Wydarzenia


Ekipa forum
Sypialnia Hectora
AutorWiadomość
Sypialnia Hectora [odnośnik]13.12.21 12:25
First topic message reminder :

Sypialnia Hectora


Większą sypialnię Hector odstąpił pani domu. W swojej, o wiele mniejszej i ulokowanej po zachodniej stronie domu, czuje się trochę samotnie, ale bezpiecznie. Łóżko pomieści dwie osoby, choć musiałyby spać bliżej niż w małżeńskim, a w pokoju zmieściła się jeszcze jedynie nieduża szafa. Do sypialni przylega niewielki gabinet (prywatne biuro Hectora).

Pułapki: Śmiechy-chichy, Zapach alihotsy, Somniamortem (na niezapowiedzianych gości)



Pułapki: Śmiechy-chichy, Zapach alihtosy, Somniamortem (wszystkie na niezapowiedzianych gości)


We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.



Ostatnio zmieniony przez Hector Vale dnia 31.01.23 14:02, w całości zmieniany 4 razy
Hector Vale
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight

OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t10855-hector-vale https://www.morsmordre.net/t10885-achilles#331700 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f389-walia-wybrzeze-rhyl-rhyl-coast-road-8 https://www.morsmordre.net/t10887-skrytka-bankowa-nr-2379#331777 https://www.morsmordre.net/t10886-hector-vale

Re: Sypialnia Hectora [odnośnik]12.01.23 18:20
Czasami zastanawiał się, czy Hector z kolei wiedział, jak wielkim przypadkiem było to, że się spotkali. Że ich pierwsza interakcja przebiegła właśnie w taki, a nie inny sposób, że doprowadziła do nawiązania się tej specyficznej, niespodziewanej więzi. Był pewien, że żaden z nich nie myślał o tym, że tak to się skończy, gdy po raz pierwszy przechodził przez próg jego gabinetu, zupełnie roztrzęsiony, trzymając kawałki swojego jestestwa w ryzach ostatnimi fragmentami sił. Zaklęcie znieczulające pomogło mu wpaść w stan delikatnego błogostanu, drobnego otumanienia, które złagodziło jego raczej ostry sposób komunikacji z ludźmi, którymi nie ufał, pozwoliło zadać pytanie, które najwyraźniej odwróciło życie Hectora o 180 stopni. Stanowiło początek przemiany i nawet jeżeli musiał za nią zapłacić we własnym siniaku, nie zmieniłby jej na nic innego.
Gdyby pytanie o celowość zapomnienia padło, Oliver pewnie nie zdobyłby się na odpowiedź, przynajmniej nie od razu. Sam wolał pamiętać. Chyba po to, by odrabiać raz dawane mu lekcje i nie popełniać podobnych błędów w przyszłości. Wierzył, że każda trudność, którą napotkał na swojej drodze, miała go czegoś nauczyć. Nie zawsze zgadzał się ze sposobami nauki życia, ale ostatecznie... Chyba był lepszą osobą niż przed, chociażby pięcioma laty i ostatecznie to liczyło się dla niego najbardziej.
Kiwa głową na zgodę. Jesteśmy, liczba mnoga, delikatnie podnosi włosy na karku Olivera, bo domyśla się, że nie chodzi o ich parę. Ledwo powstrzymuje się przed spojrzeniem na ścianę, która oddziela sypialnię ojca od sypialni syna. Choć składa w głowie obraz tragicznej rzeczywistości domowej, nie jest w stanie sobie wyobrazić tego, jak małżeństwo rodziców odbiło się na małym dziecku. Jakoś musiało. Nie był magipsychiatrą, ale do tego stwierdzenia niepotrzebne było przecież wykształcenie, wystarczyło posiadać choć odrobinę empatii.
Uśmiecha się szerzej, gdy czuje wargi Hectora na swoich, gdy odwzajemnia pocałunek. Tym samym powraca przecież do niego, wraca z dalekiej i trudnej podróży i teraz wszystko powinno być lepiej, przynajmniej odrobinę. Potwierdzenie uczuć i drobne gesty sprawiają, że uważność Olivera karmi się wreszcie dobrymi emocjami, stres opada przynajmniej na kilka sekund. Daje się przysunąć do niego, kładzie ciepły od emocji policzek na wznoszącej się i opadającej w rytm oddechów klatce piersiowej i z zadowoleniem zauważa, że serce Vale zaczęło bić wolniej i spokojniej. Dalej bije mocno, to trzyma go przy życiu, ale zwalnia, a to... To chyba dobry znak.
Przymyka oczy, jakby i jego ten rytm uspokajał. Hector nie poczuje tego, co właśnie się stało, przynajmniej do czasu, gdy sam nie złoży ręki na klatce piersiowej blondyna. Ich serca zaczęły wybijać wspólny, równy rytm. Tak, jak powinny to robić zawsze.
Zadane mu pytanie wydaje się grzecznościowe, ale chyba Hector naprawdę chciałby wiedzieć; po tym, co powie sam oczywiście. Oliver więc zmienia się w słuch. Słucha, co jakiś czas podnosząc leniwie powieki i spoglądając na miłość swego życia, na to jak rozprawia się z przeszłością. Sam Hector mówił, że nazwanie problemu jest pierwszym krokiem do jego rozwiązania.
— Jak reagował? — pyta, bo nie wie. Pyta, bo Hector używa ogólników i tych ogólników może domyślać się Oliver. Był zły, może się wściekał i krzyczał albo milczał całymi tygodniami, a powietrze można było ciąć różdżką. Jedna z dłoni ułożyła się pod jego własnym policzkiem, prosto na ciepłej skórze torsu. — Co się wtedy stało? Znaczy... Przed tym... — nie jest w stanie wyobrazić sobie, co mogło zrobić d z i e c k o, by kazać mu przyglądać się śmierci jego pupila (tym były konie w konserwatywniejszych rodzinach, prawda?), jeszcze długiej, bolesnej, zadawanej przez tego, kto dziecko powinien przede wszystkim chronić. Spojrzenie rozmywa się w mgle dysocjacji, nie chce szczególnie o tym myśleć, powinien być dla Hectora, słuchać go, nie wyobrażać sobie takie podłe sceny.
— Jeżeli rozumiesz, to... — znów unosi się swoją dziecięcą niemal niewinnością, kompletną nieznajomością trudności relacji panujących w rodzinie. I chyba musi zadać Hectorowi najtrudniejsze pytanie w całej jego karierze. — Dlaczego tak się działo? — spytał wreszcie, a miękkie głoski zostały podszyte smutkiem, którego nie potrafił z siebie wyplenić. Drugą rękę wzniósł wyżej, wsuwając ją pod szyję mężczyzny, chciał być tak blisko, jak to tylko możliwe. — Przykro mi, że mama... — odeszła. Sam nie potrafił mówić o śmierci swej adopcyjnej matki. Pomimo upływu miesięcy rana wciąż się jątrzyła, nie chciała się zagoić i miał wrażenie, że będzie tak już do końca świata. Czy Hector też się tak czuł? Czy odejście kochanej matki zabrało coś ze sobą, jakiś fragment jego duszy lub szczęścia?
Unosi spojrzenie wyżej, gdy dłonie przesuwają się na biodro, na unoszony podbródek. Spogląda w czysty odcień niebieskiego, który tak bardzo sobie ukochał i wie już, że utopiłby się w tych oczach, gdyby tylko było mu to dane. Oddałby mu całego siebie, dzieliliby jedno ciało. Pragnął jego szczęścia, tak mocno, że zdolny byłby poświęcić swe własne.
— Wiesz, że czasem... Czasem czuję strach? — spytał wreszcie, poważniejąc nagle. Wyznanie mogło wydawać się czymś zupełnie oczywistym, każdy czuł przerażenie, każdy bywał przerażony. Jemu jednak chodziło o coś innego, drobne niezrozumienie sprawiło, że uśmiechnął się nieśmiało, na moment odbił spojrzenie w bok. — Znaczy... Tak też, ale jeszcze... Inaczej... — policzki poczerwieniały, gdy znów wrócił do niego wzrokiem, gdy trącił nosem jego dłoń. Miał nadzieję, że zrozumie aluzję, ale nigdy jeszcze nie zwierzał się z tego, jak dobry był jego węch po ugryzieniu. — Więc... Może pomyślimy o czymś, co moglibyśmy... Nie wiem, zrobić, gdy się boimy? Wiem, że to głupie, bo zazwyczaj proponuję coś takiego, jak znajdujemy dzieciaki pochowane w jakichś gruzach, ale... To czasem naprawdę pomaga — i pokazuje, że Hector znał pewien aspekt zajęć swego narzeczonego, ale ich zakres wciąż się poszerzał.


Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami.
Oliver Summers
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt.
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9918-castor-sprout#299830 https://www.morsmordre.net/t9950-irys#300995 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f444-dolina-godryka-ksiezycowa-chatka https://www.morsmordre.net/t9952-skrytka-bankowa-nr-2255#301004 https://www.morsmordre.net/t9951-oliver-summers#300999
Re: Sypialnia Hectora [odnośnik]12.01.23 19:25
Mgliście zdaje sobie sprawę, że gdyby nie tragedia - dwie tragedie, śmierć czyjejś matki i koniec pewnego etapu życia złotowłosego chłopca - może nie spotkaliby się nigdy. Może ich spojrzenia zetknęłyby się kiedyś w mieście, a Hector opuściłby długie rzęsy, jak zawsze gdy zbyt długo spoglądał na nieskazitelnie piękne pomniki w British Museum. Spychał takie hipotezy na dno labiryntu umysłu, bo były też scenariusze o których myśleć nie chciał. Oliver zamknięty w podobnie złotej klatce małżeństwa, może nie zaaranżowanego przez ojca, ale przez własne superego. Albo Oliver nadal tłumiący własny apetyt, sekret zżerający go przez dwa lata aż...
Mruga. Są nieco bardziej wolni, obydwaj, on i Oliver. To, jak wszystko wpłynęło na Orestesa... Hector chce zrozumieć i ucieka zarazem, niektórych rzeczy nie chce wiedzieć, ale musi wiedzieć. Jest jeszcze taki mały, może niepamięć jest większym błogosławieństwem dla dzieci, może zapamięta tylko dobre wspomnienia.
Nie kładzie dłoni na jego sercu, woli błądzić palcami po jasnych lokach i ciepłej szyi, ale wyczuwa przecież puls, coraz spokojniejszy. To uspokaja i jego, ciepło łagodzące zimne wspomnienia. Przymyka na moment oczy, słysząc pytanie. Więcej kłujących wspomnień, ale i pewna ulga. Ktoś, kto doświadczał przemocy codziennie nie musiałby pytać, pojąłby jej skalę na podstawie jednego przykładu, zakatowana klacz powiedziałaby mu zbyt wiele. Choć Oliver zdaje się na niego czekać i nie powiedział jeszcze zbyt wiele o własnym domu, to nawet jego reakcja powiedziała Hectorowi sporo.
-Widowiskowo i tak, żebyśmy zapamiętali. - westchnął, niepewny ile chce zdradzać tej wrażliwej duszy. -Nie podnosił ręki tylko na konie. - dodaje ledwo słyszalnie. -Ale na mnie nie - prawie, ale naprawdę nie chce go martwić -odkąd złamałem nogę, pewnie nie chciał pogorszyć sytuacji. - odruchowa wymówka, ale Hector nie brzmi, jakby w to wierzył. Rozumie mechanizmy, które wykształcili całą resztą rodziny, ale ojca nie zrozumiał pomimo uporczywych prób zrozumienia nie tyle jego, co jego reakcji. Kiedyś miał go za architekta, władcę marionetek, ale potem okazało się, że rodzinna konstrukcja jest chaotycznym labiryntem, że nieprzewidywalność bierze górę nad jakimkolwiek porządkiem. Przechyla lekko szyję, by złożyć ją na dłoni Olivera, by dotyk zabrał smutne podejrzenie, że czujnie obserwując ojca samemu trochę się do niego upodobnił. Zainteresował ludzką psychiką - tym, jak łatwo można kogoś zniszczyć i pytaniem, jak można potem złożyć człowieka w całość. W pewnym momencie uniewrażliwił się na widok siniaków i krwi, zaczął traktować je jako problemy do rozwiązania, fragmentaryczne i oderwane od bólu. Nie zareagował nawet na poranione ciało Beatrice, zapamiętał je jako składową wielu obrażeń.
Nie chce mówić, na kogo podnosił rękę, a na kogo nie. Irracjonalny wstyd. Wie, że może powiedzieć Oliverowi wszystko, ale - to jak doprowadził do końca małżeństwo jednej siostry, to jak drugą odesłano z domu... Może to za wiele, za wiele na dziś.
Oliver pyta jednak o to, czym zawinił, a rzęsy drżą lekko. Irracjonalne poczucie winy. Było źle, gdy nie robił nic i było źle, gdy próbował coś zrobić, a gdy zdołał coś zrobić dla matki - zabrać ją daleko - było już za późno.
-Próbowałem go odciągnąć od brata. - szepcze, zniżając lekko głos. Zmusza się do otwarcia oczu, by ich nie przymknąć i przypadkiem nie poczuć niczego, nie sięgnąć do znajomej pustki - choć wie, że zawsze tam będzie, nawet gdy o nim nie mówi. -Był silniejszy - ojciec, Oliver zauważa już jakim bezbarwnym tonem Hector o nim mówi -ale myślałem, że opamięta się gdy wypuszczę laskę. - spryt, tylko to mu pozostało, ale ojciec był sprytniejszy. Hector nie podejrzewał, że poświęci klacz.
Pogrążony we wspomnieniach, zastanawia się, czy Oliver pyta o mechanizmy ucieczki czy może o to, czemu ojciec taki był, pytanie, na które Hector nie znajdzie odpowiedzi. Klątwa Vale'ów to wygodna wymówka, ale Hector naprawdę był przeklęty i zło w ciele to przecież co innego niż zło w sercu.
-Każda nieszczęśliwa rodzina jest nieszczęśliwa na swój sposób, czasem nie da się tego... zrozumieć. - wzrusza lekko ramionami. -Są też... - spuszcza wzrok. -...ludzie po prostu źli. - szepcze ledwo słyszalnie. -Podobno nasz przodek, Vale'ów, robił... złe rzeczy. - może to nie klątwa, może to złe wzorce przekazywane z pokolenia na pokolenie? Nie chce, by Orestes był taki, ale boi się ilekroć odnajduje mrok w sobie samym. -Mi też. - nakrywa dłonią jego dłoń, wiedząc, że myśli o własnej matce. -Z biegiem czasu pozostają dobre wspomnienia. - obiecuje. -Żałoba ma etapy. - jeśli jest się normalnym, ale Oliver był normalniejszy niż on.
Tonie w jego spojrzeniu, szuka tam łagodności i znajduje zmianę tematu. Wciąż powiązaną ze strachem, ale...
Błękit wydaje się jaśniejszy, Hector otwiera szeroko oczy i przestaje mrugać. Podąża wzrokiem za jego głową, zerka na zadarty nos, nie jest pewien czy mógłby się teraz uśmiechnąć, bo bardzo by chciał.
-Fascynujące... - szepce, to silniejsze od niego. Ujmuje Olivera za dłoń, mocno, czule przesuwa po jej wierzchu kciukiem, nie jesteś przypadkiem, nigdy, ale jesteś nieskończenie fascynujący. -To przydatne? - zastanawia się na głos, w ciemności należy przecież szukać przebłysków światła. -Czujesz... coś jeszcze? - moje pożądanie?
-Zwykle uciekałem do książek. - przyznaje w odpowiedzi na sugestię, niemalże magipsychiatryczną, uśmiecha się z dumą. Książki nie zagłuszały jednak krzyków, a Hector nie jest już dzieckiem. -A tobie... co pomaga? - może Oliver znalazł lepszy sposób.


We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.

Hector Vale
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight

OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t10855-hector-vale https://www.morsmordre.net/t10885-achilles#331700 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f389-walia-wybrzeze-rhyl-rhyl-coast-road-8 https://www.morsmordre.net/t10887-skrytka-bankowa-nr-2379#331777 https://www.morsmordre.net/t10886-hector-vale
Re: Sypialnia Hectora [odnośnik]13.01.23 19:31
Mogliby trwać tak do końca świata. Pomimo prądów niepokoju, złości, niezrozumienia, byli przecież tutaj, razem, dla siebie, a co ważniejsze b e z p i e c z n i. Puls uspokaja się pod palcami Hectora, pod policzkiem Olivera zwalnia w gonitwie serce magipsychiatry, jest ciepło i dobrze. Ale słowa wciąż noszą ze sobą echo dawnej burzy, czegoś, czego Oliver nigdy nie przeżył, a co było chyba większą pospolitością, niż kochająca atmosfera jego rodzinnego domu.
Gdy bardziej się nad tym zastanawiał, większość jego kolegów, czy też przyjaciół pochodziła z domów, w których nie działo się najlepiej. Zawsze był w jakiś sposób uprzywilejowany. Spokojnym dzieciństwem, pozornie czystą krwią, rodzicami, którzy mogli go wspierać tak, że mógł pójść na kurs alchemiczny i zająć się tym, co robić uwielbiał, do czego był stworzony, zamiast skończyć szkołę wcześniej i nadstawiać kark w próbach wykonania cyrkowych akrobacji.
Hector mógł się uczyć i robił to z wyraźną ochotą (coś, co Oliver zauważył, zostało też odziedziczone przez jego syna), ale jednak płacił za to olbrzymią cenę. Gdy padły słowa o widowisku, o tym, że miało być to niezapomniane i że tylko konie nie obrywały (do pewnego czasu — zauważył gorzko), kącik ust drgnął w próbie opanowania mimiki. Starał się trzymać nerwy na wodzy, ale poruszył się wyraźnie, szukając takiej pozycji, w której mógł (swoim zdaniem) bez wzbudzenia większych podejrzeń przytulić go mocniej, jeszcze bardziej zapewnić fizycznie, że jest obok, że to nie dzieje się teraz. Sam często potrzebował takiego przypomnienia, gdy wspomnienia wrześniowej pełni zalewały go zbyt prędko, zbyt mocno, nawet gdy bardzo nie chciał o nich myśleć.
— Zachowałeś się jak starszy brat — zwrócił mu uwagę, choć sam do niedawna swoich starszych braci nie znał. Był jednak przekonany — gdzieś w swej idealistycznej wersji wszechświata, że oni zrobiliby dla niego to samo. Alfred nawet zrobił. Gdy zostali napadnięci przez tamtą bandę odcinającą kciuki, w pierwszym odruchu zawsze próbował obronić najpierw jego, dopiero później siebie. — Mam nadzieję, że... Wiesz, że to było dobre, prawda? Że to, co stało się potem... To nie powinno mieć miejsca. — mówić mógł tylko to, co czuł. Nie dla niego były wnikliwe analizy psychologiczne, nie dla niego był świat w dominujących odcieniach szarości, do niedawna przecież chciał widzieć tylko czerń i biel, ludzi wyraźnie złych i wyraźnie dobrych, póki nie nauczył się, że świat jest trochę bardziej skomplikowany niż to, w co chciał wierzyć. — Że to... Nie zmieniło tego, że zachowałeś się dobrze — na jego miejscu zrobiłby to samo. Ale nikt nie wymagał od Hectora bohaterstwa, nie wtedy. Dzieci były tylko dziećmi i domyślał się — och, znów mógł tylko polegać na swoich domysłach i wyobraźni — że musiało go to wiele kosztować. Ale czasami, gdy w rozmowach ostrożnie zahaczali o politykę, widział w Hectorze to, że zasiany w nim wcześnie... strach, czy cokolwiek innego to było, że to nie zatrzymało w nim chęci do czynienia dobra. Ostrożnie, w swoim tempie i według własnych możliwości, ale... Była to na pewno jedna z rzeczy, którą szczególnie w nim cenił, która poniekąd przypieczętowała kwitnące w nim uczucie.
— Są ludzie po prostu źli — powtórzył, wydawało się, że po nim, ale w jego głosie było zdecydowanie zbyt dużo pewności. Musiał mówić z doświadczenia, nieprzyjemnego, cierpkiego, okrutnego, które nie rysowało się już na jego klatce piersiowej w bliznach w kształcie łańcucha. Te zniknęły pod wpływem miłości uzdrawiającego zaklęcia. — Ale to nie ty — dodał po chwili, unosząc się lekko na łokciach, by jeszcze raz złożyć pocałunek na jego wargach. — Jakie rzeczy? — spytał jednak, powracając do wcześniejszej pozycji. Lubił go słuchać, naprawdę. Pomimo tego, że poruszali naprawdę wymagające i ciężkie tematy, sama obecność Hectora sprawiała, że potrafił chociaż na moment oderwać się od historii, zająć pozycję (chyba) bezstronnego obserwatora i zadawać pytania. Miał nadzieję, że to nie działało jego ukochanemu na nerwy. Wydawało się, że to trochę pomagało. Nadać historii rytm, kierunek.
— Myślisz, że by mnie polubiła? — spytał wreszcie, odnosząc się do pani Vale. Na jego wargach zatańczył drobny uśmiech, nawet jeżeli spojrzenie miał smutne. Hector znał jego melancholijne skłonności, wiedział, jak smutek potrafił się w nim mieszać z radością w równych proporcjach. Teraz chciał myśleć o wszystkim, co dobre, jakby na złość tej sile, która ścisnęła jego żołądek. Boleśnie. — Moja ciebie na pewno. Też była uzdrowicielką, wiesz? — jeszcze nigdy nie mówił o swojej rodzinie, żadnej, za wyjątkiem tej, którą sam sobie stworzył. Wspominał o rodzeństwie, z którym obecnie mieszkał, ale nie łączyły ich więzy krwi. Cała rozmowa o rodzinie Olivera mogła być dla Hectora trochę konfundująca. Terminy, które powinny znaczyć tylko jedno, rozmywały się w jego głowie, gdy układał je według własnych sytuacji i potrzeb.
A później przemykają na temat jego węchu, kiwa zachęcająco głową, bezgłośnie prosi, by Hector zadawał wszystkie pytania, jakie chce, by uśmiechał się, przecież to właśnie jego uśmiech pomaga mu powrócić do normalności.
— I tak i nie — odpowiada zgodnie z prawdą, chociaż także z lekkim rozbawieniem — Początkowo bardzo przeszkadzało. Pracuję... Z rzeczami, które pachną intensywnie nawet dla zwykłego powonienia. Pierwsze miesiące musiałem się przyzwyczajać do tego, że rzeczy, które bardzo lubiłem, zaczęły mi nagle śmierdzieć. A od ziół w szopie w szopie, nie w pracowni — Bardzo bolała mnie głowa. Ale potem, jak już się... Oswoiłem... To zacząłem zauważać to, czego nie zauważałem wcześniej. Właściwie... Każda emocja pachnie, ale strach i wstyd pachną najmocniej.
Może nie była to odpowiedź, której Hector oczekiwał, ale... Była najpełniejsza.
— Jesteś... Pierwszą osobą, z którą o tym rozmawiam — zastrzega jeszcze, nim przyjdzie mu westchnąć cicho i zaśmiać — aż wciśnie twarz w klatkę piersiową uzdrowiciela. Uzdrowiciela, który zupełnie nie zrozumiał jego intencji. — Ojej, Hector... Miałem na myśli coś, co możemy zrobić razem. Jakby naszły nas takie myśli. Nie to, co robisz sam. Bo mógłbym w takim przypadku wstać i wyjść do szopy ależ się na to uparł — I popracować, ale to chyba... Odrobinę niegrzeczne, gdy jestem w gościach? — zawadiackie spojrzenie, szeroki uśmiech.
Jak będzie?


Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami.
Oliver Summers
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt.
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9918-castor-sprout#299830 https://www.morsmordre.net/t9950-irys#300995 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f444-dolina-godryka-ksiezycowa-chatka https://www.morsmordre.net/t9952-skrytka-bankowa-nr-2255#301004 https://www.morsmordre.net/t9951-oliver-summers#300999
Re: Sypialnia Hectora [odnośnik]17.01.23 21:57
Zamrugał, oczy irytująco go zapiekły - po latach odzwyczajenia się od łez, nawet na żądanie, musiał z powrotem przyzwyczaić się do tego uczucia. Spróbował wygiąć usta w bladym, smutnym uśmiechu, słysząc jak Oliver próbuje zdjąć z niego ciężar winy za cierpienie kłączy.
A przecież to nie jedyna rzecz za jaką się obwiniał.
-Może za rzadko się... tak zachowywałem. - westchnął, mocniej wtulając się w blondyna, tak jakby ciepło jego ciała mogło ukoić chłód wyrzutów sumienia. Wtedy sądził, że tak będzie lepiej, że ojca nie należy prowokować - każdy sprzeciw spotykał się w końcu z surową karą. Próbował do tego podejść na chłodno, analitycznie, świadom tego jaki skutek przynoszą gorące emocje targające bratem.
Co, jeśli w tym wszystkim zostawił go zupełnie samego? Wtedy nie rozumiał ludzkich emocji tak dobrze jak dzisiaj, wtedy od nich uciekał. Za to wtedy przynajmniej c z u ł tamte emocje, jasno i wyraźnie - a teraz w ich miejscu pozostała tylko niepokojąca pustka.
Przymknął oczy, starając się nie osądzać dziesięcioletniego chłopca z dzisiejszej perspektywy. Starając się być myślami przy Oliverze, przy którym czuł tak wiele, bez wysiłku.
-Nie powinienem wtedy patrzeć. - szepnął, bo o rodzinie mógł opowiedzieć Oliverowi kiedykolwiek, ale na to wyznanie nie zdobyłby się być może wcale. -Gdy ją katował. Mogłem po prostu się odwrócić od okna, schować w książkach. - instynkt każe mu teraz cofnąć się w poduszkę, cofnąć dłonie, uważać na tego porcelanowego chłopca, ale uparcie wpłata dłoń w złote loki. -Ale nie mogłem oderwać wzroku. - głos lekko mu się łamie, bo najchętniej spytałby Olivera dlaczego, ale do dziś nie znalazł odpowiedzi na to pytanie, znalazł jedynie wskazówki - ilekroć widział przemoc, wobec ludzi lub zwierząt - i chyba boi się usłyszeć prawdy.
Oliver uspokaja go jednak, słowami, pocałunkiem. Pomimo niewinnego spojrzenia, doświadczył w końcu zła, Hector widział jego blizny - znali je obydwoje. I może czasem potrzebowali zobaczyć własne odbicie w oczach kogoś innego, usłyszeć, że wcale nie są potworami.
-Chciałbym kiedyś komuś n a p r a w d ę pomóc - zwierzyłby się chętnie, ale może Oliver już od dawna widział to pragnienie w jego źrenicach i w uśmiechu jakim Vale kwitował każde zjedzone przez niego śniadanie, a Hector bywa przesądny. Boi się, że życzenia wypowiadane na głos nie będą miały szansy się spełnić.
Jakie rzeczy? - w domu nie mówiło się o tych rzeczach, o plątaninie dumy i wstydu, Anselm przestrzegał synów przed rodzinnymi sekretami, ale łamanie ojcowskiej woli smakuje słodko - nawet gdy Hector robi to o kilka lat za późno. Uśmiecha się niespodziewanie, trochę smutno, ale trochę figlarnie.
-Czytałeś kiedyś Doktora Fausta Goethego albo Doktora Faustusa Marlowe'a? - pyta, zastanawiając się, czy Oliver znalazł czas na klasykę literatury pomiędzy dokształcaniem się z zakresu własnych, prawdziwych pasji.
Gdyby czytał, pytanie natchnie go na odpowiedź, a Hectorowi pozwoli poprowadzić historię. Jeśli nie, będzie musiał zacząć ją od podstaw i być może nieco ją złagodzi.
Pytanie o matkę jest zaskakujące, Hector nie przypomina sobie, aby kogokolwiek obchodziło co lubiła, aby sama się tym dzieliła. Wiedział tylko, że lubiła walijskie wybrzeże i to dlatego ją tutaj zabrał.
-Na pewno. - odpowiada z przekonaniem. Polubiłaby cię choćby za to, że zastanowiłeś się nad tym, kogo i co lubiła. I pokochałaby cię za to, jaki jesteś dla mnie czuły. Uśmiecha się nieco szerzej, bo nie wiedział czym zajmowała się matka Olivera - pomimo tego, że to jej śmierć przygnała go do jego gabinetu. Zakłada, że mówią właśnie o tej matce, czas przeszły. -Jakiej specjalizacji? - pyta z żywym zainteresowaniem, choć stara się nie być zbyt nachalny, ciekawość lśni w jego oczach, ale nie przebija się w słowach. Nie chce go spłoszyć. -Polubiłaby mnie za to, że jestem... uzdrowicielem? - pyta nieco niższym głosem, unosząc jedną brew i może trochę flirtuje.
-Jakie obecnie śmierdzące rzeczy bardzo lubiłeś? - pyta z troską, bo chyba potrafi sobie wyobrazić tą stratę.
Kiedyś, bardzo dawno temu - lubił biegać.
-Nawet dla mnie wentylacja w pracowni to podstawa. - doradza cicho, mając nadzieję, że Oliver nie zaaranżował na swoją zupełnie byle jakiego budynku. Jego szopa w ogrodzie pracownia miała dwa średniej wielkości okna, zapewniające odpowiedni przeciąg w razie potrzeby.
-Pachną inaczej u każdej osoby? - pyta cicho, dziękując Mojrom za to, że nie ma już szesnastu lat i potrafi nieco powściągnąć wodze własnej fascynacji, nie ujawniać rozmówcy jak bardzo jest zaciekawiony. Kocha go teraz jeszcze mocniej. I mimowolnie zastanawia się, jak silny wstyd i strach czuł od niego Oliver w marcu, w łazience i w gabinecie.
-Spokojnie. - szepcze cicho, klatka piersiowa unosi się lekko. -Lubię - ciepło ośmiela do wyznań, do znaczącego uśmiechu - uśmiechu, który Oliver słyszy w ochrypłym tembrze. -być twoim pierwszym.
Unosi lekko brwi, gdy Oliver wyjaśnia co miał na myśli - zawadiackim tonem chcąc zamaskować własne speszenie.
-A zatem co miałeś na myśli, mój ekspercie od etykiety? - nachyla się bliżej, bo do głowy przychodzi mu jedna myśl i jedno pragnienie, ale może Oliver wpadł na coś, czego nie będą musieli robić w zamkniętej sypialni.


We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.

Hector Vale
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight

OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t10855-hector-vale https://www.morsmordre.net/t10885-achilles#331700 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f389-walia-wybrzeze-rhyl-rhyl-coast-road-8 https://www.morsmordre.net/t10887-skrytka-bankowa-nr-2379#331777 https://www.morsmordre.net/t10886-hector-vale
Re: Sypialnia Hectora [odnośnik]18.01.23 20:26
— Miałeś wtedy dziesięć lat... — przypomina mu łagodnie, z naciskiem na słowa o wieku. Te zresztą płyną same, są dla Olivera oczywiste. Może nie rozumie teorii psychologicznych, ale przecież jest w stanie czuć, jest w stanie ułożyć sobie jakiś światopogląd i według tego Hector robił tyle, ile mógł. Nikt nie mógł zmusić dzieci do bohaterstwa, nikt nie mógł kazać im stawać w szranki z o wiele silniejszymi i bardziej doświadczonymi przeciwnikami. Nikt nie mógł oczekiwać ostrego sprzeciwu przeciw komuś, kto miał nad nimi władzę, od kogo byli zależni. — Pamiętasz, jak mi mówiłeś... Że czasami trzeba przebaczyć komuś, kim się było wtedy, by móc iść do przodu? — tak, rozgrywał go przy pomocy jego własnych słów, ale Oliver wolał myśleć o tym jako o internalizacji rad, o wykorzystywaniu ich w praktyce. Szewc bez butów chodzi, magipsychiatra też czasami potrzebował wsparcia, choćby nieprofesjonalnego, ale płynącego z czystego potoku intencji, dobrych chęci, miłości.
Uśmiech miga mu na ustach, lubi, gdy Hector bawi się jego włosami. Jest w tym coś niezwykle uspokajającego, uzależniające niemal poczucie spokoju, które miesza się z drastycznym obrazem katowanej klaczy. Ale dzięki temu przełomowi — temu, że Hector nie chowa się wewnątrz siebie, że wciąż jest z nim, fizycznie i psychicznie — mogą wspólnie stawić mu czoła. Oliver czuje więcej odwagi, jest w stanie przywołać własne doświadczenia. Te, o których nie mówił jeszcze Hectorowi, których mu oszczędzał przede wszystkim po to, by nie martwić szczególnie. Życie mugolaka—wilkołaka na tej wojnie było już wystarczająco trudne samo z siebie, a różne perypetie, które spotykały go poza bezpieczeństwem domu, sklepu i gabinetu stanowiły tylko element dodany.
— Też nie powinienem patrzeć na wiele rzeczy... — szepnął wreszcie, delikatnie zachrypniętym, niskim tonem głosu. Podniósł nieco brodę do góry, spoglądając w górę, prosto w oczy Hectora. Czy to czyni mnie złym człowiekiem?, chciał spytać, ale pytanie nie wyszło spomiędzy warg. Zamiast tego, zebrał się na inne wyznanie. — W maju. Przed tym, gdy mnie wyleczyłeś. Mówiłem ci, że napadli mnie... Albo nie mówiłem, już nie pamiętam... — zmarszczył lekko brwi, naprawdę nie był w stanie sobie teraz tego przypomnieć. Ale dla Hectora nie powinno być to nic nowego; był wtedy w szoku, a ludzki umysł miał przecież niezliczone możliwości wyparcia i dysocjacji — Napadli nas. Szmalcownicy. Odcinali swoim ofiarom kciuki, herszt miał naszyjnik z gnijących kciuków, wyobrażasz sobie? Najpierw chciał mi odciąć nogę, później stwierdził, że zadowoli się kciukiem właśnie. Ale ostatecznie on i jego banda... — podniósł dłoń do twarzy, przycisnął kciuk i palec wskazujący do kącików oczu, zmarszczył lekko nos. Westchnienie przerwało chwilową ciszę. — Zaatakowały ich cienie w kształcie zwierząt. Dlatego prosiłem cię, żebyś na siebie uważał. Nikt jeszcze nie wie, czym są te stworzenia, wiem tylko, że są skrajnie niebezpieczne. Po całej bandzie została tylko krwawa miazga, mieszanina mięsa, krwi i kości. I nie mogłem odwrócić od tego widoku wzroku, chociaż było ciemno. Jest w tym coś... Dziwnie fascynującego. Może satysfakcja. Może zemsta. A może po prostu człowiek naturalnie przyciągany jest przez tragedie? — wreszcie odsunął rękę od twarzy, spoglądając spod półprzymkniętych powiek na Hectora. Widać było, że wyznanie bardzo go zmęczyło, wyglądał, jakby zaraz miał zasnąć. — Wybacz. Nie znam się na... Psychiatrii ani teorii. Ani filozofii, wbrew pozorom. Głośno myślę.
Ale później jest czas na pocałunek i on uspokaja nie tylko rozedrgane myśli Hectora; pomaga także tym Summersa powrócić na właściwy tor. Na skupienie.
Skupienie, które rozbiło się na fali literatury.
Znowu.
— A wyglądam ci na takiego, który ma czas na czytanie bajek? — pyta odrobinę złośliwie, kącik ust wygina się w półuśmiechu. Jako dziecko nie czytał nawet Baśni Barda Beedle'a, ostatnio czytał z zapamiętaniem Iliadę, jako odskocznię od wszelkiego rodzaju podręczników, a Hector pytał go teraz o jakieś bajki o doktorach...
Zwłaszcza, że prawdziwą uzdrowicielkę miał w domu. Od zawsze.
— Mówisz? — uśmiecha się szeroko, promiennie, w sposób, który Hector zna już bardzo dobrze, ten uśmiech z dołeczkami w policzkach rozświetlał już niejedno pomieszczenie w tym domu. Szeroko, ufnie otwarte oczy lśnią szczerą radością, choć ta podszyta jest smutkiem. Nigdy nie pozna pani Vale, a... To mogło być naprawdę cudowne wydarzenie. — Choroby wewnętrzne — odpowiedział bez wahania, dobrze pamiętał historie matki ze szpitala. — Ale niedługo leczyła w Mungu. Przeprowadzili się z moim ojcem do Doliny Godryka, tam zajmowała się wszystkim. Dla wielu była pomocą w każdym przypadku, takim pierwszym kontaktem — Idalia Sprout nie odmawiała pomocy nikomu i chyba właśnie za to szeroka społeczność Doliny Godryka uwielbiała ją aż tak bardzo.
Uśmiecha się szerzej na tę próbę flirtu. Unosi się lekko na łokciach, znów sięga jego warg. Zęby zahaczają o tę dolną.
— Wolała zielarzy, kochanyszepcze, ciekaw, czy Hector zauważy także to połączenie. Nie mówił wiele o swojej pasji do roślin; choć byli ze sobą już ile, trzy miesiące, wciąż brakło ima czasu, wydawało się, że znali się od podszewki, ale co rusz pojawiały się kolejne ciekawostki. Powraca wreszcie na swe miejsce na jego klatce piersiowej, palcem wskazującym maluje znaki na jego skórze. Runy ochronne, taki nawyk. Nie zostawią śladu, ale nigdy nie potrafił improwizować artystycznie.
— Lubiłem zapach mięty. Miałem nawet olejek, który dodawałem do prania, jak je sam robiłem — kiedyś, w Londynie, w życiu samotnego kawalera. — Ale tak naprawdę wszystkich zapachów musiałem się uczyć na nowo. To... nie jest tak, że, jak już coś czułeś po ludzku, to likantrop będzie w stanie od razu to rozpoznać. Teraz nie lubię zapachu gotowanych jajek i jajecznicy w ogóle, kury śmierdzą niemożebnie, ale ten zapach to w ogóle mało kto lubi...
Mógłby tak wymieniać i wymieniać, bez końca. Samo spojrzenie na jego minę — skoncentrowaną, pewną siebie i z każdym słowem coraz bardziej pogrążającą się w obrzydzeniu do tego stopnia, że na koniec aż wzdrygnął się od wyobrażenia — musiało wystarczyć, by zrozumieć, że był to temat rzeka.
— Niekoniecznie — znów przenosi na niego spojrzenie, mimika łagodnieje. — Pachną tak różnie, jak różnie pachnie na przykład pot. Nie jestem w stanie określić, jak pachnie... konkretna emocja. Jej esencja. Ale emocje łączą się z reakcją ciała, a ich efekt już... Czuć — Hector był uzdrowicielem, musiał wiedzieć, do czego zmierza Oliver. Oliver, który uśmiechnął się przepraszająco, bo rzeczowe wyjaśnienie obdzierało tę niezwykłą umiejętność z jej fantastycznego charakteru.
Wystarczy jednak jedno kolejne zdanie Hectora, by Oliver otworzył szerzej oczy, rozchylił wargi w zaskoczeniu. Czerwień kwitnie na policzkach szybciej, niż byłby w stanie zareagować. Mruga, raz, drugi, trzeci, aż wreszcie powraca do zmysłów, wciska twarz w nagą klatkę piersiową swego ukochanego, próbując zapanować nad nagłym zawstydzeniem.
— Jesteś okropny, wiesz? — pyta, z twarzą wciąż wciśniętą w jego klatkę piersiową. Położony na brzuchu, wierzga nieco nogami, musi jakoś rozładować radosne, rozpalone napięcie. W głosie dźwięczy rozbawienie, głoski drżą od powstrzymywanego śmiechu. — Mógłbyś mi na przykład... Nie wiem, pokazać coś w atlasie anatomicznym? Opowiedzieć o najnowszych nowinkach z magipsychiatrii? Jeju, Hector, nie mam pojęcia teraz...


Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami.
Oliver Summers
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt.
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9918-castor-sprout#299830 https://www.morsmordre.net/t9950-irys#300995 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f444-dolina-godryka-ksiezycowa-chatka https://www.morsmordre.net/t9952-skrytka-bankowa-nr-2255#301004 https://www.morsmordre.net/t9951-oliver-summers#300999
Re: Sypialnia Hectora [odnośnik]05.02.23 0:31
Pięć, dziesięć, piętnaście, dwadzieścia. Umyka spojrzeniem, przygryza wargę. Czy to różnica? Był nastolatkiem, gdy ojciec wyrzucił Letę z domu i gdy posłuchał nakazu milczenia o przynoszącej rodzinie "wstyd" siostrze. Był dorosły, gdy zgadzał się na małżeństwa sióstr - doprowadzając do końca mariaż starszej, aranżowany przez ojca (Merlinie, co by powiedział Oliver?!); i zgadzając się na pieprzonego Evansa pomimo własnych złych przeczuć. Pewnie z powodu (bo umiał przecież zanalizować własną podświadomość) przekonań wpojonych przez rodziców - o tym, że Leta jest słaba, że potrzebuje opieki, że zainteresowany nią czarodziej półkrwi to błogosławieństwo i ochrona.
Słuchał słów Olivera, ale nie był pewien ilu wersjom siebie powinien wybaczyć, gdzie kończyły się błędy dzieciństwa i blizny pozostawione przez ojca, a zaczynała własna odpowiedzialność.
Pochodził przecież ze Shropshire, gdzie pewne rzeczy są niewybaczalne. Inne niż te, których nie umiał wybaczyć samemu sobie, ale mechanizm pozostawał taki sam.
-Ile można wybaczać sobie tchórzostwo? - wzdycha z goryczą, bo powinien coś zrobić, powinien, powinien, powinien, ale -I co jeśli odwaga prowadzi jedynie do krzywdy? - bo to nie on był w ich domu odważny, ale z gryfońskiej odwagi wynikało jedynie więcej bólu. A teraz był już dorosły, został sam, sam z Orestesem i choć świat był pewien krzywdy i niesprawiedliwości to bał się, wciąż się bał, że jeden krok za daleko, a świat zwróci się przeciwko niemu i synowi. Świat albo przekorny los, mściwe Erynie, które zwróciły się już przecież przeciw Beatrice.
Uśmiecha się ze smutnym niedowierzaniem, bo choć Oliver mówi, że nie powinien patrzeć - to intuicja podpowiada mu, że nie patrzył na świat tak jak Hector od najmłodszych lat, że mrok i fascynacja nie bywały w nim silniejsze od współczucia i zgrozy.
Choć może...? Zapomina na moment o sobie i z uwagą wsłuchuje się w opowieść Olivera - który przed chwilą równie uważnie próbował zrozumieć opowieści samego Hectora. Opowieść mrozi krew w żyłach, w momencie, w którym Oliver opowiada o perspektywie utraty własnych części ciała. Choć empatia tak po prostu zawsze przychodzi Hectorowi z pewnym wysiłkiem, trudniej niż magipsychiatryczna fascynacja, to gdy chodzi o kogoś bliskiego, o r o d z i n ę, współczucie od razu wygrywa z innymi instynktami. Wyciąga rękę i chwyta go mocno za nadgarstek, aż palce bieleją. Drżącymi palcami drugiej dłoni dotyka kontrolnie kciuka Olivera, wyczuwa drobną wypukłość. Przełyka ślinę, patrzy na niego wyczekująco, słucha dalej.
-Może zemsta. - szepcze cicho, a potem zmusza usta do bladego uśmiechu i nakrywa dłonią jego dłoń. -To naturalna reakcja, Oliverze. - tłumaczy, prędko, bo akurat na to odpowiedź zna. -Odczłowieczyli cię, odczłowieczali innych. Nosili naszyjniki z ludzkich części ciała, a zatem nie widzieli tych ludzi jako ludzi, jako całość. Widziałeś to, grozili cię, przeżyłeś coś strasznego, a zatem twój umysł odczłowieczył ich, to mechanizm ochronny. Krwawa miazga, krew, to widziałeś i... nie dziwię się, że patrzyłeś. - szepcze i mruga powoli, uświadamiając sobie, że samemu widział przecież coś podobnego, gdy znalazł ciało. Nienaturalnie skręcona głowa, ludzki szkielet, krew u podnóża schodów - jego umysł też zdefragmentował tamto wspomnienie.
Unosi brwi, choć złośliwość zabawnie łagodzi wydźwięk posępnej opowieści.
Chciałby, by to były bajki. Lub po prostu klasyka literatury, by mógł tak po prostu wytknąć Oliverowi braki w wiedzy.
Przepraszam, ale to będzie kolejna posępna opowieść. - myśli. Nie tak rożna od szmalcowników z kciukami, choć na szczęście odleglejsza.
-To nie bajki, to... prawda. - wznosi oczy do góry. -Sprzedana jakiemuś pisarczykowi i zmodyfikowana, ale oparta na historii protoplasty mojej rodziny. Tam są te rzeczy/ - wzdycha. -Każdy pasjonat literatury widzi w niej coś innego, ale dla mnie to przestroga by... nie zapędzać się z ciekawością zbyt daleko. - i by nie oddawać nikomu ani niczemu serca zbyt pochopnie, dodaje w myślach, ale tego już nie mówi komuś, komu oddał to serce.
Uśmiecha się szerzej dopiero, gdy wspominają o mamie Olivera.
-Nigdy nie miałem naturalnej ręki do zielarstwa. - przyznaje. -Rośliny więdły przy mnie w dzieciństwie, więdną teraz przy Orestesie. Da się to pokonać, ale trudno być po tym pasjonatem. - zaczyna, ale w połowie słowa orientuje się jakim tonem Oliver opowiedział o mamie i zielarzach (potrzebuje na to trochę czasu, sam nie pochodzi z domu, w którym rodzice się kochali). -Twój ojciec jest zielarzem? - orientuje się, radośnie, choć odrobinę nieśmiało. Oliver nie mówi wiele o rodzinie, nie chce... przekraczać granicy.
Odpręża się, gdy Oliver go dotyka, gdy rysuje na gołej skórze nieznane Hectorowi znaki - runy, runy, które kiedyś go niepokoiły, ale jemu ufa.
Słucha, zapamiętuje. -Każde jajka śmierdzą? A sadzone? - dopytuje. -Nie wystarczy robić jajecznicy przy otwartym oknie? - upewnia się z troską, bo choć w tym miesiącu nie udało mu się dostać jajek, to przecież są pożywne, a może kupi/dostanie trochę od siostry jeśli jej kura złoży więcej...
-Chcesz... pouczyć się anatomii? - śmieje się, wciskając nos w szyję rozwierzganego Olivera. -Dobrze, pokażę ci coś - ale nie w atlasie.



We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.

Hector Vale
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight

OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t10855-hector-vale https://www.morsmordre.net/t10885-achilles#331700 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f389-walia-wybrzeze-rhyl-rhyl-coast-road-8 https://www.morsmordre.net/t10887-skrytka-bankowa-nr-2379#331777 https://www.morsmordre.net/t10886-hector-vale
Re: Sypialnia Hectora [odnośnik]05.02.23 14:06
Pochodzili z dwóch różnych światów i widać to było jak na dłoni.
Oliver wolał o tym myśleć jako o zabawnej ciekawostce, przynajmniej na moment wypierając to, że przecież wszystko, o czym mówił Hector było obrazem żywej tragedii. Żywej, ciągnącej się dalej, jeżeli nie w rzeczywistości, to przynajmniej w głowie magipsychiatry. Jeżeli sam popadnie w tę pułapkę, pułapkę myśli przerażająco smutnych, wzbudzających także gniewny sprzeciw — nie będzie w stanie mu pomóc, nie zupełnie i nie prawdziwie.
Sam fakt, że brunet mu się zwierzał był dla Olivera na wagę złota. Chciałby przecież posiadać na tyle potężną moc, by wymazać z jego pamięci wszystko, co złe, by zaszczepić mu w sercu poczucie, że nigdy nie spotkała go żadna krzywda, że był szczęśliwy, a wszystkie rzeczy, które stały mu na drodze, wszystkie bolesne, ciągące się lata były tylko złym snem. Że oto teraz się z niego wybudził i wita go o poranku mały Orestes gotowy do kolejnego dnia przepełnionego poznawaniem świata i może on, jakaś postać w tle albo i nawet na pierwszym planie, w końcu ma być to wizja świata idealnego. Summers wie jednak, że nie da rady do tego doprowadzić, podskórnie czuje, że Hector zresztą nie chciałby pozbywać się tych wspomnień, że stanowią one jego integralną część. I dobrze, bo kocha go z tym bagażem, z blizną na udzie i jasnymi oczami, które widziały tyle zła i groteski, a wciąż potrafią się rozjaśniać w jego obecności. Patrzeć z rodzicielską czułością na jedynego syna.
Jest taki piękny i dobry.
— Tak długo, jak próbuje się z nim walczyć — opowiedziałby mu o tym. Że sam większość życia był tchórzem, że nie do końca potrafił nawet wyrażać swoje zdanie na wiele tematów, że korzystał z wygodnej pozycji, która przyszła mu razem z fałszywym dziś statusem krwi. Że odwaga nie jest czymś, z czym człowiek się rodzi, albo niewielu ma ją od swych pierwszych dni. Że odwaga to ciągły upór i próby, i wiele tych prób, i milion momentów, w których poddanie się wydaje się lepszym rozwiązaniem, ale nie można, nie można, trzeba próbować dalej. — A prowadzi? — pyta łagodnie, wargi wyginają się w wszechwiedzącym uśmiechu, który czasami zdarza mu się nosić na ustach. Podnosi się nawet lekko na łokciu; wciąż jeszcze nie potrafi odnajdywać odpowiednich słów komfortu, polega więc na dotyku, jak zawsze, chociaż teraz powoli składa ciepłą dłoń na jego klatce piersiowej, na wysokości serca. Lubi czuć jego bicie pod własną skórą. Lubi, gdy ich serca biją w jednym rytmie i właśnie to się teraz dzieje. — Posłuchaj mnie, Hectorze — pragnie zwrócić na siebie jego uwagę, uśmiecha się łagodnie, brzmi na cierpliwego. Loki zachodzą nieco na oczy, ale odrzuca je sprawnym ruchem głowy. — Odwaga sprawiła, że jesteśmy razem. Sprawia dalej. Odwaga sprawia, że przyjmujesz swoich klientów. Odwaga sprawia, że jesteś w stanie sprawować opiekę nad Orestesem. Gdybyś był tchórzem, uciekłbyś od tego. Od niego. Od nas. Od siebie — wymienia to wszystko na jednym tchu, bardzo w to przecież wierzy, jego założenia zawsze muszą być poprawne. Uparcie spogląda w jego jasne oczy, szuka w nich zrozumienia, nie chcę cię okłamać, bo tak właśnie jest. — Odwaga to nie zawsze wielkie czyny i odwaga to nie brawura, ale odwagą są często naprawdę drobne rzeczy i od nich trzeba zacząć — głos mu nieco drży, to chyba z przejęcia, z tego, że chciałby mu pomóc najpełniej, jak to tylko możliwe. — I odwagą jest, przede wszystkim... Naprawianie błędów — długo sam nie potrafił tego pojąć. Ale przecież odwagą, niczym innym, było to jak wrócił do Doliny Godryka, jak wreszcie zebrał się w sobie na tyle, by odnowić przyjaźń z Michaelem. Odwagą były wszystkie jego wybory, których dokonywał po powrocie z Londynu, każde, nawet najmniejsze wspieranie Zakonu Feniksa wbrew strachom. Odwagą było to, że spotykali się codziennie w środę, że żyli tak, jakby kolejna środa miała nie nadejść. Odważny był Hector, zwierzający się ze swoich problemów. Musiał... Musiał w to uwierzyć.
Z myśli wyrywa go mocne zaciśnięcie palców na własnym nadgarstku, delikatny dotyk na kciuku. Opuszcza spojrzenie na dół, na ich dłonie i uśmiecha się. Szeroko, pewnie.
— Nic się z nim nie stało. Nacięcie — tłumaczy zaniepokojonemu magipsychiatrze. Nacięcie zdążyło się zagoić, został po nim tylko drobny ślad, niezauważalny gołym okiem. Bił się przez moment z myślami, czy nie opowiedzieć mu o tamtym martwym szmalcowniku z Derbyshire. Tym, którego samodzielnie kopnął do wykopanego zaklęciem grobu. Którego nienawidził, choć nigdy go nie znał, tylko opatrywał drugiego, rannego aurora. Czy to nie o k r u t n e?
Póki co niech ta wizja zostanie tylko w jego umyśle.
— I co to za przestroga? Co się stało? — dopytywał uparcie, oczywistym było, że nie wstanie teraz i nie zacznie czytać książek tylko po to, by zaspokoić własną ciekawość. Hector — co zdążył dawno zauważyć Oliver — sam był niezwykle rozmowny na tematy, w których posiadał największą biegłość. Jeżeli będzie chciał, jeżeli będzie miał siłę, opowie mu sam. Książki i fabularyzowana wersja tej samej historii to ostateczność.
— Więdły? — powtórzył z drobnym niedowierzaniem. O tyle, o ile spotkał się z magią dziecięcą, rozumiał, że działała ona jako swoisty przekaźnik emocji. Zazwyczaj spotykał się z dziećmi będącymi ofiarami wojny. Ich magia próbowała je chronić, tak bardzo, jak tylko było można. Sam pamiętał, że tworzył tęcze rociągające się między pokojami, że czasami eksplodował lśniący pyłek, podobny do Fae Feli, że zmienił kiedyś ściany swojego pokoju i zamiast jasnej farby pojawiły się na nich wzory ze spleconych roślin. Czy więdnięcie... Mogło oznaczać to, co myślał?
Jeżeli tak, chyba pękłoby mu serce.
— W każdym razie — o tak, zmiana tematu to dobre wyjście. — Mógłbym zerknąć na ogród? Albo jeżeli macie jakieś rośliny doniczkowe... Może jeszcze nie jest dla nich za późno? — uśmiecha się ostrożnie, chociaż zachęcająco. Lubi sobie pobrudzić ręce, lubi towarzystwo roślin, a szkoda byłoby, by tak duży ogród pozostał niezagospodarowany. Na pytanie o ojca kiwa głową na zgodę, chociaż musi dopowiedzieć. — Ten, który mnie wychował jest zielarzem, tak — ciężko jest się poruszać w gąszczu nowych powiązań, jeszcze trudniej jest słuchać o ludziach, których nigdy się nie widziało, rysować w głowie drzewo niewidzialnych powiązań. Nie chce mącić Hectorowi w głowie. — Nauczył mnie wszystkiego, co potrafił. Dlatego... Tak dużo wiem — uśmiechnął się kątem ust. Jeden rzut oka na jego mimikę wystarczył jednak, żeby dostrzec, że bardzo starał się teaz nie przechwalać. A bardzo lubił to robić.
— Generalnie to nie lubię jajek — odpowiada z zaskakującą szczerością, ale zaraz wybucha śmiechem. Nigdy wcześniej nie myślał o tym, jak bardzo kulinarnie wybredny bywa, ale Hector wydaje się być tym czasami nawet zafascynowany. — Jajecznicę zjem od bólu, gdy nie ma czegoś innego. Często nie ma — a kury Kerstin były w ostatnim czasie zaskakująco wartościowe. — A smażenie przy otwartym oknie to nie jest remedium, tylko próba okłamania mojego nosa! — oświadcza wreszcie, energicznie, ale w porę powstrzymuje się przed podniesieniem głosu. — Zapach smażenia zostaje w kuchennych ścierkach na przykład. Albo włosy. Jeju, jak włosy chłoną zapachy, nawet nie masz pojęcia... — teraz burknął już rozżalony, wprost w jego klatkę piersiową. Dopiero po czasie podnosi głowę raz jeszcze, uśmiecha się szeroko, zapraszająco. — Ale twoje nigdy nie śmierdzą. I t u też nie śmierdzi — a to bardzo wiele dla niego znaczy. — Sprzątasz zawsze przed moim przyjściem, prawda? — pyta wreszcie, uśmiechając się odrobinę szelmowsko. Przynajmniej do czasu ponownego spoczęcia na jego klatce piersiowej, usłyszenia kolejnej propozycji.
— Tak się uczyliście na kursie? Nie z atlasów? — próbuje odbić piłeczkę, nie dać się swemu zawstydzeniu. Bo chyba wzrasta, bo chyba zrozumiał przewrotny sens deklaracji Hectora.
I bardzo, bardzo go kocha.


Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami.
Oliver Summers
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt.
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9918-castor-sprout#299830 https://www.morsmordre.net/t9950-irys#300995 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f444-dolina-godryka-ksiezycowa-chatka https://www.morsmordre.net/t9952-skrytka-bankowa-nr-2255#301004 https://www.morsmordre.net/t9951-oliver-summers#300999
Re: Sypialnia Hectora [odnośnik]14.02.23 9:04
Czytał kiedyś, że każda szczęśliwa rodzina jest podobna, a każda nieszczęśliwa - jest nieszczęśliwa na swój sposób. W powieści, na szczęście nie w podręczniku do magipsychiatrii. Mógł wygodnie o tym zapomnieć, nie roztrząsać losu własnego i rodzeństwa - bo czasem było to zwyczajnie nie do zniesienia. Podobnie jak ukłucie zazdrości, z jakim zawsze obserwował radosne dzieci. Nie wiedział, czy wierzyć w przeczytany frazes, ale one zdawały się przecież do siebie podobne. Niezależnie od tego, czy pochodziły z czystokrwistych czy mugolskich rodzin. Oliver pochodzi zresztą chyba z i takiej i takiej, jak mu sam oględnie wyjaśniał - a Hector nie dopytywał, nie dopóki nie był gotowy.
Zastanawiał się tylko - i wiedział, że nie może powiedzieć tego na głos - jak porzucenie posiadanie dwóch matek może wpływać na ludzką psychikę i ze skrywanym niepokojem przyglądał kochankowi.
Umknął wzrokiem, gdy blondyn wspomniał o walce z tchórzostwem. Nie chciał dyskutować ani się nie zgadzać, nie dziś.
A są rodzaje tchórzostwa, których nie zmaże przyszła odwaga. Są zaniedbania, których nie da się naprawić i których nie naprawi wyleczenie kolana jakiemuś dzieciakowi ani nawet reanimacja człowieka bez duszy. Których nic nie naprawi, choć może...?
Ostatnio Leta ucieszyła się z kolczyków. Mógłby... mógłby próbować dalej.
Mógłby kiedyś Oliverowi opowiedzieć o tym jak wygnano z domu dziewięcioletnią dziewczynkę - ale nie dzisiaj, nie gdy wciąż próbował zrozumieć aranżowane małżeństwa. Może i był pewien jego uczucia, ale i tak lękał się trochę, że uzna ich rodzinę - jego - za potwory.
-W pewnych sytuacjach prowadzi. - westchnął, bo ojciec wpoił mu to i bratu i (póki odwagę miała) matce bardzo skutecznie. Akcja-reakcja. Opór wiązał się z pasem - albo, w przypadku kaleki, zatłuczeniem ukochanego zwierzęcia. I akcja zawsze wywoływała reakcję, bo inaczej ojciec straciłby autorytet i na przykład potknął się na schodach.
Zastanawiał się czasem, czy nowy Minister Magii będzie rządził równie żelazną ręką i równie konsekwentnie jak ojciec.
I czy kiedyś się potknie.
Z zamyślenia wyrywa go pewny głos, płomienne spojrzenie, skąd Oliver ma w sobie tyle ognia? Kąciki ust wreszcie drżą w lekkim uśmiechu, Hector słucha z uwagą, kiwa głową. Drobne rzeczy, czasami analizował te, które składały się na fakt, że Oliver zmienił o nim zdanie, że odważył się go pocałować. Wynik równania wciąż mu umykał, uczucia wymykały się logice, ale to nic, bo było ciepło, bo było dobrze. Kiwa głową i pocałowałby go teraz niechybnie, ale najpierw słucha o strasznych cieniach i jeszcze straszniejszych szmalcownikach.
-Wyrwałeś w porę dłoń...? - wzdycha, badając ranę, bo zna potwory i nie wierzy, że tamten poprzestałby na nacięciu. -Przepraszam, nie myśl już o tym, nie teraz. - nie tu, reflektuje się z bladym uśmiechem.
-Więdły. I przy mnie i przy nim. - potwierdza i widzi smutne spojrzenie Olivera i się waha. Wie dlaczego więdną, bo wie, co sam przy tym czuł i o tym czytał, ale i jemu łamie to serce - chyba nie chce martwić i jego, jeszcze nie teraz. -Dziecięca magia jest nieprzewidywalna, może genetyczna. - może.
-Jasne, że byś mógł. I na ogród i na rośliny. Orestes nie zepsuł jeszcze twoich pułapek, więc wiem, że znasz się na rzeczy. - śmieje się, weselej. Z wdzięcznością.
-Uhm....? - wyrywa mu się, gdy mówią o włosach. Odruchowo poprawia własne i notuje w pamięci, by brać prysznic i prać ścierki po smażeniu jajek, albo najlepiej nie robić ich wcale.
Ostatnio i tak nie mógł ich nigdzie dostać, kura pani Smith nosiła mniej i staruszka sprzedawała je po niebotycznej cenie, której nie zbijały nawet lecznicze remedia.
-Kulturalni ludzie sprzątają. - uśmiecha się figlarnie, choć policzki oblewa rumieniec zakłopotania, bo przecież się nie przyzna.
Urywa zdanie w połowie, bo powiedziałby, że kulturalni ludzie sprzątają przed przyjściem gości, ale Oliver jest kimś więcej niż gościem.
-Pokażę ci jak. - zamyka mu usta pocałunkiem, bo słowa to wstyd, a teraz chce czuć wszystko poza wstydem.
Czuć jak najwięcej.

/zt x 2 :pwease:


We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.

Hector Vale
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight

OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t10855-hector-vale https://www.morsmordre.net/t10885-achilles#331700 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f389-walia-wybrzeze-rhyl-rhyl-coast-road-8 https://www.morsmordre.net/t10887-skrytka-bankowa-nr-2379#331777 https://www.morsmordre.net/t10886-hector-vale

Strona 5 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5

Sypialnia Hectora
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach