Wydarzenia


Ekipa forum
Dolina Dovedale
AutorWiadomość
Dolina Dovedale [odnośnik]06.04.21 23:26
First topic message reminder :

Dolina Dovedale

Przecięta przez rzekę Dove, dolina słynie z wyjątkowo pięknych formacji skalnych ukształtowanych przez jej nurt. Brzeg porośnięty jest bujną roślinnością, a niedalekie polany służą jako miejsce wypasu zwierząt gospodarczych. Miejsce nie należy do często uczęszczanych, za wyjątkiem sezonowych wizyt rybackich. Częste wzdłuż nurtu krzewy, stanowią doskonałe miejsce odpoczynku po długiej wędrówce, dając cień zmęczonym, a także odpowiednio maskując wejście na niewielki skalny most prowadzący na przeciwny brzeg. Liczne meandry utrudniają nieco orientację w terenie, jednak dla zagubionych pocieszeniem może być atrakcyjny krajobraz i wyjątkowo czyste powietrze.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Dolina Dovedale - Page 2 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Dolina Dovedale [odnośnik]09.07.21 15:44
Obrona przed czarną magią nie była dziedziną łatwą, chociaż dla Steviego zdecydowanie mniej pociągającą niż transmutacja, ale za to, żeby dobrze z niej korzystać, swoje doświadczenie należało mieć. Nie bez powodu Villan uczył przecież w Hogwarcie, chociaż było to lata temu. Swoją drogą, umiejętności to jedno, a retoryka i umiejętność odpowiedniego przedstawienia danej dziedziny, tak aby zaciekawić słuchacza, to drugie. Vance, chociaż nieco młodszy, spokojnie zaliczał się już do starszego pokolenia, które na tej wojnie musiało zakasać rękawy i walczyć, by młodzi mogli żyć. Przez kark numerologa przebiegł za to nieprzyjemny dreszcz, gdy tylko sytuacja sprzed ledwo tygodnia zaalarmowała ponownie gardło, teraz ściśnięte. - Nonsens - uśmiechnął się jeszcze pod nosem, zaprzeczając, że jest potrzeba się martwić, bo sam miał przyjemność uczyć młodą damę. - Livia Abbott to bardzo mądra panna, uczę ją transmutacji i numerologii. Nie powinieneś się przejmować, to dobrzy ludzie - Romulus już nie raz mu pomógł, właściwie przecież żyli po sąsiedzku. Jego dzieci nie chodziły do Hogwartu, wojna zbierała swoje żniwo, Grindelwald dołożył do tego cegiełkę. Ciężko byłoby sobie wyobrazić, aby tak wykształceni ludzie jak Abboci, mogli pozwolić sobie, aby nie zapewnić odpowiedniej edukacji dzieciom, nawet w trudnych czasach. - Na pewno bardzo ją polubisz - próbował dodać Villanowi trochę otuchy i rad, przed pierwszymi lekcjami w Norton Avenue. Pewien był, że pójdzie dobrze. W końcu młoda Livia była wyjątkowo kulturalnym dzieckiem. - Jak zwykle, ogrom pracy, nawet teraz - zaczął rozglądając się jeszcze na boki - niby jesteśmy w naturze, cel wizyty jest słuszny, a ja wiem, że po powrocie będę musiał ponaprawiać co najmniej cztery stare świstokliki - a to trochę trwało! Chciał nawet chwilę ponarzekać na Trixie i jej ostatnio dziwne zachowanie, wymuszone milczenie, czy unikanie go, ale czasem lepiej było trzymać język za zębami. Villan doskonale wiedział, co znaczy strata dziecka i ukochanej żony. Los doświadczał takich jak oni, a pewne tematy chyba wygodniej było przemilczeć, udając, że świat jest idealny. Już mieli wejść do środka, po upewnieniu się, że teren nie jest niebezpieczny, gdy to dostrzegli coś w oddali. Stevie podszedł o kilka kroków do przodu, z czystej ciekawości już. Martwe ptaszysko? Naprawdę nie lubił ptaków, ale żeby od razu zabijać je tak bestialsko? Przecież sów się nie je. Z jej pyszczka wyciągnął przemokniętą kopertę. Niby nie ładnie było czytać cudzą korespondencję, ale patrząc na to, w jakiej sytuacji się znaleźli... - Powinniśmy? - spytał jeszcze Vanca i ostatecznie otworzył kopertę, czytając jej zawartość, po czym szybko wręczył list towarzyszowi, z co najmniej nietęgą miną. Co za biedni ludzie. Wydawało się, jakby w korespondencji przelali całą swoją rodzicielską miłość na syna, jakby tęsknili, potrzebowali jakiegokolwiek zapewnienia, że wszystko się ułoży. Wojna była jedynie tułaczką, potwornym piekłem w krainie skutej grudniowym lodem. - Serce się kraje - wydusił tylko z siebie, gdy Villan przeczytał list. - Nie ma adresu... - obejrzał kopertę, ale przemoknięty papier nie dał żadnej odpowiedzi. Jedynie adres nadawcy wskazywał na okolice, chociaż jego pierwsza część również zmyta została przez krople deszczu i płatki śniegu.


Am I going crazy? Would I even know? Am I right back where I started forty years ago?
Wanna guess the ending? If it ever does... I swear to God that all I've ever wanted was
A little bit of everything, all of the time, a bit of everything, all of the time
Apathy's a tragedy, and boredom is a crime. I'm finished playing, and I'm staying inside.
Stevie Beckett
Stevie Beckett
Zawód : twórca świstoklików, wynalazca
Wiek : 57
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Wdowiec
The blues ain't nothing but a good man feelin' bad.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9282-stevie-beckett https://www.morsmordre.net/t9293-einstein https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f318-dolina-godryka-warsztat https://www.morsmordre.net/t9294-skrytka-bankowa-nr-2137 https://www.morsmordre.net/t9295-stevie-beckett
Re: Dolina Dovedale [odnośnik]10.07.21 3:42
Instruktaż w Szkole Magii i Czarodziejstwa pod patronatem jednego z najpotężniejszych czarowników wszechczasów był okresem niezwykle pouczającym. Mimo wielu lat od tamtych wydarzeń Villan nie wstydził się przyznać, że tuż obok spłodzenia cudownej córki, praca w Hogwarcie była szczytem jego ambicji i największym osiągnięciem. Te trzy lata odmieniły jego życie, kształtując go nowym, jak mu się zdawało lepszym człowiekiem, wyzbytym z nadmiernego egoizmu, z poczuciem życiowej misji. Już pierwszy rok jego kadencji okazał się okresem nader burzliwym. To na jego warcie wydarzył się początek okropieństw wymierzonych w mugolskich uczniów, pod jego czujnym okiem otwarto Komnatę Tajemnic i zamordowano uczennicę Martę Warren. Mimo tragedii, którym nie potrafił zapobiec (a za które poniekąd się obwiniał z racji pełnionej funkcji), był nauczycielem cenionym przez personel i uczniów, a także samego dyrektora Dumbledora. Jego śmierć nadała nowy początek w instruktorskiej karierze Vance'a, który następne dwanaście lat nieustępliwie łączył profesję z pasją, edukując absolwentów i pomagając im rozwijać skrzydła w tej mistycznej dziedzinie - czarodziejskiej samoobronie. Niesłusznie byłoby więc sprowadzać jego wszelkie zasługi do nauczania w Hogwarcie, gdyż prawdziwe doświadczenie nabył dopiero po latach. Można zgodzić się jednak ze stwierdzeniem, że to właśnie tam narodziła się idea stworzenia azylu dla wszystkich mugolaków sterroryzowanych przez suprematów czystej krwi. To dzięki tym doświadczeniom Vance ma dziś odwagę stać u boku Steviego Becketta i ratować niewinnych ludzi z wojennej zawieruchy, zapewniając im byt w ten mroźny, nieprzystępny okres.
- Lord Abbott sprawia wrażenie bardzo życzliwej osoby. Ufam Twoim zapewnieniom, Stevenie, jego córka z pewnością jest rezolutnym dziewczęciem. - zgodził się z przyjacielem, wyzbywając się wszelkich obaw. Kolejne minuty obfite były w niewiele znaczące dialogi dopóty, dopóki kompan nie dostrzegł niecodziennego zjawiska. Dlaczego ktoś miałby polować na sowy? To przecież takie pożyteczne stworzenia. Vance chyba skróciłby o głowę człowieka, który ważyłby się podnieść rękę na Widłogona - śnieżnobiałą, cętkowaną sowę od przyjaciela ze wschodniej Europy. Przystanął obok przyjaciela, gdy usłyszał pytanie i chwilę zwątpienia.
- Ta sowa nie zdoła już dolecieć do adresata, Stevie. Zważywszy na okoliczności, ktoś chyba nie chciał, by doleciała. Dlaczego zostawił tutaj kopertę? Nie wiem, ale ptak jeszcze nie zgnił, więc list musi być świeży. Jeśli nie zaleciała daleko, może chociaż przekażemy właścicielowi przykre wieści. - spokojnie odczekał, aż przyjaciel skończy czytać korespondencję i dostrzegł na jego twarzy grymas żalu. Odebrał tenże list tylko po to, by wykrzesać z siebie równie wielki smutek, ale i determinację. - Musimy ich odnaleźć, Steven. Czuję, że nasze leśne schronienie może przydać się prędzej, niżeli nam się zdawało. Czeka nas dzień pełen ciężkiej pracy.
Nie spodziewał się odmowy. Mieli okazję dowieść, że nie marnotrawią czasu, próbując odrestaurować odnalezione domostwo. Tym ludziom była potrzebna nadzieja, tak niezbędna w tych cholernie podłych czasach. Villan obrał sobie za punkt honoru, jak zresztą zawsze, kiedy dostrzega cudzą krzywdę, by pomóc tym ludziom stanąć na nogi. Wędrowali więc leśnymi ścieżkami ze Steviem, spędziwszy nieco ponad pół godziny, by natrafić na kemping przy strawionej ogniem posesji.
- W istocie, serce się kraje. - odniósł się do wcześniejszych słów towarzysza. Hałas zwrócił uwagę starszego faceta przy palenisku.
- Reginald? Reginald! - ożywił się, odwracając naprędce, by powitać swego syna. Prędko posmutniał, dostrzegając mężczyzn z odpieczętowaną kopertą.
- Wyrażamy najszczersze współczucie, proszę Pana. - zwrócił się powitalnie ze szczerą goryczą na twarzy. - Nazywam się Vance Villan, a to mój przyjaciel, Steven. Znaleźliśmy należącą prawdopodobnie do Pana sowę z tym listem. Przykro nam, że nie doleciała do celu. Czy możemy jakoś pomóc? - skrócił dystans i wręczył mu korespondencję, dając mugolowi nieco czasu na pozbieranie myśli.
Vance Villan
Vance Villan
Zawód : łamacz klątw, prywatny instruktor OPCM
Wiek : 49
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Wdowiec
Błękit był zaproszeniem wtedy, dzisiaj czerń jest rozkazem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10062-vance-villan#304330 https://www.morsmordre.net/t10069-widlogon https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f375-warwickshire-warwick-106-rochester-rd https://www.morsmordre.net/t10071-skrytka-bankowa-nr-10062#304781 https://www.morsmordre.net/t10070-v-villan
Re: Dolina Dovedale [odnośnik]12.07.21 16:29
Mieszkanie w Dolinie Godryka miało swoje ogromne plusy. Pomijając fakt, że była to po prostu okolica spokojna, osadzona pomiędzy pięknymi górami, z dostępem do lasów i polan, a także wszelkich ścieżek spacerowych i pól uprawnych, dodatkowo okolica, która słynęła (przynajmniej lokalnie) ze swojej gościnności i wspaniałych zabaw, tak teraz dodatkowo, była po prostu bezpieczniejsza niż reszta kraju. Poruszanie się po Derbyshire, po Dovedale było zadaniem co najmniej trudnym. Należało unikać niebezpieczeństw i zagrożeń, które jawiły się na drodze co krok. Cel był jednak szczytny, a stworzenie miejsca takiego jak te, które planował, bezpiecznej kryjówki dla ludzi, którzy byli zwyczajnie niewygodni dla nowego rządu, całkowitym priorytetem. Kilka lat temu o tej porze, poza oczywiście pracą w warsztacie, ubierał już z córką choinkę, albo przygotowywał grzyby na zupę, a teraz...? Teraz podążał po kraju, rozglądając się na boki i za plecy i w duchu ściskając kciuki, aby nikt go nie zaatakował. Dzwonki świątecznych pieśni były cicho, a sweter nie miał bawić, a jedynie chronić przed zimnem. Dziwny ten nasz świat. Dobrze, że byli na nim jeszcze ludzie, którym warto było ufać. Ludzie tacy jak Vance Villan i tacy jak Romulus Abbott. Ten pierwszy miał rację, powinni zwrócić ten list do nadawcy, to mogło być ważne. Wynikało z niego, że nie mogli być złymi ludźmi, że tak samo jak większość, uciekali przed wojną i chowali się, próbując ocalić własne życia. - Ja wiem, gdzie to jest - powiedział wskazując palcem na nazwę wioski widocznej na kopercie. - Chodziliśmy tam kiedyś po jabłka, jak byliśmy na biwakach - zamyślił się, chociaż umysł nie mógł sobie teraz pozwolić na wspominanie starych dobrych czasów, a musiał skupić się na tym co należało zrobić. Musiał jeszcze zabezpieczyć kryjówkę, ale rzeczywiście, list... Przez chwilę rozglądał się to w stronę chaty rodem z Lofoten, to w stronę wioski, z której wyszedł list. Jeśli ktoś był w niebezpieczeństwie... Musieli zareagować znacznie szybciej, tak więc rozpoczęła się wędrówka przez las, a on już rozmyślał o gorącej kąpieli po tym całym mrozie. W teorii mogliby zaczarować swoje ciało, tak aby pokryła je gruba wełna, ale jeszcze tego by brakowało, aby chodzić się po Derbyshire, jak barany. Spalony doszczętnie dom, który znaleźli około trzydziestu minut drogi chaty, wydawał się być potwornym schronieniem w zimie. Siedzący przy palenisku mężczyzna, na oko w jego wieku, twarz miał szarą, zimną i smutną. Odwracając się, pełen był nadziei, ale gdy ich dostrzegł, ta zamieniła się w strach. Vance mówił pierwszy, na co Stevie zresztą przystał, rozglądając się niepewnie po spalonym wnętrzu bez ścian i dachu. To nie było miejsce do życia, a wydawało się, jakby ten człowiek tu mieszkał. - Panie... - rozpoczął, wyciągając w jego kierunku dłoń, oczekując, aż mężczyzna przełoży ze swojej prawicy kijek do grzebania w palenisku i uściśnie ją. - Crosswell Tak się stało, chociaż wątpliwa siła mężczyzny, wcale nie wskazywała, jakoby zjadł porządny posiłek. - Proszę... - Stevie wyciągnął z kieszeni marynarki kanapkę, przygotowaną przez córkę na potem i wręczył ją mężczyźnie. - Niech pan je, a zaraz coś wymyślimy... - mówił spokojnie, rozglądając się po pomieszczeniu. Nie było w nim wiele. Właściwie nie było w nim praktycznie nic, oprócz spalonego stelaża łóżka i kawałków obdrapanych szczątków mebli. Widział już podobne podpalenia, wyglądało, jakby zrobili to szmalcownicy. - Dziękuję - wydukał jeszcze mężczyzna, biorąc chleb. - Mi już nic nie pomoże, ani jej - wypowiedział smętnym tonem, po czym podszedł do leżącej niedaleko żony i wręczył jej kanapkę, przytrzymując głowę, aby mogła cokolwiek zjeść. - Panie Crosswell... Możemy Was ewakuować, ale... - rozpoczął spokojnym tonem, bo przecież niedaleko znajdowała się chata, w której mogli się ukryć. - Nie - przerwał mu mężczyzna. - To nasz dom, wychowałem tu syna i nigdzie stąd nie idę - powiedział dumnie, chociaż to miejsce nie wydawało się domem, a pogorzeliskiem.


Am I going crazy? Would I even know? Am I right back where I started forty years ago?
Wanna guess the ending? If it ever does... I swear to God that all I've ever wanted was
A little bit of everything, all of the time, a bit of everything, all of the time
Apathy's a tragedy, and boredom is a crime. I'm finished playing, and I'm staying inside.
Stevie Beckett
Stevie Beckett
Zawód : twórca świstoklików, wynalazca
Wiek : 57
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Wdowiec
The blues ain't nothing but a good man feelin' bad.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9282-stevie-beckett https://www.morsmordre.net/t9293-einstein https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f318-dolina-godryka-warsztat https://www.morsmordre.net/t9294-skrytka-bankowa-nr-2137 https://www.morsmordre.net/t9295-stevie-beckett
Re: Dolina Dovedale [odnośnik]12.07.21 18:15
Jeszcze trzy lata temu Villan zamykał swoją działalność w obrębie jednego hrabstwa, którego nie nawykł opuszczać. Dalekie podróże nie sprzyjały bowiem sytuacji rodzinnej i zawodowej. Prowadził swój gabinet w spokojnym miasteczku, mając na utrzymaniu córkę i ukochaną żonę, a także ręce pełne roboty w mugolskim azylu. Jego uczniowie zajmowali się dalszymi delegacjami, wyręczając go w promocji charytatywnej działalności i niezbędnych formalnościach. Dopiero od niedawna Vance tuła się po Wielkiej Brytanii, realizując dwa najważniejsze w życiu cele - odbudowanie azylu i odnalezienie córki.
- Zwiedziłeś niemały kawałek naszej ojczyzny, co Stevie? - zagadnął przyjaciela. - Wiesz, że przed wojną niechętnie wędrowałem po świecie, mam teraz tyle do nadrobienia. Kiedy odnajdę Roxi, zamówię u Ciebie świstoklik do ciepłych krajów, by chociaż przez kilka dni odpocząć z dala od wojennego zgiełku. - w jego głosie nie było słychać nawet krzty żalu. On desperacko wierzył, że znajdzie córkę, że po upływie lat jest cała i zdrowa, a ta rozłomka nie zmieni nic w ich relacji i dalej będzie jego małą córeczką.
Minęło trochę czasu, a dialog z Panem Crosswell zdołał się nieco rozwinąć. Vance docenił gest kompana, który odstąpił jedzenia obcemu człowiekowi. Z kącika jego oka wyciekło kilka drobnych łez. Widział już takie zgliszcza. Okoliczności były inne, a on przybył zbyt późno, ale sprawcy obu tragedii pozostawali tymi samymi ludźmi. Voldemort i jego poplecznicy byli wspólnym wrogiem, z którym należało walczyć na każdym froncie, właśnie dla takich ludzi jak Pan Crosswell i jego małżonka. Ludzi, którzy nie podołają wojennej zawierusze i zginą, jeśli nikt im nie pomoże. Można było odnieść wrażenie, że w swej desperacji małżeństwo chce odrzucić pomocną dłoń, lecz byłaby to błędna interpretacja sygnałów. Villan prędko wtrącił się, studząc jego panikę perswazją.
- Panie Crosswell. Tak jak Pan wiem, jak ważne są tradycyjne wartości rodzinne. Niegdyś oddałbym życie za kawałek ziemi, na której stała moja posiadłość, azyl, w którym emanowało ciepłem domowego ogniska. Chciałem, aby moje dziecko mogło się wychowywać w miejscu pełnym sentymentów, pięknych wspomnień, świadome starań, jaką włożono w osiągnięcie tej perfekcji. Całą rodziną musieliśmy przelać krew, pot i łzy, a nasze wysiłki i tak strawił pożar tragedii. - wyznał Vance, nawiązując rzecz jasna do własnych doświadczeń. Nie musiał kłamać, nie wstydził się przeszłości, a jeśli historia mogła pomóc w przekonaniu starca, że warto ratować własne życie - zamierzał w to brnąć. Jego rozmówca zamilkł, jedynie przypatrując się z żalem Villanowi. - Jednakże nie poddałem się i z konsekwencją staram się odbudować to, co straciłem przed laty. I właśnie dlatego towarzyszę dziś Stevenowi, proszę Pana. Aby nieść pomoc ludziom niesłusznie skrzywdzonym przez wojenny reżim. Pół godziny stąd znajduje się pewne domostwo, które może posłużyć za genialny schron. Wymaga niemałego wkładu pracy, ale zamierzamy go odrestaurować. Bardzo proszę, aby Państwo się z nami udali. Deklaruję nawet własną pomoc przy odbudowie Pańskiej posesji za kilka miesięcy, gdy śnieg stopnieje.
Vance Villan
Vance Villan
Zawód : łamacz klątw, prywatny instruktor OPCM
Wiek : 49
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Wdowiec
Błękit był zaproszeniem wtedy, dzisiaj czerń jest rozkazem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10062-vance-villan#304330 https://www.morsmordre.net/t10069-widlogon https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f375-warwickshire-warwick-106-rochester-rd https://www.morsmordre.net/t10071-skrytka-bankowa-nr-10062#304781 https://www.morsmordre.net/t10070-v-villan
Re: Dolina Dovedale [odnośnik]13.07.21 0:30
Ponury uśmiech na wspomnienie o tamtych czasach spłynął na jego twarz. Już wtedy nie było dobrze, mierzył się z potwornym bólem po stracie Mary Jo i Rosemary. Zgrywał dobrą minę do złej gry, przesiadując przy ogniu i piekąc na nim kiełbaski, kiedy to wycieczki po okolicznych lasach, najlepiej połączone z grzybobraniem, były głównym powodem jego wypraw w nieznane. Ach, jakże przyjemne były to lata, gdyby przyrównać je do tych, w których teraz przyszło im żyć. Biwaki stanowiły poważne zagrożenie dla życia, na grzybobraniu można było zostać zaatakowanym przez mgłę, a ruszanie się gdziekolwiek bez różdżki wydawało się kiepskim żartem. Vance też to wiedział. - Głównie lasy i pagórki - uśmiechnął się jeszcze pod wąsem, chociaż wspomnienie o liście dostatecznie przekręcało żołądek na drugą stronę. Niemal zdębiał, słuchając o Roxi i wycieczkach. I cóż można było odpowiedzieć? Pamiętał, jak sam miał nadzieję. Złudną, potworną, wyniszczającą nadzieję, która kazała mu trzymać się na powierzchni, bo było dla kogo. Która pognała go przez pół kraju, która zmusiła go do przeszukania każdego lasu, która w końcu zepchnęła go do Londynu, gdzie usłyszał wyrok. "Ona zmarła", wspominał właściciel tamtego hotelu. Ciała nigdy nie zobaczył, nie zgodził się z tym stwierdzeniem, to też nawet symbolicznego pogrzebu nie było. Chociaż pewność, że Mary Jo i Rosie nie żyją, nabył już lata temu, tak nigdy w pełni nie zaakceptował tego faktu. Nie chciał nawet pytać, na jakim etapie jest teraz Villan. Droga była długa... - Nie przejdzie przez granice niezauważony - pochmurniał, oznajmiając przykre wieści. - Ale coś wymyślimy, by to obejść... Zobaczysz - czyżby karmił go złudną nadzieją, że ten odpoczynek w ogóle nastanie? Stevie przestawał już wierzyć w jakikolwiek koniec wojny. Była zbyt brutalna, zbyt trudna i zbyt mocno przechylała się na tamtą stronę. Wciąż nie mógł pogodzić się z myślą o Pearl, o tamtym wydarzeniu... Chociaż tak mocno odpychał to wszystko od siebie, chociaż sam siebie oszukiwał, że to dziecko nie mogło być jego. Rozglądając się po doszczętnie spalonym domostwie, wszystko znów wracało. To samo zrobili z jej domem, a nawet nie rozmawiał o tym z Vancem. Wiedział, że nie utrzymywali z Pearl kontaktu od lat, ale jednak zapewne na niego ta śmierć też jakoś wpłynęła. Poruszanie jednak tematu zmarłej kuzynki czy też byłej koleżanki, przy obcych ludziach, przerażonych i gotowych umrzeć z zimna, nie było najlepszym pomysłem. Towarzysz doskonale radził sobie z rozmową, Stevie mógł jedynie stać z boku i obserwować, kiwając spokojnie głową, tak, aby potwierdzić jego słowa. W końcu Pan Cresswell podniósł się z klęczek obok materaca. - Nawet jakbyśmy poszli, to co? Marianna nie poradzi sobie... - pogłaskał żonę po policzku, a Beckett posmutniał nieco na ten gest, czując, jak serce kraje się na drobne części. - Będziemy panią nieść - powiedział pewny swojej racji, patrząc wprost w błękitne oczy schorowanej kobiety. - Ja zacznę - nie był już najmłodszy, zresztą tak samo Vance i tak samo pan Cresswell, ale tu chodziło o ludzkie życie, a dla niego byli w stanie zrobić dużo. Podszedł więc powoli do materaca, wyciągając dłoń do kobiety, która powoli się z niego podniosła. Była w opłakanym stanie, zmęczona, schorowana i zmarznięta. Bez chwili zawahania się dał więc kobiecie swój płaszcz, zostając jedynie w swetrze. Jemu nic nie będzie, wróci do domu, to ogrzeje się, wypije herbatę i wszystko będzie dobrze... Gdy w końcu właściciel domostwa wyraził wszystkie swoje wątpliwości, a także spakował do plecaka jedną ramkę i jakąś małą skrzyneczkę mogli ruszać. Z początku szli wolno, Stevie nie marnował energii, niosąc na plecach kobietę. Chociaż chłód smagał twarz i dłonie, a on powoli zaczynał trząść się z zimna, to przecież musiał wytrzymać. Była lekka, biedna i wychudzona. Po przejściu pierwszych 10-15 minut, zmienił go jej mąż, a Stevie ruszył nieco szybciej, próbując w ten sposób ogrzać się nieco. Los jedynie chciał, że tego dnia nie było zawieruchy. - To tu - wskazał po wędrowce na chatę, którą mieli przygotować. - Schrońcie się w środku - otworzył w końcu drzwi, a te wpuściły ich do starej, ale wciąż szczelnej drewnianej szopy. W środku leżały jakieś trzy kawałki drewna, na szczęście suche, to też wskazał na nie różdżką. - Incendio - wypowiedział cicho, z drżącą dłonią, ale magia nie zadziałała. - Incendio - powtórzył dalej spokojny, ale znów nie wyszedł mu tak banalny czar... - No Incendio, do jasnej... - tym razem oburzenie ewidentnie zadziałało na jego korzyść. Dopiero gdy ogień zaczął oświetlać przestrzeń, dopiero wtedy dostrzegł, że oprócz wilgoci, zniszczenia wcale nie są takie ogromne.


Am I going crazy? Would I even know? Am I right back where I started forty years ago?
Wanna guess the ending? If it ever does... I swear to God that all I've ever wanted was
A little bit of everything, all of the time, a bit of everything, all of the time
Apathy's a tragedy, and boredom is a crime. I'm finished playing, and I'm staying inside.
Stevie Beckett
Stevie Beckett
Zawód : twórca świstoklików, wynalazca
Wiek : 57
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Wdowiec
The blues ain't nothing but a good man feelin' bad.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9282-stevie-beckett https://www.morsmordre.net/t9293-einstein https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f318-dolina-godryka-warsztat https://www.morsmordre.net/t9294-skrytka-bankowa-nr-2137 https://www.morsmordre.net/t9295-stevie-beckett
Re: Dolina Dovedale [odnośnik]13.07.21 16:19
Niepoprawny optymizm zdawał się nie ustępować profesora. Nie znał się na magicznych urządzeniach, lecz bez krzty wątpliwości określić umiał, że zaradność przyjaciela i jego własna determinacja napędzą ich do stworzenia obejścia wykrycia świstoklika. Pierwej jednakże musiał odnaleźć córkę. I czuł, że jest tego bliski - jak za każdym razem od trzech lat, gdy natrafiał na nową poszlakę prowadzącą do ślepej uliczki.
- Dziękuję, Stevie. Masz tęgi umysł i wierzę, że możemy razem wiele zmienić. - obaj wszak pracowali głową. Mogli się różnić zajęciami (owszem, pismo runiczne ma niewiele wspólnego z tworzeniem bezpiecznych wynalazków), ale trudno odmówić im szalonej kreatywności i specyficznej, naukowej maniery przy pracy.
Decyzja została podjęta. Villan zaciągnął kolejne zobowiązanie, ale cieszył się niezmiernie ze skuteczności zastosowanej perswazji. Mógł tym samym uratować dwoje ludzi kosztem ledwie garstki czasu. Niedługo później, przygotowani do wyruszenia w niedługą podróż, powzięli kobietę na barki i opuścili spaloną posiadłość. Vance nie pozwolił, by mężczyzna taszczący resztki bagaży niósł swą żonę na przemian ze Steviem, wyręczył go w tym zadaniu. Rzeczywiście chłód dawał się we znaki, lecz profesor zdawał się czerpać energię i orzeźwienie z arktycznego wiatru, który szczęściem wiał im w plecy. Wreszcie dotarli na miejsce.
- Nie nadwyrężaj sił, może pomogę? - zwrócił się grzecznie do Stevena, który usiłował podpalić ognisko. Niespecjalnie mu to wychodziło, prawdopodobnie przez skostniałe od zimna dłonie, ale wkrótce jego upór przyniósł skutki. Uraczył go więc szczerym uśmiechem i zbliżył się do ogniska. Aby się ogrzać, energicznie pocierał dłońmi nad źródłem ciepła i wykonał kilka pajacyków. Chwilę później myszkował już po odnalezionym domu bez obaw, że cokolwiek go zaskoczy - wszakże teren został przez nich sprawdzony magią, która nie wykryła obecności pułapek oraz istot w pobliżu. Na ścianach wisiały starodawne i nieco pordzewiałe, choć zdatne do użytku świeczniki. Jeden kandelabr prezentował się nawet na stole, toteż czarownik postanowił z jego pomocą oświetlić pomieszczenie.
- Incendio. - inkantował, gdy magia wzniecała drobne płomyki na lontach świeczników. Wówczas wszyscy dostrzegli paskudny bałagan. Vance użył zaklęć Evanesco i Facere, by nieco go uprzątnąć. Niemagiczni mogli popaść w zdumienie, z jak wielką gracją magia potrafiła uporać się z zaschniętymi plamami na podłodze. Jednocześnie zlękli się nieco, gdy miotły rozpętały taniec w posiadłości, zamiatając bez obsługi usyfioną podłogę. W ten czas profesor swobodnie myszkował po domostwie, przeszukując szafki by rozeznać się, czy pozostały tu jakieś zapasy, z których rodzina będzie zdolna się wyżywić i przetrwać mroźny okres.
- Panie Cresswell. Z pewnością nie jest to dom na miarę Pańskiej posesji, ale pozwoli Wam przezimować trudny okres i odbudować rodzinną posiadłość. Zgodnie z obietnicą, użyczę swego ramienia przy budowie. Zapewnimy Państwu podstawowe zapasy - żywność, drewno, koce czy ubrania, abyście nie musieli martwić się o najbliższe miesiące. - spróbował ich uspokoić z życzliwością w głosie, gdyż mimo szczerych chęci duetu, wyrażali sceptycyzm względem nadchodzących dni. - Wilgoć niebawem zniknie. Będzie trzeba wywietrzyć to miejsce, aby pozbyć się smrodu stęchlizny. Meble są zachowane w niezłym stanie, dziw bierze, że ktoś opuścił to miejsce. Najpewniej nie miał wyboru. - posmutniał na tę myśl. Już chciał wrócić do pracy, by zająć się organizacją zabezpieczeń, lecz starzec zwrócił jego uwagę, wstając na równe nogi i wołając.
- Dziękuję Wam. Za wszystko, co robicie dla mnie i mojej żony, będziemy dozgonnie wdzięczni. - przełamał się Cresswell i pierwszy raz od pożaru wzniecił iskrę nadziei, która rozbłysnęła w jego oczach, po których spływały łzy.
Vance Villan
Vance Villan
Zawód : łamacz klątw, prywatny instruktor OPCM
Wiek : 49
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Wdowiec
Błękit był zaproszeniem wtedy, dzisiaj czerń jest rozkazem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10062-vance-villan#304330 https://www.morsmordre.net/t10069-widlogon https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f375-warwickshire-warwick-106-rochester-rd https://www.morsmordre.net/t10071-skrytka-bankowa-nr-10062#304781 https://www.morsmordre.net/t10070-v-villan
Re: Dolina Dovedale [odnośnik]14.07.21 23:58
Komplementy nie były na porządku dziennym. To nie tak, że nie potrafiłby ich udzielać... Wręcz przeciwnie! Robił to chętnie, gdy natrafiła się do tego okazja. Kwestia problematyczną i szalenie trudną, był w przypadku starego naukowca, odbiór tych komplementów. Ile razy ktoś powtarzał, że miał tęgi umysł, albo, czasem jedynie, że był geniuszem, Stevie zawstydzał się nieco, może nawet wycofywał, mrucząc coś pod nosem, że to nie tak. Prawda jednak była taka, że próżno było szukać kogoś o podobnej głowie, a przynajmniej wśród najbliższych znajomych. Każdy miał swoje atuty i umiejętności, ale to na Becketta spadło miano tak zwanego naukowca, czego zresztą się trzymał i z czego nie zamierzał rezygnować. Droga z kobietą na plecach nie była prosta, szli o wiele dłużej niż w drugą stronę, ale przynajmniej mieli konkretny cel, który był już prawie widoczny na horyzoncie, a tym celem było ich bezpieczeństwo. Pożegnanie z domem nie było łatwe, ale przeżyli. List jeszcze wyślą i wszystko będzie dobrze... Dyszał ciężko, gdy zmieniali się z Vancem, jednak nie była ona ciężka, zaś wyraźnie wychudzona przez czas i los. Ta okolica nie kojarzyła mu się dobrze, byli przecież ledwie kilkanaście mil od domu dawnej przyjaciółki, w którym Stevie rozegrał nie tak dawno prawdziwy pojedynek, potem tracąc swój cel. Spojrzał jeszcze na towarzysza, niepewny czy powinien w ogóle z nim o tym rozmawiać, ostatecznie uznając, że było jeszcze za wcześnie, a skoro sam nie poruszył tematu, to zapewne po prostu nie miał na niego siły. Przecież chodziło o wyrozumiałość, chodziło o śmierć Pearl, chociaż ta myśl wciąż wydawała się dziwna i taka obca. Ognisko powoli hulało i tańczyło, a on sam ogrzewał przy nim skostniałe dłonie. Potrzebował chwili, aby odpocząć. Niesienie tej kobiety, bez płaszcza w zimnie, skutkowało okropnym bólem pleców, stawów i zwyczajnym zmarznięciem. Marzył o gorącej herbacie... Kolega rozciągał się, ba! Nawet skakał, ale numerolog nie miał na to siły. Mimo wszystko był sporo starszy. Chwilę potem zaczął sprzątać ten dom, a Stevie przyglądał się temu miejscu. Wymagało sporo wysiłku, ale przy odrobinie spędzonego tu czasu, mogło stać się dobrą kryjówką. Było tam jednak zdecydowanie za zimno, a ogień nie dawał tyle energii, ile można by było sobie zażyczyć. - Caeli fluctus - podniósł temperaturę o dziesięć stopni wokół paleniska, gdzie obok stało stare łóżko. - Reparo - wskazał na nie, a pęknięta stara noga wskoczyła na swoje miejsce, po czym dokręciły się wszystkie śruby. - Molio - dodał jeszcze, wskazując na wyczyszczony wcześniej przez Vanca materac. Kobieta, podprowadzona przez męża, od razu na nim usiadła, przez chwilę wyglądając znacznie lepiej i przede wszystkim zdrowiej. - Podniosłem tu temperaturę o dobre dziesięć stopni, będzie Wam ciepło... - zaczął, ale o łóżku nie miał co wspominać, przecież widzieli. - Panie Crosswell, jeśli ma pan siłę proszę zebrać drewno. Nie musi nam pan dziękować - to przy kominku miało wystarczyć jeszcze na trochę, ale należało nazbierać nowe. Gdy mężczyzna zaczął to robić, Stevie zabrał się za zakładanie zabezpieczeń. Przede wszystkim Duna, która miała oddzielić wejście od intruza. Beckett musiał jednak korzystać nie tylko z wiedzy z transmutacji, ale przede wszystkim numerologii. Obliczając odpowiedni kąt zaklęcia, promień koła, w jakim miała znaleźć się pułapka, a także głębokość piasków, powoli wiązał tam supełki, tworzył proste i skomplikowane zaplątania magii, tak, aby nierozerwalna była ot tak. Starannie zadbał o każdy centymetr tej przestrzeni, upewniając się, że trafią tu tylko dobrzy ludzie, a wszelcy nieprzyjaciele zostaną na zewnątrz wciągnieci za nogi przez piasek. Trwało to dobre kilkadziesiąt minut, w których trakcie ogień na dobre rozhulał się w kominku, czyniąc z tego miejsca coś na rodzaj domu. - Jeśli ktoś by się tu zbliżał - zwrócił się do mężczyzny, tłumacząc mu zawiłości pułapki - to piaski go wchłoną, wtedy uciekajcie. Nie ruszą was, jedynie wrogów - na chwilę przysiadł przy ognisku, bo ponownie przebywanie na dworze w trakcie nakładania pułapki, kompletnie go wymroziło. Będzie znów musiał spędzić noc pod kołdrą i pić dziwne napary od Castora, upewniając się, że się nie rozchoruje. Gdy ogrzał się już nieco, chciał jeszcze zostawić tu Nierusz, ponownie na dworze, tym razem na starą klamkę. Było to zabezpieczenie o wiele prostsze, to też zajęło mu o wiele mniej czasu, zresztą... Obejmowało mniejszy obszar. Klamka rozgrzać miała się, gdy tylko dotknie jej nieprzyjaciel, przez co osłabienie, a już najlepiej w wiodącej ręce, mogło zaważyć na sytuacji. Gdy niewidzialna mgiełka oplotła ją, a Stevie upewnił się jeszcze, że jest gotowa, ponownie wszedł do środka. - Spiszcie czego wam potrzeba - powiedział do mężczyzny, bo kobieta spała. - Vance ma rację, postaramy się to dla was zdobyć - zaczął zapewniać, ale Cresswell mu przerwał. - Mam dwie ręce i dwie nogi, ta chata to wszystko, czego było nam trzeba - zaczął, choć wydawało się, że potrzeb ma o wiele więcej. - Przekażcie list mojemu synowi, tylko o to proszę - wręczył kopertę Steviemu, a ten od razu kiwnął głową i porozumiewawczo uśmiechnął się do Vanca, po powrocie do domu wystarczyło nadać sowę. Na stole zostawił jeszcze długi smyczek, polecając mężczyźnie, aby go schował. Świstoklik na wszelki wypadek miał prowadzić w bezpieczne miejsce. [bylobrzydkobedzieladnie]


Am I going crazy? Would I even know? Am I right back where I started forty years ago?
Wanna guess the ending? If it ever does... I swear to God that all I've ever wanted was
A little bit of everything, all of the time, a bit of everything, all of the time
Apathy's a tragedy, and boredom is a crime. I'm finished playing, and I'm staying inside.


Ostatnio zmieniony przez Stevie Beckett dnia 15.07.21 2:13, w całości zmieniany 1 raz
Stevie Beckett
Stevie Beckett
Zawód : twórca świstoklików, wynalazca
Wiek : 57
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Wdowiec
The blues ain't nothing but a good man feelin' bad.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9282-stevie-beckett https://www.morsmordre.net/t9293-einstein https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f318-dolina-godryka-warsztat https://www.morsmordre.net/t9294-skrytka-bankowa-nr-2137 https://www.morsmordre.net/t9295-stevie-beckett
Re: Dolina Dovedale [odnośnik]15.07.21 1:57
Podziękowania i determinację obcego mężczyzny skwitował szczerym uśmiechem. Magiczne ciepło przyjemnie rozeszło się po zmęczonym ciele, a jego mięśnie nieco się rozluźniły. Vance pozwolił sobie na złapanie oddechu i zasiadł na wolnym fotelu, by przez następne kilka minut rozkoszować się odpoczynkiem. W ten czas trochę się rozleniwił, pogrążając w przyjemnych myślach o zakończeniu trudnego wieczoru. O niczym innym w tej chwili nie marzył, jak o zwykłej, gorącej kąpieli i porządnej kolacji, przypominając sobie mnogość smakołyków kryjących się w jego spiżarni. Teraz jednakże wypadało wesprzeć towarzysza w zabezpieczaniu domostwa. Za oknem panował zimowy półmrok, świadczący o tym, że wieczór trwał w najlepsze, a wizja wieczerzy z każdą minutą oddalała się od spełnienia. Przeciągnął się ospale i sięgnął po swą różdżkę, przechodząc wreszcie do czynów.
Przyglądał się efektom pracy Stevena z wyrazem uznania, nie omieszkał także skomentować dobrej roboty pojedynczym frazesem. Pułapka zastosowana na klamce, w razie wrogiej wizyty pozwalała kupić nieco czasu mieszkańcom tego domu, lecz synergicznie uzupełniała się z innym, skutecznym zabezpieczeniem. Spędziwszy blisko godzinę przy głównych drzwiach, Villan wykonał kilka prostych, matematycznych obliczeń i nałożył na klamkę Lepkie Ręce. Teraz dotknięcie jej dłonią przez niepowołaną osobę przyklejało doń rękę, a ukarana osoba musiała zmagać się z bolesnym oparzeniem, któremu samodzielnie nie była w stanie zapobiec przez długi czas. Vance rozejrzał się jeszcze wokół, ale uznał, że domostwo jest dostatecznie zabezpieczone. Pozostało zakrycie wejścia z pomocą pobliskiej kupy liści; kiedy profesor się tym zajmował, Stevie ukrył wszelkie ślady stóp prowadzące do chaty przy pomocy Vestitio. Wszystko wyglądało na gotowe i mężczyźni mogli wkrótce wrócić do swoich domów.
- Panie Cresswell, będę regularnie Was odwiedzać i sprawdzać, czy czegoś Wam nie brakuje. Domostwo jest dobrze zabezpieczone i proszę mi wierzyć, atak na tę posesję przez nierozważnego agresora skończy się tylko i wyłącznie jego krzywdą. Zgodnie z zaleceniami Stevena, jeśli ktokolwiek nieupoważniony spróbuje przekroczyć ten próg - uciekajcie. - wykładał mężczyzna, zapewniając ich jeszcze, że list do syna zostanie wkrótce dostarczony i opuścił posesję ze Steviem.
- W tym momencie się żegnamy, Stevenie. Moje serce się raduje, że udało nam się osłodzić ten zgorzkniały okres dwojgu niewinnych ludzi, których dotknęła tragedia. Swoją drogą, lepszego wyboru dokonać nie mogłeś - to genialnie zachowane miejsce. Do zobaczenia wkrótce. - przyjaciele uściskali się jeszcze na pożegnanie i deportowali w swoje strony.

ztx2
Vance Villan
Vance Villan
Zawód : łamacz klątw, prywatny instruktor OPCM
Wiek : 49
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Wdowiec
Błękit był zaproszeniem wtedy, dzisiaj czerń jest rozkazem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10062-vance-villan#304330 https://www.morsmordre.net/t10069-widlogon https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f375-warwickshire-warwick-106-rochester-rd https://www.morsmordre.net/t10071-skrytka-bankowa-nr-10062#304781 https://www.morsmordre.net/t10070-v-villan
Re: Dolina Dovedale [odnośnik]10.08.21 20:26
24 stycznia 1958

- Naprawdę musisz już iść? Może zostań na noc? - Słaby głos mężczyzny przeciął ciszę, która zapadała na krótką chwilę. W izbie byli tylko oni, gdyż mężczyzna miał pozostać tutaj tylko przez kilka tygodni. Niestety, stan jego zdrowia, chociaż już dużo lepszy, nadal pozostawał wiele do życzenia. Aurora powtarzała mu nie raz i nie dwa razy, że powinien się przenieść, chociażby na Wrzosowisko, ale on nie słuchał. Twierdził, że woli radzić sobie sam. Nie było to zachowanie typowe dla Sprouta, ale prawda była taka, że nawet nie nosił tego nazwiska. Był jedynie spokrewniony z nimi od strony matki. Ale uparty był jak co najmniej trzech Sproutów wziętych do kupy.
Aurora zerknęła za okno, przez chwilę obserwując ciemność wieczoru. Grube płatki śniegu padały gęsto, sprawiając wrażenie ciągłego ruchu za oknem, nie pozwalając pokonać spojrzeniem linii lasu, skąd zamierzała się deportować do domu.
- Dam sobie radę. Mama zamartwiałaby się całą noc, gdybym nie wróciła. - Wyjaśniła mu kobieta. Jego dom stał z dala od innych zabudowań, stanowiąc jednocześnie samotnie, jak i bezpieczna przystań. Jedynie rybacy łowiący w przeręblach od czasu do czasu zapuszczali się w tę stronę.
- Nadal uważam, że powinieneś przenieść się na Wrzosowisko. - Obróciła w dłoniach kubek ze stygnącą już herbatą. Nie miała co prawda pojęcia, czemu mężczyzna tak uparcie odmawia pomocy innej niż kilka leczniczych zaklęć, którymi mogła go poratować. Nawet na eliksiry spoglądał z pewną dozą nieufności.
W odpowiedzi na swoją sugestię zgodnie z przypuszczeniem otrzymała odmowę w postacie pokręcenia głową.
- Nie mogę. - Sam pił i jadł, a rany miał w większości zaleczone. Wydawał się też rozumieć wszystko, więc to nie o poczytalność chodziło. A jednak panna Sprout nie rozumiała nic. Rozumiała tylko, że się ukrywa. A przed kim i z jakiego powodu, nie chciał powiedzieć.
- Nie podoba mi się to, ale nie zmuszę cię przecież. Gdybyś jednak zmienił zdanie, wiesz, gdzie mieszkamy. Tylko wyślij wcześniej sowę. W ostatnim czasie zadbaliśmy nieco o bezpieczeństwo. - Pociągnęła ostatni łyk herbaty i odstawiła kubek na stół.
- Muszę już wracać. Przyjdę znów, za trzy dni zobaczyć, jak się miewasz, ale też przyniosę ci trochę jedzenia. - Spróbowała się uśmiechnąć. Wojna na nich wszystkich odcisnęła swoje piętno i z każdym miesiącem każdemu było coraz ciężej, ale to nie znaczyło, że można było zapomnieć o innych. Mówi się, że żeby mieć siłę się odepchnąć, należy najpierw sięgnąć dna i chyba właśnie tak stało się w przypadku Sproutów. Aurora czuła, że jej serce wreszcie zyskuje na dawnej lekkości. Znów częściej się uśmiechała, znów miała nadzieję, że wszystko jakoś się ułoży.
Wieczór zapowiadał się mroźny, ale spokojny. Wokół nic tylko cisza, przerywaną rzadkim poszczekiwaniem psów. W pierwszej chwili nie zwróciła na to uwagi. Odgłosy te przecież były tak normalne w Dolinie Godryka, że z łatwością można było je zignorować. Zajęło jej chwilę, by poczuć nieprzyjemny dreszcz na plecach. Dreszcz, który ostrzegał zmysły, podnosił włoski na karku i ramionach. Chciała wsłuchać się w te dźwięki, które przed chwilą zdawały jej się dobiegać z zewnątrz, ale teraz wokół chaty zdawała się panować absolutna cisza.
- Co jest? - Zaalarmowany mężczyzna podniósł się z łóżka do pozycji siedzącej. Skrzywił się nieco z bólu, ale zaczął macać stolik w poszukiwaniu różdżki.
Aurora przyłożyła wskazujący palec do ust, nakazując mu milczenie. Kolejne chwile mijały, ale dalej nic się nie wydarzyło.
- Wydawało mi się, że coś słyszałam. - Powiedziała wreszcie, wypuszczając wstrzymywane przez chwilę powietrze. - Tu w pobliżu nie ma żadnych psów, prawda? - Dopytała, próbując uspokoić się, bo wciąż coś wydawało jej się być nie tak.
Mężczyzna pokręcił głową, ale jego twarz przybrała niezdrowy sinozielony kolor, jakby powolne łączenie faktów wcale mu się nie podobało. Jakby przychodziło na niego zrozumienie.
- Powinniśmy uciekać. - Powiedział nagle, ale na to było już o wiele za późno.


Suddenly,
I'm not half the man I used to be.There's a shadow hangin' over me — Oh, yesterday came suddenly
Aurora Sprout
Aurora Sprout
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you don't like me, as I do you;
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
OPCM : 6
UROKI : 0
ALCHEMIA : 19 +3
UZDRAWIANIE : 10 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Dolina Dovedale - Page 2 D836eb438dea1946dc5bb9dd21fef622
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9381-aurora-sprout?nid=102#284845 https://www.morsmordre.net/t9435-duke-owlington#286919 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f347-dolina-godryka-wrzosowisko https://www.morsmordre.net/t10010-skrytka-bankowa-2171#302538 https://www.morsmordre.net/t9438-a-sprout#328488
Re: Dolina Dovedale [odnośnik]11.08.21 4:48
Nastała niepokojąca cisza.
Zza okna słyszeli jedynie dźwięki śnieżnej wichury, od kilku godzin przykrywającej parapety białym puchem. Te kilka szczeknięć wprawiło ich w niekontrolowany blady strach. Wzburzone tętno pulsowało w uszach, we znaki dał się nieznośny, dekoncentrujący ból skroni. Mogli próbować to racjonalizować, złapać chwilę oddechu, uspokoić się. Być może przez głowy przemknęła głupiutka, kojąca myśl, że przecież są w lesie, w którym żyją inne stworzenia. A co, jeśli zbłąkane zwierzęta szukały w pobliżu dachu nad głową, alarmując domowników, by zwrócić na siebie uwagę? Czy ich panika właściwie była słuszna? Jakby się zastanowić, w tym dźwięku było coś nienaturalnego... ludzkiego? Intuicja ponownie zagościła w ich głowach, rozwiewając absurdalną naiwność. Trwała pierdolona wojna! Obnażyła na ich oczach najokrutniejszą ludzką naturę i uświadomiła, że już nic nie dzieje się przypadkiem. Rycerze Walpurgii ledwie zdołali podpalić dom operowy w Buxton, a już okupowali sąsiednie tereny Greengrassów... Kwestią czasu było, aż przeprowadzą kampanię na Derbyshire. Wróg działał zdradziecko i błyskawicznie; nikt nie znał dnia ni godziny, nikt też nie był bezpieczny. Przeciągły skowyt wystarczył, by ponownie wzbudzić w nich panikę, być może dlatego, że chory zdawał sobie sprawę z natury zagrożenia. Krajobraz zza okna uległ zmianie, stał się jakby mniej wyraźny. Bez wątpliwości jawiła im się gęsta mgła, roztaczająca się wokół posesji. Instynkt podpowiadał ucieczkę, lecz nie było już dokąd uciekać.
Zawył niby wilk do księżyca, stąpając po łydki w śniegu, gdy wyłaniał się z leśnej gęstwiny. Po bokach dumnie kroczyły jego wierne psy, wtórujące mu donośnymi gardłowymi zgłoskami. W odpowiedzi odezwały się nowe dźwięki - charakterystyczny skowyt wilczej watahy. Kakofonia przeobraziła się w istny horror, wkrótce bowiem nie było to jedno stado, a niezliczona zgraja. Zwierzęta zdawały się otaczać cały dom, a przez mgłę trudno było określić ich położenie. Czy czatowały pod samymi drzwiami i oknami, a może pozostawały w głębi lasu? Trudno określić; w każdym wypadku, opuszczanie domostwa było w tej chwili niezalecane.
Brodacz odważnie skracał dystans do wejścia, a jego kroki zagłuszane były wyciem psów i dworną zawieruchą. Drzwi wyglądały na spruchniałe i niesolidne; żywioły najpewniej odcisnęły na nich swe piętno. Nieudane Flippendo nie wyważyło ich, toteż musiał skonfrontować się z rezydentami bezpośrednio. Porządny kopniak wystarczył, by otworzyły się z impetem, prezentując zamgloną sylwetkę Hannibala Rookwood, który stanął w progu z różdżką gotową do boju. Obok jawiły się dwa wściekłe psy, a towarzystwo mogło zdać sobie sprawę z tego, w jak podbramkowej sytuacji się znalazło... Natura "ludzkiego" szczeku rozwikłała się, gdy teraz już oboje pojęli, że mężczyzna posiada kontrolę nad leśną fauną, gotową zaatakować ich na jeden dźwięk.
- Snowy, Ty kurwi synu! Miałeś czelność mi grozić, przysięgałeś złożyć mi wizytę. Czekałem cały miesiąc! Naprawdę musiałem pofatygować się do Ciebie samodzielnie?! - warknął na wejściu, dostrzegając dwoje uzbrojonych czarodziejów, których reakcji nie sposób było przewidzieć. Jeśli jednakże mieli odrobinę rozumu, nie podjęliby otwartej walki... jeszcze nie. Zlustrował ich twarze w niezręcznej ciszy, przyglądając się dziewczynie, jak gdyby skądś ją kojarzył. Chwila, czy to aby nie... - Aurora Sprout we własnej osobie?! No kto by kurwa pomyślał. Niebezpiecznie jest szlajać się tak daleko od domu. Czego szukasz u tej przybłędy? - nie mógł wiedzieć, że właśnie złożył wizytę jej krewniakowi. - Lepiej opuść tę różdżkę, bo wsadzę Ci ją w pizdę i wyjmę gardłem, a na tym nie poprzestanę. Przysięgam, że będzie bolało... ale buźkę masz zbyt ładną, ją oszczędzę. - zagroził, zachęcając kobietę do poddania się. Nie przyszedł tu wszakże po nią, ale jeśli stanie mu na drodze, nie będzie stronił od przemocy.
- Adolebitque! - wrzasnął ochryple, celując różdżką w chorego mężczyznę. Wiązka magii pofrunęła z zawrotną prędkością, dając mu ostatnią szansę na obronę przed nieznanym zaklęciem.
Hannibal Rookwood
Hannibal Rookwood
Zawód : Łowca wilkołaków z grupy Sigrun, dystrybutor zwierzęcych ingrediencji
Wiek : 33
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Moja natura mówi głośniej
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10003-hannibal-rookwood https://www.morsmordre.net/t10021-kwatera-w-harrowgate https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f373-harrogate-12-jesmond-rd https://www.morsmordre.net/t10024-skrytka-bankowa-nr-2264#302725 https://www.morsmordre.net/t10023-hannibal-rookwood
Re: Dolina Dovedale [odnośnik]14.08.21 0:41
Drżała, a może to dom cały drżał od tupotu łap, a może głosu? A może to przerażający głos wprawiał ich w przerażenie. Echem już gdzieś obijał się, jakby we wspomnieniach niebywale mglistych toczył się i sączył. Jednak dopiero, gdy ujrzała jego twarz, umiała połączyć ją z człowiekiem. Spotkała go przed laty, jeszcze na będąc zupełnie młodziutką uzdrowicielką. Ktoś był na tyle rezolutny, by drobną blondynkę posłać wprost na niego. Teraz nie pamiętała jego imienia, nie pamiętała nazwiska. Pamiętała twarz, która teraz zyskała zupełnie nowe, bezlitosne oblicze.
Różdżka w dłoni Aurory drżała, chociaż kobieta nie umiała sobie przypomnieć, kiedy się tam znalazła. Ale chociaż jeszcze nigdy w życiu nikt tak obrzydliwie do niej nie mówił, nie opuściła różdżki.
- Jestem pewna, że doszło do nieporozumienia i nie ma potrzeby używania siły. - Stwierdziła, próbując nadać swojemu głosowi, jak najłagodniejszy ton, jakby miała wpłynąć nie tylko na mężczyznę, ale i jego dwa ogary, które jawiły się jej niczym piekielne monstra.
I chyba naprawdę przez ułamek sekundy wierzyła, że ma jakikolwiek wpływ na sytuację, dopóki dawny Brygadzista nie cisnął zaklęciem w jej kuzyna. Snow z pozycji, w której się znajdował, nie był w stanie w porę rzucić zaklęcia, ale zrobiła to za niego Aurora. A przynajmniej spróbowała, bo niestety też jej Protego puściła za szybko i za słabo.
Łańcuchy oplotły ciało jej kuzyna, a on aż krzyknął z bólu.
- Puść go! Słyszysz?! Puść go! - Drobna postać blondynki musiała wyglądać dla kogoś z zewnątrz niemal karykaturalnie, gdy najpierw spróbowała wyrwać kuzyna z łańcuchów, ale niestety. Wnętrze jej własnych dłoni pokryły się bolącymi pęcherzami. Odwróciła się więc momentalnie do mężczyzny, ponownie unosząc różdżkę, chociaż przez drobne rany już nie tak mocny miała swój chwyt. - Zdejmij to z niego natychmiast! - Wtedy sobie przypomniała. - Rookwood, cokolwiek nie zaszło, masz go natychmiast puścić, to go boli do cholery! - Jej głos mieszał się z jękami bólu jej kuzyna. Jeszcze miała w sobie odwagę się stawiać i walczyć za kuzyna. Jego jęki w pewnym momencie stały się coraz bardziej rozpaczliwe.
- Nie szarp się… Nie szarp się, proszę… - Może wtedy nie będzie go tak boleć? To musiało być trudne, ale jednak musiał spróbować! Na krótki moment odwróciła głowę w stronę kuzyna. Jego widok przyprawiał ją o ból serca, zbierało się jej na płacz. Nie znała żadnego zaklęcia, które mogło zdjąć łańcuchy. Niemniej jednak chyba nigdy nie powinna odwracać głowy tyłem do napastnika.


Suddenly,
I'm not half the man I used to be.There's a shadow hangin' over me — Oh, yesterday came suddenly
Aurora Sprout
Aurora Sprout
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you don't like me, as I do you;
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
OPCM : 6
UROKI : 0
ALCHEMIA : 19 +3
UZDRAWIANIE : 10 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Dolina Dovedale - Page 2 D836eb438dea1946dc5bb9dd21fef622
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9381-aurora-sprout?nid=102#284845 https://www.morsmordre.net/t9435-duke-owlington#286919 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f347-dolina-godryka-wrzosowisko https://www.morsmordre.net/t10010-skrytka-bankowa-2171#302538 https://www.morsmordre.net/t9438-a-sprout#328488
Re: Dolina Dovedale [odnośnik]18.08.21 16:01
Na umorusanej twarzy jawił się grymas obrzydliwego uśmiechu, odsłaniającego zaniedbane uzębienie w symbolu triumfu i dominacji. Receptory chłonęły każdy bodziec z otoczenia, każdy obraz, zapach, dźwięk, gest, grymas, bezradność tej durnej dziwki, której się wydawało, że będzie grał pod jej dyktando. Ta słodka indolencja wzmagała podniecenie oprawcy, nadawała spektaklowi większego dramatyzmu, podżegała do śmielszych czynów. Snowy niemiłosiernie wrzeszczał z bólu, gdy kolejne ogniwa magicznego łańcucha wżynały się pod warstwę skóry, zgłębiając aż do mięsa wynikiem raptownych ruchów. Nieudolna wybawicielka na własnej skórze odczuła ból potężnego zaklęcia, dotkliwie raniąc swe dłonie, co nasuwało pytanie - przez jakie tortury musiał przechodzić jej kuzyn? Rookwood przyglądał się teatralności tego przedstawienia, w jej głosie wyczuwał istne przerażenie, uroń łzy kurwo, daj mi tę satysfakcję, pomyślał, lecz ona się nie poddała, nie uniżyła głosu w błagalnym tonie, jeszcze nie teraz. Rozkazała mu przerwanie zaklęcia, ale czy naprawdę myślała, że wysłucha jej bełkotu? Los przywiódł ją do tego domu w nieodpowiedniej porze, choć Hannibal był przeciwnego zdania - lepszej być nie mogło.
Wilczy skowyt nosił się przestrzennie w leśnej gęstwinie wokół posesji, dodatkowym zmartwieniem Aurory - choć ciężko powiedzieć, czy zwracała już na to uwagę - były zwierzęta uderzające łapami o okiennice, jak gdyby chciały wedrzeć się do środka, a także warkot psów, tych cholernych, krwiożerczych bestii, które na jeden jego rozkaz mogłyby skoczyć jej do krtani. Patowa sytuacja nabrała szybszego rozwoju wydarzeń, gdy mężczyzna wymierzył broń w jej kierunku, niewerbalnie wypuszczając doń wiązkę magii, przed którą nie sposób się obronić standardowym Protego.
- Chcesz negocjować? W porządku! Zostawię Twojego chłopaczka w spokoju, jeśli pokornie mi się oddasz, szmato, na jego oczach. Rozbieraj się! - wybrzmiał ze śmiertelną powagą, choć nie potrzeby seksualne chciał zaspokoić, oferując swoją stawkę. To tylko kolejne upokorzenie, którym się sycił, spodziewana odmowa pretekstem do dalszych, bolesnych tortur, które zresztą i tak nastąpiły chwilę później. Minę miał karcącą, gdy kolejne zaklęcie szybowało w stronę bezbronnego przeciwnika. - Ferveret Sagnuis! - zupełnie jak magiczny łańcuch, z którym mogła wcześniej nie mieć styczności, to zaklęcie było jej obce. Nie trudno się domyślić, że osoba, jaką był Hannibal Rookwood, nie przebiera w półśrodkach: czarna magia to najokrutniejsza z możliwych gałęzi czarów i właśnie taki był jej efekt, gdy spętany czarodziej wydarł się przeraźliwie pod wpływem tortury. Miał bowiem wrażenie, jak gdyby jego krew się zagotowała, co wywołało bezwarunkowe odruchy, te zaś pogłębiały rany od palącego łańcucha... dla Aurory musiał to być okropny widok.
Trwał jednak bardzo krótko, brodacz nie potrafił utrzymać zaklęcia. Jego oczy jak gdyby zalały się krwią, uwydatniając żyłki w białkach, pod oczami jawiły się szare sińce przeobrażone w paskudnego krwiaka, odczuwalne zmęczenie zwaliło go z nóg. Padł na kolana z hukiem, metalowy przedmiot zaświszczał w jego torbie wynikiem uderzenia o ziemię, psy odganiały potencjalne zagrożenie gotowe przyjąć nadlatujące czary na własne ciało. Hannibal padł ofiarą własnej broni, nie pierwszy raz czarna magia żerowała na jego siłach witalnych. Wymagała ofiar, lecz dawała nieograniczoną potęgę, obok której nie dało się przejść obojętnie. Jedno jest pewne: Aurora i jej kuzyn zrozumieli, że to koniec gierek, a wkurwiony czarodziej przestał przebierać w półśrodkach.

rzucam na obrażenia tłuczone i osłabienie wynikiem k3 na obrażenia od CM
w stronę Aurory leci zaklęcie Flippendo (moc: 105)
rzuty podlinkowane
Hannibal Rookwood
Hannibal Rookwood
Zawód : Łowca wilkołaków z grupy Sigrun, dystrybutor zwierzęcych ingrediencji
Wiek : 33
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Moja natura mówi głośniej
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10003-hannibal-rookwood https://www.morsmordre.net/t10021-kwatera-w-harrowgate https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f373-harrogate-12-jesmond-rd https://www.morsmordre.net/t10024-skrytka-bankowa-nr-2264#302725 https://www.morsmordre.net/t10023-hannibal-rookwood
Re: Dolina Dovedale [odnośnik]18.08.21 16:01
The member 'Hannibal Rookwood' has done the following action : Rzut kością


#1 'k6' : 6, 4

--------------------------------

#2 'k6' : 2, 1
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Dolina Dovedale - Page 2 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Dolina Dovedale [odnośnik]26.08.21 0:56
Aurora nie zwykła oceniać kogoś po wyglądzie. Zawsze przecież mogło zdarzyć się w życiu tak, że komuś się stopa życiowa omsknęła i wpadło prosto w bagna depresji, tocząc chorobą nie tylko ducha, ale i ciało.
Jednak tym razem było inaczej. Już nie chodziło o to, jak wyglądał, ale oto co tym wyglądem reprezentował. Był jak wściekły, większy i o wiele bardziej niebezpieczny kuzyn towarzyszących mu psów. Miał dzikość w oczach i kobieta poczuła, że jej ciało instynktownie kuli się, żeby wydawać się mniejszą, niestanowiącą zagrożenia. Ale ciało swoje, a poczucie obowiązku swoje. Krzyk krewniaka rozdzierał jej uszy i wiedziała, że prędko nie zapomni tego, jak żyłami toczył się do jej serca, wywołując… strach.
I to właśnie uczucie oślepiło ją na moment. Sprawiło, że nie myślała racjonalnie i nie wpadła na to, żeby w najprostszy sposób zakończyć cierpienia mężczyzny w łańcuchach. I nagle pożałowała, że są sami w lesie. Że z daleka nie ma szans nadejść ratunek. Była zdana na siebie. Widziała, że w nią celuje, ale chociaż zdążyła machnąć różdżką, to Protego Maxima, nie udało się.
Jego zaklęcie odrzuciło ją na kilka stóp, dopóki nie poczuła pod plecami twardej ściany, na której zatrzymała się z impetem. Zaszumiało jej w uszach, zaciemniało przed oczami. Przez chwilę była pewna, że poczuła w ustach metaliczny smak krwi, ale zaraz zdała sobie sprawę z tego, że krew to szumiała jej w uszach. Ale nawet wtedy nie mogła nie usłyszeć jego słów.
Jego żądanie...
Jego żądanie było absurdalne. Było obrzydliwe.
Nigdy nikt tak do niej nie mówił. Chciał ją upokorzyć i wyszło mu świetnie, bo Aurora aż poczerwieniała na twarzy, ale nie z powodu zawstydzenia, a szoku. Jak czarodziej może czarodziejowi mówić podobne rzeczy. Spróbowała dźwignąć się z podłogi. Jakimś cudem, wciąż trzymała różdżkę w dłoni.
- Jak śmiesz?! - Nie była damą. Ba, nie była już nawet czysta. Ale nie zmieniało to faktu, że nigdy nie powinno się zwracać tak do nikogo.
Ale nie pora to była to ratowanie własnego honoru. Kolejny przeraźliwy krzyk ofiary. Tym razem, jakby przypalano go piekielnym ogniem. Chociaż samo zaklęcie trwało krótko, to ból zdawał się trawić ciało mężczyzny. Gdy przeciwnik opadł na kolana, Aurora wykorzystała ten moment, by rzucić Finite na łańcuchy. Snow zdawał się, że próbował się podnieść, ale jego ciało nie dało rady, go dźwignąć. Omdlały padł na podłogę, a Aurora momentalnie stanęła przed nim, sama nawet nie wiedziała, kiedy drżące nogi zaprowadziły ją w to miejsce. Podobna teraz ona była do psów, które broniły Hannibala.
- Wynoś się stąd! Zaraz będą tu inni i wtedy pożałujesz! - Oddychała ciężko. Bardziej z emocji niż bólu. Cholernie się bała, ale nie mogła go przecież zostawić samego. I to wycie zaraz przed chatą. Słyszała ciężkie łapy na śniegu. Słyszała ciężkie, psowate odgłosy. Nie było dokąd uciekać.
Jeden z psów zbliżył się do niej niespodziewanie, a Aurora zdjęta strachem wycelowała różdżką w zwierzę. Nie chciała go krzywdzić, ale jeśli zajdzie taka potrzeba, posłuży się tym samym zaklęciem, co Rookwood użył na niej.


Suddenly,
I'm not half the man I used to be.There's a shadow hangin' over me — Oh, yesterday came suddenly
Aurora Sprout
Aurora Sprout
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you don't like me, as I do you;
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
OPCM : 6
UROKI : 0
ALCHEMIA : 19 +3
UZDRAWIANIE : 10 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Dolina Dovedale - Page 2 D836eb438dea1946dc5bb9dd21fef622
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9381-aurora-sprout?nid=102#284845 https://www.morsmordre.net/t9435-duke-owlington#286919 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f347-dolina-godryka-wrzosowisko https://www.morsmordre.net/t10010-skrytka-bankowa-2171#302538 https://www.morsmordre.net/t9438-a-sprout#328488
Re: Dolina Dovedale [odnośnik]30.08.21 23:47
Zaraz będą tu inni i wtedy pożałujesz. O ironio, jak żałośnie musiały wybrzmieć te słowa, by Hannibal zaniechał brutalnego ataku i przystanął w bezpiecznym dystansie, obracając teatralnie różdżkę w dłoni. Jego wygląd nie odzwierciedlał już agresora, który zawitał w ich progu przed minutami, wtedy jeszcze przypominał człowieka - teraz był już tylko surrealistycznym demonem z koszmarów, po których strach zgasić światło i ponownie zapaść w sen. Trupioblada, obrośnięta w niechlujnym gąszczu brody twarz uwydatniała paskudne wylewy, z głowy opadł docieplany futrem nutrii kaptur, potargane włosy uwolniły się spod materiału, nadając upiornego wrażenia czarnomagicznej korupcji. Minę miał nietęgą, jak gdyby rozważał, co dalej począć; waleczność Aurory nieco zbiła go z tropu, bynajmniej nie dlatego, że poczuł się zagrożony. Wiedział o jej czystej krwi, dostrzegał walory, doceniał starania i godną postawę, nie mógł jej zwyczajnie zabić. Wkrótce dał upust arogancji, pozwalając sobie na głośne przemyślenia.
- W Twoich żyłach płynie czarodziejska krew, czysta krew. Wtedy w Stoke-on-Trent, piątego stycznia - to był Twój kuzyn czy brat? Wasze nazwisko splamił haniebny terror zakonnego skurwiela, którego z szacunku do czystości obdarowaliśmy honorową śmiercią. Zbyt godną na Sprouta. - przemieszczał się po pomieszczeniu, skrzypiąc butami na drewnianej posadzce, po której spłynęła jego ślina w akcencie niechęci na wymienione nazwisko. - Z Ciebie można jeszcze zrobić pożytek. Jesteś ładna, relatywnie młoda, może niezbyt okrzesana - te słowa wypowiadał w półśmiechu, nie trudno pojąć, dlaczego - ale do ułożenia. Urodziłabyś porządne, czystokrwiste dzieci, do tego się nadajesz, dziwko - do dziecioróbstwa. Zdrady się już z Ciebie nie wypleni. - nienawiść do Sproutów zrodziła się właściwie dopiero w trakcie wojny, gdy Hannibal zaczął lepiej pojmować, kto z kim przystaje i dlaczego. - Nie masz ze mną najmniejszych szans. Nie masz z lasem najmniejszych szans. Zbłądziłaś i straciłaś okazję do ratowania własnej skóry, Auroro Sprout. Zabawmy się. - teraz trzymał różdżkę pewnym chwytem, a stawiane kroki skracały dystans do przerażonego dziewczęcia. Przodujący pies przekroczył granicę dobrego smaku, agresywnie naruszając bezpieczną strefę kobiety, gotów rzucić się do ręki, w której dzierży różdżkę - i zrobi to, jeśli nie będzie się bronić.
Hannibal Rookwood
Hannibal Rookwood
Zawód : Łowca wilkołaków z grupy Sigrun, dystrybutor zwierzęcych ingrediencji
Wiek : 33
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Moja natura mówi głośniej
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10003-hannibal-rookwood https://www.morsmordre.net/t10021-kwatera-w-harrowgate https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f373-harrogate-12-jesmond-rd https://www.morsmordre.net/t10024-skrytka-bankowa-nr-2264#302725 https://www.morsmordre.net/t10023-hannibal-rookwood

Strona 2 z 3 Previous  1, 2, 3  Next

Dolina Dovedale
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach