Wydarzenia


Ekipa forum
Przy barze
AutorWiadomość
Przy barze [odnośnik]21.04.21 8:40
First topic message reminder :

Przy barze

★★
Ta lada wykonana z ciemnego drewna gościła przy swojej powierzchni znamienitą większość mieszkańców Doliny. Króluje tu zapach wszelkiego rodzaju napojów - od ziołowych herbat i cięższych aromatów parzonych kaw, do wysokoprocentowych trunków, choć nie brakuje też woni dobiegających z kuchni, gdzie przysadzista żona właściciela, Brea, własnoręcznie przygotowuje przeróżne przekąski, jakie można zamówić do napoju. Niechętni do zajmowania miejsc przy stołach mogą przysiąść przy kontuarze i porozmawiać z dobrodusznym barmanem. Ansley Doge nie jest jednak człowiekiem bez wyczucia, jeśli dostrzega na twarzach klientów oznaki pragnienia bycia pozostawionymi samym sobie, bez urazy powraca wtedy do wycierania kufli czy obsługi innych gości.
[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 18:42, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Przy barze - Page 2 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Przy barze [odnośnik]20.12.22 19:36
Były chwile, w których spojrzenie Williama mu ciążyło. Tuż po tym, jak zobaczył go razem z Hannah i przez kolejne tygodnie miesiące. Gdy wyobrażał sobie (i widział...) jak muskularne ramiona lotnika napinają się, gdy robi salto w powietrzu; gdy wracały wspomnienia - szkarłatne, urywane, zarówno ludzkie, jak i zwierzęce - z utraty kontroli przy Hannah. Gdy w bezsenne noce myślał o herbacie z rumem i o bezpiecznych ścianach jej sklepu, o jej ciepłym uśmiechu. To wszystko, zwłaszcza zebrane do kupy, wydawało się niewłaściwe, a choć posępny nastrój mijał, gdy Kerstin robiła jajecznicę, choć wspomnienia stawały się coraz bledsze i łatwiejsze do zniesienia, to nieustannie obawiał się, że spojrzenie Williama stanie się kiedyś oskarżycielskie. Jak zaszczuty pies, bywał czasem nieufny wobec każdego - ale pracował nad tym, a podczas wspólnego pojedynku i na spotkaniu Zakonu zdołał o tym wszystkim zapomnieć. Skupiony na pracy, przekonał się, że Billy jest na niej równie skupiony - i że choć niektóre kwestie ujmują inaczej, choć w spojrzeniu Moore'a widać wtedy irytującą łagodność, a w głosie słychać ciepło, to w gruncie rzeczy zgadzają się we wszystkich fundamentalnych sprawach.
Pojedynek, widok rozgniewanego, nieidealnego Williama, paradoksalnie poprawił mu humor. I utwierdził w przekonaniu, że ten zdrowy i pogodny i muskularny człowiek byłby zdolny zabić w obronie Hannah, a to przecież wszystko, czego można życzyć kobiecie.
Może to z powodu przedwczorajszej (przed-przedwczorajszej? Dni przed pełnią zlewały się czasem w jeden ciąg zmęczenia i irytacji) akcji stracił czujność, z satysfakcją odstawił na bok dawne kompleksy, zdołał spojrzeć na Williama jak na sympatycznego kompana do szklaneczki, jak na upragnione towarzystwo, kogoś, kto pomoże zagłuszyć ciszę i echo babskich pretensji. Może to z powodu Addy, której nagłe rewelacje zdołały na moment przyćmić nawet wspomnienie przemiany we Wrzosowej Przystani. A może po prostu otworzył się dzięki whiskey. Który to już kieliszek? Wypił dwa, potem zamówił dla siebie i Billy'ego trzeci - albo może od razu czwarty? Kiwał na Ansley'a dłonią, by mu dolewał - zje gulasz, może wypić więcej, musi wypić więcej. Nie pił tyle od bardzo dawna, psychiatra nie będzie zachwycony, ale potrzebował, do cholery, odskoczni.
-Zaproponowałem, stawiam. - uśmiechnął się promiennie do Billy'ego, rad, że napiją się wspólnie. Gdzieś w tym uśmiechu błysnął dawny auror, złoty lew z londyńskich pubów, beztrosko trwoniący pensję na imprezy (gdyby nie liczył stale na wygodną, ministerialną pensję, może byłoby go teraz stać na zakup krowy... ale w miejskim mieszkaniu nie zmieściłaby się krowa i przed laty miał wszystkie wygody, o których może marzyć stary kawaler).
Sekundę szukał w pamięci skojarzeń z Jastrzębiami, przecież nie grali. Jedynie wspomnienie egzekucji i aresztowań wyparło z nieco chaotycznych myśli Michaela przyśpiewkę Zjednoczonych, jego ukochanej drużyny i konkurencji graczy z Falmouth. Zaraz zorientował się jednak w tym, co Billy miał na myśli i kiwnął głową.
-Jakieś nowe talenty? - zagaił z uśmiechem i nagle coś mu się przypomniało. -Jak dobrych lotników potrzebujecie? - i jak rozsądnych? -Parę miesięcy temu poleciłem pracę - w Hipogryfach -jednemu chłopakowi, kocha szybkość, ale w samochodzie. - jeżdżąc bez benzyny po pieprzonym Staffordshire i Lancashire. Mike wpadł na niego dwukrotnie, aż stracił cierpliwość. -Może temperamentem pasowałby do... Jastrzębi. - czasami beztroskę trzeba wylatać. Pomyślał o miotle, o pędzie, obrócił kolejną szklaneczkę z wahaniem. Może lepiej wyjść stąd trzeźwym, zagłuszyć własne myśli szybkością i wiatrem.
-Pracy? - uśmiechnął się smutno, niepewny, czy Billy ma o nim aż tak dobre mniemanie, czy po prostu zapomniał. -Dziś mam urlop. Wczoraj była... no, wiesz. - znacząco zerknął za okno, na rozgwieżdżone niebo. Uniknął wzroku Billy'ego, ale, jak na siebie, i tak odniósł się do problemu zaskakująco wprost.
Może dlatego, że jego myśli zajął już gulasz, talerz postawiony przed nosem.
-Ciężki dzień. - przyznał po całej sekundzie wahania. Zaatakował gulasz nożem i widelcem, gwałtownie i ze złością. Sztućce szczękały na talerzu, w rytm każdego kolejnego słowa. -Wyobraź sobie, że jesteś dla dziewczyny tym drugim, a potem ona mówi, że jednak nie, a potem jest zdziwiona, że nie chcesz - o tym - rozmawiać, a poza tym jest wojna i nie ma sensu rozmawiać o tym, co przed nią. - wycedził do gulaszu ze złością, rozlewającą się po barze odkąd zbyt prędko podszedł do barmana i chyba (?) niezwiązaną z mimowolnym słuchaczem.



Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
Przy barze - Page 2 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: Przy barze [odnośnik]26.12.22 21:05
Dzięki – odpowiedział z uśmiechem, rozsiadając się wygodniej i sięgając po szklankę, którą postawił przed nim Ansley. Upił łyk, czując jak ognista pali go w gardło – i właściwie tylko tyle. Charakterystyczny, gorzkawy smak gdzieś wyparował; przez myśl przemknęło mu, że być może to inny gatunek – ale nie znał się na alkoholu na tyle dobrze, żeby uznać to za istotne. Poza tym – od czasu wykładu Anthony’ego Macmillana na temat tajników produkcji czarnego ale, wolał nie wnikać zanadto w proces produkcji czarodziejskich trunków. – Yhm – przytaknął, zapytany o nowe talenty, od razu myśląc o Ianie. Minęło kilka miesięcy odkąd młody Smith trenował pod jego okiem, i chociaż nadal uważał go za nieco lekkomyślnego (a może po prostu oceniał go zbyt surowo przez wzgląd na starszego brata), to ostatnia akcja w Derbyshire udowodniła, że świeżo upieczony lotnik radzi sobie świetnie nie tylko w kontrolowanych warunkach boiska, ale też w podbramkowej sytuacji. Nie powiedział mu o tym, nie chcąc sprezentować mu nadmiernej pewności siebie, ale – cholera, chyba był z niego dumny. – Trochę n-n-narwane, ale wyrobią się – dodał, nie myśląc teraz o tym, że nie wszyscy zdążą – że część z nich wyleci w trasę, żeby nigdy z niej nie wrócić. Pociągnął większy łyk alkoholu, próbując chyba utopić tę myśl, zanim rozrosłaby się do rozmiarów moralnego dylematu. – Zmotywowanych, p-p-przede wszystkim – odpowiedział Michaelowi, odstawiając szklankę na blat i przyglądając mu się z zainteresowaniem. Dlaczego pytał? – Talent nie jest aż taki istotny, wszystkiego m-m-można się nauczyć – dodał. Niejednokrotnie spotkał się ze (skrajnie błędnym) przekonaniem, że najlepsi lotnicy i gracze Quidditcha już się tacy rodzili – że żeby zostać dobrym zawodnikiem, trzeba było mieć jakiś specjalny dar. Jasne, było w tym ziarno prawdy, niektórym opanowanie miotły przychodziło łatwiej, albo mocno opierali się na intuicji – ale z jego doświadczenia wynikało, że w sporcie liczyła się przede wszystkim ciężka praca. – Co to za chłopak? Jakiś t-t-twój znajomy? – podchwycił. – Przyślij go do nas, p-po-pogadam z nim – no i zobaczymy, co potrafi – zaoferował, kiwając krótko głową, a później odwracając się na moment – bo rozproszył go zapach przyniesionego przez właściciela gulaszu. W brzuchu coś mu się przewróciło, i dopiero wtedy tak naprawdę uświadomił sobie, jak bardzo był głodny – nie jadł nic od rana, nie licząc przegryzionej w biegu kanapki ze smalcem.
Spojrzał na Tonksa z dezorientacją, nie od razu wypełniając lukę w niedokończonym zdaniu; podążając za jego spojrzeniem, zawiesił wzrok na skrawku widocznego przez okno nieba, ale potrzebował paru sekund niezręcznej ciszy, żeby wszystkie elementy wskoczyły na swoje miejsce. – Och. No tak – wyrwało mu się; w ostatniej chwili powstrzymał się przed uderzeniem otwartą dłonią w czoło, głównie dlatego, że ręce miał zajęte sztućcami. – Straciłem p-po-poczucie czasu, wybacz – dodał, rzucając Michaelowi przepraszające spojrzenie i znów odpychając od siebie natrętną wizję wilkołaka atakującego Hannah.
Próbując uciec od (wciąż niewygodnego) tematu, skupił się na jedzeniu, chyba trochę za szybko wkładając sobie do ust kawałki mięsa i marchewki – kompletnie nie spodziewając się słów, które jako kolejne padły z ust Tonksa. Przekierowanie myśli na zupełnie inne tory zajęło mu chwilę, przez co kompletnie zgubił sens pierwszej części gniewnego monologu, nie mając bladego pojęcia, jaki właściwie scenariusz miał sobie wyobrazić. Ilość użytych przez aurora zaimków również nie pomogła, więc kiedy Michael zamilkł, w widoczny sposób oczekując od niego jakiejś odpowiedzi, William zorientował się, że nie wie, jak właściwie brzmiało pytanie. Czy w ogóle było tam jakieś pytanie? Zamrugał, wpatrując się z wyraźnym skonfundowaniem w twarz swojego towarzysza, w ostatniej chwili orientując się, że ma usta pełne gulaszu. Przełknął go, trochę zbyt szybko – oczy napełniły mu się łzami; odłożył sztućce na bok. – Co? – wyrzucił z siebie po prostu. – To znaczy – p-p-poczekaj – poprosił, kupując dla siebie chwilę, żeby wypić łyk ognistej whisky. – Dlaczego nie ma sensu rozmawiać o tym, co p-p-przed wojną? – zapytał. Zajęło mu to chwilę, ale wydawało mu się, że właśnie teraz był czas, żeby rozmawiać – kiedy nie wiedzieli, nie mogli mieć pewności, ile właściwie im wszystkim go jeszcze zostało. – Może chciała, żebyś b-b-był zazdrosny? – zasugerował, zaraz po tym, jak słowa opuściły jego usta orientując się, że nie miały sensu. Ale właściwie – to chyba wcale nie oznaczało, że nie miały w sobie ziarna prawdy. – Co to za dziewczyna? – zagadnął. Michael brzmiał, jakby chciał się wygadać, a temat wydał mu się przyjemnie zwyczajny – skutecznie odciągając jego myśli od nadprzyrodzonych, niezrozumiałych cieni, umęczonych dusz więźniów, czy wspomnień o pustym wzroku martwego szmalcownika.




I wish that I could say
I am a light that never goes out
but I flicker
from time to time

William Moore
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5432-william-moore https://www.morsmordre.net/t5459-bursztyn https://www.morsmordre.net/t12096-william-moore https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5461-skrytka-bankowa-nr-1345 https://www.morsmordre.net/t5460-billy-moore
Re: Przy barze [odnośnik]27.12.22 22:59
Whiskey paliła tak jak powinna, ale wciąż za mało, za mało, za mało. Mniej niż zakwasy po pełni, mniej niż bolesne wspomnienia. W lepszych czasach nie wahałby się przed zwróceniem barmanowi uwagi za rozwodniony trunek, ale ten smakował odpowiednio - a Tonksowi było wszystko jedno, co pije, byleby w głowie zaczęło trochę szumieć.
Rozmowa o lotnikach też była przyjemnym rozkojarzeniem, odpowiednio absorbującym. W głębi ducha był Williamowi wdzięczny za podjęcie tematu - podniósł głowę, spojrzenie trochę pojaśniało, choć mowa ciała nadal była jakaś nerwowa, a palce zbyt gorliwie zaciskały się na kieliszku.
Zmotywowani i narwani. Chłopak z ciężarówki by się nadał.
-Nieznajomy, ale miał talent do pakowania się w kłopoty - dwa razy na moich patrolach. - westchnął. -Rozwoził ubrania na zimę dla mieszkańców w Lancashire, zabrakło mu benzyny, podrzuciłem go do rodziny na miotle... - przynajmniej komuś o nazwisku Moore nie musiał tłumaczyć co to. Ze zdziwieniem zorientował się, że rozmawiało się łatwo, zniknęło gdzieś napięcie ze wspólnego patrolu i spotkania Zakonu. Może faktycznie tylko zmyślił sobie pewien dystans bijący od Billy'ego, może to... trudne tematy wpływały wtedy na ich humory? -...by spotkać go w Staffordshire, w styczniu. Omal nie wpakował się pod inferiusa, a zamiast się bać, zadawał nam pytania o patronusy. - zniżył głos, by Ansley nie słyszał i - ku własnemu zdziwieniu - roześmiał się lekko.
Gdyby miał osiemnaście lat, też chyba pytałby o patronusy w podobnej sytuacji.
-Chciał się zapisać do Hipogryfów, ale nie wiem - jest odważny, ale to nie zastąpi doświadczenia w pojedynkach. - i chciał po prostu rozwozić ludziom paczki, tyle, że samochodem już nie może. -A całkiem sprawnie szedł mu ten transport ubrań, póki nie zaczął pakować się w jądro wojny. - opowiadał dalej i mógłby przekonywać Billy'ego, że chłopak da radę utrzymać się na miotle, ale ten - znów ku zaskoczeniu Michaela - zgodził się. Bez namysłu, tak po prostu.
-Dzięki. - uśmiechnął się blado, po raz pierwszy utrzymując kontakt wzrokowy na nieco dłużej. Wcześniej spojrzenie błąkało się między kieliszkami, blatem i Ansley'em, ponaglanym do kolejnych kolejek. Odwrócił wzrok dopiero, gdy zerknął za okno - a potem skupił się na gulaszu, udając, że cisza wcale nie jest niezręczna. Widelec stuknął w miskę, Mike zacisnął lekko usta i wpadł na pomysł, że mógłby wyjaśnić urlop jakoś klarowniej niż krótkim nowiesz. Prędko włożył sobie do ust kawał marchewki, zanim ośmielony alkoholem umysł zdążył dalej pociągnąć tą myśl. Ognista nie była jednak lekiem na wszystkie rodzaje skrępowania.
-Przecieżnieszkodzi. - wymamrotał, udając, że jedzenie bardzo go zaabsorbowało. Normalni lotnicy, przed którymi jeszcze całe życie, którzy są w kwiecie własnej młodości ludzie nie mieli w końcu przywileju obowiązku śledzenia faz księżyca.
-Wiesz, nie było wtedy pełni, gdy ja... mnie... - wyznał nagle gulaszowi, nie zorientowawszy się nawet, kiedy otworzył usta, nie zdążywszy ugryźć się w język. -Nie byłem... nie jestem... zupełnym idiotą... - nikt o tym nie wiedział, a pewnie wszyscy tak myśleli. Wyszkolony auror, poszedł w pełnię do lasu, sam, aurorzy znali prawdę, ale Zakon nie miał przecież dostępu do tamtych akt. Zamrugał pośpiesznie, bo przy Hannah też nie było pełni, ale nikt o tym nie wiedział, tylko bar stał się nagle jakiś duszny i powietrze cięższe, ale jeszcze jeden kieliszek - i już oddychało się łatwiej, i już mógł zagadać Williama w rytm szczekających sztućców i liczyć, że pewne tematy pozostawią daleko za sobą.
Na trzeźwo uznałby chyba, że nawet temat kobiet nie jest ani bezpieczniejszy ani przyjemniejszy, ale teraz wylanie z siebie złości wydawało się jakieś naturalne. Może ośmielił go sposób, w jaki Billy mówił o nowych lotnikach i o (nie)znajomym Michaela - tak, jakby nie musiał nieść tamtego ciężaru sam.
-Wszystko się przecież zmieniło. - westchnął, nerwowo obracając pusty kieliszek na stole. -Poznała pracującego w Ministerstwie aurora, a nie... - wzruszył prędko ramionami, tym razem pozwalając Billy'emu dopowiedzieć sobie resztę pragmatycznych przeszkód lub barwnych epitetów. Do niedawna ściganego listem gończym trupa, ubogiego rebelianta, wilkołaka.
-Zazdrosny o jej męża? - wypalił. Może i hipoteza Williama nie miało sensu, ale przynajmniej sprawiła, że z Tonksa uleciała ponura rezygnacja. -Nie wiedziałem, dopóki mnie nie rzuciła. - usprawiedliwił się prędko. Nie pytałem, ale Merlinie, jakie są szanse, że pozna się mężatkę?
Matematycznie pewnie spore, sporo kobiet ma mężów, ale żadna z adoratorek nazbyt pewnego siebie aurora.
Z wrażenia nawet zapomniał, że na trzeźwo nigdy nie używał zwrotu "rzuciła mnie", że na trzeźwo wydawało się to cholernie żenujące, że lepiej było mówić coś o obopólnym rozstaniu albo udawać, że Adda nigdy nie istniała.
Co to za dziewczyna?
Zamrugał, nieświadom, że wyraz jego twarzy złagodniał. Nie dało się jej w końcu opisać w kilku zdaniach - zwłaszcza teraz, gdy wciąż była żywa przed jego oczyma, wzburzona, zapłakana, odcinająca się jasnym profilem od ciemnej nocy.
-Taka z pracy. - wybąkał. W Ministerstwie pracowało sporo osób, nie tylko demimozów. Sekretarki zawsze bardzo chętnie wychodziły na tańce. -A teraz pracuje... w Plymouth. - dodał bardzo cicho.
Ale to nie powinno nic zmieniać. -Nie wiem czemu, powinna... nie powinna się w to angażować. Powinna wyjechać, mówi po francusku. I tak świetnie tańczyła rock-and-rolla... - uzupełnił swoją porażająco precyzyjną charakterystykę o dalszy ciąg logicznych informacji, a potem przeczesał włosy palcami i uświadomił sobie, że od kilku minut mówi tylko o sobie.
Istniała bardzo precyzyjna przyczyna, dla której unikał prostego "a co u ciebie?", ale dzięki gulaszowi i ognistej wszystko zdało się jakieś lżejsze. Poza tym, na pewno będzie mógł spytać o Hannah lekkim tonem skoro przed chwilą mówił o innej, całkiem to sprytne!
-A co u ciebie...?









Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
Przy barze - Page 2 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: Przy barze [odnośnik]28.12.22 12:41
Dwa razy go spotkałeś? Całkowitym p-p-przypadkiem? – zdziwił się, unosząc wyżej brwi, mimo że był pewien, że dobrze usłyszał. Wciąż – historia wydawała się nieprawdopodobna, a jednocześnie: w jakiś sposób podnosząca na duchu. Chłopak, o którym mówił Tonks, musiał być wyjątkowo zawzięty, i chyba tylko cudem nie wpadł jeszcze w ręce któregoś z patroli magicznej policji – mugolska ciężarówka zdecydowanie nie stanowiła dyskretnego środka transportu. Świeżo upieczony Hipogryf może i miał talent do pakowania się w kłopoty, ale miał też niebywałe szczęście. – Zadawał pytania? Może on chciał na ciebie wp-p-paść? Szukał kontaktu – wiesz, z nami? – zasugerował. Początkiem roku twarz Michaela widniała na porozwieszanych po całym kraju plakatach – dojście do wniosku, że był w jakiś sposób związany z Zakonem Feniksa nie byłoby trudne. – W każdym razie – zajmę się nim, p-p-pokażę mu, co robimy. Sam zadecyduje, czy to dla niego – powtórzył, potwierdzając swoje wcześniejsze słowa. Nie mógł zagwarantować chłopakowi bezpieczeństwa, lotnicy z Sów też uczyli się podstaw defensywy i ofensywy, żeby w razie potrzeby ochronić nie tylko siebie, ale i przewożone informacje – ale magiczne podziemie zapewniało też wsparcie, na które nie można było liczyć działając wyłącznie na własną rękę.
Machnął dłonią w reakcji na podziękowania padające z ust Michaela, w geście mówiącym: nie ma o czym mówić. Szkolenie lotników było jego zadaniem, powierzonym mu niedawno przez lorda Longbottoma; nie miał zamiaru zawieść pokładanego w nim zaufania, daleki był więc od odsyłania z kwitkiem obiecujących i rwących się do pomocy czarodziejów, nawet jeśli każda z tych zawziętych, pogodnych twarzy zapadała mu w pamięć, a w klatkę piersiową od czasu do czasu uderzała go odbierająca oddech świadomość, że ponosił za nich odpowiedzialność. I że jeśli nie przekaże im wiedzy i umiejętności wystarczająco skutecznie, to wina za ich tragiczne w skutkach błędy będzie spoczywała na jego barkach.
Opróżnił szklankę, starając się na chwilę chociaż utopić te natrętne myśli w ognistej, swoją uwagę w pełni przenosząc na słowa Tonksa – którego wspomnienie o niedawnej pełni chyba wpędziło w zakłopotanie. Otworzył usta, gotów zmienić temat na jakiś bardziej neutralny, ale Michael mówił dalej – ze wzrokiem wlepionym we własny talerz tak uparcie, że William zaczął się zastanawiać, czy znalazł tam coś dziwnego. – Kiedy nie było pełni? – podjął, z niepewnością tańczącą na ostatnich głoskach. Czy powinien skojarzyć, o czym mówił auror? Zamrugał, szukając w pamięci jakiegoś wydarzenia, wspomnienia, w którym Tonks zachowałby się przy nim jak idiota – ale był prawie pewien, że nic takiego nie miało miejsca. O tym, że Hannah powiedziała mu o wymierzonym w nią ataku, wiedzieć z kolei nie mógł – mimo niegasnącej chęci skonfrontowania się z Michaelem, nie miał zamiaru złamać złożonej obietnicy. – Przecież wiem, że nie jesteś – dodał, kompletnie zagubiony. Uraził go czymś? Jeszcze sekundę temu mógłby przysiąc, że nie – mimo osobistych animozji, zawsze szanował Michaela jako aurora i członka Zakonu Feniksa; prywatnie nie wiedział o nim zbyt wiele, nie posądziłby go jednak o lekkomyślność na służbie czy polu walki.
Nagłego pociągnięcia tematu w stronę problemów z kobietami również się nie spodziewał, ale właściwie: chyba mu to nie przeszkadzało. Głowę miał już nieco lżejszą, alkohol w jakiś cudowny sposób sprawił też, że zdania płynęły swobodniej, zarówno w jego własnych myślach, jak i na języku. – Przeszkadza jej to? Że nie pracujesz już w ministerstwie? Przecież tam się teraz roi od szuj i czarnoksiężników – powiedział ze zdziwieniem. Zdawał sobie sprawę, że nie wszyscy byli źli, a w murach ministerstwa magii wciąż pozostało sporo czarodziejów i czarownic, którzy po cichu wspierali ich sprawę, ale sytuacja nie pozwalała im na powiedzenie tego głośno – ale nie wyobrażał sobie, by w tych, którzy bez zawahania kierowali różdżki przeciwko ludziom rzekomo łamiącym panującą w Anglii parodię prawa, pozostała choć krztyna honoru. – O męża? – powtórzył, potrzebując dwóch pełnych sekund na ponowne poskładanie chaotycznej układanki, bo nowy, podsunięty przez Tonksa fragment zupełnie nie pasował do tej, którą w pierwszej chwili sobie wymyślił. – Och. O rany. I powiedziała ci, że nie jesteś dla niej… tym drugim? Teraz? – zapytał, w ostatniej chwili gryząc się w język. – Ten facet też tam pracuje? – W Plymouth. To musiałoby być co najmniej niezręczne – jeżeli cała trójka działała dla magicznego podziemia, i chyba mimowolnie zaczął współczuć Michaelowi. Sięgnął po szklankę, nie rejestrując nawet momentu, w którym Ansley zdążył ją napełnić. – Hannah też pięknie tańczy – zauważył, nie mając bladego pojęcia, dlaczego poczuł potrzebę, żeby to powiedzieć. Słowa opuściły jego usta same, a może po prostu nieświadomie wypowiedział przemykającą po głowie myśl na głos – przypominając sobie pokój w Irlandii i ciepłą przestrzeń wypełnioną dźwiękami muzyki ze starego gramofonu. Uśmiechnął się bezwiednie, odbite a co u ciebie? dotarło do niego w samą porę. – Ożeniłem się – odpowiedział po prostu, uśmiechając się jeszcze szerzej, orientując się, że chyba czekał na okazję do podzielenia się tą wieścią. Z kimkolwiek, ze wszystkimi – szczęście, które wypełniało go od przeszło miesiąca, było trudne do powstrzymania, nawet jeśli ostatnie wydarzenia przygniotły je falą nowych trosk. Alkohol spychał je jednak na dalszy plan wyjątkowo skutecznie. – Nie organizowaliśmy przyjęcia – wyjaśnił po krótkiej chwili, tonem usprawiedliwienia. Przeczesał palcami włosy. – Stwierdziliśmy, że to byłoby nierozsądne – ściągać wszystkich do Anglii, kiedy jest wojna, i – no, sam rozumiesz – dodał, nieco poważniejąc. Oderwał spojrzenie od twarzy Tonksa, przesuwając widelcem resztki gulaszu. Nadal był bez smaku, ale przestało mu to przeszkadzać. – Dla niej to nie ma znaczenia, wiesz – odezwał się nagle, tknięty nową myślą. – Że nie gram już w Quidditcha, tylko jestem… To, gdzie pracuję – poprawił się. – Może tej twojej… – Zawahał się. Dziewczynie? Byłej dziewczynie? Koleżance z pracy? Nic mu nie pasowało. – Jak ona właściwie miała na imię? – zapytał. – Może wcale nie uważa, że to źle – dokończył, odnosząc się do poprzednich słów Michaela – gdzieś po drodze zapominając, że stan cywilny jego wybranki stanowił prawdopodobnie większą przeszkodę niż miejsce zatrudnienia.




I wish that I could say
I am a light that never goes out
but I flicker
from time to time

William Moore
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5432-william-moore https://www.morsmordre.net/t5459-bursztyn https://www.morsmordre.net/t12096-william-moore https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5461-skrytka-bankowa-nr-1345 https://www.morsmordre.net/t5460-billy-moore
Re: Przy barze [odnośnik]28.12.22 17:08
Skinął lekko głową, a gdy Billy spytał o szukanie kontaktu - mimowolnie usztywnił barki. Przez ostatnie miesiące zaufanie komukolwiek przychodziło mu z trudem, w pierwszej chwili (zanim naprostowali sprawę z miejscem pracy) nawet Addę wziął za wysłanego przez Londyn szpiega. -Cała jego rodzina pomaga jak może... - zaczął, odwiedził przecież jego mugolską rodzinę, ale w połowie zdania uświadomił sobie, że William wcale nie poddaje w wątpliwość jego ostrożności i pyta o coś zupełnie innego. -Mam nadzieję, że nie szukał mnie w Staffordshire - ale pamiętał jego szeroki uśmiech, pozorowaną odwagę na widok spopielonych inferiusów i niezdrowy entuzjazm na widok dwójki aurorów, Merlinie -ale tak, ewidentnie chciał dla nas działać. A samotny strzelec może narobić więcej szkód niż pożytku. - uśmiechnął się, rozluźniony. Wierzył w struktury i w hierarchię.
Jeszcze raz uśmiechnął się w podzięce, nieświadom, że tylko kolejny kieliszek chroni Williama przed rozpamiętywaniem własnej odpowiedzialności za szkolonych chłopaków. Może w innych okolicznościach mogliby o tym porozmawiać - o pogrzebie każdego z aurorów, ciężarze nieudanych akcji, konfliktach serca i strategii. Dzisiaj szukali w pubie i w ognistej whiskey czegoś innego, oddechu, zapomnienia. Ilekroć dotykali wojennej codzienności, tylekroć sięgali po szklaneczkę, choć od trudnych tematów nie dało się zupełnie uciec.
Najtrudniejszy temat rozpoczął sam, spontanicznie, defensywnie. Niepotrzebnie...? Ton Billy'ego zdradzał zagubienie, ale Mike nie miał odwagi podnieść wzroku i zerknąć kontrolnie na jego minę, nie teraz.
-Dwa i pół roku temu... - odpowiedział cicho. Wypił już na tyle dużo, że zapomniał, że William chyba nie wie, ile dokładnie zmaga się z przekleństwem. A zarazem na tyle mało, by nie mówić dalej, choć słowa same cisnęły się na usta, czekając na odpowiedniego słuchacza: nie wiedziałem, że ścigany jest wilkołakiem, nie wiedziałem, że potrafią zmieniać się tak szybko, a najgorsze jest to, że t e r a z wiem, że może wcale nie chciał nas skrzywdzić i może gdybym poprowadził tamtą akcję inaczej... -Po prostu - wiem, że las w pełnię to ryzyko, ale wtedy nie było pełni. - wyjaśnił ponownie, głos lekko mu się załamał.
Upił prędko kolejny łyk i zamrugał, chcąc odpędzić wspomnienia. Migawki krwi na śniegu przeplatały się ze śladami pazurów we własnym przedpokoju. Święcie wierzył - chciał wierzyć - że nikt nie wiedział, ale Alexander Farley odwiedził go kilka godzin później, zasiewając ziarno wątpliwości. Obecność magipsychiatry i Gwardzisty była mu wtedy potrzebna... może to nie tylko chęć uwolnienia Just, ale głównie tamta rozmowa, sprawiły, że po prostu ze sobą nie skończył, że samodzielnie nie ukarał się za złamaną własnym zdaniem przysięgę że nie będzie t a k i m wilkołakiem. Hannah i Farley obiecali dyskrecję, ale co, jeśli wiedział ktoś jeszcze, jeśli miał to wypisane na czole?
Nie, nie mógł krążyć wokół tego tematu. Nie przy Billym. Nie, gdy nawet nie miał odwagi na niego spojrzeć.
Na szczęście, z każdym kolejnym kieliszkiem było lżej, a i temat kobiet był sporo lżejszy. Zabawne - pół godziny temu był wściekły i zagubiony i nie chciał myśleć o Addzie już nigdy więcej. A teraz opowiadał o tym wszystkim Williamowi, z dziwną łatwością.
-Nie, ona wie, co się tam dzieje. - przyznał, odrobinę zagubiony, bo to faktycznie dziura w logice. Na szczęście, nie musiał już tego roztrząsać, bo Billy odnalazł kolejne dziury w tej narracji. -Tak, teraz. Że nie byłem wtedy tym drugim, choć jak ze mną zerwała to przecież byłem. - potwierdził, marszcząc brwi. -Nie wiem, czemu w ogóle to rozdrapała. - prychnął, sięgając po sztućce, ale gulasz już zniknął. Ojej. Rzucił widelcem, sięgnął po szklaneczkę i omal się nie zakrztusił. Igor Chernov w Plymouth.
-Nie, on nie żyje. - parsknął krótkim śmiechem, bo mąż Addy w podziemnym Ministerstwie wydał się nagle bardzo zabawny. -Ale zmarł już po tym, jak zerwaliśmy. A teraz mi powiedziała, że to nie tak jak myślałem, że niby wolała mnie, ale jego się bała, czy coś - - przypomni sobie dokładną narrację rano, teraz rozmywała się w alkoholowej mgle i wspomnieniu jej łez.
-Wiem. - przytaknął, wdzięczny za milszy temat. Hannah wśród wirujących płatków śniegu - czy wiedziała, że to był jego pierwszy taniec po ugryzieniu, po tym jak niemal zapomniał kroki? Potem obserwował ją kątem oka na weselu Macmillanów, zastanawiając się, czy Percival Nott tańczy lepiej od niego - ale widok Hannah ze szlachcicem wciąż był jakoś mniej zaskakujący niż to, co wiedział o jej przyjacielu, niż uczucie z jakim mówiła o Billym.
O szlag. Właśnie powiedział Williamowi, że wie, że Hannah świetnie tańczy.
-Znaczy, widziałem. Na - Sylwestrze i Weselu Macmillanów, czy to będzie dziwne, jeśli wyliczy te wszystkie okazje? Czy to dziwne, że do dzisiaj znał na pamięć rozkład i zapach jej sklepu? -na wspólnych imprezach. - przyjaźniła się z Justine, to nie jest dziwne.
Czy to dziwne, że czas zwolnił na moment, gdy dotarło do niego znaczenie kolejnych słów?
William się ożenił.
-Z Hannah? - wypalił od razu, nie wiedząc, czy powinien się zezłościć. Jeśli nie ożenił się z Hannah, powinien się zezłościć, jak możesz być tak ślepy, ale w sumie chyba nie powinien nic mówić po ślubie, bo już pozamiatane. Podniósł powoli wzrok, zobaczył uśmiech Billy'ego i nabrał nagłej pewności, że mogło chodzić tylko o Hannah.
Merlinie, gdyby wiedział, to przecież nigdy nie brałby go na zwiad. Kazałby mu się ewakuować, z resztą Hipogryfów. Otworzył usta. Zamknął usta. Nie może mu tego powiedzieć, pamiętał jak bolała insynuacja Addy, że nie poradziłby sobie z jej mężem. A Billy poradził sobie ze szmalcownikami.
Musiał wyglądać na zaskoczonego, bo William nagle zaczął się... tłumaczyć?
-Nie - - prawie wszedł mu w pół słowa. -Znaczy tak - poprawił się. -Rozumiem. - ku własnemu zaskoczeniu, zdołał się uśmiechnąć trochę smutno.
-Gratulacje. - gdy mówił cicho, gdy był wstawiony, brzmiało to chyba nawet wesoło.
Uśmiechnął się szerzej, do wspomnień. Tym razem był na tyle przytomny, by nie przerwać Billy'emu kolejnym "wiem", ale wiedział. Pamiętał, co mówiła o nim w sklepie, zanim wrócił do Anglii. Mówiła o jego dobrym sercu i o tym, że zawsze jej pomagał - nie o karierze, nie o sławie.
-Dlaczego teraz...? - kochała cię od zawsze. -Wojna...? - podpowiedział, gdzieś po drodze zapominając, że przed chwilą samemu uznał wojnę za przeszkodę, a nie pomoc w szybkiej decyzji o ślubie.
Otworzył szerzej oczy, zupełnie wybity z równowagi kolejnym pytaniem.
-Co...? - chciał wyrzucić z siebie złość. Utwierdzić się w przekonaniu, że zareagował słusznie, pielęgnując urazę sprzed lat. Pożalić, jak mężczyzna mężczyźnie.
A Billy właśnie sugerował, że może Addzie coś nie przeszkadza, że może chciała... dobrze?
-Adda. Adriana. - odpowiedział od razu, z czystego zaskoczenia. Zapomniał, że miał już nie zdrabniać jej imienia, bo przecież był obrażony. -Ale ona... nie... - ponaglił Ansleya do kolejnej kolejki. -...może doprowadziłem ją do płaczu - czy Billy o dobrym sercu doprowadził kiedykolwiek dziewczynę do płaczu? -i powiedziała, że radzi sobie sama i deportowała się do domu.




Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
Przy barze - Page 2 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: Przy barze [odnośnik]30.12.22 23:15
Pokiwał głową, zgadzając się milcząco ze słowami Michaela – chociaż miał mniejsze doświadczenie w walce, a w strukturach podziemnego ministerstwa działał od niedawna, to w pełni podzielał zdanie aurora. Każda pomoc była istotna, ale ta niesiona na ślepo mogła ściągnąć na chłopaka przede wszystkim kłopoty; mając za sobą Hipogryfy czy Sowy, razem z zebranymi przez rebeliantów informacjami i wiedzą na temat tego, co działo się w terenie, mógłby zdziałać więcej – no i miałby za sobą ludzi, którzy w razie potrzeby wyciągną go z tarapatów. – D-dobrze, że się nim zająłeś – skomentował jeszcze; młodzieniec, kimkolwiek był, miał spore szczęście, że trafił akurat na Michaela. Kiedyś chyba nie doszedłby do takiego wniosku, ale teraz, spoglądając na zmęczony profil aurora, William nie miał wątpliwości, że Tonksowi zależało – i że mimo pozornie chłodnego podejścia do akcji, nie był obojętny na los napotykanych na swojej drodze ludzi. Nie tylko niewinnych, nieco naiwnych, młodych czarodziejów; tamtego młodzieńca, który zaatakował ich w Yorkshire, również puścił wolno – związując go jednocześnie wieczystą przysięgą, to prawda, ale jednocześnie: dając mu drugą szansę. Nie wszyscy byliby wobec szmalcownika tak pobłażliwi, przez moment William nie był pewien, czy nawet on by był – bo w tamtej chwili, poruszony widokiem martwych ciał, chciał przede wszystkim kogoś ukarać.
Musiał się jeszcze wiele nauczyć.
Zakręcił trunkiem w przezroczystej szklance, przyglądając się przez moment wirującemu płynowi, ale słowa Michaela kazały mu na chwilę zapomnieć zarówno o alkoholu, jak i o resztkach pachnącego zachęcająco gulaszu. Odstawił naczynie, opierając się o blat i wysłuchując kolejnych zdań w milczeniu, a żadne z nich nie przybliżyło go ani o centymetr w stronę sedna opowieści. Dwa i pół roku temu? Zmarszczył brwi, zastanawiając się, gdzie wtedy był, ale nieistotne, w jaki sposób nie obróciłby rzeczywistości, nie potrafił dopasować jej do snutej przez aurora narracji. Czy to wtedy, Tonks?.. Otworzył usta, nie wiedząc jednak, co powiedzieć – ani jakie pytanie zadać. Nigdy nie zainteresował się tym, w jakich właściwie okolicznościach Michael zaraził się likantropią – nie znali się na tyle dobrze, żeby ośmielił się poruszać przy nim ten temat, poza tym: nie był pewien, czy Tonks w ogóle chciał o tym rozmawiać, nawet jeśli nie trzymał tego przed Zakonem Feniksa w tajemnicy. A teraz – tłumaczył mu się? Zamrugał, zaskoczony; podejrzenie, że Michael sam był sobie winny – że padł ofiarą klątwy przez własną lekkomyślność – nie przeszło mu wcale przez myśl. – Eee – zaczął, wahając się; czy powinien jakoś zareagować? – W p-p-porządku – powiedział wreszcie, wyciągając rękę, żeby pokrzepiająco (i tylko trochę niezręcznie) klepnąć aurora w ramię.
Cofnął dłoń zaraz potem, żeby zacisnąć palce na sztućcach i dokończyć kolację – robiła się chłodna, poza tym Tonks wydawał się pogrążyć we własnych myślach. Które, jakimś nie do końca zrozumiałym ciągiem przyczynowo-skutkowym, przeprowadziły go płynnie prosto do dawnego romansu. Niedawnej kłótni? Nie potrafił jeszcze odgadnąć, co wyciągnęło na wierzch tamte wspomnienia, ale z tego, co zrozumiał – Michael spotkał się ze swoją byłą niedawno. Dzisiaj? To by wyjaśniało jego wydłużającą się obecność w barze. Odłożył widelec, składając przez moment przedstawioną przez Tonksa sytuację w całość, dopóki wiadomość o śmierci męża jego byłej dziewczyny nie rzuciła na wszystko całkiem nowego światła.
Nie chciał się z tego śmiać – w tym, co zdradził mu Michael, nie było nic zabawnego – ale ciche parsknięcie, połączone z krążącym w żyłach alkoholem, sprawiło, że nie zdołał się powstrzymać. Zaśmiał się, prychając we własny talerz, nie będąc w stanie w żaden sposób okiełznać nagłej wesołości. Zrobiło mu się głupio; zasłonił usta dłonią, od prób przybrania neutralnego wyrazu rozbolały go mięśnie twarzy. – Przepraszam – mruknął, prostując się nieco i sięgając po szklankę, żeby rozproszyć się prostą czynnością. Alkohol zapiekł go w gardło; otarł łzy, które nagromadziły się w kącikach oczu, nadal walcząc o zachowanie powagi. – To nie było śmieszne – dodał, bardziej chyba do siebie niż do Tonksa. Odchrząknął. – Bała się go? Tego gościa? – powtórzył z zaskoczeniem, unosząc wyżej brwi; z jakiegoś powodu czując nagłą niechęć do mężczyzny, którego nigdy nie spotkał. – Znałeś go? – zainteresował się. Jaką szują musiał być ten facet, że wywoływał strach u własnej żony?
Przyjemne rozluźnienie wywołane krążącym w żyłach alkoholem, połączone z wypływającym na powierzchnię świadomości wspomnieniem, sprawiło, że nie doszukiwał się drugiego dna w krótkim przytaknięciu, bez cienia podejrzeń przyjmując wyjaśnienia o wspólnych imprezach. Wiedział przecież, że mieli wspólnych przyjaciół, widywali się na ślubach i innych uroczystościach. – Tak – potwierdził; z kim innym miałby się ożenić? – Początkiem maja – dodał, pociągając kolejny łyk ze szklanki. Uśmiechnął się – najpierw do siebie, później przenosząc wzrok na Michaela. – Dzięki – przyjął gratulacje, ani przez moment nie mając wątpliwości, że były szczere. Pół godziny wcześniej być może dostrzegłby sekundowe chwile zawahania albo dziwne nuty dźwięczące w głosie Tonksa, ale ognista whisky zdążyła ściągnąć z jego barków już wystarczająco dużo ciężaru, by cała otaczająca go rzeczywistość wydała mu się jaśniejsza i zabarwiona bardziej intensywnymi kolorami. Zastanowił się przez chwilę; dlaczego teraz?Wojna? – powtórzył. Nie rozmyślał nad tym pod tym kątem; wojna sprawiła, że nie mogli świętować razem z rodziną i przyjaciółmi, ale czy gdyby sytuacja była inna, czekałby z oświadczynami dłużej? Był pewien, że nie. – Nie. To znaczy – może po części. Może inaczej dalej by mi nie powiedziała, a ja byłbym ślepy tak, jak byłem – przyznał bez zawahania, przypominając sobie tamten wieczór na kornwalijskiej plaży – dzień, w którym dowiedział się o zorganizowanej w Londynie egzekucji. – Ale jak się kogoś kocha, to chyba nie ma co czekać, nie? Nie wiadomo, co stanie się jutro – dodał, mimowolnie znów myśląc o Oazie, choć świadomość, że mogło go tutaj nie być – że powinno go tutaj nie być – gniotła go tak, jakby połknął olbrzymi kamień. Opuścił spojrzenie w dół, na własne dłonie, przez chwilę wyobrażając sobie, że rozpływają się w powietrzu.
Merlinie, chyba był wstawiony. Podniósł wzrok, ale zanim zdążyłby zaprotestować, Ansley zdążył napełnić opróżnione szklanki. – Nie miała tego na myśli przecież – powiedział z dziwną pewnością, opierając się łokciem o blat i obracając się lekko w stronę Tonksa. – Jak dziewczyny mówią, że poradzą sobie same, to chcą, żeby im powiedzieć, że wcale nie muszą. Inaczej po co w ogóle by się do ciebie odzywały? – zapytał filozoficznie, uważał jednak, że było w tym ziarno prawdy. Wychowywał się z młodszą siostrą, poza tym: z Marcellą kłócili się ciągle, i zawsze wyglądało to tak samo. – A ty, czujesz coś do niej jeszcze? – odezwał się po chwili, ośmielony łykiem ognistej. Pytanie należało do osobistych, ale chyba nie bardziej, niż reszta ich rozmowy.





I wish that I could say
I am a light that never goes out
but I flicker
from time to time

William Moore
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5432-william-moore https://www.morsmordre.net/t5459-bursztyn https://www.morsmordre.net/t12096-william-moore https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5461-skrytka-bankowa-nr-1345 https://www.morsmordre.net/t5460-billy-moore
Re: Przy barze [odnośnik]03.01.23 23:24
Uśmiechnął się nieśmiało blado, nieprzywykły do pochwał. W Biurze kursanci po prostu robili swoje zadania, a aurorzy - to, co słuszne. Nie oczekiwali komplementów, podejmowali inicjatywę, rzadko kiedy chwalili swoje decyzje tak po prostu - ukończenie kursu było wystarczającą pochwałą, taką, która powinna wystarczyć na całe życie. O ile nie dostało się po drodze skierowania do magipsychiatry. Dopiero w Zakonie, choćby podczas niedawnej wymiany zdań na spotkaniu, przekonywał się, że takie podejście nie zawsze działa. Zarówno przy Zakonnikach, jak i cywilach. Kompani broni i poszkodowani przez wojnę zdawali się potrzebować jakiegoś zapewnienia, ciepła, nadziei, które potrafił nieść świetlisty patronus, ale które Michaelowi trudniej było ubrać w słowa. Billy jakoś zawsze znajdował te słowa i potrafił tchnąć w nie tyle ciepła, że Mike nie słyszał nawet jąkania ani wahania.
Jeszcze przedwczoraj irracjonalnie mu tego zazdrościł, ale dzisiaj - samemu przyjmując komplement - poczuł się jakoś lepiej.
A potem zaczął mu się tłumaczyć, bo od tamtego wypadku miał wrażenie, że powinien tłumaczyć się każdemu. Że gdyby tylko zareagował o sekundę szybciej, ocaliłby życie dwójki trójki? Jak miał traktować tamtego wilkołaka? ludzi, że wszyscy wiedzieli. W Ministerstwie plotki rozsiewały się łatwo, zwłaszcza, że w Londynie pracowali ludzie, którzy zareagowaliby na takie wieści złośliwą satysfakcją. Niektórzy z nich wspierali dziś Malfoya, a jeden z nich był mężem Addy, ale na szczęście umarł zanim mógł się śmiać z katastrofalnej akcji pewnego aurora. Wstrzymał oddech, oczekując na odpowiedź, na wyrok - eee niewiele mu mówiło, ale krótkie w porządku podziałało trochę uspokajająco. Drgnął lekko, gdy Billy nieświadomie klepnął go w lewe ramię, to pokryte bliznami. Zapiekły na sekundę fantomowym bólem, ale Moore nie mógł o tym wiedzieć, a Mike wysiłkiem woli podniósł kąciki ust. Po whiskey było to zresztą łatwiejsze.
-Mhmdzięki. - odpowiedział w podobnym tonie i z ulgą przyjął zmianę tematu. Może obydwaj wybuchnęli śmiechem nie tyle po to, by kpić z męża Addy, a po to, by zamaskować wcześniejszą niezręczność?
Słysząc prychnięcie, podniósł na Billy'ego wzrok w nagłym przypływie... szacunku? Pokrewieństwa dusz? Nie potrafił tego nazwać, ale porządny Billy Moore śmiał się z nim ze śmierci męża byłej dziewczyny i w absurdzie (a nawet okrucieństwie) tej sytuacji było coś wyzwalającego. Tak, jakby maski opadły - wreszcie mógł uznać Williama nie za idealnego mężczyznę dla Hannah, a również za równego gościa.
-Nie przepraszaj! - no co ty, chciałby dodać, ale resztki trzeźwości powstrzymały go przed zgrywaniem Sinobrodego (resztki trzeźwości przypominały również, że tamten zabijał chyba własne żony, a nie cudzych mężów). -Nie było. - przyznał, bo mógł znienawidzić jej męża od pierwszego wejrzenia, ale nie chciał, żeby Billy miał go za psychopatę. -Po prostu... praca z nim też nie byłaby śmieszna, ale mam wrażenie, że zostałby w Londynie, wiesz? - westchnął, przypominając sobie arogancję tamtego policjanta, jego zagraniczne - ale czystokrwiste - nazwisko, zimne oczy.
I dopiero teraz - gdy Billy o to spytał, gdy powtórzył słowa Addy Michaela z obiektywnym zdziwieniem - dotarło do niego, że Adda faktycznie się go bała. Zamarł na moment, okręcając w dłoniach widelec i próbując przypomnieć sobie niedawną rozmowę. Jej tłumaczenia, jej łzy. Konkretne słowa utonęły w jego gniewie i alkoholowym otępieniu, będzie musiał przypomnieć sobie wszystko jutro, ale...
-Tak, chyba naprawdę się go bała. - przyznał z dziwnym otępieniem, patrząc przed siebie. Czy ocenił ją zbyt pochopnie? -Nie wiedziałem. - dodał prędko, jakby to jej chciał się wytłumaczyć. Westchnął, opuścił widelec. -W ogóle o nim nie wiedziałem, ale potem, jak zerwaliśmy, sam go znalazłem. - jak miał opisać Billy'emu mężczyznę, który odpowiedział drwiącym uśmieszkiem na aurora, który zabijał go wzrokiem? -Arogancki bufon.
Nie wiedział, jak to się stało, ale każdy temat - nawet te do niedawna bolesne - wydawał się lepszy od poprzedniego. Nawet ślub Hannah. Ukłucie zazdrości rozpłynęło się w smaku whiskey, a obserwując uśmiech Billy'ego Mike uświadomił sobie, że przecież naprawdę życzy im dobrze. Usiłował jakoś odpowiedzieć, ułożyć dłuższe życzenia niż "gratulacje" i już miał je na końcu języka, aż...
-Nie jąkasz się. - wypalił nagle, porażony tym nagłym spostrzeżeniem. -Nie jąkasz się, gdy mówisz o Hannah! Wiesz o tym?! - dodał, mając nadzieję, że Billy nie ma mu za złe tego wniosku, przecież sam mógł tego nie zauważyć, a to przełom! Podniósł na Moore'a rozpromienione spojrzenie i uśmiechnął się szeroko, po raz pierwszy od dawna wierząc, że miłość naprawdę leczy rany.
Korelacji z whiskey (ani poprawnej wymowy przy wcześniejszych tematach) nawet nie zauważył, powód ozdrowienia Billy'ego nie mógł być przecież tak prozaiczny.
Wpadł w tak dobry humor, że uprzejmym milczeniem pominął wniosek, że przy Hannah trudno być ślepym - zamiast tego chłonął każde słowo, nie poddając ich w wątpliwość. Nawet tego, że nie ma sensu czekać. Whiskey na moment uśpiła w nim pragmatyzm, a Billy wydawał się taki szczęśliwy.
-Masz rację. - przyznał, ponaglając Ansleya. -Za ślub naszego przyjaciela!!! - obwieścił barmanowi, tej nocy wszyscy byli przyjaciółmi, a Billy i Mike powinni być jego najlepszymi przyjaciółmi za ilość sykli, którą Tonks zostawi na barze. -Ale gdybym wiedział, że czeka na ciebie żona w domu, nie ciągnąłbym cię do lasuuu w Yorkshireee! - wypomniał przyjacielsko, unosząc kieliszek i zapominając, że kilka łyków wcześniej miał tego nie mówić Billy'emu.
-Trudno było kupić pierścionek? - zainteresował się, błądząc myślami wokół tego, który miał gdzieś w szafie albo na strychu albo w piwnicy. I tak nie zaoferowałby go przyjaciołom, był przesiąknięty negatywnymi emocjami, ale do tej pory nie przyszło mu do głowy, że mógłby go użyć sprzedać.
-Jak to nie? - zdziwił się. -Zanim się teleportowała, zachowywała się, jakby chciała wracać pieszo do domu, sama. I prawie obraziła, gdy jej powiedziałem, że to niebezpieczne. - pożalił się, to było całkowicie irracjonalne. -Ech nie wiem, spróbowałbym tak powiedzieć Just, że nie musi czegoś robić, to nie odzywałaby się wcale. - pokręcił głową.
Kolejne pytanie zbiło go z tropu - zakrztusił się whiskey, zakaszlał i odpowiedział od razu:
-Nie! - była przeszłością. Skrzywił się, odstawił szklaneczkę. Czemu zrobiło się tak gorąco i czemu miał wrażenie, że Billy patrzy na niego jakoś uważnie? -Może. - przyznał niechętnie. -Kiedyś kupiłem jej pierścionek, trudno zapomnieć coś takiego. - wytłumaczył. Wziął głębszy oddech, chcąc w płomiennych słowach wytłumaczyć Billy'emu, że to nie ma tak czuję albo nie czuję, że emocje to wybór i tak mu mówił magipsychiatra, a niektórych nie da się całkowicie wyleczyć. Już miał rozpocząć monolog, gdy przypomniał sobie jej łzy i ten ponury wniosek, że bała się Igora. Nadal tego nie rozumiał, ale wcześniejsza złość gdzieś się ulotniła. -Tak. - zmienił odpowiedź, posępnie.



Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
Przy barze - Page 2 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: Przy barze [odnośnik]02.03.23 11:47
Nie podjął tematu wilkołaczej przypadłości Michaela, pozwalając, by krótkotrwała niezręczność rozmyła się wraz z nerwowym śmiechem – choć przez chwilę, już po fakcie, zastanawiał się, czy nie powinien. Czy to było możliwe, że Tonks próbował mu się z czegoś wytłumaczyć? Wydawało mu się to nieprawdopodobne, niedorzeczne; nie mogło przecież chodzić o Hannah, o incydencie z sierpnia powiedziała mu w tajemnicy i nigdy więcej na ten temat nie rozmawiali – a mimo że przez jakiś czas miał ochotę udusić aurora gołymi rękami, to gdy już opadły pierwsze emocje, zrozumiał to, co Hannah próbowała mu chyba przekazać już wtedy: że to nie była jego wina. Że istniały rzeczy, których kontrolować nie byli w stanie – tak, jak on nie mógł wpłynąć na sposób, w jaki upadł tamten szmalcownik, ani dobiec szybciej do Pomony tamtego przeklętego dnia w Azkabanie. Może powinien mu był o tym powiedzieć, przegapił jednak właściwy moment – a potem nie wiedział już, czy był sens wracać do tego tematu.
Więc milczał – skupiając się na opowieści o Adrianie i jej mężu, którego nie było mu dane spotkać, ale nie przeszkodziło mu to wcale w natychmiastowym zapałaniu do niego niechęcią. – W ministerstwie? – dopytał, nie do końca pewny, co Michael miał na myśli mówiąc o pozostaniu w Londynie. – Jeśli tak, to może lepiej, że szlag go trafił wcześniej – zawyrokował, może trochę niesprawiedliwie. Zdawał sobie sprawę z faktu, że nie wszyscy, którzy nadal pracowali w strukturach Ministerstwa Magii, popierali rządy Malfoya – część z nich została ze strachu, inni zwyczajnie nie mogli pozwolić sobie na jawny przejaw buntu – ale kiedy myślał o czarodzieju opisywanym przez Tonksa, z jakiegoś powodu nie wyobrażał sobie człowieka uwięzionego pod ciężkim butem Rycerzy Walpurgii – a jednego z tych, którzy tego buta dodatkowo dociskali. – A już na pewno lepiej, że się od niego uwolniła. W sensie – twoja znajoma. Adriana, tak? – dodał, trochę starając się usprawiedliwić wcześniejsze słowa. – Jak umarł? – zapytał z nagłym zainteresowaniem, nie do końca wiedząc, dlaczego.
Upił łyk alkoholu, samemu nie wychwytując chwili, w której słowa zaczęły spływać mu z języka jakoś płynnej, nie zawisając na spółgłoskach i nie potykając się o sylaby – dlatego nagłe spostrzeżenie poczynione przez Michaela w pierwszym momencie wpędziło go w konsternację. Zamrugał zaskoczony, przez parę sekund tkwiąc jeszcze w poprzednim ciągu myślowym, z dużym opóźnieniem wychwytując płynący z wypowiedzi aurora sens. – Och – mruknął, czując zalewające go zakłopotanie, nie do końca wiedząc, jak powinien zareagować. Lewa dłoń powędrowała na kark, drapiąc skórę na szyi w trochę nerwowym odruchu. Chociaż jąkanie od zawsze było dla niego czymś oczywistym i tak naturalnym, jak oddychanie – do punktu, w którym zupełnie przestał zauważać, że to robi – to chyba nigdy tak zupełnie nie pozbył się drzemiącej głęboko w nim niepewności, zakorzenionego w dzieciństwie poczucia, że na pewien sposób był gorszy. Inny. Nie taki, jak pozostali. – No tak – przytaknął z uśmiechem, wiedział przecież, że Tonks nie miał nic złego na myśli, jego słowa nie były podszyte szyderstwem; nieoczywisty wniosek był nawet zabawny, a szeroki, rozpromieniony uśmiech, którym go obdarzył, skutecznie odegnał chwilową niezręczność. – To pewnie dlatego – zgodził się, nie mając serca wyjawić mu, że po prostu się upił. – Chociaż jak się oświadczałem, to tak zjadły mnie nerwy, że sam już nie pamiętam, co powiedziałem – podzielił się przemyśleniem, odrywając wzrok od twarzy Michaela i mimowolnie wracając myślami do tamtego wieczoru na maleńkiej wyspie; dnia, w którym nic nie wyszło tak, jak to zaplanował – a który jednocześnie nie mógłby być bardziej idealny.
Roześmiał się w odpowiedzi na głośny toast wzniesiony przez Tonksa, odruchowo posyłając przepraszające spojrzenie Ansleyowi, ale barman nie wyglądał na urażonego czy rozdrażnionego – zwyczajnie uśmiechnął się szeroko, dolewając im alkoholu do szklanek. A może to William odniósł takie wrażenie, bo wszystko nagle wydało mu się jakieś jaśniejsze; snujące się z nim wspomnienie trzęsienia ziemi w Oazie gdzieś się rozproszyło i nawet, kiedy Michael wspomniał o ich walce w Yorkshire, nie poczuł na barkach tego przygniatającego ciężaru odpowiedzialności. – Nigdzie mnie nie ciągnąłeś przecież – zaprotestował, przysuwając do siebie whisky. Resztki gulaszu odeszły w zapomnienie. – Poza tym – ona wie, co robię. To znaczy, zna ryzyko. Tak myślę. Chyba oboje znamy, wiesz? – powiedział. Nie musieli o tym rozmawiać, on i Hannah należeli do Zakonu Feniksa, jeszcze do niedawna ich twarze zdobiły porozwieszane na murach plakaty; i chociaż czasami wiążące się z tym konsekwencje przerażały go do głębi, to był pewien, że żadne z nich nie oczekiwało od drugiego zaprzestania walki. W świecie, w którym okazałaby się przegrana, nie byłoby dla nich miejsca.
Nie wiem, nie kupiłem – przyznał, nie dodając, że nie było go na to stać. – Dostałem od ojca – wcześniej należał do mojej mamy – wyjaśnił, mgliście zastanawiając się, dlaczego Tonksa interesowała akurat kwestia zakupu pierścionka.
Nie zdążył o to zapytać, jego myśli pomknęły w innym kierunku. – To co jej takiego powiedziałeś? – podjął, zaciekawiony, spoglądając na Michaela. Na wspomnienie Justine westchnął ciężko, znów sięgając po szklankę z alkoholem. – Just chyba jest wrażliwa na tym punkcie – mruknął; wypił jeszcze za mało, żeby całkowicie wypłukać kotłujące się we wnętrznościach poczucie winy. – Pokłóciliśmy się trochę wczoraj – przyznał. – Wydaje mi się, że przez przypadek zachowałem się jak cham, będę ją musiał przeprosić – dodał, smętnie przesuwając naczynie po blacie. Nie mógł wiedzieć: o dziecku, ani o tym, że ona nie wiedziała, alkohol też z pewnością im nie pomógł w komunikacji – ale to nie zmieniało faktu, że koniec końców to on wyprowadził ją z równowagi.
Słysząc gwałtowne zaprzeczenie, uniósł wyżej brwi, przeczuwając, że to nie był koniec odpowiedzi – i miał rację, nie odezwał się więc od razu, obserwując zmiany przemykające przez twarz Tonksa, a wreszcie uśmiechając się w reakcji na (wypełnione jakąś kapitulacją?) przytaknięcie. Milczał przez chwilę, wahając się, czy powinien się wtrącać – ale Michael wydał mu się jakiś przybity, odstawił więc szklankę, spoglądając na niego. – Wiesz, może to wcale nie jest skomplikowane – zasugerował. – Może wcześniej było inaczej, ale teraz – skoro ona nie ma nikogo, i ty też nie… – Bo chyba nie miał? Spróbował sobie przypomnieć, czy Tonks wspominał o jakiejś innej kobiecie, ale był niemal pewien, że nie. – I skoro oboje wciąż coś do siebie czujecie, to – może warto wiesz, dać temu szansę. – Wzruszył ramieniem. Zdawał sobie sprawę z tego, że przeszłość potrafiła ciążyć na relacji jak najcięższy bagaż, ale może czasami przejmowali się nią niepotrzebnie – zamiast skupić się na tym, co było tu i teraz. Zwłaszcza, gdy ze względu na wojnę tu i teraz mogło się okazać jedynym, co mieli.




I wish that I could say
I am a light that never goes out
but I flicker
from time to time

William Moore
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5432-william-moore https://www.morsmordre.net/t5459-bursztyn https://www.morsmordre.net/t12096-william-moore https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5461-skrytka-bankowa-nr-1345 https://www.morsmordre.net/t5460-billy-moore
Re: Przy barze [odnośnik]09.03.23 17:56
Nie miał pojęcia, że Billy wie o ataku na Hannah - spodziewałby się wtedy gwałtowniejszej reakcji, ostrzejszego potraktowania, może bezpośredniej konfrontacji. Od prawie trzech lat żył za to z niewidzialnym piętnem, szczególnie, że samemu podzielał w przeszłości uprzedzenia wobec wilkołaków. Nie był ślepy, zauważył, że od jesieni Moore odnosi się do niego z jakąś rezerwą - wcześniej się nie znali, nie sądził aby Billy wiedział o jego znajomości z Hannah i łudził się, że samemu nie okazuje zazdrości zbyt wyraźnie. Wytłumaczył więc to sobie najprostszym z możliwych powodów: likantropią albo własną paranoją że jeśli inni odnoszą się do niego z nieufnością to z powodu likantropii. Od zeszłotygodniowej akcji niewypowiedziane napięcie między nimi znacznie zmalało, whiskey ośmieliła do tłumaczenia się, a zbycie tematu przyjął za sygnał, że jednak jest w porządku.
Zwłaszcza, że solidarnie zapałali niechęcią do tego samego mężczyzny/trupa.
-Tak, po stronie wrogów! - podchwycił ochoczo, choć zniżył głos. Nawet w Dolinie Godryka odruchowo uważał na słowa, choć jedynym świadkiem rozmowy mógł być barman, który kojarzył przecież ich twarze. -Znam takich typów, ambitnych ale przeciętnych, tłumaczących sobie własne frustracje jakąś wyższością i jeszcze uważających, że mugolacy zabierają im miejsca pracy. - parsknął z pogardą, choć nie znał Igora i opierał swoje błyskotliwe wnioski głównie na nieprzyjemnych interakcjach z innymi uprzedzonymi wobec brudnej krwi pracownikami dawnego Ministerstwa. Chernov nie był idiotą ani beztalenciem i musiał czymś zjednać sobie Addę, oceniał go niesprawiedliwie, ale był aurorem. A tamten - policjantem. A Adda wiedźmą strażniczką. A Billy gwiazdą Quidditcha (czego Mike trochę mu zazdrościł, uznając za gwiazdę każdego stałego gracza dobrej drużyny - choć kibicował Zjednoczonym i przed wojną oraz egzekucjami cieszył się ze spektakularnej porażki Jastrzębi na mistrzostwach w 1949). Zdaniem Michaela, szczególnie w pijackiej fali zazdrości o rywala z którym nie zdążył nawet porywalizować, Igor był w tym zestawieniu oczywistym przeciętniakiem.
-Też się z tym zetknąłeś na boisku, od fanów albo antyfanów? - spytał nagle, bo dopiero teraz przyszło mu do głowy, że gdy on naigrywał się z przegranych Jastrzębi - to inni kibice przeciwnych drużyn mogli zawziąć się na mugolsko brzmiące nazwiska. Nikt nie miał czystości krwi wypisanej na czole, ale niektórzy, pochodzący z najbardziej tradycyjnych rodzin zdawali się wiedzieć, pytać z dziwnymi uśmieszkami skąd pochodzi rodzina Tonksów albo niby mimochodem wypominać aurorowi, że nigdy o takiej nie słyszeli. Skupiony na rozwoju kariery, starał się to jak najdłużej ignorować - a potem wybuchła wojna i zaczął żałować, że ignorował znaki ostrzegawcze tak długo. Czy świat Quidditcha, dotychczas przez Michaela idealizowany (mecze były w końcu jego ucieczką od pracy i świata), wyglądał podobnie, czy cały świat wyglądał dla mugolaków podobnie?
Rozbawiony uśmiech igrał mu jeszcze chwilę na ustach, choć rzedł z każdą chwilą poważnych przemyśleń - i rozpłynął się , gdy Billy spytał o to, jak umarł Chernov.
Aurora, którego kochałam i czarnoksiężnika, którego otrułam.
Przed chwilą (przez trzy lata...) był tak zły na Addę, że nie dopytał, co w sumie miała na myśli.
Wiedział, co miała na myśli, słowa nie pozostawały pola do innej interpretacji, ale wyznanie miłości (w czasie przeszłym, co zauważył od razu) wstrząsnęło nim bardziej niż przyznanie się do winy (jak to o nim świadczyło?), a potem się rozpłakała i przestał myśleć. Dopiero pytanie Billy'ego trochę go otrzeźwiło, a choć w głowie mu szumiało - to poczuł irracjonalny wstyd i przytomną chęć ochrony Addy. Wyznała mu coś, czego nikt nie powinien wiedzieć.
-Chyba na coś zachorował. - nie chciał ani okłamywać Billy'ego ani rozgadywać jej sekretów, więc wybrał swoim zdaniem inteligentny synonim słowa "otruty". A dzięki whiskey poczuł się nawet dumny z tego, jak zręcznie wybrnął z sytuacji, choć odrobinę zmarkotniał i poprosił o kolejną kolejkę.
Nie na długo, bo temat Hannah - zaręczyn, tego jak Billy się nie jąkał gdy o niej mówił (po pijaku całkowicie zapomniał, że Moore może mieć kompleksy - zresztą czemu miałby mieć, skoro zdaniem Michaela miał wszystko?), wszystkiego - poprawiał humor i rozgrzewał bardziej niż paląca whiskey. Poczuł się szczęśliwy, tak po prostu, że Hannah znalazła dobrego mężczyznę (w przeciwieństwie do Addy i tego jej Igora), że jego przyjaciele (miał dobry humor i był pijany, nazwanie ich tak przyszło mu bez trudu - pomimo tego, że od miesięcy bał się odezwać do Hannah) odnaleźli miłość i szczęście w tym popapranym świecie.
-Gratulacje! No co ty, nie zjadły cię nerwy, skoro się skutecznie oświadczyłeś! - zaprzeczył gorączkowo. -I jeszcze wybrałeś właściwy dzień i powiedziała TAK! - chyba podekscytował się bardziej niż Billy, bo przeżywał to na świeżo, a Moore był już po ślubie. I dawne, zapomniane wspomnienia, podpowiadały mu jakie to trudne. -Prawda, jaki odważny? - poszukał u Ansleya potwierdzenia ze szczerym przejęciem, już zbyt wstawiony by zrozumieć, że może zakłopotać Billy'ego - ale barman roześmiał się serdecznie i potwierdził i wszystko zdawało się jakieś radosne i właściwe, a problemy - odległe.
-Romantycznie! - skwitował kwestię pierścionka, choć na romantyzmie nie znał się wcale, a wspomnienie rozmowy z Addą (dlaczego nie mógł od tego uciec?) tylko mu o tym przypomniało. Billy spytał, co jeszcze powiedział Addzie, że tak się obraziła i choć Mike nie chciał pamiętać, to pamiętał jak to powiedział.
-Nic takiego... po prostu trochę uniosłem się dumą i... nie wiem, może zrozumiała, że nie chcę jej znać. - wymamrotał, szczerze zawstydzony. Również tym, że przedstawił siebie jako ofiarę, szukając zrozumienia - i Billy miał go teraz za dobrego człowieka czy coś, a on urządził skrzywdzonej kobiecie scenę zazdrości o coś, co miało miejsce trzy lata temu i doprawił to wszystko kilkoma nieprzyjemnymi słowami. Może w słowach nie było nic złego, ale znał własny ton. Dopił whiskey, ale zakręciło mu się w głowie. Milczał chwilę, otępiały i nieco oszołomiony tym, że po pijaku przyznał się do dawnych zaręczynowych planów - słuchał o spięciu Billy'ego z Just i przyjął (bez protestu, co jak na niego było zaskakujące) przesadnie optymistyczną radę. Nie wierzył jeszcze, że cokolwiek między nim i Addą może się naprawić i nie wiedział jeszcze, że nieśmiałe słowa Moore'a zakiełkują w nim głębiej niż sądził i będą powracać w chwilach trzeźwości. Na razie machnął ręką, próbując rozładować atmosferę żartem.
-Prędzej mi się uda przeprosić moją byłą niż tobie Just. - zawyrokował z uśmiechem. -Ale nie martw się, znam moją siostrę i znam ciebie. Jeśli zachowałeś się źle, to pewnie przypadkiem. - wzruszył ramionami, jakoś nie potrafiąc sobie wyobrazić chamskiego Billy'ego, ale doskonale wiedząc jaka bywa Justine gdy jest w okropnym humorze. -One czasem nie rozumieją, nie? Kobiety, siostry, koleżanki. Szczególnie kobiety. - mówił chaotycznie ale chodziło o te, na którym im zależało. -Powiesz im coś, co ma załagodzić atmosferę i nagle się kłócicie, albo płaczą, albo... a my przecież zawsze chcemy dobrze! - zakończył ten wykład o męskiej solidarności wzruszeniem ramionami i chciał poprosić o kolejną szklaneczkę, ale ku jego zdumieniu i rozczarowaniu - Ansley pokręcił głową.
-No wieeesz? Przecież... nie wypiliśmy dużo.... - wstał na dowód, ale zakręciło mu się w głowie i musiał podeprzeć się o blat. Ups. Przed oczyma przewinęła mu się cała gama rozczarowanych kobiet - Kerrie, Justine, Hannah - chyba nie mógł wrócić do domu w tym stanie, a skoro musiał, to musiał to ukryć. Billy też, w końcu był żonaty.
-Suchaj...Billy, musimy trzymać się.... razem... to wtedy nikt nie zauważy, że trochę wypiliśmy! - zaproponował odpowiedzialnie i solidarnie, choć nie miał jeszcze konkretnego planu na to jak wrócą do domu, ani do którego domu ani czy Just zaprosiła kiedyś Billy'ego do domu i czy musiałby ją o to prosić jako strażniczki Fideliusa (Merlinie, nawet pijany wiedział, że to odpadało). Wychodząc z baru, uznał mimochodem, że lot na miotle na pewno ich otrzeźwi i pozwoli zdecydować o dalszych krokach - ale Billy mógł z łatwością go odwieść od tego pomysłu.
Lub nie.

/zt x 2 ?  Przy barze - Page 2 3510499220



Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
Przy barze - Page 2 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks

Strona 2 z 2 Previous  1, 2

Przy barze
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach