonych i doprowadzenia śledztwa do końca? -Z bliskimi... jest trudniej. - dodał jeszcze ciszej. -Justine nie powiedziała wtedy nikomu, gdzie idzie, że może robić coś ryzykownego. A ja się nie domyśliłem. Brałem za pewnik, że jest ostrożna, poszedłem do lasu w pełnię spodziewając się, że spędzi wieczór w domu. - czy gdyby był Jaydenem, a ona Pomoną, to domyśliłby się, że coś jest nie tak? A może nawet empatia nie potrafiła pomóc w takich sytuacjach? Czy profesora zaskoczyło, że jego żona zniknęła - czy może od dawna domyślał się kryzysu?
Michael wolał nie pytać. Atmosfera nagle zrobiła się cięższa, ale wzmianka o dzieciach i o kolacji znów wywołała uśmiech na jego twarzy.
-Chętnie zostanę. Dziękuję. - zapewnił, uśmiechając się nadal nawet na dźwięk żartu o pełni, choć rozmowy o księżycu raczej go nie bawiły. Może i Jayden zaczął myśleć o wojnie i się martwić, ale Michael wolał już nie rozmawiać na tak poważne tematy przy dzieciach śpiących za ścianą. Kolację spędzili gawędząc na luźniejsze tematy, ale to słowa wypowiedziane na tyłach domu pozostały z Michaelem gdy deportował się z Irlandii, najbardziej dając mu do myślenia.

/zt



Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
Tyły domu 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: Tyły domu [odnośnik]19.01.21 20:38
tworzenie świstoklika20 października

Sam nie wiedział, co kazało mu przypomnieć sobie o dawnej prośbie Maeve. W którymś ze swoich listów do niego jeszcze z miesięcy letnich poprosiła go o zrobienie świstoklika. Skierowanego właśnie do Upper Cottage. Prosiła go o pozwolenie w tej sprawie... Zgodził się. Oczywiście, że się zgodził, ale w ferworze wszystkich spraw całkowicie wypadło mu to z głowy. Nic zresztą dziwnego, a ciągłe odczuwanie oddalenia od spraw rzeczywistych nie pomagało wrócić na ziemię. Wycofany, wyciszony, trzymający się z daleka od innych nie chciał nawet specjalnie się regenerować. Nie pisał listów, nie powiadamiał nikogo o tym, co się wydarzyło. Wystarczyło mu to, co się działo w granicach Hogwartu, który oczywiście cały aż się naelektryzował o wieści, że ich poszukiwania nauczycielka zielarstwa została uśmiercona. Idąc korytarzem, Vane mógł czuć na swoich plecach spojrzenia nie tylko uczniów, lecz również nauczycieli, ale pozostawał w zupełnie innym wymiarze, że ledwo je dostrzegał. A skoro Szkoła Magii i Czarodziejstwa tak działała, musiała tak również działać cała reszta. I tak musieli już dawno wiedzieć. Musieli widzieć. Rozwieszone plakaty z przekreślonym zdjęciem Pomony mówiły same za siebie. Eksterminacja. Eliminacja. Wymazanie z ludzkiej egzystencji. Oto co zrobili z jego żoną, matką jego dzieci. Z jego ukochaną.
Dippet kazał mu odpocząć, ale odpoczynek doprowadzał Jaydena do szaleństwa. Nie mógł tak po prostu nic nie robić. Potrzebował czegoś. Czegokolwiek. I czegoś, co wymagało mniejszego nakładu myślenia niż obliczenia, które miał do swoich badań. Tam błąd byłby katastrofalny w swych skutkach, dlatego też postanowił skierować swoją uwagę ku numerologicznej zagadce - bo właśnie to tak naprawdę stanowiły zaklinane przedmioty. Wziął więc zapasy księżycowego pyłu, książkę do transmutacji oraz tworzenia świstoklików, wiedząc, że miały mu się przydać i wyszedł na tył dom. Dawno tego nie robił, dlatego powtórzył wszystkie kroki na sucho bez patrzenia w podręcznik, następnie sprawdził instrukcję, by z lekką satysfakcją stwierdzić, że pamiętał. Dopiero wtedy przeszedł tak naprawdę do właściwej części, która miała zająć mu jakąś dobrą godzinę. Chłód dnia dawał się we znaki, lecz nie przestawał. Musiał dokończyć zadanie kumulacji magii w małym medaliku z irlandzką flagą. - Portus - powiedział, czując ciągły uścisk w gardle, ale nie przerywał. Odpowiedni ruch nadgarstka, akcent... Przecież robił to już wiele razy.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Tyły domu [odnośnik]19.01.21 20:38
The member 'Jayden Vane' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 9
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Tyły domu Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Tyły domu [odnośnik]19.01.21 20:52
Wiedział, że coś było nie tak, gdy pył, zamiast zostać wchłoniętym do wnętrza medalika, rozsypał się po stole. Przez moment astronom wpatrywał się w to, co zaszło jakby w niezrozumieniu. Nie było to wszak trudne zaklęcie. Ba. Nie było to też nic dla niego nowego. Siedział na tym zimnie przez godzinę, by niczego nie uzyskać? By zrobić to źle? Przecież powtórzył wszystkie kroki wpierw w myślach, później sprawdził w książce, a gdy zabrał się do czynu, poległ? Jak to się w ogóle mogło stać? Dlaczego? Czy akcent padł na złą zgłoskę? Czy powleczone rękawiczkami dłonie poruszyły się niewłaściwie? Co się stało, że różdżka nawet nie zareagowała na polecenie swojego pana? Jayden wpatrywał się jedynie pustym wzrokiem w księżycowy pył, jakby miał znaleźć w nim odpowiedź. Ale tak się nie stało. Komponent był już nie do odratowania ani ponownego użycia, tracąc swoje magiczne właściwości w momencie błędnej transmutacji. Vane ze zmarszczką niezadowolenia wymalowaną między brwiami podniósł medalik i strącił zbędny proszek, by się nie pomieszał z nową porcją. Ciężko było dostać ingrediencje w tym okresie, ale miał jeszcze jakieś składniki zabrane z Hogwartu. Nauczyciele eliksirów i numerologii również byli w każdym momencie go wesprzeć, jednak w tym momencie nie miało to znaczenia. Irlandzki medalik znaleziony podczas remontu w Upper Cottage znów zajął miejsce przed czarodziejem, a Jayden podniósł różdżkę, licząc na to, że tym razem miało mu się udać splątać magię w małym przedmiocie. Musiało mu się udać. - Portus - wybrzmiało bardziej zirytowane niż poprzednie, z większym nasileniem mocy i zdecydowania.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Tyły domu [odnośnik]19.01.21 20:52
The member 'Jayden Vane' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 16
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Tyły domu Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Strona 1 z 2 1, 2  Next

Tyły domu
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach